Glemp i Popiełuszko. Dwie strony barykady.
Dla kogo Popiełuszko był czarną owcą Kościoła.
"SB na przesłuchaniu szanowała mnie bardziej" - pisał ks. Jerzy Popiełuszko po rozmowie z prymasem Józefem Glempem. Kardynał przez lata nie potrafił wykrzesać z siebie jednoznacznie życzliwego tonu wobec kapelana "Solidarności". O konflikcie "dwóch skromnych ludzi" w Kościele piszą Jerzy Jachowicz i Piotr Zaremba.
Jakiej sceny zabrakło w filmie Rafała Wieczyńskiego "Popiełuszko"? Jednej w szczególności. To było 14 grudnia 1983 r. Dzień wcześniej ksiądz Popiełuszko wyszedł z milicyjnego aresztu, do którego trafił za rzekome przechowywanie w mieszkaniu granatów. Tego dnia sławny duchowny pobiegł do warszawskiej kurii do arcybiskupa Bronisława Dąbrowskiego, sekretarza episkopatu, dziękować mu za interwencję. Potem znalazł się w budynku seminarium duchownego, gdzie miał się zobaczyć z biskupem Kazimierzem Romaniukiem. Tam spotkał prymasa Józefa Glempa.
Ich rozmowa nie była przyjemna. W prywatnych zapiskach Popiełuszko odnotował: "To, co usłyszałem, przeszło moje najgorsze oczekiwania. To prawda, że ksiądz prymas mógł być zdenerwowany, bo wiele go kosztował list do Jaruzelskiego w mojej sprawie. Ale zarzuty mi postawione zwaliły mnie z nóg. SB na przesłuchaniu szanowała mnie bardziej".
Popiełuszko robił szum
Dziś, gdy temat wrócił za sprawą filmu, prymas spróbował opisać raz jeszcze rozmowę w wywiadzie dla KAI: "Była dość szorstka. Powiedziałem księdzu Jerzemu, że nie może się uważać za wyjątkowego kapłana. Wydawało mi się, że popularność nieco uderza mu do głowy. Apelowałem o pokorę, jaka powinna cechować księdza".
Dalej kardynał żali się, że porównania tej wymiany zdań z przesłuchaniem przez SB są nie na miejscu. Ale nawet teraz nie umie z siebie wykrzesać jednoznacznie życzliwego tonu wobec ówczesnego rozmówcy. "Radziłem, aby się wyciszył i nie powodował tyle szumu wokół siebie" - stwierdza po prawie 26 latach.
Z pochodzącej z tamtych czasów opowieści ks. Adama Bonieckiego wynika, że ksiądz Jerzy i później reagował na ten pierwszy kontakt z hierarchą szokiem. "Ogromnie go boli, że ksiądz prymas od progu zaczął go upominać, że źle spełnia obowiązki duszpasterza pielęgniarek i że może mu odebrać facultates. Pytał mnie, co z kanonicznego punktu widzenia mu grozi, bo słowa księdza prymasa zrozumiał tak, że może zostać zredukowany do stanu świeckiego. Uspokoiłem go, że to wykluczone. Może co najwyżej otrzymać zakaz głoszenia kazań".
Zakazu nigdy nie wydano, niemniej choć kolejne rozmowy już w kurii były spokojniejsze, Popiełuszko i Glemp nie znaleźli wspólnego języka. Prymas rozważał wysłanie Popiełuszki z rozpolitykowanego żoliborskiego kościoła św. Stanisława Kostki na studia do Rzymu. Ostatecznie nie postawił sprawy wyjazdu na ostrzu noża, ale też nie wykonał cieplejszego gestu wobec duchownego. Akcję na rzecz jego odsunięcia można by tłumaczyć chęcią uchronienia go przed dalszymi represjami. Może jednak byłaby ona skuteczna, gdyby prymas umiał ją poprowadzić w sposób bardziej taktowny i zręczny.
W maju 2000 r. kardynał Glemp, wyznając grzechy polskiego Kościoła na placu Teatralnym, mówił z żalem, że nie uchronił księdza Jerzego od śmierci. Czy jednak jego komentarze, także te świeże, świadczą, że tak naprawdę pojął jego fenomen?
Oburzenie nie wystarczy
Dziś, pomimo osobistego udziału w filmie, gdzie gra samego siebie, kardynał staje przed kłopotliwymi pytaniami. Nie podoba się to "Gazecie Wyborczej", która uważa, że wyznanie grzechów z 2000 r. zamknęło temat. Ale przecież powracanie do pewnych wątków jest naturalną cechą społeczeństwa otwartego. Sojusz kościelnego konserwatyzmu niechętnego grzebaniu w tajemnicach tej instytucji z konserwatyzmem środowisk antyrozliczeniowych źle znosi poszerzanie przestrzeni tej dyskusji. Tymczasem odpowiedzi na pewne pytania uzyskać nietrudno.
Przykładowo gdy "Rzeczpospolita" przypisuje prymasowi opóźnianie procesu beatyfikacyjnego, podnosi się chór oburzonych głosów. A kardynał Glemp sam się do tego otwarcie przyznawał. Ewa Czaczkowska i Tomasz Wiścicki cytują w swoim fundamentalnym dziele "Ksiądz Jerzy Popiełuszko" jego wypowiedź uzasadniającą podjęcie pierwszych kroków zmierzających do beatyfikacji dopiero w 1994 r. "Nastąpiło uspokojenie sytuacji, utrwalenie osądów, >Solidarność< zaczęła słabnąć. Musiałem odczekać, aby ksiądz Popiełuszko nie był ogłoszony z inicjatywy >Solidarności<, ale z inicjatywy Kościoła" - stwierdzał Józef Glemp. Tę polityczną deklarację można zrozumieć. Ale nie powinno się udawać, że takich wypowiedzi nie było.
Tym bardziej nie powinno się udawać, że prymas i ksiądz Jerzy nie stanęli po dwóch stronach barykady istotnego sporu. "Trzeba być ostrożnym w opisywaniu relacji kardynała Glempa z księdzem Popiełuszką" - przestrzega Krzysztof Piesiewicz, w 1985 r. pełnomocnik rodziny księdza Jerzego w procesie jego morderców. I przypomina choćby o plotkach rozpuszczanych przez SB. Przyjmując tę uwagę, warto jednak spróbować te relacje zrozumieć. Były to wszak relacje kościelnej hierarchii ze sporą częścią polskiego społeczeństwa.
Wojna skromnych ludzi
Dzielił ich wiek (Józef Glemp - rocznik 1929, Jerzy Popiełuszko - 1947) i pozycja w Kościele. Ale i trochę łączyło. Obaj pochodzili z prostych rodzin, choć z różnych stron Polski - kardynał z Kujaw, ksiądz z Podlasia. Obaj byli zawsze ludźmi skromnymi. Glemp traktował Popiełuszkę trochę jak krnąbrnego gwiazdora. Ale relacje przyjaciół przedstawiają buntowniczego duchownego jako człowieka nie tylko nieśmiałego, ale i świadomego swoich ograniczeń. Z kolei Popiełuszko mógł widzieć w Glempie apodyktycznego hierarchę. Tymczasem, występując pod portretem swego poprzednika Stefana Wyszyńskiego, powtarzał on wiele razy: "To jest wielki prymas, a to - wskazując na siebie - mały prymas".
Obaj byli oddanymi synami Kościoła. Oczywiście można widzieć ich spór w taki oto sposób: Glemp pilnuje kościelnych reguł i interesów, Popiełuszko wychodzi poza te ramy, podporządkowując i jedno, i drugie polityce, zrywowi narodowemu. W takim ujęciu ich zderzenie przypominałoby sytuację z greckiej tragedii: z jednej strony oschły Kreon kierujący się nakazami instytucji, z drugiej - zbuntowana Antygona. Ale przecież i ksiądz Popiełuszko twardo napominający wiernych podczas mszy za ojczyznę, aby nie wznosili politycznych okrzyków, próbował stać na straży logiki tej instytucji. Tylko inaczej niż Józef Glemp widział pole jej działania.
Obaj byli wreszcie duchownymi konserwatywnymi. Ksiądz Jerzy miał wśród przyjaciół przedstawicieli liberalnej inteligencji (z profesorem Klemensem Szaniawskim na czele) i nie próbował ich nawracać. Ale w kazaniach głosił bezkompromisowo program katolickiego państwa: urzędów, sądów, szkoły, prawa. Kardynała trudno byłoby wpisać w którykolwiek nurt wewnątrzkościelnych podziałów - w III Rzeczpospolitej stronił od środowisk katolickich integrystów. Ale jego myśl pozostała nieskażona nowinkami. Można by rzec, że obaj reprezentowali "katolicyzm integralny", przesycony na dokładkę wątkami narodowymi, choć nie endeckimi. Czyli średnią polskiego Kościoła. Obaj odegrali ogromną rolę w dziejach Polski, choć paradoksalnie więcej wiemy o Popiełuszce, także o prywatnych kontaktach, motywach. Prymas Glemp jako postać funkcjonująca w świecie hermetycznych kościelnych urzędów pozostaje aktorem zdarzeń cokolwiek tajemniczym.
Zausznik Wyszyńskiego
"Niełatwo zrekonstruować jego sposób myślenia" - zauważa Antoni Dudek, współautor podręcznikowego opracowania "Komuniści i Kościół w Polsce (1945-1989)". "Trzeba ich szukać w rozmaitych źródłach, od protokołów Rady Głównej Episkopatu poprzez wzmianki w oficjalnych rozmowach między przedstawicielami Kościoła i rządu, po raporty agentów SB w Kościele. Ale wszystko to jest niekompletne, niepewne" - podsumowuje historyk.
Coś jednak wiemy. Życzliwy racjom polskiego episkopatu historyk Peter Raina, opisując stan świadomości księdza Popiełuszki, wspomniał, że duchowny był zafascynowany postacią zmarłego wiosną 1981 r. prymasa Stefana Wyszyńskiego jako księcia Kościoła walczącego z kolejnymi komunistycznymi ekipami.
Na tym tle nowy prymas musiał mu się jawić jako postać mało imponująca. "Wieloletni sekretarz prymasa Wyszyńskiego, typ zausznika, a nie przywódcy" - mówi o nim ksiądz z warszawskiej archidiecezji.
Rzecz charakterystyczna - jednym z niewielu tematów, które stanowiły przedmiot kontrowersji między prymasem Glempem i innymi hierarchami na posiedzeniach Rady Głównej Episkopatu, były jego wypowiedzi dla mediów. Gdy kardynał pojawiał się na lotnisku, lecąc do Rzymu, dopadali go funkcjonariusze kontrolowanej przez władzę telewizji. Chętnie się wypowiadał, potwierdzając podsuwane mu tezy o spokoju i normalizacji. "Wyszyński nigdy by się na coś takiego nie zgodził. Samym wzrokiem przepędzał reżymowych dziennikarzy" - ocenia nasz kościelny rozmówca.
To była jednak tylko kwestia formy. Bo co do treści prymas Glemp próbował kontynuować politykę swojego poprzednika. "A nawet wcześniejszą, bo np. prymas Hlond nakłaniał księży do odcinania się od związków z podziemiem. Zasadą, nigdy niezadekretowaną, było powstrzymywanie księży od politycznych zaangażowań. Równocześnie próbowano bronić duchownych pomawianych o przekraczanie granic między religią a polityką. Ale te granice bywały płynne" - tłumaczy historyk Jan Żaryn, autor opracowania "Dzieje Kościoła katolickiego w Polsce".
Józef Glemp przejął po Stefanie Wyszyńskim także inne założenia. Prymas Tysiąclecia wadził się z władzami o granice kościelnych swobód, w okresie stalinowskim kosztowało go to trzy lata internowania. Ale kierował się zasadą "ekonomii krwi", pomagając utrzymać spokój w sytuacjach, które według jego rozeznania groziły wojną domową. To w imię tej wartości poparł w latach 1956 - 1957 Gomułkę, a 26 sierpnia 1980 r. wygłosił kazanie na Jasnej Górze, które władze interpretowały jako wezwanie do przerwania strajku w Stoczni Gdańskiej. "Równocześnie jednak jeszcze tego dnia namawiał pierwszego sekretarza Gierka, aby pojechał do stoczni i porozumiał się z Wałęsą" - relacjonuje Żaryn.
Ani śmierć, ani kupienie
Józef Glemp pozostał wierny tej linii. Gdy zaraz po wprowadzeniu stanu wojennego usłyszał od kierownika urzędu ds. wyznań Jerzego Kuberskiego, że Kościół będzie winien każdej kropli przelanej polskiej krwi, wstrzymał na jakiś czas odczytywanie w kościołach krytycznego wobec władz stanowiska Rady Głównej Episkopatu - aby "nie podburzać".
Oczywiście "ekonomia krwi" to nie wszystko. Kościół bronił własnego interesu, tyle że w latach 50. 60. czy 70. stawką był pobór kleryków do wojska czy pozwolenia na budowę kościołów, a w latach 80. - utrzymanie mszy świętej w radio czy kolejna papieska pielgrzymka. Nie oznacza to, że prymas, który uchodził raczej za żyranta kompromisowej dyplomacji arcybiskupa Dąbrowskiego niż samodzielnego stratega, kierował się wyłącznie podobnymi względami. 13 maja 1984 r. w rocznicę zamachu na papieża, na pół roku przed śmiercią księdza Popiełuszki, w krakowskim kazaniu próbował sformułować własne cele. Odrzucał dwie skrajności: Kościoła zabijanego i Kościoła kupowanego przez władzę, deklarując, że istnieje trzecia droga: Kościoła niezależnego i robiącego swoje.
Jednak owo "swoje" prymasa było inne niż "swoje" księdza Popiełuszki, na tyle zaangażowanego we wspieranie "Solidarności", że potrafił ukrywać fundusze związku, ryzykując aresztowanie. Według zgodnych relacji historyków i ludzi pamiętających tamte czasy Józef Glemp nie wierzył w "Solidarność". "Odczuwaliśmy z jego strony brak życzliwości" - relacjonuje ukrywający się wtedy dawny działacz KOR Jan Lityński. Zbigniew Romaszewski przypomina, że w pierwszych tygodniach po wprowadzeniu stanu wojennego przykościelne ośrodki charytatywne ograniczały się do pomocy internowanym. "Aresztowani za łamanie stanowojennego prawa byli traktowani gorzej jako zagrażający normalizacji. Trzeba przyznać, że szybko to się zmieniło" - opowiada Romaszewski.
Zmieniło dzięki oddolnemu naciskowi, m.in. takich ludzi jak ksiądz Popiełuszko. A na górze toczyła się polityka. "Solidarność", a zwłaszcza jej historyczni przywódcy, miała zejść ze sceny przy pomocy Kościoła.
Zbigniew Romaszewski opisuje dramatyczną scenę, gdy w sam Wielki Piątek 1984 r. został wraz z innymi aresztowanymi przywódcami "Solidarności" i KOR zabrany z więzienia na Rakowieckiej i wieziony nocą przez ciemny las. "W wyobraźni kopaliśmy już własne groby" - opowiada obecny senator. Zamiast egzekucji doczekali się przywiezienia do wygodnego ośrodka, gdzie próbowano ich nakłonić do podpisania oświadczenia wyrzekającego się politycznej działalności na dwa lata. Gwarantami tego zobowiązania mieli być prymas i szef MSW generał Kiszczak. Inicjatywa rozbiła się o odmowę Adama Michnika.
Nie jest to historia jednoznaczna - jako pośrednicy w tej akcji występowali Jan Józef Lipski czy Bronisław Geremek, co pokazuje, że i im rodziły się w głowach pomysły daleko idących kompromisów z władzami. Ale to na posiedzeniach Rady Głównej Episkopatu prymas wiele razy przestrzegał przed "dwoma ekstremizmami" - partyjnym i solidarnościowym.
Bez wiary w "Solidarność"
Zdaniem Jana Żaryna prymas miał nadzieję na powstanie za zgodą komunistycznych władz chadeckiej partii - pod przywództwem posła na sejm PRL Janusza Zabłockiego, lidera koncesjonowanej organizacji, Polskiego Związku Katolicko-Społecznego. I to się nie powiodło, bo niedoszły organizator nowej formacji został wyrzucony z PZKS z inspiracji władz. Gdy z kolei w drugiej połowie lat 80. władzom zaczęło zależeć na pozyskaniu działaczy katolickich i wprowadzeniu ich do parlamentu, nie zgodził się Kościół. Ale z zachowanych opisów negocjacji między biskupami Dąbrowskim i Orszulikiem a władzami trudno odnieść wrażenie, jakoby prymas był tym pomysłom przeciwny. "Wydaje się, że zdecydował opór Stolicy Apostolskiej" - ocenia Antoni Dudek. "To prawda, między papieżem i prymasem występowały różnice: ten pierwszy nie zrezygnował z popierania "Solidarności", ten drugi w nią nie wierzył. Ale papież na każdym kroku wychwalał kardynała Glempa i słał mu z Rzymu słowa poparcia" - opisuje Jan Żaryn.
Historycy, ale i duchowni, jak ks. Boniecki, upatrują przyczyn tej rozbieżności w odmiennych perspektywach: krajowej i rzymskiej. Ale czy tylko? Już w latach 70. Wyszyński i Dąbrowski, inaczej niż kardynał Wojtyła, zachowywali rezerwę wobec opozycji demokratycznej, patrząc na nią przez pryzmat KOR, który postrzegali jako wrogi ideowo. To Jacek Kuroń opowiadał, jak Michnikowi nie udało się oczarować jednej jedynej osoby - właśnie prymasa. W 1980 r. szef biura prasowego episkopatu, ks. Alojzy Orszulik, nie powstrzymał się przed krytykowaniem wobec zagranicznych dziennikarzy działaczy KOR. Kardynał Glemp odziedziczył te uprzedzenia i przeniósł je na "Solidarność". W słynnym wywiadzie dla brazylijskiej gazety "O Estado de Sau Paulo" z 1984 r. powątpiewał w katolicki charakter "Solidarności".
Ale przecież warszawska kuria starała się też pozbyć z parafii św. Stanisława Kostki narodowo-katolickiego działacza "Solidarności" Seweryna Jaworskiego. Przeważała nie ideologia, a argumenty pragmatyczne. Dziś można zrozumieć przeciwdziałanie rozlewowi krwi wobec szantażu ministra Kuberskiego. Ale czy rozładowywanie wszelkiego oporu wobec komunistycznej władzy jawi się jako racjonalne? Zresztą relatywna siła Kościoła, obrastającego właśnie nowymi inicjatywami i ludźmi, zasadzała się na przekonaniu, że reprezentuje on w jakiejś mierze "Solidarność".
Czy tylko lapsusy?
Inny ciekawy aspekt sprzeczności w ówczesnej kościelnej teorii i praktyce wychwycił w swoim wywiadzie rzece Jarosław Kaczyński: "Można opisać Kościół jako swoistą Galicję pozwalającą przetrwać opozycji, >Solidarności<, środowiskom twórczym, za cenę stosunkowo niewielkich ustępstw. W tym ujęciu lapsusy prymasa nie miały większego znaczenia, a jego wezwania do nieprzelewania krwi jawią się jako rozsądne. I można powiedzieć inaczej. To prawda, ale też rola Kościoła w negocjacjach z władzą, zwłaszcza pod koniec lat 80., wpłynęła na jego odbiór w społeczeństwie. Bo niektórzy zaczęli później odbierać Kościół jako część establishmentu".
W zbiorach IPN zachował się rachunek za dżin, który późniejszy biskup Orszulik wypił w warszawskim hotelu Victoria z wysokim przedstawicielem MSW jeszcze w latach 70. Można i trzeba tłumaczyć, że Kościół nie mógł się obyć bez tego typu kontaktów. Ale gdy czyta się wypowiedzi p Glempa czy Orszulika już z czasów wolnej Polski, można chwilami odnieść wrażenie, że ludzie ekipy Jaruzelskiego budzą w nich cieplejsze uczucia niż liderzy "S". W tym kontekście trudno podważać ujawnione ostatnio przez Sławomira Cenckiewicza materiały peerelowskiego wywiadu, według których prymas wyrażał w Rzymie przekonanie o dobrych intencjach obu generałów: Jaruzelskiego i Kiszczaka.
A były i sławne lapsusy przywołane przez Kaczyńskiego. Prymas w mszy transmitowanej przez radio wyraża przyzwolenie dla Obywatelskich Komitetów Odrodzenia Narodowego tworzonych przez zwolenników stanu wojennego, które przekształcą się potem w prorządową fasadę - PRON. Po co to mówił? Kogo tym uspokajał? Jego ówczesne wystąpienia nacechowane są krytycyzmem wobec solidarnościowych manifestantów, a dużą wyrozumiałością wobec władzy. Odpowiedzią była gorycz i nieliczne, ale jednak ataki na łamach pism podziemnych ("Tygodnik Wojenny" nazwie go Misiem Kolabo), a także popularne w narodzie dowcipy (np. o Glempie sczepiającym się uszami z Urbanem).
"Ależ równocześnie prymas sygnował mocne oświadczenia Rady Głównej Episkopatu" - zauważa, broniąc Józefa Glempa, Jan Żaryn. I to także prawda. Czemu jednak miały służyć te jego wystąpienia? I czy nie okazywały się przeciwskuteczne, także z punktu widzenia jego strategii - uspokajania nastrojów. Zupełnie tak samo przemawiając z góry do księdza Popiełuszki, nie zdołał nakłonić go do wyjazdu, a więc uratować.
Czy Józef Glemp, będący człowiekiem nieszukającym poklasku, nie zapatrzył się jednak na swojego poprzednika, o którym wszystko można było powiedzieć, ale nie to, że uwzględniał społeczne nastroje? I czy nie zabrakło mu w ostatecznym rozrachunku intuicji, społecznej empatii?
"W oczach prymasa Popiełuszko zbytnio poddał się manipulacji politycznej" - oceniał w wypowiedzi cytowanej przez Czaczkowską i Wiścickiego ks. Bronisław Piasecki, kapelan kardynała. Można się zastanawiać nad pytaniem o możliwość łączenia misji kapłana z misją orędownika sprawy narodowej czy społecznej. Ale gdzie w mszach za ojczyznę manipulacja? Po prostu starły się dwie wizje polityki: tej, która nie rezygnowała z "Solidarności", i tej, która stawiała na niej krzyżyk. Rzecz w tym, że w kościele hierarchicznym możliwa jest tylko jedna polityka, a wyznaczają ją biskupi. Glemp wyegzekwował tę zasadę wobec sympatyzującego z "Solidarnością" księdza Mieczysława Nowaka z Ursusa, którego jeszcze w 1983 r. zesłał wbrew protestom parafian na głęboką wieś. Nie umiał sobie poradzić z problemem Popiełuszki jako człowieka zbyt znanego i popularnego. Ale też nie potrafił kierować się wobec niego inną logiką - nawet w formie. Prymas Wyszyński byłby prawdopodobnie jeszcze bardziej bezceremonialny.
O czym przypomnieć biskupom?
Zwłaszcza że było coś jeszcze. Księdzu Jerzemu przyszło żyć w Kościele takim, jakim on był. "Z donosów wynika, że wielu duchownych nie było w stanie go zaakceptować, był dla nich chodzącym wyrzutem sumienia" - opisuje Żaryn, którego praca o agenturalnym rozpracowaniu niepokornego duchownego ukaże się na dniach. Agentem był jeden z księży mieszkający z nim w tej samej parafii św. Stanisława Kostki - Jerzy Czarnota. Widać go w filmie - to ten kapłan z brodą, który wpuszcza wiernych do świątyni po porwaniu Popiełuszki.
Z biskupami problem był inny. Jak mówi ksiądz Adam Boniecki, "pojawienie się charyzmatycznego kapłana drażniło hierarchów". "Nie chcę mówić o zazdrości, ale coś z tego uczucia się pojawiało. Popiełuszko gromadzi takie tłumy? On jest na ustach wszystkich? Co się właściwie dzieje?" - tak opisuje stan umysłów ówczesnych zwierzchników. I trudno mu nie wierzyć. To przecież ludzkie.
Boniecki zapewnia, że wyznanie grzechów przez prymasa zamyka sprawę. "Przecież jemu to trudniej było zrobić niż zwykłemu człowiekowi" - przekonuje. I rzeczywiście dramatyczny obraz hierarchy, który łamiącym się głosem na silnym wietrze przepraszał Boga, przed dziewięciu laty przemawiał mocno do wyobraźni. Ale już po tym fakcie prymas Glemp nazwał księdza Isakowicza-Zaleskiego za wewnątrzkościelne obrachunki "nadubowcem". Więc może jednak scenę konfliktu prymasa z księdzem Popiełuszką warto było pokazać? Może o czymś ważnym by przypomniała - także biskupom.
Autorytety młodych Polaków.
Jak podała „Rzeczpospolita” - powołując się na badania firmy Millward Brown SMG/KRC - największymi autorytetami młodych są: Jerzy Owsiak, Kuba Wojewódzki i Szymon Majewski. Wśród 30 osób najbardziej cenionych przez Polaków w wieku 13-24 lata są prezenterzy, dziennikarze, showmani, a także popkulturowi politycy (np. Donald Tusk i Barack Obama), czyli przede wszystkim telewizyjni celebryci. Nie ma osób duchownych, myślicieli, ludzi nauki, pisarzy. Medioznawcy badania komentują krótko: to efekt dominacji kultury obrazkowej i sensacji zamiast wartości. W mediach mało jest mowy o tym, kto napisał wartościową książkę czy dokonał istotnego odkrycia, często natomiast mówi się, że ktoś znany ma nowego partnera życiowego.
Wyniki badań, przez niektórych skomentowane jako „żałosne”, wywołały zaskoczenie. Ale co tu się dziwić, przecież pasem transmisyjnym współczesnych tendencji jest skomercjalizowana subkultura młodzieżowa. Charakteryzuje ją - jak zauważył znawca problemu Michael Keating - „zwierzęca seksualność, bunt przeciwko każdej formie autorytetu, uzależnienie od narkotyków i alkoholu, klimat głębokiej wrogości wobec Boga, przy równoczesnym nadużywaniu symboli religijnych. Wywyższa ona dzikość, perwersję, pychę i zmysłowość jako największe ludzkie przymioty. Gardzi moralnością jakiegokolwiek rodzaju. Jest często przerażająco brutalna, ma obsesje śmierci”.
Rozluźnianie więzi z rodziną, Kościołem, ojczyzną, sprawia, że młodzi ludzie powoli tracą poczucie przynależności do kraju rodzinnego, stają się obywatelami świata i ludźmi bez wiary i obowiązków w stosunku do innych. Podświadomie uzależniają się natomiast od kreatorów kultury młodzieżowej. W rezultacie młodzi pozostawieni samym sobie (przecież zaganiani zarabianiem pieniędzy i szukaniem własnego szczęścia rodzice nie mają już czasu dla własnych dzieci, których jedynym pocieszycielem pozostają ich idole) znaleźli się w swoim własnym świecie, co powoduje, że stają się oni obcy nawet we własnych rodzinach. Często młodzi ludzie z Ameryki Południowej, Europy Zachodniej czy z azjatyckich portów mają ze sobą więcej wspólnego niż ze swymi rodzicami. Należą do wspólnej subkultury, wspólnego rozumienia życia.
Wzorce „supergwiazd”, w sposób bardzo sugestywny lansujących model życia i pulsujące dźwięki oddziałującej na podświadomość muzyki, prowadzą do nihilizmu i destrukcji. Niedawno - choć w tonie prześmiewczym - w „Gazecie Wyborczej” przytaczano wyniki poważnych amerykańskich badań wskazujących na demoralizujący wpływ muzyki pop. Dr Brian Primack z Uniwersytetu w Pittsburghu po przebadaniu 700 uczniów szkół średnich stwierdził na łamach „American Journal of Preventive Medicine”: „Okazało się, że słuchanie tekstów opisujących poniżający seks jest powiązane z wyższą aktywnością seksualną”. Była to jedna z silniejszych zależności ujawnionych przez badanie. Spośród badanych nastolatków jedna trzecia była już aktywna seksualnie. Wśród tych, którzy słuchali tekstów opisujących relacje damsko-męskie w sposób wulgarny, inicjację seksualną miało za sobą dwa razy więcej nastolatków niż w grupie słuchającej „neutralnej” muzyki.
Swego czasu brytyjski filozof i pisarz Roger Scruton, komentując w „The Wall Street Journal Europe” problemy z młodzieżą, mądrze i retorycznie pytał: „Kiedy dzisiejsi dorośli załamują ręce nad swymi immoralnymi dziećmi, powinni także się zastanowić nad swoją odpowiedzialnością za ten ich stan. Czyż nie dopuścili do tego, by telewizja wyparła rozmowę z centralnego miejsca w życiu rodzinnym? Czyż nie pozwalali swym dzieciom nadal ją oglądać już potem, jak fala obrazów przemocy, pornografii i wulgarności zepchnęła na dalszy plan nieliczne obrazy mające walory wychowawcze? A jeśli mieli trudności z zapewnieniem swym dzieciom odpowiedniego kierunku w sprawach seksu i wyrobieniem u nich w tych sprawach dyscypliny, to czy nie było tak dlatego, że sami przyznali sobie prawo do swobody seksualnej i że odmawianie tej swobody ich własnym potomkom byłoby hipokryzją?”.
Nieco optymizmu odnośnie do cytowanych na wstępie badań młodych Polaków przynoszą ich odpowiedzi w sferze wartości. W ich życiu najważniejsze są: miłość (79 proc.), rodzina (57 proc.) i przyjaciele (40 proc.). Jest jednak i łyżka dziegciu, gdyż - według prof. Katarzyny Popiołek - zostały wymienione wartości intencjonalne, czyli te, których dziś młodym brakuje najbardziej.
Jan Maria Jackowski
Kościelni „eksperci”.
Tak się składa, że praktycznie każda gazeta w naszym kraju podejmuje tematy związane z religią. Najczęściej dotyczą one Kościoła katolickiego, ponieważ jego członkowie stanowią w Polsce zdecydowaną większość wśród chrześcijan. Namnożyło się autorów, którzy w świeckich mediach lansują się na specjalistów obeznanych doskonale z problematyką kościelną. Jednak, kiedy bliżej przyjrzeć się tekstom przez nich pisanym, okazuje się, że bardzo wielu z nich wydaje się mieć mgliste pojęcie, o czym tak naprawdę pisze. Przykład? Bardzo proszę.
Nie tak dawno temu biorę do ręki rzekomo opiniotwórczy „Newsweek” i cóż takiego się dowiaduję w kontekście kontrowersyjnego koncertu jednej z piosenkarek, który ma się odbyć dokładnie w uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny? Ano dowiaduję się, że 15 sierpnia mamy WNIEBOWSTĄPIENIE Maryi. Gratuluję temu tygodnikowi kościelnych ekspertów.
Inny przykład? Bardzo proszę. Parę dni później na portalu onet.pl spotykam obszerny artykuł (jako temat dnia) dotyczący ofiar składanych przez wiernych z racji różnych duszpasterskich posług w Kościele katolickim. Oczywiście, jego autorka usiłuje być niby obiektywna, ale wymowa elaboratu jest jednoznaczna - księża zarabiają kokosy, zdzierając z wiernych pieniądze metodą „co łaska”. Po jego przeczytaniu pomyślałem, że teraz to dopiero internauci będą mieli pożywkę do złośliwych komentarzy nt. kapłanów. Oczywiście, były i takie. Większość jednak to głosy zdrowego rozsądku. Przytoczę jeden z nich. „Ja brałem ślub kościelny za darmo, ksiądz stwierdził, że mamy te pieniądze przeznaczyć na mieszkanie albo przyszłe dzieci. To tak na marginesie. Natomiast podejrzewam, że nie narzekałaś, że musisz zapłacić za salę na wesele, za nową suknię, fryzurę, jedzenie itp. Tam można płacić, a Kościół niech sobie jakoś radzi ze swoimi wydatkami - tylko jak, skoro niektórzy nie chcą za nic płacić. Czy jakbyś brała ślub cywilny, nic byś nie płaciła? Jeżeli chodzi o «co łaska», to (…) znam ludzi którzy płacili zarówno ok. 800 zł za ślub, jak i takich, którzy płacili 100 zł (bo na tyle było ich stać). Poza tym stać kogoś na wydanie na wesele 15 000 zł, ale 500 na ślub w kościele to już nie?? :):)” - napisał „ender”.
Ks. Jacek Molka
Urban skazany za obrazę papieża.
Sąd nie mógł wydać wyroku bardziej po myśli Jerzego Urbana.
Jerzy Urban znieważył umyślnie i świadomie - uznał warszawski sąd apelacyjny, który utrzymał wyrok sądu pierwszej instancji skazujący redaktora naczelnego "Nie" za znieważenie Jana Pawła II jako głowy Państwa Watykańskiego. Urban musi zapłacić 20 tys. zł grzywny. Sąd nakazał także Urbanowi zapłacić 2 tys. zł kosztów apelacji. SA utrzymał wyrok sądu I instancji. Choć kara grzywny jest najłagodniejszym możliwym wyrokiem w sprawie, to oznacza, że Urban znajdzie się w rejestrze skazanych. On sam zapowiedział, że odwoła się bezpośrednio do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu; nie złoży kasacji do Sądu Najwyższego.
Powodem procesu był artykuł Urbana pt. "Obwoźne sado-maso" z sierpnia 2002 r., zamieszczony w "Nie" tuż przed pielgrzymką papieża Jana Pawła II do Polski. Urban pisał m.in.: "Choruj z godnością, gasnący starcze, albo kończ waść, wstydu oszczędź". Urban nazwał też papieża m.in. "Breżniewem Watykanu", "żywym trupem" i "sędziwym bożkiem". Po doniesieniach oburzonych czytelników stołeczna prokuratura oskarżyła Urbana o znieważenie papieża jako głowy obcego państwa - za co grozi kara do 3 lat więzienia. Urban nie przyznał się do zarzutu. Twierdził, że jego intencją nie była zniewaga; chciał tylko pokazać, że "przy pewnym stanie zdrowia nie powinno się już być gwiazdorem widowisk ulicznych". Zapewniał, że jest gotów przeprosić, jeśli zwróci się o to do niego "uprawniony przedstawiciel dyplomatyczny Watykanu".
W styczniu 2005 r. Sąd Okręgowy w Warszawie niejednogłośnie skazał Urbana na grzywnę, podkreślając, że wolność słowa nie ma charakteru absolutnego, a krytyka osób publicznych nie może naruszać ich czci. Za zbyt surową sąd uznał zarazem żądaną przez prokuraturę karę 10 miesięcy więzienia w zawieszeniu. Sam Urban mówił po wyroku o "sklerykalizowaniu wymiaru sprawiedliwości".
SO podkreślał, że sprawa jest precedensowa, bo nigdy nie było w Polsce procesu o znieważenie głowy Watykanu. Po analizie norm prawnych obowiązujących w Watykanie sąd - wbrew stanowisku obrony - uznał, że zachowana jest zasada wzajemności - czyli że w Państwie Watykańskim jest ścigane przestępstwo znieważenia głowy obcego państwa, np. Polski.
W apelacji obrońca wniósł o uniewinnienie Urbana, uznając m.in., że działał on w granicach wolności krytyki. Prokuratura uznała wyrok I instancji za słuszny.
SA potwierdził ustalenia SO, nie dopatrując się w nich żadnych błędów. Podtrzymał, że zasada wzajemności została spełniona. Uznał, że Urban nie tylko przekroczył granice dozwolonej krytyki, ale naruszył też prawo prasowe, które zakazuje dziennikarzom używania sformułowań godzących w godność innych osób oraz Kartę Etyki Mediów.
Wolność prasy nie obejmuje naruszania praw i wolności innych osób - podkreślał w ustnym uzasadnieniu prawomocnego wyroku sędzia Jan Krośnicki, powołując się na orzeczenia SN. Dodał, że jako dziennikarz i były członek władz państwowych (w latach 80. był rzecznikiem rządu PRL), Urban miał pełną świadomość, że obraża nie tylko głowę Kościoła katolickiego, ale i głowę Państwa Watykańskiego. Sędzia podkreślił, że ostrze satyry Urban skierował nie w organizatorów pielgrzymki, tylko w papieża.
Urban powiedział po wyroku, że zamierza odwołać się bezpośrednio do trybunału w Strasburgu i nie składać kasacji do SN. Jego obrońca mec. Eugeniusz Baworowski dodał, że zwróci uwagę swemu klientowi na ryzyko niezakończenia drogi prawnej w Polsce przed wystąpieniem do Strasburga.
Urban dodał, że był zdziwiony tym, iż sędzia używał zwrotu "Ojciec Święty". Dodał, że po tym wyroku, który nazwał "cudnym precedensem", będą możliwe procesy dziennikarzy krytykujących w Polsce głowy obcych państw, np. USA lub Białorusi.
To pierwszy prawomocny wyrok wobec Urbana, choć nie pierwszy jego kontakt z wymiarem sprawiedliwości. W 1992 r. "Nie" wydrukowało akta SB z 1959 r. na temat agenta o kryptonimie Zapalniczka, którym miał być Zdzisław Najder, w latach 80. szef sekcji polskiej Radia Wolna Europa, a w 1992 r. - szef doradców premiera Jana Olszewskiego. W 1996 r. sąd skazał za to Urbana na rok więzienia w zawieszeniu. Sprawa po apelacji wróciła do prokuratury, która w 1997 r. umorzyła śledztwo.
Na początku lat 90. Urbanowi zarzucono też rozpowszechnianie pornografii (chodziło o zdjęcie kobiecych narządów płciowych w "Nie"). Postępowanie umorzono ze względu na "znikomą szkodliwość społeczną czynu".
Przygotowanie do uczczenia Międzynarodowego Dnia Pamięci Ofiar Stalinizmu.
Parlament Unii Europejskiej większością głosów, uchwalił dzień 23 sierpnia 2009 roku, Dniem Pamięci Ofiar Nazizmu i Stalinizmu. Jest to ze wszech miar inicjatywa słuszna i pożądana. Chodzi jednak o to, by nie był on jednodniowym przypomnieniem urzędowo i formalnie martyrologii Polaków przez system bolszewicki i nazistowski. Obawiamy się także prób zwekslowania tej problematyki na temat nazizmu, holocaustu, martyrologii Żydów i antysemityzmu. Chodzi o to, by do 23 sierpnia przypominać światu, ludziom Zachodu, nowym pokoleniom, o wyrządzonych Polakom krzywdach, których negatywne skutki nadal są odczuwane. Niemcy w pewnej, ograniczonym zakresie i nie w rekompensującej w pełni formie, przyznali się do winy i ponieśli pewne konsekwencje. Ale władze bolszewickiej Rosji nie chcą się przyznać, nawet do tak ewidentnej zbrodni ludobójstwa na Polakach, jak np. w Katynia.W kraju i za granicą w posiadaniu Polaków istnieją liczne dowody sowieckich zbrodni, ale przeważnie są one nieznane lub mało znane; nawet w kraju. Dokumenty te powinny być, przynajmniej w Internecie ujawione i udostępnione światu przy okazji Dnia Pamięci Ofiar Stalinizmu.Wymagają jednak, przynajmniej wstępnego przepisania, opisania, zapisania na CD, przetłumaczenia lub streszczeń na obce języki i upowszechnienia ich treści. Dlatego zwracamy się do najbardziej aktywnych patriotycznie organizacji i osób, o pomoc w różnej formie i zakresie: zaapelowanie do znajomych organizacji i osób o włączenie się do współdziałania: kserowanie i rozsyłanie materiałów, wspomaganie techniczne i materialne (finansowe, sprzętowo …) Ośmielamy się też zwrócić osobiście do Osób i organizacji obywatelskich, które naszym zdaniem przyłączą się do inicjatywy i mogłyby pełnić funkcje propagatora i koordynatora działań. Lista jest otwarta i można zarówno wpisać się na nią, jak i wypisać. Prosimy o wyrażenie (mailem) zgody na umieszczenie na liście, podanie miejsca zamieszkania lub kraju, a także na życzenie własne, umieszenie tytułu zawodowego, naukowego, funkcji społecznej. Lista zostanie ułożona alfabetycznie …
P.S. Załączmy tekst „Bez nienawiści” do szerokiego wykorzystania. Zawiera on uznanie i wdzięczność dla Rosjan i innych nacji, które pomagały i współczuły represjonowanym Polakom, a także historyczny już List prof. Sacharowa nawołujący do wspólnej walki z reżimem sowieckim.
Komitet Pamięci Ofiar Stalinizmu w Polsce
KONTAKT - tel. (48) 691830350; fax (48) 7809081, bezpośrednie połączenie do Polski z USA i Kanady- 6316049205Mail (Leszek Skonka)
Mail - stalinizm@wp.pl - pamiecnarodu@tlen.pl - blog stalinism1@poczta.onet.pl
Skype - Leszek.skonka1
KONTO - Komitet Pamięci Ofiar Stalinizmu,
Bank Pocztowy O/Wrocław 31 1320 1999 2311 6535 2000 0001
Adres pocztowy, kontaktowy : Leszek Skonka, 50-046 Wrocław, Sądowa 10/7
Deklarację poparcia i współdziałania
Na Apel Komitetu Pamięci Ofiar Stalinizmu o przygotowanie do obchodów Dnia Pamięci Ofiar Stalinizmu i Nazizmu, już w pierwszych godzinach, odpowiedziało wiele osób w kraju i za granicą, deklarując czynne poparcie i pomoc, m.in.
Niekrasz Lech - dziennikarz z Warszawy; Proszę uprzejmie o wpisanie mnie na listę sygnatariuszy poparcia Inicjatywy Uczczenia Pamięci Ofiar Stalinizmu.
Skonka Leszek - dr , prac. naukowy, publicysta, działacz społeczny, Wrocław;
Skowroński Adam, inż. - działacz obywatelski - Stowarzyszenie Osób Represjonowanych w Stanie Wojennym, Wrocław;
Włodzimierz Wnuk, dr, Melbourne, Australia, członek Prezydium Rady Naczelnej Polonii Australijskiej i Nowozelandzkiej, koordynator grupy polskiej radia 3ZZZ w Melbourne, członek Kolegium Redakcyjnego "Tygodnika Polskiego".
Zołociński Victor - dziennikarz, Radio Pomost, aRizona Chętnie sie przyłączę. Apel odczytam w radiu 3ZZZ w Melbourne.
Stański Witold Bohdan, RFN, deklaruje m.in. pomoc finansową:” dziękuję bardzo za przesyłane mi wiadomości i chętnie poparłbym Państwa działalność finansowo. Dlatego tez proszę o podanie konta bankowego…
Pietrzak Teresa deklaruje wolę współpracy i propagowania tego tematu wśród młodzieży … Pozdrawiam Państwa serdecznie Pietrzak
Maksymowicz Adam
Podzielam w całej pełni potrzebę pamiętania, dokumentowania i upowszechniania wiedzy o stalinowskich zbrodniach. Ich zakłamywanie jest w interesie Zachodu, który w jakiś sposób jest spadkobiercą ideowym po ZSRR i jego wodzu. To oczywiście uproszczenie, ale generalnie wszystko na to wskazuje. Obserwuję uważnie scenę niemiecką i nie spodziewam się żadnego przerysowania w stronę zbrodni hitlerowskich. Tu panuje podobne zakłamanie i pomniejszanie zbrodni. Dziś już uważa się że zbrodnie te popełnili hitlerowcy i naziści, a nie Niemcy. Polaków uważa się dziś za nacjonalistów, których utożsamia się z nazistami. A więc to nie biedni Niemcy, którzy są ofiarą tego totalitaryzmu, lecz Polacy na Niemcach dokonywali zbrodni. Po prostu odwracanie kota ogonem. Dlatego proponuję jednak, mimo wszystko zbrodnie obu totalitaryzmów traktować równorzędnie.
Poręba Bohdan. Reżyser filmowy, Warszawa
Lista jest otwarta
Zaproszenie do współpracy wysłano do:
Maksymowicz Adam, Isakowicz - Zalewski Tadeusz ks., Skonka Leszek, Kościusza Eugeniusz, Ogińska Lusia, Chrapan Marek, Maliszewski Piotr, Bulza Stanisław, Szarliński Jan, Dmochowski Zbigniew, Bizon Józef, Skoryna Jerzy, Klekot Lech, Cierpisz Krzysztof, Zagozda Krzysztof, Dróbecka Aneta, Maśliński Bogusław, Szewczyk Bohdan, Kosiewski Stefan, Skowroński Adam, Kobylański Jan, Zapolnik Jan, Świtoń Kazimierz, Poręba Bohdan, Tatol Jerzy, Łopuszańki Jan, Czekajewski Jan, Prusiński Aleksander, Orłowski Andrzej, Czarnik Tomasz Jan, Bartnik Czesław ks., Kozłowska Anna, Marszałkowski Andrzej, Kondracki Andrzej, Stryjewski Antoni, Makowiecki Edward, Gawlas Elżbieta, Haduch Zygmunt, Pyszko Jan, Ziomek Jerzy, Maliński Jerzy, Zabierowski Mirosław, Natusiewicz Marek, Niepokólczycki Paweł, Pogonowski Cyprian, Tymiński Stanisław, Wally Władysław,
APEL do społeczeństw byłego Związku Radzieckiego o uczczenie Pamięci Ofiar Stalinizmu.
Parlament Europejski większością głosów, uchwalił, by dzień 23 sierpnia 2009 roku, był obchodzony jako „Dzień Pamięci Ofiar Nazizmu i Stalinizmu”. Jest to ze wszech miar chwalebna, słuszna i potrzebna inicjatywa.. Od zakończenia wojny minęło już 70 lat, ale skutki stalinowskiego panowania w Rosji i w b. krajach satelitarnych, są nadal boleśnie odczuwane. W minionych 70 tatach weszły w życie społeczne nowe pokolenia, które nie mają świadomości ogromu stalinowskich i hitlerowskich zbrodni. Istnieje także obawa, że nowe pokolenia nie będą w stanie pojąć rozmiaru i okrucieństwa zbrodni obu tych totalitaryzmów: represji, szkód, krzywd, poniżenia człowieka. Zwłaszcza trudno zrozumieć ludziom na Zachodzie, którzy nie doświadczyli bezpośrednio stalinowskich represji, ogromu zbrodni sowieckich. Ponadto istnieje obawa, że będą próby zdominowania tematyki obchodów dotyczącej nazizmu i hitlerowskiego faszyzmu, natomiast mniej obiektywnie traktowane zbrodnie stalinowskie. Może być np. nadmiernie eksponowana tematyka hitlerowskich obozów koncentracyjnych i holokaustu, a pomniejszanie zbrodni stalinowskich: obozów koncentracyjnych zwanych w sowietach łagrami, zsyłek milionów niewinnych ludzi różnych narodowości na Sybir i w głąb Rosji. Ofiary stalinizmu, doznawały okrutnych cierpień i krzywd przez kilkadziesiąt, a nie przez 6 lat hitlerowskiej okupacji. Zmuszane były do zabójczej, niewolniczej pracy, więzione w więzieniach, łagrach, (sowieckich obozach koncentracyjnych), skazywane bez sądów na cierpienie i śmierć. Ludzie umierali z wycieńczenia pracą, z głodu, chorób, zimna. Zachód wie wiele o obozach koncentracyjnych i krematoriach hitlerowskich, a nie ma pojęcia o istnieniu podobnych w sowieckiej Rosji; i tzw. „białych krematoriach” gdzie zabijano ludzi przy pomocu mrozu, głodu, chorób i wycieczenia zabójczą pracą; o Sybirze i innych miejscach katowni, gdzie mordowano setki tysięcy ludzi, topiono więźniów w morzu, rozstrzeliwano tysiące urojonych wrogów, tylko dlatego że mogliby być potencjalnie niewygodni w przyszłości, dla Związku Radzieckiego. Stalin przesiedlał całe narody, pod różnymi pretekstami, lub bez żadnego powodu. Wciąż odkrywane są miejsca masowych grobów: Katyń, Miednoje, Charków; to tylko przykładowe miejsca masowych mordów sowieckich, gdzie bez sądów wymordowano tysiące polskich oficerów, policjantów pograniczników, urzędników państwowych, a winą, przez dziesiątki lat próbowano obciążyć hitlerowców. W odróżnieniu od skrupulatnie prowadzonej ewidencji zbrodni przez hitlerowski reżim, ofiary stalinowskie do dziś są niepoliczalne. Szacuje się, że tylko w latach dwudziestych na Ukrainie w czasie wywołanego sztucznie głodu, uśmiercono około 20 milionów: starców, chorych, kobiet i dzieci. W XX wieku, w cywilizowanej Europie, na Ukrainie dochodziło nawet do kanibalizmu. Silniejsi zjadali słabszych, najczęściej bezbronne, małe dzieci. Aleksander Sołżenicyn szacuje, że w okresie stalinowskim, tzn. od 1917 do 1956 roku, wymordowano około 60 milionów ludzi w Związku Radzieckim i w krajach satelitarnych, w Polsce, Czechach, na Węgrzech… Trzeba uniknąć jednostronnego wyolbrzymiania zbrodni hitlerowskich, a pomniejszania win stalinowskich. Umożliwić społeczeństwom Zachodu poznanie obiektywnej prawdy o obu zbrodniczych systemach. Ukazać ogrom zbrodni ludobójstwa, okrucieństw stalinowskich, podając fakty, dowody, relacje ofiar, które przeżyły sowieckie piekło … Zwłaszcza mniej znanych światu represji jakich w ciągu 70 lat, i później doznał narody, Polski, Rosji, Ukrainy, Białorusi … W tych państwach wciąż zbrodnie okresu stalinowskiego są retuszowane, pomniejszane ich rozmiary i okrucieństwa. Trzeba też uświadomić światu, a szczególnie Polakom, że ofiarami zbrodni stalinowskich były wszystkie narody Związku Radzieckiego: Rosjanie, Ukraińcy, Bialorusoni, Gruzini Tatarzy Krymscy i inne. Polakom dobrze znane i szanowane były, i są nazwiska rosyjskich dysydentów: Sacharowa, Sołżenicyna, gen Grygorjenki, Roztropowicza, Szczerańskiego, Amalryka, Orłowa, Iryny Boner i tysięcy innych, którzy podjęli walkę ze złem i często zapłacili za to bardzo wysoką cenę, nawet życiem. To oni torowali drogę do wolności ujarzmionych narodów i do demokracji. Wydaje się, że ukazanie zła i rozmiaru zadanych cierpień przez stalinizm powinno być działaniem wspólnym wszystkich społeczeństw postsowieckiego obozu.
Komitet Pamięci Ofiar Stalinizmu w Polsce, z siedzibą we Wrocławiu, działa od 20 lat, i ujawnienia ponurą prawdę o niedawnej przeszłości. Posiada w swoim archiwum wiele dokumentów i autentycznych relacji ofiar stalinowskich, utrwalonych w formie pisemnej, fonicznej, video, fotograficznej. W Polsce, podobnie jak w państwach byłego Związku Sowieckiego, nie ma warunków sprzyjających ujawnieniu prawdy o represjach i zbrodniach stalinowskich. Mimo niesprzyjających warunków, Komitet będzie informował w Internecie i za pomocą innych dostępnych mu form, opinie światową o tym zbrodniczym systemie i apeluje o podjęcie podobnych działań w byłych państwach sowieckich.
Załączniki: Wezwanie prof. Andreja Sacharowa do narodów ujarzmionych, z 1970 roku
Oraz tekst „Bez Nienawiści”, do ewentualnego wykorzystania.
Komitet Pamięci Ofiar Stalinizmu. (dr Leszek Skonka)
Dr Leszek Skonka - Były działacz Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela w Polsce, Przewodniczący Komitetu Pamięci Ofiar Stalinizmu
Odpowiedź na wezwanie Profesora Sacharowa do współpracy i współdziałania narodów ujarzmionych przez Związek Radziecki
Listy dr. Leszka Skonki do prof. Sacharowa
Prof. Andrej Sacharow, laureat Pokojowej Nagrody Nobla, wybitny fizyk i twórca bomby atomowej w ZSSR, od kilku lat czołowy, odważny, konsekwentny i niezłomny przedstawiciel i działacz opozycji demokratycznej w Związku Radzieckim, zaapelował do działaczy niezależnych ruchów społeczno-politycznych w krajach ujarzmionych przez Rosję Sowiecką, o współpracę i współdziałanie w walce wyzwolenie narodów, wolność człowieka i demokrację. Na apel profesora Andreja Sacharowa odpowiedziało wielu polskich dysydentów, w tym działacze związani z Niezależnym Zespołem Współpracy Naukowej.
Przedstawiamy dwa Listy dra Leszka Skonki skierowane do prof. Sachorowa. Listy te nie mogły ukazać się, nie tylko ze względu na urzędową cenzurę, ale także z zakazu KOR-u., który swój zapis cenzury rozciągnął na wszystkie publikacje dra Skonki i zabronił ich upowszechniania, również przez kontrolowanym przez siebie wydawnictwo w kraju i za granicą, w tym także przez Rozgłośnie Wolna Europa. Teksty Listów publikujemy i z tego względu, by obalić mit jakoby opozycje w Polsce stanowił tylko KOR i poza nim niczego już nie było.
NIEZALEŻNY ZESÓŁ WSPÓŁPRACY NAUKOWEJ
Listy opublikowało pismo „REFLEKSJE, PROPOZYCJE DZIALANIA” , Niezależnego Zespołu Współpracy Naukowej, Nr 4, marzec 1980 ( forma samizdatu, maszynopis powielony)
Wielce Szanowny Panie Profesorze!
Obserwując od wielu lat Pańką bezkompromisowa postawę wobec przemocy, nadużyć władzy, poniżenia godności ludzi i narodów przez państwo Sowieckiej Rosji. Podobnie jak ja, wielu moich rodaków podziwia Pański upór i konsekwentną walkę ze złem. Dlatego szczerze cieszę się, że to Pan, intelektualista i naukowiec jest inicjatorem współpracy i zbliżenia wszystkich narodów ciemiężonych przez Związek Radziecki. Zapewne wspólne działanie będzie bardziej skuteczne i może przyśpieszyć proces przemian.
Jednakże na drodze zbliżenia między Narodem Polski i Narodem Rosyjskim lezą poważne przeszkody, bez usunięcia których nie można nawiązać żadnej współpracy. Jeśli nie uzewnętrznimy i nie usuniemy tych animozji narodowych, nagromadzonych przez wiele dziesięcioleci, nie możemy liczyć na szczerą i szeroką współpracę, współdziałanie, a cała nasza działalność może zakończyć się tanim propagandowym gestem obliczonym na jednorazowy efekt. Myślę, że decydując się na apel o współpracę, współdziałanie, wzajemną pomoc, poparcie, zrozumienie, miał Pan na uwadze autentyczne zbliżenie ludzi, narodów i idei, a nie państw, rządów i instytucji, nawet opozycyjnych. Dlatego konieczne i pilne staje się ujawnienie Rosjanom i Polakom narosłych przez lata bolących krzywd, urazów, animozji, oskarżeń, być może niekiedy fałszywych, wyolbrzymionych, a nawet urojonych. Uczynić to jednak trzeba, choćby po to, by wszystkie krzywdy wspaniałomyślnie wybaczyć i budować przyszłość bez obciążeń przeszłością. Przezwyciężenie przeszłości udało się gdy chodzi o Niemcy. Zwłaszcza zniknęły dawne animozje miedzy Niemcami i Francuzami, Czechosłowakami, Belgami, holendrami Norwegami i od wielu lat także znikają urazy wyniesione z ostatniej wojny przez Polaków wobec Niemców. Jedynie niechęć, czy wręcz nienawiść do Rosjan nie uległa od lat osłabieniu, a nawet przeciwnie, z każdym rokiem się wzmaga i rozszerza, zwłaszcza gdy chodzi o młodzież, która już w szkole podstawowej, musi Bronic się przed rusyfikacją, demoralizacją, poniżeniom jakich doznaje na co dzień. Wśród wszystkich niemal Polaków, w każdym razie wszystkich myślących i identyfikujących się z narodem, nie wyłączając członków partii komunistycznej, Rosjanin kojarzy się z ciemiężeniem, zaborczością, wyzyskiem innych. Polacy, zwłaszcza ci, którzy zetknęli się z Rosjanami w czasie ostatniej wojny, wyrobili sobie dwa obrazy Rosjan: jeden przedstawia ludzi szczerych, otwartych, życzliwych, gotowych do współczucia i niesienia pomocy, i drugi obraz Rosjanina w mundurze, czynownika, bezwzględnego, okrutnego, zarozumiałego, który święcie wierzy, ze misją jego państwa jest uszczęśliwianie innych, nawet wbrew ich woli. Rosjanie napadając na inne państwa, ujarzmiając inne narody, czynili to zawsze pod hasłem wyzwolenia tych narodów. Głosili, że oni najlepiej wiedzą, co tym podbitym ludom jest potrzebne; i dziwnym trafem zawsze orzekali, że najbardziej potrzebna jest im władza białych lub czerwonych carów. Nie wspominam o tych sprawach by Pana urazić, ale uświadomić sobie wzajemnie, jak wiele jest do zrobienia nim będzie mogło dojść do rzeczywistej współpracy i szczerego zaufania. Przed oboma narodami stoi potężny mur doznanych i wciąż bolejących krzywd, narosłych przez ostanie 200 lat. Wciąż żywa jest w narodzie pamięć rozbiorów Polski w roku 1772, 1793 i 1795, o rzeziach dokonanych przez generałów Paskiewicza, Murawiewa -„wiszyciela” i tysięcy innych katów, aż do naszych czasów masowego ludobójstwa w Kuropatach, Charkowie. Miednoje, Katyniu i niedawno odkrytych masowych grobów w lasach Bykowni k. Kijowa, w których może leżeć od 100 do 200 tys. pomordowanych Polaków, Rosjan, Ukraińców, Białorusinów i innych nacji. Symbolem martyrologii Polaków jest ludobójstwo w Katyniu i wyraków śmierci w Moskwie. W wyniku Rozbiorów w 1795 roku, 70 proc. dawnych ziem Rzeczypospolitej znalazło się pod zaborem Rosji i poddane zostało wyniszczającej eksterminacji narodowej. Zwłaszcza na ziemiach wschodnich Polski przez 127 lat prowadzono bezwzględną rusyfikację, wciągając do tego także Cerkiew prawosławną, tak, że po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku ziemie wschodnie wymagały olbrzymich działań repolonizacyjnych. /…/ W roku 1920 Rosja Sowiecka usiłowała ponownie narzucić jarzmo niewoli Polakom, pod pretekstem wyzwolenia ludzi pracy spod ucisku kapitalistycznego, lecz wtedy to jeszcze się nie udało, gdyż cały naród stanął wówczas przeciwko czerwonej Rosji i ta wola całego narodu zmogła wielokrotnie silniejszego przeciwnika. Zwłaszcza robotnicy, chłopska biedota, młodzież, stanowili mur serc i miłości do ojczyzny. Dopiero 17 września 1939 roku Rosja Stalina, wspólnie z Niemcami Hitlera pozbawiła Państwo Polskie egzystencji. Był to już czwarty rozbiór Polaki, a dla narodu polskiego, rozpoczęła się gehenna trwająca do dziś. Mordowano, wywożono na Sybir, przesiedlano , oddawano Niemcom bardziej wartościowe jednostki, nie oszczędzano nawet polskich komunistów, którzy parzcież przez cały okres dwudziestolecia niepodległej Polski działali zawsze na jej szkodę Polski, dokonując sabotażów, dywersji morderstw, zdrady, szpiegowania na rzecz Rosji. Mordowano często rękoma obcych np. Ukraińców, Litwinów, Białorusinów, ale nie gardzona pomocą Niemców. Setki tysięcy Polaków wywieziono w głąb Rosji, niekiedy do tych samych miejscowości, w których dręczeni byli i umierali tak niedawno polscy zesłańcy osadzeni tu z rozkazu cara. Symbolem zezwierzęcenia było masowe morderstwo około dziesięciu tysięcy polskich oficerów, policjantów, pograniczników, wyższych urzędników państwowych, w Lasku Katyńskim k. Smoleńska. Ofiary wiązane miały ręce z tyły drutem i strzelano do nich z bliska w tył głowy. Ta zbiorowa mogiła ujawniona została przez Niemców, ale podobnych masowych grobów jest jeszcze wiele w głębi Rosji, okrytych tajemnica? Ile? Tego jeszcze nie wiemy, choć może dzięki uczciwym Rosjanom i przyszłej współpracy uda nam się, przynajmniej niektóre ustalić.
Polska w 1939 roku przegrała pierwszą bitwę z Niemcami i z Rosją; podobnie jak Francja, Belgia, Holandia, Norwegia, a także inne kraje Europy: Jugosławia, Rumunia, Węgry Bułgaria, choć te ostanie były początkowo państwami sojuszniczymi dla Hitlera. Ale Polska nie przegrała wojny, mimo iż Stalin i Hitler postanowili wykreślić ją z mapy Europy, raz na zawsze, a Mołotow pogardliwie wyraził się o pokonanym państwie polskim, nazywając je „bękartem traktaty Wersalskiego”. Lecz Polska mimo doznanej klęski nie upadła. Wojska polskie walczyły, najpierw we Francji, a po jej upadku w Anglii i niemal na wszystkich frontach, gdzie toczyła się walka z Niemcami. W kraju, już po pierwszych dniach okupacji tworzone były zalążki armii podziemnej, która następnie przekształciła się w potężną siłę, najliczniejszą w okupowanej Europie. Zmagania te kosztowały Polskę 6 milionów ofiar. Nie trzeba chyba dodawać, że w tej liczbie było najwięcej wartościowych jednostek. Gdy w sierpniu 1944 weszły do prawobrzeżnej Warszawy wojska radzieckie, lud Stolicy, nawoływany przez rosyjskie instytucje propagandowe, a zwłaszcza przez radiostację Kościuszko do chwytania za broń, wszczął powstanie przeciw Niemcom. Jednakże wkrótce okazał się, że owe nawoływania były zaplanowaną prowokacją rosyjską obliczoną na zniszczenie dumnej i krnąbrnej Warszawy, rękoma Niemców. Toteż wojska rosyjskie stanęły nad brzegiem Wisły i nie tylko nie pomogły walczącej Warszawie, ale odmówiły nawet zezwolenia na przelot i lądowanie samolotom alianckim spieszącym na pomoc Stolicy. Dopiero po niemal doszczętnym zniszczeniu ponad milionowego miasta, weszli Rosjanie 17 stycznia 1945 roku, aby obsadzić swoimi ludźmi władze, a właściwie swoimi agentami, wszystkie kluczowe stanowiska. Stworzono też nową stolicę, która stała się karykaturą tamtej dawnej Warszawy. Dzisiejsza Warszawa jest miastem pokornym, skorumpowanym przez rządzących, stworzona i zasiedlona przez partię. Dziś by zamieszkać w tym mieście trzeba się zasłużyć pezetperowi ( PZPR); istnieją przepisy ograniczające prawo zamieszkania Polakom w tym mieście.
Polacy od wielu lat mają tę świadomość, że wojnę przegrali, nie we wrześniu 1939 roku, i nie na polu walki, lecz w Jałcie, Poczdamie, na polu politycznym i dyplomatycznym. I od tego momentu zaczyna się nowa gehenna Polaków trwająca już ponad 35 lat. Ten nowy okres okupacji rosyjskiej pod wieloma względami jest dla narodu polskiego znacznie tragiczniejszy, niż panowanie Niemców. Hitlerowcy niszczyli społeczeństwo polskie fizycznie i gehenna ta skończyła się po 6 lat, gdy tymczasem okupacja rosyjska trwa już ponad 35 lat, niszcząc naród moralnie i psychicznie. Niemcy niszczyli ciało, Rosjanie zawsze pragną zawładnąć duszą. Nie wystarczy im nigdy pokonanie przeciwnika, muszą go także poniżyć i zhańbić, np. zawsze żądają od podbitych narodów by były im za to wdzięczne; już caryca Katarzyna II ingerując w wewnętrzne sprawy Polski, twierdziła, że czyni to w obronie wolności religii, ucisku innowierców, mimo iż sama była nietolerancyjna w swoim państwie. Zresztą i dziś każdą napaść na przyjazne dla siebie państwo, Rosjanie zawsze nazywają aktem przyjaźni i pomocy np. napaść na Węgry w 1956 r. i na Czechosłowację w 1968 r. Ostatecznie Polska wojnę przegrała w 1945 roku w Poczdamie, ponosząc sromotna klęskę, stokroć większą niż w czasie wszystkich bitew w 1939 r. i w porażkach lat następnych. Straciła niepodległość. Narzucono jej obcy ustrój upodobniający do Związku Radzieckiego, zwyczaje i obyczaje, kulturę. Straciła na rzecz ZSSR 179 km kw. Czyli 45,2% powierzchni przedwojennego państwa. Mimo iż na zachodzie państwa odzyskała 101 tys. km kw. od Niemców t i tak w stosunku do wielkości obszaru państwa w 1939r. straciła 78 tys. km kw. terytorium. Natomiast Rosja, która rozpętała tę wojnę, wspólnie z Niemcami ,zyskała aż milion trzysta tysięcy km kw, co stanowi powiększenie terytorium ZSRR, o 6%. Zachłanność Rosji była tak bezwzględna, że nawet przyznane Polsce na konferencji w Teheranie, a więc także przez Stalina, Prusy Wschodnie z Królewcem, zagarnęła dla siebie. 35 lat pośredniej władzy radzieckiej w Polsce, to nie tylko ucisk narodowy, deprawacja społeczeństwa, ale także niesamowita eksploatacja, rabunek bogactw naturalnych, wyzysk, wprzęgnięcie Polski w obronę imperialnych interesów ZSSR: na Kubie, w Wietnamie, w Kambodży i w wielu innych państwach, na wszystkich kontynentach. A polityka imperialna Rosji jest coraz bardziej kosztowna i od początku PRL musi ją współ finansować. Zły, obcy kulturze, zwyczajom i tradycjom ustrój, narzuceni władcy, kontrola i inwigilacja rosyjska, eksploatacja, wyzysk, wszystko to zniechęca społeczeństwo do wydajnej pracy, do wysiłku, który nie służy jego interesom, a nawet skierowany jest przeciwko Polakom.
Szanowny Panie Profesorze !!!
Celowo nakreśliłem, z konieczności bardzo ogólny obraz nabrzmiałych przez wieki animozji, niechęci, wrogości, podejrzliwości. Uczyniłem to jednak nie po to by zrazić lub zniechęcić do współpracy, ale przeciwnie, by ukazać, co należy czynić, w jakim iść kierunku, by umożliwić zbliżenie obu narodów. Jestem całym sercem za pojednaniem. Właśnie my, intelektualiści, nie powinniśmy akceptować powierzchownych, tanich, propagandowych, koniunkturalnych aktów, które niewiele przyniosą pożytku, a sporo rozczarowań. Oczywiście, zdaję sobie sprawę z trudności na jakie napotka każda próba zbliżenia obu narodów. Zapewne wielu moich rodaków nie od razu zrozumie sens i znaczenie tych zabiegów. Podobnie i Pańscy rodacy nie od razu zrozumieją potrzebę wyznania winy własnego narodu. Być może, że potrzeba będzie na to wielu dziesięcioleci i pokoleń, by zniknęły wszelkie uprzedzenia, a winy poszły w niepamięć; ale proces ten trzeba zacząć, jak najszybciej. Jest po temu okazja. Mamy tych samych ciemiężców, walczymy o prawdę, wolność, godność ludzką, to nas zbliża, brata tak jak dawniej z Dekabrystami i późniejszymi bojownikami o te same ideały. Bliskie i poważane przez Polaków są współczesne nazwiska odważnych u szlachetnych ludzi Rosji, takich jak Pan, Sołżenicyn, Roztropowicz, gen. Grigorienko, Szczerański, Orłow, Amalryk, Achmatowa i wielu innych.
Jednak zbliżenie obu tak bardzo skłóconych narodów wymaga ukazania prawdy i istotnych przyczyn, które nas od siebie oddalają. Ukrywanie tego, pomniejszanie znaczenia tych animozji byłoby błędem.
Z wyrazami Szacunku i Przyjaźni dr Leszek Skonka
Wrocław 11 listopad 1979
List wysłany do Adresata i do niezależnej prasy w kraju.
LIST DO PROF. > ANDREJA SACHAROWA
W związku z wysiedleniem go z Moskwy do miasta Gorki.
Wielce Szanowny Panie Profesorze!
Z głębokim smutkiem, wielkim żalem i oburzeniem przyjęliśmy wiadomość o szykanach zastosowanych wobec Pana przez władze radzieckie. Proszę przyjąć szczere zapewnienie, że w tych trudnych dla Pana chwilach zorientowani demokratycznie Polacy są z Panem, współczują Mu i życzą wytrwania. Zwłaszcza postępowe grupy intelektualistów, które zawsze sympatyzowały z Pana poglądami, podziwiały Pana bezkompromisową postawę wobec zła, przemocy, krzywd i wszystkiego, co niesie system totalitarny, są dziś blisko Pana, swoimi uczuciami.
Niech będzie dla Pana skromną satysfakcją fakt, że pana Osoba od wielu lat jest dobrze znana każdemu myślącemu Polakowi i stała się symbolem i zwiastunem nowej wizji świata, a także rzeczywiście przyjacielskich stosunków między narodami, w tym między Polską innymi narodami gnębionymi dziś przez ZSSR, a przyszłą Rosję.
Dla działaczy polskiej opozycji jest Pan także symbolem odrodzenia postępowych tradycji wolnościowych Dekabrystów i późniejszych bojowników „za naszą i waszą wolność”. Dlatego cieszyliśmy się szczerze z otrzymanej przez Pana Nagrody Nobla i z każdego Pana sukcesu i smuciliśmy każdym Pana niepowadzeniem.
Znając Pana odwagę, wytrwałość, cierpliwość i bezkompromisowość,wierzymy, że ta nowa, bardzo dotkliwa szykana, nie załamie Pana, ale przeciwnie utwierdzi w przekonaniu, że wybrał Pan właściwą drogę i doda Panu sił niezbędnych do przetrwania.
Pańska nieugięta postawa wyzwoli nowe siły oporu, nie tyko w Pańskim kraju, ale wszędzie, gdzie czerwony totalitaryzm gnębi człowieka i całe narody.
Z poważaniem dr Leszek Skonka, Wrocław 23 styczeń 1980
Kopię listu otrzymały redakcje pism niezależnych w kraju i grupy opozycyjne w Polsce, w tym: KSS KOR, Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela, Ruch Młodej Polski i inne …
Artykuł ten dedykuję tym, którzy myślą, że sami, w pojedynkę, obalili Związek Radziecki. Komitet Pamięci Ofiar Stalinizmu w Polsce.
KONTAKT - tel. (48) 691830350; fax (48) 7809081, bezpośrednie połączenie do Polski z USA i Kanady- 6316049205Mail (Leszek Skonka)
Mail - stalinizm@wp.pl - pamiecnarodu@tlen.pl - blog stalinism1@poczta.onet.pl
Skype - Leszek.skonka1
KONTO - Komitet Pamięci Ofiar Stalinizmu,
Bank Pocztowy O/Wrocław 31 1320 1999 2311 6535 2000 0001
Adres pocztowy, kontaktowy: Leszek Skonka, 50-046 Wrocław, Sądowa 10/7
Moszczanica - leśniczówka Grobelki, kolonia Grobelki, gmina Ołyka
MORTITURI VIVENTES OBLIGANT - UMARLI ZOBOWIĄZUJĄ ŻYWYCH!
Ze wsi Dubiszcze w sierpniu 1943 r. do leśniczówki ordynacji radziwiłłowskiej - Grobelki oddalonej ok. 1 km od Kolonii Grobelki przyszło około 30 Ukraińców niby po wypłatę . Otoczyli budynek. Za pomocą siekier zamordowali rodzinę leśniczego Władysława Krepskiego, przy czym siostrę jego Janinę Krepską -Rodak znaleźli ukrytą w pasiece, najpierw zgwałcili następnie obcięli piersi. Zamordowano także jej męża Jana Rodaka, starszego wachmistrza 8 Szwadronu Pionierów w Równem. Był on jednym z założycieli ZWZ-AK na tym terenie. Piętnastoletniego wówczas brata Stefana Krepskiego związano drutem kolczastym i spalono w ognisku. Zabito także jego ojca Jana, weterynarza ze stadniny Potockich oraz furmana Cypriana Mroza (Moroza), który był ojcem mojej teściowej. Zastrzelono gajowego Stanisława Kamińskiego, a jego sześcioletnią córkę Teresę zasztyletowano. Wszyscy byli torturowani przez banderowców szukających broni. Szef bandy Waśko Lebied z jeszcze jednym oprawcą prowadził leśniczego do stajni, gdzie miała być ukryta broń. Visa miał leśniczy za cholewą buta i wyciągnął go. Zranionemu siekierą i kulą Krepskimu udała się ucieczka, w trakcie której zastrzelił jednego z napastników...właśnie Lebedia. Bernarda Majewska go znała, bo chodzili razem do szkoły, była świadkiem tej masakry, wykorzystała moment zamieszania uciekła także... , kiedy zabrano jej ojca na przesłuchanie postanowiła uciekać, nagle zjawił się pięcioletni syn Rysio, szepnęła mu tylko, żeby uciekał co sił. W czasie tej ucieczki chłopiec został przekłuty bagnetem, a zwłoki jego zostały wrzucone do sadzawki. Była też świadkiem jak wrzucano do studni dwie dziewczynki a ich matkę Marię Zbróg zmuszono do oglądania tej sceny, po czym zamordowano ją. Jedna z dziewczynek miała na imię Hela, a druga Stasia, młodsza miała 5lat, zamordowano wówczas co najmniej 26 osób. Leśniczówkę Grobelki spalono, a powracający z pracy w Ordynacji brat leśniczego Tadeusz powrócił do Ołyki. Teściowa została ranna w rękę kulą barbarzyńcy i kiedy pewna że już utraciła bliskich, zobaczyła grupkę ludzi z kolonii i wśród nich swoją córkę Rozalię. Razem dotarły do Ołyki a potem do ordynacji ks. Janusza Radziwiłla ....tam opowiedziała o tym zebranym ludziom m.in. Tadeuszowi Krepskiemu. Moja teściowa z córką dotarły później do Łucka, a tam opatrzył ja niemiecki lekarz, którego wkrótce Ukraińcy zamordowali. Rok wcześniej zamordowano tam spokrewnioną z rodziną matki teściowej Michalinę Kownacką - Słodkowską. Opisywane wydarzenie mogło mieć miejsce miesiąc wcześniej, czyli w lipcu, bo synek nie miał ukończonych pięciu lat, a ukończył by je w sierpniu. Teściowa z ojcem i swoimi dziećmi mieszkała w budynku gajówki w sąsiedztwie Kamińskich, Zbrogów.
Jan - Antoni Śniechowski