25. ZDRADA
- Każdy prawie ma te dzieci! - Siedziałam z Agnes w stołówce, a w ręce trzymałam małą sztuczną postać. Było pusto, a my miałyśmy wolne okienko między lekcjami.
- Nie podoba ci się to? - Spytałam zaskoczona.
- Jak będzie ryczał w nocy to wyrzucę go przez okno. - Wyznała krzywiąc się.
- Nie będzie tak źle. Jutro już weekend, a te dzieci będziemy mieli tylko tydzień.
- Chcą nas uchronić! Nie dziękuję, bez tego też dam radę. - Odłożyła dziecko do nosidełka, które dostaliśmy wraz z nimi. Spojrzałam na mojego ` bobasa `, który miał przymknięte powieki.
- Są słodkie. - Oznajmiłam.
- W sumie to chyba tak - zaczęła przełamywać się.
- Widzisz? Nie może być aż tak źle. - Pocieszyłam ją.
- Racja.- Przyznała, po czym zmieniła temat - Jacob na pewno ci pomoże.
- Mam taką nadzieję.
- Jakie ma podejście do maluchów? - Spytała zaciekawiona. Wtedy przypomniały mi się dawne lata, gdy całe dnie spędzał ze mną. Poświęcał dla mnie każdą minutę, mimo, że byłam mała. Ukuło mnie coś… Tyle musiał wyczekać, by wreszcie nasze uczucie dorosło, tyle musiał znosić.
- Lubi dzieci. - Uśmiechnęłam się do brunetki odpychając dziwne myśli.
- Masz szczęście, że trafiłaś na takiego chłopaka. Ile ze sobą już jesteście?
To pytanie zbiło mnie z tropu. Zaczęłam szybko obliczać tak by wyszło mało podejrzanie.
- Rok.
W jej oczach coś błysnęło. Mnie jednak inny temat zaczął kusić, czy ja nadal jestem z Jacobem? Nie znam się na związkach, on istniał dla mnie jako jedyny chłopak na ziemi. Pytanie jak mogłam zrobić mu tak okrutną rzec?
- Czy wy… - przerwała i spojrzała na mnie, a gdy zobaczyła moją zdziwioną minę dodała - No czy wy… No wiesz.. Skoro jesteście rok musicie być na jakimś etapie.
Zrozumiałam natychmiastowo, co jej chodzi po głowie - zaczęłam się śmiać. Zawstydzona przeniosłam wzrok na mechaniczne dziecko.
- To tak czy nie? - Domagała się odpowiedzi.
- Agnes.. - Jęknęłam.
- Jasne, rozumiem, to nie moja sprawa. Po prostu tak do siebie pasujecie … Nie umiem określić, jak razem wyglądacie. - Wzruszyła ramionami. Poczułam, że spaliłam raka. Wtedy naszą rozmowę przerwał dzwonek. Do stołówki jako pierwszy wbiegł Seth i rzucił się na kucharkę. Brakowało mi tego widoku. Jacob bez pośpiechu dołączył do nas, milczał jak zaklęty, co oznaczało jedno - nadal zamartwia się. Wściekła sama nie wiem, na co, wstałam i podeszłam do Kevina, któremu dałam berbecia i bez słowa ruszyłam do wyjścia. Czułam jego wzrok, jakby palił, lecz nie odwróciłam się. Nie mogłam! Miałam na sobie tylko krótki rękawek - jakoś nie zmartwiło mnie to. Powolnym krokiem rozglądając się przeszłam na tyły szkoły, naprzeciw był las. Wreszcie ruszyłam. Złość powodowała, że biegłam szybciej niż zwykle, musiałam odnaleźć bezpieczne miejsce. POTRZEBOWAŁAM kogoś innego, kto by mnie WYSŁUCHAŁ. Wtedy - tak jak zawsze - niespodziewanie, nagle przyszła ta pomoc. Śnieżnobiała ręka gładziła mnie po włosach i policzkach. Nie mówił nic - i tak było dobrze. Słowa czasami są zbędne. Naszła mnie ochota i to wielka, by pocałować zimne usta. Bez pospiechu przysunęłam się do chłopaka i zaczęłam go całować. Nie było żadnej przeszkody - to było dla mnie nowe. To jak zabranianie czegoś dziecku, a jego ciekawość jest tak wielka, że łamie wszelkie zasady. Próbuję czegoś nowego, zakazanego. No właśnie, niby zakazany owoc smakuje najlepiej. Całował mnie delikatnie, ale jak najbardziej poważnie. Moje dłonie znalazły się na jego ramionach, by mocniej mnie do niego przycisnąć. Powoli, bez pośpiechu położyłam się na ziemi, a Alec nade mną.
- Nie powinniśmy. - Usłyszałam przy uchu jego niski, męski głos.
Nie odpowiedziałam mu - nie byłam w stanie wydusić z siebie choćby jedno marne słowo. To właśnie wtedy chłopak przeturlał się na plecy. Leżeliśmy obok siebie, a ja czułam, że wzięło mnie straszne zmęczenie.
- Tęskniłam za Tobą - wymamrotałam, gdy wreszcie odzyskałam głos. Wiedziałam doskonale, że nie uzyskam odpowiedzi, on nie umiał mówić o uczuciach.
- Renesmee.. - Zaczął niepewnie podnosząc się na łokciu.
- Nic się nie stało. - Uśmiechnęłam się do niego. Długo patrzyłam w jego oczy - teraz przypominały mi tylko kolor miłości. Wtedy mój towarzysz spojrzał gdzieś w tył, a na jego twarzy pojawił się nieznany mi grymas.
- Co się stało? - Niepewnie zwróciłam wzrok tam gdzie on.
- Jane tu zmierza.. - Wyszeptał przerażony. Wstaliśmy, a on osłonił mnie własnym ciałem. Moje zdenerwowanie sięgnęło najwyższego stopnia, doszło do tego również niepewność. Co zrobi Alec? Zamierza walczyć z własną siostrą?
- Jak mogłeś zrobić coś takiego! - Pisk mieszany ze złością dzwonił w moich uszach jak echo. Nie wychylałam się - nie chciałam jej widzieć. Przytuliłam się do pleców chłopaka.
- Daj spokój, Jane. - Nie potrafiłam ocenić czy jest zdenerwowany czy zły?
- Dobrze wiesz, że nie dam, nim czegoś nie zrobię. - Czułam, że dziewczyna uśmiecha się, a więc miałam zginąć?
- Aro Ci nie pozwoli! - Aleca ręka chwyciła moją własną, Jane warknęła cicho.
- Aro nie, ale Kajusz i Marek tak.
Wtedy poczułam straszny ból od środka - przechodził we mnie prąd. Był dosłownie wszędzie.. Skuliłam się chowając twarz w śniegu jakby mogło to w czymś pomóc.
- Przestań! - Usłyszałam gdzieś w oddali głos chłopaka, odpowiedział mu tylko dziewczęcy chichot. Nie przestało boleć, było wręcz na odwrót, coraz mocniej… I mocniej… Wokół pojawiła się pustka, nie widziałam nic, wszędzie unosiła się czarna mgła. Poczułam coś mokrego na policzku. A potem nie czułam już nic. To było jak unoszenie się w pustce, jak lot w mglisty poranek. Byłam oślepiona nicością, więc ból przestał istnieć. Jak można opisać nicość? Czarne ściany i sufit? Nie. To było coś innego, jakbym znalazła się w innym świecie. Jakbym miała za chwilę umrzeć…
Nagle wszystko ustało. Poczułam zimny śnieg, oraz czyjeś palce na policzku ścierające moje łzy. Doszły również inne dźwięki, gdy obróciłam głowę zobaczyłam dwa wilkołaki. Jeden gotowy do ataku na dziewczynę przykucnął i wydał z siebie dziki charkot. Zauważyłam gotowość Aleca, by obronić siostrę. Wszystko było ze sobą powiązane, zaczynało się ode mnie i kończyło na mnie.
- Nie! - Usłyszałam własny krzyk. Pobiegłam do wielkiego wilkołaka i osłoniłam go. Czułam, że ledwo stoję. Wszystko mnie… bolało? Łzy bezwładnie leciały. Alec w ostatniej minucie zatrzymał się zdziwiony, że zamiast wilka, ma przed sobą moją postać. Nie miałam czasu nic mówić byłam pewna jednego, teraz Jacob będzie chciał zaatakować. Obróciłam się do niego.
- Nie rób im nic. Błagam… - upadłam na kolana, gdyż byłam tak słaba. Zamknęłam oczy, by nie widzieć niczego. Poczułam pod palcami coś ciepłego, tak dawno nie było go przy mnie. Piszczał cicho jak zraniony pies - chciał dorwać się do Jane. Wpiłam mocno palce w jego sierść.
- Proszę, proszę. - Wymruczałam opierając głowę o jego własną. Wiedziałam, że tak łatwo nie odpuści, cały dygotał. On również wybuchł - jego złość unosiła się w powietrzu i tworzyła nieznane mi uczucie.
- Renesmee - usłyszałam głos Aleca gdzieś za sobą.
Właśnie w takim momencie przychodzą różne myśli, jednak moje były skierowane tylko ku wielkiemu wilkołakowi. Alec przestał istnieć, był kimś dalszym, osłoną dymną, uczuciem, które było fałszywe. Czy tak właśnie działało to wpojenie? Czułam, że rośnie we mnie to uczucie i rośnie. Miałam wybierać między Jacobem a Alecem?
- Idźcie już, proszę. - Nie chciałam go stracić, nadal był moim przyjacielem, lecz było to jedyne sensowne wyjście. Nie obróciłam się, doskonale wiedziałam, że już ich tam nie ma. Jane mówiła coś cicho do brata, jednak nie interesowała mnie to. Mogła nawet zostać, własnoręcznie rzuciłabym się na nią. Dziwiłam się też, że Volturi tak łatwo ustąpiło, ale głupia nie byłam - wrócą, by się zemścić. Gdy otworzyłam oczy zauważyłam, że jest tylko jedyny wilkołak, Seth. Skuliłam się na śniegu, czekając na Jake, który powinien być już w ludzkiej postaci. Tak jak się tego spodziewałam po chwili poczułam CIEPŁE dłonie na ramionach. Z łatwością wziął mnie na ręce, a ja przywarłam do niego z całych sił.
- Chce do domu. - Wymamrotałam. Ruszył spełniając moją prośbę. Nie patrzyłam na drogę - czułam, że to by mnie osłabiło jeszcze bardziej. Zacisnęłam mocno oczy. Byłam słaba, zbyt mocno słaba. Wraz z wejściem do środka poczułam bezpieczeństwo.
- Nessie… - Edward chciał wziąć mnie z ramion Jacoba, jednak ja odepchnęłam go. Chciałam zostać sam na sam z Jakiem. Nikt więcej. To było śmiesznie. Jak mogłam po tym wszystkim chcieć tego? Zdradziłam Jacoba. Zdradziłam go, bo uwierzyłam, że istnieje możliwość bym była z członkiem Volturi. Czy kochałam Aleca? Moja odpowiedzą była dziwna, lecz prawdziwa- nie.
- Kochasz Jacoba. - Usłyszałam głos własnego taty. Jake zaczął głaskać mnie po włosach i cicho szeptać moje imię do ucha. Objęłam go jeszcze mocniej za szyję.
- Co się stało, może ktoś mi powiedzieć? - Bella chcąc mnie przytulić musiała ścisnąć naszą dwójkę, co zapewnie wyglądało komicznie.
- Volturi zaatakowało Nessie. - Seth był jako jedyny skłonny do mówienia. Wtedy w myślach odtworzyłam wszystko po kolei - tak by Edward dowiedział się i wytłumaczył całej rodzinie.
- Renesmee rozmawiała z Alecem, wtedy Jane się wściekła. Chciała zaatakować, lecz przerwał jej brat, a potem Jacob. - Wyprostował Edward.
- Alec sprzeciwił się Jane? - Spytał zaskoczony Carlise.
- Alec obronił Nessie? - Jasper włączył się do rozmowy.
- Alec walczył z Jane? - Emmetta jak zawsze obchodziła tylko walka.
W moich uszach odbijało się ciągle to samo imię - Alec, Alec, Alec.
- Z tego, co wiem to tak.
Z tego wszystkiego nic nie było zrozumiałe, poplątało się w jedno wielkie nieporozumienie.
- Nessie, co ty w ogóle robiłaś sama w lesie? - Esme włączyła się do rozmowy.
Czy byłam skłonna do odpowiedzi? Czułam jakbym miała usta straszliwie ciężkie i wypowiedzenie czegokolwiek było wielkim trudem.
- To przeze mnie, pokłóciliśmy się. - Wyjaśnił Indianin.
Byłam pewna, że Bella zaraz zacznie na niego krzyczeć, więc wzięłam się w garść i oznajmiłam:
- To moja wina. Chciałam zobaczyć się z Alec'em. - tak oto tajemnica wyszła na jaw. Czułam jak mięsnie Jacoba napinają się. Wtedy moja mama odebrała mnie z ciepłych rąk i szybko zaniosła do pokoju. Położyła mnie na łóżku - przynajmniej tak mi się zdawało, nadal miałam zamknięte oczy.
- Nessie, opowiesz mi wszystko dokładnie. - Cichy szept pieścił moje uszy. Wtedy zaufałam, właśnie jej, własnej mamie. Otworzyłam oczy i zaczęłam opowiadać historię. Tak strasznie cicho rozmawiałyśmy, że nikt nie miał prawa usłyszeć nas na dole. Odtworzyłam wszystko po kolei dla niej, a ona… Zrozumiała mnie.
- Kocham Jacoba, mamo, naprawdę. - Wyznałam cicho. - Nie wiem jak resztę wytłumaczyć.
Czy żałowałam czegokolwiek? Dlaczego to wszystko robiłam?
- Spokojnie, Nessie. - Bella przytuliła mnie do siebie.
Rozmawiałyśmy przez całą noc, nikt nam nie przeszkadzał, nikt nie zaglądał. Zraniłam ją tym, że się oddaliłam od całej rodziny. Teraz wiedziałam jedno - nie umiałabym bez nich żyć. Szczególnie bez niej, Belli. Kochałam ją. Dzięki niej poukładałam puzzle. Nie musiałam być sama, nie musiałam kłamać, a co najważniejsze nie uciekłam. A we wszystkim pomogła mi właśnie ona, mój autorytet. Ta, którą podziwiałam od pierwszych dni, ta, która była gotowa oddać życie za mnie. Bella pokochała mnie, czyli małego potworka, mimo, że mogła stracić tak cenny dar, jakim jest własne życie. Jednak jestem i żyję dzięki niej. Czułam, że więź między nami jest niezniszczalna i potężna jak wieczność. Ona pragnęła wieczności, więc czemu ja miałabym się jej bać?