Che Guevara - zbrodniarz, a nie idol
Che Guevara był masowym mordercą. Sadystycznym zwyrodnialcem, który z zimną krwią eksterminował „wrogów ludu”. Mimo braku dostępu do dokumentów, historykom udało się potwierdzić 79 konkretnych przypadków, w których ludzie zostali rozstrzelani na skutek bezpośredniego rozkazu Guevary.
Eutímio Guerra był kubańskim wieśniakiem, który uwierzył w komunistyczny miraż rewolucji zacierającej wszelkie nierówności społeczne. Pod koniec lat 50. dołączył jako przewodnik do lewackiej partyzantki walczącej z rządem prezydenta Fulgencio Batisty. Szybko jednak zorientował się, że zamiast w grupie bojowników idealistów walczących o „lepsze jutro”, znalazł się w bandzie rabunkowej złożonej ze zdeprawowanych kryminalistów.
Guerra, który nie pasował do tego towarzystwa, padł ofiarą typowych w każdej organizacji komunistycznej wewnętrznych czystek. Postawiono mu absurdalne zarzuty - miał rzekomo zdradzić pozycje partyzantów wojskom rządowym - i skazano go na śmierć. Dowody były jednak tak wątłe, a niewinność Guerry tak oczywista, że nawet wśród czerwonych bandziorów trudno było znaleźć ochotnika, który wykona wyrok.
Wówczas do akcji wkroczył jeden z hersztów bandy i - jak napisał później w swoich pamiętnikach - w zdecydowany sposób „rozwiązał niezręczną sytuację”. Podszedł do nieszczęsnego chłopa, przystawił mu do głowy bowninga i bez zmrużenia oka pociągnął za spust. „Strzeliłem mu w prawą skroń - wspominał. - Kula przeszyła mózg i wyszła lewą stroną czaszki”. Zalany krwią nieszczęśnik osunął się na ziemię, a oprawca spokojnie schował pistolet do kabury.
Miało to miejsce 17 lutego 1958 r. w górach Sierra Maestra. Mordercą był Ernesto Che Guevara. Wieśniak z przestrzelonym płatem skroniowym był zaś najprawdopodobniej pierwszym człowiekiem, którego Che zamordował własnoręcznie. Wraz z upływem lat stał się jednak coraz brutalniejszy i coraz bardziej bezwzględny. Z jego ręki - lub w wyniku jego rozkazu - zginęły setki niewinnych ludzi. Wszędzie, gdzie się pojawiał, ciągnął się za nim zbrodniczy, krwawy ślad.
Mordy w Sierra Maestra
Guevara urodził się w 1928 r. w Argentynie. Jego ojciec był skrajnie lewicowym intelektualistą i niewykluczone, że to właśnie pod jego wpływem Che - który studiował medycynę - zrezygnował ze statecznego życia lekarza i postanowił zostać zawodowym rewolucjonistą. Zawód ten zresztą znacznie bardziej odpowiadał jego temperamentowi. Chociaż był dzieckiem cherlawym, chorym na astmę, od wczesnych lat przejawiał skłonności do sadyzmu.
Jego bliski krewny Alberto Benegas Lynch w książce „Mój kuzyn Che” opisywał, jak młody Guevara czerpał perwersyjną przyjemność ze znęcania się nad zwierzętami. Gdy w połowie lat 50. znalazł się w Meksyku - gdzie przygotowywał się wraz z innymi Kubańczykami do przeprowadzenia puczu w swoim kraju - w ramach „treningu” z lubością podrzynał gardła psom. Dokonywał również makabrycznych eksperymentów na ciężarnych kotach, które łapał na ulicach Mexico City.
Trening się przydał, bo po przybyciu na Kubę, w górach Sierra Maestra, Guevara wziął udział w zamordowaniu co najmniej 22 ludzi. W większości byli to Bogu ducha winni chłopi oskarżeni o kolaborację z rządem Batisty. A więc nieszczęśnicy tacy jak Eutímio Guerra. „Piszę do ciebie te płomienne słowa z kubańskiej dżungli, gdzie walczę żądny krwi” - pisał do ówczesnej żony, z charakterystyczną dla siebie egzaltacją. Był początek 1957 r.
Che mordował nie tylko własnych ludzi, ale także jeńców wojennych. Znana jest historia schwytania w jednej z potyczek młodego żołnierza piechoty. Chłopak został właśnie powołany do wojska i był całkowicie zdezorientowany całą sytuacją. „Nie zrobiłem nikomu nic złego. Nikogo nie zabiłem. Moja mama jest wdową i jestem jej jedynym dzieckiem. Nie zabijaj mnie! ” - prosił Guevarę. „Dlaczego nie?” - odparł Che. I zaprowadził chłopca nad wykopany wcześniej grób...
Co ciekawe - na co zwraca uwagę niestrudzona amerykańska badaczka zbrodni Che, Maria C. Werlau - nie był on jednak tak gorliwy w stosowaniu „rewolucyjnej sprawiedliwości” wobec wszystkich. Odmówił na przykład postawienia przed trybunałem swojego bliskiego współpracownika kpt. Lalo Sardiñasa. Sardiñas miał uśmiercić strzałem w tył czaszki jednego ze swoich ludzi, Murzyna, za to, że ten zdjął buty podczas jednego z postojów, co było zakazane. W oczach Che nie było to nic zdrożnego.
Twierdza La Cabaña
Najbardziej drastycznych czynów Guevara dopuścił się jednak wtedy, gdy zdobył władzę. Rząd Batisty upadł w grudniu 1958 r. Dyktator i jego kluczowi zausznicy uciekli z kraju, a Che - wraz z Fidelem i Raulem Castro - rozpętali prawdziwą orgię czerwonego terroru. Na ich celowniku znaleźli się nawet najdrobniejsi urzędnicy byłego reżimu, wojskowi, zamożni obywatele i niepopierający komuny intelektualiści.
W styczniu 1959 r. Guevara został mianowany dowódcą fortecy La Cabaña. Było to jedno z miejsc, w których zgromadzono „wrogów ludu”. Trzymani w straszliwych warunkach, w przepełnionych celach nieszczęśni ludzie byli wyprowadzani na błyskawiczne rozprawy przed trybunałami rewolucyjnymi. A następnie rozstrzeliwani. W trybunałach tych Che Guevara sprawował funkcję Najwyższego Sędziego. To on decydował o zatwierdzeniu bądź uchyleniu wyroku.
W teorii. Spośród wszystkich spraw, które trafiły wówczas na jego biurko, nie zdecydował się bowiem na ani jeden akt łaski. Trudno się zresztą dziwić. Che jeszcze przed rozpoczęciem rozprawy spotykał się z innymi sędziami i nakazywał im, jaki mają wydać wyrok. Na ogół była to śmierć. Procesy te to więc parodia cywilizowanego wymiaru sprawiedliwości i przypominały działania słynnych sowieckich trojek NKWD.
„Oficer śledczy przesłuchujący podejrzanych ma zawsze rację - pouczał sędziów Che Guevara. - Nie przedłużajcie procesów. Nie stosujcie tych wszystkich burżuazyjnych, legalnych procedur. To jest rewolucja. Dowody mają w tych sprawach znaczenie drugorzędne. Celem procesu ma być skazanie. Nie potrzebujemy długotrwałych dochodzeń i śledztw, aby kogoś rozstrzelać. Można to zrobić bez nich”.
Egzekucje odbywały się wieczorami, bo wówczas - jak uważał Che - ofiary były mniej skłonne do stawiania oporu. Część z mordów odbywała się w miejscach publicznych, na przykład na stadionach, w asyście ryku podnieconych, zrewoltowanych tłumów. Na spektakle takie zapraszano dziennikarzy, nagrywano je za pomocą kamer. Wszystko to miało służyć sterroryzowaniu narodu.
Mimo braku dostępu do dokumentów, historykom udało się potwierdzić 79 konkretnych przypadków, w których ludzie zostali rozstrzelani na skutek bezpośredniego rozkazu Guevary. Liczba ta w rzeczywistości jest jednak zapewne znacznie większa. Jest to sprawa, o której wysławiający Guevarę lewicowi zachodni biografowie uparcie milczą. Ich bohater, jako jeden z przywódców kubańskiej rewolucji, ponosi zresztą odpowiedzialność za wszystkie jej ofiary. A te szły w tysiące.
Kubański Dzierżyński
Na prawdziwy paradoks zakrawa więc fakt, że koszulki z Che noszą dzisiaj przeciwnicy kary śmierci. Była ona bowiem ulubionym sposobem wymierzania „sprawiedliwości” przez Guevarę. Nigdy nie było to zresztą specjalną tajemnicą. Sam morderca tego nie ukrywał. „Egzekucje? Tak, dokonywaliśmy egzekucji, dokonujemy egzekucji i będziemy dokonywać egzekucji” - mówił podczas słynnego przemówienia w ONZ w grudniu 1964 r.
Dwa i pół roku wcześniej Guevara miał pogadankę z kubańskimi ubekami. „Nie możemy być słabi. Wsadziliśmy do więzień wielu ludzi bez pewności, że są winni. Przy pomocy plutonów egzekucyjnych zabiliśmy wielu ludzi bez pewności, czy są winni. W czasie rewolucji jest to jednak jedyna droga do triumfu”.
Gdyby można porównać Che Guevarę z jakimś innym rewolucjonistą, najbardziej trafne wydaje się zestawienie go z Feliksem Dzierżyńskim. Obu zbrodniarzy cechował taki sam fanatyzm, taki sam brak skrupułów i wszelkich ludzkich odruchów. A wreszcie przekonanie, że dzieło rewolucji wymaga przelania olbrzymiej ilości niewinnej krwi. O swojej fascynacji sowieckim totalitaryzmem, a szczególnie sowiecką tajną policją, Che mówił zresztą otwarcie.
Był zdeklarowanym zwolennikiem Związku Sowieckiego aż do 1962 r., gdy doszło do kryzysu kubańskiego. Rozczarowanie Che bolszewizmem nie wypływało jednak z tego, że Nikita Chruszczow sprowadzając na Kubę pociski nuklearne, naraził Kubańczyków na niebezpieczeństwo atomowej zagłady. Wprost przeciwnie. Guevara uznał Sowietów za... zbyt miękkich. Uznał ich za tchórzy, którzy cofnęli się przed konfrontacją z imperialistyczną Ameryką.
Według Che Chruszczow powinien był odpalić rakiety nuklearne i rozpętać wielką wojnę atomową. Na gruzach zniszczonego świata miało zaś narodzić się nowe, lepsze i oczywiście komunistyczne społeczeństwo. W jednym z wywiadów rozczarowany Che przyznał, że gdyby miał w 1962 r. dostęp do czerwonego guzika, nacisnąłby go bez najmniejszego wahania. Zagłada setek milionów ludzi, w tym zapewne wszystkich Kubańczyków, nie była czymś, co mogło wzruszyć jego sumieniem. Cel uświęcał środki.
Po kryzysie kubańskim miłość, którą darzył Moskwę, przerzucił na Pekin. Uznał wówczas, że prawdziwymi rewolucjonistami są chińscy komuniści. A więc ludzie mający już wówczas na sumieniu blisko 80 mln ofiar śmiertelnych. Kuba marzeń Che Guevary była totalitarnym państwem powszechnej kontroli. Zarówno nad gospodarką, jak i ludzką myślą. Jej mieszkańcy byli opleceni gęstą siecią szpicli, ogłupieni agresywną propagandą i zepchnięci w otchłań nędzy przez gospodarkę centralnie planowaną. „Musimy zamknąć wszystkie [niezależne] gazety. Nie możemy zrobić rewolucji z wolną prasą” - mówił w 1959 r.
Guevara stworzył na Kubie „obozy reedukacyjne”. Pod tą nazwą kryły się straszliwe łagry, w których ludzie byli głodzeni, torturowani, upokarzani i mordowani. Pierwszy obóz koncentracyjny powstał w Guanahacabibes. Oprócz katolickich księży i „bogaczy” wtrącono do niego ludzi uchylających się od pracy, słuchających amerykańskiej muzyki rozrywkowej, a wreszcie homoseksualistów.
To ostatnie, gdyby nie chodziło tu o potworne ludzkie cierpienie, można by zresztą uznać za dobry żart. Większość obecnych miłośników Che w Europie Zachodniej jest bowiem jednocześnie radykalnymi obrońcami tak zwanych praw homoseksualistów. A ich święte oburzenie wzbudza jedynie działające obecnie na Kubie amerykańskie więzienie dla terrorystów Guantánamo. A więc miejsce, które przy obozach Che Guevary jawi się jako luksusowe sanatorium.
Eksport rewolucji
Niestety Che Guevara po sterroryzowaniu Kubańczyków i doprowadzeniu ich państwa do ruiny gospodarczej piekielnie się nudził na kolejnych rządowych stanowiskach, na których obsadzał go Fidel Castro. Postanowił więc „uszczęśliwić” swoją rewolucją inne narody.
Zaczęło się w 1965 r. od odległego, afrykańskiego Konga, gdzie Che wraz z oddziałem kubańskich Murzynów postanowił wesprzeć tamtejszą marksistowską partyzantkę. Podobnie jak wcześniej na Kubie środkiem do zwycięstwa rewolucji był terror. Komuniści podczas konfliktu w Kongo dopuszczali się makabrycznych zbrodni nie tylko na białych Afrykańczykach i nieprzyjacielskich żołnierzach, ale także na murzyńskiej ludności cywilnej. Do zamordowania człowieka wystarczyło tylko to, że nosił zachodni krawat.
Na szczęście tym razem Che nie udało się zwyciężyć i zamienić kolejnego kraju świata w komunistyczne, totalitarne piekło. Kongo zostało uratowane przed tym losem między innymi dzięki dzielnym białym antykomunistycznym najemnikom, w tym wielu naszym rodakom walczącym podczas II wojny światowej w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie. Przy ich pomocy czerwona rebelia została stłumiona, a Che musiał jak niepyszny uciekać na Kubę.
Guevara uznał wówczas, że Afryka to dziki kontynent, którego mieszkańcy nie dorośli do jego komunistycznej rewolucji. I jako kolejny cel obrał sobie Amerykę Południową. Jego nowy pomysł był jeszcze bardziej utopijny i niedorzeczny niż poprzedni. Otóż Che postanowił udać się z grupą rewolucjonistów do boliwijskiej dżungli. Stamtąd zamierzał rozpocząć wielką rewoltę, która miała objąć wszystkie okoliczne państwa. Chile, Peru, a wreszcie jego rodzinną Argentynę.
Fidel pozbył się go z ulgą, coraz bardziej odrywający się od rzeczywistości Che był bowiem dla kubańskiego reżimu źródłem nieustających kłopotów. W listopadzie 1966 r. „bojownik rewolucji”, podając się za urugwajskiego biznesmena, przybył więc do Boliwii. Przy pomocy tamtejszych marksistów założył obóz warowny w dżungli na południu kraju. Razem z grupą podobnych mu fanatyków z rozmaitych krajów świata rozpoczął iście groteskową „działalność rewolucyjną”.
Jego prawą ręką była zakochana w nim Tamara Bunke „Tania” - fanatyczna NRD-owska komunistka, według jednej z wersji agentka KGB. W oddziale znalazł się również etat dla... oficera politycznego, którą to funkcję sprawował Inti Peredo, przewodniczący Związku Młodzieży Komunistycznej Boliwii.
Che Guevara wraz ze swoim „oddziałem” organizował forsowne marsze, urządzał zasadzki na boliwijskie oddziały i - jakże by inaczej - trybunały rewolucyjne dla wrogów ludu. Znowu wszystko wyglądało tak jak 10 lat wcześniej w kubańskich górach Sierra Maestra. Znowu bez najmniejszych skrupułów Che mordował miejscowych wieśniaków podejrzanych o „kolaborację” z kapitalistycznym reżimem. Brał zakładników i w niezwykle brutalny sposób ściągał z wiosek kontyngenty żywności.
Koniec mordercy
Tym razem jednak historia powtórzyła się jako farsa. Boliwijskiej armii udało się bez większego trudu wytropić słaby oddział Che Guevary. Nienawidzący go chłopi - tak, ci sami, których rzekomo przybył „wyzwolić” - informowali władze o każdym jego ruchu. Sam Che wspiął się zaś na szczyt dowódczej niekompetencji. Tropieni przez wojska rządowe partyzanci stracili w jednej z rzek całe swoje zapasy i ekwipunek. Morale było coraz gorsze, szeregi topniały, a między czerwonymi dochodziło do awantur.
Sam Che pozbawiony leków na dającą mu się we znaki astmę, chory na czerwonkę został przywiązany przez swoich ludzi do muła. Był tak wyczerpany, że inaczej zwaliłby się z siodła. Przez długie godziny nie było z nimi kontaktu, wypróżniał się w spodnie. Wreszcie w nocy z 8 na 9 października 1967 r. wpadł w zasadzkę. Większość jego ludzi zginęła, on sam został ranny. „Nie strzelajcie! Jestem Che Guevara i jestem dla was więcej wart żywy niż martwy! ” - powiedział boliwijskim żołnierzom, podnosząc ręce do góry.
Pomylił się. Boliwijczycy wcale nie potrzebowali go żywego. Nie chcieli wytaczać mu procesu, który ciągnąłby się miesiącami i stałby się dla niego okazją do prowadzenia komunistycznej agitacji. Nie mieli również zamiaru wydawać go Amerykanom. Prezydent Boliwii René Barrientos kazał więc zastrzelić go na miejscu.
Młody sierżant Mario Terán wpakował w Che Guevarę dziewięć kul z amerykańskiego karabinu samopowtarzalnego M1 Garand kaliber 7,62 mm. Pięć pocisków trafiło w nogi, dwa w ramiona, jeden w klatkę piersiową i jeden w gardło. Che Guevara zginął na miejscu. Jego ręce zostały amputowane i wysłane do Buenos Aires w celu analizy odcisków palców. Resztę ciała pochowano na lotnisku w Vallegrande, skąd ekshumowano je dopiero w roku 1997.
Taki był marny koniec Ernesta Che Guevary. Człowieka, który przeszedł do historii jako „wielki marzyciel i bojownik o sprawiedliwość”, idol ogłupiałych nastolatków z Europy Zachodniej. A który w rzeczywistości był zwyrodniałym mordercą i sadystą. Historia Che Guevary jest jedną z niewielu historii komunistycznych zbrodniarzy, która zakończyła się happy endem. Sprawiedliwości stało się zadość. Ofiary krwawego Che zostały pomszczone.