„Ból i magia”
Autorka: violet_quill
Tłumaczka: magda2em
Z odmętów internetu wyłowiła: Mirriel
Link do oryginału: KLIK
Zgoda: prośba wysłana, odzewu brak
Ostrzeżenia: parę słów powszechnie uznanych za wulgarne
Spojlery: chyba brak
House naprawdę nie znosił, kiedy otaczali go już w windzie.
- Niech no zgadnę - odezwał się, rzucając Alison Cameron długie, pełne bólu i cierpienia spojrzenie. - W tych wypielęgnowanych dłoniach trzymasz kartę pacjenta. I chcesz, żebym rzucił na nią okiem.
- Zawsze mi się wydawało, że to właśnie do nas należy. Czytamy karty pacjentów, żebyśmy mogli ich wyleczyć. - Wyciągnęła rękę z kartą, ale House nie ruszył się ani o centymetr.
- Powiedziałbym, że to się prawie zgadza, ale zapomniałaś o jednej rzeczy. Leczę jedynie tych pacjentów, których przypadki mnie zafascynują, ponieważ kawał ze mnie skurwysyna. Masz trzydzieści sekund. Dawaj. - Drzwi do windy otworzyły się i wyszli na korytarz.
Cameron zawahała się tylko przez chwilę, po czym zaczęła wyrzucać z siebie słowa, niczym z karabinu maszynowego:
- Karetka przywiozła rano pacjenta, po tym, jak policjanci znaleźli go nieprzytomnego w ciemnej uliczce. Najpierw myśleli, że jest pijany albo naćpany, ale badanie krwi wykazało, że jest czysty. Izba przyjęć chciała go wypuścić, ale jeden z lekarzy zauważył kilka ciekawych objawów i skierował do nas. Pacjent ma trudności z chodzeniem, ale twierdzi, że nie odczuwa bólu…
- Twardziel - prychnął House.
- I ma problemy z trzymaniem moczu.
- Wiek?
- Wygląda na ponad pięćdziesiąt. Nie chciał współpracować z personelem. Lekarze wspomnieli także, że bardzo łatwo się irytuje.
House zatrzymał się.
- Cameron - jęknął. - To jest chyba najnudniejszy przypadek, jaki mi przedstawiłaś. Jakiś stuknięty staruszek z zapaleniem stawów i cieknącym pęcherzem. Dalej, wytocz armaty, postrzelamy sobie do muszek, co?
- I twierdzi, że jest czarodziejem.
House zmarszczył brwi.
- Co?
- Twierdzi, że jest czarodziejem. - Cameron ponownie wyciągnęła dłoń z kartą.
House niemal wyrwał ją z jej uścisku.
- Dobra, przyznaję, jesteś coraz lepsza. - To powiedziawszy, pokuśtykał dalej, jedną ręką opierając się o laskę, a drugą przyciskając kartę pacjenta do piersi.
Słyszał, jak uśmiecha się za jego plecami. Irytujące.
~~oOo~~
Kiedy House wszedł do gabinetu, Cameron, Chase i Foreman mieli na twarzach TO SPOJRZENIE - było jasne, że przerwali zapewne burzliwą dyskusję, gdy zobaczyli, że się zbliża.
- Dobra, koniec owijania w bawełnę - powiedział, podchodząc do tablicy i patrząc na nich spode łba. - O co chodzi tym razem? Nie wierzę, że wykorzystujecie ten cenny czas na plotki i jęczenie, jaki to jestem straszny.
- Rozmawialiśmy o pacjencie - odezwał się ostrożnie Foreman.
- Udajmy zatem, że wam wierzę. Może podzielisz się swoimi przemyśleniami z resztą obecnych, Foreman?
- Po pierwsze ciągle próbuje stąd wyjść, ale ma tak duże problemy z chodzeniem, że nie dociera nawet do drzwi, tylko zaczyna przeklinać i wraca do łóżka.
House napisał „problemy z chodzeniem” na tablicy.
- Może jakieś szczegóły?
- Chodzi nierówno - wtrąciła się Cameron. - Kuleje wyraźnie na jedną nogę. Zakładam, że jest to spowodowane przez ból, ale pacjent twierdzi, że nic go nie boli. Moim zdaniem ból musi być naprawdę silny, aby spowodować aż takie problemy bez wystąpienia innej przyczyny. Co więcej, trzęsą mu się dłonie.
- Dobra. Co jeszcze? Czy doktor Chase widział pacjenta?
- Tak. - Chase nie wyglądał na szczęśliwego z tego powodu. - Wygląda na to, że ma kłopot z trzymaniem moczu. O mało nas nie pobił, kiedy założyliśmy mu cewnik.
- Pobił?
- No… niedosłownie. Przeklinał pod nosem przez cały czas i jęczał, że zgubił gdzieś różdżkę.
- Ach. - House dopisał „nietrzymanie moczu” do listy, po czym powiedział: - I to nas sprowadza do kolejnego punktu, czyli…
- Twierdzi, że jest czarodziejem - prychnął Chase. - Ma demencję.
- Jak widzę nie polubiłeś naszego pacjenta.
- Jest niemiły.
- A to nowość. Niemiła osoba. A skąd on jest? Z Queens? A może to jakiś uduchowiony fan tofu w hipisowskich ciuszkach z Kalifornii?
- To Brytyjczyk - przerwał im Foreman.
House uśmiechnął się znacząco.
- Dobrze wiedzieć, że Ameryka nie ma monopolu na bycie niemiłym. Podsumujmy więc: Chase mówi, że to demencja. Inne propozycje?
- Zgodzę się z Chase'em. - Cameron wzruszyła ramionami. - Po pierwsze ma urojenia, po drugie jest bardzo drażliwy. Nikt nie jest tak… - przerwała.
- Marudny? Och jej, może ja też cierpię na demencję? - House zrobił zamyśloną minę, po czym przewrócił oczami i napisał „demencja” na tablicy. - Cóż, odpadam, nie mam urojeń. To jak, na co cierpi nasz pacjent?
- To klasyczne objawy wodogłowia normotensyjnego - odezwał się Foreman.
- Tajest, doktorku. To w takim razie postawmy kropkę nad i, i po robocie. A zatem cierpi na nadmiar płynu mózgowo-rdzeniowego. - House zastukał laską o blat stołu przed Foremanem. - Jest jeden sposób, by to sprawdzić, tak? No już, sio, zanim pozabijacie wszystkie komórki mózgowe, próbując znaleźć inne rozwiązanie.
~~oOo~~
Foreman wziął głęboki oddech, zanim wszedł do szpitalnej sali.
- Miło pana znów widzieć, panie… Snape, prawda? - zerknął na kartę, którą trzymał w dłoni. - Severus, tak? Co za niezwykłe imię.
Zanim leżący w łóżku mężczyzna zdążył odpowiedzieć, Chase stanął obok Foremana i uśmiechnął się.
- Ach, jak rozumiem, to pana czarodziejskie nazwisko?
Gdyby spojrzenia zabijały, Chase leżałby w tej chwili trupem. Albo wił się w przedśmiertnych konwulsjach na podłodze.
- To. Moje. Nazwisko - warknął mężczyzna. - Jeśli już musi się pan jakoś do mnie zwracać, to preferuję formę „Profesor Snape”.
- Oczywiście, profesorze - odezwał się Foreman, zerkając na Chase'a spode łba. Pod kartą pacjenta trzymał podkładkę z przymocowaną do niej jedną kartką, którą wyciągnął teraz w stronę łóżka. - Po konsultacji z naszym przełożonym stwierdziliśmy, że najprawdopodobniej cierpi pan na schorzenie zwane wodogłowiem normotensyjnym. Polega ono na wzroście ilości płynu mózgowo-rdzeniowego - krótko mówiąc, ma pan za dużo wody w głowie. A zatem chcemy wykonać punkcję lędźwiową, usunąć niewielką ilość płynu, a wtedy zobaczymy, czy objawy ustąpią.
Snape usiadł z wysiłkiem na łóżku. Jego blade, chude ramiona wystawały ze szpitalnej koszuli, sprawiając nieco zabawne wrażenie. Na jednym z przedramion wyraźnie odznaczał się ciemny tatuaż.
- Ile razy mam jeszcze powtarzać, że nie mam żadnych objawów? Poza niewielkimi problemami z chodzeniem, o co zatroszczę się sam, jeśli tylko pozwolicie mi stąd wyjść i odnaleźć moją różdżkę!
Foreman zignorował fragment wypowiedzi o różdżce.
- Ale w połączeniu z problemami z pęcherzem i… - przerwał, nie chcąc wspomnieć o demencji. W końcu on naprawdę wierzył w to, co mówił…
- To nie ma nic wspólnego z moimi problemami z chodzeniem. To efekt nieprzyjemnego zaklęcia, którym oberwałem kilka lat temu, daję sobie radę przy pomocy eliksirów. Pod warunkiem, że jestem w domu, gdzie sam je mogę uwarzyć! - Snape spoglądał to na Foremana, to na Chase'a, jakby nie mógł się zdecydować, którego nienawidzi bardziej.
- Nie trzymamy pana tutaj wbrew pana woli - wtrącił się Chase. - Gdyby był pan w stanie wyjść stąd o własnych siłach, wtedy mógłby pan szukać tej… różdżki, czy co tam to było.
Snape mruknął coś pod nosem.
- W każdym razie… - Foreman podstawił Snape'owi pod nos podkładkę z kartką do podpisu. - Uważamy, że powinien się pan poddać punkcji. Jeśli to nie pomoże, wykluczymy wodogłowie normotensyjne, a wtedy będziemy musieli szukać odpowiedzi gdzieś indziej. Potrzebujemy na to pana zgody.
Snape wziął podkładkę do ręki i przejrzał szybko.
- Chcecie wbić mi igłę w kręgosłup? Kim wy jesteście, pieprzoną hiszpańską inkwizycją?
- Zapewniam, to…
- Posłuchaj, ty pieprzony mugolu, weź swoją pieprzoną igłę i wetknij ją sobie prosto w swój…
- Przedyskutujemy to z naszym przełożonym - wtrącił szybko Foreman i praktycznie wyciągnął Chase'a z sali.
~~oOo~~
- Jak on nas nazwał? Mugolami? - prychnął Chase. - To jakaś obelga? Tak to brzmiało. To musi być jakiś tamtejszy slang. Brytyjski.
- Nie patrz tak na mnie - warknął Foreman. - To nie ja mam dziwny akcent.
- Przedyskutujemy to z naszym przełożonym? Do licha, Foreman, trochę pewności siebie…
- Uwielbiam te poranne przekomarzania - odezwał się House, wchodząc do gabinetu. Zatrzymał się obok nich i przyjrzał się uważnie. - Zawołajcie Cameron. I przynieście basen do kisielu.
- Pacjent nie zgadza się na punkcję - odezwał się Foreman, ignorując komentarz House'a.
- Wyjaśniłeś mu, na czym to polega? No i widzisz, to właśnie dlatego pacjenci zazwyczaj się nie zgadzają.
- Miałem kłamać? Powiedzieć, że nie boli ani odrobinę?
- Tylko gdyby zapytał.
- Nie bez przyczyny to się nazywa „świadoma zgoda” - wtrącił się Chase.
- A niech mnie. Gdyby nie doktor Chase, zupełnie bym się nie zorientował. Kurs etyki w szkole medycznej skończył się tak dawno temu. A tak przy okazji, ten facet twierdzi, że jest czarodziejem. Na ile jego zgoda będzie „świadoma”?
- Sugerujesz, że powinniśmy go uznać za ubezwłasnowolnionego? - upewnił się Foreman.
- Może - zamyślił się House. - Cóż, wygląda na to, że jest jeden sposób, by się dowiedzieć. Pójdę z nim porozmawiać. - Wyszedł z gabinetu, podpierając się laską.
Foreman i Chase odprowadzili go wzrokiem, po czym skoczyli na równe nogi w tej samej chwili.
- Muszę to zobaczyć - skomentował Chase.
~~oOo~~
- Cześć, jestem doktor House. Pan Snape, prawda?
- Profesor Snape.
- Profesor czego? Magii? Podobno lubi pan magię - uśmiechnął się House i przyciągnął sobie krzesło, tak że siedział teraz tuż obok łóżka.
- Gdybym nie był chory, nie odezwałbym się ani słowem - jęknął Snape. - A i tak, kiedy już dostanę z powrotem swoją różdżkę, żadne z was nie będzie pamiętało, że mnie kiedykolwiek spotkało.
- Doprawdy? To jakieś specjalne zdolności? Bo jest parę takich rzeczy, które chętnie bym zapomniał. Mogę zapłacić.
Snape obrzucił House'a oburzonym spojrzeniem.
- Jak rozumiem, nie zgadza się pan na punkcję. - House wyciągnął kartę Snape'a i zaczął ją przeglądać. - Oznacza to, że nie wiemy, czy to jest wodogłowie, czyli nie wiemy, jak to leczyć. A zatem nie polepszy ci się, czyli - podniósł głowę znad karty - możesz umrzeć. Kiedy odzyskasz swoją różdżkę? W niebiosach? Istnieje jakieś magiczne niebo, czy może zostało zarezerwowane dla śmiertelników takich jak ja?
- Nie zgadzam się na to badanie - warknął Snape przez zaciśnięte zęby - bo nie jestem chory. Nie wierzy mi pan, kiedy mówię, że nie mam jej objawów?
- To może pan wstanie i spróbuje się przejść? Udowodni pan, że nie mam racji?
- Trudności w chodzeniu to jedyny objaw. Nie uwierzę, że tylko wodogłowie może to powodować.
- A nietrzymanie moczu…
- Powiedziałem pana sługusom, że to nie ma z tym nic wspólnego. Oberwałem kiedyś paskudnym zaklęciem, ale radzę sobie z tym przy pomocy eliksirów, pod warunkiem, że mam do nich dostęp, a w tym cholernym szpitalu jest to niemożliwe!
- Zaklęcie, tak? Zaklęcie spowodowało, że siusia pan w majteczki? - House nagle się zorientował, że gdyby Snape nie był otoczony plątaniną rurek i kroplówek, właśnie zaciskałby palce na jego szyi.
- Obracam się w niezbyt przyjemnych kręgach - warknął Snape. - Czasem bardziej ich interesuje poniżenie, niż ból.
- Właśnie, a ból? Zaklęcie rzucili też na twoją nogę?
- Mówiłem już, że nic mnie nie boli! Tak, rzucili na mnie bardzo… bolesne zaklęcie, tuż zanim opuścili tamtą uliczkę. Ale jego efekty są krótkotrwałe. Najwyraźniej zemdlałem, a jak się obudziłem, czułem się już dobrze.
- Poza tym, że nie możesz chodzić.
- No tak, poza tym. Ale z tym też sobie mogę poradzić przy pomocy eliksirów - zapewniam, że są o wiele bardziej skuteczne i zaawansowane, niż twoje metody. Oczywiście gdybym tylko mógł dostać z powrotem moją różdżkę i wynieść się stąd.
House przyglądał mu się przez chwilę.
- Jest jeszcze jeden objaw.
- To znaczy? - prychnął Snape.
- Demencja.
Snape wyrzucił z siebie wiązankę wyrazów powszechnie uznawanych za niecenzuralne, po czym zaczerpnął powietrza, patrząc na House'a, jak gdyby ten był robaczkiem, którego za chwilę miał zgnieść butem.
- Wydaje ci się, że mam demencję, tylko dlatego, że jesteś pieprzonym mugolem, który nie wierzy w magię. Fantastycznie. Zajekurwabiście. Pewnie jeszcze będziesz mnie leczyć na niewłaściwą chorobę i zupełnym przypadkiem pozbawisz mnie przy tym życia?
- Czyli powinienem ci po prostu uwierzyć. W czarodziejstwo. I w te zaklęcia.
- Nie obchodzi mnie, co zrobisz. Nie kłamię.
- Pacjenci zawsze kłamią.
- Ale ja nie! - warknął Snape, odwracając głowę. - Nie jesteś godzien mojego czasu.
House sprawiał wrażenie zamyślonego.
- To zaklęcie. To, które powoduje ból. Jak bardzo intensywny?
Snape spojrzał na niego przelotnie.
- Bardziej intensywny, niż jesteś sobie w stanie wyobrazić.
~~oOo~~
Kiedy Cameron, Chase i Foreman weszli do gabinetu, House stał przy tablicy z markerem w dłoni. Przekreślił „demencję”, po chwili zastanowienia podobnie zrobił z „nietrzymaniem moczu”.
- Co robisz? - spytał zdziwiony Chase.
- Pobawmy się - odezwał się House. - Załóżmy, że nie jest szalony. Co jeszcze może powodować nierówny chód, co nie jest związane z pozostałymi dwoma objawami?
- Zaraz, zaraz… - Foreman podniósł rękę do góry. - Jak to: jeśli nie jest szalony? On twierdzi, że jest czarodziejem! To jakiś pieprzony psychol.
- Pieprzony psychol? Foreman, czy to jakaś nowa jednostka chorobowa?
- Istnieje wiele przyczyn nierównego chodu - wtrąciła się Cameron. Chase i Foreman odwrócili się i patrzyli na nią tak, jakby to ona była szalona. - Ale on nie odczuwa bólu.
- Dobra, jeśli chodzi o ból, to akurat mu nie wierzę - stwierdził House, zakreślając w kółeczko „problemy z chodzeniem” na tablicy. - A raczej sądzę, że on po prostu nie wie, że go boli.
- Jakim cudem może tego nie wiedzieć? - zdziwił się Chase.
House podniósł laskę i uderzył się z całej siły w nogę, a na jego twarzy nie pojawił się nawet grymas.
- Co ty wyprawiasz?! - pisnęła zatroskana Cameron.
- Widzieliście? To nie bolało. - House spojrzał na nią. - Gdybym uderzył tak ciebie, zwijałabyś się z bólu. Dlaczego?
Cameron westchnęła i zgarbiła się.
- Bo nie doświadczyłam nigdy tak silnego bólu. Po tym, jak złamie się stopę, uderzenie się w palec u nogi to pestka.
- Dokładnie.
- Myślisz, że doświadczył takiego bólu?
- Nie. Sądzę, że ten ból był jeszcze gorszy.
- W takim razie… - Cameron spojrzała na nogę House'a. - Sądzisz, że może mieć zakrzepicę?
- Zróbcie flebografię - odezwał się House, odkładając flamaster. - Do tego nie potrzebujecie jego zgody.
~~oOo~~
- Wstrzyknęliśmy specjalny barwnik do żył - powiedział Chase, pomagając Foremanowi ułożyć Snape'a w odpowiedni sposób na stole do prześwietleń. - Teraz zrobimy rentgen i będziemy mogli zobaczyć, jak się rozchodzi i czy nie ma gdzieś blokady.
- Wolałem tamtego lekarza - mruknął Snape.
Foreman uniósł brwi.
- Doktora House'a? To… dosyć nietypowe.
- Nienawidzę ludzi, którzy uszczęśliwiają innych na siłę - prychnął Snape. - Przynajmniej jest szczery w swojej nienawiści.
Foreman i Chase wymienili się spojrzeniami, po czym przeszli do drugiego pomieszczenia i usiedli na stanowiskach.
- Myślę, że dobrali się jak w korcu maku - stwierdził Chase.
- Najwyższa pora zamówić zaproszenia na ślub - dodał Foreman.
Czekająca na nich Cameron nie odezwała się ani słowem.
~~oOo~~
- Chwileczkę, bo nie rozumiem - stwierdził Wilson, obserwując jak House przygląda się zdjęciom rentgenowskim. - Ty naprawdę wierzysz, że ten koleś jest czarodziejem? Na litość boską, ty przecież nikomu nie wierzysz, co jest grane? Zgubiłeś którąś klepkę?
- Słyszałem to, tak - House przyjrzał się plamce na rentgenie. - Ale wolę nie mieć jednej klepki, niż nie mieć racji. CHASE!
Chase, który akurat przechodził obok, wparował do pomieszczenia.
- Co?
- Mam dla ciebie zadanie. - House włożył zdjęcie z powrotem do koperty. - Znajdź tych ludzi, którzy przywieźli szalonego profesorka na izbę przyjęć i dowiedz się, skąd go zgarnęli. A potem masz tam pojechać.
- I co, mam szukać magicznej różdżki?
House tylko na niego spojrzał.
- To… To na serio? Bez jaj. I niby czego mam szukać?
House wzruszył ramionami.
- Na twoim miejscu zapytałbym pacjenta. Pewnie coś o długości trzydziestu centymetrów, drewniane?
Chase chyba chciał coś powiedzieć, ale po prostu westchnął i wyszedł.
Wilson pokręcił głową, rozbawiony.
- Chyba nigdy nie przestaniesz mnie zaskakiwać.
~~oOo~~
- Czyli twierdzisz, że coś jest nie tak z moją nogą? - Snape zmierzył House'a badawczym spojrzeniem.
- Nie. Ja wiem, że coś jest nie tak z twoją nogą. A nawet wiem, co to jest to „coś”. Chcesz usłyszeć?
Snape wbił wzrok w House'a.
- Dobra, niech będzie. To się nazywa zakrzepica żył głębokich. Oznacza to, że gdzieś w nodze masz skrzep. Zazwyczaj boli jak jasna pieprzona cholera, ale myślę, że po prostu nie zwracałeś na to uwagi.
- Mówiłem przecież…
- Tak, wiem, że to nie boli. Niech będzie. Moim zdaniem nastąpiło to mniej więcej w tym samym czasie, kiedy zostałeś trafiony zaklęciem, które opisujesz jako straszliwy….
- Gratuluję prawidłowego doboru przymiotnika.
- … a potem, kiedy już zaklęcie przestało działać, nie zauważyłeś, że boli cię noga. Albo to, albo zgrywasz przede mną twardziela, bo mnie lubisz. Może powinienem się zacząć uśmiechać i udawać, że robisz na mnie ogromne wrażenie?
Snape zignorował ten komentarz.
- Ale możesz to wyleczyć? Żebym mógł wrócić do domu?
- Tak, myślę, że udało nam się wykryć to wystarczająco wcześnie, żeby wyleczyć cię całkowicie. - House skrzywił się mocno. - Niektórzy nie mają takiego szczęścia.
Snape wskazał na nogę House'a.
- Czy dlatego wiesz, że to tak boli?
- Tak. Szczerze mówiąc, opierając się na własnych doświadczeniach, wprost nie mogę uwierzyć, że przełknąłem tezę o „braku bólu”.
Snape odwrócił wzrok.
- Lepiej się ciesz, że nie rozumiesz.
~~oOo~~
Chase'owi w końcu udało się znaleźć różdżkę (lub też - jak sam ją nazwał - pieprzony kawałek kory). Snape, kiedy antykoagulanty rozpuściły skrzep w jego nodze, musiał zostać w szpitalu jeszcze tylko kilka dni, zanim uznano, że jego stan zdrowia pozwala na powrót do domu, mimo że musiał chodzić o lasce. House przez chwilę zastanawiał się nad zapytaniem go, czy te jego eliksiry mogłyby sprawić, że już na stałe nie będzie utykał, ale stwierdził, że, niezależnie od tego, czy mu wierzył, czy nie, chyba jednak nie chce znać odpowiedzi.
Foreman i Chase wciąż czuli niesmak po tym przypadku, święcie przekonani, że tak naprawdę wcale nie zastosowali odpowiedniego leczenia.
- Jasne, wyleczyliśmy mu nogę - dobiegł go głos Chase'a zza drzwi gabinetu. - Ale co z pozostałymi dwoma symptomami? To, że House zwariował i skreślił je z tablicy nie znaczy, że ich nie ma i nie było. Ten facet jest szalony, a my mu pozwoliliśmy wrócić na ulice!
House przez chwilę się zastanawiał, kogo dokładnie Chase miał na myśli: Snape'a czy jego.
Zdążył już prawie zapomnieć o całej sprawie, kiedy kilka tygodni później przez okno do jego mieszkania wleciała sowa. Już miał ją uderzyć laską, kiedy to paskudne ptaszysko zahukało, upuściło paczkę na łóżko, po czym wyleciało z powrotem przez okno.
Od razu zerknął na pojemnik z Vicodinem, sprawdzając, czy przypadkiem nie przedawkował leków. Podszedł ostrożnie do łóżka i podniósł paczuszkę, obejrzał ją z każdej strony, po czym zdarł z niej papier.
W środku znajdował się krótki list i niewielka fiolka bursztynowego płynu.
Doktorze House,
Nie obchodzą mnie za bardzo mugole, a zwłaszcza nie interesują mnie wasze prymitywne metody leczenia. Jednak jestem przekonany, że zrobiłeś coś, co mi pomogło. Moje eliksiry z pewnością dałyby ten sam rezultat, ale nie miałbym pojęcia, które powinienem uwarzyć. Nie od parady jesteś diagnostykiem.
Już nie kuleję, ponieważ ból (który zawsze uznawałem za ledwie mrowienie) minął. Załączam fiolkę z eliksirem, który tak zadziałał. To jest jedna dawka, o działaniu permanentnym. Sam nie wiem, czy naprawdę oczekuję, żebyś ją wypił, ale przynajmniej spróbowałem. Najwyraźniej jesteś tak samo uparty, jak i ja.
Pewnie się zastanawiasz, dlaczego nie wymazałem wam wspomnień, tak jak obiecałem. Skoro tylko ty mi uwierzyłeś, nie widziałem takiej potrzeby. Zwłaszcza, że nadal nie wierzę, czy mi w pełni uwierzyłeś. Ale jeśli zobaczę cię kiedyś kulejącego, będę wiedział.
Z pozdrowieniami,
Severus Snape.
~~oOo~~
Przez jakiś czas łykał jeszcze słodzik, aby nikt nie zauważył, że nie bierze już Vicodinu. Po kilku miesiącach ostrożnej manipulacji zdołał przekonać wszystkich - włączając w to Wilsona - że się od tych pigułek odzwyczaił.
Po jeszcze dłuższym czasie coraz mniej utykał, aż w końcu całkiem przestał udawać.
Ciągle nie wierzył swoim pacjentom. Ale wierzył w magię.