Tytuł i link do oryginału: LEFT MY HEART
Autor: Emma Grant
Fandom: HP
Beta: KikoX (rozdziały I i III), Lasair i narumon (rozdział II i od IV)
Korekta językowa: Lasair
Rating: NC-17
Para: Harry Potter/Draco Malfoy
Gatunek: jak pewna mądra kobieta to określiła: połączenie QAF i Ludluma (pierwsza część zdecydowanie Queer as Folk, sequel to już cały Ludlum)
Zgoda: jest
Ostrzeżenie: sporo seksu, dużo alkoholu, trochę narkotyków
Kanon: tym razem uciekł WYJĄTKOWO daleko
ZAGUBIONE SERCE
ROZDZIAŁ I
2 lutego, 2004: poniedziałek
— Pan Harry Potter?
Zmrużył oczy. Kobieta z czarnymi, krótkimi włosami i kartonowym kubkiem kawy ze Starbucksa w ręce przyglądała mu się uważnie znad trzymanego w drugiej dłoni notatnika.
Zamrugał, starając się pozbyć uczucia zawrotu głowy, i przytaknął.
— W imieniu Serwisu Świstoklikowego „Jutrzenka” witam w Nowym Jorku. Kontrola paszportowa odbywa się w korytarzu po prawej stronie. Będzie pan musiał wypełnić... — wręczyła mu kilka niewielkich kartek papieru — ...te formularze i przygotować różdżkę oraz bagaż do kontroli celnej. Zmierza pan do…?
— Eee... San Francisco.
Kiwnęła głową.
— Proszę kierować się oznakowaniami odpowiednich departamentów, gdy tylko przejdzie pan kontrolę. — Uśmiechnęła się radośnie, po czym wróciła do studiowania swojego notatnika.
Harry wziął głęboki oddech, starając się uspokoić żołądek. Nigdy nie lubił przemieszczać się świstoklikiem, a na samą myśl o podróży transatlantyckiej czuł się wytrącony z równowagi. Nie, żeby miał chociażby chwilę, aby się nad tym zastanawiać.
Z plecakiem przewieszonym przez jedno ramię ruszył w wyznaczonym przez kobietę kierunku. Podmuch powietrza musnął jego policzek i ze zdziwieniem stwierdził, że ciągle może czuć na nim wilgoć pocałunku, jakim obdarzyła go Hermiona zaledwie minutę temu.
Oczywiście, minęły dopiero trzy godziny od momentu, gdy siedział przy swoim biurku, z żołądkiem przyjemnie pełnym kurczaka tikka masala*, kupionym w małej, fantastycznej indyjskiej restauracji przy ulicy Farringdon, nieopodal biur ministerstwa. Do tego momentu poniedziałek można było uznać za całkiem udany, a wieczorem czekał go jeszcze wypad z przyjaciółmi w celu przetestowania nowego baru. Jego skrzynka mailowa była teraz pusta i czuł się w pełni sił, aby rozpocząć nowy tydzień. I wtedy właśnie okazało się, że ma wyjechać natychmiast i przebyć połowę świata, aby szukać kogoś, kto prawdopodobnie nie chce być znaleziony, a już z pewnością nie przez Harry'ego Pottera.
W obrębie dziesięciu metrów od stanowiska celników nie było miejsca, w którym mógłby kupić pióro, więc musiał poprosić o pożyczenie go od wyglądającej na zrzędliwą czarownicy. Kobieta krążyła w pobliżu, gdy wypełniał formularze, a kiedy nerwowym ruchem otwierał swój rzadko używany paszport, aby spisać numer, zmrużyła oczy. Kiedy wreszcie oddał pióro, mamrocząc ciche podziękowanie, jedynie zmarszczyła brwi.
Sama kontrola odbyła się na szczęście szybko. Pracownik urzędu imigracyjnego patrzył na niego przez chwilę, zanim przybił pieczątkę w pustym paszporcie. Harry nigdy wcześniej nie wyjeżdżał poza granice Unii Europejskiej.
— Cel i długość pańskiej wizyty? — zapytał mężczyzna. Z powodu twardego akcentu słowo „cel” zabrzmiało bardziej jak „czer”.
— Kilka tygodni. Interesy związane z pracą dla Brytyjskiego Ministerstwa Magii. — Harry przełknął ślinę. Miał nadzieję, że nie brzmi na zdenerwowanego.
— Bilet powrotny?
Pogrzebał w kieszeniach i wyciągnął świstek papieru, który poświadczał, że naprawdę opłacił już podróż powrotną. Urzędnik sprawdził go, przybił pieczątkę na formularzach i wręczył Harry'emu cały plik z powrotem.
— Witamy w Stanach Zjednoczonych. Życzymy miłego pobytu. Następny proszę!
— Dziękuję.
Czując się wyjątkowo niezręcznie, pozbierał wszystkie swoje rzeczy i ruszył w kierunku stanowiska kontroli celnej, gdzie wielka kobieta, mająca na sobie o kilka rozmiarów za mały uniform, wyciągnęła do niego rękę po podstemplowane wcześniej papiery. Na prośbę otworzył plecak i podał jej różdżkę. Po sprawdzeniu wszystkiego rzuciła na nią zaklęcie rejestracyjne. Gdy Potter odbierał swoje rzeczy, starał się nie wyglądać na skrępowanego.
— Witamy w Nowym Jorku — powiedziała celniczka, wskazując dłonią na znajdujące się za nią drzwi.
Przed odejściem Harry posłał jej wymuszony uśmiech.
Świstoklikowy terminal JFK w poniedziałkowy poranek był miejscem bardzo ożywionym, pełnym czarownic, czarodziejów i dzieci w różnym wieku, mających na sobie dziwną kombinację mugolskich ubrań i czarodziejskich szat. Czegoś takiego Harry nigdy wcześniej nie widział. Wielu podróżnych zaczarowało swoje torby i walizki tak, by płynęły za nimi, więc powietrze wypełnione zostało podążającymi za właścicielami, niczym posłuszne domowe zwierzęta, bagażami. Dwa wielkie kufry zderzyły się ze sobą na środku korytarza, którym Harry właśnie przechodził, rozsypując wokół swoją zawartość. Ich właściciele wdali się w gorliwą dyskusję, ale Potter nie zatrzymał się, aby jej wysłuchać.
Szedł dalej, mijając sklepy z pamiątkami, sprzedające koszulki i kubki z napisem „Kocham Nowy Jork”, przynajmniej trzy kawiarnie Starbucksa i sportowy bar z telewizorami, w których nadawano ogólnokrajowe relacje z rozgrywek w quodpota** oraz z kilku meczy quidditcha. Zatrzymał się na chwilę, aby sprawdzić światowe notowania.
Jakieś dziecko przed jednym ze sklepów zaczęło błagać matkę, żeby mu coś kupiła, a drugie zataczało w pobliżu kółka na małej miotle. Zirytowana kobieta straciła nad sobą panowanie właśnie w momencie, gdy Harry przechodził obok.
— Justin, nie zmuszaj mnie, abym do ciebie podeszła! — Dźwięk jej głosu sprawił, że Potter wzdrygnął się mimowolnie. — Jeśli przed dotarciem do babci twoja stopa jeszcze raz oderwie się od ziemi, spiorę ci tyłek!
Wyraźnie zmartwiony chłopiec wylądował. Harry bezgłośnie wymówił słowo „spiorę” kilka razy, próbując przyzwyczaić język do nowego akcentu.
Poszedł dalej, szybko zostawiając niewielką rodzinę z tyłu. Podróżujący biznesmeni przeglądali wokół budki z gazetami czasopisma z różnych części czarodziejskiego świata. Dzieci jadły lody i śmiały się. Przyjaciele po długim rozstaniu wydawali na swój widok radosne piski. Kochankowie całowali się na pożegnanie.
Harry przestał obserwować otaczający go tłum i skupił się szukaniu hali odlotów numer osiemnaście. Gdy tylko znalazł się za jej drzwiami, wręczył bilet i paszport stojącemu za kontuarem staremu człowiekowi.
— Potter, lot do San Francisco — powiedział mężczyzna, stukając palcem po ukrytej klawiaturze. Przeanalizował dane na monitorze, a Harry mógł wtedy zauważyć w szkłach jego okularów zielono-czarne odbicie staroświeckiego urządzenia. — Pański świstoklik będzie uruchomiony za piętnaście minut. Proszę usiąść w poczekalni, zostanie pan wezwany.
Harry wybrał miejsce przy oknie wychodzącym na międzynarodowy terminal JFK. Wokół kołowały samoloty, przenosząc nieświadomych szybszego środka transportu mugoli do ich celów. Domyślił się, że świstoklikowy terminal został ukryty przed widokiem niemagicznych ludzi. Ten w Heathrow, dla wszystkich, którzy byli nieświadomi istnienia innego, wydawał się być jedynie magazynem przeładunkowym.
Wielki samolot z arabskim napisem na ogonie właśnie przetoczył się tuż przy oknie i Harry zastanowił się, jak wygląda w środku. Nigdy nie był wewnątrz żadnego z nich. Tak naprawdę, jedynie kilka razy w życiu wyjeżdżał poza granice Anglii.
Obrócił się i zobaczył uśmiechającą się do niego kobietę w średnim wieku. Na jej kolanach leżał egzemplarz czarodziejskiego wydania „Timesa” z wielką, machającą dłonią podobizną Howarda Deana na pierwszej stronie.
— Gdzie się wybierasz? — zapytała.
Harry powstrzymał jęk. W tej chwili naprawdę nie miał ochoty na rozmowę z kimkolwiek.
— Do San Francisco — odparł i dodał z grzeczności: — A pani?
— Wracam do domu, do Los Angeles — powiedziała. — Jesteś z Anglii, prawda? Poznałam po akcencie. Byłam kiedyś w Londynie, lata temu. Wciąż tam tak mglisto?
— Eee... — zaczął.
— Urodziłam się i wychowałam w Kalifornii i po tygodniu bez słońca myślałam, że zwariuję! No cóż, jestem pewna, że będziesz czuł się w San Francisco jak u siebie, tam ciągle leje, podobnie jak w Anglii. Jedziesz w odwiedziny?
Harry zazgrzytał zębami, pragnąc znaleźć wymówkę, by móc wstać i przesiąść się gdzie indziej.
— Nie, jestem tu w interesach.
— Och, a jakiego rodzaju?
— Po prostu w interesach, nic ważnego. — Uśmiechnął się lekko na wspomnienie dyrektora Bassa oraz ministra magii, składających osobiście wizytę w jego biurze, aby zapytać, czy podejmie się tego zadania.
— Och, jestem pewna, że to tylko skromność. Mój syn ciągle podróżuje i zawsze powtarza...
Całkiem łatwe okazało się udawanie, że słucha z uwagą. W końcu nie spędził tylu lat na lekcjach historii magii na darmo. Jedyne, czego teraz pragnął, to chwili na zastanowienie się, czyli czegoś, co nie było mu dane od momentu, gdy Hermiona aportowała się z nim na lotnisko tego popołudnia, a tutaj poranka, pół godziny temu.
„Nie rób niczego głupiego — powiedziała, prostując mu kołnierzyk. — Wątpię, żeby on chciał zostać odnaleziony.”
„Wciąż nie rozumiem, czemu to właśnie ja muszę się tym zająć — gderał, odpychając od siebie jej ręce, kiedy to matkowanie stało się irytujące. — Nie jestem już aurorem. I dlaczego Fallin i Bass uznali, że to ja mam szansę przekonać go do powrotu? Nie rozmawiałem z Malfoyem od lat.”
Przyjaciółka westchnęła, po czym wychyliła się i pocałowała go w policzek.
„Szczerze mówiąc, sama się nad tym zastanawiałam. Może to dlatego, że Malfoy cię zna. Jeżeli naprawdę uciekł, masz taką samą szansę, aby go znaleźć, jak aktywni aurorzy. — Zabrzmiał ostrzegawczy dzwonek, więc Hermiona odsunęła się. — Harry, wiesz, jak używać telefonu, więc zadzwoń do mnie z...”
I wtedy po raz pierwszy miał okazję poczuć, co to znaczy podróżować świstoklikiem przez Atlantyk. Zadrżał nieznacznie na to wspomnienie i zastanowił się, czy kolejny etap podróży okaże się równie dezorientujący.
— ...a wszystko z powodu bezsensownego systemu bezpieczeństwa naszego kraju — mówiła dalej kobieta. — Według mnie, równie dobrze moglibyśmy nosić na płaszczach złote gwiazdy. — Zrobiła odpowiednią minę i potrząsnęła głową z niesmakiem. — Odkąd Bush zrobił z tego faszysty, Andrew Hollanda, sekretarza w Ministerstwie Magii, wiadomo było, że to tylko kwestia czasu aż zaczną niepokoić się magicznym terroryzmem. I, oczywiście, wszyscy jesteśmy winni, dopóki nie udowodnimy swojej niewinności.
Harry wreszcie złapał wątek rozmowy i zaczął się z mozołem zastanawiać, co bezpiecznego mógłby odpowiedzieć.
— W takim razie pewnie będziesz głosowała na kogoś innego?
— Och, mam taki wielki wybór, prawda? — zakpiła. — Przynajmniej Dean ma jakieś powiązania z magiczną społecznością, jego kuzyn jest czarodziejem. Ale Kerry…
— Pasażer Potter, pański świstoklik jest gotowy do drogi — obwieścił damski głos. — Proszę udać się do wyjścia.
Harry podskoczył i zarzucił plecak na ramię.
— Bardzo przepraszam, ale na mnie czas.
— Przyjemnej podróży! — zawołała kobieta w odpowiedzi.
Z ulgi, że może się pozbyć przypadkowego towarzystwa, prawie pobiegł do bramki. Kontroler dwa razy sprawdził jego bilet i paszport, zanim wskazał mu mały pokój, w którym wręczono mu grubą, plastikową kartę z logo „Jutrzenki”.
— Jedna minuta do aktywacji świstoklika — powiedziała bileterka.
Harry starał się nie denerwować. Nienawidził czekania na moment, w którym poczuje szarpnięcie w okolicy pępka i obrzydliwy skręt jelit, gdy podróż przez kontynent się zacznie.
— Trzydzieści sekund.
Z roztargnieniem zaczął bawić się pierścieniem, który nosił na prawej dłoni - zwyczaj ten zawsze ujawniał się w zdenerwowaniu - i zamknął oczy, biorąc głęboki oddech. Powinien przyjąć propozycję Hermiony, by pójść na jednego głębszego. Przyjaciółka dobrze wiedziała, jak bardzo nie znosi świstoklików.
— Dziesięć sekund.
Nie mógł powstrzymać się przed odliczaniem. Zbyt powolnym, jak się okazało, bo silne szarpnięcie poczuł, gdy doszedł do „dwa”. Po kilku wywracających wnętrzności minutach jego ciało zaczęło wracać do normy.
— Witamy w San Francisco, panie Potter. — Otworzył oczy i zobaczył słoneczny pokój, z którego rozlegał się widok na zatokę. Tuż obok stała jakaś kobieta, wyglądająca tak podobnie do Cho, że jego tętno wyraźnie przyspieszyło. — Czy to ostatni etap pańskiej podróży?
— Tak — odpowiedział z ciągle suchym gardłem.
Wyciągnęła do niego rękę. Przez chwilę gapił się na nią zanim zrozumiał, że ciągle ściska w dłoni plastikową kartę. Wręczył ją kobiecie, a ona obdarzyła go radosnym uśmiechem.
— Stacja Świstoklików San Francisco położona jest w samym centrum miasta. Proszę zjechać windą na parter, a następnie skierować się w lewo, znajdzie tam pan postój taksówek. Dziękujemy za wybranie naszej firmy i mamy nadzieje, że nie zapomni pan o nas w przyszłości. — Przerzuciła przez ramię pasmo długich, ciemnych włosów i wskazała na drzwi.
Harry ruszył w ich kierunku, lecz tuż przed nimi zatrzymał się.
— Przepraszam, czy może mi pani powiedzieć, która jest godzina? — zapytał.
— Ósma rano — odpowiedziała, co sprawiło, że Potter lekko zadrżał.
***
Taksówka zatrzymała się przy hotelu Inn na ulicy Castro, gdzie Peggy, asystentka Hermiony, zarezerwowała Harry'emu pokój. „Broszura mówi, że ten hotel jest równie dobry, jak B&B — powiedziała jego przyjaciółka.” Dodatkowym plusem było to, że znajdował się blisko miejsca, w którym ostatnio wykryto ślady obecności Malfoya.
Harry zapłacił taksówkarzowi, notując w myślach, aby podziękować Hermionie, że Peggy wymieniła dla niego w banku Gringotta galeony na dolary. Na jego stanowisku w biurze śledczym nie przysługiwało posiadanie asystenta, jednakże Hermiona nigdy nie żałowała mu pomocy Peggy. Przyjaciółka wcale nie musiała się nim opiekować, ale w ciągu ostatnich kilku miesięcy niańczyła go niemiłosiernie.
Gdy samochód odjechał, Harry spojrzał na dobrze utrzymany, dwupiętrowy budynek w stylu edwardiańskim. Mimo złowieszczych prognoz pogodowych gadatliwej czarownicy z Nowego Jorku, lutowe niebo ponad nim było błękitne i czyste. Powiew rześkiego wiatru sprawił, że pomimo ciepłego słońca zawinął mocniej szalik wokół szyi.
Hotelowy hol przypominał wnętrze wygodnego domu. Właściciel flirtował z Harrym, gdy ten się meldował, a kiedy pokazywał mu pokój, paplał o miejscowych rozrywkach i nocnym życiu. Potter wiedział, że dzielnica ta słynie z homoseksualistów, a on sam nie miał nic przeciwko zuchwałości mężczyzny. Mimo wszystko miał otwarty umysł, a skoro Draco Malfoy przez ostatnie siedem miesięcy ukrywał się właśnie tutaj, zrozumienie miejscowej kultury mogło okazać się przydatne.
Kiedy wreszcie został sam, opadł na łóżko i zamknął oczy. To nieprawdopodobne, żeby było pół do dziewiątej rano, kiedy jego ciało mówiło mu, że jest późne popołudnie. Poczuł burczenie w brzuchu i uniósł powieki.
Dzięki zaklęciu rejestrującemu CIA, magiczny podpis Malfoya został wielokrotnie wykryty w miejscu oddalonym od tego hotelu nie więcej niż pięć ulic. Harry nie posiadał żadnych innych informacji, ale z racji tego, że Ślizgon był aurorem, to niemożliwe, aby ktokolwiek inny używał jego różdżki.
Zaklęcia chroniące różdżkę były jednymi z pierwszych, jakich uczyli się na aurorskim treningu. Potter przeżył wstrząs, kiedy pierwszego dnia szkolenia Malfoy stanął w drzwiach. Zabrano go ze szkoły na początku siódmego roku i zapewne naukę zakończył prywatnie. Hermiona zdenerwowała się na wiadomość, że zaliczył tyle samo owutemów, co ona.
Przez sześć miesięcy treningu Malfoy starannie unikał Harry'ego, dostrzegając go jedynie wtedy, gdy zostali zmuszeni do wspólnych ćwiczeń. Szkolenie skończył z pierwszą lokatą w grupie, okazał się lepszy w każdej dziedzinie nawet od Harry'ego, przez co pod koniec kursu Potter zaczął obdarzać swojego szkolnego wroga odrobiną szacunku. Był już nawet gotów przyjąć do wiadomości fakt, że prawdopodobnie skończą, pracując razem, lecz wtedy Malfoy przyjął propozycję posady w Nowym Jorku. Każdy dziwił się, dlaczego nie został w ministerstwie, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że wojna była już o krok. Wszystko to wydarzyło się pięć lat temu i Harry nie miał pojęcia, co się przez ten czas działo ze Ślizgonem. Jeszcze kilka godzin wcześniej nawet nie zdawał sobie sprawy, że Malfoy zaginął.
Piętnaście minut później Harry opuścił hotel i podążył w dół ulicy Castro, z różdżką schowaną bezpiecznie w kurtce. Ludzie krzątali się w porannym słońcu i w większości nie zwracali na niego uwagi. Kiedy zbliżył się do Dwudziestej Pierwszej, szybko skręcił w małą uliczkę, aby z lekkim dreszczem rzucić na siebie zaklęcie kamuflujące. Nie pracował w terenie od prawie trzech lat i już zapomniał, jak ekscytujące mogą być tajne misje. Znalazł dyskretne miejsce, nieopodal wiktoriańskiego budynku, w którym Malfoy najwidoczniej mieszkał, i czekał.
Nie trwało to zbyt długo. Niecałe dziesięć minut później drzwi otworzyły się i na ulicę wyszedł młody mężczyzna, który z pewnością wyglądał jak Malfoy. Jasne włosy z rudymi pasemkami wystawały spod zrobionej na drutach czapki. Miał na sobie zimowy płaszcz, czarne spodnie oraz czerwony szalik zawiązany wokół szyi. Rutynowym krokiem szedł w górę ulicy, w stronę hotelu. Przekonany, że znalazł obiekt swoich poszukiwań, Potter zaczął go śledzić.
Zbocze było dość strome i już po chwili Harry zauważył, że zaczyna dostawać zadyszki. Minęli jego hotel i wciąż szli ulicą Castro, aby w końcu skręcić w prawo w Piętnastą Ulicę. Mężczyzna minął kilka rosnących w rzędzie drzew osiedlowej alejki i zniknął w kawiarni, znajdującej się na rogu wiktoriańskiego budynku. Harry zatrzymał się i skulił, czekając po przeciwnej stronie uliczki.
Piętnaście minut później założył, że Malfoy, jeżeli to był Malfoy, zapewne pije teraz poranną kawę. I może je coś słodkiego. Jego żołądek zaburczał i Harry przypomniał sobie, że nie jadł nic od obiadu w Londynie, wiele godzin temu.
Po trzydziestu minutach zaczął się martwić, że Malfoy odkrył, iż jest śledzony i wymknął się tylnym wyjściem. Zacisnął zęby. Wszystko wydawało się zbyt łatwe. Jego plan zakładał, że będzie obserwował Ślizgona przez kilka dni, pozna jego życie i zwyczaje, a dopiero potem stanie z nim twarzą w twarz. Czyżby już stracił przykrywkę?
Przeszedł przez ulicę i spojrzał do wnętrza lokalu przez okna, ale nie dostrzegł śledzonego przez siebie mężczyzny przy żadnym ze stolików. Młoda kobieta minęła go i weszła do kawiarni, więc Harry wślizgnął się tuż za nią. Wnętrze było ciepłe, przytulne i zaskakująco pełne ludzi. Każdy z nich zdawał się mieć laptopa, co nie było niczym dziwnym, zważywszy na napis na drzwiach, który głosił, że lokal posiada darmowy, bezprzewodowy dostęp do internetu. Ściany pokrywały rysunki, wyglądające, jakby zrobili je klienci, a menu napisano ręcznie na jednej z nich kolorową kredą. Kawiarnia wydała się Potterowi jedną z najbardziej oryginalnych, jakie kiedykolwiek widział.
Ostrożnie przemierzył pomieszczenie. Zaklęcia maskujące mogły ukryć go przed wzrokiem mugoli, ale wytrenowany auror, jakim był Malfoy, zobaczyłby go z łatwością, gdyby wykonał jakiś gwałtowny ruch.
Dwie siedzące niedaleko kobiety zaczęły głośno oddychać. Odwrócił się w ich stronę, przez chwilę przestraszony, że zaklęcie przestało działać i został zauważony. Jednak patrzyły w monitor komputera, więc odetchnął z ulgą.
— Do kogo idzie to zamówienie? — usłyszał głos rozbrzmiewający zbyt blisko niego.
Odsunął się, aby zejść kelnerowi z drogi, i w efekcie wpadł na zajmowane przez kogoś krzesło. Osoba, którą uderzył krzyknęła i przez jedną gorączkową chwilę Harry zastanawiał się, czy utrzymać zaklęcie czy wręcz przeciwnie. Przy całym tym zamieszaniu było bardzo prawdopodobne, że Malfoy jednak go zobaczy, a to byłoby gorsze niż cokolwiek.
Opadł na podłogę, szepcząc pod nosem Finite Incantatum.
— Och, Boże, przepraszam! Nie widziałem cię, ja...
Harry wstał, urządzając mały pokaz otrzepywania się z kurzu.
— Nie, nie, to była moja wina. — Uniósł wzrok, aby spojrzeć prosto w szare oczy Draco Malfoya.
To naprawdę był Malfoy, choć wyglądał na starszego, niż Harry go zapamiętał. Jego platynowe włosy miały teraz czerwonawo-brązowe pasemka. Miał na sobie wyłącznie czarne ubranie, z wyjątkiem srebrnego kolczyka w płatku lewego ucha. Nawet fartuch z logiem kawiarni był czarny. Mimo to, że fizycznie się zmienił, jego twarz pozostała wciąż tak samo blada, jak w szkole. Groźne spojrzenie, które dopiero zaczynało na nią wypływać, wyglądało zbyt znajomo.
Potter zacisnął zęby. Nienawiść do Ślizgona powróciła. Jak mógł oczekiwać, że między nimi cokolwiek się zmieniło?
Gapili się na siebie przez dłuższy moment. W końcu Malfoy wyprostował się i zmrużył oczy. Harry zdecydował, że powinien odezwać się pierwszy.
— Cześć, Malfoy — powiedział.
Oczy blondyna zwęziły się jeszcze bardziej. Zanim z powrotem spojrzał na Harry'ego, rozejrzał się wokół.
— Czego chcesz? — szepnął.
— Porozmawiać z tobą.
Malfoy zrobił krok do tyłu.
— Pracuję, jeśli do tej pory tego nie zauważyłeś.
Harry starał się nie okazać po sobie zaskoczenia.
— Kiedy masz przerwę? — zapytał.
— Zwykle z niej nie korzystam — odparł przez zaciśnięte zęby.
— Co, potrzebujesz pieniędzy? — zakpił Harry, nie mogąc się powstrzymać. Ślizgon jedynie rzucił mu gniewne spojrzenie. — W takim razie, o której kończysz?
— Późno — odparł Malfoy i zostawił go samego.
Potter obserwował go, jak podaje zamówione ciastko do stolika w rogu pomieszczenia. Ręce mu się trzęsły i nie spojrzał na Harry'ego, kiedy wracał za ladę.
Harry westchnął i rozważył swoje możliwości. Został odkryty i być może całą jego misję można było spisać na straty. Malfoy pewnie już zaczął podejrzewać, że jest tu, aby dowiedzieć się, dlaczego auror porzucił swoje stanowisko w Nowym Jorku i, o ile to możliwe, namówić go do powrotu. Teraz miał tylko nadzieję, że uda mu się zachować tajemnice i wykonać zadanie w inny sposób — zyskać zaufanie Malfoya, obojętnie, jak długo miałoby to potrwać. Oczywiście, był to dokładnie ten rodzaj zadania, jakich najbardziej nienawidził. Nigdy nie był dobry w oszukiwaniu, wolał uczciwe pojedynki, niż politykę i słowne gierki.
Ale w tej sprawie nie miał wyboru.
Zamówił kawę latte oraz croissanta i znalazł miejsce w tylnym kącie pomieszczenia. Inna kelnerka przyniosła jego zamówienie, pewnie na prośbę Malfoya. Harry podsłuchał, jak mówi do niej coś o natrętach, patrząc w jego kierunku. Podając śniadanie, kobieta spojrzała na niego podejrzliwie.
Harry przyjrzał się beznamiętnie czemuś, co było jego kawą, podaną w półlitrowej szklance do piwa, owiniętej tekturowym kartonikiem z logo Lufthansy. Napił się ostrożnie i mimo dziwacznej formy podania, poczuł się mile zaskoczony smakiem. Z pobliskiego stolika zabrał miejscową gazetę i udawał, że czyta, od czasu do czasu unosząc głowę, aby sprawdzić, co robi Malfoy.
Ślizgon przeważnie go ignorował. Pracował za ladą, robiąc różne rodzaje kawy, które potem zanosił klientom. Flirtował z ludźmi, którzy wydawali się być stałymi bywalcami lokalu i rzucał gniewne spojrzenia, kiedy napotykał wzrok Harry'ego.
Minęły już lata, odkąd Potter widział go po raz ostatni, i nie był pewien, czy kiedykolwiek tak naprawdę się Malfoyowi przyglądał. Mężczyzna poruszał się z pewnego rodzaju wdziękiem, który świadczył o jego wychowaniu w wyższych sferach, a z klientami i współpracownikami rozmawiał w uprzejmy, a nawet ciepły sposób. Był chudy, a tak prawdę mówiąc, nawet zbyt chudy. Czarne ubrania wizualnie wydłużały dodatkowo jego kończyny i podkreślały gibką sylwetkę. Włosy miał wystylizowane w ten modny obecnie sposób, w którym pojedyncze kosmyki sterczą we wszystkie strony.
Widział, jaki staje się czarujący w stosunku do przystojnego faceta w garniturze, który odwzajemnił jego uśmiech i poprosił o to, co zwykle. Harry poczuł, jak zalewa go fala rozdrażnienia. Malfoy zawsze potrafił być urzekająco miły dla wysoko postawionych, posiadających władzę ludzi. Od Umbridge, po Knotta, od...
Ślizgon posłał swojemu klientowi prowokujące spojrzenie i Harry zaczerwienił się. Starał się skupić uwagę na mugolskiej gazecie, ciągle się zastanawiając, czy Draco Malfoy jest homoseksualistą. Nigdy wcześniej nawet nie przyszło mu do głowy, aby rozważać orientację seksualną swojej szkolnej nemezis, choć Ślizgon zdawał się pasować do stereotypu. Teraz, gdy to zauważył, Harry był dość pewien, że Malfoy jest tutaj nie tylko dlatego, że się ukrywa, ale również z powodu tego, że czuje się tu dobrze. Gdzie indziej niż w gejowskiej, mugolskiej dzielnicy wielkiego, anonimowego miasta homoseksualny czarodziej mógłby znaleźć lepszą kryjówkę?
Wszystko nabrało dla Pottera sensu; przecież Malfoy nie umawiał się z nikim w szkole. Zawsze był modnie ubrany i wydawał się dbać o swój wygląd bardziej niż jakikolwiek inny chłopak. I ta prawie że obsesja na jego punkcie... Harry przełknął ślinę, czując się niewygodnie.
Wtedy właśnie na jego stoliku pojawiła się nagle szklanka wody. Popatrzył w górę.
— Przypuszczam, że zamierzasz siedzieć tu cały dzień? — zauważył Malfoy, marszcząc brwi.
— Jeżeli zajdzie taka potrzeba — odpowiedział, starając się zachować neutralny wyraz twarzy. Trudno było nie odwzajemnić się złośliwym tonem. — Chcę po prostu z tobą porozmawiać.
— Nie mam ci nic do powiedzenia.
Harry uświadomił sobie, że zwracają na siebie uwagę. Nawet obsługa za barem zdawała się przyglądać ich konwersacji.
Zdecydował się odegrać scenkę najlepiej, jak potrafił, i przywołał na twarz uśmiech.
— Zapewne możesz poświęcić chwilkę swojego czasu dla mnie? — Wodził opuszkiem palca po brzegu szklanki, obserwując wyraz twarzy Ślizgona.
— Po co tu jesteś? — zapytał Malfoy, wyraźnie ignorując nieudolne próby flirtu.
— Porozmawiać z tobą, to wszystko.
— Jasne — odpowiedział i odszedł.
Harry westchnął i zagłębił się w swoim fotelu. To będzie dużo trudniejsze niż przypuszczał, myślał. Nawet jeśli mógłby wytrzymać w obecności Ślizgona dłużej niż kilka minut, to jak, na Merlina, ma go namówić do współpracy?
Przez kolejne dwie godziny Harry wypił trzy kolejne kawy, zjadł mufinkę z jagodami, francuską bułkę z serem i przeczytał w gazecie każde słowo, łącznie z wyjątkowo nudnymi, amerykańskimi wiadomościami sportowymi.
Obserwował też, jak Malfoy rozmawiał ze swoimi współpracownikami, jak gawędził z przystojnym mężczyzną przy barze czy roznosił zamówienia. Ślizgon ponownie unikał obsługiwania go, znajdując powód, aby odwrócić się plecami za każdym razem, gdy Harry podchodził do lady. Potter nawet próbował uśmiechać się, gdy Malfoy na niego patrzył, ale w zamian otrzymywał tylko zmarszczenie brwi i gniewne spojrzenia.
Nie mógł wypić już ani kropli kawy, bo jego pęcherz groził wybuchem. Nie sądził też, że jeszcze kiedykolwiek uda mu się zjeść mufinkę, a poza tym czuł się zmęczony. Minęła pora, o której w domu szedłby spać. Już miał prawie zrezygnować na to popołudnie, kiedy Malfoy upuścił na jego stolik kawałek papieru. Była to wizytówka kawiarni, ale na drugiej stronie napisano: „Dam ci pięć minut”.
Harry patrzył, jak Ślizgon zmienia fartuch na płaszcz i wychodzi przez frontowe drwi. Odczekał chwilę, założył kurtkę i poszedł za nim.
Malfoy stał na zewnątrz, oparty o drzewo, i palił papierosa. Rzucił mu krótkie spojrzenie i ruszył w dół ulicy, znikając moment później za rogiem budynku. Potter poszedł jego śladem i zobaczył, że blondyn usiadł na schodkach prowadzących do jednego z domów, gasząc niedopałek o betonową powierzchnię. Usiadł obok niego i czekał. Zapanowała napięta cisza. Malfoy wyciągnął z kieszeni kolejnego papierosa i zaciągnął się głęboko.
— Nie uważasz, że powinieneś powiedzieć mi, jak mnie znalazłeś? — zapytał, wypuszczając z ust dym razem z pełnym goryczy tonem.
— Zaklęcie rejestrujące — odpowiedział Harry, wbijając wzrok w ziemię. — Wygląda na to, że Krajowa Agencja Bezpieczeństwa dała amerykańskim służbom wywiadowczym pozwolenie na śledzenie za jego pomocą obcych czarodziejów. Rząd Brytyjski zgłosił niedawno, że zaginąłeś, a CIA cię znalazło. — Wykonał gest jedną ręka, jak gdyby to miało wszystko wyjaśnić. — Właśnie tutaj.
Malfoy milczał przez chwilę, nie przerywając palenia.
— Kurwa — powiedział w końcu.
— Zgadzam się — odparł Harry. — Kurewsko przerażające.
— Ale jak się dowiedziałeś, gdzie pracuję?
— Śledziłem cię, od kiedy wyszedłeś rano z domu.
Ponownie zapadła cisza, przerywana jedynie odgłosem wypuszczanego z płuc dymu.
— Czego chcesz, Potter?
Harry odetchnął ciężko. Nigdy nie był w tym dobry i właśnie dlatego przestał się takimi sprawami zajmować.
— Moim zadaniem było znaleźć cię i upewnić się, że jesteś... bezpieczny — powiedział. — Zaginąłeś dawno temu i ministerstwo martwiło się o ciebie.
— Tak, jak cholera — zripostował Ślizgon i zaciągnął się głęboko dymem. — Chcieli jedynie, abyś się upewnił, że nie zwiałem i nie przyłączyłem się do śmierciożerców. - Harry nie miał pojęcia, co odpowiedzieć. Jeśli Malfoy wykonywał jakąś tajną misję, pewnie na wylot przejrzał wszelkie jego marne próby zdobycia zaufania. Podwinął lewy rękaw i podsunął Harry'emu przed twarz nagie przedramię. — Widzisz? — zapytał, trzymając papierosa między zębami. — Jestem w porządku. Możesz odejść.
Po raz kolejny zaciągnął się papierosem, wyrzucił niedopałek i wstał.
— Dobrze, dobrze — odpowiedział Harry, myśląc gorączkowo. — Ale przebyłem taki kawał drogi. Nie moglibyśmy chociaż... — Złapał Malfoya za rękę, kiedy ten zaczął odchodzić. Ślizgon odwrócił się i spojrzał na niego. Harry spróbował uśmiechnąć się po raz kolejny, chcąc, aby tym razem wyglądało to ujmująco. — Nie widzieliśmy się od lat. Pozwól mi chociaż postawić ci kolację.
Harry przełknął nerwowo ślinę, gdy Malfoy zmrużył oczy.
— Kolacja? — zapytał podejrzliwie. — Po co?
— A czemu nie? — odpowiedział Potter, wzruszając ramionami. Westchnął, gdy Ślizgon obdarzył go długim spojrzeniem. — Posłuchaj. Wiem, że nigdy się nie lubiliśmy, ale... byliśmy dziećmi. I od tamtej pory minęły wieki. Nie możemy po prostu zjeść razem kolacji, pogadać i cieszyć się wzajemnym towarzystwem przez kilka godzin, zanim wrócę do domu?
Malfoy wpatrywał się w niego przez kilka sekund z intensywnością, która sprawiła, iż ciało Harry'ego przebiegł dreszcz. Czy po tych wszystkich latach Ślizgon wciąż go nienawidził?
— Gdzie? — rzucił.
Potter ponownie wzruszył ramionami, ze wszystkich sił starając się wyglądać na zrelaksowanego.
— Gdzie tylko chcesz. Zamówię ci taksówkę pod dom. Powiedz tylko, o której.
Malfoy odwrócił wzrok, zastanawiając się prze chwilę.
Harry nie miał żadnego powodu, aby sądzić, że chłopak się zgodzi. I nie był pewien, co w takim przypadku zrobi.
Ślizgon ponownie na niego spojrzał, studiując wyraz jego twarzy. W końcu wykrzywił usta w bardzo znajomym, złośliwym uśmieszku.
— O ósmej — powiedział, zanim odwrócił się i odszedł. Harry odetchnął z ulgą. — Ale to cię będzie sporo kosztowało — dodał jeszcze, a echo w alejce cicho powtórzyło jego słowa.
***
Malfoy wcale nie żartował na temat kosztów kolacji, pomyślał Harry, wpatrując się w leżący przed nim, prawie pusty talerz sushi. Miał nadzieje, że ministerstwo odpuści mu, gdy zobaczy wyciąg z karty kredytowej. Oczywiście w przypadku, gdyby namówił Ślizgona do powrotu do Londynu, potraktowaliby to znacznie łagodniej.
Szef kuchni postawił przed nimi pełen talerz. Malfoy uśmiechnął się złośliwie, widząc strapiony wyraz twarzy Harry'ego.
— No, Potter, spróbuj. To coś podobnego do foie gras.***
— Nie znoszę foie gras — wymamrotał Harry, nie wierząc w ani jedno słowo Malfoya.
Ślizgon uniósł pałeczkami zielony kłębek, pokryty na wierzchu jasnopomarańczową papką.
— Próbowałeś tego kiedykolwiek czy jadałeś tylko pasztety kupowane w sklepie?
— A co za różnica?
Malfoy zachichotał.
— Zjedz uni, Potter. W końcu za to płacisz — zadrwił.
— Chcę więcej toro — powiedział Harry, wpychając w pomarańczową maź jedną pałeczką. — Lubię toro.
— Przestań marudzić — zripostował Malfoy z lekkim, amerykańskim akcentem, na chwilę przed tym, jak ostrożnie włożył do ust kęs potrawy. W czasie przeżuwania jego uśmiech stał się przesadnie zadowolony. Harry zmrużył oczy, nadal nieprzekonany, czy wszystko nie jest tylko gierką, która ma za zadanie nakłonienie go do zjedzenia czegoś obrzydliwego. — Twoja kolej.
Potter zazgrzytał zębami i spojrzał na talerz. Papki było niewiele. Jak ohydne naprawdę mogło to być? Skoro Ślizgon to zjadł, to i on da radę. Choć Malfoy z pewnością wkładał do ust rzeczy dużo dziwniejsze niż jeż morski, więc porównanie nie było szczególnie trafne. Zła wizja, pomyślał Harry, podnosząc palcami kłębek wodorostów i wbijając w niego zęby.
Pierwsze, co poczuł, to zimno, słoność i śluz, rozlewający się po całym języku. Drugie wrażenie było jeszcze gorsze. Pogryzł potrawę, ale jedynym jego osiągnięciem było to, że maź rozprzestrzeniła się w jego ustach wszędzie.
Skrzywił się i przełknął tak szybko, jak potrafił.
Gdy otworzył oczy zobaczył, że Malfoy się śmieje.
— Zawsze przy połykaniu robisz taką minę?
— Tylko wtedy, jeśli jest to coś wstrętnego — odparował Potter, sięgając po piwo.
Ślizgon parsknął śmiechem i dokończył swoją porcję, nawet się nie krzywiąc.
— Naprawdę to lubisz? - zapytał Harry, wzdrygając się.
Malfoy wzruszył ramionami i wziął spory łyk sake.
— Nie bardzo — powiedział po chwili. — Ale wyraz twojej twarzy był tego wart.
Potter próbował spiorunować go wzrokiem, ale zamiast tego jedynie wywrócił oczami. Cały wieczór przebiegł w podobny sposób. Malfoy wyszedł ze swojego mieszkania dziesięć po ósmej i nawet nie przeprosił za to, że Harry musiał czekać na niego w taksówce z bijącym licznikiem. Widząc go, gustownie ubranego, pożałował, że nie przebrał się po popołudniowej drzemce. Na widok jego dżinsów Malfoy zmarszczył nos, ale nie powiedział ani słowa. Uśmiechnął się tylko, kiedy oparł się o Harry'ego na tylnym siedzeniu samochodu, otaczając go ramieniem i polecając kierowcy, aby jechał do dzielnicy Embarcadero. Potter był tak zaszokowany zmianą jego zachowania, że nie wiedział, co powiedzieć. Po prostu pozwolił Malfoyowi opierać się o siebie i starał się nie wiercić. Jeśli Ślizgon próbował wyprowadzić go z równowagi, nie miał zamiaru pokazać, że mu się to udało.
Restauracja, modne, japońskie miejsce o nazwie Ozumo, emanowała przepychem. Przy stolikach i barze siedzieli piękni, modnie ubrani ludzie, jedząc pięknie podane, modne potrawy i pijąc sake z maleńkich czarek. Harry był bardzo zadowolony, że nie wydawał własnych pieniędzy. W tempie, w jakim Malfoy zamawiał, z pewnością rachunek wyniesie nie mniej niż dwieście dolarów. Potter nie miał pojęcia, jak w tak szczupłym ciele może się to wszystko pomieścić.
Malfoy ścisnął między pałeczkami kawałek sushi z makrelą i gapił się na niego przez chwilę.
— Wciąż nie powiedziałeś mi, dlaczego tutaj jesteś — odezwał się Harry, patrząc, jak nigiri znika w ustach Ślizgona. Wyraz jego twarzy wyrażał teraz absolutną błogość. Osunął się na barowym krześle i oparł o kontuar, ignorując pytanie. Potter sączył swoje piwo, dopóki Malfoy z powrotem nie usiadł prosto. — Dobre? — zainteresował się. W odpowiedzi otrzymał kiwnięcie głową i wywrócenie oczami dla lepszego efektu.
— Więcej sake? — zapytał kelner, pochylając się między nimi, aby zebrać puste talerze.
— Poproszę — odpowiedział Harry, na co mężczyzna uśmiechnął się. Przypominał mu tego, który flirtował z Malfoyem w kawiarni i nie mógł się powstrzymać przed patrzeniem na niego, gdy odchodził. Poczuł się zaskoczony, gdyż zwykle miał okropne problemy z zapamiętywaniem twarzy.
— Potter, po prostu poproś go o numer telefonu. Albo jeszcze lepiej, zapytaj, o której kończy.
Spojrzenie Harry'ego wróciło do Malfoya.
— O czym ty mówisz?
Ślizgon wywrócił oczami.
— Nie udawaj, Potter. Obserwujesz tego faceta przez cały wieczór.
— Nie robię tego! — Harry w duchu poprosił sam siebie, by się nie zaczerwienił, ponieważ mogłoby to doprowadzić Malfoya do fałszywych wniosków.
— To San Francisco. Tutaj nie musisz się krępować.
— Nie jestem... — Kelner pojawił się ponownie, teraz z butelką zimnego sake, i nalał po trochę do każdej z ich czarek. Harry uważnie studiował swoje dłonie, dopóki mężczyzna nie odszedł. — Nie chcę cię rozczarować, ale nie jestem gejem. — Brwi Malfoya uniosły się do góry. Czarka z sake nie była w stanie całkowicie zasłonić pełnego zadowolenia uśmieszku, który zaczynał wypływać na jego twarz. Choć nic nie powiedział, Harry prawie mógł usłyszeć jego „Och, naprawdę?”. — Jestem żonaty.
Przez sekundę na twarzy Malfoya widoczne było zdziwienie, ale po raz kolejny zastąpiła je maska zadowolenia.
— Żonaty?
— Tak dokładnie to... w trakcie separacji — wyjaśnił, ciesząc się, że wreszcie udało mu się Ślizgona zaskoczyć. — Rozwodzę się — dodał. Uniósł swoją czarkę i wypił sake jednym łykiem. Malfoy nalał alkoholu ponownie, zanim Harry zdążył odstawić ją na blat.
— Pewnie nic przyjemnego, co?
Potter wzruszył ramionami.
— Pod pewnymi względami było okropnie, pod innymi poczułem ogromną ulgę.
— Weasley?
— Nie — odpowiedział Harry, uświadamiając sobie, że Malfoy rzeczywiście odciął się od brytyjskiego czarodziejskiego świata. Jego nagłe małżeństwo, podobnie jak i rozwód, wywołały w prasie spore poruszenie. Był zaskoczony, że Ślizgon o niczym nie wiedział, choć teraz wydawał się autentycznie zaciekawiony.
Obaj czuli już działanie alkoholu i Harry zdawał sobie sprawę, że rano będzie żałował swojej gadatliwości. W domu nie miał nikogo, z kim mógłby tak naprawdę porozmawiać. Hermiona była jedynym przyjacielem, który mu pozostał, ale pochłaniała ją praca i opieka nad dziećmi. Ponadto, jeśli będzie z Malfoyem szczery, być może Ślizgon zrobi to samo.
Odstawi czarkę z sake na ladę.
— Poślubiłem Cho.
— Cho Chang? Żartujesz.
— Zbyt dobra dla mnie, wiem. — Harry uniósł dłoń, by powstrzymać przewidywaną, sarkastyczną uwagę. — Zostaliśmy dobrani w parę na kursie aurorów. Umawialiśmy się od czasu do czasu, a potem mieliśmy kilka... intensywniejszych doświadczeń, mniej więcej wtedy, gdy Voldemort... — Harry urwał, uświadamiając sobie, że poruszył temat, na który Malfoy prawdopodobnie nie będzie chciał rozmawiać. A w każdym razie, jeszcze nie.
— Wiem, wiem, Voldemort, mój ojciec i cały ten popaprany sposób, w jaki się to wszystko skończyło. — Ślizgon nie wyglądał nawet na odrobinę zakłopotanego. — I przypuszczam, że „skończyło” to za dużo powiedziane.
Racja, pomyślał Harry. Po strasznych wydarzeniach sprzed trzech lat, Voldemort po prostu zniknął. W ciągu tygodnia stracił połowę przyjaciół. I nawet nie odegrał roli, jakiej od niego oczekiwano — zastąpił go Dumbledore, drogo za to płacąc. I nikt tak naprawdę nie wiedział, czy to rzeczywiście koniec czy też Czarny Pan wciąż gdzieś tam był i czekał.
Harry zdał sobie sprawę, że już od dłuższego czasu się nad tym nie zastanawiał. Ani nad Voldemortem, ani wojną, ani nawet nad stratą przyjaciół.
Zamrugał i uniósł wzrok, napotykając zaciekawione spojrzenie Malfoya.
— Tak czy owak — kontynuował, trochę wytrącony z równowagi — Cho i ja byliśmy razem przez kilka miesięcy, a potem zerwaliśmy. Po miesiącu stanęła w moich drzwiach mówiąc, że jest w ciąży. — Przerwał, aby napić się sake. — To był głupi powód, aby brać ślub. Sądzę, że oboje, po okresie destrukcji, pragnęliśmy zbudować coś nowego.
— Więc masz dziecko? — zapytał Malfoy. Zrobił się blady, co było dziwne, biorąc pod uwagę jego naturalnie jasną karnację.
— Nie. — Harry westchnął. Już żałował, że zaczął tę dyskusję. — Poroniła. Byliśmy małżeństwem dopiero od miesiąca, więc takie przeżycie należało do dość traumatycznych. Potem łudziliśmy się, że zdołamy to jakoś naprawić, może postarać się o następne dziecko, ale… — Wzruszył ramionami, czując, jak świat wokół niego wiruje lekko od alkoholowego zamroczenia. Jak na wypitą ilość, jego umysł pracował zadziwiająco sprawnie.
Malfoy się nie odzywał, siedział cicho i słuchał. Czekał, czy Harry zdecyduje się kontynuować. Sam Potter nigdy nie pomyślałby o Ślizgonie jako o dobrym słuchaczu. Szczerze mówiąc, w ogóle niewiele o nim myślał. — Rozstaliśmy się jakieś sześć miesięcy temu — odezwał się w końcu Harry. — Cho wyprowadziła się szybko, a ja pogrążyłem się w pracy. I tyle. — Podniósł wzrok i zobaczył, że Malfoy przygląda mu się uważnie. — Co?
Ślizgon uśmiechnął się i wzruszył ramionami.
— Czyli cierpisz teraz z powodu złamanego serca, co?
Harry skrzywił się.
— No cóż... nie do końca. I to jest problem. Nigdy tak naprawdę jej nie kochałem, a przynajmniej nie w sposób, w jaki powinno się kochać żonę. Czasem za nią tęsknię, ale to nie był cudowny związek, jeśli rozumiesz, o co mi chodzi.
Urwał, bo uświadomił sobie, że powiedział dużo więcej, niż zamierzał. Poczuł, że się rumieni.
Malfoy parsknął śmiechem.
— Nie do końca dobry z ciebie wzorzec dla czarodziejskiego świata, co, Potter? Żonaty, rozwiedziony i zgorzkniały, i to wszystko zanim skończyłeś dwadzieścia cztery lata.
— Och, odpieprz się — jęknął Harry, chociaż w jego głosie nie było słychać jadu. — A co ty robiłeś przez ten czas? Czego dokonał wielki Draco Malfoy, jedyny spadkobierca fortuny Malfoyów?
Ślizgon nie dał się sprowokować, uśmiechnął się tylko i podniósł czarkę do ust.
— Chciałbyś to wiedzieć? — zapytał. Wziął niewielki łyk sake. Harry patrzył na niego, próbując zdecydować, czy było to pytanie retoryczne. — Mam rozumieć, że jutro wyjeżdżasz?
— Eee... — zaczął Harry, dopijając piwo. — Nie muszę wracać przez jakiś tydzień. Wiesz, mam trochę zaległego urlopu, który powinienem wykorzystać. — Wzruszył ramionami, mając nadzieje, że wygląda to naturalnie. — Być może zatrzymam się tu na kilka dni i pozwiedzam.
Malfoy uśmiechnął się do swojej czarki.
— Jasne.
***
*kurczak tikka masala — jest to rodzaj grillowanych lub smażonych filetów z kurczaka, uprzednio marynowanych, podawanych w specjalnym śmietanowym sosie z pomidorów i aromatycznych przypraw; serwowany na gorąco
**quodpot — amerykańska odmiana quidditcha
*** foie Gras — pasztet strasburski, produkowany z mocno otłuszczonych gęsich lub kaczych wątróbek; tradycyjne świąteczne danie kuchni francuskiej i jedna z najdroższych potraw tej kuchni; uni — inna nazwa dla sea urchin, jeża morskiego (jeżowca); toro — najwyżej ceniona, brzuszna część tuńczyka; nigiri — inna nazwa dla sushi wykonanego tradycyjnie, czyli ściskanego ręcznie
KONIEC ROZDZIAŁU I
_________________
Jestem nienormalna.
Jestem opętana.
Jestem drarroholiczką.
---------------------------
ROZDZIAŁ II
4 lutego, 2004: środa
— Że co robiłeś?
— Spędziłem z nim trochę czasu — powiedział Harry, wyobrażając sobie minę Hermiony. — Nie było tak źle.
— Ale nie mogło też być dobrze.
— Właściwie... było zabawnie. — Zmarszczył nos, słysząc własne słowa. — Wiesz, inaczej.
— Jesteś pewien, że to dobry pomysł?
— Nie — odparł. — Ale nic innego nie przychodzi mi do głowy. Nie zwierzy mi się ani nie wróci ze mną, dopóki mi nie zaufa. A nie zaufa mi, jeśli mnie nie pozna. W zasadzie jest całkiem miły, biorąc pod uwagę, jak bardzo nienawidził mnie w szkole.
Z drugiego końca linii usłyszał przeciągłe, pełne troski westchnienie.
— Jako twój formalny łącznik z ministerstwem muszę ci poradzić, abyś za nic nie ufał Malfoyowi.
Jego przyjaciółka była wyraźnie zadowolona, że może poinformować go, iż została oficjalnie przydzielona do jego zadania. Pracowała w Dziale Badań Nad Komunikacją, ale jakoś zdołała przekonać dyrektora Bassa, że będzie najlepszą kandydatką na to stanowisko. Teraz mogła być legalnie wścibska i wtrącać się we wszystko w ramach zawodowych obowiązków.
— Przeszukałam wszystkie dane CIA, zawierające sprawozdania współpracowników Malfoya w Nowojorskim Departamencie Magii. Dwa miesiące przed zniknięciem zaczął dostawać tajemnicze sowy. Od tego czasu stał się jeszcze bardzie skryty i aspołeczny.
— Malfoy aspołeczny? — prychnął Harry do słuchawki. W ciągu ostatnich kilku dni z pewnością nie odniósł takiego wrażenia.
— I wtedy zniknął, nie zostawiając ani jednego słowa wyjaśnienia, dokąd zmierza. Po pięciu latach pracy w tamtejszym departamencie! — Hermiona przerwała i Harry wyobraził sobie, jak w geście frustracji zawija wokół palca kosmyk włosów. — Po prostu martwię się, że... Miałeś ostatnio trudny okres i wiem, że czujesz się samotny...
— To nie tak! — jęknął Harry. — Naprawdę myślisz, że jestem aż tak desperacko spragniony przyjaźni, że szukam jej u Draco Malfoya? — Mimo tych słów, cichy głosik w jego głowie szepnął: „Przecież właśnie to robisz.”
Hermiona westchnęła po raz kolejny.
— Dobrze już, dobrze. Powiedz lepiej, co wy właściwie robicie razem? Ty i Malfoy?
— Przez kilka ostatnich wieczorów jedliśmy razem kolacje. Popołudniami siedziałem trochę w kawiarni, w której pracuje, i obserwowałem go.
— Pracuje w kawiarni? — Ton głosu Hermiony brzmiał zarówno na rozbawiony, jak i pełen niedowierzania.
— On żyje jak mugol. I na ile się orientuję, nie ma kontaktu z żadnymi czarodziejami. Wygląda na to, że się tu ukrywa.
— Ale przed czym? I dlaczego uciekł, nikogo o niczym nie informując?
— Nie wiem. — Harry ziewnął. — Nie powie mi niczego na temat swojego życia w Nowym Jorku. Spędziliśmy razem ostatnie wieczory, rozmawiając o wszystkim, począwszy od polityki, przez muzykę, a skończywszy na moim rozwodzie, ale nie byłem w stanie nakłonić go, aby powiedział cokolwiek o sobie.
— Mam nadzieję, że wiesz, co robisz.
— Nie — prychnął. — Oczywiście, że nie. Ale to nigdy wcześniej mnie nie powstrzymało.
***
Poprzedniego dnia, kiedy pojawił się w kawiarni i usiadł przy małym stoliku w kącie pomieszczenia, by poczytać pożyczoną od kierownika hotelu książkę, Malfoy już na niego czekał. Co godzinę przynosił mu nową, półlitrową szklankę kawy i ciastko, aż w końcu Harry zaczął się zastanawiać, czy Ślizgon nie próbuje go utuczyć.
— Zawsze uważałem, że jesteś za chudy — odpowiedział Malfoy, unosząc jedną brew.
— Ja?! — parsknął Harry, machając w jego stronę palcem. — A czy ty w ogóle pozwalasz sobie na jakiekolwiek jedzenie?
— Nic nie poradzę na to, że mam szybki metabolizm.
— Do tego ubierasz się tak, że wyglądasz na jeszcze chudszego*. A tak w ogóle, dlaczego ciągle nosisz nylonowe koszulki?
I wtedy Malfoy uśmiechnął się do niego, a wyraz jego twarzy niezmiernie Harry'ego zaskoczył. Nie był pewien, czy kiedykolwiek widział prawdziwy uśmiech na twarzy swojego byłego wroga.
— Pochlebia mi fakt, że tak bardzo zwracasz uwagę na mój wygląd — powiedział, mrugnął okiem i odszedł, zostawiając Harry'ego kompletnie zdezorientowanego tym, co się przed chwilą wydarzyło. Oczywiście, że zauważył, jak Malfoy wygląda, przecież ostatnio nie robił nic poza obserwowaniem go. To jednak wcale nie znaczyło, że mu się przyglądał się. A przynajmniej nie w ten sposób.
5 lutego, 2004: czwartek
Kiedy Harry się obudził, przez okno wpadały promienie słońca. Zegarek wskazywał, że jest już sporo po dziesiątej.
Otrząsnął się z wciąż nękającego go snu o wędrowaniu bez celu po Hogwarcie, jedynego, który za każdym razem wywoływał w nim niepokój, choć nie miał pojęcia, dlaczego.
Ziewnął, wciąż nie do końca dostosowany do zmiany czasu, i ponownie wsunął się pod kołdrę. Malfoy dopiero wybierał się do pracy, więc on sam niedługo wstanie i pójdzie do kawiarni, wypije ogromne ilości kawy i będzie obserwował Ślizgona przez następne kilka godzin.
W końcu jednak poddał się impulsowi i poszedł wziąć prysznic.
Przy wyjściu wymienił kilka grzecznościowych zdań z kierownikiem hotelu („Nie, dziękuję, właściwie mam już na dzisiaj plany.”), po czym ruszył w kierunku kawiarni U Jumpinsa. Z każdym dniem spacer wydawał się łatwiejszy i postanowił, że gdy wróci do domu, zacznie biegać. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że tak bardzo stracił kondycję.
Lokal wyglądał na zapełniony stałymi klientami, kilku z nich kiwnęło nawet Harry'emu głową na powitanie. Blondynka siedząca w rogu miała dzisiaj inny komputer niż zwykle, pojawił się też mężczyzna, szkicujący coś na dużym kawałku papieru, którego Harry nigdy wcześniej nie widział. Na tablicy ogłoszeń ktoś przypiął nowy napis: „Przyjaciele nie pozwalają swoim przyjaciołom chodzić do Starbucksa.”
Nigdzie nie dostrzegł Malfoya, więc usiadł na swoim stałym miejscu i wziął do ręki zostawioną przez kogoś gazetę. Do jego stolika podeszła młoda kobieta z bardzo ciemnymi włosami i ogromną ilością kolczyków.
— Witaj, Rosie — powiedział, nie podnosząc wzroku.
— Wiesz, że on ma dzisiaj wolne? — zapytała.
Harry zamrugał.
— Och, zapomniałem. — Oczywiście, nie miał o tym zielonego pojęcia. Wiercił się przez chwilę, próbując zdecydować, co ma teraz zrobić. — W takim proszę to, co zwykle, ale na wynos.
Piętnaście minut później stał już przed wejściem do budynku, w którym mieszkał Malfoy, i zastanawiał się, czy przypadkiem nie oszalał. Ślizgon z pewnością nie poinformował go, że ma wolne, bo nie miał zamiaru spędzić tego dnia w jego towarzystwie. Być może miał nadzieję, że Harry zrezygnuje i dla odmiany zajmie się sobą.
Zmarszczył brwi, gdy przypomniał sobie, że nie mieli razem żadnych planów na dzisiejszy wieczór. Zwykle po kilku godzinach przekomarzania umawiali się na kolację w kawiarni, ale wczoraj nie wymienili na ten temat ani słowa.
W końcu zdecydował, że zachowuje się śmieszne.
— Co? — usłyszał przez interkom po kilku minutach czekania i dwóch kolejnych naciśnięciach dzwonka domofonu.
— Eee... Dzień dobry. To ja, Harry... — urwał, zażenowany. Czy przy Malfoyu zawsze musiał wygadywać takie głupoty?
Jedyną odpowiedzią był dźwięk otwieranego zamka, więc wszedł do środka.
Mieszkanie Malfoya znajdowało się na trzecim piętrze odnowionego, wiktoriańskiego budynku. Harry zapukał w bogato zdobione, drewniane drzwi, które po chwili otworzyły się, ukazując bardzo zaniedbaną sylwetkę Ślizgona. Jego pełne rudych pasemek włosy były rozczochrane bardziej niż zwykle, a na sobie miał jedynie cienką parę bawełnianych spodni od piżamy. Mrużył w stronę Harry'ego senne oczy zza podłużnych okularów, którym oprawki przypominały kształtem żółwie skorupy.
— Czego, do cholery, chcesz?
Słysząc taki ton, Harry nie mógł powstrzymać się przed zrobieniem kroku w tył.
— W kawiarni powiedzieli mi, że masz wolny dzień. Pomyślałem, że może... — urwał, wpatrując się w Malfoya. — Jak długo nosisz okulary?
Ślizgon ziewnął i podrapał się leniwie po klatce piersiowej.
— Od piętnastego roku życia — powiedział i, otworzywszy drzwi, machnięciem ręki zaprosił gościa do środka. — Kawy?
Harry uniósł papierowy kubek.
— Nie, dzięki, już mam. Przepraszam, jeśli…
Umięśniony, ciemnoskóry mężczyzna, ubrany jedynie w bokserki, wyszedł właśnie z pokoju, który niewątpliwie był sypialnią. Zignorował ich obu i skierował się prosto do lodówki. Harry obserwował go spod zmrużonych powiek, czując dziwną mieszankę nieprzyjemnych emocji. Nieznajomy poczęstował się dietetyczną colą i zmierzał z powrotem do sypialni, po drodze zauważył jednak obecność Harry'ego.
— Dzień dobry — powiedział z uśmiechem. Objął ramieniem Malfoya, przyciągnął go do siebie i tracił nosem jego szyję. Jeśli Harry miał jeszcze jakieś wątpliwości co do orientacji seksualnej Ślizgona, właśnie zostały one rozwiane.
Sam Malfoy wyglądał na niezmiernie zażenowanego. Wykręcił się z objęć kochanka i wskazał na Pottera.
— To Harry, stary przyjaciel, a to jest… — przerwał na chwilę, patrząc na stojącego tuż obok mężczyznę — ...facet, którego pieprzyłem zeszłej nocy — dokończył, marszcząc brwi. Nieznajomy zaśmiał się i puścił Harry'emu oczko, po czym zniknął w sypialni.
Potter bardzo się starał nie pokazać po sobie, jak bardzo został zaskoczony.
— Przepraszam. Wyraźnie przyszedłem nie w porę.
Malfoy ziewnął po raz kolejny.
— Nie, ani trochę, on zaraz wychodzi. Zrobię kawy. — Wskazał na mały stolik w części kuchennej. — Usiądź.
Harry posłuchał, nie bardzo wiedząc, co jeszcze mógłby zrobić. Obserwował, jak Malfoy przygotowuje kawę i talerz płatków. Kręcił się na krześle trochę nerwowo, gdy Ślizgon usiadł naprzeciw niego i zaczął jeść.
— Czyli miałeś przyjemną noc, co? — zapytał w końcu i zaraz tego pożałował. Malfoy uśmiechnął się złośliwie i przytaknął, nie przerywając jedzenia. Harry przebiegł palcami przez włosy. Czuł się skrępowany i bez żadnego powodu poirytowany. — Gdzie...? — przerwał, nie bardzo wiedząc, o co właściwie chciał zapytać.
— Poderwałem go w barze — oznajmił Malfoy pomiędzy kęsami płatków.
— Wczoraj?
Ślizgon przytaknął wolno, jak gdyby rozmawiał z dzieckiem.
— Tak.
— Kiedy tam poszedłeś? Odwiozłem cię o dwudziestej trzeciej. — Harry zaczął się zastanawiać, dlaczego tak bardzo mu to przeszkadza. Malfoy mógł robić, na co tylko miał ochotę. I, mimo wszystko, nie okłamał go. Oczywiście, wydawało mu się, że Ślizgon polubił jego towarzystwo. A może tylko zabijał czas, spędzając z nim te wszystkie wieczory, i czekał tylko, aż będzie mógł iść do baru, poderwać nieznajomego mężczyznę i zabrać go do domu?
— Dzisiaj mam wolne — wyjaśnił Malfoy. — Zawsze wychodzę w środowe i czwartkowe wieczory. — Pochylił głowę i uśmiechnął się. — Poza tym, byłem napalony. A nie wyglądało na to, że ty masz ochotę mnie pieprzyć.
Harry zarumienił się, zarówno ze złości, jak i zakłopotania.
— Więc po prostu machnąłeś mi ręką na pożegnanie i pobiegłeś do najbliższego baru w poszukiwaniach kogoś, kto by to zrobił? — Nie mógł uwierzyć, że Malfoy łapał takie okazje w czasie, gdy przypuszczalnie się ukrywał. Podrywanie nieznajomych w barach? Co on sobie myślał?
Ślizgon wywrócił oczami.
— Tak. Następne pytanie?
Rozmowa została przerwana przez ponowne pojawienie się, tym razem w pełni ubranego, nieznajomego mężczyzny. Malfoy zignorował go i podniósł się z krzesła, aby nalać sobie kolejny kubek kawy.
Brunet stał, wyglądając na wyraźnie zażenowanego.
— Zapewne jeszcze się zobaczymy — powiedział, przebiegając spojrzeniem kuchnię.
— Tak, jasne — odpowiedział Malfoy, nie podnosząc wzroku.
Harry nie wiedział, czy powinien czuć ulgę, czy raczej zgorszenie z powodu tak swobodnego sposobu odprawiania jednonocnego kochanka. Nie potrafił sobie nawet wyobrazić, że można kogokolwiek tak traktować. Wzruszył ramionami, patrząc na mężczyznę, niepewny, jak powinien się zachować w takiej sytuacji.
Nieznajomy uśmiechnął się i nachylił w jego stronę.
— Niesamowicie obciąga i lubi trochę pokrzyczeć — szepnął mu do ucha.
Gdy mężczyzna wychodził, Harry z całych sił starał się nie zrobić głupiej miny.
— Tak, to stanowczo zbyt dużo informacji — wymruczał w kierunku zamkniętych drzwi.
— Co ci powiedział? — zapytał Malfoy, siadając z kubkiem w ręku.
— Że jesteś nieczułym kutasem — odwarknął, opadając na krzesło. Napił się kawy i ze złością stwierdził, że wystygła.
— Och, ale za to mój kutas jest bardzo wrażliwy — powiedział z uśmiechem. Harry parsknął w odpowiedzi. — A tak w ogóle, dlaczego cię to obchodzi?
— Nie obchodzi.
Malfoy kiwnął głową i uśmiechnął się. Przez chwilę bez słowa sączyli kawę.
— Masz jakieś plany na dzisiaj? — zapytał w końcu Ślizgon.
— Nie — odpowiedział Harry. — Myślę, że przesiedzę cały dzień w kawiarni, faszerując się kofeiną. Przez ciebie stałem się nałogowcem. — Rozejrzał się po niewielkim mieszkaniu. — Całkiem tu miło. Jak sobie na nie pozwalasz z tak marną pensją, jaką pewnie dostajesz za podawanie kawy?
— Zawsze umiałem dobrze zarządzać pieniędzmi, Potter — odpowiedział Malfoy, śmiejąc się. — Kawiarnia zapewnia mi dochód i pozwala zająć wolny czas. Tak naprawdę jestem raczej zamożny. — Odepchnął od siebie pusty talerz i przeciągnął się.
Harry przez chwilę obserwował jego bladą skórę i ostre kości.
— W Hogwarcie nigdy nie widziałem cię w okularach.
— Bo nigdy ich tam nie nosiłem — odpowiedział Ślizgon. — Nie musiałem, ponieważ w lecie przed szóstą klasą nauczyłem się zaklęcia korygującego wzrok.
— To skomplikowane zaklęcie — odparł Harry, wyraźnie pełen podziwu. Sam próbował kilka razy, ale nie był zadowolony z efektów. Poza tym, urok działał tylko przez osiemnaście godzin, a jemu nie przeszkadzało noszenie okularów.
Malfoy uniósł brew.
— Bardzo mi na tym zależało. Matka pomogła mi się go nauczyć — powiedział, wzruszając ramionami. — Oczywiście, zazwyczaj muszę z tym poczekać, aż wyjdzie mugol, którego akurat pieprzyłem. Właśnie dlatego masz okazję widzieć mnie w okularach.
— Malfoy… — jęknął Harry.
Ślizgon uśmiechnął się, najwidoczniej zadowolony z reakcji.
— Miałem zamiar doprowadzić się do porządku i iść na zakupy. Możesz się przyłączyć, jeśli chcesz.
— Nie mam nic innego do roboty — odpowiedział Harry, wzruszając ramionami.
Malfoy zmrużył oczy i przez chwilę studiował jego twarz.
— Więc, kto był dzisiaj rano w kawiarni?
Harry zamrugał, zaskoczony pytaniem.
— Rosie, Steve i… eee… — zacisnął usta — ...ten Chorwat.
Ślizgon uniósł brew.
— Naprawdę, Potter, chyba nie uważałeś na szkoleniu, skoro tylko na tyle cię stać — powiedział.
Harry skrzywił się i odwrócił wzrok.
— Nie jestem już aurorem, wiesz? Pracuję teraz przy biurku.
Malfoy przez kilka sekund był cicho, po czym parsknął z rozbawieniem.
— Czyli ministerstwo nie wysłało na poszukiwania mojej osoby najlepszego pracownika, tylko zwykłego biurokratę? To by wyjaśniało, dlaczego prze ostatnie cztery dni nie robisz nic poza łażeniem za mną niczym chory z miłości uczniak.
— Trzy dni — sprostował Harry. Wyciągając z kieszeni kurtki różdżkę, szybkim zaklęciem podgrzał sobie kawę. — Tak jak ci wcześniej powiedziałem, nie jestem gejem. I nie mam zielonego pojęcia, dlaczego przysłali tu akurat mnie. Może ktoś uznał, że potrzebuję wakacji.
Malfoy przytaknął i napił się ze swojego kubka.
— Jasne.
Harry posłał mu niewinny uśmiech.
— A co ty tutaj robisz? — zapytał.
— Żyję, idioto. Chcesz wyskoczyć gdzieś dziś wieczorem?
Potter westchnął na tę nagłą zmianę tematu.
— Pewnie, czemu nie?
— Zwykle w czwartki wychodzę z przyjaciółmi potańczyć — wyjaśnił Ślizgon. Wstał i zaczął grzebać w półce pod mikrofalówką. — Zaliczamy kilka klubów, pijemy zbyt dużo, podrywamy seksownych facetów. Pieprzymy się, jeśli to możliwe.
— Dokładnie moja definicja dobrej zabawy — mruknął oschle Harry.
Malfoy wyjął z szafki różdżkę, której najwyraźniej szukał, i rzucił na kuchnię kilka gospodarczych zaklęć. Naczynia pomknęły do zmywarki, a ścierka zaczęła przecierać blaty.
— Moja również — odpowiedział Malfoy ze złośliwym uśmiechem, siadając z powrotem przy stole.
***
O ósmej wieczorem Harry wrócił do mieszkania Malfoya i spędził pół godziny czekając, aż ten będzie gotowy do wyjścia. Dzisiaj przyszedł pieszo, uznając, że jest to dużo tańsze niż czekanie na Ślizgona w taksówce przez dwadzieścia minut, jak każdego poprzedniego wieczoru. Poza tym, w mieszkaniu Malfoya było o wiele zabawniej.
Mimo że wydawało się mniejsze niż mieszkanie Harry'ego, pełne było szykownych i bogato zdobionych akcentów. Większość stanowiła przestrzeń otwarta, idealna do przyjmowania gości. Wyeksponowana cegła i odnowiona, drewniana podłoga nadawały pomieszczeniu modny teraz wygląd poddasza, ale z intymną atmosferą wyremontowanego, starego domu. Antyczny barek został wypełniony po brzegi, a kanapy były duże i miękkie. Na jednej ze ścian wisiał wyglądający na drogi plazmowy telewizor wraz z pełnym zestawem kina domowego. Tego południa piętnaście minut zajęło Malfoyowi nauczenie Harry'ego, jak obsługuje się dotykowy, zdalnie sterowny ekran. Telewizor emitował teraz audycję CNN z wyłączoną fonią, za to z głośników wydobywały się ryczące dźwięki dyskotekowego kanału satelitarnego. Na ścianach umieszczono też kilka obrazów, wszystkie abstrakcyjne i erotyczne. Kiedy Malfoy wyszedł z sypialni, Harry właśnie przechylał głowę i wpatrywał się intensywnie w jeden z nich. W końcu zdał sobie sprawę, że przedstawia maksymalnie powiększone ujęcie męskich genitaliów.
— Och, nie, Potter! Do kurwy nędzy! — Harry zaczął się wiercić, niepewny, co zrobił źle. Malfoya przemierzył pokój i zatrzymał się kilka stóp przed nim, gapiąc się i krzywiąc z niesmakiem. — Nie możesz wyjść tak ubrany.
Potter spojrzał na swój strój: sprane dżinsy i zielony, robiony na drutach sweter. Dzisiaj rzucił nawet na włosy zaklęcie, aby wyglądały na bardziej uporządkowane. Zawsze tak się ubierał, gdy wychodził na miasto ze swoimi znajomymi.
— Co jest nie tak?
Malfoy złapał go za rękę i pociągnął do sypialni.
— Ten sweter. Wybacz, ale przyjaciele nie pozwalają swoim przyjaciołom nosić ciuchów od Gapa.
Sypialnia Malfoya była, jednym słowem, biała. Na łóżku leżała puszysta, biała kołdra i stanowczo za dużo poduszek, a na ceglanych ścianach wisiały obrazy, namalowane na desce, o rozmaitej fakturze i w różnych odcieniach bieli. Meble również pomalowano na biało, nawet udrapowane w oknach zasłony miały ten sam kolor. Samo przebywanie w tym pomieszczeniu sprawiało, że stawał się śpiący. Malfoy natomiast z zapałem grzebał w szafie, mrucząc coś pod nosem.
— Och, zaczekaj — zaprotestował Harry, zdając sobie wreszcie sprawę, co się dzieje. — Malfoy, nie pozwolę ci mnie ubrać.
— A rozebrać pozwolisz? — usłyszał z głębi szafy.
Harry zaczął gderać coś pod nosem, ale wiedział już, że ulegnie. Chyba że Ślizgon wybierze coś zbyt wyzywającego.
Na szczęście Malfoy posiadał sporo czarnych ubrań, a koszula ze sztucznego jedwabiu, z którą wyłonił się z szafy, okazała się prosta i skromna. Potter odetchnął z ulgą.
Ślizgon trzymał ją w wyciągniętych rękach, próbując sobie wyobrazić, jak będzie leżała na Harrym.
— No cóż… — mruknął, krzywiąc się z niepewności.
— Jest świetna — stwierdził Harry z naciskiem. Zdjął szybko sweter i rzucił go na podłogę. — Wezmę ją.
Malfoy machnął koszulą, zmuszając tym Harry'ego, aby podszedł bliżej.
— Dżinsy, niestety, muszą zostać. Nie sądzę, abyśmy mieli taki sam rozmiar. — Z kontemplacją przyjrzał się pachwinie Harry'ego. — Choć, muszę przyznać, sam pomysł, że próbujesz dobrać się do moich spodni, wydaje się być wyjątkowo interesujący.
Potter rzucił mu lekko zdegustowane spojrzenie, wyszarpnął koszulę z jego ręki i założył ją tak szybko, jak potrafił. W odpowiedzi Malfoy jedynie przytaknął z aprobatą, co jeszcze bardziej zaniepokoiło Harry'ego.
— Masz lustro?
— W łazience — odpowiedział Ślizgon, wskazując drogę
Harry wszedł do małego pomieszczenia, w którym, jak dla niego, płonęło o wiele za dużo świec. Koszula przylegała do jego ciała trochę bardziej, niż by sobie tego życzył, ale wyglądała dobrze. Obrócił się bokiem i zauważył, że w odpowiednim świetle tkanina opinała mu skórę, podkreślając mięśnie.
— Cholera — wyszeptał.
— Dokładnie — odpowiedział Malfoy, stojąc w progu. — Ale twoje włosy są okropne.
— Jeśli mam być szczery, to naprawdę postarałem się już jakoś je ułożyć.
Malfoy potrząsnął głową
— I w tym tkwi problem. — Wybrał mały słoiczek ze sporej kolekcji kosmetyków do włosów, jakie stały na półce, po czym nałożył trochę żelu na dłonie. Roztarł go równomiernie i wyciągnął ręce w stronę Harry'ego.
— Hej, zaczekaj — krzyknął ostrzegawczo Potter, cofając się w stronę ściany.
— Wyluzuj — odpowiedział Malfoy. — To nie będzie bolało. Pomyśl o mnie jak o swoim prywatnym, gejowskim Wewnętrznym Oku. — Harry ustąpił i usiadł na toalecie. Draco zaczął przeczesywać jego włosy palcami, aż wreszcie zrobił krok do tyłu i kiwnął głową. — Teraz lepiej.
Potter wstał i popatrzył w lustro.
— Jest jeszcze gorzej niż wtedy, zanim zrobiłem z nimi cokolwiek — wymamrotał. Część kosmyków sterczała dziko na szczycie jego głowy, a reszta odstawała w nieładzie wszędzie wokół.
— Wygląda świetnie — powiedział Malfoy z uśmiechem. — Chłopaki schrupią cię dziś wieczorem.
— Super — odparł Harry, wywracając oczami.
***
Po zaledwie dwóch minutach w taksówce Malfoy wychylił się w stronę Harry'ego i szepnął mu do ucha:
— Sądzę, że to odpowiedni moment, aby powiedzieć ci, iż tutaj używam nazwiska Derek Malone. — Potter zmarszczył czoło. Jak się teraz nad tym zastanowił, rzeczywiście nie słyszał, aby ktoś w kawiarni zwracał się do Ślizgona po imieniu. — I oni myślą, że jesteś... — przerwał i przygryzł dolną wargę. — No cóż, powiedziałem im, że jesteś moim starym znajomym ze szkoły.
Harry zmrużył oczy.
— To poniekąd prawda.
— Dopowiedzieli sobie, że byłeś moim... a ja, prawdę mówiąc, nie wyprowadziłem ich z błędu — skończył ze słabym uśmiechem.
Potterowi opadła szczęka.
— Oni myślą, że jestem twoim byłym chłopakiem? — syknął.
— Tak, dlatego powinieneś udawać geja.
— Udawać geja? — prychnął Harry i rzucił spojrzenie w stronę kierowcy. — A niby jak mam to zrobić?
Malfoy wywrócił oczami.
— Kręciłeś się wokół mnie wystarczająco długo. Z pewnością dasz sobie radę.
Taksówka zatrzymała się nagle. Restauracja, w której umówili się ze znajomymi Malfoya znajdowała się na ulicy Castro, czyli całkiem niedaleko. Ślizgon jak zwykle szybko wysiadł z samochodu, zmuszając Harry'ego, aby zapłacił taksówkarzowi. Potter pomyślał, że musi znaleźć dziś wieczorem jakiś bankomat. Miał nadzieję, że bar będzie przyjmował karty kredytowe.
Hiszpańska restauracja, nosząca nazwę „Misja Andali”, była równie modna jak wszystkie inne miejsca, które do tej pory odwiedzili. Przyjaciele Malfoya czekali już na nich przy stoliku, z kieliszkami wina w rękach. Pomachali entuzjastycznie w ich stronę, gdy tylko zauważyli zbliżającego się Harry'ego i... Dereka. Potter zazgrzytał zębami.
Wymieniono powitalne uściski i Malfoy dokonał prezentacji:
— Harry, to Colby — powiedział, wskazując na młodo wyglądającego bruneta w błyszczącej koszulce — a to Jeremy. — Drugi mężczyzna przypominał trochę Rona, miał podłużną, wąską twarz i rudawo-brązowe włosy. Harry uśmiechnął się grzecznie i uścisnął każdemu z nich dłoń. — Gdzie jest Manny? — zapytał Malfoy, gdy już usiedli, i rozejrzał się po sali.
— Spóźni się. Jeszcze bardziej od ciebie, a to jest już nie lada wyczyn — zażartował Jeremy. Ślizgon wywrócił oczami i mrugnął do Harry'ego. — Więc, Harry, to ty tak bardzo zajmowałeś Dereka przez cały tydzień? — kontynuował Jeremy, jednocześnie kiwając na kelnera. — Praktycznie się z nami nie widywał. Musieliśmy grozić mu torturami, by móc się z tobą spotkać.
Colby uśmiechnął się do Pottera z drugiego końca stolika.
— Kogoś, kto potrafi zająć jego uwagę dłużej niż kilka godzin, z pewnością warto poznać. Skąd jesteś?
— Właściwie to z Londynu — odparł Harry. — Nigdy wcześniej nie byłem w San Francisco.
— Och, posłuchajcie tego akcentu! — powiedział Jeremy tkliwym głosem, a Potter poczuł, że się rumieni. — Jaki słodki!
— A ja to co? — nadąsał się Malfoy.
— Ty zbyt długo przebywasz w Stanach — odpowiedział Jeremy. — Jedyne, co ci pozostało, to dziwaczny akcent w stylu Madonny.
Malfoy rzucił mu wyraźnie obrażone spojrzenie.
— Jestem pewien, że Derek pokazał ci okolicę — odezwał się do Harry'ego Colby. — Wybrzeże, kolej linową, Chinatown i wszystko pozostałe?
— Hmm... — Harry popatrzył na Malfoya z rezerwą. — Nie, właściwie to nie. Wychodziliśmy jedynie na posiłki.
— Och! — wykrzyknęli jednocześnie obaj mężczyźni. Harry poczuł, że się czerwieni. Malfoy szturchnął go pod stołem kolanem.
— Nie o to mi chodziło — wydusił z siebie.
— Oczywiście, że nie — odpowiedział Colby, mrugając do Malfoya.
— Będziemy musieli to nadrobić, prawda? — powiedział Ślizgon. Oczy Harry'ego rozwarły się ze zdziwienia. On z pewnością nie miał na myśli... tego? Malfoy uśmiechnął się. — Jutro zwiedzimy wszystkie ciekawe miejsca.
Przy stoliku pojawił się kelner i Malfoy zamówił wiele różnych rzeczy, w tym butelkę drogiego Bordeaux rocznik dziewięćdziesiąty szósty. Jeremy i Colby wydawali się z zadowoleniem pozwalać mu na podejmowanie decyzji i Harry zastanowił się, czy było to między nimi czymś normalnym.
— Czyli byliście szkolnymi kolegami? — zapytał Colby, a Potter w przytaknął w odpowiedzi. — Opowiedz nam, jaki był Derek jako mały uczeń.
— Czy był taką samą dziwką, jaką jest teraz? — wtrącił Jeremy.
Malfoy obojętnie pokazał mu środkowy palec.
Harry popatrzył na niego, mając nadzieję, że otrzyma jakąś wskazówkę, ale Ślizgon jedynie posłał mu złośliwy uśmieszek. „Wielkie dzięki”, pomyślał.
— Z pewnością był o wiele większym kutasem, niż jest teraz — powiedział w końcu. — A dokładniej, kimś w rodzaju zarozumiałego snoba.
Colby i Jeremy parsknęli śmiechem.
— Wszystko to same kłamstwa — powiedział Malfoy z dramatycznym westchnieniem.
— Na mój gust, mieliśmy razem zbyt dużo lekcji — kontynuował Harry. Zaczynało mu się podobać, z jaką niewygodą reaguje Malfoy. — Ale, dzięki Bogu, nie mieszkaliśmy w jednym dormitorium.
— Dormitorium? — powtórzył Jeremy, uśmiechając się. Trącił ramieniem Ślizgona. — Nigdy nie mówiłeś, że byłeś w szkole z internatem! Och, musisz znać apetyczne historie: potajemne, nocne schadzki, wykradanie się do innych pokoi...
— Obciąganko pod prysznicem — dodał ze śmiechem Colby. Wszyscy spoglądali niecierpliwie na Harry'ego.
— Eee... — zaczął.
Tym razem jednak Malfoy przyszedł mu z pomocą.
— Harry spędził szkolne lata w fałszywym przekonaniu, że jest normalny, więc szczerze mówiąc, nic nie może wiedzieć. — Potter starał się nie pokazać po sobie, jak mu ulżyło, podczas gdy Jeremy i Colby wydali z siebie jęk zawodu. — I przykro mi, że muszę was rozczarować, ale sam także nie posiadam zbyt wielu emocjonujących wspomnień. Było tam tylko dwóch gejów w moim wieku. — Widząc niedowierzające spojrzenia przyjaciół, dodał: — To była mała szkoła.
— Kto? — zapytał Potter.
— Nie licząc ciebie? — odciął się Malfoy, za co otrzymał krzywy uśmieszek. Kelner przyniósł jeszcze dwa kieliszki i otworzył wino. Harry patrzył, jak Ślizgon odprawia rytuał kosztowania trunku, a w myślach śledził listę chłopców z ich rocznika. Nie miał pojęcia, którzy z nich mogli być homoseksualistami. Kiedy Malfoy skończył, a kelner odszedł, blondyn spojrzał na niego z uśmiechem. — Umierasz z ciekawości, co?
— Wcale nie — skłamał.
Draco napił się wina.
— Neville i Colin.
— Neville?! — powtórzył Harry, gapiąc się na niego z otwartymi ustami. — Żartujesz! — Teraz, kiedym o tym myślał, Colin wydawał się dość oczywisty.
— Jestem zaskoczony, że o tym nie wiedziałeś. W końcu byłeś jego przyjacielem.
Harry wziął do ręki swój kieliszek.
— Chyba się z nim nie...
— Pieprzyłeś? Owszem, kilka razy. — Harry miał na myśli raczej umawianie się, ale próbował nie reagować na otwartość Malfoya. — Właściwie głównie z tego powodu ojciec zabrał mnie ze szkoły — dodał Ślizgon, a potem przerwał na chwilę, jak gdyby przywołując wspomnienia. — Dowiedział się o Neville'u i naukę musiałem dokończyć z prywatnymi nauczycielami.
— Serio? — zapytał Jeremy. — Twój stary naprawdę to zrobił?
— Och, złotko, mój by mnie za to udusił — zażartował Colby. — Właściwie teraz też by to zrobił, gdyby tylko wiedział.
— Mój ojciec był i prawdopodobnie nadal jest aroganckim, obłudnym i ograniczonym palantem — powiedział Malfoy obojętnym tonem, jakby właśnie oznajmiał, że wino jest pyszne czy koszula Harry'ego pognieciona. Potter patrzył na niego, uświadamiając sobie, że cała ta historia stanowiła pierwszą wzmiankę o prywatnym życiu, jaką Draco się z nim podzielił. Zakładając oczywiście, że była prawdziwa.
Dokładnie pamiętał jak jesienią na ich siódmym roku Lucjusz Malfoy przybył do Hogwartu, a potem odjechał, ciągnąc za sobą wściekłego syna. Każdy zakładał, że Ślizgon miał zostać śmierciożercą trochę wcześniej, niż planowano. Gryfoni urządzili nawet tej nocy imprezę w pokoju wspólnym, aby uczcić jego szczęśliwe odejście. Teraz dopiero Harry skojarzył, że Neville w niej nie uczestniczył, a przez resztę semestru był bardzo zamknięty w sobie i przygnębiony. Nigdy nie przyszło mu do głowy, że może to mieć związek ze zniknięciem Malfoya.
— Ty i Neville? — zastanowił się. — Nie miałem pojęcia.
— Nie jesteście już przyjaciółmi? — zapytał Draco.
— Byliśmy. Dopóki nie umarł — odpowiedział Harry. Przy stoliku na chwilę zapadła cisza. Malfoy ze spokojnym wyrazem twarzy studiował swój kieliszek. Jeremy i Colby obserwowali go, wymieniając spojrzenia. — On nie... nie był chory czy coś w tym stylu — dodał, zdając sobie sprawę, że mogli go źle zrozumieć. — Zginął w wypadku samochodowym. Pijany kierowca.
Popatrzył na Ślizgona, który odwzajemnił się tym samym. To były skutki klątwy Cruciatus. Po tym, jak go odnaleźli, Neville nigdy nie odzyskał przytomności. Zmarł w szpitalu, choć Harry sądził, że po prostu zrezygnował z walki. Był torturowany o wiele bardziej niż ktokolwiek inny.
Malfoy przełknął ślinę i odwrócił wzrok. Na wyjaśnienia przyjdzie czas, gdy zostaną sami. Teraz Harry jedynie sączył wino, dotykając jego kolana swoim i po raz pierwszy w życiu współczując mu. Ślizgon porzucił wszystko i rozpoczął nowe życie co najmniej dwa razy. Pytanie tylko, dlaczego.
Posępny moment został przerwany przybyciem garnka fondue i talerza pokrojonych na plasterki owoców. Każdy z nich w milczeniu patrzył, jak kelner zapala pod naczyniem ogień. Harry bezskutecznie starał się wymyślić jakiś nowy temat do rozmowy.
— Skoro nie byliście parą w szkole, to jak się zeszliście? — wyręczył go Colby, patrząc to na jednego z nich, to na drugiego.
Harry spanikował i wepchnął do ust dwa kawałki gruszki.
Malfoy się roześmiał.
— Zwyczajnie. Wiecie, za dużo alkoholu, brak kontaktów od zakończenia szkoły, rozmowa zmieniła się we flirt, a flirt w pocałunki w ogrodzie... — Harry gapił się na Malfoya, gdy ten kontynuował opowieść o ich pierwszej nocy, pełnej niezręczności, skończonej porannym kacem. Miał nadzieję, że później nie będzie musiał jej nikomu powtarzać. — No i zerwaliśmy, kiedy wyjechałem do Nowego Jorku — zakończył Malfoy, unikając spojrzenia Harry'ego.
— Och, tragicznie rozdzieleni przez swoje kariery — powiedział Colby. — Spotkanie w złym miejscu i złym czasie. Brzmi znajomo. — Uniósł brew w stronę Malfoya, ale ten go zignorował.
Rozległa się stłumiona melodia i wszyscy, z wyjątkiem Harry'ego, zaczęli przeszukiwać swoje kieszenie.
— Moja — powiedział Malfoy, wyciągając z kurtki mały telefon.
Potter po raz kolejny przeżył szok. Jeszcze nigdy nie widział żadnego czarodzieja z komórką.
— Gdzie ty, do kurwy nędzy, jesteś? — odezwał się Ślizgon w ramach powitania. — Dobra, przyjdź tutaj... Och, proszę. Potrzebujesz trochę relaksu... Będziemy tu jeszcze przez chwilę, a potem idziemy do... — Malfoy wstał od stołu i odszedł kilka kroków, więc Harry nie mógł usłyszeć dalszej rozmowy.
— To pewnie Manny — wyjaśnił Colby, maczając kawałek jabłka w bulgoczącym, płynnym serze. — To prawnik, a w przyszłym tygodniu ma sprawę w sądzie, więc jest bardzo zajęty.
Jeremy szturchnął przyjaciela w żebra, po czym obaj wymienili między sobą wymowne spojrzenia.
— Co? — spytał Harry.
Colby wsunął kawałek jabłka do ust, a Jeremy z uśmiechem napił się wina.
— Ta blizna robi wrażenie — powiedział, wskazując na czoło Harry'ego. — Jestem pewien, że kryje się za nią ciekawa historia.
— Tak, dość długa — odpowiedział.
Malfoy wróci do stolika.
— Prawdopodobnie przyjdzie za chwilę. Obrona powołała nowego świadka, którego musieli sprawdzić czy coś. — Wzruszył ramionami. — Do diabła z nim. Bez niego zabawimy się jeszcze lepiej.
— Tak, ty na pewno — powiedział Colby ze złośliwym grymasem.
— Och, pieprzyć cię — powiedział przekornie Malfoy, uśmiechając się znad swojego kieliszka.
— Już to zrobiłeś — zripostował Colby.
Malfoy uniósł mały palec i zaczął się w niego wpatrywać.
— Coś sobie przypominam.
Jeremy zachichotał, a Ślizgon odchylił się, kiedy w stronę jego głowy poleciał kawałek jabłka. Harry nie mógł się powstrzymać i także się uśmiechnął. Pani Weasley lubiła powtarzać, że „Chłopcy zawsze pozostaną chłopcami”. Widocznie geje nie stanowili w tej kwestii wyjątku.
Dwie godziny, cztery butelki wina i kilka talerzy z przekąskami później cała grupa zmierzała w kierunku dyskoteki na Market Street. Do wejścia ustawiła się kolejka, więc stanęli w tłoku, śmiejąc się i, wszyscy poza Harrym, paląc papierosy. Sam Potter był zaskoczony tym, jak dobrze się bawi. Oczekiwał, że towarzystwo gejów będzie dla niego niewygodne, ale przyjaciele Malfoya okazali się dla niego mili, a nawet do pewnego stopnia serdeczni.
Colby i Jeremy wdali się w głośną rozmowę z mężczyzną stojącym na balkonie na pierwszym piętrze, więc Harry skorzystał z okazji i odciągnął Ślizgona na bok.
— Powiem ci to tylko raz — wyszeptał mu tuż przy policzku, czując, jak przez ciało Malfoya przebiega dreszcz. — Ja nie tańczę.
Malfoy zaśmiał się i otoczył ręką jego talię.
— W takim razie nie jesteś jeszcze dostatecznie pijany.
— Derek — zaczął ostrzegawczo Potter, ale było już za późno.
— Stawiam kolejkę każdemu, kto wyciągnie Harry'ego na parkiet! — oznajmił głośno Ślizgon. Nie tylko Jeremy i Colby zaczęli się śmiać, ale także cały tłum wokół nich. Harry jęknął, na co Malfoy dał mu soczystego buziaka w policzek.
Kiedy weszli już do środka i po naleganiach Pottera znaleźli wolny stolik, Jeremy zdążył przynieść pierwszą porcję drinków.
— Co to jest, do cholery? — zapytał Harry, wbijając wzrok w jaskrawej barwy martini, które przed nim postawiono.
— Och, to coś naprawdę mocnego — odpowiedział Malfoy. — Sądzę, że midori** z wódką. — Wygiął w stronę Harry'ego brew. — Mam nadzieję, że założyłeś wygodne buty.
— Odpieprz się, Draco — wymamrotał Potter. Zdążył napić się drinka, zanim zrozumiał, co powiedział.
— Draco? — powtórzył Colby z zaskoczeniem. — A cóż to za durne imię?
Malfoy zrobił się blady, choć w przyćmionym, kolorowym świetle klubu trudno było to stwierdzić z całkowitą pewnością. Harry przełknął ślinę.
— Ach, to tylko... takie przezwisko ze szkoły. — Uśmiechnął się do Malfoya z zakłopotaniem. — Sądzę, że nie chcesz być teraz tak nazywany?
— Racja — odparł Ślizgon spokojnie. — Było wyjątkowo głupie.
— Z tym musi wiązać się jakaś historia — powiedział Jeremy.
— To przezwisko sportowe, ja i Harry graliśmy razem w szkolnych drużynach — wyjaśnił Malfoy, z powrotem całkowicie opanowany.
— W co, w futbol?
— Nie, nie, nie — przerwał Colby, przybierając dziwnie poufały wyraz twarzy. — To się nazywa piłka nożna, ty amerykański ignorancie.
Jeremy wybuchnął śmiechem, a Malfoy wywrócił oczami.
— Tak i byłem w tym cholernie dobry — powiedział.
— Och, i zrywałeś z siebie koszulkę, kiedy wygrywaliście? Uwielbiam, kiedy tak robią! — wyszczerzył się Colby.
Twarz Ślizgona przez chwilę pozostała bez wyrazu, a po chwili zmarszczył nos.
— Dlaczego, do diabła, miałbym zdzierać z siebie koszulkę?
Wszyscy zaczęli się śmiać, nawet Malfoy, choć dołączył do reszty z małym opóźnieniem.
Chwilę później jego komórka zadzwoniła ponownie, więc po raz drugi opuścił towarzystwo. Harry wziął kilka łyków drinka, który naprawdę mu zasmakował i uśmiechnął się do swoich nowych znajomych.
— Skoro wspominamy szkolne lata — zaczął Jeremy — opowiedz nam coś więcej o Dereku.
— Tak, racja. Co robił w Nowym Jorku? I dlaczego przeniósł się do San Francisco? Musiał mieć wspaniałą pracę, skoro ma tyle pieniędzy. Dlaczego rzucił ją dla kawiarni? — zapytał Colby.
Harry przez chwilę patrzył na nich bez słowa.
— Ja... — zaczął, ale szybko zamknął usta. Malfoy nie powiedział przyjaciołom niczego o swojej przeszłości. Czy naprawdę nie ufał nikomu? Albo... być może to był test dla Harry'ego. — Wiecie, że jest skryty, prawda? Zabiłby mnie, gdybym powiedział wam cokolwiek — uśmiechnął się w sposób, miał nadzieję, czarujący, i wziął kolejnego łyka ze swojej szklanki.
Colby odwzajemnił uśmiech, choć już nieco mniej serdecznie.
— Gotowy do tańca, Harry? — zapytał.
— Absolutnie nie.
— Więc pozwól mi kupić ci następnego drinka.
Malfoy zdążył wrócić na drugą kolejkę.
— Nie zjawi się dzisiaj — powiedział, wyglądając na lekko zdenerwowanego.
— Szczęśliwie dla Harry'ego — wymamrotał Jeremy, na co Colby rzucił mu głupi uśmieszek. Malfoy zdawał się tego nie słyszeć.
Rozmowa ciągnęła się jeszcze przez jakiś czas, dopóki Jeremy nie oświadczył, że pora potańczyć i opuścił stolik w pogoni za mężczyzną, który wpadł mu w oko. Niedługo potem Draco i Colby również podążyli w stronę parkietu, a Harry został sam. Nie, żeby mu to naprawdę przeszkadzało. Dobrze było mieć chwilę, aby zebrać poplątane myśli. Przez ostatnie kilka dni spędził z Malfoyem więcej czasu, niż kiedykolwiek mógł przypuszczać, że będzie w stanie znieść. Mimo to nie dowiedział się niczego na najbardziej interesujący go temat, czyli dlaczego auror w takim pośpiechu opuścił Nowy Jork.
Rzucił kilka przelotnych spojrzeń w kierunku tańczącego w tłumie Ślizgona, po czym potrząsnął głową w zdumieniu. Malfoy nawet nie próbował się za bardzo ukrywać. Jeśli sam Harry znalazł go tak szybko, inni też mogli to zrobić. Czy groziło mu tu jakieś niebezpieczeństwo?
Odsunął od siebie drinka i westchnął. Przynajmniej dowiedział się, że Malfoy nie został śmierciożercą. Przez chwilę rozważał możliwość, że Ślizgon pracuje jako podwójny agent, ale nie znalazł na to żadnych dowodów. Draco poczuł się zagrożony na tyle, aby bez informowania kogokolwiek w tempie błyskawicznym opuścić Nowy Jork, za to tutaj wydawał się być na tyle bezpieczny, że jedynie nieznacznie zmienił swój wygląd i nazwisko. Harry próbował wszelkimi sposobami skłonić go do zwierzeń, ale Malfoy niczego przed nim nie ujawnił.
Patrząc na to z drugiej strony, Harry nie miał już przed nim zbyt wiele do ukrycia. Malfoy wiedział o nim prawie tyle samo, co Hermiona. Nikt, włączając w to kumpli od kieliszka z ministerstwa, nie miał pojęcia, co tak naprawdę czuł względem Cho albo jak bardzo wciąż pragnął zostać ojcem. O pijackim trójkąciku, który stworzyli razem z Cho i Ginny kilka lat temu, nie wiedziała nawet jego najlepsza przyjaciółka, a Malfoyowi udało się wyciągnąć z niego wszystkie szczegóły, których słuchał z wyrazem pełnej przerażenia fascynacji na twarzy.
I oczywiście nigdy nikomu innemu nie powiedział o eksperymentalnym pocałunku, który wymienili z Ronem po bożonarodzeniowym balu w szóstej klasie. Weasley wpadł wtedy w depresję, co zraniło uczucia Harry'ego na dobre kilka tygodni. Malfoy uśmiechnął się wtedy do niego i zamówił kolejnego drinka, ale nie odwzajemnił się żadnym własnym wspomnieniem na podobny temat.
Opróżnił szklankę i zamknął oczy, pozwalając, aby dźwięki muzyki i wirujące światła odegnały od niego nagły niepokój. Mimo wszystko, to Malfoy był kimś, kto się ukrywa. Miał do stracenia więcej niż Harry.
Wkrótce do stolika powrócił Colby z następną kolejką, tym razem były to koktajle, i próbował namówić Harry'ego na taniec. Potter odwrócił jego uwagę kilkoma pytaniami na temat Dereka i okoliczności, w jakich się poznali. Colby ledwie zaczął mówić, gdy podszedł do nich skąpo odziany mężczyzna, roznoszący drinki w wysokich szklankach.
— Obciąganko, chłopaki? — zapytał z uśmiechem.
Colby kupił cztery, z których dwa wychylił od razu, i zostawił należność na tacy.
W głowie Harry'ego zaczęło wirować od wypitego w ciągu ostatniej godziny alkoholu. Wiedział, że nie postępuje zbyt mądrze, ale w razie potrzeby zawsze mógł rzucić na siebie zaklęcie otrzeźwiające. Właściwie czuł się teraz całkiem przyjemnie, lekko odrętwiały, na godzinę lub dwie mógł zapomnieć o swoich problemach. Jego umysł przez ostatnie dni pracował w nietypowym dla niego napięciu i teraz bardzo potrzebował przerwy od myślenia o tym wszystkim. Oparł czoło o blat stolika i uznał, że pozycja jest wyjątkowo wygodna. Uświadomił sobie, że przez drewnianą powierzchnię może wyczuć wibracje basowego głośnika. Ciekawe...
— Cześć — usłyszał nad sobą, więc uniósł głowę. Obok niego siedziała uśmiechnięta, młoda Azjatka. Wzrokiem wskazała na stojąca obok siebie blondynkę, po czym wróciła spojrzeniem do Harry'ego. — Wiesz, sprawa wygląda tak, iż tamten laluś — skierowała palec w stronę Malfoya — obiecał nam drinki, jeśli zaciągniemy cię na parkiet przynajmniej na dwie minuty.
— Och, kurwa — jęknął Harry.
— No, chodź! — ponagliła blondynka, nachylając się nad stolikiem tak, że jej piersi prawie wysunęły się ze skąpego topu. — Prooooszę! Jesteśmy studentkami, a wiesz, ile tu wszystko kosztuje.
Harry starał się utrzymać wzrok na twarzach dziewczyn, co było nie lada wyzwaniem, biorąc pod uwagę, jak niewiele miały na sobie ubrań .
— Słuchajcie, przykro mi, ale...
— Ależ my doskonale rozumiemy — przerwała mu Azjatka. — Nie ma się czym przejmować. Ty nie lubisz kobiet, my nie lubimy facetów! Uszczęśliwisz swojego chłopaka, a my napijemy się za darmo. Każdy coś zyska — powiedziała i pociągnęła go za jedną rękę, podczas gdy jej partnerka złapała go za drugą i następną rzeczą, jaką sobie uświadomił, było to, że stoi niezgrabnie na parkiecie, w środku niewielkiej grupy skąpo odzianych lesbijek.
Niewielka część jego mózgu szepnęła „Do diabła z tym!”, ale pozostała zaczęła panikować.
— Och nie, nie zrobisz tego! — dobiegł go głos tuż przy uchu i kilka par rąk pociągnęło go z powrotem do przodu. Odwrócił się i zobaczył kolejną, uśmiechająca się do niego dziewczynę, tym razem z krótkimi, czerwonymi włosami. Rozejrzał się wokół i spostrzegł, że wszystkie ubrane są w podobny sposób.
— Czy dzisiaj mamy konkurs na sobowtóra Britney Spears? — zażartował, próbując przesunąć się trochę w stronę mniej dziwacznego otoczenia.
— Nie, dopiero co wróciłyśmy z kostiumowego balu z okazji ostatków — wyjaśniła blondynka.
— Wiesz, kim jesteśmy? — zapytała ruda, obejmując Azjatkę.
Potter skupił się na tym, co ma przed oczami, ale jedyne, co mógł zrobić, to potrząsnąć przecząco głową.
— Aniołkami Charliego, głuptasie! — Blondynka zachichotała i owinęła się wokół niego.
Harry kątem oka dostrzegł Jeremy'ego i Colby'ego, stojących nieopodal, machających mu i śmiejących się histerycznie. Przebiegł spojrzeniem otoczenie i znalazł Malfoya, opartego o filar. Ślizgon szczerzył się do niego szeroko. Harry przewrócił oczami. Dziewczyny wciąż tańczyły obok, ocierając się o siebie ciałami.
Po zastanowieniu stwierdził, że nie jest aż tak złym tancerzem. Nie czuł się tak niezgrabnie, jak zwykle, pewnie dlatego, że nie był w stanie wyobrazić sobie kogoś, kto zwracałby uwagę akurat na niego, skoro stał w otoczeniu półnagich panienek.
Piosenka zmieniła się i Potter poczuł, jak obejmuje go czyjaś ręka.
— Dobrze się bawisz? — zapytał Jeremy, wręczając mu kolejny koktajl i salutując własnym drinkiem. Harry uśmiechnął się, stuknął w jego szklankę, wypił alkohol jednym haustem i jęknął z zaskoczenia. Napój okazał się okropnie słodki.
Jeremy zabrał szklanki i zostawił go samego.
— Tu jesteś — usłyszał i czyjeś ręce ponownie porwały go między wirujące w tańcu ciała. Azjatka przytulała się do rudej, a ta z kolei naciskała biodrami na pachwinę Harry'ego. Kiedy zaczęły całować się tuż przy jego twarzy, poczuł, jak w dżinsach zaczyna robić mu się niewygodnie.
— Myślę, drogie panie, że dwie minuty już minęły — powiedział, wycofując się. Uśmiechnęły się do niego i zamachały, gdy opuszczał parkiet, kierując się do łazienki i próbując nie stawiać zbyt niezgrabnych kroków. Jakie to ironiczne, pomyślał, że jego największa fantazja seksualna rozegrała się przed nim akurat w wieczór, kiedy miał udawać geja.
Otworzył drzwi do łazienki i zobaczył, że pomieszczenie było wykorzystywane w takim samym stopniu do seksu, jak i do swojego właściwego celu. Kilka par tuliło się do siebie wzdłuż ścian, a z kabin dochodziły stłumione dźwięki. Uspokoił oddech i podszedł do pisuaru.
Rozpiął rozporek, ale stwierdził, że nadal jest zbyt twardy, aby się załatwić. Czekał, starając się nie słyszeć odgłosów rozkoszy, dobiegających ze wszystkich stron, ale mu się nie udało. Stwierdził, że może dobrze mu zrobi, jeśli na chwile usiądzie. Westchnął, zapiął spodnie i odwrócił się, aby wyjść.
I wtedy zamarł. Kilka metrów dalej, oparty o ścianę, stał Malfoy, a przed nim, na brudnej podłodze, klęczał mężczyzna, obejmując ustami jego penisa. Harry zamrugał, niezdolny powstrzymać się od patrzenia. Tylko kilka razy zdarzyło mu się oglądać, jak ktoś uprawia seks w ten sposób wprost na jego oczach, ale nigdy nie było to dwóch mężczyzn. Oczywiście, ssanie było ssaniem i nie różniło się niczym od tego, czego mógł oczekiwać.
Chyba że był to Malfoy, z czarnymi spodniami spuszczonymi do kolan i palcami zanurzonymi w ciemnych włosach klęczącego mężczyzny. Ślizgon miał mocno zaciśnięte powieki i spokojny wyraz twarzy. Głowa bruneta poruszała się szybko i rytmicznie, jedna jego dłoń została wokół podstawy penisa, a druga albo opierała się o ścianę przed nim, albo robiła coś zajmującego między pośladkami Malfoya, który oddychał nierówno, zagryzając dolną wargę i nie wydając przy tym żadnego dźwięku.
„Lubi trochę pokrzyczeć”, odezwał się głos w głowie Harry'ego. Zastanawiał się, czy Malfoy stara się teraz powstrzymywać. Jego dłonie zacisnęły się teraz mocniej na głowie mężczyzny i Harry odkrył, że czuje się jak zahipnotyzowany przez ten ruch wsuwającego się i wysuwającego między wargami ciała i urywany oddech Ślizgona.
Spojrzał w górę i zobaczył, że Malfoy odwzajemnia jego spojrzenie szeroko otwartymi i szklistymi oczami. Zamarł, nie wiedząc, co powinien teraz zrobić. Przeprosić? Odejść? Dołączyć się?
Ostatnia myśl przestraszyła go tak bardzo, że cofnął się o krok. Malfoy z powrotem oparł głowę o ścianę i wykrzywił twarz, dochodząc. Gdy tylko ponownie otworzył oczy, Harry stał się bardzo świadomy swojego powiększającego się penisa. Spanikowany wybiegł z łazienki, zatrzymując się na chwilę przed drzwiami, aby poprawić ugniataną przez spodnie erekcję, po czym ruszył przez parkiet, z każdą sekundą czując się coraz bardziej klaustrofobicznie.
— Harry! — Ktoś złapał go za rękę, więc odwrócił się i zobaczył uśmiechającego się Colby'ego. — Gdzie idziesz?
— Do domu — powiedział Harry. — Do hotelu. Nie mogę... mam dość na dzisiaj.
Próbował wyszarpnąć rękę, ale Colby przyciągnął go do siebie bliżej.
— Harry, wiesz, jaki on jest. To nie do końca typ partnera — powiedział ze współczuciem w oczach.
Potter potrząsnął głową.
— Idę — powiedział, wyrywając się.
Nocne powietrze było chłodne, a on przeszedł na piechotę dwie przecznice, zanim złapał taksówkę. Opadł na tylne siedzenie, pobudzony i zdezorientowany, a przede wszystkim zdecydowanie zbyt pijany, by zastanawiać się teraz nad czymkolwiek.
***
* OBRAZEK
**midori — japoński likier o 23% zawartości alkoholu; jego głównym składnikiem są melony
KONIEC ROZDZIAŁU II
_________________
Jestem nienormalna.
Jestem opętana.
Jestem drarroholiczką.
---------------------------
ROZDZIAŁ III
Ponownie nawiedził go ten sam sen.
Wędrował po Hogwarcie, nie będąc do końca pewnym, gdzie i po co idzie. Jak zawsze, wszystko wydawało się być nieco rozmazane, jak gdyby znajdował się w transie, którego nie był w stanie się pozbyć. Przed sobą widział tylko długie, niewyraźne korytarze, towarzyszyło mu zaś jedynie poczucie bezdennej rozpaczy, z którym nie mógł poradzić sobie jeszcze długo po przebudzeniu.
Tym razem, gdy wyszedł zza rogu, zobaczył pod ścianą Rona, skulonego na podłodze, z kolanami podciągniętymi do klatki piersiowej. Dziwne, pomyślał Harry, nie do końca zdając sobie sprawę, że w jego śnie pojawił się nowy motyw, który powinien go zaskoczyć. A jednak tak się nie stało.
Ron uśmiechnął się do niego smutno.
— Przykro mi — powiedział.
— Mnie nie — odparł głosem zaledwie o ton wyższym od szeptu. Upadł na kolana, jakby w jakiś dziwny sposób mówienie odebrało mu wszelką energię. Ron uniósł dłoń, po którą po chwili Harry sięgnął.
6 lutego, 2004: piątek
Ostry dźwięk budzika wyrwał Harry'ego ze snu. Pospiesznie wyciągnął rękę i włączył funkcję drzemki, jednak to nie uciszyło urządzenia. Ponownie nacisnął wyłącznik, jednak i tym razem na nic się to zdało. Po kilku sekundach kompletnej dezorientacji dotarło do niego, że słyszy dzwonek telefonu.
— Halo? — rzucił ochrypłym głosem do słuchawki, uświadamiając sobie, jak bardzo boli go głowa.
— Panie Potter, przepraszam, że niepokoimy pana tak wcześnie, ale właśnie dotarł do nas faks zaadresowany na pana nazwisko. Oznaczono go jako pilną wiadomość. Czy mamy podesłać go do pańskiego pokoju?
Mrużąc oczy, Harry dostrzegł czerwone cyfry na wyświetlaczu elektronicznego zegarka. Pierwsza liczba z pewnością była szóstką.
— Hm, w porządku, czy można by... wsunąć faks przez szparę pod drzwiami albo coś w tym rodzaju?
— Oczywiście, proszę pana.
Odłożył słuchawkę i ponownie opadł na posłanie, po czym jęknął. Od dawna nie czuł się tak fatalnie po nocy spędzonej w klubie. Przez chwilę jeszcze drzemał, jednak wkrótce obudziło go pukanie do drzwi i szelest papieru wsuwanego do pokoju. Usiadł i odsunął od siebie pościel. Był kompletnie nagi, a nieczęsto zdarzało mu się tak sypiać. Poza tym prześcieradło było...
— Ohyda — pomyślał, pociągając nosem. Niewyraźnie pamiętał, jak pospiesznie zrzucił z siebie ubranie poprzedniego wieczoru, po czym pogrążył się we wspomnieniach o Malfoyu, pozwalającym zrobić sobie loda w łazience. Dlaczego akurat to tak na niego podziałało? Z pewnością nie chciał się dowiedzieć. Najwyraźniej użył także sporej ilości lubrykantu, który pracownicy hotelu Inn zostawili na szafce nocnej. W pośpiechu zapomniał nawet porządnie zakręcić butelkę. Skrzywił się, co tylko spotęgowało ból głowy.
Wszystkie niepokojące myśli zniknęły, gdy tylko podniósł dostarczony mu faks. Składał się z dziesięciu stron przypadkowych liter i cyfr, nad którymi Hermiona naskrobała: „PILNE. Dostarczyć Harry'emu Potterowi tak szybko, jak to możliwe.”
Dobrą chwilę zajęło mu znalezienie różdżki w fałdach porozrzucanych wczoraj ubrań. Swego czasu sypiał z nią zaciśniętą w dłoni, ale wolał nie powracać do tych wspomnień. Podniósł z podłogi pożyczoną od Malfoya koszulę. Z przerażeniem zdał sobie sprawę, że widnieje na niej tajemnicza plama. Łatwiej będzie oddać za nią pieniądze, niż próbować wytłumaczyć, skąd się wzięła.
Rozłożył papiery na podłodze, po czym wskazał na każdy z nich końcem różdżki, wypowiadając szczególne zaklęcie odszyfrowujące. Praca doktorska Hermiony wymagała zbadania magicznych algorytmów kryptograficznych, ona sama zaś pracowała nad tak zwanym kluczem publicznym, co mugole określali mianem RSA*. Harry nie miał pojęcia, jak to dokładnie działa. Wiedział tylko, że każdy auror miał swój własny klucz publiczny, znany innym ludziom i wykorzystywany do przesyłania mu zaszyfrowanych wiadomości. Klucz prywatny, który umożliwiał odbiorcy odczytanie listu, znał tylko jego właściciel. Hermiona próbował mu kiedyś wytłumaczyć, na czym to wszystko polega, ale przerwała, gdy przymknął z nudów powieki. Ostatnim przełomowym odkryciem w karierze przyjaciółki było znalezienie sposobu, w jaki można wykorzystać mugolską technologię, na przykład komputery i faksy, do usprawnienia komunikacji między czarodziejami. Zaklęcia szyfrujące i odcyfrowujące mogły zostać rzucone na każdy rodzaj papieru.
Litery przed jego oczami zmieniły miejsca, tworząc dobrze mu znane słowa i wyrazy. Usiadł na łóżku, trzymając w dłoniach odkodowane kartki. Raport zawierał szczegółowe informacje dotyczące sprawy, którą Hermiona zdradziła mu wczoraj przez telefon. Według przeprowadzonych przez nią badań, CIA dokonało obszernego monitoringu wszystkich danych dotyczących Malfoya, które zostały zebrane podczas jego pobytu w Nowym Jorku, zarówno w domu, jak i w biurze. Dostarczono mu listę dat i godzin, podczas których do mężczyzny dotarły sowy z nieznanych źródeł. Do dokumentów dołączono także spis pracowników CIA, którzy śledzili Malfoya, oraz listę ludzi, z którymi go widziano i z którymi utrzymywał kontakty seksualne.
Harry zmarszczył brwi. Dlaczego musieli znać takie informacje? Zastanowił się, czy ktoś w Anglii prowadził spis osób, z którymi on sam się spotykał. Nie, żeby taka lista była jakoś znacząco długa.
Przejrzał resztę stron, czując jednocześnie zaintrygowanie i poczucie winy. Malfoy był stałym gościem w nowojorskiej kawiarni B-Boy, położonej w magicznej dzielnicy miasta. Często robił zakupy w sklepach spożywczych przy Cooperative Village na Manhattanie. Informator CIA, który dostarczył agencji te informacje utrzymywał, że przez miesiąc był kochankiem Malfoya.
W telefonie, którym w Nowym Jorku posługiwał się mężczyzna, zainstalowano podsłuch. Nie dołączono zapisu jego rozmów, ale notka pod spodem głosiła, że nie dostarczyły one żadnych istotnych informacji. Przeszukiwano jego śmieci. Monitorowano jego mugolską pocztę. Od lipca, kiedy to jeden z informatorów zeznał, iż widział w ręce Malfoya listę znanych amerykańskich śmierciożerców oraz hasło używane do kontaktowania się z nimi, przechwytywano jego sowy. Oficjalnie został uznany za poszukiwanego czarodziejskiego terrorystę piątego lipca 2003 roku, na podstawie uchwały USA PATRiOT Act, która zezwalała na przetrzymywanie na wolności podejrzanych osób ze względu na monitorowanie ich ruchów.
Głowę Harry'ego rozsadzał ból. Podczas ich krótkiej znajomości w tym mieście nie natknął się na ani jeden dowód świadczący o podejrzanych czynach Malfoya w San Francisco. Zastanowił się, czy właśnie do tego rodzaju śledztwa został tu przysłany. Z pewnością nie miał zamiaru grzebać w śmieciach byłego Ślizgona. Sam pomysł wywołał dziwne uczucie w jego żołądku. A może powodem był kac.
Wsunął papiery do plecaka i ponownie wślizgnął się pod brudną pościel w nadziei, że za kilka godzin poczuje się lepiej. Wtedy będzie mógł to przemyśleć. Wszystko. Zaczął powoli odpływać, a słowa z dokumentów, zdradzające wszystkie te dziwne rzeczy na temat Malfoya, tańczyły mu przed oczami.
Rozległ się alarmujący dźwięk. Tym razem natychmiast zdał sobie sprawę, że obudził go dzwonek telefonu, ale i tak kilka chwil zajęło mu zebranie się do kupy i podniesienie słuchawki.
— Będziesz gotowy za piętnaście minut? — Głos Malfoya nie brzmiał zbyt radośnie.
— Co? — wymamrotał Harry. — Która godzina?
— Prawie dziesiąta. — Przez chwilę wyobrażał sobie blondyna przewracającego właśnie oczami. — W takim razie potrzebujesz nieco więcej, niż piętnastu minut, tak?
— O czym ty mówisz? — Harry zdał sobie sprawę, że zaskomlał do słuchawki, ale niewiele go to obchodziło.
— Rundka po mieście, pamiętasz? Obiecałem ci to.
— O nie — wyjęczał. — Nie mam dzisiaj nastroju. Czuję się beznadziejnie.
— Och, do kurwy nędzy — odparł Malfoy, po czym połączenie zostało przerwane.
Spać, pomyślał Harry, odkładając słuchawkę na widełki i wtulając się w poduszkę. Już prawie udało mu się ponownie zasnąć, gdy nagle do jego uszu dobiegł dziwny, niezidentyfikowany dźwięk, po czym materac zaczął się pod nim uginać. Usiadł pospiesznie, wydając okrzyk zaskoczenia.
— Wypij to — powiedział Ślizgon, podając mu parujący kubek.
— Co...? — Harry zamrugał. — Do diabła, Malfoy, przestraszyłeś mnie na śmierć!
Chłopak uśmiechnął się złośliwie.
— Jeśli nie chcesz, żeby obcy czarodzieje pojawiali się niespodziewanie w twoim pokoju, powinieneś zadbać o odpowiednie zaklęcia ochronne. — Ponownie wskazał na kubek. — Pij.
Przez chwilę Harry wpatrywał się w niego pustym wzrokiem. Dlaczego nie upewnił się, że mieszkanie jest właściwie zabezpieczone? To była standardowa procedura, ale ani przez moment o niej nie pomyślał. Potrząsnął głową biorąc do ręki kubek i wąchając jego zawartość.
— Eliksir na kaca?
Malfoy przytaknął, na co Harry odetchnął z ulgą. Naprawdę czuł się okropnie. Kilkoma dużymi łykami uporał się z zawartością kubka. Przemknęło mu przez głowę, że nie powinien tak szybko ufać Ślizgonowi, ale było już za późno. Podniósł wzrok i stwierdził, że Malfoy nie patrzy mu w oczy. Pospieszne owinął prześcieradło wokół bioder, czując się zbyt okropnie, by spojrzeć mu w oczy.
— To nie tak, jakbym tego już wcześniej nie widział — powiedział Malfoy, uśmiechając się złośliwie i odbierając kubek.
— Bo nie widziałeś — sprzeciwił się Harry.
— Publiczne prysznice to użyteczna rzecz — odpowiedział Ślizgon, mrugając do niego. — Swego czasu sporo podglądałem. Spotkamy się na dole za pół godziny. — I zanim Harry zdążył odpowiedzieć, już go nie było.
Czuł, jak eliksir powoli zaczyna działać. I wbrew temu, że zaledwie przed chwilą jego nagie, okryte jedynie brudnym od nasienia prześcieradłem ciało było oglądane przez innego mężczyznę, i to w dodatku Malfoya, podniosło go to na duchu. Co za wstyd.
Specjalnie kazał Malfoyowi czekać dodatkowe dziesięć minut, po czym wyszedł frontowymi drzwiami. Ślizgon opierał się o ścianę budynku, paląc papierosa. Harry zwalczył w sobie chęć wyrwania mu go z ust i zmiażdżenia obcasem.
— Już ci lepiej? — zagadał radośnie.
Patrząc na niego, Harry uznał, że nie mógłby wyglądać bardziej gejowsko. Pod rozpiętym wełnianym płaszczem miał na sobie kremowy golf, który idealnie podkreślał obcisłość jego markowych, czarnych spodni, model chinos**. Wokół szyi owinięty miał szalik we wszystkich kolorach tęczy.
Harry uśmiechnął się pod nosem na powitanie, po czym zapytał:
— To Gap?
— Kurwa, nie, J. Crew. — Malfoy po raz ostatni zaciągnął się papierosem, po czym zgasił go o ścianę budynku. — Naprawdę.
Harry stłumił śmiech i wskazał na szalik.
— Czy twoja orientacja mogłaby być jeszcze bardziej oczywista?
— Nie wstydzę się tego, kim jestem — odpowiedział, przechylając głowę. Pasmo kasztanowych włosów opadło mu na oczy. Zdmuchnął je niecierpliwie. — Poza tym, przebywasz w moim towarzystwie, więc jak to świadczy o tobie?
Harry przewrócił tylko oczami.
Podeszli do tramwaju, który zatrzymał się na rogu Siedemnastej i Castro i pojechali w kierunku Union Square. Harry nigdy wcześniej nie poruszał się takim środkiem transportu. Miał wrażenie, jakby występował w jakimś starym, mugolskim filmie. Po krótkiej, spokojnej jeździe wysiedli i udali się do kolejki ciągnącej się do tramwaju linowego Powell Mason***.
Na obrotnicy stał jeden pusty wagon, ale pracownicy niespecjalnie spieszyli się, aby zapełnić go pasażerami. Musieli czekać prawie pół godziny. Malfoy zabijał czas plotkując o wszystkim i o niczym, co jakiś czas szturchając Harry'ego w żołądek i upewniając się, że go słucha. Potter poszedł do pobliskiej kawiarni kupić kawę, a gdy wracając zaproponował, że podzieli się z Malfoyem croissantem, został nagrodzony okrzykiem zachwytu.
Podając Malfoyowi rogala, aby urwał sobie kawałek, Harry zorientował się, że ludzie wokoło gapią się na nich. Był przyzwyczajony do tego, wpatrywano się w niego przez większość jego życia, ale ten wzrok był inny. Tym razem nie patrzono na niego z trwogą czy z ciekawością, a raczej z dezaprobatą. Nie przejmował się tym, że przechodnie biorą ich za parę, ale poczuł się urażony faktem, jak szybko odwracali wzrok, gdy spojrzał w ich stronę. Pomyślał, że tak właśnie wygląda życie Malfoya, skoro ten, najwyraźniej, nie zauważył nawet, jak wielkie wzbudzili poruszenie.
Już od kilku dobrych lat ludzie nie przyglądali się Harry'emu tak nachalnie. A może po prostu przestał na to zwracać uwagę?
Jazda tramwajem była zabawna, pomimo panującego chłodu. Malfoy oparł się o jego ramię bardziej, niż było to konieczne, nawet w zatłoczonym wagonie, ale nie przeszkadzało mu to. Ślizgon był dzisiaj niepokojąco słodki, nawet figlarny, a chociaż jego zachowanie było dość podejrzane, Harry'emu spodobała się uwaga, jaką mu poświęcał. Od dawna nikt tak na niego nie patrzył, nie uśmiechał się tak często oraz nie chichotał z jego żartów. Nawet Hermiona tego nie robiła, nie mówiąc już o Cho, którą przestał bawić dawno temu.
Wysiedli w pobliżu wybrzeża i ruszyli drogą wzdłuż stoisk rybnych, oglądając dziwne morskie stworzenia wystawione w szklanych gablotach. Kupili zupę rybną, serwowaną w specjalnych miseczkach z pieczywa. W trakcie jedzenia Malfoy opowiedział mu wszystko, co wiedział o historii wybrzeża i jego przemianie z targu rybnego w atrakcję turystyczną. Harry słuchał uważnie, chociaż bardziej zafascynował go sam tembr jego głosu niż treść słów.
Przechadzali się wzdłuż Mola 39, zatrzymując tylko po to, by pooglądać wystawy sklepowe bądź nagrodzić oklaskami jakichś ulicznych artystów. Obserwowali wygrzewające się w słońcu foki, a dzięki teleskopowi, za którego użycie zapłacili dwadzieścia pięć centów, przyjrzeli się więzieniu Alcatraz. Malfoy uczepił się urządzenia i wciąż wyciągał rękę po kolejne monety, jednak Harry nie narzekał i dał mu wszystkie drobne, jakie miał przy sobie.
Zeszli Beach Street, kierując się w stronę placu Ghiradelli, co jakiś czas ocierając się o siebie ramionami i nie zwracając uwagi na natarczywe spojrzenia mijających ich ludzi. Malfoy zażyczył sobie lody, Harry stanął więc w kolejce, podczas gdy Ślizgon oglądał wystawione przez kupców towary. Kiedy wrócił z dwoma rożkami, jego towarzysz oceniał właśnie pierścionek, oferowany przez mężczyznę z dwoma złotymi zębami na przedzie.
— Czy to na pewno prawdziwe srebro? — zapytał sceptycznie. Kupiec zapewnił go, że istotnie, jest to srebro, na co Malfoy zareagował prychnięciem.
— To dość ciekawa rzecz — powiedział mężczyzna, wpatrując się w bransoletkę na przegubie dłoni blondyna. — Ile byś za nią chciał?
Oczy Malfoya zwęziły się.
— Nie jest na sprzedaż — powiedział i oddał pierścionek sprzedawcy.
Harry podał mu lody, po czym obaj ruszyli dalej. Rzucił spojrzenie na srebrną ozdobę na nadgarstku Ślizgona. Nie zauważył jej wcześniej. Najwyraźniej pochodziła z czarodziejskiego świata, możliwe, że wykuta została przez gobliny, głęboko pod ziemią. Wzór przypominał misternego, srebrnego węża owiniętego wokół przegubu dłoni.
— Skąd ją masz? — zapytał, wskazując na bransoletę.
— Od matki.
Harry pokiwał wolno głową. Matka Malfoya nie żyła, więc ozdoba musiała mieć dla niego wielkie znaczenie. Wpół świadomie potarł swój sygnet.
— To twoja ślubna obrączka? — usłyszał pytanie.
Zaskoczony Harry podniósł wzrok.
— Nie — odpowiedział. Nie był gotów udzielić teraz większej ilości informacji.
Malfoy zrozumiał jednak niedopowiedzenie i nie drążył tematu.
— Smak sernika z wiśniami! — powiedział wesoło na widok swoich lodów, szczerząc zęby. — Chcesz spróbować?
Wyciągnął rożek w kierunku Harry'ego, który nachylił się i odgryzł spory kawałek, rozbawiając tym Ślizgona. Zaśmiał się także, czując, jak stróżka smakołyku spływa mu wzdłuż podbródka. Zamarł zażenowany, gdy Malfoy przesunął kciukiem po jego wargach, a potem wsadził go sobie do ust i z roziskrzonymi oczami zlizał kremową substancję.
Usiedli na plaży, aby dokończyć swoje lody. Wpatrywali się w zatokę i majaczący we mgle most Golden Gate. Było chłodno, co z kolei skłoniło Harry'ego do zakwestionowania genialności pomysłu zjedzenia lodów w zimne, mgliste, lutowe popołudnie. Przez długi czas żaden z nich się nie odzywał. Obaj zajęci byli wpatrywaniem się w fale, które raz po raz rozbijały się o brzeg. Malfoy wyprostował nogi i zamknął oczy. Nagle Harry zdał sobie sprawę, że w ciągu całego dnia żaden z nich nie poruszył tematu wczorajszego wydarzenia w łazience. Zastanowił się, czy blondyn w ogóle je pamięta.
— Masz zamiar opowiedzieć mi o Neville'u? — zapytał w końcu Malfoy, skupiając uwagę na jedzonych przez siebie lodach.
Harry obserwował go przez chwilę.
— Co byś chciał wiedzieć?
Chłopak wzruszył ramionami, po czym zamyślił się na chwilę.
— Co się z nim stało?
— Tak naprawdę niewiele wiemy — westchnął. — Znalazł go Terry Boot. Oprócz niego było tam jeszcze kilku martwych śmierciożerców. Wszystko rozegrało się na błotnistym terenie w pobliżu Cornwall. Cztery ostatnie zaklęcia, które rzucił, były zaklęciami uśmiercającymi. Uzdrowiciele stwierdzili, że śpiączka była efektem przedłużanych Cruciatusów. Być może część z nich rzucano jednocześnie. — Harry zamilkł. Od dawna nie myślał o Neville'u. Czy to czyniło z niego złego przyjaciela?
Lód Malfoya stopił się i spływał mu teraz po ręce, ale Ślizgon wydawał się tego nie zauważać. Wpatrywał się w ocean.
— Jak wy...? — zaczął Harry, po czym skrzywił się, zdając sobie sprawę z popełnionego nietaktu. — Nieważne — mruknął.
Przez długi czas nic nie przerywało panującej między nimi ciszy. Malfoy w końcu zauważył, że z jego lodów niewiele już zostało, wyrzucił więc resztki do pobliskiego kosza na śmieci. Harry wyssał roztopioną masę z dna własnego rożka, aby uchronić swoje ubranie przed poplamieniem.
— Odbywaliśmy razem szlaban — powiedział w końcu blondyn, wycierając lepkie ręce w chusteczkę, w którą wcześniej owinięty był rożek. — Banalne, prawda? Żaden z nas nie wiedział, że drugi jest gejem, dopóki nie przyłapaliśmy się nawzajem na podglądaniu profesora Rileya.
— Rileya... — powtórzył Harry. Mężczyzna uczył obrony przed czarną magią na ich szóstym roku. Był młody i przystojny. Wydawało się, że każda dziewczyna w szkole była w nim beznadziejnie zakochana. Został zabity podczas walki w Zakazanym Lesie, zaledwie kilka stóp od Harry'ego. Prawdę mówiąc, zginął w jego obronie.
— Gdyby jego uczucia nie były podzielane, prawdopodobnie skutecznie użyłbym ich przeciwko niemu — ciągnął Malfoy. — Uczyniłbym z jego życia piekło.
— Jeszcze większe? — prychnął Harry.
— Zaintrygowała mnie sama myśl, że ktoś mógłby to zrozumieć — kontynuował blondyn, ignorując komentarz. — Doszliśmy do porozumienia, zawarliśmy swego rodzaju rozejm. Na początku siódmego roku zmieniło się to w coś poważniejszego.
— Dopóki ojciec nie zabrał cię ze szkoły? — zapytał Harry.
Malfoy pokiwał głową, studiując piasek pod stopami.
— Myśleliśmy... Cóż, chyba sam dobrze wiesz, co sądziliśmy o twoim nagłym zniknięciu.
Blondyn nie podniósł wzroku, ale uśmiechnął się, prawie smutno. Harry postanowił jeszcze trochę go docisnąć.
— Dlaczego zostałeś aurorem?
Malfoy wziął głęboki, uspokajający oddech, po czym zamknął oczy i powiedział:
— Wiedziałem, jak bardzo zdenerwuje to mojego ojca. Myślał, że jestem chory, wyobrażasz sobie? Sądził, że to pewna faza, przez którą teraz przechodzę. — Otworzył oczy i wziął do ręki garść piasku, pozwalając, by drobne ziarenka prześlizgiwały się między jego palcami. — Sądził, że może mnie złamać, na powrót uczynić normalnym. Pół roku po tym zdarzeniu przyłapał mnie na obciąganiu guwernerowi. Po prostu... eksplodował. Nie chcę wdawać się w niepotrzebne szczegóły, w każdym razie powiedział mi, że skoro jestem tak zdeterminowany, by zmarnować moje DNA, mógłbym przynajmniej zaoferować swoje usługi dla jakiegoś szczytniejszego celu. — Wzruszył ramionami, a Harry zastanowił się niejasno, co miał na myśli mówiąc „usługi”. — W tym momencie nie miałem ochoty robić niczego na jego rozkaz. W marcu skończyłem osiemnaście lat, uzyskałem więc dostęp do mojego funduszu powierniczego. Zdałem sobie sprawę, że ojciec nic mi już nie może zrobić. Więc odszedłem.
Malfoy wpatrywał się z napięciem w zatokę. Harry czekał chwilę, aż dokończy opowieść, ale tak się nie stało.
— Byłeś potem zdany tylko na siebie?
Blondyn pokiwał głową.
— Trochę mi odbiło, przeniosłem się do Londynu. Po kilku miesiącach ojciec mnie znalazł i zażyczył sobie, abym wrócił do domu. Nie dopuszczał w ogóle myśli, że mógłbym odmówić, postanowiłem więc w jakiś sposób się ochronić.
— I dlatego zgłosiłeś sie na trening aurorów? — zapytał Harry, obserwując twarz Malfoya.
— Tak, chociaż najpierw musiałem zdać owutemy. Resztę już znasz.
— Nie — odpowiedział. — Prawdę mówiąc, wcale nie.
Malfoy wzruszył ramionami i wstał, otrzepując spodnie z piasku.
— Robi się zimno. Chodźmy na zakupy.
Harry pozwolił się podnieść, zadowolony, że zdołał tyle dowiedzieć się od Ślizgona. Może jednak jego plan zaprzyjaźnienia się z nim wypali.
Kilka godzin później kończyli właśnie kolację w kawiarni North Beach. Potter nalał resztki Chianti do kieliszka towarzysza, obserwując, jak ten grzebie w resztkach swoich osso bucco.
— Zobaczyłeś dzisiaj wszystko, co chciałeś? — zapytał blondyn, niepewnie kosztując rdzenia cielęcej kości, którą miał na talerzu.
Harry zastanowił się przez chwilę.
— Chciałbym odwiedzić jeszcze jedno miejsce.
Malfoy skrzywił się i odstawił resztę szpiku.
— Jakie?
— Dzielnicę Haight-Ashbury, oczywiście.
Twarz Ślizgona na chwilę stężała, po czym spuścił wzrok na swój talerz.
— Sam będziesz musiał pójść.
— Co? — zapytał Harry, zaskoczony. — Nie byłeś tam jeszcze?
— Nie — odpowiedział Malfoy, sącząc wino.
— Mieszkasz tutaj już sześć miesięcy, a nie byłeś jeszcze w czarodziejskiej dzielnicy? — Harry zmrużył oczy, wyczuwając potencjalną wskazówkę. — Jesteś przecież aurorem. Czy nie po to są wszystkie zaklęcia maskujące? — Malfoy wzruszył ramionami i spróbował zmienić temat, ale Harry postanowił na razie nie odpuszczać. — Na pewno potrzebujesz składników do eliksirów, książek, no, czegokolwiek. Nie tęsknisz za przebywaniem wśród czarodziei? — Blondyn potrząsnął tylko głową. Harry zacisnął usta, zastanawiając się, jak daleko może pociągnąć jeszcze ten temat. Jeśli jakoś uda mu się namówić Malfoya na zwiedzenie Haight-Ashbury, może to być przełom w jego śledztwie.
— W takim razie powinniśmy tam pójść — powiedział w końcu, najbardziej stanowczym tonem, na jaki było go stać.
— Nie chcę — zaprotestował blondyn.
— Pójdziemy jutro. Będzie zabawnie.
— Jutro mam pracę.
— W takim razie pójdziemy, kiedy skończysz.
— Cholera, Harry! Powiedziałem nie! — Głos Malfoya był tak ostry, że parę głów w restauracji obróciło się w ich stronę. Potter skrzyżował ręce na piersi, po czym odwrócił wzrok.
Kiedy wracali do mieszkania Malfoya taksówką, panowała niezręczna cisza. Harry robił wszystko, by nie denerwować się na myśl, że jednym głupim momentem skreślił wszystko, co udało mu się dzisiaj wypracować. Oczywiście nie mógł obwiniać Ślizgona o to, że ten mu nie ufa. Być może był to jedynie przejaw prawdziwych kłopotów, w jakie wpadł Malfoy.
Podążył za nim do mieszkania, nie chcąc odejść, dopóki któryś z nich czegoś nie powie. Jego towarzysz był dzisiaj wyjątkowo uparty, więc Harry doszedł do wniosku, że tą osobą będzie musiał być on sam.
W porządku, pomyślał. Był żonaty. Przyzwyczaił się do brania na siebie winy za wszelkie małe bzdety, których popełnienia nie był nawet świadom, dopóki nie było już za późno. Malfoy otworzył drzwi i zapalił światło, a Harry otworzył usta, aby go przeprosić.
— Przepraszam — powiedział blondyn, tak cicho, że przez moment Harry sądził, że się przesłyszał. Wpatrywał się chwilę w niego, natomiast Malfoy kontynuował: — Mam swoje powody, dla których nie chcę się tam zapuszczać. Proszę cię, byś to uszanował. — Podniósł wzrok, a Potter zdał sobie sprawę, że jego oczy są pełne niepokoju, chociaż twarz pozostawała bez wyrazu.
Nagle Harry uświadomił sobie, że Malfoy nie chce, by sobie poszedł. Pomimo swojej nadzwyczajnej nieufności, nie chciał stracić jego towarzystwa. Też bym był ostrożny, gdyby szpiegowali mnie wszyscy przyjaciele i kochankowie — pomyślał.
Pokiwał głową i spróbował się uśmiechnąć.
— W porządku.
Przez moment wydawało się, że Malfoyowi ulżyło, ale natychmiast odzyskał swoje opanowanie.
— Dzisiaj też z nami wychodzisz?
Przez twarz Harry'ego przemknął cień.
— Tak sądzę — odpowiedział, chociaż miał nadzieję, że po prostu jeszcze trochę posiedzą w samotności i porozmawiają. Nie był pewny, czy poradzi sobie z kolejną nocą tego typu.
Wargi Malfoya wygięły się w jego zwyczajowym, protekcjonalnym uśmieszku.
— Nie bój się. Będzie o wiele łagodniej. Wypijemy tylko kilka drinków, być może po wszystkim wrócimy nawet do tego mieszkania i odprężymy się.
— Dzisiaj też muszę się przebrać?
— Oczywiście — odpowiedział Malfoy, szczerząc zęby.
***
Ślizgon wziął szybki prysznic, po czym przez dobre dziesięć minut wędrował nago po mieszkaniu, wprawiając Harry'ego w zakłopotanie. Zdążył już włożyć ubranie, które zostało dla niego przygotowane. Siedział więc teraz na łóżku, starając się nie zerkać na gołe ciało Malfoya, nie mogąc się jednak całkiem powstrzymać. Zdał sobie sprawę, że blondyn nie był chudy, już prędzej żylasty. Na końcowym odcinku kręgosłupa miał wytatuowany celtycki węzeł. Wpatrywał się w rysunek na jego ciele za każdym razem, gdy Ślizgon przechodził obok, zastanawiając się, jak bardzo musiało boleć wykonanie tatuażu. Gdy Malfoy stanął obok szafy, najwyraźniej czegoś w niej szukając, Harry zdał sobie sprawę, że rysunek zmienił się w małego smoka. Pochylił się, a stworzenie na jego oczach rozpostarło skrzydła i ziewnęło. Wpatrywał się w to z osłupieniem. Ślizgon nagle odwrócił głowę w jego kierunku, co sprawiło, że Harry oblał się rumieńcem.
— To... Ten tatuaż... Zaskoczył mnie — wyjąkał czując, jak palą go policzki. Malfoy wyszczerzył zęby i podszedł bliżej, obracając się tak, że Harry mógł dokładniej przyjrzeć się rysunkowi.
— Dotknij — powiedział.
— Słucham? — Policzki Harry'ego oblały się jeszcze wyraźniejszą czerwienią.
— No dalej — zaśmiał się Malfoy, rzucając mu spojrzenie znad ramienia.
Harry przełknął ślinę i niepewnie dotknął smoka jednym palcem. Stworzenie uskoczyło, posyłając mu spojrzenie swoich paciorkowatych, czarnych oczu.
— Co jest...?
Ponowił próbę, jednak i tym razem smok odskoczył, potrząsając głową w jego kierunku. Harry obserwował, jak stworzenie tańczy na bladej skórze Malfoya, odsuwając się za każdym razem, gdy próbował go dotknąć. W końcu docisnął do ciała blondyna całą dłoń, skutecznie unieruchamiając tym magiczne zwierzę.
Uśmiechnął się, po czym zdał sobie sprawę, że trzyma rękę na tyłku Malfoya. Przez moment zamarł, niepewny, czy ma ją natychmiast zabrać, czy może po prostu rzucić jakiś luźny komentarz na temat tatuażu, jak gdyby w pieszczeniu pośladków innego mężczyzny nie było nic dziwnego.
Blondyn odchrząknął, po czym rzucił mu kolejne spojrzenie przez ramię.
— Fajna sztuczka, nie?
Harry podniósł głowę i pozwolił, aby jego dłoń powoli opadła.
— Każdemu chłopakowi to pokazujesz?
Malfoy wyszczerzył zęby.
— Smoka widzą tylko czarodzieje. Mugolom wydaje się, że jest tam jedynie celtycki węzeł. Rysunek zmienia się tylko wtedy, gdy ktoś przygląda mu się naprawdę uważnie.
Harry spłonął rumieńcem, zdając sobie sprawę, że został przyłapany. Ślizgon powrócił do ubierania się i, ku jego uldze, nie kontynuował rozmowy.
Spotkali się z Colbym i Jeremym w Pilsner Inn na Church Street. Bar, położony w przeuroczej dzielnicy, był zatłoczony. Rozglądając się wokół, Harry zdał sobie sprawę, że większość gości stanowili mężczyźni. Zdumiała go szybkość, z jaką wtopił się w otoczenie. Na szczęście ich dwaj towarzysze przybyli na tyle wcześnie, że zdążyli zarezerwować stolik. Uśmiechnęli się, widząc jak Harry i Malfoy torują sobie drogę przez tłum. Colby wskazał mu miejsce obok siebie, uśmiechając się przy tym nieśmiało.
— Udało ci się w ogóle wstać z łóżka przed obiadem? — zażartował Jeremy. Jego kolega szturchnął go łokciem, posyłając mu znaczące spojrzenie.
— Przejechaliśmy się dzisiaj tramwajem i zwiedziliśmy wybrzeże — wyjaśnił Harry. — Było naprawdę fajnie.
— Dobrze wiedzieć, że Derek docenia San Francisco nie tylko za wspaniałe, nocne życie — powiedział Colby, mrugając.
— W ciągu dnia ośmielam się wychodzić dosyć często — odpowiedział Malfoy. — Czasem opuszczam nawet Castro.
— I jakimś cudem Ziemia nie stanęła jeszcze w miejscu — powiedział obcy głos za plecami Harry'ego. Brunet zobaczył, jak twarz Malfoya rozjaśnia wielki uśmiech, tuż przed tym, jak w jego polu widzenia pojawił się mężczyzna i pocałował Ślizgona.
Pocałował go, i to nie tym przyjacielskim pocałunkiem cześć-jak-się-masz, którym Malfoy zazwyczaj obdarzał ludzi. Nowoprzybyły wcisnął się między blondyna i Jeremy'ego, kiwając głową i witając pozostałych zebranych.
— To Harry, przyjaciel z Londynu — przedstawił go Malfoy. — Harry, to Manny Padilla.
Mężczyzna uśmiechnął się i wyciągnął rękę, żeby potrząsnąć dłonią Pottera.
— Derek dużo mi o tobie opowiadał. Wspaniale, że wreszcie mam okazję cię poznać. — Jego oczy szybko prześlizgnęły się po bliźnie na czole.
— Również się cieszę, że się spotkaliśmy — zdołał w końcu wydusić Harry, żałując, że nie może odwzajemnić pierwszej części wypowiedzi Manny'ego. Uśmiech gościa był uroczy i w pewien sposób przypominał mu Gilderoya Lockharta. Różnili się tylko tym, że siedzący przed nim mężczyzna był o wiele bardziej seksowny. Był bliski trzydziestki, nieskazitelnie ubrany i wpatrywał się w Ślizgona z uwielbieniem. Obserwując ich, Harry poczuł nagłą sensację w brzuchu.
— Jak poszły zeznania? — zapytał Malfoy, nie odrywając oczu od Manny'ego.
Mężczyzna machnął od niechcenia ręką i zatrzymał kelnera, aby zamówić Heinekena.
— Okropnie. Te głupki nie mają nawet pojęcia, w co się pakują. — Potrząsnął głową i wymienił ze Ślizgonem znaczące spojrzenie.
— Jesteś więc prawnikiem? — zapytał Harry, czując nagłą potrzebę włączenia się do rozmowy.
— Tak, w korporacji pracującej dla firm inżynierskich. Strasznie nudna robota — uśmiechnął się Manny.
— Ale nieźle ci płacą — wymamrotał Colby pod nosem.
Wydawało się, że mężczyzna nie dosłyszał tej uwagi. Malfoy zaczął odpytywać go na temat zeznań i Harry chcąc nie chcąc musiał wyłączyć się z rozmowy. Rzucił okiem na dwóch pozostałych chłopaków i zdał sobie sprawę, że uważnie go obserwują. Colby uśmiechnął się słabo i trącił go kolanem pod stołem. Jeremy kiwnął głową w stronę Manny'ego i przewrócił oczami. Harry stłumił śmiech. I wtedy wszystko do niego dotarło.
Malfoy miał chłopaka.
Jego uśmiech zgasł, ale zmusił się, by jeszcze raz spojrzeć w bok. Manny ujął dłoń blondyna w swoją i delikatnie pieścił ją palcem, z kolei Malfoy uśmiechał się i uważnie słuchał słów wypływających z ust mężczyzny. W oczach Harry'ego wyglądali jak para, przynajmniej na tyle, na ile ktoś tak samowolny jak Malfoy mógł w ogóle wydawać się być w związku.
Nagle poczuł gniew. Dlaczego mu nie powiedział? Spędzili razem cztery długie dni, a ten nawet nie zająknął się na temat swojego chłopaka. Czy takich rzeczy nie mówi się ludziom? Dlaczego nikt inny go nie oświecił? Wczoraj kilka razy wspominano Manny'ego, ale wtedy nie zwrócił na to większej uwagi. Myślał, że to tylko kolejny przyjaciel Malfoya.
Jeszcze godzinę temu był tak zadowolony ze swojego śledztwa. Sądził, że Ślizgon zaczyna się w końcu przed nim otwierać. A jednak pominął w swoich wyznaniach całkiem spory szczegół. Harry skrzywił się nad swoim piwem. Nie obchodziło go, czy ktoś to zauważył. Prawdę mówiąc miał nadzieję, że Malfoy to dostrzeże. Po chwili ponownie podniósł wzrok, ale blondyn nadal pogrążony był w cichej rozmowie z Mannym. Wtedy mężczyzna pochylił się, by złożyć na wargach Malfoya pocałunek.
— Jeszcze jedna kolejka? — zapytał Harry. — Ja stawiam.
— Jasne — dobiegła go chóralna odpowiedź. Blondyn uśmiechnął się do niego radośnie, po czym ponownie odwrócił się do Manny'ego. Siłą woli Harry powstrzymał się od zmarszczenia brwi.
— Pomogę ci — zadeklarował Colby, ku jego uldze. Zaczęli przepychać się w stronę baru. — Rozumiem, że nie wspomniał ci o Mannym — powiedział, rzucając mu współczujące spojrzenie.
— Ani słowem — odburknął, zdumiony jadem w swoim głosie. Chociaż właściwie nie zaszkodzi odegrać przez chwilę roli zazdrosnego kochanka. To mogła być dobra przykrywka. Zmarszczył więc brwi.
— Za kogo on się, kurwa, uważa?
Colby owinął ramię wokół Harry'ego.
— Och, kochanie, Derek robi tylko to, co robilibyśmy my wszyscy, gdybyśmy tylko mieli jaja. Co chce, kiedy chce i z kim chce.
— A co myśli o tym jego chłopak? — zapytał, nie musząc się specjalnie wysilać, by nadać głosowi sarkastyczny ton.
— Radzi sobie jakoś z tym gównem, tak, jak i my — uśmiechnął się Colby i ścisnął mocniej ramię Harry'ego. — Albo to zaakceptujesz, albo będziesz musiał dać sobie z nim spokój.
— A ty co zrobiłeś?
Chłopak wzruszył tylko ramionami i zwrócił oczy w kierunku baru.
— Jakie mieliśmy zamówić mu piwo?
Reszta wieczoru była dla Harry'ego nie do zniesienia. Nie zauważył, jak wiele uwagi poświęcał mu Malfoy, dopóki ten nagle nie przestał. Im więcej myślał o tym, że blondyn ukrył przed nim fakt spotykania się z Mannym, tym bardziej robił się wściekły. Po godzinie praktycznie nie brał już udziału w rozmowie, za wyjątkiem krótkich chwil, gdy Colby próbował go rozruszać.
— Dobra, chłopaki, jutro wcześnie wstaję — powiedział Jeremy około północy. — Czas powiedzieć dobranoc.
— Co? — Malfoy wydął wargi. — Ale w piątkowe wieczory zawsze wracamy do mnie!
Jeremy wzruszył ramionami i spojrzał na Colby'ego. Ten przez kilka sekund wpatrywał się w tarczę zegarka, po czym podniósł głowę.
— Wybaczcie, ale na mnie też już czas. Dziś w nocy musicie zabawić się sami.
— Ja mogę na chwilę wpaść — stwierdził Manny. Serce Harry'ego zatrzymało się na moment.
— A ty, Harry? — zapytał Malfoy, po raz pierwszy od godziny kierując swoje słowa wprost do niego.
Potter zamyślił się na chwilę. Z pewnością nie był dzisiaj w nastroju na odgrywanie piątego koła u wozu. Ale z drugiej strony nie chciał zadręczać się myślami o blondynie i jego towarzyszu, spędzających samotnie czas w mieszkaniu.
— Oczywiście — odpowiedział. — I tak nie mam nic lepszego do roboty.
A poza tym, przypomniał sobie, był w trakcie śledztwa. Związek Malfoya z prawnikiem mógł stanowić ważną wskazówkę dotyczącą powodów jego ucieczki. Westchnął. Był tutaj z powodu wykonywania obowiązków zawodowych, a nie zawierania przyjaźni czy angażowania się w cudze życia. Mógłby to w końcu zapamiętać.
Na zewnątrz pożegnali się z Colbym i Jeremym, po czym ruszyli w stronę mieszkania Malfoya, oddalonego niecałą milę od baru. W trakcie drogi blondyn gawędził radośnie, po lewej stronie mając Harry'ego, po drugiej Manny'ego. Nagle rozległ się stłumiony dźwięk, a partner Malfoya zaczął pospiesznie przeszukiwać kieszenie swojego stylowego, wełnianego płaszcza.
— Przepraszam, chłopaki. — Zmrużył oczy, próbując dojrzeć coś na wyświetlaczu telefonu. Potem rzucił spojrzenie Ślizgonowi. — Muszę odebrać. Diga? — Manny wzruszył ramionami i oddalił się kawałek, mówiąc coś szybko i cicho. — Claro que sé quién es. Sólo me gustaría que alguien me hubiera dicho...****
Malfoy uśmiechnął się do Harry'ego, przechylając głowę.
— I co, dobrze się bawiłeś?
Potter prychnął, zwalczając w sobie pokusę, aby na niego warknąć.
— Tak sądzę.
Blondyn zmarszczył brwi.
— Coś nie tak?
Harry rzucił spojrzenie Manny'emu, który gestykulował właśnie, rozmawiając przez komórkę.
— Nie. Wszystko w porządku — westchnął, spuszczając wzrok na ziemię.
— Harry… — zaczął Malfoy, sięgając po jego dłoń. Ten natychmiast ją wyrwał, nie zdając sobie nawet w pełni sprawy, co takiego robi. — Co się, do diabła, dzisiaj z tobą dzieje? — warknął. — Najpierw próbowałem to ignorować, potem byłem dla ciebie miły, ale ty i tak zachowujesz się jak idiota.
— Ja zachowuję się jak idiota? — zapytał Harry. — No, do kurwy nędzy...
— Co? Co takiego zrobiłem? Wciąż masz pretensje o Haight-Ashbury?
— Nie, nie chodzi o to — jęknął, po czym westchnął i spróbował wziąć się w garść. Dlaczego tak go to złości? Ponownie spojrzał na Manny'ego. Drań wydawał się jeszcze przystojniejszy, gdy stał tak pod przyćmionym światłem ulicznych latarni, prowadząc dyskusję z niewidocznym rozmówcą.
— O mój Boże — powiedział Malfoy. Harry ponownie na niego spojrzał. — Chodzi o niego, tak?
Potter nie bardzo wiedział, co mógłby odpowiedzieć. W końcu wzruszył ramionami.
— Po prostu… Mogłeś mi powiedzieć.
Z ust blondyna wyrwał się poirytowany dźwięk.
— Co miałem ci powiedzieć? Że dołączy dzisiaj do nas? Dobrze wiedziałeś, że za pierwszym razem też miał przyjść.
— Że masz chłopaka — odrzekł Harry, z ulgą przyjmując panującą wokół ciemność, która skrywała kolor jego policzków przed oczami Malfoya.
Ślizgon uniósł dłoń na znak protestu.
— Po pierwsze, Manny nie jest moim chłopakiem. Ja nie miewam partnerów.
Harry uśmiechnął się złośliwie.
— Nie tak to dzisiaj wyglądało.
— Po drugie, to, kogo pieprzę, to nie twój zasmarkany interes.
Harry ponownie wzruszył ramionami, by ukryć, jak bardzo zraniła go ta uwaga. Chociaż Malfoy miał rację, to z pewnością nie jego interes.
Ale z kolei właśnie po to tutaj był, prawda? Miał dowiedzieć się jak najwięcej o kontaktach i zajęciach Ślizgona. W końcu udało mu się przywołać na usta chłodny uśmiech. Oczy Malfoya zwęziły się.
— Przepraszam — powiedział Manny, powracając do nich. — Wolałbym po prostu wyłączyć komórkę, ale cóż, za to mi płacą. — Przyjrzał się im uważniej i wcisnął się między nich, jak gdyby wyczuwając panujące napięcie.
Malfoy kiwnął głową w jego stronę i ponownie podjął przerwany spacer. Przez resztę drogi szli w milczeniu. Wchodząc do domu nagle zatrzymał się, po czym zwrócił się do Manny'ego:
— Zapomniałem, że skończyła mi się wódka. Skoczę tylko do sklepu na rogu i kupię coś, zanim go zamkną. Wejdźcie i rozgośćcie się.
Odszedł, zostawiając Harry'ego sam na sam z mężczyzną.
Manny szybko przeszukał wnętrze kieszeni, po czym wyciągnął z nich pęk kluczy. Potter zmarszczył brwi, gdy ten otworzył główne drzwi.
— Ty też tutaj mieszkasz?
Mężczyzna wybuchnął śmiechem.
— Nie, mam mieszkanie na poddaszu naprzeciwko rynku — odpowiedział, na co Harry zazgrzytał zębami. Miał więc własny klucz?
Nie miewam partnerów. A to dobre.
Manny wpuścił ich do mieszkania — cholerny klucz — gdzie Potter opadł na miękką kanapę. Od kilku dni było to jego ulubione miejsce. Zastanowił się nagle, gdzie usiądzie mężczyzna,
ten jednak wybrał miejsce obok niego. Uśmiechnął się zaciśniętymi wąsko wargami.
— Posłuchaj, Harry, dajmy sobie z tym spokój.
Potter zmusił się do odwzajemnienia uśmiechu.
— Słucham?
— Najwyraźniej nic ci o mnie nie powiedział, a ty jesteś teraz zły i zazdrosny. — Oparł się o poduszki, wzdychając. — Wolałbym, żeby nieco bardziej liczył się z uczuciami innych ludzi, ale...
— Nie obchodzi cię, że puszcza się na prawo i lewo? — rzucił Harry napiętym głosem. Wydawało mu się, że to właściwe pytanie. W końcu jego samego to zdecydowanie obchodziło.
Manny wzruszył ramionami.
— Zawsze to robił i przynajmniej jest ze mną w tej kwestii szczery. Poza tym jest bardzo ostrożny. Oczywiście wolałbym, gdyby po prostu zostawał w domu i czekał tutaj na mnie każdego wieczora, ale tak nie jest.
— To jest popieprzone — burknął Harry.
— Wiesz, przewinęło się tutaj wielu chłopaków takich jak ty — powiedział mężczyzna. — Pojawiali się w jego życiu, oczarowywali go na tydzień bądź dwa, a potem nudzili mu się. — Harry przełknął ślinę, nie chcąc w to uwierzyć. Jak Manny mógł zachowywać taką obojętność? — Mną się po prostu nigdy nie znudził, dlatego wciąż tu jestem. — Mężczyzna uśmiechnął się, a Harry zwalczył w sobie nagłą chęć, by go uderzyć.
Z drugiej strony Manny na pewna zna Malfoya już jakiś czas, mógłby być więc niezłym źródłem informacji.
— Dlaczego sądzisz, że jestem tylko kolejną miłostką? — zapytał Harry, starając się naśladować nonszalancję mężczyzny. — Ostatecznie znam go od jedenastego roku życia. Dzielimy ze sobą przeszłość, której nie zna nikt inny.
Manny ponownie rozciągnął w uśmiechu zaciśnięte wargi.
— Jesteś tutaj tylko gościem. Pobędziesz w mieście przez kilka tygodni, a potem wyjedziesz do Anglii. Wtedy Derek wróci do mojego łóżka, jak zawsze. Cieszę się, że przez ten tydzień to ty będziesz się nim zajmował, ja jestem teraz zajęty. — Harry zacisnął szczękę i odwrócił wzrok. — Nie bierz tego tak do siebie. Jeśli jakoś cię to pocieszy, od kilku dni mówi wyłącznie o tobie. Zacząłem się robić nawet odrobinę zazdrosny.
— Naprawdę? — zapytał, ponownie kierując na niego oczy. — Co takiego ci mówił?
Manny przysunął się do niego, szczerząc zęby.
— Opowiadał, jak świetnie się pieprzysz.
Szczęka Harry'ego opadła, zanim zdążył się powstrzymać.
— Powiedział tak?! — Nie mógł sobie wyobrazić, po co Malfoy miałby coś takiego zmyślać.
Mężczyzna pokiwał głową, a jego ciemne oczy lśniły.
— Teraz już wiem, czemu jest tobą tak zainteresowany.
Harry przełknął ślinę, zdając sobie nagle sprawę, że najwyraźniej podoba się Manny'emu. Nie miał zielonego pojęcia, co powinien teraz zrobić.
— Ja... Hmm... Dlaczego?
Mężczyzna ujął jego policzek, jeszcze bardziej się przysuwając.
— Jesteś seksowny jak diabli i nie masz o tym bladego pojęcia.
Potter nigdy nie zaliczał się do tego rodzaju mężczyzn, którzy nacierali agresywnie na kobiety, nie przyjmując do wiadomości żadnej odmowy. Zastanowił się, czy tak właśnie czuły się traktowane w ten sposób dziewczyny.
W następnej chwili był już całowany. Od miesięcy tego nie robił, dlatego na moment jego mózg kompletnie się wyłączył. Zręczny, gorący język Manny'ego napierał na jego usta, więc Harry otworzył je posłusznie. Mężczyzna pogłębił pocałunek, przesuwając dłoń na jego plecy. Usłyszał własny jęk.
A wtedy w głowie odezwał mu się mały głosik.
Co ty, kurwa, robisz?
Spróbował się odsunąć, pospiesznie zastanawiając się, w jaki sposób odrzucić zaloty mężczyzny bez przyznawania się, że jest hetero. Chrzanić Malfoya za to, że nie wyznał przyjaciołom prawdy.
— Zaczekaj... — zaczął.
— Na Dereka? Niedługo przyjdzie. — Usta Manny'ego przesunęły się na jego ucho. Mężczyzna zaczął je ssać, co zawsze doprowadzało Harry'ego do obłędu. — Potem do nas dołączy.
— O kurwa... — wyszeptał.
Do ich uszu dotarł dźwięk naciskanej klamki. Harry pospiesznie zeskoczył z sofy, wyswobadzając się z objęć Manny'ego. Malfoy wszedł do pokoju, trzymając w dłoni brązową torbę. Uśmiechnął się do nich szeroko.
— Porozmawialiście sobie?
— Jasne — odpowiedział Manny. Harry usłyszał znaczącą nutę w jego głosie. Zerknął na Ślizgona i zobaczył, że ten gapi się na niego z nieokreślonym wyrazem twarzy.
W końcu podjął decyzję.
— Przepraszam, ale jestem porządnie zmęczony. Pójdę już.
— Harry... — zaczął protestować Malfoy.
— Nie, naprawdę — powiedział, wciskając dłonie do kieszeni. — Cóż... zobaczymy się jutro. W porządku?
Wychodząc z mieszkania nawet na nich nie spojrzał. Kiedy zbiegał po schodach słyszał, jak Malfoy krzyczy za nim, ale się nie obejrzał. Opuścił budynek i szedł przed siebie, wzdłuż Castro, aż w końcu dotarł do swojego pokoju w hotelu Inn.
***
* RSA — metoda szyfrowania dokumentów za pomocą algorytmów kryptografii asymetrycznej.
** Chinos — model bawełnianych spodni z prostymi nogawkami i ukrytymi kieszeniami, bez dodatkowych detali.
*** Tramwaj linowy Powell-Mason — unikalny w skali światowej środek transportu zbiorowego używany w kalifornijskim mieście San Francisco. Obecnie tramwaje linowe kursują na trzech trasach. Jedną z nich jest Powell-Mason, która rozpoczyna swój bieg na skrzyżowaniu ulic Powell Street i Market Street i ciągnie się w kierunku zatoki. Na szczycie Nob Hill spotyka się z linią California Street, a swój bieg kończy przy Fisherman's Wharf.
**** „Mów. Oczywiście, że wiem, kim on jest. Wolałbym po prostu, by ktoś mnie wcześniej o tym poinformował…”.
KONIEC ROZDZIAŁU III
_________________
Jestem nienormalna.
Jestem opętana.
Jestem drarroholiczką.
---------------------------
ROZDZIAŁ IV
7 lutego, 2004: sobota
— Hermiona, nie mogę tego zrobić.
— Nie bądź śmieszny.
— Nie jestem już aurorem. Porzuciłem pracę dawno temu i miałem ku temu dobry powód. — Harry westchnął i zagapił się w sufit. — Poza tym, to Malfoy. Nie mogę utrzymać na wodzy własnej niechęci. Proszę cię, Hermiona, nie zmuszaj mnie do tego
— Wiesz, że to niemożliwe. — Harry nie oczekiwał, iż przyjaciółka chociaż obieca, że spróbuje, ale jednak miał nadzieję na choćby odrobinę współczucia. — Dasz radę, auror czy nie. Musisz tylko pokonać animozje z dzieciństwa.
Harry parsknął. Nie miał zamiaru mówić jej, że animozje nie stanowią problemu. Sedno tkwiło w tym, iż nie był do tego zadania przygotowany. Odczuwał emocje, których nie oczekiwał i to przeszkadzało mu w wykonywaniu pracy — tak samo ograniczonej, jak na początku śledztwa.
— Świetnie — wymamrotał. — Ale sądziłem, że właśnie ty zrozumiesz, jakie to dla mnie trudne.
— I rozumiem, Harry, ale przebywasz tam od prawie tygodnia. Gdybyś zniknął, a ministerstwo przysłałoby na twoje miejsce kogoś innego, Malfoy z pewnością nabrałby podejrzeń.
— Wiem, wiem, zapomnij o tym. — Harry rozciągnął się pod kołdrą i ziewnął. — Musisz dzwonić tak wcześnie? Nie masz nawet pojęcia, w jakich godzinach on funkcjonuje.
— Och, naprawdę? — powiedziała rozbawionym głosem. — Zabiera cię na imprezy? Czy on jest... — przerwała.
— Tak, jest — odparł. — Podobnie, jak całkiem sporo ludzi tutaj.
— Dobrze się z tym czujesz?
„Aż za bardzo”, pomyślał Harry.
— Oczywiście — odpowiedział. — Sądziłaś, że nie będę?
— Nie...
— Wiedziałaś, że Neville był gejem? — zainteresował się, owijając sobie kabel od telefonu wokół palca.
— Jasne, każdy wiedział.
Potter zmarszczył brwi.
— Czyli byłem jedynym nieświadomym?
— Harry... wiesz, że cię kocham, ale czasami jesteś taki niezorientowany. — Już otworzył usta, żeby zaprotestować, ale przyjaciółka ciągnęła dalej. — Muszę się teraz zająć bliźniakami, ale przed wyjściem z biura wyślę ci fax. Powinieneś przeczytać go od razu, to bardzo ważne. Teraz nie mogę powiedzieć nic więcej, bo jest tu za dużo ludzi.
— Ja... jasne. Do widzenia i dzięki.
Odłożył słuchawkę na widełki i potarł oczy. Był zmęczony, nerwowy, zdezorientowany i napalony jak cholera. Nie uprawiał seksu od miesięcy i wcale mu to nie przeszkadzało... aż do tej pory. Wszystko musiało być skutkiem rażąco erotycznych obrazów, jakie miał okazję oglądać dzięki uprzejmości Draco Malfoya.
Oczywiście, że ostatnio całkiem sporo myślał o Ślizgonie. I nie zawsze w sposób, z jakim czuł się wygodnie. Ale to jeszcze nic nie znaczyło, prawda? Przecież w czasie wydarzeń w toalecie był pijany. Podniecił się, zanim jeszcze zobaczył Malfoya.
Ale dla reakcji na pocałunek nie miał już żadnego usprawiedliwienia. Nie dość, że był trzeźwy, to na dodatek wcale nie lubił Manny'ego. Choć nie mógł zaprzeczyć, że mężczyzna był niesamowity. Nic dziwnego, że Malfoy miał do niego słabość. Harry'ego zawsze pociągały kobiety agresywne w łóżku i coś w Mannym, całującym go tak zaborczo, pobudziło go w sposób, jakiego nie doświadczył już od bardzo dawna. Na samo wspomnienie zatrzepotało mu w żołądku. Zaczął się głaskać, zanim w ogóle zrozumiał co robi i ze złością szybko odsunął rękę. „Nie będziesz się onanizował myśląc o Mannym”, skarcił sam siebie.
Musiał jednak przyznać, że był w tym jakiś sens. Być może rzeczywiście mężczyźni pociągali go tak samo, jak kobiety. W jego życiu zdarzały się momenty, kiedy czuł niewytłumaczalne przyciąganie do swojego przyjaciela, choć wiedział, że jest to emocja całkowicie nieodwzajemniona. W pewien sposób wyjaśniało to jego odizolowanie. Poślubienie Cho stanowiło łatwe wyjście z tego emocjonalnego bałaganu.
Ale był Ron i pocałunek, jaki zdarzył się między nimi jeszcze w szkole. Harry zamknął oczy na to wspomnienie. Wcale nie miał zamiaru wtedy tego robić — w jednej chwili nosili się na barana, a w następnej śmiali się, będąc zdecydowanie zbyt blisko siebie. Pocałował go, bo myślał, że Ron czuje takie same dreszcze w żołądku. Jak się później okazało, nie czuł. Ich wzajemne stosunki przez kolejne miesiące układały się bardzo niezgrabnie.
Harry'emu udało się ponownie zasnąć, ale nękające go sny utrzymywały go w stanie ciągłego pobudzenia. W końcu wstał i poszedł pod prysznic. Zanim pozwolił ręce zawędrować w dół ciała, zmył z włosów żel, jakiego Ślizgon użył, kiedy je układał. Woda spływała po jego klatce piersiowej i udach, kiedy skupił się na obrazie Malfoya, stojącego pod ścianą ze spuszczonymi do kolan spodniami. Obrazie, który skutecznie działał na niego z zatrważającą częstotliwością.
Pieścił swoją erekcję, aż stała się twarda, pozwalając rozwijać się wizji. Malfoy zamknął oczy i zagryzł wargę. Klęczący przed nim mężczyzna, który w fantazji stawał się coraz bardziej podobny do Harry'ego, nie spieszył się, wsuwał i wysuwał z ust członka, lizał jego główkę i wydawał z siebie gardłowe dźwięki przyjemności.
Harry pochylił się w stronę chłodnych, prysznicowych kafelków, uświadamiając sobie, że wzbogaca o szczegóły niesamowicie dobry stosunek oralny, który otrzymał kiedyś od poderwanej w barze mugolki. Była to jedna z kilku jednonocnych przygód, jakie miał w życiu, i nigdy nie zobaczył tej kobiety ponownie. Nie myślał o tym przez lata, ale teraz niechciane wspomnienia zalały jego umysł. Skoncentrował się na tym, co z nim robiła, wyobrażając sobie na jej miejscu Malfoya. Połączył własne doznania z reakcją Ślizgona: jęczał razem z nim, gdy przyspieszył ruchy dłoni na śliskim, od spływającej wody, penisie. Był teraz blisko, w punkcie, w którym zwykle cofał się i czekał, aby po chwili doprowadzić się na krawędź orgazmu jeszcze raz. Pocałunek Manny'ego pojawił się w jego umyśle z nikąd. W swojej fantazji Harry zrobił krok do przodu, unieruchomił Malfoya przy ścianie, kładąc mu jedną rękę na piersi i pocałował go. Wargi Ślizgona rozchyliły się, więc pogłębił pocałunek i poczuł, jak ciało pod nim drży, bliskie spełnienia.
Widok ręki stał się rozmazany i gdy poczuł, jak jego podbrzusze zaczyna się zaciskać, pozwolił wizji się rozwiać. Kiedy kończył, zacisnął zęby, jęknął i opadł na podłogę kabiny. Z trudem złapał powietrze i, pomimo gorącej wody, zadrżał.
To był jeden z najlepszych orgazmów, jakie sobie zafundował. Być może rzeczywiście nie potrzebował żadnych partnerów.
Po dziesięciu minutach był już czysty, ogolony i zdecydowanie bardziej zrelaksowany.
Wyszedł z łazienki i prawie krzyknął z zaskoczenia.
Na jego łóżku, ubrany jak do pracy, siedział Malfoy, przeglądając leżący na nocnym stoliku przewodnik turystyczny po San Francisco.
— Do jasnej cholery, Malfoy, co ty tutaj... — zaczął, ale wtedy przypomniał sobie, że jest nagi. Złapał leżący ma kafelkach ręcznik i zawinął go wokół bioder.
Ślizgon nawet nie podniósł wzroku znad przewodnika.
— Przyjemny prysznic? — zapytał tonem sugerującym, iż dokładnie wiedział, co Harry robił.
— Czego chcesz? — zapytał Potter, czując, jak napięcie z powrotem ogarnia jego ciało. — Po co tu przyszedłeś?
Malfoy odłożył czasopismo i uśmiechnął się chytrze.
— Pomyślałem, że wpadnę po drodze do pracy i zobaczę, jak się czujesz.
Harry zazgrzytał zębami. Naprawdę musiał nałożyć jakieś zaklęcia ochronne.
— Ze mną wszystko w porządku, naprawdę.
— Nie wyglądałeś za dobrze zeszłej nocy. Miałem nadzieję, że moglibyśmy porozmawiać.
— Malfoy, proszę — jęknął Harry. — Jestem zmęczony. Jestem nagi. Nie mam szczególnie dobrego nastroju. Musimy robić to teraz?
— Och, oczywiście, że nie teraz — powiedział Ślizgon, wstając. — Chciałem wiedzieć, czy masz ochotę przyjść do mnie na kolację. — Widząc sceptyczne spojrzenie Pottera, dodał: — Przysięgam, że umiem gotować. Tylko ty i ja. — Wyraz twarzy Harry'ego ożywił się. Pomysł spędzenia czasu sam na sam z Malfoyem podobał mu się bardziej niż katastrofalne przygody z dwóch poprzednich nocy. — Potem przyjdzie kilku znajomych, ale do tego czasu będziemy sami.
Podekscytowanie nieco osłabło, ale Harry kiwnął głową na zgodę.
— O której?
— Kończę pracę o szóstej. Po prostu przyjdź, kiedy będziesz gotowy.
Kiedy już się deportował, Harry zrozumiał, że najnowszy, kodowany faks od Hermiony musiał dotrzeć, gdy był pod prysznicem. Papier ciągle leżał na podłodze. Malfoy oczywiście nie mógł go odczytać, ale prawdopodobnie wiedział, czym jest. Z westchnieniem uniósł kartki i spróbował sobie przypomnieć, gdzie zostawił różdżkę.
W ciągu ostatniego tygodnia był wyjątkowo roztargniony, ale coś podpowiadało mu, że w podobny sposób funkcjonował od dłuższego czasu. Dlaczego wcześniej nie stanowiło to problemu? Czy ludzie po prostu go tolerowali? Martwili się o niego? Chronili go?
Nic dziwnego, że ministerstwo dało mu po wojnie tak dobrze płatną pracę przy biurku. Być może byli skłonni zapłacić pewną cenę, aby tylko wyeliminować go z walki i ukryć gdzieś bezpiecznie. Biorąc pod uwagę swoje dotychczasowe osiągnięcia, nie mógł ich za to winić.
***
Harry spędził dzień zwiedzając samotnie miasto. W końcu wydobył z dna plecaka „San Francisco: Przewodnik dla czarodziejów”, który Hermiona zapobiegawczo kupiła mu na Heathrow. Miał zamiar udać się do Haight-Ashbury, ale zrezygnował z tego pomysłu w ostatniej chwili, sądząc, że ciągle jeszcze jest w stanie przekonać Malfoya, aby poszedł tam kiedyś razem z nim.
Zjadł śniadanie w Chinatown, a potem odwiedził sławny, prowadzony przez sędziwego, chińskiego czarodzieja sklep. Miejsce zostało rozsądnie upozorowane na sklep ze starociami, pełen koszulek za trzy dolary i porcelanowych naczyń. Można tam było znaleźć również fantastyczną kolekcję składników do eliksirów, o których Harry nigdy nie słyszał, nie miał też pojęcia, do czego mógł być używany wysuszony smoczy penis.
Minął Union Square i wspiął się na Nob Hill, ale było zbyt mgliście, aby cokolwiek zobaczyć. Kontynuując spacer, wyjął z kieszeni płaszcza przewodnik, który dla mijających go mugoli wyglądał jak powieść Toma Clancy. Harry przypuszczał, że nawet czarodzieje nie chcą uchodzić za turystów, jeżeli tylko mogą tego uniknąć.
Natknął się na niewielki plac z pchlim targiem i przypomniał sobie, że obiecał prezenty dzieciom Hermiony. Zatrzymał się przy straganie z ręcznie robionymi zabawkami i jeszcze raz pomyślał o porannym faksie. Przeczytał go z mieszanymi uczuciami i ciągle poczuł się zaniepokojony. W skrócie informacje CIA dawały jasno do zrozumienia, że agencja także śledzi Malfoya i jest przygotowana, aby się nim zaopiekować, gdyby okazało się, że coś mu zagraża.
Oczywiście, ministerstwo również powitałoby Ślizgona z otwartymi ramionami. Bass i Fallin chcieli, aby został natychmiast przesłuchany i rozważali możliwość wniesienia przeciwko niemu oskarżenia o spiskowanie i utrudnianie pracy wymiarowi sprawiedliwości. Harry nie był pewien, dlaczego minister magii tak bardzo interesuje się tym przypadkiem. Fallin prosił nawet, żeby Potter osobiście wysyłał mu faksy z opisem postępów w śledztwie. Problem stanowiło to, iż Harry nadal wiedział tyle co nic, a nawet, gdyby czegoś się dowiedział, był coraz mniej przekonany, czy podzieliłby się tym z przełożonymi. Teraz jednak była sobota, a sprawozdanie musiał przefaksować do poniedziałku. Miał jeszcze czas, aby cos wymyślić.
Kupił dla bliźniaków ręcznie malowane pociągi, na których mogliby ćwiczyć swoje rozwijające się zdolności magiczne, po czym poszedł poszukać czegoś także dla Hermiony. Przyjaciółka miała słabość do nietypowych bibelotów, a tutaj był ich spory wybór po niewysokich cenach. Próbował zdecydować się pomiędzy dwoma naszyjnikami wykonanymi w folklorystycznym stylu, który ceniła wyjątkowo wysoko, kiedy jego uwagę zwróciła ekspozycja z zieloną biżuterią, a szczególnie cudownie wielobarwne, jaspisowe korale.
Dotknął pierścienia na swojej prawej ręce. On także miał jaspisowy kamień i było w jego kolorze coś, co nieodmiennie go fascynowało. Hermiona śmiała się z niego, kiedy złapała go pewnego dnia na wpatrywaniu się w sygnet. „Być może z powodu twojej matki” — powiedziała. — „Wiesz, że wszyscy zawsze powtarzali, że masz jej oczy.”
— Możemy się dogadać — zaproponował sprzedawca, widząc jego spojrzenie. — Tu mam część kompletu, ale jeden kolczyk się zgubił...
— Wezmę naszyjnik — powiedział Harry, nawet nie pytając o cenę. — Ile chcesz za kolczyk?
Później, po południu, siedząc na łóżku i patrząc na swoje zakupy, Harry zastanawiał się, co mu odbiło, że postanowił sprawić prezent także Malfoyowi. Rzucił na kolczyk zaklęcie ochronne, nic przesadnie użytecznego, zwykły przejaw troski, i schował go do kieszeni.
Harry był beznadziejny w zaklęciach czyszczących, a w każdym razie Cho zawsze tak mówiła, dlatego skorzystał z usług hotelowej pralni. Ku jego uldze koszula Malfoya okazała się doskonale czysta, więc zdecydował się założyć ją ponownie, skoro tak podobała się na nim Ślizgonowi kilka wieczorów wcześniej. O wpół do siódmej nacisnął dzwonek przed drzwiami do budynku i czekał tak długo, ile mógł wytrzymać przed podjęciem decyzji o powrocie do hotelu.
— Hej — usłyszał. Odwrócił się i zobaczył wchodzącego Malfoya z torbą pełną zakupów w rękach. — Klucze są w mojej kieszeni. — Harry patrzył na niego przez sekundę, zanim zrozumiał, że Ślizgon chce, aby otworzył drzwi. Sięgnął ręką do jego płaszcza. — Nie w tej kieszeni — powiedział Malfoy z uśmiechem.
— Jesteś taki przewidywalny — rzucił Harry i wcisnął dłoń w przednią kieszeń jego spodni, odwzajemniając jednak uśmiech. Malfoy zarumienił się nawet, kiedy kieszeń znowu okazała się nie tą właściwą i Potter musiał sięgnąć do drugiej.
— Masz zimne ręce — powiedział Malfoy, kiedy palce Harry'ego musnęły nagą skórę brzucha.
Potter docisnął dłoń do ciała pod jego koszulą, na co Ślizgon krzyknął.
— Och, za to ty jesteś taki ciepły — powiedział Harry ze śmiechem.
Malfoy wyglądał na dziwnie zaniepokojonego, kiedy od niego odskoczył.
— Po prostu otwórz te cholerne drzwi. Niosłem tę torbę pod górę kawał drogi, a jest naprawdę ciężka. — W zamian Harry wziął od niego zakupy i oddał klucze. — Cóż z ciebie za dżentelmen — dodał Malfoy z sarkastycznym uśmieszkiem i wpuścił ich wreszcie do budynku.
Kiedy wchodzili po schodach, Harry starał się patrzeć gdziekolwiek, byle nie na pośladki idącego przed nim mężczyzny. Było to trudne, zważywszy, jak dogodnie zostały umiejscowione tuż przed jego twarzą. Prawie na nie wpadł, gdy Malfoy, zdawałoby się bez żadnego powodu, zatrzymał się nagle na szczycie schodów.
I właśnie wtedy poczuł zaklęcia. Nie miał pewności, czy były tu podczas jego poprzedniej wizyty, czy po prostu ich nie zauważył, ale teraz bez wątpienia zostały nałożone. Pulsowały łagodnie wokół mieszkania i trochę silniej przy drzwiach.
Harry zmarszczył brwi, zastanawiając się, co jeszcze przegapił.
Kiedy weszli już do środka, nie mógł powstrzymać się przed zlustrowaniem otoczenia w poszukiwaniu dowodów na to, co wydarzyło się tu wczoraj po jego ucieczce. Mieszkanie prezentowało się jednak w typowo nieskazitelnym stanie. Na ławie stał tylko jeden kubek po kawie. Potter zacisnął usta. Być może Manny nie został na noc. Ale przecież miał klucze i...
— Postaw torbę na stole — powiedział Malfoy, zdejmując płaszcz. — Masz ochotę na wino?
— Tak, proszę. — Harry położył zakupy obok oryginalnie wyglądającej rośliny. Patrzył na nią przez chwilę, zastanawiając się, dlaczego wydaje mu się taka znajoma.
— To bonzai? — spytał, wiedząc, że lepiej jej nie dotykać.
— Opercularya decaryi — odpowiedział Malfoy, grzebiąc w torbie w poszukiwaniu wina. — Wiesz, przydatna do eliksirów antydepresyjnych i takie tam. — Harry mrugnął ze zdziwienia, za co został obdarzony długim spojrzeniem. — Naprawdę zdałeś egzamin z zielarstwa?
— No... tak, ale to było wieki temu. — Harry jęknął. — Po prostu jestem zaskoczony, to wszystko. — Rozejrzał się wokół i zrozumiał, że Ślizgon miał kilka magicznych roślin, porozstawianych po kątach i na półkach. — Nigdy bym się nie domyślił, że masz do nich rękę — dodał.
— Umawiałem się z Neville'em — powiedział Malfoy, jak gdyby to miało wszystko wyjaśnić.
W czasie przygotowywania prostego posiłku Harry'emu wolno było tylko patrzeć. Draco upierał się, że kuchnia jest za mała dla dwóch osób i sam ma wszystko pod kontrolą. Potter bardzo się zdziwił, że gotuje zupełnie bez użycia magii.
— Lubię to — wyjaśnił Malfoy, kiedy Harry zwrócił mu uwagę. — Używam jej jedynie do takich gównianych rzeczy jak mycie naczyń czy szorowania toalety.
Harry zrozumiał, że cała jego praca ma się ograniczać do dbania, aby kieliszek Ślizgona był zawsze pełny i zanim siedli do stołu, zdążyli wypić całą butelkę wina.
— Jeżeli utrzymamy to tempo, jutro będę musiał zgłosić w pracy, że jestem chory — powiedział Malfoy, puszczając oczko. Nałożył farfalle* na talerze i wręczył je Harry'emu, aby postawił na stole.
— Nawet z eliksirem na kaca?
— Jeśli będę się czuł jak dzisiaj rano, to tak.
Harry męczył się z otwarciem butelki Barolo, którą Malfoy mu wręczył.
— Nie sądziłem, że wczoraj wieczorem byłeś aż tak pijany.
— Wyszedłeś wcześnie, zapomniałeś? — Ślizgon stuknął różdżką w szyjkę butelki i korek wystrzelił na pół metra w powietrze, po czym poleciał do stojącego w kącie, pełnego podobnych korków kosza.
Potter uzupełnił kieliszki i usiadł.
— Więc... zostaliście sami z Mannym?
Malfoy wziął do ust kęs makaronu i zmarszczył nos.
— Och, to kurewsko niemożliwe kupić smaczne pomidory o tej porze roku. — Harry wpatrywał się w niego, dopóki Ślizgon nie wywrócił oczami i nie westchnął. — Dobrze już, dobrze. Zdenerwowałem się po tym, jak wybiegłeś bez wyjaśnienia. Nawet na mnie nie spojrzałeś. — Lekki ton jego głosu był wymuszony i Harry niemalże mógł wyobrazić sobie ból kryjący się za słowami. — Dlatego wypiłem kilka drinków, a potem Manny wypieprzył mnie i wyszedł.
Tym razem to Harry wywrócił oczami.
— Dlaczego odczuwasz potrzebę raczenia mnie takimi szczegółami?
— Bo tego chciałeś — odpowiedział Malfoy, unosząc brew. — Czy nie o to właśnie pytałeś? — Harry wbił wzrok w swój talerz. Gdyby był ze sobą zupełnie uczciwy, musiałby przyznać się do tego, że naprawdę pytał dokładnie o to.
— Poza tym to nie są szczegóły, Potter. Szczegóły byłyby, gdybym powiedział, że najpierw mnie ssał, a dopiero potem pieprzył, dokładnie na tym stole. — Harry upuścił widelec, a wyraz twarzy Malfoya stał się drapieżny. — Chcesz jeszcze więcej szczegółów? Wszystko zaczęło się, kiedy powiedział mi, że cię pocałował i jak podniecająca była myśl o nas trzech razem. Kiedy był wewnątrz mnie, powiedział, jak bardzo chciałby zobaczyć ciebie na swoim miejscu. — Zupełnie obojętnie napił się wina, tak, jakby rozmawiali o pogodzie. Harry ciągle nie podniósł swojego widelca. Nie miał pewności, czy powinien być zaszokowany, czy zazdrosny, zdegustowany, a może podniecony na myśl o Mannym pieprzącym Malfoya i mówiącym o... nim. Wziął kilka szybkich łyków wina, niezdolny, aby spojrzeć Ślizgonowi w oczy. — Przepraszam — odezwał się Malfoy, z nutką rozbawienia w głosie. — Być może nie potrzebowałeś aż tak dokładnych szczegółów.
— Ja... — zaczął Harry, ale naprawdę nie wiedział, co powiedzieć. Podniósł wzrok i zobaczył, że Malfoy obserwuje go z zamyślonym wyrazem twarzy.
— Czyli naprawdę cię pocałował? — zapytał, biorąc kolejny kęs makaronu.
— Tak — odpowiedział Harry. Podniósł widelec i pogrzebał nim w swoim talerzu. — Pocałował mnie.
— I? — kontynuował Ślizgon z pełnymi ustami.
— Było nieźle — odparł Potter, uśmiechając się wbrew sobie. — Manny zna się na całowaniu.
Malfoy zachichotał.
— Czyli sopel lodu, zwany Harrym Potterem, zaczyna topnieć?
— Nie jestem gejem — upierał się Harry, wymachując widelcem. — Lubię kobiety. Lubię ich ciała, wszystkie te miękkości i krzywizny. Lubię piersi.
Malfoy wykrzywił usta z odrazą.
— Piersi służą do karmienia dzieci. Naprawdę powinieneś wyrosnąć już z kompleksu Edypa.
— Lubię cipki — dodał Harry ze śmiechem. — Lubię sposób, w jaki pachną i smakują.
— Dobrze, dobrze, proszę, przestań już — powiedział Malfoy, powstrzymując go ruchem ręki. — To jest zdecydowanie zbyt wiele szczegółów.
— Co, teraz ty nie możesz ich znieść? — zaśmiał się Harry.
— Och, nie — odparł Malfoy. — Zupełnie nie o to chodzi. Widzisz, ja nie lubię kobiet. Jestem tak bardzo homoseksualny, jak tylko mężczyzna może być. Nigdy nawet nie widziałem cipki i wątpię, czy kiedykolwiek zobaczę, no, chyba że któraś z moich przyjaciółek będzie miała dziecko, a ja, z powodu jakichś strasznych okoliczności, zostanę zmuszony do odebrania porodu — przerwał i uniósł kieliszek, zerkając przy tym na Harry'ego. — Z drugiej strony ty wydajesz się uważać mężczyzn za co najmniej odrobinę pociągających.
— Nie mogę powiedzieć, że się z tym nie zgadzam — powiedział Harry zgodnie z prawdą. Malfoy uniósł brew i dolał mu wina.
— Najpierw Weasley, teraz Manny. Dwaj chłopcy w przeciągu dziesięciu lat? Jesteś praktycznie biseksualny.
Potter jadł i uśmiechał się. Ulżyło mu, że wrócili do flirciarskiego przekomarzania się, jak gdyby nic się nie wydarzyło. Jednak w ciągu ostatniej doby wydarzyło się sporo. Nie był pewien, co się stanie, kiedy przyjdą inni, ale teraz przynajmniej znowu normalnie rozmawiali.
Siedzieli nad winem, rozluźnieni, i wspominali szkolne lata. Nic dziwnego, że na wiele wydarzeń ze swojego nastoletniego życia patrzyli z zupełnie innej perspektywy.
— Och, daj spokój — jęknął Harry, wymachując kieliszkiem. — Umbridge była wredną suką.
— Wcale nie — jeśli się z nią zgadzałeś, potrafiła być całkiem miła — sprzeciwił się Malfoy. — Szczerze, Harry, mógłbyś zaoszczędzić sobie wielu problemów na piątym roku, gdybyś nie gadał o Voldemorcie. Wszyscy, którzy się liczyli i tak wiedzieli, że mówisz prawdę.
— Ona szerzyła kłamstwa i propagandę — odparł Potter. — Nie mogłem siedzieć cicho. Można było uratować tyle istnień, gdyby prawda wyszła na jaw wcześniej.
— Jesteś pewien? — Malfoy uniósł brew. — Wątpię, czy cokolwiek by się zmieniło, gdyby wieści wyszły na jaw rok lub dwa lata później. — Umilkł, studiując swój pusty kieliszek. — Zaprzeczenie to potężna emocja, szczególnie, jeśli podsyca ją strach.
Harry patrzył na niego przez chwilę, zastanawiając się, czy to była sugestia do niego samego.
— Być może — odpowiedział. Możliwość taka sprawiła, że poczuł się niewygodnie.
Przez chwilę siedzieli w ciszy.
— Widziałem cię raz z Ginny Weasley — odezwał się w końcu Malfoy, odrobinę niewyraźnym głosem.
— Żartujesz? — Potter zarumienił się, choć był wdzięczny za zmianę tematu.
— W pokoju życzeń.
— Och, Boże — jęknął Harry. Doskonale pamiętał ten dzień. Tego roku on i Ginny zerwali ze sobą, a ona od miesięcy starała się zaciągnąć go do łóżka. To było zaraz po niefortunnym pocałunku z Ronem i wcale nie uważał, że pieprzenie małej siostrzyczki przyjaciela mogłoby zaleczyć ranę. Pewnego marcowego dnia Ginny w końcu dorwała go i przekonała, że potrzebuje pomocy z pewnym zaklęciem na obronę przed czarną magią. Zaciągnęła go do pokoju życzeń i flirtowała z nim przez dobre pół godziny, aż w końcu popchnęła go na podłogę i pocałowała. Zsunęła mu spodnie i wzięła do ręki penisa, zanim uświadomił sobie, co się właściwie dzieje. Pod kraciastą, szkolną spódnicą nie miała na sobie niczego i po prostu nadziała się na niego.
Harry odetchnął głęboko.
— Właściwie to był mój pierwszy raz.
— Jasne — parsknął Malfoy, ale widząc poważny wyraz twarzy Harry'ego, opadła mu szczęka. — Żartujesz!
— Nie — odparł Potter, rumieniąc się. — No dobrze, mój pierwszy raz, kiedy robiłem to. A jak ty się tam znalazłeś?
— Nie byłeś jedyną osobą w szkole, która posiadała pelerynę niewidkę. — Malfoy rzucił zaklęcie na naczynia i patrzył, jak płyną do kuchni i układają się w zmywarce, uprzednio zrzucając z siebie resztki jedzenia do kosza na śmieci. — Mówiłem ci, że sporo podglądałem.
Harry zmrużył oczy.
— Co jeszcze widziałeś?
Malfoy wstał i uśmiechnął się, ale nie odpowiedział.
Rozsiedli się na kanapie, pijąc wino i zerkając na jeden z odcinków „Ryzykantów”, jaki Draco miał nagrany. Harry narzekał na beznadziejny gust Ślizgona, ale mimo to nadal oglądał program.
Prawda jednak była taka, że większość czasu patrzył na Malfoya. Obserwował, jak wyraz jego twarzy zmienia się od zakłopotania do wesołości, od zaskoczenia do radości, ciągle i ciągle od nowa. Rejestrował, jak szare oczy kierują się ku niemu, kiedy Draco sądził, że Harry tego nie widzi. Obserwował sposób, w jaki spuszcza wzrok, kiedy mu dokuczał. Uświadomił sobie, że pragnie dotknąć Malfoya, nieważne w jaki sposób: ująć go za rękę, musnąć włosy czy docisnąć do niego swoje udo, cokolwiek.
Czuł się, jakby był na jakiejś wyjątkowo niezgrabnej randce. Wiedział, że lubi osobę, z którą jest, ale boi się wykonać jakikolwiek ruch. Wbrew faktowi, że przez całe dorosłe życie kobiety uganiały się za nim, nie uważał siebie za przystojnego. Zawsze bał się bycia odrzuconym. Poza tym, dziewczyny, które go chciały, po prostu same go podrywały.
Być może mężczyźni byli inni. Być może on sam z mężczyznami będzie inny.
Przełknął ślinę, patrząc na Malfoya. Czy naprawdę mógłby to zrobić? Uważać mężczyzn za atrakcyjnych to jedno, a uprawiać seks z którymś z nich, to zupełnie co innego. Ślizgon zdawał się mieć do tych spraw podejście bardzo swobodne i choć nie było to coś, z czym Harry czuł się całkiem wygodnie, może spanie z nim pozwoliłoby osiągnąć cel, czyli zyskać zaufanie Malfoya.
Sięgnął do kieszeni i wyciągnął kolczyk.
— Daj rękę.
— Co? — zapytał Malfoy nieufnie.
— Mam coś dla ciebie, głupku. No, dawaj. — Draco posłuchał i Harry upuścił mu prezent na dłoń.
Ślizgon gapił się na niego przez chwilę.
— Kupiłeś to dla mnie? — Harry kiwnął głową. — Dlaczego?
— Sprawił, że o tobie pomyślałem. — Potter wzruszył z zakłopotaniem ramionami.
Malfoy przez chwilę przyglądał się kolczykowi.
— Jest piękny. I jak słodko, rzuciłeś na niego zaklęcie ochronne. — Policzki Harry'ego oblały się szkarłatem, kiedy zrozumiał, jak ckliwe było to, co zrobił. — Przeprosiny przyjęte — dodał Malfoy, wyjmując z ucha stary kolczyk i zakładając nowy.
„Nie przepraszałem”, pomyślał Potter, zaciskając zęby, ale wiedział, że lepiej nie mówić tego na głos.
Draco uśmiechnął się do niego i wtedy oddech zamarł Harry'emu w gardle. Uśmiech był promienny, jakkolwiek niewłaściwe mogło wydawać się to słowo w odniesieniu do mężczyzny. Oczy Malfoya stały się teraz bardziej srebrne niż szare, a włosy opadły mu luźno wokół twarzy. Pochylił głowę, a zafarbowany na rudo kosmyk zsunął się na oczy. Harry wyciągnął rękę, aby schować mu go za ucho, a potem zsunął dłoń na policzek Malfoya. Oczy chłopaka były szeroko otwarte, a spojrzenie łagodne, niemal zapraszające. Kiedy przełykał ślinę, jego wargi rozchyliły się lekko.
Moment wydawał się doskonały na pocałunek, więc Harry dotknął niepewnie ust Malfoya. Spodziewał się protestu, ale kiedy nic takiego nie nastąpiło, przywarł mocniej, wplatając palce w jego włosy. Musnął językiem wargi i bardziej wyczuł niż usłyszał ciche kwilenie. Otworzył usta, czując, że wargi pod nim odzwierciedlają ten gest. A potem był już tylko ruch języków, odrobina zębów, żar i smak wina. Do tej pory nie był świadomy, że Malfoy drży, zrozumiał to dopiero, kiedy przestał, a jego ręce objęły go i przyciągnęły do siebie.
„Och, Boże”, pomyślał Harry, czując, że robi się twardy. Docisnął Malfoya do kanapy, automatycznie wsuwając kolano między jego uda, rozsuwając je tym ruchem na boki.
Brzęczący dźwięk sprawił, że Draco zesztywniał.
— Kurwa — wymamrotał, przerywając pocałunek. — Przyszli. — Harry podniósł się, próbując opanować oddech. Wpatrywali się w siebie przez krótki, niezgrabny moment, po czym Malfoy wygładził ubranie i podszedł do interkomu. — Tak?
— Kolego, otwórz te pieprzone drzwi, zamarzamy tu! — usłyszeli. Ślizgon nacisnął guzik i zanim odwrócił się do Harry'ego, wziął głęboki oddech. Żaden z nich niczego nie powiedział.
Po pocałowaniu Rona, Harry przeżywał straszne chwile. Oszołomiony wyraz jego twarzy, szeroko otwierające się oczy, których spojrzenie stwardniało, zanim się odezwał: „Dlaczego, do jasnej cholery, to zrobiłeś?”. Starał się przeprosić, ale Ron po prostu wyszedł i unikał go aż do Bożego Narodzenia. Harry czuł się zdruzgotany i obiecał sobie, że nigdy więcej tego nie zrobi.
Ale właśnie zrobił. „Niech to jasny szlag trafi”, pomyślał.
Malfoy uśmiechnął się do niego i wzruszył ramionami.
— Zła synchronizacja. Choć oni oczywiście i tak myślą, że się pieprzymy.
Potter spuścił wzrok na swoje niewątpliwie ciasne spodnie.
— Pójdę... będę w toalecie — wymamrotał, starając się, na ile potrafił, taktownie opuścić pomieszczenie. Był oszołomiony na tyle, że pozbycie się niechcianej erekcji okazało się bardzo łatwe. Potem długo wpatrywał się w swoje odbicie w lustrze. Niestety, nie było magiczne, więc niczego mądrego mu nie doradziło.
Kiedy wrócił do salonu, zobaczył, że Colby przyprowadził kilku nieznajomych mężczyzn.
— Och, a to jest Harry — powiedział w ramach powitania. Nowoprzybyli uśmiechnęli się do niego, a potem poszli z Malfoyem do kuchni, aby zrobić drinki. Colby objął go w talii. — Obaj wyglądacie na trochę rozczochranych. Przepraszam, jeśli w czymś przeszkodziliśmy — dodał i zachichotał, widząc rumieniec Harry'ego.
Dziesięć minut później przybył Jeremy z kolejnym gościem. Colby wyjawił, że para spotyka się z przerwami już od kilku miesięcy. Malfoy ustawił radio na kanale emitującym spokojną muzykę, a potem wszyscy usiedli i zaczęli rozmawiać. Przez chwilę Harry czuł się lekko rozbawiony. Dyskusja skoncentrowała się na miejscowej polityce, a dwaj nieznani mu do tej pory chłopcy okazali się być studentami uniwersytetu stanowego. Opowiedzieli szczególnie wesołą historię o niedawnej kłótni, jaka miała miejsce w miasteczku uniwersyteckim pomiędzy członkami organizacji Młodzi Republikanie a osobami zrzeszonymi w Studenckim Przymierzu Gejów, Lesbijek, Biseksualistów i Transseksualistów. Wszystko skończyło się tym, że prezes republikanów zmuszony został do napisania publicznego listu, w którym przeprosił za nietaktowne używanie słowa „dziwolągi”.
— Przynajmniej macie takie organizacje — parsknął Malfoy. Potter nie dosłyszał reszty jego wypowiedzi, ponieważ Ślizgon usiadł bardzo blisko jednego ze studentów i uśmiechnął się do niego w sposób, który był dla Harry'ego zbyt znajomy. Zacisnął ze złości zęby.
Jeremy z przyjacielem pracowali przez chwilę nad czymś, co okazało się być fajką. Nie przerywając rozmowy, podali ją kolejnej osobie. Harry zawahał się przed zaciągnięciem. W miesiącach po wojnie palił sporo marihuany, ale kiedy okazało się, że Cho jest w ciąży, oboje obiecali nie tykać więcej narkotyków.
Widząc, jak Draco trąca nosem szyję studenta, zmusił się do odwrócenia głowy. Malfoy nie wykazywał żadnej ostrożności w stosunku do obcych ludzi i Harry zaczął się zastanawiać, czy celowo zachowuje się tak destrukcyjnie. Oczywiście, zaklęcia ochronne wokół mieszkania były silne. Wątpił, czy ktoś byłby w stanie skrzywdzić tu Ślizgona.
Colby chrząknął i szturchnął go, więc Harry spojrzał na trzymaną w ręce fajkę. W imię dobra misji, najlepiej wtopić się w tłum. Poza tym, jeśli zajdzie taka potrzeba, zawsze może rzucić na siebie zaklęcie trzeźwiące. Musiałby ukryć się w toalecie, ale...
Malfoy zaśmiał się głośno i dźwięk jego głosu sprawił, że Harry zadrżał. Nie był zazdrosny, już bardziej zdenerwowany całą sytuacją. Jeśli ma zachować spokój, trochę rozluźnienia bardzo mu się przyda. Pstryknął zapalniczką i uniósł fajkę do ust.
Odczucie okazało się silniejsze, niż pamiętał, ale udało mu się nie zakaszleć. „To jak jazda na rowerze”, pomyślał, oddając fajkę Colby'emu. Spojrzał na Malfoya i jego najświeższą zdobycz. Zdusił narastającą frustrację, próbując przekonać sam siebie, że nic nie czuje. W końcu ten chłopak był dla Ślizgona jedynie potencjalnym partnerem do pieprzenia. Szansa, że może okazać się niebezpieczny, była niewielka. Mimo to nie zaszkodzi przypomnieć Malfoyowi, co się wcześniej między nimi wydarzyło.
Podniósł się z kanapy i przeszedł przez pokój.
— Mogę z tobą pogadać? — zapytał, stając przed Ślizgonem.
— Właśnie teraz?
Harry z zakłopotania skrzyżował ręce na piersi. Naprawdę nie miał zamiaru robić sceny.
— Tak, teraz.
Malfoy kiwnął nieznacznie głową do siedzącego obok chłopaka, który właśnie zaciągał się dymem.
— W tej chwili jestem trochę zajęty.
Harry z trudem pokonał chęć spiorunowania go wzrokiem.
— Proszę — powiedział z nadzieją, że nie brzmi zbyt patetycznie.
Po wywróceniu oczami i zapewnieniu, że wróci szybko, Malfoy poszedł za nim do sypialni.
— O co chodzi? — zapytał, wyraźnie rozdrażniony.
Harry nie mógł się powstrzymać i parsknął.
— Naprawdę nie masz żadnego pojęcia, dlaczego chciałem z tobą porozmawiać?
— Nie — odparł Malfoy. — Nie mam.
— Czy nie całowałeś mnie dwadzieścia minut temu, a teraz...
— Och, do kurwy nędzy — jęknął Ślizgon. — Wiedziałem, że będę tego żałował. Harry, posłuchaj, powinieneś już wiedzieć, co lubię.
— A co lubisz, Draco? — zapytał Potter. — Proszę, powiedz, żebym źle nie zrozumiał tego, co się wydarzyło między nami.
Malfoy popatrzył na niego zaszokowanym spojrzeniem.
— Harry, między nami nic się nie wydarzyło.
— Więc dlaczego pocałowałeś mnie w ten sposób? Dlaczego patrzyłeś na mnie, jak...
— Bo robię tak z każdym! Wydaje ci się, że jesteś kimś wyjątkowym?
— Ja... nie — odparł Harry, czując się bardziej zraniony, niż był gotów przyznać. W jakiś sposób rozmowa ta stała się wyjątkowo realistyczna, co bardzo go zaskoczyło.
— A ja myślę, że tak — zripostował Malfoy, potrząsając głową. — Zawsze tak uważałeś. Ale ja nie będę częścią twojego małego, porozwodowego, biseksualnego wyskoku. Możesz sobie znaleźć kogoś innego do pieprzenia, zanim wrócisz do Anglii, do prawdziwego świata. To jest moje cholerne życie, Harry, a nie jakiś telewizyjny serial, do którego możesz wkroczyć, gdy najdzie cię ochota i tylko dlatego, że wydaje ci się, iż mógłbyś lubić chłopców.
— Nie jestem... to nie tylko... — Harry przerwał, zdenerwowany. — Draco, lubię cię.
I była to prawda. Faktyczne lubił Malfoya. Bardzo. Kiedy to się zaczęło?
Ślizgon westchnął głęboko i spuścił wzrok.
— Harry, posłuchaj. Ja też cię lubię. Naprawdę, ale... nie mogę... — Wypuścił powietrze, jak gdyby starając się zebrać odwagę. — Moje życie jest teraz trochę skomplikowane. Możemy być tylko przyjaciółmi, niczym więcej. Przykro mi.
Malfoy wyszedł z pokoju, nie rzucając Harry'emu ani jednego spojrzenia.
Sam Harry poczuł się, jak gdyby dostał cios prosto w brzuch. Zaszokowany usiadł na chwilę na łóżku. Co tu się, do cholery, dzieje? Malfoy patrzył na niego, jakby rzeczywiście czuł, iż związek między nimi wiąże się z jakimś ryzykiem, którego nie ośmielał się podjąć. Ale pocałunek był prawdziwy, tu Harry nie miał żadnych wątpliwości. Na samo jego wspomnienie coś drgnęło mu w żołądku.
Potarł rękami twarz. Wszystko stało się tak szybko, że nie miał czasu uporządkować myśli. Uznał, że, jeśli tylko zechce, może mieć Malfoya - w końcu Ślizgon nie zwracał szczególnej uwagi na to z kim sypiał. Ale uwodzenie go nie wydawało się już potajemnym wybiegiem, raczej czymś realnym i niebezpiecznym. A co z nim? Czego tak naprawdę chciał? W tej chwili nie był niczego pewien.
Otworzył drzwi i od razu otoczył go zapach marihuany oraz śmiech dobrze bawiącego się towarzystwa. Wrócił na swoje miejsce na kanapie, obok Colby'ego, rejestrując, że Malfoy ponownie zajmuje się swoim studentem, robiąc dokładnie to samo, co przed chwilą przerwał. Nawet nie spojrzał w stronę Harry'ego.
Potter zacisnął zęby i opuścił głowę na oparcie kanapy. Nie wiedział, jakim cudem uda mu się pozostać ze Ślizgonem w tym samym pomieszczeniu przez cały wieczór. Poczuł na udzie czyjąś rękę, a potem ktoś się nad nim pochylił. Otworzył oczy i zobaczył uśmiechniętą twarz Colby'ego.
Mężczyzna był naprawdę słodki, więc Harry wykrzywił lekko wargi, na co uśmiech Colby'ego jeszcze się poszerzył. Nie był pewien, czy jest gotowy na swobodne pieprzenie się z kimkolwiek, ale w końcu Malfoy znał tego człowieka od jakiegoś czasu. Być może zbliżenie się do niego okaże się przydatne i pozwoli zdobyć jakieś informacje o przeszłości Ślizgona. I możliwe, że jeśli Harry udowodni, iż nie traktuje seksu zbyt poważnie, Draco ponownie rozważy jego propozycję. Harry nie wiedział, czy jest w stanie kochać się z mężczyzną w ogóle, ale gdyby był, Colby z pewnością wyświadczyłby mu tę przysługę. Objął go i przyciągnął do siebie bliżej. Twarz mężczyzny rozjaśniła się tak, jak gdyby Boże Narodzenie przyszło wcześniej.
Fajka została uzupełniona i ponownie przeszła kilka razy z rąk do rąk. Podobnie drinki. Harry nie miał pojęcia, kto je przygotowywał, po prostu się przed nim pojawiały. Zachęcony brakiem oporu Colby zaczął całować go po szyi. Odczucie okazało się raczej przyjemne i Potter po raz kolejny przypomniał sobie, jak dawno nie uprawiał seksu z kimkolwiek poza własną ręką.
— Dobrze się bawisz? — usłyszał nagle znajomy głos tuż przy uchu. To był Manny i Harry uświadomił sobie, że całkowicie przegapił jego przybycie. Zdusił rodzący się w gardle jęk. Wypalił i wypił zdecydowanie zbyt dużo i teraz jego zmysły stały się niebezpiecznie otępiałe. Najwyższy czas, żeby pomyśleć o zaklęciu trzeźwiącym.
— Jasne — odpowiedział, drżąc lekko, ponieważ Colby wspiął mu się na kolana, aby zrobić Manny'emu miejsce obok nich.
Mężczyzna zaczął coś mówić, ale Potter niespecjalnie zwracał na to uwagę. Colby kręcił się bardzo celowo, co działało raczej rozpraszająco. Harry uszczypnął go w pośladek, próbując w ten sposób zmusić go do zaprzestania. W zamian otrzymał jednak tylko intensywniejsze pocałunki w szyję.
Manny wydawał się niezrażony tym, co robili w trakcie rozmowy.
— Gdzie jest Derek? — zapytał, rozglądając się wokół.
— Nie wiem. Był... — Harry zamrugał. Odsunął od siebie Colby'ego i zlustrował salon. — Jeszcze przed chwilą tu był. — Czyżby wyjścia Malfoya także nie zauważył? Zdecydowanie najwyższy czas na zaklęcie.
Manny wzruszył ramionami.
— Może poszedł do toalety.
Harry po raz kolejny rozejrzał się po pokoju. Wyjątkowo przyjaźnie nastawionego partnera Malfoya także nigdzie nie było widać.
— Pewnie wyszedł na papierosa — powiedział, zsuwając siedzącego mu na kolanach mężczyznę. — A ja w zasadzie muszę iść do ubikacji. — Oczy Colby'ego rozbłysły, więc Harry posłał mu ostrzegawcze spojrzenie. — Naprawdę. A ty poczekaj tu jak grzeczny chłopiec.
Colby uśmiechnął się leniwie, ale, ku uldze Harry'ego, posłuchał.
Toaleta okazała się zajęta, więc Potter miał pretekst, aby zajrzeć do sypialni.
Gdy otworzył drzwi, w zasadzie nie poczuł się zaskoczony tym, co zobaczył. Malfoy był nagi od pasa w dół i otaczał udami leżącego na łóżku studenta, a jego biała koszula powiewała wokół bioder. Harry gapił się, dopóki nie zrozumiał, że widzi, jak penis chłopaka zagłębia się w tyłku Malfoya, jak Ślizgon rozpościera szeroko nogi i pochłania go, opadając w dół, a potem unosi się i opada z powrotem. Ruch był zaskakująco szybki i student z wysiłkiem wyginał biodra, aby dostosować się do rytmu.
Harry patrzył niepewny, co powinien czuć. O dziwo, nie był rozgniewany. To było zupełnie coś innego.
— Spierdalaj stąd! — krzyknął w pewnej chwili Malfoy, nawet się nie odwracając, aby sprawdzić, do kogo mówi.
Harry cofnął się i zamknął drzwi. Zamykając oczy, oparł się o ścianę.
Jakaś jego część chciała się rozpłakać. Inna pragnęła rzucić Crucio na chłopaka, który pieprzył Malfoya. Jeszcze inna najchętniej zaciągnęłaby Ślizgona do jakiegoś ciemnego kąta i stłukła go do nieprzytomności. Ale była też taka, która chciała pokazać, że nic go to nie obchodzi.
— Wszystko w porządku? — zapytał Colby, stając tuż przed Harrym.
Potter wzruszył ramionami i potrząsnął głową, aby podkreślić właściwą odpowiedź.
— Powinienem już wiedzieć, jaki on jest.
Colby uśmiechnął się i pocałował go. Odczucie na początku okazało się przyjemnie delikatne, ale po chwili stało się raczej dotkliwe. Mężczyzna nie całował nawet w przybliżeniu tak dobrze jak Malfoy. Był zdecydowanie zbyt entuzjastyczny w używaniu języka i wydawało się, iż uważa, że lizanie migdałków Harry'ego to wyjątkowo dobry pomysł. Ale samo przez się, nie było złe. Colby docisnął go do drewnianej powierzchni i Potter nagle stał się świadomy napierającej na jego udo erekcji.
— Boże, chcę cię. Pragnę ssać twojego penisa. Pragnę cię pieprzyć. Od pierwszej chwili, gdy tylko cię ujrzałem.
Harry usilnie starał się nie roześmiać na słowa, które brzmiały niczym wyjęte prosto z taniego filmu pornograficznego.
— Niech będzie — wymamrotał, zastanawiając się, czy postępuje słusznie.
Kiedy drzwi za nimi otwarły się, prawie przez nie wpadli.
— Nareszcie — mruknął Colby, ciągnąc Harry'ego za sobą. Potter nie potrafił powstrzymać złośliwego uśmiechu, widząc zaskoczenie na twarzy Malfoya. Kiedy się mijali, Ślizgon złapał go za rękę i rzucił mu zaciekawione spojrzenie. Harry zatrzymał się. Już miał na końcu języka słowa: „Widzisz? Mogę być taki, jak ty. I jak się teraz czujesz?”
— Och, nie! Nie zrobisz tego — powiedział Colby, patrząc na Malfoya ze złością. — Nie możesz pieprzyć każdego, na kogo masz ochotę, i oczekiwać, że reszta z nas nie będzie robić tego samego.
Ślizgon uśmiechnął się szeroko i wypuścił trzymaną rękę.
Kiedy drzwi za nimi zamknęły się, Harry zaczął panikować. Czy właśnie za chwilę miał uprawiać seks z mężczyzną?
— Kurwa — szepnął, przypominając sobie, co Colby miał zamiar z nim zrobić. Nie był pewien, czy chciał mieć cokolwiek w tyłku, a już z pewnością nie... to.
Zanim zdążył pomyśleć o wyjściu z tej kłopotliwej sytuacji, Colby zmusił go do zajęcia siedzącej pozycji na łóżku, rozpiął mu dżinsy, szybko zsunął je do kolan i natychmiast wziął w usta jego półtwardego penisa.
Odczucie sprawiło, że Harry gwałtownie wciągnął powietrze, w końcu od ostatniego razu minęło już sporo czasu. To nie był najlepszy stosunek oralny, jaki w życiu otrzymał, ale z pewnością plasował się powyżej średniej, dlatego postanowił odprężyć się i cieszyć chwilą. Colby działał entuzjastycznie i z poświęceniem, więc już moment później Harry wiedział, że wkrótce skończy.
Położył dłoń na czole partnera i spróbował go odepchnąć.
— Ja... zaraz... — mruknął, ale Colby nie wycofał się i Harry doszedł prosto w jego usta.
Minęło trochę czasu, zanim zrozumiał, że mężczyzna przełknął. Poczuł, że zarówno mu to pochlebiło, jak i go zaskoczyło. Nie był pewien, co on sam sądzi o połykaniu nasienia. Podobnie, jak nie wiedział, co myśleć o ssaniu czyjegoś penisa.
Colby puścił jego erekcję, gdy Harry zaczął krzywić się z bólu wywołanego poorgazmową nadwrażliwością, a następnie podniósł się i pocałował go. Potter starał się nie trząść z powodu faktu, że właśnie smakuje swoją własną spermę. Cho nie znosiła wręcz, kiedy robił to zaraz po tym, jak ją lizał i do tej pory nie do końca rozumiał, dlaczego.
— Boże, to było niesamowite — szepnął Colby między pocałunkami. Początkowo szalone tempo zaczęło zwalniać i Harry musiał zmienić zdanie o swoim pierwszym wrażeniu. Język Colby'ego krążył wokół jego własnego, wydobywając go z ust i ssąc. Poczuł, jak jego mózg zaczyna topnieć i nie mógł zrozumieć, dlaczego wcześniej uważał, że ten mężczyzna nie za dobrze całuje.
Colby przysunął się bliżej, tak że mokry czubek jego penisa muskał nagie udo Harry'ego. Kiedy zdążył zdjąć spodnie? Potter próbował nie panikować. Rozumiał, że musi pomyśleć, co zrobić, zanim jego partner zasugeruje coś, na co nie miał najmniejszej ochoty. Nie posiadał żadnych doświadczeń związanych z seksem z mężczyznami, ale była jedna rzecz, o której wiedział, że jest w niej dobry. Zacisnął dłoń na erekcji Colby'ego.
Mężczyzna wydał z siebie jęk, a Harry musiał powstrzymać się, aby nie krzyknąć z zaskoczenia. Trzymany w ręce penis był... no dobrze, mały. Czując się teraz trochę pewniej, zaczął powoli poruszać dłonią. Colby przycisnął mu czoło do szyi i pojękiwał cicho.
Harry kątem oka uchwycił ruch po drugiej stronie pokoju. Zmrużył oczy i po chwili cień nabrał kształtu.
Pod ścianą siedział Malfoy. Użył standardowego zaklęcia kamuflującego, takiego, jakiego na treningu aurorskim uczyli się przenikać. Wyglądało na to, że Ślizgon chce być widoczny. Harry zmrużył oczy i dostrzegł, że Draco lekko się uśmiecha.
Potter nie był pewien, czy czuje się rozgniewany, zakłopotany czy schlebiony z powodu widowni. Oczywiście nawet gdyby chciał, nie za wiele mógł z tym fantem zrobić. Oczy Malfoya śledziły ruch jego ręki, ale pozycja, w jakiej siedział, uniemożliwiała stwierdzenie, czy to, co widzi pobudza go, czy nie.
Na nocnej szafce leżała tubka z nawilżaczem. Harry sięgnął po nią i odsunął od siebie podbródek Colby'ego.
— Odwróć się — powiedział.
Mężczyzna otworzył szeroko oczy, ale Harry uśmiechnął się tylko i przycisnął klatkę piersiową do jego pleców. Wycisnął odrobinę kremu na dłoń i objął nią penisa partnera. Colby zadrżał, kiedy jego ręka zaczęła się powoli poruszać, zatrzymując się na chwilę na czubku. Jego członek był obrzezany, z czym Harry jeszcze nigdy się nie spotkał. Wytropił palcami grzbiet główki i spojrzał na Malfoya.
Draco uśmiechał się.
Harry nie spuszczał z niego wzroku nawet, kiedy całował Colby'ego po szyi czy skubał płatek ucha, z ręką ciągle poruszającą się powoli na penisie partnera. Przyspieszył, gdy mężczyzna o to błagał, a potem zwolnił, kiedy czuł, że Colby jest już blisko.
— Jeszcze nie — szepnął, całując jego szyję.
Colby jęknął i nacisnął mocniej na pierś Harry'ego, opierając mu głowę na ramieniu i eksponując gardło. Potter odwrócił wzrok od Malfoya, skupiając się zamiast tego na ruchu klatki piersiowej Colby'ego, na sposobie, w jaki jego usta otwierały się i zamykały, na dźwiękach, jakie wydawał przy oddychaniu. Dostrzegł, że mężczyzna ma na nosie kilka piegów, a jego rzęsy są długie i ciemne.
Nabrał na dłoń jeszcze trochę lubrykantu i przyspieszył ruchy ręki. Colby pisnął. Harry musnął językiem płatek jego ucha i zauważył, że sam oddycha teraz szybciej. Pocałował Colby'ego w policzek, a wtedy mężczyzna odwrócił głowę na tyle, że mogli zetknąć się ustami.
Harry pomyślał, że wszystko, co teraz robi, jest niezwykle erotyczne. Jego partner zaczął wydawać z siebie miękkie odgłosy, przez co całowanie stało się nieco niewygodne i Potter ponownie skupił się na uchu.
— Tak, dobrze, teraz możesz skończyć — szepnął, poruszając ręką mocno i skręcając dłoń w nadgarstku, gdy dotykał czubka penisa. Dzięki nawilżaczowi jego palce ślizgały się po skórze bez oporu.
— Och, mój Boże... mój Boże... — mamrotał nieskładnie Colby, aż w końcu jego ciało napięło się z powodu orgazmu.
Po chwili odprężył się i prawie upadł na podłogę. Harry ze śmiechem złapał go pod ramionami i pomógł wstać.
— Zabrzmiało nieźle — powiedział i, nie mogąc oprzeć się pokusie, ugryzł go w szyję.
— Kurwa — mruknął Colby, opierając się o Harry'ego. — To było... o cholera — spojrzał na podłogę — Derek mnie zabije za to, że zafajdałem mu dywan. Lepiej to posprzątam.
Stanął o własnych siłach i obrócił się, aby pocałować Harry'ego, po czym wciągnął dżinsy i poszedł do łazienki.
Harry rzucił spojrzenie w stronę Malfoya i zobaczył, że Ślizgon śmieje się i potrząsa głową. Odwzajemnił uśmiech, na co Draco bezgłośnie zaczął bić brawo. Zerknął znacząco na nagą pachwinę Pottera i uniósł brew. Harry, choć nie wiedział dlaczego, wcale nie poczuł się skrępowany.
Colby wrócił z mokrą szmatką i zaczął szorować plamy wściekłymi ruchami. Potter obserwował go, od czasu do czasu rzucając spojrzenia Malfoyowi, który wcale nie wyglądał na zainteresowanego swoim dywanem.
— Wydaje mi się, że już wystarczy — powiedział w końcu Harry.
— Tak sądzę — odparł Colby, nie wstając z kolan. — Ale wiesz, nie chciałbym trafić na jego zły humor.
W drugim końcu pokoju Malfoy ponownie uniósł brew.
— Racja — powiedział Potter. Teraz był doskonały moment do wypytania Colby'ego o jego relacje ze Ślizgonem, ale nie mógł tego zrobić w obecności Draco.
Colby uśmiechnął się i przysunął bliżej. Przytulił głowę do pachwiny Harry'ego i z zainteresowaniem spojrzał na jego wciąż twardego penisa.
— Jesteś gotowy na kolejną rundkę? — zapytał.
Prawdę mówiąc, Harry był.
— Nie — odpowiedział jednak. Podciągnął Colby'ego do góry i pocałował go. Pieszczota była powolna i przyjemna, więc musiał odepchnąć od siebie mężczyznę, zanim jego kłamstwo wyszłoby na jaw. — Może później.
— Mmm... — mruknął Colby. — Pewnie oszczędzasz siły, żeby potem pieprzyć Dereka. Szczęśliwy gnojek.
— Jeśli zdołam odciągnąć go od innych chłopaków — odciął się Harry. To było wszystko, co mógł zrobić, aby nie spojrzeć na Malfoya.
— A to prawdziwa sztuka, prawda? Potrzebuję drinka. — Colby wyszedł z szerokim uśmiechem na ustach i zamknął za sobą drzwi.
Potter odwrócił się w kierunku, gdzie siedział Draco, ale Ślizgona już tam nie było. Dla pewności rozejrzał się po pokoju, jednak po Malfoyu nie zostało śladu. Westchnął. Seks okazał się zabawny i nie żałował tego, co zrobił. Absolutnie nie. Colby był sympatyczny oraz pełen zapału i Potter nie mógł zaprzeczyć, że uważa go za atrakcyjnego. Malfoy powiedział wcześniej, że Harry chce poeksperymentować z mężczyznami, ale im dłużej o tym myślał, tym bardziej się upewniał, że nie było to prawdą. To nie tylko ciekawość. W zasadzie Harry był w stanie wyobrazić sobie siebie w związku z mężczyzną, a to już zupełnie inna sprawa.
Poświęcił kilka minut na umycie się i ubranie, po czym wrócił do towarzystwa. Draco nie było, Colby pogrążył się w rozmowie ze studentami, a Jeremy ze swoim chłopakiem obmacywali się w kącie salonu.
Wyjął z lodówki piwo i usiadł na pustej kanapie. Colby odwrócił się, aby puścić do niego oczko, ale go zignorował. Nic nie mógł na to poradzić, ale w środku czuł się trochę pusty. Czyżby jego niedawny partner także szukał kolejnego kandydata do pieprzenia? Sączył piwo i starał się nie wyglądać na kogoś, kto się dąsa.
Hałas, jaki rozległ się za jego plecami, zwrócił uwagę wszystkich obecnych. Malfoy i Manny właśnie wychodzili z toalety, obaj uśmiechnięci i sugestywnie rozczochrani. Harry ugryzł się w policzek i odwrócił wzrok.
— Niewygodnie, co?— zażartował Jeremy, przerywając całowanie dla nabrania oddechu.
— Racja, niestety ktoś przywłaszczył sobie sypialnię — odciął się Malfoy, siadając na kanapie obok Harry'ego.
— Jakbyś nie robił tego wcześniej — powiedział Manny, zajmując miejsce po drugiej stronie.
Potter napiął mięśnie i napił się piwa.
— Och, nie bądź taki. — Malfoy pisnął Harry'emu do ucha i pocałował go w policzek. Był bardzo pijany, dużo bardziej, niż wydawał się być w sypialni. Ślizgon pochylił się, aby pocałować Manny'ego i Harry zamknął oczy. W tym momencie pragnął być gdziekolwiek indziej. Malfoy obrócił się, położył mu głowę na kolanach i spojrzał na niego z dołu. — Nie umiesz się bawić.
— Powinieneś o tym wiedzieć — powiedział Harry marudnym głosem.
— Muszę się napić — odparł Malfoy i, chwiejąc się, wstał z kanapy. W połowie drogi do kuchni jego uwagę zaprzątnęli studenci i koniec końców wylądował na kolanach jednego z nich. Tego, z którym jeszcze się nie pieprzył.
Potter zacisnął żeby.
— Naprawdę nie powinieneś pozwalać, aby aż tak to na ciebie wpływało — powiedział Manny, kładąc mu rękę na ramieniu.
Harry pozwolił, aby jego spojrzenie spoczęło na Mannym, ale nie odwrócił głowy.
— Łatwo ci mówić. I tak masz jego uwagę, kiedy tylko zechcesz.
— Podobnie, jak ty. Wszystko, co ostatnio słyszę, to Harry to, Harry tamto. I widzę, jak na ciebie patrzy.
Potter wreszcie obrócił się w jego stronę.
— O co ci chodzi?
Manny potrząsnął głową.
— Do tego sposób, w jaki ty patrzysz na niego. Zwraca na mnie uwagę tylko dlatego, że wie, iż ty w końcu odejdziesz.
Harry przełknął ślinę, niepewny, co ma powiedzieć. Prawdą było, że stąd wyjedzie. Ale miał też nadzieję, że Malfoy pojedzie razem z nim.
— Sądzisz, że on kiedykolwiek wróci do Anglii?
— Z tobą?
— Możliwe. — Harry jeszcze raz przełknął ślinę.
— Wątpię. Jest tutaj bardzo szczęśliwy. — Przez chwilę przyglądali się sobie nawzajem. Manny wyglądał na kogoś, kto stara się nad sobą zapanować. — Powiedz mi, Harry, co robisz w Anglii?
Potter uśmiechnął się, zaciskając usta.
— Pracuję dla rządu.
— Jasne — odparł Manny. — A dokładniej?
— Papierkowa robota. — Harry wzruszył ramionami. Oczywiście, to była prawda. Manny mógł sobie o tym myśleć, co mu się żywnie podobało.
— Jasne — odparł mężczyzna, posyłając mu długie spojrzenie.
Potter, nie przestając się uśmiechać, wziął długi łyk piwa.
— Hej, chłopaki, wyglądacie zdecydowanie zbyt poważnie — powiedział Malfoy, siadając przed nimi na podłodze.
Manny potrząsnął głową z rozbawieniem.
— Derek, jesteś kompletnie pijany.
— Racja! Kto chce mnie pieprzyć?!
Harry zakrztusił się piwem.
— Najwyższa pora powiedzieć dobranoc — zarządził Manny, na co Potter skwapliwie przytaknął.
Na szczęście całe towarzystwo wydawało się z nim zgadzać. Jeremy i jego przyjaciel w swoich pieszczotach dotarli do momentu „pokój potrzebny od zaraz” i taktownie opuścili mieszkanie. Colby oświadczył, że chce iść potańczyć, a studenci przyjęli jego pomysł z owacją.
— Nocne kluby są już zamknięte — powiedział Manny.
— Och, w takim razie będziemy musieli wrócić do mojego mieszkania, prawda? — uśmiechnął się Colby.
Manny wezwał dla nich taksówkę.
Dziesięć minut później Harry pomagał całemu towarzystwu zapakować się do samochodu, ponieważ byli zbyt pijani nawet na to, aby powiedzieć coś wyraźnie. Wręczył kierowcy dwadzieścia dolarów i powtórzył adres Colby'ego. Mężczyzna, dla którego nawet angielski nie był rodowitym językiem, a co dopiero amerykański w wydaniu pijanego Anglika, wydawał się przyjmować wszystko ze stoickim spokojem.
Harry rozejrzał się wokół, po czym wyciągnął różdżkę i rzucił na siebie zaklęcia trzeźwiące. Nie miał w tym zbyt dużej praktyki, więc nie udało mu się oczyścić głowy całkowicie, ale z pewnością pomogło. Natłok emocji w mózgu skojarzył mu się z wysokim poziomem kofeiny.
Wrócił do mieszkania, gdzie znalazł Malfoya i Manny'ego patrzących na siebie ze złością.
— Nie rozumiesz, że próbuję ci pomóc? — syknął Manny. Odwrócił wzrok i zauważył, że Harry ich słucha.
— Nie potrzebuję twojej pomocy — krzyknął Malfoy. — Wydaje ci się, że możesz kierować moim życiem i mam tego dosyć!
Potter odchrząknął. Nie miał zamiaru pakować się w sam środek kłótni. Choć, musiał przyznać, nie czuł się specjalnie zdenerwowany z powodu ich sprzeczki.
— Świetnie! — odciął się Manny. — Mam lepsze rzeczy do roboty niż zajmowanie się tobą!
Rzucił Harry'emu wściekłe spojrzenie i wyszedł, trzaskając za sobą drzwiami.
Potter odwrócił się do Malfoya, nie wiedząc, co powiedzieć. Ślizgon opadł na kanapę.
— Co ja, do cholery, wyprawiam?
— Idziesz do łóżka — odpowiedział Harry, podnosząc go na nogi. — Jutro będziesz czuł się kompletnie do dupy i spróbujesz rozwiązać swoje problemy.
— Ale wszystko spieprzyłem — jęczał Malfoy, kiedy szli do sypialni. — Nienawidzę siebie. Nienawidzę wszystkiego. Niech to szlag trafi! — Uwolnił się z objęć Harry'ego i zdarł z łóżka kołdrę tak gwałtownie, jak tylko potrafił.
— Uspokój się — powiedział Potter, popychając go na materac. — Jutro wszystko będzie dobrze.
Podciągnął do góry koszulę Malfoya, na co ten posłusznie uniósł ręce. Harry zdjął ją i uśmiechnął się, widząc jego rozczochrane włosy.
— Obiecujesz? — zapytał Draco, siedząc już na łóżku.
— Tak — powiedział Harry, wiedząc, że Ślizgon rano niczego nie będzie pamiętał. Powinien spróbować rzucić na Malfoya otrzeźwiające zaklęcie, ale... uznał, że za to, jak się dzisiaj zachował, należał mu się porządny kac. Być może dostanie nauczkę.
Rozpiął mu spodnie, zdjął je i położył mu nogi na łóżku, po czym okrył go kołdrą.
— Mogę ci ufać, Harry? — zapytał Malfoy, z zamkniętymi oczami.
Potter zawahał się i pogłaskał go po czole.
— Oczywiście.
— Chcę ci ufać. Naprawdę. Choć Manny mówił, że nie powinienem.
— Manny to egoistyczny kutas — szepnął Harry i pocałował go w czoło.
— Och, to miłe — wymamrotał Malfoy. — Zrób tak jeszcze raz.
Harry pocałował go i pogłaskał po policzku, rozważając swoje możliwości. Nie mógł nawet wymarzyć sobie lepszej okazji do wypytania Ślizgona, dlaczego przyjechał do San Francisco i co tu robi. Wyglądało na to, że Malfoy chce mu ufać. A Harry chciał w to wierzyć. Czy teraz powinien wykorzystać sytuację, czy może poczekać, aż Malfoy wytrzeźwieje i naprawdę mu zaufa?
— Draco, Draco — westchnął i odsunął się z trudem. — Rano znienawidzisz sam siebie.
— Zostań ze mną — szepnął Malfoy, przesuwając się pod kołdrą, jakby chciał zrobić Harry'emu miejsce. — Proszę.
Potter zagryzł wargę. Tak łatwo było rozebrać się i wsunąć pod okrycie. Nie wątpił, jak by się to wszystko skończyło. Ale tak bardzo, jak zaczynał pragnąć Malfoya, nie chciał robić tego w ten sposób. Zaledwie kilka godzin temu Draco powiedział mu, że nigdy nie będą niczym więcej niż przyjaciółmi. Pieprzenie się po pijanemu z pewnością nie było tym, czego Harry szukał.
Chciał, aby Malfoy przyszedł do niego sam — jako przyjaciel, powiernik i kochanek. I wiedział, że do tego potrzeba czasu.
— Dobranoc — szepnął i zamknął za sobą drzwi.
Rozciągnął się na kanapie i przełączył telewizję na CNN. Wyciszył głos do minimum i spróbował zasnąć.
***
*włoski makaron w kształcie kokardek z falistymi bokami
KONIEC ROZDZIAŁU IV
_________________
Jestem nienormalna.
Jestem opętana.
Jestem drarroholiczką.
---------------------------
ROZDZIAŁ V
8 lutego, 2004: niedziela
Harry'ego obudziły dźwięki krzątaniny w kuchni. Podniósł się i przetarł oczy, zauważając, że zegar na urządzeniu do kablówki wskazuje dziesiątą rano.
— Jasna cholera, niech to wszystko szlag trafi — mamrotał Malfoy.
Potter wstał, rozciągnął się i spojrzał w stronę kuchni.
— Draco?
Ujrzał Ślizgona, który w swoich ciemnozielonych spodniach od piżamy wyglądał wyjątkowo blado.
— Czuję się jak gówno — oznajmił. Poprawił zsuwające się okulary i pociągnął nosem.
— Nie jestem zaskoczony — odparł Harry. Wskazał na kanapę. — Usiądź. Czegokolwiek szukałeś, znajdę to dla ciebie.
Malfoy jęknął i podszedł bliżej.
— Nie kłopocz się. Miałem tylko nadzieję, że został jeszcze jakiś eliksir na kaca. — Wzruszył ramionami i opadł na kanapę, chowając twarz w dłoniach.
Harry przywołał dla niego szklankę wody.
— Będziesz musiał poradzić sobie w mugolski sposób.
— Ile to trwa?
— Czasami kilka dni — wyjaśnił Harry, niezdolny do powstrzymania uśmiechu. Wręczył Ślizgonowi szklankę. Malfoy napił się i wykrzywił usta.
— Och, Boże. Prawdopodobnie nie dam rady przetrwać dnia w tym stanie.
— Masz aspirynę? — spytał Potter. — Na pewno pomoże. I musisz jeść.
— Nie jestem głodny — odparł Malfoy, zamykając oczy. Zaraz je jednak otworzył. Mruknął w rozdrażnieniu. — Pokój wiruje. Niedobrze mi.
— Najlepiej coś tłustego — kontynuował Harry.
— Nie — jęknął Ślizgon. — Nie chcę jeść. Chcę zwinąć się w kłębek i spać.
Jak się okazało, Malfoy nie miał aspiryny, więc Harry musiał wyjść na zakupy. Wrócił po półgodzinie, niosąc także jajka i kiełbasę. Draco, przykryty kocem, spał na kanapie. Nie zdjął nawet okularów.
Harry zrobił kawę i przygotował śniadanie. Kiedy wrócił do salonu, aby nakryć do stołu, Ślizgona nie było, ale wkrótce pojawił się, jeszcze bledszy niż wcześniej.
— Wymiotowałem — odezwał się piskliwym głosem. — To normalne?
— Nigdy nie miałeś kaca? — zapytał Harry z niedowierzaniem.
Malfoy potrząsnął głową.
— Zawsze trzymałem pod ręką eliksir. I wierz mi lub nie, zeszła noc nie była typowa. Zwykle tyle nie piję.
— Nie sądzę, żeby to była wina alkoholu — wymamrotał Potter, prowadząc go do stołu.
— Racja — przyznał Draco, wzdrygając się. — Narkotyków zazwyczaj unikam. Nie mam zielonego pojęcia, co we mnie wczoraj wstąpiło.
— Zrobiło to co najmniej dwóch facetów — parsknął Harry, nalewając kawy.
Malfoy spojrzał na niego, ale nie odezwał się. Potter postanowił, że następnym razem ugryzie się w język.
— Chyba powinienem wziąć dzisiaj wolne — powiedział Draco, kiedy skończyli jeść. — Gdzie moja różdżka? — Przeszedł chwiejnym krokiem do kuchni i zajrzał do kredensu pod mikrofalówką, ale wrócił z pustymi rękami. Myślał przez chwilę, po czym ruszył, przez przedpokój w stronę łazienki. Pojawił się po kilku sekundach, niosąc zgubę. — To może trwać przez kilka dni? — wyjęczał. Harry kiwnął głową. — A ty dobrze się czujesz?
— Nie do końca — odparł Potter, myśląc, że najlepiej nie wspominać, iż wspomógł się magią. — Ale przeżyję.
— Ja chyba nie. Chociaż jedzenie trochę pomogło. — Malfoy usiadł ciężko na kanapie i stamtąd próbował rzucić zaklęcie czyszczące talerze, ale te jedynie zatrzęsły się i nic więcej się nie wydarzyło. — Do cholery, nie mogę się skoncentrować — jęknął.
— Zajmę się tym — powiedział Harry, wyjmując z kurtki własną różdżkę. Odwrócił się w stronę Ślizgona. — Skoro już zjadłeś, weź teraz aspirynę.
Draco kiwnął głową i opadł na poduszki kanapy. Harry przyniósł mu dwie pigułki oraz trochę wody i zmusił go do przełknięcia tabletek.
Siedzieli przez chwilę, a potem Malfoy wręczył mu swój telefon, aby wybrał numer kawiarni, w której pracował. Wymyślił historyjkę, jak to obudził się z bólem gardła, co ktoś po drugiej stronie słuchawki zdawał się przyjąć jako coś normalnego. Harry oparł się pragnieniu, aby zażartować, dlaczego gardło może Malfoya tak boleć.
— Nie ma innego wyjścia — powiedział Draco, gdy się już rozłączył. Odwrócił się w stronę Harry'ego. — Musisz jechać na Jarmark i kupić mi eliksir na kaca.
— Kurwa, nie ma mowy! — roześmiał się Potter.
— Dam ci pieniądze — dodał Ślizgon.
— Nie pójdę tam załatwiać twoich spraw — odciął się Harry i uśmiechnął się, gdy Draco wydął wargi. — Ale jeśli chcesz, z przyjemnością będę ci towarzyszył.
— Och, daj spokój — wyjęczał Malfoy. — Poza tym, to ty tak bardzo chciałeś tam pójść. Mógłbyś trochę pozwiedzać, kupić mi eliksir i wrócić.
Harry potrząsnął głową.
— Przykro mi, ale nie zgadzam się. Będziesz musiał jakoś to znieść. — Malfoy pisnął i zamknął oczy. — A tak w ogóle, zasłużyłeś na to.
— Nikt nie zasługuje na coś takiego — lamentował Draco, opadając na ramię Harry'ego. — Proszę. — Jego głos został stłumiony przez koszulę Pottera.
— Nie.
— Proszę.
— Nie.
Malfoy westchnął dramatycznie, po czym obaj zamilkli. Wszystko, co Harry mógł zrobić, to nie roześmiać się.
— Świetnie — warknął wreszcie Ślizgon, prostując się. — Pójdziemy. — Zerknął na Harry'ego.
— Naprawdę? — Potter był autentycznie zaskoczony.
Draco skinął głową.
— Czuję się okropnie, Harry. Ledwie mogę rzucać zaklęcia. Nie przeżyję tego dnia.
Potter uśmiechnął się.
— Kiedy wychodzimy?
— Jak weźmiemy prysznic — odparł Malfoy, wąchając się.
— My?
— Oddzielnie — dodał Ślizgon, ignorując uśmieszek Pottera.
Harry nie dostał pozwolenia na wejście do sypialni, dopóki Draco nie był gotowy. Wykąpał się i wtedy dotarło do niego, że będzie musiał założyć wczorajsze ubranie. Malfoy z pewnością nie był w stanie rzucić na niego czyszczącego zaklęcia. Otworzył drzwi i zerknął do salonu, ale pokój okazał się pusty.
— Draco?
Usłyszał lecącą wodę, a potem Malfoy, bardzo blady, ukazał się w wejściu do ubikacji.
— Teraz znowu muszę umyć zęby — powiedział Ślizgon, przykładając dłoń do czoła.
Harry musiał przygryźć wargę, aby powstrzymać się od zbyt szerokiego uśmiechu.
— Mogę pożyczyć koszulę? — zapytał. — I jakąś bieliznę?
Na dźwięk słowa „bielizna” oczy Malfoya powędrowały prosto na podbrzusze Harry'ego, który, dla wygody, zostawił ręcznik w łazience. Ślizgon szybko odwrócił wzrok.
— Tak. Bokserki są w najwyższej szufladzie. Koszulę wybierz sobie z szafy — wyjaśnił, wyglądając na zakłopotanego.
Harry wyjął pierwszą koszulę, która wpadła mu w oko — szarą, z długim rękawem, ozdobioną logo nowojorskiego College'u Queen. Kiedy pojawił się, w pełni ubrany, Malfoy zdawał się nie zauważać, co Harry miał na sobie. W swoim puszystym, zielonym swetrze i z rozwichrzonymi włosami wyglądał na całkowicie przygnębionego.
— Biedactwo — powiedział Potter, nieco zmartwiony. Draco uśmiechnął się. — Lubię cię w okularach — dodał i wyciągnął rękę, aby przesunąć oprawki trochę wyżej.
Malfoy wciągnął na głowę czarną, dzianinową czapkę, która niemal całkowicie przykrywała mu włosy.
— W tej chwili nie mam innej możliwości. — Sięgnął po płaszcz i kiwnął w stronę drzwi. — Vamonos*.
***
Krótka podróż taksówką do Haight-Ashbury została przerwana dwa razy przez żołądek Malfoya, choć jeden przystanek okazał się fałszywym alarmem. Kierowca wydawał się bardziej niż zadowolony, kiedy wysadzał ich na rogu ponurej ulicy. Harry dał mu spory napiwek i wylewnie przeprosił.
Draco rozejrzał się wokół, mrużąc oczy w słonecznym świetle.
— To naprawdę dobre miejsce, aby ukryć czarodziejską dzielnicę — rzucił żartobliwie, wodząc wzrokiem po roztaczającej się wokół ostoi kontrkultury. Niewielki, porośnięty trawą park był pełen odpoczywającymi ludzi, a w powietrzu rozbrzmiewały dźwięki ulicznych grajków. Turyści przechadzali się, robiąc zdjęcia osobom, które, jak się Harry'emu wydawało, wyglądały zaskakująco podobnie do czarodziejów.
— To dokąd idziemy? — zapytał Draco, opierając się o niego i chowając twarz w jego płaszczu.
— Szukamy sklepu o nazwie „Zaczarowany Grzyb” — odparł Potter. Przewodnik zostawił w swoim pokoju w hotelu i niczego więcej nie pamiętał.
— Spytaj kogoś — jęknął Malfoy. — Chyba znowu robi mi się niedobrze.
— W porządku, trzymaj się — powiedział Harry, rozglądając się po tłumie. Wokół spacerowali zaskakująco różnorodni ludzie. Zatrzymał mężczyznę w średnim wieku, mającego na twarzy wyjątkowo dużą ilość kolczyków.
— Wiesz może, gdzie znajduje się „Zaczarowany Grzyb”? — spytał.
Nieznajomy posłał mu rozbawione spojrzenie.
— Czy to coś w rodzaju szyfru?
Potter potrząsnął głową.
— Nie, to sklep.
— Nigdy o nim nie słyszałem. — Mężczyzna wzruszył ramionami.
Harry zapytał jeszcze kilka osób, niestety, z tym samym skutkiem. Malfoy zwymiotował do kosza na śmieci, po czym zawinął się mocno swoim płaszczem.
— Przykro mi — szepnął Harry, przytulając go. — Myślałem, że to będzie łatwiejsze.
Draco jęknął tuż przy jego szyi i Potter poczuł się strasznie samolubny, że zmusił go do wyjścia.
— Szukacie „Zaczarowanego Grzyba”, prawda?
Harry uniósł wzrok i zobaczył stojącą przed nim kobietę, którą mugole określiliby jako bezdomną**. Uśmiechnął się z ulgą.
— Tak. Możesz nam powiedzieć, gdzie to jest?
— Musicie pójść tą drogą, w dół ulicy, obok kawiarni Crescent City. Skąd jesteście, chłopcy?
— Z Londynu — odparł Harry. — Dziękujemy.
— Zawsze do usług — powiedziała kobieta. — Byłam tam raz, wieki temu. Spotkałam w nim przystojnego, angielskiego czarodzieja o nazwisku Ralph Cornwall. Znacie go może?
— Ee... nie. Przykro nam.
Kiedy staruszka, wzruszając ramionami, poszła przed siebie, skierowali się we wskazanym przez nią kierunku. Jak się okazało, trafili niezawodnie na poszukiwany sklep. Mugole mijali go, nie zaszczycając uważniejszym spojrzeniem, choć Harry widział, że para czarodziejów rozejrzała się, zanim weszła do środka.
Podążyli ich śladem i znaleźli się we wnętrzu, po którym krzątali się czarodzieje i czarownice, kupujący ekologiczne produkty żywnościowe. Zerknęli na siebie. Dostanie się do czarodziejskiej dzielnicy wcale nie było takie oczywiste, jak im się wcześniej wydawało.
— Po prostu zapytajmy — gderał Malfoy, gdy Harry zasugerował kierowanie się za czyimś przykładem, by znaleźć poszukiwane wejście. — Naprawdę musisz być hetero, skoro nie potrafisz nawet spytać o pieprzony kierunek.
Harry wziął go pod ramię i pociągnął w stronę kasjerki.
— Przepraszam panią, chcielibyśmy dostać się na Jarmark.
Kobieta spojrzała na nich i uśmiechnęła się.
— Ach, turyści. Witajcie. — Wyglądała na jakieś sześćdziesiąt lat, miała tlenione włosy i przypiętą plakietkę z imieniem „Sam”. Włączyła stojący przy kasie fiskalnej mikrofon. — Tabitha, możesz tu podejść? — powiedziała, po czym uśmiechnęła się do nich ponownie. — Jesteście z Anglii? — Kiwnęli głowami. — Byłam tam jakieś dwadzieścia pięć lat temu — zaczęła wspominać. — Ulica Pokątna jest taka staroświecka! Uwielbiam ten urok starego świata.
Jakaś kobieta aportowała się obok Sam, sprawiając, że Harry zadrżał. Wyglądała na sporo po trzydziestce. W nosie miała duży, okrągły kolczyk, a jej brązowe dredy były związane z tyłu chustką. Przyjrzała się Harry'emu i Malfoyowi.
— Pewnie chcą się dostać na Jarmark, prawda?
Sam skinęła głową.
— Są z Londynu! Pamiętasz, jak pojechaliśmy tam, kiedy byłaś małą dziewczynką? Bardzo fascynowali cię ci wszyscy ludzie w szatach!
Tabitha zdawała się być lekko zakłopotana.
— Pamiętam. Tędy. — Kiwnęła na nich, aby kierowali się za nią.
— Bawcie się dobrze i nie zapomnijcie odwiedzić „Tęczowej Kawiarni” — zawołała Sam, kiedy przechodzili już pomiędzy rzędami olbrzymich główek sałaty.
— Musicie wybaczyć mojej matce — powiedziała Tabitha, idąc przez łukowate przejście, ozdobione napisem „JARMARK”. Malfoy szturchnął Harry'ego, wskazując na oznakowanie. Potter skrzywił się. Jak mógł je przeoczyć? — Ma lekkiego fioła na punkcie turystów — kontynuowała kobieta, zatrzymując się przed betonową ścianą z namalowanym freskiem. — Żeby przejść, musicie połaskotać rastamana różdżką.
Harry zamrugał.
— Co?
— Słyszałeś. — Tabitha uśmiechnęła się złośliwie. — Myślę, że kiedyś była tu syrena lub coś w tym rodzaju. W latach sześćdziesiątych ktoś przemalował fresk. — Wywróciła oczami. — Prawdopodobnie moja matka w czasie halucynacji po LSD.
Po tych słowach odeszła, a Harry wpatrzył się w malowidło. Scena rozgrywała się w mijanym przez nich wcześniej parku, pełnym ludzi, do których najlepiej pasowało określenie hipisi. Postaci kręciły się bez ładu i składu, gawędziły ze sobą, grały utwory Crosby, Stills and Nash*** na rozstrojonych gitarach i paliły coś o podejrzanym wyglądzie. Kilka z nich, jak się zdawało, uprawiało seks.
— Zadziwiające — powiedział Malfoy, pochylając się do przodu. — A tu mamy trójkącik. — Obejmujące się osoby musiały go usłyszeć, bo przerwały wykonywane czynności na tyle długo, aby mu pomachać.
— Tam jest — ogłosił Harry i wyciągnął różdżkę. — Zastanawiam się, gdzie ma łaskotki.
— Pod pachami, stary — powiedział rastaman, podchodząc bliżej.
— Och, dzięki. — Potter szturchnął go lekko końcem różdżki. Mężczyzna zaśmiał się i w centrum fresku ukazały się drzwi, które Harry otworzył.
— Można by pomyśleć, że powinien być już tym zmęczony — zauważył Malfoy, kiedy przekraczali wejście.
Harry nie był pewien, czego się spodziewać, ale na pewno nie tego. Stali na skraju bardzo dużego, otwartego placu, na którym rozmieszczone były rzędy budynków, dokładnie tak, jak na mugolskiej ulicy. Tyle, że tutaj znajdowały się aż trzy poziomy pasaży, unoszące się jeden nad drugim, z kwadratowym skwerem przy drugim piętrze. Ludzie poruszali się chaotycznie na wszystkich trzech kondygnacjach.
Grupa dzieci, śmigająca na lewitujących deskorolkach, wołała: „Wskakujcie!”, co posłusznie zrobili. Na placu stała karuzela, a maluchy biegały tu i tam, jedząc oblane karmelem jabłka i piszcząc do siebie. Budki z żywnością stały wszędzie wokół, a ludzie siedzieli przy stolikach, jedli, pili i śmiali się.
— To jest ogromne — powiedział Malfoy, nadal patrząc w górę na najwyższy poziom. — Spójrz na wszystkie te odchodzące na boki korytarze. Tu muszą być tysiące sklepów. — Ponownie zbladł, jak gdyby znowu dostał mdłości.
— Szukamy miejsca, gdzie można kupić składniki do eliksirów? — zapytał Harry.
— Nie składniki — odparł Malfoy, potrząsając głową. — Istnieje sieć Clarka, rozprowadzająca większość markowych eliksirów. Prawdopodobnie mają tu swój sklep.
— Snape byłby przerażony wiedząc, że sam ich nie warzysz — dokuczył mu Harry. Osobiście nie przygotował ani jednego eliksiru, odkąd skończyli szkołę.
— Raczej tak. — Draco wzruszył ramionami i zaczerpnął głęboko powietrza. Wyglądał na wyjątkowo zakłopotanego. — Ale z drugiej strony wie, jaki jestem leniwy.
— Gdzie powinniśmy zacząć? — spytał Potter, rozglądając się w obie strony. Ruszył przed siebie, ale zdał sobie sprawę, że Malfoy nie idzie za nim. Odwrócił się i zobaczył go, nadal stojącego przy wejściu. — Będziesz znowu wymiotował? — zapytał go.
Ślizgon potrząsnął głową.
— Nie, ja tylko... — Przełknął nerwowo ślinę.
Draco był zdenerwowany, uświadomił sobie Harry. Może nawet przerażony. Rano tak bardzo nie chciał tu przyjeżdżać. Teraz nie był pewien, czy to kac pchnął go do zmiany zdania, czy było to coś jeszcze. Malfoy zdawał się zadbać, najbardziej jak to tylko możliwe, aby pozostał nierozpoznanym. Gdy stał tak, zawinięty w płaszcz, z czapką zasłaniającą włosy i okularami na nosie, nawet Harry miałby problem z wyłowieniem Draco z tłumu.
Uśmiechnął się do niego.
— Chciałbyś, abym trzymał cię za rękę?
Ślizgon zmarszczył brwi, ale po chwili zrozumiał, że Potter mówi poważnie.
— Tak — odpowiedział. Podszedł bliżej i wsunął swoją dłoń w dłoń Harry'ego, który ścisnął jego palce i uśmiechnął się w sposób, który, miał nadzieję, wyglądał pocieszająco. Drugą ręką Potter beznamiętnie złapał za różdżkę. Kiedy był w pobliżu, Malfoyowi nic nie mogło się stać.
Znaleźli budkę wyświetlającą mapę Jarmarku i nacisnęli na nazwę sklepu, którego szukali. Rozbłysły cztery punkty — najwidoczniej było tu tyle różnych miejsc o tej samej nazwie. Od najbliższego z nich dzieliła ich odległość krótkiego spaceru.
Kiedy szli, Malfoy obejrzał się nerwowo za siebie i zawinął mocniej w poły płaszcza. Wydawał się bardziej zainteresowany swoimi stopami, niż tym, co ich otaczało. Harry z kolei czuł się oczarowany. Nigdy wcześniej nie był w innym czarodziejskim centrum handlowym niż to w Londynie.
— Słyszałem, że Galeria w Los Angeles jest jeszcze większa — powiedział, podnosząc wzrok.
— Wioska w Nowym Jorku bardziej przypomina Pokątną — odparł Malfoy. — Także jest bardzo stara. Wszystkie te wąskie uliczki i tym podobne… — Zatrzymał się i spojrzał na szyld nad swoją głową. — Jesteśmy. „Hurtownia eliksirów Clarka”.
Weszli do jaskrawo oświetlonego sklepu, który okazał się wypełniony klientami. W środku znajdowało się kilka rzędów regałów, a nad każdym wisiał opis informujący, jaki typ eliksirów się w nim znajduje. Minęli mikstury do pielęgnacji włosów, urody, na przeziębienia i grypę oraz przeciw chorobom przenoszonym drogą płciową, zanim w końcu, w siódmej alejce, znaleźli środki na kaca i ból głowy. Do wyboru było kilka gatunków, ale żaden z nich nie był Harry'emu znajomy.
— Nie mają eliksiru od Johnsona? — zapytał, analizując etykietki.
— Nie, ale ten jest niezły. — Malfoy złapał jasnoniebieską butelkę. Zabrał też inną, mniejszą. — Na dodatek jest też w pojedynczych dawkach, a właśnie tego teraz mi potrzeba. — Ledwie wyszli ze sklepu, gdy Ślizgon podgrzał mniejszą z buteleczek za pomocą różdżki i wypił jej zawartość. — Dzięki Bogu — powiedział, zamykając oczy. — To było najgorsze, co kiedykolwiek czułem w całym swoim życiu.
— Musisz teraz zadbać, aby się znowu nie upić. — Harry uśmiechnął się złośliwie, wskazując na torbę Ślizgona. — Ta butelka nie jest zbyt duża.
Malfoy wzruszył ramionami.
— Skoro już wiem, gdzie iść, zawsze mogę kupić więcej. — Mówiąc to, rozejrzał się wokół i Harry nabrał pewności, że raczej nie przyjdzie tu sam.
Zatrzymał się, rozważając, dlaczego Malfoyowi akurat teraz skończył się eliksir na kaca.
— Przywiozłeś ze sobą sześciomiesięczny zapas z Nowego Jorku? — zapytał.
— Przecież mówiłem, że zwykle nie piję tak dużo — odparł Draco. — Nie potrzebowałem go.
— Czyli ostatnie zachowanie było jedynie dla mojej przyjemności?
Malfoy uśmiechnął się złośliwie, co Potter uznał za najlepszy znak, że eliksir zaczynał działać.
— Cóż, nie nazwałbym tego przyjemnością.
Harry uniósł brew, ale nie powiedział nic więcej.
Ślizgon, czując się lepiej, wyraźnie się odprężył. Kontynuowali spacer wzdłuż ulicy i sklepowych witryn, rozmawiając cicho i wskazując ciekawe ekspozycje. Potter zachwycał się najnowszymi modelami mioteł, wystawionymi w oknach, ale Malfoy wyjaśnił mu, że są one przeznaczone do quodpota, nie quidditcha.
— Zobacz, jakie są krótkie. Budowa ma zapewnić siłę, nie prędkość. — Wskazał na szczególnie drogi model. — W quodpocie ważniejsze jest, abyś był w stanie przebić się przez linię obrony, niż prześcignąć czy wymanewrować przeciwnika. Lecąc na niej w czasie meczu quidditcha, zostałbyś pokonany z kretesem.
Harry spojrzał na miotłę zmrużonymi oczami.
— Czyli teraz jesteś kibicem quodpota?
Malfoy otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale po chwili się rozmyślił. Wzruszył ramionami.
— Zazwyczaj. Chociaż przegapiłem ostatni sezon. Och, spójrz na to!
Złapał Harry'ego za rękę i pociągnął na drugą stronę ulicy, do kolejnej wystawy. W oknie stały manekiny ubrane w modne rzeczy, które w większości wydały się Potterowi zbyt krzykliwe. Manekiny pomachały do nich i obróciły się, pokazując, co mają na sobie, po czym zachęciły gestem do wejścia do sklepu.
Ślizgon uśmiechnął się szeroko. Harry spojrzał na niego z przestrachem.
— Malfoy, cokolwiek masz zamiar zasugerować, odpowiedź brzmi „nie”.
Pięć minut później wpatrywał się w swoje odbicie w lustrze przebieralni, nie mając pojęcia, co właściwie Draco widzi w tym szczególnym połączeniu błyszczącej koszuli i czarnych, skórzanych spodni.
— Tak — powiedział Ślizgon, opierając się o ścianę. — Musisz je kupić.
— Nie — odparł Harry, zdejmując koszulę i wręczając ją Ślizgonowi. — Nie mogę pozwolić sobie na wydanie pięciuset dolarów na spodnie.
— Ale wyglądasz w nich naprawdę gorąco — argumentował Malfoy.
Potter parsknął.
— Och, to nie jest dobry powód na wydanie połowy tygodniowej pensji.
— Nawet jeśli zapewnią ci obciąganko? — Szeroki uśmiech Malfoya był całkowicie jednoznaczny.
Harry rozpiął zamek i posłał mu złośliwe spojrzenie.
— Nie sądzę, abym potrzebował do tego skórzanych spodni. Colby był dość entuzjastyczny, gdy miałem na sobie dżinsy.
— No cóż, skoro zależy ci jedynie na zrobieniu wrażenia na Colbym...
Harry zsunął spodnie, więc Draco oderwał się od ściany i odwrócił.
— Kupiłbym je dla ciebie — powiedział Malfoy z uśmiechem, dwadzieścia minut później, kiedy znowu stali przed oknem wystawowym. Wydawał się teraz pewniejszy, ale nadal unikał spojrzeń przechodniów i trzymał się blisko Harry'ego.
— Skoro chcesz wydać na mnie tyle pieniędzy — odparł Potter, zmęczony już sprzeczaniem się. — Jestem zaskoczony, że używają tu dolarów zamiast magicznej waluty.
Draco kiwnął głową.
— Kiedyś używali. Przeszli na dolary, kiedy Stany Zjednoczone zrezygnowały z parytetu złota i coraz więcej ludzi zaczęło się nimi posługiwać. Sądzę, że było to wygodniejsze.
— Pięćset dolarów za spodnie, dwieście osiemdziesiąt funtów! — Harry potrząsnął głową. — Musisz dobrze zarabiać, skoro choćby myślisz o wydawaniu w ten sposób tylu pieniędzy. — Malfoy jedynie wzruszył ramionami. Harry obserwował go przez chwilę. Kiedy jakaś czarownica minęła ich szczególnie blisko, odwrócił głowę i udawał, że studiuje uliczne drogowskazy. — Masz coś przeciwko, bym zapytał, jak sobie radzisz? — odezwał się Potter, kiedy okazało się, że Ślizgon nie ma zamiaru kontynuować. — Chodzi mi o pieniądze.
Draco uśmiechnął się i zatrzymał przed księgarnią, patrząc na wystawione w oknie tytuły.
— Zamieniłem mój fundusz powierniczy na funty, kiedy po raz pierwszy opuściłem dom. Bałem się, że ojciec będzie w stanie odebrać mi pieniądze, jeśli zostawię je u Gringotta. — Harry zmarszczył brwi. Zawsze wydawało mu się, że bank goblinów jest zupełnie bezpieczny. Ślizgon założył kosmyk zafarbowanych na kasztanowo włosów za ucho i Potter mógł zauważyć, że ciągle ma w nim kolczyk, który mu wczoraj podarował. — Kiedy wyjechałem do Stanów, zainwestowałem bardzo rozsądnie, dot-com**** i takie tam. Wycofałem wszystko w dwutysięcznym roku, tuż przed kryzysem. Miałem dużo szczęścia. — Jego wzrok powędrował gdzieś na moment. — Oczywiście, wtedy żałowałem, że nie trzymałem pieniędzy w funtach, skoro dolar tak stracił na wartości. — Uśmiechnął się i wzruszył ramionami.
Harry zastanowił się, jak bardzo normalnie to wszystko brzmi. Przed czym mógł uciekać?
Ale wtedy Draco uśmiechnął się trochę szerzej, w sposób, który zawsze zapierał Harry'emu dech w piersiach. Kierowany impulsem pochylił się i pocałował go.
Malfoy zesztywniał, ale pozwalał na to, dopóki Harry nie otworzył ust.
— Nie ogoliłeś się — powiedział, odsuwając się. — Jestem głodny. Masz ochotę na obiad?
Potter westchnął i z roztargnieniem potarł szorstki podbródek. Chwilę po tym, jak wznowili spacer, uświadomił sobie, że nie zawahał się pocałować innego mężczyzny w miejscu publicznym. Czuł, jak gdyby była to najnaturalniejsza rzecz pod słońcem.
Zanim znaleźli poleconą przez Sam „Tęczową kawiarnię”, minęli trzy sklepy Starbucksa.
— Nie mogę uwierzyć, że mają je nawet tutaj — wymamrotał Potter, kiedy usiedli już przy stoliku.
— Na Pokątnej jeszcze nie ma Starbucksa? — zapytał Malfoy.
— Nie, ale Hermiona mówiła, że Malkin ma zamiar w przyszłym roku otworzyć własną kawiarnię Nero.
— Tak? — uśmiechnął się Malfoy. — Marna europejska próba przeciwstawienia się morderczej ekspansji amerykańskich sieci.
— Ale mają dobre espresso — zareplikował Harry.
— Racja, ale jednym z właścicieli Starbucksa jest czarodziej, więc nie wiem, jak na dłuższą metę będą mogli rywalizować.
— Naprawdę? — zdziwił się Potter.
— Mugole żartują, że kawiarnie Starbucksa pojawiają się nocami znikąd. Ale tak właśnie się to dzieje. — Mrugnął do Harry'ego i zaczął czytać menu. — O, cheeseburger!
Rozmawiali na temat różnic pomiędzy amerykańskimi i brytyjskimi społecznościami czarodziejów, dopóki nie podano ich zamówienia. Potem Malfoy znowu starał się przekonać Harry'ego, że zakup skórzanych spodni to świetny pomysł. Był właśnie w środku opowiadania historii o tym, jak jego własne skórzane spodnie pomogły mu poderwać sławnego mugola, gdy uwagę Harry'ego zwróciła wchodząca do lokalu grupa mężczyzn.
Było ich trzech, wszyscy w eleganckich garniturach, rozmawiali ze sobą i śmiali się.
Potter patrzył na nich ponad ramieniem Malfoya, niezdolny do zaczerpnięcia oddechu.
Jednym z nich był Manny Padilla.
Manny podniósł wzrok i w tym momencie dostrzegł Harry'ego. Wyglądał na zaskoczonego i odrobinę spanikowanego, ale na pewno nie na tak wstrząśniętego, jak czuł się sam Harry. Wpatrywali się w siebie przez chwilę, niepewni, co zrobić. Wzrok Manny'ego powędrował na Malfoya i momentalnie skamieniał.
— Hej! — odezwał się Draco. — Harry, wszystko w porządku?
Potter kiwnął głową i wrócił spojrzeniem do Ślizgona. Czy wiedział, że Manny jest czarodziejem? Jeśli tak, to dlaczego nic nie powiedział? A czy sam Manny wiedział już wcześniej, że Harry także jest czarodziejem? Ile jeszcze tajemnic Malfoy przed nim skrywa?
Draco odwrócił się, aby zobaczyć, na co patrzył Harry, ale mężczyźni już zniknęli.
— Przepraszam — wymamrotał Potter, wbijając wzrok w swój talerz. — Ja... wydawało mi się, że widziałem kogoś znajomego.
— Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha.
Harry grzebał z zakłopotaniem w swojej sałatce. Musiał się nad tym zastanowić. Musiał przeprowadzić małe śledztwo na temat Manny'ego Padilli. Jeśli Malfoy nie znał prawdy, nie była to odpowiednia chwila, aby mu powiedzieć. A jeśli wiedział, to miejsce również nie nadawało się na tę szczególną rozmowę. Zmusił się, aby spojrzeć na Ślizgona.
— To nic ważnego. O czym mówiłeś?
Malfoy kontynuował opowieść, ale Harry już go nie słuchał. Jego umysł pracował tak intensywnie, jak nie robił tego już od dłuższego czasu.
***
Harry umówił się z Malfoyem, że spotkają się na kolacji, po czym wrócił do hotelu, aby się ogolić i przebrać. W momencie, w którym wszedł do środka, mężczyzna za ladą przywołał go gestem dłoni.
— Przyszły do pana trzy faksy — powiedział, unosząc brew. — I jedna wiadomość telefoniczna. — Wyciągnął kawałek różowego papieru, na którym napisano: „ZADZWOŃ DO MATKI!!!”. Harry zesztywniał. — Trochę mnie wystraszyła — dodał recepcjonista.
— Tak — odparł z zakłopotaniem. — Ona to potrafi. Przepraszam.
Wszedł na górę i, otworzywszy pokój, ujrzał na podłodze faksy. Podniósł je z westchnieniem i usiadł na łóżku. W Anglii było już po północy, ale mimo to uznał, że powinien zadzwonić. Hermiona odebrała niemal natychmiast.
— To ja — powiedział.
— Dzięki Bogu, Harry! Gdzie byłeś? Tak się bałam! Wydzwaniam od kilku dni...
— Wyszedłem tylko na jedną noc — zaprotestował.
— Przeczytałeś już dokumenty, które przefaksowałam?
— Nie. Dopiero wróciłem i uznałem, że najpierw zadzwonię...
— Okazało się, że Malfoya już od miesięcy śledził agent CIA. Poinformowano nas, iż zostałeś rozpoznany i oni denerwują się, że ministerstwo będzie starało się dopaść go najpierw i wywieźć z kraju. Czekają na okazję, aby go aresztować, ale na razie nie mają jeszcze prawnych podstaw.
Harry przełknął ślinę, czując, jak krew odpływa mu z twarzy. Manny. To musiał być Manny, co świadczyło, że Malfoy raczej nie wiedział, iż jego chłopak wcale nie jest mugolskim prawnikiem. I kiedykolwiek Draco był z nim sam, poza barierami ochronnymi swojego mieszkania, prawdopodobnie znajdował się w niebezpieczeństwie. Manny w każdej chwili mógł bez ostrzeżenia aportować go gdziekolwiek, a wtedy Harry nie byłby w stanie już nic zrobić.
— Wydaje mi się, że wiem, kim jest ten agent — powiedział. — Mogłabyś trochę poszperać i sprawdzić, co macie na czarodzieja o nazwisku Manny Padilla? — Po drugiej stronie słuchawki zaległa cisza. — Hermiona?
— Przepraszam... To tylko... nazwisko brzmi znajomo.
Serce Harry'ego zaczęło bić mocniej.
— Naprawdę? Mogłabyś to sprawdzić w rejestrze CIA?
— Nie sądzę. Nie jestem pewna. — Hermiona westchnęła. — Zajmę się tym jeszcze dzisiaj rano.
— Ciągle nie rozumiem, dlaczego oni tak bardzo chcą dopaść Malfoya — powiedział, przeczesując palcami włosy. — Nie znalazłem żadnego dowodu na to, że jest zaangażowany w jakąkolwiek podejrzaną działalność. Pomijając fakt, że udaje mugola, wydaje się, iż żyje, nie starając się w ogóle niczego ukrywać. Co według nich zrobił?
— Nie chodzi o to, co zrobił, Harry, ale o to, co wie. Rzekomo posiada kontakty z najważniejszymi śmierciożercami w Stanach, a także z mafią. Gdyby zeznawał, CIA mogłoby aresztować ich wszystkich. Lub, gdyby zmienił strony, z powodu tak wysokich uprawnień mógłby stać się bardzo niebezpieczny dla Amerykańskiego Departamentu Magii. Nie są pewni, czy zachował lojalność dla którejkolwiek ze stron.
— Czyli jest dla nich szczególnie wartościowy, a do tego stanowi zagrożenie dla jednych i drugich. — Harry westchnął. — Jestem pewien, że śmierciożercy także to wiedzą i również chcieliby go dopaść.
— Dyrektor Bass żąda tych informacji, podobnie jak zapewnienia, że Malfoy jest po naszej stronie. Masz sprowadzić go z powrotem do Londynu.
— Jak? — jęknął z frustracji. — Nie wierzy nam ani trochę bardziej niż im. Spędziłem tydzień próbując nakłonić go, aby mi zaufał, ale nic z tego. Nie chce rozmawiać o Nowym Jorku ani o tym, z jakich powodów mieszka w San Francisco. Starałem się nawet wyciągnąć coś od jego przyjaciół, ale oni nic nie wiedzą.
— Zobaczę, co mogę zrobić. Być może uda mi się załatwić ci jakąś pomoc. — Harry kiwnął głową, choć przyjaciółka nie mogła tego widzieć. — Co robiłeś? Dobrze się bawiłeś, mimo że to Malfoy i w ogóle?
— Tak — odparł z uśmiechem, wbrew powadze prowadzonej rozmowy. — To było niesamowite. On jest taki inny niż kiedyś.
— Naprawdę? A... jak bardzo próbowałeś się do niego zbliżyć?
— Hermiona...
— No wiesz, on zawsze był dość pociągający.
Harry zawahał się.
— A dlaczego miałoby to mieć dla mnie znaczenie?
— Ee... mogłoby. Wiesz... gdybyś... więc...
Najwyraźniej zarzucała na niego przynętę. Westchnął z rezygnacją.
— Porozmawiamy o tym później, dobrze?
— Świetnie. Ale chcę znać szczegóły.
Harry uśmiechnął się.
— Dobranoc, Hermiono.
Odłożył słuchawkę i podniósł z podłogi faksy. Całą resztę popołudnia spędził na odszyfrowywaniu ich i czytaniu.
Mimo że Harry za wszelką cenę starał się odprężyć, kolacja minęła w napięciu. Przez umysł przepływały mu informacje z faksów i miał problem z pogodzeniem ich z obrazem tego lubiącego się zabawić chłopaka, którego poznał.
Co gorsza, coraz bardziej zdawał sobie sprawę, jak beznadziejnie wykonuje swoją pracę, a świadomość ta zaczynała podłamywać jego pewność siebie. Nie przeprowadził żadnych badań. Nie podjął najbardziej podstawowych środków bezpieczeństwa. Nie spróbował nawet skontaktować się z miejscową magiczną administracją, aby zwerbować ich pomoc. A już najgorsze było to, że pozwolił emocjom przeszkodzić sobie w wykonywaniu zadania i było już zbyt późno, aby to zmienić.
Właśnie dlatego zrezygnował z pracy w terenie i po wojnie stał się mało kompetentnym aurorem. Jedyną rzeczą, w jakiej kiedykolwiek spisywał się dobrze, było zwalczanie Voldemorta. Gdy tylko ten problem przestał istnieć, stracił pewność siebie, cel i umiejętność koncentracji. Ministerstwo zaoferowało mu spokojną pracę przy biurku, prawdopodobnie z obowiązku. Przyjął ją, ponieważ nie miał pojęcia, co jeszcze mógłby ze sobą zrobić. Do tego dziecko w drodze...
Może przełożeni wiedzieli, że zawiedzie? Może szukali pretekstu, aby się go pozbyć i właśnie dlatego wysłali go do Stanów?
— Stało się coś? — zapytał Malfoy.
Harry spróbował się uśmiechnąć i skinął dłonią w kierunku kelnera, aby przyniósł rachunek.
— Nie, nic. Przepraszam. — Nie był w stanie nawet wymyślić przyzwoitego usprawiedliwienia dla swojego przygnębionego nastroju.
Malfoy przypatrywał mu się przez chwilę.
— Masz ochotę pójść dzisiaj potańczyć? Chłopaki spotykają się później w klubie.
— Robisz to każdego wieczoru? — zapytał Harry, czując się już tym zmęczony.
Ślizgon wzruszył ramionami.
— Tak. To zabawne.
Z restauracji udali się prosto do klubu i Harry poczuł, jak Malfoy, z nieśmiałym uśmiechem, wsuwa swoją dłoń w jego. Kiedy szli, spojrzał w dół na ich splecione palce, niepewny, co o tym myśleć. Przed wejściem spotkali Colby'ego i Jeremy'ego. Colby uniósł brew, widząc, jak trzymają się za ręce, na co Harry wzruszył ramionami. Wszyscy wymienili ze sobą pocałunki na przywitanie.
— Wy dwaj nie wyglądacie, jakbyście mieli ciężki poranek — zauważył Colby.
— Och, ale naprawdę mieliśmy — jęknął Malfoy, imitując wymioty.
— Dobrze, że miałeś Harry'ego, który o ciebie zadbał — dodał Colby zrzędliwym głosem, odwracając wzrok.
Malfoy nie odpowiedział, ale Potter poczuł, jak napina się, słysząc te słowa.
W chwili, gdy znaleźli się wewnątrz lokalu, Ślizgon zaprzestał udawania jego chłopaka, zamówił kolejkę owocowych drinków i ruszył na parkiet. Stojący przy barze Harry patrzył na niego ogłuszony tą nagłą zmianą zachowania.
— To i tak się nie uda — wymamrotał stojący obok Colby, po czym wziął kilka łyków swojego koktajlu. Przełknął i wzdrygnął się.
— Słyszałem, że to najlepsza kuracja na kaca — powiedział Harry.
— Minęły już dwadzieścia cztery godziny — odparował Colby i ponownie się napił. — Dam sobie radę. Muszę tylko przestać się przejmować. — Zerknął na Harry'ego i uśmiechnął się. — Ja... hmm... dobrze się bawiłem zeszłej nocy.
Potter zarumienił się.
— Ja także.
— Chcesz zatańczyć? — Colby wyciągnął rękę w jego stronę.
Harry zaczął protestować, ale wtedy zobaczył Malfoya, tańczącego z facetem, który miał na sobie skórzane spodnie i niewiele poza tym.
— Jasne — odpowiedział i wychylił duszkiem swojego drinka.
Taniec okazał się bardziej zabawny, niż oczekiwał, nie przejmował się nawet, że Colby ocierał się o niego od czasu do czasu. Widział, jak Malfoy, niedaleko od nich, pocałował Pana Skórzane Spodnie. Jego dłoń raczej wyzywająco naciskała na pachwinę mężczyzny. Harry zazgrzytał zębami. Czy to on byłby teraz na jego miejscu, gdyby pozwolił Ślizgonowi kupić te przeklęte spodnie?
— Powinni załatwić sobie pokój — warknął Colby, potrząsając z dezaprobatą głową. — Zawsze musi się tak popisywać.
Potter nie odpowiedział, w zamian obserwując tańczącą parę. W ciągu tygodnia Malfoy pieprzył się już z połową tuzina mężczyzn. Dlaczego tak swobodnie oddawał się innym, a jemu nie? Przecież nie robił żadnej tajemnicy ze swego zainteresowania, a jednak był trzymany na dystans. Flirtował z nim tylko wtedy, gdy Harry nie skupiał na sobie całej jego uwagi.
— Może powinniśmy wziąć z nich przykład — powiedział i przyciągnął Colby'ego bliżej.
Rozległy się dźwięki najnowszego hitu Black Eyed Peas. Harry wsunął dłonie pod koszulę partnera i pocałował go, zmysłowo i powoli, tak, jak zawsze całował Cho, gdy chciał dać jej do zrozumienia, że ma ochotę na seks. Czuł, że Colby topi się w jego ramionach i jęczy.
— Boże, jesteś niesamowity — szepnął mu tuż przy ustach. — Już się podnieciłem.
Ręce Pottera powędrowały w dół, na jego pośladki, pomasowały je i docisnęły ich pachwiny do siebie.
— Ja też — powiedział Harry. Co zadziwiające, była to prawda.
— Masz ochotę... — Colby uśmiechnął się i kiwnął głową w stronę ubikacji.
Harry mrużył przez chwilę oczy, zanim zrozumiał, o co chodzi.
— Och, eee...
Colby przerwał jego jąkanie pocałunkiem, który sprawił, że Harry nie mógł złapać oddechu. Mrugnął do niego, złapał za rękę i pociągnął za sobą. Potter przełknął niepokój i pozwolił się poprowadzić. Nie mogło się zdarzyć nic, na co nie miałby ochoty. Musiał tylko o to zadbać.
Oczy Ślizgona zwęziły się, kiedy przechodzili obok niego i Harry poczuł nagłe rozdrażnienie. Jakim prawem Malfoy go osądzał?
Przyspieszył, wciągając Colby'ego za sobą do łazienki. Pchnął drzwi do kabiny i przycisnął go do ściany, całując na oślep i szarpiąc jego ubranie. Gdzieś w odległej części umysłu sam był zaskoczony własną agresywnością. Wcześniej nigdy tak nie postępował, nie czuł takiej żądzy do drugiej osoby. I wcale nie miało to związku z samym Colbym. Był to rodzaj emocji, których nie potrafił do końca umiejscowić.
Kilka dni temu walczył ze sobą, aby zignorować swój pociąg do Malfoya i nie mógł uporać się z pocałunkiem Manny'ego. A teraz pieścił się z wyjątkowo chętnym chłopakiem w publicznej toalecie. Colby głaskał jego erekcję przez dżinsy i mózg Harry'ego przestał pracować. Był całkowicie i niewiarygodnie twardy. Nagle ogarnęło go prawie obezwładniające pragnienie, aby znaleźć się wewnątrz Colby'ego, w jakikolwiek możliwy sposób.
Myśl rozbrzmiewała mu w głowie, dopóki nie znalazła wyjścia przez usta.
— Chcę cię pieprzyć — powiedział.
— Och... — odparł Colby, ale język Pottera uniemożliwił mu kontynuowanie rozmowy. Obrócił głowę, aby dać Harry'emu dostęp do swojej szyi.
— Ach... założę się, że na górze jesteś cudowny — szepnął.
— Zawsze byłem — odpowiedział Harry i tak naprawdę wcale nie kłamał.
Colby nacisnął na jego ramiona.
— Klęknij. Dobry chłopiec — powiedział i rozpiął spodnie, zanim Potter zrozumiał, czego od niego chciał.
Harry przełknął ślinę. Jeśli to nie był moment przełomowy, to nie wiedział, co innego mogłoby nim być. Erekcja Colby'ego pojawiła się tuż przed jego twarzą. Uniósł wzrok i zobaczył, że mężczyzna się do niego uśmiecha. Oczywiste było, że się zgodzi, skoro potem będzie mógł Colby'ego pieprzyć. Potrafiłby to zrobić. Wystarczająco często inni robili to jemu, aby wiedział, przynajmniej w teorii, o co chodzi. Poza tym, ten akurat członek nie był na tyle duży, aby mógł się nim zadławić. Objął go dłonią i pogłaskał, po czym polizał główkę.
— Ssij mnie — odezwał się Colby.
Harry wykrzywił z rozbawieniem brew, ale oczy mężczyzny pozostały zamknięte. Ponownie spojrzał na penisa, dziwnie zafascynowany brakiem napletka. Uświadomił sobie, że na myśl o tym, co ma zrobić, wcale nie czuje obrzydzenia. Wydawało się to intrygujące, a nawet trochę erotyczne.
Otworzył usta i wsunął w nie sam czubek erekcji, na co Colby momentalnie wypchnął do przodu biodra. Gdy jego nos znalazł się we włosach łonowych, Harry zastanowił się, czy jednak nie popełnił błędu. Colby wplótł mu palce we włosy i poruszając biodrami, pieprzył jego usta.
Dokładnie tak samo próbował zrobić kiedyś komuś i spotkał się z natychmiastowym protestem. Teraz rozumiał, dlaczego. Docisnął pośladki partnera do ścianki i udało mu się odzyskać kontrolę.
Colby roześmiał się.
— W porządku. Zrób to po swojemu. Ale lubię, kiedy jest trochę brutalnie.
Potter nastawił się, aby tak właśnie pracować, zdecydowany zrobić to najlepiej, jak tylko mógł. Colby zdawał się nie mieć nic przeciwko sporadycznym draśnięciom zębami, a im mocniej Harry ssał, tym bardzie mu się to podobało. Dokładnie w momencie, gdy zaczynał obawiać się, iż mężczyzna dojdzie w jego ustach, Colby odepchnął go od siebie.
— Och — sapnął. — Chcę... — Odwrócił się i zepchnął spodnie do kostek.
— Tak — zgodził się Harry, czując ukłucie podekscytowania. Wstał, trochę roztrzęsiony i zaczął nerwowo grzebać po kieszeniach. Zatrzymał się i z roztargnieniem pogłaskał własną erekcję, która w czasie stosunku oralnego niewiele straciła na twardości. — Masz...?
— Jasne. — Colby pochylił się do swoich dżinsów.
Harry przez chwilę stał zafascynowany widokiem jego rozwartych pośladków. „Nieźle”, pomyślał. „Naprawdę, naprawdę zaczynam to lubić.” Colby wyprostował się i wręczył mu mały pakiecik oraz niewielką tubkę żelu „Astroglide”.
Przez chwilę Potter szarpał się z opakowaniem prezerwatywy. Od dawna ich nie używał.
— Zajmie ci to całą noc? — marudził Colby.
Harry klepnął go lekko w tyłek.
— Być może — powiedział. Wycisnął trochę nawilżacza na dwa palce i wsunął je między pośladki mężczyzny, napierając delikatnie.
— Nie, nie — odezwał się Colby niecierpliwym głosem. — Lubię to na ostro. Po prostu rób swoje.
— W porządku — odparł Harry, trochę zaskoczony.
Te kilka razy, kiedy kochał się tak z Cho, musiał ją długo przygotowywać. Nigdy też nie robił tego na stojąco, ale wyobrażał sobie, że różnic technicznych raczej nie ma. Nałożył więcej żelu na siebie i kciukami rozciągnął pośladki Colby'ego. Palcami odszukał jego wejście, nakierował penisa i pchnął. Poczuł opór, ale niewielki. Mężczyzna syknął i Harry na chwilę się zawahał.
— Nie przestawaj — szepnął Colby. — Och, Boże...
Harry, oddychając szybko, wszedł w niego do końca. Minęło sporo czasu, odkąd był wewnątrz drugiej osoby i ten moment, jak zawsze, okazał się zdumiewający. Ciepło, miękkość i nacisk na najbardziej zainteresowane miejsca. Za każdym razem odbierał to jako przywilej.
Gdy Colby naparł na niego biodrami, w końcu zaczął się poruszać. Próbował nadążać za kochankiem, krzyczącym „mocniej!” i „szybciej!”, starając się przy tym powstrzymać własny orgazm jak najdłużej, ale uczucie było zbyt dobre. Doszedł, drżąc i powstrzymując się od mówienia czegokolwiek, z obawy, że wypowie niewłaściwe imię. Pocałował Colby'ego w ramię i zaczerpnął głęboko powietrza.
— Przepraszam — szepnął. — Nie mogłem czekać. To było tak...
— Pozwól mi się obrócić — powiedział Colby, więc Harry cofnął się, kurczowo przytrzymując prezerwatywę. Wrzucił ją do toalety i spojrzał na erekcję kochanka, która wyraźnie domagała się uwagi.
Ponownie opadł na kolana, tym razem pozwalając Colby'emu pieprzyć mocno swoje usta. Chciał zrobić coś, cokolwiek, aby osiągnął spełnienie. Jedynym ostrzeżeniem, że koniec jest bliski, były palce kochanka zaciskające się na jego włosach do granicy bólu. Zacisnął wargi, czując, jak strumień płynu uderza w jego gardło i próbował stłumić wydobywający się z niego jęk.
Właśnie wtedy zrozumiał, że ma pełne usta. Nie wiedział, co zrobić. Oczywiście, miał dwa wyjścia. W końcu zamknął oczy i przełknął, uznając, że to nie mogło być dużo gorsze od tego, co pokazywano w programach typu reality show, tak lubianych przez Malfoya.
Smak rzeczywiście nie okazał się taki zły. Słonawy i gorzki, ale nie nieprzyjemny.
Przypominając sobie wcześniejszą noc, wstał i pocałował Colby'ego. Mężczyzna jęknął tuż przy jego wargach i uśmiechnął się.
— Co? — zapytał Harry.
— Przepraszam... Przez chwilę myślałem, że masz ochotę na snowball*****.
— Snowball?
Colby pocałował go jeszcze raz.
— Nieważne. Było cudownie — powiedział.
— Tak — odparł Harry. — Dziękuję. — Colby spojrzał na niego z lekkim zaskoczeniem i uśmiechnął się szerzej.
Ubrali się i, wychodząc z kabiny, chichotali do siebie jak dzieci, które właśnie coś napsociły. W pobliskich kątach pomieszczenia kilka innych par uprawiało seks, kolejne zajmowały się bliżej nieokreśloną działalnością wzdłuż ścian. Gdy otwierali drzwi, Harry prawie roześmiał się na głos. Czy naprawdę przed chwilą pieprzył się w toalecie?
Podeszli do baru i zamówili drinki. Niedługo później dołączył do nich Jeremy ze szczęśliwym wyrazem twarzy, podskakując w pewnym momencie. Właśnie spędził namiętne chwile z facetem, którego pożerał wzrokiem od tygodni.
Byli wszyscy, za wyjątkiem Malfoya.
— Gdzie jest Derek? — Harry prawie krzyknął, aby przebić się przez dźwięki muzyki.
Jeremy wywrócił oczami.
— Och, przyszedł Manny i obaj wdali się w jakąś dyskusję.
— Manny? — powtórzył Potter, rozglądając się wokół.
— Wyszli na zewnątrz. Być może poszli już do domu. — Jeremy wzruszył ramionami. Harry poczuł, jak krew odpływa mu z twarzy. Czy zupełnie oszalał? A co, jeśli Manny tylko czekał, aż zniknie, żeby... — Zaraz wracam — rzucił Colby'emu i ruszył przez tłum w stronę drzwi wyjściowych.
Ulica po obu stronach okazała się pusta. Serce Harry'ego zaczęło bić szybciej. Ogarnęła go czysta panika, jakiej nie doświadczył już od bardzo, bardzo dawna.
Malfoy nie mógł odejść, a przynajmniej niezbyt daleko. Chyba że aportowali się lub Manny wepchnął go do taksówki bądź innego samochodu. Ruszył w kierunku mieszkania Ślizgona, próbując odzyskać kontrolę nad myślami.
Mijając boczną alejkę, usłyszał głosy — oba znajome. Szybko wyciągnął z kieszeni różdżkę i rzucił na siebie zaklęcie niewidzialności. Zamierzał podejść tak blisko, jak to możliwe, bez ujawniania się.
Po chwili zatrzymał się jednak, rozważając, czy to najlepszy sposób postępowania. Mimo wszystko, obaj byli czarodziejami. Z tego, co wiedział, Manny mógł być także aurorem lub jakimś jego amerykańskim odpowiednikiem. Zapewne przejrzałby kamuflaż tak łatwo, jak i Malfoy, a wtedy jego przykrywka byłaby zupełnie nieprzydatna. Szepnął „Finite Incantatem” i poczuł na skórze mrowienie, gdy zaklęcie zanikało.
Nie miał innego wyjścia niż podejść i ujawnić się. Tak też zrobił. Manny i Draco wpatrywali się w siebie w przyćmionym świetle dochodzącym z apartamentu powyżej.
Malfoy, z buntowniczą postawą, palił papierosa. Manny stał ze skrzyżowanymi na piersi rękami.
— Popełniasz błąd — powiedział.
— Wiem, co robię — odparł Ślizgon.
— To samo mówiłeś ostatnim razem — odciął się Manny. — Naprawdę dbam o twoje dobro, wbrew temu, co myślisz.
Harry nastąpił na jakiś śmieć i obaj mężczyźni usłyszeli trzask. Obrócili się, by na niego spojrzeć, a on poczuł się dziwnie winny, że ich podsłuchiwał.
— Hej — powiedział do Malfoya. — Jeremy powiedział, że wyszedłeś i... martwiłem się. — Wzruszył ramionami i zerknął na Manny'ego.
Mężczyzna odwzajemnił się zimnym spojrzeniem.
— Harry, dasz nam minutę? Na osobności, jeśli możesz.
— Nie — wtrącił się Draco, zanim Potter zdążył odpowiedzieć. — Nie chcę teraz rozmawiać. — Manny zaczął protestować, ale Ślizgon powstrzymał go, unosząc rękę. — Proszę. Zadzwonię do ciebie jutro, dobrze?
Mężczyzna przez długą chwilę nie patrzył na niego, a potem przytaknął.
— Świetnie — powiedział. — Ale nie wiń mnie, jeśli...
— Dosyć — rzucił Malfoy ostrym głosem. Zabrzmiał jak ktoś zmęczony. Wyrzucił papierosa i spojrzał na Harry'ego. — Zabierzesz mnie do domu?
— Oczywiście — odparł Potter. Wyciągnął do Draco rękę, a ten ją przyjął. Zanim opuścili alejkę, popatrzył jeszcze raz na Manny'ego. Mężczyzna zmrużył oczy i potrząsnął głową, jak gdyby z obrzydzeniem. Harry nie obejrzał się już więcej za siebie.
Po kilku próbach udało im się wreszcie złapać taksówkę. Usiedli z tyłu, a Malfoy oparł się o ramię Harry'ego. Do tej pory nie odezwał się jeszcze ani słowem.
— O co poszło? — zapytał Potter. Nie oczekiwał prostej odpowiedzi, to jasne, ale czasami nawet kłamstwa dostarczały cennych wskazówek.
— O to, że spieprzyłem swoje życie — odpowiedział Malfoy. — Dokładnie o to. Jestem zmęczony, samotny i nienawidzę tego... — urwał i zapatrzył się w widok za oknem.
Harry pocałował go w czubek głowy.
— Zeszłej nocy pytałeś, czy możesz mi ufać.
Malfoy wydał z siebie dźwięk podobny do śmiechu.
— Naprawdę?
— Tak — kontynuował Harry. — Wiesz, że możesz, prawda?
— Mogę?
Pytanie wydawało się retoryczne. Potter przyglądał się profilowi Ślizgona, to zaciemnionemu, to rozjaśnionemu, gdy taksówka mijała uliczne latarnie. Pomyślał, że Draco wygląda na bardzo smutnego i zagubionego. Nie mógł uwierzyć, że to ta sama osoba, o której czytał w raportach CIA. To po prostu nie mogło być prawdą. A prawdy musiał się dowiedzieć, wręcz rozpaczliwie, najlepiej usłyszanej od samego Malfoya. Tylko w ten sposób mógł uratować go od jego fatum, o którym Draco nawet nie wiedział.
Oczywiście zakładał, że ową historię przekaże przełożonym, ale był coraz mniej pewien, iż wyjdzie to Malfoyowi na dobre. Westchnął z rezygnacją.
— A to z jakiego powodu? — zapytał Draco, ponownie odwracając się w jego stronę.
Harry uśmiechnął się smutno, przeciągając palcem po jego policzku.
— Mógłbym ci pomóc, z czymkolwiek, przed czym uciekasz...
— Nie uciekam — odpowiedział Malfoy.
Potter chciał się z nim sprzeczać, ale wyraz twarzy Ślizgona powstrzymał go. W jego oczach była powaga i tęsknota. Bał się nawet poruszyć, aby nie zniszczyć magii tej chwili. I wtedy Draco pochylił się i pocałował go.
Zaskoczyło go to — każdy prawdziwy pocałunek do tej pory był inicjowany przez niego i nie oczekiwał, aby to się wkrótce zmieniło. Ale usta Malfoya poruszyły się delikatnie na jego własnych, a język rozsunął mu wargi, po czym wycofał się. Harry wsunął swój język w to ciepłe wnętrze, czując, jak bardzo łomocze mu serce. Miał pewność, że Draco też je słyszy, być może taksówkarz również. Gdy Malfoy possał lekko jego dolną wargę, dotarło do niego, że mruczy. Przyciągnął Draco bliżej i pogłębił pieszczotę. Był jednocześnie podniecony i przerażony. To niewiarygodne uczucie mogło się skończyć w każdej chwili, a on nie byłby w stanie nic na to poradzić. Jedyne, co mógł, to przekazać dotykiem wszystkie emocje, jakie posiadał.
Kierowca odchrząknął i Malfoy łagodnie odepchnął Harry'ego od siebie. Samochód stanął przed budynkiem, w którym Ślizgon mieszkał. Potter wpatrywał się w Draco w ciemności. Chłopak miał zaczerwienione usta i szeroko otwarte oczy. Harry tak strasznie go pragnął. I nie mógł sobie nawet wyobrazić, że Malfoy nie chce tego samego.
— Dobranoc — szepnął Draco, odsuwając się.
— Draco... — jęknął Harry.
— Przepraszam. — Malfoy westchnął, przyciskając dłoń do czoła. — Nie powinienem cię całować i wcale nie chcę cię drażnić. Ale to nie jest dobry pomysł.
— Dlaczego? — zapytał Harry, biorąc go za rękę.
— Lubię nas jako przyjaciół i nie chcę tego spieprzyć. — Potter otworzył usta, aby zaprotestować, ale Malfoy go powstrzymał. — Zawsze tak się dzieje, powinienem o tym wiedzieć. — Ścisnął jego rękę i otworzył drzwi taksówki. — Będę w pracy jutro po południu. Wpadnij, jeśli będziesz miał ochotę. Postawię ci kawę. — Uśmiechnął się i wysiadł z samochodu.
Harry obserwował, jak odchodzi. Patrzył, dopóki Draco nie zniknął we wnętrzu budynku. Opadł na siedzenie, czując się, jak gdyby został zmiażdżony przez wielkie zwierzę. Bolał go żołądek, bolała go głowa, jedyne, czego chciał, to zwinąć się w kłębek i spać, nawet przez kilka dni.
— Przykra sprawa — odezwał się taksówkarz. — Dokąd?
— Hotel Inn na Castro — odparł Potter. — To kilka ulic dalej.
Taksówkarz ruszył. Harry nie otworzył oczu, dopóki nie zatrzymali się ponownie.
***
*chodźmy
** w oryginale „bag lady”, czyli dokładnie bezdomna kobieta, grzebiąca w koszach na śmieci w poszukiwaniu jedzenia
***jeden z najpopularniejszych zespołów folkrockowych w USA w latach 70-tych
****inaczej „bańka internetowa”, okres euforii na giełdach całego świata, związany ze spółkami z branży informatycznej i z pokrewnych sektorów
*****słowo niemające odpowiednika w języku polskim; w slangu oznacza przekazywanie spermy z ust do ust
KONIEC ROZDZIAŁU V
_________________
Jestem nienormalna.
Jestem opętana.
Jestem drarroholiczką.
---------------------------