grysek Mr Hyde


grysek - Mr. Hyde

Inspirowane jak wiele moich tekstów rozmowami z kolegami psychiatrami. Końcówka zdaniem niektórych ociera się o groteskę. Ale tak to już jest, że choroby psychiczne bywają… Hmmm. Zabawne? Dedykowane wszystkim, którym rozdwojenie jaźni i inne równie interesujące przypadki są bliskie z jakiegoś powodu.

Autor: grysek
Para: SS/HP
Zakończone: tak
Ostrzeżenie: brak
Klasyfikacja: PG
Beta: Zakręcona




W zapadającym zmroku Hogwart wygląda koszmarnie. Jak wszystko wokół mnie ostatnimi czasy. Dobrze, że istnieje Zakazany Las, w którym można się ukryć przed spojrzeniami innych.
Przychodzę tu od miesiąca i za każdym razem jest tak samo. To miejsce pozwala mi zapomnieć o wszystkim. Oderwać się.
Idąc w stronę budynku, zauważam wysoką, spowitą w czerń postać kroczącą w moim kierunku. Chora wyobraźnia podpowiada mi, że to dementor i już wyciągam różdżkę, chcąc użyć zaklęcia Patronusa, kiedy dostrzegam twarz Snape`a. Jest gorszy nawet od dementora. Nie pozbędę się go za pomocą głupiego zaklęcia. Czasami podejrzewam, że nawet zabijające mogłoby nie wystarczyć.
Idzie coraz szybszym krokiem, a jego twarz wykrzywia się we wściekłości. Ciekaw jestem, czy kiedykolwiek jakaś kobieta zdecydowała się z nim spotykać. Musiałaby być chyba ślepa? I głucha… Znowu się na mnie wścieka, ale od tamtego dnia nie robi to już na mnie takiego wrażenia jak kiedyś. Jego słowa dochodzą do mnie jakby stłumione przez grubą szybę. Chwyta mnie za ramię i potrząsa mną pytając, co sobie myślę, kiedy znikam całymi dniami i co właściwie robię w lesie. A co to może obchodzić tego nietoperza? Zresztą sam nie potrafię powiedzieć, co się ze mną dzieje podczas tych nieobecności. Od tamtego dnia mam jakieś zaniki pamięci i coraz częściej zdarza się, że gubię gdzieś całe godziny. Wchodzę po schodach, kierując się do wieży Gryffindoru, a Snape krzyczy coś za mną. Jestem zbyt zmęczony, żeby rozpoznać słowa.

Budzę się w pustym dormitorium i przez chwilę jeszcze leżę w łóżku. W prawej nodze czuję kłujący ból, a kiedy na nią patrzę, widzę że jest zadrapana do krwi. Nie mogę sobie przypomnieć, gdzie i kiedy się zraniłem. Chcę założyć wczorajsze ubranie, ale wygląda, jakbym się w nim kąpał w błotnistej kałuży. Czyżby Ron robił mi idiotyczne kawały? Od śmierci Hermiony w zasadzie się do mnie nie odzywa, mimo, iż twierdzi, że nie obwinia mnie za to co się stało. Ale prawda jest taka, że wszyscy wiedzą, kto jest temu winny. To przeze mnie giną bliscy mi ludzie. Rodzice, Syriusz, teraz ona. Idąc korytarzem widzę, jak wszyscy odsuwają się ode mnie i nawet nie mogę czuć do nich żalu. Najchętniej sam bym się od siebie odsunął. Jestem jak nosiciel śmiertelnej choroby. Każdy, kto choć trochę się do mnie zbliży, umiera. Wchodzę do Wielkiej Sali i siadam na swoim miejscu nie odzywając się do nikogo. Tak wiem, że mnie nienawidzą i nie zamierzam ich prosić o łaskę. Kiedy do Sali wchodzi dyrektor, czuję jak coś przewraca mi się w żołądku. Nie mogę znieść tych jego współczujących spojrzeń i uspokajających gadek, tego wmawiania mi, że rozumie jak się czuję. Cholerny, wszystkowiedzący Dumbledore. Skoro wszystko wie najlepiej, to dlaczego nie potrafił ich przede mną uchronić?

Patrzę na profesor McGonagall, rozmawiającą z dyrektorem i widzę, jak jej twarz robi się coraz bledsza. Po chwili Dumbledore wstaje by coś ogłosić, ale sens jego słów dociera do mnie z opóźnieniem. Snape ciężko ranny po potyczce ze Śmierciożercami, leży nieprzytomny w skrzydle szpitalnym. Nareszcie mu się dostało i usunął się z mojego życia. Czyżby jego kochani koledzy dowiedzieli się, że zdradził? Ku mojemu zdziwieniu uczniowie nie okazują radości. Ślizgoni siedzą skamieniali, kilka dziewcząt płacze. No ale oni lubili tego śmiecia. Przy innych stołach tez nikt nie wiwatuje. Twarze zebranych wyrażają raczej zdumienie i przerażenie. No tak. Skoro Voldemort uszkodził nieśmiertelny postrach Hogwartu, to może zabić nas wszystkich.
Wstaję od stołu i idę na spacer do lasu. Nareszcie wolny. Żaden wyliniały nietoperz nie będzie pytał po co i dlaczego.

Stoję przed drzwiami do skrzydła szpitalnego i nie mogę sobie przypomnieć, co tutaj robię. Ostatnie co pamiętam, to to, że wybierałem się na spacer. Wyglądam przez okno i widzę księżyc wyglądający powoli znad korony drzew. Znowu umknęło mi sporo czasu.
Kolejny raz przekradam się do sali, w której leży Severus . Po tym jak stracił przytomność dyrektor kazał wydzielić dla niego osobne pomieszczenie, aby nikt nie zakłócał spokoju chorego. Nawet pani Pomfrey rzadko tu zagląda, dzięki czemu mogę być sam na sam z Severusem.
Severus… Od jakiegoś czasu nauczyłem się nazywać go imieniem, gdy jesteśmy sami. Wprawdzie mi nie odpowiada, ale w końcu jest chory i na pewno nie ma siły. Ale wiem, że cieszy się z mojej obecności. Kiedy tu jestem widzę na jego twarzy cień uśmiechu. Ktoś obcy mógłby stwierdzić, że jest ironiczny, ale ja wiem, że on wyraża radość z tego, iż możemy być razem.
Siadam na łóżku i palcami obrysowuję zarys szczęki mojego ukochanego. Kości są wyraźnie widoczne spod cienkiej warstwy skóry. Cera Severusa ma niezdrowy, ziemisty kolor. Kiedy wyzdrowieje, muszę namówić go na wakacje. Trochę słońca dobrze mu zrobi. Układam się obok niego i opowiadam o tym, co dzieje się w szkole. Nie mówi mi tego, ale jestem pewien, że tęskni za lekcjami i warzeniem mikstur. Obiecuję sobie, że jutro przyniosę którąś z tych wielkich ksiąg o eliksirach i trochę mu poczytam. Słyszę zbliżające się kroki. Wstaję szybko i opuszczam pomieszczenie.

Odkąd nietoperza załatwili jego przyjaciele, lekcje eliksirów zrobiły się całkiem przyjemne. Dyrektor wezwał do pomocy przy prowadzeniu lekcji jakiegoś starego znajomego. Podobno uczył kiedyś moich rodziców i uwielbiał moją mamę. Nie wiem, czy to prawda, ale w każdym razie traktuje mnie ulgowo.
Podchodzę do szafki ze składnikami i Parvati odsuwa się z uśmiechem. Mam ochotę zetrzeć go z jej twarzy. Uśmiecha się tylko dlatego, że boi się koło mnie przebywać. Bo tych, którzy stoją zbyt blisko, czeka śmierć.
Rozglądam się po sali i czuję, że naprawdę mógłbym ich wszystkich zabić. Uśmiercanie nie może być trudne. Przecież to tylko dwa proste słowa…

Siadam obok Severusa i wyciągam z torby książkę. Postarałem się o coś, co z pewnością sam chciałby przeczytać. Pani Pince trochę się dziwiła, kiedy wypożyczałem Księgę Najtrudniejszych Eliksirów, ale wytłumaczyłem jej, że robię projekt specjalny na zajęcia. Bo przecież nie chcemy się jeszcze ujawniać. Prawda? Kiedy tylko stąd wyjdziesz, pojedziemy gdzieś, gdzie będziemy tylko we dwóch i nikt nie będzie nam przeszkadzał. Wiem, że dla ciebie to ważne, bo nigdy nie byłeś zbyt towarzyski. Ale musisz mi obiecać, że kiedyś zjemy kolację z moimi przyjaciółmi. Tylko kolację, a później pójdziemy do domu i znowu będziemy mogli być sami. Proszę, zgódź się…Ron i Hermiona muszą wiedzieć, z kim się spotykam. Są prawie jak rodzina. Oni są w sobie zakochani, wiesz? Myślę, że zaraz po skończeniu szkoły, Ron w końcu odważy się do tego przyznać i się oświadczy. Nie krzyw się. Wiem, że go nie lubisz, ale nie rozumiem dlaczego. Jest w porządku. A Ty? Przedstawisz mnie swoim przyjaciołom?

Jakaś mała Krukonka biegnąca korytarzem wpada na mnie znienacka. Słyszałem od kogoś, że jest szlamą. Trzeba w końcu wytępić to robactwo, aby było więcej miejsca dla czarodziejów z odpowiednim pochodzeniem. Na świecie nie ma miejsca dla mugoli, szlam i zdrajców.
To zabawne, że nigdy nie przyszło mi do głowy, jaką władzę może dawać uśmiercanie innych. Gdybym podczas obiadu zlikwidował kilkoro uczniów, cała reszta by się mnie słuchała. Zapanowałbym nad szkołą, a później nad światem. Wszystko i wszyscy należeliby do mnie…

Witaj Severusie. Przyniosłem dzisiaj nową książkę. To o starożytnych eliksirach. Wiedziałeś, że w Egipcie używali odpowiednich mikstur do konserwacji zwłok? Dzięki temu człowiek żył wiecznie w krainie szczęśliwości. Te eliksiry otwierały jakby drogę do raju. No tak. Ty na pewno wiesz takie rzeczy. Och! Jak tylko stąd wyjdziesz, będziesz mnie musiał wszystkiego nauczyć. Poczytam ci teraz, chcesz?
Strasznie chce mi się spać. Położę się obok ciebie na chwilkę. Nie masz chyba nic przeciwko temu? Ślicznie pachniesz. Uwielbiam twój zapach. Jest taki tajemniczy i…

Budzę się i rozglądam po obco wyglądającym miejscu. Ciemność rozprasza tylko blask księżyca, który widać przez okno. Wyczuwam obok siebie czyjąś obecność. Obracam się i zrywam z łóżka jak oparzony. Snape. Śmieć, który dla kaprysu tego głupca Dumbledore`a zdradził czystokrwistych czarodziejów. To przez niego zginęli moi rodzice. Ale teraz nie zrobi już więcej nic złego. Nareszcie mogę się zemścić. Wyciągam różdżkę i rzucam zaklęcie zabijające. Tak jak sądziłem, to dziecinie łatwe…

Co się dzieje? Severusie? Co ja robiłem z tą różdżką? Severusie? Ty… Nie oddychasz… Severusie!
Dlaczego… Co się… Czy ja… Nie to niemożliwe, przecież pamiętałbym co zrobiłem, prawda? Nie można kogoś zabić i o tym zapomnieć? Powiedz coś, Severusie!
Dumbledore. Oczywiście. Muszę pójść do dyrektora. On na pewno będzie wiedział co się dzieje. Ale jeśli… Jeśli to ja zabiłem Severusa? Jeśli zamkną mnie w Azkabanie?
Nie to niemożliwe. Przecież cię kocham. Kochałem… Nie zabija się kogoś kogo się kocha, prawda?

Muszę się natychmiast wydostać z tego pokoju. Lepiej, żeby na razie nikt nie wiedział, kto zabił zdrajcę. Dyrektor pewnie będzie załamany. Stary głupiec, ufający wszystkim dookoła. To zaufanie go kiedyś zabije. Może nawet szybciej niż się spodziewa…
Ktoś się zbliża. To pewnie pani Pomfrey . Nie zdążę już uciec.
Avada Kedavra.
To robi się coraz prostsze. I jest jakieś… Oczyszczające i na swój sposób przyjemne.

Z mojej różdżki wydobywa się zielone światło, a pani Pomfrey pada martwa u moich stóp. To ja... To ja zabiłem Severusa... Ale dlaczego? I dlaczego tego nie pamiętam? Czy ja?
Czy ja? Czy Voldemort opanował mój umysł? Przecież Ginny mówiła… Ale w jaki sposób? Przecież Hogwart jest teraz lepiej chroniony. I Dumbledore na pewno by o tym wiedział...
Nie! To niemożliwe! To nie może być prawda. Przecież jeśli... Jeśli on... Jestem zagrożeniem dla wszystkich moich przyjaciół. Jak zawsze. Rodzice, Syriusz... Oni też zginęli przeze mnie. A teraz zabijam sam... To... Muszę... Trzeba z tym skończyć!
Eliksiry! Pani Pomfrey na pewno ma tu coś takiego co... Są! Tylko który? Dlaczego nie uczyłem się tych głupich eliksirów! Wypiję wszystkie. To powinno poskutkować. I dla nikogo już nie będę zagrożeniem.


***********************

Wiele mil dalej, w głębokim fotelu siedział ubrany w czarną szatę mężczyzna. Na jego twarzy wykwitł tryumfujący uśmiech. Oczy rozbłysły czerwienią. To, na co czekał przez siedemnaście lat, właśnie się wydarzyło. Harry Porter nie żyje. Magiczny świat już zawsze będzie należał do niego.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:

więcej podobnych podstron