Out Of Order


OUT OF ORDER
Mikao6



Skopana pościel, szumiący wiatrak i trzydziestostopniowy upał - w takich warunkach przyszło żyć mnie, temu, który mienił się być magistrem farmacji po UJ-cie. Dla mnie przejście przez te wszystkie lata upokorzeń było męką. Od razu widać było, że nie nadawałem się na ten kierunek, ale nie miałem innego wyjścia. Harowałem naprawdę ostro, żeby pozbyć się etykietki „biednego dziecka z bidula, któremu należy się współczucie za to, że żyje”. Po pewnym czasie okazało się, iż treningi karate zaowocowały znacznymi zmianami w strukturach tyłków tych, którzy podobne kwestie wygłaszali. Niemniej jednak bratanie się z paracetamolem i innymi żelami na hemoroidy nie było moim marzeniem, więc zaraz po obronie pracy magisterskiej wyniosłem się do Ameryki. Wiza nie stanowiła problemu, siostrzyczki zakonne na osiemnaste urodziny sprawiły mi dużą „niespodziankę” oznajmiając, że... mam podwójne obywatelstwo, bo mamusia urodziła mnie na pokładzie samolotu Amerykańskich Linii Lotniczych Air-Jakichś-Tam. Przyznam: byłem w szoku... A potem, po urodzeniu, co? Nic. W wyniku swoistego „abordażu” wylądowałem w majątku Jerzmanowskich w krakowskim Prokocimiu. Bynajmniej nie wyrwałem ostatniego Jerzmanowskiego, po prostu tam był sierociniec.
  Teraz leżałem w przepoconej pościeli. Kropelki potu leniwie wędrowały po moim opalonym ciele, jedna z nich zawędrowała nawet w ekspresowym tempie na zaczątki mojego `sixpacka', kiedy dźwignąłem się do pozycji półleżącej i rozejrzałem po pokoju. Ruszyłem w kierunku telefonu z automatyczną sekretarką.
  - Dawid, gdzie jesteś? Rusz swoje wypacykowane jestestwo, bo jak MacAlister nie dostanie zimnego martini na dziesiątą, to nam utnie jaja i będziemy musieli się posiłkować tylko grzebaniem w tyłkach. A jak nie będzie w martini oliwki, to i dupę ci wypcha jak jakiegoś starożytnego dzięcioła!
  Tak... to była definitywnie wiadomość do Martina Vasqueza, mojego współpracownika i drugiego asystenta na planie serialu „Queer Redemption”. Byliśmy po prostu asystentami, biegaliśmy wokół planu jak kurczaki bez głów i wykonywaliśmy prawie wszystkie prace. Dostałem się na plan tylko dzięki Martinowi, którego poznałem kiedyś w przydrożnym barze, a który wyjawił mi, że nie wyrabia już z pracą. Nic dziwnego, od tego czasu minęły dwa lata, a ta szmira nie chciała się skończyć, wchodząc w tym roku w swój dziewiąty sezon. Spojrzałem na zegarek... była ósma trzydzieści. Na dostarczenie martini miałem półtorej godziny, a jeszcze nie naciągnąłem nawet na siebie gaci! I tak chwilę później powitałem panią Masterson, która co dzień zakradała się pod moje okna, a potem udawała, że chciała sprawdzić, czy się nie udusiłem.
  Zastanawiałem się poważnie nad spaniem w samochodzie. Za nasze pensje kupiliśmy z Martinem używanego nissana sentrę, rocznik 2005, który cudownym trafem był wyposażony w klimatyzację. W przeciągu paru minut włączyłem silnik i klimę, by wnętrze trochę się schłodziło, przed spektakularnym wpakowaniem tam mojego zacnego siedzenia. W torbie miałem buty bardziej nadające się do biegania niż japonki, jakie miałem obecnie na nogach oraz szarą koszulkę na ramiączkach i robocze spodnie.
  W kilka minut później wyruszyłem na spotkanie z MacAlisterem, ale wcześniej z kultowymi martini i oliwką MacAlistera.
  Ryan MacA. był bogiem. Lokalnym, wyznawanym raczej z przymusu a nie z prawdziwej wiary, ale jako reżyser QR sprawdzał się od jakichś czterech lat i wszystkim było dobrze. Osobiście ubóstwiałem każdy centymetr ciała MacA. Podobno kiedyś zajmował się wszystkim, co równało się zwiększaniu jego libido. Inna sprawa, że z drużyny rugby go wylali, bo był za drobny. Na modelling w pewnym okresie życia zrobił się za stary, a karierze ekskluzywnego call-boy'a przeszkodził jedynie pomysł jego agenta na przeobrażenie go w reżysera. Teraz cały on był idealny. Od kruczoczarnych włosów, tworzących na jego głowie artystyczny misz-masz, poprzez mięśnie ukryte w opiętej koszulce z logiem serialu, do zawartości rozporka, przez którą żeńska i mały kawałek męskiej części ekipy budziły się w nocy zlane potem, po serii jęków i wrzasków. Nie muszę mówić, dlaczego - kiedy szedł brać prysznic - pod drzwiami kabiny ustawiały się pielgrzymki spragnionych widoku jego sprzętu. I jego oczy: w nich skupiały się takie pokłady koloru niebieskiego, że MacAlister mógłby łatwo służyć jako studnia esencji pierwotnej wersji tego koloru.
  Kiedy dojechałem na plan, pierwszym widokiem, który mnie powitał był Vasquez. A raczej jego tors. Jeśli MacA miał być moim bogiem seksu i wszelkich ekstaz, to Martin był bożkiem dostępnym dla zwykłego śmiertelnika. Na planie nie nosił nic oprócz przydługawych spodni, które - noszone na niebezpiecznie niskiej wysokości - ujawniały ścieżkę miłości i wygolony „busz la Latina”, jak go nazywałem. Inna sprawa, że on natychmiast odgryzał mi się „europejskim lasem po kwaśnym deszczu”, co może nie było aż tak zgrabne, ale idealnie oddawało rzeczywistość - bo w okolicy mojego osiemnastocentymetrowego sprzętu natura obdarzyła mnie raczej symboliczną ilością włosków. Ciemna karnacja Latynosa doskonale podkreślała jego pochodzenie, a ciemne włosy i oczy jak dwa węgielki dopełniały obrazu. Teraz, kiedy wychodziłem z samochodu, on usiadł na masce, dzięki czemu przez krótki czas mogłem zobaczyć jego jędrny tyłek wystający ochoczo z jeansów.
  - No, nareszcie pojawiło się nasze zjawisko. Zamachałbym ogonem, ale go nie mam - Vasquez był, jak zwykle, w swoim ironicznym żywiole. Szczerze powiedziawszy, już się na te jego odzywki uodporniłem, a jego charakterek sprawiał, że był on dla mnie jeszcze bardziej atrakcyjny.
  - Ogon to ty masz z przodu, a na nim wisi tabliczka „out of order” - prychnąłem w odpowiedzi, przeciągając wysiadanie z samochodu, by dalej oglądać kształtne cztery litery tego dwudziestosześcioletniego faceta, wysokiego na jakieś metr osiemdziesiąt.
  Na tę uwagę Vasquez podszedł do mnie z groźną miną na twarzy z wczorajszym zarostem. Wziął mnie za rękę i pociągnął do najbliższej hali, w której trzymaliśmy rekwizyty na plan.
  - „Out of order”? Ja ci pokażę... - mruknął i w tym samym momencie bezceremonialnie jednym ruchem opuścił spodnie...
  O ku...! Nie, tego się nie spodziewałem! Zamarłem z wrażenia! Jego sprzęt był w pełnej gotowości. I to jaki! Wiem, że Latynosi mają spore zaganiacze, ale żeby takie!
  - Czekałem na ciebie. Długo czekałem. Ale dłużej, jak widzisz, nie mogę - jego penis prężył się dumnie, potwierdzając słowa właściciela. Był ogromny! Miał ze dwadzieścia pięć centymetrów, był gruby, z przyjemnie różową główką, i z plątaniną żył dokoła, które z zawrotną prędkością pompowały krew do jego latynoskiej dumy. Jaja Martina musiały mieścić sporo słodkiej spermy, były przynajmniej dwa razy większe od tych, jakie widywałem u naszych aktorów w garderobie oraz - czasami - na filmach, gdy musiałem obejrzeć „konkurencję”, z obowiązku.
  - No, na co czekasz? - ponaglał mnie Martin. - Bierz go do buzi.
  No... Powtarzać mi tego dwa razy nie było potrzeby! Natychmiast posłusznie wykonałem rozkaz. Na początku nieśmiało dotknąłem językiem jego główki i zacząłem bawić się tą dziurką na jej szczycie, z której miała wypłynąć nagroda za moją pracę. Chwilę później złapałem ten okaz całą dłonią i zacząłem nią poruszać w górę i w dół, biorąc jednocześnie czubek jego fallusa do ust i drażniąc go językiem. Potem usunąłem dłoń i spróbowałem wsadzić go sobie do ust, ale moja szczęka, chociaż rozwarła się do maksymalnego stopnia graniczącego z bólem, nie dała temu rady. Więc mój język błądził jak szalony, polerując każdy centymetr instrumentu Vasqueza z zawrotną prędkością, a sam Martin zaczął cicho pomrukiwać z przyjemności. Po pewnym czasie uwolniłem jego - teraz już lśniący - sprzęt, ale tuż potem znowu go wsadziłem do jednej z moich dwóch ciepłych dziurek i rytmicznie poruszałem głową, przyprawiając Martina o dreszcze. Na jego czole pojawiły się kropelki potu, oddech stał się ciężki i urywany, a we mnie wstąpiło coś niesamowitego: siła, dzięki której doprowadzałem mojego kochanka na granice wytrzymałości. Wiedziałem, jak sprawić mu przyjemność i nie zaniedbywałem niczego. To fallus, to jądra, które aż mu parowały, wdzierając się swymi drażniącym zapachem w moje nozdrza. Kiedy już myślałem, że jego opór został totalnie przełamany i zaraz tryśnie mi pysznym mleczkiem prosto w usta, on złapał mnie za głowę, zatrzymał wszystko i przymusił, żebym wstał. Po raz pierwszy pocałowaliśmy się, a ten pocałunek był najintensywniejszym ze wszystkich, jakie kiedykolwiek doświadczyłem. Jego język penetrował moje usta z prawdziwie samczą energią, sprawiając, że siła, z jaką jego właściciel na mnie napierał, skierowała mnie w stronę samotnie stojącego dekoracyjnego stołu. Mój organ napiął się mocno i gdyby nie palce Vasqueza, które po rozpięciu mi rozporka uwolniły go, bałbym się o rozerwanie tych swoich krótkich jeansów na strzępy. Latynos posadził mnie na stole, sam ściągnął mi spodnie oraz białe slipki. Mój penis wyskoczył z radością i wyprężył się ochoczo, a Martin cmoknął z uznaniem i już za moment poczułem na nim jego wilgotne usta, które otoczyły mocno moją pałę i poprzez pocałunki doprowadziły mnie do stanu prawdziwej ekstazy. Czułem, jak jego język z kolczykiem potęgującym doznania pieści mnie, a jego dłonie wędrują w kierunku moich sutków, którym mój Latynos zaczął się bawić. Chyba wydawałem już niekontrolowane jęki, bo częstotliwość pieszczot zwiększyła się. Zaciskałem dłonie na krawędzi stołu, poruszałem biodrami w przód i w tył, jakbym go posuwał - to nic, że w gardło, a nie w tyłek... - aż nie mogłem się już powstrzymać, na nic siła woli i... spuściłem się wprost w usta mojego kochanka. Chyba rzucało mną jak piórkiem na wietrze, bo tylko czułem mocne dłonie Martina, które nie pozwoliły mi osunąć się z tego stołu w dół, wprost na podłogę.
  Martin wylizał dokładnie mojego penisa, ani przez chwilę nie wypuścił go z ust! Teraz uśmiechnął się, otarł swoje pełne wargi, wstał i pocałował mnie namiętnie, ponownie rozpychając językiem moje usta i pozostawiając w niej smak mojego koktajlu. Tuż potem zniżał się powoli ustami, schodząc do moich jąder, które zaczął masować językiem, a ja myślałem, że ze skóry wyskoczę. Dobrze wiedział, jakie wrażenie dają mi te pieszczoty, ale dopiero po chwili pokazał, co naprawdę potrafi, gdy zwrócił uwagę na moją dziewiczą dziurkę, schowaną pomiędzy dwoma kształtnymi pośladkami. Przeleciał mnie strach. Chyba nie będzie chciał... Możemy sobie polizać fiuty, podkręcić się tak, żeby spuścić się sobie w gardła, ale... Ja jeszcze nie miałem faceta! Jak on będzie chciał... to ja nie wiem, czy to wytrzymam! Przerażenie w oczach, a w jego spojrzeniu - ten charakterystyczny błysk. Już wiedziałem, że lizanie ciasnych dziurek to jego specjalność i że od powziętego zamiaru nie odstąpi. A ten zamiar, to... Jego język pracował jak szalony, a jego dłoń drażniła główkę mojego penisa. Rzucałbym tyłkiem po całym stole, gdyby nie jego mocny uścisk, blokada, którą nałożył na mnie jednym ruchem swej prawej ręki... Martin całował mnie po pośladkach,  wsuwał mi język w sam rowek i lizał mi jaja tak, jakby żył tylko dla tej chwili. Ja też żyłem dla tej jednej chwili...
  Ale Martin nie robił tego bezinteresownie. Kiedy uznał, że moja dziurka jest już wystarczająco nawilżona, wskoczył na stół, usiadł okrakiem na moich piersiach, praktycznie przygniatając mnie całego do mebla i gestem nakazał mi ponownie wylizać ten swój super okaz. Zrobiłem to bez wahania, gdy tylko poczułem jego dotyk na swoich wargach.
  Martin nie dał mi się długo nacieszyć tym smakiem. Ruchem bioder cofnął swego fallusa, zszedł ze mnie, za uda podciągnął mnie na krawędź stołu i ustawił się w pozycji nie pozwalającej mi na żadną wątpliwość co do jego dalszych zamiarów: spenetrowania mnie dogłębnie i ostatecznie, czyli do odebrania mi raz na zawsze mojego dziewictwa. Nie wiedział, że miałby być moim pierwszym. Choć nieraz patrzyliśmy, siedząc na planie, jak nasi aktorzy wdzięczą się do kamery i rypią się, ukrywając sztuczność za maską aktorskiego uniesienia i nieraz komentowaliśmy ich „umiejętności”, żaden z nas nigdy nie spytał drugiego o jego osobiste doświadczenia. Po prostu nigdy o tym nie rozmawialiśmy. Ja byłem pewien, że Martin ma za sobą mnóstwo podobnych doświadczeń; on pewnie sądził, że ja też. Ale ja... ja nie miałem!
  Martin zbliżył główkę swojego monstrum do moich pośladków, a ja ze strachu zacisnąłem zęby. On jednak, najpierw, dla pewności, jak rutyniarz, zwilżył śliną swoje trzy palce i wsadzał mi je kolejno, jeden po drugim... Spiąłem się, dupa mi się sama zacisnęła, ale na Martinie nie zrobiło to żadnego wrażenia. Uśmiechnął się. Znał te reakcje? No, na pewno... Nie byłem naiwny, że mogłoby być inaczej. I w duchu byłem zadowolony, że jeśli zrobię to z kimś, to właśnie z nim... Nie o wielkość penisa mi chodziło, ale o to, że będzie to ktoś doświadczony, kto wie, co i jak... Palec jeden, palec drugi, palec trzeci... coraz głębiej, a ja zamruczałem z rozkoszy, ruszając biodrami i nie mogąc się doczekać jego przerażającej, wielkiej pały. Strach: jak on mi ją wsadzi? Bo tego, że wsadzi, byłem już pewien, i tego cholernie się bałem! Takie żylaste monstrum! Jak ja to wytrzymam? Z drugiej strony samo patrzenie na niego sprawiało, że prześladujący mnie strach ustępował przed wyobrażeniem rozkoszy, która może nastąpić, co powodowało nadspodziewanie duże „dostawy” mojego naturalnego środka nawilżającego. Wiedziałem, że Martin chce mi dać rozkosz, ale... ale nie widziałem w pobliżu żadnej gumy czy lubrykantu! Jak...? Zacząłem się podejrzliwie rozglądać po pustym pomieszczeniu i wtedy...
  Wrzasnąłem. Ból wywoływany dwudziestopięciocentymetrowym, latynoskim kolosem wdzierającym się w moje wnętrze był tak wielki, że chyba straciłem poczucie świadomości. Gdy ją odzyskałem, Martin pochylał się nade mną i całował mnie, uciszając i przygniatając mnie całą swą pierwotną siłą. Jego fallus rozrywał mnie, a ja wciąż jeszcze czułem, że biodra Martina pracują, że jego kolos wciąż jeszcze pcha się we mnie głębiej, i głębiej! Poddałem się, tylko zacisnąłem zęby, z trudem chwytając przez nos hausty powietrza. Czułem wibrujący zapach jego słodkiego potu, który łączył się z męskim aromatem dwóch ciał splecionych w miłosnym uścisku przy trzydziestodwustopniowym upale. Jego wielkie jaja przylgnęły do mojej dupy. Zrozumiałem: wpakował się cały! Wytrzymałem, więc wytrzymam resztę... Ale przy pierwszym jego ruchu zajęczałem z bólu, więc znów mnie wyciszył swoim pocałunkiem... i powoli, powoli... ruch bioder, spokojny, wyważony... teraz odważniejszy, pełniejszy... Zwiększanie tempa penetracji sprawiło, że już po paru minutach rozkosz wypełniła każdą komórkę mojego ciała, a ja sam miotałem się pod Latynosem jak szalony. Jego penis zagłębiał się we mnie tak, że wydawało mi się, iż czułem jego dotyk aż w okolicy serca. Jego pojedyncze kropelki potu spadały na moje rozgrzane ciało, a temperatura wokół nas, dwóch facetów, była tak wysoka, że po wszystkim aż się dziwiłem, że nie znalazłem pod sobą spalonego stołu... Nagle poczułem, że Martin mnie puszcza, że spokojnie wychodzi ze mnie... dlaczego?... po czym wchodzi na stół i kładzie się na nim, a mnie... Zrozumiałem. Nie musiał mówić, co mam robić.
  Spojrzałem na jego mokrą pałę, którą trzymał pionowo do góry. Usiadłem nad nim okrakiem i ponownie wprowadzałem jego kolosa do swojej rozepchanej dziurki. Położyłem dłonie na jego piersiach i powoli zacząłem opuszczać biodra. To już nie był ból, to było rozpoznawanie tego samego uczucia, którego on chwilę wcześniej nagle mnie pozbawił. Osiadałem na mim, centymetr po centymetrze, milimetr po milimetrze... aż poczułem pod sobą jego ciało, podbrzusze, i łaskoczący dotyk jego bujnych rozkrzewionych łonowych włosów. Tak... to jest to! Zacząłem poruszać biodrami w górę i w dół, coraz szybciej, pojękując z narastającej we mnie fali rozkoszy, bawiąc się przy tym jego twardymi, sterczącymi sutkami. On złapał mnie za szyję i w głębokim oddechu przyciągnął do siebie. Uśmiechnął się i zaczął pojękiwać swoim cichym, seksownym, głębokim głosem. Potem chwycił mnie mocno za biodra i wymusił jeszcze szybsze i głębsze pchnięcia, rozpychając się w moim wnętrzu tym wielkim, żylastym sprzętem; teraz zaczął okrężne ruchy biodrami. Rozrywał mnie! By nie wrzeszczeć z bólu pomieszanego z rozkoszą, całowałem jego szyję smakując słodkie kropelki potu mojego kochanka, a on oddychał nierówno. Po chwili i ja dołączyłem do niego, czując po raz drugi w ciągu dzisiejszego poranka, że nie mogę już dłużej i jeśli zaraz nie skończę, to zwariuję z rozkoszy.!
  - Ma... Martin... ja nie mogę już... - błagałem go, a on tylko ze zrozumieniem kiwnął głową. Nie był zdolny wypowiedzieć ani jednego słowa. Widziałem w jego oczach szaleństwo na punkcie mojego lśniącego ciała. Wiedziałem, że za to on też musi otrzymać nagrodę. Lekko dłonią nakazałem mu, żeby ponownie opadł na stół, a ja, dźwigając się na własnych dłoniach, z własnej woli zacząłem coraz szybsze ruchy. Wysoko unosiłem biodra i opadałem w dół, wpychając jego grubego fallusa w siebie ile tylko się dało. Głęboko tak, że on sam nie mógł uwierzyć w pojemność mojej dziurki. Pracowałem intensywnie, moje biodra wpadły w trans i wreszcie...
  Mój mały napiął się i wyprężył aż do bólu, i - po prostu wystrzelił. Takiej ilości spermy u siebie chyba nigdy jeszcze nie widziałem. Tryskałem na klatę mojego Latynosa, a on zaczął się miotać pode mną.
  - Uważaj... Ja też... już muszę... TERAZ! - ryknął, a ja poczułem, jak z olbrzymią siłą jego gorący nektar bogów bije w moim wnętrzu, wypełniając mnie niemal bez reszty. Jeszcze podbijał biodrami, rozpychając mnie brutalnie i pompując we mnie ostatnie krople spermy. I padł nieruchomo, oddychając ciężko.
  Dłuższą chwilę leżeliśmy tak, wtuleni w siebie, dysząc, porażeni tym niesamowitym przeżyciem.
  - I kto tu powiedział, że jestem „out of order”? - zaśmiał się Martin, palcami rozczesując moje mokre włosy.
  - No, na pewno nie ja. Gdybyś nie wyruchał ze mnie wspomnień ostatniego tygodnia, może bym pamiętał... - puściłem do niego oko, wciąż jeszcze siedząc na nim, z jego żylastą bestią w sobie, ale już wyraźnie niegroźną. Kolejne, nowe, inne uczucie. Przyjemne. I dalej bawiłem się sterczącymi jeszcze sutkami mojego Vasqueza, a on moim penisem, wciąż jeszcze stanie gotowości, pomimo tak potężnego wybuchu... Co tam MacAlister, Martin był mój i tylko mój, a ja zamierzałem wykorzystać cały potencjał tego mojego najlepszego, dwudziestopięciocentymetrowego przyjaciela, wciąż tkwiącego w moim tyłku. - Mówiłeś, że długo na mnie czekałeś? - przypomniałem sobie jego wcześniejsze słowa.
  - Tak. Myślałem już, że ta ciota MacAlister dorwie cię pierwszy. Widziałem, jak na niego patrzysz. A on ugania się za wszystkim, co się rusza.
  - Teraz wiem, że na pewno mu nie dam.
  - Byłbyś chyba pierwszym...
  - A ty mu dałeś...?
  - Dałem. Domyślasz się, jak mnie omotał, jak wszystkich, a ja, świeży, nowy, uwierzyłem mu. Byłem naiwny. Po mnie przerzucił się na Stevena... Nie chciałem, żeby z tobą zrobił tak samo. Musiałem jakoś wybić ci go z głowy, żebyś później nie cierpiał - Martin pocałował mnie w czoło.
  - A z tobą to co, cierpieć nie będę?
  - Będziesz. Codziennie. Będziesz cierpieć tak, że będziesz mdlał parę razy na dzień. Już ja tego dopilnuję - Vasquez przejechał palcem po moich biodrach. - Właśnie, która godzina?
   Nagle przypomniałem sobie o zegarku, który leżał razem z innymi rzeczami pospiesznie zrzuconymi w okolicy stołu. Zeskoczyłem z Martina. Popatrzyłem na tarczę: - Dziewiąta pięćdziesiąt pięć! Wciągaj gacie i lecimy z martini, bo MacAlister urządzi nam taki Sajgon, że nie znajdziemy pracy w całej galaktyce - jęknąłem, rzuciwszy się na swoje ubranie i w pośpiechu wciągając je na siebie.
  - Kocham twoje wyczucie sytuacji. Masz oliwkę? - Martin w locie zapinał spodnie i już biegł ze mną do samochodu.
  - Mam! - wyciągnąłem rzeczoną oliwkę z pudełka, wrzuciłem do kieliszka martini i pognałem wraz z moim, już teraz oficjalnym chłopakiem w kierunku studia.
  - Ty, ale patrz, nawet taka pinda jerychońska jak MacAlister może czasami zdziałać coś dobrego. Gdyby nie on...
  - Wiesz... Kocham te twoje teksty... - uśmiechnąłem się mimowolnie, a on stuknął mnie biodrem w biodro.
  - E, uważaj, bo wychlapię!
  - Ja też. Dziś jeszcze na pewno obaj wychlapiemy... - i wyszczerzył do mnie swe białe kły w super panoramicznym uśmiechu.   

Słyszałem jego oddech. Od pewnego czasu, a dokładniej od pół roku i tego pamiętnego seksu w hali na planie serialu, ten oddech był jedną z najdroższych mi rzeczy w życiu. Od ostatniego klapsu na planie „Queer Redemption”, serialu, który od czterech lat był naszym głównym źródłem utrzymania, minęły dokładnie dwa miesiące. Od tego czasu przenieśliśmy się do nowego studia, nowego kanału adresowanego do bardziej modnej i młodzieżowej widowni. Producenci zmienili tytuł na „qRedemption”, a dziesiąty sezon najdłużej produkowanej dramedii traktującej o problemach piątki przyjaciół, czekał na zrealizowanie. Mniejsza, że przy okazji przeniesienia z obsady zniknęło trzech z pięciu odtwórców głównych ról. Mówi się biznes i płynie się dalej.
    Wracając do oddechu... Z Martinem Vasquezem, jednym z dwóch best-boy'ów na planie serialu, poznaliśmy się w barze. To była Najbardziej Kształtna Latynoska Dupa 2008, według sondażu przeprowadzonego wśród naszych współpracowników. Cztery lata temu topiła smutki w barze Velvet Cocon, do którego przywiało również mnie - Polaka, świeżo po studiach farmaceutycznych, które obecnie i tak na nic mi się nie przydają, i sierotę z podwójnym obywatelstwem. Po sześciu kieliszkach martini zaczął jęczeć o jakimś reżyserze, serialu, choince na święta i gumowej kaczuszce, którą zamordował z zimną krwią w wieku pięciu lat, przekłuwając ją i topiąc podczas relaksującej kąpieli... Parę miesięcy później dzięki niemu miałem wynajmowane mieszkanie i panią Robertson, wypatrującą mojej nagiej osoby pod pozorem wieszania prania - oraz używanego nissana sentrę, którego kupiliśmy na spółkę.
    Teraz, od kiedy jesteśmy razem, inaczej patrzę na te jego męskie, silne ramiona, na ten kaloryfer na brzuchu, na ciemną karnację, piękną twarz i trzydniowy zarost. A ten głęboki głos i gorący oddech sprawiają, że czasami wydaje mi się, iż do końca życia nie będę potrzebował viagry. Vasquez był chodzącą perfekcją, a jego cudownie ukształtowane pośladki i dwudziestopięciocentymetrowy sprzęt wydawały się być prezentem zesłanym mi prosto z nieba.
    - Hmm... Znowu odtwarzasz w głowie te litanie na temat mojego poziomu seksu na jedną komórkę ciała? - Martin uśmiechnął się pod nosem. Nawet nie patrząc na mnie wiedział doskonale, o czym myślę. Przez te pół roku poznał mnie prawie na wylot, chociaż dalej wolał spędzać czas w swoim mieszkaniu - moje było duszne, małe i składało się tylko z jednego pokoiku z łazienką i kuchnią. Obecnie obaj leżeliśmy na moim łóżku, w skopanej pościeli, a w powietrzu unosił się zapach całonocnej sesji wyżywania się sprzętu Vasqueza na mojej biednej, ciasnej dziurce.
    - Nie wymawiaj przy mnie tego słowa. Po tylu nocach z tobą mam już dokładne pojęcie, ile jest seksu w seksie - mruknąłem, przewalając się na jego rozgrzane ciało. Poczułem kropelki potu na nagim torsie mojego latynoskiego boga i pocałowałem go w szyję, tworząc na niej całkiem szybko zgrabną malinkę, dziękując wszelakim bogom, że wiatrak na suficie nie wyrabiał z klimatyzowaniem nawet tak małego pomieszczenia.
    Vasquez mruknął podniecony, kiedy zacząłem błądzić swoją dłonią wokół jego ust. Drugą dłonią natomiast sięgnąłem pod pościel w poszukiwaniu jego wielkiej pały. Gdy tylko ją dotknąłem, ani się nie obejrzałem, jak jego stała na baczność w pełnej glorii i chwale, z okazałą główką i widocznymi żyłami. Dotknąłem jego jąder, masując je delikatnie, a jednocześnie ocierając się całym ciałem o Vasqueza, doprowadzałem go do coraz żywszego oddechu, co już było zapowiedzią wspaniałego poranka. Jak to jest, że nie wyobrażam sobie nocy bez niego i bez jego jęków rozkoszy, a tym bardziej poranka, gdy mogę w całej okazałości widzieć jego cudowny sprzęt i patrzeć, jak wspaniale reaguje na moje zaczepki i pieszczoty. Martin jest boski, od góry do dołu i od dołu do góry, a zwłaszcza to - ścisnąłem mocno jego wielkiego penisa. Po chwili cofnąłem ręce i usiadłem na jego brzuchu, schylając się i całując go namiętnie w usta. Wiem, że to lubi. Od razu rozchyla wargi i pozwala, by mój język mocował się z jego językiem; wiem, że zaraz mi ustąpi... Martin przyciągnął mnie mocniej do siebie, nasze ciała złączyły się w nierozerwalnym uścisku. Teraz jego język tańczył w moich ustach powodując, że mój penis naprężył się i już był gotowy do poważnej akcji. Wiem, że Martin też go lubi. Mówi, że te dziewiętnaście centymetrów mojego ciała po prostu jest piękne, a ja przez wrodzoną skromność mu nie zaprzeczam. Martin, jak przystało na Latynosa, ma ciemnego penisa i jeszcze ciemniejszą, prawie granatową mosznę. Mój - wiadomo, jest jasny; i fajny kontrast tworzą, gdy je Vasquez trzyma razem w dłoni... Ale w tej chwili nic mnie nie obchodziło. Przygniatałem mojego kochanka swoim ciałem, a on trzymał mnie w żelaznym uścisku. Ma chłopak krzepę i czasami nie zdaje sobie sprawy z siły swoich ramion. Bywa, że nieraz brakowało mi tchu. Kropelki potu powoli spływały z moich pleców między pośladki i dalej na moje jaja. W pewnym momencie oswobodziłem się z miłosnego uścisku Martina i przesunąłem się wyżej, tak, by jego usta miały pełen dostęp do mojego fiuta. Chciałem mieć pewność, że nic nie odwróci jego uwagi, więc wylądowałem nogami na jego rękach, praktycznie przygniatając jego dłonie do materaca. Vasquez stłumił w sobie jęk rozkoszy i bólu i przygryzł wargę, ale zaraz potem uśmiechnął się szeroko. Lubił na ostro, a ja doskonale wiedziałem, jak odpowiednio dozować mu seks i odrobinkę cierpienia. Udawał, że jest zaskoczony, ale znałem tę jego grę pozorów.
    - Wyliż mi go, dokładnie - oparłem dłonie o głowę łóżka i wsunąłem fiuta do jego ust. Poczułem wilgotne wnętrze jednej z dwóch jego gorących dziurek i jego język pracujący intensywnie nad spełnieniem mojego rozkazu. Poruszał głową w przód i w tył, wylizując każdy centymetr mojej pały i powodując, że miałem ochotę krzyczeć z rozkoszy, pieszcząc jednocześnie dłonią jego włosy, a drugą drażniąc główkę jego wielkiego monstrum. Po chwili poruszałem biodrami, niemal przygważdżając Martina do wezgłowia. Wiedziałem, że chciałby użyć swoich dłoni, by spotęgować przyjemność, jaką mi dawał, ale wcale nie zamierzałem mu tego umożliwiać. Niech pracuje tylko ustami, wargami... W pewnym momencie jego język doprowadził mnie do takiego napięcia, że… No cholera, myślałem, że mu się zleję prosto w usta! Vasquez chyba też to odgadł, bo wypuścił moją pałę z ust.
    - Nie tak szybko, amigo - powiedział, a ja unieruchomiłem jego głowę swoimi dłońmi i zacząłem  wodzić swoim berłem  po jego twarzy.
    - Lubisz to, jasne, że tak - uśmiechnąłem się szeroko, widząc błysk w oczach mojego kochanka. Teraz uwolniłem jego ręce i wypiąłem się do niego tyłem, ukazując mu swoją ciasną dziurkę, do której od samego początku dostęp ma tylko on. Był pierwszym, który ją zdobył. Wie o tym.
    - To też lubię - Vasquez wylizywał przestrzeń pomiędzy moimi pośladkami. Pracował językiem tak, jakby to była ostatnia rzecz, jaką miał w życiu zrobić. Mój fiut naprężał się coraz bardziej, gdy czułem, jak ją smakował Jęczał i nie mógł się doczekać, kiedy w końcu dostanie ją w swoje pełne posiadanie. Ja tymczasem zająłem się jego sprzętem, dokładnie rozprowadzając po całej główce jego naturalne nawilżenie. Martin uwielbiał moje zabawy z główką jego monstrum. Zawsze, gdy to robiłem, oddychał szybko i zrywał ciałem w dreszczach podniecenia. Tak było i tym razem, ale dopiero kiedy wziąłem jego pałę do ust,  zaczął pojękiwać z rozkoszy. Te jęki stały się coraz intensywniejsze, gdy mocno ssałem jego olbrzyma. Niemal graniczyły z krzykiem. A przecież w tym samym czasie lizał mojego rowa!
    - Jeszcze... tak... mocniej... Wiem, że tego chcesz... Tak... Kurw... Dobrze, tak! - wykrzykiwał mój Latynos. Poruszał biodrami w górę i w dół, a jego sprzęt rozsadzał mi szczękę. To monstrum było tak wielkie, że chyba będę musiał robić sobie okłady! Traktowałem jego fiuta jak swojego osobnego boga, prawie oddawałem mu cześć, błądząc językiem po każdym centymetrze tego cudu - drażniłem główkę, całowałem cały trzon utkany siecią splątanych żył, potem masowałem spocone jaja i ssałem je bez opamiętania. Moje ciało zalała fala ciepła i rozkoszy, kiedy poczułem, jak dwa palce Martina wsuwają się w moją gotową dla niego dziurkę. Poruszał nimi rytmicznie, rozciągając ją, by mógł zmieścić tam całe dwadzieścia pięć centymetrów czystej przyjemności. Gestem nakazał mi się odwrócić i tym razem to on przygwoździł mnie do łóżka, jednocześnie całując mnie z samczą energią, bawiąc się z moimi sutkami i pocierając główką swojego fiuta o mój zwieracz, który za każdym razem ochoczo rozluźniał się, by jak najszybciej poczuć tam ognistego rumaka Vasqueza. I właśnie nadszedł ten moment...
    - Ja pierdolę...! - wrzasnąłem przez zaciśnięte zęby, czując, jak się to wielkie bydlę wpycha we mnie, a Martin przygryzł mi ucho... i pchnął jeszcze mocniej! Jeszcze głębiej! Wszedł po same jaja! Czułem, jak się one, wilgotne, aż mokre, przyklejają do mojej dupy. Nigdy tego nie robił! Nigdy nie wsadził mi całego! Dlaczego dziś...? Dlaczego teraz...? Wygiąłem się, nie mogąc pomieścić całego sprzętu Latynosa w sobie, ale on przytrzymał mnie i wepchnął jeszcze raz. Do oczu napłynęły mi łzy, przeszywały mnie dreszcze bólu i podniecenia. Moje spocone ciało wiło się pod naciskiem kochanka. Czułem jego męski zapach i język ponownie tańczący w moich ustach. Martin przywarł do mnie, tamował moje wrzaski i wciąż pchał swojego fiuta tak daleko, jak jeszcze nigdy dotąd - aż jego kudłate łonowe włosy dotknęły mnie jak szorstki dywan. Cały... Teraz na pewno już jest cały... - i sam zacisnąłem nogi na jego biodrach, nie pozwalając mu wyjść ze mnie. Martin uśmiechnął się szeroko, jakby mówił: no widzisz?, weszło... Po chwili pracował swoim żylastym potworem w przód i w tył, wirował biodrami jak jakaś gejowska wersja derwisza i oddychał ciężko, zatapiając fiuta w mojej - do niedawna jeszcze - ciasnej dziurce.
    Znów się uśmiechnął, ale tak, że natychmiast doskonale wiedziałem, że planuje coś wybitnie szatańskiego. Przytulił mnie do siebie i - dalej ze swoim sprzętem we mnie - uniósł mnie w powietrze jak piórko, po czym oparł moje plecy o szybę jednego z dwóch moich okien wychodzących na werandę. Syknąłem, kiedy moja spocona i rozgrzana skóra zetknęła się z zimną szybą, po czym spojrzałem na swojego kochanka z niedowierzaniem, ale nie z powodu jego krzepy. Z racji tego pomysłu.
    - Ciebie chyba jakiś elf na święta skrzywdził.
    - Nie gadaj... tylko... pieprz się... ze mną... - stwierdził, za każdym razem wprowadzając swojego fiuta tak głęboko, że na dokończenia zdania brakowało mu tchu.
    Martin wiedział doskonale, że takie ryzyko, że w każdej chwili może nas ktoś zobaczyć, tym więcej mnie podnieca. Mój sprzęt naprężył się tak bardzo, iż myślałem, że zaraz wybuchnie. Na wpół przytomny z ekstazy patrzyłem, jak jego biodra pracują w przód i w tył prowadząc fiuta, który był w chwili obecnej odpowiedzialny za rozjebanie mojej dupy - tak poważne, że chyba będą mnie musieli sklejać. Rozstawiłem nogi najszerzej jak mogłem, żeby tylko zapewnić mu jak najlepszy dostęp. Rżnął mnie mocno, emanował wręcz samczą energią, pachniał seksem i walił mnie tak mocno, jakby nie robił tego od wieków. Ocierałem się o szkło, nie mogąc wytrzymać napięcia. Posunięcia Vasqueza były tak mocne, że zastanawiałem się, jak mocno ta szyba jest wprawiona w ramy, czy wytrzyma. Mój Latynos posuwał mnie tak intensywnie, że już po paru sekundach nie mogłem wytrzymać. Jęczałem głośno, starałem się oddychać głęboko ale nie mogłem już… To był mój limit. Spojrzałem dalej półprzytomnie z bólu i rozkoszy na Vasqueza, dotknąłem jego ust.
    - Martin... pozwól mi... pozwól... - szeptałem, podczas gdy on uśmiechnął się szeroko i wziąwszy zamach biodrami, wsunął mi swojego dwudziestopięciocentymetrowego potwora po same jaja.
    Nie wytrzymałem. Fala ciepła zalała całe moje ciało. Nie musiałem nawet dotykać swojego fiuta - już po chwili wystrzeliłem największą ilość białego nektaru, jaką w życiu u siebie widziałem. Mój sprzęt drgał, a ja drżałem z ekstazy, kiedy białe kropelki wylądowały na moim brzuchu i na szybie. Martin tymczasem jeszcze raz przyspieszył, sprężając swoje okazałe mięśnie i sięgając po ostatnie rezerwy energii, by tylko skończyć we mnie.
    - Ja... już... nie mogę...! - krzyknął prawie, kiedy z ostatnim posunięciem swojego monstrum poczułem w moim wnętrzu rozlewające się, przyjemnie ciepło.
    Po chwili wyszedł ze mnie, rozlewając swój koktajl po podłodze i pozwolił mi stanąć na własnych nogach. Zatoczyłem się, wciąż nie będąc w stanie zaczerpnąć powietrza. Spojrzałem na wnętrze naszego „apartamentu”, a szczególności na Sajgon, jaki został przez nas poczyniony na łóżku, i na świadectwo mojego niekontrolowanego wystrzału na oknie. Za oknem zaś... pani Masterson właśnie upuściła kosz ze swoim praniem, a spinacz, który trzymała w ustach opadł w dół, niemal alegorycznie do jej szczęki.
    - Oj... - zasłoniłem się firanką i sprzedałem Martinowi kuksańca w bok, żeby też coś zrobił ze swoją bezceremonialną nagością. - Dzień dobry, pani Masterson - uśmiechnąłem się do staruszki najszerzej jak mogłem, podczas gdy ta dalej wpatrywała się w nasze okno z rozdziawioną sztuczną szczęką.
    - Do trzeciej jej przejdzie, ma wtedy cotygodniowe spotkanie z koleżankami na brydża - odparł mój dochodzący jeszcze do siebie kochanek.
    - Myślałem, że w kościelnym chórze... Coś mi mówi, że polityka akurat dzisiaj nie będzie tematem numer jeden na tymże spotkaniu - mruknąłem, uchylając nieubrudzoną kwaterę okna i kierując się w stronę prysznica. - Zbieraj się, jest już ósma dziesięć. Jak nie dostarczymy MacAlisterowi oliwki do jego Martini, znowu będzie wojna.
    Pięćdziesiąt minut później byliśmy już na planie serialu, zwarci i gotowi do kolejnego sezonu jedynej pracy, która przynosiła nam comiesięczne stałe dochody. MacAlister - reżyser-bóg zesłany na ten padół łez, najprawdopodobniej po to, żeby zerżnąć całą obsadę i wszystkich na planie, był już na swoim miejscu, emanując seksem w postaci napiętych mięśni ukrytych pod obcisłą koszulką z nowym logiem serialu i ze swoimi oczami - tak niebieskimi, że mogły równie dobrze służyć za pierwotną esencję tego koloru. Właśnie rozpoczynało się kręcenie pierwszej sceny pierwszego odcinka dziesiątego sezonu, która to scena służyła do przedstawienia trzech nowych bohaterów serialu. Oczywiście MacAlister utrzymywał, że wszyscy aktorzy odtwarzający nowe postaci zostali - tak jak dwóch pozostałych członków - poddani wyjątkowym testom, by sprawdzić, czy nadają się do poszczególnych ról. Mniejsza o to, że te testy prowadzone były w przyczepie MacAlistera, która podczas ich trwania kołysała się we wszystkie strony świata. Tym razem jednak atmosfera na planie była wyjątkowo ponura. Pożegnawszy się więc z moim seks-bogiem przy samochodzie, podszedłem do przyczepy zajmowanej przez dziewczyny z działu make-up, gdzie standardowo, jak na wszystkich planach, rodziły się Plotki, przez duże P. Melissa i Charlene stały już na swoich stanowiskach, gotowe interweniować w najgorszych nawet przypadkach ospy wietrznej i świńskiej grypy. „Nic nie powstrzyma mocy dobrego podkładu” - zwykła mawiać Charlene.
    - Ou, kogo my tu mamy! Ktoś chyba mocno poskramiał tego latynoskiego węża, jak widzę... Usiądziesz? - Melissa uśmiechnęła się wrednie.
    - Nie, postoję... Wiesz, przynajmniej miałem porządną akcję w nocy i jeszcze lepszą powtórkę przed wyjściem do pracy - mruknąłem spokojnie, ale po chwili jednak przekonałem się do pomysłu Mel. Jeśli ktoś w jakikolwiek sposób mógł poprawić mój wygląd, to tylko one dwie. - Powiedz mi, czemu MacA wygląda, jakby mu muchy intensywnie nad dupą bzyczały?
    - A to ty nie wieeesz? - zaciągnęła Charlene, prezentując swój szkocki akcent w całej okazałości. - Skakał z kwiatka na kwiatek, ale w pewnym momencie jeden z tych kwiatków obskoczył tak bardzo, że będzie owoc - jęknęła ponuro.
    - Eee.. w starciu metafor i tak wygrywa Dawid - stwierdziła Melissa, przyglądając się moim włosom. - Siadaj, zrobimy z tym coś...
    - Ou, znaczy się, za dziewięć miesięcy po planie będzie zapieprzać gromadka małych MacAlisterków? - odpowiedziałem, siadając przed lustrem.
    - Chyba trochę wcześniej...
    - Kto by pomyśla... - przerwałem, zerkając w lustro na spojrzenia dziewczyn. - Okej, okej - poddałem się, unosząc obie dłonie. - Wszyscy mówili, że prędzej czy później tak się stanie. Ale... na pewno już wiecie, że jedziemy na Hawaje kręcić nowe sceny do tego odcinka...
    - Uhm, wiemy, wiemy - Mel pokiwała głową, po czym zerknęła przez okno przyczepy. Do naszej Wylęgarni Świeżych Plotek biegł na złamanie karku Marc, asystent MacA i najbardziej przegięte zjawisko na tej ziemi, utrzymywane przy swojej pracy tylko dlatego, że zna jedyne miejsce w LA, gdzie można kupić ulubione cebulowe bułki naszego znienawidzonego reżysera.
    - Oho, stężenie geja na metr kwadratowy zmieni się za trzy, dwa, jeden... Bum! - Charlene idealnie trafiła w moment, kiedy Marc szturmem zdobył naszą przyczepę. Minęło trochę czasu zanim złapał oddech, przy czym cały czas pokazywał palcem w stronę planu.
    - Święta malario, ale się zdyszałem... Mniejsza... Pr... Prz... Przt... No kurde... Dawid! Masz się stawić przed MacAlisterem, za dziesięć sekund, albo twój ponętny tyłek wyleci na próg pod koła Aston Martina tudzież innego BMW.
    - Ok. Nie ma sprawy... - popatrzyłem w lustro. Mel skutecznie poprawiła mój zewnętrzny „poranny obraz nędzy i rozpaczy”.
    Szedłem na niedaleko położony plan z duszą na ramieniu. Co prawda nie mogłem się skupić za bardzo na swoich czynnościach, jako że Martin znowu paradował po planie bez koszulki, ukazując swoje cudowne mięśnie i ścieżkę miłości, ale w moim przypadku chodziło raczej o ból w okolicy mojej własnej tylnej części ciała. Mimo to stawiłem się przed oblicze Mistrza dokładnie w dziesiątej sekundzie po otrzymaniu wiadomości.
    Jego Wysokość zaczął się we mnie intensywnie wpatrywać swoimi ekstremalnie niebieskimi oczami.
    - Jedziemy na Hawaje... jak wiesz... Będę potrzebował best-boy'a na planie. Zacznij się pakować. Samolot wylatuje jutro o siódmej... O siódmej rano! - dodał gardłowo i zanim zrozumiałem, o co chodzi, zanim zdążyłem o cokolwiek zapytać, z krzywym uśmieszkiem dodał: - Aha... Twój chłopaczek zostaje tutaj. Na Hawaje jedziesz ze mną. I tylko ze mną...
                                                                                                                                                Mikao6



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
It’s out of order
Does the number of rescuers affect the survival rate from out-of-hospital cardiac arrests, MEDYCYNA,
Breaking out of the Balkans Ghetto Why IPA should be changed
Effect of?renaline on survival in out of hospital?rdiac arrest
Hospital?re?ter resuscitation from out of hospital?rdiac arrest The emperor's new clothes
Out of the Armchair and into the Field
How to Get the Most Out of Conversation Escalation
%d0%9e%d1%81%d1%82%d0%b0%d0%bf%d1%87%d1%83%d0%ba Cossack Ukraine In and Out of Ottoman Orbit, 1648 1
Simak, Clifford D Out of Their Minds (v2 0)
Journeys Out of the Body
Guidance for ambulance personnel on decisions and situations related to out of hospital CPR
Guidance for ambulance personnel on decisions and situations related to out-of-hospital CPR, MEDYCYN
SHE'S OUT OF MY LIFE, Michael Jackson, Teksty z tłumaczeniami
Hospital care after resuscitation from out of hospital cardiac arrest The emperor's new clothes
Out of Strife Prosperity (6053360)
HP BladeSystem Adaptive Infrastructure out of the box
DJ Shog Get Out (Of My Way)
Does the number of rescuers?fect the survival rate from out of hospital?rdiac arrests
RES , Out of hospital airway management in the United States

więcej podobnych podstron