Maciej Włodarski, W średniowiecznym kręgu śmierci
Oczywiste jest chyba twierdzenie, iż w każdej epoce literatura żyje pewnymi tematami, które - kiedyś pomijane lub traktowane marginesowo - naraz, w określonej chwili dziejowej, zyskują szczególną popularność. Często łączy się z tym powstawanie nowych gatunków bądź odmian gatunkowych, które najlepiej potrafią przekazać idee czasów, w najbardziej właściwy sposób pobudzą wrażliwość odbiorców, spełnią ich oczekiwania. Jedną z takich odmian, która znalazła swoich twórców w średniowieczu, stały się traktaty związane z tematem "dobrego umierania". Spróbujmy tutaj dać odpowiedź na pytanie, co mogło wpłynąć na szczególne zainteresowanie się sprawą osiągania "szczęśliwej" śmierci właśnie w okresie wieków średnich. Przyczyn możemy chyba szukać w ówczesnych warunkach społeczno-politycznych, w panującej religii i filozofii, a wreszcie w wynikającym stąd nastawieniu psychicznym (moglibyśmy powiedzieć: w nastrojach) ludzi tamtych czasów.
Schyłek średniowiecza był okresem, który w sposób szczególny oswajał ludzi ze zjawiskiem śmierci, czynił śmierć bliską każdemu człowiekowi. Dużą rolę odgrywały tutaj klęski żywiołowe, gnębiące ówczesną ludzkość prawie bez przerwy. Były one uważane za wyraz gniewu Bożego i tylko do Bożej łaskawości mógł się odwołać znękany i przerażony człowiek. Błagał więc Boga o litość, a świadectwo tego znajdujemy w śpiewanych do dzisiaj w Kościele katolickim suplikacjach: "Od powietrza, głodu, ognia i wojny wybaw nas, Panie". Nieprzypadkowo na pierwszym miejscu wymienia się tu "powietrze", czyli zarazę, a tuż za nią głód.
Epidemie dżumy i innych chorób zakaźnych szczególnie dały się we znaki w XIV i XV w., choć występowały już wcześniej, a także nie skończyły się w XV w., lecz - z mniejszą wprawdzie częstotliwością - pojawiały się w dwóch następnych stuleciach. Jedna z pierwszych epidemii w XIV w. ogarnęła kraje zachodniej Europy ok. r. 1305. Później, średnio co 2-3 lata, zaraza opanowywała bądź część jakiegoś kraju (region, miasto), bądź nawet większą połać Europy obejmującą kilka państw. Zdarzały się jednak okresy, kiedy kolejno rok po roku dany obszar był nawiedzany przez epidemię. W końcu ludzie już tak "zżyli się" z powietrzem morowym, że całkowite jego ustąpienie wydawało się im niepodobieństwem. Jeden z autorów Ludycji wieśnych, kryjący się pod pseudonimem Macieja Zajcowica, napisał w r. 1543 (zaraza grasowała wtedy na południowych terenach Polski) taką przepowiednię:
"Wedle prostego baczenia nie może być wszędzie do końca morowe powietrze ukojono".
Należy przypuszczać, że autor pisząc to zdanie nie miał najmniejszej wątpliwości, iż przepowiednia się sprawdzi. - Nasilenie zarazy bywało różne; dla zobrazowania podajemy kilka liczb dotyczących stanu w miastach niemieckich: w r. 1373 w Miśni w okresie epidemii umiera około 3 tysięcy osób; w Lubece w 1388 r. 16 tysięcy; w Kolonii w 1451 r. 21 tysięcy. Prawdopodobnie w każdym z tych miast stanowiło to ponad połowę ogólnej liczby mieszkańców. Najgroźniejszą z epidemii średniowiecznych była tzw. "czarna śmierć", która objęła swoim zasięgiem w latach 1348-1350 prawie całą Europę, zabierając blisko połowę (lub, jak podają inne źródła, jedną trzecią) jej ludności. W Krakowie, wedle ówczesnych zapisków, umierało 40-50 osób dziennie. Nikt nie był pewny dnia ani godziny. Śmierć zaskakiwała ludzi nagle: czy to na ulicy, czy w domu, we śnie lub przy pracy.
Z dziejami "czarnej śmierci" wiążą się dwa zjawiska: wędrówki biczowników i prześladowania Żydów. Biczownicy przez uprawianie publicznej pokuty usiłowali przebłagać Boga i odwrócić Jego gniew. Na Żydów natomiast padło podejrzenie, iż to oni właśnie przez zatruwanie studzien powodują powstawanie zarazy. Prześladowania, jakie nastąpiły w różnych krajach, stały się przyczyną masowej emigracji wyznawców religii Mojżeszowej. W ten sposób wędrówki Żydów, oraz innych ludzi z terenów objętych epidemią powodowały przenoszenie zarazy z miejsca na miejsce. Wielkie arterie komunikacyjne stawały się szlakami śmierci.
Zarazom towarzyszył najczęściej głód i czynił on wcale nie mniejsze spustoszenia wśród ludzi niż "powietrze". Głód też, a właściwie obawa przed nim była jedną z przyczyn zgłaszania się wielkich mas chłopstwa z terenów dotkniętych klęską nieurodzaju na wyprawy wojenne, zwłaszcza na wyprawy krzyżowe. Wojen zaś w średniowieczu nie brakowało. Blisko dwieście lat (1096-1270), oczywiście z przerwami, ciągnęły się zmagania podejmowane przez kolejne wyprawy krzyżowe. W latach 1337-1453 trwała wojna stuletnia między Francją i Anglią. Wcześniej zgniecionych zostało kilka powstań chłopów i mieszczan (l251,1323-28,1358,1381). Początek w. XV przynosi wojny husyckie. Oczywiście każda z tych walk kończyła się śmiercią setek lub tysięcy istnień ludzkich. Dla przykładu: w bitwie pod Grecy (1346) r.) zginęło 1500 rycerzy francuskich, ale po zduszeniu powstania paryskiego (1358) w ciągu dwóch tygodni wymordowano ponad 20 tysięcy ludzi.
Zaraza, głód, wojny niezależne od woli ówczesnych ludzi oswajały ich z widokiem śmierci, nie pozwalały o niej zapomnieć. Ale nie były to jedyne okazje obcowania z nią. Człowiek tamtych czasów chętnie patrzył na śmierć, zwłaszcza kiedy nie groziła ona jemu samemu. Publiczne egzekucje gromadziły mnóstwo ludzi żądnych uczestniczenia w tym swoistym misterium. Ustawiczne przebywanie w zaklętym kręgu śmierci nie mogło pozostać bez wpływu na psychikę ludzką. Widmo śmierci stale zaprzątało umysły, śmierć była tematem codziennych rozmów, myśl nie mogła się od niej uwolnić. Dionizy z zakonu kartuzów w swych wskazówkach życiowych dla szlachcica napominał:
"A gdy się udaje do łoża, niech pomyśli sobie, że tak, jak teraz sam się w łoże kładzie, tak w niedalekiej przyszłości jego własne ciało będzie przez innych złożone do grobu"*.
Ku sprawom śmierci kierowała także zainteresowania wiernych uznawana filozofia, nauka Kościoła. Według Ewangelii człowiek po sprawiedliwym życiu na ziemi ma zapewnione wejście do Królestwa Bożego. Królestwo to buduje się powoli i jedynym sensem trwania świata jest właśnie ukończenie budowy Państwa Bożego. Celem człowieka nie jest więc byt ziemski, jest to tylko jeden z etapów w jego drodze do Wieczności. Człowiek-pielgrzym to jedno z najczęściej stosowanych wówczas określeń. W tych warunkach śmierć musi być rozumiana jako czynnik umożliwiający nam przejście do stanu wiecznej szczęśliwości, staje się więc czymś upragnionym, pożądanym. I chociaż, według św. Tomasza, dusza oddzielona od swego ciała nie posiada pełnej doskonałości (uzyska ją dopiero po zmartwychwstaniu ciała), to jednak w czasie ziemskiego bytowania ciało jest nieznośnym ciężarem dla duszy i dopiero po śmierci przynosi jej wyzwolenie, prowadzi do doskonalszego i prawdziwie wolnego życia.
Skoro życie ziemskie ma być przygotowaniem do życia przyszłego, wiecznego, skoro nawet sam moment śmierci może zdecydować o dalszym, ostatecznym losie człowieka, to nie powinna nas dziwić troska ludzi odpowiedzialnych za "politykę personalną" w Państwie Bożym, a więc przedstawicieli Kościoła, troska o to, aby każdy człowiek znał drogę prowadzącą do tego Królestwa. Teologia duszpasterska, dostrzegając szczególne zagrożenie człowieka w chwili zgonu, szuka zarazem środków zaradczych - tak rodzi się myśl napisania odpowiednich "przewodników", które wytyczyłyby właściwy kierunek postępowania, ostrzegały i uczyły. Powstają więc zarówno "sztuki życia" (artes vivendi) dające wskazówki co do zasad, jakich należy przestrzegać w ciągu całego życia, jak i "sztuki umierania" (artes moriendi) zajmujące się owym tak ważnym dla człowieka momentem granicznym w jego bytowaniu. Na tle tego, co dotychczas zostało powiedziane, wyda się zapewne zrozumiałym fakt, iż właśnie "ars moriendi" cieszyła się w średniowieczu szczególnym powodzeniem. Sprzyjał temu kult śmierci będący jednym ze składników filozofii św. Augustyna, a zatem dość wcześnie występujący w nauce kościelnej. Trzeba zresztą dodać, że w późnym średniowieczu (a więc wtedy, kiedy pojawiły się pierwsze "artes moriendi") filozofia św. Augustyna ponownie zdobyła sobie wielu zwolenników w związku z rozwojem "nowej pobożności" (devotio moderna*). Św. Bernard, jeden z twórców średniowiecznego mistycyzmu, wyznawał pogląd, iż naczelnym zadaniem klasztorów jest szerzenie zacnego życia, a nie wiedzy; jeśli zaś miałyby one uprawiać filozofię, to tylko jako "rozważanie śmierci". Wyznawcą augustynizmu był również domniemany autor jednej ze "sztuk umierania", Mateusz z Krakowa, zbliżony już jednak do "nowej szkoły" (via moderna), której hołdowali inni twórcy owych "sztuk", jak np. Jan Gerson lub Jakub z Paradyża.
Myśl kościelna późnego średniowiecza nie była jednak tak jednolita, jak mogłoby się wydawać, gdybyśmy poprzestali na dotychczasowych stwierdzeniach. Oprócz tęsknoty za śmiercią, pragnienia jak najszybszego osiągnięcia Królestwa Bożego, radości, jaką budzi uratowanie duszy, która będzie mogła dostąpić wiecznego błogosławieństwa, istniała druga krańcowość: żal za odchodzącym życiem doczesnym, skarga na przemijanie, na nieuchronny kres wszelkiej potęgi, sławy i użycia, na rozkład piękna. Odpowiadało to zróżnicowaniu zapatrywań na sprawy życia i śmierci w ówczesnym społeczeństwie. Bo jeśli dla ludzi oddających się ascezie, mnichów czy pustelników, śmierć miała być wyzwoleniem, wejściem do szczęśliwości, za którą tęsknili przez całe swoje życie, to istnieli przecież ludzie zwyczajni, którym wcale nie spieszyło się na tamten świat, a sama wyprawa napawała ich raczej lękiem niż radością. I właśnie przede wszystkim dla takich "moribundów" przeznaczone były "sztuki umierania". Oni bowiem w chwili śmierci narażeni byli na szczególne niebezpieczeństwo. Otoczeni zgrają demonów, doznawali wielu pokus ze strony tego samego świata, który wciąż stawiał przed oczy widmo śmierci. Prawie od początku swego istnienia chrześcijaństwo zmuszone było walczyć z kultem materialnych przyjemności, z nadmiernym umiłowaniem dóbr tego świata. Pisał o tym św. Augustyn w swoim dziele De Civitate Dei*, ukazując materializm społeczeństwa pogańskiego, a w księdze dziesiątej swoich Confessiones* wyraźnie stwierdzał, iż wszystkie rzeczy są tylko po to uczynione, by wznieść się ku Stwórcy, który je uczynił. Wiek XIII i początek XIV to w Europie okres rozkwitu gospodarczego związanego z przejściem do gospodarki pieniężnej, wzrostem przemysłu i rozwojem handlu międzynarodowego, to okres wzrostu zamożności zwłaszcza mieszczaństwa. Nic więc dziwnego, że ludziom trudno było rozstawać się z tym światem, na którym musieli zostawić z większym lub niniejszym trudem zdobyty, nieraz dość pokaźny majątek. Czyhający na ich dusze szatan bez większego wysiłku mógł w ostatniej chwili odwrócić myśli ich od Boga: wystarczyło przypomnieć zasobną piwniczkę, zgromadzony dobytek lub krewnych niecierpliwie czekających na spadek.
Przywiązanie do zgromadzonych bogactw nie było wszakże jedyną pokusą, jakiej dostarczał świat ówczesny. Niewątpliwie większe zagrożenie dla duszy człowieka czaiło się w możliwości zwątpienia, odejścia od wiary. Sprzyjały temu wypadki zachodzące w samym Kościele. Koniec w. XIV i początek XV to okres wielkiej schizmy zachodniej; walki zaś w papiestwie powodowały szerzenie się doktryn antypapieskich, które znajdowały wielu zwolenników wśród wiernych: gorszące spory nie przysparzały autorytetu wierze. Także głoszone herezje, najpierw Wicleffa, a później Husa, poczyniły spore zamieszanie w umysłach wielu katolików. W tych okolicznościach człowiek umierający łatwo mógł się poddać zwątpieniu, odejść od wiary prawdziwej lub pozostać w błędzie, z którym powinien był zerwać przynajmniej w chwili śmierci. Dlatego też nie bez powodu w "sztukach umierania" na pierwszym miejscu omawia się sprawy wiary, przypomiając najczęściej zdanie św. Augustyna:
"Wiara jest podstawą wszelkiego dobra i zaczątkiem ludzkiego zbawienia"*.
Istniało wreszcie i inne niebezpieczeństwo. Człowiek średniowieczny oceniał przede wszystkim stronę zewnętrzną oglądanych przedmiotów lub zdarzeń. Liczyło się to, co widoczne, jaskrawe, niezwykłe. Stąd też dążenie do świętości, jakże częste w tej właśnie epoce, przybierało zwykle formę ascezy jawnej, przeznaczonej dla oczu otoczenia, formę cierpienia na pokaz, które wcześniej czy później zapewni chwałę umartwiającemu się (np. św. Aleksy). Naturalne więc wydaje się, że umierający, któremu się udało przezwyciężyć wcześniej podszepty szatana, ulegał teraz innej pokusie: rozpierała go duma i samouwielbienie z powodu własnej wytrzymałości i męstwa. Nie jest prawdą, jakoby dopiero odrodzenie wpoiło ludziom pragnienie zapewnienia sobie własnej chwały, wybicia się ponad innych. Dążenie to było właściwe również żyjącym w innych epokach, także w średniowieczu; różnił się tylko sam przedmiot chwały, odmienny był sposób przeżywania. W omawianym przez nas wypadku pragnienie chwały stawało się jednak grzechem, który mógł spowodować zatratę duszy umierającego. [...]
Źródło:M. Włodarski, Ars moriendi w literaturze polskiej XV i XVI w., Kraków 1987, s. 7-13.
1