O pierwszych godzinach po katastrofie opowiada Paweł Kowal


O pierwszych godzinach po katastrofie opowiada Paweł Kowal, który towarzyszył Jarosławowi Kaczyńskiemu w drodze do Smoleńska.

Newsweek: Rano 10 kwietnia minęliśmy się w radiowej Trójce. Pan wybiegł ze studia w trakcie audycji politycznej, bo chciał się zaopiekować żoną swojego przyjaciela Jana Ołdakowskiego, który miał być na pokładzie prezydenckiego tupolewa.
Paweł Kowal: Dzwoniłem do żony Janka. Nie odbierała. Dodzwoniłem się do mojej żony, od której się dowiedziałem, że Ołdakowski na pewno miał lecieć. Janek miał wyłączony telefon, byłem przekonany, że zginął. Dodzwoniłem się do niego dopiero po jakichś 40 minutach. Wtedy nikt nie wiedział dokładnie, kto był na pokładzie. Wiedzieliśmy tylko, że zginęło wielu przyjaciół. Z panem prezydentem pracowaliśmy nad przemówieniem katyńskim jeszcze w piątek, rozmawialiśmy telefonicznie.

Newsweek: Wybiega pan z Trójki i biegnie do Sejmu...
Paweł Kowal: Myślę o prezydencie... Od pierwszego momentu wiem, że w moim prywatnym i politycznym życiu skończyła się jakaś epoka. Wracają złowieszcze obrazy. Dzień wcześniej zadzwoniłem do przyjaciela, wybitnego historyka. Odebrała jego żona: „Jestem wściekła, dlatego że poleciał z Tuskiem tym strasznym samolotem”. „Ale wrócił”- odpowiedziałem. „Tym samolotem można się zabić!”. „Czy słyszałaś, żeby ktoś zabił się w samolocie prezydenta albo premiera?”. W sobotni poranek ciągle myślałem, że to się jakoś wyjaśni. Że tam nie było Lecha Kaczyńskiego, że był w innym samolocie.

Newsweek: Kiedy do pana dotarło, że to naprawdę koniec?
Paweł Kowal: Po drodze do Sejmu zatrzymuje mnie ktoś znajomy. Mówi, że prezydent nie żyje. W Sejmie spotykam Mariusza Błaszczaka i Joachima Brudzińskiego. Umawiamy się, żeby pojechać do siedziby PiS na Nowogrodzką. Przychodzi mi do głowy, że w takich sytuacjach trzeba się napić trochę alkoholu, żeby dojść do siebie. Ktoś przynosi wódkę. Piję kieliszek, choć nie lubię wódki. Dociera do mnie, że muszę jechać przebrać się w garnitur. Kiedy wracam na Nowogrodzką, jest już prezes. Cały czas zastanawiałem się, co mu powiedzieć. Byłem na tym skoncentrowany.

Newsweek: I co pan powiedział?
Paweł Kowal: Nie pamiętam. Co można powiedzieć, kiedy stało się coś takiego?

Newsweek: W jakim był stanie?
Paweł Kowal: Trzymał się, był opanowany. My - trochę rozklejeni. Ja, Adam Bielan, Brudziński. Potem było już tak jak w domu zmarłego, gdzie ludzie się spotykają i starają się coś zaplanować. Joachim i skarbnik PiS Staszek Kostrzewski poprosili, żebym się włączył w przygotowanie wyjazdu do Smoleńska. Nawiązałem więc kontakt z polską ambasadą i MSZ.

Newsweek: Dlaczego zdecydowaliście się lecieć? Chcieliście tam po prostu być? Czy chodziło o to, żeby jak najszybciej zabrać ciało prezydenta?
Paweł Kowal: Czuliśmy, że tak trzeba. Informacje o katastrofie były nieprecyzyjne, chcieliśmy znaleźć się na miejscu. Dużą rolę odgrywały emocje. Wiedziałem jedno: musi być z nami ksiądz. Poprosiłem ks. Henryka Bartuszka z warszawskiej Ochoty.

Newsweek: Lądujecie na Białorusi, w Witebsku.
Paweł Kowal: Dobrze nas przyjmują, jest gubernator i lokalni oficjele. Ruszamy do Smoleńska. Na granicy białorusko-rosyjskiej zatrzymują nas po raz pierwszy. Rosyjski urzędnik mówi, że mamy czekać. Nie potrafię z nim dojść do porozumienia. Kiedy w końcu pozwalają nam ruszyć, ktoś zauważa, że jedziemy bardzo wolno. Mnie do głowy nie przyszło, że w takiej sytuacji mogą nas spowalniać. Ale po pewnym czasie też dochodzę do wniosku, że jedziemy zbyt wolno. Zaczynam dzwonić do dyrektor Departamentu Spraw Zagranicznych w Kancelarii Premiera Agnieszki Wielowieyskiej, która jedzie z premierem Tuskiem i do urzędników naszego MSZ. Nikt nie jest w stanie wyjaśnić, co się dzieje. Tyle że w pewnej chwili wyprzedza nas kolumna premiera. Zrozumiałem wtedy, że to jest bardzo niedobry moment, który zaważy na polskiej polityce. Miałem poczucie, że ta sytuacja może wykopać rów nie do zasypania. Wysłałem nawet SMS-y na ten temat współpracownikom premiera.

Newsweek: Premier też lądował w Witebsku?
Paweł Kowal: Tak, wyleciał z Warszawy po nas. Ale gdy jego kolumna nas mija, my wciąż jedziemy bardzo powoli. Kiedy wreszcie docieramy do Smoleńska, kręcimy się po mieście. A gdy dojeżdżamy przed bramę lotniska, znów czekamy. Chyba akurat trwa spotkanie Tusk - Putin. Nieustannie kontaktuję się z różnymi ludźmi z Kancelarii Premiera, zabiegając, aby powiedzieli premierowi albo ambasadorowi, jak wygląda sytuacja. Jesteśmy trochę zdenerwowani. W pewnym momencie dzwoni mój telefon i słyszę komunikat: zaraz wjedziecie. Kiedy wjeżdżamy, wita nas polski ambasador Jerzy Bahr.

Newsweek: Ambasador pyta, czy Jarosław Kaczyński przyjmie kondolencje od Tuska i Putina. Słyszy odmowę.
Paweł Kowal: Jest ogromne napięcie, do tego dochodzi kontekst polityczny tej sytuacji. Przecież Lech Kaczyński leciał tam niezaproszony. Tą odmową strona rosyjska nie była zresztą poruszona. Powiedziałem im, że nie jest to dobry moment. Zrozumieli. Najpierw jednak ambasador zaprowadził Jarosława Kaczyńskiego i najbliższe osoby na miejsce śmierci prezydenta. Najpierw oni i ksiądz, potem my. Podeszliśmy do miejsca, gdzie obok siebie leżały trzy przykryte ciała. Prezydent Lech Kaczyński, prezydent Ryszard Kaczorowski i wicemarszałek Krzysztof Putra. W dzieciństwie babcia mnie zabierała na tradycyjne pogrzeby, gdzie otwierano trumny, by pożegnać bliskich.

Newsweek: Wciąż bywam na takich pogrzebach. Nigdy nie patrzę.
Paweł Kowal: Ja zawsze patrzyłem. W Smoleńsku też. Tak się nauczyłem od dziecka, że trzeba się napatrzeć na całe życie. I tak patrzyłem z oddalenia na ciała przyjaciół, jak patrzyłem kiedyś na ciała moich bliskich z rodziny. Wtedy trudno się modlić.

Newsweek: Ciało prezydenta było mocno okaleczone, bez nóg, bez prawej ręki. Jarosław Kaczyński nie miał problemu z rozpoznaniem ciała brata?
Paweł Kowal: Nie miał wątpliwości.

Newsweek: Jak wyglądało miejsce katastrofy?
Paweł Kowal: Ciemno, dużo ludzi, błoto. Porozrzucane fragmenty maszyny. Miałem poczucie, że coś powinienem stamtąd wziąć. Zacząłem się rozglądać za kawałkami samolotu. Ale uświadomiłem sobie, że zapewne nie wolno, bo każdy fragment może być potrzebny w śledztwie. Pomyślałem, że nazbieram liści. Teraz to brzmi absurdalnie. Liczyłem, dla kogo muszę zabrać. Dla Marty Kaczyńskiej, dla Magdy Merty, dla żony Władka Stasiaka, dla rodziny Krzyśka Putry, dla Wassermannów..

Zanim pojechaliśmy do hotelu, zadzwonił minister ds. nadzwyczajnych Siergiej Szojgu, konsultowaliśmy się też z Pawłem Grasiem. Rozważane były różne możliwości dalszego działania. Albo trochę poczekamy i nad ranem wrócimy samolotem wraz z ciałem prezydenta, albo też następnego dnia odbędzie się oficjalne pożegnanie w Smoleńsku lub w Moskwie. Po rozmowie z Jarosławem Kaczyńskim przekazałem, że chcemy zabrać ciało prezydenta do Polski.

Newsweek: Gdzie było w tym czasie ciało pani prezydentowej?
Paweł Kowal: Bardzo chcieliśmy zabrać oba ciała. Ale powiedziano nam, że ciało pani prezydentowej jest nie do znalezienia w tym momencie. Zabrano je do Moskwy na sekcję i identyfikację.

Newsweek: W tym czasie z Witebska do Smoleńska przeleciał wasz samolot.
Paweł Kowal: Sprawdziliśmy, czy można przewieźć ciało prezydenta tym samolotem. Okazało się, że tak.

Newsweek: Nie zabraliście jednak trumny z ciałem prezydenta. Dlaczego?
Paweł Kowal: Zadzwonił ambasador Bahr, że miał rozmowę z Putinem. Okazało się, że koncepcja premiera Rosji jest inna niż Szojgu. Prezes zgodził się, że pojadę z ambasadorem na lotnisko i będę rozmawiał bezpośrednio z Putinem. Na lotnisku czekali już różni rosyjscy dyplomaci i urzędnicy, których poznałem, gdy pracowałem w MSZ. Zapamiętałem to - sami znajomi. Poczekaliśmy chwilę z nimi, potem wszedłem z ambasadorem do wielkiego pustego namiotu, tam znów chwilę czekaliśmy. W końcu przyszedł premier Rosji.

Newsweek: Jak argumentował zmianę decyzji?
Paweł Kowal: Nie ujmował tego jako zmianę decyzji. Powiedział, jak on widzi pożegnanie. Jego argumentację określiłbym jako „ogólnopaństwową”. Powiedział coś w rodzaju: „Forma pożegnania jest ważna dla waszego narodu, ale i dla mojego narodu. Dlatego zależy mi, żeby to było oficjalne pożegnanie i żebym ja w nim uczestniczył”. Mit śmierci w służbie państwu jest w Rosji bardzo żywy. Putin zachowywał się według tego schematu. Proponował uroczystość w Moskwie. Ustaliliśmy, że pożegnanie odbędzie się nazajutrz, ale w Smoleńsku, żeby nie wozić ciała prezydenta do stolicy Rosji. Putin zaproponował też, żeby prezydenta przewiózł do Polski rosyjski samolot. Stwierdziłem, że naszym zdaniem powinien to być polski samolot wojskowy. Premier Rosji był przy tym bardzo dobrze zorientowany w sytuacji rodziny Kaczyńskich, szczegółach dotyczących choroby pani Jadwigi.

Newsweek: Nie przypadkiem Putin ściągnął do Smoleńska urzędników zajmujących się Polską.
Paweł Kowal: W całej tej sytuacji Putin zachował się tak, jak można sobie wyobrazić, że zachowa się rosyjski przywódca. Wiedział, że dla niego najważniejsze jest zminimalizowanie politycznych kosztów tej katastrofy dla państwa rosyjskiego, rozumiał zapewne, jak ważny w Europie jest kontekst relacji polsko-rosyjskich. Niektórzy rosyjscy urzędnicy rozpowszechniali informację, że na pewno nie doszło do awarii samolotu, co było obroną reputacji rosyjskiego przemysłu lotniczego. Po polskiej stronie zabrakło wykorzystania tych pierwszych kilkunastu godzin po katastrofie - kiedy interesowali się nią wszyscy na świecie - do sformułowania naszych warunków uczestnictwa w śledztwie. Może Donald Tusk powinien był ogłosić, że podobnie jak Putin, staje na czele komisji wyjaśniającej katastrofę? Wówczas w świetle kamer największych stacji na świecie trudno byłoby oddalać polskie postulaty. Za dużo było jak na tamten moment emocjonalnych deklaracji o pojednaniu, a za mało planu działania w sytuacji kryzysowej. To był poważny błąd. A my w świetle doświadczeń z drogi do Smoleńska mieliśmy prawo czuć, że coś jest nie tak.

Newsweek: Pan nie wierzy w emocje Putina? Sądzi pan, że to była gra?
Paweł Kowal: Trudno się wypowiadać o emocjach kogoś, kogo się mało zna, po prostu był skoncentrowany na sprawach swojego państwa. Putin jest inaczej ulepiony. Jest politykiem, który przez całe życie był przygotowywany do sytuacji nadzwyczajnych. A polityk wybrany demokratycznie z pewnymi sytuacjami styka się po raz pierwszy. Może nikt nie powiedział Donaldowi Tuskowi, że kilka godzin po katastrofie to nie jest najlepszy czas na wielką politykę polsko-rosyjską, że wówczas powinno się skupić

Newsweek: Decyzja Putina oznaczała, że Jarosław Kaczyński wyjeżdża z Rosji bez brata.
Paweł Kowal: Już wcześniej zrozumieliśmy, że jeśli oczekiwanie będzie się przedłużać, to pojawi się problem z opieką nad mamą pana prezesa, który chciał jak najszybciej znaleźć się w szpitalu. Poprosiłem Putina, żebyśmy bez problemu mogli wylecieć z Rosji. Przeczuwałem, że może być kłopot. Wracamy do hotelu, pakujemy się i jedziemy na lotnisko. Znów czekamy, odprawa trwa bardzo długo. W końcu idę do pograniczników i mówię, że nasz wylot ustaliliśmy z „WeWe”.

Newsweek: Czyli z Władimirem Władimirowiczem Putinem. Prezes Kaczyński podejrzewa, że byliście wstrzymywani, bo w grupie była Małgorzata Gosiewska z Kancelarii Prezydenta, którą Rosjanie mieli na indeksie ze względu na pomoc dla Gruzji.
Paweł Kowal: Cokolwiek by było, nie powinno mieć znaczenia w tej sytuacji. Wreszcie wylatujemy. Golę się i przebieram na lotnisku w Warszawie. Dołączam do prezydenckich ministrów Małgorzaty Bochenek i Macieja Łopińskiego, wsiadam na pokład polskiej wojskowej casy. Zabieramy polskich żołnierzy i przygotowujemy się do lotu po trumnę z ciałem prezydenta. I znowu są problemy. Zgoda Rosjan na wylot się przeciąga. A kiedy już dolatujemy, długo krążymy nad Smoleńskiem. Piloci mówią, że nie mają zgody na lądowanie. W końcu lądujemy. Wszyscy się krzątają, czekając na przyjazd Putina. Wylądował, podszedł do nas, przedstawiłem mu członków delegacji. Odprowadziliśmy trumnę z ciałem prezydenta do samolotu. Kiedy lecieliśmy do Polski i pan prezydent był na pokładzie, czułem, że to jest jakieś niesamowite, mistyczne. Starałem się skupić i pomyśleć, jak wyglądałaby nasza rozmowa. Tyle razy wracaliśmy ze Wschodu...

Newsweek: Ile pan zabrał liści?
Paweł Kowal: Dużo. Ale nie mogę ich odnaleźć.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Pacjent z rurką tracheostomijną w pierwszych godzinach po wykonanym zabiegu, PIELĘGNIARSTWO ROK 3 LI
pawe%b3+huelle+ +pierwsza+mi%b3o%9c%e6+i+inne+opowiadania 2BGWX7DIVYZ3XHOOHDA7IS4E5WZNVSPAAI24I5A
Oś Ziemi przesunięta o 25cm po katastrofalnym trzęsieniu ziemi, W ஜ DZIEJE ZIEMI I ŚWIATA, ●txt RZEC
Po katastrofie nawiązano połączenie z telefonem w Tu 154 Nasz Dziennik
Po katastrofie politycy PO dostali specjalne sms y
Możliwe konsekwencje polityki polskiej po katastrofie w smolensku poczatek rozbioru polski
zorwój w pierwszym roku po miesiącu, 7 miesiąc, Rozwój dziecka - siódmy miesiąc
zorwój w pierwszym roku po miesiącu, 3 miesiąc, Niemowlę - trzeci miesiąc
zorwój w pierwszym roku po miesiącu, 3 miesiąc, Niemowlę - trzeci miesiąc
Arcelor Mittal - Sprawozdanie Paweł Kowal, I SEMESTR, Towaroznawstwo projekt
biografie, PISARZ PO KATASTROFIE
Strzały tuż po katastrofie samolotu, Katastrofa w Smoleńsku
Po katastrofie politycy PO dostali specjalne sms y
zorwój w pierwszym roku po miesiącu, 11 miesiąc, Rozwój dziecka - jedenasty miesiąc
zorwój w pierwszym roku po miesiącu, 4 miesiąc, Rozwój dziecka - czwarty miesiąc
Pat Holloran - Słowo po katastrofie dn.2010.04.10, 02) Wykłady biblijne - alfabetycznie, Holloran Pa
Godziny po rosyjsku, SZKOŁA
po katastrofie, materiały- polonistyka, część V
Po katastrofie nawiązano połączenie z telefonem w Tu 154

więcej podobnych podstron