BONES Bo co złego to zezulce!


Fanfiction

Bones7

1.

Od lśniącej posadzki odbijał się stukot czarnych, wypastowanych butów jednego z najprzystojniejszych mężczyzn jakiej było kiedykolwiek spotkać dr Brennan. Mężczyzna poprawił swój cienki, czerwony krawat i skręcił do jednego z bocznych korytarzy prowadzących do auli, w której jego partnerka wraz ze swym oddanym zespołem, prowadziła badania nad trupami. A ściślej biorąc, jak kto woli: kościotrupami. Przygładził ręką włosy nadając swej fryzurze artystycznego nieładu, po czym zwyczajowo wygwizdał jakąś skoczną melodię i wszedł na podest gdzie musiał pod bacznym okiem kilku ochraniarzy, okazać swoją kartę wstępu. Od progu usłyszał zniesmaczony głos kobiety.
- Skarbie, nie mów mi, że widok tych flaków oplatających czaszkę nie wzmaga cię do wymiotów.
Dr Brennan pochylona nad kośćmi wraz z Zackiem Addym, spojrzała przelotnie na swą przyjaciółkę i uśmiechnęła się lekko.
- Właściwie to nie są flaki tylko kawałki jelita cienkiego i nie oplatają całej czaszki tylko jej część - trzewioczaszkę.
Zack pokiwał głową i palcem wskazał Bones na kości ciemieniowej i jarzmowej niewielkie dziury, które prawdopodobnie przyczyniły się do śmierci ofiary.
- Po śmierci czy przed? - zapytała zaintrygowana Camille, która pojawiła się jakby z nikąd.
- Wygląda jakby.. - zaczęła Bones oddalona od czaszki o zaledwie kilka centymetrów. - …ten zarys był spowodowany użyciem jakiegoś małego metalowego przedmiotu.. na przykład.. klucza i zdecydowanie… - z tymi słowami odsunęła delikatnie kawałek jelita.
- ….wbicie tego narzędzia nastąpiło przed śmiercią. - dokończył Zack.
- Zatem chcesz mi powiedzieć, że ktoś przed śmiercią ofiary wyciągnął jej z wnętrza jelito, zrobił dziurę od dolnej szczęki aż po skronie, nawpychał tam jelita i jej jeden kawałek wyciągnął przez nos? - zapytała z niedowierzaniem Camille.
- I to prawdopodobnie bez znieczulenia. - dokończył skrupulatnie Zack.
Angela zasłoniła usta dłońmi i pospieszyła do swojego gabinetu. Nigdy nie mogła znieść tych wszelkich zabójstw czy widoków ofiar morderstw. Nie sądziła, że ludzie są zdolni do tak okropnych czynów. Tymczasem Booth stojący cicho w rogu laboratorium odchrząknął głośno i podszedł do Bones, nerwowo zerkając na „świeże” zwłoki.
- Żal mi serce ściska zabierając cię od tych wspaniałych widoków, ale musimy się zbierać. Jest sprawa.
- Ale Booth.. kiedy dzwoniłeś mówiłeś, że wpadniesz dopiero za godzinę.
- Bones…. Od tego czasu minęły dwie godziny. Jesteśmy już spóźnieni. Bierz swój sprzęt i wychodzimy. Jest piątek i chciałbym ten wieczór spędzić z Parkerem, dlatego lepiej by było… Bones? Słuchasz mnie?
- Tak… co mówiłeś?
- Booooones. - zagrzmiał Booth, chwycił za ramiona i z lekkością przeniósł do drzwi. Z łobuzerskim uśmiechem pokazał jej palcem gabinet. Kobieta westchnęła głęboko i ze zmrużonymi oczami spojrzała prosto w oczy agenta FBI. Ten ciepły, czekoladowy odcień zawsze kojarzył jej się z siłą i spokojem. Nie wiedziała dlaczego, ale pod namową tego spojrzenia stawała się uległą istotą, która z antropologicznego punktu widzenia miała prawo nie istnieć, tylko powstała w jej wyimaginowanym świecie jakim była wyobraźnia. A przecież nie lubiła psychologii…
Zack przyglądał się temu całemu zajściu z otwartą buzią. Po chwili jednak zwrócił się do Bootha.
- Wiesz… po ogólnej ocenie twojego bicepsu stwierdzam, że dalsze przenoszenie doktor Brennan byłoby niemożliwe. Nie chcę przez to powiedzieć, że jest ona zbyt gruba, tylko twoja tkanka mięśniowa nie wytrzymałaby tego cię…
- Zack. - przerwał mu Booth. - Jeśli do wieczora nie będziesz miał kompletnych danych na temat zabójstwa i ofiary to cię zastrzelę. I.. - zwrócił się do wchodzącego Hodginsa. -.. ciebie też jeśli mu nie pomożesz.
- Co mu się stało? - zapytał zaskoczony Jack wskazując na wychodzącego mężczyznę.
- Prawdopodobnie zbyt wysoka samoocena, którą przed chwilą zminimalizowałem do powierzchni ziemi.
- Ziemia… te słowo nic nie znaczy.
- Podobnie jak wysoka samoocena.
- Ojjj znaczy i to dużo. - zaśmiał się Jack i z obrzydzeniem spojrzał w dół na osobę leżącą na stole. Towarzystwo owego wieczora zdecydowanie mu nie odpowiadało.

- Dlaczego zawsze się ze mną sprzeczasz? - zapytał poirytowany Booth wymijający wściekle kolejne samochody na autostradzie.
- Nie sprzeczam tylko wygłaszam swoje opinie na tematy na które mamy czasami całkiem odmienne zdanie. Poza tym jesteś czymś teraz zdenerwowany i przekroczyłeś 2 mile temu dozwoloną prędkość o jakieś 50 kilometrów. - odparła Bones przyglądająca się migającemu krajobrazowi za szybą.
- Jak już mówiłem: jesteśmy spóźnieni. Jeśli za kwadrans nie będziemy na miejscu, nad zwłokami przetoczy się kilkunastu agentów federalnych i będziesz zła, że zniszczyli ci wszelkie dowody i poszlaki.
- Ohhh… - westchnęła tylko Bones i z uśmiechem skierowała swój wzrok na partnera. - Zatem rozumiem, że powinnam być dozgonnie wdzięczna i postawić ci jakiś prowizoryczny ołtarzyk, jaki wy chrześcijaninie stawiacie swym bóstwom, by…
- Nie jakimś bóstwom tylko Jezusowi. Zresztą myślałem, że temat religii mamy już za sobą.
- Owszem, ale nadal ciekawi mnie dlaczego tyle milionów ludzi oddaje hołd człowiekowi, który tysiące lat temu nosił słomiane sandałki i prawdopodobnie był o wiele mądrzejszy od swych rówieśników? Może był prekursorem tamtych czasów, może nie zrobił niczego wyjątkowego tylko uleczył prawie współczesnymi metodami lekarskimi parę osób, a oni uznali go za bohatera i przywódce? Może on w ogóle nie istniał?
Booth odwrócił wzrok na chwilę od drogi i przeniósł go na swoją partnerkę.
- Wiesz co, Bones? Wydaje mi się, że przy tobie nawet sam papież zwątpiłby w istnienie Chrystusa. A wracając do tematu… to co z tym podziękowaniem za moje starania?
Uśmiechnął się szelmowsko ukazując szereg równych i białych zębów.
- Myślę, że wystarczy ci buziak w policzek. - roześmiała się dr Brennan i pochyliła się w kierunku Bootha.
- Teraz? - zapytał mężczyzna i w tym samym momencie odwrócił twarz w jej kierunku, chcąc sprawdzić czy ona nie żartuje.
Nagle poczuł na swych ustach dotyk warg Temperance i zapach jej delikatnych, jaśminowych perfum. Kobieta podniosła powieki i napotkała tuż przed sobą zdziwione spojrzenie tych czekoladowych oczu, ale żadne z nich nie uczyniło żadnego gestu by się od siebie odsunąć i przerwać „dziękczynnego” buziaka. Mężczyzna kierowany instynktem, zamknął oczy i odwzajemnił pocałunek. Usłyszał jak jego partnerka wzięła głęboki oddech i powoli przerwała pocałunek. Zobaczył w jej zielonych oczach błysk zaskoczenia. Patrzyli tak na siebie bojąc się wymówić choćby słowo. W samochodzie nagle zrobiło się zbyt ciasno i zbyt gorąco. Mieli wrażenie, że świat się zatrzymał i stoi w miejscu. Każdy z nich oczekiwał jakiegoś wyjaśnienia i wstrzymania natłoku myśli, które przewijały się przez ich głowy jak szalone - byli przecież partnerami, przyjaciółmi, pracowali ze sobą - zdawał się krzyczeć jakiś głos. Byli….?
Tymczasem zapatrzeni w siebie Booth i Bones nie zdawali sobie sprawy z zbliżającego się zagrożenia. Ich samochód niebezpiecznie zjeżdżał z prawego pasa na pobocze, za którym znajdowała się kilkunastometrowa przepaść do oceanu.

2.

Z oddali dochodził do niej jakiś uporczywy dźwięk. Nie chciała za nic otworzyć oczu i stawić czoła rzeczywistości. Chciała by to wszystko trwało jak najdłużej. Czuła się niemal tak błogo jak w dzieciństwie. Poczucie bezpieczeństwa, ciepło i bezbronność, a zarazem wielka siła. Siła, której nie czuła od dawien dawna.
I on słyszał ten natarczywy klakson gdzieś za nimi. Z wielkim trudem odwrócił wzrok od Brennan i spojrzał w lusterko. Za nimi jechała… Camille! A przed nimi…. Przed nimi rozlegała się przeogromna przepaść urozmaicona skalistym wybrzeżem i wzburzonymi falami oceanu. Zdecydowanie to nie tam podążali.
Mężczyzna gwałtownie szarpnął za kierownice a samochód odskoczył w bok. Bones krzyknęła, uderzyła głową o szybę i straciła przytomność.
- Bones!! - zawołał zdesperowany Booth i dotknął ją prawą ręką.
Poczuł pod palcami wilgotną maź. Krew.
- Cholera, Bones…
Pospiesznie zahamował i zjechał na pobocze. Za nimi stanął samochód dr Saroyan, z którego wyszła zdezorientowana właścicielka.
- Co ty do cholery Seeley wyprawiasz?! - krzyknęła Camille. - Zachciało wam się skakać do wody? Kto ci w ogóle dał prawo jazdy?!
Ale Booth tego nie słuchał. Wysiadł z samochodu i biegiem ruszył do drzwi po stronie pasażera. Szyba była zbita i umazana krwią kobiety.
Otworzył drzwi i pochylił się nad Bones. Delikatnie odpiął jej pasy gdy poczuł na policzku nieco przyspieszony oddech. Westchnął z ulgą. Spojrzał na nią i dotknął zimnymi dłońmi jej policzka.
- Bones… słyszysz mnie?
Kobieta jęknęła i wygięła się nieco do przodu. Po chwili Booth ujrzał jej niebieski odcień oczu.
- Wszystko w porządku? - zapytał cicho z troską. - Chodź na świeże powietrze.
Chwycił ją za ramiona i prawie wyciągnął z samochodu. Bones chwyciła się za czoło i ze zdziwieniem stwierdziła, że krwawi. Na jej widok Camille stanęła jak wryta i spoglądała to na nią to na agenta specjalnego FBI. Tymczasem jego wzrok jak oszalały biegał po twarzy Bones szukając jakiś innych zranień.
- Jak się czujesz?
- Zważywszy na okoliczności to całkiem dobrze.
- Nie kręci ci się w głowie? Powinniśmy zadzwonić po karetkę. Musisz być zbadana.
- Booth - westchnęła Brennan. - Czuje się świetnie. Tylko boli mnie ta rana. To całkiem normalne w takim przypadku.
Camille patrzyła na nich z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Booth.. może mi w końcu powiesz dlaczego o mały włos nie zrobiłeś z samochodu służbowego łódeczki do pływania po oceanie?
Mężczyzna spojrzał na nią i zaraz potem na Bones. Rysy jego twarz stężały i z zapamiętaniem wpatrywał się w Bones. Po chwili ciszy obydwoje wybuchnęli śmiechem.
- Po prostu - odparła Brennan.- Nie zrozumieliśmy się z Boothem w pewnej kwestii podziękowań.
Wypowiedziała to z pewnym rumieńcem na twarzy, ale mimo to nie przestawała się uśmiechać. A i Booth wydawał się całkiem zrelaksowany. Popatrzył jeszcze z troską na jej zakrwawiony policzek i westchnął głęboko. Co gdyby nie odzyskała przytomności? Albo co gorsza - kawałek szkła wbiłby jej się w głowę? Westchnął po raz drugi i przeczesał dłonią włosy.
- Zanim wyruszymy dalej, przemyje ci tą ranę i sprawdzę czy wszystko w porządku. - powiedziała po chwili milczenia dr Saroyan.
- Ale Cam, ja się czuję bardzo dob…
- A chcesz iść na przymusowy urlop?
Brennan otwarła i zamknęła usta, po czym spojrzała na swego partnera oczekując od niego wsparcia. I robił to na każdy możliwy sposób. Pomimo ich sporów i utarczek słownych zawsze znajdowali w sobie oparcie. Ich wzajemnie troska nie wynikała z przyjaźni… ani też z miłości. Było to coś czego Brennan nie umiała nazwać. Istniało to nawet wtedy kiedy znajdowali się tysiące mil od siebie. Podświadomie ich myśli kierowały się ku tej drugiej osobie. To właśnie bezpieczeństwo tej drugiej osoby było ważniejsze niż własne.
Tym razem jednak Bones nie doczekała się nawet spojrzenia zrozumienia. Booth stał przy barierce i wpatrywał się w toń oceanu. Ręce miał włożone w kieszenie spodni i na tle tego pięknego krajobrazu wyglądał zupełnie jak jakiś model filmowy.
Nagle poczuła piekący ból i syknęła cicho. To Camille wróciła z apteczką i żwawo zabierała się za oczyszczanie rany. Tymczasem Booth leniwie ogarniał wzrokiem cały ocean. Nikt nie wiedział, że w czasie kiedy był sam, wolny od wszelkich trosk i problemów, przyjeżdżał tutaj by choć na chwilę ujrzeć ten krajobraz. Bezkresna głębia, fale odbijające się od skał, szum wiatru i świeże powietrze. Ale najbardziej zachwycał go sam ocean i niedawno dopiero zrozumiał dlaczego..

3.

- Zach, odebrałeś moją paczkę?
- Tak, doktor Brennan. Co się pani stało w głowę?
Angela na te słowa oderwała wzrok od Hodginsa i spojrzała na ekran ich monitora laboratoryjnego. Jej przyjaciółka miała obwiązane czoło bandażem i wyglądała dość blado. Nie lepiej niż kości, które przed chwilą otrzymali, a raczej ich cząstki. Tuż obok niej stał Booth z zatroskaną miną. Za plecami swojej partnerki starał się coś przekazać zezulcom na migi.
- Booth - zaczął Zach. - Czy z tobą wszystko dobrze?
Bones odwróciła wzrok, a Booth schował szybko ręce do kieszeni i pokazał jeden ze swych cudnych, chłopięcych uśmiechów. Kobieta zmrużyła oczy i pogroziła mu palcem po czym z uśmiechem wróciła do rozmowy z zezulcami.
- Co stwierdziłeś, Zach?
- Po względnych oględzinach zauważyłem wiele zarysowań na kości strzałkowej i piszczelowej, a także mocno zniekształconą rzepkę.
- Wada wrodzona?
- Nie sądzę. Raczej na skutek… - Zach podniósł rzepkę i parę razy obrócił w rękach. - … mocnych uderzeń jakimś przedmiotem. Zdecydowanie ofiara przed śmiercią była torturowana.
- Nic nowego. Same te flaki rozciągnięte na czaszce mówią same za siebie - wtrącił z ironią Jack. - Jak myślicie, trudno się je obwiązywało dookoła czoła i przez nos?
Angela podniosła w akcie rezygnacji ręce i skierowała się do łazienki ze słowami, że niektórym takie przeciąganie jelit by się przydało. Zach zamrugał kilkakrotnie powiekami i z zadumą popatrzył na swego towarzysza.
- Raczej tak. Ofiara zapewne się na początku broniła, lejąca się krew zasłaniała jakąkolwiek widoczność, no i samo to przeciąganie prawdopodobnie było uciążliwe.
- Spróbujemy? - w oczach Hodginsa zapaliły się niebezpieczne ogniki.
- Na króliku? Na studiach kiedy mieliśmy rozcinać podbrzusze królika, wziąłem…
- Chłopaki! - krzyknął Booth. - Może wrócimy do sprawy? Swoimi masochistycznymi zachciankami zajmiecie się później.
Bones uśmiechnęła się pod nosem, po czym przywróciła swój codzienny wyraz twarzy.
- Booth ma rację. Wieczorem wrócimy do instytutu z próbkami gleby dla Jack'a. Trzeba określić jak długo reszta ciała leżała w ziemi. Prawdopodobnie nie trwało to więcej niż miesiąc, ale nie możemy opierać faktów na przypuszczeniach.
- Znowu się zaczyna - odparł Booth unosząc wzrok ku niebu.
Kobieta chciała już wyłączyć laptopa kiedy usłyszała głos Jacka.
- Angela kazała przekazać, że czeka na ciebie niespodzianka.
- Jaka? - zapytała zaintrygowana Bones.
- To… niespodzianka - powiedział Jack, a w jego oczach błyskały niebezpieczne ogniki. - Wydaje mi się, że całkiem miła niespodzianka.

Angela siedziała w gabinecie swej przyjaciółki na wprost niespodzianki. Sama była zdziwiona, ale i cieszyła się. Jednak po chwili jej uczucia uległy zmianie. Brennan zdecydowanie należało się szczęście. Szczęście jakie mogłaby jej dać osoba, którą kocha, która jej nigdy nie opuści. Była przy niej w tych najgorszych chwilach, a i tak nie do końca potrafiła utożsamić się z jej dystansem i oziębłością. Pomyślała o Booth'ie. Był wspaniałym mężczyzną. Nie tylko pod względem fizycznym, ale i tym wewnętrznym. Idealnie komponował się z zabójczo-filozoficznym charakterem Bones i rozumiał ją jak nikt inny. Obydwoje w jakiś sposób reagowali na siebie. Ich światy, choć tak odmiennie różne, były aż nazbyt do siebie podobne.
Starają się nauczyć siebie nawzajem. Coraz częściej dążą do kompromisu i zrozumienia. Są czasami chwile kiedy popatrzą sobie w oczy, pomilczą, a po chwili uśmiechną się ze zrozumieniem, jakby porozumiewali się telepatycznie.
Czasami czuła to napięcie w instytucie, które mogłaby przecinać nożem i zajadać na śniadanie. Miała chęć wtedy szturchnąć nimi i wykrzyczeć czy nie widzą tego co się dzieje. Czy bali się tego uczucia? A może po prostu byli tak blisko, że zabrakło miejsca na rozważania i jakiekolwiek zauważenie i zrozumienie sytuacji. Czy tak miało być już zawsze? Ona i on - razem, ale osobno; poszukujący szczęścia, które jest niemal na wyciągnięcie ręki. Szczęścia, którego nic i nikt nie byłby w stanie im odebrać. Angela to wszystko widziała. Widziała, ale zawsze brakowało jej tego czegoś, tego znaku, który pozwoliłby jej działać. Po chwili jednak jej myśli pobiegły innym torem. A co jeśli się myli? Co jeśli między nimi istnieje tylko i wyłącznie wyjątkowa przyjaźń? Musi być pewna, musi wiedzieć - dla dobra Bones.
Swój wzrok skierowała znów na niespodziankę. Uśmiechnęła się lekko i zapatrzyła w okno.
A co jeśli….?

4.

Jej wzrok był wbity w bezchmurne niebo, które zdawało się nie mieć końca. Bezgraniczne i wolne. Tak w tej chwili czuła się Temperance.
- Uśmiechasz się - mruknął Seeley.
Leżeli obydwoje na trawie w parku. Wyglądali jak ludzie bez żadnych trosk i problemów. Ona z uśmiechem wpatrzona w górę, a on oparty na łokciu tuż obok niej. Krawat luźno wisiał mu na szyi, rękawy białej koszuli były podciągnięte. Włosy pomimo starannego, wręcz pedantycznego układania i tak teraz stały na wszystkie strony stwarzając Booth'owi wizerunek małego, niegrzecznego chłopca, który przed chwilą coś zmajstrował. Pogładził dłonią swój ogolony policzek i spojrzał na Brennan. Powoli, bez pośpiechu studiował jej rysy twarzy, jakby chciał je sobie wyryć w pamięci. Jego wzrok był nieco zamglony, pełen jakiegoś blasku.
- Uśmiecham się, bo widzę jak ludzie pędzący do pracy się na nas patrzą. Czeka nas sprawa, a my jakgdyby nigdy nic leżymy tu sobie i wpatrujemy w niebo.
- Booones. Ludzie tak robią, wiesz? Mają CZAS WOLNY, jakieś hobby poza pracą. To się nazywa relaks. Rozumiesz? Czy mam przeliterować? Słuchaj uważnie: re-laks. Powtórz: re-laks.
- Czasami mam ochotę posłuchać zwierzęcego instynktu, zachować się jak otępiały neadentarlczyk i cię udusić.
- Nie zrobiłabyś tego - odpowiedział spokojne Booth z uśmiechem i położył się na plecy.
- Niby dlaczego? - zapytała Bones, podnosząc głowę i spoglądając na swego partnera.
Mężczyzna zamknął oczy i jeszcze szerzej się uśmiechnął, chowając ręce pod głowę.
- Ponieważ nie znasz tak wspaniałego agenta FBI jak ja.
Brennan westchnęła tylko i pokręciła przekornie głową. Czekało ją wyjątkowo ciężkie popołudnie…


Wracali do instytutu bez pośpiechu. Omawiali wszystkie aspekty sprawy, którą właśnie prowadzili. Po chwili ich śmiech rozbrzmiewał w całym samochodzie na wspomnienie miny Zacka opowiadającego o króliku. Z tyłu znajdował się fotelik Parkera, co nie uszło uwagi Brennan. Wyglądali zapewne jak…. małżeństwo. I to bardzo szczęśliwe małżeństwo.
Kobieta stłumiła śmiech ziewaniem i spojrzała przepraszająco na swego partnera.
- Chyba odwiozę cię od razu do domu - rzekł Booth z uśmiechem.
- Muszę wracać do instytutu. Czeka na mnie…
- … niespodzianka. Tak, wiem. Jesteś ciekawa?
- Ja? Skądże. Tylko… po prostu.. hmmm.. obiecałam, że będę wieczorem..
- Nic takiego sobie nie przypominam - odrzekł Booth. - Dobrze. Zatem wpadniemy zobaczyć cóż to za niespodziankę uszykowali ci zezowaci i wracamy do domu.
- Umiem o siebie zadbać i nie potrzebuję ochrony. Poza tym mam pod instytutem samochód.
- Wiem, ale… tak wyjdzie taniej.
- Taniej?
- Noooo… na paliwie.
- Booth… - zaczęła ostrzegawczo Brennan.
- No dobrze. Ale pojadę za tobą. I tak mam coś do załatwienia w tamtych stronach miasta i…
- Booth... Po prostu jedźmy do instytutu.
- Zgoda.
Mężczyzna uznał to za potwierdzenie swoich racji i zatopił się w rozmyślaniach. Nie wiedzieć czemu, ale pomyślał o Ann - jego ostatniej partnerce. Była wręcz niesamowita. Długonoga lekarka, kochająca dzieci, uwielbiająca gotować i, jak mówiła, uwielbiająca jego i Parkera. Ich związek był bez zarzutu - bynajmniej tak jak wymarzył to sobie Booth. Tylko ostatnio mało się spotykali. Zbyt dużo czasu poświęcał pracy i zezulcom. Ale nie żałował tego. Nigdy nie żałował chwil spędzonych z Bones. Była dla niego kimś w rodzaju wielkiej odskoczni od realiów życiowych. Przy niej nie musiał się starać. Był po prostu sobą.
Spojrzał na swoją partnerkę. Bones była inna, co nie znaczy że gorsza. Nie miała humorków, nie obrażała się o byle co. Nie oczekiwała na prezenty i komplementy, nie spędzała godzin w salonie kosmetycznym. Tolerowała jego zachowania małego, rozpieszczonego chłopca, słuchała jego słów, nie traktowała z góry. I prawdopodobnie był jedną z najważniejszych osób w jej życiu. Ta myśl mile go połechtała. Wrócił znów myślami do Ann. Jego pięknej Ann. Podjeżdżając pod instytut zdecydował, że poświęci jej więcej czasu niż dotychczas. A nóż się uda…?

Weszli razem na aulę laboratorium. O dziwo wszyscy jeszcze siedzieli w pracy pomimo tak ciężkiego popołudnia. Bez odrobiny wytchnienia każdy pracował nad szczątkami. Niestety po wielu godzinach badań dowiedzieli się całkiem niewiele. Ofiara była kobietą pomiędzy dwudziestym a dwudziestym piątym rokiem życia. Była mulatką i w dzieciństwie przeszła kilka ciężkich operacji kręgosłupa. Jej kości kończyn dolnych były strasznie wyniszczone jakby na skutek braku dostatecznej ilości pożywienia i ciężkiej pracy. Zdecydowanie jej życie nie należało do zbyt pięknych.
Na widok dr Brennan i Bootha, Zack uśmiechnął się niepewnie i spojrzał na Hodginsa, ten natomiast na Angelę. Od kilku dni podzielał jej zdanie o „magnetycznym” przyciąganiu się do siebie Temperance i Seeley'a. I, podobnie jak Angela, miał obawy. Mogli się przecież mylić.
- Zack, coś nowego? - zapytała Bones podchodząc do szczątek.
- Na razie nic, dr Brennan. Angela poszukuje w kartotece zaginionych podobnych do naszej ofiary, ale nie jest łatwo. Dr Saroyan przed chwilą pojechała na komendę główną w celu przejrzenia kilku kartotek.
Booth spojrzał z niesmakiem na leżące szczątki po czym potarł zwyczajowo ręce i zwrócił się do Angeli.
- Gdzie ta niespodzianka dla Bones?
Angela zaniemówiła na chwilę i spojrzała w geście bezradności na Hodginsa.
- No cóż… - zaczął Jack i umilkł.
Za plecami Bones rozeszły się czyjeś kroki. Booth podążył wzrokiem za dochodzącym do niego odgłosem po czym również zaniemówił. Poczuł przez chwilę pustkę i… strach. Mimowolnie spojrzał na Brennan. Ta posłała mu uśmiech i odwróciła się.
Myślała, że śni. Zupełnie inaczej go zapamiętała i nie sądziła, że tak szybko się znów spotkają. Stał przed nią, nieziemsko przystojny. Opalony z nieco dłuższymi włosami. Jego sylwetka nabrała jeszcze bardziej męskich kształtów. W ręce trzymał czerwoną różę i posyłał jej zabójczy uśmiech. A jego oczy… Brennan nie mogła tego opisać. Zamrugała oczami i wyszeptała tylko:
- Sully….

5.

Booth zamrugał tylko szybko powiekami i spoglądał co po chwila na Angele. Przyglądała mu się z niezmiernym zaciekawieniem od dwóch dni - od czasu powrotu Sullivana. Tak samo postępował Hodgins, który tylko odpowiadał monosylabami, jakby dopiero co wydostał się z przedszkola i nie potrafił przeliterować słowa hipopotam. Jedynie Zack zachowywał się w miarę normalnie, mrucząc coś o niedościgniętych planach Angeli próbującej odpokutować za swoje niewinne grzeszki miłosne z przeszłości. Camille pozostała na tą całą grę niewzruszona i zajmowała się z zapamiętaniem sprawą. A Bones.. cóż, Bones. Od dwóch dni nie zamienił z nią nawet w pełni rozwiniętego zdania. Miał wrażenie, że go unika, albo co gorsza, jest znów ślepo zapatrzona w Sully'ego. Cóż.. przecież powinien się cieszyć. Jego partnerka robiła w końcu coś, co nie miało związku z pracą. Odpoczywała, relaksowała się i… była z Sullym. To właśnie irytowało Bootha. Dlaczego z Sullym? Dlaczego nie…
- … z tobą, prawda? - zapytała Angela podchodząc do Bootha.
Stał od kilkunastu minut na podeście w laboratorium i wpatrywał się głupio w zamknięte drzwi gabinetu Brennan.
- Nie rozumiem - powiedział Booth z wymuszonym uśmiechem niepewności.
- Och, ależ rozumiesz doskonale, słodziutki. Wrócił Sully i zabrał ci…. - widząc groźną minę Bootha. - … partnerkę. Bones nie poświęca ci tyle czasu co zawsze, więc czujesz się odrzucony. Zawsze to ty byłeś w jej życiu na pierwszym planie, a teraz pojawił się on i zajął ci twoje miejsce. I powoli tracisz swoją partnerkę, przyjaciółkę i podejrzewam, że też uk…
- Dokładnie, partnerkę. Nie mogę pracować bez niej w terenie. Jest mi potrzebna… do… badania kości i… no wiesz.. kości.
Angela popatrzyła na niego z podniesionymi brwiami i uśmiechnęła się pocieszająco.
- Jasne. Zatem brakuje ci Brennan tylko w terenie..
- Dokładnie. W terenie - zapewnił mocno Booth i wsadził palce zwyczajowo za pasek.
Angela popatrzyła na niego, a potem na zamknięty gabinet.
- Palisz się, Booth. Ona też. Zrób coś z tym.
Mówiąc to, na jej twarzy nie igrał ironiczny uśmieszek tylko powaga. Poklepała go po ramieniu i oddaliła się w kierunku Jacka.
Booth spojrzał na nią w zamyśleniu. On?! Zazdrosny o to, że Bones jest zajęta bardziej Sullivanem?! Prychnął pogardliwie i zagryzł wargi. Przecież miał Ann. A Bones to była jego przyjaciółka i partnerka. Lubił ją, nawet bardzo, ale na tym się kończyło uczucie do Brennan.
- Stary, czas pracować - powiedział sam do siebie i z determinacją ruszył do gabinetu Temperance.
Nawet nie pukając wszedł do środka i stanął jak wryty. Otworzył bezwiednie usta i popatrzył na rozgrywającą się scenę. Bones niemal leżała na swoim biurku przygnieciona ciałem Sullivana, który zachłannie ją całował.
- Ee…. Ykhym! - odchrząknął głośno Seeley.
Para natychmiast odskoczyła od siebie i spojrzała na intruza. Bones miała jakby nieobecny wzrok, a Sully zaczerwienione policzka i… ślad szminki Brennan na ustach.
Booth przymknął oczy i żałował, że jednak nie zapukał. Było to życie Bones, nie jego. Nie miał prawa wtrącać się do niego.
- Eeee…. Bones, mamy podejrzanego - otworzył trzymaną w ręku kartotekę. - Niejaki James Goldfish. Zack znalazł jego nasienie w.. pochwie ofiary.
- Gwałt? - zapytała Bones przeczesując palcami włosy.
- Cam wyklucza tą możliwość.
- Dobrze. Zatem.. jedźmy - wzięła swoją torebkę i spojrzała na Sully'ego. - Zadzwonię do ciebie i porozmawiamy.
Sully skinął głową i uśmiechnął się słabo. Brennan podeszła do niego i kciukiem starła z jego warg swoją szminkę.
- Nie pasuje do ciebie ten kolor - powiedziała i zwróciła się w kierunku drzwi.
Minęła bez słowa Bootha i podążyła dalej. Na jej twarzy widniał rumieniec. To nie z powodu jej pocałunku z Sullym, na który wkroczył Booth. Tylko.. widok tej szminki na ustach Sullivana spowodował, że zaczęła sobie wyobrażać rzeczy, które były wręcz niemożliwe.
- Oho! - powiedziała Angela z triumfem. - Coś tam zaszło i aż mnie korci dowiedzieć się co. Brennan wygląda jakby ją przyłapano na podkradaniu cukierków, Booth sypie iskrami z oczu w kierunku Sully'ego, a ten.. no cóż. Sama nie wiem jak to określić…
- Kochanie - zaczął Jack. - Pozwól niech poradzą sobie sami. Dr Brennan jest dorosła.
- Tak, ale jest taka nieporadna w sprawach międzyludzkich. Chcę żeby była szczęśliwa.
Jack popatrzył na wychodzącą trójkę z zadumą.
- Cóż… jeden z tych mężczyzn da jej szczęście. Tylko od Brennan zależy który.
Stojący za nimi Zack przysłuchiwał się rozmowie.
- Chyba czegoś nie rozumiem - zaczął. - Czy doszło do rywalizacji między Boothem, a Sullivanem?
- Ooo tak… bezspornie - zaczął Jack patrząc dalej w zamyśleniu na wychodzącą trójkę.
- Zatem…. Między Boothem, a dr Brennan musiało do czegoś dojść. Jakiegoś fizycznego kontaktu albo…
- Chemia, słonko. Chemia.
- Chemia w tym wypadku nie jest odpowiednim pojęciem. Pociąg fizyczny, który odczuwają jest wynikiem buzujących hor…
- Zack. - przerwała mu Angela. - To była przenośnia. Ciągnie ich do siebie.
- Zatem… - zaczął Addy z zastanowieniem. - Nie jest to tylko symbiotyczny związek. Pojawiła się osoba trzecia, czyli Sully, i to spowodowało walkę o dominację między nimi, a Boothem. Jest to normalne zachowanie wśród podobnych do siebie fizycznie samców alfa, którzy..
- Zack - przerwali mu równocześnie Jack i Angela..
- Bootha i Sullivana ciągnie do Brennan, tylko z małą różnicą.
Zack popatrzył na nią pytająco.
- Sully zdaje sobie z tego sprawę…
- … a Booth nie. - dokończył za nią Jack.
- A… dr Brennan?
- Cóż… Temp pomimo swojego doktoratu jest oseskiem raczkującym w relacjach damsko-męskich. Myślę, że nie zauważyłaby nawet tego, że Booth siedzi i wpatruje się w nią bez mrugnięcia okiem.
- Zatem dr Brennan nie zdaje sobie sprawy z tego, że Booth nie jest nią zainteresowany tylko na relacjach symbiotycznego związku.
- Coś w tym - odparła zmieszana Angela.
- I Booth też nie wie, że jest nią zainteresowany inaczej niż tylko partnerką w pracy. A czy dr Brennan jest zainteresowana Boothem?
Angela westchnęła głośno i spojrzała na Hodginsa.
- Tego właśnie próbuję się dowiedzieć.

Przez całą drogę panowała między nimi niezręczna cisza. Booth zaciskał dłonie na kierownicy, a Brennan usilnie wpatrywała się za krajobraz za oknem. Myślała, że to tam znajdzie odpowiedzi na dręczące ją pytania. Spojrzała na swego partnera i uśmiechnęła się lekko.
- Booth….
- Hmm…?
- Uspokój się.
- Co?
- Nie trzymaj tak mocno kierownicy. W razie potrzeby gwałtownego skrętu, twoje mięśnie nie będą w stanie przejść tak szybko ze stanu skurczu w rozkurcz i zareagujesz z kilka sekundowym opóźnieniem.
Mężczyzna spojrzał na nią z powagą lecz po chwili jego twarz rozjaśnił uśmiech.
- Brakowało mi tych twoich mądrych wywodów.
Bones uśmiechnęła się triumfalnie, mile połechtana jego słowami.
- Zatem mam rozumieć, że chcesz przez to powiedzieć, że za mną tęskniłeś.
- Co? Nie… Nie! Tylko… brakowało mi tego.
- Czyli tęskniłeś.
Booth oderwał na chwilę wzrok od drogi i spojrzał na nią z uśmiechem. Popatrzył w jej oczy i zwiększył ten swój chłopięcy wyraz twarzy.
- Wiemy coś więcej o podejrzanym?
- Ma 32 lata, pracuje w firmie hutniczej. Zamężny z trójką dzieci. Płaci podatki, nie karany. Sąsiedzi mówią, że jest bardzo pomocny i miły - niczym złota rączka.
- Booth, ludzie nie mają złotej ręki. Z antropologicznego punktu widzenia jest to…
- Bones, to przenośnia. Tak się tylko mówi.
- Jaki to ma związek z naszą ofiarą?
Mężczyzna uśmiechnął się kwaśno i zaparkował na podjeździe państwa Goldfish.
- Cóż… Córka sąsiadki widziała jak wchodził z naszą ofiarą, dnia 13 listopada, do swojego wynajętego mieszkania w centrum.
- W dzień zabójstwa Keiry?
- Dokładnie.

6. Wspomnienia.

- Nie zabiłem Keiry.
- Jasne. A ja po godzinach sprzedaje orzeszki na targu.
- Booth…? Nie wiedziałam - odparła Bones.
James otwarł szeroko oczy i zamrugał w wielkim zdziwieniu powiekami.
- Skąd ty ją wytrzasnąłeś?
- Chciałbym powiedzieć, że z muzeum ale… - widząc ostrzegawcze spojrzenie Bones, uciął w pół zdania. - A zresztą nieważne. Zatem.. co robiłeś 13 listopada?
Mężczyzna pokręcił się nerwowo na krześle i położył złożone ręce na blat stołu.
- Byłem w pracy. Skończyłem po 17 i udałem się do.. mieszkania w centrum. Czekała tam na mnie Keira. Wyszedłem od niej i wróciłem do domu około 19.
- Czy Keira wiedziała, że jest pan żonaty?
- Wiedziała, ale nie przeszkadzało jej to. Było bardzo… wyrozumiałą kobietą.
- Czy mówiła coś o swojej przeszłości.. pracy?
James zamyślił się chwilę.
- Nie. To znaczy rzadko opowiadała o swojej rodzinie. Mówiła, że przeszłość jest nieważna.
- Yhym - pokiwał Booth. - A jak pan nam wytłumaczy fakt, że Keira zmarła około godziny 19, wtedy kiedy pan był w mieszkaniu.
- Nie, agencie Booth. Powiedziałem, że byłem w domu ok. 19. Nie mogłem zatem jej zabić. To pół godziny drogi z centrum do mojego domu. Możecie zapytać moich dzieci, znajomych którzy nas wtedy odwiedzili.
- Sprawdzimy to. A żona?
- Żona była wtedy w sklepie. Nie wiedziała, że się spóźniłem.
- Rozumiem. Na razie jest pan wolny.
Kiedy Goldfish wyszedł z izby przesłuchań, Booth pokręcił głową i westchnął. Potarł ręką o obolały kark i spojrzał na Brennan.
- I co o tym sądzisz?
- Okazywał lekkie zdenerwowanie, ale być może zamordowano Keire tuż po jego wyjściu. Jednak nie możemy się opierać na przypuszczeniach, dopóki nie poznamy..
- ..faktów. Tak, wiem. Już to gdzieś słyszałem.
- Właśnie - odpowiedziała Brennan z uśmiechem i posłała Booth'owi lekkiego kuksańca. - Rozchmurz się, sir Booth.
Mężczyzna spojrzał na nią, a następnie ukłonił się z galanterią.
- Jak sobie życzysz, lady Brennan.
Kobieta roześmiała się głośno po czym spojrzała na zegarek.
- Zatem… co dalej?
- Ja pojadę spotkać się ze zdradzoną żoną, a ty wrócisz do laboratorium i pomożesz zezulcom.
- Ale Booth…. Sam przecież chciałeś żebym..
- Daj spokój. Obydwoje wiemy, że ten czas najchętniej spędziłabyś z Sullym. I… cieszy mnie to i… no, wiesz. Zależy mi na tym żebyś była szczęśliwa.
Brennan przekrzywiła lekko głową i przyglądała mu się w zamyśleniu. Jej partner stał przed nią z głupią miną, trzymając w rękach akta. Miał na sobie ten nieskazitelny garnitur i czarny, oczywiście wąski, krawat. Jego buty lśniły czystością, a klamra od paska….
- Bones… - zaczął nieco zawstydzony Booth. - Bones… mogłabyś nie wpatrywać z taką otwartością w.. no wiesz …moje krocze?
Kobieta podniosła na niego wzrok. W jej oczach błyskały ogniki, a twarz przyozdabiał szeroki uśmiech.
- Zaintrygowała mnie twoja klamra.
Booth znów włożył palce za pasek chcąc bardziej ukazać ową rzecz. Klamra była czarna z białym napisem LOOK INTO.
- Mnie się podoba.
Z tymi słowami położył jej dłoń na plecy chcąc popędzić do pracy. Natychmiast poczuł zalewającą go falę ciepła i wielką, zimną kulę w żołądku. Przymknął oczy i zaciągnął się delikatnymi perfumami swojej partnerki. Poczuł przemożną chęć zamknięcia drzwi od gabinetu, spuszczenia rolet i… no właśnie. To „i” zawisło nad nim w powietrzu. Odetchnął głęboko i stawił czoła prawdzie. Chciał wziąć Bones - jego partnerkę, przyjaciółkę, powierniczkę - w ramiona i już nigdy nie puścić. Ucałować te jej blado-różowe usta i zatopić się w błękicie jej oczu.
- Cholera… - powiedział Booth.
- Co?
- Nic. Po prostu stwierdziłem, że ostatnio mało spotykam się z Ann.
Brennan zmarszczyła brwi i odpowiedziała z prostotą:
- Zatem zadzwoń do niej i się z nią umów.
Booth przyznał jej rację. Zaczął nieracjonalnie myśleć na temat Bones. Brakowało mu Ann, seksu z nią i w ogóle fizycznych kontaktów z kobietą. Uspokoił się nieco, a reszta dnia wydała mu się całkiem przyjemna.

* * * kilka godzin później * * *

Popatrzyła na niego wystraszonym wzrokiem, a zarazem w jej morskich oczach można było dojrzeć pewną determinację i wściekłość. Była zła, że ją porwał! Mężczyzna przykucnął przy niej i uważnie obserwował jej postać. Była przywiązana do metalowej rury. Jej włosy, porozrzucane na wszystkie strony umazane brudem i krwią; w usta włożona mokra szmata sprawiała, że nie mogła w żaden sposób jej wypchnąć językiem. Naprzeciwko niej znajdował się wylot, który zazwyczaj był zamknięty. Mężczyzna wiedział co ją czeka, jeśli nikt nie znajdzie jej na czas.
Śmierć.
Oblizał wargi i popatrzył jej w oczy.
- Sądzisz, że twój wspaniały ukochany znajdzie cię zanim gorąca para buchnie ci na twarz? Myślisz, że nie widziałem jak na niego patrzysz? Jak się dotykacie niby przez przypadek? Jak on obejmuje cię i po zakończonej sprawie chodzicie razem na kolacje i drinka? A ja?! Nigdy mnie nie zauważałaś. Był tylko on - agent specjalny Seeley Booth. Myślisz, że jest taki wspaniały? Że cię uratuje? Jeśli ja nie mogę cię mieć to już nikt nie będzie mógł. A on zostanie sam.. I poczuje pustkę. Będzie wrakiem człowieka, dla którego świat już nie znaczy nic.
Brennan usiłowała się jakoś uwolnić, ale jej wysiłki spełzły na niczym. Poczuła, że tym razem nie będzie dla niej ratunku. Booth jej nie znajdzie. Nie ma szans. Bardzo szybko pogodziła się z tą myślą. Wiedziała, że widziała ich wszystkich po raz ostatni. Wspomnieniami wróciła do tych chwil kiedy nie martwili się niczym. Dzień, kiedy wszyscy siedzieli w ich ulubionym barze i popijali zimne drinki i rozmawiali na całkiem luźne tematy. Ten dzień był wspaniały. Wszyscy spóźnili się na drugi dzień do pracy, nie wyłączając Bootha. Utykał nieco, bo podczas tańca wpadli na stolik ze sztućcami. Hodgins wtedy nie odstępował Angeli na krok, a Zack wydawał się być bardziej wyluzowany. Camille cały czas się uśmiechała i cieszyła, że prokuratura dała jej w końcu spokój.
Ona sama tryskała wtedy energią. Booth opowiadał jej całkiem śmieszne rzeczy. Zresztą po kilku drinkach nie musiał mówić nic. Jego ruchy wprawiały zezulców w salwę niekontrolowanego śmiechu. Pamiętała jak zmęczeni tańcem usiedli do wspólnego stolika i zaczęli rozmawiać. W pewnym momencie Booth chwycił Bones za rękę i przyklęknął przed nią. Wszyscy wtedy umilkli i popatrzyli na nich.
- Doktor Temperance Brennan… Bones… jesteś najwspanialszą kobietą jaką spotkałem. Inteligentna, piękna, zajmująca się ośćmi..
- Chyba kośćmi, Booth - wtrącił Jack.
- No przecież mówię. Bones, nie wiem czy to odpowiednia pora, ale czy uczynisz mi ten zaszczyt i…. odwieziesz mnie do domu?
Wszyscy uczynili jęk zawodu i roześmiali się. Bones mimo wszystko czuła się szczęśliwa. Trzepnęła pieszczotliwie Bootha w tył głowy i wzięła z krzesła jego płaszcz.
- Chodź kowboju. Jedziemy do domu.

7. Niepokój w sercu.

- Jak długo się nie odzywa?
Camille spojrzała na zegarek.
- Ponad dwanaście godzin, Booth.
Mężczyzna spojrzał bezradnie na pozostałych zezulców, którzy podobnie jak on, byli bezradni. Kiedy Brennan nie pojawiła się w instytucie, wszyscy zaczęli się martwić. Ale tłumaczyli to sobie obecnością Sullivana. Może po prostu była z nim?
- Hej… - zaczęła pokrzepiająco Angela. - Nie ma Sullivana, nie ma Temp. Może się świetnie bawią i zapomnieli o całym świecie? W końcu nie widzieli się tyle miesięcy i…
Urwała na widok uśmiechniętego Sully'ego wchodzącego do laboratorium z dwoma kubkami kawy.
- Sully, gdzie jest Brennan? - zapytała z niepokojem Cam.
Agent spojrzał na nich ze zdziwieniem i wzruszył ramionami.
- Myślałem, że jest w pracy. Wczoraj wyszła ode mnie dosyć późno, ale nie sądziłem że zaśpi.. Ale o co chodzi?
Booth zacisnął tylko szczęki i doskoczył do Sullivana. Chwycił go za poły płaszcza i przycisnął do ściany, nieco go podnosząc. Kawa rozlała się na ich spodnie i podłogę, ale Booth na to nie zważał. Zmrużył gniewnie oczy i wysyczał przez zęby:
- Posłuchaj mnie uważnie, bo to może być ostatnia rzecz jaką usłyszysz. Gdzie jest Bones?
Zauważył przez chwilę strach w oczach swego dawnego kumpla, ale zaraz potem zastąpiło je uczucie zdziwienia i prawdziwej troski. Booth miał wielką ochotę go uderzyć, ale tego nie zrobił. Nie miał dowodów, ale czuł wszystkimi kościami, że Sully za tym stoi. Tylko dlaczego chciałby ją skrzywdzić?
Angela z Hodginsem natychmiast popędzili ich rozdzielić i po długich wysiłkach udało im się.
- Booth, opanuj się - zaczęła Angela. - Widzisz sam, że jest tak samo zdenerwowany jak my wszyscy.
Seeley wręcz kipiał ze złości. Nienawidził bezradności, nienawidził tej niewiedzy. Nienawidził zezulców. A najbardziej nienawidził siebie. Nie ochronił jej… znowu. Znowu Bones została porwana. Znowu jest uwięziona, ale tym razem sama. Może już nawet nie żyje? A może jest torturowana, gwałcona… zabijana. Może już nigdy nie usłyszy jej mądrego antropologicznego głosu i słodkiego uśmiechu? I tych błękitnych oczu.. Wzdrygnął się jakby chciał przepędzić złe myśli. Wszystkimi częściami ciała pragnął ją znaleźć i przytulić. Znaleźć żywą. Krew znowu zagotowała mu się w żyłach kiedy tylko spojrzał na Sullivana. Zacisnął pięści i zamknął oczy.
- Zróbcie coś, na Boga - zaczął cichym głosem. - Macie te cholerne doktoraty więc z czegoś musiały się wziąć!
Angela popatrzyła na niego ze smutkiem. Agent specjalny Seeley Booth - na co dzień spokojny, nieco zawadiacki, będący odskocznią do prawdziwego życia dla Bones. Był kimś więcej niż tylko partnerem. Był jej mentorem w życiu. Ze śmiechem niekiedy tłumaczył jej wszystkie zachowania, których ta kobieta swoim antropologicznym mózgiem nie rozumiała. Był kimś kogo szanowała i uważała za równego sobie. A w przypadku Bones wiele to znaczyło. Z reguły była obronnie nastawiona do innych ludzi, ale Angela wiedziała, że gdyby było trzeba, ta dwójka oddałaby za siebie życie bez wahania. Tacy już byli.
- Booth - zaczęła panna Montenegro. - Chodź ze mną do gabinetu.
Seeley, wziąż w bojowym nastroju, popatrzył jedynie na pozostałych zezulców, starannie omijając wzrokiem Sullivana. Kiedy Angela powtórzyła swą prośbę, ten tylko spuścił na dół ramiona w geście bezradności i jak posłuszny piesek ruszył za nią. Sully patrzył na to wszystko w zamyśleniu.
- Czy to dobrze, że Angela z nim porozmawia?
Camille spojrzała na niego nieco roztargniona.
- Jeśli jakakolwiek osoba może uspokoić Bootha, to jest nią tylko dr Brennan. A Angela jest kimś z kim Booth sobie właśnie z nią skojarzy. Ale… wracajmy do pracy. Czas nas nagli.
Hodgins spojrzał na Zacka, a potem na Sullivana. Nie wiedział czy mu ufać czy nie. Ale na wszelki wypadek wolał mu nie mówić wszystkiego.

Booth stał w gabinecie Bones ze spuszczonymi ramionami i beznamiętnie wpatrywał się w krajobraz za oknem. Zbliżała się zima. Ostatnie dni listopada przyniosły tylko mroźny deszcz i ziąb. Seeley poczuł, że natura odzwierciedla jego teraźniejsze uczucia. Tylko smutek. Nie miał już nadziei.
- Booth - zaczęła Angela. - Wiem, że ci ciężko. Nam wszystkim też. Wszyscy ją kochamy i tęsknimy za nią. Wiesz, że damy z siebie wszystko żeby ją znaleźć. Wiem, że ty dasz z siebie wszystko.
- Zawiodłem…
- Myślisz, że Temp tak uważa? Ona… wie, że po nią przyjdziesz. Ufa ci i to jest dla niej ważne. Wie, że tak łatwo się nie poddasz.
- Angela… Nie mamy prawie nic. Jedynie ślad lakieru jej samochodu na ścianie na parkingu w jej mieszkaniu.
- Ale to zawsze jakiś początek. Nie zbadaliśmy jeszcze dokładnie tego miejsca.
Mężczyzna spuścił głowę i odetchnął głęboko.
- Booth.. ona żyje. Wiem to. Nie możesz też wyżywać swej złości na Sully'm. On…
- Mam przeczucie, że on jest w to wszystko zamieszany.
- Nie możemy opierać się na przypuszczeniach tylko na…
- …faktach. Tak.. Bones ciągle to powtarza - z tymi słowami uśmiechnął się lekko na wspomnienie swojej partnerki i jej surowych zasad.
- Kochasz ją, prawda?
Mężczyzna podniósł natychmiast wzrok na Angele i zaniemówił.
- Angela posłuchaj…
- Nie Booth. To ty mnie posłuchaj. Znacie się już kupę lat. Każdy z was jest sam i miewa jedynie przelotne romanse. Spędzacie w swoim towarzystwie dużo czasu, rozumiecie się, wspieracie. Zależy wam na szczęściu tej drugiej osoby.
- To prawda, ale to nie znaczy że się kochamy.
- Booth… ja podejrzewam, że żadne z was nie zauważyło kiedy wasze wspaniałe partnerstwo i przyjaźń przeobraziły się w coś więcej. Jesteście obydwoje ślepi na to uczucie. Czy nie zauważyłeś, że są miedzy wami takie sytuacje, które zapierają dech? Zawsze patrzycie sobie w oczy i wydaje się jakby śmiały się do siebie wzajemnie. Czasami jesteście tak w siebie zapatrzeni, że mam wrażenie że za chwilę zaczniecie się co najmniej całować. Jest między wami to coś, co krąży, ale żadne z was nie chce tego złapać. To tak jak… małe dziecko, które uwielbia czekoladę, a nie może jej zjeść bojąc się reakcji rodziców. Zauważ.. niekiedy kłócicie się o sprawę, czy też inne aspekty życia, ale czy to wpływa negatywnie na wasze relacje? Szanujecie siebie wzajemnie. Obydwoje jesteście tak w siebie zapatrzeni, ale tego albo nie rozumiecie, albo nie chcecie zrozumieć.
- Angela.. ja…
- Nie. Daj mi skończyć. Ostatnio miałam wątpliwości czy szczęściem Bones jesteś ty czy Sully. Ale… dzisiaj wiem, że Sully już dawno wypadł z gry. On jest kimś, kto przypomina Bones ciebie, dlatego tak długo z nim przebywała. Ale nie odpłynęła z nim. Podświadomie wiedziała, że Sully nigdy nie będzie tobą. Seks to nie wszystko.
- Wiem… i dlatego seks z innymi kobietami jest dla mnie tylko seksem, a seks z ważną mi osobą będzie uprawianiem miłości.
Angela spojrzała na niego z zadumą, lecz po chwili pokiwała głową ze zrozumieniem.

8. Obietnica.

Bones patrzyła w oczy swojego porywacza. Były chłodne i niedostępne. Nie wiedziała jak długo tu jest. I nie wiedziała jak długo tu zostanie. Była już wykończona i chciała zapaść w sen, ale wiedziała, że to byłoby dla niej zgubne.
Porywacz siedział na starym rozkładanym krześle i przeglądał dzisiejszą gazetę. Był zły, że media nie wspomniały o porwaniu sławnej pisarki dr Temperance Brennan. Czuł, że Seeley Booth o to zadbał. Właściwie to nigdy go nie lubił. Zawsze wszystko mu się udawało, a Brennan była zachwycona jego umiejętnościami. Nagle usłyszał pewien stukot i odgłosy kroków. Wstał i sięgnął po broń. Kiedy w drzwiach zamajaczyła sylwetka mężczyzny, porywacz odetchnął z ulgą.
- Wystraszyłeś mnie.
- Ostatnio jesteś bardzo nerwowy, Peter - odrzekł przybysz.
Bones widziała tylko jego męską posturę i blask ciemnych, czekoladowych oczu. Skądś znała to spojrzenie. Spojrzała gdzieś w otchłań chcąc przypomnieć sobie, skąd zna tą osobę. Po chwili jednak przybysz wyszedł z ciemności. Na jego twarzy gościł uśmiech, który Bones tak bardzo uwielbiała. Chciała krzyknąć, ale szmata w ustach jej to uniemożliwiała. Nie mogła uwierzyć własnym oczom. Pokręciła przecząco głową i zaczęła się szarpać. W jej oczach zagościły łzy.
- Cześć Bones.



Booth stał na mostku nad halą laboratoryjną i przyglądał się pracy zezulców. Od kilku dni prawie nie spał i nic nie jadł. Jego oczy wydawały się być puste i bez wyrazu; na twarzy uwidaczniał się kilkudniowy zarost, a włosy sterczały na wszystkie strony. Camille niemal siłą wyganiała go z instytutu aby odpoczął. Ale nie mógł. Nie teraz. Nie w tej chwili. Błądził po ulicach miasta szukając jakiejś odpowiedzi, jakiejś wskazówki. Nie czuł się jak ten dawny Booth. Potrzebował Brennan. Była jego partnerką i przyjaciółką. Nie dopuszczał do siebie słów Angeli, nie teraz. Gdyby zaczął je rozważać, zwariowałby.
Usiadł na ławce w parku i mocniej okrył się płaszczem. Z nieba padał śnieg i wszystko wydawało się jakby zasypiać. Booth wciągnął zimne powietrze przez nozdrza i wyciągnął z kieszeni telefon. Wybrał numer, po czym po dwóch sygnałach usłyszał głos matki swojego syna.
- Daj mi go.
- Booth? Chwilę…. Parker! Tata dzwoni.
Mały chłopczyk o jasnych kręconych włosach, podbiegł do telefonu z uśmiechem.
- Tatuś? Kiedy przyjedziesz? Tęsknie za tobą.
Mężczyzna zamknął oczy i uśmiechnął się słabo.
- Ja też za tobą tęsknie, ale wiesz że muszę znaleźć dr Brennan.
- Wiem… - Parker spojrzał na zdjęcie, które powiesił sobie nad łóżkiem. Przedstawiało jego, Bootha i Bones podczas urodzin Parkera. - Ale tato….
- Tak?
- Znajdziesz ją, prawda?
Booth westchnął i popatrzył w dal.
- Tak, Parker. Znajdę ją. Lubisz Bones, tak?
- Tak, ale ty lubisz ją o wiele bardziej ode mnie. Do zobaczenia tato.
Seeley siedział przez kilka chwil bez ruchu. Nie wiedział co go bardziej dobiło: obietnica dana synowi czy jego słowa.
Po drugiej stronie ulicy zamajaczyła mu znajoma sylwetka.
- No nie… - jęknął Booth i wygodniej rozsiadł się na ławce.
- Witaj, agencie Booth.
- Cześć Sweets. Kto cię nasłał? Angela? Cam? Hodgins? A może Zach?
- Właściwie to przyszedłem tu z własnej woli.
Booth spojrzał na niego przenikliwie i uśmiechnął się.
- No dobra, to było kłamstwo. Wszyscy mnie tu wygonili. Sądzą, że pomogę pokonać ci twój wewnętrzny strach i powrócić do swojego pierwotnego imago. Musisz wiedzieć, że twoje ja wręcz krzyczy domagając się uzewnętrznienia. Musisz wyzwolić swe negatywne uczucia, odprężyć się i zrelaksować. Zamknij oczy. Wdech i wydech. Rozumiesz?
- Sweets…
- Czasami nie dostrzegamy jak duch naszego lęku przeradza się w potwora, który może spowodować wiele nieodwracalnych strat. Rozumiesz? To tak jak w dzieciństwie, kiedy bałeś się ciemności i myślałeś, że pod łóżkiem jest co najmniej potwór z metrowymi zębiskami, gotowy w każdej chwili do ataku. Wtedy czułeś się tak samo, prawda? Czy czujesz potrzebę porozmawiania o tym?
- Sweets…
- Rozumiem, że się krępujesz. To nic wstydliwego. Ja do dzisiaj zostawiam włączone światło na korytarzu i…
- I właśnie dlatego… Sweets, masz dwanaście lat…
- … dwadzieścia dwa - dorzucił Sweets z zniesmaczonym uśmiechem.
- …. i chcesz mi pomóc. Jasne. Jak znajdziesz Bones, to wtedy możemy pogadać - z tymi słowami wstał i ruszył do swojego samochodu. - Aaa… zadzwoń przed zaśnięciem do mamy. Niech zaśpiewa ci kołysankę.
Kiedy doszedł do samochodu i otworzył drzwi od strony kierowcy, usłyszał jeszcze krzyk „pomocy” wysłanej przez zezulców.
- Booth! - krzyknął za nim Sweets. - Ona wie.
Seeley zmrużył oczy chcąc zrozumieć słowa młodego terapeuty. Po chwili pokręcił głową i wsiadł do samochodu. Bones miała rację - psychologia to nie nauka.



Hodgins już kilkanaście dobrych minuty przyglądał się próbkom zebranym z ziemi w podziemnym parkingu mieszkania Brennan. Jego chytry wyraz twarzy sugerował, że jest bliski odkrycia czegoś, co będzie istotne dla sprawy. Po chwili podniósł wzrok z uśmiechem. Widząc to, Angela ruszyła do niego niemalże biegiem, a za nią Cam i Zach.
- Znalazłem larwy Eristalis tenar - powiedział z uśmiechem Jack i widząc zdziwione miny reszty zezulców, dodał szybko - żyją one tylko i wyłącznie w gnojówkach, brudnych kałużach i… ściekach.
- Sugerujesz nam, że mamy sprawdzić wszystkie ścieki? - zapytała powątpiewająca Cam.
- Cam, chyba nie doceniasz moich zdolności. Osobniki dorosłe żywią się pyłkiem i nektarem.
- Jak wszystkie owady - wtrąciła Angela.
- Masz rację, ale… - Hodgins pokazał im na monitorze dziwnie wyglądającą larwę. - Samice składają jaja w locie, umieszczając je w zanieczyszczonych zbiornikach wody, nieczystości lub gnojówce. Po około dwóch tygodniach z jaj wydostają się jasno ubarwione, charakterystycznie wyglądające larwy, które po dwóch tygo…
- Już rozumiem - pokiwała Cam. - Jest tylko jedno takie miejsce w mieście, niedaleko ścieków, gdzie latają te owady. Zadzwonię do Bootha.
Angela uśmiechnęła się w podziękowaniu do Hodginsa. W jej sercu zagościła nadzieja.

9. Upadek z serca.

Booth siedział w ich ulubionym barze i tępo wpatrywał się w kufel jeszcze nienaruszonego piwa. Co mógł powiedzieć w takiej chwili? Co mógł zrobić? Praktycznie nic. Był wściekły, a zarazem zdesperowany i smutny. Został zdradzony przez najbliższą osobę. Przez Bones.
Beznamiętnie zaczął obracać talerzyk z ciastem, który przed chwilą mu przyniesiono. W głowie huczało mu tyle myśli, a wszystkie zdawały się mieć imię: Temperance.
Jak mogła mu to zrobić?!
Poczuł na ramieniu kojący dotyk ciepłej dłoni. Nie musiał się odwracać, by wiedzieć kto to jest.
- Musi być jakieś wytłumaczenie, dlaczego tak postąpiła.. - odezwała się z nadzieją Angela. - Nie wierze, że Temp pozwoliłaby przestępcy uciec. Znasz ją.
- Nie, Angela.. myślałem, że ją znam.
- Booth! Co z tobą?! Wierzysz w te brednie? Wierzysz w to, że ona mówiła to naprawdę? Booth… zastanów się.
Mężczyzna podniósł głowę i spojrzał na swą towarzyszkę. Angela wpatrywała się w niego z nadzieją w oczach. Zamyślił się. Taak.. Angela była osobą, jakiej nigdy wcześniej nie spotkał: piękna, inteligentna, a zarazem taka wrażliwa. Martwiła się o wszystkich - chciała dla nich jak najlepiej. Udzielała tak szczerych rad, że niejedna osoba dawno już zapadłaby się pod ziemię. Pomagała Zackowi w zdobyciu doktoratu, w jego przemianie; rozmawiała szczerze na tematy, które dręczyły Cam i tłumaczyła głupie doświadczenia Hodginsa i Zacka. Była związana z Jackiem, a mimo to wydawałoby się że jej głównym celem są oni: Bones i Booth. Od kiedy tylko pojawił się w instytucie, zaczęły się niekończące aluzje na temat ich nieistniejącego związku. Bywały sytuacje, gdzie dzięki Angeli zostawali sami w Royal Dinner. A oni… zawsze zaprzeczali ty głupim docinkom. Niekiedy byli wdzięczni za te spotkania Angeli. Lubili swoje towarzystwo.. nawet bardzo. Potrafili rozmawiać na temat aktualnej sprawy, aż do zamknięcia lokalu. I tylko o pracy. Rzadko zdarzało się im wyjść poza tą bezpieczną linię. I jemu to odpowiadało, chociaż coraz częściej brakowało mu rozmów na normalne tematy. Z nią czuł się… właśnie. Jak się z nią czuł? Jego dzień rozpoczynał się nie od wstania z łóżka i kubka gorącej kawy. Jego dzień rozpoczynał się od jej spojrzenia tych niebieskich oczu. Od jej filozoficznego głosu, od jej zdziwionej antropologicznej miny mówiącej „nie rozumiem”. Jego dzień zaczynał się od Bones. Jego wielkiej.. przyjaciółki.
- Booth… - przerwała mu tę gonitwę myśli Angela. - Idź i porozmawiaj z nią. Wierzę, że ona na ciebie czeka.
Mężczyzna odwrócił wzrok czekoladowych oczu i spojrzał na krajobraz za oknem. Wszędzie było biało i zimno. Ludzie śmiali się i rozpoczynali świąteczne zakupy. Każdy był zabiegany i nikt nie mógł zdążyć na czas. Płatki śniegu leniwie opadały na ziemie, kołysząc się w rytm chłodnych powiewów wiatru. Czy natura zdawała się utożsamiać z jego odczuciami wewnętrznymi? Czuł tylko jedno: niewyobrażalny ból w sercu. I nie było to odczucie psychiczne, tylko fizyczne. Przy każdym oddechu czuł jak jego serce zdaje się rozsadzać jego klatkę piersiową, czuł każde jego bolesne bicie.
- Booth… powiedz coś. Co czujesz..? Booth…
Seeley wrócił z powrotem myślami do Royal Dinner i towarzyszącej mu kobiety. Odstawił nienaruszony kufel piwa na bok i zajął się mieszaniem kawy.
- To tak.. - zaczął wolno. - Jakbyś chciała opisać niewidomemu światło…
- Nie da się…
- Dokładnie.





Brennan leżała dopiero od kilku dobrych godzin w szpitalu, a jej pokój już był przepełniony kwiatami, balonami i kartkami, które wszystkie życzyły szybkiego powrotu do zdrowia. Czuła się bezpiecznie a zarazem podle. Kiedy tylko zamknęła oczy, widziała ten przerażony i zdenerwowany wzrok Bootha. Uwierzył jej słowom. Naprawdę jej uwierzył. Był wściekły. Bones widziała jak targały nim sprzeczne uczucia, ale w końcu sprawiedliwość zwyciężyła. Nie zbliżył się do niej, nie dotknął, nie powiedział: nie bój się, już jestem. Temperance tego nie usłyszała. Ledwo co pamiętała to wydarzenie, kiedy agenci FBI wtargnęli do tego lochu i postrzelili w rękę Petera. Wszystko to trwało kilka sekund, może kilka minut. I był tam Sully. Nie mogła nic zrobić. Wiedziała tylko, że musi chronić jej partnera i osobę którą on najmocniej kocha, a mianowicie Parkera. Wiedziała, że musi to zrobić. Nawet kosztem własnego szczęścia. Booth zasługiwał na to co najlepsze.
Uśmiechnęła się krzywo - czy kiedykolwiek jej wybaczy? Czy zrozumie?
W jej oczach pojawiły się łzy, ale szybko je otarła. Nie. Nie będzie płakała. Temperance Brennan przecież nie płacze. Nigdy.

* * * kilka godzin wcześniej * * *

Booth pędził swoim suv-em tak szybko, jak tylko mógł. Słyszał gdzieś w oddali za sobą syreny policyjne, które po chwili ucichły. Wiedział. Wiedział gdzie jest Bones. W jego sercu zagościła iskierka nadziei. Tak jak wtedy kiedy została pogrzebana żywcem. Miał tylko nadzieję, że teraz nie jest za późno.
Gwałtownie skręcił w ostatnią uliczkę i podjechał pod wskazany adres. Jak oparzony wyskoczył z samochodu, wyciągnął broń i ruszył schodami w dół. Nie założył nawet kamizelki ochronnej. Nie myślał nawet o tym. Jeśli chodziło o Bones, jego myśli zdawały się rozprzestrzeniać na wszystkie strony.
Zszedł najciszej jak tylko mógł po schodach i otworzył delikatnie drzwi. Usłyszał tłumione pojękiwania i dwa męskie głosy. Zmarszczył brwi. Jeden wydawał mu się bardzo znajomy, aż za bardzo.
Wszedł do środka i pozostał w półmroku, chcąc by jego oczy przyzwyczaiły się do ciemności. I wtedy ją zobaczył. Leżała przywiązana do jakiejś wielkiej metalowej rury. Z jej zabrudzonego czoła spływała powoli strużka krwi. Jej włosy były mokre i oblepione jakąś mazią. Ubrania poszarpane, przesączone w niektórych miejscach krwią. Kolana zdarte i całe posiniaczone. Poczuł jak wzbiera w nim złość i gniew. Poczuł jak żyłka na jego szyi niewyobrażalnie szybko zaczyna pulsować, domagając się ujścia. Zacisnął szczęki tak mocno jak tylko mógł, a w jego czekoladowych oczach nie można było dostrzec nawet cienia wrażliwości. Jego oczy były wręcz czarne.
- To co z nią zrobimy teraz? Porwałeś ją, przywlokłeś tutaj, ale to ja mam załatwić tą czarną robotę.
- Tak. Szkoda… taka piękna kobieta, a nikt nie zdołał jej uratować. Nawet jej rycerz od siedmiu boleści, Booth. Nie o takim scenariuszu marzyłaś, prawda?
I wtedy go zobaczył. Jego szyderczy uśmiech napawał go obrzydzeniem. Myślał tylko o tym żeby go zabić. Zdrajca, któremu wszyscy ufali. Któremu wszyscy wierzyli. No, prawie…
Bones zaczęła się wiercić i cicho pojękiwać. Szmata w jej ustach uniemożliwiała jakikolwiek kontakt.
Zobaczył jak mężczyzna przekazuje Peter'owi broń.
- Postrzel ją w kolana, a potem odkręć zawór. Gorąca para ją ugotuje.
I wtedy wszystko potoczyło się w natychmiastowym tempie. Booth postrzelił Petera w rękę trzymającą uniesioną broń, jakiś agent FBI rzucił się na drugiego mężczyznę i przygniótł go do ziemi tuż koło Brennan. Booth natychmiast podbiegł do Petera by zakuć go w kajdanki i zaraz potem podczołgał się do Bones. W jej oczach zobaczył ulgę, a zarazem wielkie przerażenie. Bała się.
- Ciii Bones. Cii. Już dobrze.
Wyciągnął z jej ust szmatę i uwolnił od krępujących ją sznurów, po czym przytulił do siebie. Jej ciało było zimne i wychudzone. Poczuł się jakby trzymał wrak Bones. Spojrzał jej w oczy, trzymając w dłoniach jej twarz. Ich twarze znajdywały się zaledwie kila centymetrów od siebie. Czuł jej przyspieszony, ciepły oddech. Żyła. Jego Bones żyła. Kiedy uśmiechnęła się lekko, poczuł ulgę. Zaraz potem jego uwagę przykuł mężczyzna przytwierdzony przez agenta Moorneya. Podszedł do niego i podniósł za ramię. Z satysfakcją i złością spojrzał mu w oczy.
- Timie Sullivan, zostajesz aresztowany pod zarzutem porwania, okrucieństwa i usiłowania zabójstwa. Masz prawo zachować milczenie, wszystko co powiesz może zostać użyte przeciwko tobie w sądzie. Masz prawo do..
- Nie!
Booth spojrzał w kierunku skąd usłyszał głośny protest. Była to.. Bones. Klęczała dalej na podłodze z determinacją na twarzy. Gdyby nie jej wychudzona sylwetka i zabrudzone ubranie, pomyślałby że wcale nie została porwana.
- Nie. - odezwała się ponownie. - Sully ocalił mi życie.
Booth wytrzeszczył oczy i upuścił trzymane w ręce kajdanki. Spadły z głośnym hukiem na ziemię. Poczuł, że wraz z nimi spadło i jego serce.

10. „Trzeba choć na chwilę zapomnieć o sobie dla kogoś innego.” - Albert Camus.

- Nie.
Angela usłyszała znów ten stanowczy głos swojej przyjaciółki. Patrzyła na nią nieco zatroskanym i zmartwionym wzrokiem. Westchnęła głośno i dotknęła ręki Brennan.
- Skarbie, ja wiem że nie zrobiłaś tego umyślnie. I możesz sobie mówić co chcesz - znam cię nie od dzisiaj.
Bones odwróciła głowę i spojrzała na zachodzące słońce tuż za koronami wysokich drzew w sąsiednim parku. Po wąskich alejkach przechadzali się ludzie. Niektórzy z psami, inni z rodzinami. Zawsze z kimś. A ona? Kogo ona miała? Ojca, Russ'a, dziewczynki, zezulców i Bootha.. Nie. Jego już straciła. Leżała już tu drugi tydzień, a on nie pojawił się ani razu. Tymczasem ów omawiany mężczyzna stanął za uchylonymi drzwiami i zastanawiał się co ma zrobić. Nie widział swojej partnerki tyle czasu. Nie wiedział jak się miewa - jedynie z opowiadań zezulców.
- Kochasz Sully'ego?
- Wierz mi, Angela. Tak było najlepiej.
- Dla kogo? Dla Sully'ego?
Angeli odpowiedziała jedynie głucha cisza. Bones spojrzała na nią mimochodem i znów swój pusty wzrok skierowała na krajobraz za oknem.
- Gdybym mogła zrobiłabym to jeszcze raz.
- Ale, Bre…
- Nie zrobiłabyś tego dla Jacka?
Angela otwarła usta ze zdziwienia. Obydwie znały odpowiedź. Kiedy człowiek kocha jest w stanie zrobić wszystko. Postąpić wbrew swoich twardych, żelaznych zasad. Wtedy liczy się tylko szczęście tej drugiej osoby i jej uśmiech. Wtedy nic i nikt nie ma znaczenia.
Bo nie ma człowieka, który potrafiłby zapanować nad własnym sercem. A gdyby mu się to udało, mógłby nazwać siebie panem świata. Zresztą jeśli tą miłość ukryjemy głęboko w sercu, ona i tak wypłynie na powierzchnie - wie jak przeżyć. Wie, że jest tym czego nie można kupić czy wygrać. Miłość rodzi się powoli, zupełnie jak róża. Nie pielęgnowana - usycha. Piękna lecz kłuje i zadaje rany.
Wśród wielu ogrodów kwiatów, każdy z nas ma swoją różę, której szuka. I tylko od niego zależy czy rozkwitnie.. Bo nie ma miłości bez poświęcenia. Nie ma miłości bez cierpienia. A ten, kto zaprzestaje szukać swojej róży, przegrywa swoje życie…

Booth wrócił do szpitala jeszcze tego samego dnia, tyle że wieczorem. Zastał tam zezulców, ojca Bones, a nawet i…
- Sweets - odparł zaskoczony Booth, widząc wychodzącego mężczyznę z pokoju swojej partnerki.
Ich terapeuta miał nieodgadnioną minę i nerwowo zerkał na innych. Wydawało się, że nie wie co powiedzieć. To co usłyszał przed chwilą ścięło go z nóg. Przecież mógłby powiedzieć prawdę. Całą prawdę. Mógłby podejść do Bootha i wytłumaczyć mu. Mógłby… ale nie mógł. Obowiązywała go tajemnica lekarska. Przeczesał rękami włosy i opadł na krzesło tuż koło Angeli.
- Może powinieneś do niej iść? -zapytał z nadzieją Sweets.
Seeley rzucił mu zdziwione spojrzenie i swoim wzrokiem omiótł pozostałych. Nikt na niego nie patrzył prócz Angeli. Czy miał wybór? I czy chciał mieć wybór? Czuł, że tęskni za Bones. Za jej antropologicznym sposobem myślenia, za uśmiechem, za…. Cholera! Tęsknił za nią całą. Była w końcu jego przyjaciółką. A przyjaciele wybaczają sobie przecież wszystko - są tymi przed którymi można głośno myśleć. Są osobami, które rozumieją nas bez słów. Booth spojrzał z powątpiewaniem na resztę i nacisnął klamkę drzwi…

Brennan podniosła się nieco i omiotła spojrzeniem swój pokój. Nie przypominał jednego z tych szpitalnych izb, pomijając setki kwiatów, czekoladek, balonów czy kartek. Nie lubiła prezentów czy niespodzianek, ale miło zrobiło jej się na sercu wiedząc, że ktoś się o nią martwił. Zastanawiała się też dlaczego wyjawiła całą prawdę Sweets'owi. Dlaczego nie Booth'owi, dlaczego nie Angeli, tylko właśnie jemu? I znała odpowiedź na to pytanie. Nie cierpiała psychologii, ale mimo to wiedziała. Czuła, że jej „tajemnice” musi wyjawić osobie trzeciej. Takiej z jaką nie jest blisko związana, takiej która jest obiektywna. Oczywiście terapeuta namawiał ją do wyjawienia prawdy innym, ale ona nie chciała. Wiedziała jak zareaguje Booth, wiedziała co powie Angela. A to musiało zostać daleko od nich i od.. Sully'ego. Na wspomnienie Sullivana poczuła ból i rozczarowanie…
- Cześć.
Podążyła wzrokiem za cichym męskim głosem. W drzwiach stał Seeley Booth. Wyglądał niemal tak samo pomijając twarz i oczy. Miał na sobie jesienną ciemną kurtkę, a pod nią czarny sweter z wyszytym na lewej piersi świątecznym wzorem. Całość dopełniały czarne spodnie opinające mu uda i jak zawsze wyczyszczone do lśniącego blasku buty. Brennan wiedziała, że to jeden z najprzystojniejszych mężczyzn jakich znała. Jego strój doskonale komponował się z nieco ciemniejszą karnacją, szatynowymi włosami sterczącymi jak zawsze w nieładzie, śnieżnobiałym uśmiechem powalającym kobiety na kolana i wzrokiem czekoladowych oczu zmiękczające niejedno serce. Wyglądał niemal jak typ spod ciemnej gwiazdy, tyle że broniący dobroć i sprawiedliwość.
Wydawał się bardzo zmęczony i jakby w ciągu tych kilku dni przybyło mu jakieś dziesięć, dwadzieścia lat. Oczy już nie były tak wesołe i radosne co kiedyś.
- Co ci się stało z oczami? - wypaliła bez namysłu.
Booth podniósł brwi w zdziwieniu i podszedł do krzesła stojącego przy łózku.
- Jestem przemęczony i dlate…
- Nie. Twój czekoladowy odcień oczu zamienił się w kolor mieszaniny piasku kwarcowego z wodą.
- Czyli…? - zapytał coraz bardziej zdezorientowany Booth.
- Czyli twoje oczy mają odcień błota, a nie ten piękny czekoladowy kolor.
- Uważasz, że moje oczy są piękne?
- Nie. Stwierdziłam tylko, że teraz mają…
- Nie podobają ci się moje oczy? - zapytał przekornie Booth.
- Nie… To znaczy tak. Masz ładny kształt, równie osadzone w oczodołach, twoja siatkówka wydaje się..
- Z tego antropologicznego wywodu mam rozumieć, że jesteś nimi zachwycona.
- Nie nazwałabym to zachwyceniem. Zachwycenie to swoista forma chęci posiadania jakiegoś przedmiotu czy też w metaforycznym znaczeniu, jakiejś osoby, a ja nie…
- Chcesz mnie posiadać?
- Booth, rozmawiamy o oczach.
- Które są moje.
- Nie rozumiem twojego toku myślowego.
- Ja natomiast twój rozumiem doskonale - odpowiedział mężczyzna wyszczerzając zęby w uśmiechu. - Jak się czujesz?
- Źle. Chciałabym wrócić już do pracy.
- Zostałaś porwana, a przy okazji torturowana. Nie myśl sobie, że od razu będziesz latała jak skowronek.
- Booth, to jest fizycznie niemożliwe.
Mężczyzna opuścił ręce w geście bezradności i wstał z krzesła. Leniwym krokiem doszedł do okna i zamyślił się. Brennan patrzyła na niego z pewnym zatroskaniem i niepokojem. Czuła, że nie wszystko jest tak jak być powinno. Że jest coś o czym nie wie.
- Zostałaś oddalona od sprawy. FBI zastanawia się nad dalszą współpracą z tobą - powiedział cicho Seeley.
- Co takiego?! - wykrzyknęła Brennan i wstała z łóżka podchodząc do swojego partnera. - Dlaczego? Przez to, że mnie porwali? To jest nieracjonalne.
- Zostały złożone zeznania, że agent specjalny Sullivan był zamieszany w twoje porwanie.
- Ale powiedziałam przecież, że on mnie uratował - wybuchła Bones stając tuż naprzeciwko swojego partnera.
- FBI uznało, że zrobiłaś tak by ratować ukochanego i jesteś nieobiektywna, dlatego wyłączyli cię ze śledztwa - odpowiedział spokojnie Booth, jednak szybko pulsująca żyłka na jego szyi wskazywała co innego.
- Co za idiota złożył te zeznania?
- Tak właściwie to ja.
Bones zrobiła wielkie oczy i otwarła szeroko usta. Ta wiadomość ścięła ją z nóg i potrzebowała chwili by się z nią oswoić.
- Jak… mogłeś…? - wyszeptała ze złością. - Dlaczego akurat ty? Booth… dlaczego?
W jego oczach zapaliły się niebezpieczne ogniki. Chwycił ją za ramiona i przybliżył do siebie tak, że niemal stykali się ze sobą nosami.
- Dlatego, że cię nie poznaje. Nie jesteś tą samą Bones, która odrzuciłaby na bok swoje uczucia w imię sprawiedliwego rozwiązania sprawy. Nawet wobec ojca się tak nie zachowałaś. Dlatego, że muszę chronić cię przed twoja miłością do Sullivana, bo sama nie wiesz co robisz. Straciłaś swój zdrowy rozsądek i obiektywizm. Nie jesteś moją Bones! Nie jesteś..
Urwał widząc jej zrozpaczone spojrzenie. Poraz pierwszy widział Brennan w takim stanie. Patrzyła na niego nie mogąc wypowiedzieć słowa. Stała tak przy nim cała rozdygotana, w krótkiej piżamie, walcząca z wściekłością i desperacją. Widać było, że jest skrajnie wyczerpana tym wszystkim. Ale czy mógł postąpić inaczej? Chciał ją chronić - nawet przed samą sobą. I uczyniłby to jeszcze raz, nawet gdyby miała go za to znienawidzić.
Trzymał ją tak za ramiona i spojrzał na nią jeszcze raz.
- Robie to dla twojego dobra.
Nagle drzwi otworzyły się z hukiem i do pokoju wpadła Angela. Zmierzyła ich spojrzeniem, a jej kąciki ust uniosły się lekko.
- Nie chce wam przeszkadzać, ale dostaliśmy informacje, że złapali Sully'ego.

11. „Tell me what's hurting you so bad..”

Drzwi windy otworzyły się i wyszedł z nich mężczyzna z zamyślonym wyrazem twarzy. Idąc przeludnionym korytarzem, przyciągał nie tylko damskie spojrzenia. Inni agenci chcieli wyglądać, choć w połowie tak jak on - Seeley Booth. Poprawił swój cienki, czarny krawat i przejechał dłonią po już nieco zarośniętym policzku. Zdecydowanie przydałoby się parę godzin wolnego dla niego, ale teraz nie miał na to czasu. Zdawał się nie zauważać tych stęsknionych spojrzeń jego koleżanek z pracy, które najchętniej wytatuowałyby sobie na czole: bierz mnie - bądź tudzież jeszcze inne, sprośniejsze rzeczy.
Pchnął drzwi swojego gabinetu i klapnął na fotel. Oparł się wygodnie, wziął do ręki żółtą, gąbczastą piłeczkę i zamknął oczy. Potrzebował, chociaż chwili relaksu. Ot tak. Przez Bones został wytrącony z równowagi. Jakimś dziwnym trafem zawsze długo trwało uspokajanie się po jakiejkolwiek kłótni z nią. Znała takie słowa, gesty, którymi drażniła go do żywego. Nie wiedział, czy to dobre, że kobieta tak dobrze go zna i o nim tyle wie. Co prawda była to tylko Bones. Tylko Bones. Ale….
Wtem w drzwiach pojawiła się głowa Matthew'a.
- Wzywają cię na dół. Przywieźli Sullivana.
Booth otworzył jedno oko i beznamiętnie zerknął na przybysza. Westchnął głęboko i schował piłeczkę do szuflady.
- Powiedz, że już idę.
Po tych słowach odwrócił się i spojrzał na zdjęcia postawione na szafce. Kiedyś znajdowało się tylko jedno. Parkera. Teraz było ich więcej. On z Parkerem w Wesołym Miasteczku; z zezulcami nad kośćmi, no i w końcu on z Bones. Pamiętał to jak dziś. Zrobiła je Angela w zeszłoroczne święta Bożego Narodzenia, które byli zmuszeni spędzić w Instytucie. On w białej podkoszulce, ona w ciemnym topie tuż koło mikroskopu. On ze wzrokiem zapatrzonym w nią, ona z tą jej charakterystyczną antropologiczną miną. Nie istniało prócz nimi nic. Byli tylko oni.
Booth, nie wiedział dlaczego, ale lubił to zdjęcie. Twierdził zawsze, że doskonale oddaje to, co jest między nimi, tą więź, tą przyjaźń. Po chwili jego twarz stężała. Wstał z fotela.
- Nie dziś, Bones. Nie dziś.
Wychodząc, trzasnął nieco drzwiami. W jego gabinecie pozostała jedynie cisza i jego zapach. Wszystko wyglądało jak gabinet poważnego agenta. Wszystko prócz dwóch zdjęć stojących na samym środku szafki, które od razu przyciągały wzrok. Jego, Parkera i Brennan…


- Do jutra, kochana.
Angela ucałowała Brennan w policzek i wyszła z pokoju. Bones już miała dość tego bezczynnego siedzenia w szpitalu i słuchaniu wywodów lekarzy i pielęgniarek, że musi się oszczędzać. Sama wiedziała najlepiej, na co stać jest jej organizm. Gdyby mogła to już dawno wypisałaby się z tego miejsca, ale wiedziała, że Camille nie pozwoliłaby jej wrócić do pracy. Chcąc nie chcąc była więźniem szpitala.
Myślami wróciła do sytuacji sprzed godziny. Booth jednak ją odwiedził, ale owa wizyta skończyła się koszmarnie. Nie wiedziała czy ma go teraz nienawidzić czy wyciągnąć mu zza paska jego broń i go postrzelić. W jej głowie walczyło ze sobą tyle sprzecznych myśli, których nie mogła się pozbyć. Było tak jak mówiła Angela: mogła mieć kilka doktoratów i odosobnioną naturę, ale zawsze pozostanie kobietą. Jej tok myśleniowy przerwało ciche pukanie do drzwi. Po chwili pojawiła się w nich nieco wystraszona postać. Był to średniej budowy chłopak nie mający więcej niż 20 lat. Na czoło opadała mu ciemna blond grzywka przysłaniająca jedno, zielone oko. Ubrany był w ciepłą, sportową kurtkę i jasne jeansy.
- Czy pani doktor Temperance Brennan?
Kobieta wstała z łóżka i podeszła nieco do młodzieńca.
- Tak, to ja.
- Proszę, to dla pani.
Z tymi słowami wyciągnął rękę trzymającą żółtą kopertę. Na niej było napisane jej imię i nazwisko. Z wahaniem odebrała kopertę, nie spuszczając mimo to wzroku z chłopaka.
- Kto ci to dał?
- Nie podał nazwiska, ale kazał to pani przekazać. Mówił, że to ważne.
Z tymi słowami skłonił głowę i wyszedł. Brennan jak zahipnotyzowana patrzyła na kopertę spoczywającą w jej dłoni. Po chwili rozdarła ją i wyciągnęła małą karteczkę. Jej źrenice natychmiast się rozszerzyły a tętno przyspieszyło. Bezwiednie upuściła na ziemię kopertę z liścikiem. Nie wiele myśląc, wyciągnęła z szafy kurtkę, wciągnęła buty i wybiegła z pokoju. Po chwili nie było po niej śladu w szpitalu.

- Sully, cóż za spotkanie - odezwał się w półuśmiechu Booth.
Usiadł naprzeciwko Sullivana i położył ręce na blat stołu. Przez chwilę przyglądał mu się w ciszy, po czym kontynuował:
- Myślałeś, że się wywiniesz? Że cię nie złapiemy?
- Szczerze? Sądziłem, że zajmie ci to o wiele mniej czasu. Najwidoczniej przeceniłem cię.
Booth zacisnął szczęki i pochylił się nieco do przodu.
- Nie prowokuj mnie Sullivan. Jak mnie wkurzysz to postaram się byś nie wyszedł z paki przez najbliższe 25 lat. A wiesz co więźniowie robią z takimi jak my…
Przez chwilę w oczach mężczyzny dało się zauważyć strach, lecz został on stłumiony gniewem. Doskonale wiedział, co więźniowie robią z byłymi stróżami prawa. Już wolał się zabić niż tam trafić. Ale nie miał zamiaru dać Booth'owi tej satysfakcji. Pochylił się również nieco do przodu i uśmiechnął się.
- Wiesz jak to jest tracić ukochaną osobę. Wiesz co to jest za ból wiedząc, że ona już dawno gryzie ziemię a ty nadal żyjesz? Czujesz, śmiejesz się czy smucisz?
Seeley zmrużył nieco oczy. Zdecydowanie nie podobał mu się ton głosu Sullivana.
- A teraz wyobraź sobie, że podczas gdy siedzisz sobie tutaj ze mną i tak rozmawiasz na luźne tematy, ktoś zabija bliską tobie osobę. Podchodzi do niej, chwyta od tyłu i powoli przejeżdża ostrym nożem po szyi. Po bluzce spływa krew, a ofiara nie jest w stanie wypowiedzieć słowa..
Booth'owi stanęło serce, po czym zaczęło bić w szaleńczym tempie. Jego myśli natychmiast skierowały się ku Bones. Nie… Wiedziałby… Czułby gdyby coś jej się stało. Po prostu wiedziałby. Tymczasem Sully kontynuował swój monolog.
- Bones złamała zasadę i musi za to zapłacić. Wiedziała, jaka jest kara za zdradzenie mnie.
- Co? O czym ty mówisz?
- Obiecała mi to w tamtą noc, kiedy ją znaleźliśmy, ale złamała dane mi słowo. Teraz za to zapłaci. Teraz…
Booth natychmiast poderwał się z krzesła i wybieg z pokoju przesłuchań. Pędził przez tłumy agentów jak szalony. Naraz pokonywał po trzy stopnie schodów. Jak w gorączce dobiegł do samochodu i ruszył z piskiem opon.
- Angela? Angela?! Gdzie jesteś?
- Booth? Co się stało? Właśnie wracam od Brennan ze szpitala i..
- Wróć tam! Natychmiast. Sully powiedział mi coś, że Brennan złamała słowo i teraz za to zapłaci.
- Boże, Booth. Już tam wracam.
Po tych słowach mężczyzna rozłączył się i rzucił telefon na sąsiednie siedzenie. Jak szalony pokonywał swoim suvem samochody na autostradzie. Ruch utrudniał na dodatek sypiący śnieg i śliska nawierzchnia jezdni. Czuł, że coś w środku mu pęka i rozrywa się na małe kawałeczki. Zdawało mu się, że nie czuje ciała. Że zamiast niego, prowadzi jakiś inny człowiek, którego nie zna, że jego dusza jest oddzielona od ciała.
- Nie, nie, nie…! - krzyczał w samochodzie. - Tylko nie moja Bones!

Tymczasem Angela dotarła do szpitala, jednak w pokoju nie zastała nikogo. Przeraziła się na śmierć i już miała zamiar wychodzić, gdy zauważyła na ziemi rozdartą żółtą kopertę. Podniosła ją i przeczytała zawartość. Zamarła na chwilę, ale zaraz potem wyciągnęła telefon komórkowy.
- Booth.. Bones tutaj nie ma.. Ona pojechała do….

Brennan otwarła wielkie drzwi i wbiegła na długi, wydawający się nie mieć końca, korytarz. Poczuła zapach starych książek, środków dezynfekujących i mieszanki różnorakich dezodorantów. Zdecydowanie zapach szkoły się nie zmienia.
Zdyszana, zaczęła dalej biec, szukając drzwi oznaczonych plakietką z numerem 44. To właśnie tam miewał lekcje Parker.
- 32…. 34… 36…
Nagle rozległ się dzwonek i z sal wybiegły roześmiane dzieci. Wyludniony korytarz zamienił się w wielkie pobojowisko. Całe to wydarzenie rozstroiło Bones. Zauważyła, że na końcu po prawej stronie, jedne drzwi się nie otwarły. Nie musiała zgadywać, jakim numerkiem były oznaczone. Wiedziała, że zabójca jest już w środku. Nie wiele myśląc wpadła do środka.
Jej oczom ukazał się przerażający widok. Pod ścianą stało kilkanaście dzieci wraz ze swoją nauczycielką, ustawionych jak na egzekucję. Na środku natomiast stał uroczy mały chłopiec. Jego koszulka była zakrwawiona gdyż z jego kręconych, blond włosów spływała cienkim strużkiem krew. Nie płakał, a w jego oczach dawało się zauważyć wewnętrzną walkę pomiędzy strachem a determinacją. Zdecydowanie był to syn Seeley'a Booth'a.
Zabójca stał przy oknie i zdawałoby się, że nie zauważył wejścia Brennan. Ta natomiast wiedziona instynktem postąpiła naprzód, lecz po chwili usłyszała głos.
- Wiedziałem, że cię tu zastanę, doktor Brennan.
Odwrócił się i Bones rozpoznała w nim swojego menagera. Zatem było ich trzech: Sullivan, menager i jej wielki fan, Peter. Ze spokojem spojrzała na chłopca. Dzieliło ją od niego zaledwie kilka metrów. Chciała mu powiedzieć, dać jakiś znak żeby się nie bał, ale nie mogła.
- Jak myślisz… - kontynuował zabójca. - Co powie Booth, kiedy zastanie ciebie i swojego syna martwych? Co poczuje?
Po chwili rozległ się jego szyderczy śmiech.
- Wszyscy jesteście niespełna rozumu.
Mężczyzna opanował się i wyciągnął broń, którą wycelował w Parkera.
- Być może… ale spełniliśmy swoje zdanie.
Po tych słowach rozległ się strzał, zaraz potem drugi i dało się słyszeć krzyk zdesperowanej kobiety. Na podłodze leżały dwa ciała, z których wolno toczyła się krew. To był już koniec.

12. "I have a dream..."

Światło.. potem ciemność.. jakieś błyski… zdenerwowane głosy…. Znowu światło… oślepiająca biel… ciemność… i głos… głos który ją drażnił… Skąd pochodził?
- Bones!! Słyszysz? Bones… nie zostawiaj mnie.. Bones!
Poczuła dotyk ciepłej dłoni.. znała ten dotyk… znała ten głos… ale… tak bardzo chciało jej się spać…tak bardzo chciała zasnąć.. ale ten głos.. nie pozwalał jej.. denerwował ją… zaczęła spadać.. czuła jak jej ciało gdzieś odpływa.. poddała się temu… głos ucichł… poczuła jak przez całe ciało przechodzi dreszcz… nie myślała.. nie chciała myśleć… ale ten głos… wabił ją… nie dawał za wygraną… oczami wyobraźni zobaczyła twarz.. zmartwioną twarz… znała ją… te czekoladowe oczy… wąskie usta… delikatny zarost na nieco opalonej twarzy.. włosy stojące na wszystkie strony z grzywką podniesioną do góry… ale te oczy.. było w nich coś.. coś co ją zatrzymywało.. i ten głos… oczy… czaił się w nich strach.. troska… i coś jeszcze… coś jeszcze…
- Booth…? - wyszeptała tylko, potem ciemność zagarnęła ją całą.
Nie było odwrotu… została sama…





Booth siedział na jednym z tych niewygodnych krzeseł w poczekalni w szpitalu. Był cały rozstrojony. Paliła go nienawiść i troska o Bones. Dowiedział się całej prawdy.. a on.. on tak beznamiętnie ją ocenił. Bez żadnych dowodów. Tak po prostu ją skazał.
Z zaciśniętymi szczękami przypominał sobie minioną godzinę…

* * * godzinę wcześniej * * *

- Booth.. Bones tutaj nie ma.. Ona pojechała do szkoły.
- Bones do szkoły? Po co?
- Do Parkera.
Mężczyzna dopiero teraz zrozumiał o co chodziło Sullivanowi. Natychmiast zawrócił swoim suvem i jeszcze szybciej popędził samochodem do wyznaczonego celu. Teraz jego serce biło jak oszalałe. Nie chodziło tylko o Bones. Chodziło także o Parkera, o jego syna. W jego głowie rodziły się coraz to nowe, tragiczne obrazy. Widział tylko śmierć. I krew.
Kiedy dotarł do szkoły, natychmiast wyskoczył z samochodu i pobiegł do sali z numerem 44. Ale… zatrzymał się w drzwiach. Jego oczom ukazała się drastyczna scena. Bones stojąca nieopodal Parkera, wystraszone dzieci pod ścianą i zabójca przy oknie. Booth natychmiast go rozpoznał. Wiecznie śliniący się na widok Brennan, jej menager.
- Być może… ale spełniliśmy swoje zadanie.
JJ skierował lufę pistoletu na jego syna. Seeley jak w zwolnionym tempie widział jak mężczyzna pociąga za spust… widział jak Bones bez namysłu rzuca się by ochronić swoim ciałem jego syna. A potem upadła, zakrwawiona. Nie dająca znaku życia. Widział w oczach swojego syna strach. Bez wahania sięgnął po broń i strzelił. JJ upadł na ziemię. Martwy.
- Dzwoń po karetkę - krzyknął zrozpaczonym głosem Booth do nauczycielki.
Do sali zbiegł się zaciekawiony tłum. Wokół było pełno ludzi, dało się słyszeć krzyki, płacz.. ale do niego to nie docierało. Upadł przy Bones i chwycił ją za rękę. Jej niebieskie oczy wydawały się obojętne. Patrzyła na niego nie mogąc złapać tchu..
- Bones.. Bones! Nie zostawiaj mnie, słyszysz?! Bones… zostań ze mną.. proszę. Temperance..
Kobieta uśmiechnęła się lekko i zacisnęła dłoń.
- Booth…?
Zaraz potem jej głowa powoli opadła a oczy zaszły jakąś mgłą...
- Nie!! Bones!
Mówią, że całe życie przebiega nam przed oczami tuż przed śmiercią. Lecz tym razem było inaczej. Booth widział przed oczami te wszystkie chwile jakie z nią spędził. Począwszy od tego kiedy była na niego wkurzona i biegała za nim żeby pracować z nim w terenie; kiedy złościła się gdy nazywał ją „Bones”, kiedy walczyła z nim o tym by mieć broń… Kiedy to wszystko się tak zmieniło? Kiedy zaczęli wzajemnie się szanować i o siebie troszczyć? Czyżby te niebezpieczne chwile zbliżyły ich do siebie? Booth wiedział, że bez niej jego życie nie byłoby już takie same. Ba! Nie miałby życia. Bo jakby mógł żyć wiedząc, że jej nie ma? Że już nigdy się z nią nie pokłóci, nie zje ciasta którego ona i tak nie je, nie pójdzie z nią na spacer, nie usłyszy jej zbyt racjonalnego głosu, nie ujrzy mądrości w oczach, nie zdoła się odważyć i…
- Booth?
Mężczyzna uniósł wzrok w górę i ujrzał pokrzepiające spojrzenie Angeli. Za nią stał Jack. Kobieta usiadła tuż obok niego i oparła łokcie o kolana.
- Co z nią?
- Lekarze jeszcze nic nie mówią.
Angela zacisnęła usta i połknęła łzy. Z kieszeni czarnego płaszcza wyciągnęła pomięte zawiniątko i podała ją agentowi specjalnemu.
- Chyba dobrze by było gdybyś to wiedział.
Z tymi słowami wstała i skierowała się z Jackiem do sklepu piętro niżej po kawę.
On natomiast bezczynnie wpatrywał się w zawiniątko jednak po chwili emocje wzięły górę. Delikatnie otworzył kopertę i zaczął czytać:

Do ciebie należy wybór, pamiętaj: moja wolność czy ich śmierć?

Krótka wiadomość znacząca tak wiele. Zrobiła to wszystko dla niego. I dla Parkera. A on jej nie uwierzył. Nawet nie próbował. Poczuł się jak ostatni idiota. Co mógł teraz zrobić?
Parker siedział teraz w domu z matką. Booth wiedział, że nie byłoby go gdyby nie Brennan. Bez wahania była gotowa poświęcić swe życie za Parkera. Uratowała cząstkę życia Seeley'a jakim był syn. Nie znajdował słów by wyrazić to co teraz czuł. Nie wyobrażał sobie w jaki sposób podziękuje Bones za to co zrobiła. Bo… jakby mógł?
A teraz… Bones być może umierała a on nic nie mógł zrobić. Nie wiedział nawet czy będzie mu dane jeszcze raz z nią porozmawiać.
- Bones.. - wyszeptał. - tylko mnie nie zostawiaj…

Po 4 dniu oczekiwania Angela niemal siłą wypchnęła go ze szpitala i zapakowała do samochodu. Nie sypiał, prawie nic nie jadł. Męczył go ten stres i niepewność. Kiedy nie był w poczekalni, swój czas poświęcał na modlitwę w szpitalnym kościele. Wyglądał jak cień człowieka. Był na skraju wyczerpania. Na dodatek denerwował go ten wszystko-wiedzący wzrok Sweetsa.
Kiedy wszedł do domu, natychmiast skierował się do sypialni. Niemal położył głowę na poduszce a już spał. Przespał tak niemal cały dzień i zapewne odpoczywałby dalej gdyby nie natarczywy dźwięk telefonu. Chwycił za słuchawkę i ochrypłym, jeszcze od spania, głosem się odezwał.
- Booth? Stan Brennan się poprawił. Można ją już odwiedzać.
Mężczyzna odetchnął głęboko i zamknął oczy.
- To… jedna z najlepszych wiadomości, Angela - odpowiedział z uśmiechem Booth i już w nieco lepszym stanie wstał z łóżka.

Pojawił się w szpitalu w 20 minut po otrzymaniu telefonu od panny Montenegro. Wziął wcześniej prysznic, ogolił się, a nawet zdążył zjeść przyzwoite śniadanie zważając na jego już nieco nadpsute zapasy w lodówce.
Wszyscy już tam byli prócz Zacka, który dalej intensywnie pracował w instytucie nad rozwiązaniem sprawy. Jak mówił, chciał by dr Brennan była z niego zadowolona gdy wróci do pracy.
- Był już ktoś u niej? - zapytał Booth do reszty.
Wszyscy pokiwali przecząco głowami.
- Lekarz jeszcze nie przyszedł do nas.
Mężczyzna pokiwał ze zrozumieniem i stanął tuż koło okna. Patrząc tak na spadające płatki śniegu, przypomniało mu się, że za 2 tygodnie mają być święta Bożego Narodzenia i Nowy Rok. Czy spędzi te dni razem z Bones?
Do poczekalni wszedł młody mężczyzna w białym fartuchu i stetoskopem przewieszonym przez szyję. Na plakietce było napisane dr Bronte. Mimo tak młodego wieku Bones była w dobrych rękach.
Wzrok zielonych oczu lekarza zlustrował poczekalnie i podszedł do miejsca gdzie stała Angela i reszta.
- Czy ktoś z państwa jest rodziną dr Brennan?
Booth podszedł do niego z zamiarem wytłumaczenia, że ojciec Temp już tu jedzie, ale nie zdołał nawet otworzyć ust.
- Pan jest jej narzeczonym?
- Ja… nie.. ja… - zaczął wyraźnie zbity z tropu Booth.
- Ależ oczywiście, że to jej narzeczony - odezwała się Angela i popchnęła Bootha trochę do przodu.
- Zatem proszę za mną. Po drodze wszystko panu wyjaśnię.
Jeśli Seeley spodziewał się medycznego żargonu z którego zapewne by nic nie zrozumiał, to wielce się pomylił. Zanim dotarli do Sali gdzie znajdowała się Brennan, Booth dowiedział się, że przeszła niebezpieczną operację i tamowanie wewnętrznego krwawienia. Jej organizm stracił wiele krwi zatem była wycieńczona i nie odzyskała jeszcze przytomności. Dr Bronte niestety nie mógł zdefiniować kiedy to nastąpi.
Już zamierzał otworzyć agentowi specjalnemu drzwi, kiedy zawahał się.
- Nazywa się pan Booth, prawda? Seeley Booth.
- Tak - odparł zaskoczony mężczyzna.
- Wiedziałem - wyjaśnił krótko w uśmiechu dr Bronte. - Od kiedy dr Brennan nie jest już pod narkozą, ciągle przez sen wypowiada pana imię. Szczęściarz z pana.
Po tych słowach doktor uśmiechnął się jeszcze raz i odszedł zostawiając osłupiałego Bootha przed drzwiami sali Temperance.

32



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
BONES Bo co złego to nie zezulce
CO BĘDZIE TO BĘDZIE, Teksty 285 piosenek
A CO NA TO RODZICE, Obrona Krzyza Mietne
Początki Izraela - co na to archeologia, psychologia, Islam
Co do Topologii to z tego co pamiętam to miałem tak
Co na to prawo
Policja, CO NA TO POLICJA
Tomek w krainie kangurów scen 3. co kraj to obyczaj
Co dwa to nie jeden (2)
Co mnie to obchodzi Big Cyc
CO DWA TO NIE JEDEN
Bo piękno na to jest
Po co nam to było
Co złego jest w pettingu, Czystość
Emerytów przybywa , co na to banki

więcej podobnych podstron