Autorka: valley
Oryginał: http://www.snapetales.com/index.php?fic_id=1208
Zgoda: brak odpowiedzi
Przekład: Vianne
Beta: Hekate
NIE W PORĘ I NIE NA MIEJSCU
Czasem przestaję wierzyć w błękit, zdaje mi się, że to przestrzeń idealnie pokryta sińcami.
Stanisław Jerzy Lec
42. Nie muszę otwierać oczu. I tak słyszę szum deszczu i wiem, że znów nic z tego nie wyszło. Pora wstawać. Pora wstawać i zacząć wszystko od początku.
Nie myśleć.
Nie czuć.
Nie wspominać.
Po prostu robić to, co zaplanowałem.
Gdybym wiedział, że będzie padać, wybrałbym inny dzień. Nie dlatego, że nie lubię deszczu. Lubię, nawet bardzo. Jednak wiedziałem, że za pierwszym razem się nie uda. Od początku wiedziałem. Za pierwszym razem nie, ale może za piątym… albo za ósmym…
Dziś jest czterdziesty drugi raz.
Czterdziesty drugi dzień pada deszcz.
I znów nic z tego nie wyszło.
*
Często myślę, że nie powinienem był wtedy prowadzić dziennika. Minęło sześć lat, a wciąż mnie prześladuje. Prowadziłem go, aby uniknąć powtórzeń, by nie zaplątać się i nie zagubić ostatecznie w tym dniu, który, bez dwóch zdań, pozostanie najdłuższym dniem mojego życia.
„Dziennik z jednego dnia”, wypadałoby napisać na okładce. Jednak nigdy tego nie zrobię. Nie uważam się za człowieka pozbawionego poczucia humoru. Może jest ono specyficzne, ale jest… i to całkiem niemałe. Jednak nigdy nie zatytułuję grubego zeszytu zapisanego dwa razy - na początku w jedną, a później w drugą stronę - „dziennikiem z jednego dnia”.
Po pierwsze dlatego, że do tej pory w ogóle mnie to nie śmieszy.
A po drugie… po drugie dlatego, że to prawda.
*
185. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że dopiero po czterdziestce nauczę się nienawiści. Zawsze myślałem, że ślepa nienawiść to cząstka beztroskiej młodości. Zwykli ludzie z wiekiem stają się bardziej powściągliwi i tolerancyjni, spokojniejsi.
A jednak nienawidzę go. Najszczerszą i najzacieklejszą nienawiścią. Prawdziwą. Bez dwóch zdań.
*
Tylko Sev to czytał.
Czytał, i czytał, i czytał… długo. Później długo nie oddawał. Później znów zabrał i nie oddawał.
Bał się, że spalę ten zeszyt. Albo zniszczę w jakiś inny sposób. Nie mówiłem mu, że nie mógłbym tego zrobić. Po co miałbym go denerwować? Zresztą Sev sam stwierdził, że przy zdrowych zmysłach nigdy bym tak nie postąpił. Chociaż powiedział też, że jeśli ktokolwiek to kiedyś przeczyta, nijak nie wykręcę się od Munga.
„No to pięknie, w końcu Knot nie może się na mnie doczekać.” - Próbowałem szczerze zażartować.
Wtedy zabrał dziennik po raz trzeci. Znów na dwa lata.
*
27. To już przestało być śmieszne. Jakim cudem udaje mu się to wszystko tak zmyślnie zamotać, że obaj pamiętamy, co się wydarzyło? Nie ma prawa tak się dziać. Bez dwóch zdań. Może właśnie dlatego jest to na swój sposób ciekawe.
Ciekawsze od tego, co będzie jutro.
*
Sev niepotrzebnie się niepokoi. Wszystko jest w jak najlepszym porządku.
Już tydzień po uwolnieniu świętowałem ze wszystkimi zwycięstwo Pottera. Na balu w Ministerstwie. A Knot siedział w Mungu. I już tam zostanie.
Od tamtej chwili minęło sześć lat, dorobiłem się nawet dwójki wnucząt, a jednak Sev wciąż przewierca mnie wzrokiem, jakby czegoś szukał…
Nie znajdziesz. Nawet nie próbuj. Niczego ci nie pokażę, bo później się nie odczepisz…
Właśnie od owego świętowania w Ministerstwie zaczęła się ta historia.
- Och, panie Malfoy, na pański temat krążą iście przerażające plotki! Ludzie gadają, że trzysta razy uciekał pan z Azkabanu!
- Trzysta sześć - odpowiadam cicho, rozkojarzony.
- Co? - dopytuje się wesoło kobieta. - Pan wybaczy, nie dosłyszałam!
Zdążyłem już dojść do siebie, uśmiechnąłem się ironicznie i zamierzałem udzielić odpowiedzi…
- Skeeter, zabieraj się ze swoimi plotkami tam, gdzie będą chcieli cię słuchać. - Sev znikąd wyrósł u mego boku. - Pana Malfoya aresztowano w wyniku pomyłki i spędził w więzieniu niecały tydzień. Czy to dla ciebie nowość? Ile, według twojej teorii, prób ucieczki musiałby podejmować w ciągu jednego dnia? Potrafisz to policzyć, czy mam ci pomóc?
- Pięćdziesiąt. - Uśmiech znikł z jej twarzy. - A w międzyczasie zdążył też doprowadzić do szaleństwa komendanta Azkabanu. Tak czy inaczej dowiem się, co naprawdę się wydarzyło. W każdej plotce tkwi ziarno prawdy.
Nie można powiedzieć, że się wystraszyłem. Bo niby czego? Nawet gdyby założyć, że Knot odzyska rozum, i tak nikt mu nie uwierzy. A jeśli ktoś jednak uwierzy, tym gorzej dla Knota: nielegalny zmieniacz czasu, działający w iście szatański sposób, to nieliche przestępstwo.
- Prędzej czy później dokopie się do prawdy, Sev. Wiesz, że nie odpuszcza… - wymamrotałem, patrząc w ślad za dziennikarką.
- Spokojnie. To Knot działał wbrew prawu, nie ty. Ciebie to w ogóle nie dotyczy. Zostałeś aresztowany, spędziłeś sześć dni w Azkabanie, później cię wypuścili i przeprosili. Jak wielu innych. To wszystko, kropka. Zapomnij.
Bardzo bym chciał, żeby to było „wszystko”. Zapewne Sev ma rację i moje miejsce jest w salce dla wariatów, obok naszego ulubionego ministra. W końcu ja również na zawsze ugrzęzłem w tym dniu. Po prostu potrafiłem to ukryć, a Knot nie.
Czasami go odwiedzam. Nie poznaje mnie. Cały czas opowiada, jak uniemożliwiał aportację, albo jak zawalał przejście podziemne, albo jak…
A ja słucham. I wspominam.
Uderzenie z całą siłą w barierę antydeportacyjną nie powoduje zwykłego bólu. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że wcale nie boli. Nie masz do tego głowy. Dominuje uczucie, że znajdujesz się we wszystkich punktach przestrzeni jednocześnie. Właściwie nie ty, tylko cząsteczki, z których jesteś zbudowany. A może byłeś. Nie możesz się wyrwać i poskładać na nowo. Przecież nie zbudujesz świadomości z klocków. Czujesz, jak otaczający świat cię pochłania. A wokół nie ma nic, prócz nieskończoności.
Nie opisywałem tego w dzienniku. Wiedziałem, że i tak nie zapomnę.
*
204. Wczoraj znów umarłem. Utonąłem. To takie dziwne…
Dziwne, bo nie było ani trochę strasznie. I wcale nie dziwne, że dziś, jakby nigdy nic, obudziłem się w swoim łóżku. Knot wpadł rano i, zobaczywszy mnie, zaczął śmiać się jak szaleniec.
To właśnie jego śmiech mnie obudził. W ostatnim czasie komendant dziwnie się zachowuje.
Może tylko się wygłupia…
*
Nigdy nie pisałem książek.
Nie potrafię.
Sev potrafi.
„Co w tym trudnego?” - oburzał się, kiedy odmawiałem.
Cóż, dla niego, zapewne, nic. W końcu cały czas coś tam pisuje. Jak byłem mały, myślałem, że używa nosa zamiast pióra.
„Koniecznie powinieneś się tym zająć, ponieważ…” - w tym momencie przytaczał całą masę niezwykle mądrych argumentów. Bardzo różnorodnych i zawsze tak samo bezsensownych.
No dobrze, napiszę. Tylko nie mam pojęcia, jak się za to zabrać. Szczerze mówiąc, połowę rzeczy zdążyłem zapomnieć. A tego, co zapamiętałem, nie chcę wspominać. Niestety do Seva taki argument nie trafi.
- Prowadziłeś dziennik - stwierdził dobitnie, kiedy próbowałem wykręcić się kiepską pamięcią.
- Nie mam pojęcia, gdzie on jest, Sev! Pamiętam, że chciałem go wyrzucić…
Los najwyraźniej mi nie sprzyjał - dziennik miał Severus. Naprawdę chciałem kiedyś wyrzucić ten zeszyt, bo nie było w nim nic śmiesznego, ani nic, co wspominałbym z przyjemnością.
Ale nie mogłem.
- Nikt nie ucierpi, Luc. Jedynym uczestnikiem tamtych wydarzeń, poza tobą, był Knot, a jemu od wielu lat jest totalnie wszystko jedno. To będzie prawdziwy bestseller! Nikt ci nie uwierzy, wszyscy wezmą to za dobry dowcip, ale będą czytać. Tylko pomyśl! Książka autorstwa Lucjusza Malfoya. Spędziłeś w więzieniu sześć dni, siódmego cię wypuścili. Żaden normalny człowiek nie uwierzy, że w tym czasie podjąłeś trzysta sześć nieudanych prób ucieczki z Azkabanu.
- Dwie próby były nieudane, Sev, tylko dwie. Wtedy, gdy Knot powstrzymał aportację i kiedy zawalił przejście podziemne. No, któregoś razu zdarzyło mi się jeszcze utonąć…
- Czyli trzy. Pozostałe próby uważasz za udane?
Cóż mogę odpowiedzieć? Tak, pozostałe próby uważam za udane. Na początku to była gra z góry skazana na porażkę. Mogłem liczyć najwyżej na przypadkowy zbieg okoliczności. Na to, że Knot zapomni, coś pokręci, nie zapisze, zaśpi… Kto wie, może on też robił notatki? Chciałbym je zobaczyć. Kiedy dobijaliśmy do trzeciej setki, Knot był już całkiem szalony.
A ja nie.
W każdym razie mam taką nadzieję.
No cóż. Trzeba się wziąć do roboty. Przez sześć lat ani razu nie otworzyłem tego zeszytu.
Otwieram.
Zewsząd zalewa mnie fala wspomnień.
*
1. Za pierwszym razem oczywiście nic z tego nie wyjdzie. Nie bez przyczyny ten dureń pokazał mi zmieniacz czasu. „Nie ucieknie przede mną żaden przestępca, Lucjuszu! Dobrze się przygotowałem! Żaden przestępca!” Ciekawe, czy dostał w Ministerstwie pozwolenie na korzystanie ze zmieniacza czasu, aby zapobiegać ucieczkom, czy może to jego własna inicjatywa? Ten zmieniacz czasu jest jakiś dziwny. Nigdy o takim nie słyszałem.
*
Zwycięstwo w takich warunkach nie było możliwe. Bez względu na to, czy Knot korzystał ze zmieniacza czasu zgodnie z prawem, czy też nie.
Miałem jeden dzień. I nic więcej. Jutro nie istniało.
*
2. To całkiem zabawne. Będzie można powtórzyć wszystko od początku, unikając spotkania z tamtym wielkoludem na wieży.
Przychodzili już w poszukiwaniu różdżki. A figa, niczego nie znajdziecie. Bo jej tu nie ma. A ściślej rzecz ujmując, teraz jest, ale kiedy rankiem urządzacie poszukiwania - nie ma jej.
*
Na początku naprawdę mnie to bawiło. Knot miał w ręku wszystkie karty i powstrzymanie mnie nie powinno przysporzyć mu żadnych trudności. Ja nie miałem nic. Nic, poza ogromnym pragnieniem zwycięstwa. Chciałem wygrać swoje życie. Wygrać z nimi. Ze wszystkimi.
Chociaż nie. Pragnienie nie było ogromne. Nie było ani duże, ani małe, ani silne, ani słabe. Było po prostu jedyne. Tworzyło cały mój świat.
Cały świat tamtego dnia.
*
3. Przyszedł Knot. Zaraz po aurorach. Radosny jak skowronek. Myślał, że będę się przejmował. Phi, też coś! Teraz przynajmniej wiem, że zmieniacz czasu jest nielegalny. I totalnie porypany przy okazji. Cały czas pojąć nie mogę, na jakiej zasadzie działa. Wiem za to dobrze, że tylko my dwaj - ja i Knot - zdajemy sobie sprawę, że dziś mija trzeci dzień. Aurorzy podczas przeszukania dyskutowali o kapryśnej pogodzie - wczorajszym słońcu i dzisiejszej ulewie…
Cóż, jeśli u nich wczoraj świeciło słonko, to zdecydowanie coś tu nie gra.
Przynieśli mi jeszcze jeden koc. Dziwili się, że komendant zlecił przeszukanie celi. Później zresztą osobiście zaszczycił mnie swoją obecnością.
Dziarski i szczęśliwy.
*
Odwróciłem dziennik do góry nogami.
*
304. Przyszedł z samego rana. W oczach odbijało się jedynie szaleństwo. Usiadł obok i zaczął opowiadać o swojej niewdzięcznej robocie. Jak świetnie sobie z nią radzi. „Żaden przestępca nie uciekł!” Oczywiście, że żaden. W końcu komendantem został ledwie dwa tygodnie temu. Niedługo minie rok od czasu, gdy ugrzęźliśmy w tym przeklętym, szarym dniu. Wydaje mi się, że Knot nie zdaje sobie sprawy, komu zwierza się ze swoich kłopotów. „Wyobraź sobie, Lucjuszu, kiedy dostałem tę posadę, nikt mnie nie ostrzegł, że tutaj bez przerwy leje. Niedługo minie rok, odkąd mnie wybrali i codziennie pada. Można zwariować!”
Gdyby nie nałożył na siebie zaklęcia nietykalności, zabiłbym go na miejscu. Udusiłbym. Niestety, nie da się. Próbowałem.
*
Wyrzucili go z Ministerstwa pod koniec wojny. Starał się zachować twarz, ale było widać, że jest w dołku. Możliwe, że już wtedy zaczął lekko świrować. W końcu, czy jest coś straszniejszego od świadomości, że zawaliłeś sprawę?
Gdyby pozostał na stołku Ministra Magii wojna prawdopodobnie nigdy by się nie skończyła. Marny był z niego minister. W czasie pokoju jakoś sobie radził, ale w dobie wojny na jaw wylazło całe jego tchórzostwo. Zaoferowano mu funkcję komendanta Azkabanu, żeby całkiem się nie załamał. Od dwóch lat w więzieniu nie było już dementorów. Za to aurorów do wyboru do koloru. Aurorzy lubili Knota. Trochę się z niego podśmiewali, ale w sumie lubili. Dobrze go znałem, bo pracowaliśmy wspólnie przez wiele lat. Z łatwością dawał sobą manipulować. To człowiek niezmiernie głupi, ale na pewno nie z gruntu zły.
Zwyczajnie bał się, że po raz kolejny nie da sobie rady.
*
305. Koniec. Dziś ostatnia próba. I koniec. Chrzanić możliwy wyrok, chrzanić Knota, chrzanić Ministerstwo…i chrzanić dementorów, którzy powrócą jutro.
Już nie mogę…
*
Właśnie z powodu tych potworów zacząłem tę grę. Wojna się skończyła, a dementorzy zgodzili się wrócić do Azkabanu.
Każda myśl o piekielnych strażnikach wywoływała przerażenie. Nie powiedziałem o tym nawet Severusowi. Jeszcze czego! Niby po co miałby wiedzieć? Nigdy nie zrozumiał, czemu właściwie służyła cała ta radosna zabawa w kotka i myszkę. Rzucał się i mówił, że to przez mój głupi upór, smykałkę do rywalizacji i chęć dążenia do tego, by wszystko działo się tak, jak chcę…
A ja po prostu się bałem. Byłem śmiertelnie przerażony. Ale nie jestem na tyle głupi, żeby mu o tym mówić. Powiedziałem więc, że chciałem wygrać. Z Knotem.
I w ogóle ze wszystkimi.
*
306. Mimo wszystko spróbuję raz jeszcze. Raz jeszcze spróbuję go zabić. Jeszcze raz…
*
Nigdy nie doszedłem do tego, jakim cudem nakładał na siebie zaklęcie nietykalności. Sev mówi, że to starożytna magia, której sekrety znają nieliczni. Ale mniejsza z tym. Pamiętam, że było mi totalnie wszystko jedno, czy mi się uda, czy nie. Świat rozpływał się przed oczami, a deszcz nieprzerwanie bębnił. Pamiętam przemożne pragnienie, by usnąć.
I już nigdy się nie obudzić.
„Umrzesz!” - ostatnim wysiłkiem szepnął zanikający zdrowy rozsądek.
„Chrzanić to!” - odparłem szczerze.
No… prawie szczerze.
Obudziłem się w domu.
- Co tam się wydarzyło? - pytał siedzący przy łóżku Sev, jak zwykle trafiając w sedno.
- Nic takiego - odpowiadałem obojętnie, myśląc jednocześnie, że sam chciałbym to wiedzieć.
- Wyglądasz strasznie, Luc. To sprawka dementorów?
- Nie.
- Więc co się stało? Przeszedłeś niespełna tygodniowy kurs „jak zmienić zdrowego jak ryba człowieka w ducha”?
- Żeby zmienić zdrowego człowieka w ducha wystarczy chwila. A ja miałem całe sześć dni.
- To nie jest śmieszne. Wiesz, że Knot zwariował?
- Nie mam z tym nic wspólnego - odparłem szybko, pogrążony we własnych myślach.
Nie powinienem był tego robić. Mogłem odpowiedzieć cokolwiek.
Ale nie to.
- Czyli wiedziałeś?
- Podejrzewałem…
- Aurorzy mówią, że praktycznie cały ostatni dzień spędziliście razem. A przedtem Knot był całkowicie normalnym człowiekiem. Co mu zrobiłeś?
- Co ja zrobiłem? Uważają, że to moja wina?
- Oficjalnie - nie. Na razie sądzą, że to Knot zajmował się czymś nielegalnym. Mówi bardzo dziwne rzeczy… ale jest niepoczytalny. Czekają na twoje zeznania.
- Nic o tym nie wiem, Sev.
- Tak odpowiesz w Ministerstwie. Ale czemu mówisz to mnie?
Wtedy dałem mu dziennik.
A teraz chce, żebym napisał o tym książkę.
Wiem, dlaczego to robi. Psycholog się znalazł.
Nie potrafię pisać książek.
Ale Sev się nie odczepi…
*
8. Nadal nie rozumiem, na jakiej zasadzie działa to cholerstwo. Knot chwali się, że to rodzinna pamiątka, która ma kilka setek lat. Może to prawda, w końcu tylko jakiś średniowieczny jezuita mógł wpaść na równie porąbany pomysł. Ze współczesnymi zmieniaczami czasu to ustrojstwo nie ma nic wspólnego. Po pierwsze, Knot ustawił go tak, aby dzień powtarzał się tylko dla nas dwóch. Co już samo w sobie jest dziwne, bo nawet się do mnie z tym cudem nie zbliżył - owszem, demonstrował zmieniacz, ale nie pozwolił go dotknąć. Nie było tam żadnego łańcuszka, ani klepsydry, przedmiot przypominał sporą - wielkości dłoni - papierośnicę. Nie widziałem, co znajdowało się w środku.
Ale to wszystko jedynie mało istotne drobiazgi. Nie mogę zrozumieć, jak to możliwe, że budząc się ósmy dzień z rzędu w tej samej celi, do tej pory nie wpadłem na siebie samego. Gdyby to był zwyczajny zmieniacz czasu, w celi powinno przebywać siedmioro Lucjuszów Malfoyów. Po jednym na każdy dzień.
A wtedy wspólnymi siłami po prostu zadusilibyśmy tę szumowinę.
*
- Przyszedł pan mnie zabić, panie Malfoy? Niepotrzebnie. Zrobił to pan przed sześcioma laty. Nie warto było się dziś trudzić.
Oczywiście, że zrobiłem to sześć lat temu. „Tak czy inaczej dowiem się, co naprawdę się wydarzyło. W każdej plotce tkwi ziarno prawdy.” Dziennikarka właściwie zamieszkała w salce Knota. Wciąż próbowała doszukać się sensu w jego bezmyślnej paplaninie.
Patriotyczne uniesienie, które ogarnęło społeczeństwo po wojnie, sprawiło, że jej kariera zawisła na włosku. Skandaliczne reportaże i różnego rodzaju nadużycia stanowiły jej wizytówkę. Nikt nie domyślał się, skąd brała informacje o działalności śmierciożerców, ale Draco wiedział, że była animagiem. Zamiast współpracować z Ministerstwem, wykorzystywała swoje umiejętności, by zdobyć garść gorących plotek. Nigdy jej tego nie wybaczyli.
- Widzę, że wciąż nie znalazła sobie pani żadnego przyjemnego zajęcia?
- Czego pan chce? Przyszedł pan się poznęcać?
Głupie babsko. Przyszedłbym i wcześniej, ale teraz…
- Mam dla pani propozycję.
*
54. Wczoraj po raz pierwszy go zaatakowałem. Po prostu…nieważne! Po prostu zaatakowałem. Co prawda, bez różdżki. I nic z tego nie wyszło. Nie udało mi się go nawet dotknąć.
*
Wprowadziła się do mnie na jakiś czas. Pomyślałem, że tak będzie najwygodniej.
Trzeba to wszystko jak najszybciej zakończyć i zapomnieć. Byle Sev się nie dowiedział. To, co zamierzałem zrobić było porównywalne, na przykład, do wynajęcia człowieka, który w zastępstwie piłby eliksiry, upichcone przez Severusa specjalnie dla mnie. Sev chciał, żebym opisał te wydarzenia; możliwe, że uznał je za zabawne czy coś w tym rodzaju. Ale ja wiem, że nie dam rady. Bez dwóch zdań. Łatwo mu mówić. Nie umiem pisać książek. Ale Rita umie. Więc niech pisze.
Oczywiście nie pokażę jej dziennika. Po prostu zrobimy to w taki sposób, żeby wyglądało, jakbym spędził w Azkabanie okrągły rok; wszyscy pomyślą, że to tylko fikcja literacka, a Rita opisze zdarzenia na tyle zajmująco, że zechcą to przeczytać. Sev się odczepi i wszystko będzie dobrze.
Może nawet mi się to spodoba…
Tak czy inaczej, w pojedynkę nie dam rady. Sam widok tego dziennika przyprawia mnie o mdłości. Nawet, jeśli nie pada deszcz.
*
202. Gdybym skoczył z muru wprost do morza i przeżył, to zaklęcia strażników prawdopodobnie by mnie nie dosięgły. Byłbym zbyt daleko. Spróbuję jutro.
*
Bardzo szybko doszliśmy do porozumienia: ja opowiadam zabawną historię, ona interpretuje ją na swój sposób, później ja nanoszę poprawki i dodaję komentarze, jeśli zajdzie taka potrzeba.
I wszystko byłoby wspaniale, gdybym tylko mógł przypomnieć sobie coś zabawnego. Cokolwiek.
*
281. Jeśli kiedyś uda mi się stąd uciec, to sam nie będę wiedział, po co to zrobiłem. Aż chciałoby się zapytać samego siebie: co ja właściwie straciłem, co tam zostawiłem? Nigdy nie wzruszało mnie piękno natury, delikatny wiaterek, zapach siana czy kwiatuszki na łące. Nie ma tam nic, co byłoby mi niezbędne do życia. Oprócz samego życia, które - ogólnie rzecz biorąc - też nie jest zbyt ważne. Po prostu jest moje.
A nie zwykłem oddawać swojej własności.
Nikomu! Nigdy!
*
Bardzo szybko doszedłem do wniosku, że nie chcę, aby książkę napisano w pierwszej osobie. Nie chcę i już. Nie potrafiłem wyjaśnić, dlaczego nie chcę, choć próbowałem. Więc Rita zaproponowała pisanie w trzeciej osobie.
- Jak w takim razie… - Ogarnęły mnie wątpliwości.
- Coś wymyślimy - przerwała pewnym głosem.
Cóż, dobre maniery nie są jej najmocniejszą stroną. Zresztą, co za różnica…
*
94. A gdyby tak go w coś przetransmutować? Co prawda, nigdy zbytnio nie przykładałem się do transmutacji, ale przecież nie ma znaczenia, co z tego wyjdzie… W jakiś przedmiot…
*
Zadawała mnóstwo bezsensownych pytań. W każdym razie na początku tak mi się wydawało. Dopóki Rita nie pokazała mi swojego tekstu.
- Lubi pan morze?
- Co? - Wzdrygnąłem się. - Nie!
- Lato?
- Nie.
- Śpiew ptaków?
- NIE!
- A co pan lubi?
- Absynt.
- Wino?
- Czemu nie…
- Syna?
Takie niespodziewane zmiany tematu wytrącały mnie z równowagi, dopóki nie dotarło do mnie z całą świadomością, że Rita przecież jest dziennikarką, a nie Matką Teresą.
- Oczywiście.
- Córkę?
- Też… Nie! Nie mam córki!
- Jest pan pewny?
- Skeeter!
- Pan wybaczy, za bardzo się wczułam. Lubi pan coś jeszcze?
Moja cierpliwość ma swoje granice.
- Tak. Bardzo lubię rzucać klątwę Imperiusa na ludzi, którzy zadają wiele głupich pytań. I nie tylko Imperiusa, może mi pani wierzyć…
- Doskonale. - Dziennikarka wstała, starannie zebrała papiery i zniknęła na dwa dni.
Kiedy zobaczyłem rezultat naszej rozmowy, cały się zagotowałem.
„Pan Malfoy nie lubił słońca, które oślepiało, nie lubił wiatru, który niósł ze sobą chłód bez względu na ciepły płaszcz i nie lubił gwiazd, które nie miały dla niego żadnej wartości. Jeden jedyny raz w życiu spacerował po lesie - jeszcze w szkole - i owa wycieczka pozostawiła po sobie mroczne i straszne wspomnienia. Miał uczulenie na kwiaty. W ogóle nie lubił natury, a ona, ze swojej strony, najwyraźniej odpłacała się tym samym.
Lubił za to stare zamczyska z wielkimi, strzelistymi oknami, lubił, gdy inni skwapliwie wypełniali jego rozkazy, lubił dobrze zjeść i należycie się wyspać, lubił od czasu do czasu postraszyć otaczających go ludzi.
Ciężko zatem zrozumieć, dlaczego Lucjuszowi Malfoyowi nie przypadł do gustu Azkaban. Przecież nie było tam ani słońca, ani wiatru, ani gwiazd, ani trawy, ani kwiatów. Nie było tam żadnej z tych rzeczy, których nie lubił, a wręcz przeciwnie - miał tam wszystko, co według jego własnych słów, jest mu potrzebne do szczęścia. Stary zamek, wielkie okna, niezawodni strażnicy, przyzwoite posiłki i morze wolnego czasu.
Jednakże człowiek to istota zagadkowa i nieprzewidywalna. Dlaczego marzy o rzeczach zupełnie niepotrzebnych? O niebie, które nuży, o kwiatach, które wywołują alergię, o wietrze, który niesie chłód i o morzu, które przeraża…?”
Nie miałem pojęcia: śmiać się, czy płakać? Zaavadować ją na miejscu, czy najpierw… W końcu to ja sam…
- Znęca się pani nade mną?
- Jeśli pan chce, żeby to czytali, niech zostanie tak, jak jest. A jeśli ma pan inne priorytety, trzeba było zawczasu uprzedzić.
Szczerze mówiąc miałem jeden konkretny cel: żeby Sev się odczepił. Ale przecież nie mogłem jej o tym powiedzieć.
- Pani naprawdę myśli, że ktoś będzie to czytał?
- Oczywiście!
- Słodki Merlinie! A kto taki? Kto będzie czytał takie brednie?
- Wszyscy.
- Może wyda to pani pod własnym nazwiskiem?
- Wtedy nikt nie będzie czytał. Osobiście pan o to zadbał. Za to pańskie nazwisko na okładce…
„Merlinie, co za koszmar!”
- Ani trochę mi się to nie podoba.
- To niech pan naniesie poprawki!
- JAK? Należałby wywalić cały tekst, pozostawiając jedynie przecinki!
- Niech pan zostawi przecinki.
Nie była ani trochę skrępowana.
- Zabiję panią - odparłem z rozpaczą, rozumiejąc, że w niczym mi nie pomoże.
Zaśmiała się.
- W zasadzie to jedynie adnotacja. Króciutkie streszczenie. Wabik, zachęcający do lektury. Zdecydowanie radziłabym go zostawić.
- Kogo będziemy „zwabiać”?
- Wymyśliłam też projekt okładki.
Zmroziło mnie.
- Pański portret. Z wyciągniętą do przodu ręką, wskazującą na czytelnika. Pod nim ruchomy napis: „A ty próbowałeś uciec z Azkabanu?”
Zwariowała… Bez dwóch zdań… Tym razem ja się zaśmiałem.
*
95. W głowie mi się nie mieści, jak działa ten cholerny zmieniacz czasu. Nie potrafię tego zrozumieć. Przerobiłem tego drania na kij golfowy i złamałem na pół. Z wielką przyjemnością, nie zaprzeczam. I znów udało mi się dobrnąć do brzegu. A dziś rano ponownie zjawił się w celi, jak gdyby nigdy nic! Wesolutki jak skowronek życzył mi miłego dnia!
- Jeszcze ci się nie znudziło, Lucjuszu? Tak czy siak, nic ci z tego nie wyjdzie!
- Nie wiem, o czym mówisz. - Szeroko uśmiechnąłem się w odpowiedzi. - Spójrz tylko, pada deszcz! A wczoraj była taka piękna pogoda!
Radość znikła jak ręką odjął. Na samym początku postanowiłem, że nie pokażę po sobie, jak bardzo zbrzydł mi lejący bez ustanku od czterech miesięcy deszcz. Nich myśli, że tylko jemu to przeszkadza. Że ja mam się dobrze.
I niech zdechnie z tą myślą.
*
Zdaje się, ze mimo wszystko będę zmuszony do samodzielnego napisania tej przeklętej ksiązki. Nie mogę pozwolić, żeby Rita zrobiła ze mnie pośmiewisko.
Może ona trochę ściemnia…
Byłem święcie przekonany, że to babsko jest zdolne napisać absolutnie wszystko, co jej wpadnie do głowy.
*
111. Wczoraj Knot uniemożliwił aportację. Tuż przed moim nosem. W ostatnim momencie. Zdążyłem jeszcze pomyśleć: „za chwilę coś się wydarzy…!” Jakby można było mieć jakiekolwiek wątpliwości!
Nigdy w życiu tego nie zapomnę. Nawet jeśli dożyję trzystu lat, co jest mocno wątpliwe, gdyż obecnie pozostają dwa wyjścia: albo cały ten cyrk zakończy się w najbliższej przyszłości, albo nie dożyję nawet pięćdziesiątki.
*
Rita była absolutnie zachwycona tym, co napisałem.
- To jest wspaniałe, panie Malfoy! Zrobimy tak: ja będę odpowiedzialna za część literacką - obiecuję, że czytelnicy wyleją morze łez! - a pan zajmie się stroną, nazwijmy to, techniczną. W ten sposób nasza książka wzruszy kury domowe i czytelników o słabych nerwach oraz spełni rolę praktycznego poradnika!
Koszmar trwa! Merlinie, ona chce, żeby czytelnicy się nade mną litowali?! Zabiję ją. Teraz, zaraz, natychmiast.
- Wykluczone. - Posłałem jej najbardziej lodowate i druzgocące z bogatego repertuaru moich spojrzeń.
Gdybym widział, że Rita w mig zrozumie, dlaczego się wściekłem, powstrzymałbym się. Bez dwóch zdań.
- Nikt nie będzie się nad panem litował. Przywiązanie się do książkowego bohatera nie ma nic wspólnego z litością. Czytelnicy muszą wczuć się w sytuację i z całej siły trzymać kciuki, aby panu się udało! Rozumie pan?
Nie bardzo. A właściwie wcale. Bo niby jak ktoś przy zdrowych zmysłach może trzymać kciuki, aby byłemu śmierciożercy udało się nawiać z więzienia? Z wyjątkiem najbliższych krewnych, rzecz jasna.
Rita momentalnie domyśliła się, o co mi chodzi. Znów się zaśmiała.
- To nie tak. Wojna skończyła się dawno temu. Większość magów wcale na niej nie ucierpiała. Mieszkali sobie w swoich wioskach i dalej mieszkają. Dla nich wojna to pełna romantyka…
- Co…?
- Ludzie, którzy nie wiedzą, czym w istocie jest wojna, i w ogóle mający pewne braki w wykształceniu, uwielbiają wyobrażać sobie różne romantyczne bzdury. Wiedzą, że Czarny Pan został pokonany. Z tego powodu odegra on w historii rolę męczennika - ofiary. Może nawet dorobi się aureoli, „wszak nie wiadomo wcale, co tam tak naprawdę się stało” - powiedzą za dziesięć lat. Aż strach pomyśleć, co powiedzą za pięćdziesiąt. Ministerstwo nie oparło się panującym trendom i ogłosiło amnestię. Was wszystkich uznano za działających nie z własnej woli. A ponieważ Czarnego Pana już nie ma, to w oczach ogromnej części społeczeństwa - tych wszystkich, którym nie było dane stanąć oko w oko z kimś z waszego klubu - jesteście postrzegani jako ofiary Voldemorta. I jako ofiary Ministerstwa. Gdyby nie wypuścili was sześć lat temu, z czasem i tak by do tego doszło. To nieuniknione.
- Dlaczego? - Nigdy w życiu nie patrzyłem na wydarzenia pod takim zwariowanym kątem.
- Dlatego, że to wszystko wydaje się tak niesamowicie romantyczne! Dla wszystkich, którzy tego nie przeżyli. Tajemnicza organizacja, cmentarze, maski… Później wkraczają aurorzy i wszyscy trafiacie do więzienia. O co walczyliście? O czystość krwi? Fakt, to niezbyt przyjemny temat do rozmów, ale nie oszukujmy się - wielu wciąż o tym myśli. Pomysł wydaje się całkiem niegłupi. Przynajmniej dopóki się nie doświadczy, w jaki sposób jest realizowany… Ale to mało kto widzi. Właśnie dlatego przeciętny obywatel będzie czytał naszą książkę niczym najlepszą powieść przygodową…
A nieprzeciętny obywatel będzie czytał, próbując zrozumieć, co jeszcze chodzi po głowie temu łajdakowi, Malfoyowi…
Właściwie podoba mi się ten pomysł. W końcu Sev wymyślał znacznie głupsze rzeczy…
- …i będą marzyć, żeby pan w końcu uciekł! I znienawidzą Knota, który - w ich oczach - nie poradził sobie z ministrowaniem i został postrachem więźniów. Nie ma pan pojęcia, w jak pozytywnym świetle można przedstawić pana, a w jak skandalicznym - Knota.
- Nie trzeba… - powiedziałem nagle, dziwiąc się samemu sobie. - Nie chcę… tego.
- Nie to nie - łatwo zgodziła się Rita. - Kontrast siłą rzeczy będzie widoczny. Knot ma po swojej stronie mury, aurorów, wszystko, czego zapragnie, a pan…
- Dobrze. Ja… rozumiem.
Rita niebezpiecznie zbliżyła się do prawdy. To nie powinno się zdarzyć i ani trochę mi się nie podobało. Nie chcę, żeby książka działała na mnie tak jak dziennik. Nie chcę bać się jej otworzyć.
*
36. Słyszałem, że gdzieś tu jest przejście podziemne, prowadzące na sam brzeg. Trzeba będzie poszukać…
*
A więc pisaliśmy. Przed każdym rozdziałem wstawiałem praktyczne wskazówki. Ricie bardzo się to podobało i wywoływało śmiech. Nie rozumiałem, co ją śmieszy, ale mało mnie to obchodziło. Wierzyłem jej - skoro mówiła, że jest dobrze, to znaczy, że tak było w istocie. Nie potrzebuję ani pieniędzy, ani sławy, chciałbym to skończyć jak najszybciej, żeby Sev się odczepił.
„Podstawowe zasady więźnia zamierzającego uciec z Azkabanu:
1. Przemyśl raz jeszcze, czy aby na pewno ucieczka jest ci potrzebna do szczęścia.
2. Jeśli jesteś całkowicie pewny, że tak, zastanów się, po co właściwie chcesz to zrobić.
3. Jeśli ogarnęły cię jakiekolwiek wątpliwości, zamknij tę książkę. Jeśli zaś jesteś całkowicie pewny, że jest ci to potrzebne do szczęścia i jesteś całkowicie pewny, że wiesz, po co to robisz, kontynuuj. Mam nadzieję, że kiedy doczytasz do końca, zrozumiesz jedną ważną rzecz: Azkaban wcale nie jest taki straszny i nie ma żadnego powodu, żeby z niego uciekać.”
Następnie następowała część „liryczna”, jak lubiła mawiać Rita. Za każdym razem, gdy czytałem ową „lirykę”, natychmiast traciłem humor, dlatego też dość szybko przestałem się katować. Kłótnie z Ritą i tak nie miały żadnego sensu, na wszystkie moje pretensje odpowiadała zawsze tak samo - „niech pan to poprawi”.
Znęcała się. Bez dwóch zdań.
*
144. Wczoraj zawaliłem wschodnią wieżę. Tak po prostu, żeby mieli trochę roboty. Dziś rano i tak tkwiła na swoim miejscu nienaruszona. Jutro mógłbym spróbować zburzyć północną wieżę. Dziś mam wolne. Taka mała tradycja. Byle doczekać do obiadu. Bez obiadu do głowy przychodzą różne rzeczy.
Te najgłupsze też.
*
„Jeśli masz przy sobie różdżkę, możesz założyć, że właściwie już uciekłeś. Jeśli zaś mimo wszystko zamierzasz jej użyć, przemyśl raz jeszcze, po co to wszystko robisz.”
Jeśli chodzi o różdżkę, to miałem nieprawdopodobne wręcz szczęście. Chociaż z drugiej strony, patrząc na konsekwencje, wypadałoby raczej powiedzieć, że to było przekleństwo.
Przecież gdybym nie miał różdżki, nawet nie pomyślałbym o tych wszystkich próbach ucieczki. O próbach, z których tylko trzy uważam za nieudane, a trzysta trzy - za zakończone sukcesem. Trzysta trzy razy udało mi się dotrzeć do brzegu. Gdyby to była gra, zdobyłbym masę premii. Biorąc pod uwagę jakikolwiek margines błędu, miałem stuprocentową skuteczność. Niestety, to nie była gra i nikt nie przyznawał premii. Procentów też nikt nie liczył.
Gdybym nie miał różdżki, to przerażony i zapatrzony w lejący za oknem deszcz, doczekałbym kolejnego dnia, kiedy to razem z aurorami wypuściliby nas wszystkich do domów, zostawiwszy na pastwę powracających dementorów dwójkę szalonych zabójców, którzy siedzą tutaj od czasów Grindelwalda.
Później często myślałem, że ta różdżka musiała zostać przeklęta przez poprzedniego właściciela. W momencie aresztowania miałem dwie różdżki. Własną, którą natychmiast skonfiskowali aurorzy i tę drugą, której nie zauważyli, bo nie szukali.
Nie przypomnę sobie, kto na kogo napadł. Panował straszny zamęt i razem z Rudolfem odpieraliśmy atak jakichś nieznanych czarodziejów. Pamiętam tylko, że tamten mag miał liliową pelerynę i że rozbroiłem go w momencie, gdy uniósł rękę. A Rudi go zabił. W ten sposób zdobyłem różdżkę.
*
67. Wczoraj zjawił się wraz z dwójką aurorów. Napoił mnie porządną porcją Veritaserum i próbował dociec, gdzie trzymam różdżkę. Taa. Udało mu się. Trzy razy. Jakbym się wcześniej nie domyślił, że prędzej czy później dotrze do ciebie, że mam różdżkę. Mam różdżkę, kiedy nie ma mnie w celi. A kiedy jestem - nie ma żadnej różdżki. Czyżbyś choć przez chwilę wierzył, tępaku, że pozwolę sobie odebrać ostatnią deskę ratunku, która mi jeszcze pozostała?
*
Odpowiednio wcześniej obmyśliłem, gdzie trzymać różdżkę, aby jej nie znaleźli. Za oknem, oczywiście. W ten sposób nie było jej ani u mnie, ani w ogóle w zamku. Veritaserum i zaklęcia przeszukujące okazały się bezużyteczne. Ach, ależ Knot się pieklił, że aurorzy niczego nie mogą znaleźć! W końcu doszedł do wniosku, że najwidoczniej znajduję gdzieś różdżkę w połowie dnia. Ja nadal uparcie robiłem z siebie idiotę, udając, że nic nie wiem o żadnym zmieniaczu czasu.
Zdaje się, że Knot z czasem w to uwierzył.
*
252. Dziś rano prawie mnie udusił. Musiało go odciągać troje aurorów. Krzyczał, że nienawidzi przestępców, a zmuszony jest ich chronić, i że my wszyscy… Krótko mówiąc, pierwszy raz tak bardzo go poniosło. W jego oczach odbijało się szaleństwo…
Nie ma co, wpadłem jak śliwka w kompot…
I tylko komendanta-wariata brakuje mi do pełni szczęścia.
*
Czytałem jej teksty i - jak za pierwszym razem - nie wiedziałem, czy się śmiać, czy płakać.
„Komendant Azkabanu był najbardziej nieszczęśliwym człowiekiem w całym magicznym świecie. W każdym razie, sam szczerze w to wierzył. Nie znaczy to wcale, że nie lubił swojej posady. Lubił ją, nawet bardzo. Jednak wiązała się z nią masa kłopotów.”
Dziennik zrobiłem z apaszki. Ta część garderoby nie wzbudzała żadnych podejrzeń. Pamiętam, jak bardzo się cieszyłem, kiedy metodą prób i błędów udało mi się sprawić, aby notatki nie znikały.
Nie powinienem był się cieszyć.
Zeszyt do tej pory śni mi się po nocach.
*
17. Gdyby tylko udało się zniszczyć ten nieszczęsny zmieniacz czasu, wszystko od razu by się ułożyło. Jednak Knot chroni go jak źrenicy oka. Cholerny fetyszysta.
Obleśny zboczeniec.
*
Kiedy ogłoszono, że Knotowi nie można pomóc, zmusiłem się, by złożyć mu wizytę.
Zresztą kogo ja próbuję okłamać?
Ciągnęło mnie tam od początku, od pierwszego dnia, kiedy tylko zabrali go do Munga. Gdyby nie Sev, poleciałbym tam w samej piżamie, nie zdążywszy nawet do końca przyjść do siebie.
Cały dygotałem, otwierając drzwi do jego salki.
Wyglądał dokładnie tak, jak przez ostatnie cztery miesiące. Nie zmieniło się zupełnie nic.
A jak szczerze ucieszył się na mój widok!
- Co za radość! Cały czas zastanawiałem się, gdzie się podziewałeś! Jesteś…
Nie poznał mnie.
Sev miał rację. Miał cholerną rację, kiedy z marszu obwinił mnie o obłęd komendanta. Gdy siedzieliśmy w celi zasłuchani w deszcz, Knot nie był aż tak szalony. Można było go wyleczyć. Na pewno. W końcu ja nie wylądowałem w Mungu.
Sev miał rację. Dokładnie pamiętam moment, w którym ze wzroku Knota zniknęły ostatnie ślady zdrowego rozsądku. To był najszczęśliwszy moment w moim życiu. Moment, kiedy z rozmachem rozgniotłem obcasem znienawidzony zmieniacz czasu, kiedy usłyszałem ogłuszający trzask i nieludzki krzyk komendanta…
To właśnie wtedy Knot postradał zmysły. Całkowicie i nieodwracalnie.
A ja doskonale zdawałem sobie z tego sprawę.
*
263. Tym razem, dla odmiany, wpadł w histerię. Siedział na moim łóżku i ryczał. Opowiadał jak mu źle i jak bardzo nienawidzi deszczu. Mówił, że zazdrości. Mnie. „Nie masz pojęcia, Lucjuszu, jaki z ciebie szczęściarz. Oddałbym wszystko, żeby zamienić się z tobą miejscami…”
Znalazł sobie nietypowy sposób rozrywki, nie ma co…
Swołocz.
*
- Obrażał pana?
- Nie.
- Prowokował?
- Nie.
- Dziwnie się zachowywał?
W tym momencie niepotrzebnie zamilkłem na sekundę. Rita uśmiechnęła się ohydnie.
- Nie.
- Miał pan różdżkę, prawda?
- Tak.
- Szukali jej?
- Tak.
- I nie znaleźli?
- Tak.
- Knot się wściekł?
- Tak.
- Veritaserum?
- Tak.
Mimo usilnych chęci nie mogłem się zmusić, by odpowiadać pełnymi zdaniami. Chociaż Ricie takie odpowiedzi w zupełności wystarczały. Była świetna w swoim fachu. Mistrzyni kłamstwa. Wywracała do góry nogami każde słowo i nawet z miski owsianki potrafiła zrobić sensację. Trafiłem w dziesiątkę. Z podobną robotą nikt nie poradziłby sobie lepiej niż ona.
Po każdej tego typu rozmowie miałem nieopisaną przyjemność czytania jej wypocin. Nauczyłem się z nich śmiać, choć z początku owa pisanina wywoływała we mnie jedynie smutek i instynktowny strach. Jednak z czasem, po upływie dwóch-trzech tygodni, kiedy przywykłem już do sposobu, w jaki Rita interpretowała każde wyciągnięte ze mnie słowo… z czasem zrozumiałem, że ta zabawa ma na mnie zbawienny wpływ.
„Nigdy nie piłeś Veritaserum przed snem? Oczywiście jeśli nie zamierzasz spędzić nocy samotnie, jest to wysoce niewskazane. Zbyt duże ryzyko wystąpienia nieprzyjemnej niespodzianki. Jednak jeżeli masz ochotę na mały trening, warto spróbować. Trzy krople przez pięć-sześć lat i całkowicie przywykniesz.”
- Nawet gdyby łykać eliksir dzień w dzień przez całe życie, nie można przywyknąć do Veritaserum! - Śmiałem się, czytając podobne brednie.
- Myśli pan, że znajdą się chętni, żeby to sprawdzić?
Nie myślałem.
Myślałem o tym, jak strasznie zeźli się Snape, kiedy zobaczy ten kawałek. Największy koszmar warzyciela. Z poczuciem humoru zawsze było u niego krucho, szczególnie jeśli ktoś zapędzał się w jego dziedzinę… Jak nic zacznie wymachiwać rękami i udowadniać, że…
- A jeśli tak?
- To co z tego?
- Mogą mnie posądzić o kłamstwo…
- Nie wydaje mi się. Nawet gdyby znalazł się jakiś idiota, który postanowi przez sześć lat łykać przed snem po trzy krople zakazanego eliksiru… Eliksiru, którego, prawdę mówiąc, prawie nikt nie umie uwarzyć…
- Zrozumiałem.
Nie można udowodnić, że to żart. Jednak nikt prócz Snape'a zbytnio się tym nie przejmie. Przywykłem do towarzystwa Seva i wiem, że nie należy w jego obecności żartować na podobne tematy. Ale tu chodzi o książkę, a to zupełnie inna historia.
Trzeba przyznać, że Rita ma specyficzne poczucie humoru… Zapewne znajdzie się jakiś idiota, który mimo wszystko postanowi spróbować… No, no.
*
299. Chce, żebym jeszcze raz zszedł pod ziemię! Nigdy w życiu! Zrobił to specjalnie. Bez dwóch zdań. Jestem pewny. W ogóle nigdzie dziś nie pójdę. Nigdzie nie pójdę i… jutro przyjdą oni. Jestem teraz w takim stanie, że niewiele mi trzeba. Wystarczy, że taki potwór przejdzie obok i już…
Lucjuszu Malfoyu, albo natychmiast wstaniesz, albo zdechniesz tutaj jutro niczym wstrętny, tchórzliwy szczur!
WSTAWAJ!
*
Do tej pory pamiętam, jak pisałem tę notatkę - oparty o łóżko, klęcząc na lodowatej podłodze. Deszcz zwyczajowo bębnił, przemarznięte ręce drżały i odmawiały wykonywania poleceń. Gdybym nie był tak strasznie zły na siebie to… to byłoby wspaniale, bo cały ten koszmar skończyłby się tydzień wcześniej. Jednak miałem jeszcze siły, by się złościć.
Od tamtego dnia boję się podziemnych przejść, ciemnych korytarzy i słowa „labirynt”. Fajnie to brzmi - „od tamtego dnia”. Oj, tak. Od tamtego dnia boję się bardzo wielu niepozornych rzeczy. Doprowadza mnie to do szału, ale nic nie mogę na to poradzić. Natychmiast zaczynam się dusić. Z trzech przeżytych śmierci, właśnie ta była najstraszniejsza. Knot po prostu zawalił to cholerne podziemne przejście, kiedy tylko upewnił się, że jestem w środku.
Zatonąć jest zdecydowanie prościej. Słowo honoru.
I zdecydowanie szybciej.
*
10. To całkiem ciekawe - obserwować za ile dni skończy mu się cierpliwość. Jeśli myśli, że to ja pierwszy się znudzę, jest w błędzie. JA nigdy się nie znudzę.
*
„Jeśli potrafisz pływać, ucieczka z Azkabanu nie będzie wielkim problemem. Dobra pogoda i spokojne morze są gwarancją sukcesu. Natomiast w przypadku deszczowej aury, pochmurnego nieba, szalejącej zimy bądź braku umiejętności pływania, lepszym wyjściem jest powrót do punktu pierwszego «Podstawowych zasad…» i ponowne rozpatrzenie zasadności podjęcia próby ucieczki.
Jeśli wciąż jesteś pewien, że to absolutnie konieczne, przypomnij sobie, po co chcesz to zrobić. Nie zapomnij sprawdzić, czy przyczyna jest wciąż aktualna i czy nie straciła na wartości, w czasie gdy przygotowywałeś się do ucieczki, oczekując, na przykład, na lato i poprawę pogody.”
Rita zaśmiewała się nad moimi komentarzami, święcie przekonana, że ja tylko tak… ironizuję. Wszyscy, którzy przeczytają książkę, zapewne podążą tym samym tokiem myślenia. Wszyscy, z wyjątkiem jednego człowieka. Tego, który czytał dziennik.
- Luc, powiedz szczerze, dlaczego to robiłeś?
- Chciałem uciec.
- Wiem. Ale przecież wiedziałeś, że ci się nie uda. Rozumiem - spróbować raz. No, niech będzie i pięć razy…
Milczałem.
- Luc!
- Byłem ciekawy, co z tego wyjdzie.
Zadawał też inne pytania, na które usiłowałem odpowiedzieć, bo doskonale rozumiałem, dlaczego je zadaje. Chciał się upewnić, że z moją głową wszystko w porządku.
- Jesteś po prostu upartym jak osioł kretynem! - Krzyczał, kiedy ostatecznie przekonał się, że nie brakuje mi żadnej klepki. - Znęcałeś się nad głupim Knotem dla zabawy! Przyznaj, obserwowanie jak traci zdrowy rozsądek, sprawiało ci frajdę, co?
- Tak.
- Łżesz jak pies!!!
Oczywiście, Sev. Przecież sam to wszystko czytałeś, i to nie raz, jestem pewny. Więc czego ty właściwie ode mnie chcesz?
- Sev, czego chcesz?
- Wiem, że chodzisz do Munga. Po co?
- Zaklepać sobie miejscówkę na przyszłość.
- I dlatego zorganizowałeś przeniesienie Knota do dwuosobowej salki?
Sev, czasem bywasz taki zmyślny, że aż mnie cholera bierze.
- A nie jest ci wszystko jedno?!
Masz, czego chciałeś. Możesz skakać z radości.
- Gdyby mi było wszystko jedno, nie byłoby mnie tutaj - odparł miękko. - Luc, co się dzieje?
Wywaliłem go wtedy za drzwi. Nieelegancko, z hukiem, wręcz skandalicznie. Dlatego, że naprawdę nie wiedziałem, po kiego grzyba straciłem tyle czasu i sił, by umieścić Knota w dwuosobowej salce, z wiecznie pustym drugim łóżkiem. Po prostu lubiłem tam przebywać. Przychodzić, siadać na zaścielonym łóżku, dotykać ręką wykrochmalonej poszewki na poduszkę i słuchać jego opowieści. Opowieści o tym, jaki z niego wspaniały komendant. Był niesamowicie dumny z faktu, że nie uciekł mu żaden przestępca.
Później wstawałem i przed wyjściem długo tkwiłem w drzwiach, patrząc na zmiętą narzutę, w miejscu, gdzie przed chwilą siedziałem.
Sam bałem się tych „spacerów” i pilnowałem, żeby nie chodzić tam częściej niż raz w tygodniu. Uważałem to puste łóżko za swoją własność i zastanawiałem się, czy chciałbym się w nim kiedyś znaleźć, czy nie. Przez kilka lat byłem pewny, że tak, inaczej nie wracałbym tam z uporem maniaka. Ale jakoś nie było okazji - najpierw chorowała Cissy, potem Draco wziął ślub, potem pojawiły się wnuki, potem Sev poprosił, żeby wyskoczyć z nim do Paryża i zasiedzieliśmy się tam prawie dwa miesiące, potem… Tak, po Paryżu. Po powrocie z Paryża poszedłem do niego, jak zwykle, i wtedy w końcu zrozumiałem, dlaczego tak bardzo potrzebowałem tego łóżka, które od pięciu lat uważałem za swoją własność.
Podobało mi się, że jest puste.
Podobało mi się, że mnie w nim nie ma.
Podobało mi się, że i ja i ono doskonale wiedzieliśmy, że to moje miejsce, a jednak mnie tam nie ma.
I nigdy nie będzie.
Ono nie dostanie nic, prócz śladu na narzucie. Tyle mogę mu ofiarować. Żeby nie zapomniało, że należy do mnie, a ja do niego - nie.
Wygrałem.
Z nimi. Ze wszystkimi.
To moje życie.
A nie zwykłem oddawać swojej własności.
Nikomu. Nigdy.
„Jeśli jesteś animagiem, zdolnym przybrać jakikolwiek skrzydlaty kształt, nie będziesz mieć żadnych problemów z ucieczką. Nie zapomnij tylko sprawdzić prognozy pogody. Pamiętaj: przed tobą długa droga, podczas której różdżka nie zda się na wiele.
Jeśli nie wytrzymasz tak długiego lotu i zamierzasz odpocząć na wodzie, to ładna pogoda i spokojne morze są jeszcze ważniejsze.
Bądź ostrożny i przed każdą próbą ucieczki powtarzaj jak mantrę «Podstawowe zasady…». Szczególnie punkt pierwszy, on nigdy nie traci na aktualności. Nie podejmuj zbędnych wysiłków, nie warto. Kiedy w rezultacie okaże się, że ucieczka wcale nie jest ci potrzebna do szczęścia, i tak nie będziesz miał z nich żadnej korzyści.”
*
81. Zrobiłem z niego zakładnika. Z ciekawości. W rzeczywistości jedynie żartowałem:
- Lucjuszu, nic ci z tego nie wyjdzie!
- Sprawdzimy? Avada Ke…
Poszedł ze mną. Nie kwapił się do sprawdzania. I dobrze zrobił. W końcu to ja nie mogę go dotknąć. A czy zaklęcie zadziała, czy też nie, zależy od tego, w jaki sposób moja siła magiczna oddziałuje na jego ochronę…Tym sposobem poszedł ze mną. I co mi z tego przyszło? Cóż, bezsprzecznie nieco podreperowałem sobie morale.
*
Zrobiliśmy to. Cztery miesiące. Cztery miesiące tytanicznej pracy. Cztery miesiące, w czasie których nie zdążyłem nawet wybrać się do Londynu.
Zrobiliśmy to i trzymam ją w rękach. Sev może być z siebie zadowolony, w końcu okazało się, że miał rację. Pierwszy nakład rozszedł się w trzy godziny. W przyszłym tygodniu wyjdzie dodruk. Chociaż, szczerze mówiąc, mało mnie to obchodzi. Właściwie wcale.
„Trzysta czterdzieści osiem sposobów ucieczki z Azkabanu”
Lucjusz Malfoy, Londyn, 2004
„Jeśli nie przesiedziałeś w więzieniu choćby jednego roku, nie możesz z pełnym przekonaniem stwierdzić, że ci się tam nie podoba. Zawsze warto poczekać. Co, jeśli z czasem dojdziesz do wniosku, że wszystko ci tam odpowiada? Jeśli okaże się, że to miejsce w niczym nie ustępuje innym?”
Taki jest wstęp.
Niech wszyscy myślą, że to dobry dowcip.
Albo kiepski dowcip.
„Nigdy nie bierz zakładnika. Jeszcze utonie. Czy tego właśnie chcesz? Pamiętaj, że najprawdopodobniej nie będziesz mieć czasu na sprawdzenie, czy umie pływać, czy nie.”
*
4. Jestem święcie przekonany, że wszystko się uda. Bez dwóch zdań. W końcu mnie się zawsze wszystko udaje. Możliwe, że nie od razu, możliwe, że trzeba będzie w to włożyć wiele wysiłku, ale wszystko będzie dobrze. Po prostu to wiem.
*
- Wyjeżdżam, panie Malfoy. - Rita zjawiła się w moim gabinecie wczesnym rankiem.
- Tak, oczywiście. Dziękuję za pomoc. Mam nadzieję, że pani nie uraziłem.
Jeśli została jej choć odrobina sumienia, nie powinna narzekać. Nie tylko kupiłem jej dom w Londynie, ale i na konto w Gringottcie wysłałem niemałą sumkę…
- To ja dziękuję. Gdyby jeszcze kiedyś zamierzał pan coś napisać, będę zaszczycona…
Słodki Merlinie, po co jej drugi dom?
- Nie zamierzam. Wykluczone. Bez dwóch zdań. Wszystkiego dobrego, panno Skeeter.
Z uśmiechem wyszła z gabinetu. Nie bardzo wiedziałem, dlaczego się uśmiechała. Nie wierzy mi, czy co? Nigdy więcej nie wezmę się za tak ciężką robotę jak pisanie książki. Poza tym, napisałem już wszystko, co chciałem. Chociaż, gdyby głębiej się nad tym zastanowić, to można by…
Całkiem niegłupi pomysł…
Bez dwóch zdań.
KONIEC