Dzień pierwszy (Sobota 02.08.2008)
Pomysł wyprawy narodził się w głowie Shippa podczas przejażdżki Południową stroną, którą odbyliśmy rok wcześniej. Cjt7 nazwał tą wyprawę WWS, czyli Wielka Wyprawa Shippa i ta nowa nazwa szybko się przyjęła w gronie zapaleńców.
No to od początku po kolei:
O piątej rano dzisiaj wyruszył Grzeno z Gdańska, Andrzej z Malborka i Abu z Orzysza.
Około południa dotarli do stolicy na umówione miejsce, gdzie miał na nich czekać Cjt7.
Do ekipy dołączyli również: Majkelpl, Kjujik i Tomek na Hondzie.
Cjt7 na wstępie zorganizował orszak weselny dla rozgrzewki, po którym siedmiu wspaniałych ruszyło w moim kierunku.
Ja w tym czasie dopieszczałem maszynę przed wyjazdem i głowiłem się nad tym jak upchać te wszystkie toboły, z których i tak połowa się nie przydała.
Pierwszy dotarł Lucjan z okolic Tomaszowa, a około siedemnastej na parking pod Muzeum wsi Kieleckiej w Tokarni dotarła ekipa ze stolicy, którą przywitaliśmy z Lucjanem.
Chłopaki trochę przemokli, bo po drodze czarne chmury dotrzymywały im towarzystwa.
Tomek wykręcił tylko rękawiczki, ubrał kurtkę z napisem HONDA i ruszył w drogę powrotną. Niestety nie miał czasu na dalszą część wyprawy.
Zostało nas ośmiu wspaniałych ale głodnych i w większości przemokniętych. To ruszyliśmy do mnie na małe conieco, które pieczołowicie przygotowała moja żona.
Nie padało wprawdzie, ale pogoda był niepewna to imprezę przenieśliśmy pod dach do garażu.
Cjt7 nieśmiało zaproponował bym zaglądnął mu do zaworków bo zaczyna mu się jeden tłumik przebarwiać. Zaczęło się ściemniać, a ja w garażu miałem tylko jedną lampę, którą musiałem zabrać bo ustawianie w ciemnościach zaworów nie jest łatwe. Chłopaki siedzieli więc po ciemku macając jedzenie. Na alkohol naprowadzali się węchem.
Abu, Cjt7 i ja byliśmy pochłonięci zaawansowaną chińską technologią. Po kilkunastu minutach dzieło było gotowe. Cjt7 odpalił swoją maszynę i zniknął gdzieś w ciemnościach. Po chwili wraca i klnie coś pod nosem, maszyna ledwo mu jedzie. No to ładnie spiepszyłem mu sprzęta. Nie było jednak tak źle, Cjt7 miał teraz singla, drugi baniak odmówił posłuszeństwa. Okazało się, że przy składaniu w tych ciemnościach nie trafiłem fajką na świecę. Wystarczyło dobrze wcelować świecą do fajki i maszyna odzyskała nieokiełznaną moc. Biesiadnicy odzyskali światło i impreza się rozkręciła. Nawet zaszczycił nas swoją obecnością pokojowo nastawiony sąsiad z nieograniczoną siłą wyobraźni.
Około północy przyszła pora na sen. Jedynym twardzielem okazał się Kjujik, a reszta poszła spać pod dach, do ciepełka.
Podsumowanie dnia pierwszego:
Ja przejechałem zaledwie 20km, ale twardziele z północy ponad 600km.
O awariach nie słyszałem. Wszystkie motorki dojechały do celu dzisiejszego dnia.
Przyznam się, że trochę się obawiałem, czy ktokolwiek przyjedzie na tą wyprawę i czy znowu nie zostaniemy tylko ja i Shipp jak w zeszłym roku, ale tym razem chłopaki nie zawiedli.