Rozdziła dziesiaty


"Wysoki żywopłot rzucał na ścieżkę czarne cienie. Trudno powiedzieć, czy dlatego, że był tak wysoki i gęsty, czy też dlatego, że był zaczarowany, ale gdy tylko weszli do labiryntu, przestali słyszeć odgłosy tłumu, znajdującego się na widowni. Harry poczuł się prawie tak, jakby znowu znalazł się pod wodą."

[Harry Potter i Czara Ognia]

Rozdział dziesiąty

Ostatnie zadanie

W korytarzach ludzkich rozmów,

W labiryntach szarych dni

Szukam znaków, które wskażą,

Którą ścieżką idziesz ty.

Błądząc wciąż i wciąż bez celu,

Po omacku szukam cię,

Wiem, że jesteś, przyjacielu,

Że nie jesteś tylko snem.

W mgle domysłów szare twarze,

Gubię drogę pośród widm,

Lecz na przekór światu marzę,

Że gdzieś na mnie czekasz ty.

W żywopłotach codzienności

W ślepych końcach moich dróg

Wiem, że wiedzie moje kroki

Bóg - czy Szatan - na twój próg.

[„Labirynt” Visperas]

Harry leżał w łóżku i przewracał się z boku na bok, nie mogąc zasnąć.

Winę za tę bezsenność najchętniej złożyłby na karb pogody, albo czegoś w tym rodzaju, ale była piękna kwietniowa noc. I to właśnie był problem. Kwietniowa.

Tak bardzo chciał, żeby Draco był tutaj.

Pocieszał się w duchu, że wszystko będzie dobrze; że trzecie zadanie przebiegnie bez komplikacji. Zdawał sobie sprawę, że w tym roku podjęto szczególne środki ostrożności. No i tym razem nie było też drugiego reprezentanta Hogwartu... Wiedział też, że Voldemort nie jest aż takim idiotą, żeby zdecydować się na tak łatwo dającą się przewidzieć, ponowną próbę porwania Harry`ego podczas turnieju. Nie będzie więc również kogoś, kto mógłby...

Zabić niepotrzebnego.

Od tamtego czasu Harry widział już innych martwych ludzi. Na początku wakacji po piątym roku, gdy połączone siły dementorów i ogrów przypuściły atak na peron 9 i ¾, na dworcu zginęło kilkoro rodziców. Uczniowie przybyli już po bitwie, ale Harry nadal nie mógł zapomnieć widoku leżących na peronie, nieruchomych ciał. Bardzo wyraźnie pamiętał okrzyki rozpaczy i strachu, wstrząsanego torsjami Neville'a i zszokowaną, dygoczącą Ginny. Był zaskoczony, gdy pomyślał wtedy, że śmierć może być tak daleką sprawą, a kolejna tragedia może nie dotyczyć go osobiście... A potem także następna i następna...

Ale śmierć Cedrika była pierwszą, której był świadkiem. A widok czyjejś śmierci sprawia, że człowiek nagle dojrzewa. Jest ona odmiennym doświadczeniem, niż przygody, którymi szczycą się nastoletni chłopcy. Wiedza, która przychodzi, gdy widzi się czyjeś martwe ciało, nie ogranicza się tylko do uświadomienia sobie kruchości istnienia. Ukazuje, że otaczająca rzeczywistość potrafi być bardzo okrutna i daje przedsmak tego, czym może być dorosłość. To bardzo gorzkie doświadczenie.

Harry nadal czasem budził się z krzykiem.

Wieczorem nie zaciągnął zasłon przy łóżku, a ponieważ nie chciał spoglądać na stojące naprzeciw puste łóżko Seamusa, zapatrzył się w okno.

Za szybą panowała ciemność.

Poszedłby do lochów, aby zobaczyć się z Draco, gdyby nie to, że jego przyjaciel był teraz tam, gdzieś w tej ciemności. Tej nocy, Draco razem z Terrym Bootem pełnili straż przy frontowej bramie. To był najniebezpieczniejszy posterunek i zwykle dyżurowali tam nauczyciele, ale obaj chłopcy zgłosili się na ochotnika. Harry zrobił o to swemu ślizgońskiemu koledze straszną awanturę, ale ten nie dał się przekonać do zmiany decyzji.

Harry odwrócił wzrok od królującej za oknem czarnej nocy, rozejrzał się niespokojnie i ujrzał wślizgującego się do pokoju Draco.

Usiadł na łóżku i pomimo zdumienia, nie mógł powstrzymać uśmiechu.

- Draco!

- Ciii - uciszył go przybysz, zatrzymując się w progu. - Będę miał kłopoty, jak mnie tu ktoś złapie. Nie wszyscy mają taką wprawę w skradaniu się nocą po korytarzach, jak ty.

Harry uniósł brew.

- Wygląda na to, że świetnie sobie radzisz. Myślałem, że masz dyżur z Terrym Bootem?

- Szanowny pan prefekt i ja, zostaliśmy zwolnieni o drugiej - poinformował go Draco. - Miałem przeczucie, pewnie dzięki niewiarygodnie wprost genialnej intuicji jaką posiadam, że jesteś na tyle głupi, by zamartwiać się przez całą noc, zamiast spać. To wszystko wydało mi się tak irytująco idiotyczne, że sam mógłbym nie zasnąć. Dlatego przyszedłem tutaj, żeby sprać cię do nieprzytomności, zanim położę się do łóżka.

- Ach tak... - Harry włożył wiele wysiłku w to, aby jego uśmiech nie stał się szerszy.

Czarny płaszcz Draco kontrastował z jasną cerą chłopaka, która oświetlona blaskiem księżyca, wydawała się niemal zupełnie biała. Spod częściowo opuszczonego kaptura widać było regularne rysy twarzy i migoczące we włosach krople deszczu.

- Jeśli Weasley się obudzi, to zapewne mnie zamorduje - stwierdził Draco dość obojętnie.

- Możemy zejść do pokoju wspólnego - zaproponował Harry, wychodząc spod kołdry i dziękując w duchu opatrzności, że nie założył dzisiaj swojej ulubionej piżamy, którą udało mu się ukryć przed destrukcyjnymi zapędami Ślizgona. Wieczorem ubrał się w jedną z tych, które wybrał mu Draco, bo... cóż, przypominała mu ona tamten dzień i czuł się przez to trochę lepiej.

Oczywiście nie tak dobrze, jak w tej chwili.

*

Dopalające się w kominku ostatnie bierwiona rozjaśniały pokój ciepłym, przyćmionym światłem. Noc nagle przestała wydawać się taka straszna, a problemy tak wielkie.

Draco z westchnieniem ulgi opadł na największą i najbardziej wygodną sofę. W pomarańczowym blasku dogasającego ognia wyglądał jak bardzo zmęczone dziecko.

- Warta była ciężka? - zapytał miękko Harry, zanim Draco zaczął rozmowę na inny temat. - Wiesz, mógłbym...

- Nie - odparł Draco tonem nie znoszącym sprzeciwu. - Nie będziesz zakładał swojej cholernej peleryny niewidki, żeby chodzić ze mną.

- Nie możesz mi mówić, co mam robić!

Draco uśmiechnął się lekko.

- Nie, ale Lupin może, i jak przypuszczam, właśnie to ci powiedział. Chcesz podważać autorytet nauczyciela? Poza tym, nie ma sensu żebyś ty też się nie wysypiał, chyba to rozumiesz? - powiedział protekcjonalnie. - Nawet jeśli rozumowanie nie jest twoją najmocniejszą stroną.

Harry pochylił się i szturchnął go lekko w ramię.

- Brutal - stwierdził Draco z wyrzutem. - Nie śpię pół nocy, poświęcając się służbie słusznej sprawie, a ty mi się tak odwdzięczasz - rzekł z udawanym oburzeniem. - Chodź tu, głupolu, i powiedz o co chodzi - kontynuował, porzucając swój żartobliwy ton. - Nie zasnę, dopóki ty nie pójdziesz spać. - Jego oczy wypełniły się obawą. - Mogę się rozchorować, jeśli nie będę się wysypiał.

W zeszłym tygodniu Harry popełnił błąd i powiedział Draco, że jeśli ten dalej będzie opuszczał tyle posiłków, to w końcu się rozchoruje. Na początku Draco obruszył się, a potem zaczął wykorzystywać argument swojego słabego zdrowia za każdym razem, gdy chciał postawić na swoim. Czyli przynajmniej raz na godzinę.

Harry udał, że się krzywi, odsunął płaszcz Draco i usiadł na kanapie obok przyjaciela.

- Nie wątpię, że twoje motywy są czysto egoistyczne.

- Jak zwykle - zapewnił go Draco. - A teraz mów. I pospiesz się. Nie wiesz, że mam słabe zdrowie?

Nie sprawiał wrażenia zaspanego i mówił bardzo stanowczo. Harry znał Draco na tyle, by wiedzieć, że przyjaciel mu nie odpuści.

- Nie wiem... - westchnął zrezygnowany. - Myślę o tym, co wydarzyło się ostatnim razem. O...

- Czarnym Panu? - podsunął mu Draco.

- Nie, o Cedriku. - Wciąż czuł ból wymawiając to imię.

Harry wyczuł, że Draco drgnął. Zauważył też, że przyjaciel przygląda mu się z lekkim zdumieniem.

- A więc to cię tak trapi. Ale myślałem, że... - przerwał i uśmiechnął się trochę z wysiłkiem. - Jakież to dla ciebie typowe, Potter.

- Nie wiem, o co ci chodzi.

Draco odchylił głowę i zaczął wpatrywać się w sufit.

- Naprawdę?

- Nie jestem jakimś tam altruistą - wybuchnął Harry ze złością. - Ja... Oczywiście, że pamiętam też inne rzeczy. Byłem wtedy dzieckiem, umierałem ze strachu, a kiedy rzucił na mnie zaklęcie Cruciatus...

Oczy Draco momentalnie skupiły się na jego twarzy.

- Kiedy co zrobił?

Harry utkwił wzrok w pełgających w kominku płomykach i starał się zdusić emocje. Nie chciał stracić panowania nad sobą - nie chciał wprawiać w zakłopotanie ani siebie, ani przyjaciela.

- Nadal mam bliznę w miejscu, gdzie Glizdogon naciął mi skórę - powiedział, podwijając rękaw piżamy. - Nie pozwoliłem jej usunąć. To byłoby nie w porządku... To tak jakby udawać, że to wszystko nigdy się nie zdarzyło.

Draco w milczeniu spojrzał na znak. Jego oczy błyszczały w przyćmionym świetle żaru. Oparł się na łokciu i dotknął śladu na ramieniu Harry`ego. Przesunął po nim delikatnie palcami, ledwo wyczuwalnie, niemal pieszczotliwie.

Harry znowu zapatrzył się w zamierający ogień i zaczął cicho opowiadać. O odrodzeniu Voldemorta, o pojedynku, o swoich rodzicach i o zdradzie Moody`ego.

- Hagrid mówił, że na pewno sobie z tym poradzę.

Głos Draco był spokojny i cichy.

- I udało ci się?

- Nie wiem, Draco. Są dni, kiedy wydaje mi się, że nie. - Spojrzał na Ślizgona, który pociągnął go za ramię. A potem dokończył łagodnie: - Teraz może czuję się trochę lepiej.

Westchnął, a w dźwięku tym zawierało się jego całe zmęczenie, smutek i ulga. Wyciągnął się koło Draco, który posunął się, żeby zrobić mu miejsce. Czuł ciepło ciała towarzysza. Draco ziewnął gdzieś koło jego ucha.

- Dzięki - wymruczał Harry. - Że przyszedłeś. I... za wszystko.

- O tak - powiedział Draco cierpko. - Za wszystko. Faktycznie pomogłem ci wtedy, gdy to się działo, prawda?

Harry drgnął a jego okulary otarły się o twarz przyjaciela. Ściągnął je, odłożył na bok i spojrzał na Draco. Teraz, gdy widział go niewyraźnie, gdy nie mógł zobaczyć jego chłodnych oczu, chłopak wyglądał jak senne dziecko.

Przypomniał sobie, co Draco powiedział mu w pociągu, gdy po czwartym roku wracali do domu.

- Cóż, teraz i ty stoisz po stronie przegranych.

- A ty w końcu zacząłeś lepiej dobierać sobie przyjaciół - odparł Ślizgon i roześmiał się trochę gorzko. - Tyle czasu spędziłem zastanawiając się czym mógłbym dopiec ci najbardziej. Nie... nie zwracałem uwagi na to, co się koło mnie dzieje. Nie zdawałem sobie sprawy, co przeżyłeś i że tak bardzo się tym przejmujesz. Nie brałem pod uwagę, że w tym stanie pewnie nie zauważysz krzyczącego na ciebie dzieciaka

- Och, zauważyłem. Zawsze zwracałem na ciebie uwagę - Harry zamilkł na moment. - Jesteś osobą, którą ciężko zignorować.

- Wiem - stwierdził Draco z odcieniem satysfakcji.

- Bo jesteś potwornie irytującym, wstrętnym draniem.

- Oczywiście. - Teraz Draco był wyraźnie z siebie dumny. - W końcu jestem Ślizgonem.

Gdy Draco się uśmiechnął, Harry poczuł na twarzy ruch jego szczęki.

- Pomimo to, - powiedział - jestem ci wdzięczny. I dziękuję, że przyszedłeś tu dzisiaj.

- Myślisz tylko o sobie, nieprawdaż, Potter? Po prostu się nudziłem.

Draco dotknął jego ramienia dokładnie w miejscu, gdzie pod rękawem znajdował się ślad po nacięciu. Fakt, że tak dobrze pamiętał, gdzie znajduje się blizna, spowodował, że ten ponowny dotyk, jeszcze bardziej przypominał pieszczotę.

Leżeli tak blisko, że Harry mógł widzieć Draco bez okularów - jego przymknięte oczy, policzek przytulony do zmiętego płaszcza. Nie zastanawiał się dlaczego jest tak bardzo zadowolony, ze Draco nie zabrał ręki z jego ramienia.

- Dobranoc Draco.

- Och, więc mam spać tutaj, tak? - zapytał z Draco dobrze udawanym oburzeniem. - Wiesz, że powoli zaczynam zapominać jak wygląda moje łóżko?

- Dobranoc Draco - powtórzył Harry niewzruszony.

Nastała chwila milczenia. Dłoń Draco nadal spoczywała na jego ręce.

- Dobranoc, Harry.

*

Kiedy Harry obudził się wczesnym rankiem, był sam. Poszedł do sypialni i przebrał się szybko, bojąc się, żeby nikogo przy okazji nie obudzić. Od tej ich troski - o niego, o trzecie zadanie - było mu niedobrze. Chciał jak najszybciej znaleźć się w Wielkiej Sali.

Gdy zbiegał po schodach, uświadomił sobie, że Draco tam nie będzie. Ślizgon potrzebował przynajmniej trzech kwadransów na uczesanie się i wybór stroju.

Ale Draco jednak czekał na niego przed drzwiami do jadalni. Najwyraźniej nie przebrał się - za to miał idealną fryzurę. Oczywiście - nawet wiedziony na własną egzekucję, Draco domagałby się szczotki do włosów i lustra.

- Wcześnie przyszedłeś. - Dla mnie uśmiechnął się Harry.

- Na kawę. - Draco pociągnął nosem. - Fatalnie spałem. W ogóle nie spałem.

- Oczywiście.

- Nicpoń.

Gdy wchodzili razem do Wielkiej Sali, Harry czuł wielką ulgę. Było zupełnie inaczej, niż na czwartym roku... Może wszystko będzie inaczej.

Już miał zaproponować, żeby zabrali tosty i przeszli się nad jezioro, gdy Draco chwycił go za ramię i poprowadził w stronę stołu Slytherinu.

- Nie będę tu siedział, Draco.

- A prosiłem cię o to?

Draco spokojnie zgarnął wielką górę jedzenia na dwa talerze i napełnił kawą dwa kubki. Potem ruszył w stronę pustej ściany na końcu sali. Usiadł na podłodze, oparł się o mur i spojrzał na Harry`ego, który na ten widok nie był w stanie powstrzymać się od śmiechu.

- Wiesz, nie przepadam za kawą - powiedział Gryfon już spokojniej, sadowiąc się obok przyjaciela.

Draco groźnie łypnął na niego spod oka.

- Wiem. A powiedziałem, że ta kawa jest dla ciebie?

- Wziąłeś dwa... Ech, nieważne.

- No. I żebym już nigdy więcej nie słyszał od ciebie niczego podobnego. Nie życzę sobie żadnych złodziejskich zakusów na moją kofeinę. - Draco pchnął talerz w stronę towarzysza. - Jedz. Wyobraź sobie te nagłówki, gdybyś zemdlał z głodu w połowie zadania.

- Och, to ty powinieneś jeść - odciął się Harry. - To nie ja tu jestem blady i wydelikacony.

- Zamknij się, ty okropny Gryfonku. Teraz jedz i nie przejmuj się tak błahymi sprawami, jak jakiś tam mały Turniej. To nie jest nawet w połowie tak ważne, jak mój projekt z magii kreatywnej.

Draco uniósł wysoko brodę, a Harry usiłował ukryć uśmiech.

Niedawno ogłoszono, że projekt z magii kreatywnej będzie stanowił połowę zaliczenia na egzaminie z tego przedmiotu, a Draco kompletnie oszalał. Pewnego dnia cała podłoga w jego pokoju pokryta była zmiętymi kulkami pergaminów z planami projektów.

- Jestem pewien, że na całym świecie nie ma nic ważniejszego.

Draco mocno kopnął Harry`ego w kostkę.

- Oczywiście. Wiesz co będzie jak zawalę? Wtedy praktycznie rzecz biorąc, obleję cały egzamin, a to oznacza śmierć i ruinę finansową! Moja matka nie zaakceptuje syna, który poniósł taką porażkę. Może nawet będę zmuszony sam się utrzymywać! - Ponownie kopnął Harry`ego. - A ty śmiesz z tego żartować! Możesz już zacząć jeść?

*

Ginny przez całe rano zbierała się na odwagę, by życzyć Harry`emu powodzenia.

To mógł być bardzo ważny moment. Po raz pierwszy Harry pocałował ją w zeszłym roku, gdy gratulowała mu wygranej walki.

Uczesała się (sto pociągnięć szczotką w każdą stronę) i wybrała najładniejszą szatę. Planowała podczas śniadania przechylić się przez stół, chwycić go za rękę i zacząć rozmowę.

Był bardzo nieśmiały... ale na pewnie zrozumie, co chce mu w ten sposób przekazać.

Niestety, kiedy Ginny zeszła na dół, Harry`ego nie było przy stole Gryffindoru. Siedział z Draco Malfoyem pod ścianą i jadł śniadanie. Od czasu do czasu chłopcy kopali się po kostkach.

Ginny potrząsnęła głową i lekko się uśmiechnęła. Z rozbawieniem patrzyła na Harry`ego, który zachowywał się jak dziecko. Zwykle był taki poważny - za co oczywiście nikt nie mógł go winić, biorąc pod uwagę, co chłopak przeżył.

Cała ta sytuacja wprowadzała jednak nieco zamieszania do planu Ginny. Zdecydowała więc, że zatrzyma go w drodze do Wieży Gryffindoru.

Przeżyła chwilę paniki, gdy zorientowała się, że Harry wraz z Malfoyem, zmierzają wprost na boisko quidditcha. Potem jednak uświadomiła sobie, że jeśli za nimi pobiegnie, to żaden Gryfon - a szczególnie jej kłopotliwy braciszek - nie usłyszy, co ma do powiedzenia Harry`emu.

Szybko wstała i ruszyła za chłopcami.

- Harry! - zawołała za nimi zdyszana. - Harry!

Harry chyba jej nie usłyszał, ale Malfoy odwrócił się, a zaraz za nim odwrócił się obiekt jej zainteresowania. Ginny zwolniła kroku, usiłując złapać oddech i odzyskać panowanie nad sobą. Przygładziła też rozburzone włosy. To dało jej szanse obrzucenia Harry`ego krótkim, zachwyconym spojrzeniem.

Ostatnio wyglądał nadzwyczaj dobrze. Ginny oczywiście zawsze uważała, że jest atrakcyjny, ale niedawno i inne dziewczęta wyraźnie zaczęły podzielać jej zdanie.

Nigdy nie spojrzał na żadną z nich. Nigdy nawet nie pomyślał, że może się im podobać - był bardzo skromny.

Uśmiechnął się, jak zwykle promiennie. Wyglądał teraz tak... tak kwitnąco i był taki przystojny. Założył te wspaniałe, nowe ubrania - jej ulubione dżinsy i czerwony obcisły podkoszulek, którego kolor podkreślał czerń jego zmierzwionych włosów.

Gdy patrzył na nią, jego zielone oczy błyszczały słodyczą i szczerością.

- Ginny.

Jak zwykle, kiedy słyszała jak wypowiada jej imię, Ginny zatrzepotało serce i ogarnęła ją gorąca fala radości.

- Har... Harry... Ja... umm... chciałam życzyć ci... powodzenia?

Harry wydawał się nieco zakłopotany.

- Eeee.. dzięki.

Ginny nagle uświadomiła sobie obecność Malfoya, który stał i przyglądał im się z więcej niż rozbawieniem.

Był tak różny od Harry`ego - idealnego, według niej, chłopaka. Nigdy nie widziała, by zachowywał się inaczej, niż złośliwie.

Ale Harry wybrał go na przyjaciela, a wybór Harry`ego musiał być dobry. Ludzie reagowali na tę przyjaźń bardzo dziwacznie, zupełnie jakby nie wierzyli, że Harry potrafi podejmować rozsądne decyzje.

Ginny pomyślała, że pewnie Harry'emu z tego powodu jest przykro, więc odwróciła się i uśmiechnęła do Malfoya najuprzejmiej jak potrafiła. Nie mógł być przecież aż taki zły.

- Cieszę się, że go wspierasz - powiedziała.

Harry obdarzył ją pełnym uczucia spojrzeniem. Malfoy wydawał się coraz bardziej rozbawiony.

- Wszyscy trzymamy za ciebie kciuki - kontynuowała, zachęcona wyraźnym zadowoleniem, które widziała w oczach Harry`ego.

- Ma szczęście, skoro popiera go tak piękna i lojalna osoba - odezwał się Malfoy chwytając ją za rękę. Następnie pochylił się i złożył na jej dłoni pocałunek.

Ginny zaczerwieniła się i zauważyła, że uśmiech Harry`ego zbladł.

- Lepiej już chodźmy. Dzięki Ginny - powiedział Harry. Objął ją i praktycznie rzecz biorąc, przeniósł nieco dalej od Malfoya.

Ginny zamknęła oczy i przez chwilę rozkoszowała się jego bliskością - czuła zapach mydła i dobrze umięśnione ciało zawodnika quidditcha.

Wypuścił ją zdecydowanie zbyt szybko.

Potem odsunął się nieco niezdarnie i odszedł w towarzystwie Malfoya. Ujrzała jak jasna głowa Ślizgona pochyla się ku czarnej czuprynie Harry`ego i usłyszała śmiech. Na pewno droczył się z Harrym na jej temat.

Ginny najchętniej skakałaby z radości. Inny chłopak pocałował ją w rękę, a Harry`emu się to nie spodobało...

Nie, Harry`emu bardzo się to nie spodobało.

*

- Dlaczego to zrobiłeś?

Harry widział, że Draco jest ubawiony - sam był tym wszystkim bardzo wzburzony. Sytuacja stawała się nie do zniesienia.

- Pomyślałem, że będzie śmiesznie - odparł Draco leniwie. - Och, i było. Tak komicznie się rumienicie i podskakujecie. Zdecydowałeś w końcu, czy podoba ci się najmłodsza Weasleyówna?

- Nie! - fuknął Harry.

- Więc Morag nadal ma u ciebie szanse - podsumował Draco z satysfakcją.

- Dalej nie wiem kto to jest Morag! - Harry prawie wrzasnął.

- Prawie od siedmiu lat chodzi z tobą na eliksiry - zauważył Draco z dezaprobatą. - O czym ty myślałeś przez cały ten czas?

- Wybacz. Byłem pochłonięty wszechogarniającą mnie nienawiścią do ciebie. I Snape`a - dodał Harry nieobecnym tonem. - Słuchaj, Ginny jest miła, w porządku? Nie chcę żebyś, wiesz, wprawiał ją w zakłopotanie.

Draco roześmiał się pobłażliwie.

- Przeceniasz mój urok, Potter. Nie zauważyłaby nawet, gdybym zaczął na jej oczach robić striptiz.

- Draco!

Na trybuny zdążało wielu młodszych uczniów, którzy chcieli zająć sobie lepsze miejsca. Na pewno słyszeli obsceniczne komentarze Ślizgona.

Draco wyglądał na bardzo z siebie zadowolonego.

- Nikt nie potrafi tego mówić z takim zgorszeniem jak ty. No, powiedz to jeszcze raz. Zrób to... proszę.

- Dr... zamknij się.

- Oczywiście, o Potężny Chłopcze, Który Przeżyłeś. Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. Przysięgam, że jeśli o mnie chodzi, cnota całego klanu Weasleyów jest bezpieczna. Niech to wielkie wyrzeczenie, będzie moją ofiarą w imię twojego... Ała!

- Zasłużyłeś sobie - poinformował go Harry spokojnie.

- Uderzyłeś mnie! - oburzył się Draco. - Swoją różdżką! Jestem ofiarą toksycznej przyjaźni. Obrażasz mnie. Tak się składa, że atakowanie ludzi różdżką nie jest przejawem bohaterstwa. Uważasz, że jest? Ja nie.

Na widok labiryntu Harry zatrzymał się i zaczął nasłuchiwać.

- Nie podoba mi się to, że trzecie zadanie zaczyna się tak wcześnie - wyrzucił z siebie. - Wiem, że chcieli, abyśmy zdążyli przed zmrokiem, ale wolałbym mieć chwilę, żeby pomyśleć w spokoju.

Chociaż bardzo starał się zachować spokój, na widok wysokiego żywopłotu otaczającego boisko, Harry`ego zaczęło ogarniać uczucie rosnącej paniki. Bał się nawet popatrzeć w stronę zacienionego wejścia do labiryntu.

Draco obejrzał się przez ramię. Harry spojrzał mu w oczy i zobaczył w nich odbicie zmierzającej w ich stronę Hermiony. Wyglądała jak maleńka figurka obramowana srebrem.

- Może powinienem już iść - odezwał się Ślizgon.

- Nie bądź głupi - odparł Harry. - Wiesz, że chcę, żebyś ze mną został.

Hermiona, otoczona innymi Gryfonami, była już prawie przy nich.

- Nie jestem głupi - powiedział Draco kątem ust.

Grupa Gryfonów stanęła tuż przy nich. Hermiona i Ron wymownie odwrócili się tyłem do Ślizgona. Harry spojrzał na zatroskane twarze przyjaciół, nadąsaną minę Draco i uśmiechnął się lekko.

- Och, ależ jesteś. W pewien sposób.

- Jak się czujesz Harry? - zapytała Hermiona, przejęta.

- Nie jestem - złościł się Draco.

Harry powstrzymał się przed pokazaniem mu języka.

- Jesteś.

- Harry! - palce Hermiony tak mocno zacisnęły się na jego ramieniu, że Harry aż się skrzywił.

Harry starał się wywołać wrażenie, że jest bardzo pewny siebie i niczym się nie martwi.

- Świetnie Hermiono - zapewnił ją. - Tylko czuję się trochę... tak, jakbym znowu miał czternaście lat.

Oczy Hermiony wypełniły się współczuciem.

- Och, Harry...

- Hermiono - Harry starał się mówić spokojnie. - Naprawdę nie musisz się nade mną tak trząść. Dlaczego zamiast się zamartwiać, nie zaufasz mi po prostu? Dam sobie radę.

- Ależ ja... ja ci ufam - zdumiała się Hermiona.

- Wiem.

Harry pochylił się ku niej, a dziewczyna otoczyła go ramionami. Jej uścisk był tak mocny i pocieszający, jak zwykle. Hermiona nigdy się nie poddawała.

- Spokojnie, Harry, bo obściskujesz się z czyjąś dziewczyną - ostrzegł go Ron z żartobliwą groźbą w głosie. Harry szeroko uśmiechnął się do niego ponad ramieniem Hermiony.

- Harry, tym razem jest inaczej - zapewniała go Hermiona stanowczo, przeczesując palcami jego czarne włosy. - Podjęto dodatkowe środki ostrożności, nic ci się nie stanie i... i wszystko będzie dobrze.

- Poza tym - dodał Ron z mocą - Jak sam mówiłeś, dasz sobie radę. Znasz teraz znacznie więcej zaklęć, niż wtedy.

Harry nieco spochmurniał.

- I nadal nie jestem w żadnym z nich dobry.

Hermiona niemal udusiła Harry`ego w ostatnim uścisku, a potem odsunęła się.

- Ale tym razem jest inaczej - powtórzyła takim tonem, jakby samą siebie chciała o tym przekonać.

Ron, Neville i Dean zaczęli go poklepywać po plecach, wkładając w ten gest dużo serca. Draco przyglądał się im z uniesionymi brwiami.

- Ona ma rację, wiesz? Tym razem naprawdę jest inaczej - podsumował, gdy zaczęli zbliżać się do nich sędziowie i inni zawodnicy.

Wiem. Ostatnim razem stałeś w tłumie Ślizgonów, a do piersi miałeś przypięty znaczek z hasłem „Potter cuchnie” pomyślał Harry, oczekując na dalszą cześć wypowiedzi Draco.

Ślizgon uśmiechnął się przekornie.

- Teraz jesteś wyższy.

- Och, odwal się. Czemu od razu nie pójdziesz i przypniesz sobie kolejnej idiotycznej odznaki?

- Wcale nie były głupie! Męczyłem się nad nimi kilka godzin! - oburzył się Draco urażony.

- Wiedziałem, że to twoja sprawka - odparł Harry. - Ty prowodyrze wszelkiego zła.*

- Mylisz się co do mnie, Potter. Lżę tylko tych, na których mi zależy.

Harry zdążył jeszcze roześmiać się sceptycznie, zanim Lee Jordan chwycił go za łokieć i powiódł w stronę, gdzie stali inni zawodnicy. Po drodze Harry spojrzał przez ramię i zobaczył, jak profesor McGonagall zagania jego przyjaciół na trybuny.

Draco stał pomiędzy Gryfonami. Najwyraźniej nie czuł się dobrze w tym towarzystwie, bo obrzucał wszystkich pogardliwym wzrokiem. Jego obecność tam wydawała się bardzo nie na miejscu. Ale był tam. Może wreszcie postanowił skończyć z tymi bzdurami.

Ślizgon napotkał wzrok Harry`ego i krzyknął:

- Rusz się, Potter!

Harry ukrył uśmiech, gdy podszedł w końcu do rywali. Francuz wyglądał, jakby zaraz miał zemdleć. Dziewczyna z Durmstrangu uśmiechnęła się lekko do Harry`ego.

- Dobry przyjaciel? - zapytała.

- Tak. - Tym razem Harry nie mógł powstrzymać uśmiechu.

Zaraz potem zorientował się, że Lee Jordan wykrzykuje jego nazwisko.

- ... z osiemdziesięcioma punktami, Harry Potter!

„Na pierwszym miejscu, z osiemdziesięcioma pięcioma punktami, ex aequo - pan Cedrik Diggory i pan Harry Potter”.

Harry poczuł, że usta ma suche jak wiór. Nawet gdyby chciał, nie mógł się już uśmiechać.

*

Wszedł pierwszy. Sam. Tym razem nikt nie stał z nim na stanowisku startowym - nikt, do kogo można by nosić w sercu głęboko ukrytą urazę, ani - Merlinie - nikt kto później mógłby stać się powodem tak wielkiego poczucia winy.

Doszedł do wniosku, że w sumie nie jest tak źle, jak mogłoby być. Ta myśl przyniosła mu wielką ulgę.

Bał się, że wszystko, co przeżywał ostatnio, wróci do niego. Jednak nie czuł nic, prócz litości dla tego naiwnego chłopca, który trzy lata temu stał u wejścia do labiryntu. Nie był już tym dzieckiem, które marzyło tylko o tym, by ktoś uratował go od Dursleyów.

No cóż, w końcu nikt nie uratował go od Dursleyów, ani od Voldemorta, ani innych. Musiał to zrobić sam.

I ostatecznie udało mu się to.

Harry ruszył naprzód, skupiając wzrok na cienistej ścieżce przed sobą.

Zrobił to z pomocą miecza, przy użyciu różdżki, a teraz planował zrobić to ponownie, i tym razem też na pewno mu się uda.

Gdy dotarł do rozwidlenia, podniósł głowę i rozejrzał się uważnie.

I przeżył największy szok swojego życia.

„Oczywiście, biorąc pod uwagę tamten incydent, zapewniliśmy wam maksymalną ochronę...”

„Podjęto dodatkowe środki bezpieczeństwa, nic ci się nie stanie i... i wszystko będzie dobrze.”

Górne krawędzie zewnętrznych ścian żywopłotu zaczęły migotać i rozpływać się, jakby były stworzone z wody, a nie z gęsto ulistnionych gałęzi. Sprawiały teraz wrażenie falującej, szklanej ściany. Harry mógł zobaczyć tłumy zebrane na trybunach, a oni widzieli jego. Wewnętrzne mury labiryntu pozostawały nadal nieprzeźroczyste.

Dumbledore naprawdę nie chciał ryzykować w żaden sposób.

Mam nadzieję, że nie zrobię z siebie głupka przed całą tą publicznością. Draco nigdy nie przestałby mi tego wypominać.

Wyszeptał zaklęcie, a trzymana w ręku różdżka wskazała mu kierunek dalszej wędrówki.

Na ławkach przeznaczonych dla prasy zapanował ruch, gdy reporterzy przygotowywali aparaty. Na szczęście nie myślał o tym. Niedawno dowiedział się, że kilku młodszych uczniów wycięło i przechowywało zdjęcia z gazet, na których on i Draco wychodzą z jeziora - i był tym bardzo zakłopotany.

Gwizdek Lee Jordana zasygnalizował, że pozostali dwaj zawodnicy weszli już do labiryntu.

Harry usłyszał głośny szelest, który przyprawił go o nerwowy skurcz żołądka. Spiął się w oczekiwaniu na spotkanie z pierwszą przeszkodą. Zacisnął zęby i powiedział sobie, że na pewno uda mu się przez to przejść.

W tłumie wypatrzył głowy Hermiony i Rona. Dziewczyna podskakiwała, żeby lepiej widzieć. Ron wymachiwał jedną z flag, na których Dean wymalował godło i nazwisko zawodnika Hogwartu.

Zza zakrętu wynurzył się potwór i Harry musiał się bardzo postarać, aby nie zacząć wymiotować.

Trzęsące się, oślizgłe cielsko olbrzymiego gumochłona prawie całkowicie wypełniało przejście. Zwały przyprawiającej o mdłości skóry o barwie i fakturze podobnej jak u robaka, niemal zupełnie skrywały niewielkie czarne ślepia. Ale w odróżnieniu od gumochłonów, jakie Harry widział do tej pory, ten miał otwór gębowy wypełniony rzędami ostrych jak u rekina zębów. Maszkara kłapnęła paszczą, ale Harry zdążył odskoczyć.

Przednia część ciała gumochłona zakołysała się, jakby stworzenie wietrzyło zdobycz. Po chwili, przy akompaniamencie chrzęstu miażdżonej trawy i przeraźliwego syku, potwór ruszył w stronę Harry`ego.

Harry poważnie zaczął się zastanawiać, czy nie mógłby teraz zrezygnować.

Stwór rzucił się na niego. Harry ponownie zrobił unik, a szczęka bestii zatrzasnęła się o centymetry od jego boku. Głowa gumochłonona przypominała łeb węża i Harry`emu przyszło na myśl, że może powinien spróbować porozmawiać z tym stworzeniem. Jednak zaraz uświadomił sobie, że Dumbledore nie zrobiłby nic, co mogłoby dać reprezentantowi Hogwartu przewagę nad innymi zawodnikami.

Cofnął się krok i jeszcze jeden. Bestia sunęła za nim, niepowstrzymana jak tsunami. W końcu Harry wyczuł za plecami ścianę labiryntu.

Wycelował różdżką i krzyknął:

- Impedimenta! Impedimenta!

Potwór nie przestawał się zbliżać. Wydawało się, że nic nie jest w stanie go zatrzymać; tak jakby impet, z którym się poruszał, mógł przełamać każde zaklęcie. Harry wpatrywał się w małe, czarne oczy. Nagle cielsko zadrżało i znieruchomiało.

Teraz Harry musiał wziąć się w garść i pokonać tę obrzydliwą przeszkodę.

Zaczął wspinać się na gumochłona. Starał się nie dopuścić, by oślizgła powłoka dotknęła jego odkrytej skóry. Obrzydliwa istota nagle wydała skowyt i podźwignęła się, a Harry stracił równowagę i musiał podeprzeć się rękami i kolanami. Jego dżinsy natychmiast pokryła warstwa śluzu.

- Bleee! - Ten okrzyk wyrwał mu się niemal bez udziału świadomości. Nie miał teraz czasu, aby zastanawiać się nad ohydą całej tej sytuacji. Zaklęcie unieruchamiające nie trwało wiecznie, a nie chciał siedzieć na grzbiecie gumochłona, kiedy ten odzyska całkowitą zdolność ruchu.

Błyskawicznie przelazł na drugą stronę i zjechał po śliskiej powierzchni, lądując na wspaniale suchej ziemi. Skrzywiony, najszybciej jak potrafił, oddalił się od pokrytej śluzem masy.

Uh, fuj, ble, nie mógł uwierzyć, że naprawdę dotknął tej ohydnej, odrażającej... pięknej?

Harry zamarł. Pośrodku ścieżki, tuż przed nim, tańczyła wila. Jej nagie stopy trącały źdźbła traw, które przy każdym ruchu pochylały się, jak gdyby pożądały tej delikatnej pieszczoty. Harry nie był wybitnym znawcą urody kobiecej, a raczej urody seksowych boginek piękna, ale nawet on doszedł do wniosku, że znajdująca się przed nim istota jest niewątpliwie wyjątkowo cudowną przedstawicielką swego gatunku.

Jej doskonałe stopy pozostawiały na trawie ślady o kształcie okręgów, które zapraszały wręcz, by do nich wejść. Harry chciał zrobić coś, co wywarło by na niej wielkie wrażenie, uczynić wszystko, żeby stać się godnym jej uwagi, a jednocześnie pragnął tylko zbliżyć się i na zawsze patrzyć już na jej boski taniec.

Zdawała się być skąpana w srebrzystym świetle, jakby poświata, która ją otaczała miała źródło w jej hipnotycznych ruchach ciała... było coś... co musiał zrobić... nie mógł tak stać... ale najważniejsze, że mógł wciąż patrzyć.... może...

Ruchem głowy odrzuciła jasne włosy. Tak jasne, jak włosy Draco.

- Zostań ze mną - wyśpiewała niskim, kuszącym głosem. - I nie myśl o niczym więcej.

Myśl. To słowo podziałało na niego jak kubeł zimnej wody.

Zamrugał i cofnął się. Och, to takie upokarzające - cała szkoła patrzy, a on jak kretyn gapi się na wilę.

Zacisnął powieki, zakrył rękami uszy, przysunął się do ściany żywopłotu i powoli próbował wyślizgnąć się z korytarza. Nagle poczuł jednak na piersi dotyk smukłych dłoni.

Momentalnie otworzył oczy i zatonął w najczystszym błękicie, jaki kiedykolwiek dany mu było oglądać.

- Proszę mi wybaczyć... um... panienko - powiedział starając się, aby w jego głosie nie pobrzmiewał za bardzo ton zgorszenia. - Masz wspaniałą osobowość i w ogóle... wszystko, ale naprawdę, muszę już iść.

- Jestem taka samotna - wymruczała pochylając się nad nim.

- Eeee... - odparł Harry. - Nie, dziękuję. To znaczy... um... to bardzo miła propozycja - dodał grzecznie.

Odsunął się i zostawił ją tam, gdzie stała. Podążyła za nim tańcząc.

- Co robisz później...? - zawołała nieco beznadziejnie.

Harry uciekł. Miał nadzieję, że podczas tego spotkania, nikt nie zrobił mu zdjęcia.

Przez chwilę, niczym nie niepokojony, podążał w kierunku, jaki wskazywała mu różdżka. Niemal odprężył się, kiedy tak biegł przez labirynt.

Nie może być już nic gorszego, niż oślizgły potwór i przeklęta syrena.

Wydawało się, że tym razem przeszkody były co prawda trudniejsze, ale było ich za to mniej. Harry posuwał się spokojnie naprzód, co jakiś czas szepcząc „wskaż mi” w stronę różdżki.

Ale brak następnych utrudnień nie zwiódł go zupełnie. Ten spokój był złowieszczy, a panująca wokół martwa cisza wywoływała w nim poczucie zagrożenia. Wiedział, że nie jest bezpieczny. Miał wrażenie, że czai się w tym jakiś podstęp.

Bądź ostrożny napomniał się w duchu. Uważaj. Pamiętaj co masz zrobić. Nie pozwól, żeby coś cię...

Coś uderzyło w niego z taką siłą, że przewrócił się na ziemię, a różdżka wypadła mu z ręki.

... zaskoczyło.

Harry próbował wykręcić się spod wbijających mu się w plecy, ostrych kłów i dosięgnąć różdżki. Obrócił się na wznak i znalazł twarzą w pysk z... lwem. Zwierzę dyszało, a jego zakrzywione zęby znajdowały się tuż przy głowie Harry'ego. Wokół kłów potwora migotały maleńkie, niebieskawe płomyki.

Pazury. Kopyta. Lew. Ogień.

Z niesamowitą wprost jak na tę sytuację jasnością, przypomniał sobie obrazek z jednej z książek Hermiony.

Lew z przodu, wąż z tyłu, a koza pośrodku.**

Chimera.

Harry ze świstem wciągnął powietrze i rozpaczliwie starał się na oślep dosięgnąć różdżki, aż w końcu jego palce zacisnęły wokół drewna.

Chwilę później zdał sobie sprawę, że trzyma w ręku gałązkę z półprzeźroczystego żywopłotu. Wypuścił ją z dłoni i próbował wydostać się spod dziwotwora. Kiedy mu się to nie udało, chwycił ponownie patyk i wepchnął go do paszczy monstrum, oczekując, że za moment poczuje na twarzy żar płomieni.

Potwór warknął i zniżył pysk. Jeden z zakrzywionych kłów musnął policzek Harry`ego. Chłopak poczuł stróżkę krwi płynącej z rany. Przycisnął patyk i wbijając go głębiej w gardło zwierzęcia modlił się, aby jego broń nie spłonęła.

Walczę z przerażającą, ogromną poczwarą, za pomocą małej gałązki, pomyślał krzywiąc się z wściekłości. I to mają być te wyjątkowe środki bezpieczeństwa?

Chimera warknęła i cofnęła się, a Harry uniósł dłoń, by zetrzeć z twarzy krew.

Gdy spojrzał na rękę, była czysta.

Zwierzę ponownie ruszyło do ataku, ale Harry przetoczył się i ponownie wraził patyk w jego gardziel. Jego myśli pracowały na przyspieszonych obrotach.

Nieoczekiwanie usłyszał w głowie echo słów wuja Vernona, który pewnego dnia, przy śniadaniu mówił, że pomysł obniżenia podatków dla upośledzonych umysłowo to... chimera.

Mrzonka. Urojenie. Ułuda.

Harry z całej siły wepchnął patyk do gardła chimery. Popychał mocniej i mocniej, dopóki zwierzę się nie przewróciło. Harry całym ciałem przycisnął bestię do ziemi i pochylił się.

- Nie możesz mi nic zrobić - wydyszał. - Nie jesteś nawet prawdziwa.

Prawie upadł, gdy istota się rozpadła, ale udało mu się podeprzeć się i chwiejnie wstać.

Ciężko dysząc, otarł rękawem czoło, podniósł różdżkę i skierował się do następnego przejścia.

Wszedł prosto w płomienie.

Krzyknął zaskoczony, ale zaryzykował i zamiast cofnąć się, ruszył naprzód.

Stanął rozglądając się wokół i czekając na uczucie paniki wywołane bólem lub zapachem palącego się ubrania i włosów. Zaraz potem zdał sobie sprawę, że nic mu nie jest. Nie czuł żaru. To nie był prawdziwy płomień.

Był iluzją, podobnie jak chimera.

Harry wziął głęboki oddech, otworzył oczy i ujrzał lśniący Puchar Turnieju Trójmagicznego, stojący na cokole tuż przed nim.

Zamrugał z niedowierzaniem.

To nie może być koniec. Cały ten strach, którym napełniał go tegoroczny turniej, drugie zadanie i jego konsekwencje, myśli o Cedriku, które nawiedziły go poprzedniej nocy, przerażenie spowodowane walką z potworami... Czy to wszystko mogło skończyć się w ten sposób?

Cóż - na to wyglądało. Przed nim stał puchar. Jedyne co musiał zrobić, to zabrać go z cokołu. I przynajmniej o to nie będzie musiał się już martwić.

Gdy wyciągnął rękę, żeby go chwycić, ogarnęła go ulga i poczuł się tak lekko.

Później zdał sobie sprawę, że gdy sięgał po puchar, w ogóle nie myślał o Cedriku.

W następnej sekundzie martwa twarz Cedrika była jedynym, o czym mógł myśleć. Poczuł znajome szarpnięcie w okolicach pępka, a zdradziecki świat umknął mu spod nóg. Wypełniło go lodowate przerażenie, a przez głowę przebiegła mu straszna myśl:

To dzieje się znowu!

*

Tym razem Harry był silniejszy, niż ostatnio, a podczas podróży po labiryncie nie odniósł żadnych obrażeń. Skoncentrował się, aby podczas lądowania nie upaść na ziemię. Po zderzeniu z podłogą zatoczył się lekko, usiłując odzyskać równowagę i stanął prosto. W ręku nadal ściskał puchar.

Nie upuść go; pilnuj, żeby go nie zgubić; może dzięki niemu, będziesz mógł wrócić.

Wyciągnął różdżkę i zastygnął w bezruchu.

Jego oczy przyzwyczaiły się w końcu do ciemności. Przynajmniej nie był na cmentarzu... Znajdował się w swoim dormitorium, w Wieży Gryffindoru. Była noc, nie paliło się żadne światło, a w pokoju nie rozlegał się żaden dźwięk.

W sypialni nie było śladu czyjejkolwiek obecności. Wszystkie łóżka był puste.

Tak jak Seamusa...

Tknięty trwogą, rozejrzał się wokół i o zrobił krok, chcąc oddalić się od opuszczonego łóżka Rona. Podłoga pod jego stopami zaskrzypiała głośno; zabrzmiało to tak, jakby od wielu lat żaden odgłos nie mącił ciszy tego pokoju.

Cisza i ciemność były ciężkie i przytłaczające. Harry nie mógł dłużej znieść widoku pustych łóżek. Odwrócił się i wybiegł przez drzwi. Ciężko dyszał, a serce waliło mu jak młotem. Skierował się do pokoju wspólnego, modląc się po drodze, by spotkać kogoś, kto będzie w stanie mu pomóc, wyjaśnić...

Pokój wspólny był tak samo mroczny, zimny i pusty, jak dormitorium.

W kominku znajdowały się pozostałości bardzo starych, nie do końca dopalonych szczap, a na stoliku, obok ulubionego fotela Hermiony leżała jej książka „Mężczyzna, który zbyt mocno kochał smoki”. Harry zauważył, że była otwarta na tej stronie, którą dziewczyna czytała zeszłej nocy. Do końca książki zostało tylko kilka kartek i Hermiona bardzo chciała doczytać ją przed pójściem spać.

Widocznie jednak ktoś przekonał ją, by odłożyła książkę. Ale kiedy Harry dotknął strony, zorientował się, że pokrywa ją gruba warstwa kurzu.

Odskoczył do tyłu, z gardłem ściśniętym grozą - poczuł się tak, jakby dotknął ręki, która okazała się zimna i martwa.

Niemal kompletnie oszalały, zrobił coś, co nie zdarzyło mu się nigdy do tej pory. Nie zastanawiając się ani chwili, wbiegł po schodach i wpadł do dormitorium dziewcząt.

Nic. Absolutna cisza. Wielki, bogato zdobiony motyl, który Parvati tak lubiła nosić we włosach, przykryty był pyłem tak dokładnie, że nie było widać jego kolorów. Jęk przerażenia, który wyrwał się Harry`emu z ust, wydawał się być jedynym dźwiękiem na świecie. Uciekł z tego tchnącego martwą pustką pomieszczenia, pobiegł przez pokój wspólny, wypadł na korytarz mijając portret Grubej Damy i...

Pokryte warstwą kurzu, różowe barwy i krągłe kształty sprawiały wrażenie, jakby obraz umarł i stał się duchem.

- C... co się stało? Gdzie są wszyscy? - wyjąkał Harry, a jego głos odbił się od pustych ścian korytarza.

- Nie wiem o czym mówisz - odparła Gruba Dama. - Faktycznie ostatnio rzadko tu ktoś wchodzi lub wychodzi... ale...

Przerwała, a na jej twarzy odmalowało się zdumienie. Pył na ramach sugerował, że portret nie był otwierany od kilku dobrych lat.

- Nieważne - ziewnęła. - Skoro już tu jesteś, czy mógłbyś przypomnieć mi hasło?

- Um... Czarodziejskie dowcipy Weasleyów.

Nie zatrzymuj mnie dłużej, proszę.

Harry czuł suchość w gardle, a jego wnętrzności skręcały się ze strachu.

- Faktycznie - wymamrotała Gruba Dama. - Myślę, że powinniście je w końcu zmienić...

Obraz z przeraźliwym zgrzytem zamknął przejście do kwater Gryffindoru, a Gruba Dama zapadła w drzemkę. Echo trzaśnięcia jeszcze chwilę rozbrzmiewało w pustych korytarzach.

Harry zbiegł po marmurowych schodach i w chwilę później znalazł się w Wielkim Holu. Właśnie miał skierować się do lochów Slytherinu, gdy ogarnęła go fala panicznego lęku. Oparł się o ścianę, zbyt słaby aby biec dalej i zacisnął powieki.

Słyszał swój krótki, urywany oddech i przyspieszone bicie własnego serca. Otworzył oczy i spojrzał w górę. Cały sufit zasnuty był pajęczynami. Ale dopiero gdy uświadomił sobie jak bardzo boi się zobaczyć pusty pokój Draco, uwierzył, że naprawdę wszyscy zniknęli.

Zdał sobie sprawę, że w progi jego domu wstąpiła groza, i że ten dom został mu odebrany.

Nawet Hogwart nie był bezpieczny. Nawet Hogwart i wszyscy, których kochał, zostali zniszczeni, a on nie potrafił ich przed tym ochronić.

Prawie krzyknął, gdy nagle z Wielkiej Sali dobiegł go brzęk naczyń. Rozpaczliwie próbując stłumić narastającą w nim nadzieję i uczucie strachu, otworzył drzwi.

Po jadalni kręciły się skrzaty domowe. Nakrywały do wielkiej uczty - jedne donosiły coraz to nowe, wypełnione jedzeniem półmiski, inne rozkładały talerze, stawiając je przed pustymi, zakurzonymi krzesłami. Zapach ciepłego jedzenia przyprawił Harry`ego o mdłości.

Któryś ze skrzatów zauważył go i zapiszczał radośnie:

- Jeden z paniczów powrócił!

Wszystkie skrzaty natychmiast podbiegły do niego i łapiąc Harry`ego za ubranie, usiłowały zaciągnąć go do stołu Gryffindoru. Dotyk chudych, chwytliwych rąk wywołał w nim jeszcze większe nudności.

- Co wy, do diabła, wyprawiacie?

Mrużka spojrzała na niego swymi wielkimi i raczej przerażającymi oczami.

- Ostatnim rozkazem było nakarmić Harry`ego Pottera. Przygotowywaliśmy obiad strasznie dużo czasu. Bardzo się cieszymy widzieć cię wreszcie. Mamy nadzieję, że panicz Harry głodny.

- Puśćcie mnie!

Nie pamiętał później czy usiłując się od nich uwolnić, nie wymierzył im kilku kopniaków. Takie zachowanie za bardzo przypominało to, w jaki sposób traktował swoją służbę Lucjusz Malfoy; za bardzo przypominało samego Lucjusza Malfoya, a Harry nie chciał o nim pamiętać.

Rozpaczliwie pragnął wydostać się stamtąd, nawet jeśli jedyne co mógł zrobić, to wbiec na schody z zamiarem dostania się do gabinetu Dumbledore`a. Był na drugim piętrze, gdy uderzyła go myśl, że Dumbledore`a przecież nie ma. Stanął przed figurą chimery, spojrzał w jej kamienne oczy i wybuchnął histerycznym śmiechem, zastanawiając się, czy Fawkes nadal siedzi w gabinecie oczekując, że ktokolwiek powróci. Tak jak Gruba Dama. Tak jak skrzaty domowe.

Nie wymówił ani słowa, a jednak pomnik odsunął się, a zaraz potem z góry zjechały strome, kręte schody.

Harry był zbyt zmęczony by poczuć zaskoczenie, zbyt zmęczony by bać się jeszcze bardziej - lęk zdawał się być tak odległy. Zarejestrował tylko niewyraźne ukłucie strachu, gdy ujrzał sunącego powoli po schodach, wielkiego węża. Natychmiast rozpoznał Nagini - tak często widywał ją w snach....

Wąż wpełzł na kamienną posadzkę korytarza, uniósł łeb i zaczął wpatrywać się w niego okrągłymi, zamglonymi oczami.

Dopiero gdy schody zniknęły w górze i dało się słyszeć, że ktoś na nie wchodzi, uczucie grozy powróciło do Harry`ego ze zdwojoną siłą.

Czekał, trzymając w jednej ręce różdżkę - w drugiej, kompletnie bezużyteczny puchar. Najniższy stopień zrównał się w końcu z podłogą.

Na schodach stał Voldemort. Dokładnie taki, jak go Harry zapamiętał - ta sama, niemal biała twarz, o ostrych rysach znamionujących bezwzględność. Gdy ujrzał Harry`ego, jego czerwone oczy zwęziły się z gniewu.

A Harry był teraz sam; wszyscy jego przyjaciele odeszli; nie miał już o co walczyć.

- A teraz, - odezwał się Voldemort - myślę, że pokłonisz mi się bez stosowania jakichkolwiek środków perswazji.

Harry wpatrywał się w niego długi moment.

- Ty sukinsynu - powiedział dobitnie. - A dlaczego miałbym to zrobić? - zapytał powoli, gorączkowo myśląc.

Niemożliwe, żebym przeniósł się w przyszłość, nawet podczas turnieju. I niemożliwe, żeby to była noc. I ten kurz wszędzie, to zbyt nieprawdopodobne.

To wszystko nie dzieje się naprawdę. To musi być iluzja, jak chimera, jak ogień, to...

- Nie jesteś nawet prawdziwy!

Ale Voldemort nie zniknął. Zaczął pokonywać ostatnie stopnie schodów.

To nie wystarczy pomyślał Harry z rozpaczą. Muszę zrobić coś więcej, tak jak z tym patykiem; tak jak wszedłem w płomienie...

A to po prostu było niewykonalne. Nie mógł zrobić nic, aby pokonać Voldemorta.

Ale nie zamierzał uciekać

Stał w miejscu, drżąc cały, gdy Voldemort zbliżał się do niego. Nie zawahał się jednak, gdy spojrzał w tą nieludzką twarz. Uniósł różdżkę w tym samym momencie, gdy uczynił to przeciwnik.

Zawiodłem. Zawiodłem wszystkich - pomyślał nieoczekiwanie jasno.

Voldemort otworzył usta, a Harry starał się przypomnieć sobie jakieś zaklęcie, które mógłby rzucić i...

Nagle otoczyło go światło. Znowu był dzień, a iluzja rozpływała się i w końcu rozwiała się zupełnie, jakby jej nigdy nie było.

Puchar w jego dłoni także zniknął. Tuż przed nim, na cokole stał prawdziwy puchar. Sięgnął po niego i... stał na zewnątrz labiryntu.

Wygrał Turniej Trójmagiczny. Wszystko się skończyło.

Zmrużył oczy przed słońcem i spojrzał na stojącego na przeciw niego Dumbledore`a. Na twarzy dyrektora malowała się powaga. Harry nie miał czasu pomyśleć, co powinien teraz zrobić, ani co czuje, ani co chciałby teraz zrobić - wygrał coś więcej niż turniej.

Dumbledore stał bez słowa, gdy wokół Harry`ego rozbłysły flesze, a euforia tłumnie otaczających go przyjaciół przesłoniła wszystko.

Ręce Rona zacisnęły się na jego ramionach.

- Harry! Zniknąłeś... tak po prostu... Niemal oszaleliśmy ze strachu o ciebie. Nic ci nie jest?

Harry popatrzył na Rona, którego piegowata twarz wydawała się płonąć. Na jej widok Harry przypomniał sobie puste łóżka w dormitorium.

- Wszystko w porządku - powiedział wolno.

Syriusz i Lupin żywo dyskutowali o czymś z Dumbledore`em. Hermiona usiłowała przecisnąć się przez tłum, ale jej głos był zbyt cichy, by dotrzeć do uszu dyrektora.

- Profesorze! Profesorze... czy to zniknięcie było konieczne?

Okrągła twarz Neville'a jaśniała, gdy spojrzał na Harry`ego ponad ramieniem Rona. Jego mina bardzo przypominała tę, która pojawiała się na obliczu Colina, gdy chłopak był w pobliżu Harry`ego.

- To było fantastyczne, Harry - pogratulował mu z całego serca.

- Na Merlina, Longbottom, mówisz to tak, jakbyś komentował jakiś wyjątkowy eksces alkowiany.

Ton tego głosu uświadomił Harry`emu, że coś jest nie tak. Spojrzał na Draco i uśmiech zamarł mu na ustach. Uśmiech, który nie miał początku zanim się skończył; jak wąż połykający swój własny ogon. Jak wąż.

Draco stał w pewnej odległości od największego skupiska ludzi. Przyjął postawę, która skutecznie zniechęcała innych do zbyt bliskiego podchodzenia, dzięki czemu Ślizgona otaczała pusta przestrzeń. Usta chłopaka wykrzywiały się w pogardliwym uśmieszku, a chłodne oczy utkwione były w Harrym.

- Gratuluję, Potter - wycedził. - Kolejnego oszałamiającego pokazu totalnej głupoty. Świetnie ci poszło. Jak zwykle.

Odwrócił się i odszedł.

- Co za drań! - wybuchnął Ron. - Nie słuchaj go Harry. Jest zazdrosny... zawsze ci wszystkiego zazdrościł.

Ciemne oczy Ginny otworzyły się szeroko.

- Dobrze się czujesz, Harry?

Harry uwolnił się od Rona i popatrzył za Draco. Był zszokowany i niczego nie rozumiał. Czuł tylko palącą potrzebę wyrwania się stąd i natychmiastowego pospieszenia za Ślizgonem. Musiał dowiedzieć się, o czym Draco mówił.

Gdy zdał sobie sprawę, że nadal trzyma puchar, wcisnął go Ronowi do ręki.

- Potrzymaj go przez chwilę, dobrze? - powiedział i zaczął przeciskać się pomiędzy Gryfonami.

Musiał odnaleźć Draco i przyprowadzić go z powrotem. To było tak oczywiste, że prawie nie zwracał uwagi na ręce, które próbowały go zatrzymać, gdy przechodził.

Uparcie podążał za Draco, który opuścił boisko i znikał za pagórkiem. Chłopak kierował się w stronę zakazanego lasu. Chyba naprawdę nie chciał, żeby ktoś za nim poszedł.

Nagle zaczęło padać. Z nieba leciały maleńkie krople deszczu, nie większe niż ziarnka maku. Harry poczuł, że zaczyna ogarniać go złość i niepokój. Co takiego zrobił? Dlaczego Draco zachował się w ten sposób? Do diabła! Był taki zmęczony, niemal oszalał ze strachu i tak czekał na... chwilę spokoju i... tak chciał zobaczyć, że Draco czuje ulgę albo cieszy się na jego widok, a on... Tego się nie spodziewał!

Skupił wzrok na majaczącej w oddali jasnej czuprynie i zaczął biec. Draco nie wiedział, że ktoś za nim idzie, więc nie spieszył się zbytnio. Harry dogonił go w miejscu, gdzie ostatnio wchodzili do Zakazanego Lasu. Złapał Ślizgona za ramię, obrócił go i zaczął krzyczeć:

- Co to do diabła miało znaczyć, Malfoy?!

Twarz Draco była niemal biała, widniał na niej wyraz zawziętości, a krople deszczu spływające po policzkach przypominały łzy.

- Po prostu ci gratulowałem - odparł Draco spokojnie. - To był wspaniały pokaz samobójczej niemal głupoty. Powiedziałbym nawet, że najlepszy ze wszystkich przedstawień jakie dałeś do tej pory. Kto wie jakich zaszczytów teraz dostąpisz? A teraz, skoro już złożyłem ci należny hołd, możesz wrócić do swojego fanklubu. Umierają pewnie z tęsknoty za tobą.

Harry spojrzał mu w oczy. Draco nie odwrócił wzroku

- Możesz przestać zachowywać się jak kretyn? - zapytał Harry cichym, gniewnym głosem.

- Możesz przestać być takim kretynem? - spytał Draco zimnym, pogardliwym tonem.

Wyszarpnął rękaw, za który przytrzymywał go Harry, ale Gryfon błyskawicznie chwycił go za ramię. Harry zauważył, że usta Draco wykrzywiają się w drwiącym uśmiechu. Usiłował przypomnieć sobie, kto, kogo tak bardzo nienawidzi, robi podobną minę i uprzytomnił sobie, że to typowy grymas Malfoya.

Tamtego Malfoya. Malfoya który teraz właśnie przed nim stoi. Harry poczuł nieprzeparte pragnienie, żeby go uderzyć, ale nie zrobił tego. Z prostego powodu - tamten Malfoy nie przejmowałby się, że brawura Harry`ego mogła go doprowadzić do śmierci.

- Może na chwilę przestaniesz mnie obrażać i powiesz w końcu, co ja takiego zrobiłem?! - wybuchnął Harry. - Zrobiłem to, co musiałem zrobić! Nie rozumiem dlaczego jesteś taki wściekły, wiec skończ z tymi bredniami i powiedz mi, o co do cholery chodzi!

- Co zrobiłeś? - zirytował się Draco. - Walczyłeś z chimerą za pomocą patyka!

- Słuchaj, ja musiałem... tam nie było nic innego... nie miałem czasu, żeby myśleć nad...

- Myśleć?! - Draco był tak wściekły, że krzyczał falsetem. - Ty nigdy nie myślisz...!

- Myślę o tobie przez cały czas! - wrzasnął Harry.

Stali naprzeciw siebie dysząc ciężko, z twarzami błyszczącymi od deszczu i mierzyli się wzrokiem. Ramię pod ręką Harry`ego unosiło się i opadało w rytm krótkich urywanych oddechów. Usta Draco zaciśnięte były w cienką linię.

- Jesteś beznadziejnym głupcem - odezwał się w końcu Ślizgon.

- Nie wiem o czym...

- Posłuchaj, to musi się skończyć, rozumiesz? - przerwał mu Draco ostro. - Musi się skończyć; to całe bohaterstwo, te wszystkie próby ocalenia nas wszystkich; wiem, że cały czas o tym myślisz. Nie możesz sam pokonać wszystkich potworów!

- Ja nie... Nie mam... Och, na Merlina, Draco, to dlatego tak wariujesz?

Draco, który nigdy nie unikał niczyjego wzroku, patrzył teraz w ziemię.

- Nie wiem o czym...

Harry poczuł, że nagle ogarnia go spokój - zupełnie jak wtedy, gdy stał u wejścia do labiryntu.

- Draco. Draco, spójrz na mnie. - Chłopak nie posłuchał, wiec Harry chwycił go pod brodę i uniósł jego głowę. Draco spoglądał na niego szeroko otwartymi oczami, w których czaiło się upokorzenie. - To nic złego, że się o mnie martwisz - powiedział miękko.

- Nie wiem o czym mówisz Potter... - odparł Ślizgon zupełnie bez przekonania. Tylko ręka Harry`ego powstrzymywała go przed odwróceniem twarzy.

Deszcz zawsze powodował, że włosy Draco przestawały być idealnie gładkie. Ale w to nie był najlepszy moment, żeby wspominać Ślizgonowi, że jego włosy zrobiły się puszyste.

- Troska o kogoś jest czymś dobrym - rzekł Harry łagodnie. - Wiem, że nie nawykłeś do tego...

- Zwariowałeś Potter? Ja się martwię cały czas. Wszyscy w szkole są zagrożeni. Moi Ślizgoni znajdują się w niebezpieczeństwie, a ja nie wiem, jak ich ochronić...

- I to właśnie twój problem! - krzyknął Harry. - Przyzwyczaiłeś się, że chronisz ludzi wydając im rozkazy; że jesteś silniejszy niż inni; i że zawsze ze wszystkim sam potrafisz sobie poradzić. Dlatego właśnie zachowujesz się jak idiota. Bo jesteś przerażony i zagubiony, gdy komuś, na kim ci zależy, grozi niebezpieczeństwo, a ty nie jesteś w stanie nic na to poradzić!

- Co z tego?! - odwrzasnął Draco. - Ty jesteś taki sam! Jesteś nawet jeszcze gorszy!

Harry przypomniał sobie co czuł, gdy wszyscy zniknęli - ten ból i gorycz świadomości, że ich zawiódł.

- Wiem - przyznał stłumionym głosem. - Dlatego właśnie potrafię zrozumieć co czujesz.

Draco spojrzał na Harry`ego i przygryzł wargę. Potem delikatnie odsunął dłoń Harry`ego ze swojej twarzy i pozwolił jej opaść.

- Nie jestem gorszy niż ty, Draco - stwierdził Harry krzyżując ręce na piersi. - I nie będziesz mi rozkazywał.

- A ja nie jestem gorszy niż ty, Harry - odciął się Draco. - I nie chcę więcej żadnych awantur o zgłaszanie się na niebezpieczne posterunki.

- To nie... Ja tylko chciałem... - Harry westchnął ciężko. - W porządku. Przepraszam.

Draco skinął głową.

- Przepraszam, jeśli... zachowałem się trochę jak dupek. Oczywiście nadal twierdzę, że jesteś durnym samobójcą. Powinieneś zostać i migdalić się z tą miłą wilą. - Ślizgon rozpromienił się. - Właściwie to myślę, że była tobą naprawdę zainteresowana. Mógłbyś...

Harry nie mógł powstrzymać się od śmiechu.

- Jesteś niemożliwy.

Draco uśmiechnął się w odpowiedzi, uniósł rękę i dotknął twarzy Harry`ego.

Harry poczuł jak chłodne i wilgotne palce przesuwają się po jego policzku. Spojrzał na przyjaciela i pomyślał o tym potwornym lęku, który nie pozwolił mu się ruszyć, by zejść do lochów i zobaczyć opuszczony pokój Draco.

Draco zabrał rękę i przyjrzał się palcom.

- Jesteś strasznie brudny - zauważył.

Harry złapał go za nadgarstek.

- Wróć ze mną na stadion - poprosił. - Muszę jakoś przebrnąć przez to całe zamieszanie.

- Och, na Merlina! - krzyknął Draco zaskoczony. - Oczywiście, że musisz! Przecież będzie ceremonia! Wręczą ci pieniądze! Ty głupku, co ci wpadło do głowy, żeby włóczyć mnie teraz po takich miejscach, jak to?

Harry uniósł brwi. Draco nie był nawet odrobinę zakłopotany - ten chłopak nie miał za grosz wstydu!

- Chodźmy - powtórzył Harry, a Draco pozwolił powlec się w stronę boiska.

Gdy podeszli do Gryfonów, Ginny obdarzyła Harry`ego promiennym uśmiechem. Ron obrzucił go wściekłym spojrzeniem, i pogardliwie łypnął okiem w stronę Draco.

- Proszę Harry, weź to - powiedział wtykając puchar w wolną rękę Harry`ego. - Muszą włożyć do niego pieniądze, a potem Knot ponownie wręczy ci puchar podczas ceremonii. Potem będą przemówienia i tak dalej. Ludzie chcą ci zrobić zdjęcia. Prawie oszalałem...

Jakby na potwierdzenie słów Rona, ujrzeli zbliżającą się ku nim armię fotografów. Ron odsunął się szybko i stanął obok Hermiony.

Harry przypomniał sobie, że jest brudny i poraniony, i zapragnął nagle, żeby w pobliżu był Hagrid, za którego wielkimi plecami mógłby się ukryć.

- Och, tylko nie to - szepnął.

- Jeśli chcą, mogą robić zdjęcia mnie - oznajmił Draco z widocznym samozadowoleniem. - Jestem przystojny i fotogeniczny.

W ich stronę przepychał się Knot. Odkąd zaczęły się zniknięcia, minister nie był już tak pewny siebie, najwyraźniej jednak, na tę specjalną okazję, odzyskał nieco tupetu. W rękach trzymał sakiewkę z pieniędzmi i parł przez tłum. Harry przyglądał mu się nieufnie, jednak urzędnik wydawał się tego nie zauważać.

- No wiesz, Harry? Gdzieś ty był? - zaczął Knot. - Masz, weź to i włóż do pucharu... Powiesz kilka słów, prawda? - dodał, gdy Harry puścił rękę Draco, by odebrać pieniądze.

- Eee... - wydukał Harry przestraszony. - Przemówienie?

- Proponuje, żebyś zabrał ze sobą na scenę tę wilę i poprosił, by zrobiła striptiz - zasugerował Draco. - To wystarczy, żeby wszyscy przestali zwracać na ciebie uwagę. Albo sam się rozbierz. Spójrzmy prawdzie w oczy, ci fotografowie są głodni każdego twojego kawałka.

- Dziękuję Draco - rzekł Harry kątem ust. - Masz jakieś pomysły, które nie wymagają publicznego obnażania się i siania zgorszenia?

- Ja? - oburzył się Draco. - Nigdy!

- Za kilka minut powinieneś znaleźć się na scenie, Harry - oznajmił Knot. - Przytrzymaj na chwilę puchar, muszę zabrać moje notatki do przemówienia...

Minister spiesznie odszedł. Harry popatrzył za nim, potem omiótł wzrokiem ludzi robiących mu zdjęcia i spojrzał na trzymane w ręku złoto. Niemal słaniał się ze zmęczenia.

W końcu podjął decyzję i uśmiechnął się do Draco.

- Zmieniłem zdanie - stwierdził. - Chodźmy stąd.

- Co?!

Harry upuścił sakiewkę i ponownie chwycił Draco za rękę. Ślizgon schylił się i podniósł pieniądze. Był wyraźnie zgorszony.

- Nigdy, przenigdy nie rzucaj pieniędzy, aby kogoś chwycić! - pouczył go Draco surowo. - Za pieniądze możesz każdego kupić!

- A ciebie? - dopytywał się Harry. - Chodź. Chcę stąd iść.

- Mnie oczywiście nie - odparł Draco poważnie. - Ja jestem bezcenny. Gdzie konkretnie chcesz iść?

- Nie wiem. Gdziekolwiek. Byle gdzie. Z tobą.

Draco spojrzał na niego prawie z respektem.

- Ty mówisz poważnie. Jesteś szalony.

Harry uśmiechnął się beztrosko. Tamto wszystko było iluzją. Turniej się skończył, a on nie zamierzał wygłaszać żadnego cholernego przemówienia. Odwrócił się i nie wypuszczając ręki Draco, zaczął iść. Ślizgon roześmiał się i nie opierając się, poszedł za nim.

- Nie mogę uwierzyć, że przywlokłeś mnie tu tylko po to, żeby zaraz stąd odejść.

- Och, ale teraz to co innego - powiedział Harry z pełnym przekonaniem. Gdy odeszli wystarczająco daleko, Harry przyspieszył kroku. - A tak przy okazji, Draco... Masz juz jakieś plany na sobotę?

- Na razie nie - odparł Draco ostrożnie. - A co?

- Mam dla ciebie prezent - powiedział Harry, starając się, aby jego głos brzmiał obojętnie.

Draco był zachwycony.

- Prezent? Z jakiej okazji? A nie mógłbym go dostać już teraz? Co to jest? Czy to coś błyszczącego? Podpowiedz coś.

Harry spojrzał na niego przez ramię.

- Draco?

- Tak? - zapytał Ślizgon, najwyraźniej zajęty rozważaniami dotyczącymi prezentu.

- Mógłbyś się pospieszyć?

Deszcz nadal mżył, gdy śmiejąc się zbiegali z pagórka, ścigani przez grupę reporterów.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
10(2), Rozdziat dziesiaty
Rozdział dziesiąty i jedenasty
Nieof tłum Błękitna godzina rozdział dziesiąty
Rozdział dziesiąty i jedenasty
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
DOM NOCY 11 rozdział dziesiąty
Rozdział dziesiąty
Nieof tłum Błękitna godzina rozdział dziesiąty
Walking DISASTER ROZDZIAŁ DZIESIĄTY TŁUMACZENIE DiabLica090
Rozdział dziesiąty
rozdzia a3+dziesi a5ty HU7CCNMAPYJHOI25RAI7OBBFZ63573MM2DA273A
Podstawy zarządzania wykład rozdział 05
2 Realizacja pracy licencjackiej rozdziałmetodologiczny (1)id 19659 ppt
Ekonomia rozdzial III
rozdzielczosc
binarne dziesiętne
kurs html rozdział II
Podstawy zarządzania wykład rozdział 14
CZY DZIESIECINA JEST OBOWIAZKOW Nieznany

więcej podobnych podstron