Ziegesar Cecily von Plotkara Wejście Carlsów (cz 2)


pies musi się wybiegać

W środę po szkole Baby ruszyła do Kompleksu Cashmanii, nie mogąc się już doczekać sam na sam z psami. Ze wszyli kich, których poznała w^Nowym Jorku, one były najbardziej ludzkie.

Tak, to brzmi sensownie.

Zobaczyła J.P. stojącego przed budynkiem z trzema psn« mi szarpiącymi się na smyczach. Uśmiechnął się na jej widok, a ona podeszła do niego i się pochyliła, żeby się przywiliu' z zachwyconymi psami.

Myślała, że kontakt z naturą i zwierzętami pomoże jej si| odprężyć, ale nie w towarzystwie przyszłego potentata rynku nieruchomości. Złapała trzy smycze i ruszyła przodem.

- Ostatnio miałem sporo stresów. Pomyślałem, że towii rzystwo kundli dobrze mi zrobi - mówił, idąc szybko, by do­trzymać kroku Baby.

To nie są kundle. - Spiorunowała go wzrokiem. Zastanawiała się, czym mógłby się zamartwiać rozpiesz-"iiv J.P., ale postanowiła nie pytać. Słońce zaczynało już i' Ilodzić, malując jaskrawoniebieskie wrześniowe niebo po-I) ii .uiczowymi pasemkami w odcieniu złotych rybek.

Więc... skąd się wzięło twoje imię? - zapytał J.P, kie-•IV Nemo zatrzymał się, żeby obwąchać wiąz na rogu Piątej, u pobliżu Frick Museum.

Pies entuzjastycznie kręcił jasnym, zmierzwionym tyłkiem. Baby jak baby, dziecko - zaczęła, przytaczając zwięzłą u.isję opowieści, której nie cierpiała.

Chociaż miała optymistyczne i luźne podejście do życia, ■ Rżała, że to trochę dziwne, że żaden lekarz na Nantucket nie II untował się, ile dzieci będzie miała Edie.

Byłam niespodzianką. Urodziłam się trzecia, a mama m\ .lała, że ma tylko bliźnięta. A twoje imię?

- Mój ojciec pracował jako handlowiec w JP Morgan

I base po szkole biznesowej - przyznał się J.P.

Baby popatrzyła na niego i wybuchnęła śmiechem.

- Ej! - udał szczere oburzenie. Przechodzili przez ulicę

II parku. Przed nimi rozwidlała się ścieżka. - Ja nie nabijałem
|f / twojego imienia!

- Przepraszam - odparła skruszona, ciągnąc psy w kie-
ku trawy.

Darwin uniósł łapę, żeby się wysiusiać, a Nemo przykuc-nżeby zająć się swoimi sprawami. Jego tyłek znalazł się liebezpiecznie blisko sandałów J.P.

Skrzywił się, kiedy Nemo spojrzał niewinnie. J.P. /(tyąl sandał i kuśtykając podszedł do kosza, obok żółtozieloni wózka Sabrett z hot-dogami.

Baby poprowadziła psy w stronę ogrodzonego trawniki) gdzie ludzie się opalali i urządzali pikniki, próbując się nai ll szyć ostatnimi ciepłymi popołudniami. Odpięła smycz Nemu, a on zaczął biegać w kółko, szczekając jak oszalały.

J.P. zrzucił drugi sandał i popędził za nimi, depcząc po pla­żowych kocach. W końcu dopędził ich pod dębem, gdzie Baby idła zdyszana, a pies stał obok niej, śliniąc się.

- Widzisz, jemu potrzeba takiego ruchu. Nie tylko spacer-B od przecznicy do przecznicy.

Wyszczerzyła zęby do chłopaka.

Niebo za nimi wyglądało ślicznie. Kątem oka zauważyła nlylcgo mopsa, który wspinał się na Shackletona. Dyszał jak ■piat i miało się wrażenie, że okrągłe oczy zaraz wyskoczą mu /. tłustego, płaskiego pyska.

Chyba powinnaś pogadać z nim jak dziewczyna Dziewczyną - zauważył J.P. podając Baby smycz Shackle-lima.

Koszulka polo wyszła mu ze spodni i wyglądał teraz ■fdziej zwyczajnie i swobodnie niż ten wychuchany chło-i <l w czerwonych szortach, którego Baby poznała dwa dni winu.

A ja myślę, że powinieneś nosić bardziej zabudowane •■i odpowiedziała drocząc się. Oparła się wygodniej o dąb. Więc właściwie dlaczego taki facet jak ty spędza czas z psa­mi ■ Nie mogła się powstrzymać, żeby nie zapytać. - Nie ■ lepszego towarzystwa? Morgana albo Stanleya? Jakiejś Nlioiczej dziewczyny?

f.P. wzruszył ramionami i usiadł obok Baby pod drze-■ftli).

Przy nich można po prostu pobyć. - Zmierzwił jasną i Ii Nemo. - A ty? Nie masz lepszego towarzystwa?

Dopiero się tu przeprowadziłam, zapomniałeś? - odpo-|l działa, odsuwając pasemko ciemnych, kręconych włosów m /u. - Nie, żeby był tutaj ktoś, z kim chciałabym spędzać mruknęła. Wbiła obcas w trawę.


- Ej - zaprotestował całkiem poważnie J.P. Oparł U o pień i przyjrzał się jej ciepłymi, brązowymi oczami. D| Nowemu Jorkowi szansę.

Zabrzmiało to tak, jakby miała dać szansę jemu...

Baby powoli pokiwała głową. Teraz kiedy chodziła how po trawie, miasto wydawało się prawie miłe. Gdyby nie te |f * dzowate dziewczyny, okropne mundurki i chłopak, któivj|ii musiała zostawić, mogłaby polubić to miejsce.

No proszę, proszę. Patrzcie, komu się odmieniło.

Ust w butelce


0x08 graphic

Od: Kelsey.Talmadge@SeatonArms.edu Do: Owen.Carls@swJuda.edu Data: wtorek, 9 września, 21:05 Temat: Cześć

Kiedy znowu cię zobaczę? Całuję,

Kat

od: Owen.Carls@swJuda.edu Do : Kelsey.Talmadge@SeatonArms.edu Data: wtorek, 9 września, 21:15 Temat: Odp.: Cześć

Chcę się z tobą zobaczyć, ale to by zabiło Przepraszam, ale... nie możemy.


J dba o swoje interesy

W środowy wieczór Jack wysiadła jakby nigdy nic z limu zyny Cashmanów. Jack, J.P. i Cashmanowie szli do restaur! cji, którą Dick właśnie kupił, Round Tabic. Znajdowała sir u Charles Street, przytulnej uliczce w West Village, która - chd» ciaż zamieszkana przez rodziny gwiazd i inwestorów banko wych - nadal zachowała atmosferę artystycznej bohemy. 11' wyglądał olśniewająco w szytym na miarę garniturze, li brązowe oczy błyszczały, pięknie podkreślone przez nici i krawat od Hermesa. Jack uległa pokusie i przytuliła się dc nil go, gdy szli. Cały czas dbała o to, żeby być kilka kroków pr/«| Dickiem i tandetną, rosyjską matką J.P., Tatianą.

Jack wpadła tego popołudnia do J.P., mając nadzieję. )# spędzą razem trochę czasu, bo nie widzieli się w tym tygodi Ale okazało się, że wyszedł z psami. Za to Dick zaprosił ji| im kolację. Była zadowolona, że zaszalała z zakupami w Bam. | dzień przed początkiem szkoły, bo dzięki temu miała wysim czająco dużo Jill Stuart, Phillipa Lima i Miu Miu, żeby pi żyć miesiąc.

Krocząc pewnie ulicą z przystojnym chłopakiem u boi u Jack wreszcie poczuła się lepiej. Avery Carls ogłosiła dzisiaj, że urządza drugie przyjęcie. Tak serio, Jack miała to w q|

llłebszym poważaniu. Właściwie to zaczynało być smutne, i u k prawie jej współczuła. Prawie.

W restauracji stały ciężkie, okrągłe dębowe stoły i fotele I /erwonej skóry. Wnętrze wyglądało jak scenografia do po-' leści F. Scotta Fitzgeralda, jeśli nie liczyć wybitnie chudych, luluirmuszonych kelnerek, ubranych na czarno. Mogłyby brać Udział w konkursie na kolejną najchudszą jędzę Ameryki.

Hostessa zaprowadziła ich do stolika pośrodku, z którego ws/.ystko widać i przy którym wszyscy cię widzą i powitała h Ii butelką Cristala. Kiedy Jack usiadła, jej telefon zawibro-.il w szmaragdowozielonej kopertówce Prądy. Ukradkiem jęła Treo i zerknęła na mały ekran pod stołem. 0MB, WIDZIAŁAŚ BRATA A!? TO PATRZ !-brzmiała I udomość od Jiffy. Do tego dołączone było zdjęcie przystoj­nej > blondyna o mocnych ramionach pływaka w mundurku fatoły św. Judy. Na dole był dopisek: ABSOL. MUSIMY IŚĆ NA IMPR.! ! !

Jack ze złością wrzuciła telefon do torebki. Dlaczego do POlery ludzie tak się przyjmują Avery Carls i jej żałosnymi ■Obami zdobycia popularności? Nie ma mowy, żeby ta giu­ro u k a panienka choćby wiedziała, co to znaczy dobre przy-|V 'i'.

Jack wypiła spory łyk szampana na uspokojenie nerwów, pbelki zatańczyły jej w gardle i poczuła jak musujące ciepło io/pływa się po jej ciele. Avery nie wiedziała, co to znaczy lobra impreza, ale Jack jej pokaże, lak miło z jej strony. Postanowiłam urządzić imprezę w ten weekend - oznaj-nli, gdy pomysł zaczął się formować w jej głowie.

I wtedy przyszedł jej do głowy kolejny genialny pomysł. 1 || / via się, że zawsze była taka uprzejma dla Dicka Cashmana.


II Wejście Carlsów

161


Nadeszła chwila, kiedy jej się to zwróci. Perfekcja, zanuciło w myślach.

- Tak? - zdziwił się J.P.

- Tak. Ale nie wiem, jakie miejsce byłoby odpowiedni. Bo to nie będzie zwykłe przyjęcie. Chciałabym ogłosić, że /«• mierzam ubiegać się o pozycję przedstawicielki uczennic pi radzie nadzorczej. To nowe stanowisko, ale zgodne z tradj 111 mi prywatnych szkół, więc chciałabym, żeby miejsce minii w sobie coś z klasyki, ale i nowoczesności.

Jack uśmiechnęła się pewna siebie, gdy spapugowała nu slogan Dicka dla Galerii Cashmana, luksusowej nieruchomo ści w Tribece, którą miano otworzyć w przyszłym miesii|ii|. W głębi ducha gratulowała sobie szybkości kojarzenia.

- Cipriani jest przebrzmiały, no i nie chcę wynajmów^ klubu, bo to takie w stylu dziesiątej klasyk stwierdziła, opi niając kieliszek szampana.

Tatiana z roztargnieniem pokiwała głową, mrugając oczu mi i udając, że słucha. Właśnie chowała całą bułeczkę iii torebki, w której siedział pies. To niewiarygodne, że Tali i Dick zdołali spłodzić tak przystojnego syna jak J.P. Mu dlatego zostali przy jednym dziecku. Nie chcieli kusić losu

- Chwileczkę... klasyka i nowoczesność - powied/.lflj Dick, łapiąc pól bułki. Posmarował ją masłem, niszcząc dl likatny kwiatowy wzór w maselniczce. Włożył pajdę pici wa do ust i wymachując nożem powiedział: - A co z Galii Cashmana?

Oczy mu rozbłysły, gdy złapał resztę bagietki.

- Och, nie mogłabym - odpowiedziała słodko Jack, kicdjfi kelnerka dolała jej szampana do kieliszka.

Oczywiście, że mogłaby.

- To będzie doskonała reklama. Z przyjemnością was inni zobaczę. Co o tym myślisz, J.P?

To nie moja impreza - odparł, wzruszając ramionami I hiorąc bułeczkę.

- To nasza impreza, J.P. - zachichotała Jack, rzucając im lanie spojrzenie, które mówiło: „Faceci są głupi, ale i tak I li kochamy, prawda?", po czym spiorunowała wzrokiem J.P., |«khy pytała: „Co ci odchrzaniło?"

- Galeria byłaby świetna, Dick. - Uśmiechnęła się, nadal mjąc opór przy wymawianiu jego imienia, nawet po tylu la-

i'h li.

Świetnie, więc ustalone! - rzucił gromko Dick. - Chyba niiy sporo rzeczy do świętowania, hę? Nie mogę się docze-I kiedy spróbuję steku. Powinni brać krowy z Rancza Cash-|na, ale chętnie sprawdzę, czy to teksańskie bydło dorasta | naszych standardów - oznajmił jowialnie. - Więc ilu ludzi |wi się na tej potańcówce? - Machnął na kelnerkę. Podeszła hko, a za nią szef kuchni i dwóch asystentów.

Och, wiadomo... - zaczęła Jack, nie bardzo wiedząc, | i-owinna skłamać i powiedzieć, że to będzie kameralne utkanie.

Podczas gdy Dick i Tatiana zamawiali po kolei wszystko i menu, Jack odezwała się do J.P:

Mógłbyś okazać odrobinę więcej zainteresowania, i' iz? - Była rozdrażniona zblazowaniem J.P. w sprawie przy- ii. zupełnie jakby miał lepsze rzeczy do roboty. A miał?!

i gdzie właściwie byłeś dziś popołudniu? W tym tygodniu fil tycznie się nie widywaliśmy.

J.P. rozejrzał się po restauracji, czując wyrzuty sumienia, i ońcu spojrzał na pomalowane paznokcie Jack, wbijające V w lniany obrus.

Musiałem wyprowadzić psy. Dla mamy - wytłumaczył,

;iż. tak naprawdę niczego tym nie wyjaśnił.

( HI kiedy J.P. przejmuje się tymi pchlarzami?

I wtedy Darwin wyskoczył z torebki od Louisa Vuillnii i skoczył przez stół do Jack, żeby polizać ją po twarzy. R/,ui U się do niej jeszcze raz i zadrapał jej policzek kryształem Swa rovskiego, wystającym z obróżki od Gucciego.

- Auć! - krzyknęła Jack.

Przyłożyła rękę do policzka, przerażona widokiem krwi na palcach.

- J.P.! - wrzasnęła, odpychając psa w kierunku chłopaku Oczami wyobraźni widziała strugi krwi spływające jej i

twarzy.

- Przestraszyłaś go - mruknął J.P., zdejmując psa ze stołu Objął go opiekuńczo, głaszcząc po pomarszczonym p

czku.

- Krwawię! - W Jack aż się krew zagotowała. Ludzie odwracali się. żeby popatrzeć, kelnerki zani.ui

a szef kuchni stał, przerażony.

- Och, nie! - Tatiana zaczęła się wachlować serwetk.) Jack mocno przycisnęła serwetkę z czerwonego jedwabiu

do twarzy, na wypadek, gdyby się wykrwawiała. Ona pruli tycznie umierała, a J.P. pocieszał głupiego psa, którego zau nienawidził.

- Ach, do diabła - powiedział Dick, gdy kelnerka pobi* gła na zaplecze. - Tatiana nie znosi widoku krwi. Wszyslkf w porządku, Jack, kochanie? - zapytał, podchodząc do niej

- Tak, nic mi nie jest - odparła przez zaciśnięte zęby. J.P. nawet na nią nie patrzył. Gapił się na matkę, która dy*

szała, jakby zaraz miała zemdleć.

- Daj spokój, przecież widzę - zaprzeczył Dick.

Jack poczuła jego tłuste palce na skórze i nieświeży od> dech na twarzy. Zemdliło ją.

- Mówiąc szczerze, sam nie znoszę tych cholernych psów, ale ten mały nie chciał nic złego. To te cholerne ozdobi

I obrożach, przy których uparła się Tatiana. - Dalej oglądał Iwurz Jack. - J.P., nie pomógłbyś Jack obmyć tego? Muszę się

[Jąć twoją matką. - Oczywiście.

J.P. wstał i podał Jack rękę. Jak zawsze był dżentelmenem, ihociaż Jack wyczuwała w jego głosie zniecierpliwienie.

Jej krzesło zazgrzytało o podłogę, gdy wstawała. Złapała fokę J.P. i ostrożnie ruszyli do łazienki dla pań. Uśmiechnęła iły blado do pozostałych klientów. Była ranna, ale przeżyje. Niech ktoś da tej dziewczynie Purpurowe Serce.

cały świat jest sceną

- Muszę przyznać, że nie wiem, co planuje Rhys. Zało/y! ten idiotyczny kostium i z przyjemnością sfilmowałabym ■ do programu. - Lady Sterling zwierania się Owenowi w śnulf wieczorem.

Rhys wybiegł z szatni i poprosił Owena, żeby spotkali *lf jak najszybciej. Ale nic nie mówił o kostiumach, a do Hullfl ween było jeszcze kupę czasu.

Lady Sterling ponagliła go, żeby wszedł do ogromnego

przedpokoju.

- Owen, mój drogi, koniecznie powiedz matce, że chclfti łabym się z nią zobaczyć. Tak się cieszę, że wróciła do o czarni, jak to się mawia!

Ruszyła korytarzem, stukając obcasami i mrucząc cod dii siebie.

Rhys pojawił się u szczytu wyłożonych czerwonym d\ nem schodów.

- Cieszę się, że dałeś radę! - powitał entuzjastyczni! Owena.

Miał na sobie tani, jasnozielony garnitur, który wyglądnl jak kupiony na wyprzedaży w Kmarcie. Do już zarośnn, twarzy dokleił bezkształtne wąsiki.

Co kombinujesz? - zapytał nerwowo Owen. Czy chłopcy z Upper East Side lubili przebieranki? Tylko wtedy, gdy zabawa obejmuje też dziewczyny z Up-I I ast Side!

Powiedziałem mamie, że to część inicjacji w drużynie W pływackiej. Sprawa jest nieco skomplikowana - dodał ta-limiiczo.

Machnął na Owena, żeby wszedł na górę. Jego sypialnia 'li zawalona ciężkimi antykami, przez co bardziej przypo­mni.ila pokój gościnny w brytyjskim dworku niż pokój szes-11 i->latka.

Najpierw ubranie - powiedział Rhys, przykładając do I Iwrna jasnobłękitny garnitur.

( )wen z niedowierzaniem pokręcił głową. Musisz mi wyjaśnić, co ten garnitur robi u ciebie w sza-

11.

Ubranie było tak sztywne, że chyba mogłoby samo stać. u przyłożył je do siebie i spojrzał w lustro w wyłożonej 'illuni kafelkami łazience. Zauważył przy okazji półki nad •mi\ walką z kosmetykami schludnie poukładanymi według i' Ilości. Wziął czerwoną tubkę z napisem „Buntujesz się" I) ni litu i pociągnął ostrożnie nosem. Do czego to służyło? I )o wzniecania buntów, najwyraźniej. Garnitur? Moja matka wygrała go na aukcji charytatyw­ni i Wystawili na licytację całą garderobę z Gorączki sobotniej Hi ii v. - Rhys wzruszył ramionami. No dobra, w porządku. ( >wen wrócił z łazienki. Ulżyło mu, że kumpel nie kupił •arnituru.

Co mam z tym zrobić?

Założysz i pójdziemy pod mieszkanie Kelsey. Idealne In anie - stwierdził z dziwnym akcentem, który brzmiał, jakby wypił sześć kolejek tequili po tym, jak usunięto mu ,., i mądros'ci. Udał, że drapie się w pachwinę, i uśmiechu.|i szeroko. - Stary, muszę wiedzieć, z kim ona jest - wyjaśni l |u normalnym głosem.

Owen spojrzał kumplowi w oczy, zobaczył ich błaj1 ih wyraz i pomyślał o e-mailu, który wczoraj przesłała mu l . Boże, chciał ją zobaczyć, ale Rhys pładcał w piwo przez i il zeszły wieczór. Co mógł zrobić?

Włosy splątały się w paru miejscach i wyglądały jak spi kujące pająki.

- Mam to przykleić do ust? - oburzył się Owen.

Włosy w wąsach wyglądały nad wyraz podejrzanie, J|H włosy łonowe.

- Aha.

Rhys zabrał je Owenowi i nałożył cieniutką warstwę prflfj zroczystej, kleistej cieczy i podał mu wąsy z powrotem.

Owen pokręcił głową i przykleił wąsy nad górną winyl Potem przebrał się w okropny garnitur. Robię to dla kunipl powtarzał sobie w myślach, wciągając obcisłe w tyłku dzwuMf na bawełniane bokserki w paski.

Cześć, mamo - zawołał Rhys do lady Sterling, gdy stali / przy frontowych drzwiach. Siedziała w salonie i słuchała głośnej muzyki na dudach, h|dając materiały do Herbatki z lady Sterling.

Jeśli mamy to zrobić, musimy sobie strzelić na odwagę iw ierdził Owen, prowadząc ich do sklepu, gdzie już raz ku-•wali piwo.

Minęli przywiędłe stokrotki w wiadrach z błotnistą wodą ideszli prosto do lodówek na tyłach. Owen wyjął po puszce

•li 45 i Olde English. Puszki zostawiły ślady na jasnoniebie-

hu materiale ohydnego garnituru. Facet w sklepie przewrócił oczami, widząc jego przebra-

r, a Owen uśmiechnął się do niego z zakłopotaniem. Cho-

i plan Rhysa był dziwny i chory, wydawał się też dość za-

wny.

To na drogę.

Wręczył Rhysowi wilgotną puszkę w papierowej torbie, /li ze sklepu i minęli domy przy Piątej Alei. Na chodniku Ino było matek z wózkami, ale żadna nie spojrzała na nich i k a wioną.

I >wen otworzył puszkę i się napił. Przyjrzał się kumplowi. Wiesz, wyglądamy jak geje. Nie? Aha, możesz być moim chłopakiem, którego poznałem Miami. W porządku? - Rhys się zaśmiał, ale Owen widział,

i i /yjaciel jest myślami gdzie indziej.

Doszli do rogu Siedemdziesiątej Szóstej, przeszli przez

ii i Aleję. Usiedli na jednej z betonowych ławek wzdłuż
mu który oddzielał Central Park od ulicy. Stąd mieli dosko-

widok na wielki apartamentowiec po drugiej stronie ulicy, którym mieszkała Kelsey.

Obiecałem pączki. - Rhys podszedł do metalowego i .1 na rogu.

Owen przyjrzał się otoczeniu. W powietrzu czuło sit,- /npi wiedź jesieni. Zauważył samotny klon, którego liście po opadały na ziemię. Deptał po nich z zapałem pięciolatek uhl ny w bluzę z kapturem w dinozaury.

- Więc... Domyślam się, że kumple z Nantucket nie /my-szali cię do przebierania się za Borata i śledzenia ich byl\. li

Rhys położył papierową torbę na kolanach Owena i n obok niego.

Owen wyjął sobie pączka.

Wskazał na apartamentowiec, gdzie stał potężny od/ ny. Dziesięć pięter wyżej przezroczysta, liliowa firanka v się w otwartym oknie. Owen zastanawiał się, czy to pokci I i ile czasu spędziła tam z Rhysem. Skoro Kat zdradziła go tr| lata, to pewnie nie aż tak dużo, pomyślał. I od razu dopadł\ | wyrzuty sumienia, że w ogóle ma takie myśli.

- Tęsknię za drobiazgami - powiedział po chwili l'1 obciągając nogawki spodni, żeby chociaż częściowo zaki \ v ły kostkę. - Na przykład za tym, że zawsze przynosiła mi l torade po treningu. Wiem, że to głupie, ale to było... mili

Rhys zawstydzony podrapał się po nodze. Lubił Kels#j), bo przynosiła mu Gatorade?! Miał nadzieję, że Owen nic u/ltf go za totalnego frajera. Nie dość, że go tu zaciągnął i ki\tĄ założyć idiotyczny kostium, to jeszcze opowiada takie rzeerf

Owen uprzejmie pokiwał głową, nie odrywając oc/u ■ okna. Chociaż temat był dość niewygodny, bardzo go cieki

ii<>. jak układało się między Rhysem i Kat. Od jak dawna się •potykali? Jak daleko zaszli?

Dzieciaki z deskami minęły ich ławkę. Przyjrzały się Rhy-

>>u i i Owenowi i wybuchnęły śmiechem. Owen skrzywił się ■yl gotów ściągnąć z siebie garnitur i zapomnieć o sprawie.

\U- wtedy zrozumiał. To właśnie robią kumple. Wspierają

Noszą wąsy z włosów łonowych i takie tam. Nie wierzę, że ci to mówię, stary - powiedział Rhys. -l| skoro jesteś moim chłopakiem i w ogóle... - Uśmiechnął półgębkiem. - Nigdy nie zrobiliśmy tego z Kelsey. Chcia-n. /cby to było coś specjalnego - dokończył cicho, gapiąc przed siebie. Och.

Owen zamarł, zaskoczony, w połowie kęsa, a potem zno-ii wgryzł się w pączek, żeby mieć czas na zastanowienie. IfC Kat nie kłamała na plaży, kiedy powiedziała, że to był

pierwszy raz. Owen nie bardzo wiedział, czy mu ulżyło,

raczej poczuł się jeszcze bardziej winny. Albo uradowany. Im» gotowy się zabić, bo był takim dupkiem.

Może to był najlepszy moment na zerwanie. No wiesz.

li u to czas, kiedy zaczyna się nowa... A najlepszy sposób, i'\ przestać o kimś myśleć, to zacząć myśleć o kimś no-

Mi nie? - Ostatnie zdanie zabrzmiało bardziej pytająco, niż

Może gdyby Rhys przestał myśleć o Kat... Kelsey! Może lv doszedłby do siebie? Byłeś kiedyś zakochany? - zapytał Rhys, ignorując gru-' •! i niią sugestię Owena i patrząc mu głęboko w oczy.

O mój Boże, naprawdę gadasz jak gej - zaśmiał się n mając nadzieję, że może wrócą do nieco lżejszych te­in,a.iw.

To był zbyt poważny temat jak na rozmowę z facetem którego złamane serce był odpowiedzialny... No i jeszcze poliestrowy garnitur...

- Pytam serio. Wiesz, tak, że myślisz tylko o tym, żeliy objąć tę dziewczynę. Nie możesz przestać o niej myśleć i..h

i wieczorem. I śnisz o niej - wyrzucił z siebie Rhys.

Mówił ze szczerym zapałem. Wąsy odkleiły mu się w , łowię zdania i wisiały nad zębami.

- Aha - przytaknął Owen.

Znał to. Czuł to do tej sarlej dziewczyny co Rhys.

Spojrzeli na budynek z zielonymi markizami. Coś błj ło błękitem. Dziewczyna.

- Cholera! To ona!

Spanikowany Rhys upuścił puszkę na kolana. Zlupaj ją i odstawił na ziemię. Ledwie odrobina piwa chlapnę 11 sztywny, zielony materiał garnituru, ale i tak wyglądał, jnl i się zsiusiał.

Doskonały sposób, żeby przykrywka zyskała na rcn||#

mie.

Kat miała na sobie przylegającą do figury niebieską nu kienkę. Kompletnie nie zdawała sobie sprawy z ich obecno Przechodziła na drugą stronę ulicy. Jej opalone nogi mi^ul gdy szła szybko, żeby zdążyć przed samochodami.

- Idzie tutaj! Popraw wąsy - szepnął nerwowo Rhys, wy cierając pośpiesznie nogawkę spodni maleńką serwetką / liii by z pączkami.

Owen zrobił, co mu kazano - poprawił wąsy. Dotykał dra-■cych włosów, a Kat zbliżała się coraz bardziej. Znajdowała ily dziesięć metrów od nich, pięć, dwa - wydawało się nie­możliwe, żeby ich nie poznała.

Ach, jasne, skarbie, myślałem właśnie, że moglibyśmy lll/i|dzić ceremonię na plaży, tylko nas dwóch, a potem balan-jiu1 wypaplał Rhys z okropnym akcentem.

Odwrócił się do Owena, a w jego oczach pojawił się błysk ii.-listwa.

Chciałam potwierdzić dzisiejszy pedikiur o wpół do I Idmej. - Owen usłyszał, jak Kat rozmawiała przez komórkę, Mjując ich o pół metra.

Podniosła rękę, żeby zatrzymać taksówkę. Patrzył, jak ul iinka porusza się wokół jej kolan. Taksówka stanęła przy 1| iwężniku i Kat wsiadła do środka.

Khys i Owen czekali w milczeniu, aż taksówka zniknie im f oc/u.

Och, jasne, skarbie! - krzyknął Owen, przybijając • Kliysem piątkę. Niewiele brakowało. Kat prawie ich zoba-Hyla. - To przebranie jest rewelacyjne!

Nic się nie stało. - Rhys pokręcił bezradnie głową. Ale nie jest z żadnym facetem, nie? - Owen stuknął się kim piwem z puszką, którą trzymał Rhys. - Słuchaj, pomo-■ Ci znaleźć nową dziewczynę. Kogoś, z kim można się do-I i bawić. Oderwie cię od wszystkiego - dodał z nadzieją. Khys popijał Olde English i próbował ignorować tępy ból Drcu. Może Owen miał rację. Może rzeczywiście potrze-■ .il nowej dziewczyny. Właściwie im dłużej o tym myślał, ' ni badziej mu się to podobało. Kiedy tylko Kelsey zobaczy )(o / kimś nowym, zrobi się zazdrosna i będzie błagać, żeby

rla wrócić. Powoli uśmiech wypłynął na jego twarz. To był

ni.ilny plan.

- Masz rację - stwierdził. Od razu poprawiło mu su, mopoczucie. - Dzięki, stary.

- Nie ma sprawy.

Owen widział, jak twarz Rhysa się rozświetliła, i po. się lepiej. Najwyraźniej przeceniał załamanie kumpla. Pntfi szedł już najgorszą fazę. Trzeba go z tego wyciągnąć, pozu z paroma dziewczynami i sprawić, żeby się dobrze zabawił, Powinien dojść do siebie. Niedługo przeboleje strata I i wtedy Owen będzie mógł się z nią spotykać. Wszyscy lV' szczęśliwi. Owen tak się ucieszył, że nie mógł się oprze , kusie i uściskał Rhysa.

- Odpieprz się, stary! - Rhys beknął wesoło.

W następnej Herbatce z lady Sterling: wielkie gejowski! wesele mojego syna na Key West!

1 jest wstrząśnięta, ale nie zmieszana

Jack siedziała w autobusie M4 Madison Avenue. Jechała ilu mieszkania J.P. późnym, czwartkowym popołudniem, sta-Mi się nie dotknąć żadnej powierzchni, na której mogłyby »lv znajdować zarazki. W duchu przeklinała ojca za to, że zo-i iw il ją w takiej biedzie, że nie stacją było nawet na taksów-lPo szkole poszły z Genevieve na przedimprezowe zakupy I Bergdorfa, ale Jack szybko odkryła, że chodzenie do skie-ru gdy się wie, że niczego nie można kupić, jest jak siedzenie w Atkins w otoczeniu ciastek.

Nie było mowy, żeby wróciła do domu, gdzie Vivienne I u zech dni paliła w łóżku jednego papierosa za drugim, sie-i ula w maseczce na oczy i głośno rozmawiała po francusku |h ze/, telefon ze wszystkimi, którzy byli gotowi jej słuchać, ■ /nie z drugą z trzech byłych żon Charlesa. Jack nie mogła >i tego użalania się nad sobą i udręczania, ale jej matka

libi duszy to uwielbiała. Vivienne zasugerowała nawet, że ' ii u les ma rację, i Jack rzeczywiście powinna poznać cierpie­nie IMeprzyć ich.

( idy tylko zobaczyła przez okno kierowcy tabliczkę z na-

l Sześćdziesiątej Ósmej, przycisnęła brudnożółty przycisk, sygnalizując, że chce wysiąść. Trzymała potem rękę z dul i reszty ciała, jakby mogła się czymś' zarazić. Potrząsnęła kim* tanowymi włosami i dumnym krokiem zeszła po gumowyrh, czarnych stopniach. Miała nadzieję, że portier z Konipi-1 Cashmana nie wyglądał akura^na ulicę. Podeszła do ozdobili go wejścia. Jej czarne buty na płaskim obcasie od Tory Hun It stukały o wypolerowaną, marmurową posadzkę. Skinęła i ufale głową portierowi.

- Panno Laurent - odpowiedział mężczyzna i wpuśi II do środka.

Jack ulżyło. Przynajmniej nie wyglądała na biedną. Vu\ cisnęła guzik prywatnej windy i pospiesznie do niej wsiadł Nie mogła się doczekać, kiedy J.P. ją obejmie.

Wpuściła ją Frances, wiecznie ponura służąca Caslium nów. Jack rozejrzała się po przedpokoju, lśniących podłogftfl| z czarnego marmuru, ogromnych oknach i złotym stojaku n. parasolki. Zwykle krzywiła się na wystrój penthouse'u i || kiem bez ładu i składu, i raczej tandetny - żałując, że rod|)i na J.P. nie jest bogata w bardziej subtelny sposób. Ale dzi I bogactwo było wręcz przytłaczające. Próbowała się uspokoi, gdy się wspinała po kręconych schodach do kawalerskltł gniazdka na samym szczycie budynku.

- Cześć.

Miał na sobie czerwone polo Lacoste i uprasowane h|i wełniane spodnie od Ralpha Laurena. Uśmiechnął się i w |xm liczkach pojawiły mu się dołeczki, którym nie sposób oprzeć.

- Ładnie wyglądasz. Dobrze powiedziałem? - dra czył się z nią J.P., wprowadzając ją do sypialni i zamykali drzwi.

Za każdym razem gdy go widziała - opadające na ocn| brązowe włosy, idealnie przystrzyżone po bokach, mądn

Mi|/owe oczy, idealną linię szczęk i ciało stworzone do gry rugby albo squasha - czuła, że wszystko na świecie jest ta-jakie być powinno. Oto książę dla niej, dla prawdziwej księżniczki. A w ten weekend urządzą imprezę i pokażą świa-ll, że są naprawdę razem.

- Wszystko w porządku? - zapytał J.P, odgarniając z jej irzy kasztanowy lok.

Jasne - skłamała. - Denerwuję się baletem, /ignorowała poczucie winy. J.P. zakochał się w niej, za-lllin siała się nerwowa, przygnębiona i biedna. Musiała stać ■ / powrotem tą dziewczyną, którą była jeszcze kilka dni Innu. Dziewczyną, którą kochał. Z pewnością jej się to uda. wkrótce.

( Ibjęła go, wciągając znajomy zapach Romance Ralpha I miienta. A potem pocałowała go namiętnie. Podeszła do łóż-t « i powoli zaczęła rozpinać sweter, patrząc mu prosto w oczy • i 'iieając spojrzenie, które - miała nadzieję - było namiętne I kuszące.

I wtedy właśnie otworzyły się drzwi i do pokoju wpadł I i Cashman. Asystent, chudy okularnik, wszedł za nim. M nosili takie same kowbojki.

Niech to wszyscy diabli! - krzyknął Dick, kiedy zo­llili /yl Jack pospiesznie zakładającą sweter. - Zostawię was, i żebyście się doprowadzili do porządku ! Zatrzasnął drzwi, a Jack wygładziła bluzkę. W końcu ni-Miyo takiego nie robili.

W każdym razie jeszcze nie. Chyba sprawdzę, czego chciał tata. - J.P. wzruszył ra-iiili inami i otworzył drzwi.

Pójdę z tobą - jęknęła Jack. Po byłoby niesmaczne zostać w pokoju chłopaka po tym, pk się zostało nakrytym w kompromitującej sytuacji. Udawała,


Wejście Carlsów



że jest Grace Kelly. Na pewno ojciec księcia Monako W), |ft kiedyś' nakrył, gdy dopiero co zaczęli się spotykać. Musi il tak być.

Czy to było to popołudnie, kiedy księżna Grace spad!
mochodem z urwiska? |

- Więc jeśli idzie o sracz - Jack usłyszała z konin gromki głos Dicka, który oprowadzał asystenta po mieszkiiujy - zaprojektowała go NASA. Normalnie są tylko na kosnili nych wahadłowcach. Zobaczyłem taki na filmie dokunum i| nym i pomyślałem: „Chromolę, kupię sobie taki!" Zrobić>n zamówienie w zeszłym tygodniu!

Ojciec J.P. uwielbiał kosztowne i bezużyteczne zabawili Ale w przeciwieństwie do jej ojca, przynajmniej łożył na żonl i rodzinę.

Zza potężnej sylwetki Dicka wyjrzała Baby Carls. Poili ki miała ubrudzone ziemią. Niespodzianka!

- Cześć! - powitała entuzjastycznie J.P.

Splątane włosy związała w kucyk na czubku głowy. S|H mowsko wyszczerzyła zęby.

- Przepraszam za spóźnienie, ale znalazłam dla nich id* alne miejsce do biegania. To park Fort Tryon w Bronxic uli samowity. Nemo pokocha to miejsce! Właśnie opowiadał,... twojemu tacie.

Kundle będą zachwycone! - Dick Cashman pochylił się pogłaskał Nemo. - Chcesz polecieć tam helikopterem? - za­imponował.

- Nie! - zaprotestował niezręcznie J.P.

Jack zmrużyła zielone oczy, patrząc na Baby, która najwy-niej nie zauważyła jej stojącej u szczytu schodów. Co do . Imlery robił ten chudzielec w mieszkaniu jej chłopaka?

W porządku, jak sobie dzieciaki chcecie. - Dick Cash-iii.hi sprawiał wrażenie rozczarowanego.

Ciężkim krokiem ruszył labiryntem korytarzy do swojego ibinetu. Asystent niemalże za nim pobiegł.

Dzięki! - Baby uśmiechnęła się ciepło do oddalających ... pleców pana Cashmana.

1'oczątkowo nie wiedziała, co myśleć o ojcu J.P., ale im Ifcej z nim rozmawiała, tym bardziej uwielbiała jego nie-|n/ewidywalny i tandetny styl. Chociaż był jednym z najbo-i ii./ych ludzi w Nowym Jorku, bawił się dzięki pieniądzom. .. sprawiał, że inni źle się czuli.

- Więc przyszłaś zabrać psy? - zapytał cokolwiek głupio

11'

Mówił jakoś dziwnie i włoski na karku zjeżyły jej się ■trzegawczo. Spojrzała wyżej i u szczytu kręconych schodów hbaczyła, piorunującą ją wzrokiem, Jack Laurent. Miała na bble kaszmirowy sweter zapięty pod szyję. I była wściekła.

Jack zeszła powoli z uniesioną brodą i stanęła obok J.P., i .1 przy swojej własności.

- Och, ehm, Jack, to Baby. Pomaga przy psach.

My się już znamy - rzuciła lodowatym tonem Jack,
ż.ąc oczy.

Kiedy J.P. powiedział, że wyprowadzał wczoraj psy, czy i uczy, że wyprowadzał je z Baby Carls? Tym się zajmował •i /<•/ cały tydzień po szkole?

- Ktoś już dzisiaj zajął się psami - dodała zimno. Szczeniaki, uważajcie, zaraz zobaczycie walkę na paziu \1 J.P. odkaszlnął i wziął smycze od Baby.

- Aha, przepraszam, że nie powiedziałem ci wcześni, i - Nie spojrzał jej w oczy. Shackleton zaskomlał. - Bęil/li w porządku, jeśli zapłacimy ci jutro?

Baby popatrzyła na J.P., wpatrującego się z uporem w krę« cone futro Nemo, potem na Jack, która skrzyżowała ręce m piersi.

- Jasne, nie ma sprawy. - Głos dziewczyny aż ociekał sufcf kazmem.

Doskonale rozumiała, co jest grane, i jeśli zamierzał bawił się w tę grę, bo bał się gniewu swojej dziewczyny-samicy all i nie zamierzała mu przeszkadzać.

- Jutro wpadnę po czek.

Wyszła z hukiem, zaskoczona tym, jak bardzo ją zaboluln jego zachowanie.

Kiedy wyszła z budynku Cashmana, wyjęła komórkę, żehy zadzwonić do Toma. Po raz setny pożałowała, że ona jest tulu.), a on tam. Od razu przełączyło ją na pocztę głosową. Rus/\ i pospiesznie w stronę centrum. Zapadał wieczór, a ona się stanawiała, dlaczego nagle poczuła się tak bardzo samotna.

Biedna Baby.

- Więc twój tata zatrudnił Baby Carls? - zapytała slotf dziutko Jack, kiedy J.P. odstawił wreszcie śliniące się, śniii i dzące puggle i labradoodle'a do pokoju dla psów na drugim końcu mieszkania. Podeszła do tarasu i przesunęła drzwi. Nu płynęła chłodna bryza. Jack widziała ludzi wchodzących i wyi chodzących z Central Parku. Tu było jej miejsce, a nie gd/c na zatęchłym strychu pełnym staroci. Jej serce się uspokoił. Wszystko było jak należy.

Chciała powiedzieć: perfekcyjnie?

- Aha. Do wyprowadzania psów. Wszystko w porządku? zapytał J.P., siadając na niskiej, ultranowoczesnej kanapie

i t ielęcej skóry.

Salon Cashmanów był ogromnym, wielopoziomowym po­mieszczeniem z wysokimi regałami pełnymi złoconych, nie-i/vlanych pierwszych wydań. Rzeźby stały pod ścianami, na Mnrych powieszono różnych rozmiarów obrazy, które zupeł­nie do siebie nie pasowały - Chagall wisiał obok Seurata, któ-IV / kolei wylądował obok średniowiecznego portretu gościa

berłem i gołębicami wokół zdecydowanie za małej korony. Jack odwróciła się od tarasu i podeszła do stalowego bar­ii i Wiedziała, że zawsze może wezwać Rogera, służącego, ■by nalał im drinki, ale o wiele romantycznej było przygoto-je samej. Czuła się całkiem jak żona z Upper East Side,

Itająca męża po długim dniu.

- Jesteś pewien, że Baby Carls nic nie dolega? - zapy-ul.i, wlewając gin Bombay Sapphire z tonikiem do wysokich m/klanek.

A dlaczego miałoby jej coś być? - J.P. wiercił się na i m.ipie, patrząc, jak Jack miesza drinki.

Uśmiechnęła się słodko i podała mu szklankę. Chodzę z nią na jedne zajęcia w Constance. Podob-mii (est niezrównoważona psychicznie. Jej siostra mówiła, że u |by ma jakiś problem. - Wzruszyła ramionami i usiadła J.P. >l i lianach.

Mnie się wydaje zdrowa - odparł, zsuwając Jack na ka-

ii.ipę.

Pozory mogą mylić. - Starała się nie zdradzać niepoko-I ilr w głębi duszy wariowała.

Dlaczego J.P. nie zaczął jej rozbierać? Chciał wypro-■(Izić psy z jakąś niemającą wyczucia mody chudą Baby, z takim... nic? Dlaczego obie siostry próbowały zni jej życie?

Pociągnęła łyk drinka i przyjrzała się ciężkiej, kry,, • il wej szklance, którą trzymała. Nagle otoczenie wydało im i zbyt bogate. Wszystko było złote. Nie zauważała tego. « >| • i pieniądze nie znalazły się poza jej zasięgiem. To było mcxpffl wiedliwe. Frustracja sprawiła, że ha popłynęła jej po polu /kił Miała ochotę w coś uderzyć.

A może raczej kogoś?

- Dobrze się czujesz? - zaniepokoił się J.P. - Poslu. h , Baby tylko wyprowadzała psy. Nic wielkiego.

zabrzmiało. Ale nie mogła przyznać, że obawiała się kun kurencji ze strony dziewczyny od psów! Albo powiedzie że jej przyjaciółki ciągle gadają o Avery Carls i jej bruì li Ani wyznać, że jej ojciec nie płaci za balet. Nie mogła w.spii-mnieć o matce robiącej melodramatyczne sceny, i zatęchlyiM poddaszu. W końcu kto by się chciał spotykać z biedn;| nil udacznicą?

A płacz w powodu wymyślonej sukienki jest w por/i|t|

ku?

- Sukienkę? - J.P. zabrał rękę z jej pleców. - Piar/, z powodu sukienki?! - zapytał niedowierzająco.

- Nie płaczę!

Drobna łza spłynęła jej po policzku. I Oscara dostaje...

Jack spojrzała na szeroką, przystojną twarz J.P. Chciała, żeby zrozumiał. Jednak nadal nie potrafiła zmusić się do u J

i. ma prawdy. Otarła łzę palcem, paznokcie miała pomalo-.... na pędowy róż.

( hciałam ją założyć na imprezę. Jak wygląda? I '/marszczyła brwi w zamyśleniu.

Jest... różowa - powiedziała, myśląc o sukieneczce pię-ilki, która wprowadziła się do jej domu. - Z bufiastymi . i iwami. I białą szarfą.

No dobra - powiedział powoli J.P. - Barneys? Aha. - Przytuliła się do niego. Już samo to, że była blisko niego sprawiło, że czuła się

Załatwię ją dla ciebie. Ale nie powinnaś się tak przej-

łii..wać drobiazgami.

J.P. przytulił ją mocno do szerokiej piersi, a Jack potarła (wilczkiem o miękką bawełnę jego koszulki polo.

Jeśli będziesz się tak przejmować drobiazgami, coś po-l' H.i/nego po prostu cię zabije. Tak myślisz?

pospieszna ucieczka B

Piątego i, jak miała nadzieje, ostatniego dnia z rzędu H il założyła ohydną spódniczkę z krepy i czekała wogn> pustej kuchni na Avery i Owena, żeby razem wyjść do • i ły. Nie rozumiała, dlaczego zawracała sobie głowę i zo Li w Nowym Jorku tak długo. J.P. był jedyną osobą, którą po/iifti ła i która sprawiała, że Baby pomyślała, że może - ale lyllut może - to miasto jest inne. Teraz jednak odkryła, że J.P |i taki jak reszta.

Nie chciała wchodzić w szczegóły. Łatwiej będzie zaji|<i się tym wszystkim, jak już wróci na Nantucket.

- Hm... - zgodziła się Edie. - Wyobrażam sobie, pani McLean jest bardziej surowa niż nauczyciele, do kto. rych przywykłaś. Ale naprawdę, skarbie, przeklinać po fran­cusku? Nie potrafisz wymyślić niczego bardziej twórczego, żeby władować się w kłopoty? - Usiadła na stołku obok Baby,

I|Im'>/< ząc jej długie, splątane włosy. - Jeśli chcesz potrząsnąć ciulem, zrób to jak należy. - Edie pokiwała w zamyśleniu

■|im a i wyszła z kuchni jak psychodeliczna wróżka z bajki, fciHM udała się udzielić rady następnej niesfornej osobie

m potrzebie.

Huby zamarła. Czy wyprowadzenie się na tyle lat na Nan-
lliilei było sposobem, w jaki Edie chciała potrząsnąć świa-
'

Westchnęła i rozejrzała się po wielkiej, nowej kuchni. Na

i ket kuchnia była miejscem, w którym się spotykali, ale

pici jak na razie nawet niczego nie ugotowano. Usiadła na iłowym stołku barowym przy gładkim blacie z czarnego

iii. Związała włosy w niechlujny kucyk i wybrała numer

[||ii i'una.

Ej, Baby - powitał ją na poły zaspanym, na poły upało-

głosem.

To była jej ulubiona pobudka latem.

Cześć! - Starała się, żeby jej głos zabrzmiał wesoło, /łapała pomarańczę z tekowej misy i wbiła w nią kciuk.

Hejka - wychrypiał. Słyszała klakson jego samochodu i zapragnęła, żeby wyje-i li.il zza rogu ulicy w zakurzonym cougarze, gotowy zawieźć 11 do szkoły.

Westchnęła. Ostatni ranek, który spędzili razem, przyszedł po nocy, kiedy wcale się nie kładli. W zeszły piątek wytrzy­mali tylko pięć sekund w zatłoczonym klubie w Meatpacking Mistrict. Wyszli pospiesznie, śmiejąc się, pobiegli ulicami i zatrzymali się przy Gray's Papaya na Szóstej, żeby kupić hol doga. A potem całowali się pod markizą kawiarenki przy Union Square. Nim ruszyli do domu, słońce już wschodziło, bostali za darmo mufinki od przyjaznego sprzedawcy na tar-i-ii. Miała wrażenie, że to wydarzyło się wieki temu.

- Więc w jakie szalone przygody się wpakowałaś, sforna dziewczyno? - zapytał Tom.

Baby wgryzła się w pomarańczę. Wstydziła się przy że jak na razie jej największą przygodą w najbardziej e' tującym mieście świata było wyprowadzanie psów jaki dzieciaka z Upper East Side. I to za darmo.

Niespecjalnie wspaniałe życie.

I wtedy do kuchni wparowali Avery i Owen, zagadan uszy.

- Dobra, zrób listę ludzi. Pływaków wpisz na ziel Właściwie wszystkich sportowców. Pozostałych na niebie

- zdecydowała Avery. Marszczyła brwi nad notatkami, jak)] pracowała przy drzwiach klubu Bungalow 8.

Przez ostatnie dwa dni myślała tylko o drugiej impre/l*, która będzie znacznie lepsza od pierwszej. Po pierwsze, i\n. razem będzie alkohol, po drugie, pojawią się chłopcy. (M dwa kluczowe składniki potrzebne, aby zdobyć dziewę/mm z Constance.

Amen.

Baby schowała się w kąt, żeby jej nie przeszkadzano.

- Niewiele się tu dzieje. To co zwykle. A co u ciehii

- zapytała jakby nigdy nic.

Avery ucichła w połowie zdania, które kierowała do Owe na. Coś o tym, że jego kumple z drużyny powinni być wyji|l kowo przyjacielscy. Wyrwała Baby telefon i przyłożyła dii ucha.

Tom? Aha, Baby nie przyjedzie w ten weekend. Jest ■preza, na którą musi pójść w sobotę. Więc zostaje ci tylko ii /ystwo fajki. - Avery wyszczerzyła szelmowsko zęby. Oddawaj ! - syknęła Baby i wyrwała siostrze komórkę, i h /epraszam za to. Więc możesz przełożyć imprezę na sobo­la ' zapytała ciszej.

Nie mogła znieść, że tak się doprasza, ale wolała spędzić 1 mi godzin w autobusie Greyhound, żeby posiedzieć zTo-■ ni przy ognisku, niż iść na wieczorek, który Avery organi-ila, żeby podlizać się jędzom z Constance. O, kurczę, mógłbym, ale wszystko jest już ustalone. Miimy beczułki, jedzenie, wszystko gotowe, wiesz?

W tle słyszała jak otwierają się drzwi samochodu i zamy-tni|i| / trzaskiem.

No tak - odparła otępiała Baby. Nie do końca rozumiała, dlaczego Tom nie może przeło­my, imprezy. Co innego miały do roboty dzieciaki z Nantu-flirl w sobotnią noc? Baby powoli odłożyła pomarańczę, za-i im /ona, że pomyślała coś takiego. Zupełnie jakby zaraziła ■i. pogardliwym stosunkiem do świata od tych jędz wokół 1,1,.,

Nie uprzedzałyśmy, że to zaraźliwe?

Cześć, Baby, muszę kończyć - rzucił nagle Tom. - Baw • inbrze i nie wpakuj w żadne kłopoty. Rozłączył się. Baby słuchała ciszy w telefonie przez kilka m'kimd, a potem powoli schowała aparat do torby.

Już powiedziałem chłopakom o imprezie i są absolutnie koleni. - Owen podrapał się po jasnej, niedawno zapuszczo-... i bródce.

/.łapał pomarańczę Baby i oderwał parę cząstek. Wyglądał *ir.kakująco dobrze z krótką bródką, jak aktor w filmie nakrę-tiiMiym na podstawie sztuki Szekspira.

Albo pirat. Brakowało mu tylko drewnianej nogi.

- Urządzacie imprezę? - Edie weszła do kuchni, sły« rozmowy. - Gdzie? - zapytała, opierając się o blat i z ro/im gnieniem układając owoce w chwiejną piramidę.

Bez wątpienia myślała o przyjęciu, które urządziła w szłym roku w letnie przesilenie. Na koniec wszyscy wyli|ili» wali na plaży w kręgu z bębnami.

Jeśli zastąpić „przyjęcie w strojach wieczorowych" „byli nieniem w kręgu" i „dom w Nowym Jorku" „plażą" to w pcw* nym sensie jedno od drugiego niewiele się różni.

- Miałam nadzieję, że w domu babci - zaczęła Avoiy, wiedząc, że matka nie odmówi.

Rozważała wynajęcie klubu i nawet sprawdziła kilka |w pularnych miejsc w Meatpacking District, ale zdała sobie spu» wę, że kluby są dla ludzi, którzy mają za małe mieszkanl żeby urządzić tam prawdziwą imprezę. A w domu babci Avertf odbyło się już kilka pamiętnych przyjęć. Poza tym ws/\ i uwielbiają balangi w domu!

Chociaż Jack Laurent ogłosiła, że urządza imprezę samego wieczoru, Avery nie zamierzała zmieniać pia Sprawiło to tylko, że jeszcze bardziej chciała urządzić nąjl szą imprezę, jaką widziało Upper East Side i pokazać Jack, traktuje sprawy poważnie.

Edie zrzedła mina.

- Ale wtedy jest otwarcie wystawy Szynszyla. Robię z moim starym przyjacielem, Piersem Andersenem. Pamiol eie? Teraz jest eksperymentalnym artystą na Brooklynie, do l'ino zaczął. Zamienił całe mieszkanie w prawdziwy las desz-• /owy i otworzy go dla zwiedzających w tę sobotę. Muszę tam

W porządku! - uspokoiła ją szybko Avery. Uwielbiała mamę, ale ze swoimi ekscentrycznymi pomy-llmni robiła wrażenie dziwaczki nawet w hipisowskim Nantu-111 Poza tym to nie będzie przyjęcie z herbatką i rozmowami i ind/icami. Tego już próbowała i drugi raz nie popełni błę­du

W porządku. - Edie zmarszczyła brwi. - Dobrze, że już »lV wpasowaliście w nowe środowisko.

Dzięki. - Avery ucałowała mamę w pachnący miętą po­lii lek i machnęła na rodzeństwo, żeby poszli za nią do drzwi.

To dziwne iść do szkoły razem, pomyślała Baby, gdy wsią­kli do windy. Przypominało jej to podstawówkę.

Wracając do imprezy - powiedziała Avery, gdy drzwi windy otworzyły się na dole. - Naprawdę muszę wiedzieć, 11 już mamy, kogo możemy mieć i...

Wiesz co? Muszę kupić sobie coś do picia. Dogonię was powiedziała Baby, gdy wyszli z budynku. Nie chciała słuchać, jak rodzeństwo ględzi o tej idiotycz-... i balandze.

Na pewno? - Na twarzy Avery na chwilę zagościła tro­ika. - No dobra, do zobaczenia później - stwierdziła ostatecz­ni wzruszając ramionami.

liaby kupiła ciepławą herbatę na straganie przy Piątej i /ulekała, aż rodzeństwo zniknęło jej z oczu. Z rozmysłem «/ln wolno i dotarła do szkoły równo z dzwonkiem. Na lekcji Iniiicuskiego pojawiła się kilka minut spóźniona. Nawet nie Rlcla podręcznika z szafki. Madame Rogers już jej nie cier-lnla, więc szanse, że ją wyrwie do odpowiedzi, były praktycz-I /erowe.

Avery nawet nie spojrzała w jej stronę.

Baby podniosła wzrok. Nie spodziewała się, że wyrzucił |t| z zajęć, zwłaszcza że akurat nic nie zrobiła. Z płonącą twai I wstała, gotowa pobiec do gabinetu pani M.

- Comment dit-on frajerka po francusku? - usłys/,«|| szept Jack, gdy zamykała drzwi.

Pokręciła głową. Nie będzie czekać na trzy minusy, wy« niesie się stąd już teraz. Ruszyła korytarzem do opustoszaIcum foyer i prawie wpadła na panią M.

- Baby, najwyraźniej się nie zrozumiałyśmy. Twoje /u jęcia dodatkowe są obowiązkowe. Chciałam ci o tym pr/.y pomnieć. Mam nadzieję, że zobaczymy się dziś popołudniu - Pani M uśmiechnęła się do niej, patrząc życzliwymi, brn/o wymi oczami.

Nadal interpretowała fakty na korzyść Baby. Gdyb\ ni nienawidziła tego miejsca tak serdecznie, pewnie polubiłaby panią M. Ale wiedziała, co musi zrobić.

Nie dam rady. Dziś i w ogóle. - Nie odwróciła się, żeby hic zobaczyć zszokowanego wyrazu twarzy dyrektorki, kiedy \ la do drzwi. - Przykro mi.

Kiedy już zamknęła drzwi za sobą, zbiegła po schodach i }\\ i/.dnęła ogłuszająco. Taksówka zatrzymała się z piskiem lipon, a wszystkie dziewczyny w klasach na parterze wyjrzały |ii/cz okna.

Port Authority - rzuciła taksówkarzowi, opuszczając

bę.

U szczytu schodów pojawiła się pani M. Gapiła się na nią. 1 ibj pomachała do niej i oparła głowę na skórzanym zagłówku, lo się nazywa wyjście w wielkim stylu!

0x01 graphic

plotkdra.net

tematy na celowniku wasze e-maile zapyta i

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwiska oraz wydarzenia zostały zmionlttflj

lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

Pierwszy tydzień szkoły się skończył. Czas na przegni|n» wanie sił. Może zdarzyła się wam wpadka odnośnie stfl ju, może ktoś z was wyszedł na głupka przed całą klinu| a może mieliście takiego kaca, że w ogóle nie dotarllAolf na zajęcia. Nie martwcie się. Każdemu raz na jakiś ciftl zdarza się drobne potknięcie. (Oprócz mnie, oczywiście), Poświęćcie ten weekend na błyskawiczną rehabilitację,

Znacie te artykuły w kobiecych pisemkach - chociaż udn|* my, że ich nie czytamy - pod tytułem Zdobądź faceta czwartym lipca albo Dziesięć kroków do idealnej cery? NI czego wam nie obiecuję. Nie wykasujemy przeszło więc jeśli popełniliście faux pas, będziecie musieli / lv» żyć przez następne lata. Jeśli jednak zrobicie to, co w|l powiem, może nie będziecie musieli jeść lunchu, chow.ii || się w łazience przez resztę życia w szkole.

1. Znajdź sobie przedstawiciela płci przeciwnej i zac
parny-i-gorący romans. Bardzo publiczny. Nie ma lepsz
sposobu, żeby ludzie porzucili soczystą plotkę, niż dać
bardziej soczysty kawałek.

2. Zadbaj o to, żeby twój styl nie pogłębiał problemów,
dalej to, co nosisz - oryginalność jest kluczowa - ale

•Au/e trzymaj się pewnych standardów. No i pamiętaj, żeby - iw.ze ładnie pachnieć (w szafce jest mnóstwo miejsca na In odorant!). Noś wspaniałe buty, nawet jeśli masz ubra-I Min po matce, z lat siedemdziesiątych.

Ił.iw się jak gwiazda rocka. Stań się osobą, z którą każdy im mieć kontakt. To nie powinno być trudne, nie?

I A '.koro mowa o imprezach, mamy dwie propozycje. Bar-l h'i dociekliwe osoby dopytują się, w którym miejscu się |io|,iwię. Cóż. Tak samo jak przy zakupie bungalowu na St. ■ Inrths wszystko zależy od lokalizacji. Urządzenie balan-| ul w klubie przyciąga uwagę, ale czy naprawdę obchodzi I i ly, czy dzieciaki w Dukiłth w Minnesocie będą ci zazdroś-i li' widząc twoje fotki wGawkerze? Pamiętajcie, Internet uli /ego nie zapomina, a czasem dyskrecja jest kluczowa. / drugiej strony masz niemal pewność, że koniec końców kłoś wyląduje w twoim łóżku. Najlepiej urządzić imprezę w ekskluzywnym hotelu, który nie został jeszcze oficjalnie ul warty. Nigdy nieużywane łóżka z pościelą z egipskiej ba-wrlny, zaopatrzone barki, żadnych zasad. Czy jest coś lep-l/ogo?

odpowiadając krótko - nie! Dlatego przebiegła J zdoby-ln punkt, wybierając najgłośniejszą lokalizację w Nowym Jorku. Ekologiczny budynek z wodospadami zwody desz-i /owej w każdym pomieszczeniu. Bycie zielonym jeszcze ułudy nie było tak na topie. Możecie na mnie liczyć!

A prostą dziewczynę z Nowej Anglii możecie wykreślić. Miożona herbata i spektakularna architektura w żaden i'osób nie mogą konkurować z ekologicznym szykiem.


| \ Wejście Carlsów



Lepiej niech A zapomni o swoim przyjęciu i ma nadzio|f, że J ją zaprosi. Albo niech na pociechę zaparzy sobie f|f| żankę herbaty...

na celowniku

R w sekcji samoobsługowej w Barneys & Noble na Osiom> dziesiątej Szóstej czyta poradnik Po prostu nie rozumieHt Kobiety i mężczyźni w dialogu. Zgłaszam się na ochotniku, jeśli potrzebuje tłumacza... A i S w pracowni komputoro-wej. Oglądają jakieś lesbijskie porno? B w autokarze do Bostonu. Wyjechała tak szybko? A kto będzie wyprowadź! psy? Wytatuowana S z kolczykami gdzie się da, znowu w Toys in Babeland na wykładzie Sprośności w literatur/o: jak czytać erotykę. Nad wyraz pouczające!

wasze e-maile:

13 P: Droga P!

Dlaczego zawsze tak się czepiasz A? Jesteś A może B? Słyszałam, że N spędził trochę cz.i na Nantucket tego lata. Założę się, że jesteś wzji.m dzoną kochanką i dlatego tak nie cierpisz A. Nawnl jeśli nie, to dziwne, że nie wspominasz o ludzku li na punkcie których miałaś obsesję przez tak dłu> czas.

Zaciekawiona

0x01 graphic

O: Droga Zaciekawiona!

Przykro mi, że cię rozczaruję, ale nie jestem ani ani B, ani N. I chociaż na zawsze zachowam w serc N i jego błyszczące, zielone oczy, to mam nową ob sję: R i O. Nie zostawajcie w tyle! Czas na zmianęl P.

Ul Droga Plotkaro!

Mieszkam na West Side. Wracałam autobusem póź­nym południem z zajęć i zobaczyłam tych wychucha-nych chłopaczków z dziwacznymi wąsami, pędzących w stronę stawu z kaczkami. Co jest grane, do diabła? Uczennica

HI Droga Uczennico!

Uczyłaś się do późna? To dopiero pierwszy tydzień szkoły! O ile nie studiowałaś anatomii pewnego fa­ceta, to musisz trochę wyluzować, bo inaczej czeka cię baaaaaardzo dłuuuuugi rok szkolny. A co do tego, co zobaczyłaś... Cózffzbliża się pełnia, więc albo to wilkołaki, albo inicjacja jakiejś beznadziejnej dru­żyny sportowej. Następnym razem przerwij naukę i zbadaj sprawę! P.

Kochana Plotkaro!

Przeprowadziłam się do miasta z trójką dzieci i od­kąd tu mieszkamy, prawie ich nie widuję. Za moich czasów chodziliśmy do Studia 54 i bawiliśmy się zAndym Warholem i resztą Factory. Tworzyliśmy sztukę! Teraz mam wrażenie, że wszyscy tylko pędzą i próbują się z kimś spiknąć. A gdzie twórczość? MiejSztukęWSercu

Kochana MSWS

Nie potępiaj tak naszego pokolenia. Nasze podboje pokazujemy w Internecie, żeby ludzie też mogli po­patrzeć. Życie jako sztuka - to jest teraz modne. P.


13 Droga P!

Urządzam imprezę w ten weekend. Chcesz wp.i Wszyscy będą i zamierzam urządzić konkurs w Dun ce Dance Revolution. BawSięJakGwiazdaRocka

ES BSJGR!

Kusząca propozycja, ale mój kalendarzyk towai.

jest trochę wypełniony w ten weekend. Wedle m

źródeł kroi się niejedna, ale dwie rewelacyjne impfl zy, na których po prostu muszę się pojawić. Pown dzenia w konkursie. R

Ups, spóźnię się na masaż imbirowy w Bliss. Staram siu /a wami nadążyć, ale to naprawdę wyczerpujące! Do zob.i' nia z niektórymi z was (a przynajmniej z tymi ważnymi) 114 superekluzywnej imprezie w najbardziej luksusowej nieru-chomości wTribece. Podpowiedz: nie będę nosiła bani obcisłych spodni, kowbojskiego kapelusza ani żadny< I czworonożnych przyjaciół w torebce.

jcś/i nie teraz, to kiedy?

od: Kelsey.Talmadge@SeatonArms.e Do: Owen.Carls@swJuda.edu, Data: piątek, 12 września, 15:00 Temat: Teraz?


Wiecie, że mnie kochaclu,

plotkar*


wosk, miłość... i inne sprawy

Gotowy? - Rhys podszedł do rzędu szafek po piątko treningu na basenie.

Był już ubrany. Skórzaną torbę Tumi miał przewiesz, przez ramię. Owen ukradkiem schował telefon do kies Właśnie dostał e-maila od Kat i nawet opuszki palców świ biły go na samą myśl o niej.

- Umówiłem nas z kimś - rzucił tajemniczo Rhys.

- W porządku. - Owen podejrzliwie uniósł jasne b przypominając sobie, jak wczoraj śledzili Kat.

Odruchowo zerknął na torbę kumpla, jakby spodziewał zobaczyć wystający z niej sztywny garnitur z lat siedemd/ii* siątych albo krzaczaste, sztuczne wąsy.

- Ten tydzień miałem naprawdę do bani - zaczął Rhyi, urywając, kiedy zobaczył Chadwicka i Hugh idących pr/og szatnię. Wąsy najwyraźniej podrażniły skórę od nosem i wyij wołały u Chadwicka sączący się trądzik. Z kolei bujna brodu Hugh sprawiała, że wyglądał jak ciemnowłosa wersja rybaku z pudełek z mrożonymi paluszkami rybnymi.

No dajcie spokój, kto by nie kochał faceta w sztormiaku'/ - Muszę coś dorwać. - Hugh podrapał się lubieżnie po brodzie, piorunując wzrokiem Rhysa. - Stary, jeśli nie znaj.

u'./. sobie jakiejś panienki, to ja to zrobię za ciebie. Poważ-I |||r mówię.

W jego oczach pojawił się błysk szaleństwa.

Znajdę - odpowiedział pewny siebie Rhys. ()wen uśmiechnął się w głębi ducha. Tak trzymać, chłopie. I Nilu pozytywnego myślenia.

W każdym razie - kontynuował Rhys, gdy Chadwick i Hugh znaleźli się poza zasięgiem głosu. - Myślę, że jeśli tre-i ma poważnie traktować mnie jako kapitana drużyny, po-Inicnem trochę bardziej zadbać o opływową linię - szepnął, l juk by powierzał mu tajemnicę państwową.

()wen się zastanawiał, czy mów^o jednej z tych zwariowa-; liv* li diet, na których ciągle była Avery, jak na przykład wtedy, m przez cały tydzień piła tylko wodę z pieprzem kajeńskim Dl iem cytrynowym. W końcu tak zgłodniała, że poszła do i u ni, kupiła bostoriski torcik i sama zjadła cały.

Pójdziesz ze mną na wosk? - zapytał Rhys, gdy wyszli uh I )ziewięćdziesiątą Drugą i zalał ich lepki popołudniowy 'i'il - Teraz naprawdę fatalnie pływam i myślę, że włosy do-| ni owo mnie spowalniają.

Owen zamarł. Wiedział, że faceci często się golą przed Wielkimi zawodami pod koniec sezonu, ale w pierwszym ty-■dniu treningu? I żeby jeszcze wosk? Podejrzewał, że to boli fcj diabli.

To miejsce jest podobno dobre. - Rhys wyjął pomiętą uluikę i podał przyjacielowi. - Efekt trwa do czterech tygo-

I lie masz drapiącego zarostu - wyjaśnił, zupełnie jakby

t yiował tekst z fioletowo-różowej kartki w ręku Owena. - To I |i./e od golenia.

Chciałeś powiedzieć bardziej gejowskie? Używanie owocowego żelu pod prysznicem to jedna rzecz, •l' myśl, że miałby zapłacić za usługę, która zapowiadała się


na torturę, sprawiła, że Owen poczuł się naprawdę niekomlui towo.

- Ja stawiam - prosił Rhys.

Owen się zatrzymał. Właściwie nie miał nic innego do boty popołudniu, a spędzanie czasu z Rhysem powstrzymy w* ło go od poddania się i zobaczenia z Kat. Boże, bycie dobrym człowiekiem jest takie trudne.

A bycie złym o wiele, wiele bardziej zabawne.

Owen przewrócił oczami, ale złapał się na tym, że nafl mięknie.

- No dobra, w porządku. Ale jak zaczniesz sobie reguło wać brwi albo robić maseczki, będę interweniował - powlf-dział z krzywym uśmieszkiem.

Zerknął na gładką twarz kumpla i zdał sobie sprawę, że li i pewnie już robił sobie maseczki.

- Stary, nie chodzi o wygląd, tylko o pływanie - zaprotp stował Rhys, zabierając Owenowi ulotkę i chowając do tothy, kiedy szli na południe ulicą Lexington.

- Jak uważasz - zgodził się pogodnie Owen. Zauważył dwie dziewczyny, idące ulicą w białych kosz

kach polo Seaton Arms i strzelił kumpla łokciem.

- Super - z uśmiechem pokiwał głową Rhys. Nawet nie zauważył dziewczyn, które zatrzymały się

drugiej stronie ulicy przy przejściu.

Owen pokręcił głową. Naprawdę beznadziejny przypad

- Umówiłem nas na trzecią trzydzieści, więc powinniś wziąć taksówkę.

Rhys zszedł z. krawężnika i śmiało zatrzymał auto. P taksówkarzowi adres w Midtown. Owen usiadł obok prz cielą i przyglądał się swoim rękom. Nigdy wcześniej tak prawdę nie zauważył włosków na rękach. Były jasne i wł wie nie rzucały się w oczy.

Jesteśmy na miejscu - oznajmił Rhys, wysiadając z tak-l i i podając kierowcy dwudziestkę. - Reszty nie trzeba niiuknął, idąc w stronę drzwi salonu J. Sisters.

Panowie umówieni? - Surowa kobieta około sześćdzie-I «i>|iki przyjrzała im się uważnie.

Włosy miała ściągnięte do tyłu tak mocno, że jej oczy wy-; |li|dały, jakby miały wyskoczyć z głowy.

Tak, na nazwisko Sterling. - Oznajmił pewny siebie

licz słowa kobieta wskazała za siebie na maleńką liliowo-Ifrt/ową poczekalnię.

I [siedli na jasnoróżowej skórzanej kanapie. Owen zerknął liii r/.asopisma i zaczął przeglądać „W". Czekali, aż Rhys zo­il Hunie wezwany. Kanapa była niesamowicie wygodna i Owen 11] swojemu zaskoczeniu - całkowicie się zrelaksował. Nic | il/iwnego, że dziewczyny uwielbiają SPA. Puszczali tu tę samą wlpiężającą, snującą się muzykę w stylu Enyi, jakiej słuchała Itka podczas jogi. I wspaniale tu pachniało: mieszanką la­ły i cynamonu. Ricey? - drobniutka, ale wyglądająca na silną Bra-tylijka w niebieskim uniformie zajrzała do poczekalni i za-h ulała śpiewnie. Miała niesamowicie mocne przedramiona, (wkhy spokojnie wyciskała dziewięćdziesiąt kilo na ławce I lilowni.

Śmiało, pokaż im, skarbie - zawołał Owen, kiedy Rhys Mis/ył za kobietą do gabinetu.

Zerknął na sandały Adidasa i zauważył kępkę grubych, kleconych, brązowawych włosów na wielkim palcu. Na pró-li\ pociągnął za najdłuższy i zdziwił się, jak bardzo zabolało. |loj'ii dzięki, że przyszedł tu tylko w ramach wsparcia moral-

lli ni.

Skończyłeś już?



Wysoka brunetka świetnie obcięta na asymetryczni-)', i zia do podbródka wskazała na czasopismo w jego rękach

Owen podniósł wzrok i zdał sobie sprawę, że w poc/i i ni siedzą tylko dwie osoby. Dziewczyna stała nad nim i spi | rżenie Owena natychmiast padło na jej pierś. Była ładna, u | sportowana, miała ręce siatkarki i zgrabne obojczyki. Jn it| wspominając o naprawdę niezłych piersiach.

Dziewczyna wzięła czasopismo i usiadła obok niepu 1 opalona łydka przelotnie otarła się o jego owłosioną nu Owen odsunął się zawstydzony.

- Często tu przychodzisz? - Znacząco uniosła iile.ili wyregulowaną brew.

Jedno oko miała niebieskie, a drugie brązowe, co spruwifl ło, że wyglądała raczej niesamowicie i ładnie, niż po pn dziwacznie.

- Nie. Przyszedłem tu z kumplem, Rhysem. Jestndnj w drużynie pływackiej - wyjaśnił.

Wyglądałaby lepiej, gdyby włosy nie wpadały jej do pomyślał.

- Fascynujące!

Owen nie wiedział, czy sobie żartowała, czy mówiła |hi ważnie. Próbował sobie wyobrazić, jakby to było całować || przycisnąć usta do jej koralowych warg, ale nie potrafił. I i

il ;:łośne „trach" odrywanego plastra i wtedy go olśniło, l'ovvimeli ją poznać z Rhysem. Idealny układ, mogliby razem hodzić na woskowanie. Para, która razem woskuje nogi, zostaje ze sobą na za-

■i/c.

Owen się uśmiechnął i zaczął czarować. Aha, to pomysł Rhysa. Jest niesamowitym pływakiem, i >iułanem naszej drużyny - oznajmił z dumą.

Kapitanem? W jakiej szkole? Ja chodzę do Darrow. Wymieniła nazwę małej, hipisowskiej szkoły, mieszczą-1 się w ceglanym budynku, gdzie uczniowie ostatniej klasy I / vii się w tych samych salach co przedszkolaki. Edie cały i gadała o niej, dopóki Avery nie znalazła w Internecie tej (lamującej listy przyjętych do college'ów. Tylko jeden dzie-i Ink stamtąd trafił do Ivy League, i to w ciągu ostatnich pięciu

I V.iewczyna podkuliła pod siebie nogi na różowej kana-

I"1

Nazywam się Astra. Astra Hill.

Owen Carls. Miło cię poznać. W dodatku Rhys nie jest i .i mis tępym mięśniakiem, jest genialny jak cholera. To chyba nu i mądrzejszy chłopak, jakiego poznałem - ciągnął bez ładu ' i ludu Owen.

Podekscytował go błysk zainteresowania w oczach itry.

Od jak dawna go znasz? I )elikatna muzyka w tle; siedzieli tak, że ich biodra prawie I dotykały - miał wrażenie, że są na randce w jednej z tych imracji, gdzie pary sadza się obok siebie.

Jakiś tydzień. - Stropiony dotknął drapiącej brody, któ-h| zapuszczał w geście solidarności. - Ale mam wrażenie, że mi.u /nie dłużej.

- Boże, musisz go naprawdę lubić - zauważyła A wyglądając na lekko rozczarowaną. - Ludzie wiedzą?

- Chyba tak. - Nadal nie bardzo wiedział, co Astra nimi i na myśli.

Za biurkiem recepcjonistka przeglądała pismo, ukradU ni podsłuchując ich rozmowę.

Za bardzo skupił się na rowku między piersiami, widooii nym w dekolcie żółtej sukienki Astry.

Tylko sprawdzał dla kolegi, rzecz jasna.

- Po prostu myślałam, że u świętego Judy nie chcieliby, żeby taka otwarcie żyjąca i dumna para była na świec/ml | w drużynie pływackiej. Aleja uważam, że to świetnie!

Mówiła to takim tonem, jakby chwaliła trzylatka za l i wał dobrej roboty przy założeniu prawego buta na prawą sii i| i lewego na lewą. Wzięła go za rękę i uścisnęła.

Odsunęła się na kanapie i wypuściła jego dłoń. Ale... to znaczy... Rhys ma wiele kobiecych cech. -I Iwcn z trudem dobierał słowa.

Chciał powiedzieć, że jeśli Astra szukała sobie chłopaka ■ Ib, to Rhys był nawet lepszy, bo cóż, no... bo nie był ge-I tu. Tylko kiedy próbował powiedzieć to na głos, sens jakoś ■mykał.

Co chcesz powiedzieć? - rzuciła z rezerwą Astra.

- Że jest moim kumplem. - Owen postanowił powiedzieć |iiuwdę. - Rhys właśnie zakończył długotrwały związek i jest

uchę poraniony.

- Och, to straszne - szczerze się zatroskała. - Dlaczego i wali?

- Och, wiadomo. Chcieli... różnych rzeczy. - Owen po-. lgnął biały kołnierzyk koszulki. Nagle poczuł, że w pokoju ichiło się o jakieś kilkanaście stopni cieplej. Z odległego |mimieszczenia dobiegł stłumiony krzyk. Miał nadzieję, że

Khysem wszystko w porządku.

- A ty jesteś sam? - Astra uniosła znacząco brew.

- Nie. To znaczy nie całkiem. To jeden z tych skompliko-mych układów.

Czuł na sobie świdrujące spojrzenie Astry. Popatrz na nli|, Carls, powiedział sobie w duchu Owen, zmuszając się U) woli, żeby nie myśleć o kształtnym ciele Kat w jego ob-fciach. Musiał zareklamować przyjaciela Astrze, żeby zapo­mniała o tej swojej multiseksualności i zrozumiała, że Rhys ma wszystko, czego pragnęła. W jednym, poręcznym opako­waniu.

Ktoś tu ma zdecydowanie talent do pisania randkowych Ciolilów w sieci.

- Rhys mógłby mieć chyba każdą dziewczynę, ale to fa-nl, który szuka tej jedynej - ciągnął Owen. To było dziwne


0x08 graphic
tak zachwalać innego chłopaka. Rzeczywiście brzmiało to IrtM che gejowsko.

- Podoba mi się to. Facet o jednym sercu dla jednej nulu ści. - Astra z aprobatą pokiwała głową.

Rhys wyszedł z pokoju zabiegowego, blady jak ścimi z czerwonymi plamami pod krzywo rosnącym zarostem w Myt lu braci Super Mario, który kontrastował z resztą ciała, tcrUl bardzo gładką.

- Muszę usiąść. - Opadł na siedzenie obok Owen.i

I wypić butelkę wódki. - Uśmiechnął się słabo, nie zauwu/fl* jąc Astry.

- Twój przyjaciel to duże dziecko - stwierdziła z. ■ i!«• smakiem kosmetyczka, wskazując na Rhysa. Podała mu p|| stikowy kubeczek ze schłodzoną wodą z butli w kącie. - A|| popatrz, jaka poprawa! - Podwinęła Rhysowi koszulkę l . costy, odsłaniając zaczerwienioną, idealnie gładką skórę iii piersi, a potem strzeliła go, zostawiając bolesny, białawy 11 ręki.

Owen się skrzywił.

- Och, biedactwo - zagruchała Aster. - Chcesz pój.-mną do Pinkberry? To ważne, żeby dobre doświadczenie pojl wiło się po negatywnym, wiesz?

Rhys uśmiechnął się do Owena, a Owen dyskretnie puku zał mu kciuki.

- Świetny pomysł. - Rhys pokiwał głową. - Rhys SloiS ling - przedstawił się, wyciągając rękę.

Astra uścisnęła ją z zapałem.

Zaczęli rozmawiać, a Owen wyciągnął telefon. Wkrói i * - wysłał wiadomość Kat. Natychmiast dostał odpowiedz mogę się doczekać.

Owen się uśmiechnął. Woskowanie było wspaniałe. I uli solutnie bezbolesne!

- Ty. - Brazylijka wskazała na Owena i przywołała go do liliowego gabinetu.

Aż do tej chwili. Trrrach!


sekrety i kłamstwa

W piątkowe popołudnie Jack wspięła się po schodiml

wychodzących z metra przy Union Square. Wybierała się • !• • Peridance, gdzie popołudniami odbywały się zajęcia baletowi na profesjonalnym poziomie za jedyne siedemnaście dolainw za lekcję, a szesnaście, jeśli od razu zapiszesz się na dzir i. Postanowiła sobie, że utrzyma formę, nawet jeśli to oznai chodzenia na tanie lekcje w piwnicach w ponurych studim 1 w centrum. Telefon zadzwonił w jej kieszeni, kiedy prze Im dziła przez Szesnastą Ulicę.

Jack nie rozmawiała dzisiaj zJ.P. Był naburmuszony i milczący przez całą wczorajszą kolację. Jack poprawiła s< samopoczucie kilka razy, pozwalając Dickowi dolać wina ilu swojego kieliszka.

- No dobra, więc wszystko ustalone na jutro. Mani' rozstawiony bar i przygotowane kilka pomieszczeń, tylko iIIm ciebie. Jackie, skarbie, wszystko jest w pełnej gotowości!

- Och, to za wiele! - zagruchała radośnie Jack. Wiele to jeszcze nie dość.

Nie ma sprawy, uwielbiam pomagać moim damom. Tyl-b nie spalcie budynku. Wiesz, kwestia ubezpieczenia.

Rozłączył się, a Jack się odwróciła i ruszyła w przeciw-11,111 kierunku, z powrotem do metra. Pieprzyć balet, parę Bconych zajęć jeszcze nic nie znaczy. Poza tym zaczy­nu! się weekend, a ona miała za sobą bardzo ciężki tydzień. W Harneys widziała prześliczne buciki z szarego zamszu od Mnnolo, a miała jeszcze kartę urodzinową. Zasłużyła sobie 11 prezent.

Tak jej ulżyło, że jazda metrem trwała tylko chwilę. To bę-.l/ic wspaniałe urządzić imprezę razem z J.P., jak prawdziwa ■ pływowa para, którą zresztą byli i na zawsze zostaną.

CDZIE JESTEŚCIE? - napisała do Jiffy, gdy tylko wy-li/ metra. Czuła lekki zawrót głowy. Powrót na Upper i ii Side z jakiegokolwiek innego zakątka miasta zawsze fcypominał jej tę chwilę w Czarodzieju z Oz, kiedy wszyst-l' | gtaje się kolorowe. Na Upper East Side chodniki wydawa-I lic jaśniejsze, a budynki bardziej lśniące. Wszystko było i prostu lepsze.

To najprawdziwsza prawda.

JACKSON HOLE - odpisała Jiffy. To była akurat najgorsza l o.iipka na Carnegie Hill. Nagle powietrze wydało się chłod-nn|s/e i Jack owinęła wokół ramion czarny sweter Ralpha i lurena. Jesień była jej ulubioną porą roku. To czas odnowy, | jej życie powoli wracało na właściwe tory.

I )otarła do Jackson Hole przy Drugiej Alei i Osiemdzie-

<• j Trzeciej, gdzie Jiffy, Genevieve i Sarah Jane tłoczyły się By stoliku w kącie.

- Jutro wieczorem imprezujemy, drogie panie. - Jack wy-I Berzyła zęby, odpędzając kelnerkę w średnim wieku i ni-i7c)'o nie zamawiając. To nie był weekend na tycie. Gdzie tym razem? - zapytała Genevieve.


Ą Wejście Carlsów

209


Odrzuciła blond włosy przez ramię. Białą bluzkę Cah In Kleina miała zapiętą niemal pod szyję.

- Galeria Cashmana w Tribece. - Uśmiechnęła się. wolona z siebie.

W pewnym sensie była wdzięczna Avery za jej żal próby zdobycia popularności. To był kopniak w tyłek, klon > Jack potrzebowała, żeby przestać płakać z powodu nies/.i i cia, zebrać się do kupy i umocnić swoje panowanie w tnwfti rzystwie.

- I nie urządzam balangi w domu, bo nie chcę, żeby kim wymiotował żurawinówką na łóżko mojej matki. - Jack /mm żyła kocie, zielone oczy, patrząc na Genevieve. - Znowu. ,

Przypomniała sobie, jak ostatnim razem Genevieve spili

nęła się ze znajomym jej ojca, nieudolnym, młodym akto

który przyjechał do Nowego Jorku na przesłuchania do jak w eksperymentalnej sztuki. Zalała się w trupa i zarzygała całi| i zienkę Jack. To było odrażające.

- Jakbyś ty nigdy się nie spiła - odparła Genevl(rtB i wgryzła się w wielki krążek cebulowy.

Tłuszcz na talerzu rozbłysnął, gdy popołudniowe sl wlało się przez okna. Nagle Jack poczuła straszliwy głód. /I pała dwa krążki i włożyła do ust, rozkoszując się słonaw smakiem.

- A możemy najpierw wpaść na imprezę do AvofJH - Jiffy obracała nieco przywiędłego pomidorka koktajlov

w sałatce bez sosu i w końcu włożyła go do ust.

Jiffy nieustannie była na diecie, żeby pozbyć się dw(ty| i pół kilo na biodrach, które dzieliły ją od dżinsów 3.1 Płullii Lima.

- Oczywiście, że nie. - Jack ogarnęło rozdrażnienie. I Hu
czego w ogóle rozmawiały o tej dziewczynie? - Kto by cl

tam iść?

I właśnie wtedy przeszła obok nich Avery Carls z ogrom-ymi torbami z Dean & DeLuca na ramionach. Wyglądała br/.trosko jak nigdy. Jack spojrzała na nią spod zmrużonych powiek. Jak mogła być tak spokojna, kiedy jej śmierć towarzy-uka była właściwie nieunikniona?

- Avery! - zawołała rozkazująco Jack.

Dziewczyna odwróciła się zdumiona, otwierając szeroko Mckitne oczy. Na chwilę poczerwieniała, ale potem zacisnęła l'y i podeszła do stolika.

- Jack.

Avery zebrała się w sobie i stanęła przy stole. Każdy mógłby pomyśleć, że są przyjaciółkami, idealny obrazek ze < wiata nowojorskich szkół prywatnych. Przyjrzała się czwórce ! il/iewczyn i z przyjemnością zauważyła, że przynajmniej Jiffy : uśmiechnęła się do niej leciutko. Może jednak mogły się za­pi/yjaźnić? Odpowiedziała ciepłym uśmiechem. Cała ta sytu-iii'Ia wymagała wdzięku i klasy, mimo że wyczuwała wrogość lek. Właściwie o co chodziło tej dziewczynie? W końcu Ave­rne ukradła jej chłopaka, ani nic w tym stylu. No bo szczerze mówiąc, kto by potrafił to zrobić?

- Avery - rzuciła słodko Genevieve. - Miło cię widzieć.

Avery przypomniała sobie nagle film dokumentalny o ata­ku rekinów. Otaczały ofiarę, a potem rozrywały ją na drobne i uwałki.

- Więc dokąd się wybierasz? - zapytała Jack. - Nie masz • /egoś do ukradzenia, albo może jakichś prac społecznych do odrobienia w Constance? Och, racja - udawała, że sobie i przypomniała - to twoja siostra.

Avery uśmiechnęła się słodko, zachowując spokój.

- Właśnie robiłam zakupy na jutrzejszą imprezę. Bylnli mi bardzo miło, gdybyście wszystkie przyszły. - Spojr/nl prosto na Jack.

Serce biło jej w piersi jak szalone, ale głos miała spokoju Babcia Avery byłaby dumna, widząc jej wdzięk mimo pn koszmarnej sytuacji, w jakiej się znalazła. Zauważyła, że Jill kiwa głową, i poczuła przypływ nadziei. Skoro mogła namov Jiffy, to może i reszta dziewczyn się zjawi za jej przykładem

- Wiem, że na Nantucket byłaś królową krabowych p« luszków, czy coś takiego, ale nie martw się, pewnie możi zatrzymać tutaj ten tytuł - zaczęła Jack.

Genevieve i Sarah Jane zachichotały. Avery się żaru

niła. W ósmej klasie została Królową Homarów na Nantiu i Skąd Jack o tym wiedziała?

- I wiem, że twoja babcia była znana w latach pięćd/.li siątych. Wszyscy widzieliśmy retrospektywę w Metropolii Museum of Art trzy lata temu. I kogo to obchodzi? Napl o niej książkę, czy coś, ale przestań ją naśladować. - Jai i wstała i teraz patrzyły sobie prosto w oczy.

W Avery krew się zagotowała. Dobra, Jack mogła się /.w chować wobec niej jak ostatnia suka, ale żeby się nabijać / |i babci? Poczuła pieczenie w oczach - ostrzeżenie, że zaraz pi płyną łzy.

- Impreza jest o ósmej. Tu macie informację. Spokojnie rozdała wydrukowane ulotki, które Sydney po

mogła jej zrobić w pracowni komputerowej w czasie lunchu Musiała przyznać, że wyglądały zabawnie, trochę prowol . cyjnie i absolutnie profesjonalnie. O wiele lepiej niż zaproś/* nia z filiżankami.

- W sobotę? - Jack udawała, że ogląda fioletowo-białą lulkę. - Jak już na pewno słyszałaś, tego wieczoru sama

vprawiam imprezę. Gdyby nie to, z przyjemnością bym r/.yszła. Ale jestem przekonana będziecie się świetnie ba-

ily z Sydney.

Jack triumfalnym gestem wzięła krążek z talerza Genevie-i /jadła go, rzucając znudzony uśmiech oniemiałej Avery.

- Baw się dobrze, Jack - odpowiedziała spokojnie, zasko-K>na własnym opanowaniem. - A jeśli zmienisz zdanie, tu tasz namiary. Do zobaczenia.

Odeszła, ignorując chichoty za plecami. Przeszła pół rzecznicy w kierunku Park Avenue, nim z oczu popłynęły jej

h

Oparła się o budynek z piaskowca, żeby zapanować nad noną. Kiedy spojrzała w kierunku centrum, dostrzegła ele­gancki łuk budynku Chryslera, sięgający ku niebu. Zacisnęła kzy, bo przez łzy wszystko się zamazywało i budynki wręcz promieniowały światłem. Babcia Avery nie poddałaby się. Po-Iwiłaby się na przyjęciu Jack Laurent, wyglądając zabójczo, i wykradłaby jej wszystkich wartych grzechu facetów oraz pizyjaciółki. Albo zadbałaby, żeby impreza w ogóle nie doszła Bo skutku.

Avery z determinacją ruszyła do centrum, wróciła do pu-itego domu i włączyła komputer, zdając sobie sprawę, jakie to idiotyczne nie mieć własnego BlackBerry. Na Nantucket wy­darzenia towarzyskie można było planować z kalendarzykiem w ręku, ale tu potrzebowała czegoś szybszego. Zalogowała się na głównej stronie Constance Billard i poszukała adresu Jack I aurent. W głębi ducha miała nadzieję, że to będzie jakieś za­pomniane miejsce w Queens albo Upper West Side. Niestety, mieszkała na Sześćdziesiątej Trzeciej między Pierwszą i Ma­dison Avenue, tuż obok domu jej babci.

Wybiegła z mieszkania i praktycznie popędziła do donn Jack. Zadzwoniła do drzwi, kilka razy przyciskając dzwonek pomalowanym na bladoróżowo paznokciem. Wreszcie mftj dziewczynka ubrana w srebrną tiarę i fioletową, falbanu ' paczkę założoną na wzorzystą sukienkę otworzyła drzwi. I| noblond włosy miała uczesane w schludny warkocz.

- Zastałam Jack? - zapytała grzecznie Avery, mająi n I dzieję, że to właściwy dom.

- Kto to jest Jack? - zdumiała się dziewczynka. Avery zagapiła się na jasne włosy dziecka i zdała sohl

sprawę, że w niczym nie przypomina Jack. Znowu się zaczer­wieniała.

- Nie sądzę... - Avery urwała. Na poddaszu?!

Wysoka, piękna kobieta w szarych spodniach z podwy/ szoną talią i śnieżnobiałej koszuli od Ralpha Laurena podeszl do drzwi. Jej idealna cera sprawiała, że wyglądała, jakby zeszli z reklamy kosmetyków Estée Lauder. Mrużąc oczy, spojr/nln na Avery, oświetloną późno popołudniowym słońcem.

Zacisnęła wypełnione kolagenem usta i obrzuciła A\n pogardliwym spojrzeniem. A polem westchnęła głęboko i nie« lodramatycznie.

- To dość specyficzna sytuacja i zapewniam cię, że nie pisałam się na nic takiego. Satchel pokaże ci, gdzie ona miesz-

ale na przyszłość przypomnę Jacqueline i Vi vienne, żeby podawały gościom właściwy adres - stwierdziła stanowczo.

- Dobrze - zgodziła się nieco zagubiona Avery. O jaki właściwy adres mogło chodzić?

- Satchel, skarbie, zaprowadzisz tę miłą panią na górę? poprosiła kobieta, pochylając się do dziecka i wymawiając

•.Iowa z nadmierną starannością.

Satchel poważnie skinęła głową, jakby przyzwyczaiła się do tego, że jej matka wszystko mówi takim tonem, jakby to liylo oświadczenie dla prasy. Wyciągnęła drobniutką, kleją-Cł| się rączkę do Avery i poprowadziła ją przez mieszkanie, mijając ogromną kuchnię z. dwiema zamrażarkami, ozdobną iidalnię i salon z meblami w stylu Ludwika XIV. Przeszły obok dwóch mahoniowych klatek schodowych ze wznoszą-I vini się, kręconymi schodami na tyły budynku. Dom z pew­nością został lepiej urządzony niż nowe mieszkanie Carlsów /a raz po przeprowadzce. Pierwszego dnia na oślep rozpako­wali wszystkie pudła, kiedy nikt nie mógł znaleźć Rothko i lidie nabrała przekonania, że ktoś musiał go niechcący za­pakować.

Od razu poczuła się jak skończony nieudacznik, kiedy to powiedziała.

- A ile masz? - naciskała Satchel.

Avery przypomniała sobie przedszkole. Wszystko wyifoj wało się takie proste. W grupie było tylko dwanaścioro dzici | więc ona z Owenem i Baby praktycznie rządzili w towarzyt stwie. I to pomimo dziwnych, ekologicznych przekąsek, klon mama pakowała im do przedszkola. Kiedy wszystko się tfl pokomplikowało?

- Dwadzieścia pięć. - Avery zmyśliła liczbę.

Nie mogła uwierzyć, że właśnie okłamała pięciolatkę. N« szczęście Satchel nie słyszała odpowiedzi, bo pobiegła pr/.o dem, ślizgając się na różowych skarpetkach z koronką.

- To tutaj - powiedziała poważnie, otwierając drzwi i wskazując rozchwiane, drewniane schody. - Bałabym nI| mieszkać na poddaszu - dodała szeptem.

- Ja też - przytaknęła Avery.

Spojrzała na białe drzwi bez żadnej tabliczki, które ewi­dentnie były wejściem dla służby. To tu mieszka niesławni! Jack Laurent? Czyjej przyjaciółki o tym wiedziały? Gdyby In nie było takie dziwne, Avery by się roześmiała.

- Jasne! - Avery się uśmiechnęła.

- Jej! Idę powiedzieć mamie, że mam osiemnaście przy jaciółek! - krzyknęła Satchel.

Zeszła krok po kroku, mocno trzymając się poręczy.

Avery zapukała, na początku spokojnie, a potem bardzie) nagląco. Pukanie rozległo się głuchym dźwiękiem. Wreszeli drzwi się otworzyły i stanęła w nich Jack w różowym dresil Juicy i białym T-shircie Michaela Starsa. Otworzyła usta, gdy zobaczyła Avery.

Chciała zamknąć jej drzwi przed nosem, ale Avery przy-li/.ymała je stanowczo. Serce Jack waliło jak szalone, ale sta-lała się zachować opanowanie. Perfekcja, perfekcja, perfekcja, powtarzała w duchu i próbowała obrzucić nieproszonego goś­cia lodowatym spojrzeniem księżniczki.

- Co tu robisz? - zapytała chłodno.

- Wpadłam, żeby dać ci znać, że odwołuję moją impre­zę - powiedziała powoli Avery, tonem ociekającym fałszywą

Indyczą. - Bo to niemądre, żebyśmy obie urządzały coś tego

llimego wieczoru.

Próbowała zerknąć za Jack i zorientować się, jak się pre­zentuje jej mieszkanie. Korytarz z porysowaną, drewnianą podłogą i brzydkimi, niebieskimi regałami na książki pod •.ciänami prowadził do małej, pomalowanej na żółto wnęki ku­chennej. Dalej Avery dostrzegła salon z zakurzonymi, niebie­skimi sofami, które wyglądały jak ofiary katastrofy w fabryce I.IJBean. Popękany stojak na parasole Pottery Barn stał przy « jściu z połamaną, czarną parasolką.

- W porządku - warknęła Jack. - Wiem, że chcesz być moją przyjaciółką, ale, serio, to już odrobinę żałosne. - Wbrew obie podniosła głos, zdradzając zdenerwowanie.

- Więc to tutaj mieszkasz? Ładnie. Pewnie cały czas spo-ivkacie się tu z Jiffy i Genevieve - rzuciła wesoło Avery; sytu-ftcja była aż nazbyt piękna.

Zważywszy na przyćmione światło i skośne sufity, to był-by prawdziwy koszmar dla handlarza nieruchomościami, żeby wskrzesić coś ciekawego z tej przestrzeni.

Znaczy coś innego niż strych?

- To nie twoja sprawa - rzuciła arogancko Jack. - Ale właśnie jesteśmy z matką w trakcie zmiany wystroju. Chcemy mieć pewność, że wszystko będzie zrobione jak trzeba, więc /ostałyśmy tutaj zamiast w hotelu. To tymczasowe. - Jack


wypowiedziała ostatnie słowo z naciskiem, żałując, że (o ul prawda. Zauważyła, że nie przekonała Avery. - Pewnie wpu cił cię jeden z robotników.

Obie stały niepewnie u szczytu schodów. Avery czuła, |hi drzazga z niewykończonej poręczy wbija się w jej mały pali i

- To zabawne, bo rozmawiałam leż z jej matką... - Avci urwała znacząco.

Jack uchyliła drzwi i oparła się o drewnianą framugę, nil wierząc w to, co jej się właśnie przytrafiło. Avery wszystko w || działa. I jeśli ma trzymać tę swoją przemądrzałą buźkę na kłód kę w Constance i poza szkołą, to Jack musi ustąpić. Odrobinę

Ustąpić z tego s'wiata, najlepiej!

Westchnęła.

- Właśnie rozmawiałam z moim chłopakiem i zgodzili śmy się, że o wiele wygodniej będzie, jeśli urządzimy naszą imprezę w październiku. - Pociągnęła nosem. - Więc jeśli na dal chcesz zrobić swoją jutro, to w porządku.

Avery skinęła głową niezobowiązująco, chociaż jej serce miało ochotę odtańczyć w piersi taniec zwycięstwa.

Zastanawiała się, czy mogłyby się objąć i pogodzić. Cmok, cmok, cmok!

- Do zobaczenia jutro? - Jack zmrużyła oczy, mając na­dzieję, że to bardziej zabrzmi jak groźba niż potwierdzenie.

( )statnia rzecz, jakiej potrzebowała, to Avery Carls, która Igle uznają za przyjaciółkę. Pomysł już kiełkował w jej gło-

■ Niech sobie urządzi tę amatorską imprezę w domu. Może vscy przyjdą i sprawy całkowicie wymkną się spod kon­ali. Rozniosą w puch dom starej pani Avery.

- Oczywiście. - Avery uśmiechnęła się słonecznie. Teraz npiawdę mogła wziąć się za planowanie. - Do zobaczenia liro! - zaświergotała, zbiegła schodami i wyszła bocznym \|sciem.

Wzięła głęboki wdech, gdy wyszła na Madison Avenue, po/,walając rześkiej, jesiennej bryzie splątać jej gęste, jasne włosy. Nie mogła przestać się uśmiechać. Babcia byłaby z niej inka dumna. Do przyszłego tygodnia zostanie gwiazdą Nowe-

■ Jorku. Zawsze o tym marzyła!

Wiecie, co się mówi? Uważaj, czego pragniesz...

nie ma to jak w domu

Baby wysiadła z promu w piątkowy wieczór i zaciągną 11 się pachnącym solą morską powietrzem. Wiatr rozwioWi jej kręcone, brązowe włosy, kiedy szła nabrzeżem. Ściągnę

ła gryzący blezer Constance Billard i wrzuciła go do ocei

Przez chwilę unosił się na wodzie, a potem utonął i zniknął |d z oczu.

Stanęła obok budki, gdzie przyjmowano opłaty, i czel ła, aż ktoś zapyta, dokąd jedzie. Na wyspie wszyscy kor/ stali z autostopu i o wiele swobodniej się czuła, zatrzymii jąc przypadkowy samochód tutaj niż wsiadając do taksów i w Nowym Jorku. Dwie minuty później zatrzymała się rdz.av półciężarówka bez jednego światła z przodu i przystojny dw u dziestoparolatek bez słowa otworzył dla niej drzwi pasażci i machając, żeby wsiadała. To właśnie kochała w Nantucket. Iu była prawdziwa społeczność i kiedy znalazłeś się w potrzehi-ludzie okazywali pomoc.

- Przyjechałaś z Bostonu? - zagadnął chłopak, gdy /.»• mknęła ciężkie drzwi wozu.

Nosił wyblakły szary T-shirt uniwersytetu w Massachusetts a skórę miał zaróżowioną od słońca. Wyglądał jak homar.

Uważaj na szczypce.

- Nie całkiem - odpowiedziała Baby, spuszczając wzrok i /dając sobie sprawę, że musi wyglądać absurdalnie w spód­nicy od szkolnego mundurka.

- W porządku, więc dokąd się wybierasz?

Zadzwonił jej telefon. Spojrzała na wyświetlacz rozdraż­niona. J.P. dzwonił trzy razy, kiedy była w autobusie. Nie mógł Łbie znaleźć nikogo innego do psów? Może jego dziewczyna mogłaby je wyprowadzać? Nie, musiałaby chociaż na pięć mi-mil zrzucić maskę wrednej jędzy, a to było niemożliwe. Ode­brała telefon i ze złością warknęła:

- Hej, skończyłam z nowojorskim eksperymentem - za-i/ęła, nie czekając, aż J.P. się odezwie. - Wracam na Nantu-cket, więc musisz sobie znaleźć kogoś innego do psów. Kogoś, kio lepiej się do ciebie dopasuje i za niższą cenę.

Rozłączyła się, nim zdążył odpowiedzieć. Bo jaki miało sens czekać na jego reakcję?

Wrzuciła telefon do wyblakłej, zielonej torby, żeby nie musiała o nim myśleć. Wyjrzała przez okno na farmy i schlud­ne kolonialne domki Nowej Anglii w zgaszonych odcieniach pieli i szarości. Dom. Wreszcie wracała do domu.

- Wysiadam tu, dzięki za podwózkę! - zawołała wesoło, i ledy skręcili w znajomą okolicę.

Kierowca się zatrzymał, a Baby wyskoczyła z auta na boczną uliczkę w okolicach domu Toma. Dróżka prowadziła prosto na plażę. Baby niemal zbiegła nierównymi, drewnianymi schodkami do piasku. Torba obijała jej się o plecy. Już widziała ognisko nad wodą i zatrzymała się na chwilę na widok dzieciaków z jej szkoły, kręcących się w różnych stadiach roznegliżowania i pijaństwa.

Ruszyła plażą. Rozpoznała Lucasa Andersona, jednego / przyjaciół Toma, nim wreszcie usłyszała znajomy śmiech



Toma - na poły parsknięcie, na poły chichot, brzmiący, jal li ktoś ścisnął świnkę morską. Wydawał z siebie takie d/\\ Ifj tylko wtedy, kiedy był naprawdę upalony. Tom i Lucji dzieli na stosie wilgotnego drewna, wyrzuconego przez nu n najwyraźniej nieświadomi, że przypływ sięga im już kosli i Lucas włożył sandały Birkenstock na grube skarpetki w km lorze owsianki i w kółko grał te same cztery akordy Free ftil ling. Wysoka na metr fajka wodna z plastikowych butelek p| napojach stała między nimi jak stary przyjaciel.

Czas uciekać - i to szybko - z powrotem do cywili i

cji!

Baby podeszła do nich po cichu, weszła na stos diw i i zadrżała w cienkiej bieliźnie, gdy usiadła obok Toma.

- Baby? - Chłopak zamrugał kilka razy, jakby próbo w ul się zorientować, czy istniała naprawdę, czy była tylko wyiv rem jego otępiałego od trawki umysłu.

- Jestem - odpowiedziała po prostu.

Wsunęła się w jego objęcia i pozwoliła, żeby jego pali i połaskotały ją delikatnie. Ujął jej twarz i przysunął tak, żeli ich usta się spotkały. Pachniał proszkiem do prania, oceanem i trochę trawką. Źrenice miał ogromne, ale Baby to nie dem i wowało. Sama czuła się trochę, jakby odpływała, już pi, sam fakt, że była blisko niego. Jak dobrze wreszcie wrócić di miejsca, w którym chciała być.

- Nie mogę uwierzyć, że tu jesteś. - Tom nadal sobie nie dowierzał.

Lucas gapił się na nich z otwartymi ustami.

- Przejdźmy się - zaproponowała, prawie siłą ściągaj«|i Toma z kłody.

Niebo było czarne jak smoła, ale księżyc rzucał na atra­mentową przestrzeń ścieżkę światła. Baby wzięła rękę Tomu w obie dłonie. Drżała z podniecenia.

222

- Przyjechałaś na weekend? - zapytał, wyjmując z kie-1111 skręta i zapalając go.

Zatrzymał się i przeczesał palcami jej splątane włosy.

- Gdzie się zatrzymasz? - zapytał między pocałunkami.

- W domku gościnnym - odpowiedziała, jakby to było /ywiste.

Będą mogli żyć z Tomem długo i szczęśliwie. Prawda, że bajki są wspaniałe?

- A co ze szkołą?

- Minął dopiero tydzień, na pewno to nadrobię - odparła żartobliwie Baby, chociaż trochę denerwowały ją te pytania. Dlaczego nie mógł po prostu cieszyć się z jej obecności?

- Dobra. To co chcesz robić?

Musiała to mówić? Ścisnęła jego rękę, kiedy biegli do malutkiego, sfatygowanego domku, w którym Tom mieszkał / bratem. Weszli po chwiejnych schodach do jego sypialni. Tom nastawił na iPodzie Ala Greena. Baby objęła chłopaka. ('/iiła, że ta chwila jest po prostu idealna.

No to przejdźmy do rzeczy... Skarbie, no już...

- Cześć - powiedziała Baby, gdy Tom przysunął się do niej.

- Cześć - odrzekł, chowając twarz w jej włosach. Serce zabiło jej mocniej, gdy pociągnął ją na łóżko. Jego ramiona były ciepłe i mocne. Miała wrażenie, że za-

raz eksploduje ze szczęścia. Była w domu, była z Tomem, po lym, jak niemal całą wieczność - bo tak to odbierała - spędziła i dala od tego, co znała i kochała.

- Kocham cię - szepnęła, bo nie było już nic innego, co mogłaby powiedzieć.

223

- Ty też - odmruknął zaspanym głosem Tom, muskn| i jej szyję.

Zaśmiał się, a potem jego chichot przeszedł w te denei w u jące odgłosy świnki morskiej.

Baby westchnęła. Może upalił się z Lucasem tak bard bo tęsknił za nią i musiał w czymś zatopić smutki?

A może po prostu jest typowym amatorem trawki, I rego w dodatku łączy bardzo głęboki związek z jego faji i wodną?

Leżeli na łóżku. Przykryła ich. Tom natychmiast padl n I poduszkę i zamknął oczy.

- Chcesz się zdrzemnąć, czy coś? - zapytała, chociaż od dech Toma już przeszedł w głębokie pochrapywanie.

Westchnęła jeszcze raz i przytuliła się do jego pleców, siu chając cichego plusku fal w oddali.

Następnego ranka Baby się obudziła, gdy zadzwonił jp| telefon.

- Ech - mruknęła zaspana, widząc na ekranie im iv

stry.

Wyłączyła telefon i usiadła, rozglądając się po pok..|.. Toma. Dlaczego nie było go z nią w łóżku? Narzuciła jef| bluzę i zeszła na dół. Bluza była ciepła, miękka i pachniulw Tomem.

Wyjrzała przez okno i zobaczyła go obok poobijanej, bil łej terenówki Kendry. Obejmował dziewczynę, a prawą diod na której nadal nosił grubą, srebrną obrączkę od Baby. ti/\ mał na jej biodrze. Po plecach Baby przebiegł zimny dres/, strachu. Tom z zapałem tłumaczył coś Kendrze. Twarz dziew czyny rozbłysła gniewem. Baby uchyliła delikatnie drzwi. Zlj dzewiałe zawiasy skrzypnęły.

- Wróciła... - Usłyszała, jak tłumaczy się Tom.

Baby usiadła na betonowych schodkach i przyciągnęła ko­lana do piersi. Chociaż na dworze było ciepło, dostała lekkich dreszczy.

Ale z jakiegoś powodu te trzy słowa nie rozgrzały Baby.

- A co z nami? - rzuciła oskarżycielsko Kendra. Nami? Ostatnie co Baby o niej słyszała to, że Kendra

sypia z jakimś chłopakiem, którego wywalili z uniwerku w Massachusetts. Pracował jako kucharz w jakiejś knajpie / krabami.

- Jesteś moją przyjaciółką, ale Baby jest moją dziewczy­ną - upierał się Tom.

Baby zauważyła, że Tom obejmuje Kendrę i przytrzymu-|e za chude biodro, jakby chciał ją na chwilę przyciągnąć do pocałunku.

- Daj mi chwilę, żebym to jakoś załatwił - prosił.

I wtedy Baby wstała. Potykając się o własne stopy wróciła do domu, zatrzaskując za sobą drzwi.

- Cholera! - krzyknął Tom.

- Baby! - Starszy brat Toma, James, stał zaspany przy /lewie, gdy wparowała do domku.

Skrzywiła się. Pomieszczenie było brudne, wszędzie wa­lały się stosy ubrań i kawałki pizzy, pławiące się we własnym iluszczu na blacie.

Tom stanął w drzwiach, zadyszany po biegu za nią.

- Stary, macie parę spraw do omówienia. - James otwo­rzył lodówkę, wyciągnął galon Tropicany i napił się prosto


15 - Wejście Carlsów



z pojemnika. Usiadł przy stole i spojrzał na nich wyczel u|i| co.

Złapał ją za nadgarstek, ale się wyrwała. Irytowała j.i li idiotyczna obrączka. Nie chciała, żeby jej dotykał. - Ni< | nie stało - szepnął gorączkowo Tom.

- Aha, jasne - warknęła. - Jak mogłeś' mi to zrobić? -. l. ■ pytywała się.

Takie rzeczy zdarzały się w Nowym Jorku, ludziom takim jak Jack Laurent i J.P., ale nie jej i nie na Nantucket. Tom zagryzł wargę, ale nic nie powiedział.

- Wynoszę się stąd - stwierdziła w końcu, wyrywając się z jego uścisku.

- Widzisz, zawsze mnie zostawiasz - rzucił oskarżyć ii1 sko Tom. - Byłem samotny, rozumiesz? Tęskniłem za tobq a Kendra była pod ręką. Gdybyś nie wyjechała, do niczego by nie doszło.

Spiorunowała go wzrokiem po raz ostatni i wybiegła z do­mku. Zatrzasnęła za sobą drzwi.

Pobiegła na plażę i rzuciła się do oceanu, gdzie jej łzy po­mieszały się ze słoną wodą. Przynajmniej nie była na Manhal tanie. Przynajmniej była w domu.

A dom jest tam, gdzie serca... nie ma.

plotkara.net

0x01 graphic

tematy na celowniku wasze e-maile zapytaj

Wvystkie nazwy miejsc, imiona i nazwiska oraz wydarzenia zostały zmienione t|b skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

NAJŚWIEŻSZE NOWINKI: moje źródła donoszą, że wycze­kiwana balanga u J została nagle i w niewyjaśnionych oko­licznościach odwołana. J zachęca wszystkich do imprezy A. Czyżby nowe przymierze? A może nowy szatański plan J?

na celowniku

J i A zamawiają ogromną dostawę do domu babci A ze skle­pu z alkoholami na Drugiej. Zważywszy na dom A i znajo­mości J to mogłaby być niezła spółka imprezowa. R spa­ceruje Piątą Aleją, trzymając się za ręce z jakąś tajemniczą dziewczyną. Szkoda, że K jest na szkolnym turnieju teniso­wym i nie może go zobaczyć. O zagląda do spożywczego przy Madison, żeby powąchać... jabłka? Czy owoce mogą być fetyszem? A wynajmuje ludzi od wystroju, żeby rozwie­sili setki lampek w oranżerii babci. Nie sądzę, żeby dekora­cje się liczyły, kiedy połowa gości padnie nieprzytomna, ale dziewczyna dostaje plus za starania. A co z B? Nigdzie jej nie ma. Ktoś coś wie? Bo psy J.P. - i ich właściciel - cho­dzą z podkulonymi ogonami.

wasze e-maile

13 Droga P!

Mieszkam na Nantucket i kiedy biegłem dziś rano pla­żą, znalazłem wyrzucony na brzeg blezer z Constance

Billard. To prywatna szkoła w Nowym Jorku, praw da? Co się stało? Miodzio z Nantucket

PS. Jeśli kiedyś wpadniesz na Nantucket, to w moim dodge'u są w pełni opuszczane siedzenia. Mam n| dzieję, że wiesz, co mam na myśli.

Drogi MzN!

Hm, z pewnością nie słyszałam, żeby na Upper Eanl Side wydarzyła się jakaś tragedia, ale nie mam do­brych źródeł na twojej wyspie. Możliwe, że to jedn z nas postanowiła skończyć ze wszystkim? Przycho dzi mi na myśl pewna hipisowska piękność, która i u i kąd tu przyjechała, była w bardzo kiepskim nastro|u A co do wizyty, dzięki, ale żebym opuściła Manhatlu trzeba czegoś więcej niż obietnicy w pełni opuszcza­nych siedzeń. P.

Droga P!

Na sto procent wiem, kim jesteś. Podejrzewam, U nauczycielką z Constance, pracującą nad demasko torską powieścią, która wszystkich załatwi. Mam ri cję?

Czytelniczka Droga Czytelniczko!

Przede wszystkim jestem zbyt interesująca i man zbyt dobry gust, żeby być nauczycielką. A po drugla gdybym chciała napisać powieść, nie sądzisz, że jt• / bym to zrobiła? P.

l'o lecie pełnym nudnych przyjęć pod hasłem: „Wyjeżdża­my do college'ow", na których wszyscy udawali swoich najlepszych przyjaciół, chociaż tak naprawdę serdecznie się nienawidzili, nie mogę się doczekać, żeby wrócić na imprezy rozpoczynające rok szkolny, na których chłopcy / Riverside spotykają się z dziewczynami z Seaton Arms, il/iewczyny z Constance Billard całują się z chłopcami od •'.więtego Judy, a dziewczyny z L'École bawią się we włas­nym gronie i zawsze gwarantowane są jakieś dramatyczne wydarzenia. To pierwsza impreza roku i osobiście nie mogę \ię doczekać skandali. Et vous? A wy?

Wiecie, że mnie kochacie.

Plotkara


dobre rzeczy przychodzą do tych, Morzy czekają baluj jak gwiazda rocka


Od: Owen.Carls@swJuda.edu Do: Kelsey.Talmadge@SeatonArms.edu Data: piątek, 12 września, 15:00 Temat: Odp.: Teraz?

Kat

Przyjdź na imprezę mojej siostry. Nie mo się doczekać, kiedy cię zobaczę... Całuję O.

- Naprawdę nam się udało! - pisnęła Avery, zarzucając ( )wenowi ramiona na szyję w pijackim, siostrzanym uści-

l ii.

Owen zmierzwił jej jasne włosy i odpowiedział niezbyt ii/.eźwym uśmiechem.

- Aha, udało nam się - przytaknął, szczerząc zęby. Rozej-i/al się wśród ludzi, szukając kogoś. - Ej, idę po piwo, przy­nieść ci coś?

- Nie trzeba. - Avery machnęła ręką.

Wypiła już cztery drinki i cały świat wokół nurzał się w złotej, radosnej mgiełce. Nie mogła uwierzyć, że impreza luk dobrze się układa. Oranżeria babci płonęła migoczący­mi światełkami, które odbijały się w marmurowej podłodze. Mały, oszklony basen pełen był ubranych w bikini dziewcząt /1,'Ecole, a kuchnie okupowali chłopcy ze świętego Judy i Riverside, szykujący drinki. Jadalnia należała do dziewcząt / ( 'onstance, które przyglądały się chłopakom od świętego ludy. Avery jeszcze nie znała imion wszystkich obecnych, ale i lak nie posiadała się z radości.

Owen zmierzwił jej włosy i zniknął wśród gości.

- Cześć.


Jack podeszła do niej ukradkiem, pojawiając się dos nie znikąd. Miała na sobie obcisłą, ciemnoniebieską sukie Proenza Schouler i bardzo wysokie buty na platformie Miu, w których była ponad pięć centymetrów wyższa od A ry. Trzymała za rękę bardzo przystojnego chłopaka o pre arystokraty.

- Świetna impreza! - Jack się pochyliła, żeby pocało Avery w policzek.

Cmok, cmok!

- J.P Cashman - przedstawił się chłopak, wyciąg rękę.

Avery uścisnęła jego dłoń, trzepocząc rzęsami.

- Znam twoją siostrę, wyprowadzała moje psy. Przyjd li dziś wieczór? - zapytał przyjaźnie.

Jack posłała mu spojrzenie, które mogło zabijać.

Avery pokiwała głową, zauważając, że J.P. jest przy i i| ny. Dlaczego Baby nic o nim nie wspomniała? Ale z dni I strony Baby zawsze miała słabość do uwalonych facetów, |iil Tom, a nie do przystojnych przyszłych miliarderów z Upptl East Side. Pewnie nawet nie zauważyła, jaki to świetny chlu pak.

- Przyniosłam ci drinka. - Jack podała jej kieliszek / I nem Tanqueray, który Avery z wdzięcznością wzięła. - Poin\ słałam, że ci się przyda. Bardzo trudno jest być gospodyni | i jeszcze zadbać o własne potrzeby, zwłaszcza kiedy impn jest zrobiona z takim rozmachem.

Avery wyszczerzyła zęby, zbyt podchmielona, żeby /u-uważyć sarkastyczną nutkę. Jack dotrzymała słowa - kilku dziesiąt osób, których Avery nawet nie znała, tłoczyło m\ w oranżerii. Dostawcy jedzenia z Masa, na których wynajęi nalegała, dawno już zniknęli i teraz na białych sofach walał] się niedojedzone bułeczki i na wpół nagie pary. Wygład/iln zmarszczkę na czarnej sukience Marca Jacobsa, czując się jak bawdziwa gospodyni.

- Dziękuję, że przyszłaś! - Avery spontanicznie objęła

Inek.

Może to kwestia światełek w całym pomieszczeniu, ale ink jakoś inaczej wyglądała tego wieczoru. Nawet jej pie­gi wydawały się mniej irytujące niż zwykle. Uścisnęła jej rękę, ostrożnie dopijając wino, a potem próbując koktajlu od Jack.

A babcia Avery nie ostrzegała, żeby nie mieszać alko­holi?

- No jasne! Mam nadzieję, że w przyszłości urządzisz leszcze wiele imprez. Z przyjemnością ci pomogę. I chciałam In już wcześniej powiedzieć, powodzenia w jutrzejszych wy-horach. - Jack uśmiechnęła się ciepło, a potem pociągnęła J.P.

i rękę i odeszła.

- Dlaczego nie założyłaś nowej sukienki? - zapytał J.P, lozglądając się po tłocznym pomieszczeniu.

Dotrzymał słowa i załatwił jej różową sukienkę, dokładnie laką, jak opisała. Ale kiecka była wręcz absurdalnie falbania-Mtu z warstwami tafty w kolorze gumy balonowej, a Jack nie lamierzała wyglądać jak gigantyczna babeczka.

- A co, nie podoba ci się to, co mam na sobie? - odpowie­działa pytaniem, wskazując na przylegającą do ciała, niebieską Mikienkę z dzianiny.

J.P. miał dość rozumu, żeby potwierdzić, że wygląda świetnie, więc dalsza dyskusja straciła na znaczeniu.

- Nie, skąd, wyglądasz wspaniale - przyznał. - Ale przy­pomnij mi, dlaczego odwołałaś imprezę w Galerii? - Rozglą­dał się po tłumie, jakby kogoś szukał. - W końcu to ty po­wiedziałaś, że nie chcesz imprezy w domu. Mój tata wszystko pi/ygotował. Był bardzo rozczarowany.


Jack wzruszyła ramionami. Nie mógł sobie odpu I musiał mówić z taką dezaprobatą?

- Zmieniłam zdanie - rzuciła lekko i podsunęła twai il pocałunku.

Żałowała, że nie może się przyznać, że tak naprawili- ni miała wyboru. Avery Carls trzymała w ręku całe jej życic tfl warzyskie i gdyby Jack się nie podporządkowała, stracił.ii wszystko.

Podkręciła muzykę i w domu ryknął Kanye.

- Tak lepiej.

Wyłączyła światła i pokój zanurzył się w seksowi) \. i. przyćmionych cieniach rzucanych przez zajmujące całe ścian okna.

Ruszyła w stronę kuchni, żeby nalać Avery kolejiicyo drinka, ale J.P. złapał ją za rękę.

Wyszedł szybko, przepychając się między tłumem na pni terze i przed domem.

Ciekawe, dokąd tak mu się spieszy.

Jack przewróciła oczami. Dobra. J.P. potrafi być be/nu dziejny. Ale ona miała misję. Chciała zafundować Avery lo, na co sobie zasłużyła. Zacznie od drinka, który źle się miesi z winem i ginem.

Po drugiej stronie pokoju Owen przyglądał się, jak Avery opróżnia szybko kieliszek, a w drugiej ręce ma już następn go drinka. Chciał jej powiedzieć, żeby trochę przystopowała, kiedy w kącie na fotelu zauważył Rhysa. Na jego kolana. |

siedziała dziewczyna z gabinetu kosmetycznego. Wyglądali, l.ikby lada moment mieli się na siebie rzucić. Owen nie mógł uwierzyć, że jego plan wypalił. Dyskretnie skinął do Rhysa / aprobatą.

- Kto to? - Avery podążyła za jego wzrokiem. - Czy ta para właśnie uprawia seks na fotelu babci?

Avery rzuciła się w ich kierunku, rozlewając drinka na podłogę. Owen śmiał się ze swojej sztywnej, chociaż zalanej siostrzyczki, kiedy ktoś popukał go w ramię.

Zapach jabłek wypełnił powietrze.

- Cześć - szepnęła Kat, a w jej niebieskich oczach poja­wił się szelmowski błysk.

Miała na sobie tę samą, obcisłą, czarną sukienkę bez ple­ców, którą założyła tego wieczoru, kiedy się poznali. Specjal­nie ją wybrała?

Założyłaby ten sam strój na dwie imprezy? Chyba

nie?!

Owen zerknął nerwowo na Rhysa. Zadrżał, gdy mieszani­na adrenaliny i strachu zatętniła mu w żyłach.

- Wygląda na to, że już lepiej sobie radzi. - Kat dyskret­nie wskazała na Rhysa i Astrę, a Owen pokiwał głową.

Kat zamyśliła się na chwilę, a potem się uśmiechnęła do ()wena tak seksownie, że przestał się martwić o kumpla. Za-gryzła usta.

- Myślisz, że powinnam się z nim przywitać? - zapytała, szukając u Owena potwierdzenia.

- Chyba tak. - Serce waliło mu w piersi.

- Więc pewnie znajdę cię później? - szepnęła mu do ucha.

Poczuł jej oddech na szyi. Pokiwał głową bez słowa i cze­kał, nie mogąc złapać oddechu, aż Kat się odsunie i podejdzie do Rhysa.

- Myślałam, że ten pływak i dziewczyna z Seaton Ann zerwali ze sobą - szepnęła Jiffy ponad zaimprowizow.m barkiem do samotnej Genevieve.

Obie patrzyły, jak Kat zbliża się do Rhysa. Jiffy miału li sobie czarne, obcisłe dżinsy Citizens i czarną sukienkę-htu.li­ke Diane von Furstenberg, która wyglądała jak namiot. (ii< nevieve wzruszyła ramionami i hojnie nalała sobie wódki .l> kryształowej szklaneczki.

- Cześć, Rhys.

Podniósł wzrok i zaskoczony wytrzeszczył oczy. Kein I wyglądała oszałamiająco w obcisłej, czarnej sukience, kirim podkreślała jej wysportowane ramiona i szczupłe nogi. Ni. małże zepchnął Astrę z kolan. Była miła i w ogóle, ale on w i ko chciał, żeby Kelsey poczuła zazdrość. Najwyraźniej mu m udało.

- Cześć - odpowiedział szczerząc zęby i wstając.

Rhysowi zrzedłamina. Coś tu było nie tak. Kelsey powiniw się załamać, rozpłakać i wybiec z krzykiem. On wtedy prze prosiłby Astrę, popędził za nią i resztę nocy spędziliby tuląc sif w łóżku i szepcząc do siebie: „Kocham cię" i „Przepraszam", Rano zjedliby rożki cytrynowe i śmiali się z tego, jakie głupie i niepotrzebne było ich rozstanie i że dobrze mieć zabawną hi storyjkę do opowiedzenia dzieciom któregoś dnia.

Czy w życiu wydarzają się takie historie, jeśli nie liczyć iilmów Hilary Duff?

Astra się uśmiechnęła, próbując złapać go za rękę i przy-i lagnąć do siebie. Odsunął się o krok i spojrzał Kelsey prosto w oczy.

- Więc... jak się poznaliście? - zapytała melodyjnym gło-jem.

Brzmiało to tak, jakby naprawdę była zainteresowana. I wtedy go to uderzyło. Jej już nic z nim nie łączyło i miała serdecznie w nosie fakt, że spiknął się z Astrid, Astro, czy jak się do cholery nazywała ta panienka.

Rhys miał wrażenie, że porusza się pod wodą, gdy bez sło­wa zostawił obie dziewczyny. Musiał stamtąd wyjść na świeże powietrze. Idąc złapał butelkę wódki Citron i niemal wpadł na ()wena, który stał w drzwiach.

- Ej, wszystko w porządku, stary? - zapytał zaniepoko­jony Owen.

Specjalnie stanął daleko, żeby nie słyszeć rozmowy Rhysa i Kat, ale sądząc po minie kumpla, nie poszło najlepiej.

- Nie - wydusił z siebie Rhys.

W pokoju było zbyt gorąco i tłoczno. Miał wrażenie, że jeśli tu zostanie, zaraz eksploduje. Nie bardzo wiedząc, co /robić, wskoczył do basenu, ochlapując wszystkich. Stanął w wodzie w kompletnie przemoczonych dżinsach i koszuli, nadal trzymając wódkę.

- Ej! - krzyknęła Avery, chwiejąc się na obcasach Lou-

houtina.

Jack złapała ją za ramię i poprowadziła do Genevieve, Jif­fy i ginu.

- Chyba musisz się jeszcze napić!

- Dobrze się czujesz? - Owen lekko pochylił się nad ba­senem.

Grupa półnagich dziewczyn z L'École przyglądał im się. Udawały, że są zainteresowane wzorami z popi z gauloise'ów, które strzepywały do wody.

- Nie. - Rhys splunął wodą.

Stał w głębokiej na metr wodzie. Odgarnął mokre win z oczu. Łzy pomieszały się chlorem na jego twarzy.

- Kelsey... Ona... To jej nie mszyło - prychnął I próbując wyjść z wody. - To naprawdę koniec.

- I co się przejmujesz? Masz Astrę! Gorąca laska! - Owi u starał się dodać otuchy kumplowi. Podał mu swój kieli czystej Ketel One.

Rhys pokręcił głową i w końcu wyszedł z basenu.

- Stary, nie mogę. Jestem przemoczony! - Spojrzał it| siebie, jakby dopiero teraz to zauważył. - Muszę wyjść.

Owen patrzył na Rhysa - ociekającego wodą i na granit płaczu - i poczuł potworne wyrzuty sumienia. Myślał, że na prawdę zaczyna mu przechodzić, ale może uwierzył w to, Iw chciał, żeby to była prawda.

- Pewnie musisz zostać tu z siostrą, co? - zapytał obi u., i nym głosem Rhys. Sam sobie odpowiedział na pytanie.

Owen odstawił drinka i się zastanowił. Rhys był jego przy* jacielem. Ale Kat była... Kat.

- Aha, przykro mi - przeprosił, czując się jak ostatnia szmata. - Na pewno nie chcesz zostać? - zapytał bez przeki i nania, patrząc na przemoczone czarne spodnie z limitowanej serii Johna Varvatosa.

- Nie - ledwo wydusił z siebie Rhys.

Z każdym chlupiącym krokiem zostawiał za sobą basen imprezę i miłość swego życia.

Może powinien zmienić coś w wyglądzie. Podobno krzu czaste wąsy są w modzie...

prawo A - jeśli coś może pójść ile, to na pewno pójdzie

- Naprawdę podoba mi się Owen Carls - zauważyła Jif­fy Bennett. Siedziała ledwie przytomna na kolanach Hugh Morre'a, który rozłożył się na szezlongu obok basenu. - Ale wiesz, dziś jestem otwarta na wszystko.

Brązowe oczy Hugh rozbłysły na te słowa, a Jiffy objęła go szczupłymi ramionami za szeroką szyję.

Szaleństwo trwało już ponad cztery godziny i teraz, po pierwszej w nocy, impreza zaczynała nabierać rumieńców. Ba­sen pełen był dziewczyn w stanikach i figach La Perlą, nie zo­stawiających niczego wyobraźni, zwłaszcza w wodzie. Barek /ostał kompletnie opróżniony, a Avery przez ostatnią godzinę /. entuzjazmem ściskała wszystkich napotkanych, próbując spamiętać imiona.

Co jest dosyć trudne, gdy się jest tak pijanym, że ledwo się

pamięta własne.

- Ej, wiesz, że jeśli teraz cokolwiek zrobisz, to nie stanie się za zgodą obu stron - krzyknęła do Hugh Sydney, wycho­dząc z basenu.

Miała na sobie białą koszulkę na ramiączkach i chłopięce bokserki, które stały się praktycznie przezroczyste. Dla Hugh



najwyraźniej było tego za dużo - mieć jedną dziewczynę im sobie i drugą stojącą obok, praktycznie nagą. Rozliczne kol czyki na jej ciele na chwilę go zahipnotyzowały.

- Pomyśl o zgodzie, to ważne! - Sydney spiorunowal.i wzrokiem i odeszła.

W oranżerii na sofie siedziała Avery, otoczona prze/ l 11 kudziesięciu przyjaciół. Policz ich sobie, Satchel, pom\ i\l| niezbyt trzeźwo, wspominając pięciolatkę, która mieszkali w domu Jack Laurent. Babcia byłaby z niej dumna. Na pewno wygra wybory, będzie to miała w kieszeni, gdy tylko lud li zabiorą torby z prezentami przy wyjściu. Załatwiła łańcuszki w milutkim sklepie przy Prince Street, gdzie wykonują tal li rzeczy na zamówienie. Drobniutkimi, delikatnymi literami wypisano w białym złocie A=PUwRN, czyli Avery = przed­stawiciel uczniów w radzie nadzorczej. Wyglądało to śliczni. Oryginalne skrzyżowanie wyrafinowania z tandetą. Nie słyszała nigdy o znaczkach do klapy?

- Tak się cieszę, że teraz jesteśmy przyjaciółkami - p wiedziała do Jack, wypowiadając każde słowo bardzo uważ­nie.

Przez całą noc Jack była u jej boku, przynosząc jej kolejne drinki i pilnując, żeby wszyscy inni mieli co pić. Zainicjow.i ła pijacką zabawę w nigdy-przenigdy w basenie i dbała, żebj cały czas z głośników ryczała świetna muzyka. Avery objęła nową przyjaciółkę. Jack była niesamowita. Nie mogła uwie­rzyć, że tak niesprawiedliwie ją potraktowała.

- Ja też, Ave - odpowiedziała Jack, wyplątując się zjoj ciasnego uścisku. - Zaraz wracam.

Wyszła przed frontowe drzwi domu i ruszyła na przysta­nek. Tutaj było cicho, tylko Justin Timberlake dudnił Whm Goes Around Comes Around za jej plecami. W przeciwień­stwie do Avery wypiła tylko kilka drinków, a chłodne wrzes*» | niowe powietrze sprawiło, że natychmiast wyparował z niej bały alkohol.

Wyciągnęła Treo i wybrała numer 311 do informacji no­wojorskiej i linię, gdzie przyjmowano skargi. Odczekała chwi­le, słuchając zagłuszanej szumami melodyjki Franka Sinatry i patrząc w granatowe niebo.

- Adres? - zapytała chrapliwym głosem kobieta.

Jack spojrzała na metalową tabliczkę przykręconą do dę­bowych drzwi domu.

- Róg Sześćdziesiątej Czwartej Wschodniej i Sześćdzie­siątej Pierwszej.

Uśmiechnęła się, słysząc basy dudniące przez drzwi. Jutro

Avery Carls będzie już nikim.

Pozostaje nadzieja, że ostatni drink naprawdę jej smako­wał...

- Dobrze, proszę pani, przyślemy kogoś na miejsce. Marion się rozłączyła, a Jack szybko wróciła na przyjęcie.

I'odkręciła jeszcze głośniej kawałek Nasa i wpadła na niemal nagą Sydney w samych chłopięcych szortach i prześwitującej koszulce. Poszła nad basen i ściągnęła na wpół przytomną Jif­fy z kolan Hugh Moore'a.

- Musimy się zbierać - warknęła.

Avery poszła otworzyć z uśmiechem na ustach i dwii u butelkami rumu w ręce. Uuuuuwielbiała imprezy, zwłas/i i kiedy ludzie nadal się zjawiali mimo później godziny. Air l li dy otworzyła drzwi, zamiast przystojniaków ze świętego lud] zobaczyła niską, przysadzistą kobietę i nadzwyczaj wysokli go, chudego mężczyznę. Oboje ubrani byli w mundury nowfl jorskiej policji. O mój Boże. Avery oniemiała. W dodatku była pijana.

- Skarga na hałas. - Niska brunetka mignęła odznaką.

Dzieciaki zaczęły wybiegać frontowymi drzwiami, cli. i uciec, zanim o wszystkim dowiedzą się rodzice. Wysoki | licjant zamknął drzwi i stanął przed nimi, przez co fala lud | cofnęła się do salonu, gdzie ktoś przytomny wyłączył muz.) 11 i włączył światła. Avery zobaczyła kubki walające się po cal. i podłodze i tajemnicze kałuże w dziwnych miejscach. Przez hi kundę wyobrażała sobie, jak potwornie musi wyglądać piętru ale nagle oprzytomniała. Gliniarze na pewno nie zjawili się z powodu bałaganu w domu.

- Czyje to przyjęcie? - zapytała policjantka. Na jej iden tyfikatorze napisano „posterunkowa Beecher". Rozejrzała m.

Gdy zabrakło muzyki, ludzie zebrali się we dwójki i trójki Hugh zdjął z półki rzadkie wydanie Dzieł wybranych Szekspi­ra, które należało do babci i zaczął barytonem czytać monolog z Otella. Policjantka uniosła brew, patrząc na niego, a potem spojrzała na Avery.

- Mamy właśnie przesłuchanie do sztuki - powiedział Hugh, wzruszając ramionami. Próbował ratować Avery.

Jakie to słodkie.

- To moja impreza - powiedziała Avery, starając się na­dać swojemu głosowi tyle powagi, ile to możliwe.

Odstawiła butelki z rumem na sofę, mając nadzieję, że po­licjanci ich nie zauważyli. Za nią stanął Owen.

- Cholera - szepnął i objął ją opiekuńczo.

- Masz jakiś dowód tożsamości? - zapytała posterunko­wa Beecher.

Avery żałośnie pokręciła głową. W uszach słyszała bicie serca. Nie mogli jej aresztować, prawda?

- W porządku. - Policjant zmarszczył brwi. - Masz po­zwolenie na zorganizowanie przyjęcia?

- To dom mojej babci! - wykrzyknęła piskliwie.

- No cóż, otrzymaliśmy skargę na hałasy. Gdzie twoja babcia? Jest tutaj? - zapytała posterunkowa Beecher.

- Ona nie żyje! - zawodziła Avery. Para policjantów przewróciła oczami.

- Zgodnie z tym, co tu mamy, dom jest własnością firmy prawniczej Meyers & Mooreland. Niestety dopóki nie poroz­mawiamy z właścicielem, musimy cię aresztować za wkrocze­nie na teren prywatny. Proszę założyć ręce z tyłu.

Avery serce podeszło do gardła. Nie była przestępcą.

Niepotrzebnie. Ludzie już się rozbiegali we wszystkich kierunkach.

- Afterek u mnie! - wrzasnął Hugh w ogólne zamiesza­nie.

Policjanci wyprowadzili Avery do policyjnego wozu. Czerwone i niebieskie światła rzucały przerażającą poświatę



na pustą ulicę. Avery żałośnie pociągała nosem, schodź.|. p królewskich schodach z ciemnego piaskowca.

- Tak naprawdę nie musisz być skuta.

Policjant rzucił jej współczujące spojrzenie, rozpiął Im danki i pomógł usiąść na tylnym siedzeniu. Avery skinęli w podziękowaniu głową i rozmasowała nadgarstki. Sied/inU w policyjnym radiowozie, a serce biło jej głucho. Wyc/uh pod palcami zrobiony na zamówienie łańcuszek, który zalo żyła pod sukienkę, żeby przyniósł jej szczęście. Samochód i trzymał się na światłach, a ona wyciągnęła błyskotkę, żeby jej się przyjrzeć.

Elegancka kursywa układała się w „A=PUwRN".

Avery popatrzyła na wygrawerowany napis i wybuchnę 11 płaczem. Równie dobrze może siedzieć w więzieniu do śmiei ci, bo jej życie w Constance i na Upper East Side właśnie ah solutnie i niedowołalnie się skończyło.

- Trafiła nam się wylewna - westchnął policjant.

Poczekajcie, aż na was zwymiotuje.

A woli bransoletki od kajdanek

Oszołomiony Owen patrzył, jak jego siostra odjeżdża po­licyjnym wozem. Wyciągnął komórkę i zadzwonił do matki, chociaż głupio mu było przeszkadzać jej w dniu otwarcia wiel­kiej brooklyńskiej wystawy poświęconej gryzoniowi.

- Owen? - Edie sprawiała wrażenie lekko poirytowa­nej.

W tle rozbrzmiewał ryk śmiechu i brzęk szkła. Najwyraź­niej Edie bawiła się lepiej od nich.

- Cześć, mamo.

Skrzywił się. Jednym z powodów, dla których Edie po­zwalała robić trojaczkom, co chciały, był fakt, że nigdy nie przydarzały im się takie wpadki.

- Właśnie dzwoniła do mnie policja w sprawie imprezy. Posterunek jest tuż obok, więc powiedziałam im, że przyjdzie­cie z Baby po siostrę.

- Przepraszam, mamo - wymamrotał.

Gdzie właściwie podziewała się Baby? Nie widział jej tego wieczoru. Ani zeszłego, skoro już o tym mowa.

- Zadzwońcie, gdy tylko wrócicie do domu.

Nie mogąc nigdzie znaleźć filigranowej siostry-buntow-niczki, Owen upewnił się, że goście się wynieśli i zamknął dom babci. Potem pobiegł na posterunek policji, raptem kill | przecznic dalej.

Denerwował się, kiedy wchodził do budynku, ale szyhl się zorientował, że posterunek niespecjalnie przypomina b z Prawa i porządku, a bardziej ten z Nantucket, który kiedj odwiedził w ramach wycieczki szkolnej. Jeden policjant sii dział za ciężkim, drewnianym biurkiem. W głębi stał włą* ny telewizor z czarno-białym, ziarnistym obrazem, któn dźwięk co rusz zakłócały trzaski z policyjnych odbiornik" radiowych. Policjantka, która aresztowała Avery, siedziała u | krześle obok celi i piłowała paznokcie.

Avery siedziała w kącie z nogami skrzyżowanymi w ko.sl kach i histerycznie płakała. Trzymała nadgarstki złączone iim kolanach, jakby ręce miała zakute w niewidzialne kajdanki W drugim końcu celi znajdowała się toaleta z małą, brudu | umywalką.

- Otrzyj nos, kochanie - zawołała policjantka do Avei \ znudzonym tonem.

Dziewczyna dalej szlochała; twarz miała czerwoną i mu krą od łez, leciało jej z nosa. Owen patrzył jak zahipnoty/<> wany. Nigdy nie widział siostry w takim stanie, nawet kiedj w siódmej klasie została tylko Wicekrólową Homarów. Nawel kiedy byli mali.

Owen wyszczerzył zęby w uśmiechu. Ulżyło mu, że nie wpakowali się w poważne kłopoty. Wiedział, że powinno mu być przykro, ale widok sztywnej i zawsze dobrze ułożonej Avery siedzącej na dołku jak pijak był przezabawny.

- Cześć, Ave! - zawołał, a jego głos rozległ się echem między betonowymi ścianami i podłogami wyłożonymi lino­leum.

Podniosła wzrok. Owen wyciągnął komórkę i strzelił jej lotkę zza krat dla przyszłych pokoleń.

- Nie martw się, blondyneczka ma już u nas świetną fot­kę, którą z radością doda do księgi pamiątkowej - zaśmiał się siedzący za biurkiem policjant.

Policjantka otworzyła drzwi celi, a Avery, potykając się, padła bratu w ramiona.

- Uratowałeś mnie - zaszlochała.

- Dobra, jedziemy do domu. Pożegnaj się grzecznie z po­licjantami. - Owen nie mógł się oprzeć pokusie, żeby się z nią trochę nie podroczyć.

Policjant za biurkiem niemal ze smutkiem patrzył, jak Avery wychodzi. Musiała zapewnić im niezłą rozrywkę tego

wieczoru.

Owen zaprowadził ją do taksówki.

- Róg Siedemdziesiątej Drugiej i Piątej - powiedział. Zauważył, że taksówkarz patrzy na Avery, zaniepokojony.

Na twarzy miała rozmazany makijaż, oczy zaczerwienione, z nosa jej leciało, usta miała otwarte jak to często u pijanych, zupełnie jakby oddychanie sprawiało jej ogromny kłopot.

- Nic jej nie jest - zapewnił taksówkarza. - Będę udawał syrenę policyjną, jeśli dzięki temu poczujesz się jak w domu - zażartował do siostry.

Avery oparła się na jego ramieniu i zaczęła pochrapywać. Ojej! Co by babcia powiedziała?!

Taksówka zatrzymała się przed ich dwudziestopietrowym apartamentowcem. Owen pomógł siostrze dotrzeć do drzwi z zieloną markizą. Kątem oka dostrzegł Kat siedzącą na drew­nianej ławce na prawo od wejścia, w cieniu przystrzyżonych krzewów.

- Cześć - szepnął to niej. - Zaraz zejdę.

Zaciągnął Avery do windy, zawlókł do mieszkania i wsu« dził do idealnie pościelonego łóżka. Zdjął jej tylko buty i po pędził do windy, na zewnątrz i do ławki przy schodach.

- Cześć - szepnął.

Nagle poczuł się wykończony.

- Nic jej nie jest? - zapytała Kat, zwijając w palcach pa semko karmelowych włosów.

- Dojdzie od siebie. - Owen wzruszył ramionami. - Naj­bardziej ucierpiała jej duma. - Zauważył gęsią skórkę na smn kłych ramionach Kat. Od razu z całej duszy zapragnął ją objąć - Zimno ci?

- Troszkę - przyznała.

Podciągnęła kolana do piersi i nagle wydała mu się drob­nym, bezbronnym dzieckiem.

- Myślałam, że już nigdy więcej cię nie zobaczę po Nan-tucket - powiedziała uśmiechając się delikatnie.

Odźwierny spojrzał na nich, a potem się odwrócił.

- Przejdźmy się. Odprowadzę cię do domu - zapropono­wał szorstko Owen.

Kat wstała i Owen zauważył, że wyciąga rękę, żeby go złapać za dłoń. Skrzyżował opalone ręce na piersi, żeby unik­nąć jej dotyku. Gdyby go dotknęła, nie zdołałby zrobić tego, co musiał.

- To była zabawna impreza - ciągnęła Kat, gdy szli Piątą Aleją. Ulica była pusta, tylko przy każdym budynku stali por­tierzy. - Ucieszyłam się, widząc, że Rhys z kimś przyszedł.

Owen poczuł gulę w gardle, ale zaczął iść szybciej. Chciał odprowadzić Kat do domu, nim zacznie ją całować. Czuł cie­pło jej ciała. Zmusił się do myślenia o Rhysie, chłopaku o zła­manym sercu, który wskoczył do wody na imprezie. Rhys po­trzebował Kat, a nie było mowy, żeby wróciła do niego, póki Owen będzie w pobliżu. Zebrał się w sobie i spojrzał przed siebie. Byli prawie pod jej domem. Zatrzymał się i wziął ją za ręce. Stanęli na rogu. Mieli czerwone światło, ale co to za różnica, skoro nie jeździły żadne samochody.

Owen spojrzał w srebrzystoniebieskie oczy Kat i wziął

głęboki wdech.

- Co? - zapytała.

- Tamta noc na Nantucket nic dla mnie nie znaczyła. Wiem, że chcesz, żebym coś czuł do ciebie, ale tak nie jest. To był tylko... jednorazowy numerek - skłamał.

Nie mógł uwierzyć, jak potwornie zabrzmiały te słowa. I na jakiego dupka wyszedł, kiedy je już powiedział.

- Nie mówisz poważnie - stwierdziła spokojnie, patrząc

mu głęboko w oczy.

Owen zabrał ręce i znowu skrzyżował je na piersi.

- Mówię. To był jednorazowy numerek. Nic do ciebie nie czuję - powtórzył, a potem szybko się odwrócił i zaczął iść ulicą w stronę swojego domu.

- Czekaj!

Zatrzymał się i odwrócił. Oczy Kat błyszczały. Oparła ręce na biodrach jak wojownicza Amazonka. Nie płakała. Wy­glądała raczej na wściekłą niż zranioną.

- Więc wszystko, co powiedziałeś...

- Zapomnij - warknął, próbując naśladować Avery, kiedy grała oburzoną i zadufaną w sobie.

Wsadził ręce do kieszeni dżinsów Diesela, wyjął bransolet­kę od Tiffany'ego, dotykając znajomych nierówności, i oddał


ją Kat. Nie mógł się oprzeć pokusie i nim odszedł, zamknął M palce na bransoletce. Przeszedł pięć przecznic, a obraz niczego nierozumiejącej Kat i jej błagalnego spojrzenia przesladou.il go jak wypalony w mózgu.

Skinął sztywno portierowi i wszedł do windy. W lśnił) cych lustrach w wejściu patrzyła na niego własna, zrozpac/n na twarz.

Jeśli wszystko pójdzie według planu, Rhys i Kat ju wkrótce znowu będą razem i powinni być szczęśliwi. A jedli chodzi o Owena, gotów jest sprawdzić, co Manhattan ma (U zaoferowania.

Drogie panie, prosimy ustawić się w kolejce.

nie chciałbyś,

zeby twoja dziewczyna

była tak zabawna jak B?

Baby wierciła się i obracała na piasku w niedzielny po­ranek, próbując spać dalej. Spędziła całą sobotę na plaży i w końcu zasnęła nad wodą. Letni hamak zdjęli przyjaciele, których Edie poprosiła o opiekę nad domem, więc koniec koń­ców wygrzebała z szopy stary śpiwór i zaciągnęła go na brzeg. Płakała tak długo, aż zasnęła. Ostatnia rzecz, której chciała, to obudzić się i znowu zacząć płakać.

Skurczyła się, wiercąc tyłkiem w małym dołku w piasku, i zacisnęła oczy, odcinając się od promieni słonecznych. Kiedy już odpływała, poczuła ciepły język na twarzy. Tom? - po­myślała i szybko otworzyła wielkie, brązowe oczy. Zamiast skruszonego byłego chłopaka zobaczyła entuzjastyczny, jasny pysk Nemo.

- Co tu robisz? - zapytała zdumiona, głaszcząc psa po sierści.

Zastanawiała się, czy to jeden z tych dziwnych, płynących z nieświadomości snów po zerwaniu, ale Nemo wydawał się całkiem realny.

- No wiesz, duży pies musi się wybiegać.

Baby osłoniła dłonią oczy przed słońcem i zobaczyła l i uśmiechającego się szeroko. Miał na sobie spodnie w mai A kie żabki i rybki.

Wyplątała się z grubego, czerwonego śpiwora iwsi.il.i otrzepując spódniczkę od szkolnego mundurka. Nie bani wiedziała, śmiać się, płakać, czy po prosu przytulić do J.P., ule w końcu tylko zmrużyła oczy i oparła drobne dłonie na bio drach.

- Czy ten pies musi biegać akurat po mojej plaży? J.P. zaczerwienił się jak burak.

- Tęsknił za tobą - wyjaśnił, patrząc jak Nemo liże \.\ w kostkę. - Psy nie chciały, żebyś wyjeżdżała.

Baby przyklękła i zanurzyła twarz w miękkim futrze psa, Dyszał radośnie, prosto w jej ucho.

- Za to twoja dziewczyna z pewnością chciała, żebym wyjechała - odgryzła się, nadal z twarzą wtuloną w psa.

Nie zamierzała niczego ułatwiać J.P. Fale z hukiem rozbi­jały się o brzeg.

- Między innymi dlatego tu jestem - odpowiedział chło­pak nagle całkiem poważny.

Schował dłonie w kieszeniach haftowanych w żabki spodni.

Odgarnęła za uszy sztywne od soli włosy. Kto by kupował - już nie mówiąc o noszeniu - spodnie w zwierzaki? W pew­nym sensie to było trochę w jej stylu, mówiącym: „Mam to wszystko gdzieś". Poranne słońce świeciło jej prosto w twarz i po raz pierwszy w ciągu ostatnich dwudziestu czterech go­dzin poczuła ogarniające ją ciepło.

- W każdym razie jestem tu, bo... Wrócisz do Nowego Jorku? - zapytał niezobowiązująco J.P. - No bo wiesz, psy cię potrzebują - palnął prosto z mostu, trochę się rumieniąc.

Baby zapatrzyła się na bezmiar oceanu liżącego piasek. Mogła zostawić swój mały raj na wyspie? Pomyślała o im­prezie, którą przegapiła wczoraj wieczór i ogarnął ją smutek, że tak bezmyślnie porzuciła Avery, Owena i mamę. Tęskniła za nimi. Odwróciła się do J.P., który patrzył na nią z nadzieją i wyglądał... tak dobrze. Może Nowy Jork nie będzie jednak

taki straszny.

- Przyleciałeś helikopterem? - zapytała.

- Aha - przyznał się. Wyciągnął z kieszeni dwa pognie­cione bilety. - Ale kupiłem też bilety na prom. Tata potrzebo­wał helikoptera dziś po południu - wyjaśnił. - Pomyślałem, że może wrócimy dłuższą drogą.

Baby nie wiedziała, co powiedzieć. Cashman junior za­trzymał się po drodze przy maleńkiej kasie na prom i kupił bilety?

- W Bostonie czeka na nas samochód - dodał. - Chyba, że wolisz jechać autobusem?

Baby wyszczerzyła zęby.

- Niekoniecznie.

Chciało jej się jednocześnie płakać i śmiać. Wracała do domu. Do nowego domu. Tym razem była tym nawet odrobinę podekscytowana.

Hm... ciekawe dlaczego?


A zdobywa wszystko, czego chciała

Kiedy Avery się obudziła, leżała w ubraniu na różowej narzucie na łóżku. Dochodziło południe, ból pulsował jej w czaszce, włosy miała ulizane na jedną slronę głowy. Czuła się, jakby przejechała ją ciężarówka.

Dzień dobry, panienko Kac.

Spuściła nogi z łóżka i powoli podreptała do łazienki. Ma­rzyła o wodzie, żeby pozbyć się z ust tego posmaku, jakby żuła stare skarpetki. Otworzyła oczy i prawie krzyknęła, widząc swoje odbicie w lustrze. Jej czarna sukienka była beznadziejnie pognieciona i miała podejrzaną plamę na piersi. Na obu nad­garstkach miała łańcuszek siniaków. Powróciły do niej potworne obrazy z poprzedniego wieczoru. Pamiętała, że się upiła. I roz­błyskujące światła policyjnego koguta. Smród wymiocin wokół eleganckiego domu, kiedy wychodziła wyprowadzana przez policję. Przysunęła się bliżej do lusterka w toaletce i przyjrzała się swojemu odbiciu. Wyglądała jak śmierć. Śmierć ze złotym łańcuszkiem. Na którym wypisano „A=PUwRN".

- Dzień dobry, kochanie - zagruchała matka, wchodząc do jej sypialni w śnieżnobiałym kombinezonie, od którego Avery aż bolały oczy.

Edie rozsunęła cieniutkie, zielone zasłony i otworzyła okno, wychylając się i wciągając głęboko powietrze. Avery zamknęła drzwi do łazienki i wsunęła się pod kołdrę, żeby matka nie zobaczyła, w jakim jest stanie. Jej matka wiecznie była czymś pochłonięta, ale nie na tyle, żeby nie zauważyć, Że córka wygląda gorzej od rzeźb, które Edie znajdowała na ulicach.

Edie spojrzała na córkę wyczekująco.

- Wiesz co?

Wstała i wyszła z pokoju, a potem wróciła z dziewięcioma czerwonymi świecami. Ustawiła je na białej komodzie, którą Avery zabrała z domu babci, i zaczęła zapalać.

- To żeby życzyć ci szczęścia w szkole i usunąć złą ener­gię z zeszłego wieczoru. Słyszałam, co się stało.

Avery wystawiła płową głowę spod kołdry, zastanawiając się, ile właściwie matka wie.

- Muszę przyznać, że jestem rozczarowana. Nie tyle wa­szą trójką, co raczej systemem policyjnym. Wygląda na to, że wiele się zmieniło od czasów, gdy tu dorastałam. - Edie zmar­szczyła brwi zapalając świece.

Avery usiadła i, zdziwiona, spojrzała na matkę. To wszyst­ko?

Płomienie świec kołysały się na porannej bryzie.

- Powinnam była wcześniej to zrobić, ale byłam taka za­jęta - Edie westchnęła przepraszająco.



Avery schowała twarz pod poduszkę z wyhaftował i \\\ monogramem. Nie chciała mieć do czynienia z mistyczn.) rfl| inkantacjami Edie, nie dzisiaj. Czy matka nie mogłaln il okazać zwyczajnie pomocna i przynieść jej cos' od bólu wy?

Albo Krwawą Mary?

- Gdzie jest Baby? Jestem pewna, że i jej by to pomogło

- zamyśliła się Edie.

Avery usiadła. Gdzie była Baby?! W ogóle się nie pojawiła na wczorajszej imprezie i kompletnie ignorowała wiadomości od Avery.

- Ehm - zaczęła błyskotliwie.

Wyciągnęła komórkę spod poduszki. Spała na niej. Ups, Nie dostała żadnej wiadomości od Baby, za to jedną od Syd ney.

ZABÓJCZA IMPREZA. WIEDZIAŁAM, ŻE MASZ PO­TENCJAŁ! Avery schowała z powrotem telefon pod kołdrę. Jeśli największa szkolna dziwaczka uważała imprezę za uda ną, to jej życie towarzyskie rzeczywiście leżało w gruzach.

Walabii? Jeszcze nie wytrzeźwiała? Możliwe.

- Och! Musiała sobie wziąć do serca naszą rozmowę! Avery spojrzała zaskoczona na matkę.

- Znalazła sprawę - wyjaśniła mgliście Edie, machając ozdobioną turkusami ręką.

- Chyba tak - wymamrotała Avery.

256

- Ale nie będzie jej na brunchu - zauważyła Edie, wyraź­nie rozczarowana.

Właśnie straciłam jedyny głos na mnie w wyborach, zdała sobie sprawę Avery. Jakby to w ogóle miało jakieś znaczenie po wczorajszej katastrofie.

- Nie mogę się doczekać spotkania z dawnymi koleżan­kami ze szkoły. Chociaż, jak się nad tym zastanowić, nigdy tak naprawdę się z nimi nie przyjaźniłam - westchnęła Edie. - Będziesz gotowa za dziesięć minut?

Kiedy Avery wyciągnęła za matką swój - odświeżony prysznicem i odziany w sukienkę Lilly Pulitzer - tyłek z tak­sówki pod klubem-ogrodem Tavern on the Green, żołądek miała tylko trochę spokojniejszy, a w głowie nadal ją łupało. Światełka w Tavern on the Green mrugały. Dziewczęta zebra­ły się w sali kryształowej, w której okna sięgały od sufitu do podłogi, przez co pomieszczenie przypominało trochę szklar­nię. Stały tam okrągłe, przykryte białymi, lnianymi obrusami stoliki z kompozycjami z lilii i białych orchidei, a przez okna sączyło się słońce. Zwykle sala prezentowała się ładnie, ale człowiekowi na kacu to miejsce wydawało się wyrafinowa­nym narzędziem tortur. Dziewczyny w ogromnych ciemnych okularach Gucciego, potykając się, szły do stolika, gdzie wrzu­cano głosy na przedstawicielkę w radzie nadzorczej. Stało tam niebieskie pudełko od Tiffany'ego z rozcięciem w przykryciu. Karteczki z głosami prawie się z niego wysypywały. Bez wąt­pienia wszystkie oddano na Jack Laurent. Avery się zastana­wiała, czy powinna w ogóle zawracać sobie głowę oddawa­niem własnego głosu, postanowiła sobie darować. To byłoby zbyt żałosne.

- Zastanawiam się, czy powinnam porozmawiać z panią McLean na temat stypendium artystycznego z funduszu babci


17 - Wejście Carlsów

257


Zmarszczyła czoło, rozczarowana, patrząc na tłum skaco wanych dziewczyn w ciemnych okularach i prostych letnich sukienkach.

Poprowadziła Avery między stolikami, szukając wizytó­wek z ich nazwiskiem.

- Edie Carls! - zawołała chuda brunetka, podchodząc, aby się przywitać. - Gwendolyn Bennett. - Wyciągnęła rękę obwieszoną złotymi bransoletkami od Cartiera. - Muszę po­wiedzieć, że wyglądasz... artystycznie jak zawsze - powie­działa, obrzucając Edie spojrzeniem od stóp do głów. - A to musi być jedna z twoich córek?

Avery uśmiechnęła się powściągliwie, kiedy Gwendolyn obejrzała ją tymi swoimi małymi oczkami gryzonia.

Uśmiechnęła się do Avery, a ta się skrzywiła. Wiedziała, że przyjście na to spotkanie okaże się katastrofą. Nie mogli dać jej umrzeć w spokoju? Przeprosiła panie i poszła do sąsiednie­go pomieszczenia, gdzie dziewczyny ratowały się koktajlami z szampanem i szeptały cicho między sobą.

Sarah Jane zerknęła szarymi, małymi oczkami na Ave­ry, która właśnie przechodziła obok nich z wysoko uniesio­ną głową. Żałowała, że oddała biednym swoje szkolne bluzy z Nantucket, gdy tylko się dowiedziała o przeprowadzce. Bo właśnie miała ochotę wrócić na tę cichą wyspę, gdzie nic się nie działo, zaszyć się na strychu i hodować emu.

Grupa dziewczyn podeszła do stołu z urną, za którym sie­działa jakaś dziewczyna z dziesiątej klasy o kręconych wło­sach. Ale nawet ona spojrzała na Avery krzywo, jakby mogła zbezcześcić wybory, choćby zbliżając się do stołu.

- O, jesteś! - Edie objęła córkę za ramiona i litościwie odsunęła od pudełka z głosami. - Znalazłam nasz stolik i kilka pań, które są absolutnie zafascynowane pracą Baby na rzecz walabii. Będziesz miała coś przeciwko, jeśli pójdę z nimi po­rozmawiać?

Avery przewróciła żałośnie oczami, starając się nie wzdry-gać, kiedy armia kelnerów w czarnych kamizelkach przynosiła do stołów talerze z żółtą jak narcyzy jajecznicą.

Usiadła, modląc się, żeby nie zwymiotować na srebrną zastawę i wykrochmalone serwetki w kolorze kości słoniowej. Obok niej Edie z ożywieniem rozmawiała z matką wielkiej jak ciężarówka dziewczyny o zwierzętach Australii. Drobniutka, stara kobieta w czarnym kostiumie St. Johna podeszła do Ave­ry, próbując odczytać idiotyczną plakietkę z imieniem na jej piersi.

- Ty musisz być wnuczką Avery Carls - powiedziała chrapliwym głosem.

Avery poczuła drobinki śliny tuż koło ucha, gdy się od wróciła i pokiwała głową. Wątpiła, czy babcia nadal chciała by przyznawać się do niej. Kobieta uśmiechnęła się sympa tycznie.

- Muffy St. Clair. - Wyciągnęła rękę. - Swego czasu two ja babcia i ja notorycznie pakowałyśmy się w jakąś kabałę. Sprawiała, że całe miasto na nią patrzyło. Jestem pewna, że pójdziesz w jej ślady - powiedziała, stukając się swoim kie liszkiem Veuve z jej szklanką wody Pellegrino - myśl o alko holu przyprawiała Avery o mdłości.

- Dzięki. - Uśmiechnęła się niezręcznie.

- Widzisz? - Kilka stolików dalej Sarah Jane szturchnę­ła Jiffy pod żebra. - Próbuje się zaprzyjaźnić z absolwentką z rady, żeby jej nie wywalali z Constance.

Matka Genevieve, Blanche, podeszła do nich ukrad­kiem.

- Biedna dziewczyna - mruknęła. - I patrzcie na jej mat­kę. - Wskazała na Edie, która szła prosto do pani McLean. - Chce wybłagać, żeby nie wyrzucali córki ze szkoły. To takie smutne, naprawdę.

Blanche odprowadziła córkę do baru i obie zamówiły po kieliszku wódki Ketel One. Czystej.

Avery się rozejrzała, szukając przyjaznej twarzy, i zoba­czyła wściekłą Sydney, siedzącą obok ubranej na czarno, nie­wiarygodnie sztywnej kobiety z obojczykami wystającymi spod kaszmirowego, granatowego swetra. Jack Laurent sie­działa przy rumianym, starszym mężczyźnie w lnianym, jas-nobeżowym garniturze i błękitnej koszulce. Cały czas zerkał na Roleksa i nerwowo przytupywał nogą. Nie pasował do oto­czenia - w końcu to było śniadanie dla matek i córek.

Muffy St. Clair stanęła na podwyższeniu. Miała białe, klasyczne pantofle od Ferragamo, a pani McLean pomogła jej wejść po schodkach. Popukała w mikrofon, co wywołało prze­raźliwy zgrzyt.

- Witam uczennice Constance, absolwentki i rodziców na dorocznym brunchu dla matek i córek. Mam wielki zaszczyt i przyjemność ogłosić wyniki wyborów na przedstawicielkę uczennic przy radzie nadzorczej. - Muffy rozejrzała się po wi­downi. - Kiedy zakładano Constance Billard, szkoła szczyciła się tym, że kultywuje doskonałość. Uczennice Constance mia­ły stanowić wzór wdzięku, opanowania i intelektu - zaczęła powoli.

Wśród stolików rozlegały się szmery rozmów. Avery ukradkiem wzięła drinka matki. Chciała już teraz stłumić ból przegranej, zanim zostanie odczytane nazwisko Jack Lau­rent.

- Przedstawicielka uczennic zadba, aby doskonałość kul­tywowano także w przyszłości - ciągnęła Muffy.

Na sali znowu zapadła cisza. Nawet kelnerzy stanęli wy­czekując. Pani M uśmiechnęła się powściągliwie, nie mogąc się doczekać końca spotkania. Muffy powoli wyjęła okulary do czytania z torebki Chanel i wsunęła pomarszczony palec pod zamknięcie koperty.

- Imię wybranej osoby jest znane wszystkim aż za do­brze. - Avery podniosła wzrok i zobaczyła, że Jack zdejmuje serwetkę z kolan i kładzie na stole, gotowa, by wstać i przyjąć

nominację.

- Avery Carls.

Na twarz Muffy wypłynął szeroki uśmiech. Kompletnie zaskoczona Avery rozejrzała się po sali, w której zapadła ci­sza. Minęła chwila, nim Edie włożyła palce do ust i przenikli­wie gwizdnęła.

Avery wstała i podeszła do sceny. Miała wrażenie, że to sen. Spojrzała na morze twarzy. Rozległy się szmery, a potem wszyscy zaczęli klaskać.

- Jeśli masz choćby połowę energii swojej babci, to już się nie mogę doczekać rozpoczęcia tego cudownego roku - po­wiedziała Muffy chrapliwym, piskliwym głosem i mrugnęła do Avery.

Gdyby Avery nie bała się, że połamie kruche kości star­szej pani, objęłaby ją z całych sił. Zamiast tego tylko uścisnęła energicznie jej dłoń i złapała mikrofon.

- Dzięki! - pisnęła, patrząc na tłum. - Bardzo się cieszę, że będę przewodzić społeczności Constance Billard!

A potem zbiegła ze sceny, mając wrażenie, że szybuje.

- O mój Boże, gratulacje! - Sydney przepchnęła się przez, tłum, żeby przywitać się z Avery przy prowizorycznej sce­nie. Uściskała ją serdecznie. - Te łańcuszki? Genialne! - pis­nęła pokazując jej łańcuszek z wygrawerowanym napisem „A=PUwRN".

Słońce odbiło się w metalu, a Avery się rozejrzała, zauwa­żając znajomy błysk przy każdym ze stolików.

- Wczoraj wieczorem miałaś niesamowite wyjście. Nor­malnie jak gwiazda rocka!

Avery zacisnęła oczy. Kac nagle zniknął. To nie był sen. Przyjęcie okazało się sukcesem, chociaż daleko mu było do elegancji. Wszystkie dziewczyny nosiły łańcuszki. Napraw­dę ją polubiły! Może jednak jej żołądek wytrzyma kieliszek szampana.

Albo butelkę. Trzeba podtrzymywać wizerunek gwiazdy rocka.

- Gratuluję, Avery - rzuciła gromko do mikrofonu pani M. Jack gwałtownie wstała z krzesła, mając wrażenie, że za­raz zwymiotuje.

złością jej ojciec.

- Ja... - Głos jej się załamał.

- Zadzwoń, kiedy rzeczywiście będziesz gotowa przestać bawić się w te gierki. Kłamałaś i rozczarowałaś mnie. - Ojciec wyszedł, prawie wpadając na kelnera niosącego całą tacę kie­liszków z szampanem.

Jack zerknęła na Avery, która machała do wszystkich, jak­by właśnie została miss Ameryki. Rozejrzała się, ale najwy­raźniej nikt nie stał po jej stronie. Nawet ta pieprzona Jiffy no­siła łańcuszek od Avery, po części schowany pod idiotyczną, zawiązaną na szyi apaszką od Hermesa. Wyglądał, jak dziwna smycz.

To był absurd. Jack wstała i wybiegła z Tavern on the Green, prawie przewracając się przez jakiegoś dudziarza na zewnątrz. Wypadła z parku na ulicę, zatrzymała taksówkę przy Central Parku i pojechała prosto do J.P.

SPOTKAJMY SIĘ PRZED BUDYNKIEM - napisała, kiedy taksówka lawirowała w stronę East Side. Była tak wściekła, że ręce jej się trzęsły. Nie mogła uwierzyć, że straciła tę głupią nominację, i nie mogła się doczekać, kiedy J.P. ją pocieszy. Przynajmniej on jej nie zawiedzie.

Jack nieco się uspokoiła i ręce przestały jej drżeć, gdy zo­baczyła J.P. stojącego przed potężną, nowoczesną wieżą apar-tamentowca. Wziął ze sobą jednego z tych głupich psów. Miał na sobie ohydne spodnie w żabki, które zawsze kazała mu za­mieniać na jakieś inne.

- Cześć! - zawołała jeszcze z taksówki. - Masz drobne?

Zapomniałam torebki.

Spojrzała na niego smutno i patrzyła, jak szuka swojego

portfela.



zmęczona. Zmęczona tym pieprzonym szambem, w które za­mieniło się jej życie.

- Miałam fatalny poranek - zaczęła. - Nie rozumiem, dla­czego zostawiłeś mnie samą na tej okropnej imprezie wczoraj wieczorem. - Jęknęła. - Wynagrodzisz mi to?

Chciała, żeby to pytanie zabrzmiało seksownie, ale powie­działa to raczej jak klient, który składa zażalenie.

- Właściwie to jestem zajęty. - J.P. odsunął się, napinając smycz, żeby pies nie skoczył na Jack.

- Niby czym?

Rozejrzała się. Była pierwsza popołudniu w niedzielę. Co mógł mieć do roboty?

Poza zajmowaniem się nią?

- I dlaczego nie odbierałeś telefonu wczoraj wieczór? Po­dobno jestem twoją dziewczyną. - Jej głos wzniósł się o kilka oktaw.

Już naprawdę nikt o nią nie dbał?

- Przykro mi, Jack. To nie jest dobry moment...

Za nim wrześniowe słońce lśniło na nowoczesnym budynku.

- Och, więc teraz chcesz rozmawiać? Bardzo to wygodne. Bo widzisz, ja chciałam porozmawiać z tobą wczoraj wieczór, po tym jak wyszedłeś z tej zasranej imprezy...

J.P. złapał ją za nadgarstek. Spiorunowała go wzrokiem, pewna, że przyciągnie ją do siebie i pocałuje, żeby ją uciszyć.

Ale nie była w nastroju. A może była. Nieważne. Tyle że J.P. wcałe nie spróbował jej pocałować.

- Już nie mogę - powiedział w końcu, puszczając ją.

Chciała podrzeć banknot na strzępy i rzucić mu w twarz, ale go przyjęła. Musiała.

Jack nie powiedziała ani słowa. Czuła się mała, smutna i żałosna. Kiedy taksówka ruszyła Piątą Aleją, zauważyła Baby Carls wychodzącą zza rogu w jednym ze szkolnych T-shirtów J.P. Szła z dwoma puggłe'ami do jednego z kamiennych wejść do Central Parku.

Jack przełykała łzy złości, kiedy taksówka podjechała pod jej skromne poddasze. Zamieni życie sióstr Carls w piekło na ziemi.

Bo piekło, jak mawiają Francuzi, to inni ludzie.

troje to juz paczka

W niedzielny wieczór Baby siedziała na zaimprowizowa­nym hamaku na tarasie penthouse'u w króciutkich szortach frotte i T-shircie ze światowej trasy Graceful Dead z 1990 roku. Spojrzała na przymglone gwiazdy. Niebo wyglądało tu zupełnie inaczej niż na Nantucket, a gdy spojrzała na południe, idiotyczny Kompleks Cashmana przesłaniał jej widok na księ­życ. Ale w ciemnościach połączone C wyglądały niemal ład­nie - chociaż to był kapitalizm czystej wody.

Usadowiła się wygodniej. Czuła się zmęczona jak ni­gdy. Im więcej o tym myślała, tym bardziej nie mogła uwie­rzyć, że wytrzymała z Tomem ponad rok. Myślała, że jest autentyczny, ale tak naprawdę był tylko dupkiem w ubraniu przesiąkniętym dymem z fajki wodnej. Przesunęła palcem po grubym sznurze hamaka. To dziwne. Jej życie było teraz w o wiele większej rozsypce niż tydzień temu, mimo to czuła się spokojniejsza.

Drzwi się otworzyły i na taras wyszedł Owen z sześciopa-kiem piwa Corona.

- Chcesz?

Otworzył butelkę zębami i podał jej.

- Dzięki.

Baby usiadła, obejmując kolana.

- Wszystko w porządku? Wydajesz się smutna.

Usiadł obok niej, a hamak zapadł się pod jego osiemdzie­sięcioma kilogramami, niemal sięgając podłogi.

- Pojechałam wczoraj na Nantucket. Tom był z Kendrą - stwierdziła sucho.

Mówienie o tym nie bolało.

- Nie przejmuj się. Ta dziewczyna to szmata - rzucił Owen, przypominając sobie, jak spiknął się z Kendrą w New Hampshire na wycieczce na narty w dziewiątej klasie. - I ni­gdy nie przepadałem za Tomem - dodał, drapiąc się po cał­kiem wyrośniętej już brodzie.

- W porządku - odparła.

Właściwie z tymi brudnobiałymi skarpetkami i domkiem, całym w resztkach pizzy i fajek wodnych domowej roboty, był strasznym frajerem. Dlaczego wcześniej tego nie zauwa­żyła?

- Więc... ominęło mnie coś? - zapytała.

Nie mogła uwierzyć, że postanowiła spędzić czas z To­mem, zamiast pójść na pierwszą wielką imprezę Avery i trzy­mać ją za rękę w czasie wyborów. Była bardziej skupiona na sobie niż siostra.

Przejrzał folder ze zdjęciami, aż doszedł do fotki przed­stawiającej Avery z zaczerwienioną, zalaną łzami twarzą za kratkami. To było żałosne i zabawne jednocześnie. Baby wybuchnęła śmiechem. Nie mogła uwierzyć, że to przega­piła.

- Owen, obiecałeś, że to skasujesz! - Avery pisnęła, poja­wiając się za ich plecami.

Złapała telefon i szybko usunęła zdjęcie. Miała na sobie obcisłe, niebieskie szorty do siatkówki ze szkoły na Nantucket i czerwoną bluzę Toma.

Avery wytrzeszczyła oczy. Więc to tym zajęta była Baby w ten weekend?

Nadal nie mogła w to uwierzyć.

Baby z dumą uściskała siostrę. Jedwabiste, świeżo umy­te blond włosy opadły kaskadą na jej drobne ramiona. Ave­ry zasługiwała, żeby zostać PUwNR, PLUM, czy jak to się nazywało. Świetnie, że wygrała. I wtedy Baby przypomniała sobie o trzech minusach. Czy w ogóle pozwolą jej chodzić do Constance?

- Nie wiem, jak za wami nadążyć. - Owen rozparł się na hamaku, uśmiechając się żartobliwie.

Miło było spędzić trochę czasu z siostrami. Z facetami ni­gdy nie jest aż tak ciekawie.

Och, daj spokój, nasz znajomy Romeo zaprotestowałby

stanowczo.

- Ej, a co z tobą świętoszku? Znalazłeś sobie jakąś dziew­czynę, odkąd tu przyjechaliśmy? - dopytywała się Avery, wci­skając się na hamak między rodzeństwo.

Teraz, kiedy już była PUwRN, znowu mogła wtykać swój nieco piegowaty nos w życie rodzeństwa.

- Jeszcze nie. Czekam na właściwy moment. No wiesz, szkoła Carlsów - odpowiedział, nie patrząc na nią.

Zerknął na Piątą Aleję niemal tęsknie.

- Za to twój kumpel jest naprawdę milusi - stwierdziła Avery, przypominając sobie ciemnowłosego chłopaka, z któ­rym trzymał się Owen na ich imprezie.

Napiła się piwa, a potem przypomniała sobie postanowie­nie, że miała odtruć się w tym tygodniu, i odstawiła butelkę na wyłożoną terakotą podłogę.

- Widzisz, wykorzystałem czas na szukanie sobie przy­stojnych kumpli. - Owen wykpił się z siostrzanego przesłu­chania.

- Proponuję toast!

Baby wstała i uniosła butelkę piwa. Avery i Owen stanęli obok niej.

- Za Nowy Jork! - krzyknęła cała trójka, a ich głosy roz­legły się echem w wieczornym powietrzu. Stuknęli się butel­kami.

Dobrze mówią!

t

0x01 graphic

plotkara.net

tematy na celowniku wasze e-maile zapytaj

Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwiska oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.

hej, ludzie!

Niech żyje! Więc mamy nową przedstawicielkę uczennic i miejmy nadzieję, że uda jej się wprowadzić kilka zmian - na przykład dodatkowe przerwy, dwa razy tyle czasu na lunch albo trzy razy tyle czasu na lekcję fotografii. Bo jak inaczej mamy mieć szansę pójść do domu, spotkać się z facetem, wziąć potem prysznic i wrócić na dyskusję na temat UEtrangera na francuskim? Może nawet uda jej się załatwić ponowne przyjęcie siostry do szkoły... a może nie.

Niestety A nie zna wszystkich odpowiedzi. Nie znajdzie ich też w podręczniku do matematyki. Oto rzeczy, których ja jeszcze chciałabym się dowiedzieć:

Co jest z J i J.P.? Mają przerwę w stylu Willa i Kat czy ksią­żę i księżniczka po tej stronie oceanu zerwali ze sobą na dobre? I co to oznacza dla B?

Czy R i K wrócą do siebie? Czy O ma pozostać samotny, czy też nasz przystojniak z Nantucket wreszcie spełni na­sze oczekiwania? Naprawdę lubi tylko zaliczać dziewczyny, czy szuka miłości?

Szkoda, że nie wszyscy słyszą zew miłości - J wkroczyła na ścieżkę wojenną. Coś mi mówi, że A i B powinny uważać na swoje tyłki. Może my też...

I ostatnie pytanie. - Cieszycie się, że zostałam? I cieszy­cie się, że też się załapaliście na tę jazdę? Zapowiada się kolejny rok szaleństw i niegodziwości, a ja wam przeka­żę wszystkie warte uwagi pikantne ploteczki. Daję słowo. A wiecie, że moje słowo jest warte przynajmniej tyle, co platynowa karta kredytowa American Express, bez ogra­niczeń.

Wiecie, że mnie kochacie.

Plotkara


Vous êtes très en retard (fr.) - Spóźniłaś się.

Je m'excuse (fr.) - przepraszam.

Vous devez vous rendre dans le bureau de la directrice (l'r,)ft Masz iść do gabinetu pani dyrektor.

Vous êtes très en retard (fr.) - Spóźniłaś się.

Comment dit-on (fr.) - Jak powiedzieć...

Vous êtes très en retard (fr.) - Spóźniłaś się.

157

2

157

156

1

154

159

159

159

159

160

162

3

160

162

163

6

162

7

176

177

176

177

178

10

178

9

193

192

193

192

194

195

194

195

198

199

13

199

14

200

201

200

203

202

15

202

16

17

208

208

18

210

19

210

20

218

225

224

225

224

22

227

231

230

231

23

231

230

231

230

232

24

232

233

235

26

235

25

241

240

16-Wejście Carlsów

27

240

16-Wejście Carlsów

28

245

251

29

30

254

255

254

258

32

258

31

0x01 graphic

0x01 graphic



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Ziegesar Cecily von Plotkara Wejście Carlsów (cz 1)
Ziegesar Cecily von Plotkara Wejście Carlsów (cz 1)
Ziegesar Cecily von - Plotkara 10 - Nigdy Ci nie skłamię, Plotkara
Ziegesar Cecily von Plotkara 04 Bo jestem tego warta
Plotkara 01 Ziegesar Cecily von Plotkara (Gossip Girl)Początek Jak to się zaczęło (To musiałeś być
Ziegesar Cecily von Plotkara 10 Nigdy Ci nie skłamię
Ziegesar Cecily von Plotkara 05 Tak jak lubię
Ziegesar Cecily von Plotkara 04 Bo jestem tego warta
Ziegesar Cecily von Plotkara 06 Tylko Ciebie chcę
Ziegesar Cecily von Plotkara 07 Nikt nie robi tego lepiej
Ziegesar Cecily von Plotkara 03 Chcę tylko wszystkiego
Ziegesar Cecily von Plotkara 07 Nikt nie robi tego lepiej
Ziegesar Cecily von Plotkara 01 Plotkara
Ziegesar Cecily von Plotkara 05 Tak jak lubię
Ziegesar Cecily von Plotkara 02 Wiem, że mnie kochacie
Ziegesar Cecily von Plotkara 01 Plotkara
Ziegesar Cecily von Plotkara 06 Tylko Ciebie chcę
Ziegesar Cecily von Plotkara 01 Plotkara
Ziegesar Cecily von Plotkara 10 Nigdy Ci nie skłamię

więcej podobnych podstron