Eliza Orzeszkowa Cham
I
Miał ponad 40 lat, co było widać po zmarszczkach na czole. Włosy miał przerzedzone i siwiejące na skroniach. Wyglądał jednak czerstwo, silnie i poważnie zarazem. Był rybakiem, całe dni i część nocy spędzał na wodzie. Miał trochę za chudą i za długą twarz. Dwoje jego oczu miało błękitne i czyste źrenice, a wejrzenie było poważne i nieruchome. Postać miał silną, wysoką i kształtną, było w niej czuć powagę i zamyślenie.
Gdy miał 18 lat, ojciec ożenił go z dziewką z sąsiedniej wsi, bo w chacie nie było gospodyni. Była łągodna i pracowita, ale głupkowata i brzydka. Żyli spokojnie i zgodnie, ale ona zmarłą po kilku latach, nie zostawiła mu dzieci. Wkrótce potem umarł jego ojciec. Pozostał sam, bo młodsza o 12 lat siostrę wydał za mąż. Wieś była nieduża, jego chata była na wysokim brzegu Niemna, stała pod borkiem sosnowym. Nie miał żadnych zwierząt, ani pomocników, ziemi też prawie nie miał. Był tam kawałek warzywnego ogrodu, jego ojciec żył z tkactwa, które wówczas kwitło w tej wsi. Jego jednak coś ciągnęło do rzeki. Lubił jej nieskażone powietrze i niebo. Już w dzieciństwie strugał czółna i gdy tylko dorósł, został rybakiem. Kiedyś czasem chodził do karczmy, ale wódka mu nie smakowała nie lubił też tańców i gawęd. Sam sobie gotował i doił krowę, którą do obory przypędzał mu wspólny wiejski pastuch. Oprócz siostry i szwagra, raczej nie spotykał się z ludźmi, u nie przesiadywał pod ściańą zimą, gdy na rzece był lód. Lubił ludzi, nie chciał nikomu szkodzić i kłócić się, oddawał przysługi, pomagał, a zaczepiony zawsze życzliwie odpowiadał. Jednak trochę unikał ludzi. Zawsze mówił po cichu i powoli, rzadko się uśmiechał. Ale ni był smutny, raczej spokojny i zadowolony. Wejrzenie i ruchy miały wyraz zamyślenia, co dodawało mu powagi i powolności. We wsi uważano go za odmiennego człowieka od innych, ale uczciwego i spokojnego. Ludzie próbowali go swatać, ale nie chciał. Gdy raz kuma Awdocia zapytała, czemu nie chce się żenić, odpowiedział, że niebo jest mu chata, a rzeka żoną.
Na świętego Piotra i Pawła ukończył 42 lata. Tak jak zawsze, wypłynął rano i nagle usłyszał kobiecy krzyk o pomoc. Zawrócił więc i zobaczył jakąś błękitną rzecz na wodzie i kobietę na brzegu. Byłą ona szczupła, zgrabna, miała czarne, kręcone włosy. Płakała i błagał o pomoc. Rybak uśmiechnął się - może śmieszył go hałas o tak małą rzecz, a może radował widok kobiety. Oddał jej błękitną szmatkę, a ona zaczęła się śmiać. Zdziwiła go tak nagła zmiana nastroju. Wciąż patrzyła mu w twarz i oczy z zalotnością, a on się odwrócił, ale cały czas uśmiechał. Powiedział jej, że zdziwił go ten lament o taki kawałek szmatki, a ona, że to są dziecinne rzeczy, które chciała wypłukać w rzece, a jedna jej odpłynęła. On słuchał jej pilnie, chociaż na nią nie patrzył. Zapytał ją, kim jest. Byłą pokojową u państwa, którzy przyjechali na letni wypoczynek, będzie u nich do jesieni, bo potem chce wrócić do miasta. Myślał, że może oni ją łajają, ale nie - ona by sobie nie dała, bo ojciec służył w kancelarii i ona pochodzi z dobrej rodziny. Chce zmienić miejsce, bo nigdzie nie może długo wytrzymać. Ona zapytała, kim on jest. On odpowiedział, że robakiem, bo nie ma różnicy między człowiekiem a robakiem. Każdego zje ziemia, jak ryba robaka. Zauważyła, ze on smutno gada. Zapytała, czym się zajmuje. On, że łapie ryby. Powiedział nazwę wsi i że jest włościaninem. Ona nigdy nie gadała z włościaninem i zapytała, czemu nie gada on po chłopsku. On powiedział, że umie mówić tak jak ona, więc czemu ma mówić po chłopsku. Stwierdziła, że z daleka wyglądał na młodzieńca, a teraz z bliska starzej. Cały czas chichotała i ruszała rękoma. Przyznała, że jest przystojny. On zapatrzył się na nią jak w tęcze z otwartymi ustami. Ona też z bliska wylądałą starzej niż z daleka. Twarz miała szczupłę i łądnie zakreślone rysy, ale cerę niezdrową, wielkie oczy zapadłę pod czołem, miała cienkie rysy zmarszczek. Miała ok. trzydziestu paru lat. Była żywa, gibka, miała ognistośc płomyka w oczach, ruchach, uśmiechach i w cerze oraz coś, co przyciągało wzrok. Było w niej połączenie pozornie sprzecznych cech: siły ciała i jego niezdrowia, swawoli i dręczącego cierpienia. Byłą ciekawa, jak to jest tak długo pływać po rzece i chciała, żeby kiedyś zabrał ją ze sobą. Nudno jej tu. Stary pan ciągle czyta, a pani jest zła, ze pan jest stary i wciąż narzeka. Jest jeszcze kucharka i troje nieznośnych dzieci. Gości nie mają, a ona ciągle w kółko tak samo pracuje. W mieście jej lepiej, bo widzi ludzi. On stwierdził ,że nie można przeklinać wsi, bo dobremu wszędzie dobrze, a złemu wszędzie źle. Ona zapytała, czy to znaczy, ze jest zła i nazwała go chamem. On nei usłyszał albo się tym nie przejął i odrzekł, że tak sobie powiedział. On zapytał, kiedy po nią przypłynąć, na jej twarzy był ból lub złość, a w jego oczach litość. Ona powiedziała, ze w niedzielę, bo państwo pojadą do miasta. Nazwała go dobrym człowiekiem. Podobały mu się jej pochwały, cieszyła się, że będzie się mogła pobawić i że kogoś poznała. Pożegnała się z nim, bo było jej zimno w nogi i musi szykować posiłek i poszła. On już odpływał, gdy jeszcze go zawołała i zapytała o nazwisko. On się przedstawił jako Paweł Kobycki, a ona jako Franciszka Chomcówna. Odbiegła ku szczytowi góry i stwierdziła, ze jest on przystojnym i miłym chamem, choć niemłodym.
W niedzielę cały czas patrzyła z okna kuchni na Niemen. Byłą oniemiała, przez te 4 dni jeszcze bardziej zmizerniała. Była na gładko uczesana. Stara kucharka daremnie próbowała z nią rozmawiać, więc po obiedzie usnęła. Franka nic nie zjadła. Ogarniało ją coraz większe zniecierpliwienie. Myślała, ze on nie przyjdzie. Nagle, zauważyłą, ze Paweł jedzie i wybiegła przed willę. Dziwiła się, że tak późno. Było widać, że on jej się podoba i poszłaby za nim na koniec świata. Gdy płynęli, na początku bała się wody, wydawała krzyki i chwytała Pawła za ramiona, a jego ośmieszyło, bo nigdy nie sądził, że ktoś może się bać wody. Śmiał się tak, jak rzadko w życiu mu się zdarzało. Franka przestała się bać, łapała wodę i przyglądała jej się. Jej pani miała taki kryształowy naszyjnik, ona go sobie brała czasem. Paweł powiedział, że źle robiła, bo Pan Bóg tego zabronił. On wstydziłby się ruszyć coś cudzego. Ona chlupnęła go wodą. Cały czas się śmiali. Franka zachwyciłą się liliami i jedną przymocowała sobie do ubrania. Zobaczyła tez suma. Pokazał jej skrzynię, do połowy zanurzoną w wodzie, w której przechowywał złowione ryby, a gdzie miały one wodę. Była ciekawa, gdzie sprzedaje ryby i ile zarabia. Stwierdziła, że musi mu być dobrze i może żyć jak pan. Ona ma podłe życie, bo chodzi od służby do służby. Pawel stwierdził, że włóczęgowskie życie jest liche i zrobiło mu się jej żal. Zaproponował je przechadzkę po wyspie na środku rzeki. Spodobał jej się na niej zapach. Latała po niej jak szalona i pijana, zrywała goździki i rzucała na Pawła, który układał z nich bukiet. Nieraz robił takie i stawiał w oknie lub dawał siostrze, aby przystroiła święty obraz. On zamyślił się, a na jego twarzy pojawił się rumieniec. Franka ciągle biegała i zachwycała się czymś. Rzuciła się na Pawła i powiedziała, ze jest dobrym człowiekiem, a ona ma taką naturę, że jest bardzo wdzięczna, gdy ktoś zrobi dla niej coś miłego. On chwycił ją i chciał pocałować, ale ona się wywinęła i stwierdził, trochę z gniewem, trochę ze śmiechem, ze jest jak wszyscy i zaraz żąda zapłaty. Jego te słowa dotknęły. Nie chiał nic złego i niech go Bóg od takiego zachowa. Kazał jej odpocząć i poszedł po czólno, ale ona nei chciała jeszcze wracać. Powiedziała, że skoczyłąby za nim do wody i że chce jeszcze posiedzieć blisko niego. Patrzyła w rzekę, zapadła zmrok. On chciał się dowiedzieć, jakie dotąd było jej życie, ze wzięła go od razu za takiego, który chce zapłaty. Frania powiedziała, ze na pewno nie wstydzi się rodziny. Dziadek miał dwa własne domy, ojciec służył w kancelarii, a jej cioteczny brat jest bogaty, bo jest adwokatem w dużym mieście - nazywa się Kluczkiewicz, z żoną żyje jak pan. Poszła jednak na służbę, bo ma rodziców szelmów. Paweł powiedział, że to grzech mówić tak o rodzicach, a ona stwierdziłą, że u niego wszystko jest grzechem. U niej zaś prawda jest prawdą. Jej ojciec chodził w podartych butach, bo miał małą pensje i był pijakiem. Matka byłą z dobrego domu - Klukiewiczówna, umiałą grac na fortepianie, byłą ładna, lubiła stroje i kawalerów. Często zapraszała gości, a ojciec wracał pijany lub trzeźwy i wszystkich rozpędzał, a matkę bił. Gdy Franka miała 6 lat zoabczyłą matkę całująca się z kawalerem, a w wieku 8 lat jej matka uciekła od ojca do swojej familii. Wtedy ona i dwaj starsi bracia zaczęli jeść aby tyle, ile skubnęli, jak wróble. Czasem ludzie im pomagali. Jeden z braci poszedł później do wojska, a drugi do mularki. Raz spadł z rusztowania i niedługo potem zmarł. O drugim nie było ani słychu. Ona została sama z ojcem, czasem ktoś jej coś dawał do zjedzenia, ale chciał, żeby się z nim całowała. Ona się ich bała i uciekała. Domy po dziadku ojciec już dawno sprzedał i pieniądze stracił. Matka wróciła do niego po kilku latach. Ojciec już wtedy nie pracował w kancelarii i po liku miesiącach w szpitalu zmarł na obłęd, który pochodzi od wódki. Matka żyła jeszcze 3 lata w biedzie. Robiłą robótki i roznosiłą po domach. Córkę uczyła czytać i szyć, a tuz przed śmiercią załatwiła jej służbę u jakiejś pani. Franka ma żal do matki, ze pieniadze za domy wydawała na kawalerów i ubrania i zostawiła dzieci uciekając do swojej rodziny. Przypomniała sobie o córce na starość, jak ludzie ją opuścili. Pierwsza pani, u której Franka służyła była dla niej dobra. Nauczyłą ją robót koronkowych. Uczepił się jej jednak pan, któ®y się jej podobał. Franka się w nim zakochała. Był to jej pierwszy kochanek. Gdy pani dowiedziała się o tym wyrzuciła ją, a ona dał jej jeszcze 50 rubli. Miesiąc po nim płakała i nic nie robiła. Potem poszła w następne służby, tylko dwa razy byłą na służbie dłużej niż rok. Jak usłyszy złę słowo, albo jej się nudzi, albo jest za dużo pracy, a za mało zabawy, to się odprawia. Państwo ją odprawiają za kawalerów i za złość. Czasem tez za dużo gada, że panowie od razu się zatykają. Miała już z tego powodu sprawy w sądzie. Zapłaciła karę, ale oskarżycieli tak załatwiła, że zapamiętają do końca życia. Raz za niewinność siedziała 3 dni w areszcie, bo pani zniknął pierścionek i ją oskarżyła. Pierścionek się znalazł za komodą. Pani jej dawała później pieniądze z niesłuszne odkarżenie, ale ona je podarła i poszła sobie. Ona nigdy nie kradnie, nie pije i nie kłamie. Miała wielu kochanków, jeden chciał się z nią ożenić, ale ona odmówiła, bo był mazgajem i jej się znudził. Wyszłaby za to za innych, ale oni ja porzucali wtedy, kiedy najbardziej się przywiązywała. Przyzwyczaiła się, że w ludziach nie ma stałości i poczciwości. Nie widziała jeszcze, żeby do jakiejś kobiety tak się mężczyźni czepiali jak do niej. Nigdy nie unikała zabawy i czasem ją za to ze służby wyrzucano. Od razu znajduje następną służbę, ale zawsze jest sierotą w cudzych ścianach. Zaczęła płakać, ze jest sama na świecie i niekt się o nią nie troszczy. Raz zachorowała na gorączkę i poszła do szpitala, myślała, że tam umrze - jak ojciec, albo pod cudzym płotem, a nawet pies po niej nie zapłacze. Za każdą kropelkę przyjemności musi wypijać cały dzbanek trucizny. Gdy mówiłą i płakała, było czuć jej niebyt i hardą szczerość. Miała urazę do świata i ludzi. Nagle chwyciła się za głowę i krzyknęła, że ją boli. Może to wskutek zapachu goździków albo powstającej choroby. Już od kilku lat miała takie bóle, teraz coraz częściej, zwłaszcza gdy się martwi lub gniewa, albo po zabawie. Zaczęła kołysać się w obie strony, z głową w dłoniach na kolanach. Kiedy ona mówiła, Paweł był przerażony, odwracał głowę z zawstydzenia. Czasem był pełen podziwu. Gdy skończyła mówić, powiedział jej, ze jest chyba najbiedniejsza na świecie. Ale jej życie jest grzeszne, powinna się poprawić, bo zgubi swoja dusze i nie doświadczy dobra. W jego głosie była litość. Zdziwił ja ten brak pogardy i lekceważenia, bo zwykle mężczyźni się z tego śmiali. Zdziwiło ją, że powinna się poprawić. Stwierdziła, ze to głupstwo. Nie miała żadnego poczucia winy. On powiedział, ze jak czł. Nie ma grzechu, to czuje się lekki jak ptak i nie boi się śmierci. Ona uważa, że dusza to głupstwo, bo jak człowiek umrze, to go zjedzą robaki w ziemi. On mówił jej i niebie i piekle. Radził jej porzucić to „wołoczaszcze” życie. Najlepiej siedzieć na jednym miejscu. Wtedy ludzie się do siebie przyzwyczajają i lubią. Gdyby obok niej byli dobrzy ludzie, to któryś ożeniłby się z dziewczyną, która zapomniała dla niego o poczciwości. Powinna się ustatkować, od razu jej będzie lepiej. Ona nie widziała jeszcze takiego człowieka jak Paweł, zapytała, czy jest przebranym księdzem albo pustelnikiem. Zerwała się i stwierdziła, ze pora do domu. Więc popłynęli. Franka siedziała cicho osłupiała i patrzyła w Pawła. Gdy już praiwe dopłynęli położyła głowę na kolanach Pawła i zaczęła mówić, jaki jest miły, przystojny i dobry. Chciałaby, żeby został jej przyjacielem. Zawsze by za nim szła, choćby między nimi stanęło sto światów i gór. Pocałowała jego rękę. On chwycił jej głowę i pocałował. Ona zadrżała, ale on kazał jej się uspokoić. Powinna posłuchać śpiewu wody i patrzeć na gwiazdy. Wtedy się uspokoi. Kiedy dopłynęli, ona zapytała, kiedy się zobaczą. On powiedział, że jutro, bo ma z nią dużo do gadania, bo mu jej szkoda.
Trzy razy Paweł przypływał, ale raz nie miała czasu, za drugim razem też, ale trochę rozmawiali i był niespokojny jak nigdy, syczał na nią. Za trzecim razem, odepchnął ją, że prawie upadła, gdy go przytuliła do niego. Powiedział, że ma się tak do niego nie czepiać, bo on chce dobrego, a nie złego. Bo więcej nie przypłynie. On chce jej pomóc, a ona go kusi do grzechu.
Następnego dnia ona szła w jego stronę ucieszył się, choć szorstko ją zapytał, czego chce. Ona przyszła do niego, bo spadło na nią nieszczęście. Poszli do borku, gdzie był cmentarz, co trochę przeraziło Frankę. Jej pan zachorował w mieście i za 3 dni jego rodzina opuszcza willę, a nie za miesiąc, jak pierwotnie zamierzali. Ona nie chce stąd jechać. Nie chce się rozstać z Pawłem nawet, jeśli będzie ja odpychał i bił. Tuliła się do niego i płakała. Jemu też było smutno i powiedział, że nie spodziewał się takiego nieszczęścia. Po chłopsku mówił, że jej nie puści, bo znowu pójdzie w poniewierkę. Chwycił w ramionach i zaczął całować. Opanował się i powiedział, że chyba się pobiorą. Będzie jej przyjacielem do śmierci i nigdy jej nie skrzywdzi. Mówił to z trwogą. France życie z nim wydawało się rajem, cieszyła się. Paweł twierdził, ze nie ma innego ratunku teraz dla nich. Widocznie tak chciał Bóg. Nigdy go nie ciągnęło tak bardzo do żadnej kobiety. Miał poczciwą żónę, ale nie kochali się. Ona jest pierwsza zorzą. Pobiora się i będą żyć jak Bóg przykazał. Chciała go obejmowac, ale ja odsunął. Zapytał, czy będzie żyć z Bogiem, poczciwie. Kazał jej przysiąc, ze porzuci grzech. Przysięgła, a Paweł się uspokoił. Wierzył, że jest szczera, bo nigdy nie pomyślał, ze ktoś może fałszywie przysięgać. Zapytał, gdzie się podzieje do ślubu. Ona, ze u niego, a za służbę podziękuje. Paweł powiedział, że nie może żyć u niego przed ślubem, bo co ludzie powiedzą. Zaprowadzi ją do siostry, ale dopiero jak jej państwo wyjadą, bo teraz będą jej potrzebować. Przyjedzie po nią w czwartek. Następnego dnia się spotkali i ona przeklinała swoją panią, że ją tyle męczyła dzisiaj. Teraz rzuciła wszystko i pobiegła do niego, ale Paweł był z tego niezadowolony. Przebaczył jej, bo już więcej nie będzie u nikogo służyć. Państwo powiedzieli jej, że robi mezalians, bo wychodzi za wyższego od siebie i jest przyzwyczajona do miasta, a nie do chłopów. Powiedziała Pawłowi, że rodzina na pewno się jej za to wyrzeknie. On był zdziwiony, ale stwierdził, że panowie gadaja głupstwa. Lepiej żyć z chłopami niż z łajdakami. Opowiadał już o załatwianiu spraw do ślubu i sprzątaniu. Szwagier i siostra od razu zauważyli jego odmłodzenie i rozpromienienie. Ich chata stałą na krańcu wsi, dziedzińcem przylegała do płotu Pawła. Mężem siostry był Filip Koźluk. Miał niewiele roli i młodszego brata. Został po śmierci ojca gospodarzem i zarabiał tez przewożąc ludzi przez Niemen na własnym promie. Dużo ludzi z tego korzystało. W chacie na czystych ścianach wisiały piękne obrazy świętych, na stole naftowa lampka, a przy oknie krzyżyk owinięty wiankiem z nieśmiertelników. Chata nie byłą wcale uboga. Siostra Pawła miała na imię Ulana i niespełna 30 lat, gdy przyszedł, trzymała na rękach niemowlę, a jej mąż 3-letniego malca. Brat Filipa wiązał sieci do połowu. We troje odpowiedzieli na: Niech będzie pochwalony… Zaczął im opowiadać o co chodzi. On był dla nich zawsze dobry, a oni dla niego, więc prosi o spełnienie jego prośby. Ulana byłą bardzo zdziwiona, a Filipowi oczy stanęły w słup, jego brat - Daniłko aż krzyknął. Wszyscy poczytywali go za starca mimo 42 lat i nei myśleli, ze jeszcze się ożeni. Zgodzili się przyjąć Frankę. Filip tylko zastanawiał się, czy Paweł dobrze robi, żeniąc się z taką. On wyjaśnił im, ze ona już przysięgła, że tylko jemu będzie wierna, a on ją uratuje. Podziękował im za dobroć i wyszedł. Oni dziwili się pomysłowi Pawła, ale zauważyli, ze był weselszy niż zwykle.
II
Franka w izbach i na ulicy wyglądało szczupło przy wiejskich kobietach, przy Ulanie. Najwątlejsza we wsi, żona Aleksego Mikuły była od niej grubsza, a 60-letnia Awdocia z pomarszczoną twarzą i błyszczącymi oczami wyglądała przy niej jak okaz zdrowia i siły. Franka wyglądała „jak dziecię całkiem nowego świata i rodu”. Ubranie musiała zmienić na wiejskie. Franka miała tylko poduszkę, podarta kołdrę, dwie suknie i trzy koszule. To zgromadziła przez 16 lat służby. Miała jeszcze szkatułkę z kolczykami, grzebiuszkami i innymi pierdołkami [;p]. Było to połamane. Ulana byłą tego ciekawa. Franka rozdawała im to i starej Awdoci nawet szyję wstążką ozdobiła. Dzieciom dała paciorki i połamane szpilki. Filipowi dała szkiełko do koszuli. Chichotała i całowała wszystkich. Usiadła Pawłowi na kolanach, co go zawstydziło przy tylu świadkach i posadził ją na ławce. Wszyscy patrzyli na nią z ciekawością i zdziwieniem. Nikt nie widział tak hojnej, ruchliwej i głośnej kobiety. Ukazywała swoje uszczęśliwienie. Ulana byłą bardzo zdziwiona, ze ma ona tyle błyskotek, a nie ma całego i czystego ubrania, była jednak zadowolona z tego, co dostała. Franka dała jej ostatnia wypłatę, by nakupiła jej wiejskich rzeczy. Ulana miała tyle rzeczy, że dała jej swoje. Paweł trzymał na kolanach siostrzeńca i wesoło gwizdał. Ludzie nie mogli uwierzyć. Ulana miała ją nauczyć potrzebnych rzeczy. Ubranie od Ulany Franka włożyła jednak dopiero parę tygodni po ślubie. Musiała to w końcu zrobić, bo tamte rzeczy się podarły. Miejską sukienke złożyła w skrzyni, żeby jeździć chociaż do kościoła w niej. Wiedziała, że Paweł sporo zarabiał, ale nie interesowało ją to. Gdy się przebrała, zaczęła lamentować, że będzie teraz chłopinką, a tamta kobieta jest już zakopana pod ziemią. Pawła to przestraszyło, ale też rozbawiło, bo przecież przywyknie do takiego ubrania. Oboje czuli się szczęsliwi. Ludzie zauważyli, że Paweł rzadziej wypływa, ale nikogo to nie dziwiło. Wiedzieli, ze ma pod piecem ojcowski garnek z oszczędnościami, ale nie ruszał go jeszcze. Przeszedł ze stanu biernego spokoju, w nieustanną, gorącą radość. Chętniej rozmwiał ludźmi. Wyglądał młodziej, na 30 lat. Dobrze mu było z kims porozmawiać i cieszyć się, mieć przyjaciela. Najbardziej dziękował jednak Bogu, ze wyratował ludzką duszę. Franka często bawiła się z daniłkiem i Ulaną, rzadko rozmawiała z sąsiadami, wiele czasu z mężem spędzała na rzece. Sama wyciągała go na rzekę, której już się nie bała. Szybko nauczyła się machać wiosłem. Często mówiła Pawłowi o swoich miłych wrażeniach. Rzeka podobała się jej bardziej niż to, co robiła do tej pory. Czuła się, że odpoczywa jak pani i królowa, o nic nie musi się martwić.
Byłą na nowym świecie. Nigdy prawie nie opuszczała miasta. Wszystko budziło jej ciekawość i zdziwienie, ale nie zachwycenie. Jak człowiek dziki, czy dziecko dziwiła się wszystkim nowościom. Każdemu mogłaby wydać się dziką, ruchliwa i krzykliwa wśród wiejskiego spokoju. Także Pawłowo wydawała się dzieckiem budzącym wesołość. On był biegły w tym wszystkim, o czym ona nie miała pojęcia. U miał przewidywać pogodę i doradzać ludziom, kiedy mają wykonywać prace rolne. Wiele razy w deszcz pocieszał Franke, że za dwa dni się rozpogodzi. Ona zawsze wtedy pytała, czy on jest prorokiem. On uważał, że byłby kiepskim rybakiem, gdyby nie wiedział, kiedy należy wypłynąć na rzekę, kiedy nie. Wiedział, w którym miejscu rzeki jest głęboko, a gdzie płytko. Gdzie są kamienie, a gdzie splątane rośliny. Wiedział, gdzie pływaja jakie ryby. Po pluśnięciu i szerokości kół na wodzi rozpoznawał, jaka ryba wyskoczyła na powierzchnię, a z kierunku wysokości i szybkości fal rozpoznawał, czy połów będzie szczęśliwy. Gdy Franka słyszała i widziałą, ze to wszystko się sprawdzało, była przerażona i myślała, ze on jest jasnowidzem. On odpowiadał, że rzeka byłą ciągle jego żoną i dopóki Franki nie znalazł, nie miał innej. Gdy Franka zostawała sama w domu, odwiedzała ja stara Marcela, mieszkająca u Koźluków i rozmawiała z nią. Byłą to stara baba, o kredowobiałej cerze, z grubymi zmarszczkami, siwymi włosami, w starych łachmanach. Miała ok. 70 lat i żyłą w nędzy, ale nie utraciłą bystrości i żywości. Franka długo spała, Marcela ja budziła i mówiłą, że ludzie już po południowych odpoczynku wrócili do roboty. Paweł już napalił w piecu i nastawił obiad. Franka wstawała, mimo ciepła zadrżała, przy czym cera jej żółkła, a wargi bladły. Miała tak już od kilku lat. Marcela mówiła jej coś miłego zawsze, a później godały o blubrach [ ;p czyli o pierdołach, jakby nie-Wielkopolanie nie wiedzieli ;p]. Marcela w młodości słuzyął na dworach pańskich. Franke to zdziwiło. Myślała, ze jest zwykłą chłopką. Co prawda pochodzi z tej wsi, ale dano ją na służbę. Od 15 lat z powrotem jest we wsi i żebra. Od razu poznała, że Franka tez służącą jest. Dziwiła się nawet, że Franka poszła za takiego prostego chłopa. Ona sama nigdy się tego nie spodziewała, bo pochodzi z pięknej rodziny. Opowiedziała staruszce o swojej rodzinie. Później piły herbatę, bo u Pawła w domu, jak u Filipa, czyli w najporządniejszych domach tej wioski był samowarek z zapasem herbaty, który Paweł na prośbę Franki powiększył. Franka nei dbała o jedzenie. Jadła mało i byle co. Gdy była czyms zajęta lub wzruszona, nic do ust przez cały dzień nie brała. Tęskniła tez za cukierkami. Jeśli ktoś przynosił jej jakieś podarki, to były to cukierki. O nic innego nie prosiła Pawła, tylko o cukierki i herbatę. Franka jednak była posępną, w przeciwieństwie do Marceli, gdy rozmawiały. Zrobiła się chamka i jakby zamknęła w grobie w tej wiosce. Marcela ja pocieszała, bo przecież ma dobrego męża. Tego wieczora przywiózł jej z miasta karmelki, którymi podzieliła się z Koźlukami, Daniłkiem i dziećmi od Filipa.
Koźlukowie mieli do niej obojętny stosunek. Czasem ich zadziwiała, ale nie budziła ani ich zbytniej przyjaźnie, ani nieprzyjaźni. Czasem ją zapraszali. Filip naprawił krośno po pierwszej żonie Pawła i Ulana nauczyła Frankę prząść. Szybko się tego naucyzłą, gorzej było z tkaniem. Nie chciała do tego przywyknąć. Twierdziła, ze i tak to się jej nie przyda, a już dość się z musu napracowała. Ulana zaakceptowała to. Powiedziała o tym Pawłowi, a on stwierdził, że skoro żona nie chce tkać, to nie musi. Słyszała to Awdocia, i stwierdziła, że Paweł za bardzo pozwala żonie panować. Byłą ona tez zgorszona długim spaniem Franki, herbatą i cukierkami, o czym słyszała od Marceli. Paweł cieszył się jednak, ze wyrwał ją z męki i chce, by było jej dobrze. Wtedy będzie Dora, bo jak człowiekowi źle, to jest zły. Awdocia sądziła, że od razu poznała, co kiedyś robiła Franka. Paweł jednak jej wierzył, bo mu przysięgłą, że będzie dobra, miał do niej nieograniczone zaufanie.
U Koźluków mówiło się o France coraz więcej, nadal bez nieprzyjaźni. Daniłko, na jesień i zimę miał mniej roboty, więc ją obserwował. Żartował, że Paweł ma w domu kobietę, a musi ogień rozpalać, gotowac i doić krowy, a ona leży tylko albo siedzi, śmieje lub obejmuje z Pawłem. Ulana twierdziła, że z tego nie wyjdzie nic dobrego, a Filip się śmiał. Raz Ulana poszła zwoływać kuty do chaty, a Franka wtedy jadła gruszki z drzewa Pawła. Ulana zapytała, czy nie jest France wstyd, że Paweł sam musi doić krowy, jak to przecież kobieca robota. Franka powiedziała jej, że nie ma wtykać do tego nosa, bo ona nigdy chamskich robót nie robiła i nie będzie robić. Ulana krzyknęła, że jest gorsza od chamki,więc nie może im ubliżać. Słyszała coś o przeszłym życiu Franki od Awdoci i Marceli. To poróżnienie między dwoma kobietami zniknęło jednak szybko, bo Ulana nie chciał się kłócić. Od brata zawsze dostawała dobro. Gdy Filip dowiedział się o kłótni Ulany z Franką, nakrzyczał na żonę, wiedział bowiem o garnku z pieniędzmi pod piecem u Pawła, kazał jej się pogodzić z Franką. Franka nie pamiętała tego zajścia, jeszcze tego samego dnia wieczorem wpadła wesoło do chaty Ulany i byli tam jeszcze sąsiedzi. Zaczęła opowiadać śmieszne rzeczy i wszyscy do północy jej słuchali. Tak było przez całą zimę. Mężczyźni wiązali sieci, strugali beczułki, robili fajki. Kobiety przędły lub huśtały dzieci na rękach. Franka siedziała z wyciągniętymi nogami na stołku, bo na zydlu było niewygodnie. Nie nosiła pończoch na codzień, więc spod spódnicy wystawały jej nogi i stopy w trzewikach. Miała grantowy kaftan, a na głowie, jak inne kobiety, kwiecistą chustkę. Na niej to ubranie wyglądało jak przebranie. Na czole i piersiach miała paciorki, jakich nikt tutaj nie nosił, przy uszach kolczyki. Ręce miałą drobne i prawie białe w porównaniu z pozostałymi. Na twarzy miała rumieńce, jakie tutaj widywano u ludzi tylko w gorączce. Jej opowiadania tez wydawały się gorączkowymi snami. Zawsze opowiadano tutaj bajki i śpiewano. Zostały one zastąpione historiami Franki z maskarad i balów jej panów, o przebraniach, o głośnych zbrodniach i morderstwach. Wszyscy byli zafascynowani, bo niektórzy nawet nie znali innych miejsc niż wieś, niegdzie nie byli. Ludzie w większym świecie chyba nie mają co robić, skoro zajmują się takimi rzeczami i nie boja się Boga, nie mają wstydu. Marcela dobrze się bawiła, popierając to, co mówiła Franka. Paweł słuchał jednak niektórych wykpiwań z chłopów chmurnie. Nie interesowały go rozkosze świata. Jednak gdy Franka mówiła o grzechach: zbrodniach, hulankach, to było mu przykro. Zanurzał twarz w dłoniach i kołysał się w medytacji. Gdy słuchał tych opowiadań, doświadczał widzeń i złud. Pod powiekami widział błękitną, cichą wodę, czystą, taką jak Niemen w nieskazitelną pogodę. Nad nią były obłoki jak owieczki. Gdy wtedy wracał z Franką do chaty, próbował ją tylko zachęcić do zamilknięcia. Mówił jej, że wolałby, by zapomniała, gdzie żyła. Nikt jej nie nauczył rozumu, tylko głupot.
Później zaczęło mu się wydawać, ze ona zaleca się do najprzystojniejszego we wsi Aleksego Mikuły, od paru lat żonatego, który czasem dla żartu i popisu lubił poigrać z młodymi dziewkami i mężatkami. On nie szukał u Franki zaczepek, ale jej zdawał się najpodobniejszym do dawnych znajomych, na głos mówiła, że podobają jej się jego szafirowe oczy i butna postawa. Kiedy raz się z nią przekomarzał, rzuciła mu w twarz garść wiśni, nieraz patrzyła mu wprost w twarz. Paweł raz się wkurzył i zabrał siłą do domu, zapytał groźnym głosem, czy mu przysięgła. Nie wiedziała, że może on wyglądać tak groźnie. Nie czułą bojaźni, ale ożywienie do niego, które ostatnio już stygło. Rzuciła się na niego i zaczęła całować. Ona zapytał czy nie polubiła tego Aleksego, ale ona powiedziała, że jest jej obojętny, bo najbardziej lubi Pawła. Tan się uspokoił, bo wiedział, że Franka nigdy nie kłamie. Na wieczornice do Koźluków przez kilka dni nawet nie chodziła, zamiatała izbę i gotowała obiad. Nie chciała tylko chodzić po wodę i doić krowy.
W pobliskim miasteczku znajdował się kościół, do którego Franka jeździła zawsze, jak tylko mogła z mężem lub Koźlukami albo innym sąsiadem. Miasteczko ją ciągnęło. W kościele mogła przypatrywać się różnym ludziom, a w sklepach oglądać wystawy i towary. Jadąc tam ubierała swoje miejskie ubranie i brała książeczkę do nabożeństwa z obrazkami i biletami z okazji urodzin. Wszyscy z ciekawością patrzyli na książeczkę, a Ulana wtedy przymilała się do Franki bardziej niż zwykle. Rzadko zdarzało się, że ktoś otrzymał łaskę chwalenia Boga z książeczki. Największe wrażenie robiła ona na Pawle. Traktował ją z niezwykłym uszanowaniem. Pewnego razu po powrocie z kościoła właśnie, Paweł poprosił Frankę, by nauczyła go czytać. Ona się bardzo zdziwiła, ale poczuła się dumna, że pochodzi z dobrej rodziny. Stwierdziła, że go nauczy, tylko potrzebuje elementarza. Paweł miał go załatwić, ale teraz chciał dowiedzieć się o literach z książeczki. Było to dla niego wielkie szczęście. Tylko tego zazdrościł ludziom. W tej wsi dwaj ludzie umieli czytać, ale nie mieli czasu ani ochoty nauczyć tego kogoś. Teraz będzie mógł lepiej chwalić Boga i stać się lepszym. Franka też uważał, że w książkach są ciekawe historie. Czasami nocą brała książki pań, u których służyła i czytała w łóżku. Zimowymi dniami na rzece był lód, tak więc w południowych i wieczornych godzinach często prosił Frankę, by mu pokazywała, jak czytać. Ona na początku też bardzo to lubiła. On silny, wysoki, 40 -letni zmieniał się wtedy w lękliwe, pokorne dziecko. Trudno było mu wymawiać na początku litery i rozróżniać te czarne linie. Franka się wtedy niecierpliwiła i wołała: Dureń!, kiedy on źle cos przeczytał. Mowiła ,że tak się nadaje do czytania, jak wół do karety [ :d]. On nie zwracał na to uwagi i patrzył pokornie. Paweł szybko nauczył się jednak alfabetu. Pewnego wieczora jednak Franka się zbuntowała i nie chciała go już uczyć, bo nie jest u niego guwernantką. Nudziło jej się to. On stwierdził wtedy, że czasem przemawia przez nią jeszcze zło. Poszli więc spać, ale France się nie chciało. W długie, zimowe nocy przychodziły jej trwogi, zarówną przez grobową ciszę, jak i przez „głosy obudzane”. Nie było tutaj nic z tego gwaru miejskości, który ją uspokajał i rozweselał. Gdy ogarniała ja jeszcze ta wiejska, nieograniczona ciemność, czuła, jakby leżała głęboko pod ziemią. Nieraz słychac było cos podobnego do wystrzału z pistoletu, wtedy siadała wyprostowana na pościeli i nasłuchiwała. Gdy powtarzało się, budziła męża. Myślała, że to rozbójnicy. On się śmiał i tłumaczył, że to pękają ściany chaty od mrozu. Z kolei gdy słyszała wiatr i roztapiające się sople lodu, zdawało jej się, że są to zmowy zaczajonych złoczyńców i udręczonych duchów. Przypominała sobie wtedy pobliski cmentarz i historie o duchach i strachach. Wtedy zaczynała się szeptem modlić. W ciągu dnia z kolei, często byłą gotowa wołać, że Bóg i dusza to głupstwo. Najgorzej było, gdy nad wioską było słychać wielkie zimowe wichury. Powietrze kotłowało wtedy i napełniało się wrzaskiem wszystkich głosów świata. Huki, grzmoty, krzyki mordowanych, płacze, biadania, łopoty. Nikogo to nie budziło. Tylko ona jedna siedziała wyprostowana, z wytężonym słuchem i oczami wpatrzonymi w ciemność i zamierającym oddechem. Była pewna, ze za chwilę wleci do chaty tłum szatanów lub wichry przewrócą chałupę. Wtedy tez budziłą Pawła i prosiła, by zapalił lampę. Jak o wszystko, niemu siała go długo prosić. On kazał się jej przeżegnac i spać, sam od razu zasypiał z powrotem. Miał sen twardy, szybko przychodzący. Gdy spał wydawał się starszy. Normalnie gibkie ruchy i błękit oczu nadawały mu młodzieńczego wyglądu. Gdy spał, był brzydki. Rano, gdy on się budził, a ona ledwie co zasnęła, znów poddawała się jego usciskom i pocałunkom, a kilka godzin później wesoło rozpalała ogień i przyrządzała obiad. Później, gdy ustępowała zima, coraz częściej się zdarzało, ze Paweł nie budząc Franki wychodził z chaty i kontemplował przyrodę nad rzeką. Zmysłowośc ustępowała w nim teraz na rzecz spokoju ciała i ducha. CO roku tak cieszył się z przywitania wiosny. Było to spotkanie z czymś już dawno znanym. Czuł przywiązanie do przyrody i przyjaźń. Poza tym rozkosz i zachwyt. W tym roku nawet krzyknął, gdy pierwszy raz zobaczył pływające kry. Pomógł wtedy też Filipowi naprawiać prom. Tak głośno wbijali siekierami gwoździe, ze obudziła się Ulana, a później inne kobiety zaczęły udawac się z wiadrami do brzegu, mężczyźni ściągali z góry łodzie i czółna. Brzeg zawrzał życiem i rozmowami. Wszystkich cieszyła nadchodząca wiosna. Było słychać ryki krów i beczenie owiec, koguty piały, a psy szczekały w zawodach ze stukającymi na dole siekierami. Franka wtedy budziła się odgłosem skrzypiących drzwi wchodzącej Marceli. Prosiła ją, by rozpaliła ogień. Zrobiła sobie z niej sługę za szklankę herbaty lub garść mąki albo kawał słoniny. Był też ona powiernica Franki. Tylko jej towarzystwo lubiła ze wszystkich mieszkańców wsi i tylko jej nie nazywała chamką. Zwierzały się sobie. Służyła na dworach, ale był tez czas, kiedy chodził w pięknych sukniach i panowała. Miała młodego pana, ale nie ożenił się z nią, bo była chłopką. Może ożeniłby się z nią, gdyby nie stracił majątku i nie wyjechał. Zapomniał o niej, ona podobnie. Opowiadał France swoją przeszłość. Ta przypominała sobie swoją przeszłość. Zamyślały się obie, a Franka zaczynała biadolić, ze jest nieszczęśliwa i nie ma już nadziei na szczęście. Nieraz rozczulały się i płakały. Kiedyś Marcela powiedziała France, ze miała dwoje dzieci. Syna, który szybko umarł i córkę, która żyje, ale jest głupkowata i chodzi po służbach, a jej nie pomaga. Mówiła to prosto, bez zawstydzenia. Miała z tymi dziećmi dużo kłopotu. Musiała Duz o pracować, żeby zdobyć pieniądze na wyżywienie i ubranie. Za to wszystko zostało jej żebractwo na starość. Ani tam, ani tutaj nie doświadczała dobra. Złorzeczyła tym wszystkim dachom, gdzie weseliła się i cierpiała, bo statecznie nic dobrego jej nie przyszło. Franka też nie doświadczyła dobrego. Taki świat powinny spalić pioruny. Po takich przeklinaniach, za kilka dni z powrotem wychwalały miejski świat.
Pewnego dnia, przed świętami wielkanocnymi, Marcela wspomniała, że wybiera się do miasta, by uzbierać od ludzi trochę pieniędzy, bo teraz będą łaskawsi. Franka zaczęła blubrać, ze ona tez by się wybrała, itd., itp., ale uwięziłą się już tutaj i nei odwiedzi znajomych… Może aby patrzeć na wiatry i chamów. Długo mówiła, ale Marcela nic nie odpowiadała. Siedziała w kącie izby na ławce, skurczona. Zapadał zmrok. Było słychać zbieganie Daniłka i Filipa, dzieci od Koźluków śmiały się i płakały. One siedziały i milczały. Później Marcela zaczęła śpiewać:
„Powiej, wietre, powiej wietre, z zielonoho haju,
Powiernisia nasz panoczek z daleko ho kraju!
Jak ja maju powiewaci, koli haj wysoki,
Jak ja maju powiernućsia, koli kraj daloki!”
Było to śpiew pełen żałości i skargi. Zamienił się w ochy i achy. Później zaczęła się modlić ze skruchą i pokora. Było to błagalne wznoszenie się sierocej i znękanej duszy do Ojca. Potem przypomniała sobie wesoło, ze zapomniała powiedzieć France nowinę, że jacyś państwo wynajęli już pałac na lato (chodzi o willę, w której służyła Franka). Ta podskoczyła, bo ,może to jacyś starzy znajomi będą.
III
Nadeszła jesień, dzień się kończył, na polach widać było ostatnie pługi. Na ulicach i podwórkach nie było już ludzi, bo prace zostały pokończone. Z kominów wylatywał dym, a w oknach było widać czerwone lub złote ogniki. Paweł stał przed swoją chata postawie słupa wkopanego w ziemię. W ręku trzymał fajkę i czasem podnosił do ust, mimo iż dawno zgasła. Czasem wymawiał: „Aaaa!”. Jego usta drgały, jakby od wewnętrznych bólów. Spoglądał na dalekie pola i drogę. Zza Niemna słyszał wołanie: „Proom!”. Widział prom i Filipa z Daniłkiem, którzy wiosłowali na nim. Gdy prom przepłynął, Paweł usłyszał jakieś zagłuszone rozmowy z przeciwległego brzegu rzeki. Powiedział: „jezuż mój!”. Jego dusza była pogrążona w głębokiej topieli. Przyszedł Filip i powiedział Pawłowi, ze ma się nie gniewać, ale wieźli teraz promem starszego policjanta i wszystko mu powiedzieli. Paweł zapytał, cóż mu powiedzieli. Powiedzieli, ze Franka gdzieś zniknęła i nei ma jej już tydzień. Zza chaty Koźluków wyjechała jakas bryczka. Siedzący na niej człowiek zaczął zaczepiac Pawła, ze przepadła mu żona. Może uciekła, albo zabili ja rozbójnicy lub utopiła się. Pawłowi powinno być jej szkoda, bo była taka ładna. Śmiał się. Paweł stał, aż ten nie przestał i spokojnie zaprzeczył temu wszystkiemu, co powiedział przybyły. Wyjaśnił, że Franka poszła do swojej rodziny. Powiedział policjantowi, że nie potrzebuje go, bo to on jest dla niej policją. Dał france swoje pozwolenie. Daniłko parsknął na to śmiechem. Przybysz odjechał i powiedział trojgu ludziom gapiącym się na niego, ze mają trzymać języki za zębami, bo on mimo z ejest spokojny, Może się pogniewać. Nic im do tego, co się stało z Franką, bo jeśli zrobiła cos złego, to jemu, a nie im. Miała jego pozwolenie. Ulana stwierdziła, że Paweł już ich nie lubi, skoro przez „tą łajdaczkę” tak do nich mówi. On poprosił tylko, by nie robili tego, co mu niemiłe. Dobrze wie, kiedy ona wróci. On wrócił na swoje miejsce przed chatą, a Koźlukowie poszli do swojej. Panowało milczenie, przerwane dopiero powiewem wiatru. Wszyscy chowali się już do chat, było widać na dworze tylko psy.
Nagle skrzypnęły wrota podwórka i ktos zawołał Pauluka. On nie wiedział kto to. Był to niska kobieta. Kazała mu iść do chaty, bo ludzie pomyślą, ze sfiksował. Mówiła szeptem. Zaczęła go popychać do chaty. Pawła oburzyła ta natarczywość. Okazało się, że była to Awdocia. Ona stwierdziła, że wyratuje go z choroby. Już rano, kiedy widziała go nad rzeką, zagadał do niego i postanowiła, ze wieczorem pójdzie się wywiedzieć, co i jak. Powiedziała mu, że w chacie powie mu cos o France. Maksym, jej syn przyjechał z miasta i widział ją tam. Paweł twierdził, że nie potrzebuje wiadomości o niej. Mówił szorstko i zniecierpliwionym tonem. Jednak zwrócił się ku drzwiom chaty. Awdocia zauważyła, ze ma zimno w chacie i pewnie ze trzy dni nic nie jadł. Napaliła mu. Chciała też ugotować ziemniaki. On chwycił ją za rękę i powiedział, że jeśli kocha Boga, to ma nie zapalać ognia. Mówił głosem pełnym cierpienia, jakby zaraz miał umrzeć. Awdocia się przeraziła. Spojrzała na niego i stwierdził, że „sfichsował”. Paweł spoglądał jednak gdzieś daleko. Jemu wydawało się, że to franka stoi nad piecem i roznieca ogień. Zapadło milczenie. Awdocia nie myślała, że z Pawłem jest aż tak źle. Będzie musiał mu zagotować leczniczego kopytnika. Podeszła do Pawła i powiedziała, że ma wiadomośc o France. Paweł upierał się, ze nie potrzebuje o niej wieści. Ona zapytała, po co wszystkim on okłamuje, jak wszyscy wiedza, że Franka nie jest u rodziny. Uciekła z lokajem panów, którzy mieszkali latem w pałacu. Awdocia sama widziała, jak Franka tam biegała lub posyłała Marcelę z wiadomościami, albo lokaj chodził do niej nad rzekę. Pachniał jakimiś perfumami czy czymś. Franka nazywała go paniczem. Raz poleciała tam na tańce. Paweł był wtedy cały tydzień na rzece i woził ryby do miasta. Tam france spodobał się lokaj. Gdy dowiewdziała się, że państwo wracają do miasta, posmutniała. Póxniej była weselsza, powiedziała Marceli, ze on ja namawia do powrotu do miasta i pracy w służbie. On będzie do niej przychodził i brał na spacery i tańce. Ona chciała wyjechać, nie zostawać w niewoli. Gdy Awdocia zamilkła, czekała na jego reakcję, on jednak nic nie mówił przez dłuższa chwilę. Potem tylko ochryple rzekł: „A przysięgała!”. Brzmiało to jak zdziwienie. Awdocia niedowierzała, że Paweł dowiedział się o tym dopiero teraz. Paweł milczał. Maksym widział spotkał wczoraj wieczorem na niedzielnym targu Frankę na ulicy. Szła z tym lokajem, miała na sobie pełno czerwonych wstążek. Zobaczyła Maksymka i kiwnęła na powitanie, zapytała, jak się ma. Kazała mu ukłonić się wszystkim od niej i by pisali do niej drobnymi literami na Berdyczów. Wyszczerzyła zęby i poszła dalej. Maksym tylko na nią splunął. Miał ochotę pobić ją batem po plecach, ale bał się policji. Paweł znów powiedział tylko: „A przysięgała!”. Awdocia stwierdziła, że Paweł powinien przeżegnac się wielkim krzyżem i plunąć na tę szelmę. Powienien żyć sobie spokojniutko jak dawnej, bo niczego mu nie brakuje. Powinien żyć dobrze z Bogiem i ludźmi. Są gorsze biedy od jego, np. Karasiowi dwie krowy na wiosnę zdechły ( ;d ), a teraz chorują wszystkie świnie. Syn Szymona Mikuły uciekła na Sybir, a drugi stał się rozbójnikiem. Ona od razu wiedział, że z tej miłości nie będzie nic dobrego. Czort nigdy nie puszcza zupełnie swoich dzieci. Paweł ma służyć Bogu, a Franka czortowi. Paweł uważa, że to wszystko, to byłą tylko jego wina. Za mało się za nia modlił i nie odpędzał czorta. Po drugie, gdy zaczął się domyślać, ze cos się dzieje, nadal wychodził z chaty. Ni powinien jej spuszczać z oczu, a pilnowac i napominać. Zaczął dużo mówić, co aż odebrało mowę Awdocii. Kazał mu połozyć się spać, została u niego na noc. Zmówili pacierz, Paweł zawsze kończył go: „Boże bądź miłościw mnie grzesznemu”, a teraz: „… jej grzesznej”.
Rano gdy Awdocia się obudziła, zobaczyła Pawła, jak lepił kule gliniane z motylich trupów, które rzucało się na wodę i wtedy ryby przypływały. Postanowił iść nad rzekę, bo woda dobra. Ona rozpaliła w piecu, a on ukroił sobie chleba. Wyglądał prawie jak zawsze, ale miał zapadnięte policzki, bo dawno nie jadł nic ciepłego. Zjadł jeszcze miskę krupniku, który stara zrobiła, podziękował jej z pomoc i poszedł.
Paweł czuł rany zdeptanej miłości i wiary, ale nie rozgrzebywał ich. Żył dalej jak dawniej i prawie tak smao wyglądał. Tylko schudły mu policzki. Zaczął siwieć. Zniknęło też jego rozpromienienie. Z nikim nie rozmawiał. Pomagał szwagrowi an roli, choć tego nie lubił. Ulana w zamian mu prała i piekła chleb. Gdy nadchodziła zima, Paweł chodził długo i daleko drogą, którą odeszła Franka. Podnosił głowe i rozglądał się po bocznych dróżkach. Wytężał wzrok. Gdy widział jakiś ruchomy punkt, wlepiał w niego oczy i zaczynał iść w jego stronę. Niedługo potem spostrzegał, że był to tylko jednokonny wóżek sąsiadów. Pozdrawiał ich i szedł dalej aż do zmierzchu. Czasem, gdy pies Kurty szczekał, miał wrażenie, ze ktoś przychodzi, ale staje w sienie, bo boi się wejść dalej. Sam był w chacie, tylko z myszami. Psa do domu ni wpuszczał, bo ktoś musiał pilnować chaty i stajni. „Wszelkie stworzenie swój żal i swoja biedę ma”. Paweł myślał nad przepaścią, niezglęnbioną czarną zagadką powszechnego cierpienia świata. W jesienne wieczory długo palił lampke w oknie. Ludzie ją dostrzegali, ale nie zwracali uwagi. Odkąd był ona z powrotem spokojny, nie przejmowali się nim bardzo. Filip i Ulana tez rzadko zaglądali. Czasem jednak słychac było jakieś mruczenie. Daniłko raz zakradł się i zobaczył, że wujek czyta. Aleksy stwierdził, że to jedyna korzyść z małżeństwa Pawła. Tylko myszy i pies wiedziały, co czyta. Trzy miesiące już minęły, ajk Franka sobie poszła. Nie zastał jej wtedy wróciwszy znad rzeki. Czekał na nią do nocy, gdy spostrzegł opróżnioną jej skrzynkę. Domyślił się, że poszła w świat. Jej ksiązka jeszcze leżała w tym samym miejscu, w którym zostawił ja, jak ostatni raz wróciła z kościoła do niego. Jego rzeczy nie zabrała. Paweł dopiero teraz zauważył, ż zostawiła tę książkę. Wziął ja i sylabizował. Przeczytanie tytułu i że rok ma 12 miesięcy i 52 tygodnie zajęło mu czas praiwe do północy! Póxniej przeczytał jeszcze wyraz: „chrześcijanie”. Był tak zadowolony, że z czoła zniknęły mu wszystkie zmarszczki. Tak spędzał praiwe wszystki zimowe wieczory. Po 6 tygodniach przeczytał 8 stron i zaczynał już płynnie czytać. Raz przyszła Awdocia, by opowiedzieć mu swoich niedolach. Ona zaczął je czytać na głos, a ona skamieniała słuchała. Ona nic nie rozumiała, ale wybuchnęła w końcu płaczem. Lamentowała nad zmarłym synkiem Tadeuszem. Paweł zaczął ja pocieszać. Mówił o woli boskiej. Gdy się uspokoiła, Awdocia zpaytałą Pawła o Frankę, ale on nic o neij słyszał. Zaczął się nad nią użalać. Nie miał do niej pretensji, ze go zostawiła. Awdocia uważała, ze za dużo swobody miała od Pawła. Powiedziała, ze Marcela byłą w mieście i słyszała, że Franki już tam nie ma, podobno uciekła gdzieś z lokajem. Noca Paweł znów się za nia modlił.
IV
Gdy upływał 3 rok od odejścia Franki, Paweł już o niej zupełnie zapomniał. Poweselał nawet. Przychodził do koźluków, gadał z ludźmi. Wieczorami cały czas czytał książkę Franki, ale całej jeszcze nie dał rady. Modlitwy, które mu się podobały zaznaczał swiętymi obrazkami i biletami, które brał za święte, bo nie potrafił przeczytać, co jest na nich napisane. Nagle usłyszał turkoczące koła i szczekającego Kurta. Dalej cisza, więc wrócił do czytania. Potem usłyszał skrzypnięcie drzwi w sieni i pomyślał, że to Awdocia. Było to jednak inne stąpanie i kroki. Ktoś nie wchodził dalej. Okazało się, że to Franka wróciła. Wciągnął ja do środka, ona poprosiłą, żeby się nie gniewał. Była przemoknięta, w podartej lumpach. Paweł rozpalił ogień dał jej krupniku i herbaty. Chciał wyjść trzaski, ale ona go powstrzymywała, nie chciał powiedzieć, ze przywiozła dziecko. Paweł stał skamieniały i po kilku chwilach przyniósł owinięte dziecko. Franka byłą przestraszona. Zaczęła jeść, a dziecko wołało: „mamo, mamo!”. Zaczynało płakać. Paweł naskoczył na nią, ze nie odwinęła dziecka z mokrych szmat, tak jakby chciała, żeby się zadusiło. Podskoczyła i rozwinęła chude stworzenie. Paweł kazał je nakarmić. Paweł zapytał, czy dziecko jest ochrzczone. Jest. Ma na imię Oktawian i ma rok i 8 miesięcy. Paweł kazał jej spac z dzieckiem na łózku, a on na zydlu. Ona ucałowała go w rękę, ale on ja wyrwał. Paweł nie mógł spac, bał się, co ludzie powiedza, ze utrzymuje lokajskie dziecko z grzechu. Jeżeli ją odprawi, to ona już nigdy nie wróci i się nie zmieni. Pytał Boga, co ma zrobić. Zasnął późno,ale obuził się o świcie. Franka z dzieckiem spała głęboko. Paweł patrzył na nią. Zaczął się uśmiechać, gdy obudziło się dziecko i przyglądało izbie. Gdy zauważyło nieznajomego Pawła, przestraszyło się. Paweł chciał, by do niego przyszło, ale ono już się prawie rozpłakało. Przyszło, gdy usłyszało, że dostanie cukru. Miało czerwoną sukienkę i przypominało Pawłowi nieszkodliwego robaczka na zielonych trawkach. Wziął je w ramionach, usiadł na ławce i posadził na kolanach. Chłopiec zapytał go, kim jest. Paweł nie odpowiadał, a dziecko zauważyło Koa na podwórcku, więc zawołało: „kicia!”.
Gdy Franka się obudziła i zobaczyła powyższy obrazek, była zdumiona i przerażona jednocześnie. Chciała wziąć dziecko, ale on polecił jej rozpalić ogień. Cała drżała, bo była chora. Obrała pyry i zagotowała na obiad. Paweł wziął capke i chciał wyjśc, ale powiedział jej jeszcze, że wszystko jest na tym samym miejscu w chacie, co przedtem i ona Moz erobić, co chce, bo jest tu jak dawniej gospodynią. Wziął wiosła i poszedł nad rzekę. Gdy wrócił wieczorem, Franka leżała na łózku, czuła się już lepiej, a dziecko spało, bo rojbrowało cały dzień, dziwiło się nieznanym przedmiotom izby. Ugotowała Pawłowi kaszy. Zaczęli rozmawiać o tym, co spotkało Frank przez ten czas. Opwoiedziała mu wszystko. O lokaju Karolu, który przyrzekał, ze jej nie zostawi. Miał on ojca szlachcica. Po paru miesiącach wyjechał do wielkiego miasta ze swoim panem. Żegnając ją, płakał. Błagała go, żeby ją też wziął. Ona pojechała za nim, bo myślałą, ze jej pomoże, skoro jest w ciąży. Nim jednak dojechała, urodziłą dziecko. Za pieniądze, które miała najęła kąt u praczki, a na jedzenie sprzedawała drobiazgi i ubrania. Njamowała się do prania bielizny, ale niewiele zarabiała, bo musiała karmić dziecko i brakowało jej sił. W końcu znalazła służbę, dziecko zostawiłą u praczki za pieniądze, ale denerwowała się na lokaja, i że opuściła pawłą. Była w więzieniu 3 misiące, bo na kucharke w tamtym domu wylała wrzątek. Bołała ja głowa, więc jak wyszła z więzienia, wzięła dziecko i poszła do szpitala. Była tam kilka miesięcy, często nieprzytomna, gdy wyszła, poczuła chęć wrócenia do Pawła. Znowu zaczęła się najmowac do prania bielizny i mycia podłóg, ale po więzieniu ludzie nie chcieli je najmować. Praczka już nie chciała jej utrzymywać. Sprzedała wszystko, by mieć pieniadze na powrót do Pawła. Przywiózł ja jakiś chłop za złotówkę. Gdy to mówiła, z oczu płynęły jej łzy. Obudziło się dziecko, Franka do niego poszła, ale ono podleciało do Pawła i chciało chlebka. Znowu pytało Pawła, kim jest. Ów po jakims czasie odpowiedział, że jest tatą. Chłopiec się dziwił, a Franka uklękła i objęła kolana Pawła. Dziękowała mu, tera zuwierzyła, że nie zostanie wypędzona. Z kieszeni wyjęła truciznę, którą chciała zażyć wcześniej. Chtawian wziął garnek i wrzucał do niego węgle. Nie chciał go oddać France, a ona go uderzyła i zaczął płakać. Paweł nie pozwolił jej bić dziecka. Zaparzyła herbatę i było widać, ze czuje się gospodynią. Gdy Chtawian zasnął, odmówili razem pacierz. Później Paweł objął ja i ucałował po raz pierwszy od jej powrotu.
Rano Paweł wziął małego i wyszedł z nim na podwórko, mimo iż wahał się smiechu ludzi, chciał im pokazać, że pogodził się z żoną. Mężczyźni myśleli, ze to jedno z dzieci Ulany. Kobiety się dziwiły i jedna zapytała, czyje to dziecko, a Paweł odpowiedział, że jego. Ona zapytała, kiedy Bóg je dał, a on odp., że nieważne kiedy. Ważne, ze dał. Ona poszła do chaty Ulany, skąd było słychac żywe rozmowy. W końcu Ulana wylazła z dzieciakami z chaty i ciekawie, choć poważnie patrzyła na brata. Wyszedł tez Filip i Daniłko, a Paweł zobaczywszy cich, podszedł i powiedział im, że franka wróciła. Ulana wiedziała już o tym od Daniłka, ale nie o dziecku. Filip dziwił się, że Pawłowi nie jest wstyd. Tan uważał, ze to dziecko nie jest niczemu winne. On dziękuje za nie Bogu. Przybiegła franka i przywitała się ze wszystkimi, zaczęła wypytywać, co u nich. Nie czułą wstydu, ale prawdziwie ich kochała. Paweł kazał jej wziąć dziecko, wydoić krowę i ugotować obiad, bo on będzie musiał jechać do miasta. Ulana i Filip nie byli zadowoleni, że Franka wróciła.
Idąc nad rzekę Paweł spotkał Awdocię, opowiedział jej, że Franka teraz wszystko robi, tak jak on jej każe. Przedtem myślał, że po niewoli da jej wolę, ale to był błąd. Musi jej trochę rozkazywać. Nie boi się na nią trochę nakrzyczeć. Ale niedługo dzieki modlitwie nie będzie już musiał na nią krzyczeć. Ona przyznała mu rację i zaczęła mu zwierzać się zez swoich problemów. Wróciła do chałupy, bo wołała ja synowa, a Paweł poszedł nad rzekę, gdzie spotkał wspólnika, z którym często pływał. Mieli wrócić za trzy dni, ale Paweł był szczęśliwy tym, co go czeka. Wygwizdywał chłopska pieśń.
Wieczorem Franka siedziała pod chata z CHtwaianem, ubrana po chłopsku, ale już bez świecidełek. Przytyła i wyglądała już bardziej jak chłopka. Ulana nie umiała się powstrzymywac od docinek dla niej, ale ona też nie pozostawała jej dłużna. Ulana nie pozwoliła Oktawianowi bawić się z jej trzyletnią córką Marysią, na jej połowie ogrodu. Franka wróciła do chaty i usłyszała modlitwe Marcelki. Zaczęły się witać. Franka zaczęła jej opowiadać, co ją spotkało. Powiedziała jej też, że Paweł już nie jest aż tak bardzo dla niej dobry jak kiedyś. Nie może już robić tego, co chce. Gdy widzi, że ona nie zrobiłą, co jej kazał, to zaczyna jej mówić kazanie. Gdy to mówiła posmutniała i zaczęła płakać. Skarżyła się, że ciągle boli ją głowa. Zmoczyła ją zimna wodą. Czułą się, jak zaprzedana w niewolę. Marcela żałowała, że ona nie spotkała w młodości takiego człowieka jak Paweł. Franka twierdziłą, ze dobrze jest tak mówić na starość, bo za młodu człowieka ciągnie świat. Będzie miał już 38 lat, ale gdyby była zdrowa, to chłopcy by jeszcze za nią latali. Wyjrzała na zewnątrz i zobaczyła Daniłka. Powiedziała do Marceli, ze zrobił się z niego przystojny chłopiec. Miał już 19 lat. Marcela powiedziała, że powie to Daniłkowi. Franka była ciekawa, jak zareaguje. Powiedziała Marceli, że jest nieszczęśliwa na tym świecie. Niby Paweł jest dobry, ale bez względu na wszystko zawsze będzie chamem. No i jest już stary.
V
Minęły już żniwa. Filip wybierał się w pole grabić. Paweł pomoże Ulanie na promie. Franka pokończyłą roboty w domu, więc zgłosiła się, żeby tez jechać na pole. Filip uważał, że to nic nie pomoże, ale Daniłko i Paweł uważali, że każda pomoc się przyda. Po powrocie Filip przyznał Ulanie, że Franka całkiem nieźle grabi. Potem Franka pomagała już w zniwach i często w innych robotach. Wszyscy sądzili, ze gdyby nie byłą leniwa, robiłaby wszystko. Przymilała się do Ulany i przyklejała do Daniłka. „Stara, a taka czasem durna jak dziecko; że zaś Daniłko jeszcze dzieciukiem jest, to im razem do pary”. Franka dalej miała w głowie głupoty, choć nauczyła się pracować. Ulana obchodziła się z nią więc uprzejmie. Oktawian pomagał jej w gospodarce. Franka czasem byłą jednak opryskliwa do męża. On lubił bawić się z dzieckiem.
Obie rodziny żyły przez te trzy miesiące bardzo pogodnie. Nagle, przy końcu jednego z sierpniowych dni cos zakipiało w chacie Koźluków i podniósł się tam wrzask dzieci i dorosłych. Filip bił brata. Nie wiadomo, o czym się dowiedział i kiedy, ale wyżył na nim wszystki siły prostego chłopa. Nigdy wcześniej go nie skrzywdził. Zdenerował się. Paweł nosił go kiedyś na rękach, pomagał mu, a Daniłko teraz nie ma do niego wdzięczności i z jego żoną odstawia Sodomę i „Homorę”. Wyrzucił go z chaty, kazał iść i nająć się do pracy. Daniłko tez był już dość silny. Wykrzyczał Filipowi, ze nie ma żadnego prawa go wyrzucać, bo to jest tak samo jego dom, jak i Filipa. Ten był zły, ze go wychowywał dobrze, a teraz ten zszedł na złe drogi. Ulana krzyczała i płakała. DO izby wszedł wracający znad rzeki Paweł. Ulana rzuciała się do jego nóg, Daniłko wypadł z izby, a Filip zaczął wszystko Pawłowi opowiadać. Paweł wyszedł z izby, był blady, ale oczy mu błyszczały. Wszedł do izby. Franka stała skurczona, mała. Wiedziała, co zaszło u Koźluków. Wstyd, jaki czuła, kiedy tu powracała, był niczym w porównaniu z obecnym. Zaczęła krzyczeć do Pawłą, żeby im nie wierzył, bo oni specjalnie tak mówią. Kłamała pierwszy raz w życiu. Oddałaby jego połowę, żeby Paweł jej uwierzył. Paweł nic nie mówiąc, ujął jej ramię. Krzyknęła i opadła na ziemię pod razami pięści Pawła. Po chwili on wyszedł i zaczął płakać z tyłu chaty. Był rozgniewany i zazdrosny. Dwa razy chciał ją uratować i dwa razy wszystko popadło w nicość. Pytał Boga, co ma teraz robić. Wypłynął na rzekę. Franka dalej leżała w izbie. Przyszli ludzie, którzy dziwili się, ze Paweł pobił żonę. Musiał być bardzo zazdrosny. Franka była zła na Pawła. Miałą nadzieję, że Bóg go ukara za ta krzywdę, którą jej wyrządził. Zagrzebałaby się pod ziemię, żeby nie widzieć już męża. Jeżeli jemu wolno ją bić, to ona może robić wszystko. Gdyby nie żałowała Daniłka, już dawno uciekłaby. Marcela zapytała, co byłoby z Oktawianem. Franka twierdziłą, ze gdyby nie zwariowała i nei wyszła za Pawła, to teraz wyszłaby za Daniłka. Marcela wiedziała, ze przecież to jest jeszcze dzieciak. Śmiała się z Franki. Pawłą miała ochotę zabić, nienawidziła go. Zaczęła płakac i poprosiła Marcelę, aby dała jej mokra ścierke na łowe, bo zaraz chyba umrze z bólu.
Przez następne dni Franka cierpiała i drżała, jakby chora. Czuła się bardzo skrzywdzoną. N sąsiedzkim podwórku działo się teraz piekło, jakiego ta wieś nie znała. Krzyki, wrzaski, kłotnie. Ulana nie mogła przebaczyć France. Ona wiele razy odgrażała się im za oskarżenia, kiedys zoabczyłą Daniłka w oddali i chciała za nim lecieć, ale Marysia zaplatała się jej pod nogami, więc ją odepchnęła. Filip i Ulana chcieli wtedy zbić Frankę, bo dziecku zostały siniaki, bo poleciało na płot. Ona się wkurzyłą i porąbała siekiera prom Filipa. Zobaczył ja Paweł i wyrwał jej z rąk siekierę. Filip i Ulana widzieli płacząca w kącie Frankę z boląca głową. Ulanę ten widok rozczulił.
Awdocia radziła Pawłowi, żeby bił zonę - to na pewno pomoże. On zauważał, że chyba nie ma innego wyjścia. Gdyby tylko jemu robiłą krzywdę, to trudno, ale robi krzywdę tez innym. Może powinien dac jej pieniędzy i odprawić z chaty. Nie lubi jej już, ale z drugiej strony jest mu jej żal. Przysiągł przeciez przed ołtarzem, że nie opuści jej do śmierci.
Gdy Paweł wrócił do chaty chciał, żeby dała mu jeść, ale ona postawiła się, ze on nie ma do niej gadac swoim chamskim językiem, bo nie jest jego sługą. Ona jest panią i on powinien jej służyć. Siedzieli w milczeniu. W końcu franka ruszyła się do ognia, a pawęł zaczął czytać na głos. Ja to denerwowało, bo on jest do gnoju, a nie do czytania. W końcu zabrała mu książkę. Zagroziłą, ze ją spali, a on, że będzie ją bił. Paweł wyrwał jej książkę i powiedział: „Piekło. gorące piekło”. Zaczął ją prosić, żeby się opamiętała. Ulana przyprowadziła z pretensjami Oktawiana. Franka się wkurzyłą i powiedziała, ze ją zabije. Paweł ją złapał i zaczął bić. Oktawian płakał. Paweł wyszedł z chaty, ale przypomniał sobie, ze dziecko jest głodne. Franka kazała mu zostawić dziecko. Paweł wyszedł z chaty i nie było go cała noc.
Koźlukowie dowiedzieli się już od Daniłka, że to Franka się do niego przykleja i kusi. Powiedział Filipowi, ze ostatnio ją uderzył i uciekł. Franka nie potrafiła już tego wszystkiego znieść. Groziła Koźlukom, tak byłą na nich wściekła. Mogła wydawać się wariatką lub piekielnym, nadprzyrodzonym zjawiskiem. Ulane i Filipa ogarniał coraz większy strach i osłupienie. Nie wątpili, ze jest zdolana do podpalenia ich chaty. Wszyscy ludzie się dziwili i przerażali. Nikt nie miał odwagi zbliżyć się do niej z pogrózkami. Tylko Awdocia. Powiedziała, ze przyniesie jej jakieś ziółka i kazała jej się przeżegnać. Ta stwierdziła, że ona to taka sama wiedźma. To byłą dla Awdoci największa obelga, ona nienawidziła zła. Lubiła pomagac ludziom. Bardzo się na to rozgniewała. Zaczęły się bić. Aleksy Mikuła szybko podleciał ratować Awdocię. Potem skoczyli inni. Chcieli ją wywieźć do szpitala wariatów. Zawołali Pawła. On bez słowa odciągnął wszystkich i wziął Frankę do chaty. Panowała milczenie, a z chaty słychać było kobiecy krzyk kilkanaście razy. Potem wszystko ucichło, a ludzie się rozeszli. Paweł wrócił nad rzekę, a przedtem rozkazał France ugotowac strawę, że będzie jak wróci, bo jak nie, to znowu będzie ją bił. Ona do siebie powiedziała, ze to będzie dla niego taka strawa, że już na tamtym świecie będzie kogoś bił. Wcale nie była osłabiona, ale żwawa. Starannie przygotowywała jadło. Mówiła, że na nią powinna spaśc kara boska, że nie uszanowała siebie i wplątała się miedzy chamów. Gdy już ugotowała krupnik, wyjęła coś z kieszeni starej spódnicy. Wsypała do zupy biały proszek i pomieszała. Wszystko robiła z pełną swiadomością. Nie miała żadnych skrupułów. Czułą na sobie wszystkie dzisiejsze popchnięcia i uderzenia. Czuła się sponiewierana i skrzywdzona, chciała kogos uderzyć jak najmocniej.
Paweł poszedł do Awdocii przeprosic za sprawioną jej przykrość i powiedzieć, ze wybił Frankę. Ona stwierdziła, że bicie nic już tu nie pomoże. Ona nagotuje kopytniku i przyniesie wieczorem jej do picia. Paweł zaczął podejrzewać działanie jakichs piekielnych i nadprzyrodzonych mocy na Frankę.
Po kilku godzinach Paweł wrócił do chaty i wziął sobie jedzenie. Jadł powoli, przed chwilą czuł się głodny, ale już mu przeszło. Czuł trochę gorzki smak krupniku. Zjadł tylko troche i położył się na ławce. Franka szyła w tym czasie. Przestała, gdy zasnął i zanurzyła głowę w dłoniach. Pózniej zerwała się i wybiegła z chaty. Było widać, ze nie wie po co, i dokąd idzie. Nagle zobaczyła Marcelkę. Ona już w sprawie z lokajem nie byłą niewinna, podobnie z Daniłkiem. Unikała więc Koźluków. Teraz użalała się nad Franką. Ta płakała. Marcel poprosiła ja o cukier, żeby jej przyniosła. Franka powiedziała Marceli, ze Paweł już nigdy nie będzie jej bił, bo mu coś zrobiła. Otruła. Marcela stwierdziła, ze Franka zwariowała i modliła się, niedowierzała. Diabeł musiał ja skusić. W niej chyba nie ma duszy. Od Pawłowej chaty słychać było wołanie do Ulany. Paweł stał przed chata i wołał siostre coraz ciszej. Wołał o pomoc. Trzymał się za piersi i chwiał. Przez godzinę było słychac jęki chorego i krzątających się wokół niego ludzi. Awdocia dawała mu ziółka. Paweł twierdził, że to zgryzota, że Franka go zamęczyła. Gdy Awdocia stwierdziła, ze Pawęł umiera, szybko Filip skoczył do siebie po woskową świecę. Gdy bardziej cierpiał, wkładano ją w ręce Pawła. Wtedy po cichu przyszła Franka. Siedziała cicho. Paweł słabł coraz bardziej. Filip poszedł do domu sprawdzic co z dziećmi. Usłyszał żebraczke Marcelę, wzywająca Boga, ale nie modlitewnie, lecz z przestrachem i grozą. Nie zwrócił na to uwagi. Ona naprawde się modliła i bała tego, co wiedziała. Ktoś może ją przecież podejrzewać. Zawołała Filipa. Powiedziała mu, że Paweł został otruty. Chciała tylko, żeby nikomu nie mówił, ze wie to od niej. Wleciał do chaty i krzyknął do Pauluka, że został otruty przez żonę. On zywo podskoczył, a kobiety zaczęły wypytywać, co dzisiaj jadł. Powiedział, że krupnik. Potem spojrzął na skrzynkę Franki i leżący tam papierek. Przypomniał sobie cos i zamknął powieki. Kobiety daremnie o cos go pytały i targały. Leżał jak martwa i ciężka kłoda. Szybko i ciężko oddychał. Kobiety odmawiały modły. Było słychac krzyk o prom, ale Filip nie zwracał na to uwagi. Daniłko wyleciał z izby i zobaczył, że to urzędnik policyjny, więc Filip wyleciał do niego. Izba opustoszała, Ulana poleciała do dzieci, a Awdocia po ziółka. Paweł zauważył Frankę. Ona zbliżyła się do niego, a ona zapytał, czy to prawda, ze go otruła. Po jakims czasie odpowiedziała, że prawda. Paweł nic nie powiedział, tylko zamknął powieki i mocniej zwarł wargi. Ona ciągle stała nieruchomo wpatrzona w ogień. Nie miałą w oczach ani obaw, ani żalu. Było za to bezmyślne osłupienie. Filip wszedł i oznajmił, ze policjant zaraz zabierze Frankę. Ona dopero teraz się obudziła i zatrzęsła. Chciała uciec, ale Ulana zastąpiła jej drogę. Pawęł zaczynał bredzić. Frankę wziął policjant. Paweł wiedział, ze wypił za mało trucizny, by umrzeć, ale za dużo, by szybko wyzdrowieć., Mówił jednak kobietom, że już mu dobrze. Dziękował im za pomoc i pił ziółka. Kazał im wyjśc i chciał zostać sam. Myślał o słowach: „nie opuszczę ciebie aż do śmierci”. Był słaby, ale zapalił lampkę. Spod łózka wyciągnął skrzynkę okuta żelazem. Wyciągał z niej ubrania. Chciał powstrzymać uradnika (policjanta). Z garnka ojcowskiego pieniadze już dawno przełożył do tej skrzynki, chciał kiedys za nie wybudować chatę. Chciał jechać, ale nie miał konia. Nie chciał brać od Koźluków. Popłynął czółnem. Późnym jesiennym świtem było widac, jak przypłynęło nim dwoje ludzi. Paweł, jeszcze słaby, wrócił z Franką. Wyglądała jak winowajca, była mu posłuszna. Mówił jej ,ze kolejny raz ją wyratował, żeby na zawsze nie pozostała w grzechu. Przecież przysięgał, że nigdy jej nie opuści. Kazał jej zrobić herbatę, ona tak uczyniła. Myślała, że będzie bał się jej pić, ale nie. Kazał jej iść spac i sam zasnął.
Ulana rano gdy się obudziła od razu poleciała do chorego brata i zobaczyła Frankę. Filip stwierdził, że Paweł sfiksował. Byli źli na Pawła. Chcieli oskarżyć uradnika, który dał się przekupić. Potem stwierdzili, że lepiej dac Pawłowi spokój i nie prześladować Franki, bo Bóg ją ukarze.
Franka nie spała już nałóż ku, chociaż Paweł jej kazał. Spała na ławie. Czasem miała okrzyki przerażenia i lęku jakiegoś. Robiłą w chałupie wszystko to, co trzeba. Paweł cieszył się, ze przezwyciężył w niej tego diabła. Powiedział je nawet, ze nie musi być tak pokorna, bo on się na nią nie gniewa. Gdy chciał ją przytulić, uciekła z chaty. Przyszła Marcela. Franka opowiedziała jej, ze Pawęł przyjechał po nią do uradnika. Marcela stwierdziła, że Franka nie zna swego szczęścia. Uważała, że Paweł zabił ja tą swoją dobrocią. Ciągle przed oczami widziała stojąca siebie i chciała siebie zabić. Uważała, ze boi się sama siebie i tego, co zrobiła. Jest jej wstyd i boi się patrzeć na Pawła. Wiedziała, ze potrafi być dobra, ale później „się upić” i czynić źle. Boi się, ze znowu źle postąpi.
Wróciła do chaty, psychiatra stwierdziłby, że Franka jest jak motyl z pokaleczonymi skrzydłami, przytomnośc miesza się w niej z obłędem, a rozum z szałem. Wieczór był jesienny i wietrzny. We wsi ludzie gadają wtedy, ze jak taka wichura, to ktoś się wiesza. Franka prosiła Pawła, by był dobry dla Oktawiusza.
Gdy Paweł zbudził się następnego rana usłyszał gwar ludzkich głosów. Mówiono o nim i o France. Widział przerażone kobiety wskazujące na borek, w którym spomiędzy dwóch sosen w górę wystrzeliwał krzyż. Paweł przerażony wybiegł z domu i poczuł silny wiatr. Zobaczył fruwający różowy sweter Franki. Już wszystko odgadł, teraz nie mógł już jej pomóc. Chwycił się płota, ale lecące ku niemu kobiety musiały zobaczyć w nim coś przerażającego, bo zaczęły krzyczeć, że zaraz chyba umrze.
ZAKOŃCZENIE
Paweł nie umarł. Nieprawda, ze silni ludzie umieraja z cierpień moralnych. On przez te kilka lat nawet nie osłabł. Nadal pływa po rzece. Często towarzyszy mu dziesięcioletnie dziecko o jasnych włosach i wielkich, ocienionych rzęsą oczach. Paweł jest osiwiały. I zamyślony. Dziecko jest z nim szczęśliwe. Paweł Kobycki nie szuka już kontaktu z ludźmi. Wieczorami czyta i modli się. Uczy czytać Chtawiana. Kiedy trzeszczy mróz, a wichry szaleją, wszyscy we wsi śpią, a on nie. Tuz obok śpi przytulone do niego dziecko, a on bezsennie patrzy w ciemność i wsłuchuje w naturę. Wtedy często słychać wielokrotne uderzenia pięści w pierś i błagalny, żarliwy szept: „Boże! Bądź miłościw jej grzesznej! Boże! Bądź miłościw jej grzesznej i nieszczęśliwej!”
15