Rozdział 8 - Ślub
Część III
Dzisiaj mój wielki dzień! Bierzemy z Edwardem ślub. Ostatnie dwa dni były dla mnie wykańczające, oczywiście nie fizycznie, gdyż Edward nie pozwalał mi pomóc w przygotowaniach, ale psychicznie. Bałam się panicznie przybycia Ara lecz on się nie pojawiał, czyżby wrócił do Voltery? Alice nie miała żadnych wizji więc Edward stwierdził, że nie mamy się już o co martwić. Prawie wszystko było już gotowe na dzisiejszy dzień. Razem z Rosalie, która została moja druhną po odmowie Jacoba byłyśmy w jej pokoju gdzie po raz kolejny przymierzałam suknię ślubną. Stała się dla mnie bardzo miła od wyjazdu Edwarda do Paryża, chyba w końcu zrozumiała, że naprawdę kocham jego i całą rodzinę.
- Ach jak pięknie będziesz wyglądała. Nie mogę się już doczekać.
- Jeszcze tylko parę godzin - powiedziałam ze strachem w głosie. Miałam nadzieje, że Jasper trochę podreperuje mój nastrój. Rosalie robiła mi fryzurę, a potem miałam poddać się jej męczącemu makijażowi. Ależ ja tego nie lubiłam, ale co się nie robi żeby wyglądać pięknie dla ukochanego. Cała ceremonia miała odbyć się o osiemnastej, z każdą upływająca godziną wstrzymywałam oddech i coraz bardziej się bałam. Miałam też nadzieję, że nie zrobię ani nie powiem niczego głupiego, jeszcze tego by brakowało. Postanowiłam, że będę się pilnować. Kiedy moja fryzura i makijaż były gotowe przybiegła do mnie równie jak ja wystrojona Alice.
- Och Bello tak się cieszę! - piszczała skacząc po całym pokoju w swojej ślicznej białej sukni. Ona to potrafiła podejść do tego wszystkiego na luzie, aż jej zazdrościłam.
- Pamiętaj tylko, że nasi panowie nie mogą nas zobaczyć w sukniach przed czasem bo to przynosi podobno pecha. - zaśmiałam się tylko, taka „stara” a wierzy w przesądy, ale po chwili stwierdziłam, że dla bezpieczeństwa pozostanę w pokoju z dziewczynami a nóż widelec Alice ma rację i co wtedy? Nie wierzyłam swoim własnym myślom. „Ech Bello ty też dajesz się w to wciągać?” Chciałam dzisiejszego dnia zrobić jeszcze jedno. Wzięłam telefon i zadzwoniłam do Jacoba.
- Mogę wpaść na chwilę ale nie wiem czy to dobry pomysł. - powiedział mi przez słuchawkę telefonu. Wolałbym spotkać się u Ciebie w domu.
- Jake ale ja… - nie wiedziałam co mam mu powiedzieć, przecież byłam już w sukni ślubnej… - a ty nie możesz przyjechać do Cullenów?
- Raczej nie. - powiedział chłodno wilkołak
- Proszę Cię muszę Ci coś ważnego powiedzieć.
- Niech Ci będzie, za ich domem za piętnaście minut.
- Dobrze, będę czekała. - to powiedziawszy odłożyłam słuchawkę i zaczęłam przebierać się w normalne ciuchy.
- Co ty robisz? - spytała zdziwiona Rosalie - popsujesz fryzurę.
- Muszę na chwilę spotkać się z Jacobem, to nie potrwa długo. - założyłam swoje normalne ciuchy i widziałam niesmak rysujący się na twarzy Rosalie. Moje jeansy stawały się już powoli za małe na mnie, w końcu jadłam za dwoje, ale naszczęście jeszcze się dopięłam. „ Muszę sobie sprawić nowe rzeczy” pomyślałam i zbiegając na dół wyszłam po ciuchy tylnymi drzwiami. Nikt mnie na szczęście nie widział.
Znalazłam się w dużym ogrodzie za domem wampirów. Przepiękne wiśnie i jabłonie kwitły dając nam swoje dojrzałe owoce, a zapach ich kwiatów czuć było wszędzie. Rozglądałam się jak zaczarowana dookoła mimo iż znałam to miejsce na pamięć. Obok mnie przeleciał bezszelestnie mały ptaszek, który postanowił uwić sobie przytulne gniazdko na jednej z gałęzi drzew. Podeszłam bliżej okazało się, że to sprytny śmigacz. Jego delikatne piórka lśniły w przebijającym się przez drzewa słońcu tysiącami zmieniających się kolorów. On miał już swoją rodzinę specjalnie dla niej szykował gniazdo, tak samo jak ja, Edward i Sam szykowaliśmy nasze miejsce na tym świecie. Usłyszałam, że ktoś nadchodzi i się odwróciłam.
- Jake! - krzyknęłam na powitanie, zobaczyłam, że jego mina jest pełna bólu i rozpaczy. Powoli podnosił na mnie swój wzrok.
- Cześć Bells. - powiedział spokojnym tonem - ładnie wyglądasz.
- Ach, dzięki. Chciałam się z Tobą zobaczyć zanim… - mój głos się zawiesił.
- Zanim wyjdziesz za mąż, możesz mówić śmiało.
- Właśnie - odparłam trochę zmieszana. Ciężko było mi spojrzeć mu w oczy po tamtej pamiętnej nocy. Było nam razem tak wspaniale a teraz nagle obracam jego życie o sto-osiemdziesiąt stopni.
- Wiesz, że Cię kocham Jake. - tylko tyle zdołałam z siebie wykrztusić.
- Gdyby to była prawda to nie wychodziłabyś za tę pijawkę. - mówił chłodnym głosem starając się ukryć wszystkie emocje jakie nim targały.
- Chcę abyśmy nadal się przyjaźnili…
- To niemożliwe. - wstrzymałam oddech. - Odchodzę Bello.
- Nie, nie możesz odejść. To nie możliwe. - popadłam w rozpacz. - Nie po tym wszystkim co zaszło między nami!
- Przykro mi, ale właśnie dlatego chcę odejść. Nie mogę tak po prostu patrzeć jak z nim żyjesz. Poza tym zostałem nowym samcem alfa w sforze i chcę się razem z nimi przenieść gdzieś na jakiś czas, żebyś żyła w spokoju.
- Ale Jake… - po moich policzkach ciekły łzy, które nie zrobiły na chłopaku żadnego wrażenia. Stał dalej w tym samym miejscu patrząc mi się głęboko w oczy i wypowiadając swoje słowa powoli i z premedytacją.
- Już postanowiłem.
- Błagam Cię Jacob…
- Przykro mi. - to rzekłszy ucałował mnie na pożegnanie w czoło, i zaczął odchodzić.
- Jestem w ciąży. - te słowa podziałały na niego jak ogień. Nic nie mówiąc stanął i odwrócił się w moją stronę. Spojrzał się na mnie pytająco a ja wiedziałam o co mu chodzi. Znaliśmy się już tyle lat, że bez trudu odgadywaliśmy swoje myśli. W smutku spuściłam tylko głowę i pokręciłam ją przecząco. W tym momencie Jacob zmienił się w wielkiego rudowłosego wilka, zawył głośno i przeraźliwie. Wyczułam smutek w jego wyciu, to była oznaka wiecznego poddania się, przegranej walki, o nagrodę dla której walczył przez te wszystkie lata. Popatrzył się na mnie ten ostatni raz a w kąciku jego wilczych oczu dostrzegłam łzę powoli spływającą na suchą od słońca ziemię. Jacob Black spuścił głowę i pobiegł pędem przed siebie w wielką nicość, pozostawiając za sobą wszystkie piękne wspomnienia i nasze ostatnie spotkanie.
Nie mogłam znieść tej rozpaczy, tego że już nigdy go nie ujrzę, tego że zostawił mnie samą. Przed oczyma migały mi lata naszej przyjaźni. Nasze pierwsze spotkanie, pierwszy pocałunek i ta namiętna noc, której nigdy nie zapomnę. Złapałam się pobliskiego drzewa płosząc przy tym tego małego ptaszka, który właśnie wił sobie tam gniazdo. Płakałam do kory, do kwiatów i owoców. Łkałam do nieba i ziemi, wody i ognia. Powoli osunęłam się na ziemię. Nie wiem czy uda mi się pojąć, że to co przeżywałam w tej chwili będzie miało wpływ na moją przyszłość. Pozostał tylko żal po utarcie bliskiej mi osoby, z którym sama musiałam sobie poradzić. Dotknęłam opuszkami palców ziemi na której leżałam, łzy mieszały się z nią niczym woda. Nawet nie usłyszałam kroków zbliżającej się do mnie osoby, która dotknęła mojego ramienia i położyła się obok mnie na trawie.
- Nie płacz najdroższa, tak widocznie miało być - próbował pocieszać mnie Edward.
- Nie, nie miało prawa tak być. - powiedziałam i nagle złapałam się za brzuch zwijając się z doznanego bólu.
- Co się stało?
- Nie wiem. Boli mnie. - Edward wziął mnie delikatnie na ręce i szybko pobiegł do domu wołając Carlisa o pomoc. Oczy miałam zamknięte słyszałam tylko jak lekarz każe mnie położyć na kanapie w jego gabinecie. W tym momencie ból mi przeszedł.
- Jak się czujesz Bello? - pytał
- Już, już dobrze. Jak leżałam to poczułam silny skurcz.
- Muszę Cię koniecznie przebadać. Edward ile czasu zostało do uroczystości?
- Dwie godziny.
- Wystarczy. - powiedział Carlise i kazał wyjść mojemu narzeczonemu. Powoli zdjął mi bluzkę, założył na uszy stetoskop i dotknął nim mojego brzucha. Blaszka była lodowato zimna i od razu przeszły mnie mrówki.
- Wydaje się, że wszystko w porządku, nie widzę żadnego zagrożenia. Powiedz Bello czy coś mogło Cię teraz zdenerwować?
- Tak.
- To bardzo Cię proszę ale z takimi emocjami poczekaj do rozwiązania, bo jak widzę nie służą Ci one dobrze. Mimo wszystko chce ponownie pobrać Twoją krew. - mimowolnie wyciągnęłam swoją rękę i zanim się obejrzałam było już po wszystkim.
- Skąd wiedziałeś, że byłam zdenerwowana? - spytałam na odchodne
- Masz kochanie rozmazany makijaż, lepiej się tak nie pokazuj Rosalie bo Cię przechrzci - powiedział z uśmiechem Carlise chcąc mi poprawić humor. Ja także blado się do niego uśmiechnęłam i wyszłam z gabinetu pozostawiając go z jego badaniami sam na sam. Od razu doskoczył do mnie Edward.
- Czy wszystko jest dobrze? Co Ci się stało? - pytał mnie troskliwie.
- Jest okay. - powiedziałam lecz nie do końca byłam tego pewna. - To przez stres.
- Jak tylko spotkam Jacoba to go zabije.
- Nie będziesz miał już okazji… - odparłam i poszłam na górę do sypialni aby siostry poprawiły mój wygląd. Kolejna łza spadła na podłogę.
- Boże Bello jak Ty wyglądasz! - powiedziała z przerażeniem Alice kiedy tylko weszłam do pokoju.
- To wszystko przez tego śmierdzącego psa - warknęła Rosalie.
- Proszę Cię nie mów tak o Jacobie - na sam dźwięk jego imienia znowu się rozpłakałam.
- Oj przepraszam nie chciałam Cię urazić. - uspakajała mnie wampirzyca. - Chodź, usiądź poprawimy zaraz wszystko. Będziesz wyglądała bosko.
Tym razem Rosalie nie pieściła się ze mną tylko z niewiarygodną prędkością skakała przy mnie zaczynając poprawki od włosów aż po makijaż.
- Wiesz teraz wydaje mi się, że nawet lepiej wyglądasz niż poprzednio. - uśmiechała się kiedy skończyła i obróciła moje krzesło. Spojrzałam w lustro, rzeczywiście mówiła prawdę. Starałam się nie myśleć już więcej o Jacobie, nie mogłam przecież na własnym ślubie wyglądać tak jakby był to pogrzeb.
- Kochane - usłyszałam głos Esme wchodzącej do pokoju - zbliża się najważniejsza chwila w waszym życiu. Teraz przyniosę wam coś do jedzenia, żebyście mi nie omdlały podczas ceremonii, później zostaniecie w pokoju dopóki do was nie przyjdę. - Esme była taka matczyna chciałam być taka sama jak ona kiedy narodzi się moje dziecko. Zjadłyśmy powoli nasz delikatny obiad, do wszystkiego została niecała godzina, słyszałam z góry że goście zaczęli się powoli zjeżdżać. W pewnym momencie usłyszałam głos Rene. Chciałam wybiec i przywitać ją lecz Rosalie razem z Alice mi nie pozwoliły.
- Nie możesz zejść. Już Ci mówiłam, że pan młody nie powinien widzieć Cię w sukni przed ślubem. - powtórzyła się Alice a ja spokojnie siedziałam na fotelu.
- Jeszcze tylko mała drobnostka - dodała Rose i wsadziła mi we włosy biała spineczkę.
Ta godzina była dla mnie jak wieczność, nie mogłam usiedzieć na miejscu. Znowu poczułam ból w brzuchu lecz tym razem słabszy więc nikomu nic nie powiedziałam. Na dole w salonie wrzało z podniecenia. Słyszałam znajome mi głosy przyjaciół z Forks, a także Charliego.
- Idzie!- krzyknęła Alice i w tym momencie drzwi od pokoju uchyliły się.
- Jesteście gotowe? - spytała się mnie i sióstr.
- Pewnie - mówiła ciągle podniecona Alice.
- Alice, weź mnie pod rękę. Ty Bello złap się Rosalie.
Przez moment zakręciło mi się w głowie, to chyba z tego podniecenia i strachu. Szłam trzymając się Rosalie. Powoli wychodziłyśmy z pokoju, otaczała nas bezwzględna cisza. Pierwsza para, Esme i Alice stanęły na szycie schodów, usłyszałam jak ktoś gra na organach, po gościach przeszedł cichy szmer. Starałam się wszystkiego słuchać lecz moje myśli przyćmił tylko jeden widok. Jacob mówiący mi prosto w oczy, że odchodzi i już nigdy się nie ujrzymy. Tak bardzo mnie to bolało, łza już, już miała się ku spłynięciu kiedy ją powstrzymałam. Przez krótki moment widziałam przed ołtarzem nie Edwarda lecz właśnie Jacoba. Jak to by było gdybym razem z nim wtedy uciekła, czy naprawdę wiedlibyśmy szczęśliwe i długie życie? Stałam teraz zamyślona aż z letargu wyrwał mnie głos Rosalie.
- Już czas na nas.
- To już? - spytałam ze zdziwieniem, - ależ ten czas szybko płynie .
Rose prowadziła mnie pod rękę kiedy powoli i z gracja chodziłyśmy ze schodów. Rozejrzałam się po salonie. Pierwsze co zobaczyłam to długie rzędy krzeseł a na nich siedzący zaproszeni goście z uśmiechającymi się twarzami. Wszyscy byli tacy radośni, a ja wręcz przeciwnie bałam się tego co ma zaraz nastąpić. Potem ujrzałam przepiękny biały ołtarz wokół którego były rozsypane kolorowe kwiaty, pośrodku nich stał pastor z Forks. Na samym końcu ujrzałam Edwarda. Jego piękny uśmiech onieśmielał mnie a ja nadal szlam niepewnie w jego stronę. Strach oblewał mnie od góry do dołu. W tle leciała piosenka, przy której dwa tygodnie temu poczęliśmy naszego syna. Wszystko było tak pięknie zorganizowane, te dekoracje, stroje i … i tylko ten mrok za oknem. Rosalie podprowadziła mnie do ołtarza i odsunęła się na bok. Stałam teraz naprzeciwko Edwarda. Ubrany był w modny garnitur, prawdopodobnie od Gucciego. Jego blond włosy były jak zwykle postawione do góry na żel, lecz tym razem błysk w jego oku nabrał jeszcze większego blasku.
Rozejrzałam się po zebranych, ujrzałam swoją mamę, Phila, Charliego i przyjaciół, którzy do mnie pomachali z radością. Podszedł do nas Carlise z małą czerwoną poduszeczką, na której spoczywały obrączki. Nastała chwila ciszy i wszyscy oprócz mnie i Edwarda wpatrzeni byli w sędziwego pastora.
- Moi drodzy - zaczął. - zebraliśmy się tutaj w tak ważnym dla nas, tej młodej pary oraz dla Boga dniu. Otóż Ci młodzi ludzie pragną złożyć przed nami i Bogiem przysięgę wiecznej miłości, oddania i zaufania. Czyż może być coś piękniejszego niż dwoje kochających się nawzajem ludzi?
„Nadal cisza, ta przerażająca pustka” moje myśli błądziły po całym domu i próbowały się z niego wydostać. Patrzyłam się na mojego ukochanego Edwarda i myślałam o naszym dziecku.
- Dzieci tego świata żenią się i za mąż wychodzą. Lecz Ci już bowiem umrzeć nie mogą, gdyż są równi aniołom i są dziećmi Bożymi.
- „ Co ten pastor wygaduje? Czyżby wiedział kim naprawdę są Cullenowie?” zastanawiałam się w myślach.
- Bo wiedzcie ludzie, że miłość cierpliwa jest i łaskawa, niczemu nie zazdrości i nie unosi się pychą. Miłość tych dwojga we wszystkim pokłada nadzieję. .Zwracam się do Ciebie młodzieńcze. - skierował głos w stronę Edwarda - Czy obiecujesz kochać Isabelle Swan,
- „ Belle, po prostu Belle”
- Dopóki śmierć was nie rozłączy? Czy obiecujesz dbać i troszczyć się o nią oraz o wasze dzieci?
Na wszystkie pytania z ust wampira padła odpowiedź tak. Teraz przemówił Edward biorąc do ręki jedną z mieniących się złotem obrączek. Spojrzał mi się w oczy, tym razem jego mina była poważna, śmiertelnie poważna.
- Ja Edward Cullen, biorę Ciebie Bello Swan za żonę i ślubuję Ci, wierność, uczciwość oraz wieczną miłość póki śmierć lub zaraza piekielna nas nie rozłączy. - wsunął mi obrączkę na mój serdeczny palec. Pastor zwrócił się w moją stronę.
- Isabello Swan…
-„Mówiłam, że nazywam się Bella!”
- Czy obiecujesz kochać Edwarda Cullena… - nagle świat stał się taki duży a ja taka malutka, wszystko zaczęło wirować dookoła mojej głowy i żadne słowa nie docierały do mnie. W tym momencie stałam się głucha na wszelkie wołania. Byłam pośrodku granicy, którą miałam zaraz przekroczyć. Poczułam bul w brzuchu, który wysyłał paniczne sygnały do mojej głowy. Spojrzałam na Edwarda, wyczekiwał bym w końcu cokolwiek powiedziała.
- Isabello powtarzam po raz kolejny czy bierzesz Edwarda Cullena za męża? - Patrzyłam na niego błędnym wzrokiem, wszyscy zgromadzeni na sali wstrzymali jednocześnie oddech.
Sama nie wiem dlaczego to zrobiłam, po prostu podwinęłam swoją przepiękną białą suknie i zaczęłam biec w kierunku drzwi nie odwracając się za Siebie. Nie patrzyłam się na nikogo, wszyscy siedzieli nadal na swoich miejscach jak poprzednio. Usłyszałam tylko jak Edward próbował mnie gonić, a za nim głos Carlisa.
- Nie powstrzymuj jej, dokonała już wyboru.
Nie odwróciłam się ani na moment, dopiero kiedy wybiegłam z domu zerknęłam na pełną gości sale i na stojącego pośrodku niej Edwarda, który obserwował każdy mój ruch. W tym momencie przystanęłam i patrzyliśmy na siebie, widziałam jak duże krople łez rozpływają się na jego twarzy. Ujęłam swoją dłoń i delikatnie ściągnęłam z niej obrączkę, która przed paroma minutami ofiarował mi wampir i położyłam na suchej ziemi przed jego domem. Jeszcze raz spojrzałam w zrozpaczone oczy ukochanego i pobiegłam w głuchą czerń nocy.
Nie wiem jak długo biegłam przez ciemny i złowrogi las. W końcu zatrzymałam się będąc pewna, że nikt mnie już nie będzie gonił. Rozłożyłam swoją suknię i przycupnęłam na nagim, zimnym kamieniu. Wypięłam z włosów spinkę, którą dostałam od Rosalie i potrząsnęłam głową. Każdy z moich ciemnych rozczochranych włosów powoli opadał na nagie ramiona. Odwróciłam się w stronę z której przybiegłam. Czy już nigdy nie miałam zobaczyć rodziny i mojego ukochanego Edwarda? Otaczającą ciszę przerwało spokojne pohukiwanie sowy. Spojrzałam w górę na czarne bezchmurne niebo. Z pomiędzy drzew padało na mnie blade światło księżyca w pełni. Miałam zamiar uciec stąd jak najdalej, wyrwać się z Forks wraz z moim nienarodzonym jeszcze dzieckiem i już nigdy tu nie powrócić. Straciłam właśnie dwie ukochane mi osoby, tylko one nadawały mojemu życiu sens, ale jeden bez drugiego to nie była całość, tylko jedna połówka mojej rozdartej duszy. Wiedziałam, że już nigdy ich nie ujrzę i właśnie to przyprawiło mnie o rozpacz, w którą bezustannie spadałam.
W pewnym momencie usłyszałam jak ktoś cicho przedziera się pomiędzy drzewami. Nie miałam ochoty nikogo widzieć ani tym bardziej rozmawiać. Wstałam i zaczęłam z powrotem biec przed siebie, aby uciec jak najdalej, uciec od przeznaczenia. Nie wiedziałam gdzie jestem, było zbyt ciemno abym mogła dostrzec cokolwiek. Ten dziwny trzask, brzmiał tak jakby coś się rozrywało, sparaliżował mnie na moment. Znałam bardzo dobrze ten odgłos. Zatrzymałam się i zaczęłam rozglądać dookoła. W tej chwili z krzaków wyskoczył olbrzymi rudy wilk. Staliśmy i patrzyliśmy się na siebie w milczeniu. Nagle poczułam straszny ból w brzuchu i osunęłam się mimowolnie na ziemię tracąc przytomność…
****
Wszędzie dokoła pustka. Ciemno przed oczyma i głucho jak w grobowcu. Ciemno w duszy…
Ocknęłam się znienacka. Spojrzałam na siebie, nadal byłam w swojej sukni ślubnej, która była brudna od mokrej ziemi. Chciałam jak najszybciej ją zdjąć, nie mogłam znieść widoku przegranej twarzy Edwarda kiedy uciekłam sprzed ołtarza. Rozejrzałam się dookoła. Leżałam na jakimś wielkim stalowym łożu, dokoła którego było pełno brudnych i zakurzonych rzeczy. Nie znałam tego miejsca. Znajdowałam się w jakimś małym domku rodem z taniego horroru. Przy ścianach stał mały drewniany i przeżarty przez korniki stół, który już dawno powinien się rozpaść, zresztą jak pozostałe meble w pomieszczeniu. W rogach sufitu widniały mniejsze i większe pajęczyny. Nie wiele pamiętam z wczorajszego wieczoru nie licząc oczywiście nieodbytych zaślubin i mojej ucieczki. Dlaczego się tutaj znalazłam? Przecież pamiętałabym, że wchodzę do jakiejś rozwalającej się chałupy…
Nagle usłyszałam czyjeś kroki. Wyskoczyłam z łóżka jak poparzona i ukryłam się za niewielką zakurzoną biblioteczką. Usta zasłoniłam dłońmi tak aby ktokolwiek to był nie usłyszał mojego oddechu. Drzwi powoli się otwierały skrzypiąc i również powoli zamknęły wpuszczając do środka osobę, której nie znałam i nie miałam zamiaru poznać.
- Bella? Jesteś tu? - o Boże to był Jacob! Natychmiast wyskoczyłam zza biblioteczki, moją suknie pokrywały już pajęczyny.
- Widzę, że już się obudziłaś mała uciekinierko. - powiedział z uśmiechem. - Niezły pokaz dałaś wszystkim. - z radości jego widoku rzuciłam się mu na szyję.
- Powoli skarbie bo wszystko mi wypadnie. - dopiero teraz zobaczyłam, że przyniósł mi śniadanie, które zanim położył na stole przetarł go mokrą ścierką.
- Jedz - podał mi talerz, na którym znajdowały się najzwyczajniejsze na świecie kanapki z szynką i duża szklanka mleka. Spojrzałam się na niego pytająco.
- Skąd ja się tu wzięłam?
- Znalazłem Cię w lesie jak biegłaś. Na mój widok zemdlałaś. - zaśmiał się chłopak. - Nie miałem pojęcia, że jestem aż tak przystojny.
Zabrałam się za jedzenie nic nie mówiąc, a Jacob tylko patrzył na mnie z zachwytem.
- Prawdę mówiąc nieźle im wczoraj dałaś popalić - mówił nadal się uśmiechając. - Nie wiedziałem, że jesteś do tego zdolna. Powiedz mi czemu to zrobiłaś. - spojrzałam się na niego z kanapką w ustach. - Dlaczego uciekłaś Edwardowi z przed ołtarza? - zawahałam się po czym przełknęłam kęs.
- Wiesz dlaczego.
- Nie, nie wiem.
- Nie mogę żyć bez Edwarda, ale bez Ciebie także. To jest tak jakbyś próbował połączyć trzy kawałki jabłka z jedną pomarańczy.
Dokończyliśmy śniadanie w milczeniu, potem Jake zaprowadził mnie do łazienki.
- Przepraszam za te spartańskie warunki ale to było jedyne miejsce do którego mogłem Cię zabrać tak aby nikt Cię nie znalazł, bo zapewne oto Ci chodziło. A i przyniosłem parę ubrań i jakąś bieliznę z Twojego pokoju. Wybacz ale musiałem je ukraść tak by Charlie się nie zorientował. Okay ja już pójdę żebyś się w spokoju mogła wykąpać, będę czekał na Ciebie przy kominku w salonie. - to powiedziawszy zaczął odchodzić.
- Jake. - na dźwięk swojego imienia natychmiast się odwrócił w moją stronę.
- Dziękuję.
- Nie ma sprawy. - powiedział i wyszedł zamykając za sobą drzwi.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Łazienka była malutka tak samo jak wanna stojąca w niej. Mała ale w porównaniu do całego domu błyszczała czystością. Natychmiast zrzuciłam z siebie szarą już suknie. Nalałam wodę do wanny i wzięłam tak mi potrzebną gorącą kąpiel. Tysiące myśli przelatywały przez moją głowę ale na żadnej z nich się nie mogłam skupić. Cieszyłam się jedynie, że Jacob był przy mnie, zastanawiałam jak mu się odwdzięczyć za to, że mnie tutaj przyprowadził.
Wyszłam z wanny wyciągając korek. Wytarłam się ręcznikiem i zajrzałam do plecaka z moimi ubraniami, które przyniósł mi wilkołak. Wyciągnęłam parę spranych jeansów i jakiś podkoszulek. Nagle na dnie dostrzegłam mała torebkę z bielizną, w końcu musiałam coś na siebie w łożyć, nie chciałam paradować w spodniach bez majtek. Przegrzebywałam ją i w tym momencie wiedziałam już co na siebie założę…
- Jake gdzie jesteś? - spytałam wychodząc z łazienki.
- Tutaj siedzę przy kominku - krzyknął, a ja poszłam za jego głosem. Ujrzałam go siedzącego na rozłożonym kocu przy kominku, bawił się pogrzebaczem. Stanęłam w progu.
- Jacob…
Kiedy chłopak odwrócił się w moją stronę jego oczy zabłyszczały i wyraźnie nie wiedział co ma odpowiedzieć.
- Och Bells - wyrwało mu się z ust.
Ja nadal stałam w progu salonu i czekałam aż do mnie podejdzie. Spodziewałam się po nim takiej reakcji, w końcu pierwszy raz widział mnie tak ubraną, a właściwie do połowy rozebraną. Pragnęłam tego, szczególnie po przejściach z zeszłego wieczoru. Moje ciało okrywał tylko czerwony koronkowy, prześwitujący stanik, takież same majtki i przypięte do nich czerwone pończoszki. Jacob powoli podniósł się z miejsca wiedząc, że ja do niego nie podejdę. Zatrzymał się na wprost mnie i spojrzał w oczy.
- Wygładzasz niesamowicie Bello. - powiedział.
- Chcę się z Tobą kochać Jake. - odparłam szeptem.
Młody chłopak objął mnie i zaczął czule całować. Jego ręce wplątywały się w moje włosy, a pocałunki stawały się coraz gorętsze. Rosła między nami namiętność i pasja taka sama jak tamtej pamiętnej nocy. Byliśmy niewolnikami swych pragnień. Uśmiechnęłam się do niego ze zmysłowym pożądaniem a jego zarumieniona twarz wyrażała pragnienie posiadania mnie tylko dla siebie. Moje palce szarpały jego ubranie w poszukiwaniu dzikiej przyjemności, pomagałam mu w niecierpliwości zdjąć jego koszulkę. Nawet nie zauważyłam kiedy znaleźliśmy się na kocu przed kominkiem, który dawał przyjemne ciepło. Zachowywaliśmy się jak młodzi kochankowie na nowo odkrywając zakazane zakamarki naszych ciał. Jake szeptał mi do ucha czułe słówka a ja dawałam się ponieść tej pasji. Połączyliśmy nasze ciała i spletliśmy się w miłosnym uścisku zranionych serc. Tym razem wszystko było inne. Inna sceneria, inne plany i marzenia, które nigdy nie miały się spełnić.
- Bądź ze mną już na zawsze - powiedział cicho Jacob, lecz ja nic na to nie odpowiedziałam, było za wcześnie bym miała o czymkolwiek decydować.
Po pełnych namiętności i rozkoszy godzinach byliśmy tylko dwojgiem zmęczonych kochanków wyczerpanych wewnętrznym ogniem, który w nas płonął jeszcze kilka chwil wcześniej.
Może spaliśmy, a może drzemaliśmy, nie byłam pewna. Wiedziałam tylko, że kiedy znowu otworzyłam oczy letnie słońce powoli chowało się pod horyzontem. Leżałam wtulona w ramiona nagiego Jacoba, który przyglądając mi się odgarniał włosy z mojego policzka. Ucałowałam go jeszcze raz.
- Jesteś wspaniała - usłyszałam i zarumieniłam się. Przecież na co dzień tak się nie zachowywałam, nie wiem co we mnie wstąpiło. Może to ciąża tak na mnie działa? A może po prostu za bardzo siebie nawzajem pragniemy…
- Jestem trochę głodna Jake.
- Ach zapomniałem. - powiedział z przejęciem chłopak i w pośpiechu ubierając się z jedną nogą w nogawce spodni skakał do małej turystycznej lodówki. - Zaraz zrobię obiad.
- Od kiedy gotujesz? - spytałam z żartem.
- Dla Ciebie to od zawsze - uśmiechnął się romantycznie i zaczął przygotowywać posiłek. Nim się ubrałam obiad był gotowy.
- O widzę, że jest tu nawet kuchenka mikrofalowa.
- Przytargałem z domu, jedz bo wam wystygnie. - spojrzałam się na Jacoba z bliżej nieokreślonym wyrazem twarzy.
- Co? W końcu musisz jeść teraz za dwoje - spojrzał się na mój powoli rosnący brzuch.
- Jake proszę nie rozmawiajmy o dziecku.
- W sumie masz rację, nie chcę sobie psuć nastroju. - Do końca posiłku nie rozmawialiśmy. Kiedy skończyłam chłopak zabrał ode mnie naczynia i pozmywał wszystko w zlewie.
- Bello. - nagle spoważniał, a ja spojrzałam się na niego ze zdziwieniem. - Ktoś chciałby z Tobą porozmawiać…
- Kto?
- Ja.
W tym momencie drzwi od małego domu się otworzyły i w progu stanął Aro…
Amerykański koliber