Miona i jej wlasny swiat, sprawa z przed lat z morderca pewnym zatajona, malfoy chce ja dokonczyc
Pewnego wrześniowego poranka piękna dziewczyna o kasztanowych włosach przemierzała ulice Londynu. Miała rozmarzone oczy i delikatny uśmiech, który był wizytówką nawiedzających ją w tym momencie dobrych myśli. Poruszała się zgrabnie, jakby miała ulecieć wraz z delikatnie powiewającym wiatrem… Tak, Hermiona Granger była przykładem subtelnej siły każdej kobiety. Szła pewnie przed siebie, wyprostowana i zadowolona z życia. Optymistycznie nastawiona do całego świata uśmiechała się do ludzi… Optymistycznie nastawiona, jak przed każdym spotkaniem ze swoją przyjaciółką.
Właśnie mijała przystojnego mężczyznę, który przyglądał jej się z wyraźnym zainteresowaniem. Wysoki brunet z zielonymi oczyma nie mógł oderwać oczu od jej kołyszących się bioder. A wcale nie była wpisanym w ludzki schemat ideałem piękna fizycznego. Miała w sobie coś, co przyciągało męskie spojrzenia… Może świadomość swojej kobiecości, może ten serdeczny uśmiech… To może wiedzieć tylko sama Hermiona. W każdym bądź razie, mężczyzna oderwał od niej spojrzenie dopiero, gdy wpadł w znak drogowy… Cóż, bywa…
Dziewczyna weszła do Dziurawego Kotła i grzecznie się przywitała z właścicielem. Bar raczej nie pękał w szwach przez zbyt dużą ilość gości, ale często przez niego przechodzono, bo był wrotami do tętniącej życiem Ulicy Pokątnej. Takie antagonistyczne zestawienie zawsze rozbawiało naszą bohaterkę. Wchodzisz do pustego i ponurego lokalu, by po chwili przywitać się z wrzawą Ulicy Pokątnej. Uśmiech panny Granger stał się wyraźniejszy, gdy wreszcie trafiła na ową ulicę. Dawno tu nie była, bo przez pół roku pracowała w Czarodziejskim Ośrodku Turystycznym we Francji jako recepcjonistka, a podczas okresu wakacyjnego nie miała praktycznie na nic czasu. Szef ją wyzyskiwał jak tylko mógł, dlatego rzuciła tę pracę i wróciła do Londynu.
Przeciskała się pomiędzy rodzicami, którzy dokupowali dzieciom artykuły szkolne, prawdopodobnie zapomnieli o czymś. Z dala widziała kawiarenkę, w której umówiła się z Ginny. Wszędzie poznałaby te włosy w kolorze miedzi, tę twarz obsypaną piegami i ten przeuroczy uśmiech, który zawsze jej pomagał w gorszych dniach. Szła spokojnie w jej stronę, ale długo tego spokoju nie utrzymała, więc nie przeciągając podbiegła, by rzucić się w jej ramiona. Nie widzieć przyjaciela przez pół roku, to jakby zostać samej ze swoimi problemami, to uczucie pustki i bezużyteczności.
-Ruda, tyle czasu...-ściskała ją mocno.
-Mówiłam ci, byś mnie tak nie nazywała. Poza tym, pisałyśmy do siebie regularnie, nie pamiętasz- Dziewczyna, jak zwykle mówiła dużo i szybko.
Były zupełnymi przeciwieństwami. Panna Granger chodziła z głową w chmurach, szukała swojego miejsca na ziemi… Szukała i nadal nie mogła znaleźć… Zawsze miała przy sobie kalendarz, gdzie zapisywała terminy spotkań, myśli, które ją nachodziły w niezwykłych miejscach… Raz siedząc w… toalecie, raz przy spotkaniu z przyjaciółmi, raz na kolejce górskiej, gdy była na wakacjach z rodzicami. Mam wrażenie, że ten kalendarz był jej głównym łącznikiem z rzeczywistością. Gdyby nie on, prawdopodobnie zapomniałaby o spotkaniu z Ginny. Właśnie, panna Ginny. Ona była tu racjonalistką, twardo stąpającą po ziemi istotą. Wszystko kalkulowała, u niej wszystko miało swoje plusy i minusy, a wybierała zawsze mniejsze zło. Czasami doradzała Hermionie, co ta powinna robić… I zazwyczaj miała rację.
Uśmiechając się do siebie serdecznie usiadły w cieniu wielkich parasoli i zamówiły lody, bo mimo września, pogoda była przepiękna.
-Nawet nie wiem, od czego zacząć- powiedziała Hermiona.
-Sama zacznę. Wyobraź sobie, że Potter spotyka się z jakimś bóstwem w kolorze blond…
Rzeczywiście, zaczęła i ciągnęła swą opowieść w nieskończoność, a Hermiona ciekawa wszystkich nowinek z życia przyjaciół chłonęła tę wiedzę jak gąbka.
I był jeszcze ten nieszczęsny Harry, o którym zapomniałam wspomnieć. Po wygranej wojnie z Voldemortem Potter i Ginny mogli wreszcie ze sobą być, bez żadnego rozstawania się dla dobra drugiego. Ich związek był dla wszystkich wzorem do naśladowania. Ona była zapatrzona w niego, on widział w niej chodzący ideał. Okazało się jednak, że wcale nie było tak bajkowo. Ich szaleńcza miłość potrwała niecałe dwa lata. Wybraniec był przecież rozchwytywaną partią, pokonał Czarnego Pana, bogaty Auror. W końcu uległ i Ginny przyłapała go w łóżku z jakąś kobietą. Z rozwalonym na miliony kawałków sercem przyszła do Hermiony, by ta je posklejała. Niestety, jak osoba, która nigdy nie kochała w taki sposób mężczyzny miałaby jej w tym pomóc. Jedyne, co mogła, to jej słuchać, więc zawsze cierpliwie wysłuchiwała niepochlebnych historii na temat nowych dziewczyn Harrego. I jedynym pocieszeniem dla Rudej było to, że z żadną z nich Potter nie był tak długo, jak z nią… Ale pocieszenie…
-…ale pewnie nie jest dobra w łóżku- skończyła swój wywód Ginny.
-Nie wiem, nie byłam z nią w łóżku- zażartowała Hermiona.
-Ja też nie- zaśmiała się Weasley- Powiedz mi lepiej, co teraz planujesz robić? Skończyłaś z tymi pensjonatami?
-Definitywnie- powiedziała z przekonaniem brunetka- Teraz zatrzymałam się u rodziców. Planuję sobie znaleźć jakieś mieszkanie lub dom i osiąść gdzieś w magicznych okolicach Londynu. Znudziło mi się podróżowanie po świecie. Chciałabym znaleźć w końcu to jedyne zajęcie dla siebie…
-Kończą się już zawody, więc myślę, że jesteś u mety- przerwała jej rozbawiona przyjaciółka- Robiłaś już prawie wszystko, od kelnerowania zaczynając, a na sprzątaniu kończąc…
-Bardzo zabawne..- mruknęła niezadowolona dziewczyna- Ginny, ja już nie wiem, we wszystkim czuję się niespełniona…
-Raczej trudno czuć się spełnionym w zawodzie sprzątaczki, Hermiono. Zwłaszcza z twoim wykształceniem, najlepszy wynik w historii Hogwartu…
-I co z tego, kiedy ja nie wiem, co ze sobą począć… Chciałabym być, jak moi rodzice, którzy wręcz czekają na chwilę, w której mogą posadzić kogoś na fotelu dentystycznym i… Kanałowo lecimy z zębami! Ci to mają pasję… Chciałabym tak… Tak… Tak chcieć. Chociażby ty, masz tę kawiarnię na Pokątnej, wszyscy do ciebie przychodzą, bo w nocy miast spać, ty wymyślasz nowe rodzaje ciastek, nowe smaki lodów, drinków czy napojów. Pomóż mi, bo już nie wiem, co robić…
-A słyszałaś o Dziale Odkryć w Ministerstwie?
-Tak, żeby banda napalonych naukowców się do mnie dobierała. Szowiniści są zamknięci całymi dniami pracując nad jakimiś szalonymi rzeczami, więc nie starcza im czasu, by sobie kogoś poderwać. Biorą to, co mają pod ręką, a ja nie mam ochoty na ich zaczepki- prychnęła brązowowłosa.
-To może Auror? Sprawdziłabyś się w tym.
-Trzeba przechodzić kurs.
-Sądzę, że ciebie przyjęliby i bez kursu.
-Czyżby? Nawet Harry z Ronem musieli go przejść.
-Ale skrócony.
-Nie mam ochoty. Nie uważasz, że już dość się nawalczyłam?
-Też racja…
Siedziały chwilę w milczeniu i rozmyślały na temat odpowiedniej pracy dla Hermiony. Szkoda mi tej dziewczyny. Żaden z uczniów Hogwartu nie był tak zdolny, jak Granger. Nie byli tak dobrzy ze wszystkiego, co zawężało im możliwości. W ten sposób większość osób była ukierunkowana. Harry z Ronem zostali Aurorami, Lawender i Parvati zostały organizatorkami przyjęć, Ginny założyła, ze wsparciem pieniężnym braci, przedsiębiorstwo cukiernicze, a olbrzymia ilość zamówień na jej pyszności przyniosła jej pieniądze i większe możliwości, więc otworzyła kawiarenkę na Ulicy Pokątnej. Każda z tych osób była szczęśliwa i dumna z tego, co robi, natomiast Hermiona nie wiedziała, kim chce być. Próbowała wiele, ale nic jej nie przynosiło tego magicznego zadowolenia. Zmieniała prace, jak rękawiczki…
-A może… Nie, nie będziesz chciała...- Ginny zdawała się walczyć sama ze sobą.
-Co?- W oczach Hermiony pojawiły się wesołe ogniki.
-Pomyślałam o psychologu, ale nie wiem…
-Psycholog? Hm…
Za późno było na powstrzymywania ze strony Rudej. Doskonale znała to spojrzenie koleżanki. Zawsze miała ten sam wyraz twarzy, gdy zabierała się za kolejny zawód. Taki wyraz twarzy, jakby właśnie doznawała kulinarnych rozkoszy…
-Wiem nawet jaki- rozmarzyła się panna Granger, na co Ginny obdarzyła ją pobłażliwym uśmiechem- W ogóle mnie nie rozumiesz… Będę miała swój gabinet, wiesz? Będę przyjmowała pacjentów, kładła ich na kozetce i doradzała… To coś dla mnie… Która godzina?
-Osiemnasta- Ruda spojrzała niechętnie na zegarek i wytrzeszczyła oczy ze zdziwienia- Tak późno? Muszę jeszcze pójść do biura i zerknąć na nowe przepisy! Nie zdążę!
-Ja biegnę szukać mieszkania- odparła Hermiona- Wyślij mi sowę, musimy gdzieś wyjść i poświętować mój powrót.
-Oczywiście!- przytaknęła Ginny i każda poszła w swoją stronę.
Z tym, że każda swoim tempem. Rudowłosa maszerowała szybko potykając się o wyrwy i wzgórki na drodze. Jej chodzące przeciwieństwo szło spokojnie, choć za piętnaście minut miała się spotkać z pośrednikiem nieruchomości z Blackroad. Cóż, człowiek szczęśliwy czasu nie liczy… Lecz, czy Granger była tym okazem radości? Nie miała łatwego życia. W Hogwarcie ją sponiewierano, raniono, spetryfikowano, a mimo to nie żałowała, że wybrała sobie takich a nie innych przyjaciół. Po ukończeniu szkoły każdy był zajęty ustawianiem się w życiu, więc nie mieli dla siebie zbyt wiele czasu. Nie zauważyli nawet dziwnego zachowania Granger. Harry szykował się na podjęcie wymarzonej pracy, tak jak i Ron, który unikał Hermiony po ich, dość szybkim rozstaniu… Ginny jeszcze się uczyła, bo była przecież młodsza, więc będąc w Hogwarcie nie miała zbytnio okazji ich spotykać… A Hermiona przeżyła najgorszy rok w swoim życiu, ale nie chciała, by przyjaciele o tym wiedzieli. I muszę przyznać, że szło jej doskonale, bo minęły trzy lata i dwudziestoletnia teraz Hermiona, nadal miała swą świętą tajemnicę, o której przyjaciele nie mieli pojęcia.
Właśnie wyobrażała sobie siebie jako szanowanego i wybitnego psychologa, więc nikogo by nie zdziwiło, gdyby minęła biały budynek i wielki szyld z napisem: ZNAJDŹ SWOJĄ PRZYSTAŃ- POŚREDNICTWO NIERUCHOMOŚCI HOGANA. I oczywiście nie zawiodła moich domysłów, bo przeszła obojętnie obok celu swojej podróży. Ona jest niesamowita! Czasami potrafiła zrobić sobie na śniadanie zupę mleczną, rozmarzyć się i zastygnąć z otwartą buzią i łyżką w połowie drogi do ust.
-Panna Granger?- Ze stagnacji wyrwał ją przemiły męski głos tuż za jej plecami.
Odwróciła się natychmiast i popatrzyła na niego pytającym wzrokiem.
-Byliśmy umówieni, miałem pani pokazać mieszkania. Jestem Georg Hogan.
Wyciągnął dłoń, którą uścisnęła, choć zaczerwieniła się zawstydzona. Ujrzała za plecami szyld filmy… A ona ją minęła! Jak ona się w ogóle zachowuje. Fakt, jest jeszcze młoda, dwadzieścia lat to wcale nie jest jeszcze dojrzałość, ale mimo wszystko, czasami sama dla siebie była żenująca. Dobrze, że tylko czasami…
-Witam pana…
-Po prostu Georg- uśmiechnął się do niej serdecznie.
Miała wrażenie, że robi to z premedytacją. Najpierw ten miły głos, teraz te serdeczności i piękny uśmiech. Przyjrzała mu się, a jego postawna postać, piękne piwne oczy, ciemna karnacja, wcale nie dodawały jej pewności siebie. Nastała niezręczna cisza, podczas której Granger zorientowała się, że wciąż trzyma jego dłoń. Zrobiło jej się gorąco, przeraziło ją to, że może teraz przypominać dojrzałego buraczka.
-A ja jestem, po prostu Hermiona- uśmiechnęła się nieśmiało ratując sytuację.
Tak, najwyraźniej nie umiała się zachowywać przy przystojnych mężczyznach. Chociaż nie, umiała się przy takich zachowywać… Nie wiedziała, co ze sobą robić wtedy, gdy taki przystojny mężczyzna jej się podobał. I wierzcie mi, że mimo wszystko, ten Georg jest jednym z niewielu, którzy tak na nią działali. Zazwyczaj była zbyt skupiona na odnalezieniu swojego jedynego zawodu i pielęgnowaniu smutnego sekretu, że nie zauważała mężczyzn.
-To może zaczniemy?- Niczym gentelman z prawdziwego zdarzenia wyciągnął do niej ramię, a ona przewiesiła rękę i z cichym hukiem deportowali się do mieszkania…
Jednego mieszkania, drugiego, trzeciego, czwartego… I tak kolejno. Żadne nie wydawało jej się tym odpowiednim. Pierwsze było dla niej za małe, następne za duże, inne miało złe ułożenie pokoi… Za każdym razem było jakieś ALE. Wszystko pięknie, ale światła jest za mało… Wszystko świetnie, ale w łazience jest tylko wanna, a prysznic też mógłby być… Wszystko doskonale, ale w łazience jest tylko prysznic, a wanna też powinna być… Nawet najbardziej wytrzymały mężczyzna nie dałby rady jej wymaganiom. Nie dziwi mnie więc, że Georg przestał w niej widzieć śliczną i delikatną kobietę, jaką dla niego była, gdy subtelnie się zarumieniła pod jego dotykiem. Hogan chciał się jak najszybciej pozbyć trudnej klientki.
-To już ostatnie- powiedział sztucznie się uśmiechając, gdy byli już u końca swej podróży.
-Gdzie jesteśmy?- zapytała Hermiona ogarniając całość krytycznym spojrzeniem.
-Nadal w Blackroad, tak jak sobie życzyłaś- Wciąż się sztucznie uśmiechał, co równie sztucznie nacechowało jego słowa, ale Granger zdawała nie zwracać na niego uwagi.
W końcu musiała podjąć ważną decyzję.
-Oczywiście, ale pytam o mieszkanie- odparła zażenowana.
-Ach- Georg się zmieszał, bo może kobieta wcale nie mówi tak od rzeczy, jak pomyślał na początku- Luksusowy apartamentowiec, jedenaście w pełni wyposażonych mieszkań.
Stali w drzwiach wejściowych. Było widać, że mieszkanie nie jest zwykłe. Weszła do oświetlonego jasnego holu, którego ściany ozdabiały przepiękne obrazy i rośliny. Sypialnia była ogromna i połączona z łazienką, w której był prysznic i wanna! Nareszcie dwa w jednym! Jadalnia, kuchnia, salon… Ściany w jasnych i ciepłych odcieniach, a z nimi kontrastowały stare mahoniowe meble. Marzenie, tego właśnie chciała Hermiona.
-Tak, to jest to- powiedziała rzeczowo wracając do czekającego przy wyjściu Georga.
-Tylko to już jest drogie…
-Ile?
-Pięćset tysięcy i jeszcze co miesiąc czynsz w wysokości trzech tysięcy- zaczął wychodzić przekonany, że Hermiony nie stać na taką wygodę.
-Czemu tyle wynosi czynsz?- drążyła nadal.
-Obsługa ci sprząta, pierze. W recepcji pilnują, byś nie miała niechcianych gości. Są na każde twoje skinienie palcem. Po prostu, jak w wykwintnym hotelu i wszystkie zachcianki są w tych trzech tysiącach- powiedział od niechcenia.
-A widzisz… Biorę! Kiedy mogę się wprowadzić?- głos Hermiony był przesycony entuzjazmem.
Georg przystanął w miejscu. Ta kobieta znów go czymś zaskoczyła. Najpierw niewinnością w oczach i tym uroczym rumieńcem, i roztrzepaniem, gdyż minęła go nie zwracając nań uwagi. Potem te jej denerwujące wymagania i teraz, to drogie mieszkanie…
-Naprawdę?- wpatrywał się w nią intensywnie.
-Tak, a coś się stało?- zdziwiła się.
-Nie, jeżeli pani chce, to możemy wszystko załatwić teraz w moim biurze i już dziś może pani tu zamieszkać.
-To na co czekamy?
Kilka godzin i po uprzednim pożegnaniu z domem rodzinnym Hermiona leżała w ogromnej wannie z hydromasażem, i delektowała się wygodą. Skąd miała tyle pieniędzy? Milion z tej smutnej tajemnicy, która przyniosła jej pieniężną rekompensatę Ministerstwa za nieudaną akcję aurorską. Poza tym, miała tylko siebie do utrzymania, a większość z jej prac była bardzo dochodowa, więc z pełnym spokojem mogła sobie pozwolić na ten luksus. Zwłaszcza, że wcześniej nie miała mieszkania, zawsze dostawała od pracodawcy zakwaterowanie za małe pieniądze. Nigdy wcześniej nie pracowała w Londynie, więc nie szukała czegoś na stałe, a wiele do życia nie potrzebowała. Tylko gorącej herbaty każdego poranka i oczywiście ciepłej wody do mycia… Reszta była kwestią do ustalenia. Czasami objadała się cały dzień, czasami nie chciało jej się jeść tak, że pościła cały dzień. W każdym bądź razie stać ją było na to mieszkanie, więc pozwoliła sobie na małe szaleństwo. Zresztą, to pilnowanie, by nie miała niechcianych gości sprawiało, że czuła się bezpieczniej…
Usatysfakcjonowana z kończącego się dnia położyła się do łóżka, by usnąć w luksusowym łóżku wodnym. Westchnęła głęboko i ułożyła wygodnie. Musiała się wyspać, by kolejny dzień zacząć równie dynamicznie. Musiała ubiegać się o kwalifikacje i miejsce wśród psychologów… Zamknęła oczy i momentalnie odpłynęła do swojej odrealnionej krainy, gdzie jej wszystkie szalone pomysły stają się rzeczywistością. Tylko zapalona lampka nocna świadczyła o jej niepewności i marach minionego czarnego czasu dla jej świata…
Sen zawsze był kojarzony jako coś magicznego. Romantycy czy Moderniści wierzyli, że w trakcie snu możemy zbliżyć się do świata pozazmysłowego… Cóż więc takiego nawiedza pannę Granger, która niespokojnie kręci się w łóżku, jakby to, co jej się śni przeżywała naprawdę? Wygląda przy tym tak bezbronnie, że ma się ochotę ją obudzić, przytulić i pocieszyć…
-Nie! Kim ty jesteś?!- Przerażona kobieta z krzykiem usiadła na łóżku.
Trzymała w ręce różdżkę i celowała nią w niewidzialnego napastnika tuż przed sobą. Na twarzy miała wyraźnie zarysowany strach i smutek… Tak było każdej nocy. Budziła się z różdżką wycelowaną w ciemne zakamarki pokojów, w których sypiała. Zawsze miała ten sam sen, powtarzający się film z przeszłości. Brakowało jej zdrowego głębokiego snu, podczas którego mogłaby zebrać siły. W dzień chodziła niewyspana, do czego już się przyzwyczaiła przez te trzy lata… Nadrabiała uśmiechem i pozytywnym nastawieniem. Również z takim nastawieniem kładła się spać, miała nadzieję, że wreszcie jej się uda przespać całą noc bez przerw, ale… Nie dziś…
Zrezygnowana opadła z powrotem na poduszkę, wywołała delikatne poruszenie się wody. Westchnęła głęboko i wsunęła różdżkę pod poduszkę.
-Kiedy to się skończy?- szepnęła do siebie i przymknęła oczy.
Widziała wyraźnie tę tajemniczą postać. Ciemność, cicha ulica przy jej domu, krzyk kobiety, jej strach…
-Kiedy to się skończy?- powtórzyła pytanie, lecz nie oczekiwała odpowiedzi.
Przestała na nią czekać. Doskonale zdawała sobie sprawę, że powinna zapomnieć. Chciała zapomnieć, ale równie dobrze wiedziała, że nie zawsze dostajemy, to, na co mamy w danej chwili ochotę.
Była trzecia w nocy.
Granger włączyła muzykę relaksacyjną, jak po każdym kolejnym takim przebudzeniu. Wsłuchiwała się w nią i wyobrażała sobie plażę u wybrzeży Hawai, jak po każdym takim przebudzeniu… I po chwili znów zasypiała, była już wyćwiczona… Nie wiedziała tylko, kiedy to się skończy? Ja wiem, zazna spokoju dopiero, gdy ta postać przestanie być na wolności…
…………………………………………………………..
-Panicz Malfoy jeszcze w pracy?- zapytał Skrzat Domowy, który pracował w Ministerstwie Magii.
-Tak, muszę zamknąć tę dokumentację- odparł mężczyzna siedzący przy biurku.
-Może pomóc?
-Nie, ale dziękuję za troskę.
-W takim razie idę sprzątać dalej.
Była trzecia w nocy, a Dracon Malfoy wciąż siedział w swoim biurze i uzupełniał dokumentację ostatniej pracy. Cóż, Aurorzy muszą pisać sprawozdania ze swoich zadań, a blondyn musiał za kilka godzin złożyć raport. Było to już jego tradycją, dokumentację zamykał w ostatniej chwili, nie robił jej na bieżąco, jak inni. Opornie podchodził do każdego dokumentu. Nie lubił tego, nie zmuszał się wcześniej do tej roboty, więc zostawał po godzinach z mocną kawą w dłoni i pisał.
-Cholerna rodzina Zabiniego. Zawsze muszą sprawiać kłopoty. Tylko on jeden wyszedł na ludzi- mruczał cicho sprawdzając zeznania skazanego za morderstwo dziesięciu czarodziejów, ojca jego przyjaciela.
Zresztą, Dracon sam ledwo wyszedł na ludzi. Walczył po stronie Voldemorta, tak jak jego rodzina. Fakt, był zastraszany przez rodziciela, a wybronił się w ostatniej chwili… A właściwie, wyzwolił go Harry tym, że pokonał Czarnego Pana. Malfoy nikogo nie zabił, więc mógł jeszcze wrócić na ścieżkę dobra, z czego skorzystał. Jego matka i ojciec zginęli podczas bitwy, został sam, lecz nie płakał za rodziną. Nie tęsknił za nimi, brakowało mu rodziny jako takiej. Czuł pustkę za czymś, czego tak naprawdę nigdy nie posiadał, za kochającą rodziną. Chciał ją mieć, nawet kilkukrotnie miał okazję taką założyć, lecz nie umiał kochać… Nie ożenił się i postanowił, że tego nie zrobi póki nie pokocha. Bał się, że stworzy równie chory związek, jak jego rodzice… Nie miał lekkiego życia. Minął rok nim skończył szkołę Aurorską wraz z Ronaldem i Harrym. Trzy z czterech najlepszych wyników na szkoleniu. I chyba zdobył ich zaufanie, bo zaczęli razem pracować, jakby wymazali z pamięci wcześniejsze lata. Właściwe Weasley i Potter rozumieli tę presję rodziny… Harry sobie przypomniał, jak było z Syriuszem, a Draco był słabszy psychicznie niż jego ojciec chrzestny… Nie, Malfoy nie miał tyle szczęścia i nie trafił w ręce przyjaciół, którzy pokazaliby mu inną drogę, a ojciec Harrego i Lupin z pewnością zaważyli na wyborze Syriusza.
Zresztą, Draco zrobił też coś dobrego, pociągnął za sobą Blaise`a Zabiniego, swojego przyjaciela, który także został Aurorem i on był tym czwartym najlepszym wynikiem na szkoleniu.
-Skończone!- krzyknął szczęśliwy i zmęczony Draco.
Przez to wyczerpanie miał jeszcze głębszy i bardziej zachrypnięty głos, co mu dodawało uroku. Chociaż i tak mu go nie brakowało. Wysoki, przystojny i ze zniewalająco figlarną urodą. Kobiety przyciągało do niego, jak opiłki żelaza do magnesu. Niemniej jednak jego nietuzinkowa uroda rozmarzonego i kreatywnego mężczyzny stanowiła kontrast do racjonalnego charakteru. Z pewnością wyrażenie TWARDO STĄPAJĄCY PO ZIEMI stworzono dla niego. I trudno się dziwić, życie go nie oszczędzało, więc nie chciał dodatkowo sam sobie serwować niespodzianek.
Niedopitą kawę w plastikowym kubku wyrzucił do kosza i wziął teczkę sprawy, by na te kilka godzin, które mu zostały do zdania sprawozdania schować ją do archiwum, zawsze bezpieczniej ją tam zostawić niż brać do domu i narażać na szwank ze strony Sony`ego, jego owczarka niemieckiego, którego dostał na dwudzieste urodziny od Pottera. Mały jeszcze rósł i gryzł wszystko, co popadnie. Ostatnio poczęstował się jego skórzanymi butami…
Chłopak uśmiechnął się na wspomnienie niewinnej miny zwierzęcia, gdy zastał Sony`ego z butem w paszczy. Szedł szybko do archiwum, bo jedyne o czym marzył, to chwila upojnego snu. Nie miał go zbyt dużo na własne życzenie! Trzeba było robić wszystko na bieżąco!
-Widzę, że wreszcie skończyłeś. Pchełka mi mówił, że robisz to, co zwykle przed zakończeniem sprawy. W ogóle, gratuluję schwytania Zabiniego. A jak się czuje z tym Blaise?- zapytał stróż, gdy Draco wkraczał do archiwum.
-Dzięki Brian. Wyobraź sobie, że radzi sobie tak dobrze, jak ja ze stratą ojca i matki. Miał to samo, co ja, czyli BRAK RODZICÓW. Tyle, co go spłodzili, a matka urodziła. Ot, cała wdzięczność…- Malfoy obojętnie wzruszył ramionami.
-Trochę brutalnie przedstawiasz sytuację.
-Znasz moją sytuację, opowiadałem ci o tym, więc dziwisz się Zabiniemu?
-Nie dziwię się ani tobie, ani jemu… Ale trudno mi to sobie wyobrazić, wychowałem się w kochającej rodzinie…
-I obyś nie musiał sobie tego wyobrażać- przerwał mu Draco- Wybacz, ale chciałbym się jeszcze zdrzemnąć.
-Oczywiście, idź- Brian otworzył swym kluczem drzwi do archiwum.
Był jedynym właścicielem klucza do tego pomieszczenia, to było jego zdanie, strzec tych dokumentacji, by każdy złoczyńca miał tak brudną kartotekę, na jaką zasłużył… I żeby nikt jej nie wyczyścił!
Draco lawirował między regałami przeciągle ziewając. Przeklinał w duchu panującą wszędzie biurokrację, marnotrawienie papieru i cennego czasu. Gdyby wiedział, że będzie musiał to robić, to poważnie zastanowiłby się nad tą pracą… Szedł nieco niepewnie i nieprzytomnie ze zmęczenia. W półmroku oświetlonym tylko wiszącymi wysoko żarówkami potrącił wystające pudełko, które się przechyliło, a dowody wyleciały na ziemię.
-Jeszcze tego brakowało- niezadowolony zaczął zbierać z rzeczy.
Umieszczone w woreczkach dowody nie robiły na nim najmniejszego wrażenia. Ot, złamana wpół różdżka, jakiś kobiecy but, odciski palców… Standard... I oczywiście mnóstwo papierów! Włożył wszystko do pudełka i odstawił ostrożnie na stertę innych pudełek. Nie chciał przecież, by więcej się ich posypało… Wtedy na pewno nie przespałby się kilku niezbędnych godzin. Ustawił kartonik równo i chciał iść dalej, ale od niechcenia sprawdził, co to za sprawa…
-O proszę, NIEDOKOŃCZONA- zaciekawił go wielki napis na pudełku.
Zawsze interesowały go te nierozstrzygnięte sprawy. Czuł w nich tajemnicę, nierozwikłane zagadki. Zazwyczaj zbrodniarz był na tyle sprytny, że nie udało się go złapać. Zbyt mało poszlak, nikłe dowody… Sam osobiście nie chciałby takiej porażki, dręczyłaby go taka sprawa. Na razie wszystko mu się udawało, ale zawsze musi być ten pierwszy raz. Zaintrygowany pochylił się.
-Hermiona Granger?!- krzyknął głośno, a jego głos poniosło echo w dalsze zakamarki rozległego archiwum.
Po Hogwarcie słuch zaginął o pannie Granger. Dziwiło go to, bo spodziewał się nie raz o niej usłyszeć. Zdolna, charyzmatyczna dziewczyna sprawiała wrażenie nastawionej na karierę. Tym czasem kilka razy przeczytał o niej w Proroku Codziennym, ale były to same spekulacje. Nie dawała wywiadów i… Zwyczajnie zniknęła. Kilkakrotnie słyszał rozmowy Rona i Harrego na jej temat. Nie mówili nic znaczącego, prócz tego, że często zmienia prace. Tylko, czy ona szuka odpowiedniej dla siebie, czy może przed czymś ucieka? A może jedno i drugie…
-Ciekawe- rozglądnął się po archiwum i wyciągnął akta sprawy- Poczytam sobie do poduszki.
Pospiesznie zaniósł swoje papiery na odpowiednie miejsce i opuścił Ministerstwo, by wrócić do swojego wygodnego łóżka w swojej wygodnej rezydencji w Blackroad. Taki mały zameczek z dwudziestoma sypialniami i taką samą ilością łazienek, olbrzymią kuchnią, jeszcze większym salonem, basenem wewnątrz i na zewnątrz domu, czterema hektarami ogrodów. To wszystko z obsługą liczącą dwadzieścia osób. Cóż, arystokracja!
-No, Hermiono Granger, co ukrywasz?- uśmiechnął się kładąc się do łóżka i biorąc do rąk akta.
…………………………………………………………………………….
Pierwsze promyki słońca nieśmiało przedzierały się przez drewniane żaluzje i oświetlały śpiącą Hermionę tworząc na jej twarzy pasiasty wzorek. Jednak owo słońce dość szybko odważyło się skierować na jej oczy.
-Chwila- mruknęła zaspana.
Jednak nasze słonko nie miało ochoty dać jej chwili wytchnienia, jakby kolejna ciężka noc nie miała wpływu na decyzję bezwzględnej kuli ognia.
-Dobrze, już wstaję!
Zdenerwowana kobieta podniosła się ociągając się, jak tylko można najbardziej. Rozciągając się pomaszerowała powoli do łazienki i spojrzała na swoje odbicie w wielkim lustrze.
-Uroczo- ziewnęła- Tak, migdałki też wyglądają reprezentacyjnie.
Zazwyczaj rano biegała, ale najpierw musi poznać okolicę, więc zostawiła to sobie na wieczór. Przejdzie się na spacerek i sprawdzi teren. Zresztą, zjadłaby sobie śniadanie…
Po zbędnych i niezbędnych kosmetycznych i higienicznych czynnościach poprosiła personel o śniadanie. Dopiero się wprowadziła, więc nie miała niczego w lodówce. Nie chciała, by pomyślano o niej, jak o wyzyskiwaczce siły roboczej, ale wszyscy odnosili się do niej z szacunkiem i zrozumieniem. Nawet wdała się w krótką rozmowę na temat Voldemorta z recepcjonistą Tony`m. Także już po kilku godzinach zaprzyjaźniła się ze wszystkimi pracownikami, tylko jeszcze mieszkańców nie poznała.
W każdym bądź razie planowała udać się do organizacji zrzeszającej Psychologów w świecie czarodziejów. Była to grupa elitarna, nie każdego przyjmowano… A właściwie, przyjmowano tylko nielicznych, bo obecna ich ilość wynosiła pięćdziesiąt dwa. Tylko tylu fachowców na cały świat, jednak nikt inny nie mógł pracować w tym fachu, jeżeli nie był zaakceptowany i zarejestrowany.
Jednak Granger wierzyła w swoje siły, możliwości i umiejętności, a jeżeli któryś nie posiada, to uzupełni braki. A co!
-Jestem, AGENCJA PSYCHOLOGICZNA.
Złoty napis na piaskowym budynku stojącym na Ulicy Pokątnej. Ogromnych rozmiarów moloch, w którym ci wszyscy psycholodzy i obsługa techniczna mieli swoje biura czy szatnie, zależy od stanowiska pracy.
Niepewnie przekroczyła próg i podeszła do marmurowej recepcji. Stała przy niej wysoka blondynka z niesympatycznym wyrazem twarzy.
-Dzień dobry, gdzie trzeba się zgłosić, by dostać posadę Psychologa?- Hermiona szczerze się do niej uśmiechnęła, lecz kobieta popatrzyła na nią z odrazą, co zmyło uśmiech z twarzy brunetki.
-Myślisz, że się dostaniesz, co? Nic z tego, ja się staram od pięciu lat- prychnęła blondynka.
-A ja dopiero teraz i byłabym wdzięczna, gdybyś wykonywała prawidłowo swoją pracę, albo skontaktuję się z twoim szefem jeśli wolisz- odparła poirytowana Granger.
Naburmuszona recepcjonistka wykonała jeden telefon i po naszą bohaterkę przyszedł mężczyzna odziany w czarny garnitur. Ciekawe, że przy nim blondynka grała rolę wzorowej pracownicy.
-I tak wyglądasz na wredną małpę- szepnęła jej brązowooka na odchodne.
-Dzień dobry, nazywam się Fred Foster, już zwołaliśmy komisję, by z panią porozmawiać, proszę za mną.
Nawet nie pozwolił się jej przedstawić. W milczeniu szła za nim, a te fałszywe uprzejmości wcale się jej nie podobały. Wręcz przeciwnie, zwątpiła w tę agencję. Dlaczego nie ma jakiejś szkoły, jak w przypadku Aurorstwa?
Korytarze były jasne, przyjemne dla oka, ludzie, których mijała też wyglądali na sympatycznych, lecz wątpiła w to wrażenie po tym, co dziś przeżyła.
Dotarli na miejsce, bo mężczyzna uchylił przed nią białe drzwi i zaprosił gestem ręki. Nie miała już wyboru, nie mogła się wycofać, choć nie wiedziała, co ją czeka za drzwiami. Słowo KOMISJA nie brzmiało zachęcająco. Poza tym, co ona im odpowie, gdy zapytają DLACZEGO CHCAE BYĆ PANI PSYCHOLOGIEM? Pewnie rzuci jakąś głupotą. W sumie nie powinna się denerwować, tyle rozmów kwalifikacyjnych miała już za sobą. Powie im, że chce pomagać ludziom, choć trochę to banalne jest na pewno lepsze niż: „Brakowało mi już pomysłów, dlatego postanowiłam was zaszczycić moją obecnością”.
W pomieszczeniu było równie jasno i przyjemnie, co na korytarzu. Tylko surowy wygląd siedzących w rządku kobiet i mężczyzn nie pasował do reszty. Jedno małe krzesełko tuż przed tym magicznym rządkiem było zapewne dla niej.
-Proszę siadać, zaczynamy- odezwał się uprzejmie mężczyzna, który ją przyprowadził do tego piekła.
Tak, to krzesełko było dla niej.
-Może najpierw się pani przedstawi?- zapiszczała jakaś kobieta o zagadkowym wyrazie twarzy.
-Tak, oczywiście- zaczerwieniła się kandydatka do zawodu- Jestem Hermiona Granger.
Pośród komisji przebiegł niewyraźny pomruk. Najwyraźniej o niej słyszeli, w końcu walka z Voldemortem miła swój oddźwięk.
-Egzaminowałam panią trzy lata temu, tak?- głos zabrała kobieta koło pięćdziesiątki- Zaklęcia, zgadza się? Wyczarowała pani bukiet tańczących czerwonych róż?
-Tak- Hermiona uśmiechnęła się szeroko na to wspomnienie, lecz tej pani nie pamiętała- Miałam wtedy wyjątkowo szampański humor. A pani porosiła mnie o wyczarowanie tego, co pierwsze przychodzi mi do głowy?
-Tak, przeszłaś bezbłędnie wszystkie zadania, więc byłam ciekawa, czym jeszcze możesz zaskoczyć. I przyznam, że to było pozytywne zaskoczenie.
-Cóż, dziękuję- Granger poczuła się nieco mniej spięta.
Nastała chwila ciszy, podczas której komisja przyglądała się kandydatce.
-Uważa pani, że poradzi sobie w tej pracy?
-Jak radziłam sobie przez całą szkołę z nowinkami Voldemorta- ludzie widocznie się wzdrygnęli- To czemu miałabym sobie teraz nie poradzić?
-To jest trudniejsze wyzwanie- odezwał się mężczyzna z małą bródką- Tu walczysz z ludzkimi słabościami, pułapkami ich umysłów.
-Poradzę sobie- powiedziała z przekonaniem.
-A dlaczego sądzisz, że się do tego nadajesz? Czym nas przekonasz?- drążył nieuprzejmy facet.
-Dlaczego miałabym zostać Psychologiem? Podejrzewam, że to, iż lubię pomagać ludziom jest banalnym argumentem to …
-Tak, wszyscy to mówią- ten mężczyzna zaczynał jej działać na nerwy.
-W takim razie powiem coś innego- wzięła głęboki oddech, by uspokoić nerwy.
Spodziewała się takiego pytania, a mimo to nie ułożyła sobie przemowy. Cała Hermiona, nigdy niczego nie zrobi od początku do końca, jak należy. Zawsze spontanicznie skakała na głęboką wodę i liczyła a to, że jej się uda nie utonąć. Cóż, wcześniej taka nie była, zmienił ją ten rok po Hogwarcie. Uświadomiła sobie, że życie jest zbyt krótkie, by je jeszcze planować.
-Przyznam, że nie przygotowałam odpowiedzi na to pytanie…
-Tak?- popatrzył na nią z irytującym rozbawieniem.
-Tak, ale doskonale wiem, co na nie dopowiedzieć- obruszyła się- Rozumiem, że jest w państwa interesie, by w szeregi psychologów nie dostała się niekompetentna osoba. Jednak uważam się za otwartą kobietę, która potrafi słuchać, wyciągać właściwe wnioski i nigdy nie popełnia dwa razy tego samego błędu. Jestem stworzona do pracy z ludźmi, nie osądzam nikogo z powodu odmienności. I wreszcie ten banalny argument, chcę pomagać w leczeniu chorych dusz… Mam to w jednym paluszku, bo swoją także musiałam leczyć.
-Czyli osobiste doznania ruszyły pani ambicję i postanowiła pani pokazać innym, jak sama sobie poradziła z problemami…
-Nie…
-Chce pani poczuć się lepiej słuchając o tym, że niektórzy sobie nie radzą tak dobrze, jak pani…
-Nie…
-Znam pani życiorys i uważam, że Psychologia jest kolejny przystankiem…
-Nie…
-I nie zrobi pani różnicy, czy się pani dostanie czy też nie…
-Nie…
-Pani jest płytka…
-Zamknij się, kretynie!- krzyknęła zdenerwowana kobieta.
Mężczyzna uniósł lekko prawą brew i uśmiechnął się z pobłażaniem.
-I w dodatku nie panuje pani nad emocjami- dokończył z satysfakcją.
Nie wytrzymała tego napięcia. Wszyscy się na nią patrzyli uważnie, jakby oczekiwali wielkiego przedstawienia. Nikt się nie odezwał, ten kretyn musiał mieć najważniejszy głos. Był już starszym człowiekiem, ale nie przypominał miłego staruszka, lecz wrednego dziadka, który nie doznał w życiu szczęścia. I to on był Psychologiem, a nie Hermiona?
Nie chciała zawieść swojej małej publiki. Wstała z rozmachem przewracając krzesło.
-Najwyraźniej pomyliłam się, co do tego…
-Najwyraźniej tak- wciąż się złośliwie uśmiechał.
-Przerwał mi pan nieuprzejmie- ostry ton jej głosu przeraził komisję- Najwyraźniej pomyliłam się, co do tego, czy Psychologia w świecie czarodziei rzeczywiście działa właściwie. Niby z jakiej racji to państwo decydują o wszystkim, a gdzie uczciwość i obiektywność? Osobiście uważam, że ocena jest obiektywna dopiero wtedy, gdy egzaminujący nie widzi, ani nie słyszy kandydata. Pan mnie nie polubił…- badała chwilę wzrokiem nieprzyjaznego mężczyznę i nagle zaświeciła jej się lampka w głowie- Zaraz… Jak pan się nazywa?
-A co to ma do rzeczy, nie dostała się pani…- zmieszał się.
-Wiem! Edward Hit!
Dziwne, że od razu go nie poznała.
-Nie dostała się pani, żegnam- powtórzył równie zmieszany.
-Pamiętam pana! Zwolnili mnie z hotelu, w którym pracowałam rok temu, bo uderzyłam pana w twarz, gdy mnie pan klepnął w pośladek!- wskazała na niego palcem, jakby chciała uwydatnić jego winę- Teraz się pan na mnie mści za to upokorzenie?! Tak nie wolno!- zwróciła się do reszty komisji, która siedziała niewzruszona jej słowami- To jest nieuczciwe! Nie mogą państwo nic zrobić?!
-Proszę wyjść, inaczej wezwę ochronę- ostrzegł Hit czerwony ze wstydu i złości.
-Już idę!- otworzyła sobie drzwi z rozmachem- Ale wiedzcie, że tak tego nie zostawię! Założę własne biuro i pokażę wam wszystkim!
-Ciekawe!- zaśmiał się nerwowo- Prawo jest jednoznaczne, nikt nie może być Psychologiem bez naszej zgody!
-Zobaczymy!- krzyknęła i nie czekając na dalszą kłótnię wyszła trzaskając drzwiami- Jeszcze zobaczymy, zboczeńcu…- mruczała pod nosem wychodząc z budynku.
Nasza impulsywna i wrażliwa istota udała się do WIELKIEJ CZARODZIEJSKIEJ BIBIOTEKI, by przestudiować artykuły prawne dotyczące tego zawodu. Fakt, nie była przyzwyczajona do porażek, ale zniosłaby ją, gdyby nie osobiste powódki. Wszystko dałoby się przeżyć, ale nie utrata możliwości przez faceta, który ją napastował. Należało mu się to uderzenie, a on jeszcze skorzystał ze sposobności, by ją upokorzyć, bez litości!
-Szowinistyczna męska świnia, gruboskórny idiota bez serca, kretyn..- wypowiadała cicho najgorsze wyzwiska, jakie jej tylko przywodziła na myśl jej wyobraźnia.
Maszerowała podenerwowana przed siebie. Nigdy nie wiadomo, do czego jest zdolna charyzmatyczna kobieta z wielkimi marzeniami… „ Wszyscy wiedzą, że czegoś się nie da. Aż tu przychodzi taki jeden, który nie wie, że się nie da i on właśnie to robi”. Hermiona była o tyle groźna, że balansowała na cienkiej linii pomiędzy możliwym a niemożliwym… A myślała, że wszystko jest możliwe, jeżeli tego naprawdę się chce. A chciała, bardzo chciała dokopać Hit`owi!
Broczyła między setkami osób tłoczącymi się na ulicy, na jej drodze do biblioteki. Sprytnie unikała zderzenia z nimi, ale w jednym przypadku niechcący potrąciła jakiegoś mężczyznę.
-Przepraszam- powiedziała cicho i pognała dalej.
.........................................................
Natomiast ten mężczyzna stał jeszcze przez chwilę przyglądając się zgrabnej Hermionie Granger. Wyglądała tak niewinnie i bezbronnie, nawet gdy uderzyła w ramię zdezorientowanego Dracona Malfoya. Przez chwilę zobaczył nawet jej twarz, śliczną, lecz malowała się na niej złość. Nawet z nią wyglądała delikatnie i subtelnie, a było to rzadkim widokiem u kobiet tak rozgoryczonych. Uśmiechnął się delikatnie obserwując jej znikającą sylwetkę za drzwiami biblioteki. Czyżby to nadal było jej ulubione miejsce? Ciekawe, czy mężczyźni zabierają ją tam na randki?
Mimo, że nie widział jej przez trzy lata wciąż miała tę samą nieskazitelną figurę i ładne kształty. Jego uwagę przykuła zmiana w jej oczach, a może tylko mu się zdawało, że dostrzegł nutę rozmarzenia… Nie, to niemożliwe. Była przecież tak samo racjonalna, jak on…
Poznał jej tajemnicę, więc czuł przedziwną więź między nimi, jakby to do czegoś go zobowiązywało Wzruszył ramionami nie mogąc sprecyzować tego uczucia i ruszył dalej.
Cóż, nie pora teraz na przyjemności, choć była ładną kobietą. Czekał go raport, a nie wyspał się z powodu akt Hermiony Granger. Jakby tego było mało, już był spóźniony… I to znów przez Hermionę Granger w całej jej fizycznej okazałości.
-Proszę, jakie mi sprawia kłopoty bez kontaktu z nią… Jejku, co musi być, gdy ją się bliżej pozna?
-Draco, co to ma znaczyć?!- zdenerwowany szef rzucił akta Hermiony na swoje biurko.
-Oliwer, to tylko papierki. Czemu się tak unosisz?- opanowany i spokojny Malfoy siedział naprzeciwko pracodawcy.
-Tylko papierki?! Co z tobą, Draco?! Spóźniasz się, co zdarza ci się pierwszy raz odkąd cię znam. Mało tego, wyglądasz jakbyś nie spał przez tydzień… To akurat rozumiem, sprawozdanie piszesz zawsze na ostatnią chwilę… Ale to jedyne, co robisz na ostatnią chwilę! Jesteś uporządkowany, stosujesz się do wszelkich przepisów i zaleceń! Doskonale wiesz, że nie możesz wynosić dokumentów z archiwum, chyba, że swojej sprawy. Co ci strzeliło do głowy?!
-Wybacz, to się już nie powtórzy- mruknął skruszony mężczyzna.
Rzeczywiście, nie złamał prawa. Był wzorowym Aurorem. Nawet Ron i Harry nie byli tak przepisowi, jak on. Sam do końca nie wiedział, czym się kierował biorąc te dokumenty ze sobą.
-Twoje przeprosiny nie wystarczą. Dla dobra panny Granger utajniliśmy tę sprawę, a ty…
-Oliwer, do cholery! To był błąd, przyznaję! Ale nie możesz mnie karać za zwykłą ludzką ciekawość!
-Mogę i to zrobię. Zawieszam cię- Lodowaty głos szefa przeszył na wskroś każdy centymetr ciała Dracona.
-Mnie?- zapytał z niedowierzaniem.
-Tak- pracodawca odwrócił wzrok od podwładnego- Takie są zasady.
-Rozumiem- uspokoił się zawiedziony blondyn- Na ile czasu?
-W przepisach najkrótszy czas to tydzień i z szacunku do ciebie zawieszam cię tylko na tydzień.
Oliwer miał rację, tak było w przepisach i Malfoy doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
-Dobrze. W takim razie do zobaczenia za tydzień- blondyn podniósł się z krzesła i udał do wyjścia.
-Musiałem- szepnął szef.
-Tak, wiem- Draco spuścił głowę- Ale mogę ci zadać jeszcze jedno pytanie nim wyjdę?
-Pytaj- zachęcał go Oliwer.
-Czy ten facet jest nadal groźny?
-Nie- odparł szybko rozmówca.
-Dobrze, na razie- Malfoy szybko się pożegnał, po czym opuścił Ministerstwo.
Nie wierzył słowom swojemu przyjacielowi i pracodawcy w jednym. Zbyt szybko udzielił odpowiedzi. Poza tym wyczuł brak przekonania w jego głosie. Z drugiej jednak strony przez dwa lata do momentu tego zdarzenia nic się nie stało, więc nie było powodu myśleć, że to się powtórzy… Ech, nieważne… Co on będzie robił przez ten tydzień?! On, bez planu dnia, bez tej ukochanej rutyny?
…………………………………………
Życie to przepiękny schemat, wiecie? Rodzimy się z wielkim płaczem, że zabrano nas z wygodnego i bezpiecznego brzuszka naszej mamy. Ale już po chwili dostrzegamy wokół siebie mnóstwo ciekawych rzeczy, więc milkniemy, by zacząć odkrywać. Z czasem dostrzegamy złe i dobre strony naszej egzystencji. Zaczynamy wiedzieć więcej i więcej, i wciąż jest nam mało. Bywają krytyczne momenty, kiedy chcemy znów bezpiecznego brzuszka mamy, ale ostatecznie musimy się usamodzielnić. Przełomowy moment, kiedy jest czas na własne życie, przyziemne problemy… Taki nagły skok z przepaści… I albo wylądujemy na materacu, albo roztrzaskamy się o skały… Hermiona właśnie skoczyła z tej przepaści, choć nie do końca zdawała sobie z tego sprawę. Była tego typu człowiekiem, który nie zastanawiał się nad tym, co mówi i robi… Chyba, że dopiero po fakcie. Cóż, można to nazwać młodością. Była porywcza i nie pomyślała o konsekwencjach. Rzuciła wyzwanie nie tylko nieuczciwemu człowiekowi, lecz także prawniczemu murowi, przez który nikt do tej pory się nie przebił. To jest skazane na porażkę, a trzeba zaznaczyć, że panna Granger nie jest przyzwyczajona do niepowodzeń.
-Otwierać! Muszę tu wejść!- łomotała w drzwi biblioteki.
Przechodzący nieopodal ludzie patrzyli na nią, jak na chorą psychicznie. Niektórzy z nich odważyli się zwrócić jej uwagę, lecz bez wyraźnego skutku.
-Proszę pani?- odezwała się nieśmiała kobieta- Czy nie widzi pani tej tabliczki na drzwiach? Mogę ją przeczytać- zaproponowała.
Była jedną z tych nielicznych, którzy postanowili zaoferować swoją pomoc.
-Nie trzeba!- niecierpliwiła się Hermiona.
-Jest nieczynne z powodu remontu- powiedziała cicho pomocna dziewczyna nim odeszła.
-Cholera!- Nasza bohaterka ostatni raz uderzyła pięścią w drzwi.
Czasami zastanawiała się, czy nie prześladuje jej Pech. Ilekroć przydarzały jej się niefartowne rzeczy wyobrażała sobie skarłowaciałego goblina, który wrednie pociera sobie dłonie i szykuje dla niej nowego psikusa. No co? Tyle czasu już żyła wśród dziwactw i gorszych dziwadeł, że nic już by jej nie zdziwiło.
Nabrała w płuca dużo powietrza, by się nieco uspokoić i zastanawiała się, co ze sobą począć. Nie może się już wycofać, bo rzuciła wyzwanie, a honor jej nie pozwalał uznać tego jako zwykłe słowa rzucone przez zdenerwowaną kobietę. Zawsze potrafiła się wpakować w jakieś kłopoty...
Stałaby dłużej bezsensownie wpatrując się w drzwi biblioteki, gdyby nie wyrwało jej z rozmyślań burczenie w brzuchu. Odruchowo zerknęła na zegarek, dochodziła osiemnasta. Czyli już dawno po porze obiadowej. Dziwne, że czas tak szybko zleciał, cały dzień uciekł jej z powodu pracy, której i tak nie zdobyła. Przyznaję, że nie napawało jej to dumą. Wstała dziś rano z nadzieją i radością, a kończyła na złości i beznadziei. Kolejne burknięcie…
-Dobrze, zajmę się tym jutro- wzruszyła ramionami i złapała się za domagający się pożywienia brzuch.
Stukając obcasami poszła zrobić zakupy, by zapełnić pustkę w lodówce i wypróbować nową kuchnię.
………………………………………………………….
Bezcelowo kręcił się po domu z kąta w kąt. Sony wiernie mu towarzyszył w zmaganiach z nudą. Merdał wesoło ogonem, gdy pan go głaskał i wyciągał Dracona na dwór, lecz ten niewzruszony nie dał namówić się na przechadzkę, choć pogoda była przepiękna. Znudzony mężczyzna udał się do salonu i wyciągnął z biblioteczki byle jaką książkę… I tak nie czytał jej z uwagą, co można było stwierdzić po tym, że trzymał ją do góry nogami. W głowie mąciła mu sprawa Hermiony Granger. Wyraźnie przeczytał w aktach, że tajemniczy czarodziej usiłował ją zabić. Pomylił ją z jej matką, lecz potem mógł się zrehabilitować, bo rozgoryczona śmiercią matki przybiegła na miejsce zbrodni. Jakoś wytrąciła mu różdżkę, która złamała się wpół… Akta były okropnie napisane, informacje nie tworzyły całości. Draco z trudem łączył wszystko w opowieść… A myślał, że nikt nie jest w tym gorszy niż on. To, czego się z nich dowiedział, to fakt, że dziewczyna była już przez jakiś czas prześladowana i ledwo udało jej się ujść z życiem. I jej matka została zamordowana. Natomiast złoczyńca uciekł. Tak, takie były fakty. Nie dowiedział się, co dokładnie się stało. Jak ona przeżyła? Jak on uciekł? I dlaczego na nią polował? Te pytania uczepiły się Malfoya i gryzły go tak, jak Sony jego kapcie…
-Sony! Zostaw! Nie wolno!
Rozbawiony szczeniak mocniej złapał jednego z kapci i pognał z nim na dwór.
-Sony, wracaj, gdy pan cię woła!- krzyczał za nim, lecz nie doczekał się ani psa, ani swojego kapcia.
Zrezygnowany wrócił na kanapę, by kontynuować czytanie książki. Nawet nie wiedział, na której jest stronie…
-I w jakim to w ogóle jest języku?- mruknął nie mogąc rozszyfrować zdania.
Popatrzył na okładkę i klepnął się ręką w czoło, bo dopiero zauważył, że lektura była do góry nogami, a raczej do góry literami. Zaśmiał się ze swojej głupoty i wrócił na pierwszą stronę książki.
Zagłębiał się w tajemnicę CZARODZIEJSKICH WZLOTÓW I UPADKÓW SŁYNNYCH BADACZY ŚMIERCI, gdy w drzwiach salonu zjawił się lokaj proszący o wysłuchanie.
-Coś się stało, Mike?- zwrócił się do niego po imieniu.
-Przepraszam, ale pański pies właśnie uciekł poza ogrodzenie. Czy go gonić?- zapytał uprzejmie człowiek.
-Wiedziałem, że dopnie swego- Draco odłożył książkę do biblioteczki- Nie trzeba, sam go znajdę.
-Czegoś pan chce?
-Jakby mógł, powiedz Lucy, żeby przygotowała mi kolację.
-To, co zawsze?
-Tak, dziękuję.
Mike się oddalił, a rozbawiony zachowaniem szczeniaczka Malfoy wyszedł na dwór. Było już po dwudziestej i robiło się powoli ciemno. Mężczyzna nadal był w eleganckim służbowym garniturze, bo nie czuł chęci, by się przebrać. Zachodzące słońce rzucało nań przedziwny blask, jakby chciało eksponować jego elegancję i oryginalną urodę. Tylko po co, przecież na ulicy nie było żadnej kobiety?
-Sony!- zaczął nawoływać właściciel.
……………………………………..
Hermiona szła obładowana ciężkimi torbami. Żałowała, że pan Pech upatrzył ją sobie jako nową ofiarę. Przestała być pewna, czy chce tej życiowej przystani. Odkąd kupiła mieszkanie przydarzają jej się same nieszczęścia. Najpierw pusta lodówka… Dobrze, to akurat było niewinne niedopatrzenie… Ale incydent z Hit`em w instytucie psychologii już był czymś poważniejszym. Taki zbieg okoliczności, że akurat spotkała go właśnie tam? Podejrzane, prawda? Potem wpadła na jakiegoś faceta, przez którego nabiła sobie siniaka na ramieniu. I oczywiście zamknięta biblioteka. A teraz torby z jedzeniem i różdżka, której nie może wyciągnąć, bo wszystko by jej się posypało na ulicę, sery, ryby, mięso, warzywa… Wszystko miałoby bliski kontakt z ziemią.
-Cudownie- marudziła zmęczona wędrówką do apartamentowca.
Mało tego, szła bardzo niepewnie, bo praktycznie niczego nie widziała zza toreb z zakupami. O! I była na siedmiocentymetrowych obcasach. Mały szczegół, prawda?
-Świetnie, świetnie, świetnie…- powtarzała w kółko, jakby to jej dodawało siły.
Nagle usłyszała szczenięce szczekanie i poczuła, że jakieś zwierze kręci jej się pod nogami.
-Uciekaj…- zachwiała się i ledwo złapała równowagę.
Zwierzę dobrze się bawiło przeszkadzając biednej dziewczynie w chodzeniu.
-Sony!- nawoływał jakiś mężczyzna.
-Tak, Sony. Uciekaj do swojego właściciela… Aaaa!
Owy właściciel spóźnił się nieco. Bo Hermiona, która nawiasem mówiąc, NICZEGO NIE WIDZIAŁA ZZA TOREB, tak starała się unikać zdeptania zwierzęcia, że trafiła na wyrwę w drodze, złamała obcas, przewróciła się z piskiem i wszystkie zakupy skończyły na niej. Mruczała i wzdychała niezadowolona ściągając z ubrania kawałki zgniecionego pomidora. A jej włosy przeżyły kąpiel w czerwonym winie, gdyż butelka potłukła się tuż koło jej głowy. Mały owczarek niemiecki podbiegł do niej i zaczął zlizywać alkohol z jej włosów.
-Sony, zostaw- polecił męski głos- Pomóc pani?- zwrócił się z rozbawieniem do leżącej kobiety.
-A jak pan myśli?- pytała ze wzrokiem utkwionym w niebie- Leżę umazana jedzeniem, połamałam buty, a pański pies zaraz się upije. Nie trzeba, wszystko w normie- zaczęła się śmiać z całej tej komicznej sytuacji.
-Nic się pani nie stało?
-Nie, wzbogacę się tylko o kilka siniaków.
-Pomogę pani wstać- mężczyzna wciąż miał rozbawiony głos, choć starał się zachować powagę.- Sony, zostaw te włosy, jesteś niepełnoletni.
Draco wyciągnął rękę do leżącej na wznak Hermiony. Ta z chęcią się jej chwyciła… Bo nie popatrzyła jeszcze na właściciela. Uśmiechała się radośnie, przyzwyczajała się już do prześladującego ją Pechu. Ale owy uśmiech zastygł jej na twarzy, gdy wstała patrząc na MALFOYA! Momentalnie wysunęła dłoń z uścisku i odsunęła się o krok do tyłu. Patrzyli się na siebie w milczeniu. Długo to trwało…
-Pomidor ci spływa po sukience- mężczyzna nie wytrzymał i musiał jakoś przerwać tę niezręczną ciszę.
Powoli popatrzyła na siebie. Wyglądała żałośnie. Spotkała swojego najgorszego wroga po tylu latach i wyglądała, jak niezdarna trzpiotka. Strząsnęła warzywo i znów na niego popatrzyła.
Nie uszły jego uwadze zaczerwienienia na jej policzkach. Zachował powagę, choć pochlebiało mu to, że się przy nim zawstydziła. Poza tym wyglądała przekomicznie. Stała na jednej szpilce, a drugą stopę delikatnie unosiła, bo złamała sobie obcas. Włosy miała pozlepiane od wina i czuć było od nich alkohol. Obserwowała go czujnie, niepewna reakcji. Zapewne myślała drwinach…
-Pomóc ci z tym?- wskazał na zakupy, które już się do niczego nie nadawały.
Otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia. Spodziewała się naprawdę wszystkiego prócz oferty pomocy z jego strony.
-Nie- powiedziała wolno- Lepiej pójdę do siebie, potrzebuję porządnej kąpieli- wyminęła go kuśtykając z powodu tego przeklętego obcasu, a raczej jego braku- A mógłbyś to sprzątnąć- obróciła się gwałtownie w jego stronę.
-Oczywiście- machnął różdżką i obserwował, jak odchodzi.
Ta sytuacja była dość dziwna. Nie sądził, że tak szybko będzie miał sposobność ją poznać… A już na pewno nie w takich okolicznościach. Była przezabawna i taka inna niż przedtem. Dziewczyna z Hogwartu zwymyślałaby mu. Posłałaby do diabła jego wraz z Sony`m. A ona śmiała się z tego, że przez psa się wywróciła. Fakt, nie była szczęśliwa, gdy zobaczyła Dracona, ale nie zabiła go…
Była już przy drzwiach apartamentowaca… Czyżby tam mieszkała?
Niewiele myśląc podbiegł do niej, a rozochocony szczeniaczek podążył za swoim panem.
-Czekaj!- krzyknął, a zaskoczona dziewczyna wykonała jego polecenie- Robiłaś zakupy na kolację?- zapytał bezpośrednio.
-Między innymi, a co?- zmarszczyła brwi.
-Zapraszam do siebie. Mieszkam naprawdę niedaleko…
-Nie jestem głodna- przerwała mu gwałtownie.
Jak na zaprzeczenie jej słów pojawiło się burknięcie w brzuchu. Nawet jej organizm był przeciwko swojej właścicielce. Nie będę się mu dziwić, głodziła go przez cały dzień.
-Tak, słychać- uśmiechnął się szeroko-Naprawdę nic ci nie zrobię, a należy ci się jakaś rekompensata za zachowanie Sony`ego.
-Nic się nie stało. Obsługa mi coś zrobi. Dobranoc- nie dając mu dojść do głosu zniknęła za drzwiami budynku i pognała do siebie krzycząc po drodze do Tony`ego, żeby nikogo do niej nie wpuszczał.
Dysząc ciężko zamknęła drzwi na wszystkie zamki i osunęła się na ziemię. Potrzebowała chwili, by przeanalizować wydarzenia, które miały przed chwilą miejsce.
-Malfoy… Normalny… Dziwny… Spokojny… I ten pies… Co jest grane?- mówiła bez ładu i składu opierając się plecami o zamknięte drzwi.
Jednak żołądek nie dawał jej spokoju. Pierwotne potrzeby odrzuciły na bok Dracona. Zresztą, zaspokojenie głodu odsunęłoby na bok i miliony takich Malfoyów. Wstydziła się prosić obsługę o jedzenie. Co prawda, mieli być na każde zawołanie, ale czy to było w ich obowiązku? Wystarczy, że śniadanie jej zrobili. A miała przecież cały dzień, by zapełnić lodówkę. Może lepiej by wyszła na zgodzeniu się na kolację? W końcu to była całkowicie aseksualna propozycja. Rekompensata za psie psoty… Ale jest za późno. Nie pójdzie teraz do niego i nie powie: „Cześć, daj mi jeść”…
Nagle rozległo się pukanie do drzwi… Kto to!? Prosiła, by nikogo do niej nie wpuszczano. To pewnie Malfoy, a ona ciągle jest brudna i śmierdzi alkoholem. Pukanie się ponowiło. Uniosła się.
-Kto tam?- zapytała niepewnie.
-Przesyłka dla pani!- zabrzmiał głos kuriera.
Uchyliła drzwi i zobaczyła uśmiechniętego młodego chłopca z pakunkiem w ręce. Pokwitowała, pożegnała się i położyła paczuszkę na stole w salonie. Bała się ją otwierać, była taka ciepła… Miała złe doświadczenia z takimi niespodziankami... Przyglądała się jej przez chwilę siadając przed nią.
-Raz kozie śmierć!- krzyknęła walecznie i zaczęła ją odpakowywać.
Cóż, ciekawość i jej usposobienie wygrało z podejrzliwością i… Zdrowym rozsądkiem. A nie wiadomo, kto jej to przysłał… Co kryje paczka…
-Jedzenie!- krzyknęła rzucając się na kurczaka z ziemniakami i sałatką.
Była tak głodna, że nie zastanawiała się nad darczyńcą…
Milczenie to jeden z tych wieloznacznych symboli. Ciężko jest sprecyzować jego intencje. Jednoznaczności nabiera dopiero w konkretnych sytuacjach. Pogrzeb- milczenie jako oznaka szacunku. Randka- milczenie jako oznaka niezrozumienia, braku tematów do rozmów… Rezygnacja z potyczki słownej- milczenie jako oznaka wyższości i opanowania… To wszystko wiąże się jednak z bezpośrednim kontaktem międzyludzkim. A co, jeśli jakaś osoba dostaje niespodziewany prezent od wroga ze szkolnej ławy? I tu Hermiona Granger przedstawia nam milczenie jako oznakę bezradności i zawstydzenia. Byłaby całkiem dobrym obiektem badawczym…
-Pójść do niego czy nie?- rozprawiała popijając filiżankę porannej herbaty- Wypadałoby podziękować, ale nie wiem gdzie mieszka...- szukała pretekstu, by nie zmuszać się do żadnych gestów świadczących o nienagannym wychowaniu-To nie jest dobre wytłumaczenie…- mruknęła nerwowo obgryzając paznokcie.
To był paskudny nawyk, który pomagał się jej odstresować. Może dlatego nie udało jej się nigdy zapuścić paznokci na więcej niż pół milimetra? Ale lepsze to niż nałóg nikotynowy, a o alkoholu i narkotykach nawet nie mówię. No i to opium, popularne wśród młodych czarodziei… Aż ciarki przechodzą po plecach…
Miętosiła w ręce karteczkę, która była dołączona do paczki.
Panno Granger!
Dobre wychowanie oraz moja pozycja społeczna nie pozwalają mi na obojętne traktowanie kobiet w opałach. Pozwoliłem sobie poratować pani żołądek mimo odmowy. Smacznego.
Dracon Malfoy
-Pozycja społeczna mu nie pozwala…- prychnęła przypominając sobie słowa liściku- Kobiet w opałach? Ja wcale nie jestem w opałach…- jeszcze bardziej zgniotła kartkę.
Mimo negatywnych odczuć po tej nieprzyzwoicie formalnej lekturze miała wrażenie, że powinna mu jakoś podziękować. Wszelkie okoliczności sprzyjały temu, by do niego poszła. Miała do niego blisko, ta sama ulica… Zastanawiając się, co wypadałoby z tym fantem zrobić, podeszła do zlewu i starannie myła swój ukochany kubek z afrykańskimi wzorami. Fascynowała ją łatwość, z jaką wszystkie brudy znikają z naczynia. Może niezupełnie fascynował ją ten zabieg w sensie dosłownym. Zastanawiała się, dlaczego z ludzkiej duszy brudy tak szybko nie znikają… One wręcz przeciwnie, są jak rysa na naczyniu, niczym nie zmyjesz… Jej nieuporządkowany umysł skupił się na sensacyjnych filozoficznych rozmyślaniach, co przez chwilę odsunęło ją od Malfoyowskich myśli. Jej mózg działał dość chaotycznie. W sposób spontaniczny porzucała niedokończony temat i zaczynała następny. To tak, jakby miała na talerzu dwie kanapki, jedną z dżemem, a drugą całkowicie z czymś innym, jak z wędliną. Zaczęła jeść coś słodkiego, czyli ten dżem… Ale nagle zrezygnowała z tej słodkości i wzięła kanapę z wędliną… A teraz w odniesieniu do obecnej sytuacji. Zaczęła myśleć o Draconie i podziękowaniach, a skończyła na kubku i czystości duszy. Jednym zdaniem oceniając, CO MA PIERNIK DO WIATRAKA?
Zafascynowana swoją życiową mądrością skończyła myć naczynia i odwracając się znów patrzyła na zmiętą na stole karteczkę.
-Jeszcze niczego nie wymyśliłam?- mruknęła zrezygnowana-Wiem!- po niecałej sekundzie krzyknęła uradowana swoją nadprzeciętną inteligencją- Też do niego napiszę!
Podziwiam jej niesamowity zapał do… Do wszystkiego. Wstaje z życiem, w pracę wkłada całą siebie… A jakby mogła to by tę całą siebie wpakowała w ten liścik do Dracona, ale niestety… Sówka nie udźwignie… Musiała zadowolić się liścikiem. A było to dla niej trudne, bo z reguły pisała wiele… I rzadko na temat. Mowa o listach, oczywiście. Bo jeżeli chodzi o jakieś egzaminy, to doskonale sobie radziła, jak to Hermiona. Ale przecież w poczcie nikt jej nie wyznaczał granic. Miała problem z napisaniem równie zimnej i wyniosłej notatki. Udało jej się wyłącznie dlatego, że przywoływała sobie wspomnienia z Hogwartu, a nie trudno o chłód, gdy kogoś się nie darzy sympatią, prawda?
-Panie Malfoy!
Pozycja społeczna oraz nienaganne wychowanie zmuszają mnie do podziękowania za posiłek, mimo że wcześniej odmówiłam.
Hermiona Granger
P.S. Nie jestem panną w opałach, jeżeli jeszcze pan tego nie zauważył.
Przeczytała głośno swoje wypociny i dumna poprosiła obsługę o wysłanie liściku. Nie popisała się kunsztem literackim, ale czy mogłaby zrobić z jednego zdania dzieło sztuki? W dodatku lodowate dzieło sztuki.
-Załatwione- chytrze przetarła ręce- W takim razie czas na defensywę panie Hit`cie- uśmiechnęła się pod nosem- HIT-KIT… Dobre…
……………………………………………………………………………
Draco leniwie rozciągał się leżąc na łóżku. Nie spał zbyt dobrze tej nocy. Nie dość, że piesek zażyczył sobie o trzeciej rano spacerku, to na dodatek śniła mu się Granger. Przyznał sam przed sobą, że jest ładna, ale żeby zarywać noce? Za każdym razem, gdy zamykał oczy widział tę kobietę w bieliźnie… Na jego łóżku… Nie miałby nic przeciwko, ale takie sny wcale nie dawały mu spokoju. Pierwszy raz śniła mu się jakaś konkretna kobieta. Zazwyczaj, gdy mu się zdarzały erotyczne sny, co było u niego rzadkim zjawiskiem, bo w celibacie nie żył, to były to jakieś czarownice, których nigdy nie widział, czy nie poznał.
-Potrzebuję seksu…- mruknął czując ból karku.
Oj, źle spał.
-Nawet, gdy śpię sprawia mi kłopoty-podnosił się z ociąganiem myśląc o uśmiechniętej i zawstydzonej na jego widok byłej Gryfonce.
Do drzwi jego sypialni rozległo się pukanie. Popatrzył na nie przeciągle ziewając. Był w samych bokserkach i choć nie miał się czego wstydzić, zapytał: „Kto tam?”
-Poczta do panicza- odparł mu dziarski głos lokaja.
Zdziwiło go to, bo nigdy nie dostawał listów tak wcześnie. Podniecony podbiegł szybko do drzwi i odebrał przesyłkę. Zawiódł się, bo dostał malutką karteczkę, na której mogło się zmieścić najwyżej kilka słów.
-Dziękuję- odpowiedział służbie.
-Coś jeszcze?- zapytał lokaj.
-Przyślij do mnie Kate i poproszę śniadanie dla dwóch osób… Tak za dwie godziny- mówił Draco, jakby był w letargu.
Spoglądał podejrzliwie na liścik i domyślał się już, że nie zobaczy Hermiony Granger pukającej do drzwi jego rezydencji.
-Oczywiście- mężczyzna się oddalił.
Nie pomylił się. Dostał jedno zimne zdanie i dopisek. Nie obraził się, wręcz przeciwnie, rozbawiło go to. Zwłaszcza postscriptum, które ujawniło jej subtelną kobiecą złość na jego słowa o niewiastach w opałach. Cóż, od razu wiedział, że to na nią tak zadziała. Mały triumf dla jego męskiego ego i od razu życie nabiera sensu. Mężczyźnie niewiele potrzeba do życia. Trochę alkoholu, trochę pracy… Najlepiej fizycznej i długotrwałej, by poziom testosterony mu się nieco przez dzień obniżył. Potem ciepły posiłek w domu, piwko wieczorem i kobieta w łóżku… My tu marzymy o wielkim świecie, a im wystarczy własne podwórko. Kto jak woli…
Tak a propos kobiet i łóżka…
-Chciałeś, więc jestem- rozmyślania nad odczuciami Hermiony przerwała mu ponętna Kate.
Zdaje się, że o niej niczego jeszcze nie pisałam. Zacznijmy od jej ponętnych stu siedemdziesięciu centymetrach wzrostu, miseczce D, zgrabnej sylwetce, pięknych zielonych oczach i rudych włosach. Ponoć rude są namiętne, a Draco w to wierzył. Uśmiechnął się nieznacznie i nie odrywając spojrzenia od kobiety odłożył karteczkę na szafkę nocną i zbliżył się do dziewczyny.
-Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo tego chciałem…- szepnął nim zaczął ją namiętnie całować…
……………………………………..
-Hermiona! Nie ma mowy!- Ginny w nerwach dopijała swój koktajl owocowy.
-Ale Ginny…
-Daj sobie z tym spokój! Nie pozwolę ci walczyć z całym Ministerstwem, bo jakiś facet cię podpuszcza…
-Nikt mnie nie podpuszcza… Postanowiłam, już za późno. Rzuciłam wyzwanie- Granger bawiła się słomką od swojego drinka.
-A nie możesz uznać tego za zwykłe słowa zdenerwowanej kobiety?- przyjaciółka poważnie popatrzyła w oczy Hermionie.
Pierwszym miejscem, do którego brązowowłosa postanowiła się udać była kawiarenka Rudej. Musiała, po prostu musiała jej wszystko opowiedzieć. O upokorzeniu przez tych pogrążonych w kłamstwie ludzi, o tym, że nie powinni decydować o życiu innych ludzi, którzy być może są lepsi niż oni sami. I przede wszystkim musiała zrelacjonować Ginny historię Hit`a. Weasley wysłuchała jej uważnie, jak zawsze, ale była zaniepokojona, bo Hermiona pierwszy raz pakowała się w taką aferę.
-Ginny, nie- ciemnowłosa szybko zaprzeczyła- Co miałabym z tego, że pozbyłabym się tej górki na swojej drodze, gdybym nie mogła spojrzeć sobie w oczy?
-Aż tak się w to zaangażowałaś?- drążyła Ruda.
-Nie rozumiesz? Mam szansę coś zmienić. Pierwszy raz od trzech lat jestem z siebie naprawdę dumna. Sama…
-…wyrywasz się z motyką na słońce- dokończyła za nią Weasley.
-Nie, Ginny, nie mów tak do mnie!- Hermiona chwyciła przyjaciółkę za dłonie- Uwierz we mnie, proszę…
Zagubiona dusza naszej bohaterki siedziała naprzeciwko swojej przyjaciółki. W kawiarence panowała wrzawa, mnóstwo podnieconych głosów rozmawiało o czymś zawzięcie… Tylko przy jednym stoliku napięta atmosfera oponowała z resztą wesołego świata.
Ruda nie mogła rozgryźć panny Granger. Przerażała ją zmiana brązowookiej i nie była pewna, czy to zmiana na lepsze…
-Nie poznaję cię- szepnęła bardziej do siebie niż do Hermiony- W ciągu ostatnich lat zniknęła gdzieś ta racjonalista, która potrafiła mnie ściągać na ziemię, gdy zbyt wysoko wzlatywałam- nachyliła się nad stolikiem, by móc głębiej spojrzeć dziewczynie w oczy- Martwię się o ciebie, wiesz?
„Tak, bo niczego nie wiesz”- pomyślała brunetka.
I miała rację. Ginny nie miała zielonego pojęcia o strasznych przeżyciach niedojrzałej dziewczynki, przez które owa dziewczynka zmieniła się nie do poznania. Przeszła metamorfozę, rzuciła porządek dla chaosu, który towarzyszył jej na co dzień… I musiała przyznać, że dobrze jej było bez kalendarza, bez planowania każdej minuty swojego życia. Żałowała tylko chwili, w której zdecydowała się milczeć. Pociągnęła za sobą całkowite milczenie Ministerstwa, zaszufladkowanie sprawy i zniszczenie wszystkich dowodów… Nie wiedziała, że dowody wcale nie zostały zniszczone, a prześladowca żyje wraz z nimi…
-Wiem- poczuła zbierające się w jej oczach łzy- I nie proszę cię o pomoc w tej walce z wiatrakami. Potrzebuję tylko wsparcia…
-I je masz- przerwała jej Weasley- Zawsze możesz na mnie liczyć… Tylko…
-Tylko?
-Boję się, że nie przeżyjesz porażki. Nie chcę byś cierpiała- Ruda spuściła głowę wpatrując się w szklankę, w której jeszcze przed chwilą był przepyszny sok- Popatrz na tę szklankę.
-Co z nią?- zdziwiła się Hermiona.
-Co widzisz?- drążyła dziewczyna nie odwracając wzroku od naczynia.
-A co mam widzieć?- zaśmiała się Granger- Pustą szklankę?
-Właśnie. Był w niej pyszny sok, a ja go wypiłam zostawiając pustą opokę, rozumiesz?- niewidzące spojrzenie Ginny wzruszyło brązowowłosą.
-Chcesz wypić moją krew, ty wampirze?- usiłowała obrócić w żart słowa Rudej, choć doskonale ją rozumiała.
-Nie… Nie chcę, by życie zostawiło po tobie taką pustą opokę…
Nasza bohaterka poczuła dziwne ukłucie w okolicach serca. Z trudem powstrzymywała łzy. Chciałaby, żeby jej losy potoczyły się inaczej, ale nie mogła pozwolić sobie na luksus posiadania cukierni, nie mogła sobie pozwolić na luksus tej życiowej pewności, tego jednego celu… Spokoju… Pragnęła tego wszystkiego, a mimo to robiła wszystko na opak. Jak teraz. Jej ostoją miał być kupiony niedawno dom… To był jej pierwszy prawdziwy dom, gdzie na kartce miała napisane wyraźnie WŁAŚCICIELKA. A ona odruchowo wszystko psuje…
-Dobra z ciebie przyjaciółka- ucałowała Ginny w policzek i zerwała się z krzesła, jak oparzona- Muszę lecieć do Ministerstwa…- pesymistyczne myśli zamaskowała szerokim uśmiechem, jak zwykle- Wszystko będzie Dobrze, obiecuję- dodała pospiesznie widząc skrzywioną minę przyjaciółki.
-Mam nadzieję…- szepnęła Weasley patrząc za oddalającą się Hermioną.
………………………………………………………
-Przez twoją namiętność jestem głodny jak wilk- śmiał się Draco, gdy w bokserkach zasiadał do śniadania, dość późnego śniadania.
Kate z błogością przyglądała się zajadającemu się mężczyźnie. Odziana w jego koszulę wdychała zapach jego perfum, który działał na nią jak narkotyk. Nie wiedziała, jakich perfum używa Draco, ale tylko one sprawiały, że czuła się taka spokojna. A może to nie perfumy, lecz sama świadomość, że Malfoy nosił ten element garderoby?
-Nie jesz?- zapytał zamyśloną towarzyszkę.
-Nie jestem głodna- odparła spokojnie spoglądając na niego swoimi niewinnymi oczętami.
I tu mogę zapewnić, że tylko wyglądała na niewinną, a wcale taką nie była. Draco poznał ją rok temu na wakacjach na Bermudach. Narzucała mu się od pierwszego dnia pobytu, a on wcale się przed nią nie bronił. Korzystał z jej naiwności… Cóż, sama pakowała mu się do łóżka. Ale szanował ją mimo tej przyjemnej napastliwości. Prowadził z nią naprawdę inteligentne rozmowy, a to, że się w nim zakochała było całkowicie inną sprawą. Ludzie robią różne rzeczy w stanie zakochania, czasami mogłoby się wydawać, że naiwne i głupie. A Malfoy to rozumiał, mimo że sam tego nie doznał. Zimny arystokracki kawałek Dracona namawiał go do korzystania z jej zachowania… Tak, to się nazywa odpowiednie tłumaczenie sobie samemu złych zachowań… Gratulacje, panie racjonalisto!
-To chyba źle mówi o moich umiejętnościach kochanka- chciał zażartować, lecz poważna mina kobiety nieco zbiła go z tropu- Co się stało?
-Zmienisz kiedyś zdanie?- wypaliła bez owijania w bawełnę.
Chłopak doskonale pamiętał dzień, w którym Kate wyznała mu miłość i oczekiwała tego samego. Pamięta jej rzewne łzy i swoje przeprosiny, że nie powinien był jej wykorzystać. Po jakimś miesiącu od tego wydarzenia zapukała do jego drzwi i powiedziała jedno: TYLKO SEKS… I tak trwał ich romans bez zobowiązań. Dla niego wygodny, dla niej bolesny, choć nieomylny mężczyzna mógł nie zdawać sobie z tego sprawy… Chciała być tylko blisko ukochanego…
-Kate… Ja…- zaskoczyła go tym pytaniem.
-Nie kończ- posmutniała- Trafię do wyjścia…
-Kate!- krzyknął, gdy ta była już u drzwi.
Popatrzyła na niego oczami pełnymi łez. Serce gwałtownie mu drgnęło, lecz jedynym uczuciem, jakie do niej żywił była sympatia, a na tym związku się nie zbuduje… Tu potrzeba czegoś więcej.
-Daj mi się zastanowić…- powiedział cicho.
-Ranisz mnie- lodowaty ton jej głosu zamroził jego mózg i nie był w stanie myśleć.
Wpatrywał się w piękną kobietę, którą zranił. Kolejny raz był świadkiem złamanego serca i znów z jego powodu. Otworzył usta chcąc powiedzieć PRZEPRASZAM, ale wiedział, że to jej nie pomoże… Żadnej nie pomogło.
-Oby kiedyś jakaś kobieta zraniła Ciebie, tak jak ty mnie- rzuciła mu ostatnie spojrzenie pełne żalu- Żegnaj- i wyszła w jego koszuli.
Potem tylko wyraźny huk świadczył o jej zniknięciu. Tym razem na zawsze…
-Wolałbym mieć złamane serce niż nie kochać- pożałował sam siebie głosem przesyconym ironią…
Nie czuł w tym momencie niczego prócz litości dla Kate i złości na swoje niewzruszone serce…
……………………………………
-Czym jest życie, moja duszko? Dla jednych to spokojna droga, która kiedyś równie spokojnie się skończy. Dla drugich to bieg przez płotki, albo dobiegasz do mety, albo się potykasz i upadasz…
Hermiona od godziny siedziała w poczekalni na wizytę u Ministra Magicznej Sprawiedliwości. I była gotowa użyć siły, aby tylko uwolnić się od filozoficznej paplaniny staruszki, która również czekała na wizytę. Poznała już całą historię rodziny kobiety, która ma na imię Rose, lubi goździki, chadza po polach niedaleko Londynu i śpiewa do ptaków, bo one lubią ludzki melodyjny głos… Jej się należy leczenie i końska dawka magii w Mungu.
Podenerwowana Hermiona podeszła do sekretarki Ministra.
-Przepraszam, ale jeszcze kilka minut w tym towarzystwie- tu dyskretnie wskazała na staruszkę- a będziecie musieli odesłać mnie na leczenie… Rozumnie pani?
Uprzejma recepcjonistka uśmiechnęła się nieznacznie i zniknęła za drzwiami biura Ministra.
-Moja duszko, wiesz, że masz bardzo ładne biodra?
-Tak pani sądzi?- sztuczny uśmiech i przesłodzona uprzejmość pomagały Hermionie przetrwać, ale na długo jej się to nie przyda.
-Tak… Mój mąż mawiał, że kobiety z takimi biodrami mogą rodzić i rodzić. Mój mąż chciał mieć szesnastkę dzieci, ale ja dałam radę tylko z piątką. Zresztą mój świętej pamięci mąż nie popisywał się plemnikami…
-Może pani wejść- sekretarka ponownie weszła przerywając pouczania Rose.
-Miło się rozmawiało, ale widzi pani...- Granger bezradnie rozłożyła ręce.
-Jeszcze się spotkamy to dokończę ci tę opowieść- uśmiechnęła się staruszka.
-Mam nadzieję- brązowooka dyskretnie przewróciła oczami i z wielką ulgą weszła do gabinetu Ministra- Mam nadzieję, że warto było cierpieć- westchnęła cicho nim usiadła naprzeciwko mężczyzny.
Jeżeli panna Granger myślała, że najgorsze już za nią, to była w błędzie. Schody zaczynały się dopiero, gdy przyszło do prawnych kruczków, umów między Ministerstwem a Stowarzyszeniem Psychologów. Nawet nie miała pojęcia, jak ciężko jej będzie cokolwiek zdziałać. Poza tym, Ministerstwo wcale nie wykazywało chęci zmiany na lepsze tego, co i tak dobrze funkcjonowało, a przynajmniej tak im się zdawało. Kobieta mogła tylko nakreślić sprawę najlepiej, jak potrafiła, a reszta należała do wyższych rangą…
-…więc wydaje mi się, że powinno się coś z tym zrobić, nie sądzi pan?- dokończyła swoją ekscytującą wypowiedź.
Tęgi mężczyzna z małym wąsikiem, lekko zadartym nosem i przerzedzonymi włosami obserwował ją z niedowierzeniem w swoich błękitnych oczach. Przekrzywił delikatnie głowę na prawą stronę, jakby zmieniając położenie miał zobaczyć wyraźniej punkt widzenia zbzikowanej dziewczyny, która marnuje jego cenny czas.
-Czyli…- zaczął spokojnie- Czyli uważa pani, że nasz system jest zły?
-Tak- odparła całkowicie pewna swego zdania.
-Miło- zacmokał, jak to niegdyś miała w zwyczaju pani profesor Umbirge- Zwłaszcza, że ja to wymyśliłem…
-Och- Hermiona się zaczerwieniła.
Będzie jeszcze trudniej. Schody, po których miała wejść z małym wysiłkiem poczęły się przeobrażać w Mount Everest, które musi zdobyć zimą… Nikłe szanse…
-Znaczy… To w pewnym sensie dobrze funkcjonuje- mruknęła zakłopotana- Oceniają wyspecjalizowani ludzie, ale to się nie sprawdza, gdy przychodzi do prywatnych afektów- zakończyła niespokojnie bawiąc się swoimi dłońmi.
-Hmmm- Minister skubał prawą ręką swój wąsik- Nie odpuści pani, dobrze myślę?
-Doskonale pan myśli.
-Rozumiem…- zastanawiał się głęboko nad dalszym losem tej charyzmatycznej pannicy.
Musiał przyznać, że była dość dużym zagrożeniem dla jego systemu, ale spodobała mu się jej otwartość. I potrafiła wyjść obronną ręką z kłopotliwej sytuacji, w jaką ją wpakował mówiąc, że wykreował umowę między Stowarzyszeniem Psychologów a Ministerstwem. Podała odpowiednie argumenty, podobało mu się to.
-Zostaniesz psychologiem- uśmiechnął się widząc zaskoczenie na twarzy rozmówczyni- Ale na tak drastyczne zmiany, jakie proponujesz jest jeszcze zbyt wcześnie…
-Jak to?- oczy miała wielkie jak spodki- W takim razie, jak będę pracować w zawodzie?
-Jutro wrócisz do organizacji gotowa do pracy- powiedział rzeczowo- Jeżeli w ciągu roku wykażesz się pracowitością i zdolnościami, to zasiądziesz w radzie decydującej o przyjmowaniu kandydatów. Będziesz mogła zająć się obiektywizmem i sprawiedliwością… Zadowolona?
-Tak…- nie spodziewała się takiego przebiegu zdarzeń.
-W takim razie, miło było gościć tak znamienitą postać, panno Hermiono Granger.
-Mnie także było miło, do widzenia.
Z szeroko otwartymi oczami i równie szeroko otwartą buzią wyszła z Ministerstwa Magii…
-Jest!- krzyknęła szczęśliwa, jak nigdy.
Teraz będzie mogła rozbić tę zgniłą skorupkę pełną fałszu od wewnątrz.
………………………………………..
Zamyślony Dracon Malfoy wszedł do Biura Aurorów z zamiarem błagania szefa o możliwość powrotu do łask szybciej niż przewidywał to kodeks. Dla niego dzień bez pracy oznaczał chwile do namysłu, a myśli są złe… Przynajmniej nie chce ich teraz, nie po poranku ze łzami Kate. Dziwił się sobie, że w tak odruchowy sposób się stacza. Odruchowo wykorzystuje zakochane kobiety, rani je, bo… Bo cham jest samolubny! Sądzicie, że myśli o ich możliwym przyszłym cierpieniu, gdy budzi się z kolejną kobietą w łóżku? Nie, on ma nadzieję, że w końcu się zakocha… Ot, gadzina!
-Draco? Tak szybko do nas wracasz?- po drodze spotkał przyjaźnie uśmiechającego się Harrego.
-Cóż, nie mogę żyć bez pracy- odwzajemnił uśmiech.
-To mnie oddaj to zawieszenie.
-Bierz.
W dobrym nastroju zapukał do drzwi Oliwera.
-Jeżeli jesteś wysokim blondynem i masz na imię Dracon Malfoy, to nie masz na co liczyć!- bas szefa zmył uśmiech z twarzy mężczyzny.
Nie prosząc o pozwolenie wszedł do pomieszczenia i wbił wzrok w sylwetkę przyjaciela, który wyraźnie miał okazję przykładnie ukarać pracoholika, który potrzebuje swojego uzależnienia.
-Nie rób mi tego, Oliwer- Draco spokojnie i wyraźnie wypowiedział każde słowo.
-Pierwszy raz mam okazję wysłać cię na odpoczynek i myślisz, że z tego nie skorzystam?- zaśmiał się ironicznie brunet.
-Ale…- blondyn napiął mięśnie twarzy.
-Jejku, Draco! Co jest z tobą? Każdy musi kiedyś odpoczywać!
-Nie chcę, zrozum- zdeterminowany mężczyzna usiadł naprzeciwko szefa- Póki nie przydzielisz mi nowej roboty, nie ruszę się stąd, rozumiesz?
Przez całe piętnaście minut siedzieli wpatrując się sobie prosto w oczy. Żaden nie chciał ustąpić temu drugiemu. Racja była po stronie Oliwera. Zresztą, nie tylko racja, lecz także kodeks. Oczywiście mógł zwolnić przyjaciela z tej KATORGI, jaką był tydzień wolnego czasu… Każdy normalny człowiek na skrzydłach wyfrunąłby z pracy, ale nie Draco. On potrzebował jej jak powietrza.
-Nie- mruknął szef.
-Czemu robisz takie zamieszanie z powodu jednej sprawy?- podenerwowany Malfoy uderzył pięścią o biurko kolegi.
-Zamieszanie?!- prychnął Oliwer- Człowieku, nie wiesz, co mówisz. Gdyby, choćby kawałeczek akt trafił w ręce prasy, to koniec. Opublikowana porażka Aurorów. Na Boga, Draco- szepnął z naciskiem- Przez nas umarła jej matka, a mordercy nie złapaliśmy.
-Rozumiem, ale to był jednorazowy błąd, którego już nie powtórzę…
Oliwer tylko pokręcił głową i westchnął głęboko.
-Zejdź mi z oczu, nałogowcu- uśmiechnął się delikatnie- Jutro dostaniesz sprawę. Teraz wracaj do domu i zamartwiaj się z powodu tych ostatnich godzin wolności.
-Dzięki!- usatysfakcjonowany Malfoy rozluźnił mięśnie, które wcześniej były spięte- Ucałował bym cię, gdybyś był długonogą blondynką…
-Ale nie jestem- sarkastycznie przerwał Oliwer.
-Tak, do jutra…- momentalnie wyszedł, by oznajmić światu swój powrót do żywych.
-Głupi…- zaśmiał się szef- Ale przynajmniej nie ma z nim nudy.
Różni są ludzie na świecie. Jedni z nich to całkowici lenie, którym brak motywacji do jakiegokolwiek działania, jak choćby codziennego mycia… Ohyda… Kolejnych cechuje nadpobudliwość ruchowa, jest ich pełno wszędzie, zaczynają setki czynności, ale rzadko coś kończą. I trzecia kategoria, która spokojnie i wytrwale dąży do swoich celów… I oczywiście je osiąga… Kim jest Malfoy? Zdecydowanie tym spokojnym typem, czego nie można powiedzieć o Hermionie Granger.
-Draco, coś ty taki wesoły?- na korytarzu prowadzącym do wyjścia z Ministerstwa nasz bohater spotkał Ministra Magicznej Sprawiedliwości.
-Miło cię widzieć, George- uśmiechnął się szeroko na widok kolegi- Właśnie dramatyczny początek dnia zneutralizowała wspaniała nowina…
-Tak? Wyobraź sobie, że w moim przypadku jest identycznie- Draco już wiedział, że usłyszy kolejną fascynującą opowieść znajomego, ale mino to przystanął, bo uznał, że nic nie jest w stanie zniszczyć jego zadowolenia- Rano pokłóciłem się z Hit`em, wiesz którym?
-To ten od psychologii i takich tam?- zapytał Malfoy.
-Tak, dokładnie ten- kontynuował Minister- Wyobraź sobie, że drań dobierał się do mojej żony, gdy ta poszła do niego w zaufaniu, by zwierzyć się z życiowych rozterek. I wiesz, co jest najgorsze?
-Co?
-Że nie mogę go wyrzucić z pracy. Nic nie mogę zrobić, bo ma kontrakt, którego nic nie przebije… Ale, wyobraź sobie, że niedawno była u mnie przezabawna młoda dama, która również była napastowana przez Hit`a. Stary dureń z niego. Nie wiedział nawet, że zabierał się za Hermionę Granger, a ją przecież każdy zna… A przynajmniej z imienia i nazwiska, bo z widzenia niekoniecznie…
-Do kogo Hit się dobierał?- Malfoy wytężył umył, bo niedowierzał temu, co słyszy.
-Do mojej żony- powtórzył Georg.
-I do kogo jeszcze?- nadal dopytywał się blondyn.
-Do Hermiony Granger, nie mów, że też jej nie znasz…
-Znam, jesteśmy w tym samym wieku. Razem chodziliśmy do Hogwartu- powiedział bardziej do siebie niż do rozmówcy- Ale mów dalej, co z tym Hit`em?
-Nawet nie wiesz, jak śmieszna jest ta kobieta.
„Oj, chyba wiem”- Draco pomyślał o zakupach i przygodzie z Sony`m.
-Wyobraź sobie, że ta Granger została odrzucona przez Komisję Psychologów, bo Hit dostał od niej po twarzy, gdy się do niej kiedyś tam dobierał. Postanowiła przyjść do mnie i poprosić o prawa do samodzielnej działalności, bez zezwolenia Rady i bez tych koniecznych dwóch lat przepracowanych wśród nich. Rozśmieszyła mnie, bo to przecież jest niemożliwe, a umowa nie do ruszenia… Za to, wiesz, no co mogłem sobie pozwolić?
-Na wcielenie jej w skład tamtej grupy psychologów?- Draco bardziej stwierdził niż zapytał.
-Psujesz mi zabawę- Georg udał obrażonego, ale jego oczy wciąż się śmiały- Wykorzystałem moje znajomości i wpływy, wiec większość Komisji nie mając wyboru zgodziła się na jej obecność wśród nich. Sama nie może otworzyć działalności, ale rozbije ich od wewnątrz… W co nie wątpię, jest piekielnie zła na Hit`a.
-Muszę uciekać…- szepnął zamyślony Malfoy i wyszedł z Ministerstwa nie żegnając się z Georgerm.
Ten tylko wzruszył ramionami i poszedł dalej zachwycając się nad swoim sprytem.
Z każdą chwilą Hermiona była dla blondyna większą tajemnicą. Zaczęło się niewinnie, od kilku zdań z kartoteki. Sądził, że nigdy nie powróci do jego myśli… A w Hogwarcie miał do niej słabość. Podobała mu się, dlatego często kręcił się koło niej. Przezywał ją, by zwrócić na siebie uwagę, ale to wcale nie pomagało… W końcu minęło, po szkole. I nie przypuszczał, że wróci to do niego z podwójną siłą. Nie była już ładną dziewczyną z Hogwartu, a kobietą, która stanowiła dla niego zagadkę i wciąż zaskakiwała. I aby rozwikłać jej wszystkie tajemnice musiałby się do niej zbliżyć… Tylko jak?
Siedział wieczorem w salonie z filiżanką herbaty i rozprawiał nad Granger, kiedy merdający ogonkiem przyjaciel zaczął napastować zimnym noskiem jego dłonie.
-Sony, teraz?- zapytał zrezygnowany.
-Może go wyprowadzić?- zapytał stojący w pogotowiu lokaj.
-Nie, to mój obowiązek- westchnął cicho i z oporami podniósł się z czarnej kanapy-Chodź, staruszku.
Wyciągnął różdżkę i wyczarował szkarłatną sycz, by upiąć swojego wyrywnego pupila. Ten mruknął niezadowolony tym zniewolenie.
-Przepraszam, staruszku, ale nie chcemy, byś znów wywrócił naszą sąsiadkę, prawda?- uśmiechnął się do merdającego ogonem zwierzęcia…
Czytelniku, wyobraź sobie cichą i ciemną ulicę spokojnej dzielnicy swojego miejsca zamieszkania. Delikatne światło latarni oświetla ci drogę do domu, a ty ufnie brniesz do przodu. Czujesz ten subtelny wiatr, który gładzi twoją skórę. Środek lata, wolność i cisza… Jakby nie było zła, tylko ta upojna chwila, kiedy bez strachu idziesz ciemną ulicą… A teraz wyjdź ze swojego bezpiecznego domu prosto w ciemność… I co czujesz? Czy powietrze nadal jest tak niewinne, jak to opisane? Czy czujesz się spokojne i bezpieczne, mimo że nie wiesz, co może czaić się w ciemnościach? Nie… Dlaczego? Bo to jest właśnie rzeczywistość. Miejsce, od którego Hermiona Granger uciekała, które ją parzyło jak ogień. Szara esencja spowijająca zwykłych ludzi, mugoli. I choć mogłoby się wydawać, że świat magii jest sto razy lepszy, to przecież zło dobru jest zawsze równe. Ich dawka dobra i zła jest dziesięć razy większa niż nasza. Potwory, demony… U nas największy morderca nie jest w stanie tak przerazić swoim widokiem, jak bazyliszek, czyż nie? Cóż, nasza bohaterka tego nie wiedziała, póki nie dopadła jej owa szara rzeczywistość.
Był późny wieczór, kiedy Hermiona wracała do domu po swojej codziennej przechadzce. Lubiła obserwować gwiazdy, poza tym… Przecież mieszkała w tak porządnej dzielnicy Londynu. Ukończyła Hogwart, przyjaciele byli zajęci karierą, a ona odpoczywała, by za tydzień podjąć pracę w Dziale Odkryć. Chciała jak najlepiej wykorzystać wszystkie swoje umiejętności. Nie mogła pozwolić, by cała wiedza, jaką przez te wszystkie lata zdobywała wyrzekając się wielu zabaw poszła na marne. Uśmiechała się radośnie, bo wszystko, co sobie skwapliwie zaplanowała właśnie się spełniało… Warto był stąpać twardo po ziemi, gdy inni pozwalali sobie na szaleństwa. Być może straciła kawałek dzieciństwa, ale nie na marne. Voldemort pokonany, najlepszy wynik w historii Hogwartu jest, wymarzona praca zapewniona. Czegoż tu więcej chcieć?
Właśnie zbliżała się do ostatniego zakrętu, za którym stał jej spokojny dom, gdy dobiegł do niej straszliwy krzyk. Serce jej przyspieszyło, w gardle zaschło.
-Mama…- szepnęła i popędziła przed siebie, by ratować rodzicielkę…
-Nie!- Hermiona obudziła się zlana potem.
Oddychała równie niespokojnie, a serce łomotało jej jak szalone. Znów to samo… Czy kiedyś zazna wreszcie spokoju? Zawiedziona swoim umysłem westchnęła głośno i zapaliła światło. Odziana w satynową koszulkę nocną poszła do kuchni, by wyjąć z lodówki mleko. Tak, wreszcie zrobiła zakupy bez kolizji z sąsiedzkim psem… I samym sąsiadem, choć musiała przyznać, że było na kogo popatrzeć… Chwilowo była całkowicie rozbudzona. Adrenalina uderzyła jej do głowy i równie dobrze mogłaby już nie kłaść się spać. Zegarek pokazywał trzecią, więc powinna włączyć swoją kojącą muzyczkę i wyobrażać sobie plażę na Hawajach… Wszystko cudownie, ale jak długo można leżeć na Hawajskich plażach?
-Może zmienię sobie repertuar i wybiorę się w góry? Od tego plażowania mogę przytyć…- jak zwykle próbowała obrócić w żart swoją małą ułomność.
Usiadła na łóżku ze szklanką mleka i wpatrywała się w zasłonięte żaluzjami okno. Beznamiętnie sączyła swój bezalkoholowy trunek, który pozostawił po sobie białe ślady w postaci tak zwanych wąsów. Spokojnie wytarła resztki mleka i odstawiła naczynie na szafkę nocną. Zasłonięte okno i świeże powietrze pukające do szyby nęciło ją, by wyjść na dwór. Zdrowy rozsądek zalecał jej odpoczynek, bo przecież miała zacząć ciężką przeprawę w Agencji Psychologicznej… Tylko, kto powiedział, że Granger ma jakikolwiek rozsądek, a o zdrowym nawet nie śmiem mówić.
-A może by tak krótki spacerek?- wpadła na szalony pomysł.
Hermiona czasami przypominała małe dziecko, które robi tylko to, czego mu zabronią… Ech… Ale wiecie, jednego jej zazdroszczę. Kiedyś sobie pomyślałam, że marzenia są tylko dla dzieci, które lubią kolorować swój mały świat, tymczasem marzenia są bardziej potrzebne ludziom dorosłym, którzy już zapomnieli, że byli kiedyś tymi beztroskimi istotami. Ja z bólem serca przyznam się, że zapomniałam jakie to uczucie, nie mieć zmartwień… Natomiast nasza bohaterka nawet będąc dorosłą i nosząc ciężkie brzemię na swych barkach nie zapomniała, że marzenia i małe szaleństwa są także dla niej.
Naciągnęła więc w pośpiechu swój wygodny dres, związała włosy w coś, co miało przypominać kucyk i wyszła ze swojego domowego zacisza. Sen, który miała przed chwilą przypomniał jej, że nadal lubi przyglądać się gwiazdom i nie zrezygnuje z tego, nawet gdyby miała za nią biegać cała masa morderców z różdżkami w rękach.
-Dokąd się pani wybiera o tej porze?- zapytał nocny stróż zastępujący Tony`ego.
-Na przechadzkę- uśmiechnęła się szeroko do zmęczonego mężczyzny.
-Towarzyszyć pani? Taki spacer to nie jest rozważny pomysł, nawet w takiej okolicy…
-Nie- przerwała mu- Proszę nie psuć mi wyobrażeń…
Zdziwiony i zaintrygowany stróż przyglądał się zwariowanej kobiecie, która śmiejąc się do siebie zniknęła za drzwiami prowadzącymi na dwór.
Świeże ciepłe powietrze dostawało się do jej płuc. Zapamiętywała szczególnie piękne chwile po zapachach, a to powietrze przywoływało jej na myśl Paryż… To były jej ostatnie wakacje spędzone z rodziną w pełnym składzie. Byli tacy beztroscy i szczęśliwi. Wtedy myślała, że tak będzie zawsze…
-Kłamczucha ze mnie…- zaśmiała się gorzko- Nawet samą siebie okłamuję, a to już podchodzi pod masochizm.
Stąpała po cichej uliczce oświetlonej tylko światłem latarni. Coś jej ten widok przypominał, nawet niebo było równie przejrzyste i gwiaździste. Może i była inna, bardziej beztroska, ale trzymała różdżkę w pogotowiu…
………………………………………………
-Panicz jeszcze nie śpi?- lokaj stanął w drzwiach salonu.
Draco leżał na kanapie z książką w ręku. Lubił czytać w nocy, to mu przynosiło ukojenie po całodziennych zmaganiach z całym światem. Lektura była jedynym miejscem, gdzie pozwalał się ponosić wyobraźni, gdzie odrywał się od ziemi… On także podświadomie chciał latać, w sensie metaforycznym…
-Przecież znasz moje zwyczaje- powiedział spokojnie nie odrywając się od czytadła.
Ten zaufany i dyskretny personel liczący dwadzieścia osób osobiście skompletował i poznał. Po głosie był w stanie stwierdzić, z kim rozmawia. Ufał swoim pracownikom, więc pozwalał im wkraczać w każdą sferę jego prywatności. Zresztą, czy on miałby się czego krępować? W całkowicie aseksualny sposób traktował kobiety, które pracowały w jego domu, one jego także. Bez wstydu, czy zażenowania wchodziły mu pod prysznic, by przekazać jakąś ważną informację. A lokaj, który miał z nim najczęstszy kontakt miał nieco po sześćdziesiątce i był raczej jego opiekunem niźli pracownikiem.
-Oczywiście, że znam- odparł owy lokaj- Ale uważam, że powinien panicz położyć się spać, bo jutro musi panicz iść do pracy. Na własne życzenie…
-…choć znam twoje zdanie na temat konieczności odpoczynku- dokończył rozbawiony mężczyzna- Zawsze mówisz to samo, wiesz?- oderwał się od książki i skupił się na swoim lokaju.
-W nadziei, że przemówię paniczowi do rozumu- staruszek uniósł delikatnie jedną brew.
-Za chwilę się położę- chciał powrócić do lektury.
-Marsz do łóżka- powiedział stanowczo pracownik.
-Daj spokój, to nie działa…
Podenerwowany lokaj zgasił światło pogrążając siebie i Malfoya w ciemnościach.
-Mike, bo cię zwolnię- ostrzegał Draco.
-Powtarzam, marsz do łóżka…
-Dobrze, już dobrze- chłopak przewrócił oczami.
Doskonale wiedział, że nie wyrzuci tego człowieka, był do niego przyzwyczajony. Poza tym miał słabość do jego ciętego języka, ojcowskiego podejścia, cokolwiek to oznaczało… Blondyn widział w Mike`u coś więcej niż tylko pomarszczoną skórę i olbrzymi wigor sześćdziesięciolatka. On w nim widział ojca, którego nie dostał szansy mieć wcześniej… Lokaj był z nim dopiero i aż od trzech lat, a wraz z tymi latami przejrzał na wylot wszystkie zachowania notoryczne i te mniej notoryczne swojego podopiecznego.
-Grzeczny chłopiec- Mike włączył z powrotem światło…
-Wyłącz!- niespodziewanie zażądał Draco.
Wystraszony lokaj od razu wykonał prośbę swojego szefa. Ten natomiast ujrzał coś wyjątkowego przez okno salonu. Powoli do niego podchodził nie wierząc w to, co widzi.
-Paniczu, coś się stało?- szepnął zaniepokojony człowiek.
-Ta dziewczyna zaskakuje mnie na każdym kroku- powiedział raczej do siebie niż Mike`a- Chyba jednak nie pójdę tak szybko spać.
Wciąż był jeszcze ubrany, jak w ciągu całego dnia, więc w przeciwieństwie do Hermiony nie musiał naciągać na siebie ulubionego dresu… I nie musiał związywać włosów? Nie musiał, bo nie miał czego… Znaczy, nie miał tak długich włosów… Dobrze, nieważne. W każdym bądź razie wyminął zaskoczonego pracownika i pospiesznie wyszedł z domu.
-Co on znów kombinuje?- lokaj podszedł do okna chcąc zobaczyć to, co tak zaintrygowało Dracona.
I co ujrzał? Kobietę idącą przez ulicę tanecznym krokiem. Nie wyglądała wcale na piękną, zwłaszcza w tym ubraniu… I te związane w nieładzie włosy. Pewnie uciekła oddziałowi psychiatrycznemu z Munga.
-Kim ona jest, że Draco tak za nią pobiegł?- zapytał sam siebie staruszek.
Malfoy nie zwróciłby na nią najmniejszej uwagi, a o bieganiu za tą pannicą nawet nie było mowy… Chyba, że ją znał. To zmieniało postać rzeczy. Tylko kogo on w niej zauważył? Mike pierwszy raz od momentu poznania chłopaka widział go biegającego za kobietą. Zawsze to one pędziły za nim, aż się kurzyło. A tu coś takiego?
-Nie mnie, staremu do takich rzeczy- pokręcił głową w niedowierzaniu i poszedł położyć się spać.
………………………………………………..
Życie potrafi być takie piękne, gdy skupiamy się na prostych rzeczach, jakimi z pewnością są spacery w blasku księżyca. Porusza to nawet najbardziej zatwardziałych pesymistów na świecie. A Hermiona była zdecydowaną optymistką, więc swój zachwyt poszerzyła o tańce… A właściwie poruszała się tak, jak wiatr wiał. Przymknęła oczy i ulatywała wraz z nim w nadziei, że kiedyś i ona stanie się wiatrem, niewidzialnym kochankiem w upał i najgorszym wrogiem w srogą zimę…
-Kocham cały świat!- krzyknęła głośno, ale nikt się nie obudził…
Nikt? Czyżby? Ktoś nawet nie zasnął…
Nadal subtelnie się poruszała z przymkniętymi oczami i nie widziała niczego. Natomiast rozbawiony Draco przyglądał się jej rozpromienionej twarzy, jej szczupłej sylwetce owiniętej w workowaty dres, jej pięknych kobiecych dłoniach i… Bosych stopach?!
-O, jak ja kocham cały świat…- powtórzyła nieco ciszej.
-Czyli mnie także kochasz?- zapytał mężczyzna trzymający ręce w kieszeniach i obserwujący tę abstrakcyjną dziewczynę.
Wystraszona Hermiona natychmiast szeroko otworzyła oczy i skierowała różdżkę w stronę Dracona. Serce tak gwałtownie jej podskoczyło, że nie mogła załapać oddechu. Nagły przypływ strachu i gorąca zakłócił jej widoczność i dopiero po kilku sekundach zobaczyła uśmiechającego się sąsiada, który najwyraźniej traktował ją z przymrużeniem oka.
Opuściła różdżkę i czekała na jego reakcję.
-Skoro kochasz cały świat to mnie także- kontynuował wlepiając w nią swoje zniewalające stalowe ślepia.
Zamrugała kilkukrotnie marząc, żeby to był tylko sen, ale niestety realność kazała jej wymyślić dobrą odpowiedź, czy chociażby ciętą ripostę. Miała wrażenie, że chłopak z niej kpi…
-Ty…- zaczęła licząc na to, że odpowiedź sama przyjdzie.
-Co „TY”?- drążył rozbawiony Malfoy.
-Ty nie należysz do mojego świata- i przyszła.
Zaskoczyła go tą odpowiedzią, bo spodziewał się raczej czegoś mniej inwazyjnego. Czegoś wymijającego, co było bardziej w stylu Hermiony Granger… Jaką znał… Postanowił wykorzystać daną mu okazję i czegoś się o niej dowiedzieć, bo przegapił pewien etap w jej życiu, i to mu nie dawało spokoju. Słysząc jej nazwisko, czy chociażby imię od razu podświadomie wytężał słuch…
-A jak wygląda twój świat?
Stał przed nią największy życiowy wróg tuż po Voldemorcie i zwyczajnie usiłował z nią porozmawiać. A ona nie czuła najmniejszych oporów, by wytłumaczyć mu, na czym jej filozofia polega. Jakaś chemia sprawiała, że nabierała w jego obecności pewności siebie…
-Popatrz na niebo- mruknęła dziwnie spokojna.
Chłopak podążył za jej wzrokiem, by wyginając szyję do tyłu i móc w niewygodnej pozycji poobserwować migocące gwiazdki. Też mu rozrywka…
-I co widzisz?- kobieta wyprostowała głowę i mogła wreszcie bez skrępowania nasycić się widokiem ciała Malfoya, który usiłował coś zobaczyć w tych całych gwiazdach.
Męskie rysy twarzy, szerokie ramiona i wąskie biodra… Oj, miał mięśnie, ale naturalnie wyglądające. Zrobiło jej się gorąco, gdy odruchowo popatrzyła na jego pupę…
-Gwiazdy?- zapytał odrywając ją od rozmyślań na temat jego tyłu.
Uratowało ją jedynie to, że wciąż patrzył w niebo, co zdecydowanie ukrywało jej rumieniec zawstydzenia.
-Coś jeszcze?- Pytała dalej, a jej głos był nienaturalnie zachrypnięty.
-Księżyc?- wykrzywił twarz w grymasie niezrozumienia jej intencji- Czy to jakaś gra?- z ulgą wyprostował głowę i spojrzał na kobietę.
W sumie, to wolał patrzeć na nią niż na te niebiańskie błyskotki, które wcale nie miały powiązania ze spełnianiem życzeń.
Zmrużyła oczy i już wiedziała, że niczego z niego nie wyciągnie. Był zbyt realistycznie nastawiony do świata… I kogoś jej nawet przypominał… Kogoś, kim była tak niedawno.
-A wiesz, co ja widzę?
-Nie, ale bardzo mnie to interesuje- powrócił do swojego uśmieszku.
-Ja widzę magiczną noc, podczas której mogę znaleźć swoją własną spadającą gwiazdę, która spełni moje życzenie…
Nie wytrzymał i prychnął z powodu duszonego śmiechu. Ostro go zmierzyła spojrzeniem.
-Potrzebujesz gwiazd, by spełnić swoje marzenia? Cóż to za bajki…- naigrywał się z niej.
-Po co ja w ogóle z tobą rozmawiam. Nigdy tego nie zrozumiesz- pokiwała głową z zażenowaniem i popatrzyła na niego, jak na najgorszą szumowinę.
-Masz tak odrealnione marzenia, że aż potrzebujesz pomocy gwiazd?- śmiał się w najlepsze, gdy ona była poważna.
-Tylko jedno niemożliwe do spełnienia- powiedziała praktycznie niedosłyszalnie, lecz Malfoy zawsze słyszał to, co usłyszeć chciał.
-Jakież to, chcesz trafić do krainy pełnej słodyczy i szczęścia… I POKOJU NA ŚWIECIE?- nie potrafił zachować powagi przy tak niecodziennym widoku.
Hermiona była zabawna nawet wtedy, a może zwłaszcza wtedy, gdy o tym nie wiedziała. Stała boso w dresie na dworze i mówiła o marzeniach… I jak tu nie mieć do niej słabości?
-Kretyn!- krzyknęła niespodziewanie i pobiegła do swojego domu.
Zostawiła go samego z rozwartą buzią i zdziwieniem malującym się na twarzy. Czy Draco stanie się monotonny, jeżeli znów powie, że go zaskoczyła? Nie… Wcale…. Bo oczywiście w świecie magii to jest normalne, że spotyka się dawne przemądrzałe dziewczynki ze szkoły wyginające się w dziwny sposób na ulicy, gdzie za sąsiada ma się swojego dawnego wroga… A wszystko to w mistycznej dresowej scenerii… Tak… Spodziewał się tego…
I oczywiście zdroworozsądkowa część Malfoya, która zajmowała o wiele za dużo miejsca w jego świadomości nie powalała mu dopuścić myśli, że istnieją mniej twardo stąpający po ziemi ludzie niż on sam. Jednym słowem kolokwialnie mówiąc ZAWALIŁ! I to na całej linii. Stracił szansę bliższego poznania tej pokręconej istoty. Chyba, że szybciej zapomina nieuprzejmości niż gwiazdy spadają…
-Tak, zwłasza po tym, co mi opowiedział Minister Magicznej Sprawiedliwości o Hit`cie… Głupek ze mnie…
Popatrzył jeszcze raz na apartamentowiec Granger i wrócił do siebie, by choć przez chwilę zaznać trochę snu…
A Hermiona miała pełne prawo do swojego niemożliwego do spełnienia życzenia... Odzyskać matkę...
Zbuntowana, zdeterminowana… Czy tak można nazwać kobietę, która arogancko zarzuciła nogi na biurko w swoim gabinecie i z cynicznym uśmieszkiem na ustach patrzyła na Hit`a? Nie… Hermiona Granger była piekielnie zła na cały świat, a raczej na rzeczywistość, która ją tak dotkliwie ugodziła w delikatne serce. Co się stało? Jej idealistyczne podejście do wszystkiego zostało zgniecione i wyrzucone do kosza z momentem przekroczenia progu Agencji Psychologicznej. Nie tego się spodziewała… Na pewno nie tego… Już wam to opowiadam. Wszystko zdarzyło się w ciągu jednego pełnego wrażeń dnia…
Hermiona była przekonana, że robi coś wielkiego, że może małymi kroczkami zmienić hermetyczne środowisko Psychologów w świecie magii. Ale musiała zacząć od wtopienia się w tłum beznamiętnych, odzianych w czerń pracowników. Podniecona wstała wcześnie rano, skumulowaną energię rozładowała nieco biegając. Następnie wzięła długi i orzeźwiający prysznic, by w końcu przywdziać to czarne przebranie. Dużo ją to kosztowało, bo uciekała od tego koloru od śmierci swojej matki. Tak długo nosiła w sercu czerń, że żałobny kolor od razu przypominał jej nieruchomą i pozbawioną życia twarz rodzicielki. Jednak nie była subtelną mimozą, umiała walczyć, gdy tego wymagały jej ideały. A chwilowo zdecydowała się ratować swoją twarz… Dosłownie i w przenośni… Po pierwsze, bardziej się bała, że nie będzie mogła na siebie spojrzeć, jeżeli nie podejmie wyzwania… Z drugiej jednak strony… Potrzebowała makijażu, bo kolejna bezsenna noc nie dodała jej urody. Potem tylko pospieszne śniadanie i wyruszyła na pole bitwy. Przywdziała maskę sympatycznej paniusi i śmiało weszła do budynku Agencji Psychologicznej. Pierwsze, co przykuło jej wzrok, to kobiece uosobienie morderczego piękna w postaci recepcjonistki, która nie wykazała się uprzejmością przy ostatnim spotkaniu.
Kąciki ust Granger uniosły się nieznacznie. Od razu było widać, że nie przepuści tej okazji. Chciała być złośliwa… Oj, zasłużyła na to. Pewnym krokiem podeszła do kobiety.
-Dzień dobry- powiedziała dziarsko.
-To znowu ty?- mruknęła zniesmaczona recepcjonistka.
-Jak widać- okręciła się w koło- I nigdzie się już nie wybieram- szepnęła nachylając się nad blatem recepcji.
-Mam wezwać ochronę, czy odejdziesz sama?- kobieta wykrzywiła twarz w grymasie odrazy.
-Nie, słonko- Hermiona uśmiechnęła się najszerzej, jak tylko potrafiła- Najlepiej byś zrobiła, gdybyś mi wskazała moje biuro…
-Co?!- krzyknęła zaskoczona i oburzona blondynka.
-Właśnie to- zakończyła usatysfakcjonowana brunetka.
-Spokojnie, Nina. Ja się nią zajmę- odezwał się męski głos tuż za plecami Granger.
Właściwie, to spodziewała się tego widoku. Stary, pomarszczony i do cna zły pan Hit. Nic dodać, nic ująć. Wydaje mi się, że czasami przedstawiali tak Mefistofelesa, tylko rogów brak… Chociaż, kto go tam wie.
-Najpierw sam sobą się zajmij, gburze- Nasza bohaterka nie wytrzymała tej presji.
Rozumiem ją, ciężko jej było powstrzymywać się, by nie uderzyć mężczyzny w twarz, więc chociaż te nieuprzejmości można jej wybaczyć. Wściekłe ogniki w oczach wystraszyły Hit`a. Pluł sobie w brodę, że żona Ministra Magicznej Sprawiedliwości tak go kusiła. Gdyby nie ta niepohamowana żądza, to pewnie teraz nie musiałby znosić nastrojów tej nic nieliczącej się kobiety, która pewnego dnia wstała z pomysłem zostania Psychologiem. Na Boga, przecież tu trzeba mieć jakieś umiejętności… Trzeba umieć słuchać, rozumować, powstrzymywać swój niewyparzony język… Ale przygotował już dla niej jedną ciekawą atrakcję. Jeżeli wszystko dobrze pójdzie, to już dziś pozbędzie się niepotrzebnego balastu.
-Zaprowadzę cię do biura-pominął jej nietakt mimo uszu.
Nasza bohaterka grzecznie poszła za swoim przewodnikiem. Mijała zapracowanych ludzi w czarnych ubraniach… Jak na pogrzebie… A więc doskonale wpasowała się w tę żałobną gromadkę. Ciekawi mnie tylko jedno, jak ludzie mają wyleczyć swoje chore dusze, gdy rozmawiają z beznamiętnym, pozbawionym wyrazu żałobnikiem? Zaiste, zagadka… W każdym bądź razie Hermiona pasowała do reszty, lecz tylko ubiorem.
-Rozgość się. Za godzinę masz pierwszego pacjenta- powiedział Hit, gdy znaleźli się przed starymi dębowymi drzwiami.
-Co mam za godzinę?- zdziwiła się kobieta.
-Pacjenta- uśmiechnął się ironicznie- Nie myślałaś chyba, że ta praca polega na piciu herbatki w wygodnym fotelu?- wpatrywał się w nią intensywnie.
A podobała mu się nadal, mimo tego, że miała chęć mordu w oczach. Pociągała go tą swoją marzycielską postawą. W innych okolicznościach… Kto wie?
-Nie, oczywiście, że tak nie myślałam- obruszyła się- Ale tak nagle, tak szybko?
-Jest nas niewiele, więc do roboty…- zaśmiał się mrocznie i zostawił ją z mętlikiem w głowie.
Nie wiedziała, co ma ze sobą począć. Nie była przygotowana do jakiegokolwiek poradnictwa. Nawet nie miała pojęcia, jak rozmawiać z tym kimś, kto ma do niej przyjść. O co tu w ogóle chodzi? Ten facet był bardziej demoniczny i sprytniejszy niż przypuszczała.
Z szeroko otwartymi oczami weszła do swojego biura. Standardowe wyposażenie. Wielkie biurko, szafki z książkami poradniczymi, słynna kozetka, fotele, mały stolik i wielkie okno, przez które do środka wpadały wesołe promyki światła. A wszystko to było bez wyrazu… Takie bezpieczne umeblowanie, jak z wystawy sklepowej.
Podenerwowana przechadzała się po całym pomieszczeniu i odliczała czas. A ten ciągnął się w nieskończoność, jakby akurat teraz zechciał zwolnić. Ale sobie obrał moment! Wskazówka stanęła na wyczekiwanej godzinie, a Hermiona wstrzymała oddech…
-Dzień dobry- w drzwiach stanęła staruszka, którą poznała w Ministerstwie.
-Witam- bezwiednie otworzyła usta w zaskoczeniu.
Uśmiechnięta wariatka bez zbędnych słów i ceregieli położyła się na kozetce. No tak, pewnie zna to wszystko na pamięć. Granger od razu, od pierwszego spotkania wiedziała, że coś jest nie tak z tą staruszką.
-Zaczynamy?- zapytała kobieta niepewna reakcji Hermiony.
Zachęcona bezpośredniością pacjentki wzięła z biurka plik papieru oraz samopiszące pióro i usiadła na kanapie naprzeciwko staruszki.
-Myślę, że możemy zacząć- potwierdziła brązowowłosa.
-Wspaniale!- krzyknęła zadowolona- Ale to światło razi!- znów krzyknęła, ale tym razem emocje były negatywne.
I tak przechodziła kolejno prze złość, smutek, radość, melancholię… Na przemian śmiała się i rzewnie płakała. Potem znów krzyczała. Hermiona zaciskała pięści i usiłowała skupić się na słowach pacjentki. Tylko, że to, co mówiła, nie mało żadnego sensu. Staruszka opowiadała o latających rybach, potem nagle te ryby jeździły na rowerkach, ale ostatecznie ryb nie było, bo to jej dzieci były rybami, ale dzieci nie były rybami, bo zjadły te ryby… Granger nie mogła zrozumieć paplaniny chorej duszyczki.
-…i nareszcie, te ryby nie były w dzieciach, ani dziećmi. Tu chodziło o imię mojego syna, bo widzi pani, on ma na imię Fish, a ja nie potrafiłam obie przypomnieć imienia syna- zaczęła płakać, jakby jeszcze zostały jakieś chusteczki.
Akurat…
-Co się ze mną dzieje?- popatrzyła z nadzieją na Hermionę.
Potrzebowała fachowej porady, jakiejś nadziei. Traciła powoli pamięć, każda czynność była dla niej zawiłą zagadką, ale Granger nie była w stanie jej zrozumieć. Miała zbyt ścisły umysł i nie umiała czytać znaków oraz szukać różnych znaczeń jednego zachowania. Dla naszej bohaterki wszystko jest czarne lub białe… Tylko, że świat jest szary.
-Wie pani, co to może być?- Staruszka powtórzyła pytanie.
-Menopauza?- brązowooka zmarszczyła nos.
-Ale przekwitałam dawno temu- zaskoczyła się pacjentka.
W odpowiedzi Hermiona zerwała się z kanapy.
-Przepraszam, zaraz wracam- nie czekając na odzew wyszła z biura.
Rzucono ją od razu na głęboką wodę i wcale nie była z tego zadowolona. Zbyt niedoświadczona, by zostawić pod jej opieką tak ciężki przypadek… A może ona zwyczajnie nie nadaje się na Psychologa, jak stwierdził pan Edward Hit? Zupełnie nie wiedziała, gdzie się skierować, gdzie prosić o pomoc. Była do tego stopnia zdesperowana, że nogi same ją prowadziły do gabinetu znienawidzonego mężczyzny. Ale, co ona mu powie? Czy przyzna się do tego, że nie potrafi poradzić sobie z przypadkiem staruszki? Oczywiście, że nie! Nie zniesie uśmiechu satysfakcji tego głupca, który myśli, że jemu nie wytyczono żadnych granic. Z drugiej jednak strony nie mogła skrzywdzić kobiety swoją niekompetencją. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby pacjentka jeszcze bardziej pogrążyła się w chorobie. A Granger miała bardzo dobre serce żyjącej w swoim wyidealizowanym świecie marzycielki. Starała się żyć według reguły: POMAGAJ, A KIEDYŚ I TOBIE KTOŚ POMOŻE. Cóż, póki co nikt jej jeszcze nie pomógł uporać się z bałaganem w jej życiu. Nikt nie podał jej pomocnej ręki, by zamknęła raz na zawsze pewien rozdział w życiu. Ona natomiast szczerze wierzyła w swoje racje i przepełniona tą maksymą z drżącą ręką sięgała klamki drzwi Edwarda…
-Dostaniesz za swoje, Hit!- Jej dłoń zatrzymała się w połowie drogi.
Czujnie rozglądnęła się po całym korytarzu i zaciekawiona krzykami zbliżyła ucho do drzwi. Mogłaby przysiąc, że słyszała głos Ministra Magicznej Sprawiedliwości.
-Mylisz się, Georg!- To był pełen napięcia śmiech starszego zbereźnika.
-Ta dziewczyna ma w sobie więcej ognia niż sądzisz! Utoniesz razem z swoim zbudowanym z fałszu statkiem!- Tak, to z pewnością był Minister.
Zaintrygowana Hermiona usiłowała skupić się na rozmowie bardziej zbliżając się do drewnianej materii. Ciekawił ją podmiot rozmowy, jakaś kobieta…
-Granger?!- znów nerwowy śmiech Hit`a.
Uśmiechnęła się pod nosem. Czyli to ona ma w sobie tyle ognia? Drżyjcie narody przed jej pasją!
-Granger?!- powtórzył Edward- Zdziwi mnie, jeżeli już nie jest w drodze do mojego biura. Głupia, nawet nie poprosiła o akta pani Robinson!- prychnął- Niby jak zamierza ją wyleczyć nie znając nawet jej historii?! Polegniesz, przyjacielu. Polegniesz razem z tą głupią trzpiotką!
-Wierz mi, głupia to ona na pewno nie jest- Minister bronił jej z pełnym przekonaniem o jej wyjątkowości.
-Co jej po naukowych dokonaniach, kiedy rozumu jej brak?!
-Ona walczyła z Sam-Wiesz-Kim- ostrzegał jej obrońca- A jeżeli poradziła sobie ze Śmierciożercami Czarnego Pana, to ty będziesz dla niej zwyczajną przekąską! Żegnam!
Żegnam?!
-Cholera- szepnęła Hermiona nim całą zbieraną od rana energię włożyła w bieg ku swojemu gabinetowi.
W obawie przed bliskim spotkaniem z Ministrem Magicznej Sprawiedliwości oglądała się za siebie. Serce strasznie jej łomotało, jakby chciało wyskoczyć z jej klatki piersiowej. Wierzył w nią, a ona tak dokładnie dostosowała się do oczekiwań Hit`a! Jak mógł ją tak przechytrzyć!? Ją!? I wcale nie jest głupia! Nie podda się! Cała trudność polega na tym, że będzie musiała sama zapoznać się z mechanizmem tej pracy…
Odetchnęła głęboko przed ponownym spotkaniem ze staruszką. Przybrała sztuczny uśmiech i weszła do swojego biura, gdzie zastała swoją pacjentkę siedzącą na kozetce i przyglądającą się Hermionie z nieukrywaną ciekawością.
-Będę szczera- powiedziała Granger- To jest mój pierwszy dzień pracy, a mój szef, jeżeli pan Hit nim w ogóle jest, to bardzo nieuprzejmy i niemiły człowiek. Widzi pani, musimy przełożyć tę wizytę…
-Tylko szybko, bo nie mogę czekać…- mruknęła smutna staruszka.
-Jutro o dziesiątej mogłaby się pani tu zjawić?- kontynuowała brązowowłosa.
-Sądzę, że tak…- staruszka podniosła się z kozetki i podeszła do dziewczyny stojącej przy drzwiach- Dobrze ci z oczu patrzy, moja duszko...- powiedziała jej zamiast zwykłego pożegnania i zwyczajnie wyszła zostawiając Hermionę samą.
Nasza bohaterka postała jeszcze przez chwilę ciesząc się dobrymi słowami, jakimi ją dziś uraczono. Ma w sobie ogień, jest mądra i w dodatku dobrze jej patrzy z oczu… I jak tu nie być z siebie zadowoloną? Jej spokój zakłócała tylko jedna osoba… Dobrze, dwie, ale jedną z nich znała… Zacisnęła pięści i poszła do recepcji po akta swojej pacjentki.
Tak więc minął jej ten szalony dzień. Wróćmy do sytuacji obecnej… Już przypominam, Hit, cyniczny uśmiech Hermiony siedzącej z papierami pani Robison i zarzuconymi nogami na blat biurka. Pan Edward przyszedł się upewnić, czy jego plan naprawdę się nie udał. Nie mógł uwierzyć własnym oczom…
-Widzę, że czytasz…- zaczął nienaturalnie zachrypniętym głosem.
-…akta swojej pacjentki. To chyba jest całkowicie naturalne, czyż nie?- uniosła prawą brew, a uśmiech jej nie opuszczał ani na chwilę.
-Wszyscy już poszli do domów…
-Nie zamierzam się z tobą przespać- znów mu przerwała.
-Siedzisz po godzinach pracy- usilnie starał się panować nad emocjami, choć kobieta powoli wytrącała go z równowagi.
-To grzech?- odłożyła papiery na biurko i zdjęła z niego nogi.
-Nie, ale…
-Ale, co?- kolejny raz mu przerwała.
-Kurwa, twarda jesteś!- nie wytrzymał nerwowo i szybko podszedł do stołu.
-Oj, jestem i radzę nie naruszać mojej prywatności- wyciągnęła różdżkę w jego stronę.
Dzieliło ich od siebie pół metra drewnianego biurka, a Hermionie niebezpiecznie drgała ręka, jakby powstrzymywała się od kuszącej ciągoty do zrobienia krzywdy złemu oprawcy.
-Spokojnie- patrzył na nią z niepewnością- Spokojnie- zaczął się wycofywać w stronę wyjścia- Zostań sobie, ile chcesz…
I odszedł. Za bardzo się jej bał, bał się jej nieobliczalności. Była młoda i zraniona. Tak, ugodził w jej przeświadczenie o dobroci ludzi starszych. Nie wykazał się nią zbytnio, zwłaszcza, gdy w dość brutalny sposób chciał ją poderwać.
Zaśmiała się głośno, gdy tylko Hit uciekł. Wydawałoby się, że widok jego wystraszonej twarzy zrekompensował jej cały dzień przykrych niepowodzeń i nieporozumień. Nienawidziła jego, tej sekretarki ,która patrzyła na nią z chęcią mordu… Nienawidziła tej czerni, w której musiała chodzić! Spojrzała na swoją spódnicę w kolorze czarnej czerni…
-Przecież i tak nie wpasuję się w to środowisko- szepnęła- Nie widzę sensu w zmuszaniu siebie do takich wyrzeczeń- złapała z odrazą za skrawek materiału- No, Psycholodzy od siedmiu boleści, zaczynamy zabawę- Podniosła się z fotela i poszła w stronę wyjścia.
Hit miał w jednym rację. Była ostatnią osobą opuszczającą budynek. Wyszła z niego, a ten od razu oświadczył, że się zamknął. Ziewnęła przeciągle i wdychając ciepłe powietrze napawała się wolnością, jakby dopiero opuszczając to miejsce poczuła spokój. I coś w tym musi być…
………………………………………………………
-Oliwer, coś ty mi powierzył…- mruknął Dracon siedząc w salonie.
Jego ulubione miejsce do przemyśleń. Zawsze, gdy coś go gryzło, uporczywie uwierało siadał na swojej czarnej kanapie i zastanawiał się nad sensowną odpowiedzią na swoje zgryzoty. Różne są sposoby na trudności losu, jedni zatapiają je w alkoholu… A inni w czarnych kanapach… Ci inni właśnie dzisiaj dostali do ręki nową sprawę i nie mogli przez nią spać w nocy. Proszę, jak nie żywa kobieta, to martwa kobieta… Widzicie, mężczyźni słusznie zarzucają nam, że ich męczymy. Ale wracając do sprawy, którą dostał Draco. Morderstwo z premedytacją. Zabójcy nie wystarczyła Avada Kedavra, on torturował swoją ofiarę. Na początku młoda brunetka w wieku Malfoya została schwytana tuż przed swoim domem. Zbrodniarz więził ją, bo miała zasinienia na rękach i nogach od niewidzialnych więzów. Bił ją po twarzy, bo miała zasinienia pod oczami i powybijane zęby. Ranił ją, ale w jakiś rytualny sposób, bo na plecach miała nacięcia tworzące jakiś znak, którego nie znał. Poza tym cała była podrapana, znaleźli nawet paznokieć wbity w jej brzuch. Była na skraju wyczerpania, gdy morderca postanowił ją uśmiercić Avadą Kedavrą… To wszystko było w aktach sprawy, które napawały go obrzydzeniem od pierwszego zdania.
-Jakiś chory idiota- odrzucił kartki na bok.
Nie mógł na to patrzeć. Osobiście znał tylko jedną osobę, która, mogłaby coś takiego zrobić, ale ona została uśmiercona trzy lata temu przez Harrego Pottera. I na Voldemorcie pomysły się kończyły.
-Boże, ona miała tylko dwadzieścia lat- wstał z sofy i podszedł do okna.
Zawsze się zastanawiał, co by się z nim stało, gdyby Harry nie pokonał wtedy Czarnego pana. Czy skończyłby tak, jak ten rządny krwi morderca, który w jakiś ohydny sposób uznał, że może pozbawiać życia młode niewinne osoby? Czy mógłby sobie spojrzeć w twarz? Pewnie tak… Nie znałby innego życia. Ciemność przepełniałaby go całego.
-Granger…- dojrzał znajomą postać idącą powoli do apartamentowaca.
W pierwszym odruchu chciał do niej pobiec… Tylko, co by jej powiedział? Powstrzymał się obserwując tę intrygującą dziewczynę… A gdyby to sprawę jej śmierci musiał rozwiązywać?
-Draconie, masz okropne myśli- powiedział oburzony własnymi myślami.
Był przygnębiony tym morderstwem, lecz sama nie wiem, czy martwiła go ta zbrodnia, czy wiek ofiary. Zapewne te dwadzieścia lat, bo nie było to jego pierwsze zetknięcie z okrutnym światem morderczych umysłów zgłębiających tajniki czarnej magii. A Granger? Wyobraził sobie jej śmierć, bo przecież była jej tak blisko. Nie mógł się powstrzymać, by nie spytać, jak jej się udało uciec, przeżyć. Człowiek, który pisał raport zrobił to bardzo nieskładnie, a on chciał wiedzieć. Dlaczego tę sprawę zamknięto i ukryto? On zamierza się tym zająć…
-Marsz do łóżka- Mike zawsze wiedział, kiedy się zjawić…
Budzik zadzwonił obwieszczając Hermionie kolejny dzień morderczych zmagań z okrutnym realnym światem. Czy tego chciała? Nie wiem, bo trudno odczytać cokolwiek z jej wymęczonej twarzy. Kolejna bezsenna noc uwieńczona wielkim siniakiem na udzie, bo Granger potknęła się, gdy szła po ciemku włączyć tę upiorną muzykę relaksacyjną… Plaża, palmy… Była zbyt zajęta, by móc zmienić ten monotonny repertuar. Z ociąganiem ubrała dres i związała włosy. Jeszcze nie całkiem przebudzona wyszła z apartament owca i rozglądnęła się dookoła. Jakby ktoś chciał zobaczyć, jak ta kobieta wygląda tuż po wstaniu, to miał znakomitą okazję, by jej się przyjrzeć. Sińce pod oczami, które było coraz trudniej zatuszować. Nawet magia powoli traciła moc przy tak wykończonym organizmie. Zresztą, makijaż i tak był zbędny, bo wystarczyło spojrzeć w jej oczy, które tak uparcie nawoływały: „SNU!” Biegła przed siebie powstrzymując się przed przymknięciem powiek. Jakby jeszcze tego potrzebowała, by w pięknym stylu przysnąć na stojąco i upadając na ziemię przysporzyć towarzystwa siniakowi na udzie. Ech, nie szanowała swojego ciała, mimo że tak systematycznie biegała. Hermiona jadała wtedy, gdy sobie o tym przypominała! Albo, gdy głód robił się zbyt uciążliwy! Gdyby ktoś sądził, że nie samymi marzeniami żyje człowiek, niech popatrzy na Granger… Ona sobie świetnie radzi, choć nie wiadomo, ile minie czasu nim trafi z wykończenia do Munga. Póki co, makijaż i sztuczny uśmiech tuszowały wszystko… Brawo, panno Granger! Brawo!
Nasza bohaterka każdego ranka robiła dokładnie toż samo. Wstawała, nakładała dresy i biegała. Następnie prysznic, ubranie, jedzenie… I tyle… Czasami jednak zmieniała kolejność. Dziś był ten dzień. Chowając spodnie od biegania do szafy, jej wzrok przykuł czarny kostium, który musiała założyć poprzedniego dnia. Mina jej zrzedła na myśl o tym niekomfortowym stroju. Przez jej twarz przeszła fala mieszanki bólu, skruchy, niechęci, złości, smutku, odrazy i wreszcie zatrzymało się na nieznacznym uśmiechu, który miał wyrażać czystą pogardę. A gdy ona wyrażała pogardę, oznaczało to bunt, taki jednoznaczny, że aż chciało się uciekać sprzed jej oczu. Co zrobiła? Z uśmiechem podarła kostium, z równym szczęściem wyciągnęła białą sukienkę i rozpromieniona poszła pod prysznic.
-Nie będę cierpieć licząc na to, że kiedyś mnie zaakceptują. Będę sobą, a inni niech mnie przeklinają. Zobaczymy, kto się będzie śmiał ostatni…- mruczała maskując sińce pod oczami…
Założyła białe buty na obcasach, a jej łańcuszek z medalikiem, w którym było zdjęcie mamy prezentował się doskonale na smukłej szyi dziewczyny. Dumna z siebie opuściła mieszkanie i pewnie kroczyła do przodu…
-Pięknie wyglądasz, Hermiono- powiedział Tony, gdy mijała recepcję.
Oczywiście, że cudownie się prezentowała. Każdemu mężczyźnie spodobałaby się kobieta ubrana w zwiewną sukienkę i ze starannym makijażem po tak potarganej nieszczęśnicy, którą widział rano, gdy szła biegać…
-Dziękuję- powiedziała obdarzając go szerokim uśmiechem.
Wyszła z apartament owca i od razu deportowała się pod Agencję Psychologiczną. Serce jej przyspieszyło, bo była całkowicie pewna, że wywrze ogromne wrażenie. Zwróci na siebie uwagę i będzie bacznie obserwowana. Bała się reakcji pracowników, bo z niewidocznej stanie się tym czym robak w słodkim jabłku, niechcianym odmieńcem, który zżera piękną całość od środka. Tyle, że w tym wypadku ta całość wcale nie miała pożądanej prezencji, wręcz przeciwnie… Każą temu nieszczęsnemu robaczkowi brać się za zgniłe jabłko.
-Dasz radę, Hermiona…- motywowała się nabierając w płuca sporą ilość powietrza.
Dziwne, że aż tyle udało jej się go zmieścić w tych lichych płucach zmęczonej dziewczyny… Zapowietrzyła się wstrzymując oddech, gdy przekraczała próg swojego miejsca pracy. Z głośnym świstem wypuściła dwutlenek węgla z kilkoma innymi mieszankami i rozejrzała się dookoła. Czuła na sobie wzrok przechodzących obok mężczyzn, ale to jej akurat nie dziwiło. Sama by się za siebie wzięła, gdyby zobaczyła tak ubraną apetyczną kobietę… Z tym, że woli mężczyzn... W każdym bądź razie zbita z tropu brakiem wszechobecnych komentarzy na jej niedostosowanie się do ogółu ruszyła w kierunku swojego biura.
Nie spodziewała się takiej obojętności. Oczekiwała wszystkiego, tylko nie obojętności. Coś tu musi być nie tak z nimi, albo z nią…
-Granger!- ktoś za nią krzyknął.
Gwałtownie obróciła głowę, by spojrzeć na tak znienawidzonego przez nią Hit`a.
-Witam, nieszanowanego przeze mnie szefa- rzekła z cynicznym uśmieszkiem na twarzy.
Odruchowo poprawiła sukienkę, jakby chciała bardziej ją wyeksponować.
-Cóż to ma być?- wskazał palcem na tę ohydną biel.
-Dość ładnie wyprofilowany strój, czyż nie?- chciała go wytrącić z równowagi, znów.
Mężczyzna odkrząknął zerkając od czasu do czasu na głęboki dekolt, na który zdecydowała się jego pracownica.
-Od razu widać, że nie znasz regulaminu pracy…
-Niech pomyślę, dlaczego?- przerwała mu- Czy to z powodu, że nikt mi nie udzielił żadnych wskazówek? Czy może dlatego, że pan nie kwapił się zapoznać nowej pracownicy z planem pracy?
-W takim razie teraz informuję- głos mu niebezpiecznie drżał- Punkt pierwszy: STRÓJ SŁUŻBOWY TO STÓRJ CZARNY. Punkt drugi: WYZYWAJĄCY UBIÓR JEST ZABRONIONY- przerwał widząc zaskoczenie kobiety- Na razie udało ci się złamać te dwa. Zapraszam do pogłębienia wiedzy, wszystkie papiery ma pani na biurku, wystarczy pogrzebać w tym bałaganie- uśmiechnął się szelmowsko- Teraz przepraszam, spieszę się do klientki-rzekł- Nie możesz nikogo przyjmować w takim stroju, więc przejmuję twoją podopieczną. Ty, łaskawie zapoznaj się z regulaminem i przygotuj psychicznie do jutrzejszej wizyty u Aurorów…
-Gdzie?- szepnęła niemal niedosłyszalnie.
-Idziesz ze mną do Ministerstwa Magii do Biura Aurorów. Rutynowa rozmowa z pracownikami oceniająca ich stan zdrowia psychicznego. Robi się to co roku. Zupełnie nie wiem, czemu.- wzruszył ramionami.
-Czemu ja?- Hermiona zmarszczyła brwi nie wiedząc, co sądzić o Edwardzie.
-A słyszałaś przysłowie PRZYJACIÓŁ TRZYMAJ BLISKO, A WROGÓW JESZCZE BLIŻEJ?
Nie czekając na jej odpowiedź odszedł zadowolony, że mógł dopiec Granger. Piekliła się patrząc na niego, więc mogłaby tą energię włożyć w coś pozytywnego i zająć się pracą… I wyręczeniem jego z tego niewdzięcznego przymusu wysłuchiwania wewnętrznych przeżyć Aurorów… I na dodatek nikt im za to nie płaci. Też coś!
………………………………………………………………
-Nie pozwalam!- Oliwer bronił się przed napastliwością Dracona.
-Muszę mieć wgląd do tym spraw. Mówię ci, że to jest seryjny zabójca. Zbyt dokładnie zacierał za sobą ślady. Nie mamy niczego prócz kocich pazurów wbitych w brzuch ofiary. Wydaje mi się, że to już miało kiedyś miejsce…
-Dobrze!- szef nienawidził tych Malfoyowskich sztuczek- Przeglądaj sobie te niedokończone sprawy, ile tylko chcesz, ale daj mi już spokój!- machnął na niego ręką.
-Nie pożałujesz- Draco musiał się powstrzymywać, by nie podskoczyć z radości.
-Nie wątpię- mruknął Oliwer- Tylko pamiętaj, nic nie wychodzi poza archiwum.
-Oczywiście- mężczyzna zasalutował zgadzając się z przyjacielem.
-I jeszcze jedno- przypomniał sobie pracodawca- Jutro gościmy Psychologów…
-Znowu?- Malfoy teatralnie przewrócił oczami.
-Niestety, jak każdego roku- Oliwer też nie był z tego powody szczególnie szczęśliwy.
-Mam dość tłumaczenia się, że wcale nie mam ochoty przebaczać rodzicom, którzy już umarli. Trzeba było nie krzywdzić dziecka, kiedy jeszcze mieli okazję..- Draco odruchowo ścisnął dłonie w pięści- Poza tym, wątpię, że śmierć zmieniłaby ich sposób myślenia… Oni nigdy by się nie zmienili…
……………………………………………………………………..
-Hermiona, w co ty się pakujesz?- Ginny sączyła właśnie napój owocowy, gdy siedząca naprzeciwko niej przyjaciółka opowiadała ze szczegółami każdą minutę w Agencji Psychologicznej.
Cóż, nie wiedziała, gdzie pójść. Spotykała się z wrogością z każdej strony. Jej heroiczna odwaga i biała sukienka zostały odebrane jako zniewaga i obraza poważnego zawodu i jej równie poważnych przedstawicieli. Szeptano za jej plecami, że zachowuje się, jakby jej można było wszystko tylko dlatego, że Minister Magicznej Sprawiedliwości nakazał ją przyjąć. Nikt nie wyciągnął do niej pomocnej dłoni, gdy szukała wszędzie jakiejś sali, do której została niezwłocznie wezwana… Ba! Zresztą sama Rose zrobiła jej tego psikusa z salą, której okazało się, że nie ma… Ludzka zawiść potrafi być ogromna, jak cały nieogarnięty wszechświat. A nasza bohaterka po całym dniu sromotnych porażek postanowiła naładować baterie w rozmowie z Ginny, gdy nareszcie skończył się dzień pracy.
-Z tego, co widzę, to niezły bałagan- westchnęła patrząc uważnie na koleżankę.
-Dokładnie! Nareszcie przyznałaś mi rację!- uradowała się Ruda- Rzuć to i pójdźże do tego Działu Odkryć…
-Nie, Ginny. Ja muszę…
-Co?- przyjaciółka nie dała jej dojść do słowa- Musisz udowodnić wszystkim, jaka jesteś dzielna?
Zapadła niezręczna cisza, podczas której młodsza z panienek patrzyła prosto w oczy tej starszej, jakby chciała w ten sposób podkreślić, że to ona ma rację… I miała, choć Granger przez wrodzony upór nie odważyła się przyznać jej racji. Tak, to jedyna cecha, która pozostała niezmienna w Hermionie, więc gorączkowo poszukiwała w swojej rozbałaganionej główce sensownej wymijającej odpowiedzi.
-Nie muszę nikomu niczego udowadniać- powiedziała wyzywająco brązowooka.
-To czemu to robisz?- Weasley po raz pierwszy odkąd zna Hermionę nie dała za wygraną w potyczce słownej z naszą bohaterką.
-Bo…- zaczęła niepewnie- Bo chcę udowodnić sobie, że mogę wszystko…
-Czyżby?- Ruda natychmiast jej przerwała ten bezsensowny słowotok- Czyli możesz też zabijać niewinnych?
-Nie…- Granger nie bardzo wiedziała do czego zmierza jej przyjaciółka.
-Ale przecież możesz wszystko- kobieta uśmiechnęła się z triumfem.
-Teoretycznie każdy z nas może wszystko- rzekła cicho Hermiona.
-Otóż to!- krzyknęła usatysfakcjonowana Ginny dopijająca swój napój- Teoretycznie! Rzuć więc tę pracę, która wykańcza cię psychicznie, a zrób to, do czego się nadajesz i wynajdź coś dla całego świata czarodziei…
-Nie pójdę do Działu Odkryć, Ginny- Granger podniosła się z siedzenia- Sugerujesz, że nie nadaję się na Psychologa?- całą swoją energię skumulowała na tym, by rozszyfrować jakąkolwiek wątpliwość w odpowiedzi Weaslyeówny.
-Będę szczera, bo twoje dobro jest dla mnie najważniejsze- Ruda wyjątkowo spoważniała- To do ciebie nie pasuje. Skrzywdzisz tylko ludzi, którzy liczą na pomoc z twojej strony- spuściła wzrok utkwiwszy go w przezroczystej szklance.
Dziwny chłód ogarnął całe ciało Hermiony, jakby nagle ktoś wbił w jej serce sopel lodu. Prawda boli, ale prawda wypowiedziana przez przyjaciela boli najbardziej. Ona nie chciała rady, czy szczerości, tylko tych prostych słów, których potrzebujemy prawie tak, jak powietrza: „Wierzę w Ciebie”… Tylko tyle. Czy to naprawdę takie trudne? Krótkie zdanko z podmiotem domyślnym, a ma tak ogromne znaczenie dla każdego z nas… Brązowowłosa niedoczekana się swojej radosnej porcji nadziei… Zrezygnowana popatrzyła z wyrzutem na skuloną postać Ginny i odeszła. Skończyły jej się pomysły, komu mogłaby się wyżalić, więc został jej tylko PAN WIELKA KUPA LODÓW CZEKOLADOWYCH…
……………………………………………………………
Draco zastanawiał się, czy cały kurz świata przypadkiem nie brał swego początku w archiwum aurorów w Ministerstwie Magii. Taka niepozorna salka z milionami półek i akt… A tu tyle pokładów brudu, choć wiedzy także. Z tym, że blondyn miał problem ze znalezieniem tej najbardziej pożądanej wiedzy. Teczka za teczką, pudełko za pudełkiem. Wszystko z zewnątrz wyglądało tak samo. Miał już po dziurki w nosie patrzenia na zdjęcia martwych ciał, jedyne zdjęcia w świecie magii, które się nie poruszały… Chyba, że nieboszczyk nagle miałby ochotę powstać i zatańczyć przed obiektywem… W co wątpię.
-Mężczyzna bez głowy… Nie, nuda- mruczał cicho pod nosem przemieszczając się powoli wzdłuż regału ze sprawami niedokończonymi, a było tego sporo-Podpalona kobieta… Poćwiartowane dzieci… Ugotowana żona?- uśmiechnął się nieznacznie- Mężowi nie gotowała, to on głodny przyrządził ją… Nieważne… Dziecko pod pociągiem Express Hogwart… Ciekawe… Ale mało przydatne teraz…
Godziny mijały, a Malfoy poganiał tylko Skrzaty Domowe, by te uczyniły mu tę uprzejmość i przyniosły następną mocną kawę. Oczy same mu się zamykały, ale nie poddawał się, bo zdeterminowanie jest lepsze niż jakikolwiek środek dopingujący. Zawzięcie pokonywał kurz i sterty sprawozdań, choć czuł do nich odruchową odrazę. Takie skrzywienie zawodowe, bo sam ich przecież pisać nienawidził.
Z braku porządnego oświetlenia nie wiedział, czy został po godzinach, ile czasu minęło… Zaraz, przecież on ma zegarek. Z cichym przekleństwem spojrzał na swój nadgarstek. Tarcza przedmiotu wyraźnie wskazywała na POWRÓT DO DOMU. Czyli już był po godzinach. Jego pracoholizm sięgał zenitu. Kolejna osoba, która nie dba o swój organizm. Czy ten wyścig szczurów nigdy się nie skończy? Czy tak ciężko jest przystanąć i nabrać powietrza w płuca, odkryć, jak świat jest piękny? Rozmarzyłam się, ale prawda jest taka, że ludzie zapracowani tracą większość życia.
-Czasami mam wrażenie, że ty potrzebujesz niańki- głos stróża wybił mężczyznę z pracy.
-O, tak. Najlepiej w bieliźnie- Draco uśmiechnął się od ucha do ucha.
-Tylko nie opowiadaj mi swoich fantazji- mężczyzna machnął ręką na blondyna- Pora zamykać archiwum, mój drogi. Idź, odpocznij…
Dobrze, nie mógł się opanować. Wziął ze sobą jedną teczkę (nie zwracając przy tym uwagi, jaką) korzystając z nieuwagi stróża. Ręce mu lekko drżały, bo nie lubił łamać zasad. Ale robił to dla dobra sprawy, bo nie chciał, by powiększyła ona liczbę tych nierozwiązanych… Bo to jego ciężka praca poszłaby na marne, prawda?
-Oliwer cię ostrzegał?- powiedział stróż, gdy obaj już wyszli z pomieszczenia.
-Przed czym?- zdziwił się Malfoy.
-Nic ci nie mówił?- mężczyzna wyglądał na równie zdezorientowanego.
-Nie…- powtórzył Draco.
-Gdyby ktoś cię przyłapał na zabieraniu dokumentów, to szef cię zwolni bez mrugnięcia okiem- staruszek przystanął, by uważnie spojrzeć na chłopca- Także, nie jestem pewien, czy ryzykowanie swojego życia zawodowego jest właściwe…
-Słucham?- blondyn zmieszał się podejrzliwością kolegi.
-Ja mogę udawać ślepego, ale Oliwer zauważy wystające zza marynarki dokumenty- wskazał palcem białe kartki.
Malfoy postanowił brnąć dalej. Nie bał się utraty pracy. Ugodziłby go dopiero odkryty fakt, że znów złamał kodeks i polecenia. Odruchowo bardziej schował akta.
-Oj, przyjacielu- westchnął stróż- Nie wiem, co się z tobą dzieje…
-Ambicja- natychmiast odpowiedział Draco.
-Ta twoja ambicja może narobić ci kłopotów.
-Słuchaj, nie chcę, by ta sprawa stała się moją porażką, rozumiesz?- obruszył się mężczyzna.
-Oczywiście, Draconie. Jednak sądzę, że powinieneś bardziej uważać, co robisz, bo przez tą ambicję stajesz się coraz bardziej w gorącej wodzie kąpany.
-Poradzę sobie. Do widzenia- chciał zakończyć rozmowę.
-Dobrze, Malfoy- stróż przeszedł na zimny ton głosu- Ja niczego nie powiem, ale pamiętaj, że cię ostrzegałem… Lepiej, żebyś zostawił tę sprawę, bo przyniesie ci jedynie zawód- szepnął na odchodne.
Lekko zmieszany Draco odszedł kierując się w stronę swojego domu. Co tu się w ogóle dzieje? Dlaczego kolega tak zaciekle chciał go odwieść od tego morderstwa? On chyba wie coś, czego mężczyzna mógł potrzebować. Ale stróż nigdy nie był na tyle otwarty, by dzielić się doświadczeniami. A zapewne był chodzącą skarbnicą wiedzy, bo każdy z Aurorów prędzej czy później dzielił się z nim informacjami idąc do archiwum. Zaciekawiony Malfoy i jego papiery skrywane za marynarką opuścili Ministerstwo nie wzbudzając najmniejszego zaciekawienia. Nie wyglądał jak złodziej, co więcej, nikt by go nie podejrzewał o łamanie przepisów.
Deportując się na swoją ulicę zauważył, że jest bardzo późno. Gęsty mrok oświetlały jedynie latarnie, a gwiazdy zniknęły za barykadą ciemnych chmur. Pogoda potrafi nam płatać figle. Przez cały dzień słońce przyjemnie ogrzewało, aż tu nagle deszcz szykuje się do szturmu. Tyle dobrze, że Draco miał wystarczająco ciepły garnitur, bo przygotował się do pracy w chłodnym i ogromnym archiwum. Chociaż jedna osoba potrafiła przygotować się na wszelkie okoliczności, czego nie można było powiedzieć o Hermionie… Mężczyzna przechodził właśnie koło apartamentowaca tej intrygującej a zarazem irytującej kobiety, kiedy zatrzymał go pewien ujmujący widok. Wszystkie okna były szczelnie zasłonięte żaluzjami, przez które nikłe światełka usiłowały przebić się na zewnątrz. Jednak pewna osoba zapomniała o ochronie prywatności. Nikogo pewnie nie zdziwi, że tą roztrzepaną dziewczyną była właśnie Granger. Malfoy szeroko się uśmiechnął widząc kobietę z mokrymi potarganymi włosami, odzianą w błękitną koszulkę nocną, co akurat było dość pociągające… Czego nie można było powiedzieć o wielkich włochatych kapciach na jej stopach, które położyła na parapecie. Dwa goryle patrzyły swoimi plastikowymi oczami na Dracona. Nie wiedział, czy powinien się ich bać, co mogą być zaczarowane… Czy może postać chwilę i pośmiać się z widoku. Do tego ta ogromna porcja lodów i rozmawiająca z nimi Hermiona… Doprawdy, takiego obrazka potrzebował, by poprawić sobie humor. O dziwo, nie uciekł przed gorylami… Ani też nie stał igrając sobie z Granger. Zboczył z kursu i trafił nie do swojego domu.
…………………………………………………..
-Tak! Ja się nie nadaję na Psychologa?- Hermiona wygłaszała swój monolog do kubełka lodów czekoladowych- Dzięki, wielkie dzięki. Rude- fałszywe. Nienawidzę wszystkich ludzi. Oni są straszni. Najpierw się uśmiechają, a potem dają kopa w tyłek, również z uśmiechem. A żeby im grzyb wyrósł na plecach! A żeby ich wątrobę codziennie wyżerał sęp! Sami się nie nadajecie! Do niczego! Phi!- krzyczała wymachując nieszczęsnym kubełkiem lodów.
I dość szybko można było zobaczyć rezultaty takiej zachłannej gestykulacji, bo zimna czekoladowa zawartość skończyła na jej koszulce nocnej.
-Cholera!- przeklęła głośno odstawiając pojemnik z resztką lodów na stolik.- Biednemu zawsze wiatr w oczy- mruknęła dotykając palcami bluzki.
Nabrała na palec wskazujący nieco roztapiającej się substancji i odkryła, że czekoladowa maź też nie jest taka zła. Jednak owa maź pozostawiła po sobie wielką plamę.
-Pięknie- szepnęła poirytowana dziewczyna ruszyła w stronę sypialni, by się przebrać.
Nagle rozległ się dzwonek telefonu, taki mugolski wynalazek wprowadzony przez obsługę, by ułatwić sobie kontakt z mieszkańcami.
-Słucham- odebrała wciąż przyglądając się swojej okazałej plamie.
-Spodziewała się pani gościa- w słuchawce odezwał się głos recepcjonisty zmieniającego Tony`ego.
-Nie?- zadała pytanie retoryczne.
-W takim razie odeślę tego pana…
Pana?! Jakiego pana?!
-A kim jest ten pan?- zapytała natychmiast.
-Dracon Malfoy.
Czyli zaczął już ją nachodzić? Niedoczekanie! Nie wpuści tego gbura do swojego mieszkania. Za żadne skarby nie dopuści do tego, by ten irytujący realista mógł znów się z niej naigrywać.
-Nie znam go- odparła chłodno i wyniośle, aż nazbyt teatralnie.
-Dobrze, nie przeszkadzam już pani. Dobranoc.
-Dobranoc.
Oniemiała odłożyła słuchawkę i wpatrywała się w telefon. Dziwne i takie surrealistyczne. Dracon Malfoy pod jej domem? Ba! Nawet po części w jej domu! Podskoczyła, gdy telefon znów zadzwonił. Drżącą dłonią podniosła słuchawkę.
-Tak?- zapytała zachrypniętym głosem z odniesionych wrażeń.
-To Auror. Musiałem go wpuścić, bo powiedział, że to sprawy służbowe…
-Co?- pisnęła i rzuciwszy słuchawkę pobiegła do sypialni.
Jeżeli ma wejść tu jej wróg, to będzie chociaż dobrze wyglądać. Zrzuciła z siebie brudną koszulkę i pospiesznie ubrała satynową złotą koszulę nocną. Zdjęła zabawkowe kapcie i machnęła różdżką, by jej włosy wyschły i ułożyły się w ładne błyszczące fale. Jedyne czego jej nie wypadało, to makijaż. Pomyślałby jeszcze, że w nim sypia! Zresztą, nieważne… A tak w ogóle, to dlaczego służbowo? Czyżby coś przeskrobała? Rozległ się dzwonek do drzwi, a ona pognała co sił otworzyć. I to był błąd, bo ten niesamowity roztrzepaniec zapomniał, że chodniki przy drzwiach są podatne na ślizganie… Z wielkim łoskotem wylądowała na podłodze tuż przy drzwiach…
-Ała…- upadła na pupę.
-Granger?- zaniepokojony męski głos dobiegał zza drewnianej bariery.
Ledwo się podniosła rozmasowując kość ogonową. Na szczęście miała wypracowany sztuczny uśmieszek, więc ukryła pod nim ból i otworzyła Malfoyowi.
-Cześć- przywitał się mierząc ją z góry na dół przenikliwym spojrzeniem.
Zapadło chwilowe milczenie, podczas którego dziewczyna zaczerwieniona wpatrywała się w przystojnego mężczyznę z zawadiackim uśmiechem i odzianym w garnitur. Uwielbiała garnitury… Zwłaszcza garnitury na przystojnych mężczyznach. Elegancja i szyk.
-Mogę wejść- zauważył jej zakłopotanie.
-Nie!- krzyknęła wyrwana z letargu i dla potwierdzenia swych słów przymknęła nieco drzwi.
Chłopak uśmiechnął się szeroko.
-Dlaczego?
-Czemu nachodzisz mnie o tej porze?- odpowiedziała pytaniem na pytanie.
-Wpuść mnie, a się dowiesz- Jedną nogą już był w jej mieszkaniu.
-Nie- znów odmówiła tej uprzejmości.
Rozbawiony popatrzył na jej włosy, koszulkę i stopy.
-A gdzie te dwa goryle?- zapytał śmiejąc się cicho.
Zaczerwieniła się jeszcze bardziej przypominając dojrzałą truskawkę.
-Podglądasz mnie?- zmrużyła oczy w złości.
-Ja właśnie w tej sprawie…
-Zboczeniec- pisnęła i chciała zatrzasnąć drzwi, ale Malfoy i jego sławny refleks wepchnęli dziewczynę do środka i zamknęli za sobą owe drzwi.
-Wyjdź stąd- nalegała, ale ten zdawał się jej nie słyszeć.
Poszedł do salonu patrząc z uśmiechem na kubełek lodów stojący na stoliku. Szybko chwycił żaluzje i je opuścił zasłaniając okno. Następnie obrócił się z powrotem w kierunku kobiety. Miała w ręce jakieś kartki, a dłonie drżały jej ze zdenerwowania. Popatrzyła na niego szerokimi jak spodki oczyma.
Odruchowo sprawdził, czy dokumenty nadal są bezpiecznie schowane za marynarką… Nie były… Musiały mu wypaść, gdy szarpał się w drzwiami i ich właścicielką.
-Możesz mi to oddać?- zapytał podchodząc bliżej niej- Te akta są mi potrzebne…
-Tych akt nie powinno w ogóle być- oczy jej się zaszkliły, ale głos pozostał lodowato niewzruszony- Mieli je zniszczyć.
-Co ty mówisz, kobieto?- zmarszczył brwi.
-Po co ci akta mojej sprawy!?- krzyknęła wymachując mu kartkami przed nosem.
I wszystko jasne. Drugi raz wziął to samo. Tak to jest, gdy chwytasz coś na chybił trafił.
-Posłuchaj…- zaczął spokojnie.
-Nie! To ty posłuchaj! Wyjdź z mojego mieszkania. Jutro przejdę się do Ministerstwa i porozmawiam sobie o tym z twoim szefem!- stuknęła go palcem w tors- Zrozumiano!?
Serce zaczęło mu szybciej bić. Będzie skończony, bo nie tylko wprowadzi w tarapaty siebie, ale i Oliwera, i Aurorów… Bo przecież mieli zniszczyć tę dokumentację… Oj, źle… Bardzo źle.
-Nie rób tego- szepnął swoim głębokim głosem- Oddaj mi to i zapomnijmy o wszystkim- usiłował załagodzić sytuację.
-Ty myślisz, że jestem aż taka głupia?- cofnęła się o krok- Wiem, że będziecie mieli problemy! I dobrze!
-Oddawaj to!- rzucił się na nią, ale kobieta w ostatnim momencie odskoczyła i pobiegła do sypialni, gdzie na szafce nocnej leżała jej różdżka.
Jednak on był szybszy i powalił ją na ziemię. Całe szczęście, że to był włochaty biały dywanik przy jej łóżku, bo mogłaby wynieść z tego lądowania kilka ładnych siniaków… Następnych…
Przygniótł ją swym ciężarem i szarpali się wyrywając sobie wzajemnie dokumenty. Malfoy nawet nie zauważył, że koszulka podwinęła jej się pod brzuch pokazując czarną koronkową bieliznę. Tak to jest, gdy praca jest całym życiem. Może w innych okolicznościach taka walka płci skończyłaby się inaczej, ale nie dziś, gdy wzajemnie przystawili sobie różdżki do gardeł.
-Oddaj to- syknął ostrzegawczo Draco.
-Nie- odparła błyskawicznie.
Leżeliby tak długo w dwuznacznej pozycji, ale prawda była taka, że musieli się zdobyć na ugodę…
Draco oderwał na chwilę wzrok od jej wojowniczych oczu i od razu jego uwagę przyciągnęła płyta z muzyką relaksacyjną. Skojarzył to z jej zapuchniętymi powiekami…
-Problemy ze snem, co?- uśmiechnął się triumfalnie.
Ich twarze były bardzo blisko siebie, więc żadna przybrana maska nie pomogłaby jej skłamać.
-Nic ci do tego- próbowała się bronić…
-Cicho- szepnął- Możemy sobie wzajemnie pomóc…
Hermiona zdrętwiała oczekując propozycji Dracona. Jednocześnie wciąż trzymała różdżkę przy jego szyi i mocno ściskała swój kawałek akt. Nie zamierzała tak łatwo popuścić. Być może wyda się to dość bezsensowne. Przecież te dokumenty spoczywały w archiwum… A to, że jakiś głupek postanowił zebrać kurz z tego, co już poszło w niepamięć! Ona nie powinna tego widzieć, panie Malfoy! Nawet nie wiesz, co zrobiłeś…
-Możemy sobie wzajemnie pomóc- powtórzył nieco wyraźniej, gdy ujrzał jej zainteresowanie.
Zresztą, nie tylko zainteresowanie dojrzał. Dotykał najdelikatniejszej skóry, jaką kiedykolwiek miał okazję dotknąć. Patrzył w najbardziej wnikliwe i hipnotyczne oczy. W dodatku mógł nawet obejrzeć tę kobietę półnagą, z bielizną na wierzchu… Że też ta koszulka wyżej się nie podsunęła. W innych okolicznościach powiedziałby coś, co mogłoby ją nieco rozzłościć, ale musiał z tego zrezygnować… Bo przecież nie chciał, by go zwolniono z pracy z powodu jakiejś tam niedokończonej sprawy.
-Co proponujesz?- powiedziała spokojnie patrząc mu prosto w oczy.
-Pomogę ci schwytać mordercę twojej matki- uśmiechnął się myśląc, że trafił w sedno.
-Nie- odparła od razu.
Akurat to była ostatnia rzeczy, której chciała. Marzyła tylko o spokoju i beztrosce, lecz to raczej nie jest możliwe w dzisiejszym świecie. Może i nie ma Voldemorta, ale i tak nikt nie wyrusza poza dom bez różdżki. Niektórzy nawet z nimi sypiają. Zło jest jak roślina, tak naprawdę nigdy nie zasypia, ma tylko okres wegetacji.
-Słucham?- Draco zaniemówił.
A już myślał, że zadowolona odda mu papiery i nie będzie się posiadać z radości? Nie, nie myślał tak… Nawet spodziewał się tej odmowy. Było w niej zbyt dużo gniewu i poruszenia, gdy dowiedziała się, że akta nie zostały zniszczone. Nieciekawie, ale Malfoy potrafił wyjść z każdej sytuacji, nawet tej najgorszej. A niewątpliwie tą najgorszą sytuacją była Granger. Od samego znalezienia tych upiornych papierów sprawiała mu problemy, choć zapewne o tym nie wiedziała. Dopiero teraz mogła bezpośrednio na niego wpłynąć. Niech wybiera, ostatecznie można jej wymazać pamięć.
-Nie- powiedziała nieco głośniej- Zrozumiałeś, czy powtórzyć?
Widząc zmieszanie na jego twarzy opuściła różdżkę i błyskawicznie wyrwała dokumenty. Jednak nie uciekła. Usiadła poprawiając sobie koszulkę, czyli zasłaniając to, co miała odkryte. Nie spuszczał wzroku z jej twarzy, więc pomyślała sobie, że nie zauważył jej nagości. Naiwna…
-To czego chcesz?- również usiadł.
Kurczowo trzymała kartki zastanawiając się nad tym, co zrobić. Z jednej strony chciałaby dać mu nauczkę za te złośliwości, gdy chciała mu przybliżyć swoją filozofię. Za szkołę? Nie, to już się nie liczy. Ludzie się zmieniają, a ona jest doskonałym tego przykładem. Zresztą, ona ma za dobre serce, by pozbawić go pracy, bo z pewnością ją straci, gdy kobieta przysporzy takich kłopotów Oddziałowi Aurorskiemu. Poza tym, nie będzie go karać za ciekawość. Od niechcenia popatrzyła na jego czarny garnitur. Czarny! Właśnie!
-Słuchaj- zaczęła z wielką pasją w głosie, ale szybko się opanowała widząc jego uśmiech-Znaczy- odchrząknęła- Czy mógłbyś coś zdziałać w Agencji Psychologicznej?
-Zależy, co- zdziwiło go jej pytanie.
Jaki ona ma interes w tym środowisku?
-A mógłbyś znieść którąś z zasad?- nadal dociekała.
-Tak- bardziej zapytał niż stwierdził.
-Świetnie- potarła dłonie- Chcę, byś zniósł zasadę noszenia czerni.
-Ale dlaczego?- zmarszczył brwi.
-Bo tam pracuję i nie chcę nosić czarnych rzeczy. To kojarzy mi się z żałobą, a tej mam już dość- powiedziała szybko nim zdołała ugryźć się w język.
-Ty jesteś…- zaśmiał się cicho, ale widząc jej chłodne spojrzenie opanował się- Oczywiście, załatwię to.
Ciekawe, że zatrzymał się tylko na fragmencie mówiącym ,że Hermiona jest Psychologiem. Część o żałobie w ogóle go nie obchodziła. On nie znał tego słowa. Był obojętny wobec śmierci rodziców, a jedyne bliskie mu osoby wciąż żyją. Mowa o Mike`u i Zabinim, oczywiście.
-Oddasz mi to teraz?- wyciągnął rękę w kierunku gniecionych przez nią akt.
-Nie- odpowiedziała krótko.
-Co?- mężczyzna zaczynał się denerwować jej gierkami.
-To, że płacisz w ten sposób za wyniesienie tych dokumentów z archiwum i przy okazji za milczenie. Bo mogłabym pobiec z tym do Ministerstwa, czyż nie?
Z zadowoleniem machnęła różdżką niszcząc papiery i powodując, że na twarzy Dracona pojawił się rumieniec złości.
-Głupia- mruknął.
-Zawsze mogę zmienić zdanie- ostrzegła go.
-Lepiej już pójdę, nim mnie sprowokujesz do rękoczynów- podniósł się z podłogi, a ona poszła w jego ślady.
-Rzeczywiście, idź- ruszyła z nim, gdy kierował się w stronę wyjścia.-I pamiętaj o tym kolorze.
-Tak, jasne- ścisnął mocno pięści.
W myślach już obiecał sobie stosowną zemstę na pannie Granger.
……………………………………………………
Minął tydzień roboczy. Wyjątkowo długie i męczące pięć dni. Hermiona przekroczyła próg mieszkania w piątkowy wieczór i wykończona upadła na łóżko. Ostatni raz była tak zmęczona, gdy przygotowywała się do egzaminów końcowych w Hogwarcie. Jej ambicja nie pozwalała jej spać. Teraz było dwa razy gorzej, bo tuż obok ambicji pojawiła się bezsenność. Jednak pierwszy raz od tamtego wydarzenia przespała całą noc. Obudziła się wypoczęta po dwudziestu godzinach upojnego wypoczynku. Odruchowo zerknęła na zegarek i uśmiechnęła się delikatnie.
-Czwarta, ale po południu- wyciągnęła się na swym wielkim łóżku.
Czasami dobrze jest wykończyć swój organizm. Szkoda tylko, że to jest niezdrowe. Upragniona sobota przyniosła jej słodki wypoczynek. To nic, że dzień chylił się ku końcowi. Wyspała się! Nareszcie!
Jednak nie opuszczało jej dziwne wrażenie, że o czymś zapomniała. To musiało być coś ważnego… Ale przecież ona zawsze o czymś zapominała. Burknęło jej w żołądku…
-A!- wstała- Zapomniałam zjeść!
Rzeczywiście, mogła przeoczyć fakt, że każdy człowiek, nawet czarodziej potrzebuje pożywienia, by normalnie funkcjonować.
-Nie- mruknęła pochłaniając sporą ilość płatków z mlekiem- To nie to…
Uporczywe uczucie krępowało ją i nie dawało spokoju. Właściwie powinna być przyzwyczajona to tego typu emocji, ale…
-Tato!- krzyknęła tak niespodziewanie, że opluła się jedzeniem, które miała w buzi.
Każdą sobotę spędzała z ojcem. Stało się to jej małą tradycją, która pomagała podtrzymywać więzi rodzinne oraz zapełniała rodzicielowi pustkę w życiu. Kobieta nie lubiła tych cotygodniowych wizyt, bo wspomnienia za bardzo ją raniły. Kiedyś nawet poprosiła staruszka, by przeprowadził się w inne miejsce, ale ten odrzekł spokojnie: „Tu żyliśmy, kochanie. Tu byliśmy szczęśliwi. Tu są nasze dobre i złe chwile. I tu jest mama”… Więcej nie nalegała, bo w głębi duszy przyznała mu rację. Ciężko jest nadal żyć wiedząc, że cząstka ciebie odeszła, jednak jest jeszcze gorzej, gdy uciekamy z miejsca, gdzie tej cząstki pozostało najwięcej. Ludzie umierają, a to, czy pozostawią po sobie ślad zależy od tego, czy mają w kim ten ślad zostawić. Mama Hermiony ma kochającą córkę i męża. Odeszła ze świadomością, że oni zapewnią jej ten magiczny ślad pamięci, tego, że była…
Granger pospiesznie przygotowała się do wyjścia. Ojciec na pewno zaniepokoił się jej nieobecnością. Oby nic mu się nie stało. Nie przetrwałby kolejnej żałoby, a była pewna, że w tej chwili nachodzą go najgorsze myśli. Zdenerwowana i rozedrgana wybiegła z apartament owca.
-Jak zwykle w biegu- powiedział pod nosem Tony, gdy lokatorka mięła go bez przywitania.
Ulica była pusta i cicha, jak to w przytulnych okolicach bywa. Zapewne wszyscy wybrali się gdzieś na weekend korzystając z ostatnich chwil wybornej pogody, bo już niedługo jesień. Rozejrzała się szybko sprawdzając, czy nikogo nie wystraszyłaby hukiem deportowania.
-Granger!- odezwał się sąsiad wychodzący właśnie ze swojej posesji.
Nie była zadowolona tym, kogo zobaczyła. Draco i ona stanowili doskonały zespół… Do horroru. Jedno z nich byłoby seryjnym mordercą a drugie wystraszoną ofiarą, która potyka się uciekając i ginie w dramatyczny sposób. Tylko które dostałoby jaką rolę?
-Co się stało?- zapytała z uprzejmości i położyła rękę na biodro- Spieszę się- ponaglała go widząc oczyma wyobraźni spanikowanego tatę.
-A gdzież to się spieszysz?- uśmiechnął się.
-Do ojca- odparła szybko.
Zaczerwieniła się nieznacznie, bo chciała, by blondyn wiedział o niej jak najmniej. A tymczasem dawała mu kolejne dawki informacji nie zastanawiając się nad tym, co mówi. Kiedyś, gdy wygarnęła Hit`owi, co o nim sądzi, kiedy klepnął ją w pośladek, tato jej powiedział, by zawsze policzyła do pięciu nim się odezwie pod wpływem emocji.
-Ach, tak- odparł od niechcenia.
Coś mu mówiło, że to najlepszy moment, by wyciągnąć od niej potrzebne informacje.
-A po co się do niego wybierasz?- drążył temat zbliżając się powoli do sedna.
Raz… Co go obchodzą jej sprawy? Dwa… Trzeba było wymazać mu pamięć, gdy była na rozmowie u Aurorów wraz ze znienawidzonym szefem. Trzy… Serce jej przyspieszyło, gdy spojrzała w jego szare oczy. Cztery… To liczenie wcale nie uspokaja! Pięć… Starczy!
-Coś ci się stało?- zauważył odliczanie na jej skupionej twarzy.
-Daj mi spokój- powiedziała zdenerwowana.
-Która godzina?- kontynuował swoją zabawę.
-Wpół do piątej- zmarszczyła brwi nie wiedząc, do czego mężczyzna zmierza.
-Wyspałaś się?
-Tak.
-Właśnie widzę, że nie jesteś już taka zmęczona. Nie masz już kłopotów z bezsennością?
-Mam, ale chwilowo się ich pozbyłam… Spieszę się- zacisnęła zęby.
-Ładna dzisiaj pogoda, nieprawdaż?
-Tak, do widze…
-Nigdzie się nie wybierasz na weekend?- rozdrażniał ją.
-Malfoy, daj mi spokój!- krzyknęła.
-Twoja matka miała jakieś ślady na plecach, gdy zginęła?!- przekrzyczał ją.
-Tak, miała!- Nie zdążyła policzyć do pięciu.
-Świetnie. Miłego weekendu- uśmiechnął się z satysfakcją i odszedł tanecznym krokiem w kierunku swojego domu.
Zażenowana kobieta westchnęła głęboko i deportowała się pod rodzinny dom. Zmanipulował ją! Zwyczajnie wykorzystał jej słabość do swoich celów. Zauważył, że w nerwach można wyciągnąć z niej wszystko…
-Punkt pierwszy na liście rzeczy do poprawy: NAJPIERW MYŚLEĆ, POTEM MÓWIĆ- powiedziała cicho nim zapukała do drzwi.
-Kochanie!- powitał ją zapłakany staruszek- Już myślałem, że coś się stało!- uścisnął mocno córkę.
-Tato, duszę się- wykrztusiła z siebie po paru sekundach.
-Oczywiście- puścił ją.
Oboje weszli do środka. Dom był wypełniony zapachem mamy. Granger przymknęła oczy przypominając sobie, gdy rodzicielka opowiadała jej, że każdy człowiek ma swój własny zapach, po którym jest rozpoznawany przez ludzi, nawet gdy ci go nie widzą. Może ona wciąż gdzieś jest wśród tych starych murów…
-Zrobię ci herbaty- zachrypiał ojciec.
……………………………………………………………………
Draco dopijał kolejną kawę ślęcząc nad swoją nową sprawą. Zazwyczaj uwijał się z robotą dość szybko. Kojarzył fakty z działaniami i miał kolejnego drania w garści. Jednak tym razem wciąż był na starcie. Myślał, myślał i nie mógł niczego mądrego wymyśleć. Bezustannie przed oczami pojawiał mu się obraz Granger i wyraz jej oczu, gdy przyszła do Ministerstwa kolejnego dnia po ich nieszczęsnym spotkaniu.
Załatwił jej zniesienie koloru niechcianej czerni. Był zły, bo potraktowała go z wyższością, którą niewątpliwie nad nim miała trzymając akta w ręce. Przyszła pewna siebie do jego oddziału ubrana w kremowy kostium. Przywitała się z Harrym i Ronem, który o dziwo, był szczęśliwy, że mógł ją zobaczyć. A przynajmniej tak twierdził. Zaczęły się rozmowy. I nikogo pewnie nie zdziwi fakt, że większość mężczyzn chciała, by to właśnie Hermiona się nimi zajęła. Cóż, mając do wyboru piękną kobietę i starego mężczyznę, który wcale nie chciał tam być… Wybór jest oczywisty. Granger została dokładnie poinstruowana, jakie pytania ma zadawać i co powinna zanotować. Przygotowała samopiszące pióro i rozgościła się w czyimś gabinecie. Kolejno wchodzili do niej Aurorzy. Malfoy miał odbyć rozmowę z Hit`em, ale nalegał, by to brązowowłosa go przyjęła.
-Zgoda, ale to niekompetentna dziewucha- mruknął Edward z oburzeniem i wpuścił blondyna do kobiety.
-Dzień dobry- przywitał się nonszalancko widząc zmieszanie dziewczyny.
-Nie mam cię na liście- zrezygnowała z uprzejmości.
-Teraz masz- usiadł wygodnie naprzeciwko niej- Zaczynamy?
Zwężyła oczy i utkwiła w nim badawcze spojrzenie.
-Dobrze- powiedziała wolno i wyraźnie- Ile czasu to pracujesz?- odczytała pytanie, które miała zanotowane na kartce.
-Dwa lata.
Jej samopiszące pióro zanotowało jego odpowiedź.
-Jak się tu czujesz?
-Jak w domu- zażartował, ale ona nie podzielała jego humoru.
-Skreśl to- zwróciła się do swojego pióra, które od razu wykonało polecenie- Nie marnuj mojego czasu, tuszu i papieru, dobrze?
-Psycholog powinien być milszy. Może Hit miał rację?
-Jak się tu czujesz?- powtórzyła pytanie pomijając jego uwagę, choć w nią ugodziła.
-Dobrze, dziękuję- wiedział, że nie porozmawia sobie z tą kobietą.
Zresztą, już mu się udało obrazić Hermionę. Malowało jej się to na twarzy, nie potrafiła kryć emocji, a była ich pełna.
-Jakimi sprawami się zajmujesz?
-Morderstwami.
Zmieszała się słysząc to słowo.
-Jak sobie z nimi radzisz?
-Jak na razie, to całkiem dobrze.
-Opowiedz mi o swoim ostatnim zadaniu- musiała zapytać, choć wcale nie chciała tego słuchać.
Nie o morderstwach.
-To trudny orzech do zgryzienia. Mam zamordowaną dwudziestolatkę. Podrapane ciało, dużo krwi i jakieś rytualne nacięcia na plecach…
-Co?- otworzyła szerzej oczy.
-Młoda dziewczyna…
-Ale co miała na plecach?- machnęła ręką, by pióro przestało notować.
-Jakieś rytualne nacięcia- spostrzegł jej niepokój.
Zrobiło jej się tak gorąco, że z trudem oddychała. Jeżeli nie pójdzie do łazienki, to zemdleje.
-Przepraszam na chwilę- wstała i wybiegła z pomieszczenia.
Podejrzewał, że Granger może coś wiedzieć, więc wykorzystał jej poranne… A właściwie popołudniowe roztargnienie, by wyciągnąć z niej potrzebne informacje. Chciał potwierdzić swoje domysły. I okazało się, że jej matka również miała nacięcia na plecach.
-Teraz tylko wystarczy zmusić ją do mówienia- powiedział wchodząc do domu po nieprzypadkowym spotkaniu na ulicy przed jej apartamentowcem.
……………………………………………..
Było koło jedenastej, gdy wyzuta z życia kobieta wracała do domu. Tak na nią działały te sobotnie wizyty. Myślała o sobie, jak o najgorszym robaku pełzającym bez sensu po planecie. Jej ojciec się zestarzał, choć ma dopiero czterdzieści pięć lat. Najchętniej ograniczyłby swoje życie do mugolskiej telewizji i niezdrowej żywności. Hermiona zawsze w tę magiczną sobotę przygotowywał mu dania na cały tydzień i chowała to do lodówki, to do zamrażarki. Łza jej się kręciła w oku, gdy patrzyła, jak jej tato marnieje. Tylko praca i ona jeszcze go utrzymywały przy życiu.
Zrezygnowana i nieszczęśliwa pojawiła się z hukiem na ulicy. Po co ona się okłamuje tym życiem, nikt nie zauważyłby jej zniknięcia. Ginny zmieszała ją z błotem. Harry widuje się z nią raz na długi czas. Ron… Bez komentarza… A tato potrzebuje pomocy, bo ona już powoli zaczyna tracić nadzieję, że jej rodziciel wyjdzie z depresji. Zastanawiała się, czy nie wysłać go do magicznych Psychologów, ale i oni twierdzili, że to długotrwały proces. Nawet magia nie potrafi uleczyć zranionej duszy bez współpracy z chorym na tę duszę… Psycholodzy, Psychiatrzy… Potrzebował i leków i rozmowy. W świecie mugoli to miał, ale i tak bez większych rezultatów. Może eliksir szczęścia?
-Bez sensu- ręce jej opadły, jakby nie należały do niej.
Powłócząc nogami weszła do apartamentowaca.
-Dobry wieczór- przywitał się ten sam człowiek, który zastępuje Tony`ego na nocnej zmianie.
Nadal nie zna jego imienia, choć często się z nim witała.
-Dobry- mruknęła niechętnie i udała się do siebie.
Chłopak chciał jej powiedzieć, że na górze ktoś na nią czeka, ale powstrzymał się sądząc, że to będzie dla niej miła niespodzianka.
-Mam ładny dom- westchnęła wspinając się po schodach.
Delikatne światło odbijało się od marmurowych ścian witając zmęczonych lokatorów. Ona była wyspana, ale nieszczęśliwa. Dzisiejszy dzień nie był tym szczęśliwym. Jutro będzie lepiej. Już jutro…
-Ginny!- wystraszyła się widząc Rudą siedzącą na jej wycieraczce i patrzącą na nią z przeprosinami w oczach.
-Hermiona, ja…- zaczęła a w oczach pojawiły jej się łzy.
Rzuciły się sobie w ramiona i mocno przytuliły.
-Nic nie mów, wiem, że żałujesz- szepnęła Granger tuż do ucha koleżanki.
-Nie, muszę- odsunęła się do niej Weasley- Nieważne, co zrobisz. Ja zawsze będę stać po twojej stronie. Przepraszam, już tego nie zrobię…
-Nie wątpię- brązowowłosa mocniej przytuliła Ginny.
Bez zbędnych słow. Nie potrzebowały ich, by wiedzieć, jak bardzo potrzebują swojej przyjaźni. Uparta i zdroworozsądkowa Weasley i roztrzepana Granger, doskonała mieszanka. Weszły do mieszkania i całą noc rozprawiały o tym, co im się ostatnio przytrafiło, aż w końcu po kolejnym kieliszku czerwonego półwytrawnego wina padło to magiczne pytanie.
-Co robisz jutro?- odezwała się Ginny.
-Nie mam planów- Hermiona nalewała trunek koleżance rozlewając go nieco po stoliku.
-Idziemy na zabawę, koleżanka mnie zaprosiła i powiedziała, że mogę przyprowadzić, kogo chcę…
-A jaka koleżanka? Mam być zazdrosna?- zaśmiała się brązowooka.
-Parvati Patil, pamiętasz ją jeszcze?- Ruda wzięła łyk alkoholu.
-Tak, pamiętam….
Nie zdziwi was zapewne, że skończyły na podłodze. Tyle kanap i ogromne łóżko, a one akurat musiały usnąć na podłodze… Ech…
Nadchodzący poranek przypomina nam o żałosnych przedsięwzięciach minionej nocy. Wstajemy otoczeni przez mnóstwo kartek, z głową opartą o blat stolika. Przypadkiem rozlaliśmy resztki niedopitej kawy… Pewnie zrobiliśmy to przez sen. Ciepłe futerko przyjaznego pieska tuli się do naszych zmarzniętych stóp. Tylko my czujemy się źle po spędzonej nocy nad uciążliwą zagadką. Pielęgnujemy swój pracoholizm… Jak Dracon Malfoy.
-Ała- szepnął zachrypniętym głosem rozmasowując sobie kark, bo leżał w dość niewygodnej pozycji…
………………………….
-Ała- mruknęła Hermiona budząc się na podłodze w salonie.
Nadchodzący poranek przypomina nam o znaczeniu konsekwencji. Przypomina o wszystkich uczynkach, jakich dopuściliśmy się w nocy. Karci za męczenie organizmu. Przynosi ze sobą nie tylko nowe wyzwania i nadzieje, lecz też naukę… W postaci monstrualnego kaca.
-Hermiona- Ginny zzieleniała na twarzy i pobiegła do toalety.
-No tak- umęczona Granger chwytając się za głowę starała się dotrzeć do kuchni, gdzie w jednej z szafek miała niezbędne eliksiry, w tym eliksir na kaca.
Bo widzicie, drodzy czytelnicy, czasami życie daje nam w ość. Budzicie się z jakimiś aspiracjami, motywacją i chęciami. Mijają godziny przekonywujące was o tym, że nie zdążycie zrealizować swoich planów w jeden dzień. Nagle okazuje się, że wszystko… Wszystko potrzebuje czasu. Dzień kończy się, a wy tracicie nadzieję i te chęci. A dobrze wiecie, że następnego dnia będzie tak samo. Świat się nie zmieni ze względu na was. Musicie się dostosować… Lub skończyć tak, jak nikt kończyć nie powinien…
Nasza bohaterka wewnętrznie krwawi. Nie przyznaje się nikomu do swych słabości. Nawet stojąc przed lustrem okłamuje siebie, że nie potrzebuje pomocy. Morderca na wolności, matka nie żyje, ojciec w depresji… I to wszystko miała gratis wraz z ukończeniem Hogwartu… Mogłaby zadać sobie pytanie „Dlaczego”? Tak jak każdy, komu ginie ktoś bliski. Tak jak każdy, kto traci brata, siostrę, mamę, tatę… Tak jak każdy, który jest katowany we własnym domu. Jak każdy, który nie widzi, nie słyszy… Nie mówi… Nie czuje… Jak każdy, codziennie, na całym świecie… Tylko, czy uzyskałaby odpowiedź?
Hermionie kręciło się w głowie. Pierwszy raz w życiu topiła smutki w alkoholu. Wszystko ją bolało, a największym jej marzeniem w tym momencie była szklanka wody… Z lodem! Koniecznie, z lodem. Była jak w transie. Chciała tylko, by to okropne uczucie minęło. Z trudem znalazła upragnione lekarstwo. Wystarczył jeden porządny łyk, by jej problemy z organizmem minęły. Odetchnęła z ulgą.
-Nigdy więcej- potrząsnęła głową i już pewniejszym krokiem poszła pomóc Ginny.
W łazience, tuż obok muszli toaletowej siedziała Ruda. Jej potargane włosy i blada twarz podkreślały, jak bardzo potrzebowała eliksiru.
-Masz, wypij- powiedziała zatroskana Granger.
Pochyliła się nad koleżanką i delikatnie przechylając jej głowę pozwoliła jej upić nieco trunku. Efekt był natychmiastowy…
-A już myślałam, że nie pójdziemy dziś na tę zabawę- uśmiechnęła się szeroko.
Zapadła chwila ciszy, podczas której popatrzyły obie na siebie i wybuchnęły niepohamowanym śmiechem.
-Wybacz, ale nadal nie jesteśmy gotowe na jakiekolwiek wyjście. A co dopiero na imprezę Patil- Hermiona pomogła przyjaciółce podnieść się z podłogi.
-Nie rozumiem- Ginny wykrzywiła twarz w grymasie niezrozumienia- Ja wyglądam pięknie- i od razu się zaśmiała.
W wesołych nastrojach doprowadziły się do porządku i zjadły śniadanie. Następnie umówiły się na ósmą wieczorem i pożegnały, bo… Jak to Ruda powiedziała: „ Cały dzień spędzę w wannie pełnej olejków aromaterapeutycznych”.
I brązowooka została sama z pustymi butelkami na podłodze, gorzelnym oddechem i ciałem, które potrzebowało intensywnego masażu. Nie co dzień spędza się noc na podłodze. Zwłaszcza, gdy ma się dookoła siebie kanapę, fotele i ogromne wygodne łóżko. Zdobyła się na posprzątanie. Za pomącą różdżki, oczywiście. To nie jest świat mugoli, że człowiek musi tracić czas na długotrwałe pielęgnowanie miejsca zamieszkania. Że tak kolokwialnie rzeknę: „ Rachu ciachu i po strachu”. Kąpiel odłożyła na termin późniejszy o kilka godzin i zadowolona poszła się rozkoszować wygodą swojego łoża.
………………………………………..
-Draco, czy ty kiedyś dorośniesz?- zacmokał Mike wchodzący do pokoju.
-Zdaje się, że jestem od ciebie sporo wyższy, więc już dorosłem- próbował być zabawny, ale z jego ust wydobył się tylko niewyraźny bełkot- Potrzebuję kawy, Mike…
-Nie, nie, nie- mężczyzna potrząsnął głową podchodząc do Malfoya- Ty potrzebujesz porządnego wypoczynku, wiesz?
-Gdy skończę…
-Teraz- rozkazał staruszek.
Zdziwiony odwagą pracownika blondyn uniósł brew w zaskoczeniu.
-Przypomnij mi, dlaczego jeszcze cię nie zwolniłem?
-Jesteś do mnie przyzwyczajony, jeżeli nie przywiązany…
-No, tak- nikły uśmiech przebiegł przez jego twarz.
Mike miała zawsze na wszystko trafną odpowiedź. Z niejednej sytuacji wychodził obronną ręką. Draco podziwiał tego mężczyznę. Był dumny, że mógł go mieć pod swoim dachem… Tak, Mike naprawdę miał na wszystko odpowiedź!
-Pomożesz mi w czymś?- zapytał chłopak.
-Oczywiście, Draco- Staruszek ucieszył się, że jest potrzebny.
-Wspaniale- ożywił się blondyn- Jak zmanipulować kobietę, by powiedziała to, co chcemy wiedzieć?
-Powiem ci, gdy obiecasz mi, że zaraz pójdziesz porządnie się wyspać. O dziewiątej idziesz z panem Zabinim na zabawę, pamiętasz?
-Tak, pamiętam i obiecuję- machnął ręką Malfoy- Ale odpowiedź na pytanie, proszę.
-Już, już… Spokojnie…- zaśmiał się Mike- Otóż, to zależy od charakteru kobiety…
-Uparta, choć roztrzepana. Zamknięta w sobie, lecz z pozoru otwarta. I jest ogromną marzycielką, starczy?- zastanawiał się Auror.
-Myślę, że tak- dumał pracownik- Ciężka sprawa, bo ta kobieta ma dość dużo przeciwieństw w sobie. Jest jedną z poszkodowanych w twojej sprawie?
-Nie, jej matka została zamordowana w podobnej sytuacji, więc chcę się dowiedzieć, jak zginęła. Może ta kobieta widziała napastnika, kto wie?
-Musisz się do niej zbliżyć- powiedział rzeczowo staruszek.
-Tylko jak… Spotkania z nią w ogóle nie idą po mojej myśli. Nie ma jakiegoś bezkontaktowego sposobu?
-Raczej nie. Mógłbyś próbować listownie, ale wątpię, czy to się powiedzie skoro jest tak zamknięta w sobie. Nie zaufa komuś, kogo zna jedynie z korespondencji.
-Rzeczywiście- zamyślił się chłopak.
-Dobrze, ale teraz idź już spać.
-Już…
…………………………………………
Ta sama droga. W tę samą noc. Wiedziała, co się stanie. Wiedziała, w którym momencie usłyszy przeraźliwy krzyk. Pobiegnie w stronę tego wrzasku i… Nic nie będzie mogła zrobić… Koniec… Jest, to w tym miejscu. Teraz krzyk… Jest, ale jakiś inny… Coś jest nie tak…
-Hermiona! Wstawaj wreszcie!- Ginny potrząsała przyjaciółką.
Granger niechętnie uniosła powieki i ziewnęła obserwując twarz Rudej.
Dziwne. Była pomalowana i odziana w piękną zieloną sukienkę. Czemu odwiedza ją w takim stroju? Czyżby chciała gdzieś ją zabrać?
-Cholera!- wyrwało się naszej bohaterce.
Gwałtownie wyskoczyła z łóżka i wystrzeliła w kierunku szafy. Pospiesznie wyciągnęła jakąś czerwoną sukienkę i pobiegła do łazienki.
-Tylko szybko, bo nie chcę się spóźnić- ostrzegała Weasley rozglądając się po uroczej sypialni.
Nadal nie mogła się przyzwyczaić, że Hermiona spóźnia się, że zapomina o umówionych spotkaniach, że potrafi zaspać. Taka zmiana zawsze wydawała jej się podejrzana. Musiało się coś wydarzyć w życiu Granger. Coś takiego, że obróciło ją o sto osiemdziesiąt stopni. Tylko, że Ginny mimo swych podejrzeń, grzecznie czekała, aż brązowooka sama zdecyduje się jej zwierzyć.
W niecałe pół godziny piękna kobieta o błyszczących wyrazistych oczach, w równie idealnej sukni wyłoniła się z łazienki.
-Bardzo się spóźnimy?- zapytała wystraszona.
-Nie, zdążymy- powiedziała Ruda- Przewidziałam twój mały poślizg, dlatego wyznaczyłam spotkanie o ósmej. Zabawa jest o dziewiątej.
-Jak dobrze, że jesteś tak przewidywalna- nasza bohaterka odetchnęła z niemałą ulgą.
Zadowolone i urocze udały się do magicznego klubu stojącego niedaleko domu Ginny, na obrzeżach Londynu. Z zewnątrz wyglądał dość obskurnie, a to wszystko, by nie zachęcać mugoli do wchodzenia. Dlatego dziwnym może się wydawać fakt, że zawitało tam sporo ludzi ubranych w stroje wieczorowe. Panna Patil obchodziła swoje dwudzieste pierwsze urodziny.
Weszły do ogromnego pomieszczenia. Nad ich głowami unosiły się gwiazdy dodające magicznego uroku temu miejscu. Po podłodze snuł się błękitny dym, który unosił się lekko przy każdym ruchu. Muzyka dobiegała niewiadomo skąd, a przy wielkim barze z marmuru kłębiło się mnóstwo ludzi. Na środku był parkiet przepełniony wirującymi w rytm muzyki parami. Przy ścianach stały stoliki, wygodne czerwone kanapy i szwedzki stół z przeróżnymi smakołykami. Hermiona westchnęła cicho. Często bywała na zabawach i tańcach, lecz nigdy w tak cudownym miejscu, przepełnionym jakimś czarem.
-Parvati!- Ginny pomachała do stojącej przy grupce znajomych dziewczyny.
Ruda z uśmiechem na twarzy poszła do panny Patil, a Granger pozostało tylko grzecznie pójść za nią. Wypadało złożyć solenizantce życzenia, nawet jeśli się jest osobą towarzyszącą, prawda?
-Hermiona! Miło cię widzieć. Przepadłaś jak kamień w wodę… Ale się zmieniłaś- trajkotała kobieta, gdy skończyła rozmawiać z Weasley.
Brązowowłosa już miała nadzieję, że Parvati jej nie zauważy. Nie zawsze dostajemy to, czego chcemy…
-Tak, trochę się zmieniłam- powiedziała Granger przywołując swój wystudiowany uśmieszek- Wszystkiego najlepszego!- uściskała koleżankę- Ale ten czas leci, prawda?
-Rzeczywiście!- Patil odwzajemniła uśmiech- Już niedługo przyjdzie nam zakładać rodziny…
-Nie tak znowu niedługo…- przerwała jej przerażona tą wizją Hermiona.
-Przepraszam- Do ich kręgu przedarł się wysoki brunet- Czy mógłbym porwać solenizantkę na parkiet?- nonszalancko wyciągną rękę w stronę dziewczyny, a ta z rumieńcem na twarzy tę dłoń chwyciła.
Brązowowłosa z ciekawością przypatrywała się mężczyźnie. Wydawał jej się dziwnie znajomy. Mało tego, jej uwagę przykuła też twarz Ginny, która wyglądała na, delikatnie mówiąc, zdenerwowaną. Gdy para dołączyła do reszty tancerzy, Hermiona wymownie spojrzała na przyjaciółkę.
-Co?- wypaliła podenerwowana- Nie poznajesz tego kretyna?- wskazała głową na tajemniczego bruneta.
Zaskoczona jej reakcją kobieta wolno pokręciła głową i oczekiwała dalszej wypowiedź… A nie wątpiła, że ciąg dalszy nastąpi i to dość szybko, bo Ruda uwielbiała wylewać z siebie złość. W sumie, to zdrowy odruch, gdy wie się, komu można, co powiedzieć. A rozsądna Weasley wiedziała, że może liczyć na dyskrecję Granger.
-Przecież to Zabini… Kretyn- powtórzyła to wyzwisko, jakby było jej wizytówką, kiedy mówi na temat Blaise`a.
-Co on robi u Parvati?- Hermiona zmarszczyła brwi.
Zdaje się, że sporo straciła, gdy była z dala od rodzinnych londyńskich stron.
-Chłopak Patil jest Aurorem, więc obracają się w tych samych kręgach… Kretyn.
-Ach- przytaknęła brązowowłosa- Tylko dlaczego jesteś na niego taka cięta?
-Bo mnie nachodzi… Kretyn.
-Nachodzi?- powtórzyła Granger nie wiedząc, co sądzić o tej skomplikowanej sytuacji.
Zbyt skomplikowanej, jak dla niej.
-Robi sobie głupie żarty przychodząc do mojej kawiarenki. Siada z ludźmi przy stolikach i opowiada, że tydzień temu właśnie przy tym stoliku jakiś człowiek zadławił się wisienką z ciastka czekoladowego i zginął na miejscu… Kretyn…
-Głupie- przytaknęła zawzięta słuchaczka- Obrał sobie za cel, by cię gnębić. W stylu Ślizgonów. A myślałam, że z tego się wyrasta- prychnęła Hermiona.
-Nie, źle myślisz… Bo widzisz, to jest bardziej skomplikowane- koleżanka zaczerwieniła się.
Bardzo, bo jej szkarłatny rumieniec było widać nawet w tym półmroku oświetlonym jedynie gwiazdami.
Brązowowłosa popatrzyła na nią wyczekująco.
-Pół roku temu wybrałam się z Parvati na jakąś imprezę- zaczęła zawstydzona- I…- westchnęła głośno- I on tam był. Traktowałam go, jak każdą inną osobę. Nasza gromadka zaczęła pić, a wiesz już, jakie są rezultaty mojego picia. Byłam nietrzeźwa, tańczyłam z nim… Potem całowałam- postukała się w głowę- Ale ja jestem… Ech… Ale niczego poza tym nie zrobiłam. A następnego dnia dowiedziałam się, że Zabini pochwalił się wszystkim znajomym, że poszłam z nim do łóżka. Nie było tak. Postanowiłam się zemścić. Nie zaprzeczałam plotce. Dodałam jedynie mały szczególik, który wcale nie okazał się takim szczególikiem. Powiedziałam wszystkim, że nie jest zbyt dobrym kochankiem… Chyba go to uraziło, bo od tamtej pory uprzykrza mi życie.
-Do ciebie nie pasuje takie zachowanie- skwitowała Granger.
-Wiem…- Ginny spuściła głowę- To on tak dziwnie na mnie działa. Sprawia, że nie panuję nad sobą. Ostatnim razem, gdy odwiedził moją kawiarenkę wylałam mu na głowę sok pomarańczowy.
-O proszę. Bywasz spontaniczna- Hermiona chciała zażartować.
-To nie jest śmieszne- zaperzyła się Weasley.
Nie mogły kontynuować swojej gorliwej rozmowy, bo Parvati wraz z brunetem wrócili do nich. Brązowowłosa dostrzegła, że mężczyzna cały czas zerka na jej przyjaciółkę. Tak… Zdecydowanie sporo ją ominęło.
-Parvati, mogę prosić cię na chwilkę- nie zastanawiając się za wiele pociągnęła solenizantkę na bok.
Całe szczęście, że w przypadku panny Patil wystarczyło proste pytanie, by ta mogła rozprawiać przez całe godziny.
-Tyle czasu się nie widziałyśmy. Opowiadaj, co robiłaś po Hogwarcie?
I to pytanie rzeczywiście wystarczyło. Już nic więcej nie musiała mówić…
……………………………….
Ginny marzyła tylko o tym, by móc odejść od Zabiniego. A potem zabije Hermionę! Zabije ją!
-I jak, Weasley? Masz jeszcze klientów?- Mężczyzna uśmiechnął się ironicznie.
-Tak, wyobraź sobie, że więcej niż wcześniej. Przybyło mi ich, gdy wylałam na ciebie sok- próbowała z nim walczyć- Wiesz, gdy już urażony poszedłeś… Wytłumaczyłam gościom, że byliśmy parą, lecz odeszłam od ciebie, gdy mnie zacząłeś bić- skończyła z satysfakcją.
Chłopak zacisnął pięści ze złości.
-Co powiedziałaś?- zapytał zimnym tonem głosu.
-Że mnie uderzyłeś- odparła spokojnie.
Stali przez chwilę krzyżując wyzywające spojrzenia. Żadne z nich nie chciało odpuścić. Zabini coraz bardziej zaciskał pięści, a Ginny starała się zachować stoicki spokój. Nie pozwoli, by wyprowadził ją z równowagi. Nigdy więcej… Zawsze, gdy traciła nad sobą kontrolę czuła się okropnie. To tak, jakby zdradziła samą siebie… Nie, Weasley nie traci panowania nad sobą…
-Idziemy tańczyć- powiedział nagle brunet i pociągnął dziewczynę na parkiet.
Usiłowała się wyrwać z jego uścisku, ale niestety… Czego by nie mówić, mężczyźni są silniejsi.
-Puszczaj- strąciła jego dłoń ze swojego biodra.
Właśnie leciała jakaś latynoska piosenka, podczas której pary korzystały z tej możliwości, że mogą się do siebie poprzytulać… A potem, w razie czego powiedzieć, że to taki taniec…
-Chyba nie chcesz zwrócić na nas zbyt dużej uwagi?
Rozglądnęła się po pomieszczeniu. Sporo osób było na parkiecie, ale też sporo nie tańczyło, tylko się przyglądało. Rozsądniej byłoby przemęczyć się w objęciach Blaise`a.
Grzecznie zgodziła się, by ich ręce splotły się ze sobą. Nawet pozwoliła się prowadzić w tańcu. Jego dłoń delikatnie oplatała ją w pasie. Poruszali się w rytm muzyki. Kobieta nie patrzyła na swojego partnera. On wręcz przeciwnie, nie mógł oderwać wzroku od pięknej twarzy i sylwetki dziewczyny.
-Coś ty taka nie w sosie?- chciał, by na niego spojrzała.
Miała takie ładne oczy…
-Rozmowa jest przywilejem, a nie przymusem…- mruknęła nie patrząc na niego.
Jego dotyk i tak robił na niej zbyt duże wrażenie. Tylko czekała, aż piosenka się wreszcie skończy… Byle na niego nie spojrzeć. Zawsze, gdy na niego patrzyła, robiła się czerwona na twarzy… Gdyby mogła się pozbyć tych rumieńców!
Mężczyzna zaśmiał się cicho. Ginny robiła pozory chłodnej i opanowanej profesjonalistki w każdej sytuacji. Tylko stawała się zabawna, gdy coś nie szło po jej myśli… A jeszcze śmieszniejsza, gdy sądziła, że panuje nad sytuacją… Gdy wcale nad nią nie panowała. Jej się chyba zdaje, że nie zauważył, że czerwieni się za każdym razem, gdy go widzi…
Naszła go ochota, by zmusić kobietę do spojrzenia w oczy. Przyciągnął ją mocniej do siebie.
-Co robisz?- szepnęła z oburzeniem.
-To, na co mam ochotę- powiedział nachylając się nad jej uchem- W przeciwieństwie do ciebie.
Nim zdążyła zaprotestować przechylił ją do tyłu. Wystraszyła się, że ją przewróci, wiec ścisnęła mocniej jego rękę i ramię.
-Spokojnie- syknął z bólem.
Zawstydzona popatrzyła w jego oczy i momentalnie się zaczerwieniła.
-Przepraszam- wybełkotała i szybkim krokiem odeszła.
Zabini został na parkiecie wraz ze swoim delikatnym uśmiechem.
……………………………………..
Draco siedział przy barze i przyglądał się poczynaniom Blaise`a. Jego przyjaciel tańczył z Rudą. Cóż, Malfoy doskonale wiedział, że Zabini miał słabość do tej dziewczyny. Wiedział również, że kolega jest typem zdobywcy. Gdy już schwyta ofiarę, nudzi się nią… I to jest koniec… Wiele różniło Dracona i bruneta od siebie nawzajem. A ich wspólną cechą było pochodzenie. W tych magicznych różnicach był fakt, że Blaise w przeciwieństwie do Malfoya umiał kochać. Kilka lat temu przyjacielowi blondyna złamała serce jakaś kobieta. Od tamtej pory nie potrafi się zaangażować.
Nasz bohater oderwał na chwilę spojrzenie od tańczącej pary i rozglądnął się po sali. Powoli sączył swojego drinka i zastanawiał się, do których znajomych podejść…
-Granger- Czerwona sukienka od razu zwróciła jego uwagę.
Może nie tak od razu, bo dopiero po godzinie. Mężczyźni nie grzeszą spostrzegawczością. Blondyn odłożył trunek na blat i powoli zbliżał się w kierunku kobiety. Mike mówił, że musi się do niej zbliżyć.
Widział, że Hermiona nie była zbyt zadowolona opowieściami swojej rozmówczyni. Będzie mu wdzięczna za ten uczynek…
-Przepraszam, czy mógłbym porwać pannę Granger?- zapytał Parvati.
-Oczywiście, Draco- odparła dziewczyna.
Brązowowłosa z niemałą ulgą podziękowała za fascynującą opowieść.
-Bardzo cię męczyła?- Malfoy uśmiechał się dyskretnie.
-Jeżeli jeszcze ktoś będzie mi opowiadał o swoich wujkach, ciociach i całej masie ich dzieci… Jeżeli usłyszę jeszcze jedną interesującą przygodę o porodzie siostry, to ucieknę- wypaliła Hermiona.
Oczywiście, od razu po wypowiedzianych słowach uświadomiła sobie, że nie powinna rozmawiać z blondynem. Odchrząknęła.
-Dziękuję za pomoc- chciała odejść i poszukać Ginny.
-Zapraszam do mojego stolika.
-Nie- natychmiast odmówiła.
-Hermiona! Jak mogłaś mi to zrobić!- Ruda z oburzeniem rysującym się na twarzy podeszła do nich- Cześć, Malfoy- niechętnie przywitała się z blondynem- Co tu robisz?
-Właśnie proszę twoją przyjaciółkę, by porozmawiała ze mną na temat…
-Na temat dzisiejszej zabawy- przerwała mu Granger- Dołączysz?- zwróciła się do Ginny.
-Nie, ten idiota zepsuł mi humor. Wracam do domu. Porozmawiamy sobie później- tymi słowami pożegnała się z Hermioną.
-Szykuje ci się poważna rozmowa- roześmiał się blondyn.
-Bardzo śmieszne.
-Czemu mi przerwałaś?- Draco spoważniał.
-Bo za każdym razem, gdy jej o tym wspomnę pochmurnieje- tłumaczyła nieskładnie.
-Zaraz!- krzyknął, ale ściszył głos widząc ogólne zainteresowanie- Ona nic nie wie…
-Wie…
-Nie. I reszta twoich przyjaciół też nie wie- skończył z satysfakcją- Teraz musisz ze mną porozmawiać.
-Nie muszę.
-To nie ja chcę zachować to w tajemnicy- zauważył słusznie- Mogę to rozpowiedzieć…
-Dobrze- westchnęła zrezygnowana- Wychodzimy. Powiem ci wszystko, co chcesz wiedzieć. Ale nie tutaj…
…………………………………..
Ginny zabierała płaszcz z portierni. Zabini wiedział, jak jej zepsuć humor. Nienawidziła go! Po prostu nienawidziła!
-Kretyn- powtórzyła kolejny raz tego wieczora.
-Wystarczy Blaise- głęboki męski głos odezwał jej się tuż nad uchem.
Poczuła, że rumieniec wstępuje na jej twarz. Musi szybko uciekać.
-Żegnam, panie WYSTARCZY BLAISE.
-Nie ma pani płaszcza- powiedział pan z portierni- Pani przyjaciółka go zabrała myśląc, że go pani nieumyślnie zostawiła.
-Dobrze, dziękuję- powiedziała opanowanym głosem, lecz w środku cała się gotowała.
Nie dość, że zostawiła ją samą z Zabinim, to jeszcze ten płaszcz!
-Świetnie- szepnęła odchodząc od lady.
-Chcesz moją marynarkę?- zaproponował brunet.
-Wciąż tu jesteś?- zapytała nie patrząc na niego.- Nie, dziękuję. Mieszkam niedaleko.
-Ale wieczorami jest zimno. Zachorujesz- drążył temat.
-To nie będzie mnie w pracy i będziesz mógł w spokoju doprowadzać mój interes do upadku…- mówiła z jadem z głosie.
-Umówisz się ze mną?- wypalił nagle.
-Co?- czerwona twarzyczka popatrzyła na niego z zaskoczeniem.
-Tańczyliśmy, całowaliśmy się… Może by się tak umówić?- tłumaczył z uśmiechem.
-Byliśmy pijani- odparła chłodno.
-Nie, nie, nie… To ty byłaś pijana…
-Zaplanowałeś to?- z trudem panowała nad złością.
-Nie, ale przyznam szczerze, że nietrzeźwa jesteś milsza- zaśmiał się.
I nie wytrzymała! Uderzyła go w twarz i uciekła przerażona tym, co zrobiła. Musi go unikać, bo on źle na nią wpływa. Gdy jutro skończy krzyczeć na Hermionę, to poprosi ją o jakieś zaklęcie, które nie pozwoliłoby Zabiniemu na zbliżenie się do jej kawiarenki…. Tak, już jutro.
………………………………………..
Jeden wieczór, który miał być tylko chwilą zapomnienia i zabawy zamienił się w koszmarnie długą noc, pełną przypadkowych spotkań... I jednocześnie niechcianych spotkań...
Rozwścieczona Ginny wpadła do swojego mieszkania czerwona na twarzy. Targały nią sprzeczne emocje. Z jednej strony jej serce radośnie podskakiwało na spotkanie z Blaise`m, a z drugiej strony, miała niezmierną ochotę podrapać go po tej jego szarmancko uśmiechniętej twarzy. Jejku! Nawet te myśli nie były w jej stylu. Westchnęła głośno i rozświetliła pomieszczenie. Dłonie miała zaciśnięte w pięści, a w oczach zbierały jej się łzy bezsilności. Jednak ani jedna słona kropla nie spłynęła po jej policzku. Była zła, ale nie do tego stopnia, by płakać z powodu jakiegoś tam mężczyzny... O nie... Nie będzie płakać przez Zabiniego...
-To sobie popłaczę ze względu na Hermionę!- zawyła głośno.
A jednak emocje bywają silniejsze od rozumu. Przeszła do sypialni i rzuciła się na wielkie wygodne łoże. Pochlipywała cicho patrząc na głodki sufit. Było w niej stanowczo zbyt dużo antagonistycznych uczuć. Miała tego serdecznie dość. Przetarła oczy i nos dłonią i przymknęła oczy w nadziei, że zaśnie... Ale nie!
-Kretyn...- mruknęła.
Za każdym razem, gdy przymykała powieki widziała przystojnego bruneta, który od dłuższego czasu zaprzątał jej myśli. Jako, że była zdroworozsądkowym człowiekiem, postanowiła unikać mężczyzn. Sprawiają tylko kłopoty...
-Zdobywają i rzucają!- krzyknęła rzucając wielką puchatą poduszką w ścianę.
Ciekawy sposób na rozścielenia ładnie przykrytego kapą i dużą ilością poduszek łóżka. Pozrzucała wszystko i zakopała się w pościeli. I usnęła... Tylko czemu w butach?
........................................
Hermiona wychodziła ramię w ramię z Draconem z zabawy organizowanej przez pannę Parvati. Mężczyzna był ciekawy, bardzo ciekawy opowieści Granger. Kobieta wzięła z portierni dwa płaszcze, z czego jeden odesłała do domu przyjaciółki.
-Pewnie zapomniała okrycia w tej złości- odparła widząc pytające spojrzenie Malfoya.
Była z siebie dumna, bo po raz pierwszy w jej krótkim życiu, to nie ona o czymś zapomniała, coś przeoczyła. Zawsze Weasley była tą, która sprawowała opiekę nad każdym szczególikiem. Tak, bo Hermiona uważała za szczególik fakt, że z roztrzepania wyszła boso na dwór, gdy spała u przyjaciółki. Wszystko byłoby w całkowitym porządku, gdyby nie fakt, że była zima... Dwudziestostopniowy mróz...
-Gdzie idziemy?- zapytał podniecony Draco.
-Nie wiem...
-Może do mnie?- zaproponował natychmiast.
-Nie...-odmówiła.
Czułaby się niepewnie w czyimś mieszkaniu. Nie znała jego zamiarów. Ba! W ogóle go nie znała. Ludzie się zmieniają. Nie wiadomo, w co lub kogo przemienił się Malfoy. Do siebie też go nie wpuści, bo to jej prywatność.
-Wiem!- krzyknął uradowana i chwyciła go za ramię.
Deportowali się przy jakimś barze, który nie zachęcał przechodniów do odwiedzin.
-Gdzie jesteśmy?- skrzywił się blondyn.
-W Paryżu- uśmiechnęła się Granger i śmiało otworzyła drzwi- Idziesz?
-Ty żartujesz?- wzbraniał się.
-Chcesz tej historii czy nie?- nie czekając na jego odpowiedź zniknęła w środku ohydnego potwora.
Dlaczego potwora? Był to bar w wyjątkowo zapyziałej dzielnicy miasta miłości. Wejście miało kształt głowy orki, a przynajmniej w teorii. Bo To Coś z pewnością na orkę nie wyglądało. Poza tym, speluna sprawiała wrażenie takiej, która mogła się w każdej chwili zawalić.
-Kobiety- Draco pokręcił głową ze zrezygnowaniem i otworzył skrzypiące niemiłosiernie drzwi.
Zapach papierosów mieszał się tu z potem wywołując dreszcz i chęć wymiotowania. Rozglądał się za Hermioną. Omiótł spojrzeniem całe pomieszczenie. Naprzeciwko stało ogromny bar, a za nim starszy mężczyzna wyglądający, jak oprych szukający okazji do bójki. Przy stolikach siedzieli głównie mężczyźni. Brudne i obdarte ubrania zdradzały ich status majątkowy i pozycję w społeczeństwie. Blondynowi zrobiło się niedobrze... Już wiedział skąd się brał ten ohydny zapach w lokalu.
-No, Granger. Skąd znasz takie miejsca?- szepnął cicho nim zauważył szatynkę siedzącą samotnie w kącie.
Jej stolik był na tyle ukryty, że nie wzbudzali większego zainteresowania. Ogólny gwar i dźwięki starej muzyki zagłuszały ich rozmowę. Usiadł naprzeciwko niej i od razu poczuł się lepiej. Żadne zapachy nie podrażniały jego delikatnego arystokratycznego węchu. A przynajmniej żadne brzydkie.
-Widzę, że jednak się przemogłeś- powiedziała z goryczą w głosie.
-Skąd znasz takie miejsca?- oglądnął się za siebie, jednak ludzie zdawali się ich nie zauważać.
-Kiedyś, gdy byłam z rodzicami na wakacjach w Paryżu, zgubiłam się i weszłam tu, by zapytać o drogę. Skończyło się na tym, że uciekałam ulicami miasta przed pijanym mężczyzną... Jakoś nasunęło mi się to miejsce na myśl- wzruszyła ramionami.
-Dobrze- odparł obojętnie chłopak- Chcesz coś do picia?
-Nie radzę- pokręciła przecząco głową.
-Dlaczego?- zmarszczył brwi.
-Zaciekawią się tobą. Lepiej być niewidzialnym.
Wyciągnęła różdżkę i pod stolikiem wyczarowała sobie szklankę soku pomarańczowego. Poszedł za jej śladem, z tym, że on wolał whisky z lodem.
-Dobrze, co chcesz wiedzieć?- upiła nieco napoju.
-Czemu tak zareagowałaś, gdy rozmawialiśmy o mojej ostatniej sprawie?- utkwił w niej badawcze spojrzenie.
Wiedziała, że niczego przed nim nie ukryje. Zresztą, i tak wiedział już praktycznie wszystko.
-Bo moja matka miała na plecach jakieś rytualne nacięcia- spuściła wzrok- Znaczy... Morderca był w trakcie ich wycinania, gdy mu przerwałam.
-Opowiedz, co się stało tamtej nocy?- wytężał słuch patrząc na zasmuconą kobietę.
Zrobiło mu się niezręcznie, ale musiał wiedzieć. Tu chodziło o jego karierę. Nie chciał mieś niedokończonej sprawy na swoim koncie. Po prostu nie chciał...
-Wracałam właśnie do domu- zrobiło jej się nieprzyjemnie gorąco- Nie pamiętam już skąd. Było bardzo ciemno, ale ja się nie bałam tego mroku. Nie miałam czego, dobra dzielnica i różdżka ukryta w torebce... Śmieszne- prychnęła zatapiając się we wspomnieniach- Wszystko zdawało się być tak zwyczajne i codzienne. Nagle usłyszałam krzyk kobiety, a byłam już blisko swojego domu. Najgorsze myśli przychodziły mi do głowy. I niestety, miałam rację- przerwała na chwilę, by upić soku- Tuż koło domu leżało ciało mojej matki. Na jej martwej twarzy odcisnął się strach, który zapewne czuła tuż przed śmiercią. Przez chwilę miałam nadzieję, że to tylko sen. Natychmiast wyciągnęłam różdżkę i wycelowałam nią w pochylającego się nad jej ciałem człowieka. To był mężczyzna, wysoki w czarnym płaszczu. Pomyślałabym ,że to Śmierciożerca, ale zaniechałam takich wniosków, bo nie wyczarował Czarnego Znaku. Tylko celował uparcie różdżką w plecy mojej mamy. Wystrzeliłam w niego zaklęciem rozbrajającym, ale to odbiło się od niego, jakby miał wokół siebie jakąś tarczę. Spróbowałam znowu, ale nie działało. Tan lekceważył moją obecność wypowiadając jakieś dziwne zaklęcia, których nie znam. Niewiele myśląc zdjęłam but i rzuciłam się na niego. Zaklęcia nie przechodziły przez tę tarczę, ale człowiek tak. Uderzyłam do w głowę swoim butem. Zachwiał się, a różdżka wypadła mu z ręki. Pękła na pół a ja poczułam się wyjątkowo słabo. Wypowiedziałam zaklęcie ochronne, dla mnie i ciała mojej matki... I zemdlałam. Ostatnie, co pamiętam to wściekle zielone oczy. Nawet Harry takich nie ma. One były tak soczyście zielone, jak trawa- zacisnęła pięści- Zabiję, gdy spotkam te oczy...
-A czemu zniknęłaś ze świata czarodziei?- zapytał, choć to się nijak miało do sprawy.
-Nie zniknęłam, tylko ukryłam się na trochę. Ministerstwo nie potrafiło mi pomóc, ale zataiło wszystko, a ja zrezygnowałam z pracy w Ministerstwie zła na ich bezradność. I tak włóczyłam się po całym świecie w nadziei, że kiedyś go znajdę. Ale jednocześnie uciekałam od razu z miejsc, gdzie mówiono o tajemniczych morderstwach...- patrzyła na pomarańcz swojego soku- Ale zaraz... Już wiesz o wszystkim, nie zadawaj mi więcej pytań- podniosła się od stolika.
-Tak, wiem...- mruknął patrząc w jej posmutniałe oczy.
Nie chciała sobie tego przypominać, a on wymógł na niej... Ech...
-Przepraszam- również wstał.
-I bardzo dobrze, że jesteś zakłopotany- zwężyła oczy- A teraz, dasz mi już święty spokój?- zapytała.
Uśmiechnął się nieznacznie. Nie był pewien, czy chce dać jej ten spokój.
-A chcesz tego?- pochylił się nad stolikiem.
-Cóż to za głupie pytanie?- serce jej przyspieszyło.
-Dopowiedz, chcesz, bym dał ci spo...
-Tak, chcę- pospiesznie wyszła z baru pozostawiając oniemiałego Dracona.
-Aha...-szepnął cicho i zadowolony ze swojego osiągnięcia również wyszedł.
......................................
-Hermiona! Otwieraj!- ktoś uporczywie starał się obudzić Granger.
Niechętnie spojrzała na zegarek. Była dopiero szósta, a ona przecież o czwartej się położyła. Ale gość był tak nachalny, że musiała się zwlec z łóżka i otworzyć...
-Ginny!- krzyknęła wystraszona.
Rudowłosa koleżanka trzymała w ręku gazetę, a jej twarz była tak poczerwieniała ze złości, jak jeszcze nigdy.
-Jak mogłaś!?- nie czekając na zaproszenie Weasley weszła do mieszkania.
-Przepraszam, ale wydaje mi się, że Zabini o ciebie zabiega...
-Nie przypominaj mi teraz o nim!- pogroziła jej palcem.
-W takim razie, co jeszcze zrobiłam?- Granger też traciła powoli cierpliwość- Budzisz mnie tak wcześnie, jeszcze nawet nie otworzyłam dobrze oczu, a ty robisz mi awanturę...
-Jak mogłaś mi nie powiedzieć, że twoja matka umarła?! Nawet nie byłam na pogrzebie?! Przecież jesteśmy przyjaciółkami! A ty ukrywasz przede mną morderstwo i szaleńca, którego masz na karku?!- rzuciła gazetą w brązowowłosą i usiadła na kanapie w salonie nerwowo poruszając stopą.
Oniemiała kobieta drgającymi rękoma podniosła makulaturę z podłogi i popatrzyła na okładkę Proroka Codziennego.
„WŚCIEKLE ZIELONE OCZY”, głosił nagłówek. A tuż pod nim było zdjęcie Hermiony opowiadającej Draconowi swoją historię. Prędko otworzyła gazetę i czytała...
Pamiętacie tę dziewczynę, niejaką Hermionę Jane Granger? Oczywiście, bo to ona walczyła u boku Pottera z Voldemortem. To ta sama dziewczyna, która dzielnie pokonywała zło i była najlepszą uczennicą. A pamiętacie, że niedługo po śmierci Voldemorta zniknęła ze świata czarodziei. Nie chciała udzielać wywiadów, unikała reporterów... Dlaczego? Być może wszystko wyjaśni wam ta rozmowa, zdobyta przez naszego pracownika z Francji...
-O, cholera- szepnęła Hermiona czytając każde swoje wczorajsze słowo na łamach gazety.
Przysiadła obok obserwującej ją Ginny.
-Dlaczego niczego mi nie powiedziałaś? Zresztą, nie tylko ja się dzisiaj o tym dowiem, co?- pytała rozgoryczona dziewczyna.
-Ginny, ja...- zaczęła Granger opuszczając gazetę na podłogę.
-Co? Co chcesz mi powiedzieć na swoje usprawiedliwienie?
-Bo...byliście tak zajęci swoimi sprawami i problemami, że nie chciałam wam zaprzątać głowy...
-Zaprzątać głowy?!- przerwała jej wściekła koleżanka- Wiesz, co?- machnęła ręką ze zrezygnowaniem- Przyjdź do mnie, gdy dojrzejesz do przeprosin...
Wyszła trzaskając drzwiami.
-Przepraszam...- szepnęła cicho Hermiona- Kurwa, Malfoy!
Miała w sobie tyle złości i bólu, że nogi same zaprowadziły ją pod drzwi blondyna. Przyjaciółka jest wściekła... A Harry? A reszta znajomych i przyjaciół? A Weasley`owie? Rozpęta się prawdziwe piekło. Cóż, gdy w porę nie rozwiążemy problemy, to ten będzie się stawał coraz większy, panno Granger.
Była, jak w transie. Załomotała w drzwi Dracona.
-Spokojnie, spokojnie- otworzył jej lokaj.
-Dzień dobry- stała przed nim w skąpej koszuli nocnej- Jest może Draco?- uśmiechnęła się.
-Tak, proszę wejść, bo się pani przeziębi- zmarszczył brwi.
Widocznie jedna panienka nie wystarczała właścicielowi domu.
-Granger?- obudzony przed chwilą chłopak zszedł powoli na dół- Co ty tutaj robisz o tej porze... i w tym?- zmierzył ją spojrzeniem i bezwiednie się uśmiechnął.
-Ty idioto!- uderzyła do w policzek.
-Za co?- obruszył się.
-Za co? Przeczytaj sobie Proroka, kretynie!- chciała go znów uderzyć, ale złapał ją za nadgarstek.
-O co tutaj chodzi, do cholery?- przeszywał ją wzrokiem.
-Nasza wczorajsza rozmowa jest w całości umieszczona w gazecie! Jak mogłeś?! Ty kretynie! Ty... Ty...
-To nie ja!- puścił jej rękę.
-W takim razie, kto? Ja?!
-Wybacz, ale to ty wybrałaś takie miejsce. Jakbyśmy poszli do mnie, to byś nie miała teraz problemów. A poza tym, trzeba było wcześniej powiedzieć o wszystkim „przyjaciołom”. A teraz, wybacz. Wracam do swojego ciepłego łóżka- powiedział obojętnie, choć gotował się ze złości- Brianie- zwrócił się do lokaja- Odprowadź panią do wyjścia.
-Sama znajdę wyjście- prychnęła i opuściła dom trzaskając drzwiami.
-Bezczelna pannica- oburzył się lokaj.
-W raczy samej- zamyślił się Malfoy- Oj, Granger... Co z tego wyniknie...
Czasami poszukujemy w życiu spokoju, którego jest coraz mniej w tym pędzącym świecie. Czasami jednak szukamy wrażeń, których nie mogą nam dostarczyć ogłada i kultura. Sięgamy po to, za co mogą nas potępić... Za alkohol, za narkotyki... Przygodny seks... Wszystko to ma nam dostarczyć chwilowego zapomnienia, ucieczki... Ma pełnić tą samą rolę- znaleźć spokój... Z tym, że to jedna z tych gorszych dróg...
-Kto tam?- odezwał się cichy kobiecy głosik.
-Kate, otwórz. To ja- Draco dobijał się do drzwi.
Zaskoczona kobieta uchyliła drzwi i wpatrywała się swoimi zielonymi ślepiami w Malfoya. Czuła do niego wielki żal, lecz coś w środku kazało jej wpuścić go do środka.
-Co się stało?- szepnęła.
W odpowiedzi pocałował ją i mocno przytulił. Potrzebował tej kobiecej bliskości i ciepła, i doskonale wiedział, że ta biedna dziewczyna nigdy mu nie odmówi... Bo nie potrafi. Nie stawiała oporów, choć jego pieszczoty sprawiały jej wielki ból. Gdy składał pocałunki na jej szyi i kierował się w stronę sypialni, po policzku spłynęła jej jedna łza, jakby błaganie, by wreszcie ją zostawił... Ale nie umiała odsunąć się od niego, uciec, nakrzyczeć i wyrzucić za drzwi. Ona chciała jego bliskości, nawet gdyby miała cierpieć do końca swoich dni.
-Wszystko mi się popieprzyło- mruczał między pocałunkami- Zawiesili mnie i zabrali sprawę- skumulowana złość przekładała się na coraz to napastliwsze pieszczoty- Kurwa, pieprzona Granger...
To było ostatnim, co powiedział nim rzucił Kate na łóżko...
.....................................
Hermiona cała rozedrgana i wystraszona wpadła z hukiem do swojego mieszkania i trzasnęła drzwiami.
-To już ten czas- powiedziała cicho z żalem w głosie.
Wygląda na to, że jednak nie uda jej się zagrzać miejsca w ukochanym mieście. Czemu tak właśnie się dzieje, gdy człowiek z zapałem i chęcią do czegoś podchodzi? Pierwszy raz miała nadzieję na normalne życie. Chciała cieszyć się każdą gwiazdką na niebie i każdym nowym dniem. Wiele nie wymagała, a tym czasem? Sprawa z Hite`m i ten cały Malfoy, który ma specyficzne zapędy do pakowania się w czyjeś życie z brudnymi buciorami...
Oddychając głęboko weszła do sypialni i uklękła koło łóżka. Podwinęła nieco kapę i wyciągnęła spod mebla dużą książkę. Wyglądało na to, że często jej używała... No tak, to jej magiczny atlas. Zawsze, gdy planowała się przeprowadzać, to kierowała się tymże atlasem, który nie tylko pokazywał miejsca, lecz proponował jej pracę i noclegi. A miejsca, gdzie już była odznaczały małe uśmiechnięte żółte minki. Miała się go pozbyć zaraz po przyjeździe do Londynu, ale coś jej kazało schować go...
-Gdzie mnie jeszcze nie było?- zastanawiała się głośno.
Jedynymi miejscami, w których nie gęstniało od żółtych minek były zimne krainy na północy i południu... Ciekawe dlaczego...
-Dobrze, niech będzie Wenecja- wskazała palcem na to pływające miasto- Byle, żeby nie utonęła nim przyjadę...
Atlas od razu chciał jej zaproponować noclegi i pracę, ale zamknęła go i wzięła się za pakowanie.
...................................................
-Pójdę do niej- powtarzała cicho Ginny- Albo nie... Ale... Nie, nie pójdę, niech raz w życiu zrobi coś porządnie...Ale byłam trochę nieuczciwe... Ale niczego mi nie powiedziała...
Tłoczna Ulica Pokątna zdawała się nie zauważać gorączki jednej rudowłosej kobiety, która siedziała sama przy stoliku w swojej kawiarence. W dłoni dzierżyła drinka o odcieniu jej włosów. Od rana Harry, Ron, ojciec, matka... Wszyscy zadręczali ją niewygodnymi pytaniami, bo byli święcie przekonani, że Ginny o wszystkim wiedziała, lecz nie raczyła im o tym opowiedzieć. Piekliła się, bo właśnie na przekór domysłom wszystkich, nie miała zielonego pojęcia o niczym!
-Pięknie- prychnęła i upiła nieco napoju.
Jej twarz nigdy jeszcze nie była tak zmęczona i smutna. Waleczna zadziorność i jednoczesne chłodne opanowanie zastąpił jeden wielki smutek.
-Jejku...- wzdychała raz po raz.
Hermiona miała rację w jednym... Ten jeden jedyny rok jej wszyscy przyjaciele byli zajęci swoimi karierami... Ile to można przeoczyć! Dla nich ten rok był jak jedna krótka chwilka, tak byli pochłonięci pracą. Tym czasem dla Granger to była pauza, która niemiłosiernie trwała i trwała... Bez pomocy i oparcia.
-Pięknie- powtórzyła głośniej.
Wysoki i przystojny brunet usiadł naprzeciwko rudowłosej kobiety i przyglądał jej się z zaciekawieniem i współczuciem. Patrzyła gdzieś w tłum przewijający się uliczkami Pokątnej i nawet nie miała ochoty zadać mu tego samego, co zawsze pytania: „Czego chcesz, kretynie?” Już wolałby KRETYNA niż jej smutną twarz.
-Weas... Ginny- odezwał się nieśmiało.
Słuchała go, lecz nie spojrzała nań, nawet się nie poruszyła. Zachowywała się zupełnie tak, jakby go nie było, jakby nie siedział przy niej i nie przypatrywał się jej z troską.
-Czytałem to...
Powoli zwróciła ku niemu swoje zmęczone oczy. Potraktował to jako zachętę...
-To musi być trudne. Nic nie wiedziałaś, prawda? Harry mi powiedział, że przydałby ci się przyjaciel- pochylił się nad stolikiem- Może jakoś ci pomogę, w czymś cię wyręczę...- zaproponował.
Nachodziły ją dziwne myśli i całe mnóstwo znaków zapytania. Od kiedy Zabini był dla niej przyjacielskim oparciem i pomocą w jednym? Pewnie miał jakiś chory interes do niej... Tak, na pewno...
-Jakiś haczyk?- Im on bardziej się nachylał tym ona dalej się odsuwała.
-Nie rozumiem- zmarszczył brwi wytężając umysł.
-Nie wierzę, że jesteś w stosunku do mnie tak przyjacielski. Nie bez konkretnych zamiarów- syknęła z ironią.
-Otóż, wyobraź sobie- zacisnął pięści- pierwszy raz jestem tak bezinteresowny. Ale ty jesteś tak niemożliwa, że odpychasz od siebie wszystkich, prawda? Czy ty w ogóle dopuściłaś do siebie jakiegokolwiek mężczyznę? Bo mam nieodparte wrażenie, że uciekasz od nich jakby byli najgorszą zarazą...- napinał mięśnie w złości.
Spuściła tylko wzrok ugodzona prosto w serce. Kolejna miła wiadomość tego dnia...
-Przepraszam- pisnęła przerywając słowa krytyki- Przepraszam- powtórzyła pewniej i zamilkła patrząc na swoje dłonie.
Mimo trzydziestostopniowego upału jej dłonie były lodowate i sine... Ona już chyba jest taka zimna...
Blaise nie mógł dłużej patrzeć, jak kobieta marnieje z każdą kolejną minutą.
-Dość- wstał i wyciągnął do niej swoją dużo i ciepłą dłoń- Idziemy do Granger.
-Nie- szepnęła niepewnie.
-Tak- chwycił ją za tą lodowatą część ciała- Masz zimne dłonie- zamknął je w swym uścisku- Zaraz je zagrzejemy, chodź- namawiał spokojnie i cierpliwie.- Z doświadczenia wiem, że przyjaciele nie przetrwają chwili we wzajemnej złości.
-Dobrze...
Nie opierała się, gdy przytulał ją do swojego ramienia i pocierał dłonie chcąc je rozgrzać.
...........................................
-Kate, potrafisz człowieka zadowolić i uspokoić- sapał wyczerpany i usatysfakcjonowany Draco.
Kobieta tylko pochyliła się nad mężczyzną i ucałowała go w czoło. Po czym w milczeniu się podniosła i poszła do łazienki, by wziąć prysznic. Malfoy patrzył na zamykające się za nią drzwi i wsłuchiwał się w płynącą wodę. Zmierzwiona pościel przypominała o uniesieniach mających przed chwilą miejsce. Chciał się w ten sposób pozbyć obrazu tej kobiety, która prześladowała go nawet we śnie. Hermiona Granger tak wesoło wykrzykująca, że kocha cały świat... Takiej osoby potrzebował. Tego szukał przez całe życie. Tej beztroski, którą utracił nie wiedząc, w którym momencie... Pokręcił przecząco głową.
-Zniknij- rozmasowywał sobie skronie.
Na próżno wszystkie zabiegi. Ta uśmiechnięta twarz, to nieporadne stworzenie przewrócone wtedy przez Sony`ego, ta koszulka nocna... I ta rozwścieczona dziewczyna, która powiedziała mu o swoim całym bólu... I dostała za to nagłówek w Proroku Codziennym.
-Cholera- usiadł na łóżku i zaczął się powoli ubierać.
-Powiedz mi, o co chodzi? Tak naprawdę- mina zrzedła Kate, gdy wyszła z łazienki owinięta w ręcznik i zadowolona, a zobaczyła mężczyznę gotowego do wyjścia.
-Muszę iść- pocałował ją w policzek.
Pierwszy raz to zrobił. Zazwyczaj po prostu się rozchodzili, czasami nawet nie zaszczycając się spojrzeniem. Chwyciła się za policzek i patrzyła za nim...
-Jest inna- stwierdziła.
Dosłyszał to i natychmiast zaprzeczył.
-Jest...- spuściła wzrok.
-Do widzenia- nie chciał przedłużać.
Nawet nie był pewien, czy zaprzeczyć drugi raz.
-Żegnaj- załkała cicho, gdy usłyszała zamykające się drzwi frontowe, a kroki cichły...
Już postanowił, zdecydował. Pomoże Hermionie Granger, znajdzie mordercę jej matki. Nie należał do typowych samarytan, dobroczyńców, ale miał dumę i... COŚ jeszcze. Honor, duma i COŚ jeszcze kazało mu zrekompensować tej bogu ducha winnej dziewczynie nerwy i cierpienia.
........................................
Zabini wprowadził Ginny do holu w apartamentowcu i podszedł do recepcjonisty.
-Dzień dobry, przyszliśmy do panny Granger, jest może w domu?- zapytał uprzejmie zerkając co rusz na Weasley.
-To państwo nic nie wiecie?- zadziwił się pracownik- Panna Granger wyprowadziła się...
-Co?!- zatrzęsła się Ruda.
-A wie pan może, gdzie jest?- dopytywał się Auror.
-Niestety, nie. Przykro mi...
-Możemy chociaż zobaczyć jej mieszkanie, może coś zostawiła?- przerwała mu rozgorączkowana kobieta.
-Oczywiście, proszę- wskazał im wejście- Drzwi są otwarte.
-Chodźmy- Blaise nie musiał o to prosić swej towarzyszki, bo ta praktycznie pobiegła do mieszkania.
-Wiedziałam!- krzyczała patrząc na opustoszałe pomieszczenia- Wiedziałam, że ucieknie! Czemu nie porozmawiałam z nią spokojnie?!- opadła na ładnie zaścielone łóżko w byłym pokoju brązowowłosej.
-Spokojnie- Zabini przysiadł koło niej- Zaraz poszukamy jakiś informacji...
-Granger?!- Nagle usłyszeli głos dobiegający od progu.
-Draco- szatyn fachowo rozpoznał głos przyjaciela- Draco, tutaj!- zawołał.
-A co ty tutaj robisz?- odezwała się cała trójka.
-Zaraz- Ginny wstała z łóżka- Czego chcesz od mojej przyjaciółki?- podeszła bliżej blondyna- Gdyby nie ty, to...
-To pewnie dalej nic byś nie wiedziała... Daruj sobie kąśliwe uwagi, Weasley- machnął na nią ręką.- Gdzie jest Granger?- zwrócił się do kolegi.
-Uciekła...- odpowiedziała mu Ruda.
-Co?!- zareagował dokładnie tak, jak dziewczyna przed chwilą- Dokąd?
-I to jest właśnie ta słodka zagadka, Draco- stwierdził sarkastycznie Zabini.
Stali w milczeniu przyglądając się sobie i zastanawiając się nad tym, co robić dalej. Ginny chciała odzyskać przyjaciółkę. Blaise chciał pomóc kobiecie, której od tak dawna pożądał... A powódki Malfoya były tak nieprzejrzyste, jak woda w kałuży.
-No i co się tak gapicie!- krzyknęła rudowłosa- To wy jesteście tutaj Aurorami.
-I?- zapytali jednocześnie.
Od razu było widać, że znają się do dawna.
-I może poszukalibyście poszlak?- popatrzyła na nich, jak na skończonych....
Ech... Nieważne jakich skończonych.
-Racja- Draco oczywiście zaczął od przeszukiwania szafki nocnej.
Ginny podreptała spokojnie do salonu i rozsiadła się na kanapie oczekując rezultatów. Minęła godzina, podczas której obserwowała parkę wesoło ćwierkających ptaków za oknem... Druga godzina... Chyba Hermiona miała jakieś książki za kanapą? Przecież jej tu nie ma... Trzecia, czwarta, piąta...
-Słonko, może być nam pomogła?- zwrócił się do niej zmęczony Zabini.
-Nie przypominam sobie, bym miała na imię SŁONKO- wycedziła przez zęby.
-Niczego tu nie ma- zrezygnowany Draco usiadł obok kobiety- Przepadła, jak kamień w wodę. Możemy tylko liczyć, że zmądrzeje...
-A jaki ty masz w tym interes, co?- Ostrożność Ginny czasami była aż zanadto rażąca.
-Chcę jej pomóc znaleźć mordercę jej matki- odparł spokojnie.
-Sumienie cię gryzie?- rzuciła kąśliwą uwagę.
-Dosyć, idę do domu- machnął na nią ręką i pogrążony we własnych myślach wyszedł z mieszkania.
-To było wredne- upomniał ją Blaise.
-Było- potwierdziła cicho.
-Może byś go przeprosiła...
-Nie, Blaise- popatrzyła na niego wymownie- Na razie muszę przeprosić Hermionę- podniosła się z kanapy- Tylko trzeba ją najpierw znaleźć.
Niechętnie ruszyła w stronę wyjścia.
-Wiesz- chłopak się do niej uśmiechnął.
-Co?- zmarszczyła brwi.
-Powiedziałaś do mnie: „Blaise” wyjątkowo miłym tonem- szepnął jej do uch przepuszczając ją w drzwiach.
-Wydawało ci się- prychnęła czując, że się czerwieni.
-Raczej nie- przekomarzał się.
-Raczej tak...
-Raczej nie...
-Raczej tak...
...........................................
Noc bywa zbawieniem dla zmęczonych i strapionych ludzi. Bywa też chwilą uświadamiającą nam samotność i czasem, gdy nachodzą nas najgorsze myśli. Dlaczego? W czasie dnia tak pędzimy, że nie mamy czasu zastanowić się nad swoim wyglądem, życiem, porażkami... A w nocy, tuż przed snem ten czas mamy i czasami staje się to nie do zniesienia.
Draco przekręcał się z jednego boku na drugi. Za dużo myśli, które nie pozwalały mu spokojnie zasnąć. Jego sprawa, zawieszony... Granger, ucieczka... Kate, żal...
-Cholera- mruknął niezadowolony i zwlekł się z łóżka.
Było koło trzeciej. Cała posiadłość dawno już śniła, a on? Schodził do kuchni, by wypić szklankę wody. To nagłe skomplikowanie całego życia stawało się uciążliwe dla jego zdrowia psychicznego. I to wszystko zapoczątkowała taka jedna mała Granger... Widzicie? Gdy następnym razem pomyślicie, że wasza obecność na tym świecie nie robi żadnej różnicy, to zastanówcie się, czy choćby przez przypadek nie zmieniliście czyjegoś życia?
Ciemność ogarniała cały dom, jedyne światło wpadające przez okna pochodziło od gwiazd i księżyca...
-Za dwa dni pełnia- powiedział rzeczowo mężczyzna zaglądając do lodówki...
Można by rzec, że kierował te słowa do szynki, na którą właśnie patrzył. Ciekawe...
Wsadził głowę nieco głębiej penetrując wzrokiem lodówkę. Nagle rozległ się huk i Draco nerwowo poruszył głowę do góry uderzając się o otwarte drzwiczki lodówki.
-Cholera, co to?- syknął z bólu.
Jakaś postać patrzyła na niego przez okno. Odruchowo chciał wyciągnąć różdżkę, ale tej przecież przy sobie nie miał. Był w samych slipkach i na dodatek trzymał szynkę w dłoni, którą od razu upuścił. Postać zbliżała się w stronę drzwi, które dzieliły kuchnię od ogrodu.
Chłopak chwycił nóż i padł na ziemię. Przeczołgał się po podłodze pod owe drzwi, by nie zdradzić swojej pozycji. Serce biło mu jak oszalałe. Już unosił nóż, gdy ta postać...Zapukała?
-Przecież złoczyńcy nie pukają- opuścił nóż zdziwiony- Kto tam?- odezwał się i podniósł z ziemi.
-Wpuść mnie, Malfoy.
Niczego więcej nie potrzebował, od razu wiedział, że to Granger. Na początku uśmiechnął się szeroko szczęśliwy, że ją widzi... Ale przecież nie może być szczęśliwy z powodu jej wizyty, prawda? Przybrał cyniczny wyraz twarzy i otworzył drzwi.
-Jej! Co ci się stało!?- Cynizm nie utrzymał się nawet na krótką chwilkę.
Ujrzał dziewczynę z zadrapaniami na twarzy, potarganymi włosami i podartymi ubraniami. W ręku mocno ściskała różdżkę. Rozglądnęła się w prawo i lewo.
-Szuka mnie- szepnęła rozdygotana...
Widocznie poczuła, że jest już bezpieczna, bo omdlała opadła, a Draco w ostatnim momencie ją złapał.
-Cholera...- Hermiona obudziła się z obolałym ciałem.
Leżała w ogromnym i musiała przyznać, że wygodnym łóżku. Wczorajsze wydarzenia zdawały się być jedynie złym snem, który ciągnął się niemiłosiernie. A koszmar przerwały silne ramiona mężczyzny. Jednak zły sen był rzeczywistością...
Westchnęła głęboko boleśnie świadoma obrażeń wczorajszej, może nawet dzisiejszej ucieczki. Otulona grubą kołdrą czuła się bezpiecznie i wygodnie. Powoli ogarnęła wzrokiem swoje nagie ciało... Zaraz! Nagie?! Była naga! I czysta!
-Aaaa!- krzyknęła głośno i szczelnie owinęła się pościelą.
Momentalnie usłyszała szybkie kroki, by po chwili ujrzeć w drzwiach pokoju Malfoya.
-Co się stało?- zapytał wystraszony.
Dziewczyna jeszcze szczelniej wtuliła się w kołdrę.
-Co się stało?- pisnęła cicho- Jak to, co się stało? Ty, ty... Ty zboczeńcu, ty!- chciała wskazać na niego palcem, ale zmieniła zdanie, gdy pierzyna zaczęła się obsuwać.
Popatrzył na nią z rozbawieniem i niemałym zaskoczeniem. Starał się zachować powagę w danej sytuacji, ale nie mógł się powstrzymać.
-Ja? Zboczeniec?- zaśmiał się cicho- Zdaje się, że to ty nachodzisz mnie w nocy w podartych ubraniach i wpadasz prosto w ramiona- zbliżył się w stronę łóżka.
Dopiero teraz zauważyła, że był w garniturze. Miała słabość do eleganckich mężczyzn. Szkoda, że to Malfoy... Czyżby kryła się w niej jakaś odrobinka zdroworozsądkowej Granger? Niemożliwe...
-Gdzie moje ubrania?- zapytała zimnym i opanowanym tonem głosu.
Podszedł jeszcze bliżej.
-Pewnie mój kochany piesek rozszarpał je do cna. I tak już do niczego się nie nadawały- usiadł na brzegu łóżka- Chyba, że lubisz obnażać się przed wszystkimi, nie tylko przede mną.
Wyciągnął w jej stronę otwartą dłoń chcąc dotknąć policzka kobiety. Ale ta wystraszona jego zabiegami odsunęła się tak gwałtownie, że z łoskotem runęła na ziemię... Bez pościeli...
Pisnęła głośno i natychmiast chwyciła za ową pościel.
Chłopak śmiał się w najlepsze.
-Gbur!- krzyknęła obrażona i owinięta w materiał poszła w stronę łazienki.
A przynajmniej myślała, że idzie do łazienki. Otóż w pokoju były dwie pary drzwi. Jedne od garderoby, a drugie od poszukiwanej przez Hermionę łazienki. A że wszystko sprzysięgło się przeciwko niej.
-Na pewno chcesz tam wejść?- zapytał Draco krztusząc się ze śmiechu.
Teatralnie prychnęła i zniknęła za drzwiami garderoby.
-Cholera...- szepnęła, gdy się zorientowała, że nie jest w upragnionej łazience.
Że też nie mogła sobie znaleźć lepszego miejsca i osoby, gdy uciekała ze szponów okrutnego zła. Najwidoczniej lubi nietypowe sytuacje.
Rozglądnęła się po pomieszczeniu. Może jednak dobrze wybrała drzwi. Przynajmniej się w coś ubierze. A miała w czym przebierać. Z tym, że wszystkie ubrania były męskie i najwidoczniej należały do Malfoya.
-Prędzej będę biegać nago niż założę coś, co należy do niego- syknęła stukając palcem z jeden z szeregu czarnych służbowych garniturów.
Od niechcenia rzuciła okiem na jedną z setek szuflad. Nie miała czasu, ani chęci, by przeglądać wszystkie jego rzeczy. Otworzyła więc tę jedną i od razu trafiła prosto w dziesiątkę.
-Albo jest transwestytą, albo zostawiła to któraś z jego kochanek- słusznie zauważyła wyciągając ładnie poskładaną czystą bieliznę i czarną sukienkę do kolan.
„Pewnie jakaś kobieta dała się nabrać na te jego obsceniczne sztuczki i zamieszkała z nim. Żałosne...”- intensywnie myślała ubierając się.
-Żałosne, ale przydatne- powiedziała z satysfakcją oglądając się w wielkim garderobianym lustrze.
Obciągnęła nieco skrawek sukienki i wyszła z garderoby.
-A, jednak celowo pomyliłaś pokoje- Malfoy leżał rozpostarty na łóżku, które przed chwilą zajmowała.
-Na twoim miejscu nie byłabym taka cyniczna, bo przez ciebie jestem po uszy w bagnie- rzuciła w niego zmiętą pościelą.
Złapał ją jedną ręką... A ona ledwo targała ją w dwóch! Złapał ją i spokojnie odłożył.
-Ale nie jesteś na moim miejscu- spoważniał- I wiedz, że ten artykuł nie był moją sprawką. Sama chciałaś wejść do tej speluny, więc jesteś sobie winna. I nie szukaj współwinowajców. Nie w tym domu- wstał gwałtownie i pokonał dzielącą och odległość.
-Ty... Ty...- zamurowało ją.
Nagle zabrakło jej wyzwisk, które jeszcze przed chwilą kłębiły się w jej głowie i nacierały chcąc się wydostać. Przez ułamek sekundy popatrzyła w te jasne oczy i zabrakło jej słów. Był tak opanowany i pełen emocji jednocześnie. Tą ją ciekawiło i poniekąd fascynowało. Ona była tylko pełna emocji. Bezustannie pełna emocji...
-Dokończ. Jaki znów jestem?- drążył mówiąc jej prosto w usta.
Nie mogła się opanować. To była chwila, tak ulotna, jak podmuch wiatru. Pocałowała go i spuściła wzrok wpatrując się w swoje stopy.
„Głupia!”- krzyczała w duszy- „Nigdy nie możesz pomyśleć nim coś zrobisz?”
-Co to miało być?- zapytał oniemiały.
Hermiona Granger go pocałowała. No, może tylko musnęła wargami, ale to nie zmienia faktu... Co ona wyrabia? Co on wyrabia? Nie, nie, nie. Serce mu podskoczyło z wrażenia. Chyba pierwszy raz poczuł coś takiego. Nie, nie, nie. Tak być nie może.
-Przepraszam- szepnęła nie patrząc mu w oczy.
Draco był typowym okazem zdroworozsądkowego człowieka, który nie skacze do potoku rwącej rzeczki. On się tylko bawi, nigdy nie traci głowy. Miłość była dla niego pojęciem abstrakcyjnym. A kojarzyła się mu z brakiem kontroli. Może właśnie dlatego nigdy nie był zakochany... Bo nie chciał tracić tej kontroli.
-Słusznie- odchrząknął- Następnym razem zapytaj, czy możesz, nim się na mnie rzucisz...
-Nie będzie następnego razu- poczuła się, jakby uderzył ją prosto w twarz.
Chociaż, wolałaby ten przejaw fizycznej przemocy niż upokorzenie.
-Mam nadzieję- starał się, by jego głos brzmiał poważnie- Będę w jadalni czekał ze śniadaniem. Zejdź, jeśli chcesz. Mam nadzieję, że jakoś trafisz. A, tak przy okazji, ładnie ci w ubraniach Kate.
Nie czekając na jej odpowiedź wyszedł zamykając powoli za sobą drzwi. Było mu gorąco i czuł się jakoś dziwnie. Jakby tracił cały spokój. Wziął głęboki oddech i starając się nie myśleć o Hermionie poszedł do jadalni.
-Cholera!- Granger z całych sił krzyczała w poduszkę.
Jej roztrzepane życie sprawia jej więcej nieprzyjemnych niespodzianek niż korzyści. Ściga ją morderca, całuje się z mężczyzną, który nią gardzi... Zresztą, wzajemnie! Na dodatek przyjaciele wysłaliby ją z chęcią prosto do piekła. Są takie dni, że człowiek ma się za niegodnego uwagi. I kim jest Kate?
.......................................
Panno Weasley!
Chciałbym Cię zawiadomić, że Granger dziwnym zbiegiem okoliczności zawitała w moje skromne progi. Nadal jest roztrzepana i wybuchowa, więc nic się jej nie stało, jak mniemam.
Dracon Malfoy
Ginny jeszcze raz nerwowo przebiegła po niedbałym piśmie blondyna. „Skromne progi”?! Też coś? Dlaczego zjawiła się u niego? Dlaczego nie u swojej przyjaciółki? Tylko to ją nurtowało. I ta dziwna końcówka zawiadomienia...
Siedziała w wygodnym fotelu swojej kawiarenki. Klienci przewijali się tabunami, jak nigdy. Być może każdy chciał popatrzeć na bliską znajomą Hermiony Granger, która przeżyła taką katastrofę rodzinną. Cel był nieważny, ale zyski wciąż rosły.
-Niezłą mi reklamę zrobiłaś, Hermionko- pokiwała głową ze zrezygnowaniem.
Ta w gorącej wodzie kąpana koleżanka swoim przybyciem do Londynu dostarczała Ginny więcej emocji w ciągu kilku dni, niż ona sama doświadczyła w ciągu trzech lat po ukończeniu Hogwartu. Może to Granger była nosicielką przygód, którymi nieświadomie zarażała innych?
-Puk, puk!- usłyszała tuż koło ucha i zerwała się na równe nogi wypuszczając list z dłoni.
Serce jej podskoczyła no widok Zabiniego. Zabiniego z różą w ręce?
-Nie za bardzo poczuwasz się do roli przyjaciela?- wpatrywała się niemo w czerwień kwiatu.
Uśmiechnął się nieznacznie i wręczył jej kwiatka.
-To dla Ciebie- nim zdążyła zareagować ucałował ją w policzek- I, o ile mi wiadomo. Czerwona róża symbolizuje coś więcej niż przyjaźń.
Przestraszyła się jego słów, ale nie była w stanie wykrztusić żadnej odpowiedzi, która mogłaby go zbyć.
-Co to?- rozbawiony mężczyzna skierował spojrzenie na białą karteczkę spoczywającą na ziemi.
-Nic- odparła szybko.
Położyła różę na stoliku i schyliła się podnosząc liścik od Malfoya. Zmięła go w ręce i schowała do kieszeni zielonej marynarki.
-Tak się zastanawiam..- zaczął pewnie chłopak widząc jej nieśmiałość.
-Nie- spiorunowała go wzrokiem.
Najwidoczniej źle odebrał jej zachowanie. Jednak nie odpuści tak szybko. Przecież kwiaty działają na kobiety! Jak ona może tak długo opierać się jego urokowi?! To w ogóle jest możliwe, by mogła mu się opierać?! Nie...
-Ale nie wiesz, o co chciałem zapytać- naburmuszył się.
-Nie muszę- z powrotem ujęła kwiatek w dłoń i wcisnęła go mężczyźnie- Na każde twoje pytanie odpowiem NIE. Nie, nie umówię się z tobą. Nie, nie pójdę z tobą do łóżka. Nie, nie chcę się z Tobą zaprzyjaźnić... Coś jeszcze?
Atakowała go, zawsze tak robiła, gdy jakiś osobnik płci przeciwnej robił się dla niej zbyt pociągający, zbyt uroczy. Blaise był taki od samego początku. Na imprezie mogła wytłumaczyć swoje zachowanie zbyt dużą dawką alkoholu. Ale teraz? Skończyły jej się wymówki.
-A jeżeli chciałem zapytać o Granger?- odparował rozzłoszczony i poniżony.
-Nie, nic nie wiem- zacisnęła dłonie w pięści.
Zgniótł różę, tak jak Ruda karteczkę. Z tym, że kwiat miał kolce, które przebiły jego szorstką, ale i delikatną skórę. Skrzywił się nieznacznie, a Ginny lekko przerażona złapała jego rękę.
-I co zrobiłeś?- wyciągnęła różdżkę mówiąc, jak do małego dziecka- Jesteś tak nierozsądny, jak... Jak...- zamarła na chwilę.
-Jak kto?- drążył temat widząc jej powagę i zadumę- Lub, jak co? To by było bardziej podobne do twojej ciętości...
-Zupełnie jak Hermiona- wstrzymała oddech.
Dopiero teraz to spostrzegła. Był tak podobny do Granger, jak ona do Malfoya. Dziwna zbieżność. Zabini nie zastanawiał się nad swoim zachowaniem, swoimi słowami. Jednocześnie starał się być szarmancki i spontaniczny. Tak jak w Hermionie pozostała mała część tej rozważnej dziewczyny z Hogwartu.
-Więc może powinienem się z nią umówić- wyrwał rękę z delikatnego uścisku Weasley.
Subtelne ukłucie żalu przeleciało przez jej twarz, co nie umknęło Zabiniemu. Miał w sobie tę nutkę nadziei, jednak za każdym razem, gdy już sądził, że coś mu wychodzi... Ruda z premedytacją rozwiewała jego złudzenia.
-Może powinieneś- powtórzyła wolno jego słowa patrząc na swoje buty.
-Świetnie!- krzyknął i odszedł szybkim krokiem.
-Świetnie...- usiadła z powrotem na wygodnym fotelu, który już nie sprawiał wrażenia takiego wygodnego.
Czyżby jej zaczynało zależeć? Tak będzie lepiej, gdy zeswata go z kimś innym. Miałaby usprawiedliwienie... Kolejne...
..................................
Hermiona powoli stąpała po zimnej kamiennej posadzce. Oczywiście, jej buty też gdzieś zniknęły. Oby się nie przeziębiła. A miała wyjątkowo kruche zdrowie... Bo o siebie nie dbała. Czasami zapominała ciepłego swetra w zimie, więc już nic mnie nie zdziwi w jej zachowaniu. Ot, mała dziewczynka, którą nie ma kto się opiekować. Draco! Zajmij się tym!
-Dzień dobry- odpowiadała nieśmiało mijając pracowników domostwa.
Czuła się nieswojo. Nie chciałaby mieszkać z tyloma obcymi ludźmi. Nie mogłaby sobie pozwolić na bieganie z potarganą fryzurą i nieogolonymi nogami... Ech...
Przy kolejnym zakręcie postanowiła zapytać miłą staruszkę odkurzającą obrazy, gdzie jest ta cholerna jadalnia.
-Przepraszam bardzo- zagadnęła cicho.
Jednak kobieta jej nie odpowiedziała.
-Przepraszam- powtórzyła ponownie, ale staruszka nie zareagowała.
-Przepraszam!- krzyknęła wreszcie.
Dopiero teraz pracowniczka Malfoya spojrzała na nią swoimi zmęczonymi oczyma.
-Przepraszam!- powtórzyła kolejny raz- Wie pani może, gdzie jest pokój jadalny?!- krzyczała na jednym wydechu.
-Spokój fatalny? Dlaczego?- wymamrotała zachrypnięta kobiecina.
-Nie! Pokój jadalny?! Gdzie jest jadalnia?!- zaczerwieniona Granger krzyczała jeszcze głośniej.
-Wiedziałem, że nie trafisz- zaśmiał się Malfoy tuż za plecami Hermiony- Witam, Hortensjo!- zwrócił się do staruszki- Obiecałaś mi, że odwiedzi Św. Munga!- pokiwał zniesmaczony głową.
-Właśnie się wybierałam- odparła zawstydzona kobieta.
Granger stąpała z nogi na nogę czując przeszywające zimno. Draco zauważył jej zabiegi i uśmiechnął się kpiąco.
-Jak dziecko, jak dziecko- prychnął- Chodź, ze mną.
-Trzeba było mi nie zabierać butów!- obruszyła się.
-Przecież ty ich w ogóle nie miałaś, gdy się u mnie zjawiłaś- zaśmiał się jeszcze głośniej.
Brązowowłosa zamilkła na chwilę przypominając sobie nocne wydarzenia. Rzeczywiście, nie miała butów.
Jakimiś zawiłymi ścieżkami dotarli do jadalni, gdzie w milczeniu zasiedli do stołu. Rozbawiony mężczyzna nie spuszczał wzroku ze speszonej i czerwonej na twarzy kobiety.
-Granger, powiesz mi wreszcie, co się stało? I dlaczego zjawiłaś się akurat u mnie?- Zawsze był bezpośredni.
Nie lubił owijać spraw w bezsensowne banalne rozmówki, od pogody poczynając.
Hermiona wzięła powoli do ręki kromkę chleba i posmarowała ją masłem.
-Chciałam uciec- zaczęła cicho.
-To już wiemy, wszyscy- powiedział sarkastycznie.
-Nie przerywaj- uprzedziła go- Chciałam uciec do Wenecji. I nawet całkiem dobrze mi to wyszło. Zresztą, ucieczki mam we krwi...- zamilkła na chwilę- Ale coś poszło nie tak. Zameldowałam się w jakimś hotelu i zaczęłam zastanawiać się nad kolejną pracą. I tak mi zeszło do wieczora. Nieco zgłodniałam, więc poszłam do hotelnianej restauracji. Usiadłam przy stoliku, złożyłam zamówienie u miłego kelnera i czekałam spokojnie na swojego kraba w sosie pomidorowym. Popijałam sobie czerwone wytrawne wino i czekałam... Nagle zgasło światło. Poczułam dziwne mrowienie, jakbym była obserwowana. Pracownicy obsługi prosili o spokój i pozostanie na miejscach. Zaznaczę, że był to mugolski hotel, a ja czułam jakąś wrogą magię. Ta ciemność była zbyt gęsta, zbyt.. Zbyt potężna na zwyczajny brak prądu. Zrobiło mi się nieprzyjemnie zimno. Szybko pochwyciłam różdżkę i wtedy usłyszałam ten głos... Ale on należał do kobiety! Powiedziała: „Już czas”. I wtedy zerwałam się z krzesła i kierując się światłem z różdżki, może też trochę intuicyjnie wybiegłam z restauracji. Nie ze strachu. Raczej nie chciałam, by stało się coś tym bezbronnym mugolom. Posłusznie i powoli podążała za mną, jakby wiedziała, że nie ucieknę... Ale, przysięgłabym, że to mężczyzna zabił moją matkę! A ona tak bezceremonialnie powiedziała, że doskonale ją pamiętam. Jakby czuła rosnącą we mnie złość, uśmiechnęła się mówiąc, że tego oczekiwała. Nie zwlekając ani chwili dłużej strzeliłam w nią zaklęciem. Ale ono odbiło się od niej i ugodziło we mnie. Zupełnie, jakby miała jakąś dziwną tarczę wokół siebie, nie mogłam się przez nią przedrzeć. Ale napastniczka nie rzucała we mnie żadnymi zaklęciami. Była święcie przekonana, że wykończy mnie własna złość i agresja. W porę się opamiętałam ugodzona kolejnymi pięcioma własnymi zaklęciami, które odbijały się od niej, jak od lustra. Krzyczałam: „Czego chcesz?” Odparła spokojnie z cynicznym uśmieszkiem na ustach: „Ciebie”. Zbliżała się do mnie mamrocząc dziwne zaklęcia. Okrążała mnie, a ja widziałam rysujący się wokół mnie okrąg... Z którego nie mogłam wyjść. Pogodziłam się z jej siłą... Okrąg już miał się zamknąć, gdy odruchowo uciekłam przez tę niedomkniętą szczelinę. Kobieta dalej coś mamrotała, poczułam niesamowity ból na plecach, jakby mnie coś przecinało. Ledwo przytomna deportowałam się prosto pod twój dom. Nie wiem, dlaczego. Może pomyślałam, że mnie obronisz... Nie wiem, co myślałam, przepraszam- zakończyła ze łzami w oczach.
Zmusił ją do kolejnych trudnych wyznań. Ogarnęło go poczucie winy. Dziwne, że je w ogóle ma... Dla niej miał...
-Pokaż mi swoje plecy- polecił leniwym tonem.
-Nie dość się napatrzyłeś rozbierając mnie?- oburzona złapała za skrawek sukienki, jakby chciała się nim jeszcze szczelniej owinąć.
-Widziałem już tyle kobiecych ciał, że twoje nie zrobiło na mnie najmniejszego wrażenia- powiedział beznamiętnie.
Prychnęła tylko jeszcze bardziej obrażona.
-Daj spokój- wzruszył ramionami- Poprosiłem dziewczynę z personelu, by cię umyła i położyła- machnął ręką wstając od stołu i zbliżając się w jej kierunku.
Kamień spadł jej z serca słysząc jego odpowiedź. Jednak ma w sobie coś z człowieka.
-Mogłabyś?- stanął przy jej krześle wyczekująco.
Podniosła się z ociąganiem czując przyspieszający puls. Odwróciła się do niego placami i odgarnęła powoli włosy, by odsłonić suwak ubrania. Draco cieszył się, że nie mogła zobaczyć jego drgających dłoni i pożądania w oczach. Zrobiło mu się tak gorąco, jak jeszcze nigdy przy żadnej kobiecie. Odpinając jej sukienkę dotykał opuszkami palców jej delikatnej skóry. Na co ona reagowała niespokojnie. Przełknął głośno ślinę i zamarł.
-Już je widziałem- szepnął wystraszony.
-Gdzie?- Hermiona chciała się odwrócić do niego twarzą, ale ją delikatnie przytrzymał.
-Nie ruszaj się- ostrzegał- Na plecach tej zamordowanej dziewczyny...
-Nie- Hermiona pisnęła gwałtownie odwracając się twarzą do niego- Ja nie chcę...
Przeraziła się, poważnie się przeraziła. Nie znała tej magii. Nie wiedziała, jak się obronić... Nic już nie wiedziała.
-Granger- Pod wpływem chwilowego impulsu przytulił ją do siebie.
Wolną ręką zapiął sukienkę i gładził po gęstych brązowych włosach.
-Spokojnie- mówił cicho.
Jednocześnie przeszkadzała mu jej bliskość i ta tajemnicza sprawa. Ale... To mogłoby oznaczać, że nie będzie miał NIEDOKOŃCZONEJ sprawy. Nie mógł przestać myśleć o tym satysfakcjonującym plusie. Granger mogłaby być przynętą...
-Co ja mam zrobić?- odsunęła się od niego.
Nie płakała, ale panikowała. Mogłoby się wydawać, że już dawno wyczerpała swoje źródełko łez...
-Jak mogłabyś ją pokonać?- zapytał chłopak zastanawiając się nad sensowną odpowiedzią.
-Nie znam jej magii. Nie mam pojęcia...
-Co robisz dobrze?- Chyba go olśniło.
-Nie wiem...- zmrużyła oczy.
-Pomyśl- potrząsnął nią.
-Dobrze wychodzi mi uciekanie, ale nie w ostatnim czasie- mruknęła.
-Nie, jaką chciałaś podjąć pracę po Hogwarcie.
-W Dziele Odkryć?- odpowiedziała niepewnie, ale po chwili uśmiechnęła się szeroko- Dział Odkryć udostępniłby mi środki, bym mogła coś stworzyć i wymyślić!- podskoczyła- Dziękuję!- szybko ucałowała mężczyznę w policzek i wybiegła z jadalni na tych swoich bosych nóżkach.
-Wariatka...- zamruczał Draco łapiąc się za policzek.
Mała ruda osóbka podeszła cichutko do drzwi Dracona Malfoya. Skradała się, jakby była co najmniej włamywaczem. Ale jej zamiary wcale nie były niecne. Jedynym jej marzeniem była szczera rozmowa z przyjaciółką. Jej kochaną roztrzepaną Hermioną. Kochała ją jak siostrę, której nie miała... Jak bratnią duszę, którą teraz zraniła. Umysł panny Weasley działał według określonego logicznego schematu: Jeżeli coś naruszało jej święte zasady, odrzucała to. Pod wpływem impulsywnego działania w oparciu o zasadę bycia szczerym zawsze i wszędzie, odrzuciła własną przyjaciółkę. Możecie sobie wyobrazić tak absurdalne działanie?? Ona sama nie do końca rozumiała swoje działania. Właśnie dlatego potrafiła przepraszać i okazywać swoją omylność wobec ludzi, na których jej zależało.
Zapukała cicho i nabrała powietrza w płuca w oczekiwaniu na odpowiedź.
-Ja otworzę! I tak zaraz wychodzę!- usłyszała głos dobiegający z głębi domu.
Wszędzie by go poznała! Wszędzie! Początkowo chciała się wycofać, uciec daleko stąd. Ale od razu pojawiła się myśl, że chce wyjaśnić sobie wszystko z Granger. Przełknęła głośno ślinę, popatrzyła na swój ubiór.
-Schludnie, ładnie. Dobrze, Ginny, dobrze- pochwaliła się cichutko i czekała na rozwój wydarzeń.
Nie myliła się. Drzwi otworzył jej nie kto inny, jak pan Zabini Blaise. Bała się jego reakcji. Mógł jej zatrzasnąć drzwi przed oczami. Mógł wykpić jej strój, czy wygląd. Mógł na nią nakrzyczeć, stłamsić ją... Wszystko byłoby lepsze od chłodu, którym ją zaszczycił.
-W jakiej sprawie?- zapytał oschle.
Z zaskoczenia otworzyła szeroko oczy i zaczęła nerwowo skubać swoje paznokcie.
-Malfoy napisał mi dzisiaj, że Hermiona jest u niego- wyszeptała drgającym głosem.
Poczuła, że zaczyna się czerwienić, więc odruchowo spuściła wzrok.
Zabini uśmiechnął się pod nosem.
-Już jej tu nie ma- odparł spokojnie.
-Nie?- zmarszczyła brwi- A jest Draco?- postanowiła dobrać sobie lepszego rozmówcę do dalszej debaty.
Zacisnął dłonie w pięści i uważnie patrzył na nią swoimi ciemnymi oczami, w których mroku wiele uczuć mógł ukrywać, co było niezwykle niebezpieczne.
-Co, już się za niego bierzesz?- zapytał z wyrzutem i pogardą.
-Co powiedziałeś?- wstrząsnęły nią jego słowa.
-Nie wystarczy ci, że mnie uwiodłaś!? A ja ci pomogłem! Znalazła się Femme fatale od siedmiu boleści!
Nie zdążył powiedzieć już niczego więcej, bo Ginny ze łzami w oczach uderzyła go w twarz i deportowała daleko od niego.
Złapał się za policzek i wpatrywał się niemo w miejsce, gdzie tuż przed chwilą stała kobieta, którą jako ostatnią na ziemi chciałby skrzywdzić. A krzywdził, nie raz...
Za jego plecami ktoś zaczął głośno klaskać. Odwrócił się natychmiastowo i zobaczył ironiczny uśmiech Dracona Malfoya.
-Brawo!- zaśmiał się kolega.
-Co?- warknął Zabini.
Źle się czuł! I dobrze, bo przesadził. Był zazdrosny, a nie miał najmniejszych praw do panny Weasley. Dziwnie działają męskie namiętności. Gdy mężczyzna upatrzy sobie potencjalną ofiarę, to zachowuje się jak pies ogrodnika wobec innych adoratorów tej samej ofiary. Dla kobiet jest to uwłaczające, a dla mężczyzn to możliwość wywołania bójki...
-Powiem ci coś, Balise- Draco podszedł do przyjaciela- Zachowałeś się jak kretyn- poklepał go po plecach.
-Dzięki. Pomogłeś mi- mruknął Zabini.
-Zawsze do usług- westchnął blondyn.
-Dajesz rady, a nie radzisz sobie z jedną Granger...
-A ty z jedną Weasley...- przerwał mu niebieskooki.
-Gryfonki zawsze takie były- Zabini ociągał się z zamykaniem drzwi, jakby miał nadzieję, że Ginny wróci.
-Jakie- zaśmiał się Draco.
-Takie, takie... Takie, że to ty błagasz je o uwagę, a nie odwrotnie- prychnął ciemnooki- Znalazły się księżniczki.
-Spokojnie, Blaise, spokojnie- Malfoy nadal się zaśmiewał.- To prawdziwe życie, Hagwart się skończył, więc one też wreszcie zauważą, że nie stają się z dnia na dzień młodsze i zapragną być z kimś i założyć z nim rodzinę. Tylko trzeba im to uświadomić...
-Ale ja nie chcę żenić się z Rudą- wzdrygnął się Zabini- Ja tylko chcę...
-Ja też tylko chcę z Granger- zatarł ręce blondyn- My tylko wykorzystamy ich chwilową słabość.
-Chytre i bystre kolego- Blaise nareszcie odwzajemnił uśmiech przyjaciela.
Uśmiech małego spiskowcy, ale też dojrzałego mężczyzny, który był świadom tego, że też nie staje się młodszy...
..............................................
Podniecona Granger wpadła jak burza do budynku Ministerstwa Magii. Doskonale wiedziała, gdzie się kierować, jakby robiła to setki razy. Zapewne tak było w jej marzeniach o normalnym, ułożonym życiu. Często powracała myślami do czasów, gdy jej najważniejszym celem był Dział Odkryć. Teraz... Brakowało jej jakichkolwiek planów...
Szła przez długi korytarz, na którego końcu były mosiężne drzwi z wyraźnym napisem: DZIAŁ ODKRYĆ i jeszcze wyraźniejszym: NIEUPOWAŻNIONYM WSTĘP WZBRONIONY. To jej jednak nie zraziło, jak żadna rzecz na ziemi. Gdy czegoś naprawdę chciała, to walczyło o to jak prawdziwa lwica. Odważnie zapukała do drzwi. Odgłos uderzającej o mosiądz pięści odbił się echem, by wypełnić ciszę w półmroku korytarza. Czekała cierpliwie, aż ktoś jej otworzy... Czekała... Ktokolwiek!
Cierpliwość nie należała do jej cnych zalet. Bo jej po prostu nie miała. Załomotała ponownie, ale kolejny raz odpowiedzią było jedynie echo.
-Cholera- przeklęła soczyście i wyciągnęła różdżkę- Skoro tacy jesteście- mruknęła przystawiając różdżkę od drzwi i przypominając sobie najpotężniejsze zaklęcie otwierające wszystkie drzwi- Partio!- szepnęła dosadnie.
Coś skrzypnęło. Coś zgruchotało... I nic się nie wydarzyło.
-Sezamie! Otwórz się!- zawyła zdesperowana.
Ale Sezam ani myślał drgnąć.
-Dość tego!- poczerwieniała ze złości- Otwierać!- waliła pięściami w drzwi, jakby chciała je zabić.
Wciąż tylko echo, echo, echo...
-Co też pani wyprawia!?- jakiś oburzony męski głos odezwał się za jej plecami.
Odwróciła się zmęczona i uradowana, że nie przyjdzie jej zginąć usiłując się dostać do Działu Odkryć.
-Dzień dobry!- rozpromieniła się widząc jakiegoś młodego mężczyznę z różdżką wymierzoną w jej pierś.
-Czego pani chce?- dopytywał przyglądając się jej podejrzliwie.
-A, bo widzi pan, ja chcę tu pracować- wskazała tabliczkę z napisem: DZIAŁ ODKRYĆ.
Mężczyzna uniósł nieznacznie brew i wykrzywił twarz w pobłażliwym uśmiechu.
-I sądzi pani, że zostanie przyjęta do tego elitarnego działu, bo chce nam rozwalić drzwi?- zakpił.
-Nie- odparła beztrosko- Sądzę, że zostanę przyjęta, bo mogłabym wam w niejednym pomóc...
-Tak?- mężczyzna nadal z niej kpił.
-Tak, oto moje papiery- zachęcająco wyciągnęła rękę z kartkami w stronę rozmówcy.
-Niestety- rozłożył bezradnie ręce odpychając od siebie jej dokumenty- Nie mamy wolnych stanowisk...
-Bzdura!- krzyknął Malfoy przemierzając korytarz.
Czy on zawsze musi się zjawiać, kiedy Hermiona usiłuje coś samodzielnie załatwić w ugodowy sposób. Dziewczyna stara się być samodzielna, ale ten blondyn wiecznie chce o nią dbać. Rozumiem, że może mieć wyrzuty sumienia za doprowadzanie jej do łez. Rozumiem nawet to, że chce ją wykorzystać do własnych celów. Ale pozwoliłby jej działać. Nie jest głupiutką trzpiotką, która potrzebuje wiecznej ochrony!
-Oho- Hermiona bezradnie opuściła ręce wiedząc, że nagle przestaje być głównym bohaterem swojej historii.
-Bzdura?- zirytował się pracownik Działu Odkryć.
-Masz ją przyjąć, Hanks!- krzyknął Draco.
-Dlaczego? Twoje kolejna panienka, Malfoy?!- obruszył się mężczyzna.
Najwyraźniej jakimś sposobem ugodził w duszę niebieskookiego, bo ten błyskawicznie przyparł go do ściany i piorunował wzrokiem.
-I co mi zrobisz?!- mężczyzna podjudzał Dracona- Ostatnia dziewczyna, którą kazałeś mi zatrudnić była obłąkana i niebezpieczna...
-Masz zatrudnić Hermionę Granger.- powtórzył Malfoy zaciskając zęby, by nie skrzywdzić rozmówcy.
-Granger?- zaciekawił się słuchacz- Czemu tak od razu nie powiedziałeś? Jesteś genialna- zwrócił się go brązowookiej- Wszyscy, którzy mieli z tobą do czynienia dają ci zawsze wysokie rekomendacje.- popatrzył na trzymające go ręce- Puść mnie, wariacie- syknął.
Draco zwolnił niechętnie swoje kleszcze.
-Od jutra zaczynasz- mężczyzna powiedział Hermionie i zniknął za molestowanymi przed chwilą drzwiami.
Te szybkie wydarzenia sprawiły, że Granger zagubiła się nieco i patrzyła niemym wzrokiem na Malfoya, jakby błagała go o wyjaśnienia.
-Chodź- pociągnął ją za rękę w stronę wyjścia.
-Gdzie ty mnie znowu zabierasz, co?- opierała się.
-Zobaczysz- rzekł tajemniczo z lekkim uśmiechem na ustach.
........................
Ruda leżała na kanapie w pokoju stołowym. Szczelnie owinięta kocem patrzyła na płomień w kominku i dopijała kolejną lampkę wina. Życie robiło się dla niej zbyt skomplikowane. Już nie wiedziała, czy powinna martwić się o przyjaciółkę, czy o siebie... Bo Zabini za bardzo się do niej zbliżył. Gdyby tak nie było, to nie czułaby takiego bólu przez jego okrutne słowa.
-Bęęęęędę cię unikać, chamie- szeptała uraczona winem- Pięęękny ogień w tym kominku- wskazała palcem na płomyki.
Była nieszczęśliwa. Zawsze, gdy jej serce rwało się do jakiegoś mężczyzny, ten zwyczajnie jej nie chciał. Niby zwyczajny scenariusz, jednak dla niej było ich zbyt wiele, by mogła je udźwignąć.
-Prawdopodobieństwo, że ludzie zakochują się w sobie wzajemnie jest bardzo niskieeeeee- wyszeptała dopijając drugą butelkę wina.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi.
-Pierdolę cię, kimkolwiek jesteś. Ja mam gdzieś ciebie, ty mnie, więc sobie idź.- marudziła pod nosem podnosząc się z kanapy z ociąganiem.
Pukanie stawało się bardziej nachalne z minuty na minutę, z sekundy na sekundę.
-Co?- skrzywiła się usiłując złapać klamkę- Dwie klamki? Którą wybrać?
Pukanie trwało, a ona wyliczała sobie, którą z rozdwojonych klamek wybrać. Wreszcie, w przebłysku świadomości otworzyła. Ale nie spytała wcześniej, któż jest tym niespodziewanym nocnym gościem.
-Wealsey?- Zabini niepewnie popatrzył na kobietę trzymającą niedopite wino w ręce- Piłaś?
-Nieeeeee- zaprzeczyła chwiejąc się- Skądże! Masz chamie- wcisnęła mu trunek do rąk- Może po tym zmądrzejesz.
I zatrzasnęła mu drzwi przed oczami.
Ten tylko wyciągnął różdżkę i wzdychając cicho otworzył sobie sam owe drzwi. Ujrzał Ginny chwiejnie zmierzającą do kuchni. Zapewne po kolejną butelkę alkoholu.
-To przeze mnie?- zapytał przerażony odciągając ją od celu chwiejnej przechadzki.
-Nie pochle...Pochle... Pochlebiaj sobie- z trudem dokończyła zdanie.
-Połóż się spać- zażądał.
-Sam sobie idź spać! Ja mam jednoosobową zabawę!- podskoczyła do góry i tracąc równowagę osunęła się w jego ramiona.
Nie czekając na jej reakcję, wziął ją na ręce.
-Puuuuuszczaj- ostrzegała.
A groźba z ust pijanej i drobnej kobiety kierowana do wysokiego i postawnego mężczyzny brzmi co najmniej śmiesznie.
-Cicho- polecił jej.
-Nie rozkazuj mi- zbuntowała się usiłując wierzgać nogami.
-Ja tylko proszę- uśmiechnął się życzliwie.
Ta kobieta w jego ramionach była tak krucha i bezbronna, że wzbudzała w nim opiekuńcze instynkty i wrażliwą cześć jego natury. Ucałował ją w czoło, a ta popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.
-Dobrze się czuuujesz?- wymruczała wciąż bardzo pijana.
-Oczywiście- chwycił ją pewniej i zaczął nieść do sypialni, by ułożyć do snu.
Nagle rozległo się powtórne pukanie do drzwi. Podreptał z kobietą przymykającą oczy i wtuloną w jego klatkę piersiową tak ufnie, jak jeszcze żadna kobieta. Otworzył drzwi...
-Witam. Was?- wykrztusiła Hermiona.
Stała oniemiała w progu domu i wpatrywała się w niecodzienną scenę. Zresztą, Malfoy również.
-Może wyjdziecie?- uprzejmie zaproponował Zabini pewniej chwytając śpiącą właścicielkę domu.
Tym jednym pytaniem przerwał długotrwałą ciszę i zmył z twarzy Hermiony o Dracona grymas balansujący pomiędzy zdziwieniem a rozbawieniem.
-Tak, zdecydowanie wejdziemy- parsknął Malfoy lekko popchnął Granger do pomieszczenia.
Brązowooka zawahała się nie wiedząc, czy ich obecność jest właściwa. Zastanawiała się, czy aby Blaise nie starał się uwieść jej przyjaciółki w dość perfidny sposób. Przechodząc koło bruneta poczuła palącą woń alkoholu. Draco od razu zauważył zniesmaczoną minę towarzyszki.
-Kolego! Coś ty tu z nią wyczyniał?- zaśmiał się cicho- Żeby poić małą Weslay trunkami dla dorosłych? Wstydź się!
Mała Weslay poruszyła się niespokojnie.
-Nie krzycz tak, co ją obudzisz- ostrzegł Zabini- Gdzie jest jej sypialnia- zwrócił się do zszokowanej Hermiony.
Zrobiła wielkie oczy i z półotwartą buzią wskazała koledze upragniony pokój, bo zniknął za jego drzwiami z Ginny w ramionach.
Już nie wiedziała, co ma sądzić na temat Balise`a. Z jednej strony upił jej przyjaciółkę, która... Krótko mówiąc, nienawidziła go. W takim razie, z jakiej racji znaleźli się we dwójkę w jednym mieszkaniu z butelką alkoholu? Nie, to zdecydowanie nie miało najmniejszego sensu...
Draco od dłuższej chwili przyglądał się twarzy Hermiony. W niezwykle uroczy sposób owa twarz zmieniała swój wyraz. Z zaskoczenia przeszła w czyste zainteresowanie, potem znów w zdumienie... I na koniec w rezygnację. Kobieta obróciła swoją niezwykle uroczą twarz w stronę Malfoya i od razu przestała być uroczą...
-I co się tak gapisz?- burknęła.
-Znów zaczynasz?- przewrócił oczami z rezygnacją.
Chyba nigdy nie znajdą wspólnego języka, który sprawiłby, że skończą dziecinną zabawę w przekomarzanki. Ani Hermiona, ani Dracon nie zwykli przegrywać. To jedno, co ich łączyło. Poza ty, ich charaktery były skrajnie odmienne. A zarazem działały na siebie w niepowtarzalny sposób. Pan Malfoy uśmiechał się przy pannie Granger. Sprawiała, że chciał się cieszyć chwilą obecną. Była tak nieprzewidywalna i nieporadna, że czuł się potrzebny... Czuł się potrzebny, by jej nic się nie stało... Ona natomiast podświadomie starała się myśleć racjonalnie, gdy blondyn przebywał w pobliżu. A to, czy im te zachowania wychodziły... To już inna sprawa...
Brązowowłosa szykowała się do kontrataku, gdy z sypialni Rudej dobiegł przeraźliwy krzyk.
-Oho, obudziła się- mruknęła Granger.
-Co ty tu robisz?! Nie zbliżaj się do mnie, kretynie! Nienawidzę cię! Wyjdź z mojego domu!- Weslay krzyczała jak opętana.
Draco zacisnął dłonie na uszach i uśmiechnął się porozumiewawczo do Hermiony. Nagle znaleźli wspólny język, gdy znaleźli się w tej samej sytuacji. Od razu zrozumiała, że prosi ją, by dała mu znak, gdy awantura dobiegnie końca. Pokiwała mu tylko głową i ruszyła wolno w kierunku sypialni. Po drodze mijała czekoladowe ściany, wiklinowe krzesła i stare meble. Uwielbiała gust Ginny. Zawsze czuła się u niej, jak w prawdziwym domowym zaciszu. Sama Hermiona nie umiała stworzyć sobie własnego domowego zakątka, w którym czułaby się tak rodzinnie, jak w domu przyjaciółki. Westchnęła cicho i mimo krzyków zatrzymała się przy ścianie, gdzie wisiało całe mnóstwo zdjęć. Zdjęć rodziny i przyjaciół... W tym Hermiony... Wszystkie czterdzieści osiem zdjęć było piękne, ale tylko jedno jedyne zawsze urzekało Granger. Trzeci rok Hogwartu, kiedy to zaczęła się przyjaźnić z Weslay. Stały na tle zamku, wiatr rozwiewał ich włosy i patrzyły na siebie, jakby ta chwila miała się nigdy nie skończyć. Harry zrobił im to zdjęcie... Ta pamiętna chwila, gdy powiedziały sobie: „Bądźmy dobre, a naszego piękna nie zmieni nawet czas”...
Nagle brązowooka została wytrącona z letargu i to nie przez krzywki. Wręcz przeciwnie, nagle wszystko ucichło. Nie wierzyła, że Ginny tak samoistnie powstrzymała swój choleryczny wybuch. Bała się zajrzeć do sypialni... Może ją całował?? Nie... Zabini nie zrobiłby tego tak nachalnie, nagle... Na szczęście nie musiała dłużej zajmować się tym trudnym wyborem, bo Weslay wybiegła z pokoju płacząc, a Blaise szedł spokojnie tuż za nią i machał różdżką Rudej pogwizdując przy tym radośnie.
-Co?- wydobyło się z ust Hermiony.
Zaczęła szybko kojarzyć.
-Blaise, różdżka Ginny, ona cicho... Aha! Pozbawił jej głosu!- rzekła triumfalnie.
-Ten patent przydałby się niejednemu mężczyźnie- Draco zjawił się przy Hermionie i szepnął jej do ucha uszczypliwe słowa.
Wzdrygnęła się i ruszyła w kierunku przyjaciółki ignorując kolegę.
W salonie zastała nietypową sytuację. Jej koleżanka szamotała się z rozbawionym Zabinim, który nie chciał jej oddać różdżki, a o przywróceniu głosu nie było mowy...
-Do niczego nie dojdziemy- szepnęła Hermiona.
I choć doskonale się bawiła obserwując tę dwójkę, to wyciągnęła swoją różdżkę i wypowiedziała kilka zaklęć. Pod ich wpływem powrócił Ginny głos, odzyskała ona swoją różdżkę, Zabini wraz z Rudą zostali posadzeni na kanapie.
-Dosyć, dzieci- uśmiechnęła się Granger.
-Hermiona?- Weslay dopiero teraz zauważyła obecność przyjaciółki.
Zerwała się z siedzenia i wyściskała ją mocno. Ciężko opisać słowami, co czuła Ruda, gdy mogła przytulić Granger po tylu zagadkach i niebezpieczeństwach, które wypłynęły z przeszłości, jak gumowa kaczka spod wody. Wyobraźcie sobie, że członek waszej rodziny znika bez pożegnania. Nie wiecie, gdzie jest, co robi... Nawet nie wiecie, czy jeszcze żyje... Aż tu nagle zjawia się u progu twojego domu i... Właśnie to czujecie... To czuje Ginny.
-Co się z tobą działo? Gdzie byłaś? Nic ci nie jest?- zasypywała Hermionę mnóstwem pytań.
-Ginny- zaczęła brązowooka.
-Ja przepraszam, nie chciałam. Nigdy więcej tak cię nie potraktuję. Hermiona, ja...
-Ginny- Granger wciąż się nie mogła przebić przez ten napływ emocji.
-To wszystko moja wina. Gdybym cię nie atakowała, nie uciekłabyś. Przeprasza, ja...
-Cicho, kobieto!- krzyknął Zabini, do tej pory siedzący grzecznie na kanapie.
Tak, mężczyźni odgrywają w tej scenie istotną rolę. Blaise nosi na rękach uroczą Ginny, by potem oberwać od niej, gdy ta się budzi. Na końcu siedzi na kanapie... Ambitnie... Draco za to poświęcił się studiowaniu tajemnicy naściennych zdjęć. Szybko zrezygnował z wgłębiania się w kobiecy umysł Granger i Ginny. Może to i dobrze...
-Nie odzywaj się, kretynie! Co ty tu w ogóle robisz?!- Weslay spiorunowała mężczyznę wzrokiem.
-Nie jestem kretynem!- podniósł się do pionu.
-Czyżby? A zachowujesz się zupełnie jak kretyn!
-Wyobraź sobie, że przyszedłem cię przeprosić za moje zachowanie, ale PRZEPROSINY WCALE CI SIĘ NIE NALEŻĄ!
-Spokojnie!- Hermiona znów musiała uspokajać dwójkę bohaterów.
Akcja zwalnia. W atmosferze pełnej nerwów Ginny, Granger, Zabini patrzyli się po sobie i szukali jakiegoś ukrytego spokoju.
-Dwie kobiety i mężczyzna, dorośli a dzieckiem podszyci- parsknął Draco.
Nim ktokolwiek zdążył cokolwiek odpowiedzieć bezczelnemu blondynowi, ten polecił im grzecznie usiąść i go posłuchać.
-Zacznijmy od tego, że Weslay zalała się w trupa przez Zabiniego i najpewniej, gdy ten przyszedł ją przeprosić, wpadła mu prosto w ramiona... A potem zasnęła... Blaise, wiesz, że rzeczywiście zachowałeś się dzisiaj jak skończony kretyn. Żeby podejrzewać Wiewiórę, że chce mnie uwieść? Błagam... Dalej, Granger... Granger też przyszła przeprosić Rudą, ale ta nie dała jej dojść do głosu. Nieprzyjemnie, zwłaszcza, że Granger zjawiła się u mnie ledwo żywa po utarczce z mordercą...
Dziwne, słowo „morderca” brzmiało w jego ustach tak samo jak słowo „sprzedawca lodów”, tak zwyczajnie, jak to, że Granger zjawiła się „ledwo żywa”. Zupełny brak elokwencji.
-Co?- wyrwało się wystraszonej Ginny.
-Dzięki, Malfoy- burknęła „ledwo żywa Granger”.
-Nie ma za co- machnął ręką.
-Przepraszam- powiedział cicho Zabini.
-Wybaczam ci- odparła mu Ruda chwilowo oderwana od spraw Hermiony- Najlepiej będzie, gdy pójdziesz w swoją stronę, a ja w swoją, wiesz? Nie będziemy sobie tak przeszkadzać...
Zrezygnowany chłopak miał dość gorzkich słów i zachowań Ginny. Podniósł się z kanapy.
-To ja już pójdę- mruknął.
-Odprowadzę cię- szepnęła Ruda.
W milczeniu otworzyła mu drzwi. W tym milczeniu było pożegnanie i niemy krzyk: ZOSTAŃ. Jednak ich inność sprawiała im zbyt wielki ból...
-Znów ci się udało, co?- zapytał gorzko.
-Nie rozumiem- zmarszczyła brwi.
-Zniechęciłaś kolejnego mężczyznę? Jesteś wolna? Wiecznie wolna? Kiedyś zrozumiesz, że samotność to nie wolność, a więzienie- wyszedł pośpiesznie.
Zostawił ją ugodzoną słowami, które były... Były... Były prawdą. Zbyt wiele się działo. Za bardzo... Za mocno... Za wiele... A to boli... To boli... To co on powiedział... Boli... To wszystko, co się dzieje... Boli... Stała wpatrując się w zamknięte drzwi...
......................
-Mówiłam, że będę spać u Ginny!- krzyczała Hermiona, gdy Draco teleportował się z nią d swojego domu.
-Cicho, bo jeszcze kogoś obudzisz- przyłożył jej palec do ust i zaśmiał się nieznacznie.
Ona była zła, a on zwyczajnie cieszył się ze swoich czynów. Zmrużyła oczy i bez skrupułów ugryzła go w ten jego uciszający, okropny paluch!
-Ała- odsunął się od niej, jak oparzony.
-Należało ci się- syknęła- A teraz wracam do koleżanki.
Już chciała się deportować, gdy ten chwycił ją mocno za ramiona.
-Nie- powiedział surowo.
-Ale ja cię nie proszę o zgodę! Puszczaj!- znów krzyknęła zbyt głośno.
Stali na środku holu, a jej głos roznosił się po wszystkich korytarzach w posiadłości Malfoya.
-Nigdzie nie idziesz...
-Tak to my się nie dogadamy, Malfoy.
-Racja- przytaknął.
-Po co miałabym u ciebie zostać? Podaj mi jeden powód.
Rozluźnił uścisk czując, że stara mu się dorównać zdroworozsądkością. Jednak nie puścił jej całkowicie, bo była tak nieprzewidywalna, że kto wie... Zaraz by uciekła Bóg wie, gdzie.
-Ponieważ potrzebuję twoich informacji, by dojść do mordercy...
-Nie widzę problemu, byś kontaktował się ze mną, gdy będę u Ginny...
Wtedy ją puścił. Całkiem, wolno. Wyraz jego oczu stał się wnikliwszy i intensywniejszy. Ta magiczna chwila, gdy patrzył prosto w jej oczy. Nie wiadomo, co skrywało się w jego myślach. Dlaczego tak nagle zapragnął zgłębiania tajemnic ciała Hermiony. Patrzył w jej szczere kobiece oczy, które były swoistą retrospekcją, która cofała go w pamięci... Akta, Sony wywracający dziewczynę, personalna odezwa na jego liścik, sprawa, taniec na ulicy, koszulka nocna, pub, łzy, ucieczka... Stał się częścią jej życia i nawet tego nie zauważył. To dlatego on był jej ucieczką od mordercą. Szanowała go i chciała tego samego... Czyżby traktowała go, jak przyjaciela... Dlaczego obdarzyła go tym bezinteresownym uczuciem? Kiedy?
Myśląc nad tym dotknął opuszkami palców jej policzka i gładził delikatnie po twarzy. Nie odskoczyła, nie uciekła... Po prostu stała czekając na dalszy bieg wydarzeń. Kiedy to się stało? Kiedy? Kiedy zapragnęli siebie? Dotknął jej ust pacami, by potem zakryć je swoimi ustami. Powoli i delikatnie ją całował. Przytulał, jak największy skarb na ziemi. Zero zachłanności...
-Co to było?- odsunęła się od niego.
-Powód...- mruknął patrząc na jej usta.
Może ta późna pora tak na nią działała... Na nich działała. Otępiła ich samokontrolę, ale to był moment, gdzie byli ludźmi, którzy siebie potrzebowali... Nie samotnikami, którzy walczą i umierają w samotności...
-To jest... sensowny powód- zaczerwieniła się- Gdzie jest mój pokój?- uśmiechnęła się do Dracona...
......................................
Nienawidziła go, nienawidziła, nie-na-wi-dzi-ła... Miał nie odchodzić! Nie godzić się tak z jej słowami! Miał nie odchodzić! Nie odchodzić!
-Kretyn- powiedziała Ginny w kierunku drzwi.
Była pierwsza w nocy. Zaledwie kilka godzin wcześniej pożegnała się z jedynym mężczyzną, który tak szybko się nie poddawał. Inni od razu uciekali z podkulonym ogonem, gdy mówiła nie. Tylko Zabini zrozumiał jej strach... Te słowa: „Zniechęciłaś kolejnego mężczyznę? Jesteś wolna? Wiecznie wolna?” Tak poprawnie ją rozszyfrował. Bała się, a on się nie zniechęcał. A ona...
-Kretynka- obraziła samą siebie.
Nie mogła spać. Nie potrafiła się uwolnić od Blaise`a. Nie potrafiła też uwolnić się od tej Uciekającej-Wiecznej-Panny. Udało jej się, osiągnęła to, co chciała. Znów... Znów sama... Wiecznie sama... I to na własne życzenie... Życzenie wystraszonej dziewczynki, które boi się, że któryś z chłopców może zbyt blisko podejść. Dzieckiem podszytej, upupionej na własne życzenie, upupionej we własnym świecie...
Wiedziała, że dziś nie zaśnie. Jednocześnie jej duma nie pozwalała pójść do niego i przeprosić. Zresztą, nie miała do niego żadnych praw. Upokorzyłby ją tylko i odprawił z kwitkiem. Czułaby się jeszcze gorzej niż teraz...
-Jak się zachować?- obgryzała paznokcie.
Odziana w ciepły niebieski dres wzdychała nam kubkiem kakao.
Chyba raczej powinna się pytać, czego Ginny by nie zrobiła? No czego?! Czego być nie zrobiła?!
-Czego bym nie zrobiła?- zapytała siebie cicho- Nie poszłabym do niego?
I właśnie to powinna zrobić! To, czego ta zamknięta w sobie i dumna kobieta by nie zrobiła... A potem żałowała i jeszcze bardziej zgorzkniała.
-Idę!
Prędko wybiegła z mieszkania i deportowała się pod dom Zabiniego. Od razu zapukała u czekała. Zrobiła to tak szybko, bo gdyby dała sobie chociaż małą chwilkę do namysłu, to skończyłoby się jedynie na słowach. Cichych, nic nieznaczących słowach... Przełknęła głośno ślinę i podświadomie układała sobie słowa przeprosin. Już taka była, nawet zachowanie planowała...
Zabini nie spał... Nie mógł spać przez pewną rudą osóbkę, które nagle stała się zbyt bliska, by ją ot tak zostawić. Kiedy? Kiedy to się stało? To miała być tylko zabawa? Zabawa? Nie... To chyba nigdy nie było zabawą. Żonglowanie ludzkimi uczuciami nie leżało w jego zwyczajach. Ale ona... Zraniła go? Czy można go zranić?
Nagle w jego wielkiej posiadłości zadzwonił dzwonek do drzwi. O tej porze? Coś się stało?
Nieświadom tego, że jest jedynie w bokserkach, poszedł otworzyć intruzowi.
Szczerze mówiąc, było mu wszystko jedno... Nie spieszył się, a Ginny czekała...
Może już spał, a ona niepotrzebnie marznie... Tak, powinna wracać. Odważyła się, ma wyjaśnienie. Pewnie już śpi... Albo ją zobaczył w tym dresie stojąca na zimnicy i postanowił dać jej nauczkę, nie otwierać...
-Wiedziałam- prychnęła rozgoryczona i chciała wracać...
-Ginny?- zaskoczony Zabini patrzył na rudowłosą kobietę w dresie.
Momentalnie się zaczerwieniła, co tak bardzo go ucieszyło. Zawsze cieszył się, że Weslay czerwieni się jego widok.
-Ja...- zaczęła, ale formułka, którą chciała wyrecytować gdzieś odpłynęła.
-Słucham?- wytężał słuch.
Postanowiła zdać się na impuls...
-Przepraszam- szepnęła i zarzuciła mu ręce na szyję.
Pocałowała go mocno i zachłannie. Zaskoczony nie odwzajemnił jej pocałunku.
Spodziewała się tego. Straciła szansę. Koniec i kropka... Zniechęcona odsunęła się od niego i chciała odejść, tak jak on na jej życzenie...
Ale nie pozwolił. Uśmiechnął się najszerszej, jak potrafił. Najbardziej radośnie, naj... Naj! Złapał ją mocno i przyciągnął do siebie.
-Wybaczam- zaśmiał się wciągając ją do domu- Wybaczam- szepnął całując te ukochane wagi i zamykając drzwi- Wybaczam!
..............................
Życie się kończy... Kończy... Zbliża się do końca. Ciemność. Dlaczego? Dlaczego ciemność! Zbyt ciemno, zbyt strasznie. Dlaczego?
-A!- pisnęła Hermiona.
Ciemność, nadal... Ale inna. Taka zwyczajna. Tak, była w pokoju, leżała w ogromnym łóżku i bała się. Była sama w ciemnym dużym pokoju, w łóżku... Ciemnym, sama. Czy ten koszmar nadal trwa?
Złapała różdżkę i machnęła nią, by cały pokój napełnił się światłem, by rozjaśnić najciemniejsze zakamarki pokoju gościnnego w domu Dracona.
-Nie boję się- oddychała ciężko.
Do jej uszu dobiegał jakiś dziwny, trwożny śmiech... Nie jej, nie Malfoya...
-Wiem, gdzie jesteś...- coś zasyczało w tej jasności, ale nikogo nie widziała- Już czas...
-A!- ponownie krzyknęła Hermiona.
-Granger?!- ktoś zjawił się w pokoju.
Trzymała różdżkę tak mocno... Patrzyła na wystraszonego Malfoya, sama też się bała... Bała się!
-Co się stało?- Draco podszedł do łóżka i usiadł na jego skraju.
Wszystko ucichło, strach nie. Siedział koło niej... On ją obroni. Będzie dobrze. W jej oczach zaszkliły się łzy.
-Boję się- wymruczała przytulając się do niego.
Uścisnął ją mocniej. Też się bał... O nią... Wiedział, co morderca zrobił z tamtą dziewczyną. Widział to... I wiedział, że to się dopiero zaczyna.........
Już czas.........
Młodzi ludzie zawsze boją się nowego, choć bardzo czekają tego NOWEGO. Czasami jednak bywa tak, że strach bierze górę. Czy to właściwe działanie? Nie wiem, bo sama wciąż popełniam błędy. Wskażcie mi osobę, która jest bez skazy, a ja wam udowodnię, że nie jest bez winy. Boli nas, gdy musimy decydować. Boli nas, gdy musimy dorastać. Boli nas najbardziej, gdy patrząc w lustro widzimy kogoś złego...
-I co teraz?- szeptała Ginny leżąc w ogromnym łóżku obok przystojnego mężczyzny.
Czuła swoją i jego nagość bardziej niż w nocy. A ta nagość sprawiała, że odsunęła się od Zabiniego na nieznaczną odległość. Stało się, impuls chwili. Może coś więcej? Otaczała ją satynowa błękitna pościel. Przyglądała się Blaise`owi, który wciąż spał z wyrazem błogości na twarzy. No tak, osiągnął swój cel, zdobył ją... A teraz... Pewnie złamie jej serce.
-Nie...- mruknęła wystraszona.
Coś ją zabolało. Dała mu się omamić i skończyła z nim w łóżku. Jak on to zrobił? Powoli wysunęła się z pościeli i prędko zaczęła zbierać z podłogi swoje ubrania. Dużo ich nie było... Jak ona mu się mogła podobać w tym dresie?! Pokręciła głową z irytacją i pospiesznie zaczęła się ubierać. Zdrowy rozsądek niszczył ją od środka w momentach, gdy nie powinien funkcjonować. Miłość wyklucza zdrowy rozsądek. Miłość to spontaniczne działanie i bezgraniczne zaufanie... Niektórzy tego nie potrafią.
W oczach rudowłosej zaczęły się zbierać łzy, serce przyspieszyło. Powinna odejść, daleko. Powinna przeczekać i spokojnie wrócić do dawnego życia. To dla niej najlepsze rozwiązanie.
Już chwytała za klamkę. Miała w sobie tę głupią nadzieję, że Zabini się obudzi i ją powstrzyma, że ją przytuli i powie, że będzie dobrze... Że wszystko będzie dobrze. Ale on nadal spał, nieświadom, że rudowłosa kolejny raz ucieka... Zdobyła się na przeprosiny, okazanie uczuć i uciekła. Jaki w tym sens?
Prawdopodobnie go nie było. Nie wszystko musi mieć logiczne wytłumaczenie.
................................
Hermiona obudziła się wczesnym rankiem. Była wyjątkowo uradowana, nie zważając na fakt, że jakaś zawistna „baba” chce ją zamordować. To była jej pierwsza noc bez koszmarów sennych. Westchnęła z uśmiechem na ustach przypominając sobie wczorajszy pocałunek. Nigdy tak się nie czuła... Tak jakoś...
-Wspaniale- mruknęła wyciągając się na wygodnym łóżku.
Mimowolnie naszła ją myśl, że chciałaby więcej złych snów kończących się uściskami Dracona Malfoya.
Jej wzrok padł na podłogę koło lóżka. Stała tam para włochatych żółtych kapci. Malfoy uznał, że dobrze by było, gdyby przestała marznąć w stopy. Poczuła się jak w rodzinnym domu...
-Cholera!- krzyknęła głośno.
Tato! Dziś sobota? Nie! Już niedziela! Jak ona mogła być tak samolubna. Pewnie ojciec martwi się o nią...
Pospiesznie zaczęła się ubierać. Tak, łazienka, szybki prysznic i nie, nie... Do eleganckiej spódnicy nie pasują adidasy i żółte skarpetki. Żenada. Granger prędko zauważyła nieprawidłowość w ubraniu, co i tak nie zmieni faktu, że wybiegła nieuczesana z pokoju.
-Idiotka!- krzyczała kręcąc głową.
Jak ona mogła zapomnieć o własnym i jedynym, na szczęście, ojcu. Takich błędów nie można popełniać, a przynajmniej nie powinno się ich popełniać. Bo wiadomo, że MOŻNA bardzo wiele, nawet mordować ludzi... Biegnąć do wyjścia zakładała ostatniego buta.
-Hermiona!- krzyknął za nią wystraszony blondyn- Znów uciekasz?!- zmarszczył brwi.
-Nie!- uśmiechnęła się chwytając klamkę- Zapomniałam, że wczoraj powinnam była odwiedzić ojca!
-Musimy porozmawiać...- zaczął Malfoy chcąc zatrzymać kobietę.
Jednak nasza bohaterka była za bardzo zaabsorbowana swoim rodzicielem i zniknęła za ogromnymi, ciężkimi mahoniowymi drzwiami. Potem tylko stłumiony huk i po rozczochranej Granger została tylko chmara kurzu.
-...o Weasley, bo zaginęła- dokończył arystokrata z zaskoczeniem na twarzy.
Bał się reakcji Hermiony. Chciał, by usłyszała od niego te straszne wieści. Miałby wtedy możliwość powstrzymania jej przed lekkomyślnymi działaniami. Ale ona zawsze wszystko musiała robić po swojemu. Była jak zwierzę, którego nie da się oswoić. Była jak ptak, który mignie przed oczami. Odleci, nim zdołasz się nacieszyć jego widokiem. Była tak nieuchwytna, że mógł tylko czekać na odrobinę zainteresowania.
-Oj, Granger, Granger- usiadł na schodach i patrzył na frontowe drzwi.
Żeby w ogóle wróciła...
Przestał liczyć czas, gdy tak patrzył na te drzwi. Przed oczami wcale owych drzwi nie miał. Widział tylko Hermionę, uśmiechała się, płakała, tańczyła na ulicy, uciekała. I ten obraz uciekającej i nieuchwytnej poruszał go najbardziej. Zawsze marzył o kimś, o kogo będzie musiał walczyć, kogo nie dostanie ładnie podanego na tacy, jak zwyczajny posiłek, który je się z przyjemnością, lecz o którym szybko się zapomina. Hermiona Granger z pewnością zapadła mu w pamięć i nie chce stamtąd wyjść.
Nagle rozległo się pukanie do wielkich drzwi, tym samym zniknęła postać brązowowłosej.
-Ja otworzę!- Draco krzyknął gdzieś w przestrzeń, ostrzegając lokaja, gdziekolwiek teraz przebywał.
Podszedł wolnym krokiem myśląc, że była Gryfonka postanowiła jednak z nim porozmawiać.
Nabrał powietrza w płuca i uchylił drzwi...
-A, to ty- odparł z małym grymasem zawiedzenia.
-Tak, ja- uśmiechnęła się postać stojąca w progu i wyszeptała jakąś formułkę.
-Co jest?- mruknął blondyn nim bezwładnie osunął się w ramiona niespodziewanego gościa...
..........................
Granger deportowała się pod drzwi swojego domu. Na szczęście żaden mugol nie zauważył jej magicznych wybryków. Jeszcze tego by jej brakowało, że postawią przeciw niej zarzuty w Ministerstwie Magii. Zresztą, ona była szczęściarą. Wyszłaby bez zadrapania z tej prawniczej potyczki, jak z każdej innej. Jak dotąd jej serce ma dwa malutkie zadrapania i jedno wielkie. Tym dużym jest śmierć najukochańszej kobiety w jej życiu. Małe to długoletnie ukrywanie prawdy przed przyjaciółmi i ...samotność, brak osoby, którą mogłaby tak bardzo kochać, jak kobieta mężczyznę. Jednak to zadrapanie było najmniejsze, bolało tylko czasami.
Wpadła do rodzinnego domu z przeprosinami.
-Aaaaaa!- krzyknęła na całe gardło.
Krew, wszędzie pełno krwi. Zasychała powoli oblepiając ściany i poręcze. Spływała leniwie po zdjęciach rodziców i jej. Była wszędzie, ona sama stała w kałuży pełnej krwi.
-Tato?- szepnęła zachrypniętym głosem patrząc na purpurową kałużę u jej stóp- Tato!- krzyczała przeraźliwie.
Biegała od pokoju do pokoju. Oddychała z trudem. Krew, krew, pełno krwi! Tylko nie to! Błagała Boga, siebie, wszystkich, by to nie była prawda. Powoli wchodziła po schodach, by sprawdzić ostatni pokój, sypialnię rodziców. Ręce jej się trzęsły, gdy popychała zakrwawione drzwi. Na opuszkach palców zastygała jej czerwona maź potęgując strach.
-Nie ma go- odetchnęła z ulgą.
Miała chociaż taką świadomość, że nie leży bez ducha gdzieś w domu. Może jeszcze żyje.
Podniosła swój wystraszony wzrok z zakrwawionej podłogi i wtedy ujrzała ten napis, który dawał nadzieję, ale i bolesną świadomość, że to jej koniec.
DZIŚ W PARYŻU, WIEŻA EIFFLA, GODZINA 23.00, TU SIĘ ZACZĘŁO I TU SIĘ SKOŃCZY. PRZYBĄDŹ NA CZAS, INACZEJ ZGINĄ.
-Zginą? Kto jeszcze?- zacisnęła dłonie w pięści- Co się zaczęło? I c, do jasnej cholery ma się skończyć!
Nikt nie zginie! Co tu się w ogóle dzieje? Nie zasłużyła na ten los? Co, do jasnej cholery ma się skończyć! Błagała, ale nawet to nie pomogło. Osunęła się na ziemię, wpatrując się niemo w wypalony na ścianie napis. Płakała, bezradna. To była ta chwila, gdy w jej sercu optymizm ustępował miejsca czarnemu smutkowi. Krew wsiąkała w jej elegancką spódnicę, do której ubrała rajstopy i szpilki, a nie adidasy. Została sama. Pewnie morderca, kimkolwiek jest, ma wszystkich bliskich jej ludzi. Po co? Dlaczego ona?
-Wstań- za jej plecami stała pewna staruszka.
Wpatrywała się w ten obraz, tak statyczny i tak mrożąco okropny, jak gotyk.
-Wstań- powtórzyła cierpko.
-Zabij mnie już teraz- wyszeptała Hermiona siedząc plecami do kobiety.- Tylko oszczędź tych, których porwałaś.
Staruszka prychnęła.
-Ma cię zabić własna babcia?- gorzko się zaśmiała- Jeżeli zaraz nie wstaniesz, to się nad tym zastanowię.
Brązowooka odwróciła powoli głowę.
-Rose!
Czy jest jeszcze coś, co mogłoby ją zaskoczyć? To ta staruszka z Ministerstwa Magii, która opowiadała o biodrach, rodzeniu dzieci i mężu, który nie popisuje się plemnikami.
-Pani jest moją babcią?- Hermiona podniosła się z kałuży krwi jąkając się przy mówieniu.
Staruszka wyciągnęła różdżkę i posprzątała krew. Wszystko wyglądało tak zwyczajnie, jakby nie było tu tego gotyckiego obrazu. Tylko napis nie chciał zniknąć ze ściany.
-Tak, ze strony twojej, świętej pamięci mamy- kobieta uśmiechnęła się blado.
-Przecież- Granger pokiwała głową niezbyt rozumiejąc, co Rose do niej mówi.
-Tak, przecież powinnam nie żyć. Twoja mam miała tak ci powiedzieć, bym mogła zniknąć i uratować cię w odpowiednim momencie. Wiedziałam, że wyrośniesz na takiego roztrzepańca, Jane też taka była... I, w ramach wyjaśnienia, nic, co mówiłam w Ministerstwie nie było prawdą.
-Nic nie rozumiem- westchnęła Granger.
Babcia podeszła do wnuczki i mocno ją przytuliła. Czyli był ktoś jeszcze, nie jest sama.
-Chodź, zrobię ci herbaty. Opowiem ci historię pewnej klątwy, która kończy się dziś, za kilka godzin. Jak głosił napis: „ Wszystko się zaczęło na wieży Eiffla i tam wszystko się skończy”...
...............
-Puszczaj!- krzyczała rudowłosa.
Leżała związana na tarasie widokowym na słynnej wieży w Paryżu.
-Milcz!- odparła zakapturzona postać, która studiowała jakieś nieznane nikomu zaklęcia.
-Poczekaj! Tylko się uwolnię, a tak skopię ci...
-Milcz!- powtórzyła kobieta.
-Panie Granger- szeptał Malfoy do leżącego obok niego mężczyzny.
-Tak?- wymruczał ojciec Hermiony.
-Widział się pan dziś ze swoją córką?
-Z Hermioną? Nie, nie przyszła wczoraj... Myślałem, że coś się stało.
-Tak- westchnął blondyn- Bardzo duże COŚ się stało!- krzyknął w stronę zakapturzonej kobiety.- Prawda, KATE?!
Wszyscy, Harry, Ron, Ginny, Draco i ojciec Hermiony usłyszeli przeraźliwy i mściwy śmiech.
-Tak, kochanie, prawda- popatrzyła na niego z satysfakcją.
-I wszystko jasne!- burknęła Weasley- Niepocieszona kochanka Malfoya! Pięknie!
-Milcz!- Kate wycelowała różdżką w rudowłosą- Bo z tobą pierwszą się rozprawię.
Ginny chciała coś odpowiedzieć, lecz Ron szturchnął swoją siostrę. Doskonale znał jej możliwości. Skończyłaby się na tym, że ta cała Kate wymordowałaby ich wszystkich.
Urażona zniewagą brata Wealsey odwróciła wzrok od kochanki blondyna.
-Grzeczna dziewczynka- zaśmiała się kobieta i wróciła do swych magicznych formułek.
A czas leciał nieubłaganie...
„Tak, to już koniec”, tak podsumowała swoje życie Hermiona Granger. Wesoła osóbka, młoda... Może zbyt młoda na śmierć? To pozostawiam do waszego rozrachunku... Chociaż czasami mam wrażenie, że coraz częściej umierają młodzi i pełni „życia” ludzie. Dlaczego tak się dzieje? Obawiam się, że brązowooka zginie. Tak przykładnie... Bo życie to nie bajka...
Siedziała przy stole w kuchni w rodzinnym domu. Krew zniknęła za sprawą magicznych sztuczek babci Rose. Strach pytać, czyja to była krew. Cisza ogarniała wszystko i wszystkich, jakby coś złego czaiło się pod jej zasłoną. Ba! Może się nie czai? Staruszka spokojnie zalewała obiecaną Hermionie herbatę i układała sobie w głowie cały szereg wyjaśnień. Zapewne wnuczka będzie miała wiele pytań, ale przedtem... Tak, przedtem kilka słów wyjaśnień. W końcu, to czas małej Granger.
-Rose...- zaczęła brązowowłosa nie mogąc wytrzymać denerwującej ciszy.
-Chwila- uśmiechnęła się staruszka i postawiła przed dziewczyną kubek gorącej i aromatycznej herbaty.
Co tam... Dużo czasu jej nie zostało, ale zawsze może wypić herbatkę! Każdy ma jakieś wielkie wymagania przed śmiercią, albo chociaż dowiaduje się czegoś, co zawsze chciał wiedzieć, a ona? Ona dostała herbatkę!
-Ale Rose- sprzeciwiła się odsuwając kubek na bok.
-Dobra, z meliski. Uspokoi cię nieco- nalegała kobieta.
Ta denerwująca gra, którą prowadzi rzekoma babcia! Mogłaby wreszcie zacząć mówić do rzeczy! Hermiona ze zniecierpliwieniem upiła nieco gorącego trunku i popatrzyła wyczekująco na staruszkę.
-Obawiam się, że nawet meliska mi nie pomoże- mruknęła Granger.
-Już czas- westchnęła smętnie Rose i usiadła naprzeciwko wnuczki.
-O nie, tylko tego nie mów. Ostatnio zbrzydły mi te słowa- zaoponowała brązowooka.
Wywołała nikły uśmiech na twarzy staruszki. Tak, zdecydowanie zbyt często to słyszała... Zresztą, nie tylko ona. Niczym w Księdze Koheleta na wszystko jest czas. „Jest czas rodzenia i czas umierania”...”czas płaczu i czas śmiechu”...”czas milczenia i czas mówienia”...”czas wojny i czas pokoju”... Za każdym razem JUŻ CZAS... Od pierwszych kroków po egzaminy, miłość, śmierć... Zawsze i wszędzie JUŻ CZAS...
-Muszę, kochanie, bo z tym jest związana moja opowieść.
Hermiona ucichła i wyciszyła się, by dokładnie móc pojąc sens wypowiedzi starszej pani, swojej własnej babci, która zniknęła z niewiadomych przyczyn i pojawiła się, nagle, po tylu latach...
-To historia pewnej nieszczęśliwie zakochanej kobiety...
-Zawsze musi chodzić o miłość?- wzdrygnęła się Hermiona.
-Cicho- babcia machnęła na nią ręką, by zamilkła i kontynuowała- Sto lat temu w Paryżu żyła Jane Parker, urodziwa kobieta o ciemnych włosach i niezwykłych czekoladowych oczach. Pochodziła z czysto krwistej rodziny potężnych czarodziejów. Ród Parker`ów odznaczał się błyskotliwą inteligencją, niesamowitymi zdolnościami magicznymi i tym... Że mimo upływu lat, wciąż aranżowali małżeństwa swoich potomnych. Jane słynęła z niezwykłej urody, co sprawiało, że wielu dżentelmenów walczyło o jej względy. Przełomowym okazał się dzień, kiedy ojciec wybrał przyszłego męża dla swojej kochanej córki. Bogaty, oczywiście czystej krwi i niesamowicie przystojny... Wyszła za niego, choć go nie kochała. Jane zawsze sprzeciwiała się tej tradycji Parker`ów, jednak nie podejmowała żadnych drastycznych kroków, by coś zmienić. Aż do czasu, gdy zakochała się w pewnym mugolu. Był malarzem, o ile dobrze pamiętam, ale nie to jest ważne. Był mugolem, w dodatku ona była mężatką. Sprawa jeszcze bardziej się pogorszyła, gdy mąż odkrył jej romans. Zamiast porozmawiać z Jane, pobiegł do jej ojca i... Obaj narzucili okrutną klątwę na pannę Parker. Przeklętym miał być przyszły potomek Jane, a potem następny i następny... Był to najgorszy rodzaj klątwy, niemożność znalezienia swojego miejsca na ziemi, wieczne pielgrzymowanie, aż po kres swego życia. Taki człowiek miał nigdzie nie czuć się, jak u siebie, niegdzie nie zagrzać miejsca nękany duchami przeszłości... Okrutny mąż Jane słynął z tego, że nie potrafił utrzymywać sekretów w tajemnicy, więc od razu oznajmił swojej niewiernej małżonce, że jest przeklęta po wsze czasy... Zaszła w ciążę ze swoim ukochanym mugolem, urodziła dziecko, ale nie mogła wytrzymać tego piętna. Ruszyła w ostatnią podróż z dzieckiem w ramionach. To była niedziela, sto lat temu. Noc była tak pogodna, jak dziś. Był tam, stał i przyglądał się nieszczęśliwej matce, były już wtedy mąż. Śmiał się z niej szyderczo. Jane płakała i błagała go o wybaczenie i o zlitowanie się nad jej dzieckiem. Ale on chciał się przyglądać jej śmierci, bezlitosny, czysto krwisty, bierny morderca. Nie widziała innego wyjścia, chciała skoczyć z dzieckiem w ramionach, ale to pokrzyżowałoby plany byłemu wężowi. Wyrwał jej dziecko i zepchnął w wieży. A w przypływie siły i dumy powiedział o godzinie 23.00 na wieży Eiffla, że każdy potomek Jane zginie z rąk jego potomstwa... Tam się zaczęło, tam leżało kwilące bezradnie dzieciątko... I właśnie tam można przerwać klątwę, sto lat po jej nałożeniu. Jedno z was musi zginąć, by móc żyć w spokoju, nie dręczone duchami przeszłości...
Babcia skończyła swą smutną opowieść, lecz Hermiona, jak zwykle, nie widziała sensu w tym długim opowiadaniu. Poczuła się, jakby była częścią jakiejś średnio-ciekawej książki, której autor nie miał pomysłu na fabułę. Zagmatwana akcja...
-Umiesz pocieszyć człowieka- westchnęła Granger- Mam dwa wyjścia, zabić, albo samej zginąć? Z dwojga złego wolałabym nie mieć na sumieniu jakiejś biednej dziewczyny, której pra, pra, pra (i jeszcze kilka pra) dziadek był nienormalny.
-Tak zostało postanowione- szepnęła Rose.
-Nie, nie, nie!- Hermiona zerwała się z krzesła- Musi istnieć inne wyjście!
Złapała się za obolałą głowę. Jej wiekowa poprzedniczka została zmuszona do małżeństwa z idiotą, który zapewne był zanurzony po łokcie w czarnej magii...
-Rose, czy ten mąż Jane miał coś wspólnego z czarną magią?- zapytała brązwooka.
-Tak- kobieta zmarszczyła brwi nie rozumiejąc toku myślenia swojej wnuczki.
-Jak się nazywał?
-Pitt Tromedlov.
Zapadła chwila ciszy. Granger przechadzała się po kuchni i myślała gorączkowo. Podejrzewam, że nawet podczas SUMów nie zdarzyło jej się tak intensywnie łączyć wszystkie dziedziny swojej wiedzy. Wszystko, co przeczytała, wszystko, co usłyszała, wszystko, co doznała... Teraz przeglądała niczym starą zakurzoną książkę i szukała podpowiedzi...
-Babciu?- ponownie zwróciła się do Rose- Jakim cudem przeżyłaś?
Trafiła w sedno, to musi w czymś pomóc. Jej babcia ominęła klątwę i zapewne nawet o tym nie wiedziała.
-To za sprawą twojej mamy. Upozorowała moją śmierć- powiedziała zakłopotana staruszka, jakby nieudolnie kłamała- Kazała ci coś przekazać, gdy jej już nie będzie...
-Przeczuwała, że zginie, więc chciała mi jakoś pomóc?
-Tak, wiedziała, że po mojej rzekomej śmierci będzie ścigana, więc poprosiła mnie, bym ci przekazała pewne słowa...- kobieta przetarła dłońmi zmęczone oczy- Powiedziała: „Pewne rzeczy widać tylko w lustrze”...
-I?- Hermiona wytrzeszczyła oczy.
-Tylko tyle. Nie wiem, o co jej chodziło.
„Pewne rzeczy widać tylko w lustrze” Co się dzieje, gdy patrzymy na odbicie lustrzane? Widzimy swoje niedoskonałości w urodzie, rzeczywiste odbicie samych siebie... Co jeszcze? Co??
-Wiem!- krzyknęła uradowana Granger- Ten były mąż Jane miał na nazwisko Tromedlov?- złapała zdziwioną babcię za ramię.
-Tak- odchrząknęła kobieta.
-Właśnie! Odbicie lustrzane, to nazwisko VOLDEMORT!- upadła na krzesło obok Rose z uśmiechem na twarzy.
Tak, tylko co wynika z tego odkrycia? Tom Marvolo Riddle, to prawdziwe imię i nazwisko Lorda Voldemorta, który już nie żyje, Bogu dzięki. I te słowa „Lord Voldemort” są ułożone z liter jego imienia i nazwiska, tego prawdziwego... A co, jeśli ten przydomek nie jest przypadkowy? Co, jeśli Pitt Tromedlov wiąże się jakoś z Tom`em?
-Muszę odwiedzić bibliotekę...
Wstała i wyszła. Tak zwyczajnie, jakby nic się nie działo. Rose dłuższą chwilę przyglądała się drzwiom, przez które wyszła jej wnuczka. Rozgorączkowana, pomysłowa...
-Ale do biblioteki? Teraz?- babcia pokręciła głową z niechęcią- Już czas...- uśmiechnęła się tajemniczo.
I zniknęła, jak tylko duchy mogą znikać. Został po niej tylko mały medalik, przekaz dla przyszłych pokoleń... Wolnych od klątwy...
...............................................
-Malfoy- szeptała Ginny wpatrując się w plecy zakapturzonej postaci.
-Czego?- warknął mężczyzna.
Był rozbity, nie widział sensu w... Już nigdzie go nie widział. Jedyną dobrą stroną był fakt, że nie będzie miał nierozwiązanej sprawy. Marne pocieszenie, zwłaszcza, że wszyscy zaraz zginą z ręki tej wariatki, którą miał we własnym łóżku. Cóż za piękna tragedia!
-Czego chce ta twoja Kate, co?
-Prawdopodobnie wszystkich pozabija- burknął blondyn.
-Dzięki, od razu czuję się bezpieczniej. A wszystko przez tę wariatkę- powiedziała nieco zbyt głośno.
-Cicho!- krzyknęła Kate odwracając się w stronę rudowłosej- Mam nieodparte wrażenie, że chcesz przedwcześnie odejść z tego świata...- zaśmiała się posępnie- Zresztą i tak zostało ci tylko pół godziny.
Ginny napięła wszystkie mięśnie. Niestety, mimo racjonalizmu i porządku w głowie, miała w nim też zakodowaną bezczelność. Cóż, jak się żyje wśród samych braci, to trzeba umieć się jakoś bronić, chociażby słowami.
-A ja mam nieodparte wrażenie, że chcesz dostać w swój ry...
Ron szturchnął swoją siostrę, co boleśnie odczuła.
-Ej! Skoro mam zginąć, to chociaż powiem, co mam do powiedzenia!- oburzyła się patrząc groźnie w oczy Kate.
W pewnym stopniu miała rację. Wszyscy umrą, mimo tego, iż Ruda wierzyła w zdolności Hermiony. Ta wariatka miała jakieś dziwne moce w posiadaniu... Tak, dziwne, to najlepszy przymiotnik...
-Dlaczego?- Draco przerwał rozwścieczonej Ginny.
-Dobre pytanie- Kate uśmiechnęła się blado.-Klątwa, od stu lat członkowie mojej rodziny mają zabijać członków rodziny Hermiony- odwróciła się w stronę barierki- Jane Parker skoczyła z ten wieży, zostawiła po sobie dziecko, które wszystko zapoczątkowało, ale... Ja dzisiaj to skończę...
-Zaraz- Malfoy podniósł głos- Ale ta dziewczyna z mojej sprawy nie była z rodziny Hermiony. Poza tym... Po co...
-Po ojcu została mi ta księga- wskazała na starą okładkę- Próbował odwrócić bieg historii, nie chciał mnie obciążać, ale nie udało mu się skończyć, bo mała Granger nie pozwoliła, by nas wszystkich uwolnić... Poza tym, to i tak nie był ten czas. Dziś, dziś jest ta noc, gdy wreszcie zdejmę ze swojej rodziny to piętno. Już nigdy nie będę miała bezsennych nocy, nieszczęśliwych miłości i ciągłego widoku twarzy wszystkich poprzednich ofiar mojej rodziny. W końcu... A na tej dziewczynie wypróbowywałam zaklęcia z księgi. Przykro mi, że padło na nią...
-Ale pierdzielisz głupoty!- krzyknęła Ginny wciąż urażona zniewagą Malfoya- Zostaw wszystkich w spokoju! Tylko skrzywdzisz Hermionę, a popamiętasz mnie na długie lata!
-Milcz!- Kate znów celowała różdżką w stronę Rudej- Już nie chcę nikogo, ani niczego popamiętywać! Avada...
Miała skończyć z pyskatą Weasley, Ron był gotów bronić własnym ciałem swojej siostry, Harry był gotów chronić ich wszystkich, a Malfoy... Malfoy jako jedyny przyuważył Hermionę.
-Granger?- poruszył się niespokojnie, a Kate odwróciła się machinalnie w stronę swojego celu.
Czyli Ginny chwilowo została ocalona...
-Punktualnie- zaśmiała się Kate.
-Dziękuję, punktualność zawsze sobie ceniłam- Hermiona odparła chłodno.
Wiał lekki wiatr. Niebo było bezchmurne. Piękne, romantyczne widoki nie współgrały z obecną sytuacją, jakby chciały zakpić sobie ze śmierci, która wisiała nad Hermioną Granger i nieszczęsną Kate. Obie bały się tego, co je czeka. Każda wiedziała, że ta druga nie podda się bez walki.
-Puść ich- ostrzegała brązowooka.
-Nie!- przeciwniczka złapała magiczną księgę- Umrzyj za nich, z godnością!- wskazała różdżką na usiłującą się wyrwać ze spętania Ginny.
Draco był zły na siebie, że pozwolił się schwytać. Nie mógł pomóc Hermionie, żadne z nich nie mogło. I doskonale o tym wiedzieli...
Zawiał lekki wiatr, a wraz z nim pojawił się subtelny uśmiech na twarzy Granger. Być może napełnił ją jakąś siłą...
-Nikt nie musi umierać- brązowowłosa dokładnie wypowiedziała każde słowo.
Wyglądała przy tym na tak pewną siebie.
-Słucham?- Kate ścisnęła mocniej swoją magiczną księgę.
-Klątwę można przerwać w inny sposób. Posłuchaj mnie przez chwilę...
-Nie!- zawyła kobieta- Nie wiesz, jak to jest, gdy wciąż widzisz twarze umierających ludzi. Wciąż mnie otacza śmierć twoich przodków. Nie jestem niczemu winna, a jestem napiętnowana. Mam tego dość, nie zasługuję na ciągłe nieszczęścia, brak miłości. Zawsze niechciana, odkąd zmarł ojciec i klątwa przeszła na mnie. Zawsze samotna od tego czasu i wiecznie...- po policzku potoczyła jej się mała łza- Ja już nie chcę czekać...
Zaczęła czytać, głośno i wyraźnie. Każde słowo kierowała w stronę byłej Gryfonki.
-Proszę, wysłuchaj mnie- szeptała Granger zbliżając się powolnymi krokami do Kate.
Ta odsuwała się do tyłu i czytała. Jej głos przeszywał ból i smutek. Nie było w nim ni krztyny złości, czy nienawiści. Tak musiało być...
-karbiss.. ono pimare...neke filak faki...- czytała.
Wiatr przestał wiać i dodawać otuchy Hermionie. Poczuła to, co wcześniej jej matka, niesamowity ból rozdzierający jej skórę. Po jej rozgrzanych plecach potoczyła się stróżka krwi... Może jej krew coś zmieni... Chociaż u Kate...
Ludzie mają tę chorobliwą skłonność do przelewania swoich nienawiści, żalów i złości na innego człowieka. Morderstwa, pobicia, psychiczne znęcania... Wszystko przez to, że nie potrafimy rozmawiać, umiemy tylko krzywdzić, by nas pierwszych nie skrzywdzono...
Hermiona opadła na kolana, pobladła i wsłuchiwała się w słowa czytane przez Kate...
-..kilk...locta..otre motki...
-Przestań!- krzyczała Ginny wyrywając się jeszcze bardziej...
-Przestań!- zawtórował jej Draco...
Potem Ron, Harry i tato. Przyjaciele... Zrobiliby wszystko... Na dodatek muszą na to patrzeć... Nie...
-Proszę- szepnęła Hermiona dzielnie zbliżająca się do Kate- Jest inne wyjście... inne wyjście...
Wszystkie emocje, jakie Kate w sobie gromadziła wybuchły z wielką mocą. Przerwała czytanie i zaczęła płakać opuszczając księgę na ziemię. Nie chciała tego. Czemu życie zmusza ją do takiego postępowania. Zabiła! Tak czy siak, zabiła! Tego już nic nie zmieni... Ona nie chce być mordercą!
-Jakie wyjście?- zapłakała odwracając się plecami do krwawiącej Hermiony i patrzyła w dal, na piękny Paryż- Zawsze marzyłam o takich widokach. Tymczasem widziałam, wciąż widziałam śmierć. To tak bolało. Nie chcę, by bolało...
-Możemy to zmienić- mówiła cicho Hermiona powstając z klęczek mimo bólu.
-Już nic nie zmienisz- Kate spojrzała na wycieńczoną brązowowłosą.
Miała takie nieobecne spojrzenie... Oczy przykryte łzami...
-Już nic nie zmienisz- powtórzyła i zamilkła znów spoglądając na Paryż- Ja już zabiłam. Już jestem potępiona... Skazana na śmierć... Na śmierć skazana...- zwróciła różdżkę w stronę przyjaciół Hermiony- Kende- szepnęła, a sznury zniknęły.
Ani Draco, ani Ron, ani Harry, ani nawet Ginny nie śmiali się ruszyć, by nie przerwać tej chwili. Nieszczęśliwa kobieta... Kate to nieszczęśliwa kobieta.
-Na śmierć skazana- opuściła różdżkę- Żyłam otulona do snu przez Śmierć. Wyjdę jej naprzeciw...
Nim ktokolwiek zareagował skoczyła z wieży Eiffla, jak sto lat temu Jane. TUTAJ WSZYSTKO SIĘ ZACZĘŁO, TUTAJ WSZYSTKO SIĘ SKONCZY... W tych słowach było właśnie to znaczenie. Zraniona kobieta zaczęła, zraniona skończy...
-Już czas... Czas to skończyć....- szepnęła Hermiona i zemdlała otulona lekko powiewającym wiatrem.
..............................
Ginny upewniła się, że Hermiona jest w dobrych rękach i deportowała się pod drzwi Zabini`ego. Coś zrozumiała, coś do niej dotarło. Czasami bywają chwile, że trzeba zaryzykować. Jak Hermiona, która była gotowa umrzeć, by samej nie zabijać. Być dobrym, mimo wszystko. Szanować życie, mimo wszystko... I kochać, mimo wszystko. Mimo strachu... Da się zranić, pozwoli na to... Żeby tylko jeszcze chciał z nią rozmawiać.
Stanęła pod tymi nieszczęsnymi drzwiami. Kolejny raz będzie go błagać o wybaczenie... Ile jeszcze? Zapukała w te wielkie drzwi, a serce chciało jej wyskoczyć z klatki piersiowej. Nasłuchiwała kroków Balise`a, prosząc jednocześnie cały świat, by dał jej jeszcze jedną szansę...
Pewnie jeszcze nie słyszał o wydarzeniach w Paryżu. To nic, ona mu wszystko opowie, wytłumaczy, powie o swoich obawach. Szczerze, raz w życiu odważy się, by nie skończyć, jak nieszczęśliwy człowiek, który budzi się w pustym domu.
Drzwi uchyliły się. W progu stał ten sam, uroczy Zabini, lecz jego oczy były smutne.
-To znowu ty?- mruknął z niechęcią i odwrócił od niej wzrok.
Poczerwieniała na twarzy i zapomniała wszystkiego, co chciała mu powiedzieć.
-Bo ja, bo dzisiaj w nocy, Kate skoczyła, chcieli nas zabić, bo Hermiona, i ta klątwa, ja nie chcę zginąć, i w ogóle...- plątała się w słowach, ale mężczyzna nie chciał jej niczego ułatwiać, nie tym razem- I ja się boję, bo Kate płakała, a to takie wszystko było jakieś, nie wiem, bo, bo...- przerwała swój jałowy słowotok- Popatrz na mnie- powiedziała cicho- Proszę.
Nie wytrzymał, spojrzał w te skruszone oczy. Uwielbiał jej oczy, całą ją uwielbiał, ale ona wciąż mu się wymykała.
-Kocham cię- powiedziała głośno i wyraźnie.
Otworzyła przed nim swoje serce. Nareszcie na coś się zgodziła i odważyła. Zabini nie spodziewał się takiego obrotu spraw. I kiedy wcześniejszych jej wypowiedzi nie rozumiał, te dwa słowa dotarły do niego, jak żadne inne.
-Co takiego?- chciał się upewnić, czy aby się nie przesłyszał.
-Kocham cię, choć trochę boję się tego uczucia. Uciekałam, nie dlatego, że bałam się ciebie, lecz uciekałam przed tym uczuciem. Ale już nie chcę uciekać- tłumaczyła spokojnie.
Mężczyzna uśmiechnął się delikatnie świadom swojego szczęścia. Wyciągnął do niej swoją dłoń i dotknął opuszkami palców policzka.
-To dobrze, bo ja nie pozwolę ci już uciekać- pochylił się nad nią i delikatnie pocałował- Może wejdziesz i wytłumaczysz mi swoje wcześniejsze nieskładne wypowiedzi?- szeptał między pocałunkami.
-Chętnie...
......................................
Świat biegł dalej, jakby nic się nie stało. Jakby nikt nikogo nie mordował, jakby nikt nie odbierał sobie życia, jakby nikt nie kochał, nie przytulał... Świat biegł dalej swoim szybkim tempem. Kate zniknęła równie szybko, co się pojawiła. Zostawiła tylko małą plamkę na duszy Hermiony.
-To nie była twoja wina- powtarzała setny raz Ginny.
Znów trafiły do kawiarenki Rudej. Te same fotele, te same napoje i piękny wiosenny dzień. Minęło kilka miesięcy od nocy w Paryżu. Hermiona Granger została dumnym pracownikiem Działu Odkryć, znalazła przytulny domek na obrzeżach Londynu i mogła śmiało powiedzieć, że ma swoje miejsce na ziemi. Tato brązowookiej zamieszkał z państwem Weasley. Nasza bohaterka nie chciała, by jej rodziciel żył samotnie, a rodzice Rona zaproponowali wspólne bytowanie. Wszystkie latorośle opuściły gniazdo rodzinne, więc mieli mnóstwo miejsca. Rodzinny dom Hermiony został sprzedany i poszedł w niepamięć, zamknął starą księgę, która dręczyła ród Jane. A babcia? Został po niej wisiorek. Brązowooka nie wiedziała, skąd Rose się wzięła i zapewne już się tego nie dowie. I jest jeszcze Hit, który został tymczasowo zawieszony w wykonywaniu zawodu, bo okazało się, że nie tylko Hermiona była przez niego molestowana. Nawet pacjentki zaczęły go oskarżać. W zasadzie wiele się zmieniło. Nasza Granger wie, co oznacza porządek w życiu, planuje, nie jest roztrzepana... Jakby nie było tej małej uciekinierki. Zostały tylko wspomnienia.
-Ginny, ja mogłam coś na to poradzić- westchnęła Hermiona- Wtedy, w bibliotece...
-Tak, wiem- uciszyła ją Ginny- Znalazłaś sposób, by pozbyć się klątwy... Ale jaki? Jaki pomysł? Nie powiedziałaś mi...
-I to powinno zostać tajemnicą- szepnęła Granger.
-O nie, żadnych tajemnic. Już mam dość niespodzianek, jak na jeden rok- zaśmiała się Weasley.
Brązowowłosa pokręciła głową ze zrezygnowaniem i nachyliła się nad małym stolikiem.
-Voldemort to lustrzane odbicie nazwiska mężczyzny, który zaczął klątwę. Okazuje się, że nie bez powodu Riddle to uczynił. To Tromedlov był prekursorem horkruksów, a klątwa pomagała mu przeżyć. A można ją było przerwać w ten sam sposób, co Harry zabił Voldemorta. Miłością i pojednaniem. Wystarczyło ładnie się przytulić i przebaczyć to, co nasze rody sobie wyrządziły... Proste, a jednak ani Voldemort, ani Tromedlov nie wierzyli w moc miłości i przebaczenia- Hermiona upiła nieco swojego napoju- Gdyby Kate dała mi tylko szansę.
Ginny złapała przyjaciółkę za rękę.
-Byłaś tam. Słyszałaś, jak mówiła, że i tak już jest napiętnowana zabójstwem.
-Tak, byłam...- Granger spuściła wzrok.
-A co z Draconem?- Weasley chciała zmienić temat.
-Nie widziałam go od czasu nocy w Paryżu. Zniknął, jak kamień w wodę. Nie wiem, dlaczego. Nawet nie przyszedł odwiedzić mnie w Mungu...
Oczy jej się zaszkliły. Myślała, że między nimi istnieje coś, o czym nigdy wcześniej nie marzyła. Tymczasem nic się nie udało...
-Ależ przychodził, sam osobiście dopilnował, byś miała najlepszych magomedyków. To dzięki niemu nie masz blizn na plecach od tych zaklęć- tłumaczyła Ruda.
-Co?- Hermiona zdrętwiała.
-Czuwał nad tobą, przez cały czas- Ginny uśmiechnęła się szeroko.
-Ale z niego kretyn!- krzyknęła Granger i wybiegła z kawiarenki.
Ruda patrzyła za znikającą z jej oczu kobietę i cieszyła się, że może ją nazywać przyjaciółką. Kochaną, roztrzepaną Hermionką.
-Skarbie- usłyszała koło ucha znajomy głos- Powiedziałaś jej?
Obecność Zabiniego w jej kawiarence nie wiązała się już z odstraszaniem klientów. Wręcz przeciwnie, wszystkich obdzielali swoją radością i miłością.
-Powiem jej, gdy porozmawia z Draco- Ginny ucałowała swojego narzeczonego prosto w usta.
...........................
-Co za skończony kretyn! Co on sobie w ogóle myślał?! Czym się kierował?!- Roztrzęsiona wpadła do domu Malfoya.
W takich okolicznościach można jej wybaczyć brak pukania.
-Pani w jakim celu?- lokaj pojawił się praktycznie znikąd.
-Gdzie jest Malfoy?- prawie krzyknęła.
-Obawiam się, że go pani nie zastała, gdyż jest jeszcze w pracy...
-Ja mu dam, pracę!- wybiegła z pomieszczenia równie nagle, co się w nim pojawiła.
......................
Malfoy zamykał swoją kolejną udaną sprawę. Kładł ją akurat obok tej, która kilka miesięcy temu wydawała się być skazana na niepowodzenie. Udało się, a wszystko dzięki jednej kobiety, której życie przewróciło się do góry nogami, a on się do tego przyczynił. Na razie dobrze mu się układało bez tej roztrzepanej Granger, ale czasami przyłapywał się na tęsknocie. Chciałby ją zobaczyć tańczącą na ulicy, albo chociaż tulącą się do jego ramion. Zobaczyć ją, w ogóle...
-Wpuść mnie, bo mam zamiar go zabić!- ktoś krzyknął.
Wszędzie rozpoznałby ten głos. Hermiona, tutaj? Taka zła? Miejmy nadzieję, że stróż jej nie wpuści.
-Malfoy! Chodź tutaj!- jednak ją wpuścił.
Biegła, rozwścieczona prosto na Dracona. Oniemiały nie mógł się ruszyć. Nie bał się jej, cieszył się, że w końcu widzi tę cudowną kobietę. Tyle miesięcy...
-Co ty sobie wyobrażałaś?!- przystanęła z trudem łapiąc powietrze- Znikasz! Nie wiem, dlaczego! Pomyślałam, że coś zrobiłam źle! A dowiaduję się od Ginny, że przez cały czas byłeś przy mnie w Mungu?! Czym ty się kierowałeś, do cholery?!- nieudolnie uderzyła go w pierś.
-Nie krzycz- zaśmiał się cicho.
-I z czego się śmiejesz?!- znów go uderzyła, lecz tym razem mężczyzna przytrzymał jej ręce.
-Pójdziesz ze mną na kolację dziś wieczorem?- zapytał bez ceregieli.
Wyrwała dłonie z jego uścisku.
-Najpierw powiedz, dlaczego mnie zostawiłeś?
-A umówisz się ze mną?
-Nie wiem...- zmarszczyła brwi usiłując powstrzymać uśmiech.
-W takim razie niczego ci nie powiem...
-Dobrze, niech stracę. Kolacja, dziś wieczorem- niestety, nie wytrzymała i się uśmiechnęła.
-Odszedłem, bo sądziłem, że Kate przeze mnie chciała cię zabić...
-Głupek- przerwała mu- Przyjdź po mnie o siódmej- odwróciła się od niego.
-Ale gdzie mam po ciebie przyjść?- dociekał.
Odchodziła wolnym krokiem, kołysała biodrami. Emanowała pewnością siebie i kobiecą tajemniczością... Dopóki nie wpadła na regał z pudełkami...
-Dowiedz się, w końcu to nie ja tu jestem aurorem- krzyknęła i przyspieszyła...
-Hermiono Granger, zadziwiasz mnie!- krzyknął za nią.
....................................................