Część Dwudziesta Szósta - Hard Times
Nastała jesień. Żółte liście
zaczęły opadać z drzew. Płody rolne zostały już zebrane. Matka
Natura szykowała się do zimowego snu. Najgorsze w tym wszystkim
było to, że powoli wyczerpywały się surowce niezbędne do
produkcji tak przez wszystkich uwielbianego Heraclesa.
Ekipa ze
Stumilowego Lasu przebywała u Puchatka. Za oknem deszczyk sobie
kapał. Niebo było zachmurzone. Panował nastrój lekkiego
przygnębienia i apatii.
- Kurwa mać - zaczął ambitnie Tygrys
- ale chujowa pogoda. Trza by se humor poprawić. Kubuś, wyjmij no
jakie winko.
Puchatkowi spodobał się pomysł towarzysza, ale w
chatce miał tylko jedną buteleczkę. Na dodatek była ona w połowie
pusta, a w połowie pełna. Najgorsze okazało się jednak to, że na
ostatniej imprezie zbełtał się do niej Prosiaczek. Jego żygowiny
skutecznie zniechęciły innych do skosztowania trunku, ale nie
samego Bekona.
- Mnie tam wszystko jedno. W końcu to mój bełt
tak wesoło sobie pływa - stwierdził.
Nie było innej rady.
Mimo gównianej pogody trzeba było się udać do Baby Jagi, zwanej w
skrócie Chujem, w celu zakupu życiodajnych płynów. Ekipa tak też
uczyniła. Po kilkunastu minutach stanęli, jak jeden mąż przed
chatką wspomnianej postaci.
- Veni, vidi, wino - zawieśniaczył
wprawiony drinkiem Prosiaczek.
- Wino lej, wino lej BaboJago
wino lej, niech tak się stanie - podśpiewywał pod noskiem Kubuś.
-
Ni ma wina - odparła wychodząca koślawym krokiem bohaterka o
twarzy przypominającej worek śrubek.
Puchatkowa ekipa
parsknęła śmiechem.
- Jak, to nie ma - brechtał się
Tygrys.
- To se ne da - wtórował Królik.
- Nie rób jaj,
bo ci zdmuchnę z shotguna to coś na twojej szyi, co najchętniej
bym kopał every day - groził, jak zwykle kurewsko poważny
Kłapouch.
- Naprawdę nie ma - stwierdziła zlękniona o swe
życie Baba Jaga.
- Co kurwa jebana jego mać - bardzo spokojnie
wydarł się Kubuś.
- To kurwa jebana jego mać, że nie ma.
Jesień jest i komponenty się skończyły. Przez ostatnie miesiące
mieliście takie pragnienie, że zużyłam wszystkie porzeczki,
jabłka, wiśnie, truskawki, ogórki, kalafiory, kapustę, ananasy i
brzoskwinie w promieniu 50 kilometrów.
- To teraz do niczego
ona nie jest nam potrzebna i można ją spokojnie zajebać -
stwierdził Bekon.
- Nie bądźcie tacy pochopni - uspakajała
pasztetowata sprzedawczyni własnych wyrobów - Mam dla was coś
równie smacznego.
W tym momencie Baba Jaga wyniosła ekipie
skrzynkę z szesnastoma butelkami fioletowego płynu, na których
etykiecie widniała uśmiechnięta czaszka.
- Nie no kurwa.
Denaturat. Tak nisko to my się jeszcze nie stoczyliśmy - obwieścił
Królik próbując opanować drżące ręce.
- Ełureka !!! -
krzyknął uradowany Kłapouch - Aj gada ajdija.
Osiołek porwał
skrzynkę i skierował się do chatki sympatycznego misia.
-
Dajta mi chłopy godzinkę, a zrobię z tego napój, jak się patrzy.
Wszyscy będziecie zachwyceni. Od tego momentu będziecie mogli mnie
nazywać: Kłapouchy Wielki Mistrz Chemii i Destylacji ze Stumilowego
Lasu - nie krył skromności osiołek.
Po godzinie napieprzania
młotkiem, kręcenia śrubokrętem i jeszcze wielu czynnościach,
których nazw nie potrafię przytoczyć, pokazał im swoje wiekopomne
dzieło. Był to filtr z maski przeciwgazowej. Z jednej strony
wsadzony był lejek, a z drugiej rurka.
- Wlewamy tutaj płyn i
po kilku sekundach otrzymujemy czyściutki, smaczniutki i
przezroczysty spirol. Nie grozi nam zatrucie. Cała chemia zostaje
wewnątrz. My, otrzymujemy tylko naturalne składniki - z dumą
objaśniał.
Tak też było. Wlewali z jednej, a drugiej płynął
uwielbiany przez wszystkich płyn. Pierwszego dnia opróżnili z
radości całą skrzynkę przyniesioną ze sklepu. Następnego dnia
powtórzyli ten proceder. Byli tak wdzięczni Kłapciowi, że zaczęli
go nazywać Wielkim Chujnikiem czy jakoś tak jak chciał.
Dobra
passa skończyła się trzeciego dnia. Filtr z powodu nadmiernej
eksploatacji zapchał się i można było go o kant dupy rozbić
(znaczy zjebał się). Ekipa została bez środków do życia.
Zaczęli główkować. Brak potrzebnych do egzystencji płynów był
jak cios bejzbolem w mordę. Nie mogli się pozbierać, zapomnieć, o
tym, co się stało. Z wybawieniem przybyła im ... Baba Jaga. Sama
przyleciała do domku Kubusia z kilkoma butelkami brązowego,
tajemniczego płynu.
- Mata, wypijta.
- Was is this -
popisywał się znajomością języków obcych Królik.
- Kurwa,
całkiem niezłe - stwierdził po skosztowaniu odrobiny Prosiaczek.
-
Znalazłam w starych magicznych księgach ten przepis - zaczęła
objaśniać Chuj - To wyciąg z liści i żabiej pochwy z domieszką
zmielonego prącia bobra i spermą lisa.
Po usłyszeniu przepisu
mało odporny Królik zwrócił zawartość żołądka wprost na
nowiutki dywan Puchatka.
- Ja tę kurwę zabiję. Chce nas cipa
pozabijać - said Królik wycierając z pyszczka resztki wczorajszej
kolacji pomieszanej z dzisiejszym śniadaniem.
- Mnie tam
wszystko jedno - jak zwykle twardy i nie poddający się żadnym
przeciwnościom losu Bekon.
- A bym se zapomniała. Mam też
drugą wiadomość - bardzo radośnie stwierdził gość - Rząd tego
wspaniałego kraju zanotował gwałtowany spadek produkcji w
przemyśle spirytusowym spowodowany, tym, że przestałam produkować
Heraclesa. Dostanę dziś specjalną dostawę owoców niezbędnych do
produkcji.
- Hip hip hurra - wrzeszczeli wszyscy zainteresowani
- Wiwat Rząd, wiwat Naród, wiwat wszystkie Stany. Niech żyje
Święta Polska Trójca. Niech żyje Prezydent. Niech żyje Premier.
Niech żyje Prymas.
- Ale, ale ! There is łan problem -
przerwała fetę jędza - Owoce bedom, ale nie bedzie siarki.
Produkcja ruszy, jak znajdzie się ten strategiczny komponent.
-
Może by ją zdrapać z zapałek - zaproponował Puchatek.
-
Sprawdzałam w sklepie. Wszystkie zapałki w kraju wykupił jakiś
Rywin. Podobno dowiedział się wcześniej, że siara będzie w cenie
- zgasiła pomysł Baba Jędza.
- Gdzie mój obrzyn ! Zajebie
chuja ! - zaproponował swoje rozwiązanie problemu Kłapouchy.
-
A może byśmy sami wykopali siarę? - zaskoczył wszystkich
propozycją pracy Puchatek.
Babę Jagę zatkało.
- Wy
chcecie PRACOWAĆ? - upewniła się. Nie mogła uwierzyć własnym
uszom. To tak, jakby bp Paetz zrezygnował z dup młodych chłopców.
-
Dla winka to my wszysko, "We give you all that you want !"
- zaszpanował wiedzą lingwistyczną Bekon.
- A ja wiem kto nam
pomoże w pracy - uśmiechnął się podstępnie Kłapouch.
Niesieni
siłą nadziei, prowadzeni przez Kłapoucha, wybiegli w kierunku
domku Krzysia.
- Wyłaź pipo, mamy sprawę - wołali już z
daleka - Do nogi, mały pedale !
Odpowiedział im tylko
stłamszony jęk.
- A to co? Odpowiadaj jak do ciebie mówię -
wrzasnął Kłapouch kopniakiem wywalając drzwi.
Za drzwiami
stał pochylony do przodu Krzyś. Był przywiązany do mebli, ubrany
w skórzane ciuszki i wysokie buty. Miał na ryju plastikową maskę
z ustami zasłoniętymi zamkiem błyskawicznym.
- Mmmmmm -
powiedział.
- O kurwa ! Jebany sadomacho - sapnął zazdrośnie
Królik.
Z pokoju obok wyszedł (także ubrany w skóry) Pan
Sowa.
- Ooooo, kogo my tu mamy. Niegrzeczni chłopcy ! - puchacz
miał w swojej masce na łbie tylko malutkie dziurki na oczy i
najwyraźniej nie poznał ekipy - Chcecie się przyłączyć do
zabawy?
- Obrzydlistwo ! Zaraz ich zaje... bleee... - Prosiaczek
wybiegł z chatki, trzymając łapkami usta, przez które sączył
się już początek pawia.
Gdy wrócił, Krzyś i Pan Sowa ze
łzami w oczach i siniakami na mordach stali przebrani w normalne
ciuchy.
- Mamy robote, a wy tu jakieś chuje-muje urządzacie !
- darł się na nich Puchatek - Idziemy !
Po drodze zajrzeli też
do nory zombio-Gofera. Używając argumentów w postaci shotguna
należącego do Kłapcia i uzi Prosiaka zmusili tą podziemną
kreaturę do znalezienia podziemnych złóż siarki.
Chwilę
później Sowa, Krzyś i Gofer machali żwawo łopatami i jeździli
taczkami zwożąc cenny minerał do domku Baby Jagi.
Robota szła
szybko. Królik dopingował ich dodatkowo do ciężkiej i
wyczerpującej pracy. Nie robili tego w końcu dla siebie, ale dla
bliźnich. Społeczeństwo ich potrzebowało.
- Szybciej
skurwysyny, szybciej - radośnie pokrzykiwał zającopodobny.
Po
kilkunastu minutach ujrzeli cel tego przedsięwzięcia. Ich oczom
ukazała się piękna kupka złota polskiej ziemi - czysta, żółta
siarka. Chuj przyrządził im z tego wiele litrów wybornego
Heraclesa.
Znów ruszyła produkcja w przemyśle spirytusowym.
Skończyła się recesja. Konsumpcja w kraju wzrosła. Do budżetu
zaczęły napływać niewyobrażalne sumy pieniędzy, a Kasy Chorych
mogły budować sobie jeszcze okazalsze gmachy z marmurowymi
podłogami i złoceniami na klamkach...
by BUL and YOSH