ROZDZIAŁ XV…
Postać wyłaniająca się z jasnego światła, przenikającego panującą wszędzie ciemność. Sylwetka cierpliwie czekającej drobnej kobiety zasłaniał część źródła światła. Kanzaki nie mogła dostrzec twarzy tajemniczej istoty, czuła jednak emanujące z niej gorąco i spokój. Uczucie to ciągnęło ją w jej kierunku. Ruszyła w stronę kobiety, szczęśliwa, że rozrywające jej ciało zimno ustępuje przyjemnemu ciepłu. W jej głowie narodziła się dziwna myśl, że już nigdy nie zazna zimna i cierpienia. Z tą nieznajomą będzie bezpieczna. Gdzieś głęboko w jej umyśle tliło się niewyraźne, sprawiające ból wspomnienie, ale pragnienie spokoju wpychało je w kąt jej podświadomości.
„Myśl o cieple” – słyszała i szła dalej – „Nic nie będzie Cię już niepokoiło, po prostu idź dalej.
-Kanzaki, błagam nie! – Usłyszała wołanie za sobą, ale nie chciało jej się odwracać od przyjemnego ciepła. – Kanzaki, proszę Cię wróć ze mną.
Dziewczyna z niechęcią odwróciła się by zobaczyć kto jej przeszkadza połączyć się z czekającą kobietą. Zobaczyła młodego chłopaka. Wyglądał znajomo, ale nie mogła sobie przypomnieć kim jest. Stał w jasnym świetle, ale różniącym się od jasności przyciągającej Kanzaki. Światło to jakby pochodziło z wnętrza mężczyzny, emanował nim. Nie było ono ciepłe ani przyjemne. Wydawało również się jej, że mężczyzna był źródłem chłodu panującego w ciemności. Nie chciała zbliżać się do niego. Odwróciła się i znowu ruszyła w stronę ciepła.
-Kanzaki – Nie dawał za wygraną tamten – Pamiętasz mnie? Prawda, pamiętasz. Powiedz, Kan.
„Kan” – Pomyślała. Wydawało jej się, że już ktoś tak ją nazywał, ale kto. Odwróciła się do chłopaka, chcąc go rozpoznać.
Po jego nagim, muskularnym torcie tańczyły miliony malutkich, jaskrawych iskierek. Jego przedramiona niewiadomo z jakich powodów pokryte były śnieżnobiałym, gęstym meszkiem. Długie, bardzo jasne włosy opadały luźno na potężne ramiona. Jego kwadratowe szczęki były zaciśnięte, nozdrza wydęte, a jego przenikliwe, jasne oczy były skupione na niej. Światło za jego plecami ułożyło się na kształt skrzydeł. Wyciągnął ku niej prawą rękę.
- Co mam powiedzieć Mime jeśli odejdziesz?
Kanzaki zdziwiła się „Mime”. Wiedziała, że zna to imię. Tego była pewna, jednak myśl ciągnąca ją do ciepła była zbyt silna i zajmowała cały jej umysł.
- Przypomnij sobie – Błagał chłopak – Potrzebujemy Cię.
- Kto mnie potrzebuje? – Zapytała zdziwiona.
- Mime, wszyscy twoi przyjaciele i ja.
- Kim jesteś?
Mężczyzna uśmiechną się do niej.
- Jeśli z nią pójdziesz nigdy się tego nie dowiesz. Nigdy już do nas nie powrócisz, umrzesz.
- Nie chcę umierać. – Przestraszyła się.
- To pójdź ze mną. – Powiedział spokojnie.
- Nie wiem kim jesteś.
- Wiesz Kanzaki. Cały czas wiedziałaś, inaczej byś się nie zatrzymała. Przypomnij sobie. Potrafisz.
Kanzaki przez chwile tępo przyglądała się chłopakowi.
- Pamiętasz, uczyłem Cię walki.
Dziewczyna pokręciła głową. W zakątkach jej umysłu istniała odpowiedz na tą zagadkę, lecz Kanzaki nie mogła jej przywołać.
„Walka, walka. Jaka walka”
- Ja umiem walczyć? – Spytała.
- O tak. Potrafisz i to całkiem nieźle.
- Przypominasz sobie zasady walki, których Cię uczyłem? – Zapytał. – Zasada numer jeden…
-Pilnuj przeciwnika. – Dokończyła, ale nie wiedziała skąd zna odpowiedź. Nagle mężczyzna zaczął robić się bardziej znajomy.
- Zasada numer dwa…
-Pilnuj siebie.
- Zasada numer trzy…
- Nigdy nie klękaj przed przeciwnikiem. – Odpowiedziała. Tak, teraz była pewna znała tego chłopaka.
- I zasada numer cztery: nigdy się nie poddawaj. – Dodał.
- Dante. – Szepnęła.
Chłopak popatrzył na nią z ulgą, ale także z uczuciem, którego nie umiała opisać. Jego świdrujące spojrzenie paliło jej ciało, przypominając jej o niedawnych wydarzeniach w świątyni. Nie mogła uwierzyć, że stoi przed nią ten sam chłopak, który wcześniej wydawał się tak oschły i nieprzyjemny. Ten Dante wyciągną ręce ku niej.
Myśl o cieple całkowicie zniknęła z głowy Kanzaki. Dante, Dante, Dante, był tylko on. Przypomniała sobie rozpalające gorąco w jej ciele pod wpływem jego bliskości. Dante, tajemniczy, przystojny, odważny Dante.
-Wróć ze mną, proszę. – Szepnął. Jego głos niósł ze sobą chłód, ale był przyjemny i wywoływał fale nowych wspomnień. Treningi, chwile w pubie i wydarzenia ze Świątyni.
Kanzaki zrobiła kilka kroków w jego stronę, chociaż miała ochotę podbiec do niego jak najszybciej i wpaść mu w silne ramiona. Jego młodą twarz zdobiła troska o nią. W jego oczach malowała się ulga. Dziewczyna podeszła do niego.
- Dziękuję. – Powiedział, przysunął ją do siebie. Jego ramiona oplotły ją, były chłodne i silne. Kanzaki zakręciło się w głowie. Dante zbliżył powoli swoją twarz do jej, owiał ją jego chłodny oddech. Odnalazł jej spojrzenie, Kanzaki miała wrażenie jakby chłopak chciał w jej oczach coś odszukać. Dziewczynę przeszedł zimny dreszcz. Po chwili Dante zamknął oczy i czule pocałował ją w czoło. Mimo jego zimnych ust ciało Kanzaki zalała fala ciepła. Dante nie odsuwając się od niej coś szepnął i czego dziewczyna się nie spodziewała zbliżył wargi do jej ust i namiętnie pocałował.
Kanzaki poczuła straszny ból. Wydawało jej się jakby oderwała się od niej część jej serca. Natychmiast jednak poczuła jeszcze boleśniejsze kłucie jakby ktoś chciał przyszyć inną niepasującą część w miejsce luki. Osunęła się w ramiona Dantego.
Z wielkim trudem wciągnęła do płuc powietrze, nad sobą zobaczyła niewyraźne sylwetki wysokich drzew. Rozejrzała się, wiedziała kogo szuka. Nie myliła się, był przy niej. Patrzył z troską, jego wargi były zaciśnięte, przez chwile Kanzaki wydawało się, że chłopak cierpi i chce ukryć przed nią ból. Chciała spytać co mu jest, pomóc mu, jednak wtedy on się uśmiechnął. Czuła, że jest przy nim bezpieczna. Zrobiła się bardzo senna, ostatkiem sił spojrzała na niego ostatni raz. Miała wrażenie, że zobaczyła łzy w jego błękitnych oczach. Jednak sen był od niej silniejszy. Jedynie las usłyszał jego rozpaczliwy krzyk.