Poziom konformizmu dziennikarskiego - nie do zniesienia
Nasz Dziennik, 2011-01-21
Z
dr Hanną Karp, medioznawcą z Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i
Medialnej, rozmawia Paulina Jarosińska
"Gazeta
Wyborcza", jak i "Rzeczpospolita" zmieniają kierunek,
jeśli chodzi o przekaz o katastrofie smoleńskiej. W weekendowym
wydaniu gazety Adama Michnika pojawia się informacja o komendzie
"odchodzimy", o której "Nasz Dziennik" pisał
już pół roku temu. "GW" przez 9 miesięcy sączyła tezę
o winie pilotów, podpierając ją nieraz kompletnie irracjonalnymi
argumentami. O czym świadczy ta zmiana?
-
Proszę zauważyć, że zmiana azymutu "Gazety Wyborczej",
jeśli chodzi o sposób relacjonowania merytorycznie i formalnie
całej sprawy katastrofy smoleńskiej, odbywa się już po
opublikowaniu przez MAK raportu końcowego. Możemy więc przyjąć,
że to właśnie konferencja spowodowała przestawienie sposobu
relacjonowania o katastrofie w ogóle we wszystkich mediach w Polsce.
"Gazeta Wyborcza" natychmiast uwzględniła wszystko, co
się z tym wiąże - łącznie z rezonansem, jaki wywołała
konferencja MAK u polskiego odbiorcy. Pismo Adama Michnika ma bardzo
wyczulone ucho na wszystkie drgania opinii publicznej i uwzględnia
je, jeśli to jest po jego myśli. Jednak potrafi też iść ostro
pod prąd. "Gazeta Wyborcza" ma swoją politykę i nie
zamierza z niej rezygnować. Bywa, że często "drażni się"
wręcz z opinią publiczną. Czytelnicy mogą czuć się nieraz
głęboko upokorzeni kampaniami realizowanymi według tezy redaktorów
tej gazety. To przestawienie narracji nie wynika jednak z
redakcyjnego koniunkturalizmu. "Wyborcza" wciąż realizuje
swoją politykę z żelazną konsekwencją. Przestawienie narracji na
temat katastrofy smoleńskiej wpisuje się w jej główny nurt. Po
pierwsze, wszyscy w Polsce odnotowali długą nieobecność premiera,
a za nim całego rządu i prezydenta w obliczu tak ważnych
zaistniałych nowych okoliczności. Wypowiedź Donalda Tuska pojawiła
się o wiele za późno, natomiast Bronisław Komorowski zapadł na
"chorobę dyplomatyczną" i nie wydał nawet żadnego
merytorycznego oświadczenia w sprawie raportu MAK. Jesteśmy w
sytuacji zawieszenia władzy w Polsce. "Gazeta Wyborcza"
stara się "zapanować" nad całą sytuacją i narzucić
opinii publicznej swoją interpretację. Sytuacja jest rozwojowa.
"Wyborcza" zdaje sobie sprawę z tego i chce znów stać na
czele frontu medialnego, by zdominować publiczny dyskurs. Dziś
bowiem dowiadujemy się o kolejnych faktach, których nie można już
przemilczeć, "Wyborcza" ma tego świadomość i chce
wpisać się w ton, który za chwilę może stanowić w opinii
publicznej dominantę. Tylko po to, aby potem powiedzieć: oto
jesteśmy opiniotwórczy i miarodajni.
To
walka o nowych czytelników?
-
"Gazeta Wyborcza" walczy w pierwszej kolejności o własnego
czytelnika.
Bo
przecież cały czas jest obecna w retoryce gazety teza o nacisku, o
"niekompletności raportu MAK"...
-
Niedawno w TVN 24 jeden z prominentnych redaktorów "Wyborczej"
Piotr Stasiński wyraził oburzenie, że w mediach szeroko
podejmowana jest dyskusja o tym, iż raport MAK godzi w honor
polskiego generała, że zostało naruszone dobre imię polskiej
armii. Według niego, taka debata nie powinna się odbywać, ponieważ
nie jest "merytoryczna". Swoją drogą, można zapytać,
czym dla redaktorów w ogóle jest polski honor... Wracając do
głównego wątku, ton "Gazety Wyborczej" przewija się
właściwie przez wszystkie stacje komercyjne, również Polsat i
TVN. A przecież mamy prawo oczekiwać, że także stacje komercyjne
będą dążyły w swoim przekazie przede wszystkim do prawdy, a nie
jedynie do zdobycia odbiorców i powielania schematów wymieszanych z
półprawdami. Zdumiewające jest to, że dopiero po konferencji MAK,
dopiero gdy się okazało, że nie da się wtłoczyć Polakom
zmanipulowanych treści, dopiero teraz dostrzegamy zmianę ogólnej
narracji.
Pewnych
tez już po prostu nie da się dłużej kolportować, "GW"
maskuje w ten sposób swoją kompromitację?
-
Czasami można było wręcz odnieść wrażenie, że dziennikarze
"Wyborczej" świadomie zamykali oczy na fakty. "Nasz
Dziennik" i wszystkie media, które stawiały niewygodne,
rzeczowe pytania i które przedstawiały sprawę z zupełnie innej
strony, niż czyniły to mainstreamowe media, były ośmieszane i
piętnowane. Celowo bagatelizowano wnioski z ich śledczej
działalności. "Gazeta Wyborcza" nie pozwoliłaby na to,
aby jakiś inny dziennik czy medium odebrało jej palmę
pierwszeństwa w kształtowaniu narracji o katastrofie smoleńskiej.
To było i jest w świecie wolnych mediów kuriozalne.
Czy
wolta "Wyborczej" jest sprzężona z zachowaniem rządu i
prezydenta?
-
Wydaje się, że "Gazeta Wyborcza" nie ma teraz wyjścia i
trzyma się konsekwentnie obranej drogi. Na pewno rząd jest
politycznie opcją jej bardzo bliską, ale sądzę, że dużo bliżej
środowisku "Gazety Wyborczej" jest do Bronisława
Komorowskiego i obozu przez niego budowanego. To zaplecze
prezydenckie jest przecież w ogromnej mierze oparte o środowisko
dawnej Unii Wolności, a to z kolei jest ściśle związane z Adamem
Michnikiem. "Gazeta Wyborcza" jest jednocześnie bardzo
uważna, jeśli chodzi o Rosję, a zwłaszcza politykę Putina, i w
swojej narracji musi uwzględniać odpowiedni stosunek do niej.
Widzimy wyraźnie, jaką politykę wschodnią prowadzi polski
prezydent. To wszystko jest ze sobą powiązane. Tak na marginesie,
już dziś widać, że zaplecze Bronisława Komorowskiego ma ambicję
jeszcze większych wpływów i władzy w Polsce.
Zapytam
wobec tego jeszcze o zmianę w retoryce "Rzeczpospolitej",
zmianę bardziej wyrafinowaną. Jak już kiedyś Pani oceniała,
jeśli chodzi o katastrofę smoleńską, choć nie tylko, to jest to
bardzo nierówny dziennik. Kilka miesięcy temu pojawiła się w nim
analiza prawnicza Krzysztofa Karsznickiego, w której jednoznacznie
uznał on, że niemożliwe byłoby powołanie wspólnego zespołu
śledczego do zbadania katastrofy, teraz jednak gazeta sugeruje, że
byłaby taka szansa...
-
"Gazeta Wyborcza" walczy o czytelnika w tym sensie, że
chce być ciągle liderem przekazu. Od czasu do czasu uwzględnia
drugi głos, aby po jakimś czasie dodać swoje "ale", by
tym samym zbudować wersję, która na długo zdominuje przekaz
medialny. Natomiast "Rzeczpospolita" rzeczywiście walczy o
nakład i obecność na rynku. Zauważmy, jak porozrzucanych
światopoglądowo ma publicystów - od prawicy po skrajną lewicę.
Nierówność "Rzeczpospolitej" uwidacznia się najmocniej
przy katastrofie smoleńskiej. Paweł Lisicki - redaktor naczelny
pisma, wręcz wije się jak piskorz, mówiąc o katastrofie
smoleńskiej. Wszystkie głosy gazety, które mogłyby wydawać się
głosami rzeczowymi w tej sprawie, są od razu neutralizowane przez
teksty chociażby głównej korespondentki z Moskwy, pani Justyny
Prus. Paweł Lisicki prowadzi dziś swój statek na wzburzonym morzu,
ale nie wiemy do końca, jakie motywacje nim kierują, kiedy wybiera
taki, a nie inny kurs. Katastrofa smoleńska może być probierzem
całej linii pisma. Lisicki od początku nie dopuszczał do głosu
wersji, że przyczyny katastrofy mogą być związane np. z zamachem.
Tak jakby zaklinał się przed kimś, że on absolutnie takiej wersji
nie bierze pod uwagę, i uważa tych, którzy ją podtrzymują, za
niepoważnych.
Czy
nie uważa Pani, że ma to swoją przyczynę w uległości wobec
specyficznie pojętej poprawności politycznej?
-
Również. Zwróćmy jednak uwagę, że redaktor naczelny ma zawsze
szerszą perspektywę niż szeregowi dziennikarze redakcji - zdaje
sobie sprawę z sytuacji, w jakiej znajduje się gazeta. Możliwe, że
działania Lisickiego są działaniem koniunkturalnym. Trudno
podejrzewać go o niedostatki redaktorskie czy brak rozeznania na
rynku prasowym. Potrafił przecież pisać bardzo ostre teksty.
Sytuacja diametralnie zmieniła się po katastrofie smoleńskiej.
Na
ile konformizm, a na ile wpływy rządowe determinują kształt
przekazu w mainstreamie w kontekście katastrofy smoleńskiej?
-
W tej chwili dziennikarstwo śledcze w sprawie katastrofy smoleńskiej
spośród dzienników uprawia właściwie tylko "Nasz Dziennik".
Wszystkie inne redakcje - choćby w mediach publicznych - które
próbowały się tym zajmować, zostały pozamykane. Świadczy to
dobitnie o tym, że dziennikarski koniunkturalizm i jakaś
niezrozumiała bierność pozostałych dziennikarzy wobec działań
rządu wzięły absolutną górę nad dążeniem do prawdy. Co jest
głównym celem dziennikarstwa śledczego? Patrzenie władzy na ręce.
Tymczasem dziennikarstwo śledcze w mediach publicznych zostało
całkowicie zastopowane. W przypadku katastrofy smoleńskiej wciąż
jest w tym zakresie ogromne pole do popisu. Natomiast ktoś, kto nie
wiedziałby, co się dzieje w Polsce, mógłby odnieść wrażenie,
że w Polsce wciąż rządzi Jarosław Kaczyński. Bo to on jest
ciągle w mediach recenzowany, atakowany, analizowany - a nie rząd.
Poziom konformizmu wśród dziennikarzy mediów szerokiego nurtu jest
chyba najwyższy od 1989 roku. Dlatego tak istotna jest rola
wszystkich niezależnych mediów i dziennikarzy, którzy kruszą ów
mur dezinformacji. Nie przypadkiem Polacy coraz liczniej zaczynają
sięgać po "niszowe" dzienniki i tygodniki. Jednowymiarowy
przekaz informacji i żabia perspektywa informacji z tzw.
telewizyjnego paska stają się już nie do
zniesienia.
"Rzeczpospolita"
poruszyła dwa tematy już szeroko podejmowane i analizowane przez
"Nasz Dziennik" - zarówno jeśli chodzi o stanowisko ICAO
w kwestii statusu lotu rządowego Tu-154M, jak i protokoły dotyczące
gen. Andrzeja Błasika, które według "Rzeczpospolitej"
ujawnił "Super Express". Skąd ta skrajna niemożność do
przywołania "Naszego Dziennika"?
-
"Rzeczpospolita" i "Gazeta Wyborcza" jako liczące
się dzienniki opiniotwórcze ujawniają bardzo niezdrowy obyczaj -
jeśli już powołują się na jakieś publikacje, to najchętniej
tylko te, które ukazały się na ich własnych łamach. "Gazeta
Wyborcza" jeśli cytuje "Nasz Dziennik", to tylko
wtedy, gdy coś chce ośmieszyć lub wykpić. Choć najchętniej
zabiłaby "Nasz Dziennik" milczeniem. "Rzeczpospolita"
także stosuje taktykę żelaznego przemilczania efektów pracy
konkurencji. Ale przemilczeć publikacji "Naszego Dziennika"
- choćby tych dotyczących katastrofy smoleńskiej - już dziś nie
sposób. Artykuły "Naszego Dziennika" regularnie
odnotowują duże portale internetowe, ale także inne opiniotwórcze
dzienniki czy tygodniki. "Nasz Dziennik" od początku
tragedii smoleńskiej jest kilka kroków dalej niż tzw. gazety
mainstreamowe. Wydaje się, że i "Wyborcza", i
"Rzeczpospolita" mają niemały problem z tematem
smoleńskim, a przywołując "Nasz Dziennik", który
pierwszy pewne materiały publikował, musiałyby przyznać, że jest
gazeta, która wyprzedza je w ujawnianiu różnych istotnych faktów.
A to byłoby równoznaczne z przyznaniem się do tego, że jako
redakcje są po prostu słabsze i mniej kompetentne. Choć i siły
personalne, i wielkie materialno-finansowe zaplecze tych prasowych
kolosów są z "Naszym Dziennikiem" absolutnie
nieporównywalne.
Dziękuję
za rozmowę.