Adan odsunął wypełnione raporty i wsłuchał się w głosy za oknem

Adan odsunął wypełnione raporty i wsłuchał się w głosy za oknem. Twierdza żyła spokojnym rytmem. Wszyscy, którzy mieli w tym tygodniu służbę, stawili się rano. Rozpoczynali właśnie- jedni musztrę, inni sprzątanie i ujeżdżanie koni. Piec kuchenny też dał się poskromić i idące wysoko w niebo kłęby dymu zapowiadały obiad i łaźnię.

I to właśnie cały ten spokój był źródłem napięcia Adnana. O takim spokoju marzy się podczas kampanii, ale gdy po dwóch latach uładzi się funkcjonowanie twierdzy i miasteczka, nie ma gdzie spożytkować energii. Adnan przywykł do działania! Ledwo kończył się ranek, a on miał już za sobą apel, odprawę, raporty, śniadanie…

Mógł teraz osiodłać konia i bez pożytku tłuc się po okolicznych lasach- ale ciągnęło go na dłuższą wyprawę. Gdzieś tam, gdzie mapy były niewyraźne a opowieści mgliste.

Zobaczyć, co tam jest. Pomierzyć, opisać. Może są tam ostoje zwierzyny w gęstym lesie? Może nędzne zagajniki do karczunku na pola? Może wzniesienia wygodne do budowy domów? Dawno zapomniany szlak do wytyczenia drogi?

Nie byłoby źle opisać to i posłać taki raport do królewskiej kancelarii.

Tylko czy mógł odrywać ludzi od rodzin i domów? Sporo czasu trwało, nim uładziło się życie w twierdzy i założenie rodzin. Teraz stawiali się już na służbę w wyznaczonym czasie i raczej nie wymykali nocą, ale czy dobrze byłoby zabrać ich gdzieś dalej? Jeśli, to tylko teraz, po wiosennych pracach a przed żniwami.

Ciekawe, czy tylko on ma taki niepokój?

Można by się tego dowiedzieć w gospodzie. Choć przy nim wiele nie powiedzą. Kto z jego ludzi bywa w gospodzie i powie mu prawdę?

Dem wrócił właśnie z wioski.

Chyba jest w stajni.


Gdy wzrok Adnana oswoił się z mrokiem stajni, ujrzał na twarzy towarzysza odpowiedź na swoje pytanie- potężny siniec.

- Mam nadzieję, że ten drugi wygląda podobnie- powiedział po chwili dowódca.

- Niepotrzebnie wygadywałem bzdury. Nie wiem, co mnie rozdrażniło- mruknął Dem. Dopiero wiadro wody wylane nań przez oberżystę przywróciło mu rozum. Skądże Adan już to wie!

- To ciekawe- masz dom, żonę, syna- ironicznie mruknął Adnan. Towarzysze wypominali mu stale, że nie byłby tak rozdrażniony, gdyby nie był sam.

- Tak, w zimie było wspaniale- przytaknął Dem.

- Ale teraz dni takie długie…- dodał.

- Chodź na górę- zdecydował dowódca.

- Szukam twojej rady- wyjawił, gdy wyszli na dziedziniec.

- Poszlibyście ze mną na wyprawę?

Demowi zabłysły oczy.

- A baby nie urwą nam głów, że was wyciągam?

- Moja to nie, nie chce zaraz mieć drugiego brzucha. Sela i Vasa chyba też nie. No, Mila będzie rodzić, to on zostanie, i Bron, co ma tych pasierbów, oni dom będą drugi budować- wyliczał Dem.

Mówili cicho, lecz mimo sporej odległości uszy wojaków zdawały się łowić ich myśli. Szykuje się coś? Wyprawa? Wyprawa? Wyprawa!


Po raz pierwszy mógł samodzielnie zorganizować całą wyprawę. Nikt nie stał mu nad głową i niczego nie narzucał. Adnan mógł zdecydować, gdzie i po co idą, ilu i których ludzi zabrać, na jaki okres…

Od czego zacząć?

Wszyscy już przychodzili z pytaniami i pomysłami. Im szybciej to ukróci, tym lepiej. Powinien zabrać głos, określić cel, i skupić na nim wszystkie wysiłki, dopóki jeszcze jest zapał.

Od czego zacząć? Musi przecież coś powiedzieć ludziom!


Myślał o tym parę dni, chodząc po twierdzy, jeżdżąc po polach, siedząc przy stole- pogrążony w myślach z tym znanym jego ludziom pochyleniem głowy. Wiedzieli, że cokolwiek wtedy powiedzą- umknie jego skupionej na czymś innym uwadze i będą musieli powtarzać to jeszcze raz.

Nareszcie Adnan przejrzał stare raporty i wezwał do siebie dowódców zmian.


- Sepp, mówiłeś o jakichś ludziach z gór spotykanych na targu- zaczął.

- Tak, pasterze i myśliwi wyglądający bardziej na rozbójników, i kobiety z jakimiś robótkami.

- Ich kobiety?

- Nie, raczej nie. Moja teściowa mówi że kiedyś były tam wioski, w których kobiety i mężczyźni żyli osobno.

- Osobno?- zdziwił się ktoś.

- No, trochę tak, jak my. Mężczyźni w obozach na szczytach gór- paśli tam owce i polowali na zwierzynę, albo i na natrętów- a kobiety w wioskach w dolinach tych gór.

- Acha, to dzięki tym legendom nasz tryb życia jakoś łatwo się przyjął!- zrozumiał Adnan.

- Czy żyją tam nadal?

- Może trochę tak.

- Więc mamy tutaj bitnych sojuszników- lub wrogów. Nie wiemy ilu ich jest i czym dysponują- zaznaczył teren na mapie Adnan.

- Raporty kupców-wywołał następną sprawę.

Autor kolejnego raportu rozmawiał z przybyłymi na jarmark kupcami, którzy mieli w swych księgach stare opisy dróg przez góry.

- Teraz wszystkie podobno zarosły, ale szły jakoby właśnie tędy.

- Tam koło ruin?- wtrącił kolejny. Jego ludzi zaskoczyła kiedyś śnieżyca i ocaleli tylko dlatego, że ukryli się w jakichś ruinach. Wiosną jednak nie umieli do nich trafić.

- Ruiny, tak, zaczniemy od nich- zdecydował teraz Adnan. Wreszcie myśli zaczęły mu się układać w głowie.

- Odnajdziemy ruiny i zbadamy je dokładnie. Potrzebujemy kogoś, kto umie czytać, najlepiej różne obce litery. I tego chłopaka, który był budowniczym, pamiętacie, budował domy.

- On u mnie jest. Już nie chłopak. Ale on ma dużo prac teraz. Dobrze, pogadam z nim- odrzekł kolejny dowódca.

- Jednocześnie musimy mieć oko na tych ludzi z gór. Potrzebujemy tropicieli i weźmiemy też nowych do przyuczenia na tropicieli. Musimy mieć lekkie wyposażenie, podzielić się na małe, ale stale utrzymujące łączność oddziałki.

- I kogoś, kto zna miejscowe zioła.

- Ale nie kobietę!- zaznaczył od razu Adnan. Jedna kobieta w grupie- niemożliwe.

Ale jednak to kobiety znają tu zioła, tropią ślady, mówią narzeczami.

- Gdyby wziąć kilka kobiet?- zaproponował nieśmiało ktoś.

- Teraz ustalimy w ogóle, kto chce i może iść, i kto się nam naprawdę przyda- dał im kilka dni na to zadanie Adnan.


- Nie, nie absolutnie nie mogę pozwolić, abyś ty szła, pani!- wołał zdenerwowany, choć oferta była doskonała. Miejscowa uzdrowicielka istotnie znała kilka języków w mowie i piśmie, umiała rozpoznawać wiele ziół, znała swoje kobiety i wiedziała, jak powinny zachować się te, które wybrała na wyprawę.

- Nie, nie, nie! – oganiał się Adnan. Ta kobieta zawsze onieśmielała go w sposób, którego nie znosił. Unikał jej jak mógł, rozmawiając tylko na spotkaniach służbowych. Absolutnie nie mógł sobie pozwolić na jej obecność na wyprawie.

- Nie mogę zostawiać wioski bez uzdrowicielki, kiedy już mnie tu zabraknie- rozpaczliwie szukał argumentów, choć co on wiedział o sztuce uzdrawiania!

- To bezpieczny okres między zimowymi gorączkami a letnimi chorobami. Większości mężczyzn nie będzie, nie będzie niebezpiecznych prac. Moja zastępczyni poradzi sobie- dziwiła się spokojnie Liva.

- Niech ona pojedzie. Jest młoda, niech pozna trochę świata!- uchwycił się tego pomysłu dowódca.

Liva żachnęła się, lecz próbowała się opanować.

- O co chodzi?- zapytała.

- Powiedziałem!- warknął Adnan.

- Obraziłeś mnie. Jeśli tego chciałeś- wstała powoli. Dała mu jeszcze trochę czasu. Nie zawołał jej.


Konie, uprząż, broń, narzędzia, zapasy- wszystko szykowało się na wyprawę. Tylko kobiet jakoś zebrać nie mógł. Rozmawiał po parę razy z każdą wskazaną wtedy przez Livę. Miała pogadać z pozostałymi- i nic z tego nie wychodziło. Grupa kobiet nie była gotowa. Bez niej zaś nie było nikogo, kto znałby pisma i zioła. Nie mógł przecież zabrać starców! Obaj, choć nadal mieli jasny umysł, nie opuszczali już domostw.

A nawet jeśli pojadą bez kobiet, to uzdrowicielka była pierwszą po nim osobą w wiosce. Musiałby przekazać jej urzędowe klucze i hasła. Przestała jednak przychodzić na narady.


To, że nie jedziesz, pani, nie uprawnia cię do pozostawienia wszystkich swych obowiązków. To moja wyprawa i chyba ja mam prawo decydować o jej składzie!”- powtarzał sobie, idąc któregoś ranka do jej siedziby.

Liva wstawała wcześnie i nie dała się zaskoczyć. W małym domku przyklejonym do wzgórza okiennice były już otwarte, a z komina sączyła się strużka dymu o miłym zapachu.

W ciepłej porannej szacie stanęła przed drzwiami, starając się na jego widok wyczyścić umysł z wszelkich myśli i twarz z wszelkich grymasów.

- No dobrze, dobrze, przepraszam, byłem niegrzeczny!- uniósł ręce Adnan.

Patrzyła na niego przez chwilę tym tak irytującym go spojrzeniem, jakby sondując jego myśli, aż cofnął się mimo woli.

- Przepraszam, i nie jadę, czy pogadamy o wyjeździe?- zapytała.

- Kobiety nie chcą jechać bez ciebie!- parsknął, bardziej rozśmieszony, niż zirytowany tym faktem Adnan.

- Mają wolną wolę- zaprzeczyła Liva.

- Jesteś pewna, że możesz tu wszystko zostawić? – zapytał.

- Podobnie, jak ty- przytaknęła spokojnie. Znów miała rację i to go znów zirytowało.

- Herbaty?- zapytała.

- Nie, dziękuje, nie mam czasu- burknął.

- Byłoby lepiej ustalić pewne rzeczy teraz- mówiła dalej.

- Nie przy ludziach- znów miała rację.

Nie patrząc na nią wszedł do izby. W sieni, gdzie przyjmowała gości, stał stół i ławy. Nalała wonnej herbaty do glinanych filiżanek.

- Ja jestem dowódcą wyprawy- zaczął.

- Bierzesz na siebie odpowiedzialność, tak- przytaknęła.

- Ale chyba będą jakieś narady?- dodała. Skinął głową.

- Priorytetem jest bezpieczeństwo. Nie byłoby sensu gdybyśmy mieli nie wrócić lub rozdrażnić nieproszone siły.

Przytaknęła.

- Więc jak zauważę coś niebezpiecznego z punktu widzenia mej sztuki, mam ci zaraz o tym powiedzieć, a ty weźmiesz to pod uwagę, tak?

Znowu to robiła! Dlaczego? Niby zgadzała się z nim, ale tak, że tracił grunt pod nogami!

- Uhm- mruknął.

- No i wiadomo- dyscyplina. Kobiety i mężczyźni, ale żadnych…

- Owszem. I nie jesteśmy praczkami ani kucharkami dla wszystkich. Każdy zajmuje się sobą samodzielnie- przytaknęła.

- Coś jeszcze?- warknął. Zrozumiała, że wyczerpała jego cierpliwość.

- Nie, to dobre podstawy- odrzekła i zajęła się swoją filiżanką. Adnan też sięgnął po herbatę. Nawet dobra.

- Muszę iść, nie mam czasu- mruknął.

Pożegnała go uprzejmym uśmiechem.


II. Prostował się w siodle zadowolony, z błyszczącymi oczami. Nareszcie wyrwał się nudnej codziennej rutynie. Nie dał się zagrzebać w małej osadzie w dolinie. Miał coś do zrobienia na świecie, należał do świata, i znowu się z nim łączył.

Patrzył na swych ludzi. Którzy wloką się ze spuszczonymi głowami, sercem i myślą zanurzeni jeszcze w tym, co zostawiali za sobą?

Większość rozglądała się podobnie jak on- z radością lub czujną uwagą, lecz z podniesionymi głowami. Co ciekawsze, tak rozglądały się wszystkie kobiety. Dziwił się temu, sądząc, że kobiety lubią przebywać w swym małym światku domu, obejścia, ogrodu. Znajdują tam zawsze wiele zajęć i tematów do rozmów, więc na co im wyprawy.

Może jednak kobiety nudzą się w swoich małych światkach tak samo jak mężczyźni, i dlatego niektóre z nich tak nalegały na tą wyprawę?


Liva podjechała do niego już następnego dnia wyprawy.

- Zbliżamy się do terytorium leśnych elfów- stwierdziła. Adnan zatrzymał kolumnę. Przekroczyć znaną tylko elfom linię to narazić się na ryzyko gradu strzał w plecy. Mogą być jeszcze jakieś zwalone drzewa czy głazy.

-Skąd wiesz? Naprawdę żyją tak blisko nas?

Skinęła głową. Ludzie chętnie kupowali na targu misterne wyroby elfów, chętnie wierząc kupcom, iż przywieźli je z daleka. Zaufani pośrednicy elfów nigdy nie zdradzali ich kryjówek- nie byłoby to zresztą dla nich bezpieczne. Za to handel- tak. Dawał uczciwy zarobek i bezpieczeństwo w poruszaniu się.

- Leczyłam kiedyś kogoś z nich i nauczono mnie spostrzegać pewne znaki. Nie mogę ich zdradzić, ale je widzę. Musimy ominąć tamten las.

- Nie mam zamiaru niczego omijać. Chcę nawiązać z nimi kontakt, jeśli są tak blisko- zaoponował Adnan.

- Nie wiem, czy to ich stała siedziba- zawahała się Liva.

- Możesz coś zrobić? – zapytał.

- Spróbuję, ale nie patrzcie na mnie- podjechała do brzegu lasu wykonując jakieś gesty. Po pewnym czasie z drzew zsunęły się niewidzialne dotąd postacie, teraz jawnie otaczając kolumnę.

- Mamy czekać- wyjaśniła Liva, wracając do kolumny. Adnan zauważył, że była całkiem spokojna.

Po niedługim czasie z lasu wyłonił się mały orszak.

Z przyjemnością spojrzała na znanego księcia elfów. Posiwiał lekko, lecz nadal był szczupły i zwinny. Poruszał się w ten szczególny dla elfów sposób, jakby płynąc tuż nad ziemią. Gab robił to z wyjątkowym wdziękiem. Ze sposobu, jakim trzymał głowę, poznawała, że nadal nie widzi.

- Witam cię, pani. Twoje rady nie mogły mi już pomóc, lecz wielu moim krewnym tak. Serdecznie ci dziękujemy- powiedział ze swoim smutnym uśmiechem, jakby dostrzegając tylko ją.

- Rozumiem- odparła z troską w głosie i zwróciła się do Adnana.

- Oto przywódca naszej prowincji

- Chciałbym zadać ci kilka pytań- wszedł jej w słowo uprzejmie, lecz stanowczo Adnan.

- Jestem odpowiedzialny za spokój i bezpieczeństwo na tym terenie. Czy macie jakieś związane z tym sprawy?

- Nie panie, jest tutaj bardzo spokojnie- odrzekł sztywno Gab.

- Czy możemy więc przejechać przez ten las?- zapytał niewinnie Ad.

- Czy ominięcie go sprawi wam aż taki kłopot?- odparł tak samo Gab.

- Chcemy poznać różne tereny. Jeślibyśmy kiedyś musieli sobie w czymś pomóc, znajomość terenu bardzo ułatwia sprawę.

- Jaką pomoc masz na myśli? – idealnie obojętnym tonem pytał Gab.

- Począwszy od wylewu rzeki…

- Nie ma tu rzeki. Ale powiadają, że kiedyś po ulewnych burzach obsunęła się część góry- przejął prowadzenie Gab.

- Dobrze, damy wam przewodników. Nie zsiadajcie tylko, proszę, z koni, tutaj mogą poruszać się jedynie elfy.

Kolumna przejechała przez las. Nie zobaczyli nic poza lasem, a przesiane przez liście światło uniemożliwiło nawet poznanie kierunku jazdy i pory dnia. Pod wieczór znaleźli się na polanie nieomal takiej samej jak ta, z której wyruszyli. Ale o tyle dopięli swego, że przejechali przez elfi teren.


- Nie wiedziałem, że znasz jakieś niezwykłe lekarstwa na oczy- chciał jeszcze uzupełnić swą wiedzę Adnan.

- Zupełnie zwykłe, stosujemy je codziennie- odparła niedbale.

Nie mogła zdradzać tajemnic swoich klientów. Gab służył w królewskiej armii w doborowej grupie łuczników. Ktoś nieżyczliwy elfom jednak nie przestrzegał zasad iż nie mogą oni walczyć w południe, w pełnym słońcu.

Żadne najtajniejsze recepty dawnych mędrców nie pomogły. Zagadnięto ją podczas jarmarku. Wypytawszy o wszystko zaleciła kupić osełkę masła, trzymać ją w strumieniu i zjadać codziennie po łyżeczce. Jak widać, wielu elfom pomogło.


III. Jedna z kobiet w każdej mijanej osadzie starannie badała wszelkie nowe prace stolarskie- płoty, bramy, okiennice, ozdoby domów. Jej mąż zaginął po pewnym jarmarku – nad wyraz upalna wczesna wiosna sprawiła, że napoje fermentowane miały dziwną moc. Jednym z dziwów tej wiosny było zaginięcie paru osób, różne rozbite łby, i kilka nieoczekiwanych narodzin.

Z wyjątkiem zaginięcia Ferwena inne sprawy już się wyjaśniły, łącznie z tym nieszczęśnikiem, który pomyliwszy brzegi rzeki utonął bagnie.

Ferwena jednak nie znaleziono żywego ani martwego, za to stolarze przysięgali, że widzieli, już po jego zaginięciu, prace spod jego ręki. Uzbrojona więc w fragment rzeźbionej balustrady i wieko od szkatułki jego żona ruszyła na wyprawę.

Adnan zrazu poczuł gniew- ta wyprawa nie miała służyć załatwianiu prywatnych spraw! Liva obiecała mu, że wybierze kobiety, które mogą im pomóc osiągnąć cele rekonesansu!

Gdyby jednak powiedział to głośno, brzmiałoby to tak, jakby nie chciał odnaleźć Ferwena. Ponadto Fawena była niekłopotliwą, zdyscyplinowaną uczestniczką wyprawy i katalogowała wszelkie napotkane owocowe drzewa i krzewy. Adnan zaopatrzył wszystkich w małe pulpity do pisania, arkusze i rysiki oraz jako tako odporne na wilgoć pojemniki. Fawena zaznaczała wysokość drzewa, szkicowała pokrój liści, kwiaty lub owoce, zbierała próbki liści, kory, kwiatów lub pestek owoców, oraz obserwowała jakie stworzenia zostawiły wokoło ślady.

Teraz jednak, po odkryciu na kolejnym jarmarku śladów rzemiosła jakoby jej męża, Fawena oczekiwała, że cała wyprawa, zamiast udać się z kupcami trasą, którą chcieli wspólnie zbadać, skręci do jakiejś wioski, by szukać tam śladów, nie wiadomo jak dawnych, Ferwena! Który pewnie nie chciał być odnaleziony, bo skoro żył i pracował, to mógł równie dobrze wrócić do swej kobiety!

Reszta wyprawy również oczekiwała odeń tego! Adnan jako dowódca nie mógł przecież pokazać im, że nie zamierza ratować swego człowieka. Gdyby to zrobił, mógłby od razu zakończyć wyprawę.

- Kupcy nie będą na nas czekać. Mają nam pokazać ruiny dawnych budowli i możliwe kryjówki zbójców. Po to wyjechaliśmy. Nie wiem, jak sobie to wyobrażacie teraz- powiedział, zostawiając im ten problem.

Rada był tylko jedna- podzielić się. Nie chciał tego robić, ale na niektórych etapach będzie to konieczne. Jak się podzielić?

Problemy kupców były ważne i wymagały współpracy wielu członków wyprawy. Z kolei problemu Ferwena nie należało lekceważyć, bo za pozornie prostą sprawą mógł kryć się jakiś podstęp.

Ciekawe, jak sami się podzielą?


Rankiem chłopcy z oddziału Ferwena gotowi byli mu dopomóc. To oczywiste, i Adnan miał już gotową odpowiedź.

- Was trzech będę potrzebował ze sobą. Dam wam dwóch młodzików i kogoś mądrego.

Równie oczywiste było, że żona Ferwena nie pojedzie z nimi sama. Co zadecyduje Liva?

Siedziała nieporuszona, jakby nie zamierzając dołączyć do żadnego z oddziałów.

- A ty co decydujesz, pani?- zapytał szorstko.

- Jeśli mi ufasz…- zaczęła.

- O, nieprędko ci zaufam, pani, po tym oszustwie! Zamiast powiedzieć uczciwie o co chodzi, i dodać ten cel do celów wyprawy, wymyśliłaś całą intrygę! Wiem przecież, że ona nie potrafi pisać, i że ty opisujesz jej rysunki! Nie wiem na co ci to, by ośmieszyć mnie przed całym oddziałem, skoro i tak kobieta nie może przejąć dowodzenia. Chciałbym powiedzieć teraz- naważyłaś piwa to je wypij- ale zależy mi naprawdę na pomożeniu Ferwenowi. Więc nie ufam ci na tyle, byś jechała z nimi. Jedziesz z nami! – zdecydował.

Skarcona opuściła głowę, co dało mu pewną satysfakcję. Myślała, że sama tam pojedzie i załatwi sprawę. Po co to robiła? Dla kogo? Wyśledzi to.


Sprawa okazała się rzeczywiście trudna, jak referował mu później jego zastępca. Podczas jarmarku Ferwen spojrzał, ponoć tylko spojrzał na pewną dziewczynę z wioski. Jej krewcy bracia przywlekli go siłą ze sobą i osadzili w lochu. Dziewczyna okazała się brzemienną.

- W wyniku tego spojrzenia?

- Zaraz panie, poczekaj. Po odpowiednim czasie okazało się, że noworodek podobny jest do pewnego jej amanta, syna naczelnika wioski. Obaj jednak, ojciec i syn, wypierali się tego faktu. Ferwen odwołał się do namiestnika i siedział tam w lochu dopóki nie przyjechaliśmy. Namiestnik nie chciał zadzierać z bitnym klanem, a Ferwenowi pozwolono zarabiać na siebie i tak zręcznego rzemieślnika też nie chciano się szybko pozbywać.

Nałożyłem karę na wioskę- przyślą nam do poboru 6 dzielnych chłopaków, trzeba ich będzie trochę okrzesać. A namiestnik zapłaci Ferwenowi za wszystkie jego wyroby najwyższą cenę.

- Zobaczę przy najbliższej okazji, czy to jego jedyne zaniedbana sprawka, jeśli nie, to z innych się ten samowładny naczelnik nie wywinie- obiecał sobie Adnan. Kraj, którym jechali był dość zaniedbany. Powoli zaczął rozumieć, że nie to wina nie tylko złych warunków. Bujność łąk i wysokość drzew mówiły co innego. Byłoby dość budulca i miejsca na pola, gdyby królewskie pieniądze na osiedlenie gdzieś się nie zapodziały.

- Siedzibę ma okazałą? Służby wiele? – dopytywał.

- A zwłaszcza niewiast- przytaknął zastępca.


W oddziale panowała wielka radość z odnalezienia kamrata, i wielkie uznanie do wierności jego żony.

- Aż szkoda, że dla mnie będzie się to kojarzyło z niesubordynacją i nieufnością- wypominał Livie Adnan.

Milczała. Chyba rzeczywiście popełniła błąd nie ufając od początku temu milczącemu mężczyźnie. Nie był taki całkiem nieokrzesany, z lekka naprowadzony na tok rozumowania pojmował sporo subtelności.

- Przepraszam- mruknęła niedbale, nie patrząc na niego, tak, jak to robili między sobą mężczyźni.

- No myślę- mruknął tak samo.


IV. Jechali teraz monotonnie falującą równiną, porośniętą kwitnącymi żarnowcami. W środku lata jest to pewnie step, teraz zimowa wilgoć jeszcze nie wyschła i konie wlokły się powoli, skubiąc co trochę świeżą zieleń.

- Trzeci dzień jedziemy i końca nie widać- marudził dziś Adnan. To, co wieczorem brali za skraj lasu rano okazywał się wałem chmur i nadal jechali po stepie. Po raz nie wiadomo który pytał, czy nie pomylili kierunku, narzekał na upał, osuszył swoją manierkę i co trochę prosił kogoś o łyk wody. Zwykle odporny był na trudy i spokojny, tym razem jednak nie mógł wytrzymać pragnienia, jakby trzy dni nie pił.

- Ty chory być możesz, pozwól, niech cię zbadam- podjeżdżała do niego kilka razy Liva.

Zaprzeczał. Nie pił przecież stojącej wody i swoim ludziom zabraniał, wiadomo, że wolno pić wodę tylko z potoków lub kopać studnie. Tak, połowa ludzi przysięga, że nie tknęła kałuży a potem chorują na żółtą gorączkę, ale on nie zrobił nic takiego. To tylko upał. Prosił ją o kolejny łyk wody.

- Wścieknę się, jak się czegoś nie napiję!

Pod wieczór przyznał dopiero, że może być chory, lecz nie była to typowa żółta gorączka. Nie bolał go brzuch, tylko telepało zimno, przechodzące w gorączkę.

Malaria? O tej porze roku? Na stepie?

- Masz coś na to?

- Mam wiele rzeczy, zobaczymy, co ci pomoże- odpowiadała spokojnie. Wypił kolejne zioła, lecz dopiero nad ranem usnął trochę.

- Trzeba było jechać dalej- mruknął budząc się koło południa wyczerpany.

- Dzień postoju dobrze ludziom zrobi- odparła.

- Jest ktoś jeszcze chory?

- Na razie nie. Jesteś głodny?

Przytaknął sennie i spał jeszcze do wieczora, kiedy wrócił mu apetyt.

Nazajutrz ruszyli dalej. Atak jednak powtórzył się za parę dni. Ufał jej całkowicie. Wiedział, tak samo jak ona, o nietypowości swej choroby. Wiedział, że Liva ma wiele leków i któryś pomoże. Nie narzekał. Choć zaczął zdrowieć dopiero po trzecim ataku i miał po nim jeszcze dwa krótsze, słabsze epizody. Kilku ludzi poczuło się podobnie źle, choć Liva przypisała to strachowi. Dała im zioła, które od razu pomogły.

Dlaczego zachorował tylko on? Tego nie wiedzieli.


V.- Czy zdołamy dotrzeć do tych gór?- gdy doszedł do sił, należało zastanowić się nad dalszymi losami wyprawy. Pasmo gór na horyzoncie kusiło zwodniczą bliskością. Jednak wiosna przechodziła już w upalne lato. Długie gorące dni wypalą ziemię i przyjdzie im wracać przez całkiem suchy step.

Odkryli już dość utajonych w lesie dawnych osiedli do zagospodarowania, łąk, budulca, dawnych dróg do oczyszczenia, miejsc bogatych w zwierzynę…

Teraz należało wracać do domu, nacieszyć się rodziną, zgromadzić zapasy na zimę a gdy wiosną niebo się podniesie ze snu, zabrać się do zagospodarowania odkrytych ziem.

Góry kusiły. Mimo choroby nie zanikły tęsknoty Adnana, pragnienie odkrycia lepszego życia, piękniejszego świata, które muszą być gdzieś tam, za górami…

Ktoś podsunął myśl, by nie wracać tą samą drogą. Z niektórych map wynikało, że w jakieś odległości na wschodzie miała być rzeka. Duża rzeka? Można by jeszcze i ją zobaczyć.

- Zobaczymy, jak będzie się jechało. Jeśli roślinność nie zacznie się zmieniać, po prostu zawrócimy- zdecydowali.


Szybko jednak okazało się, że tym razem wjechali w bardziej zamieszkałe okolice. Obfitość zwierzyny i ptaków, bujność roślinności wzrastającej dzień po dniu zwiastowały duży zbiornik wodny.

Napotykali wioseczki, ciasno zestawione w kółko domy, obwarowane ziemno- roślinnym murem. Ludność ich była bardzo nieufna, więc nie zatrzymywali się w pobliżu. Oceniając panujący wokoło porządek Adnan oceniał, że ci ludzie, choć prymitywnie żyjący, byli dobrze zorganizowani w swoje małe, silne, zdeterminowane grupki. Sam fakt, z jakim zaprzeczali, iż nie znają żadnego języka świadczył o tym, że w każdym razie rozumieli wiele.

Jechali teraz w stałej gotowości bojowej. Teren był trudny do obrony- rozległe płaskie przestrzenie, porosłe wysokimi krzewami czy trzcinami. Starali się nie wchodzić w głąb tych kęp, ale całkiem ominąć ich nie było można. Adnan i jego ludzie lepiej czuli się w górach, gdzie można było ukryć się za czymś, kluczyć, spojrzeć z góry….

Liva zatrzymała się i podniosła rękę. Adnan podjechał do niej.

- Ptaki. Od dłuższego czasu nie słyszę ptaków- powiedziała.

Owszem. Kiedy wjeżdżali do jakiejś kępy, wypłaszali z niej stada ptaków. Cisza oznaczała, że ktoś tu był przed nimi.

Albo w środku.

Adana cofnął oddział i rozejrzał się w poszukiwaniu innej drogi. Gdyby było tu choć jedno drzewo!

Zdecydował się stanąć na końskim grzbiecie.

Powoli rozglądał się wokoło, ale nie zrozumiał, co zobaczył, bo Liva krzyknęła. Zachwiał się i strzała ominęła go o włos.

W mgnieniu oka zeskoczyli z koni i wyciągnęli tarcze.


Strzały były na szczęście za małe by razić konie a w ogóle to nie oni byli celem tego ataku. Uciekający przed gromadą człowiek- w stroju szamana- nie miał szans. Upadł rażony strzałami a biegnąca gromada zniknęła wśród krzewów.

Po długiej chwili ciszy Adnan podszedł do umierającego.

Nie robiłabym tego”- zdążyła pomyśleć Liva, zsuwając się jednak z siodła.

Klęczący wciąż jeszcze Adnan otrząsnął się.

- On spojrzał na mnie zanim skonał. Jakoś tak dziwnie. Myślisz, że przekazał mi swoją moc?- zapytał.

- Coś czujesz?

- Boję się

- Nie możesz się bać. Możesz nie przyjąć daru, odrzucić go, ale nie możesz się bać- powiedziała odwracając się, by dać mu czas na opanowanie.

- Coś dziwnego się stało, że ci ludzie zabili swojego szamana. Nie wiemy co i nie nasza to sprawa, ale lepiej go pochować, by wszystko to, co się wydarzyło, zostało na tym miejscu- orzekła, bo tego od niej oczekiwano.


Pochowano go i przez najbliższą dobę powstrzymywali się od wszelkich zaklęć, przekleństw, gestów mogących przywołać jakąkolwiek moc.

Adnan zachowywał się i czuł normalnie, choć zaczęła go męczyć i nudzić ta wyprawa. Tereny wokół rzeki były zbyt zaludnione, by mogli pomyśleć o ich kolonizacji. W ogóle przydałoby im się więcej ludzi, ale królewski program osiedleńczy już się kończył.

Napotkali karawanę kupców ciągnących ku miastu, lecz Adnan zwalczył pokusę pojawienia się tam teraz.

- Wrócimy do siebie i zbierzemy plony oraz wszelkie rzemieślnicze wyroby. Wrócimy tu jesienią. Jeśli ta droga, którą przeszli kupcy będzie się do tego nadawała, zajmiemy te tereny. Umocnimy drogę, zbudujemy kilka osad, skupimy nasze siły na tym terenie- pomiędzy nami a rzeką. Ci, którzy szukają spokoju pójdą w góry, założą tam ze dwie wioski i dobrą warownię na wszelki wypadek. A gotowi do przygód zasiedla ten teren. Rzeka jest dla nas ważniejsza niż góry, jeśli mamy się rozwijać- zdecydował.

Nagle wszystko ułożyło mu się w sensowną całość. Był tylko zmęczony i rozdrażniony. Irytowały go drobiazgi- spłoszone konie, źle związany bagaż, wolny marsz kolumny, ale i jej szybkie „telepanie się po wertepach”. Panował nad tym, ale wyprawa straciła dlań cały blask.

- Nie, nic mi się nie śni, śpię dobrze- odpowiadał na pytania Livy.


VI. Powrót nie ukoił jego irytacji. Wprawdzie podczas jego nieobecności nic złego się nie stało w wiosce. Te drobne decyzje, które podjęli jego zastępcy, Adnan zatwierdził, przynajmniej na razie.

Za to ogromnie zaczęła dokuczać mu samotność. Przedtem pogodził się z tym, że będzie sam- jako dowódca nie mógł zgodzić się na rywalizację kobiet i ich rodzin wokół siebie- i nawet zadowolony był, że nie musi zajmować się miłosnymi problemami.

Bo też był to koszmar.

Patrzenie z zazdrością na szczęśliwe związki i ukrywanie tego. Łakome patrzenie na kobiety i strach, że one to wyczują.

Gorączkowe wieczory, podczas których ulegał pokusie sprawienia sobie ulgi, za co płacił lodowatymi porankami dojmującego uczucia samotności.

Adnan należał do tych rzadkich mężczyzn, którzy przełamując się wreszcie do miłości pragnęli kochać jedną kobietę, duszą i ciałem naraz. Najmniej komplikacji, co nie oznaczało mało uczucia. Pragnął zaangażować się całkowicie. Nie umiał jednak rozmawiać z kobietami i rozeznawać ich uczuć. Nie był dworakiem a z domu odszedł w wieku, w którym chłopcy zajmują się męskimi zajęciami. Nie byłby w stanie ujawnić swoich uczuć, nie wiedząc nawet, jak je ująć w słowa. Obnażenia swych myśli i ich odrzucenia nie potrafiłby przeżyć. Musiałby zaraz potem wyjechać, a nie miał gdzie.

W takich sytuacjach korzystano z pośrednictwa swatów, lecz tutaj swatką była Liva, obiekt jego uczuć. Teraz, gdy przebyli razem wyprawę, gdy sprawdziła się jako towarzyszka w trudnych chwilach- nic już nie blokowało jego uczuć wobec niej. Owszem, nie zawsze rozumiał jej słowa i reakcje, była wszak kobietą- ale wiedział że na jej czynach może polegać. Była dobrą towarzyszką wypraw i walk codziennego życia. Bardzo potrzebował takiego wsparcia. Wieczornej rozmowy o ciężarach dnia. Porannych planów. Ulgi dla uczuć i ciała. Wyciągania dłoni by dotknąć kogoś, kto jest obok…


Podjeżdżał do kobiet zbierających rośliny na brzegu lasu w nadziei że zobaczy wśród nich Livę i uciekał, gdy istotnie tam była.

Liva miała wiele pracy po powrocie z wyprawy. Długą kolejkę chorych, pragnących opowiedzieć o wszystkich nowych związkach i rozstaniach. Puste półki z ziołami, puste flakoniki i słoiczki po maściach i nalewkach. Stosy niewprawnie robionych notatek z wyprawy i pogniecione, przemieszane zbiory do odtworzenia za pamięci.

Lampa w jej izbie świeciła długo w noc i Adnan wpatrywał się w nią zza krzaków. Po pewnym czasie z wściekłością odkrył, iż wydeptał niezłą ścieżkę swych wahań- kilka kroków ku światłu i kilka wstecz, i tak co parę nocy.

Obiecywał sobie że podczas wyprawy na jesienny jarmark znajdzie sobie spokojną kobietę, która zajmie się jego kuchnią i usłuży mu w łaźni- ale jeśli Liva pojedzie z nimi na jarmark, to będzie niemożliwe. Nie ośmieli się zadawać z inną kobietą na jej oczach i nie zdoła ukryć swych uczuć przed ludźmi. Ludzie jakoś widzą takie rzeczy, i wszyscy zaraz będą wiedzieli. Tylko on jeden nie umiał odgadnąć uczuć Livy. Unikając jej zresztą.


Raz zdobył się na odwagę pojechania do niej jako pacjent. Bąkał coś o tym, że może wraca się jego gorączka…. Stracił głos i poczerwieniał, gdy patrzyła uważnie na jego pokrążone oczy i drżące ręce. Jakby widziała, czuła co robił wieczorami….

- Istotnie, jesteś niezdrów. Więcej pracy jest po wyprawie, niż przed nią, prawda? A przydałby się odpoczynek- zagadnęła, podchodząc do półki z ziołami.

- Jadasz dobrze?

Przytaknął, czując że kłamie. Kobiety mówiły pewnie między sobą, że ostatnio żadna kucharka nie zadowala komendanta.

- Chcesz coś na sen z wieczora, czy na obudzenie się rankiem?

- Tak, na sen- mruknął.

- A nie wiesz, czy nie kręci się tu wokół wsi ktoś obcy?

- Obcy?- ożywił się na moment Adnan.

- Pokazywano mi takie wydeptane miejsca, jakby ktoś obserwował domy…

Nieomal zerwał się z ławy i usiadł zaraz.

- A nie, nie znam te miejsca, strażnik spał tam zamiast stróżować, widziałem- mówił szybko. i znów czuł, że ona wie, że ona widzi, i kpi sobie z niego. Wyciągnął dłoń po zioła. Nie dała mu jednak zawiniątka lecz kubek naparu.

- Spróbuj, czy nie za mocne.

Próbował pić wrzątek, odstawić kubek, wyjść, zostać, krzątał się po izbie.

Stała spokojnie przy kredensie, bokiem do niego.

- Czasami mężczyznom trudno rozmawiać – zagadnęła, chcąc mu pomóc. Ale nie zdobył się na to, by zacząć. Chciał wyjść, lecz ciągle jeszcze tu tkwił.

- Odprowadzę cię- zdecydowała po długiej chwili, sięgając po chustę.

- Nie!- zawołał przerażony. Nie byłby w stanie spokojnie wyjść z nią w mrok.

- A więc nie chcesz- stwierdziła.

- Nie chcę?- zapytał oszołomiony.

- Tego co czujesz. Bo coś chyba czujesz? Czasami tak jest. Coś się czuje. Chce się tego lub nie. Nie chcesz. Dobrze, skoro tak- stwierdziła z opanowaniem.

- A ty byś chciała?- wybąkał zdumiony.

- No wiesz- nie wiem jeszcze co i jak, tak dokładnie. Ale postać na dworze z tobą mogę- zastrzegła ostrożnie.

Z niedowierzaniem przełknął ślinę i wyciągnął dłoń ku jej ramieniu. Z lekkim uśmiechem skinęła głową i ruszyła ku drzwiom.

- Jak nie chcesz- to po co wydeptujesz krzaki?- mruknęła wesoło.

Ona miała inne miejsce, gdzieś w ogrodzie. Szedł za nią a potem przystanął na jej gest pod jakimś drzewem.

- Będziemy tylko stać- uściśliła.

- Uhm- objął ją i jej ręce szybko znalazły drogę pod jego koszulę. Do rozpalonego brzucha.

Było tak cudownie, jak nie marzył w najśmielszych snach. Jej obecność, jej dotyk, rozkosz, rozkosz, ulga.

- Jeszcze raz. Jeszcze raz- odpoczywał chwilę i znowu był gotów. Obejmował ją, prowadził jej rękę, powtarzał jej imię. Ulga.

- Jeszcze raz- mruknął sennie. Usiedli na krótki odpoczynek. Obudził ich chłód i zdrętwiałe ramię.

- Jak się czujesz?- zapytała.

- Cudownie. Dziękuję. Już nie mogłem…

- Wiem- przytaknęła.

- Wiesz? Od dawna?

- Nie, nie to. Teraz czułam.

W mroku skinął głową. Obnażył się przed nią całkowicie.

- Byłam dla ciebie piękna- powiedziała, obnażając i swoje uczucia i przywracając równowagę między nimi. Nie była uzdrowicielką, towarzyszką, lecz piękną kobietą- i to on jej to dał.

Wstali poprawiając szaty. Doszli do furtki i zgodnie się rozstali. Chcieli być teraz sami ze swym nowo odkrytym uczuciem.


Po kilku dniach zjawiła się w jego biurze, przynosząc gotowy nareszcie raport z wyprawy.

Przywitał ją serdecznie, ujmując za rękę.

- Przepraszam, nie mogłem się wyrwać, ciągle ktoś tu jest- powiedział.

- Nawet w nocy?- uśmiechnęła się.

- W nocy, wyobraź sobie, dobrze ostatnio śpię- odrzekł wesoło.

- Przyjadę na pewno, obiecuję!


Przyjechał istotnie dwa wieczory później.

- Deszcz pada?- zdziwiła się patrząc na jego kurtkę.

Ach tak, nie mogą wyjść na dwór.

- Ale nie zrobię nic, czego byś nie chciała, będę kompletnie nieruchomy, przysięgam!- obiecał.

Przykręciła lampę.

Tym razem była to głęboka, spokojna przyjemność. Bez bólu i napięcia poprzedniego spotkania. Zaufanie, pewność, przyjemność, rozkosz, ulga.

- Tym razem było wspaniale. A ty?- odważył się zapytać.

- Ja cieszę się, że przyjechałeś- odrzekła podgrzewając herbatę.

- Dlaczego miałbym nie?

- Czasami, jak się już to stanie, to…

- Myślałaś, że jak już dostanę co chcę to…. I dlatego tylko tak, na dworze? Nie! Ja chciałbym – naprawdę. Jak już z kimś być, to być.

- Też bym chciała- uśmiechała się nieśmiało. Czuł, że czegoś się boi, ale on rozbije jej opór. Kupi jej na jarmarku jakiś klejnot, a co najważniejsze, tam zjadą wyższego urzędnika, który będzie mógł zatwierdzić ich związek. Nikt nie pomyślał o tym, kto miałby zatwierdzić związek naczelnika, który rejestrował wszystkie związki swoich poddanych!

Może ostatecznie wioskowa uzdrowicielka.

A związek uzdrowicielki i naczelnika?- uśmiechał się do siebie jadąc w dół. Teraz już wszystko będzie dobrze. Znają swoje uczucia, zatwierdzą swój związek, będzie dobrze.


Tuż przed wyjazdem Liva pechowo zwichnęła stopę w kostce.

- Tak, uzdrowicielkom to też się zdarza, a że trudno jest nastawić ją sobie samej, pozostaje mi leżeć. Nie obawiaj się, ktoś pojedzie z tym wszystkim- pół jej sieni założone było towarami kobiet, które miała sprzedać na jarmarku i wybadać, jakie wyroby są tam najbardziej poszukiwane.

To była ostatnia rzecz, jaka go niepokoiła, ale gdy dotknął jej kostki, wiedział, że jakiekolwiek nastawienie nie sprawi, by mogła jechać konno za 2 dni. A po placu i uliczkach miasta trzeba poruszać się pieszo, wśród tłumu ludzi.

Adnan był zbyt długo wojakiem, by lamentować nad czymś, czego nie da się zmienić. Przywiezie jej klejnot, to pewne, resztę zobaczymy.

- Masz wszystko, co ci trzeba? Chleb, opał? Powiem komuś, by tu zaglądał- zdecydował.

Myślami i sercem był już w drodze, więc pożegnał się szybko.


II.

- I poznałem tam niezwykłego człowieka. Pamiętasz, jak opowiadano nam o nowym Bogu?

- Tym, który przyszedł do prostych ludzi, nie do możnych?

- Tak właśnie. Który jest dobrym Bogiem i uczy ludzi wzajemnie sobie przebaczać. Poznałem jego kapłana. To wędrowny mnich, chodzi po świecie i naucza. Zaprosiłem go do nas. Wiesz, co mi powiedział? Że tamten człowiek wtedy przekazał mi swoją moc. Ale ty mnie ostrzegłaś i nie pozwoliłem, by ona mnie ogarnęła. Czułem, że jestem jakiś inny, ale starałem się zachowywać po swojemu. On wyleczył mnie- specjalną modlitwą. Czuję się- jakbym wstał po chorobie. Jak ja za tobą tęskniłem!- opowiadał krążąc po izbie, ale teraz usiadł obok niej.

- Więc nadal chcesz być ze mną?- ożywiła się.

- Tak. Załatwiłem nawet- nie, nic. Chcę, bardzo chcę. Myślałaś, że to też urok? To prawda że nigdy przedtem- w taki sposób tego nie odczuwałem. Możliwe że – gdyby to nie ty- mógłbym kogoś skrzywdzić. Ale ty mi pomogłaś. Wtedy, kiedy pozwoliłaś mi zostać, też. Nie pozwoliłaś, by to mną owładnęło…

Machnął ręką. Opowiadał za długo. Nie miał zamiaru mówić jej, że zaraz po przyjeździe do miasta zajrzał do gospody za rogatkami i ogarnęło go obrzydzenie na widok tamtejszych kobiet. Ale gdyby nie miał tych cudownych wspomnień chwil z nią, poszedłby tam…

- No tak, za dużo gadamy, podczas gdy jest tu coś pilnego do ukojenia- opanowała jego krążące ręce i sięgnęła pod jego koszulę.

Tym razem został do rana i oboje zjechali do wsi.


Rozliczała się właśnie z małżonkami, którzy zabrali kobiecy towar na jarmark. Sprzedali go korzystnie i przywieźli wiele zamówień.

- Nie, nie opowiadajcie mi tego. Skoro już z takim zapałem to zaczęliście, zajmujcie się tym dalej- zaprotestowała.

Ależ to taki dobry interes! Chce go oddać?

- Mam swoje zajęcie. Nie mogę być jeszcze kupcową- a wam chyba tego potrzeba?

Zabłysły im oczy. Pojechali na ten jarmark właśnie dlatego, że byli najbiedniejsi i mieli najmniej roboty przy swoim skromnym gospodarstwie. Teraz, jeśli zatrzymają prowizję i zaliczki dla siebie- będą mieli prawdziwy dom.

- Ale nie możemy- tak całkiem za darmo- dobrego interesu nie odstępuje się za darmo- oponowała kobieta.

- Dobrze- więc niech to będzie kredyt. Spłacicie mi go przywożąc za darmo co mi trzeba z wiosennego i letniego jarmarku- przekonała ich.

Jak raz wszedł wójt z dwoma starszymi, więc można będzie zawrzeć umowę.

Ale ich wezwał Adnan do zupełnie innej umowy. Namiestnik, kpiąc zeń bezlitośnie, że chce poślubić jakąś wieśniaczkę, wydał mu jednak zgodę na to, byleby znalazł piśmiennych świadków. No, ci tutaj podpisać się potrafili.

Teraz więc Adnan wyjął duży medalion i oznajmiając wszystkim, że bierze sobie tę kobietę założył jej na szyję. Ten znak był dla miejscowych bardziej czytelny niż dokument, który potem kazał im podpisać.


Zaraz potem Adnan zaprosił ją do swego domu.

Stanęła niepewnie w głównej izbie. On krzątał się wokół stołu, odkrywał potrawy przyniesione tu w międzyczasie, poprawiał ogień na kominie, zapalał lampę.

- Zaskoczyłeś mnie- powiedziała powoli.

- Myślałaś, że ciągle będę się do ciebie skradał? Nie, wszystko musi być załatwione porządnie, teraz wszyscy już wiedzą.

- Ja nie wiem wielu rzeczy. Mam tu mieszkać? Mam przestać leczyć?

Adnan cofnął się z sieni, do której szedł po wino. O tym zapomniał, o tym nie pomyślał! Cały czas obawiał się, że coś pójdzie nie tak. Więc właśnie to.

Opanowywała się przełykając resztę łez i krzyku.

- Chciałem

- Tak, chciałeś mnie uhonorować i dziękuję ci za to. Ale powinniśmy byli najpierw ustalić parę rzeczy. Zróbmy to teraz.

- Więc

- Mam nadal leczyć?

- Do ciebie mam zaufanie. Trudno by mi było znaleźć kogoś nowego. Chyba, że ty byś chciała. Że ty byś wybrała- kogoś nowego?

- Mam go szukać?

- Gdybyś chciała, to tak.

- Dobrze. Druga rzecz- mam tu mieszkać?

- Na litość- a jak sobie to wyobrażasz? Przecież- chciał budzić się przy niej, widywać ją w każdej chwili dnia.

- Przecież po to to wszystko, żebyśmy mogli być razem.

Jawnie. Jak powinien to robić naczelnik. No dobrze, chciał ją poślubić z honorem, musi mu być za to wdzięczna, niewielu tak robi. Usuwała z myśli słowa, że czuje się jak krowa wzięta na łańcuch tego koszmarnego medalionu. Adnan nie zasługiwał na takie słowa.

- Jeśli tu zamieszkam, będą tu przychodzić chorzy- wyjaśniła tylko. Ujrzał zaraz kolejki bab dziećmi zawalające podwórzec.

- Nie możesz przyjmować w domu pod lasem?- westchnął.

- Tak, spróbuję- przytaknęła, widząc te codzienne wędrówki tam i z powrotem po parę razy.

Ze znużeniem przysiadła na brzegu ławy.

- Przygotowałeś całą ucztę- nie udało jej się wykrzesać zbyt wiele radości.

- Że też o tym nie pomyślałem! – żachnął się Adnan.

- Bo ja się tym zawsze zajmowałam. Leczeniem, babskimi plotkami i fochami. Tonowałam co nie trzeba i podsuwałam wieści które powinny były się rozejść. Zachęcałam i zniechęcałam do siebie rodziny i pary.

- Miałem przez to wiele spokoju od intryg, języków i plotek. Teraz to sobie uświadamiam.

- Jesteś rozsądny i sprawiedliwy. Warto pracować dla ciebie.

Miał towarzyszkę walki z życiem, która ochraniała mu plecy. Czy zepsuł to teraz?

- Co zrobimy teraz? – zapytał.

- Ludzie ze wszystkim tu nie przyjdą, nie do domu naczelnika. Musimy zachować dom pod lasem. Muszę znaleźć sobie pomocnicę i uczennicę, myślałam już o tym. Żeby nie biegać do każdego drobiazgu. Tutaj też muszę znaleźć gospodynię.

- Konia powinienem ci kupić.

- Tak, śliczną białą klaczkę, jaką miała ta młoda dama na polowaniu, pamiętasz?- roześmiała się wreszcie prawdziwie.

Adnan nalał wina.

- Przepraszam- powiedział.

- To miało być święto, wiem. Ale wyszło tak, jakbyś otworzył drzwi spichrza a to ziarno w nim było luzem. Trochę nas przysypało to dobro.

Adnan roześmiał się także. Zajęli się wieczerzą.

Stół był za duży. Dostrzegł to dopiero teraz, gdy daremnie usiłował dotknąć jej dłoni.

- Za duży ten stół- powiedziała właśnie.

- Pewnie chcesz, żebym to ja teraz została u ciebie do rana?

- Oj, tak!

Czy mógłby być z nią w tej izbie, w której tyle razy o niej marzył? Ujrzeć ją tam rano?

- Ale nie mam natchnienia na nic nowego. Jeszcze ten raz- dobrze?

To nie było takie ważne. Ważne było to szczęście- we wspólnej izbie, wspólnym łożu…


Nazajutrz wróciła do siebie mając zebrać trochę rzeczy. Tego dnia jednak przyjechali wędrowni mnisi i zamieszkali w domu Adnana.

Tego wieczoru już wygłosili pierwszą naukę, której dziwili się wszyscy, zamiast bowiem opowiadać o potędze nowego Boga mówili o Jego miłości, o tym, jak przebaczał dłużnikom.

- Nie wiem, jak wyglądałby świat, gdyby tak wszystkim przebaczać- oponował Adnan z racji swego urzędu.

- Czy dłużnik zwróci ci coś, gdy zamkniesz go w więzieniu?- pytał go mnich.

- No, jego krewni szybko go wykupią!

- Jego krewni to młoda żona i trójka drobnych dzieci. Może jeszcze starzy rodzice. Jego majątek to wóz i szkapa, którą przewozi towary. Dług zaciągnął na naprawę dachu, bo mu wichura chatę zniszczyła.

- To przecież jasne, że trzeba dać mu więcej czasu na spłatę, ani więzić go ani mu przebaczać nie potrzeba!

- Nie potrzeba. Można tylko chcieć okazać swą łaskę- przytaknął mu cierpliwie mnich.

- No, gdybym się ożenił i chciał żeby wszyscy wokół cieszyli się ze mną!- zaczął rozumieć pragmatyk.

- Gdybym chciał by postrzegano mnie jako dobrego ojca, pana, naczelnika, oficera. Ta opowieść ma nam właśnie ukazać Boga jako dobrego Ojca wszystkich ludzi.

Nazajutrz okazało się, że drugi z mnichów jest egzorcystą i ma za zadanie tępienie czarów.

- Na szczęście nie mam tu tego problemu. Nie mam czarownicy ani czarownika, mam dobrą uzdrowicielkę, zresztą moją narzeczoną.

- Opowiadałeś mi już coś o niej, prawda?

Adnan chętnie powtórzył, jak to na wyprawie odkrył, iż Liva jest dobrą towarzyszką, jak to pomagała mu zwalczyć wpływ złej mocy, pomagała mu być sobą pomimo złych myśli i humorów, które zaczęły go dręczyć. Jednak jej opanowanie i życzliwość mu pomogły.

Mnisi zapragnęli poznać Livę i pojechali wszyscy na górę.

Wypytywali ją o jej rzemiosło i odpowiadała grzecznie. Miała odpowiedni patent i księgę, przez nią samą skopiowaną w Akademii.

Podziękowawszy jej zatrzymali Adnana w pół drogi do wioski.

- Niestety, to jest czarownica. Dobrze ukryta, ale czarownica. Ma klejnot Akademii, zna Księgę. Wiemy, że trudno ci to uznać, bo ogarnęła cię swoim urokiem.

- Nie, ona pomogła mi oprzeć się urokowi!- zaoponował Adnan.

- Skorzystała, by omotać cię swoim. Dlaczego akurat wtedy zakochałeś się w niej? Może jeszcze w jakiś szczególny sposób?

Zdradził go rumieniec. Owszem, jego uczucie było szczególne i dla niego samego zaskakujące. Ale ona pomogła mu i z tym sobie poradzić!

- Nie, nie, nie! Nie wierzę w to, to nie tak, to niemożliwe- protestował.

- Musisz ją aresztować i odesłać do sądu katedralnego. Jeśli nie, sami to zrobimy.

- Nie macie prawa na moim terenie!

- Mamy wszelkie prawa, nie chcieliśmy jedynie

- Taka jest wasza przyjaźń? Taki fałsz? Taka nauka o dobrym Bogu!?- protestował Adnan.

Gwałtownie zawrócił konia i wbiegł do domu Livy mówiąc jej o wszystkim. Usiadła powoli.

- Nie mam Klejnotu Akademii a jedynie patent. Zdałam egzamin ale nie przeszłam wtajemniczenia. Mam własną księgę-tylko opisy ziół, nic innego nie mogłabym skopiować w Akademii. Owszem, mam na strychu jakieś stare księgi które ktoś mi przyniósł, gdzieś znalezione. Nie rozumiem ich wcale, możecie je zabrać- tłumaczyła cicho.

- Więc sprawa się wyjaśnia, nic nie musicie robić!- powtarzał Adnan.

- Takie sprawy rozstrzyga sąd. Pojedziesz tam i zobaczymy. Jako naczelnik nie masz prawa bronić czarownicy!

Wiedziała, że Adnan będzie jej bronił- ale ma też obowiązki naczelnika. Nie może oczekiwać od niego, że stanie się dla niej wyjęty spod prawa, co i tak zabiłoby ich miłość.

- A mówiliście, że ten wasz Bóg jest miłosierny. Że przebacza. Szkoda, że Go tu nie ma. Niechby On zadecydował- powiedziała głośno.

Wzięła swój tobołek i podeszła do Adnana.

- I tak miałam zjechać na dół.

Usiadła za jego plecami. Na dole zsadził ją z konia i zaprowadził do izby w głębi domu. O areszcie nikt już nie mówił. Jednak przez całą noc po okolicy krążył niepokój. Ktoś słyszał burzliwą rozmowę w domu uzdrowicielki i rankiem narastający tłum zebrał się na placu oczekując rozstrzygnięcia sprawy. Jeśliby Adnan miał nadzieję by cichcem ocalić ją jakoś, musiał pożegnać się z tą myślą. Gorzej, jego obowiązkiem było dbać o spokój w okolicy, nie zaś bronić jednej niewiasty, swojej narzeczonej.

- No, mówcie do ludzi, tłumaczcie im, pokażcie edykt. Ja nic z tego nie rozumiem. Macie tłumy, nauczajcie!- wyciągał z izby mnichów. Sam pobiegł do strażników. Stawili się wszyscy, wzburzeni tak samo jak on i tłum.

- Musimy ocalić Livę, chcę tego tak samo jak wy! Ale nie możemy dopuścić do rozruchów, bo stracę pozycję i nic już nie pomogę!- tłumaczył, chcąc zapewnić sobie ich posłuszeństwo.

- Potrzebujemy świadków, tych którym uzdrowicielka pomogła, i tych, którym nie pomogła. Podzielcie się, proszę- zaczęli radzić sobie mnisi. Z dwóch gromad wybrali losowo po kilkoro mężczyzn, kobiet, starców, dzieci. Poprosili też wójta i wdowę po kowalu i zaczęli formalne przesłuchanie.

Dowiadywali się że Liva leczyła ziołami i umysłem swym odgadywała wiele z uznanej wiedzy medycznej. Zalecane przez nią „czary” nie zawierały szatańskich formułek, jedynie zbitki sylab bez sensu, mające oznaczyć czas danych czynności, a zalecały takie zabiegi jak pranie odzieży, mycie chorych, okadzenie izby, zakopanie nieczystości…

Mniej rozmowni byli ci, którym nie pomogła- spędzić płodu lub rzucić uroku. Owszem, jednej zwaśnionej rodzinie dostarczyła „truciznę” po której pochorowali się nieźle i raz na zawsze zrezygnowali z dalszych waśni. Nie bardzo chcieli mówić, zeznawali krótko, ze spuszczonymi oczami.

Około południa mnisi ze wstydem spojrzeli sobie w oczy. Poprosili do izby Adnana i Livę i uklękli przed nimi prosząc o przebaczenie.

- Popełniliśmy błąd. Grzech. Szybkiego osądu. Złego osądu. To ty wykazałaś się większym zrozumieniem Boga zdając się na Jego osąd. Pokazał nam dziś naszą małość i głupotę…

- To piękne i szlachetne co mówicie, ale co zrobimy z placem kipiących od emocji ludzi?- mruknął ironicznie Adnan. Poczuła, jak rozluźniły się jego napięte mięśnie.

- Możemy spalić tamte stare księgi, skoro może w nich być zło- podsunęła po chwili, gdy nikt nie miał żadnego pomysłu.

- Tak, pokażemy im parę rzeczy, ale najpierw spiszecie mi tu protokół- zgodził się Adnan.


Pod wieczór na środku placu rozpalono ognisko. Przywieziono księgi i inne nieznane przedmioty, znalezione przypadkowo i odniesione do Livy na wszelki wypadek.

Powtarzając za mnichami wyznanie wiary wrzucała je teraz do ognia. Odmówili jeszcze nad nią modlitwę egzorcyzmu- Adnan czuł po niej wielką ulgę. Liva chyba jednak z napięcia nerwów drżała od płaczu. Po modlitwie Adnan podał mnichom jej medalion a ci pobłogosławili go, uznając tym ich związek. Teraz już Adnan podał jej medalion, by sama nałożyła go na szyję.


Przez następne dwa kilka mnisi nauczali i modlili się nad ludźmi, którzy wyznawali wszystkie swoje winy dobremu Bogu.


- A jednak dobrze, że już poszli. Zbyt dużo się zdarzyło w tak krótkim czasie.

- Na wyprawie jest się na to przygotowanym, ale nie w domu- po raz pierwszy nie mieli ochoty na cielesną bliskość, tylko na spokojne siedzenie obok siebie, bycie razem w ciszy.

- Pamiętasz ruiny tego domu który spalił się w czasie wesela? – zaczęła.

- Wtedy, gdy wszyscy wybiegli do jeziora i nie zgasili ognia? Tak.

- Stoją w doskonałym miejscu.

- Do czego?

- Gdybyśmy je odkupili, można by zbudować tam mały domek dla chorych.

- Taki, jak mówili mnisi?

- Uhm. Miałabym blisko, ale ludzie nie musieliby tu przychodzić. Mogliby zatrzymać się tam na parę dni…- obmyślała nowe plany Liva.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Wspólnik spółki cywilnej nie musi?ć się grzywny za błędy w VAT
Co sie kryje za zmiana polityki zagranicznej USA
Czy pracownikowi należy się zwrot za okulary korekcyjne między?daniami profilaktycznymi
Jak się przebrać za pająka
Co się kryje za kampanią ataków na witaminy, MEDYCYNA ALTERNATYWNA, inne=#
Kaplan Janice Dać się zabić za ten wygląd
Program ekologiczny - Wsłuchując się w bicie serca natury, zajęcia pozaszkolne
CZY PRACOWNIKOWI NALEŻY SIĘ ZWROT ZA OKULARY KOREKCYJNE, PORADY BHP
wsłuchuje się w łomot ciszy wokół mnie, teksty piosenek
2011 01 04 Raport CERT GOV PL za IV kwartal 2010
Chcesz się odwdzięczyć za książkę zarejestruj się
Sałatki, Sałatka owocowa z cykorią, Sałatki są idealne dla tych, co nie lubią się przemęczać i za ba
Średnice wałków mierzy się najpierw za pomocą suwmiarki uniwersalnej z noniuszem 0, Akademia Morska
PROGRAM NAUCZANIA KOMUNIKOWANIA SIĘ ALTERNATYWNEGO ZA POMOCĄ PIKTOGRAMÓW, AUTYZM-do segregacji
Co sie kryje za zmian polityki zagranicznej USA
RAPORTY WOJEWÓDZKIE 2008 (dane za rok 2007)
Sprawozdania z zakresu ochrony srodowiska Raport do KOBiZE Oplaty za korzystanie ze srodowiska
Co się zdarzyło za dni Pelega

więcej podobnych podstron