Strona |
Karaluchy na wagę złota 28 paź, 13:26
Ci nieproszeni goście w kuchni zostali ostatnio pupilkami chińskich biznesmenów. Chociaż fermy karaluchów wolą jeszcze działać dyskretnie i na uboczu, hodowcy insektów dumnie podnoszą głowy: ich stadka już dziś przynoszą pokaźne zyski, a przy tym są zapowiedzią przyszłych fortun.
Ten sprawiający wrażenie opuszczonego betonowy gmach kiedyś pełnił funkcję kurzej fermy, lecz dziś zamieszkują go lokatorzy zupełnie innego rodzaju: miliony karaluchów. Pomieszczenie opanowały insekty, wybierając na kryjówki miejsca między opakowaniami po jajkach i wśród arkuszy blachy falistej. Wang Fuming przyklęka na podłodze i wyciąga spod stosu materiałów jedno z gniazd. Nieprzyzwyczajone do światła owady rozbiegają się w panice, a kilka egzemplarzy mknie ile sił w nogach w kierunku krótkiego rękawa od koszuli właściciela.
– Nie ma powodu do obaw – Wang uspokaja swoich gości kulących się w korytarzu o oblepionym robactwem suficie, umieszczonym niepokojąco nisko nad naszymi głowami. Chociaż karaluchy budzą w większości z nas pierwotny wstręt, Wang przygląda się swojemu stadku z czułością: te insekty stanowią przecież cały jego majątek i zapowiadają świetlaną przyszłość. Ten 43-letni biznesman jest największym hodowcą karaluchów w Chinach (a prawdopodobnie też na całym świecie), zarządza sześcioma fermami, które łącznie zamieszkuje 10 mln owadów. Sprzedaje swe okazy producentom leków medycyny chińskiej i firmom kosmetycznym ceniącym sobie bogaty w białko towar o skrzydełkach składem przypominających celulozę.
Najbardziej pożądanym przez hodowców gatunkiem są okazy przybyszki amerykańskiej (zwanej też karaluchem amerykańskim), o brunatnym ciele, które osiągają długość do 4 cm, a jako dorosłe osobniki potrafią fruwać, w przeciwieństwie do swoich mniejszych, ciemniejszych i pozbawionych umiejętności lotu kuzynów, prusaków. Odkąd Wang w 2010 roku dołączył do karaluszego sektora, cena tych sproszkowanych owadów wzrosła dziesięciokrotnie, od około 4 dol. za kilogram, do 40 dol. (…) – W pierwszej kolejności zastanawiałem się nad hodowlą świń, szybko jednak doszedłem do wniosku, że zyski z takiej produkcji będą mizerne – opowiada. – Tymczasem inwestując 20 juanów w karaluchy dostanę 150 juanów w zamian.
W Chinach prosperuje już około stu karaluszych ferm, chociaż do niedawna większość obywateli Państwa Środka nie miała o tym pojęcia: do chwili, gdy w sierpniu tego roku półtora miliona karaluchów wydostało się z jednej z hodowli w prowincji Jiangsu. O tej “wielkiej ucieczce” pisały na pierwszych stronach wszystkie chińskie dzienniki, wskazując na analogie z biblijną plagą szarańczy.
Tylko myśl o utraconych z tego powodu zyskach jest w stanie zasmucić Wanga, masywnego mężczyznę z drobnym wąsikiem i w drucianych okularach na nosie, przypominającego naukowca, nawet jeśli edukację zakończył na szkole średniej. Zamiast uczyć się dalej, poszedł pracować do fabryki opon. – Szybko doszedłem do wniosku, że w ten sposób niczego nie osiągnę, dlatego pomyślałem o własnym biznesie – wspomina.
Jako chłopiec Wang zbierał insekty. Po latach zainwestował najpierw w hodowlę żuków i skorpionów, traktowanych w Chinach jako przysmaki i ważny składnik tradycyjnej medycyny. Jedna z partii żuczych jaj przyjechała do firmy Wanga zanieczyszczona jajami karaluchów. – Zupełnie przypadkiem zacząłem hodować karaluchy i szybko doszedłem do wniosku, że są zwierzętami najmniej kłopotliwymi w utrzymaniu, a do tego przynoszącymi też największe profity – wyjaśnia.
Całe przedsięwzięcie nie kosztowało wiele: Wang musiał tylko kupić jaja, zniszczony budynek kurzej fermy, którą wyposażył w solidny dach. Znane ze swej krzepy owady nie zapadają na choroby, jak inne zwierzęta hodowlane, a ich żywienie nie przedstawia najmniejszych problemów: zjedzą wszystko, choć najbardziej upodobały sobie nadgniłe warzywa. Dlatego też Wang karmi swoich podopiecznych obierkami z dyni i ziemniaków z pobliskich restauracji. Zabijanie tej zgrai też nie przysparza problemów: wystarczy wygarnąć owady z ich gniazd bądź wypłoszyć odkurzaczem, a następnie wrzucić do zbiornika z wrzącą wodą. Po wyłowieniu martwe karaluchy suszy się na słońcu jak papryczki chili.
Trudno się dziwić, że karaluszy biznes ("hodowla specjalna", jak się to eufemistycznie określa) woli prosperować bez rozgłosu. Przykładowo Wang hoduje swoje insekty na terenie kompleksu przemysłowego pod wiaduktem autostrady. Z szyldu na budynku fermy nie dowiemy się wiele. Partnerzy zaopatrujący się u Wanga niekoniecznie chcą wszystkich informować o tym, co jest ich “tajnym składnikiem”. Z kolei okoliczni mieszkańcy mogliby nie być zachwyceni sąsiedztwem karaluszego składu.
– Nie szukamy rozgłosu – podkreśla Liu Yusheng, szef Stowarzyszenia Przemysłu na bazie Insektów prowincji Szantung. – Na razie rząd przychylnie odnosi się do naszych działań. Gdybyśmy jednak zaczęli zbyt hałaśliwie się zachowywać albo zakładać karalusze fermy w pobliżu dużych skupisk ludzkich, sprowadzilibyśmy na siebie kłopoty.
Liu martwi się z powodu bardzo dynamicznego wzrostu w jego branży, z udziałem zbyt wielu niedoświadczonych graczy niepodlegających dostatecznemu nadzorowi. W 2007 roku Chińczycy stracili 1,2 mld dol. za sprawą firmy zachęcającej do inwestowania w hodowlę mrówek, która koniec końców okazała się piramidą finansową i zbankrutowała. – Nie działamy na takich samych zasadach jak rolnicy czy hodowcy bydła, których poczynania reguluje przepisami ministerstwo rolnictwa – zauważa Liu. – Nie wiadomo, kto tutaj ustala reguły gry.
Niewielkie koszty kapitałowe na start skłaniają do działania wielu Chińczyków o biznesowych ambicjach. (…) – Kiedy zaczynałam, ludzie wyśmiewali się ze mnie – wspomina Zou Hui, lat 40, która zrezygnowała z pracy w fabryce dziewiarskiej w 2008 roku, do czego skłonił ją program telewizyjny o hodowli karaluchów. – Ja jednak nie miałam wątpliwości, że te insekty przyniosą mi kiedyś bogactwo.
Może nie zgromadziła jeszcze fortuny, jednak roczny dochód rzędu 10 tys. dol., jaki uzyskuje, to naprawdę przyzwoite pieniądze dla mieszkanki rolniczej prowincji Syczuan. Zou została nawet nagrodzona za swą przedsiębiorczość zdobywając tytuł “Eksperta w dziedzinie bogacenia się”, przyznany jej przez lokalne władze. – Teraz udzielam porad czterem innym rodzinom, które chciałyby pójść w moje ślady – dodaje Zou.
Jednak niedoświadczeni hodowcy insektów mogą napytać sobie biedy. Przekonał się o tym Wang Pengsheng, właściciel karaluchów-uczestników “wielkiej ucieczki”. Swoją fermę założył zaledwie sześć miesięcy przed wypadkiem, umieszczając insekty w nowym budynku wzniesionym z naruszeniem przepisów dotyczących ochrony środowiska. W południe 20 sierpnia tego roku, gdy pracownicy akurat wyszli na lunch, do akcji przystąpiła ekipa wyburzeniowa. Z ruin domu karaluchy rozbiegły się we wszystkich kierunkach. – Robotnicy nie mieli pojęcia, że w środku są insekty – powiedział Wang Pengsheng w wywiadzie telefonicznym. – Gdyby o tym wiedzieli, na pewno nie naraziliby wszystkich wokół na inwazję karaluchów.
Gdy zorientował się, że budynek został zburzony, a bezdomne karaluchy roją się wśród gruzów Wang najpierw spróbował je wyłapać, lecz to zadanie okazało się ponad jego siły. Ostatecznie mógł jedynie powiadomić władze sanitarne, które przeprowadziły dezynsekcję. Z powodu poniesionej szkody właściciel otrzymał 8000 dol. odszkodowania od lokalnych władz i liczy, że za te pieniądze będzie w stanie odbudować swoją karaluszą fermę w dogodniejszym miejscu.
Przynajmniej pięć dużych firm farmaceutycznych wykorzystuje sproszkowane karaluchy do produkcji leków tradycyjnej medycyny chińskiej. W Korei Południowej i w Chinach prowadzone są badania nad skutecznością karaluszych specyfików w leczeniu raka i AIDS. Karaluchy znalazłyby również zastosowanie jako środek przeciwko łysieniu i dodatek suplementów witaminowych. (…)
Li Shunan, 78-letni profesor medycyny naturalnej z południowozachodniej prowincji Junnan, uważany za pioniera badań nad karaluchami, chętnie opowiada o tym, jak w latach 60. ubiegłego stulecia natrafił na ślad grupy etnicznej zamieszkującej tereny przy granicy z Wietnamem, której członkowie leczyli chorych z gruźlicą kości pastą z karaluchów. – Te insekty są zaprogramowane na przetrwanie – zauważa Li. – Chcielibyśmy wiedzieć, co sprawia, że są takie silne i jak to możliwe, że jako jedyne będą w stanie przeżyć atak jądrowy.
Li potrafi przedstawić imponującą, jeśli jest prawdziwa, listę korzyści zdrowotnych, jakie moglibyśmy odnieść dzięki karaluchom. – Przed laty wyłysiałem – opowiada. – Wystarczyło przygotować spray na bazie karaluchów, którym spryskiwałem sobie głowę, by włosy odrosły. Do tego od lat nakładam karaluszą maseczkę na twarz, a ludzie twierdzą, że w ogóle się nie starzeję. Co więcej, to wyjątkowo smaczne insekty.
Hodowcy karaluchów liczą na to, że za jakiś czas karaluchy staną się poszukiwanym składnikiem karm dla ryb i zwierząt hodowlanych, a może nawet osiągną kiedyś status ludzkiego przysmaku. W rzeczywistości Chińczycy nie mają do insektów tak wielu obiekcji co ludzie Zachodu i chętnie trzymają w domach świerszcze jako zwierzątka do towarzystwa.
W Jinan, Wang Fuming i jego żona naprawdę kochają swoich owadzich podopiecznych, a nawet dziwią się tym, którzy nie podzielają ich zachwytu dla karaluchów. – A co niby miałoby być w nich obrzydliwego? – pyta Li Wanrong, żona Wanga, wskazując na przechadzającego się po jej skórzanych czółenkach przedstawiciela karaluszej braci. – Proszę tylko spojrzeć, jakie one są piękne! Jakie błyszczące!
W porze lunchu w pobliskiej restauracji Wang postawił przed sobą talerz smażonych karaluchów, doprawionych solą do smaku, tuż obok innych dań bardziej tradycyjnej kuchni. Bez wahania zaczął przebierać pałeczkami w półmisku pełnym insektów, poczuł się nawet lekko urażony faktem, że towarzyszący mu dziennikarze nie poszli w jego ślady. Na do widzenia nie mógł powstrzymać się od uwagi: – Będziecie żałować do końca życia, że nie spróbowaliście tej pyszności.
Barbara Demick