Piszecie o Smoleńsku? Oddajcie laptopy
Nasz Dziennik, 2011-02-10
R
osyjskie
specsłużby dysponują laptopami, dźwiękowymi zapisami rozmów i
zdjęciami, które podczas pracy na terenie Federacji Rosyjskiej
zrobili dziennikarze "Naszego Dziennika", badający sprawę
katastrofy smoleńskiej. Po wielogodzinnych uciążliwych
przeszukaniach i dwukrotnym zatrzymaniu Piotr Falkowski i
fotoreporter Marek Borawski (na zdjęciu) wrócili wczoraj do
Warszawy. MSZ, po dniu milczenia, wystosowało w tej sprawie notę
dyplomatyczną do władz rosyjskich. Kiedy i w jakim stanie
zarekwirowany sprzęt wróci do Polski oraz co z niego odczytają
rosyjskie służby? Nie wiadomo.
Polscy
dziennikarze, którzy zostali zatrzymani w Moskwie przez połączone
siły służb celnych lotniska Szeremietiewo, milicji i FSB, są już
w Polsce. Niestety, w Rosji został ich sprzęt, który mieli tam ze
sobą - karty pamięci do aparatów fotograficznych, komputery,
dyktafon. To sprzęt służbowy należący do redakcji "Naszego
Dziennika", na którym są zdjęcia i informacje, jakie udało
im się zdobyć podczas wyjazdu do Rosji. Nie wiadomo, w jaki sposób
urządzenia będą sprawdzane ani jakie będą wyniki przeprowadzonej
przez Rosjan ekspertyzy.
"W celu pełnego wyjaśnienia
sprawy MSZ wystosował dziś do MSZ Rosji notę dyplomatyczną z
żądaniem podania przyczyn zatrzymania dwóch dziennikarzy polskich
w Bałaszysze oraz zatrzymania ich sprzętu komputerowego i
fotograficznego na lotnisku w Moskwie" - napisał w odpowiedzi
na pytania "Naszego Dziennika" rzecznik MSZ Marcin Bosacki.
Zapewnia, że resort będzie wyjaśniał z władzami Rosji przyczyny
i podstawy prawne działań podjętych przez rosyjskich
funkcjonariuszy wobec dziennikarzy. O natychmiastową interwencję
polskiego rządu w tej sprawie poprosił również poseł Antoni
Macierewicz, zaznaczając, że to właśnie teksty autorstwa
dziennikarzy "Naszego Dziennika" przyczyniły się do
powiększenia wiedzy na temat katastrofy rządowego Tu-154M i
wyjaśniły wiele kluczowych dla rozwikłania tajemnicy tragedii
smoleńskiej kwestii. - To rzuca dodatkowe światło na ich obecne
prześladowania - podkreśla szef parlamentarnego zespołu
wyjaśniającego okoliczności katastrofy smoleńskiej. Oficjalnie
Rosjanie postanowili zatrzymać sprzęt w celu przeprowadzenia
ekspertyzy celnej. Początkowo - jak relacjonowali dziennikarze -
chodziło im o podejrzenie wywiezienia z Rosji informacji - nagrań,
notatek, zdjęć, które są tam chronione tajemnicą państwową. -
To wszystko ocierało się o postawienie zarzutu szpiegostwa - mówi
Marek Borawski, fotoreporter "Naszego Dziennika".
Dziennikarze nie zgodzili się jednak na wydanie swego sprzętu i
odmówili podpisania protokołu z przeszukania. Uniemożliwiono im
również wniesienie do niego swoich uwag.
- To wszystko działo
się w takiej atmosferze i w taki sposób, by skłonić nas do
oddania sprzętu za cenę szybszego zakończenia przedłużającej
się procedury sprawdzania naszego bagażu - relacjonuje Piotr
Falkowski. Dziennikarze, już po przyjeździe na miejsce szefa
Wydziału Konsularnego Ambasady RP w Moskwie Michała Greczyły,
pozostali na lotnisku, z którego wylecieli do Polski pierwszym
porannym samolotem rejsowym. - Pomoc konsula była dla nas bardzo
ważna, bo wcześniej niewiele nam wyjaśniano, dlaczego i po co
zostaliśmy zatrzymani - podkreślają dziennikarze.
Po
raz pierwszy Piotr Falkowski i Marek Borawski zostali zatrzymani w
sobotę pod Moskwą. Pracowali nad materiałem dotyczącym
rosyjskiego śledztwa w sprawie katastrofy Tu-154M pod Smoleńskiem.
Do zdarzenia doszło w podmoskiewskiej strefie Siewiernyj, gdzie
znajduje się Dowództwo Wojsk Obrony Powietrzno-Kosmicznej. To
właśnie ośrodek o kryptonimie "Logika", z którym
smoleński "Korsarz" konsultował naprowadzanie polskiej
wojskowej maszyny. Tego dnia reporterzy składali wyjaśnienia. Po
ponad 5-godzinnym przesłuchaniu i zniszczeniu materiału zdjęciowego
obu mężczyzn wypuszczono.
Jednak we wtorek zostali ponownie
zatrzymani, tym razem na kilkadziesiąt minut przed odlotem samolotu
z Moskwy do Warszawy. Rewizja bagażu osobistego znów trwała kilka
godzin.
Ministerstwo Spraw Zagranicznych niesłusznie sugeruje,
jakoby dziennikarze "Naszego Dziennika", już pod odmowie
podpisania protokołów i zgody na oddanie sprzętu dziennikarskiego,
nie zdecydowali się na wylot do Warszawy ostatnim wieczornym
samolotem.
- Przecież po przeprowadzeniu nas do strefy
kontrolnej lotniska zabrano nasze paszporty, a potem uniemożliwiono
wyjście poza nią i przebukowanie biletów na inną godzinę. To, że
wylecieliśmy pierwszym porannym rejsem, nie było naszym wolnym
wyborem, bo tego nam nie pozostawiono - podkreśla Falkowski, którego
podczas przeprowadzania całej procedury funkcjonariusze pytali m.in.
o to, ile ma dzieci. Dziennikarze odnieśli wrażenie, że zarówno
sobotnie zatrzymanie, jak i utrudnienie im wyjazdu do Polski nosiło
charakter szykan. Tym bardziej że oprócz celników i milicjantów
całemu zajściu towarzyszyli cywilni funkcjonariusze. - Byli to ci
sami, którzy w sobotę wypytywali nas, z kim chcemy w Rosji
rozmawiać, co planujemy robić. Choć przedstawiali się jako
milicjanci, łatwo można było wywnioskować, że to raczej
funkcjonariusze innych służb - komentuje Marek Borawski. Rzecznik
MSZ utrzymuje też, że we wtorek, gdy dziennikarze byli już
zatrzymani na lotnisku Szeremietiewo, tuż przed wylotem do kraju
redakcja "Naszego Dziennika" nie poinformowała resortu o
tym, co się z nimi dzieje i o całym zdarzeniu. "Nie otrzymałem
od Państwa wczoraj żadnej prośby o rozmowę - czy to drogą
mailową, czy telefoniczną" - tłumaczy Marcin Bosacki. To
nieprawda. Prosiliśmy o rozmowę telefoniczną w tej sprawie.
Poinformowano nas, że nie jest ona możliwa, dlatego sugerowano
wysłanie e-maila i przedstawienie sprawy w ten sposób. Wysłaliśmy
więc taką informację dokładnie o godz. 16.33, pisząc, że
dziennikarze Piotr Falkowski i Marek Borawski zostali zatrzymani i
poddani bardzo drobiazgowej kontroli, która uniemożliwiła im
terminowy wylot: "Kontrola nadal trwa. Bylibyśmy wdzięczni za
pomoc MSZ w powrocie naszych dziennikarzy do Polski".
Wczoraj,
tuż po przylocie dziennikarzy do Polski, na Okęciu "Nasz
Dziennik" zorganizował konferencję prasową z ich udziałem.
Niestety, o jej organizacji nie chciała poinformować Polska Agencja
Prasowa.
- To decyzja redaktora naczelnego - usłyszeliśmy
przez telefon. Wyjaśniono ponadto, że informacja na temat
konferencji, jaką wysłaliśmy do PAP, nie zawierała prośby o
zamieszczenie jej w serwisie informacyjnym Agencji. - Zarówno ja,
jak i prezes spółki wydającej "Nasz Dziennik" prosiliśmy
telefonicznie o zamieszczenie takiej informacji. Dziennikarka PAP po
konsultacji z "szefem" poinformowała nas, że nie zostanie
ona umieszczona - wyjaśnia Katarzyna Orłowska-Popławska, zastępca
redaktora naczelnego. Ostatecznie informacja o konferencji pojawiła
się w serwisie zaledwie 10 minut przed jej rozpoczęciem, więc w
praktyce była bezużyteczna.
O sprawie zatrzymania dziennikarzy
w Rosji milczała również większość krajowych mediów, a także
rozliczne organizacje i stowarzyszenia powołane do obrony wolności
prasy i dziennikarzy.
Maciej Walaszczyk