Klich idzie na zakupy
Nasz Dziennik, 2011-02-11
Z
gen. bryg. rez. Janem Baranieckim, byłym zastępcą dowódcy Wojsk
Lotniczych Obrony Powietrznej, rozmawia Marcin Austyn
Niebawem
zapadną decyzje dotyczące przetargu na "Zintegrowany System
Szkolenia Personelu Lotniczego SZ RP (poziom LIFT)" wartego
blisko 1,5 mld złotych.
-
Odpowiem w ten sposób: minister obrony narodowej najpierw
zlikwidował armię, potem ją rozbroił, a po trzech latach, w iście
"platformerskim" stylu zapowiada nowe zbrojenia. Mam tu na
myśli ogłoszony w ubiegłym roku - w mojej ocenie dość nagle -
duży przetarg na 16 samolotów szkolno-bojowych, typu LIFT. Ale to
nie koniec. Trzeba wiedzieć, że w zanadrzu jest jeszcze kilka
przetargów dla lotnictwa, takich jak: śmigłowce bojowe, samoloty
pasażerskie dla VIP-ów, samoloty bezpilotowe, a kto wie, jakie inne
niespodzianki szykuje jeszcze resort obrony.
Sugeruje
Pan, że przetarg na te samoloty nie jest wynikiem poważnych analiz
potrzeb polskiego lotnictwa wojskowego?
-
Odpowiedź na to pytanie możemy znaleźć, kiedy bliżej przyjrzymy
się temu, co w tej sprawie do tej pory wypłynęło z MON.
Najbardziej zdziwiła mnie liczba samolotów, określona w warunkach
przetargu, niezbędnych do szkolenia pilotów na 48 jastrzębi
(F-16), które są obecnie na stanie Sił Powietrznych RP. Otóż,
zgodnie z planami, do 2013 roku na jeden samolot ma przypadać 1,5
wyszkolonego pilota. Obecnie już mamy ich 48 i uważam, że nie ma
obaw, że ten plan nie będzie wykonany. Trzeba pamiętać, że mamy
12 dwumiejscowych jastrzębi i one wystarczą na szkolenie
"wykruszeń". Dlatego też nie widzę sensu kupowania 16
samolotów do szkolenia zaawansowanego, faktycznie ani nie bojowych,
ani nie szkolno-treningowych.
Ale
samoloty szkoleniowe są nam potrzebne.
-
Wyższa Szkoła Oficerska Sił Powietrznych w Dęblinie ma aspiracje
do stania się ośrodkiem szkolącym wojskowych pilotów z różnych
krajów. Takie znaczące, międzynarodowe doświadczenia szkoleniowe
ma niewiele państw w świecie. W tej grupie jest i liczy się
Polska. Wprawdzie państwa z układu NATO szkolą swoich instruktorów
lotniczych w Stanach Zjednoczonych, nie tylko ze względów na bazę
samolotową, ale i na specyficzny język lotniczy, potrzebny we
współdziałaniach bojowych, ale ten problem musi rozwiązać baza
szkolenia lotniczego w każdym kraju w Europie. Patrząc na aspiracje
WSOSP, samoloty szkolne są nam potrzebne, ale sprawa jest bardziej
skomplikowana. Każdy doświadczony lotnik wie, że samolot szkolny w
bazie szkoleniowej, takiej jak Dęblin, spełnia swoje zadania, jeśli
jest produkowany w Polsce. Wówczas wszystkie doświadczenia z
procesu szkolenia można wdrażać i modyfikować w zależności od
potrzeb i jednocześnie przygotowywać bazę produkcyjną własnego
samolotu bojowego. Oczywiście samoloty biorące udział w przetargu
nadają się do szkolenia trzeciego stopnia, ale żaden z oferentów
nie pozwoli ich modernizować we własnym zakresie, a tym bardziej
produkować w Polsce. Takie zapotrzebowanie musiałoby być w
wymaganiach przetargowych, a nie jest tajemnicą, że na taki
przetarg nas nie stać. Z drugiej strony na badania wdrożeniowe na
polski samolot typu LIFT MON nie chce dać nawet złotówki.
Może
nie warto?
-
Oczywiście. Są w Polsce inżynierowie "szalenie romantyczni"
(w Wojskowej Akademii Technicznej, na Politechnice Warszawskiej, w
Instytucie Technicznym Wojsk Lotniczych i innych zakładach
lotniczych komercyjnych) i taki samolot już zaprojektowali. Nazywa
się GROT-2. Zrobili nawet podstawowe analizy w ramach
"patriotycznych postaw" obywatelskich. Na zaawansowane
badania tego projektu w 2009 r. ITWL potrzebował 50 milionów
złotych. Nie dostał ani grosza. Niestety, od 12 lat żaden polski
dowódca Sił Powietrznych nie wymógł na ministrze obrony, aby
znalazły się jakieś pieniądze na polski samolot szkolny do
szkolenia zaawansowanego. Do dziś nie zapłacono też symbolicznej
sumy i nie zadbano, aby znaleźć się w gronie dziewięciu państw w
Europie, które w ramach European Defence Agency (EDA) chcą mieć
wspólny projekt samolotu szkolno-treningowego i wspólną politykę
tworzenia międzynarodowych ośrodków szkolenia pilotów. W tej
sytuacji marzenia o międzynarodowej bazie szkolenia zaawansowanego w
Dęblinie należałoby zacząć od zgłoszenia członkostwa w EDA.
Tymczasem co się dzieje w Polsce? Nagle MON chce kupować 16
samolotów szkolno-bojowych, i to z najwyższej półki, za kwotę
ponad 1,5 mld złotych! Przecież tylu takich samolotów nie ma żadna
baza szkoleniowa w UE. Jeżeli je kupimy, a nie będzie zgody UE na
powstanie międzynarodowej lotniczej bazy szkoleniowej w Polsce, to
16 LIFT-ów będzie zbędnym balastem lotniczym, najdroższym w
dziejach lotnictwa światowego, a Polska stanie się pośmiewiskiem w
europejskim świecie lotniczym. Gdyby przeznaczyć pieniądze z
przetargu na rozwój polskiego przemysłu lotniczego (Wojskowe
Zakłady Lotnicze i Instytut Techniczny Wojsk Lotniczych) i konkretne
programy rozwoju polskiego samolotu od szkolno-treningowego do
bojowego, problem LIFT-ów rozwiązałby się za 10 lat. Jeżeli
zakończymy przetarg na dotychczasowych, ogłoszonych warunkach,
będziemy się borykać z finansowymi i prawnymi problemami wdrażania
zakupionych LIFT-ów pełną dekadę, a nasz polski samolot
pozostanie tylko w sferze marzeń. Jednocześnie nasze jastrzębie
będą stanowić apogeum naszych obronnych możliwości lotniczych.
Następny samolot to F-35, a taki typ maszyny kosztuje ponad 100
milionów dolarów za sztukę. Według rozważań ekspertów
wojskowych Polsce potrzeba 120-180 samolotów bojowych. Kiedy realnie
możemy pozwolić sobie na zakup uzupełniający dla lotnictwa
bojowego?
Niestety, to nie byłby pierwszy błąd w polityce
resortu obrony. Już za ostatnie zakupy samolotów bezpilotowych do
zadań w Afganistanie oraz za ich wykorzystanie można zgłaszać
wotum nieufności dla ministra obrony. Należy też przypomnieć, że
wcześniej brak wyobraźni obozu rządzącego wywołał poważny
kryzys obronny RP w dobie kłopotów gospodarczych i finansowych na
świecie. Podjęcie decyzji o profesjonalnej armii z dnia na dzień,
bez poważnych analiz, to skok do basenu na główkę bez sprawdzenia
poziomu wody. Polska ma specyficzne położenie geograficzne i
nietuzinkową sytuację polityczno-historyczną w Europie. Wielkość
i jakość armii Rzeczypospolitej powinna być ustalona na podstawie
analiz empirycznych wynikających z bliższego i dalszego otoczenia,
wizji przyszłości państwa i warunków brzegowych sojuszów
militarnych. Przed podjęciem takiej decyzji powinny być znane
doktryna obronna państwa i ustawy dotyczące wojska (przebieg
służby, powoływanie rezerw, szkolenie rezerw itp.). Sądziłem, że
w Sejmie podczas uchwalania ustawy o zawodowej służbie wojskowej
odbędzie się poważna debata na temat kształtu armii RP i
wielkości budżetu dla wojska. Moje oczekiwania wynikały z ogólnej
dyskusji w Polsce na te tematy, jak również z rozpoczętej dyskusji
w mediach. Znamienne, że znów to człowiek PiS (pan marszałek
Ludwik Dorn) pierwszy rozpoczął alarm w prasie o zapaści Sił
Zbrojnych Rzeczypospolitej. Myślałem, że chociaż jeden czynny
generał wystąpi po tym artykule i w rejtanowskim odruchu obnaży
bezbronną pierś Ojczyzny.
Nie
przypominam sobie tego typu reakcji ze strony wojskowych...
-
Dokładnie. I to właśnie jest wynik walki polityków wszystkich
opcji, aby wojsko było "posłusznym niemową". Na tym
polega w Polsce nadzór cywilny nad wojskiem. Jeszcze w latach 90.
nie do pomyślenia było, by żaden generał nie zabrał publicznie
głosu o stanie i kondycji armii przy takiej dysproporcji (na naszą
niekorzyść) siły wojsk i armii sąsiadów. Jednocześnie nie widać
w programach rozwoju armii myśli przewodniej. Zbieramy "złom"
od przyjaciół (od Niemiec, Czech), wydajemy na jego reanimację i
sprzęt logistyczny do tej techniki miliony, a brak nam środków na
eksploatację najnowszej techniki w świecie, którą posiadamy
(F-16). Jak to wytłumaczyć? Przecież wiemy, że w przyszłości
będzie nas obowiązywać nowoczesna, zachodnia technika. Czas działa
na naszą niekorzyść, choćby dlatego, że technika nieużywana też
się starzeje.
Jakie
kroki, oprócz projektu polskiego samolotu szkoleniowego, należałoby
podjąć, aby poprawić sytuację w Siłach Powietrznych?
-
Minister obrony narodowej, szukając oszczędności w armii, mógł
zaproponować wstrzymanie eksploatacji i zakonserwowanie starej,
sowieckiej techniki na potrzeby "rezerwy obronnej". Taka
powinna powstać na wzór USA, gdzie jest Gwardia Narodowa. Jeżeli
stać nas na symboliczną armię czynną, to zanim zbudujemy
potrzebną, adekwatną do potrzeb profesjonalną armię, uruchommy
rezerwy. Żołnierzy do techniki "wschodniej" mamy nawet w
nadmiarze. Takie celowe oszczędności w wojsku mógłbym akceptować.
Widziałbym w tym jakąś myśl przewodnią. Następna oszczędność
w MON powinna polegać na lepszym wykorzystaniu środków z NATO na
budowę infrastruktury wojskowej w Polsce. Uważam, że nasza
biurokracja i brak decyzji w infrastrukturze MON już spowodowały
miliardowe opóźnienia na tym polu. Tymczasem obronność państwa
to podstawa naszego istnienia. Dlatego prezydent i premier polskiego
rządu nie tylko powinni, ale muszą umieć zapewnić ją dla Polski
w tych przyjaznych, ale trudnych czasach.
Dziękuję
za rozmowę.