Atakowani za pytania o Smoleńsk
Nasz Dziennik, 2011-02-24
Z
wolenników
teorii o zamachu w Smoleńsku należałoby zagazować - apele w tej
konwencji to nierzadkie zjawisko na portalu Agory, wydawcy "Gazety
Wyborczej". Tego typu wpisy obrazują, do jakiego stopnia
rozpowszechnia się w internecie - wydawałoby się - bezkarne
obrażanie, szydzenie czy w skrajnych przypadkach nawet nawoływanie
do pozbawienia życia osób podważających bezrefleksyjną tezę o
winie pilotów albo po prostu tych, którzy głośno zadają trudne
pytania dotyczące katastrofy smoleńskiej. Wydawałoby się,
ponieważ regulacje prawne - jak podkreślają eksperci z zakresu
prawa prasowego - pozwalają na określenie tożsamości autora słów,
które godzą w dobre imię osoby bądź instytucji. Agresja werbalna
uderza również - a może przede wszystkim - w pamięć o
zmarłych.
Nienawiść
wobec osób podważających winę pilotów oraz zaniepokojonych
sposobem prowadzenia śledztwa rozszerza się wraz z powiększaniem
się grona tychże osób. Internet właściwie od początku
informowania społeczeństwa o katastrofie smoleńskiej był
przestrzenią, w której anonimowi forumowicze mogli folgować
swojemu niepohamowanemu chamstwu i najgorszym emocjom. Gdyby chodziło
tylko o krytykę zmarłych, to nie byłoby żadnego problemu - w
końcu były osoby publiczne, które podejmowały konkretne decyzje.
Szydzenie jednak z ofiar tragedii, w tym przede wszystkim z
prezydenta Lecha Kaczyńskiego, członków załogi oraz rodzin ofiar,
każe zastanowić się, w jaki sposób walczyć z rozpowszechnianiem
takich treści oraz jak wzbudzić poczucie odpowiedzialności za
słowa publikowane w internecie, które zawsze zostawiają po sobie
ślad. "Zdziczenie" debaty publicznej, o którym alarmowali
ostatnio pracownicy naukowi Uniwersytetu Warszawskiego, wsparci
głosem grona poznańskich naukowców, największe żniwo zbiera
właśnie w internecie. - Niewątpliwie szydzenie ze zmarłych, ich
bliskich oraz wszystkich, którzy nie wierzą w winę pilotów i
naciski ze strony prezydenta, jest obrazem zdziczenia obyczajów.
Stanowi to bardzo niebezpieczne zjawisko i świadczy o niskim
poziomie wrażliwości i wyczucia tego, czego nie wypada - zaznacza
poseł Jarosław Zieliński (PiS), wiceprzewodniczący zespołu
parlamentarnego ds. zbadania przyczyn katastrofy smoleńskiej. -
Zezwalanie na to, aby na stronach portali poszczególnych gazet czy
stacji telewizyjnych znajdowały się wpisy anonimowych internautów,
którzy szydzą z ofiar, w tym zwłaszcza z członków załogi, jak
również ich rodzin, świadczy o tym, że jest to działanie
świadome, a moderatorom, właścicielom portali zależy na tym, aby
takie wpisy widniały na ich stronach - podkreśla poseł Artur
Górski. Jaki jest tego cel? - Moim zdaniem, jest to część
antypolskiej kampanii, która ma na celu podważanie tego, co jest
polską racją stanu, ponieważ takim działaniem próbuje się
zdeprecjonować wartości najważniejsze dla naszej tożsamości i
wykluczyć sens walki o prawdę i godność osób - zauważa poseł
PiS.
"Nekrofilia",
"pijak generał", "nie umieli latać, to spadli"
Skalę
zjawiska najlepiej widać na portalach słynących z "poprawności"
(tvn24.pl, onet.pl, gazeta.pl), i - co najważniejsze - można
odnieść wrażenie, że nawet najbardziej krzywdzące i wulgarne
wpisy nie są przez nikogo usuwane - panuje swoista "samowolka".
Najczęściej uderza się w znane z medialnej propagandy tony - wina
i niedoszkolenie pilotów, naciski ze strony prezydenta Lecha
Kaczyńskiego, rzekome "pijaństwo" gen. Andrzeja Błasika.
Jednak poziom schodzi jeszcze niżej i sięga bezwzględnego dna -
sugestie choroby psychicznej Jarosława Kaczyńskiego, wypominanie
odszkodowań rodzinom, bulwersujące obrażanie, nazywanie walki o
dobre imię ofiar "nekrofilią", nawoływanie do nienawiści
czy wręcz pozbawienia życia. Egzemplifikacją tego ostatniego jest
sprawa, którą w poniedziałek nagłośnił jeden z serwisów
informacyjnych: pracownik Urzędu Skarbowego w Zielonej Górze
napisał na forum "Gazety Wyborczej", że "zwolenników
teorii o zamachu w Smoleńsku należałoby zagazować". Jego
tożsamość można było bardzo szybko określić, ponieważ
skorzystał on z konta mającego rządowe rozszerzenie. Namierzenie
autorów najbardziej obraźliwych wpisów, które można by uznać za
złamanie prawa poprzez uderzenie w dobre imię konkretnej osoby czy
instytucji, nie jest tak trudne, jak się to może wydawać.
W
pierwszej kolejności musiałoby zostać zgłoszone naruszenie prawa.
- Jeśli konkretny wpis zostałby zgłoszony do prokuratury jako
potencjalne złamanie prawa, to są określone metody i techniki,
którymi posługuje się policja, aby określić tożsamość takiego
anonimowego internauty - wskazuje Górski. I dodaje, że policja
powinna podejmować czynności operacyjno-rozpoznawcze przez stały
monitoring internetu pod kątem łamania prawa. Każdy komputer ma
swoje IP, czyli swoją "tożsamość", i w razie, gdyby
zaistniała taka konieczność, zostałoby to w odpowiedni sposób
wykorzystane. - Każdy wpis pozostawia po sobie ślad. W mojej
ocenie, wyjściem byłby monitoring wpisów i komentarzy przez
administratorów portali. Na każdym szanującym się portalu powinna
być taka funkcja - podkreśla poseł Górski. Taki mechanizm
istnieje, ale w drugą stronę. Są takie portale, które
błyskawicznie usuwają wpisy krytyczne wobec rządu lub ich w ogóle
nie umieszczają, nawet jeśli są zwyczajnym wyrażeniem opinii. -
Taki mechanizm stosuje portal tvn24.pl - zauważa Górski.
Łamiący
prawo nie mogą być bezkarni
-
Wydaje się, że dość złożony proces mający na celu pociągnięcie
do odpowiedzialności karnej użytkowników internetu, którzy
złamali prawo, naruszając dobra osobiste jakiejś osoby, powoduje
poczucie bezkarności - sugeruje z kolei poseł Jarosław Zieliński
(PiS). Jego zdaniem, nie można pozwolić na to, aby w społeczeństwie
zanikła odpowiedzialność za słowa. - Uważam, że poza edukacją
obywatelską, zmianą języka debaty publicznej i promocją kultury
słowa należałoby również zmienić obowiązujące zapisy prawne,
aby poczucie odpowiedzialności za słowa było większe. Nie chodzi
bynajmniej o cenzurę, ale o egzekwowanie elementarnych zasad etosu
obywatelskiego - konkluduje poseł Zieliński.
Obecne regulacje
pozwalają jednak na to, aby pociągać do odpowiedzialności osoby,
które łamią prawo w internecie. - Sprawa, o której mówimy, nie
dotyczy komentarzy pojawiających się pod materiałami prasowymi,
ale swobodnych wypowiedzi użytkowników internetu, nieposiadających
statusu dziennikarza na forach internetowych. W takich sytuacjach
prawo prasowe nie znajduje zastosowania - tłumaczy dr Joanna
Taczkowska, specjalista z zakresu prawa prasowego. Jak mówi, wówczas
możemy sięgnąć do regulacji zawartych w ustawie o świadczeniu
usług drogą elektroniczną. Wielu użytkowników internetu zapewne
nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, że wobec postanowień tej
ustawy nie są wcale bezkarni. Zgodnie bowiem z normami w niej
zawartymi osobą, która odpowiada za treść komentarza, jest jego
autor, a nie moderator forum czy administrator strony. To właśnie
na osobie ukrywającej się za konkretnym pseudonimem, która często
uważa się za anonimową, spoczywa odpowiedzialność prawna za
wypowiedziane słowa. Taczkowska zaznacza, że w przypadku naruszania
dobrego imienia, czci i godności ofiar katastrofy smoleńskiej
rodziny tragicznie zmarłych mogą występować o ochronę kultu
pamięci po osobie zmarłej absolutnie należnego wszystkim bliskim.
- Usługodawca internetowy, jakim jest administrator portalu czy
forum, ma obowiązek udostępnić dane, które identyfikują
tożsamość autora obraźliwych treści, czyli np. IP komputera.
Korzystanie z forów internetowych wymaga uprzedniej rejestracji
użytkowników, a zatem także podania wymaganych przez
administratora danych. Umożliwiają one identyfikację osoby
zamieszczającej komentarze na forum internetowym. To nie jest
sytuacja nowa, pewne szlaki zostały już przetarte - tłumaczy
Taczkowska. Nie jest więc tak, że forumowicze są bezkarni. Jeżeli
właściciel portalu odmawia udzielenia informacji na temat
konkretnego użytkownika, wówczas występuje się do głównego
inspektora ochrony danych osobowych i ta instytucja wydaje decyzję
administracyjną nakazującą moderatorowi przekazanie danych. -
Wiąże się to z problemami, nie jest to krótki proces - zaznacza
nasza rozmówczyni. Sprawa obrażania dotyczy jednak również samych
bliskich ofiar. - Taka sytuacja jest dużo prostsza, ponieważ osoby
bezpośrednio obrażane mogą indywidualnie występować w obronie
swoich dóbr osobistych - podkreśla dr Joanna Taczkowska.
Ktoś
korzysta
Znamiennym
mechanizmem jest konsekwentne kolportowanie tezy o tym, że to
"zwolennicy teorii spiskowych", czyli po prostu osoby,
które nie przyjmują bezrefleksyjnie tez o winie załogi Tu-154M
oraz ludzie broniący - również w internecie - pamięci o zmarłych,
sieją nienawiść. Bo przecież w imię pluralizmu "słuszna
jest tylko jedna racja". Paradoksalne, ale niezwykle skuteczne.
Mamy do czynienia z utrwalaniem dwóch schematów, nieprawdziwych i
bardzo szkodliwych dla dyskursu publicznego. Wszystko, co
reprezentuje i niesie za sobą światopogląd liberalny, i to, czego
ten światopogląd broni, i to niezależnie od używanego języka, to
w lewicowo-liberalnych mediach nie jest sianiem nienawiści, ale
walką o obronę praw człowieka, wolność słowa itd. Natomiast
obrona wartości tradycyjnych i patriotycznych, szczególnie gdy
wiążą się z tym pewne emocje, jest prawie zawsze łączona z
agresją i sianiem nienawiści. Taki schemat jest bardzo
niebezpieczny, ponieważ relatywizuje odbiór rzeczywistości,
wprowadza zamęt pojęciowy i utrwala relatywizm zachowań.
Niezwykle
istotnym problemem jest poziom języka internautów, którzy w coraz
mniej wybredny sposób szkalują pamięć ofiar, ich bliskich oraz
"furiatów" pragnących poznać prawdę. Mało powiedzieć,
że jest to poziom "rynsztoku". Wraz z kumulacją zjawiska
internetowej nienawiści mamy więc do czynienia z ogromnym
natężeniem wulgaryzmów i propagowania ich w pewnym sensie przez
administratorów, którzy nie reagują najczęściej w obliczu takich
sytuacji, ponieważ "poglądy użytkowników nie są tożsame z
poglądami administratorów". Tu rodzi się pytanie o
odpowiedzialność za słowa. - Moim zdaniem, wszelkie wypowiedzi
dostępne szerokiej opinii publicznej, czyli również w internecie,
które są wprost przejawami nienawiści, powinny być ścigane z
mocy prawa. Ponadto świadczą one o tym, że internet i swoboda
korzystania z niego przez anonimowe osoby umniejsza ich
odpowiedzialność za słowo - zaznacza poseł Górski. Jego zdaniem
jednak, odpowiedzialność za słowa umieszczane na poszczególnych
portalach spoczywa na administratorach, czyli tych, którzy akceptują
takie treści na swoich stronach. - Powinna być prowadzona swoista
wewnętrzna autocenzura, która nie może być utożsamiana, jakby
chcieli tego niektórzy, z ograniczaniem wolności słowa,
bynajmniej. Chodzi raczej o ograniczanie chamstwa i obrażania uczuć
innych osób, w tym kontekście ofiar katastrofy smoleńskiej i ich
bliskich - zaznacza nasz rozmówca. Według regulacji prawnych, to
administratorzy portali internetowych są zobowiązani do tego, aby w
sytuacji, gdy zostanie naruszone dobro jakiejś osoby, takie
naruszenie zgłosili. Nasuwa się wobec tego wniosek, że w interesie
moderatorów powinno być zgłaszanie takich naruszeń. Paradoksalnie
jednak głównym interesem portali internetowych jest przybywanie
ilości kliknięć, przez co nabijają sobie "czytelników"
i zwiększa się liczba logujących. Wydaje się, że im więcej
skandalicznych wypowiedzi, komentarzy szkalujących pamięć o
tragicznie zmarłych, a także niewybrednych, pełnych nienawiści i
nawoływania do agresji słów, tym więcej "fanów" ma
taka strona i tym więcej wokół niej szumu. W związku z tym
zjawisko eskaluje, i choć pewnie liczba agresywnych forumowiczów
nie rośnie, to coraz hałaśliwsze jest ich zacietrzewienie i
nienawiść. - Trudno mi oceniać, jakie są źródła takich
zachowań. Mówimy tutaj konkretnie o wypowiedziach uderzających w
osoby zmarłe, które już same nie mogą się bronić. Tego typu
zachowania na taką skalę nie zdarzały się przed tragedią
smoleńską, choć agresywny język akurat nowością nie jest -
uważa Jarosław Zieliński. W jego opinii, dodatkowo bolesne jest
to, że te ataki dotykają ludzi, którzy zginęli w służbie naszej
Ojczyźnie.
Alternatywa: albo cenzura, albo wolność słowa, w
imię której nie istnieje coś takiego jak odpowiedzialność
moralna, jest z gruntu fałszywa. W debacie publicznej obserwujemy
mechanizm stygmatyzowania wszystkich, którzy myślą inaczej, niż
wymaga tego poprawność polityczna, a w konsekwencji mamy do
czynienia z ograniczaniem swobody wypowiedzi. Z drugiej strony
największą swobodę artykułowania swoich sądów mają osoby,
które obrażają zmarłych i godzą w ich dobre imię. Cenzura
(słusznie) kojarzy się z ustrojem totalitarnym, do którego nikt o
zdrowych zmysłach nie powinien tęsknić. Brak odpowiedzialności za
słowa staje się jednak coraz częstszą praktyką w demokracji.
Jeśli posłowie, politycy mogą głośno obrażać zmarłych,
szydzić z ich bliskich i nie brać pod uwagę elementarnych zasad
kultury, to dlaczego społeczeństwo, które powierzyło im władzę,
ma nie sięgać do takich "wzorów"? W końcu nadal panuje
przeświadczenie, że "i tak nic mi nie zrobią"...
Paulina Jarosińska