Tusk w roli człowieka honoru
Nasz Dziennik, 2011-01-23
1
9
stycznia 2011 r. z pewnością zapisze się w dziejach Polski
współczesnej jako godny najwyższej uwagi. W tym dniu miłościwie
nam premierujący Donald Tusk podjął ryzykowną i niestety nieudaną
próbę wcielenia się w rolę wielkiego polityka i człowieka
honoru.
To,
czego świadkami byliśmy podczas transmisji obrad Sejmu, przeszło
najśmielsze oczekiwania. W 10. miesiącu od katastrofy smoleńskiej
pan Tusk - na wyraźne żądanie posłów - po raz drugi stanął
przed Wysoką Izbą, proszony o przedstawienie stanu śledztwa w
sprawie największej katastrofy współczesnej Polski. I zamiast
zrobić to, o co był proszony, szeroko zakrył skrzydłami takie
tematy, jak decyzja o przyjęciu konwencji chicagowskiej, a właściwie
jej załącznika 13, do badania katastrofy, odpowiedzialność
personalna za jej podjęcie, 9-miesięczne zwodzenie i oszukiwanie
Polaków - i od razu przeszedł na plan znacznie ogólniejszy. Jak na
prawdziwego męża stanu przystało. Nie był w tym zupełnie
oryginalny - wzory zaczerpnął od tak wielkich postaci PRL, jak
Władysław Gomułka i Edward Gierek. Po pierwsze więc, premier, jak
niegdyś tamci niezapomniani towarzysze, wskazał "wewnętrznego
wroga", który bruździ w należytym dochodzeniu do prawdy (tym
wrogiem, jak zawsze, okazało się PiS, funkcjonujące w retoryce PO
jako "wróg ludu", kułak" czy inna podłota). I co
gorsza, ten wróg nie tylko przeszkadza w wykryciu prawdy, ale i
zagraża Polsce zimną wojną z Rosją. Bo obok prawdy, czy raczej
przed nią, największą troską Donalda Tuska jest nasza przyjaźń
z Rosją. I, jak to ujął kiedyś prezydencki doradca Tomasz Nałęcz,
nie ma takiej ceny, której nie warto by zapłacić za dobre stosunki
z Rosją. No i pan Tusk płaci, nie licząc się z niczym, przede
wszystkim z rozumem i sumieniem Polaków.
Przed
kim ten strach?
Spektakl,
którym nas uraczył 19 stycznia, dowiódł tylko, że podszkolony
przez speca od wizerunku - potrafi imitować kogoś, kim nie jest i
nigdy nie będzie. Spektakl nie był w stanie przesłonić potwornego
strachu, wywołanego tzw. raportem Anodiny, a którego nie można
było dłużej ukrywać, zjeżdżając na nartach z dala od polskich
oczu. Ten strach trzeba było czymś zakrzyczeć, kogoś, coś rzucić
na pożarcie. Ale komu rzucać na pożarcie PiS? Polakom, którzy
poprzedniego dnia zobaczyli w rekonstrukcji, zaprezentowanej przez
komisję Millera, jak wieża w Smoleńsku naprowadzała polskich
pilotów na śmierć? Nie, ten wściekły, bezprzykładny atak na
opozycję skierowany był do Moskwy i - naturalnie "usłużnych"
- polsatów, tvn-ów etc. Jak kamerton - podawał ton. I dziś ta
melodia rozbrzmiewa już w pełni - dowiedzieliśmy się oto od
niezawodnego Tomasza Nałęcza, że to paskudne PiS pozwoliło
rozgrywać Rosji wewnętrzne sprawy Polski, ponieważ to PiS
doprowadziło do tego, iż raport MAK... został ogłoszony podczas
urlopu premiera! Zdawałoby się, że są granice, w jakich z dobrym
skutkiem - pożądanej reakcji u odbiorcy - można cynicznie łgać,
zaprzeczać faktom, czarne nazywać białym, tchórza - dzielnym
człowiekiem, marionetkę - mężem stanu. Otóż dla PO i jej
najwspanialszej emanacji, Donalda Tuska, takie granice nie istnieją.
Stwarzając rzeczywistość wirtualną na nasz - społeczeństwa -
użytek, sami zaczynają wierzyć w jej magiczną moc.
Pan Tusk,
który doskonale wiedział, kiedy będzie ogłoszony raport
botoksowej generalicy, na dwa dni przed jego ogłoszeniem wyjechał
na urlop. Prezydent Komorowski akurat w tym samym czasie miał
nieszczęście się rozchorować. W tych okolicznościach Polska
sama, bez przywódców, musiała wypić to piwo, które pan Tusk
nawarzył, wdowa po generale Andrzeju Błasiku - usłyszeć
obrzydliwą obelgę, insynuację zupełnie bez pokrycia, jakoby jej
śp. mąż miał przed śmiercią 0,6 promila alkoholu we krwi! Ten
sam generał Andrzej Błasik, któremu kilka miesięcy wcześniej
NATO-wskie władze ufundowały honorową tablicę w jednej z baz w
Niemczech. Prasa zachodnia, zwłaszcza niemiecka, prześcigała się
w tytułach: "Pijany generał wywiera presję na pilotów",
itp. Po stronie polskiej władzy panowało milczenie, nie miał kto
bronić honoru polskiego generała, odeprzeć zniewagi wyrządzonej
Polsce i Polakom.
W
potrzasku kłamstw
Po
powrocie do kraju, 13 stycznia, Donald Tusk zdobył się na osobliwy
komentarz pseudodokumentu Tatiany Anodiny: "Podkreślaliśmy
także w uwagach do rosyjskiego raportu, że n i e k w e s t i o n u
j e m y żadnych istotnych ustaleń raportu MAK. Podnosimy tylko
kwestie pewnych braków, uchybień". A zatem premier "nie
kwestionował" skandalicznie propagandowego, służącego
wyłącznie pohańbieniu Polski, jej pilotów, dowódców, wreszcie
"głównego pasażera" tupolewa - tekstu Anodiny. A ten
pseudodokument można było z powodzeniem napisać już 11 kwietnia
2010 r. - przecież to już wtedy polskojęzyczne i rosyjskie media
przypisywały winę pilotom, obciążały odpowiedzialnością śp.
prezydenta. Do pełnego obrazu brakowało tylko pohańbienia
pijaństwem świetnego polskiego lotnika i dowódcy, a także
pośmiertnego zbezczeszczenia jego ciała. A Donald Tusk - doskonale
wiedział, co będzie w raporcie Anodiny, skoro w grudniu z
pozorowanym świętym oburzeniem deklamował, że ten raport jest
"absolutnie nie do przyjęcia". Cóż się więc stało
między grudniem 2010 r. a 13 stycznia 2011 r., że nasz wspaniały
mąż stanu tak radykalnie zmienił zdanie? Gwałtownie wzrosło mu
stężenie przyjaźni do Rosji we krwi czy najadł się strachu?
Poziom agresji w sejmowym wystąpieniu każe domniemywać
(domniemania psychologiczne ma generał Anodina, mogę mieć i ja),
że Donald Tusk poczuł się jak zwierzę w potrzasku własnych
kłamstw. Już tak bezczelnie, w zaparte nie można było oszukiwać
społeczeństwa, jak przez całe 9 miesięcy, mamiąc je doskonałymi,
wbrew dowodom przeciwnym! - efektami rosyjskiego śledztwa. Zwłaszcza
po rewelacjach wyjawionych przez komisję Millera o roli kontrolerów
smoleńskich w katastrofie. Co robić, jak się ratować przed
kompromitacją w oczach opinii? A z drugiej strony - co, jeśli Rosja
się obrazi? I tu strach, i tam strach - ten przed Rosją okazał się
silniejszy i nadał ton agresji sejmowego wystąpienia przeciwko
zawsze temu samemu "wrogowi ludu", PiS.
Mówiąc
brutalnie - takiego strachu nie jest w stanie zrozumieć nawet
przeciętnie odważny człowiek. Od p o c z ą t k u, od powierzenia
w rosyjskie ręce śledztwa - motywacja Tuska jest ta sama: nie
możemy drażnić Rosji. Przecież prezydent Dmitrij Miedwiediew sam
zaproponował w kwietniu 2010 r. - w s p ó l n e prowadzenie sprawy
smoleńskiej przez obie strony. Dlaczego Tusk tego nie podjął -
niepodobna zrozumieć. Czy bał się, że nie sprosta ciśnieniu
współpracy z chytrzejszym partnerem, nie podoła roli? Wolał się
zrzec, bo przestraszył się roli, do jakiej nie dorósł,
przestraszył się własnego strachu? Wygląda na to, że tak.
Napisał kiedyś Konstanty Ildefons Gałczyński:
Gdy wieje
wiatr historii,
Ludziom jak pięknym ptakom
Rosną
skrzydła, natomiast
Trzęsą się portki pętakom.
W
historycznej mowie sejmowej 5 maja 1939 r. Józef Beck wypowiedział
pamiętne słowa:
Jest tylko jedna rzecz w życiu ludzi,
narodów i państw, która jest bezcenna. Tą rzeczą jest honor.
Na
pewno nie jest to motywacja działań Donalda Tuska, jego motywacją
jest strach przed Rosją i żądza władzy za k a ż d ą cenę.
Mariaż fatalny. Szkoleni na KGB-owskich normach politycy rosyjscy
dobrze o tym wiedzą. I zagrali tym po mistrzowsku, po sowiecku.
Niestety, uderzyli nie tylko w Donalda Tuska, upokorzyli, wdeptali w
błoto - Polskę.
Dr
Elżbieta Morawiec
Autorka jest krytykiem teatralnym i literackim, publicystką, członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.