Ewakuacja ciał pięć godzin po
Nasz Dziennik, 2011-02-16
C
zy
w mającym międzynarodowy status oficjalnym raporcie z katastrofy
państwowego samolotu z prezydentem na pokładzie można przy opisie
akcji ewakuacyjnej zadysponować wyjazd pojazdu ratowniczego, którego
potwierdzenia dotarcia na miejsce nie ma w żadnym formalnym
dokumencie? Dla ekspertów rosyjskiego Międzypaństwowego Komitetu
Lotniczego, którzy są w stanie przeprowadzić nawet pośmiertne
analizy psychologiczne pilotów, nie ma wszak rzeczy niemożliwych.
Opisali więc wyjazd do akcji ratowniczej samochodu Kamaz 42108 z
pięcioosobową obsadą, ale już nie wykazali, jakoby kiedykolwiek
dotarł on na miejsce upadku polskiej maszyny. Pojazd wyjechał i
wszelki ślad po nim, przynajmniej na kartach raportu, zaginął.
Kierownik kontroli lotów Paweł Plusnin w protokole rozmów
sporządzonym 16 kwietnia ub. r stwierdził, że na teren katastrofy
skierowano cztery samochody straży pożarnej z załogami. A z
materiału MAK wynika, że zadysponowano tylko jeden pojazd. Właśnie
ten kamaz, który i tak nie dojechał.
Ale
to nie jedyne absurdy podważające wiarygodność raportu MAK.
Stopień niechlujstwa dokumentu w tym względzie jest niewyobrażalny.
Brak planów działania i dokumentacji zdjęciowej, która
pozwoliłaby ocenić poziom zabezpieczenia lotniska Siewiernyj w
zakresie ochrony przeciwpożarowej i medycznej oraz przygotowania
służb do prowadzenia akcji ratowniczej - to zastrzeżenia, jakie
polscy eksperci zawarli w "Uwagach" do projektu raportu
końcowego Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego.
Pierwszy
przykład z brzegu: pojazd GAZ 4795 Regionalnej Bazy
Poszukiwawczo-Ratowniczej lotniska Smoleńsk Południowy dojechał do
miejsca wypadku po przejechaniu przez miasto po... 44 minutach.
Szkopuł w tym, że wedle zapisów raportu pojazdy te były
alarmowane i dysponowane jako pierwsze. Faktycznie jako pierwsza na
teren katastrofy dotarła jednostka straży pożarnej PCz-3. Ale
dopiero 14 minut po wypadku, mimo że doszło do niego w odległości
zaledwie 400 metrów od progu pasa!
Opis akcji ratowniczej w
raporcie MAK zajmuje kilka stron (od s. 101 do 105). W podrozdziale
"Działania zespołów ratunkowych i przeciwpożarowych"
zawarto informację, iż zabezpieczenie działań ratunkowych na
miejscu zdarzenia lotniczego wykonywane było przez siły
Ministerstwa Federacji Rosyjskiej do spraw Sytuacji Nadzwyczajnych,
Obrony Cywilnej, Likwidacji Skutków Klęsk Żywiołowych (MCzS),
Regionalną Bazę Poszukiwawczo-Ratowniczą (RPSB). Prace na miejscu
zdarzenia lotniczego prowadzone były od 10 do 16 kwietnia 2010 roku,
zaangażowano do nich ponad tysiąc osób, w tym przewodników z
psami i 221 jednostek technicznych.
Ogólny wniosek MAK
przedstawia się następująco: "Działania wszystkich służb
awaryjnych były prawidłowe i terminowe, co pozwoliło zapobiec
rozwojowi pożaru i zapewnić ochronę rejestratorów pokładowych,
fragmentów statku powietrznego i szczątków znajdujących się na
pokładzie ludzi". Jednocześnie sami Rosjanie przyznają, że
dopiero minutę po utracie łączności z Tu-154M informacja o tym
fakcie została przekazana z wieży kontroli lotów dyżurnemu
Regionalnej Bazy Poszukiwawczo-Ratowniczej. Ten dwie minuty po
katastrofie wydał rozkaz wyjazdu zmiany dyżurnej. Według MAK,
pierwsze pojazdy wyjechały dopiero kolejno w 5 i 7 minut po
zdarzeniu. Alarm dla większej liczby jednostek z obwodu smoleńskiego
został ogłoszony w 10 minut po katastrofie. Strona polska podnosi,
że inne jednostki z obwodu smoleńskiego, alarmowane jako pierwsze,
nie spieszyły się do działania i na miejsce dotarły 44 minuty po
zderzeniu tupolewa z ziemią. Jak czytamy w raporcie MAK, o godzinie
14.58 (czasu moskiewskiego) zostały przygotowane miejsca do
rozmieszczenia ciał ofiar: miejska kostnica zabezpieczyła na ten
cel 100 miejsc, szpital kliniczny w Smoleńsku - kolejne 5 miejsc. O
godzinie 13.00 na lotnisko Smoleńsk Północny przybył naczelnik
ekspertyz medycyny sądowej, a wraz z nim 7 pracowników, 16
patologów oraz kierownik okręgowego instytutu anatomii
patologicznej. Jak informują sami Rosjanie, dopiero 5 godzin po
katastrofie (godz. 15.12) przystąpiono do ewakuacji ciał ofiar.
Dwadzieścia pięć ciał ofiar odnaleziono po ponad godzinie, tj. o
16.20. Jak relacjonuje w rozmowie z "Naszym Dziennikiem"
Marcin Wierzchowski, pracownik Kancelarii Prezydenta RP Lecha
Kaczyńskiego, który jako jeden z pierwszych przybył na miejsce
tragedii, wynoszenie ciał ofiar odbywało się około 3-4 godzin po
wypadku.
Akcja
była, tylko dokumentów brak
Jak
zaznaczają w "Uwagach" polscy eksperci, strona polska nie
otrzymała żadnej dokumentacji, która potwierdzałaby tezy MAK o
przeprowadzonej akcji ratowniczej. "W Raporcie brak jest
jakichkolwiek informacji, na jakiej podstawie sporządzono opis
czynności ratowniczych na miejscu wypadku" (s. 56). Nie
wiadomo, za pomocą jakich środków została przeprowadzona naziemna
akcja ratownicza. Niedopuszczalne jest też, stwierdzają eksperci,
by obsada służby kontroli lotów (SKL), "mając świadomość,
że samolot Tu-154M upadł, nie ogłosiła natychmiast alarmu dla
całości jednostek ratowniczych znajdujących się na lotnisku
Smoleńsk 'Północny' oraz nie przekazała informacji o wypadku do
jednostek ratowniczych okręgu smoleńskiego" (s. 58). Nie
wiadomo też, czy Rosjanie w ogóle mieli opracowany schemat
działania jednostek ratowniczych i czy pracownik SKL miał z nimi
łączność. W dokumencie MAK brak też informacji, ile z
zadysponowanych pojazdów faktycznie dotarło do rozbitego samolotu
oraz jakiego rodzaju środków gaśniczych użyto do gaszenia pożarów
paliw lotniczych. Jak oceniają polscy eksperci, w raporcie MAK nie
ma nawet wzmianki, czy jednostki ratownicze przeznaczone do
zabezpieczenia operacji lotniczych posiadały odpowiedni rodzaj i
wystarczającą ilość środków gaśniczych do zapewnienia
minimalnych wydatków podawania tych środków do gaszenia pożaru
statku powietrznego wielkości Tu-154 (por. s. 59).
Raport nie
uwzględnił ponadto, czy przed przylotem delegacji zostały
określone siły i środki do zabezpieczenia lotu o statusie HEAD,
nie wiadomo też, jak były wyposażone zadysponowane jednostki, czy
obsługa przeszła stosowne szkolenia oraz czy pojazdy działały
właściwie, a drogi pożarowe zapewniały sprawne prowadzenie akcji.
Strona polska uznała też, że działanie służb medycznych było
niewystarczające, a "podane w raporcie zabezpieczenie medyczne
lotniska Smoleńsk 'Północny' nie gwarantowało udzielenia pomocy
poszkodowanym na okoliczność wypadku samolotu Tu-154M z 96 osobami
na pokładzie, przyjmując, że należało się liczyć z
poszkodowanymi z bardzo ciężkimi obrażeniami wymagającymi
natychmiastowej pomocy i transportu do szpitala, z obrażeniami
średnio ciężkimi, ale wymagającymi specjalistycznego transportu
oraz z lżejszymi obrażeniami wymagającymi opieki medycznej na
miejscu zdarzenia lotniczego".
Jak wynika z rosyjskiego
raportu, na lotnisku Siewiernyj był obecny tylko lekarz dyżurny, a
pierwszy zespół medyczny dotarł na miejsce wypadku dopiero 17
minut po zdarzeniu, kolejnych 7 przyjechało 12 minut później. Brak
też stenogramów rozmów prowadzonych przez służby ratownicze,
planów działania czy dokumentacji zdjęciowej, która pozwoliłaby
ocenić poziom zabezpieczenia lotniska w zakresie ochrony
przeciwpożarowej i medycznej oraz przygotowania służb do
prowadzenia akcji ratowniczej. Strona rosyjska nie przekazała też
informacji o czynnościach dochodzeniowych prowadzonych na miejscu
katastrofy i stosownej dokumentacji miejsca zdarzenia przed
przetransportowaniem ciał ofiar katastrofy. Zabrakło też danych co
do współdziałania wszystkich grup ratowniczych oraz planu działań
ratowniczych lotniska Smoleńsk Północny. W ocenie strony polskiej,
Siewiernyj "nie zapewniało bezpieczeństwa w zakresie
ratownictwa i ochrony przeciwpożarowej przy wykonywaniu operacji
lotniczej statku powietrznego wielkości Tu-154 z 96 osobami na
pokładzie" (s. 59). A przy tak wysoce niezadowalającym stanie
przygotowania i zabezpieczenia lotniska - oceniają eksperci - polski
samolot tej rangi i z tak liczną delegacją nie powinien uzyskać
zgody strony rosyjskiej na wykonanie operacji lotniczej na lotnisko
Smoleńsk Północny.
- MAK jest instytucją zupełnie
niewiarygodną. Jest to organ wykazujący się głęboką lojalnością
wobec państwa rosyjskiego. Jeszcze na samym początku bez żadnego
skrępowania MAK napisał, że lotnisko było całkowicie sprawne.
Potem się okazało, że tak nie jest. MAK wystawia laurkę państwu
rosyjskiemu. Więc musi być całkowicie sprawny samolot - bo jest
rosyjski, tak samo lotnisko. Skoro procedury przewidują, że musi
być akcja ratunkowa, więc napisali, że ta akcja była. Jak dotąd
jednak nikt tej akcji nie widział - komentuje dr hab. Karol Karski,
poseł PiS, ekspert w dziedzinie prawa międzynarodowego.
Polska
prokuratura nie dysponuje materiałami dokumentującymi akcję
ratowniczą podjętą po katastrofie samolotu Tu-154M. Naczelna
Prokuratura Wojskowa podkreśla, że materiałów tych nie ma w
aktach śledztwa w sprawie katastrofy prowadzonego przez Wojskową
Prokuraturę Okręgową w Warszawie.
- Jestem zdumiony taką
odpowiedzią ze strony prokuratury. Z punktu widzenia śledztwa
istotne jest wszystko, a więc także sposób ułożenia ciał,
stopień ich obrażeń, zbadanie tego, czy ktoś nie przeżył
katastrofy. Jest to mało prawdopodobne, ale niczego nie można
wykluczyć - mówi prof. Piotr Kruszyński, karnista z Uniwersytetu
Warszawskiego. Zdaniem pełnomocników rodzin ofiar, odpowiedź
prokuratury może świadczyć o tym, że śledczy mogą się obawiać,
by sprawy akcji ratowniczej nie potraktowano jako odrębnego wątku w
śledztwie, które dotyczy przecież wszystkiego, co miało związek
z katastrofą Tu-154M, oraz tego, co działo się później na
miejscu tragedii.
Anna Ambroziak