prozmę
Okładkę projektował ZYGMUNT ZARADKIEWICZ
Redaktor
WIESŁAWA ZANIEWSKA-ORCHOWSKA
Redaktor techniczny JANUSZ FESTUR
© Copyright by Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej Warszawa 1984. Wydanie I
ISBN 83-11-07036-0
Latem 1944 roku major George Driscoll, dowódca wysuniętej sekcji rozpoznania fotograficznego amerykańskiej 9 armii powietrznej, z uwagą wpatrywał się w świeże zdjęcie lotnicze, słuchając wyjaśnień młodego porucznika.
Jestem pewien, majorze, że jest to albo wysunięty punkt dowodzenia, albo centrum łączności. Proszę mi wierzyć.
Major Driscoll studiował fotografie, na których widniały rozrzucone w nieładzie zabudowania typowej, porzuconej przez właścicieli, franćuskiej farmy, lekko uszkodzonej ogniem artyleryjskim.
Wygląda na nie zamieszkaną, poruczniku. Jeśli to prawda, co pan mówi, to gdzie są ich samochody?
Tutaj, w tym lasku. Za dużo w nim gałęzi. O tej porze roku powinno być trochę mniej zieleni. Prawdopodobnie dodano sporo sztucznego listowia. A stąd, o, z tego zagajnika, cho.- dzą już piechotą. Wzdłuż tego żywopłotu, do największej stodoły. To jest całkiem nieodpowiednie miejsce dla żywopłotu, w ten sposób zamaskowano prawdopodobnie ścieżkę.
A gdzie ich obrona? Jeżeli jest to ważny punkt dowodzenia, to gdzieś w pobliżu powinny być stanowiska artylerii.
Najprawdopodobniej w tej drewnianej szopie. Stąd mają dobre pole ostrzału. I proszę popatrzeć na te stogi. W tych stronach Francji chłopi układają siano inaczej, w długie sterty. W tym można znakomicie schować działo przeciwlotnicze. Proszę porównać ze zdjęciami sprzed dziesięciu dni. O dwie drewniane szopy więcej. I proszę porównać drogę. Tu ledwie widoczna, tu koleiny głębokie. Widać często używana.
Ale przecież mogli wykorzystywać ją Niemcy w czasie odwrotu — major nie był do końca przekonany.
Oczywiście, ale ta kępa krzaków? Nie mogły wyrosnąć w dziesięć dni! Nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że w gałęziach prześwituje coś jak antena radaru, możliwe, że systemu Freya.
Zwykła opuszczona farma. A jednak. Podejrzany lasek i żywopłot, Nietypowa kopa siana, szybko rosnące krzaki i pojawiające się nagle drewniane szopy. Major Driscoll zdecydował połączyć się ze sztabem i zalecić zbombardowanie wyludnionej farmy. Następnego dnia o świcie eskadra maszyn P-47 Thunderbolt wystartowała z lądowiska w Noripandii. Nad farmą napotkała silną obronę przeciwlotniczą i z trudem wykonała zadanie. Na kolejnych zdjęciach z niepozornego lasku buchał czarny dym, charakterystyczny dla płonącej ropy. Kilka dni później jeńcy ujęci przez żołnierzy amerykańskiego VII korpusu zeznali, że farma była ważnym węzłem łączności Wehrmachtu, a jej zniszczenie sparaliżowało komunikację w całym sektorze frontu. Jeńcy dziwili się, ze centrum zostało wykryte, mimo że było znakomicie zamaskowane przez doskonałych specjalistów z dziedziny kamuflażu.
Maskowanie, kamuflaż, pozoracja. Rójśne są określenia i ich znaczenie, ale sprowadzają się do jednego — jak zdezorientować przeciwnika.
Ukrywanie swych zamiarów i sił od wieków należało do podstawowych obowiązków wodzów, a jednak maskowanie z trudem torowało sobie drogę do ich świadomości. Kiedy w 1912 roku francuski minister wojny Adolphe Messi- my i pgłosił swęj pffojęlfit, wprowadzenia umundurowania w kolorze ochronnym, w całej Francji zawrzało. Nieszczęsnego ministra odżegnywano od czci i wiary. Na nic zdały się jego argumenty, że żołnierza ubranego w niebieską bluzę, czerwone spodnie i tradycyjne czerwone kepi widać z bardzo daleka i staje się łatwym celem.
Brak wyobraźni i przywiązanie do tradycji miało się tragicznie zemścić w sierpniu 1914 roku, gdy francuskie — 3 i 4 — armie rozpoczęły przeciwnatarcie w Ardenach. Oficerowie — wychowankowie elitarnej akademii St. Cyr — w kapiących od złota czakach, ze szpadami w dłoniach ubranych w białe rękawiczki maszerowali na czele pułków odzianych w niebieskie bluzy i czerwone spodnie. Kwiat francuskiej młodzieży, jak na paradzie, szedł na rzeź pod lufy niemieckich karabinów maszynowych obsługiwanych przez niewidocznych w leśnym listowiu żołnierzy, odzianych w nieefektowne mundury feldgrau. Hekatomba pod Longwy i Rossignol przekonała dopiero sztabowców i polityków, że wojna to nie operetka i warto poświęcić dla bezpieczeństwa nawet paryski szyk.
Pierwsza wojna światowa wprowadziła wiele nowych technik maskowania. Początkowo konieczne było jedynie maskowanie „pionowe", od strony nieprzyjaciela. Zastosowanie balonów do kierowaiiia ogniem artylerii, a później samolotów, zmusiło/do stosowania również „poziomego" maskowania, niejako od góry. Ale tylko w rejonie frontu, w strefie działania artylerii przeciwnika. Mały zasięg samolotów i niewielki udźwig bombowców powodował, że zaplecze frontu było bezpieczne i takie nowinki techniczne jak siatki maskujące nie cieszyły się popularnością. W końcu pierwszy liczący się lotniczy atak bombowy na Wyspy Brytyjskie został przeprowadzony w maju 1917 roku, kiedy to kilkanaście niemieckich maszyn typu Gotha zbombardowało nadbrzeżne miasto Folkestone i pobliską bazę wojskową Shorncliffe. Na drugi atak trzeba było czekać aż trzy tygodnie, do 17 czerwca, ale był on brzemienny w skutkach. Nalot 14 bombowców Gotha na Londyn pobudził brytyjskich polityków i generałów do błyskawicznego działania. Przełamano opory armii lądowej i marynarki wojennej i utworzono niezależne Królewskie Siły Powietrzne — RAF, zrzuciły one na Niemcy 543 tony bomb. Później nastał pokój i wraz z nim upadek sztuki maskowania. W okresie międzywojennym sztuka ta nie rozwijała się.
Wyniesione z I wojny światowej doświadczenia Francuzi zastosowali jedynie w budowie swej słynnej Linii Maginota. Ciągnący się od Morza Śródziemnego do granicy belgijskiej pas umocnień miał wprawdzie wiele luk, ale ukończone przed wybuchem -frojny fortyfikacje zostały przygotowane doskonale nawet pod względem maskowania. Poszczególne budowle znakomicie wkomponowano w teren, przykryto ziemią i obsadzono roślinnością. Kopuły wież obserwacyjnych, w zasadzie jedynych wystających ponad powierzchnię konstrukcji, zostały pokryte specjalną masą pochłaniającą światło i łatwą do pomalowania we wzory przypominające okoliczną roślinność. W wielu przypadkach w masę tę powtykano autentyczne kamienie, przekształcając stalowo-betonową konstrukcję w niewinny pagórek. Dla zmylenia przeciwnika w wielu miejscach tak zwanych regionów umocnionych, bądź poszczególnych fortów, ustawiano metalowe, „ślepe" wieże obserwacyjne nie odbiegające wyglądem od autentycznych, tyle że bez obsługi. Były to po prostu wetknięte w ziemię czerepy.
Wieże artyleryjskie Linii Maginota były w większości konstrukcjami ruchomymi, wysuwanymi z „dachu" umocnień za pomocą gigantycznych przeciwwag. W pozycji „złożonej'* wystawały zaledwie kilkanaście centymetrów nad poziom ziemi i przesłonięte trawą były praktycznie niewidoczne. Inne konstrukcje zaopatrzono już w trakcie budowy w haki do zawieszania siatek maskowniczych, umocowywania gałęzi itp.
Popełniono również i błędy w koncepcji ma-
Ył -lOUti^W Jk)\ ; iHliJZOiWAu skowania Linii Maginota, a wynikały one z generalnego założenia frontalnego ataku przeciwnika, próby przełamania jej, a nie obejścia. Łańcuch fortyfikacji, był doskonale zamaskowany od czoła, od strony Niemiec, ale niemal całkowicie odkryty od tyłu. „Niewidoczny" z lecącego pionowo nad nim samolotu, ale niezmiernie łatwy do sfotografowania od tyłu, od strony budynków koszarowych i kwater oficerskich, magazynów, torów kolejki dowożącej zaopatrzenie i amunicję. Krótko mówiąc Linia Maginota była wzorem maskowania „pionowego".
Jakby na sprawę nie spojrzeć, Francuzi uczynili jednak coś, w przeciwieństwie do Brytyjczyków, którzy nie przedsięwzięli niczego, czy Amerykanów, którzy wątpiąc w przydatność maskowania po prostu zlekceważyli go w swoich międzywojennych programach szkolenia wojskowego.
W Wielkiej Brytanii dopiero po kryzysie monachijskim, we wrześniu 1938 roku, dokonano przeglądu stanu posiadania i stwierdzono, że poszczególne rodzaje wojsk w zasadzie nie wypracowały nawet najprostszych form maskowania. Wyniki przeglądu nie wzbudziły jednak większego zainteresowania. W ciągu ostatniego roku pokoju Armia Lądowa, RAF i Królewska Marynarka Wojenna oraz kilka departamentów ministerialnych szperało w sprawach maskowania, każdy na własną rękę, bez entuzjazmu i efektów. Stosunkowo najwięcej... dyskusji toczono w Siłach Powietrznych. Ministerstwo Lotnictwa ocknęło się wiosną 1939 roku i stwierdziło, że każda baza stała RAF winna zostać otoczona wiankiem lotnisk, na które, w przypadku wybuchu wojny, powinny zostać przebazowane samoloty, a część takich lotnisk winno być pozorowanych dla zmylenia przeciwnika. Stwierdzono i nic. Dowódca lotnictwa myśliwskiego, Air Chief Marshal Hugh Dowding, argumentował, że nie należy nawet myśleć o lotniskach pozorowanych, zanim RAF nie będzie miał wystarczającej liczby lotnisk " prawdziwych. Inny pogląd wyrażał Air Vice- -Marshal Douglas Evill z lotnictwa bombowego, który twierdził, że bazy stałe i lotniska winny mieć dla ochrony „repliki nocne", czyli ustawione w szczerym polu światła pozorujące nocą prawdziwe lotnisko. Ponadto lotniska zastępcze winny być chronione ustawionymi w pobliżu „replikami dziennymi", czyli pozorowanymi lądowiskami z makietami hangarów, baraków pilotów, magazynów itp. Przedstawi
ło ciel lotnictwa obrony wybrzeża Air Chief Marshal Frederick Bowhill w zasadzie akceptował ideę lotnisk pozorowanych i nie miał nic przeciwko „replikom nocnym", ale był przeciwnikiem „replik dziennych".
Czas biegł, a dyskusje trwały i dopiero w czerwcu 1939 roku postanowiono, że wszystkie lotniska leżące na wschód od linii Southamp- ton—Birmingham—Perth otrzymają dla ochrony „repliki nocne", a lotniska satelitarne na dodatek „repliki dzienne". Decyzja ta pozostała jednak tylko na papierze. Dopiero w końcu sierpnia, kilka dni przed wybuchem wojny, dowódca lotnictwa bombowego Air Chief Marshal Edgar Ludlow-Hewitt znalazł salomonowe wyjście — powierzyć problem lotnisk pozorowanych „oficerowi posiadającemu odpowiednią inicjatywę i siłę przebicia". Wybrany został nim pułkownik John Turner, który pełnił wówczas funkcję dyrektora do spraw budowlanych w Ministerstwie Lotnictwa. Powierzono mu opracowanie systemu „zwodzenia samolotów przeciwnika innymi metodami niż maskowanie". Samego maskowania nie chciało bowiem wypuścić z ręki odpowiedzialne za nie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. Pułkownik Turner miał działać w imieniu wszystkich dowództw sił powietrznych, a jego biuro nazwano dla niepoznaki Departamentem pułkownika Turnera.
Wybuch wojny w zasadzie nie przyniósł żadnej zmiany. Kampania polska trwała zbyt krótko, dowództwo francuskie nie miało zamiaru wyciągać z niej wniosku, ufając nadal swoim doktrynom obronnym. Dowództwo niemieckie uznało własne koncepcje za słuszne i sprawdzone, a brytyjskie nadal nie wychodziło poza strefę dyskusji. Podobna sytuacja panowała w czasie tak zwanej „dziwnej wojny", trafnie ochrzczonej „wojną siedzącą". Pukano wprawdzie od czasu do czasu z Linii Maginota w kierunku Linii Zygfryda i odwrotnie, ale bez większego przekonania. Obie strony starały się zachować niepisane porozumienie o przerwaniu ognia. Alianci z braku woli walki, Niemcy, gdyż zdawali sobie sprawę ze słabości swego „Westwallu" i konieczności zyskania na czasie przed generalnym atakiem na zachód. W takiej sytuacji zimą 1939—40 roku nawet nie maskowano specjalnie ruchów własnych wojsk i na śniegu widać było dokładnie, jaki jest rozkład dnia i zwyczaje przeciwnika po drugiej stronie frontu.
Otrzeźwienie przyniosła dopiero klęska Francji i Dunkierka. Brytyjskie Siły Ekspedycyjne zostawiły po drugiej stronie kanału La Manche przeszło 120 tysięcy pojazdów, 2300 dział, ponad 8 tysięcy ciężkich karabinów maszynowych, 90 tysięcy karabinów i przeszło 7 tysięcy ton amunicji. Ewakuacja żołnierzy i oficerów udała się wprawdzie znakomicie, ale jak stwierdził Winston Churchill w parlamencie „wojen nie wygrywa się ewakuacjami". A tu Wielka Brytania ostała się bez sprzętu koniecznego do prowadzenia działań lądowych i z widmem rychłego desantu niezwyciężonego dotychczas Wehrmachtu.
Realna groźba inwazji niemieckiej zakończyła spory sztabowców i pułkownik Turner otrzymał wreszcie zezwolenie podjęcia konkretnych działań. W czerwcu 1940 roku jego Departament uruchomił pierwszą „replikę nocną" zwaną „Punkt Q".
Zasada działania „Punktu Q" była prosta. Podczas nocnego nalotó, lub w chwili gdy wykryto zbliżające się maszyny wroga, gaszono światła na prawdziwym lotnisku, a zapalano na replice. Gdy wrogie bombowce nadlatywały, światła przyciemniano tak, jak to czyniono na prawdziwych lądowiskach. No i albo udało się przechytrzyć nawigatorów niemieckich, albo nie. Od kunsztu autorów pozoracji i dyscypliny obsługi „Punktu Q" zależało powodzenie lub klęska i „spalenie" fałszywego lotniska.
Licznych przeciwników „Punktów Q", którzy argumentowali, że mogą się one stać pułapką dla własnych nocnych bombowców i myśliwców, przekonali do pomysłu pułkownika Turnera Niemcy. Do Ministerstwa Lotnictwa zaczęły napływać meldunki z Kentu i Wschodniej Anglii świadczące, że piloci Junkersów, Heinkli i Dornierćw upodobali sobie „nocne repliki". A kiedy nadszedł raport z North Tud- denham, „Punktu Q", chroniącego lotnisko w Watton, że był on bombardowany przez dwie noce z rzędu, Departament pułkownika Turnera otrzymał wolną rękę i poparcie samego Winstona Churchilla, który lubował się w wojennych podstępach i technicznych nowinkach. W tym czasie Departament miał się też już czym pochwalić. Technikę obsługi i pozoracji „Punktów Q" znacznie ulepszono. Stojące rusztowanie ze światłami imitującymi samolot zastąpiono lekkim wózkiem napędzanym specjalnym ładunkiem prochowym, a prowadzonym przez drut rozpięty na całej długości „pasa startowego". Kiedy zauważono nadlatujące bombowce, zapalano ustawione na wózku reflektory i odpalano elektrycznie ładunek prochowy, tak dobrany, by wózek szybko nabrał prędkości równej lądującemu samolotowi. Po przejechaniu około 650 metrów ładunek wypalał się, a wózek jechał jeszcze rozpędem jakieś 300—350 metrów i stawał, tak jak samolot po wylądowaniu.
Kolejny „patent" miał również imitować samolot. Reflektory, przymocowane do lekkiego rusztowania i zawieszone na drucie, ciągnione były linką po zygzakowatej trasie, przypominającej kołowanie samolotu na start. W nocy, ze sporej wysokości i przy dużej prędkości, takie przesuwające się światła i paciorki lamp wyznaczających „pas startowy" do złudzenia przypominały lotnisko. Nic więc dziwnego, że „repliki nocne" bardzo często brane były przez niemieckich nawigatorów za prawdziwe lotniska. Czasem nawet zbyt często. Niemieckie bombowce upodobały sobie do tego stopnia jeden z „Punktów Q" w Szkocji, że mieszkańcy okolicznych farm zażądali od władz ewakuacji do pobliskiego miasteczka. Mieli już dość nocnych hałasów i chowania się, na wszelki wypadek, w piwnicach.
Dobre wyniki nie były możliwe bez właściwego rozplanowania „Punktów Q" i zdyscyplinowanej obsługi. Personel „Punktów Q" i dowodzący^ nim komendanci lotnisk prawdziwych nie mieli lekkiego życia z pułkownikiem Turnerem, który potrafił osobiście nadzorować prawidłowość pracy „pozorantów" i nie przebierał w słowach, gdy dostrzegł nieprawidłowości. Długo trwało, zanim jego Departamentowi udało się wreszcie przekonać tradycyjnie myślących oficerów, że światła „Punktów Q" są po to, by je włączać w nocy, a nie wyłączać na wieść o zbliżającym się nalocie. Że nie należy mrugać światłami „nocnej repliki" zapraszająco, bo tak nie robi obsługa żadnego faktycznego lotniska, a więc może to budzić podejrzenia, że należy przyciemniać światła, widząc zbliżający się samolot przeciwnika, bo tak robi się na prawdziwym lotnisku.
Systematyczne „dokręcanie śruby" sprawiło, że wkrótce „Punkty Q" były w stanie omamić nocą nawet najwytrawniejszego pilota. Niestety, również własnego. Podczas ciężkich, nerwowych nocy bitwy o Wielką Brytanię zdarzało się, że piloci własnych maszyn usiłowali wylądować na . nie istniejących runwayach „nocnych replik". Nie zawsze pomagało strzelanie czerwonych rakiet ostrzegawczych, mruganie lampami Aldisa czy wygaszanie świateł. Skutek był wiadomy. W najlepszym razie kończyło się na leczeniu szpitalnym. Pomogło, radykalnie, dopiero wprowadzenie jednolitego kodu złożonego z 9 czerwonych lamp ustawionych w poprzek „pasa startowego" u jednego z jego końców. Takie ustawienie świateł mogło również oznaczać koniec pasa i szczęśliwie nie wzbudziło podejrzeń Niemców.
„Punkty Q" szczytową „popularnością" cieszyły się jesienią 1940 roku. Budowano je więc dalej i do końca 1941 roku uruchomiono około 100, chociaż stawały się z wolna mało przydatne. O ile bowiem jesienią 1940 roku „nocne repliki" atakowane były dwukrotnie częściej niż lotniska prawdziwe, o tyle w ostatnim kwartale 1941 roku zanotowano tylko jeden nalot na „Punkt Q". Tak czy inaczej Luftwaffe \;|1HHI
atakowała świetlne konstrukcje Departamentu« pułkownika Turnera pizeszło 350 razy sypiąc w puste pole tony bomb i to w czasie, gdy planowała zniszczyć RAF otwierając drogę Wehrmachtowi szykującemu się do inwazji Wysp Brytyjskich.
Powodzenie „Punktów Q" spowodowało falę pomysłów pozoracyjnych, z których jeden, zastosowany przez dowództwo Obrony Wybrzeża, został skwapliwie upowszechniony przez Departament pułkownika Turnera. Pomysłodawcy wyszli z założenia, że człowiek, który widzi rezultaty swojej pracy, jest zadowolony, a więc nie przygląda się krytycznie swemu dziełu. Ponieważ niemieckie załogi bombardując „nocne repliki" ewidentnie partoliły robotę, należało „dopieścić" je symulując pożary, eksplozje magazynów „benzyny" i „amunicji" oraz inne szkody. Tak narodziły się „rozgwiazdy", czyli kosze z metalowych prętów wypełnione starymi szmatami, skrawkami papy, połamanym drewnem, starymi oponami i innym łatwo palnym śmieciem. Rozrzucone malowniczo na terenie pozorowanego lotniska można było zdalnie podpalać, symulując, w czasie nalotu, znakomite „pożary i zniszczenia".
Konkurencję dla „Punktów Q" stanowiły „dzienne repliki" lotnisk znane' pod kodową nazwą „Punktów K". Prace nad nimi rozpoczęto podczas „dziwnej wojny" i wiosną 1940 ro- /
ku pierwszy „Punkt K" został oddany do użytku. Makiety, które w dzień miały imitować operacyjne lotnisko, były niesłychanie trudne do zbudowania w sposób przekonujący przeciwnika, ale mimo to do listopada 1940 roku wzniesiono już ich sześćdziesiąt. Każda z nich była arcydziełem sztuki pozoracyjnej. I nic dziwnego. Projektowali je najlepsi fachowcy z atelier filmowych, ściągnięci do wojska przez ruchliwego pułkownika Turnera.
Najwięcej trudności ekspertom Departamentu sprawiały samoloty. Musiały wyglądać „jak żywe", a jednocześnie być tanie, gdyż na operacje pozoracyjne skąpiono pieniędzy. Produkcję fałszywych myśliwców Hurricane czy bombowców Whitley ministerstwo lotnictwa zleciło już we wrześniu 1939 roku, ale przemysł wojenny zażądał po 2 tysiące funtów od sztuki. Ministerstwo, które gotowe było płacić najwyżej 50 funtów, zwróciło . się wówczas do dekoratorni filmowych, które przyjęły zamówienie. Do końca 1939 roku warsztaty wytwórni Gaumont British i Sound City Films wykonały około 400 fałszywych maszyn typu Hurricane, Blenheim i Wellington, które specjaliści dekoratorzy wprawnie rozstawiali po pozorowanych lotniskach.
Efektem Współpracy z przemysłem rozrywkowym były również składane, fałszywe leje bombowe. Wymalowane na brezencie, w wersjach „dzień słoneczny" — z ostro zarysowanymi cieniami — i „dzień pochmurny" — z rozmazanymi, można było rozkładać na trawie symulując kratery po wybuchu bomb. Jak słusznie stwierdzili filmowcy, jeżeli był nalot, to muszą być szkody. Tak więc, jeśli Niemcy zamierzali zbombardować lotnisko X i zamiast niego zbombardowali nocą „Punkt Q" towarzyszący lotnisku X, to jeśli chce się zmylić przeciwnika doszczętnie, to na lotnisku X muszą być ślady widoczne w dzień gołym okiem. A więc w magazynach lotniska X muszą znajdować się „leje bombowe", które następnego dnia po nalocie winno się wykładać w wersji zależnej od pogody.
„Punkt K" musiał być obsługiwany przez 24 żołnierzy pod dowództwem co najmniej sierżanta. Na lotniskach pozorowanych trzeba było codziennie przesuwać makiety samolotów, samochodów —■ często wśród makiet ustawiano prawdziwe ciężarówki — pozorować ruch ludzi, zasypywać kratery po bombach, jeżeli „Punkt K" został zaatakowany. Słowem lotnisko musiało żyć tak jak prawdziwe.
Niemal przez cały rok 1940 „Punkty K" identyfikowane były przez Niemców jako lotniska prawdziwe. Natomiast w grudniu 1940 roku z mapy wydobytej z rozbitej maszyny dowiedziano się, że już tylko trzy „repliki dzienne" traktowane są jako faktyczne lotniska. Do dzisiaj nie udało się wyjaśnić, co było przj czyną nagłego olśnienia nawigatorów Luftwaf- fe. W czasie wojny podejrzewano, że był to efekt działalności szpiegowskiej Abwehry, ale bardziej pewną wydaje się teza, że w niemieckie ręce wpadła mapa z naniesionymi lotniskami pozorowanymi sporządzona, dla wygody, przez nieostrożnego nawigatora alianckiego. Tak czy inaczej „Punkty K" też miały swój udział w bitwie o Wielką Brytanię. Do połowy 1940 roku stały się celem 13 poważnych nalotów bombowych i dzięki nim sporo ton niemieckich bomb powędrowało w szczere pole. Później program budowy „replik dziennych" ograniczono, by przejść z czasem do ich rozbierania. Lotniska zastępcze rozbudowano bowiem do rozmiarów normalnych baz RAF, a budowa imitacji takich potężnych baz stała się zbyt kosztowna. Ponadto Luftwaffe coraz rzadziej zapuszczała się nad Wielką Brytanię. W styczniu 1942 roku funkcjonowały już tylko trzy „Punkty K", a w maju zlikwidowano ostatni. Zostało po nich około 400 sztucznych samolotów, które zmagazynowano. Przydały się po kilkunastu miesiącach w operacjach o charakterze bardziej zaczepnym niż obronnym.
Kiedy jesienią 1940 roku Niemcy przenieśli ciężar ofensywy powietrznej z lotnisk na miasta i obiekty przemysłowe, Departament pułkownika Turnera otrzymał nowe zadanii.";Po- lecono mu otoczyć „opieką" wszystkie ważne budynki państwowe i zakłady przemysłowe. Wykorzystując zdobyte doświadczenia specjaliści Departamentu zbudowali w pobliżu czterech najważniejszych fabryk lotniczych gigantyczne imitacje całych hal. „Inwestycja" opłaciła się. W sierpniu 1940 roku fałszywa fabryka z Coven była trzykrotnie bombardowana, podczas gdy zakłady lotnicze Boulton and Paul w Wolverhampton, które imitowała, pozostały nietknięte. Imitacja w Leamington Hastings „przyjęła" w tym czasie ładunek bomb przeznaczonych dla zakładów zbrojeniowych Vic- kers Armstrong w Baginton koło Coventry.
Do ochrony miast i obiektów przemysłowych stosowano także wspomniane „Rozgwiazdy" w połączeniu ze świetlną symulacją hal fabrycznych, nie najlepiej zaciemnionych okien, pieców hutniczych itp. W sumie 68 miast otrzymało nocną ochronę w postaci fałszywych pożarów. Zwykle stosowano dwa systemy „Rozgwiazd", każdy liczący po 120 koszy z łatwo palnym materiałem, plus jeden system rezerwowy wykorzystywany w przypadku powtórzenia się nalotu tej samej lub następnej nocy. Poszczególne małe lub duże „Rozgwiazdy" składające się z 16 lub 32 koszy, komponowano tak, by w ich składzie znajdowało się kilka rodzajów paliwa — drewno dające długotrwały jasny płomień, kosze z węglem spryskiwanym automatycznie parafiną, dające wspaniały dym i od czasu do czasu wybuchy płomieni przypominające wizualny efekt zawalania się płonącego domu. Odpowiednia kompozycja „Rozgwiazd" pozwalała symulować wielkość „zniszczeń" odpowiednią do rozmiarów nalotu, a ponieważ każda dzieliła się na trzy sekcje, płonące przez godzinę, trzygodzinna pozoracja była gwarantowana.
Pierwsze „Rozgwiazdy" dla ochrony całych miast zaczęto instalować w sierpniu 1940 roku. Do listopada było już ich trzydzieści. Kontrolę użycia sprawowało 80 Skrzydło RAF i choć wielokrotnie popełniano błędy zapalając je za późno lub wcale, to jednak fikcyjne pożary okazały się całkiem skuteczne w działaniu. Podczas jednego z nalotów na Bristol wiosną 1941 roku „zainkasowały" one 210 bomb. W nocy z 15 na 16 marca 1941 roku sto bomb burzących i kilkaset zapalających wylądowało na podmiejskich łąkach zamiast zniszczyć przemysłową dzielnicę Bristolu. W marcu 1941 roku w Cardiff 67 bomb trafiło „Rozgwiazdę", a tylko 5 miasto. W nocy z 17 na 18 kwietnia imitacja strzegąca Portsmouth „przyjęła" 170 bomb i 26 min — 90 procent ładunków zrzuconych podczas nalotu.
W sumie do 1943 roku zb,udowano 236 „Rozgwiazd", ale wkrótce przestały one być przydatne, gdyż Luftwaffe coraz rzadziej odwiedzała Wielką Brytanię.
Inne rodzaje wojsk również przyspieszyły po Dunkierce prace nad nowymi technikami maskowania i pozoracji. Groźba niemieckiej inwazji wyraźnie zmobilizowała armię lądową, która zaprzestała dyskusji, uruchamiając własne ośrodki maskowania i dezinformafcji. Specjalistom od kamuflażu na fantazji nie zhywało, a niektóre „maski" były wprost arcydziełami: żelbetowe bunkry w pobliżu portu Felixtowe zamaskowane zgrabnie jako budki z lodami, bunkry strzegące skrzyżowań dróg w miastach imitujące zaparkowany samochód, którego Okna były ambrazurami, stanowiska artylerii przeciwpancernej ukryte w budyneczku przypominającym do złudzenia wiejską stacyjkę benzynową. Nawet w centrum Londynu, tuż przy gmachu Parlamentu, żelbetowe schrony zakamuflowano tak precyzyjnie, że z odległości kilkunastu metrów trudno je było odróżnić od ozdobnych obramowań mostu Westminster- skiego.
Królewska Marynarka Wojenna, mimo szczerych chęci, nie miała szczęścia do pomysłów. W początkach 1940 roku Admiralicja postanowiła zbudować flotyllę fałszywych niszczycieli, by wciągnąć przy ich pomocy w pułapkę niemieckie samoloty bombowe lub wywabić z bezpiecznych portów siły Kriegsmarine. Zakładano, że flotylla składać się będzie z sześciu niszczycieli zbudowanych „na bazie" starych parowców żeglugi przybrzeżnej. Nad projektowaną „eskadrą bojową" ciążyło jednak od początku jakieś fatum. Już w fazie wstępnej, „przy biurku", straciła dwa okręty, bowiem Ministerstwo Żeglugi orzekło, iż nie posiada zbędnego tonażu i nawet stare parostatki są niezbędne dla wysiłku wojennego. Tak więc program trzeba było ograniczyć do czterech niszczycieli, ale zanim rozpoczęto transformację", jeden z parostatków wzbudził zbytnie zainteresowanie niemieckich bombowców i został zatopiony. Pozostałe trzy: „Hodder", „Hold- fast" i „Emerald", zostały przekształcone w okręty bojowe z brezentu, sklejki i tektury.
Plan Admiralicji okazał się jednak spóźniony. W drugiej połowie 1940 roku, gdy „niszczyciele" były gotowe, pomysły z wywabianiem Kriegsmarine były delikatnie mówiąc zbyt ambitne, a jeśli chodzi o Luftwaffe, to jej bombowce i bez przyciągania hulały po brytyjskim niebie. Zajęty nimi sztab RAF 15 sierpnia ogłosił całkowity brak zainteresowania fałszywymi niszczycielami. Admiralicja zaoferowała więc je dowództwom portów: Nore, Dover i Portsmouth. Sztab w Dover w uprzejmym piśmie potwierdził, że fałszywa eskadra może wzbudzić zainteresowanie nieprzyjaciela, ale ponieważ delikatna konstrukcja imitacji wymaga, by były one przycumowane 3o nabrzeży, „istnieje poważna możliwość, że podczas nalotu i one mogłyby ucierpieć". Słowem, eleganckie, ale twarde nie. Dowództwo w Portsmouth stwierdziło, że nie jest zainteresowane przyciąganiem niemieckich samolotów w swój stosunkowo spokojny rejon, i doradziło, iż „prędzej czy później każdy sprzęt wojenny zostanie z pewnością wykorzystany". Nie wiadomo, czy rada została potraktowana poważnie, ale Admiralicja „upchnęła" gdzieś niefortunne „niszczyciele" i już więcej nic o nich nie słyszano. Nie znaczy to oczywiście, że Admiralicja porzuciła plany tworzenia fałszywych flotylli. W sierpniu 1940 roku Dyrektor Planowania zaproponował zgrupowanie takiej flotylli w portach wschodniej Szkocji dla upozorowania planów uprzedzenia spodziewanej inwazji niemieckiej brytyjską inwazją Norwegii. Pozoracja w Szkocji była fragmentem szerszego programu, którego założenia opracował w lipcu 1940 roku Połączony Komitet Wywiadów — JIC. W dużym skrócie był to program zniechęcenia Niemców do inwazji Wysp Brytyjskich za pomocą plotek i pozoracji. Z pozoracji niewiele wyszło — również plany Admiralicji zarzucono — ale plotki rozpowszechniano. Niektóre brzmiały wręcz fantastycznie, jak dla przykładu wiadomość, oczywiście „z pewnego źródła", że w napowietrzną sieć drutów telefonicznych wpleciono także druty pod wysokim napięciem jako obronę przed spadochroniarzami. Przykłady można by mnożyć.
Entuzjastą wszelkich tricków pozoracyjnych i kamuflażowych był Winston Churchill, który krótko po objęciu urzędu prełniera pilną notą nakazał badania nad możliwością użycia zasłony dymnej dla ochrony miast i zakładów przemysłowych. Specjalny komitet, powołany na polecenie Churchilla, w ciągu trzech dni miał dać odpowiedź, czy zasłona dymna może być dobrym środkiem obrony przed Luftwaffe. Dał odpowiedź twierdzącą, wobec czego Churchill zobowiązał go do nadzorowania eksperymentów z jego kolejnym pomysłem — zadymiania miast przy użyciu specjalnych brykietów spalanych w domowych kominkach. Churchill był rzecznikiem mobilizowania obywateli do wysiłku wojennego, ale tym razem jego pomysł „spalił się". Pierwszy eksperyment ze smołowo-trocinowymi brykietami zorganizowany w miastach Luton i Burslem wypadł akurat w pochmurną noc i nie sposób było sprawdzić cokolwiek z samolotów. Kolejne doświadczenia popsuły wichury albo niemieckie naloty i w konsekwencji „Brykiety Churchilla" nie zostały nigdy użyte.
Odroczenie, a następnie odwołanie, operacji „Lew Morski" przez Hitlera poprawiło samopoczucie Brytyjczyków. Trwał wprawdzie jeszcze „blitz" bombowy, ale ciężar zmagań przeniósł się do Afryki, gdzie brytyjskie siły spotykały się na lądzie z nieprzyjacielem. Tam też po raz pierwszy zaczęły one używać wszelkich chwytów kamuflażowo-pozoracyjnych w celach ofensywnych, a nie tylko obronnych. I to z powodzeniem. Wiele w tym zasługi generała Ar- chibalda Wavella, jednego z najbardziej błyskotliwych dowódców brytyjskich, zwolennika wojny manewrowej z wykorzystaniem wszelkich „pozaregulaminowych" możliwości. Doceniając znaczenie niekonwencjonalnych metod walki Wavell, głównodowodzący wojsk na Bliskim Wschodzie, w 1940 roku powołał „Siły A", jednostkę specjalną pod komendą brygadiera Dudleya Clarke'a —• twórcy komandosów, której zadaniem było między innymi planowanie i prowadzenie wszelkich operacji maskujących i pozoracyjnych.
„Siły A" były jednostką elitarną. W szczytowym okresie swego rozwoju — w 1943 roku — liczyły 41 oficerów, 76 podoficerów i trzy kompanie żołnierzy. Wspomagała ich gęsta sieć własnych i współpracujących agent^łotii^tf^otebwstecd zasiągiem wybrzeże Morza Śródziemnego, Bliski Wschód, Iran oraz większość terytoriów afrykańskich. Całość dowodzona była z małych, ruchliwych „sztabi- ków". Tak ustawiona organizacja pozwalała nadzorować skomplikowany — i dzisiaj — labirynt bliskowschodnich kanałów informacyjnych, powiązań rodowych, plemiennych czy finansowych, co miało niebagatelne znaczenie dla powodzenia operacji dezinformacyjnych i w konsekwencji dla przebiegu walk na froncie afrykańskim.
Specjaliści techniczni „Sił A" większość posiadanego sprzętu pozoracyjnego zaprojektowali i wyprodukowali własnoręcznie, a ich magazyny doczekały się uznania za... 74 Brygadę Zmotoryzowaną, czemu nie należy się dziwić, gdyż tJyły to głównie czołgi i wozy pancerne, tyle, że fałszywe.
Pierwsze „strzały" pozoracyjnej wojny pustynnej padły we wrześniu 1940 roku i były to oczywiście strzały fałszywe. Włoska armia, dowodzona przez marszałka Rodolfo Graziani, przekroczyła wówczas granicę libijsko-egipską i zapędziła znacznie słabsze siły brytyjskie na linię obronną Sidi Barrani. Generał Wavell doskonale zdawał sobie sprawę z przewagi nieprzyjaciela i konieczności gry na czas. Posiłki dla jego egipskiego garnizonu zostały wysłane, ale droga z Anglii była daleka, gdy tymczasem oddziały, pancerne Grazianiego mogły swobodnie, gdyby chciały, przebić wątłą linię brytyjskiej obrony i dotrzeć do Nilu. Rzecz w tym, aby nie chciały. Zadanie „zniechęcenia" Włochów do dalszej ofensywy otrzymały • „Siły A", a brygadier Ciarkę przekazał je swemu ekspertowi majorowi Jasperowi Maske- lyne oraz ludziom z jego „Gangu Magików".
Major Maskelyne w cywilu był znanym w Wielkiej Brytanii iluzjonistą krążącym z miasta do miasta wraz ze swą trupą sztukmistrzów. Po mobilizacji został skierowany do szkoły kamuflażu w Farnham, a następnie do Egiptu, gdzie zagrał najlepszą rolę swego życia.
„Gang Magików" miał niewiele czasu na przygotowanie debiutu, ale wkrótce na front w pobliżu Sidi Barrani zaczęto przewozić z kairskich warsztatów całe tuziny średnich czołgów typu Cruiser oraz ciężkich dział polowych wyprodukowanych ze złomu, dykty, kawałków drewna i brezentu. Do lufy każdego z tych „środków technicznych" przymocowano kawałek rury drenarskiej wypełnionej „piekielną mieszanką" majora Maskelyne. Jej skład był nieskomplikowany: cztery łyżeczki od herbaty czarnego prochu, sześć łyżeczek od kawy sproszkowanego aluminium i jedna łyżeczka od herbaty opiłków żelaza. Pierwsza ingrediencja dawała idyn^ndruga błysk, trzecia czerwony jęzor płomienia. Całość — malowniczy wystrzał.
Całe bataliony wojsk pancernych i dywizjony artylerii produkcji „Gangu Magików" zostały przewiezione nocami i rozlokowane na południowym odcinku frontu. Dla uzupełnienia obrazu w piaskach pustyni wyjeżdżono specjalnie „mocno uczęszczane" drogi, nie zapominając oczywiście o śladach gąsienic. Imitował je kolejny wynalazek „Gangu", ciągniony za jeepem dwukołowy wózek, którego opony owinięto kawałkami prawdziwych gąsienic czołgowych, a platformę obciążono dwoma 200-litrowymi beczkami z wodą.
Na pustyni, jeżeli coś jeździ i jest ciężkie, to zostawia za sobą tumany kurzu widoczne na wiele kilometrów. Nie zapominając o tym „Magicy" wynajęli całe koczownicze rody arabskie, by ciągnęły wielbłądami specjalne kratownice podobne z wyglądu do brony. Robiły one znakomitą kurzawę, przypominającą z dala chmury kurzu wzniesionego przez manewrujące kolumny wojsk zmotoryzowanych. Właśnie z dala. Oczywiście Włosi dysponowali samolotami rozpoznawczymi i Brytyjczycy nie mieli nic przeciwko nim, o ile latały wysoko i robiły nie dość dokładne zdjęcia i obserwacje. Postarała się o to artyleria przeciwlotnicza i sztab włoski zaczął otrzymywać zdjęcia, z których wynikało, że na południowym odcinku frontu coś się dzieje i Brytyjczycy do czegoś się przygotowują. Meldunki rozpoznania lotniczego, acz nieprecyzyjne, pokrywały się z informacjami napływającymi z frontu, gdzie obserwowano „ogień" dział produkcji „Gangu Magików" sprytnie przemieszanych z bateriami prawdziwej artylerii. Graziani wiedział z doniesień własnego wywiadu, że Brytyjczycy spodziewają się posiłków pośpiesznie wysłanych z Anglii. Że lada dzień konwoje powinny dopłynąć, o ile już nie przypłynęły. Nie będąc walecznym dowódcą Graziani, mimo nacisków Mussoliniego, odwlekał o wiele tygodni przekroczenie linii Sidi Barrani, aż w końcu zdecydował, że Wavell otrzymał nowe siły i armia włoska powinna przejść do obrony. Wyhamowanie ofensywy włoskiej uratowało Anglików. Jeszcze przez kilka tygodni musieli fałszywymi działami i czołgami łatać front, aż wreszcie nadeszły posiłki. I chociaż liczbowo siły włoskie wciąż miały znaczną przewagę, dywizje brytyjskie dowodzone przez błyskotliwego generała O'Gonnora rozpoczęły natarcie 9 grudnia 1940 roku. Idąca na czele 7 dywizja pancerna już 13 grudnia wyparła Włochów z granic Egiptu, 5 stycznia 1941 roku padła Bardia leżąca na terytorium Libii, 40 tysięcy włoskich żołnierzy i oficerów dostało się do niewoli, a O'Connor wzbogacił się o 400 dział, 130 czołgów i aż o 700 niesłychanie cennych dla Brytyjczyków ciężarówek. Teraz ofensywa mogła nabrać jeszcze szybszego tempa'. Dwudziestego drugiego stycznia padła twierdza Tobruk. Garnizon Tobruku w liczbie 25 tysięcy żołnierzy i oficerów poddał się. Operacja „Compass" przekształcała się w wielki sukces, który, niestety, z góry skazany był na porażkę.
Trzynastego grudnia 1940 roku Hitler podpisał dyrektywę dla operacji „Marita" — ataku na Jugosławię i Grecję. Brytyjski garnizon bliskowschodni otrzymał rozkaz wysłania do Grecji sił ekspedycyjnych i chociaż ofensywa w Libii, rozwijała się znakomicie, Wavell musiał myśleć o osłabieniu swych zwycięskich dywizji. Równocześnie niemal, na przełomie roku, Hitler skierował w rejon Morza Śródziemnego X korpus lotniczy, który stacjonował dotychczas w Norwegii — 186 bombowców i myśliwców Luftwaffe miało, zgodnie z planami operacji „Mittelmeer" zlikwidować panowanie Wielkiej Brytanii nad śródziemnomorskimi drogami wodnymi i zapewnić ochronę płynącym do Libii oddziałom Deutsches Afrika Korps. Jego dowódca, generał Erwin Rommel, przybył do Afryki Północnej 12 lutego 1941 roku. Datę tę można uznać za koniec operacji „Compass". Brytyjska 8 armia przebyła w ciągu dwóch miesięcy około 650 mil, rozbiła 9 włoskich dywizji, wzięła do niewoli 130 000 jeńców, zdo- ~»yła 400 czołgów i około 1300 dział i... stanęła oko w oko z przeciwnikiem, który tak jak generał Wavell doceniał wagę kamuflażu i pozoracji.
Jednym z pierwszych posunięć Rommla było „cudowne rozmnożenie" . czołowych oddziałów Afrika Korps, które przypłynęły do Trypolisu wieczorem 14 lutego 1941 roku. Następnego dnia po południu Rommel w towarzystwie włoskich generałów przyjął na ulicach Trypolisu defiladę udających się na front oddziałów. Adiutant generalleutnanta, porucznik Heinz Schmidt, tak ją opisywał: „Pojedynczo, w regularnych odstępach, wozy pancerne przejeżdżały koło nas łomocąc gąsienicami. Nie opodal trybuny honorowej kolumna skręcała ze skrzypieniem i łoskotem w boczną ulicę. Zacząłem dziwić się ilości przejeżdżających wozów i żałować, że ich nie liczyłem. Po kwadransie spostrzegłem jednak uszkodzoną gąsienicę czołgu PzKw IV, która wydała mi się znajoma. Chociaż poprzednim razem kierowcą był ktoś inny. Tu jest pies pogrzebany!"
Prosty podstęp obliczony był na wywarcie wrażenia na włoskich sojusznikach i na przebywających w TryjJolisie brytyjskich szpiegach. Na wprowadzenie w błąd czołowych oddziałów 8 armii obliczona była kolejna mistyfikacja. Następnego dnia po defiladzie do Syr- ty skierowany został 39 batalion przeciwpan-
2 — Strzał w prótnię 33 cerny, który miał dołączyć do szpicy Afrika Korps — 3 batalionu rozpoznawczego. Obie jednostki maszerowały Via Balbia — szosą wijącą się wzdłuż wybrzeża Morza Śródziemnego —- i tuż za prawdziwymi czołgami posuwały się kolumny „brezentowych" wojsk pancernych Rommla, makiety czołgów rozpięte na terenowych Volkswagenach. Nieodzowne w tym pochodzie tumany kurzu wznosiły nie wielbłądy, a silniki lotnicze, umieszczone na platformach ciężarówek. Rommel wierzył w motoryzację, a pozorację wojsk pancernych uzupełniał całymi systemami nocnych świateł i rakiet, co miało imitować wyładunek zaopatrzenia wprost na plażach, budowę baz zaopatrzenia, i tym podobne pośpieszne działania kwatermistrzowskie.
Do pierwszego spotkania patroli Afrika Korps i 8 armii doszło 20 lutego na szosie Via Balbia niedaleko miasteczka Nofilia. Rozkazy, jakie otrzymał Rommel, nakazywały mu jedynie powstrzymać ofensywę brytyjską, ale ambitny generał ani myślał o ograniczaniu swych działań do obrony. W sztabach brytyjskich wiedziano, że nie przypłynęły jeszcze konwoje wiozące 15 dywizję pancerną, a więc sądzono, że jest jeszcze czas na przygotowanie obrony. Przeliczono się. Rommel uderzył z marszu, a 8 armia osłabiona wydzieleniem korpusu ekspedycyjnego, który udał się do Grecji, nie była w stanie stawić • poważniejszego oporu Do połowy kwietnia 1941 roku Afrika Korp stanął na granicy Egiptu, a fcohater niedaw nego pościgu za Włochami, generał 0'Connoi znalazł się w niewoli. Na granicy egipsko-libij skiej impet Rommla wyczerpał się. Afrik Korps nie miał siły atakować, -8 armia pod ciągnęła rezerwy i-usztywniła • front*. Rozgo rżała natomiast bitv?& o Tobruk, twięrdzę n tyłach, którą Remmel ominął w swej szarż do wrót Egiptu.
Okrążony garnizon Tobruku był jak nag: Fortecą i port znajdowały się pod stałą obsei wacją niemieckiego i włoskiego lotnictw, które panowały w powietrzu. Lotniska przt ciWnika w El Adem i Sidi Rezegh były ta blisko, że obrońcy twierdzy słyszeli, jak sta] tują z nich bombowce lecące nad ich pozycji a mimo to garnizon • Tobruku musiał być z£ opatrywany, ranni ewakuowani, najważniejsi urządzenia fortecy sprawne i utrzymywane 1 ciągłym ruchu. Tobruk stał się więc terenei zmagań maskowniczych, w których za każd błąd płaciło się dosłownie głową.
Odpowiedzialnym za sprawy kamuflażu b; w Tobruku major Geoffrey Barkas, w cywi] producent filmowy.
Obiektami, które musiały być otoczone na czulszą „opieką", były oczyszczalnia wody i poi Bez wody obrońcy musieliby się poddać w ci;
gu kilku 'dni, a zakrywanie budynków oczyszczalni siatkami maskowniczymi, czy budowanie w jej pobliżu „fałszywki" nie miało sensu, gdyż przeciwnik dysponował dokładnymi pla*- nami. Trzeba więc było wymyślić coś nowego. Polecenie obrony oczyszczalni otrzymał kapitan Peter Proud. Jego koncepcja polegała na przewrotnym wykorzystaniu dążeń przeciwnika do jej zniszczenia. Niemcy chcieli ją zbombardować, a więc będą ją mieć „zbombardowaną". Kapitan Proud błyskawicznie przeszkolił specjalny oddział „niszczycieli", których w tajemnicy rozlokowano w pobliżu oczyszczalni. W najbliższą pogodną noc nad Tobruk nadleciały Junkersy i zbombardowały urządzenia. Szczęśliwie bomby spadły blisko budyńków, ale nie tak blisko, by spowodować większe szkody. Na to tylko czekała ekipa kapitana Prouda. Jak tylko opadł kurz, „niszczyciele" przystąpili do działania. Na piasku między budynkami wymalowano mieszaniną ropy i miału węglowego piękne leje bombowe, „poprawiając" celność Luftwaffe. W kilku miejscach oczyszczalni rozrzucono malowniczo różnego rodzaju szczątki i śmiecie, co miało pozorować „poważne zniszczenia". Na dachu głównej hali sprokurowano z brezentu i szmat pochlapanych cementem i farbą wielką „dziurę" sprawiającą wrażenie bezpośredniego trafienia. Prawdziwe leje pozasypywano, nie mogło być ich w sumie więcej niż zrzuconych bomb, i dla końcowego efektu wysadzono w powietrze potężną, ale nie używaną i niepotrzebną wieżę do chłodzenia wody.
Nim słońce wzeszło, robota była skończona i gdy nadleciały niemieckie samoloty obserwacyjne, mogły zarejestrować przekonujący obraz zniszczeń wraz z dymiącymi jeszcze „zgliszczami" głównej hali oczyszczalni.
Przywiezione przez obserwatorów zdjęcia zadowoliły zapewne sztab Rommla, gdyż w kolejnym komunikacie rzymskiego dowództwa wojsk Osi, któremu podlegał Afrika Korps: poinformowano o zniszczeniu oczyszczalni wody w Tobruku.
Portu nie można było jednak ochronić jedną, choćby najbardziej błyskotliwą akcją. Wia- domo było, że używany jest codziennie, a właściwie conocnie dla dowiezienia zaopatrzeni, i ewakuacji rannych. Brytyjczycy zdawali so bie sprawę, że tylko najszczęśliwszym statkon uda się powrócić, a mimo to niemal co noi wysyłali swe konwoje, wiedząc, że przecięci dowozu zaopatrzenia zmusi obrońców twierdz; do szybkiej kapitulacji. Port w Tobruku za pełniał się więc z wolna wrakami zatopionyc) jednostek, z czego skorzystali specjaliści o maskowania. Zgrabnie „przedłużyli" brezenter niektóre wraki, inne „poszerzyli", „wydłużyli nieco nabrzeża i w ten sposób stworzyli kilka naście; kryjówek^ w których mogły spokojnie przetrzymać dzień barki, motorówki i inny „drobiazg" wodny służący nocą do rozładowywania stojących na redzie jednostek. Przez całe tygodnie Stukasy atakowały na .wpół zatopione jednostki, którym wsadzono w komin po wiadrze ropy, by dymiły i pozorowały statek „na chodzie". Ukryte pod brezentem barki, pełne wszelakiego dobra wojennego, pozostawiano natomiast w spokoju.
Osobną akcją kamuflażową było ukrycie w Tobruku trzech sfatygowanych samolotów myśliwskich typu Hurricane oraz ich lądowiska. Maszyny te ekipa majora Barkasa dosłownie wkopała w ziemię. Dwa Hurricane'y zostały ukryte w grocie wygrzebanej w stoku pobliskiego jaru. Wejście do groty-hangaru zasłonięte było specjalną, wielką płachtą brezentową, na której pracowicie wymalowano kamienie, usypiska i cienie słoneczne nie różniące się niczym od otaczającego terenu. Trzeci samolot zagrzebano w rowie wykopanym koło pasa startowego i przykryto deskami przysypanymi piaskiem. Kiedy trzeba było maszynę przygotować do lotu, piasek odgrzebywano, pokrywę z desek zdejmowano, a maszynę wyciągano z rowu za pomocą stalowej liny i kołowrotu. Dodatkowym zabezpieczeniem samolotów i lądowiska było fałszywe lotnisko, na którym ustawiono — a jakże, zamaskowane — fałszywe samoloty. Przez ponad czter miesiące piloci Hurricane'ów mogli latać be przeszkód, gdyż, jak wspominał major Barkas „z przyjemnością odkrywaliśmy na znalezio nych u zestrzelonych pilotów zdjęciach lotni czych nasze fałszywe lotnisko zaznaczone jak rzeczywiste, natomiast ani śladu nie było 'i miejscach, gdzie znajdowały się prawdziwe sa moloty i ich zamaskowane hangary".
Lato i wczesna jesień 1941 roku były okre sem ożywionej pracy kamuflażowych eki „Sił A". Obok ściśle frontowych działań, ta kich jak w Tobruku, trzeba było testować nc we modele symulatorów śladów i „zaciera czek" śladów, gdyż każdy błąd w pracy pc zoracyjnej mógł się fatalnie odbić na przs biegu rzeczywistych operacji. Trzeba też by] korygować błędy producentów sprzętu maskow niczego w metropolii. Siatki maskownicze zna; dujące się na wyposażeniu jednostek uzupe nienia przybywających z Wielkiej Brytanii bj ły, być może, znakomite dla wiejskiego kra, obrazu Anglii, ale w warunkach pustynnyc nie zdawały egzaminu.
Konieczność sprowadzania całości niemi zaopatrzenia wojskowego drogą morską spr< wiła, że ekipy pozoracyjne musiały ogran czać się do surowców lokalnych i własnej p< mysłowości. Stąd między innymi pomysł syrm lowania trójwymiarowych obiektów w posta
dwuwymiarowego cienia wymalowanego na piasku pustyni. Pozorowano w ten sposób budynki i transzeje. Wszystkie te nowości przydały się wkrótce, gdy 8 armia i nowy głównodowodzący sił alianckich na Bliskim Wschodzie generał Claude Auchinleck rozpoczęli przygotowania do kolejnej ofensywy — operacji „Crusader".
Zadania, jakie postawiono przed specjalistami „Sił A", nie były łatwe. Mieli upozorować koncentrację wojsk — w sile co najmniej dywizji pancernej — na południowym odcinku frontu, w okolicach Jarabub i Siwa, a na północnym odcinku zamaskować terminaj kolejowy w Capuzzo i olbrzymie przyfrontowe magazyny 8 armii. *
Na centrum koncentracji nie istniejących wojsk wybrano oazę Siwa. Najpierw zjawiły się w niej „oddziały czołowe". Później przez prawie dwa tygodnie budowano „magazyny" i „składy amunicji". Zrobiono na pustyni odpowiednią ilość śladów samochodowych i czołgowych, które prowadziły na parkingi wypełnione maszynami z tektury i płótna. Zbudowano całe obozowiska namiotów dla „żołnierzy", nie zapominając o kuchniach polowych, a nawet latrynach, które wykopano w liczbie odpowiadającej „wymaganiom" dwóch brygad. Całość prac synchronizowano w czasie z prawdziwymi przygotowaniami do operacji „Cru- sader", jakie prowadzono na północnym od' cinku frontu.
Koncentracja wojsk nie może odbywać sii bez drobnych chociaż starć patroli, rozpozna nia walką itp. działań, które winny prowadził jednostki świeżo przybyłe na front. Utworzoni więc specjalną „Grupę Oaza", która demonstro wała swą obecność w rejonie Jarabub — Jal atakując pozycje niemieckie, dokonując rajdóv poza ich linie, słowem robiąc dużo hałast Równocześnie symulowano w eterze obecnoś sporych sił, przybycie nowych jednostek, pod ciąganie zaopatrzenia i służb tyłowych itd.
Upozorować coś, co nie istnieje, jest troch łatwiej niż „zdematerializować" realnie istnie jący obiekt i to tak duży jak stacja kolejow z jej rampami, rozjazdami, stanowiskami re montowymi parowozów i wagonów — całyr gospodarstwem otaczającym spory węzeł kc munikacyjny. Terminal w Capuzzo miał poc stawowe znaczenie dla powodzenia operac „Crusader", musiał być chroniony za wszelk cenę, chociaż stał na pustyni i jego położeń: było doskonale znane Niemcom. Więc jak i maskować? Postanowiono „przedłużyć" lin kolejową i wybudować nie opodal rampę vr ładunkową dla czołgów. Obliczono, że odlej łość 15 kilometrów będzie wystarczająca. Przi dłużenie linii kolejowej o taką odległość n już spore znaczenie taktyczne, a ponad świadczy o „poważnych intencjach" budującego. Jednocześnie faktyczny ruch pojazdów wokół prawdziwej stacji można łatwo wykorzystać jako fragment pozorowanego ruchu wokół fałszywej rampy.
Jak pomyślano, tak zrobiono. Kompania saperów pod dowództwem kapitana Stephena Sykesa, w cywilu malarza i artysty ceramika, zbudowała z fantazją w osadzie Misheifa nowy dworzec towarowy. Budynki, obozowisko obsługi, kuchnie polowe dla załóg czołgowych, schrony przeciwlotnicze, warsztaty itp. Wielkim problemem stało się położenie 15 kilometrów torowiska. Prawdziwych szyn było na lekarstwo. Tyle tylko co w podręcznym magazynie faktycznego terminalu w Capuzzo. Próby z zastąpieniem szyn przez wykopane w ziemi rowki wypadły wprawdzie pomyślnie — z lotu ptaka rowki nie różniły się niczym od szyn — ale tylko do pierwszego wiatru. Co jednak się stanie, gdy przyjdzie burza piaskowa? Całe torowisko może zniknąć. Koniec końców wykorzystano tysiące włoskich jeńców wojennych, którym dano do wyklepania w kształt szyn puste puszki po benzynie. Na tych „szynach" postanowiono ustawić „lokomotywę" i skład „wagonów". Brak czasu i surowców sprawił, że zdecydowano się wykonać torowisko i „pociąg" w skali 1:2, oczywiście po sprawdzeniu z powietrza, że efekt o połowę mniejszych „dekoracji" jest ten. sam oo normalnych. „Tory" ustawiano w tempie zgodnym z regulaminowym czasem budowy linii kolejowej, a kiedy ukończono „torowisko" i „rozjazdy" w Misheifa, w ciągu jednej nocy, ustawiono na „torach" skład złożony z 33 „wagonów" towarowych krytych, 18 „platform" oraz budzącej szacunek „lokomotywy", która pracowicie dymiła z tekturowego komina, jako że „paleniskiem" była blaszanka ropy zmieszanej z przepracowanym olejem silnikowym. Całość prezentowała się wspaniale, aż w trakcie burzy piaskowej nastąpiła katastrofa. Z braku drewna „pociąg" zbudowany był głótfmie z mat uplecionych, z sitowia i obciągniętych pomalowanym płótnem. Wichura porwała „lokomotywę" oraz kilkanaście „wagonów" i poniosła w pustynię. Trzeba było wysłać specjalne ekipy poszukiwaczy. Na szczęście hamsin „uziemił" również niemieckie oraz włoskie samoloty i zanim tumany kurzu opadły, udało się odnaleźć, o kilka kilometrów od „torów", „lokomotywę" i „wagony", połatać je i ustawić z powrotem na „szynach". -
Po zakończeniu operacji „Crusader", uwieńczonej uwolnieniem oblężonego garnizonu To- bruku i zepchnięciem Afrika Korps do linii El Agheila, podsumowano wyniki działań po- zoracyjnyćh i maskujących. Ze zdobytych materiałów niemieckich wynikało, że obliczali oni siły alianckie^ w rejonie Jarabub—Siwa na jedną brygadę piechoty, dwie do trzech jednostek zmotoryzowanych oraz Egipski Korpus Wielbłądzi. W sumie było to mniej, niż chcieli upozorować specjaliści „Sił A", tym bardziej że Korpusu Wielbłądziego nie można było zapisać na ich konto, jako że nie symulowali ani jednego wielbłąda. Skąd wywiad Rommla wziął tę jednostkę w tym rejonie, pozostanie tajemnicą Afrika Korps. Tak czy inaczej Niemcy nie wzmacniali dodatkowo odcinka Jarabub—Siwa, czyli pozoracja nie przyniosła większych efektów. Oceniono ją bardzo surowo na wewnętrznej odprawie „Sił A", podkreślając, że sztaby alianckie nie pojmowały w pełni znaczenia operacji pozoracyjnych, lekceważąc zalecenia specjalistów, co w konsekwencji nie pozwoliło na nadanie przekonującego obrazu życia pozorowanym obozowiskom i magazynom.
Całkowitym sukcesem zakończyła się natomiast pozoracja rampy w Misheifa. Sztuczna stacja i „pociąg" bombardowane były ośmiokrotnie i Luftwaffe zmarnowała na nie przeszło 100 bomb. Prawdziwa stacja w Capuzzo nie była ani razu atakowana. W zestrzelonym nad Misheifa samolocie niemieckim znaleziono mapę z pozorowanymi rampami wyładunkowymi zaznaczonymi jako prawdziwe.
Sukces odniósł też „Gang Magików" majora
Maskelyne, który otrzymał W ramach operacji „Crusader" zadanie zamaskowania głównych magazynów zaopatrzeniowych 8 armii. Podczas generalnego zamieszania w początkowej fazi< operacji, jednostki Afrika Korps znalazły sii na tyłach 8 armii, mając na własnych tyłacł oddziały alianckie. W pewnym momencie niemieckie jednostki przejeżdżały o kilometr o< alianckich magazynów wypakowanych pali wem, żywnością i amunicją i nie zauważył; ich, chociaż sterty zaopatrzenia rozłożone był; na powierzchni kilku kilometrów kwadratc wych. Eksperci „Gangu Magików" przeksztaJ ciii tak wprawnie setki i tysiące ton różnora kiego dobra w niewinne pagórki porośnięt suchymi badylami, że nie rozpoznano ich ai z ziemi, ani z powietrza.
Po wojnie, gdy szef sztabu Rommla gener.* Fritz Bayerlein dowiedział się, co znajdowa! się w zasięgu ręki Afrika Korps, wyznał szcz< rze: „Gdybyśmy wiedzieli o tych składach, w; gralibyśmy bitwę".
Sporo pożytku przyniosła aliantom akcja d zinformacyjna prowadzona przed operac „Crusader" na terytorium Palestyny. W lipi 1941 roku palestyński rolnik zameldował pobl skiej komendzie wojskowej, że widział spad chroniarza lądującego koło miejscowości Rar leh. Osobnik ów pracowicie zagrzebał coś pć niej w ziemi. Błyskawicznie zarządzony poś(
zakończył; się ujęciem mężczyzny, który mimo Wybitnie semickich rysów okazał się być gau- leiterem Mannheim. Właśnie jego wygląd skłonił Abwehrę do wykorzystania wysokiego urzędnika NSDAP w akcji wzniecania anty- brytyjskich niepokojów wśród arabskiej i żydowskiej ludności Palestyny. Abwehra miała, niestety, pecha, a sekcja wywiadu brytyjskiego kierowana przez brygadiera Shearera zyskała wykopany nadajnik, szyfry oraz listę sygnałów wywoławczych i terminów seansów i łączności. Nie minęło więc wiele czasu, a ekipa .Shearera kontaktowała się z bazą Abwehry w Bari podszywając się za gauleitera. Na początku przekazywano informacje prawdziwe, które mogły zostać potwierdzone przez innych agentów wywiadu niemieckiego bądź włoskiego przebywających w okolicach Kairu i Aleksandrii. Wiadomości te zostały widać sprawdzone i wysoko ocenione, gdyż z Bari nadeszły gratulacje i podziękowania od sztabu Rommla. Gra zaczęła się. Brygadier Shearer przekonał głównodowodzącego na Bliskim Wschodzie generała Auchinlecka, by udał się na inspekcję 9 armii stacjonującej w Palestynie. Armia ta składała się niemal wyłącznie z jednostek tyłowych albo znajdujących się w trakcie formowania bądź szkolenia. Oddziały te skierowano na manewry w rejon Synaju i północnej Palestyny, co stworzyło obraz poważnych przesunięć
flHHI
wojsk. Jednocześnie do Bari nadano pilną depeszę informującą, że w związku z niemiecką ofensywą w kierunku radzieckiego Kaukazu alianci przerzucają poważne siły w rejon Zatoki Perskiej dla ochrony ważnych strategicznie terenów roponośnych. Wszystkie ruchj wojsk i koncentracje na granicy egipsko-libij- skiej są tylko przykrywką i można je zlekceważyć.
Taka wiadomość przyjęta została przez sztat Rommla z dużym zadowoleniem. Źródło byłe wiarygodne i nikt nie miał większych chęc kwestionowania otrzymanych informacji, tyn bardziej że sposobiono się do zdobycia Tobru- ku. Rommel obsesyjnie dążył do opanowani,- twierdzy i nie przyjmował do wiadomości meL dunnew o ruchach wojsk alianckich przygo* towujących się do operacji „Crusader".
Popełnione błędy kosztowały go przegrani bitwę, ale nie kampanię. Afrika Korps wyco fał się na linię El Agheila w porządku, zwar tymi oddziałami, nie porzucając sprzętu, tal jak to zwykle czyniły uciekające wojska włos kie. Tak więc, gdy nadeszły posiłki — 55 czoł gów, 20 samochodów pancernych i duże zapa sy paliwa — Rommel zaczął przemyśliwa< o nowym natarciu,* tym bardziej że jego wy wiad doniósł, iż brytyjskie jednostki stojąc naprzeciw Afrika Korps są wyczerpane pości giem.
Celem- uśpienia przeciwnika Rommel polecił rozpowszechnić pogłoskę, że zamierza wycofać się do Trypolitanii. Plotka szybko dotarła z El Agheila do Benghazi i Tunisu, a stamtąd do Aleksandrii i sztabu generała Auchinlecka. Nie wierząc słowom Auchin- leck nakazał wzmożenie obserwacji lotniczej i polecił komórkom wywiadu sprawdzić wiarygodność informacji o planowanym odwrocie Afrika Korps. Oba źródła potwierdziły pogłoskę. Za liniami niemiecbo-włoskimi nie było widać śladów przygotowań operacji zaczepnych. Zadbały już o to ekipy maskownicze Rommla. Ruch kolumr ir ^¿sportowych odbywał się wyłącznie nocą,' wszelkie składy zaopatrzeniowe zostały starannie zamaskowane, rozkazy przesunięć oddziałów wydawano w ostatniej chwili.
Równocześnie dla zmylenia agentów brytyjskich wysadzono w powietrze bądź podpalono różne obiekty, głównie opuszczone domy i na wpół zatopione statki w portach. Obraz ten przekazali agenci i chociaż Auchinleck nie był przekonany do końca, to jednak czujność 8 armii została uśpiona.
Dwudziestego pierwszego stycznia Rommel zaatakował. Z łatwością przełamał front i parł do przodu, 8 armia uciekała, porzucając sprzęt, magazyny, a nawet twierdzę Tobruk, która wpadła wreszcie w ręce Afrika Korps wraz z 33 tysiącami jeńców. Erwin Rommel otrzymał w nagrodę ód Hitlera bułaapę marszałka polnego, a od Brytyjczyków przezwisko „Lis Pustyni".
ósma armia zatrzymała się dopiero na lini El Alamein, około 100 kilometrów od Aleksandrii. Delta Nilu, Kanał Sueski, a dale Bliski Wschód znalazły się w zasięgu ręk Rommla, ale jego Afrika Korps nie miał sił; atakować dalej. Front ustabilizował się. Obi armie stały naprzeciw siebie zbierając siły d( nowej konfrontacji.
Kiedy front przesuwa się naprzód lub d tyłu, specjaliści od kamuflażu i pozoracji ni mają wiele pracy. Ich sztuka wymaga czas i precyzyjnych przygotowań. Nie oznacza t oczywiście, że w pierwszym półroczu 1942 rc ku eksperci „Sił a" leniuchowali. „Gang Mć gików" miał pełne ręce roboty, gdyż „zaangz żowała" go Królewska Marynarka Wojenn Royal Navy straciła właśnie na Daleki] Wschodzie, w zmaganiach z Japończykami, dw pancerniki, dwa krążowniki i lotniskowie Wysłano więc z Aleksandrii na pomoc silr eskadrę, ale tym samym wybrzeże egipskie p zostało bez wystarczającej ochrony. Sięgnię więc po „Gang Magików", który otrzymał p lecenie sprokurowania pilnie — jak wspomin major Maskelyne — „flotylli fałszywych okr tów podwodnych naturalnej wielkości, któ mogłyby pływać jak normalne okręty, a tego składanych tak, by mogło je zmontować lub rozmontować kilku ludzi, a całość dało się przewieźć 5-tonową ciężarówką". Co gorsza, Admiralicja Royal Navy żądała, aby operacja rozmontowania, transportu i zmontowania fałszywych okrętów nie trwała dłużej jak jedną noc. Były to wymagania, które zaszokowały nawet „Gang Magików". Kierując się jednak zasadą „rzeczy niemożliwe wykonujemy natychmiast, cuda zajmują nam nieco więcej czasu"r eksperci majora Maskelyne zabrali się do pracy. Zwieźli na odludną plażę nad Morzem Czerwonym puste beczki po beńzynie, rury, brezent, ułamki desek, drut, farbę oraz szczątki kilku wagonów kolejowych i po paru tygodniach piloci samolotów rozpoznawczych RAF nadesłali do bazy Marynarki Wojennej w Aleksandrii serię alarmujących depesz o pojawieniu się japońskich okrętów podwodnych na Morzu Czerwonym. W odpowiedzi sztab Royal Navy depeszował uspokajająco: „Przepraszamy za nieporozumienie, ale na waszym terenie działa Maskelyne. Można się spodziewać dalszych cudów".
Dalszych cudów nie było, ale i tak pierwsza łódź produkcji „Gangu Magików", której „próby morskie" wywołały taki alarm, była arcydziełem. W sumie „Gang Magików" spuścił na wodę cztery takie łodzie, które przewieziono do bazy w Bejrucie. Przez jakiś
\ > czas „wzmacniały" one siły aliaiiekie. Później
używano ich do maskowania nieobecności w porcie prawdziwych okrętów podwodnych. Były to „jednostki" tak znakomicie podrobione, że piloci niemieckich Stukasów, bazowanych na Krecie, bombardowali je wielokrotnie, a jedną z „łodzi" chwalebnie zatopili.
Sukces fałszywych łodzi podwodnych spowodował nowe zamówienie Royal Navy. Tym razem „Gang Magików" miał jej zbudować... pancernik. Na jednym z jezior Kanału Su^sfcie- go rdzewiał stary krążownik brytyjski, który już u schyłku I wojny światowej został uznany za kupę złomu. Teraz postanowiohO obudzić staruszka z letargu i postraszyć nim włoską marynarkę wojenną. Krążownik był w fatalnym stanie. Dziurawy jak rzeszoto kadłub specjaliści „Gangu Magików" wzmocnili drewnianym rusztowaniem, pływalność poprawili pustymi beczkami po benzynie, a całość pod- sztukowali brezentem, tekturą, siatką drucianą i rurami, tak że wkrótce „spłynął na wodę" pancernik o długości 220 metrów, uzbrojony w potężne działa. Major Maskelyne kilkakrotnie ostrzegał, że dzieło „Gangu" nadaje si{ jedynie do cumowania w porcie, ale sztabowej Royal Navy zachwyceni bojowym wygląden „nowego" okrętu wojennego postanowili wyho- lować go na Morze Śródziemne, by zamanife stować Włochom potęgę Królewskiej Marynar ki Wojennej.. Demonstracja wypadła fatalnie. Pogoda załamała się i stary wiarus zatonął z pierwszym silniejszym uderzeniem wiatru.
Krótki okres współpracy „Gangu Magików" z Royal Navy zakończył się alarmowym odwołaniem do bazy w Abbassia pod Kairem. Afri- ka Korps stał u wrót Delty Nilu i trzeba było zniechęcić Rommla do natychmiastowego ataku, 8 armia gwałtownie potrzebowała czasu na otrząśnięcie się z chaotycznej ucieczki przez całą Cyrenajkę.
Pierwszą reakcją sztabu generała Auchin- lecka był rozkaz upozorowania silnych oddziałów broniących podejść Aleksandrii i Kairu. Operacja ta, o kodowej nazwie „Sentinel", polegała na rozmieszczeniu na przedpolach obu miast fałszywych stanowisk dział 25-funtowych wraz z jaszczami, namiotami dowodzenia itp. Potrzebny „sprzęt" był pod ręką w magazynach „Gangu Magików". Nie brakowało również „żołnierzy", których trzeba było tylko wypchać sianem lub suszonymi wodorostami. W krótkim czasie zmontowano więc na przedpolach Kairu dwie dywizje, a dla dodania im autentyczności między fałszywymi stanowiskami artylerii rozmieszczono sporo prawdziwych ciężarówek, drobnych oddziałów tyłowych i innych jednostek. Trzecią dywizję „zorganizowano" na przedpolach Aleksandrii.
Jest wysoce wątpliwe, aby te działania po- zoracyjne wstrzymały marsz Afrika Korps Rommel i bez nich musiał się zatrzymać dla przegrupowania sił, podciągnięcia rezerw i zaopatrzenia niezbędnego do ostatecznej rozprawy z 8 armią. Po alianckiej stronie nie ograniczano się wyłącznie do rozlokowywania fałszywych dywizji. W sierpniu 1942 roku lotni inspekcję teatru bliskowschodniego odbył Win- ston Churchill. Zastąpił on generała Auchin- lecka generałem Haroldem Alexandrem, a do wódcą 8 armii został mało wówczas znanj generał Bernard Montgomery. Jednocześni! wysłano pilnie do Egiptu konwoje z uzupełnie niem, w tym 5 tysięcy ciężarówek i kilkase czołgów typu Sherman i Grant świeżo zaku pionych w Stanach Zjednoczonych. Rozkaz; niszczenia za wszelką cenę statków zaopatrzę niowych Rommla otrzymała Royal Nav; i wzmocniony w tym celu garnizon lotnicz; Malty. Szczęśliwie dla aliantów w ośrodk kryptologicznym w Bletchley Park odczytywa no wówczas niemal bez przeszkód korespon dencję Rommla i do Rommla nadawaną za po średnictwem Enigmy. W efekcie we wrześni 1942 roku udało się zatopić 30 procent dostam Afrika Korps, w październiku 40 procent sprze tu i aż 66 procent paliwa. W tym samym czs sie 8 armia zbierała siły i wkrótce jej oddział lądowe miały dwukrotną przewagę nad Afrik Korps, a RAF trzykrotną nad Luftwaffe. Mim to Alexander i Montgomery czekali, aż Rommel uderzy pierwszy. Przygotowywali dla niego pułapkę.
Zadanie przechytrzenia „Lisa Pustyni" otrzymały „Siły A" w pełnym swym składzie. Wydział kontrwywiadowczy wiedział, że od kilku miesięcy otrzymuje on informacje od siatki wywiadowczej „Kondor" działającej w okolicach Kairu. W końcu sekcji majora Sansoma udało się zlokalizować wszystkich agentów i jednej nocy aresztować. Zdobyto nadajniki i system szyfrów opartych na powieści „Rebecca" pióra Daphne de Maurier. Radiotelegrafistów siatki zastąpili operatórźy „Sił A" i zaczęto wysycać do Aten — centrali „Kondora" — spreparowane wiadomości, które miały , przekonać Rommla, że Montgomery szykuje obronę w oparciu o grzbiet Alam Haifa, leżący na południe od El Alamein, a posiłki dla & armii jeszcze nie nadeszły. , .
Koncepcję sprowokowania Rommla do ataku na wzgórza Alam Haifa wsparto dezinformacją. W połowie sierpnia 1942 roku na niemieckich polach minowych zainscenizowano krótką, chaotyczną strzelaninę pozorującą wejście patrolu na miny i starcie z Niemcami. Wysłany na zwiady patrol niemiecki znalazł uszkodzony samochód terenowy, a w nim oficerski mapniik z mapą okolic wzgórz Alam Haifa. Mapę poddano skrupulatnej analizie i stwierdzono, że jest autentyczna. Specjaliści niemieckiego wywiadu mieli rację, to była autentyczna mapa, używana w brytyjskich sztabach, z naniesionymi na nią prawdziwymi informacjami. Nie wszystkimi. Sfałszowane były — trudne do sprawdzenia — dane o przejściach przez ruchome piaski.
Czy Rommel oparł swój atak grzbietu Alam Halfa 30 sierpnia na danych zawartych na podsuniętej mu mapie, nie sposób dzisiaj bezbłędnie ustalić. Spory między historykami trwają Nie ulega jednak wątpliwości, że skierowaJ swoje oddziały zmotoryzowane w ruchom« piaski, gdzie ugrzęzły i padły ofiarą zamaskowanej skrzętnie artylerii i bombowców RAF Podobno szczegóły ataku sztab Rommla opracował, zanim jeszcze otrzymał fatalną mapę Faktem jest, że Montgomery, dzięki posiadanii tajemnicy Enigmy i umiejętnemu podstępowi poznał termin, siłę i kierunek natarcia Afrik; Korps. Mógł więc z całkowitym spokojem przy gotować obronę. Rommel, mimo kilkudniowycł starań i prób ewakuacji, stracił w ruchomycł piaskach 47 czołgów, 70 dział i sporo ciężą rówek, a przede wszystkim utracił inicjatywą
Po obu stronach frontu toczyły się jeszcz* przygotowania do działań na wzgórzach Alan Halfa, gdy Geoffrey Barkas, awansowany di stopnia podpułkownika, został wezwany d' szefa sztabu 8 armii brygadiera de Guinganć
Barkas i towarzyszący mu kapitan Anthony Ayrton otrzymali rozkazy, które wprawiły ich w oszołomienie. Obu specjalistów poinformowano, że planowane operacje ofensywne 8 armii toczyć się będą na północnym odcinku frontu, nad Morzem Śródziemnym. Na południowym odcinku, w okolicach depresji Qattara, należy upozorować w ciągu miesiąca koncentrację dużych sił i chęć przeprowadzenia natarcia.
Powiedzieć, że specjaliści „Sił A" byli zakłopotani, to mało. Podpułkownik Barkas skarżył się prywatnie szefowi „Sił A", brygadierowi Ciarkę: „Załatwili nas krótko: Musicie ukryć 150 tysięcy ludzi z tysiącem dział i tysiącem czołgów na równinie płaskiej i twardej jak stół- bilardowy i do tego tak, żeby Niemcy nic o tym nie wiedzieli, chociaż będą oczy wypatrywać, obserwując każdy ruch, słuchając każdego szmeru i notując każdy ślad. Jasne, że tego nie da się zrobić, ale oczywiście my musimy się w to świństwo pakować!"
„Plan Betram" — taką nazwę kodową otrzymało „to świństwo", dzielił się na kilka mniejszych operacji, które otrzymały kryptonimy: „Diamond", „Brian", „Munassib", „Martello", „Murrayfield" i „Meltingpot". Generalnie celem planu było zachowanie w tajemnicy, jak długo się da, przygotowań do ofensywy, a kiedy okaże się to już niemożliwe, wprowadzenie przeciwnika w błąd, co do miejsca i czasu ataku.
, Łatwo to powiedzieć, ale bardzo trudno zrobić. Najprostszym stosunkowo zadaniem okazało się zamaskowanie zapasów i sprzętu przewidzianego do natarcia: 2000 ton paliwa, 600 ton żywności i przeszło 400 ton sprzętu saperskiego koło El Alamein oraz 3000 ton amunicji i 600 ton różnorakich części zamiennych w okolicy Imayid, 30 kilometrów za linią frontu. Wykorzystano odnalezione przypadkiem stare, na wpół zasypane, transzeje o wybetonowanych ścianach ciągnące się nie opodal stacji kolejowej El Alamein. Od roku nikt się nimi nie interesował, a ich wygląd opatrzył się każdemu. Z lotu ptaka sprawdzono, że ustawienie tuż przy ścianie warstwy baniek z benzyną nie zmienia wewnętrznego cienia i zewnętrznego wyglądu transzei. W ciągu kilku nocy ustawiono więc w nich wiele tysięcy bla- szanek i zaproszono obserwatorów RAF, aby znaleźli tajny magazyn paliwa. Nie potrafili. Paliwo dla czołgów 8 armii było bezpieczne.
Zapasy żywności, sprzętu i amunicji zamaskowano, "stosując stary chwyt iluzjonistów — chować coś w tym momencie, gdy pokazuje się ręce publiczności. Tysiące skrzyń z zapasami zwożono nocą na otwartą pustynię i ustawiano w kształt trzytonowych ciężarówek.
Następnie okrywano taką stertę siatkami maskowniczymi, ale tak, by wprawny obserwator mógł odgadnąć, że pod sppdem znajduje się samochód ciężarowy. „Ciężarówki" rozstawiano na pustyni zgodnie "z regulaminem parkowania, a obok rozbijano namioty dla „obsługi", wypełniając je skrzynkami z zaopatrzeniem. Co kilkanaście fałszywych ciężarówek ustawiano jedną prawdziwą, która wraz ze swą obsługą dodawała „życia" składowisku.
„Parkingi" rozrastały się szybko. Ekipa 80 żołnierzy budowała w ciągu nocy około 10 „ciężarówek" wraz z namiotami. Problem polegał na pilnowaniu składowiska przed złodziejami. Zdecydowano nie rozmieszczać wartowników — teoretycznie na „parkingu" przebywały przecież setki ludzi, a jedynie schować do wewnątrz stert najbardziej poszukiwane produkty — cukier i mleko skondensowane — obkładając je skrzynkami z konserwami wołowymi i sucharami, na które nie było amatorów.
Najprościej było zamaskować amunicję. Składowisko koło Imayid było doskonale znane Niemcom jako baza zaopatrzeniowa 8 armii. Należało więc jedynie ukryć fakt przywiezienia nowych zapasów.
Po schowaniu zapasów przyszła kolej na zamaskowanie ruchów wojsk. Przeszło 400 dział 25-funtowych zakamuflowano jako ciężarówki, które będąc sprzętem poniekąd „cywilnym" wzbudzają najmniej podejrzeń. Ponadto osa dzona na gumowych kołach laweta 25-funtówk wraz z jaszczem, również na ogumionych ko łach, była wprost stworzona dla „maski" \ kształcie samochodu. Wystarczyło tylko okry ją pomalowanym brezentem, rozpiętym na kil ku prętach. Koła wystawały od dołu i tak zestaw, zwany „Cannibalem", był gotowy. P obu stronach grzbietu Miteiriya, skąd Montgo mery planował prowadzić przygotowanie arty leryjskie, zaparkowano setki „Cannibali", któr spokojnie czekały, aż przyjdzie ich czas.
Najtrudniejszą operacją maskowniczą był ukryte przesunięcie do przodu, na stanowisk bojowe, 1 i 10 dywizji pancernej tworzącycl razem X korpus. Dzieliła się ona na trzy akcje „Martello", „Murrayfield" i „Meltingpot" i mia ła doprowadzić do ześrodkoWania wozów pan cernych między miejscowościami- Imayi i Alam el Khadim, w zasięgu nie tylko lotnie twa niemieckiego, ale nawet lornet nożyco wych. I tym razem jako maski dla czołgó\ i wozów pancernych postanowiono użyć ciężą rówek. Siedemset makiet, o kodowej nazwi „Tarcza Słoneczna", ustawiono nocami znacz nie wcześniej, tak by opatrzyły się niemieckir obserwatorom. W tym samym czasie, 100 ki lometrów za linią frontu, w okolicy Wad Natrun skoncentrowano obie dywizje maskują je umiarkowanie. Sztab Rommla winien by przekonany, że dywizje pancerne 8 armii przebywają z dala od linii frontu, a więc do ewentualnej ofensywy jest jeszcze daleko. Dopiero trzy noce przed natarciem, kolejno, w precyzyjnym porządku, czołgi 1 dywizji pancernej przejeżdżały w pobliże frontu, by ukryć się pod brezentem „Tarcz Słonecznych". Na tyłach, na opuszczonym miejscu, stawiano tej samej nocy makietę czołgu.
Koordynacja „przeprowadzki" była niesłychana. Każda „Tarcza Słoneczna" miała swój numer, któremu odpowiadał numer czołgu na tyłach i tylko właściwy wóz mógł wjechać pod odpowiadającą mu „Tarczę". Za frontem prawdziwy czołg typu Valentine czy Sherman zastępowano makietą odpowiedniego typu. Ponieważ równocześnie przesuwano samochody 1 dywizji pancernej, w rejonie koncentracji pod Imayid rozmontowywano co noc odpowiednią liczbę makiet, by przewieźć je na tyły i tej samej nocy ustawić w miejsce prawdziwych wozów. Część pustych miejsc zajęły samochody ciężarowe nowozelandzkiej 2 dywizji, drugiego rzutu, które nadawały życia terenom opuszczonym przez przygotowującą się do natarcia 1 dywizję pancerną. W sumie przesunięto 1500 wozów prawdziwych, 1370 fałszywych trzytonówek, 64 makiety dział i 300 makiet czołgów, a mimo to niemieccy obserwatorzy nie dopatrzyli się jakichkolwiek ruchów wojsk.
Wszystko się zgadzało. Przynajmniej optycznie.!
Program „Meltingpot" maskujący ruchy 10 dywizji pancernej był jeszcze bardziej skomplikowany, gdyż powiązano go z operacjami pozoracyjnymi na południowym odcinku frontu. Dywizje przerzucono w biały dzień z okolic Wadi Natrun na południe, by pod osłoną nocy przenieść je na północ i schować pod „Tarczami Słonecznymi". Tej samej nocy na południu wozy 10 dywizji zastąpiono mieszaniną prawdziwych pojazdów i makiet, co stwarzało wrażenie, że wzmocniła i tak już poważne „siły" w rejonie Depresji Qattara, które tworzyli pracowicie od dłuższego czasu kapitan Phillip Cornish i porucznik Sidney Robinson. Gwoździem ich działań pozoracyjnych była akcja „Diamond" — budowa fałszywego wodociągu dla potrzeb „koncentrujących" się na południu oddziałów. Podobny rurociąg istniał rzeczywiście, ale tylko dochodził do Alam el Khadim, miejscowości leżącej mniej więcej poza środkową częścią frontu. Cornish i Robinson postanowili go „przedłużyć" o 20 kilometrów na południe do Samaket Gaballa. Dzień po dniu „rurociąg" przedłużał się. Tempo budowy tak dobrano, by zakończenie prac wypadło kilka dni po planowanym natarciu 8 armii. Tym samym akcja „Diamond" jednocześnie wprowadzała w błąd co do miejsca i czasu ofensywy.
„Rurociąg" był „odrobiony" idealnie. Miał trzy przepompownie, kilka zbiorników oraz stanowiska napełniania kanistrów. Instalacje te obsługiwane były przez „żołnierzy" z magazynów „Gangu Magików", których transportowały „samochody" z garaży podpułkownika Bar- kasa. Żeby jednak coś się działo wokół „rurociągu", ruch kołowy w okolicy skierowano wzdłuż niego nakazując kierowcom nadkładać drogi, ale przejeżdżać koło imitacji przepompowni lub stanowisk napełniania.
Jak już się buduje „wodociąg" dla „armii", to należy także zadbać o jej zaopatrzenie. Służyła temu akcja „Brian" nazwana tak od imienia jej dowódcy, porucznika Briana Robba. Był on odpowiedzialny za wzniesienie w okolicach góry Himeimat, koło końca „rurociągu" fałszywych składowisk symulujących 9 tysięcy ton zaopatrzenia mitycznej armii koncentrującej się na południu linii frontu. Początkowo planowano wznieść regulaminowe sterty z pustych skrzynek, ale okazało się, że brakuje transportu dla przywiezienia takich ilości skrzyń. Imitowano więc źapasy kwatermistrzowskie pomalowaną na ciemnozielony kolor i odpowiednio powyginaną siatką metalową, którą następnie okryto pustynnym maskowaniem. Obok rozstawiono namioty dla wypchanych słomą „magazynierów".
Najbardziej finezyjną operacją był podwójny bluff „Munassib". Na tydzień przed rozpoczęciem bitwy pod El Alamein u wschodniego krańca depresji Munassib, na południowym odcinku frontu, wykopano liczne stanowiska ogniowe i ustawiono w nich makiety dział. Przez kilka dni pozostawiono je w spokoju, aby Niemcy mogli się zorientować, że mają do czynienia z pozorowaną artylerią. Wówczas, pod osłoną nocy, imitacje zastąpiono prawdziwymi działami i gdy na północy rozgorzały walki, a sztab Rommla wahał się, gdzie przerzucić gros sił, trzy i pół pułku „fałszywych" dział niespodziewanie otworzyło ogień dla udowodnienia, że to jednak południowa część frontu jest najważniejsza.
Operacjom maskowniczym i pozoracyjnym towarzyszył przez cały czas odpowiedńi ruch w eterze. O niczym nie można było zapomnieć, gdyż Afrika Korps miał wyjątkowo sprawną ekipę wywiadu radiowego, która potrafiła wyciągnąć wnioski z pozornie niewinnych rozmów. Dlatego też scenariusze radiowej otoczki operacji pozoracyjnych liczyły po kilkaset stron i pełne były najdziwniejszych kryptonimów.
Dopiero po bitwie pod El Alamein autorom udało się ocenić sukces pozoracji i odtworzyć proces myślenia Rommla i jego sztabu. Niemcy do końca nie byli przekonani, gdzie nastąpi atak, i Rommel rozdzielił swe siły — 15 dy wizję pancerną i włoską dywizję Littorio skierował na północ, a 21 dywizję pancerną i włoską dywizję Ariete na południe. Uspokojony wolnym postępem prac przy budowie „rurociągu" oraz brakiem oddziałów pancernych tuż za linią frontu zdał dowództwo generałowi Stumme i wyjechał do Niemiec. Cierpiał na żółtaczkę i zapalenie gardła wymagające pilnego leczenia szpitalnego, ale choroby nie powstrzymałyby go od pozostania, gdyby przypuszczał, iż 8 armia może ruszyć do przodu.
Brak obaw sztabu Afrika Korps potwierdzały również przesyłane Enigmą do Rzymu raporty dzienne, 23 października o 21.30 w Bletchley Park odszyfrowano depesze, z których wynikało, że na kilka godzin przed natarciem 8 armii strona niemiecka nie spodziewa się tej nocy żadnych działań zaczepnych przeciwnika. Kilka godzin po rozpoczęciu przygotowania artyleryjskiego przechwycono depesze świadczące, że generał Georg Stumme nie ma pojęcia, skąd wyjdzie główne uderzenie, i ataku spodziewa się raczej na południu!
Zdobyte w trakcie walk dokumenty ujawniły, że Niemcy nie wiedzieli, iż X korpus został skoncentrowany na północy i ukryty pod „Tarczami Słonecznymi". Włosi oznaczyli na swych mapach 3 dywizje pancerne w rejonie Depresji Qattara, tam gdzie stały makiety „Meltingpot". Wzięty do niewóli generał Ritter von Thoma powiedział, że niemieckim ob-
a* serwatorom lotniczym nie udało się wykryć żadnych ruchów wojsk na północy. Meldowane jedynie o pojawieniu się coraz to nowych oddziałów na południu i w konsekwencji voi Thoma jeszcze czwartego dnia ofensywy prze trzymywał tam dwie dywizje pancerne!
Winston Churchill informując Izbę Gmin < przebiegu bitwy pod El Alamein powiedżiał „Dzięki wspaniałemu systemowi kamuflaż! osiągnięto na pustyni całkowite zaskoczenii taktyczne". Podpułkownik Barkas skromnie ocenił własne i kolegów działania. „Miło jes czuć, że kamuflaż pomógł frontowym żołnie rzom rozpocząć bitwę w dogodniejszych wa runkach i osiągnąć zwycięstwo za niższą cen krwi".
III Rzesza dominowała w Europie, wojn toczyła się w Afryce, U-booty panowały n Atlantyku, stosunki z Japonią pogarszały si z dnia na dzień, a mimo to generałowie z ame rykańskiego Departamentu Wojny pogrążer byli w błogiej drzemce. Nie zakłócały jej alai mujące memoriały generała saperów Thomas Robinsa odpowiedzialnego za budowę nowyc baz lotniczych. Żądał on stworzenia program zamaskowania lotnisk nadbrzeżnych narażc
3 — Strzał w próżnię ( nych na zniszczenie w razie jakiegokolwiek konfliktu. Departament Wojny ocknął się dopiero, gdy Robins wystąpił o 700 000 dolarów na swój program, ale tylko po to, by odpowiedzieć: „Departament Wojny nie uważa maskowania lądowisk za rozsądny cel wydatkowania dodatkowych funduszy".
Generał Robins był jednak uparty i pod koniec 1940 roku wyżebrał pieniądze na eksperymentalne zamaskowanie budowanej bazy lotniczej Bradley Field koło Windsor Locks w stanie Connecticut, ale pod warunkiem, że na eksperymencie się skończy.
Korzystając z okazji Robins i jego sojusznicy: podpułkownik Homer Gaudens i major John Ohmer z Wydziału Kamuflażu postano- wili zbudować obiekt pokazowy. Niektórzy fotelowi specjaliści twierdzili nawet, że Bradley Field jest zamaskowane „za dobrze" i piloci będą mieć trudności z trafieniem na pas startowy.
Baza Bradley Field wyczerpała zainteresowanie Departamentu Wojny sprawami maskowania. Dwunastego lipca 1941 roku generał Walter Short z Fort Shafter na Hawajach alarmował, że „w żadnej z baz nie podjęto prac maskujących". Pięć miesięcy przed atakiem na Pearl Harbor odpowiedziano mu tak jak innym: „Brak funduszy". Odpowiadano tak nadal i kiedy rankiem 7 grudnia 1941 roku maszyny z symbolem słońca zrównały z ziemią bazy lotnicze na Hawajach oraz zdziesiątkowały flotę Pacyfiku, Bradley Field było nadal jedynym, porządnie zamaskowanym, amerykańskim obiektem wojskowym.
Tragedia Pearl Harbor obudziła wreszcie Departament Wojny z wieloletniej drzemki. Skutecznie. Dowódca lotnictwa, generał Henry Arnold, nakazał błyskawicznie zamaskować wszystkie bazy lotnicze, które mogły by być zagrożone przez nieprzyjacielskie maszyny startujące z lotniskowców, pobudować lotniska pomocnicze i skończyć wreszcie ze zwyczajem Ustawiania samolotów w równe szeregi. Plany kamuflażowe Bradley Field i raporty twórców tej bazy odkurzono i rozesłano jako materia] szkoleniowy.
Sir Edward Grey, brytyjski ambasador w Wasżyngtonie w 1919 roku, porównał kiedyś Stany Zjednoczone do kotła „pod którym, jeśli raz się rozpali, produkuje bezgraniczną iloś< energii". Pearl Harbor było takim podpaleniem kotła. Nawet w zaniedbywanej dziedzinii maskowania ruszyła lawina. We wszystkie! rodzajach sił zbrojnych wprowadzono w szkołach oficerskich i podoficerskich kursy maskowania. W Fort Belvoir w stanie Virginia i v Centrum Badawczym Marynarki Wojennej v
Anacostia pod Waszyngtonem pracowano nad nowymi metodami maskowania sprzętu, pojazdów i żołnierzy.
Nigdzie jednak nie potraktowano tak poważnie maskowania, jak na zachodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych. Bliskość Hawajów powodowała, że w kalifornijskiej prasie powtarzały się stale artykuły o możliwym zagrożeniu, i kiedy 23 lutego 1942 samotny japoński okręt podwodny, bardziej z nudów niż z woli walki, ostrzelał instalacje naftowe w Santa Barbara, w całej Kalifornii zawrzało. Szkody były minimalne, ale wystarczyły, by japońskie zagrożenie potraktowano z przesadną nawet powagą.
Kalifornia, centrum przemysłu lotniczego, miała szczęście, jeśli chodzi o sprawy maskowania. Kierownikiem szkolenia dowództwa sektora zachodniego "był, teraz już pułkownik, John Ohmer, „weteran" z Bradley Field. Otrzymał on wreszcie potrzebne fundusze i mógł korzystać z usług sąsiadów z Hollywood, specjalistów z takich „fabryk marzeń", jak MGM,1 Warner Bros, Twentieth Century-Fox czy Disney Studios. W ośrodku szkoleniowym pułkownika Ohmera nie sposób było domyślić się, gdzie kończy się rzeczywistość, a zaczyna fantazja.
W początkach 1942 roku kalifornijscy specjaliści nie mieli wiele czasu na prace teoretyczne. Ósmego stycznia Departament Wojny 'wyasygnował 20 milionów dolarów na zamaskowanie ważniejszych obiektów przemysłowych Alaski i Zachodniego Wybrzeża, na 300 mil w głąb lądu. Teraz funduszy^ nie brakowało! Zamówienia popłynęły do dużych firm budowlanych i dekoratorni Hollywood i wkrótce widok Kalifornii z lotu ptaka zmienił się całkowicie. Zniknęły zakłady Lockheed-Vega w Burbank przykryte gigantycznym namiotem z brezentu i siatki drucianej rozpiętych na palach. Na brezencie wymalowano typowe kalifornijskie przedmieście, które uzupełniono makietami drzew i krzewów. Wystające fragmenty hal fabrycznych przemieniono w domy przed którymi wymalowano ogródki. Na „ulicach" ustawiono makiety samochodów, któr< co kilka dni specjalna ekipa przesuwała z miejsca na miejsce. Nie zapomniano nawet o sznu rach na bieliznę i okazjonalnym wywieszani! na nich prania. Konstrukcja ta funkcjonował; znakomicie przez całą wojnę, a zdobyte prz; jej budowie i obsłudze doświadczenie posłużył' później przy budowie słynnego Disneylandu W podobny sposób zamaskowane zostały tak że zakłady Boeinga w Seattle, gdzie nad hala mi fabrycznymi zbudowano miasteczko z uli cami, 50 domami mieszkalnymi, trawnikan i małym parkiem. Trochę mniej skomplikowE ny kamuflaż otrzymały zakłady lotnicze Douf lasa w Santa Monica, Long Beach i El Segundo oraz inne liczne fabryki zbrojeniowe Kalifornii.
Te wielkie programy kamuflażowe nigdy na szczęście nie zostały wykorzystane „bojowo", ale mimo to przydały się niesłychanie. Tworzyły atmosferę zrozumienia potrzeby maskowania, która w armii amerykańskiej stała się powszechna. Nie miała natomiast ta armia zrozumienia dla operacji pozoracyjnych.
Amerykanie zdali sobie sprawę z wagi działań pozoracyjnych dopiero po lądowaniu w Normandii, gdy Brytyjczycy zaczęli uchylać im rąbka tajemnicy, ale wówczas wojna już się skończyła.
Przystąpienie Stanów Zjednoczonych do wojny oraz tworzenia coraz bardziej skomplikowanych programów dezinformacyjno-maskowni- czych na froncie afrykańskim spowodowało zmiany organizacyjne w Londynie. Wspólny dla rodzajów wojsk Wydział Bezpieczeństwa — ISSB, który dotychczas kierował w teorii polityką pozoracyjną, pozbył się tej odpowiedzialności wiosną 1941 roku i w zamian w październiku powołano niewielki Sztab Pozoracyjny przy Wspólnym Sztabie Planowania — JPS.
Jednakże szef tej komórki, pułkownik Oliver Stanley, okazał się najbardziej niefortunną z możliwych nominacją. Wyznawał pogląd, że należy czekać na sposobność wprowadzenia przeciwnika w błąd, gdy całe doświadczenie „Sił A" zdobyte w kampanii pustynnej świadczyło, że w dezinformacji trzeba kreować okoliczności sprzyjające, by przez cały czas kontrolować przebieg wypadków. Napływające z Kairu krytyczne memoriały sprawiły, że gabinet wojenny odwołał po 4 miesiącach nieudolnego pułkownika Stanleya i na jego miejsce mianował pułkownika Johna Bevana, oficera o szeroko rozgałęzionych wpływach i sporym doświadczeniu w pracy różnych służl specjalnych, zdobytym w trakcie I wojny świa towej. a
Bevan był fanatykiem utajniania wszelkie! operacji pozoracyjnych i jego pierwszym po ciągnięciem była zmiana nazwy sztabu na Lon dyńską Sekcję Kontrolną, co nie wyjaśniał nic nikomu. Efektem tej tajemniczości jes między innymi fakt, że chociaż Londyńsk Sekcja Kontrolna działała równocześnie na ki] ku kontynentach i była odpowiedzialna z olbrzymie operacje, to dzisiaj z trudem tylk można znaleźć maleńkie wzmianki o tej kc mórce specjalnej w encyklopediach II wojn światowej.
Pierwszym testem współpracy Londyński*
Sekcji Kontrolnej i „Sił A" było przygotowanie dezinformacyjnej oprawy operacji „Torch" lądowania Sprzymierzonych w Afryce Północnej. Plany działań pozoracyjnych Bevan przedstawił 1 sierpnia 19^2 roku. Był to ambitny program sięgający swym zasięgiem od Norwegii, wokół Europy aż po Kretę. Składał się z kilkunastu oddzielnych operacji zgranych precyzyjnie w czasie i przestrzeni, a jego ideą przewodnią była chęć wpojenia w Niemców przekonania, że mogą się spodziewać inwazji wszędzie, ale nie w Afryce Północnej.
Operacja „Overthrow" miała przekonać. Oberkommando der Wehrmacht, że desant zostanie wysadzony w północnej Francji. Początkowo planowana była z wielkim rozmachem, ale kiedy lądowań^ w Afryce przesunięto na listopad, okres jesiennych sztormów na kanale La Manche, wiarygodność operacji spadła i wykonawcy stracili do niej serce. Nie zgromadzono więc w południowej Anglii takich ilości samolotów, artylerii przeciwlotniczej i barek desantowych, jak tego życzyła sobie Londyńska Sekcja Kontrolna. Odmówiono jej wysłania specjalnych wypraw bombowych na Francję, argumentując, że ataki te mogą usztywnić stanowisko rządu Vichy, na którego cichą współpracę w Afryce poważnie liczono.
Z braku „ciężkiego sprzętu" Londyńska Sekcja Kontrolna musiała ratować operację „Overthrow" niejako własnym przemysłem. W portach leżących nad kanałem La Manche zgromadzono stateczki żeglugi przybrzeżnej, pozorując flotę inwazyjną, a w ustronnych zatoczkach wzniesiono, z premedytacją niechlujnie zamaskowane, „schrony" dla barek desantowych. Przeprowadzono też setki lotów zwiadowczych nad północną Francją dla celów pozoracyjnych.
Osobny rozdział stanowiła pozoracja „biurowa". Do wszystkich dowództw rozesłano okólnik polecający sporządzić i przesłać do Londynu listy oficerów znających północne rejony Francji, zakupiono spory zapas słowniczków angielsko-francuskich, via banki w krajach neutralnych, skupowano francuskie franki, Admiralicja otrzymała' polecenie znalezienia pilotów znających francuskie porty nad kanałem La Manche, loty samolotów pasażerskich do neutralnej Portugalii, gdzie roiło się od szpiegów, przeniesiono z Pool do Irlandii, stwarzając wrażenie, że coś się dzieje w południowej Anglii. Działania te uzupełniono odpowiednio spreparowanymi plotkami, rozsiewanym przez agentów kontrwywiadu MI-5.
W podobnym stylu utrzymana była operacji „Solo I", której celem było przekonanie Niem ców, że armada statków i okrętów zbierając; się w Szkocji, dla przewiezienia wojsk inwa zyjnych do Afryki, zostanie skierowana d'
Norwegii. Przygotowywano ją w kilku etapach, „wzmacniając" zagrożenie.
Działania pozoracyjne „Solo I" obliczone były na bezpośrednie wywołanie wrażenia u ludności cywilnej, wśród której mogli znajdować się niemieccy agenci, oraz u żołnierzy jednostek nie wyznaczonych do udziału w operacji „Torch". Dla przyszłych uczestników lądowania w Afryce Północnej opracowano dezinfor- macyjną akcję „Solo II", której scenariusz nie ukrywał faktu, że żołnierze udadzą się w strefę klimatu ciepłego. Sugerowano jedynie, że bardzo ciepłego. Nie dementowano koszarowych pogłosek, że konwój popłynie wokół Przylądka Dobrej Nadziei do portów bliskowschodnich. Podsycano je nawet komunikatami w rodzaju: „wyposażenie tropikalne i mo- skitiery wydane zostaną dopiero po zaokrętowaniu" albo „szczepienie na cholerę odbędzie się w trakcie podróży". Organizowano również wykłady o zagrożeniu chorobami tropikalnymi, a dla kucharzy kursy gotowania ryżu na różne sposoby.
Wiele przygotowań do lądowania w Afryce Północnej prowadzonych było w Gibraltarze, miejscu szczególnie niewygodnym dla ukrycia czegokolwiek, gdyż niemieccy, włoscy i hiszpańscy agenci bez przerwy obserwowali przez silne lornety, co dzieje się na terytorium „Skały". Niełatwo więc było uzasadnić, dlaczego przywieziono, do zmontowania na miejscu, 240 samolotów myśliwskich i przyholowano 12 dużych barek desantowych. Maskownicza operacja „Kennecott" miała przekonać „obserwatorów"*, że sprzęt ten zostanie przewieziony później na Maltę, której garnizon ma być silnie wzmocniony. Dla uwiarygodnienia rozsiewanych pogłosek gubernator Gibraltaru osobiście poleciał na Maltę, by ostentacyjnie prowadzić konsultacje z gubernatorem wyspy. Kiedy jednak flotylla inwazyjna dopłynęła do Gibraltaru, już nawet dziecko zrozumiałoby, że są to siły za duże jak na potrzeby choćby nie wiadomo jak wzmacnianego garnizonu Malty. Zaczęto więc rozpowszechniać plotki, że owszem są to siły inwazyjne, ale celem desantu jesl Sycylia i południowe Włochy. W tworzeniu tego kolejnego mitu uczestniczyły aktywnie z drugiej strony Morza Śródziemnego, „Siły A" które swymi bliskowschodnimi kanałami potwierdzały pogłoski płynące z Gibraltaru, dodając „od siebie", że niewykluczony jest również posiłkowy atak na Kretę.
Z Gibraltarem związane były jeszcze dwii akcje dezinformacyjne: „Pender 1" i „Pen der 2", osłaniające wspólnie spotkanie główno dowodzącego sił lądowych operacji „Torch generała Eisenhowera z głównodowodzącym sił morskich admirałem Cunnighamem. Akcj „Pender 1" miała przekonać wszystkich, ż
Eisenhower został pilnie odwołany z Londynu do Waszyngtonu, „Pender 2", że Cunnigham mianowany został głównodowodzącym floty dalekowschodniej i odleciał, via Lagos, by objąć nowe stanowisko. W tej ostatniej akcji głównym siewcą fałszywych pogłosek był sam admirał, któremu spodobała się rola dezinfor- matora.
Łatwiej jest ukryć ruchy naczelnego wodza niż jego wojsk,. stąd też prawdziwy cel .potężnych konwojów płynących ze Stanów Zjednoczonych ukryto za „podwójną gardą". Od 19 września 1942 roku w największej tajemnicy informowano, najpierw sztaby, a później wybranych oficerów, że wkrótce ich jednostki zostaną skierowane wokół Afryki, przez Morze Czerwone na Morze Śródziemne, by wspólnie z Brytyjczykami dokonać desantu na wyspy Dodekanezu. Następnie „wtajemniczonych" poinformowano, że tajemnicę desantu „Quickfi- re" chronić będzie akcja dezinformująca „Sweater" polegająca na powiadamianiu żołnierzy, że odpływają na Karaiby, gdzie przeprowadzone zostaną ćwiczenia sprawdzające nowe metody walki w warunkach tropikalnych. Dla uwiarygodnienia tej dezinformacji Departament Stanu rzeczywiście rozpoczął poufne starania dyplomatyczne o uzyskanie od władz Haiti prawa przeprowadzenia manewrów na terytorium wyspy. Władze haitańskie były tak chętne do współpracy, że Amerykanie musieli użyć różnych kruczków dyplomatycznych, łącznie z tworzeniem komisji ekspertów, by przeciągnąć rokowania poza termin rozpoczęcia operacji „Torch". W tydzień po wylądowaniu oddziałów amerykańskich w Afryce Departament Stanu przekazał rządowi Haiti piękne podziękowanie i informację, że manewry zostały odroczone.
Trudno powiedzieć, czy te programy pozora- cyjne i dezinformacyjne zostały uznane przez Niemców i Włochów za działania faktyczne. Operacja „Torch" kompletnie zaskoczyła państwa osi i rząd Vichy, ale, jak się wydaje, bardziej dzięki ścisłemu zachowaniu tajemnicy niż dezinformacji. Nie ulega jednak wątpliwości, że akcja „Solo 1" spowodowała reakcję Niemców, którzy, jak wynika to z ich dokumentów, spodziewali się desantu w sile 10 dywizji. Dlatego też we wrześniu ogłosili strefą zamkniętą rejon Narvik—Trondheim, a miesiąc później rozciągnęli ją na pogranicze ze Szwecją. Operacji „Overthrow" nie wzięli jednak poważnie, przypuszczając od początku, żc jest to akcja maskująca coś, tylko nie wiadomo co. „Śródziemnomorskie" akcje dezinformacyjne pomogły utrzymać tajemnicę celu floty inwazyjnej, gdyż wywiad włoski i niemiec ki do końca nie były pewne, czy atakowana będzie Sycylia, czy wybrzeże Libii, czy to będzie desant na Kretę, czy tylko dowóz zaopatrzenia dla garnizonu Malty.
Kolejną wielką operacją pozoracyjno-dęzin- formacyjną był program „Barclay", który osłaniał lądowanie Sprzymierzonych na Sycylii. Zaczęto go przygotowywać natychmiast po konferencji w Casablance w styczniu 1943 roku, kiedy to podjęto decyzję o zaatakowaniu wyspy. Geograficznie wszelkie działania ograniczone były do basenu Morza Śródziemnego i wobec tego po zaakceptowaniu planów przez Londyńską Sekcję Kontrolną większość działań prowadziły „Siły A". Koncepcja programu „Barclay" opierała się na wpojeniu w Niemców i Włochów przekonania, że operacje desantowe przeprowadzone zostaną w dwóch fazach. Najpierw całkowicie fikcyjna brytyjska 12 armia miała zaatakować kolejno: Kretę, Peloponez oraz wyspy Pantellerię i Lampeduzę, a następnie Amerykanie pod wodzą generała Pattona mieli wylądować na Sardynii i Korsyce, by po ich opanowaniu dokonać, inwazji południowej Francji.
Oczywiście tak skomplikowana operacja nie miała prawa przebiegać sprawnie, toteż już z góry specjaliści „Sił A" przewidzieli, że kombinowany sztab inwazyjny będzie miał rozliczne kłopoty, a więc będzie musiał dwukrotnie odraczać termin rozpoczęcia działań zaczepnych. Tym samym trzymano „pod parą" siły włoskie i niemieckie. Dowódca „Sił A", brygadier Ciarkę, niepokoił się nawet, czy przypadkiem jego specjaliści nie przeciągają struny, ale oficerowie „obsługujący" podwójnych agentów od Gibraltaru przez Teheran, Bagdad do Kapsztadu uspokajali go, że wywiad włoski i niemiecki nie podejrzewa jeszcze, iż inwazje Francji i Grecji, o których tak wiele mówi się w stolicach lewantyńskich, są wielką fikcją. Na żądanie Clarke'a skreślono jednak z listy obiektów Pantellerię i Lampeduzę, gdyż scenariusz pozostawiał nie zagrożoną tylko Sycylię, a to mogło budzić podejrzenia. O mały włos zresztą cały program „Barclay" nie został zdradzony i to przez... sztab generała Eisenhowera. W ostatniej chwili ekspertom „Sił A" udało się powstrzymać przeprowadzkę sztabu z Algieru do schronów na Malcie. La Valetta była niewątpliwie najwygodniejszym miejsceir dla dowodzenia siłami inwazyjnymi kierującymi się na Sycylię, ale właśnie dlatego ni« można było wysyłać tam sztabu Eisenhowera Niemieckie służby wywiadu radiowego natyclv miast wykryłyby silny nadajnik bezpośredniej linii łączności Eisenhowera z Waszyngtonem, a wówczas najlepsi fachowcy nie byliby w stanie wytłumaczyć, dlaczego desant na Kretę czy Grecję ma być dowodzony z Malty.
W końcowej fazie przygotowań programu „Barclay" zrezygnowano z nadania, w chwili lądowania pierwszych oddziałów na plażach Sycylii, fałszywej proklamacji włoskiego monarchy króla Victora Emmanuela zawierającej prośbę o zawieszenie broni i stwierdzenie, że Mussolini został pozbawiony władzy. Tę profetyczną koncepcję — król w rzeczywistości pozbawił Mussoliniego władzy i poprosił o zawieszenie broni — zarzucono, gdyż uznano, że Sprzymierzeni nie powinni się zniżać do poziomu chwytów propagandowych Goebbelsa. Wykorzystano natomiast do maksimum pozorację dyplomatyczną, rozsiewając dzięki „niedyskrecjom" opinie podtrzymujące możliwość rychłego desantu w południowej Francji bądź w Grecji.
Osią programu „Barclay" była jednak akcja „Mincemeat" — „Bakalie", jedyna kierowana przez Londyńską Sekcję Kontrolną. Jej autorem i głównym wykonawcą był komandor porucznik Ewen Montagu z Wywiadu Morskiego Admiralicji. Dzięki jego inwencji na cmentarzu w hiszpańskim mieście Huelva pojawił się grobowiec, na którego płycie wypisano: „Wiliam
Martin, urodzony 29 marca 1907 roku, zmarł 24 kwietnia 1943, ukochany syn Johna Glynd- wyra Martina i śp. Antoni Martin z Cardiff w Walii".
W trakcie wojny grób zmarłego odwiedzali różni ludzie, ale jakoś tak się składało, że nie byli oni rodziną. Jednak nawet ci odwiedzający mieli raczej mętne pojęcie o Wiliamie Martinie. Był on bowiem człowiekiem, którego nie było, makabrycznym kamuflażem lądowania na Sycylii. Do kogo należało ciało, które zagrało rolę Wiliama Martina, majora Royal Marines, nie wiadomo. Bezwzględna tajemnica była warunkiem przekazania wywiadowi Admiralicji zwłok trzydziestokilkuletniego mężczyzny, który zmarł z przemarznięcia.
Kim był major Martin, mieli odgadnąć Niemcy z fragmentów „biografii" pracowici( spreparowanej przez komandora Montagu. Poc jego okiem specjaliści z MI-6 sfabrykował odpowiednie dokumenty osobiste.
Daty na listach, drukach i dokumentach by ły tak dobrane, by świadczyły, iż major Mar tin żył jeszcze około 25 kwietnia. Miał on bo wiem zginąć w wypadku lotniczym podcza lotu z Londynu do bazy Sprzymierzonych \ Algierze, wioząc ważne tajne dokumenty \ przymocowanej łańcuszkiem do nadgarstk teczce kurierskiej. Wśród tych dokumentów był między innymi osobisty list generała Archi balda Nye ze Sztabu Imperialnego do generała Alexandra, zastępcy Eisenhowera. W liście tym wspominano mimochodem o ataku na wyspy u wyorzeza Grecji oraz o akcji „na drugim końcu Mörz. Śródziemnego", która „będzie maskowana dywersyjnym wypadem w kierunku Sycylii, zwanym operacją Husky". Zdanie to miało kluczowe znaczenie dla akcji „Mincemeat". Sugerowało, że jeśli nawet jakieś siły popłyną w kierunku Sycylii, to będzie tp dywersja, której nie należy traktować poważnie. Zdradzenie prawdziwego kryptonimu lądowania na Sycylii zwiększało wiarygodność listu, a jednocześnie dezinformowało przeciwnika, bowiem jeśli był mu znany kryptonim „Husky", list wymuszał skojarzenie z operacją dywersyjną o podrzędnym znaczeniu.
W równie fałszywym kierunku prowadził drugi prywatny list znajdujący się w teczce majora Martina, korespondencja między lordem Mountbattenem a dowódcą floty śródziemnomorskiej, admirałem Cunnighamem. Lord polecał admirałowi majora Martina jako eksperta w dziedzinie wykorzystania barek desantowych, który „może ci się wkrótce przydać", oraz prosił admirała, by, jak Martin będzie wracał do Londynu, „dać mu troehę sardynek".
Ten dowcip sugerujący Sardynię jako cel inwazji komandor Montagu uznał za zbyt cięż- kij ale cóż było robić, list był już napisany i nie wypadało nic w nim zmieniać.
Zwłoki majora Martina zostały podrzucone przjez okręt podwodny „Seraph" w pobliżu miasteczka Huelva nad zatoką Kadyksu. Miejsce wybrano nieprzypadkowo. W Huelva rezydował wyjątkowo aktywny agent niemiecki, którego przedsiębiorczość dobrze była znana komandorowi Montagu. Dobrą opinię brytyjskiego wywiadu agent z Huelva potwierdził w działaniu. „Wydusił" od władz hiszpańskich, które odnalazły ciało, tajną zawartość teczki, skopiował dokumenty i ich treść przekazał do centrali szyfrem Enigmy, który wówczas nie miał tajemnic dla kryptologów z ośrodka w Bletchley Park. Komandor Montagu błyskawicznie dowiedział się, że jego praca nie poszła na marne, a niefortunny dowcip o sardynkach został przez wywiad niemiecki uznany za koronny dowód prawdziwości korespondencji Można więc było wysłać premierowi Churchillowi," który interesował się osobiście akcją do Waszyngtonu, krótką depeszę: „Bakalie połknięte w całości".
Nie tylko „Bakalie". Cały program „Barclay' został przez Niemców „połknięty". Dwunastego maja Hitler wydał dyrektywę uznającą SycyHi jako obiekt drugorzędny, natomiast „Sardy u i Peloponez muszą mieć pierwszeństwo". Ty tt( podejrzliwy Kesselring, dowódca sił nierr/ec kich we Włoszech, i sami Włosi wietrzyli zagrożenie Sycylii. Włoski wywiad sugerował 24 czerwca 1943 roku w biuletynie sytuacyjnym: „Ćwiczenia spadochroniarzy w rejonie Oranu świadczą, że celem desantu będzie Sycylia, gdyż rzeźba terenu w obu rejonach jest podobna". Inny raport wywiadu włoskiego z 1 lipca stwierdzał, że celem inwazji może być tytko Sycylia i Sardynia, „ze wskazaniem na pierwszą". Berlin jednak wiedział lepiej i jego opinia przeważyła. W konsekwencji zaskoczenie było całkowite, a Luftwaffe do ostatniej chwili nie atakowała konwojów planując zbombardować transportowce między Sycylią a Sardynią. W ostatniej chwili postawiono też w stan alarmu garnizon Sycylii i nie zdążono ani przesunąć posiłków w rejon plaż, ani uzbroić min na nich. Mimo to zdobycie wyspy pochłonęło wysokie straty i walki trwały dłużej niż początkowo przewidywano.
W początkowej fazie wojny dowództwo Wehrmachtu nie przejawiało większego zainteresowania sztuką maskowania, a tym bardziej pozoracji. Nie mieściły si<£ one w doktrynie wojny błyskawicznej, łamania woli walki i obrony przeciwnika siłą lotnictwa i związków pancernych. Tym niemniej już w trakcie kampanii 1939 roku stosowano, na skalą eksperymentalną, symulowany ruch radiowy dla ochrony miejsc postoju dowództw dywizji i korpusów. Na podstawie tych doświadczeń w lutym 1940 roku OKW opracowało generalne zasady działań pozoracyjnych uruchamiając jednocześnie dość prymitywnie prowadzone kursy dla oficerów.
Pierwszym planem maskowania operacyjnego z prawdziwego zdarzenia była trzyczęściowa „Herbstreise", której celem było ukrycie rzeczywistego miejsca lądowania niemieckich wojsk inwazyjnych w Wielkiej Brytanii. Znane są tylko zarysy tego planu,, gdyż operacja „Lew Morski" została jesienią 1940 roku odwołana i „Herbstreise" nie doczekała się nawet wstępnej fazy realizacji. Osią jej scenariusza było symulowanie zagrożenia Szkocji prze2 siły niemieckie stacjonowane w Norwegii Niemcy doskonale zdawali sobie sprawę, że norweski ruch oporu obserwuje skrupulatnie porty i natychmiast przekazuje do Londym informacje o ruchach statków i okrętów. Fak' ten postanowiono wykorzystać demonstracyjnie okrętując „siły inwazyjne". Pod osłon. nocy żołnierze mieli potajemnie opuścić statki które tej samej nocy miały wyjść z porti udając się nie do Szkocji, lecz do sąsiedniego portu norweskiego. W drodze załogi transportowców miały zmienić nazwy jednostek i macierzystych portów oraz przemalować nieco kadłuby i nadbudówki.
Drugi fragment „Herbstreise" miał rozegrać się w Holandii, gdzie planowano upozorować koncentrację wojsk przygotowujących się do ataku na wschodnią Anglię. Trzeci przewidywał podobną fałszywą koncentrację w zachodniej Francji, a celem pozorowanej inwazji miała być Irlandia. Faktyczne przygotowania do operacji „Lew Morski" miały być „podsunięte" Anglikom jako działania maskujące przygotowania w Norwegii, Holandii i Francji.
Istnieje podejrzenie, że na polecenie admirała Canarisa agenci Abwehry zdradzili wywiadowi brytyjskiemu założenia „Herbstreise", ale dowodów brak. Anglicy dokonali w lipcu i sierpniu 1940 roku przegrupowań swych wojsk korespondujących z intencjami akcji pozoracyjnych, ale trudno ustalić dlaczego. Być może maskowali w ten sposób fakt posiadania tajemnicy planu „Herbstreise"?
Największą w historii Wehrmachtu operacją dezinformacyjną było ukrycie przygotowań do ataku na Związek Radziecki. Otrzymała ona kryptonim „Albion", a jej koncepcja miała przekonać Moskwę i Londyn, że wczesnym latem 1941 roku wznowiona zostanie operacja „Lew Morski", zaś wytypowane do udziału w inwazji jednostki szkolą się na wschodzie Europy.
„Albion" dzielił się na dwie akcje: „Harpu- ne" — pozoracja ataku z Norwegii, i „Hai- fisch" — z francuskich portów nad kanałeir La Manche. W początkowej fazie nawet wysocy dowódcy w obu krajach nie mieli pojęcia że otrzymywane z Berlina rozkazy nie dotycz? autentycznych działań inwazyjnych. Oficeróv i żołnierzy wysyłanych w rejony sąsiadując« ze Związkiem Radzieckim utrzymywano \ mniemaniu, że uczestniczą w działaniach ma skujących atak na Anglię, lub też informowa no, iż mają stworzyć zasłonę w przypadku gdyby ZSRR opowiedział się po stronie Wiel kiej Prytanii. Równolegle na terenie III Rze szy i okupowanej Europy tworzono, wyl^orzy stując wszelkie kanały przepływu informacj atmosferę rychłego ataku na Wyspy Bryty; skie. W żołnierskim koncercie życzeń transm towanym przez radio co sobotę nadawano sfć brykowane pozdrowienia sugerujące, że elitai ne oddziały znajdują się na zachodzie Europ; natomiast na wschodzie stacjonują jednostl drugo- i trzeciorzędnej wartości.
Swoistym centrum rozpowszechniania spr< parowanych wiadomości była berlińska ha targowa, gdzie codziennie przebywały tysiąi klientów i setki pośredników z całych Ni miec. Agenci w cywilu rozpowszechniali ta oraz w punktach kolportażu gazet różnorodne plotki.
Bardziej rozbudowane pogłoski rozpowszechniane były przez ministerstwa: spraw zagranicznych i propagandy. Obie te instytucje posiadały swoje kluby przeznaczone dla wyższych sfer i obcokrajowców. Ribbentrop miał Auslandpress Klub, a Goebbels Ausland Klub, gdzie wybrani oficerowie popełniali dobrze przemyślane „niedyskrecje" w obecności korespondentów, dyplomatów i przemysłowców. Dbano przy tym z niemiecką precyzją o szczegóły, takie jak dla przykładu francuskie papierosy czy holenderskie cygara w rękach oficerów przybyłych na „krótki urlop" z rejonów bliskich Anglii.
Rozpowszechnianie fałszywych informacji wspierano doraźnymi akcjami pozoracyjnymi, najczęściej w Berlinie, gdzie istniała gwarancja, iż pozoracja zostanie natychmiast dostrzeżona. Personel hotelu rządowego Schloss Bel- levue otrzymał na przykład, w końcu maja 1941 roku, polecenie przygotowania się do wizyty radzieckich dostojników. Zapowiedziano, że przyjazd delegacji jest wielką tajemnicą, co spowodowało, że pogłoska o wizycie rozeszła się w błyskawicznym tempie. Dla spotęgowania wrażenia dobrych stosunków między Berlinem a Moskwą zorganizowano, na początku czerwca, na dworcu Anhalter próby powitania delegacji radzieckiej, łącznie z wywieszanien transparentów i zapalaniem wielkiej gwiazdy z żarówek. Usunięto z dworca przecho dniów, zobowiązano do dyskrecji kolejarzy, co zgodnie z zamierzeniami przyśpieszyło jedy nie rozchodzenie się plotek.
Nawet Goebbels, chociaż Wehrmacht „wy ślizgał" jego Propagandaministerium z operacj „Albion", osobiście włączył się do akcji, publi kując w „Voelkischer Beobachter" 20 czerwc; 1941 roku artykuł wstępny pod tytułem: „Kre ta jako model", wychwalający męstwo spa dochroniarzy i koncepcje powietrznego desantu Artykuł sugerował rychłe wykorzystanie tyci koncepcji nad Anglią, a dla wzmocnienia dzia łania cały nakład dziennika „skonfiskowano wycofując nawet egzemplarze z kiosków, al dopiero wówczas, gdy sprzedano kilkaset sztu w berlińskiej dzielnicy dyplomatycznej.
. Nawet najlepsze pogłoski i dobrze konstruc wane dezinformacje muszą mieć przynajmni« częściowe potwierdzenie w faktach i dlateg przygotowano obszerny program przemieszcz« nia niektórych jednostek — głównie drugc rzędnych — ze wschodu na zachód.
W końcowej fazie operacji „Haifisch" i „Hai pune" wzmocniono kontrole dokumentów ' pasie nadbrzeżnym Morza Północnego. Właśc ciele hoteli i pensjonatów otrzymali nakaz rj gorystycznego przestrzegania przepisów me dunkowych. Przekroczenia wszelkich przepisów były surowo karane, co miało sugerować, że przygotowania do inwazji weszły w ostatnią fazę, a wybrzeże staje się strefą zamkniętą. Kilka dni później nastąpił atak na Związek Radziecki^ a wkrótce nawet najwięksi zwolennicy blitzkriegu musieli zacząć godzić się z maskowaniem defensywnym. Brytyjskie lotnictwo podjęło bombardowania Zagłębia Ruhry i północnych rejonów Niemiec, korzystając z przerzucenia najlepszych sił Luftwaffe na front wschodni. Niemiecka reakcja na te bombardowania była błyskawiczna. W ośrodku odczytywania zdjęć lotniczych RAF w Medmen- ham odkryto latem 1941 roku dziwne, pozbawione dachu, czworokątne struktury stojące w szczerym polu nie opodal przemysłowego miasta Soest w Zagłębiu Ruhry. Z obliczeń cienia rzucanego przez te struktury wynikało, że mają one około półtora metra wysokości, wewnątrz leżały kupy czegoś przypominającego siano lub słomę, a wokół, aż się roiło od lejów bombowych. Tajemnicę wyjaśnił interpretator zdjęć, porucznik Geoffrey Dimbleby, kttiry porównał fotografie z mapą terenu i ostatnimi raportami Bomber Command. Były to niemieckie odpowiedniki „Rozgwiazd" imitujących nocą pożary i odciągające nawigatorów o kilka kilometrów od ich właściwego celli. Nocą, z wysokości kilku tysięcy metrów, jaśniejące od wewnątrz struktury przypominały do złudzenia mury płonących hal fabrycznych.
Niemieckie imitacje pożarów, choć jakiś czas skuteczne, miały jednak podstawowy błąd, były zbyt szablonowe. Płonące miasto przypomina z lotu ptaka kłębowisko nieregularnych świateł i rozbłysków, niemieckie „Rozgwiazdy" były regulaminowo czworokątne, z równomiernie rozmieszczonymi „pożarami" i chociaż sporo ton alianckich bomb powędrowało dzięki nim w pole, dość szybko zostały rozpoznane i naniesione na mapy lotnicze. RAF zastosował również system bombardowania na znaki świetlne — .flary — zrzucane na ziemię przez specjalne eskadry naprowadzania „Pathfinder". Ich załogi przeszkolone w nawigacji i o dużym doświadczeniu w rozpoznawaniu terenu oznaczały cel kolorowymi znakami zgodnie z ustalonym kodem, a nawigatorzy bombowców musieli tylko zrzucić bomby w obrębie tych punktów. Niemcy prędko rozpoznali kod sygnałów RAF i nauczyli się żółtymi znakami „kasować" prawdziwy cel i podpalać czerwone znaki w szczerym polu. RAF musiał w odpowiedzi wprowadzić stale zmieniany system kolorów oraz ustanowić funkcję „dyrygenta" nalotu, który kierował zrzucaniem ładunków przez kolejne fale samolotów.
Wzmożenie nalotów alianckich wyraźnie ożywiło niemieckie prace kamuflażowe, zwłaszcza w Zagłębiu Ruhry, gdzie, jak grzyby po deszczu, zaczęły wyrastać fałszywe dachy Łhal fabrycznych z brezentu rozpiętego na słupach, skomplikowane imitacje fabryk i inne pułapki optyczne. W ośrodku Medmenham trzeba było aż powołać specjalną sekcję rozpoznawania imitacji, której szefem został „weteran", porucznik Dimbleby.
Największa budowla maskująca, większa niż „maski" amerykańskich zakładów Lockheed- -Vega, powstała w Hamburgu. Port ten ma charakterystyczny basen, zwany Alster, wchodzący aż do centrum miasta, w którego przewężeniu przerzucono most Lombard dzielący basen na dwie części: Auber Alster łączący się z otwartymi wodami i Binnen Alster, czworokątny, graniczący z dzielnicą przemysłową. W nocy odbijający światło księżyca Binnen Alster był prawdziwym „drogowskazem" kierującym bombowce nad pobliską główną stację towarową lub most Lombard, przez który przebiegała główna linia łącząca Berlin z miastami portowymi: Kilonią, Bremą i Lubeką. Korzystali z tego „drogowskazu" często nawigatorzy alianccy, a więc postanowiono zamaskować cały Binnen Alster liczący mniej więcej 200 000 metrów kwadratowych powierzchni. Budowa tego gigantycznego przedsięwzięcia trwała cztery miesiące, od stycznia do kwietnia 1941 roku, ale w efekcie nocny obraz Hamburga przesunięto o kilkaset metrów na północ, co niesłychanie utrudniło nawigatorom alianckim poprawne naprowadzanie maszyn na cel.
Skuteczność działania takich gigantycznych programów praktycznie skończyła się z chwilą ■rozpoczęcia przez amerykańskie lotnictwo strategiczne nalotów dziennych oraz przyjęcia taktyki nalotów dywanowych. Kiedy przeszło tysiąc czterosilnikowych bombowców zrzucało swój ładunek, żadne maskowanie nie było w stanie pomóc. Dlatego rozpinanie siatek maskowniczych nad berlińską Unter den Linden czy parkiem Tiergarten w 1943 roku można uznać raczej za chęć poprawienia nadszarpniętego morale Berlińczyków, którym Goering obiecał, że żaden wrogi samolot nie zakłóci im nocnego snu.
Odpowiedzią na dywanowe naloty była decyzja o rozproszeniu przemysłu przyjęta wiosną 1944 roku. Wykorzystano budynki szkół, prywatne pensjonaty, piwnice handlarzy win, jaskinie, nie wykończone tunele autostrad i inne miejsca, w których można było bezpiecznie, choć w chałupniczych warunkach, utrzymać produkcję wojenną. Program rozproszenia, produkcją samolotów dla przykładu zajmowano się w 720 miejscach, ograniczał z jednej strony straty, z drugiej był znakomitym maskowaniem, gdyż nie sposób było wykryć, że w budynku szkolnym w cichym miasteczku produkowane są na przykład urządzenia radarowe czy detale silników lotniczych. W tej akcji totalnego maskowania przemysłu wojennego użyto również przesiek w sosnowych lasach Bawarii i Turyngii.
Osobnym rozdziałem niemieckiego maskowania były programy ochrony broni odwetowych V. Wytwórnie pocisków V-1 i rakiet V~2 lokalizowano głównie w skalnych tunelach tak doskonale zamaskowanych, że wiele i nich odkryto dopiero po kapitulacji III Rzeszy. Wyrzutnie nad kanałem La Manche maskowano z największą finezją. Stanowiska zbombardowane remontowano dla niepoznaki, chociaż nie zamierzano ich używać, natomiast w pobliżu montowano wyrzutnie składane. Uszkodzone stanowiska opuszczano pozornie, by po pewnym czasie wyremontować je tak, by nie zmienić ogólnego wrażenia opuszczonego miejsca. Ten rodzaj maskowania okazał, się niesłychanie skuteczny i większość cichaczem „zasiedlonych" powtórnie wyrzutni figurowała na alianckich mapach jako zniszczona, chociaż dzień w dzień wystrzeliwano z nich pociski V-l.
Bazy Luftwaffe chronione były głównie pTzez lotniska pozorowane, wznoszone z wielką precyzją i dbałością o szczegóły. Obiektem pokazowym była „replika dzienna" zbudowana w Centrum Eksperymentalnym Luftwaffe w
Rechlinie nad jeziorem Muritz. Chroniła ona pobliską bazę bombowców i miała znakomicie upozorowany pas startowy, dwa hangary, kilkanaście budynków, nie mówiąc już o rozmieszczonych tu i tam makietach maszyn He-111 i Ju-88.
Jakość maskowania stosowanego przez Wehrmacht była bardzo różna, podobnie jak stopień korzystania z taktycznych działań pozoracyj- nych. Wydaje się, że nie było jednolitej szkoły i każdy z wyższych dowódców „wychowywał" sobie własnych ekspertów. Duże osiągnięcia miały ekipy Rommla i Kesselringa; ten ostatni z powodzeniem stosował różne systemy maskowania podczas walk opóźniających we Włoszech. Doskonale zamaskowane były też konstrukcje obronne Wału Atlantyckiego i Linii Zygfryda. Wiele bunkrów Wału Atlantyckiego zostało znakomicie wkomponowanych w teren, wtopionych w istniejące cywilne budynki, na przykład w podstawy wież zamków panujących nad skrzyżowaniami dróg.
Najlepiej zamaskowane były jednak umocnienia Linii Zygfryda.
Dramatycznym fragmentem działań na Linii Zygfryda była operacja „Wacht am Rhein" — ostatnia ofensywa Wehrmachtu w Ardenach. Przygotowania do niej maskowano szczególnie pieczołowicie. Niemal w każdym miasteczku na zapleczu frontu stacjonował specjalnie wyznaczony oficer, który odpowiadał za ukrycie przejeżdżających przez jego teren kolumn wojskowych i zaopatrzeniowych. Niepotrzebny ruch drogowy wstrzymano, by nie wywoływać oznak ożywienia. Nakazano ciszę radiową, a cywilne rozmowy telefoniczne podsłuchiwano, czy przypadkiem ludzie nie zdradzają, choćby bezwiednie, tajemnicy koncentracji. Kuchniom polowym czołowych oddziałów wydano węgiel drzewny, który daje mniej dymu niż drewno.
Tym typowym działaniom maskującym towarzyszyła jedyna w swoim rodzaju dezinformacja, w której nawet autor nie miał pojęcia, jakiego rodzaju operację ochrania! Major Gis- kes z kontrwywiadu dowiedział się jedynie w sztabie marszałka Modela, że szykuje się „coś dużego", a on ma omamić Amerykanów. Nic więcej. Giskes na wyczucie przystąpił do pracy i w pierwszej połowie grudnia 1944 roku na „Froncie Duchów", u zbiegu granic Belgii i Luksemburga, amerykański patrol zatrzymał cywila bez dokumentów. Krótkie śledztwo wykazało, że jest to wzięty na roboty do Niemiec mieszkaniec Luksemburga, który zbiegł z obozu pracy i przedostał się przez front, cp w tym rejonie nie było większą trudnością. Zbieg, którego tożsamość sprawdzono i była bez zastrzeżeń, wyznał, że w obozie jest jeszcze wielu Luksemburczyków pragnących uciec. Są w zmowie z szefem zmiany, inżynierem sprzyjającym aliantom. Będzie on wręczał każdemu chętnemu karteczki z informacjami o rozlokowaniu sił niemieckich — tu przesłuchiwany wyciągnął kartkę zapisaną drobnym pismem — trzeba go tylko zawiadomić, że pierwszy uciekinier przedarł się szczęśliwie przez front. Wywiad amerykański skrupulatnie sprawdził informacje przywiezione zza frontu. Zgadzały się co do joty. Dzień później Radio Luksemburg znajdujące się w rękach amerykańskich nadało umówiony sygnał: „Pozdrowienia dla Otto z Saksonii". Major Giskes odetchnął z ulgą. Inżynier był bowiem zwerbowanym przez niego rzeczywistym szefem zmiany w obozie pracy, który otrzymał polecenie dopo- możenia w ucieczce kilkunastu Belgom oraz Luksemburczykom i wręczenia im karteczek. Ich dezinformującą treść pisał osobiście Giskes uzupełniając szczegóły, które Amerykanie mogli rozpoznać z ziemi lub z powietrza, wiadomościami, że za frontem panuje spokój i prowadzona jest planowa ewakuacja ludności cywilnej. Niestety, informacje te pasowały jak ulał do obrazu, jaki tworzył sobie nie najinteligentniejszy szef wywiadu amerykańskiej 1 armii, pułkownik Dickson, który 10 grudnia pisał w okresowym przeglądzie sytuacyjnym, że nie należy się spodziewać poważniejszych działań niemieckich w kierunku północnym. Nie minął tydzień, a w pasie 1 armii uderzy-
4 — Strzał w próżnię ły na północny zachód dywizje pancerne marszałków von Rundstedta i Modela.
Podczas ofensywy w Ardenach zastosowano też w najwyższym stopniu niehonorowy rodzaj maskowania — umundurowanie przeciwnika. Zorganizowany przez standartenführera Otto Skorzenego oddział składał się z żołnierzy znających angielski, przebranych w amerykańskie mundury i wyposażonych w takiż sprzęt i broń. Podstęp udał się. Dywersyjne kommanda Skorzenego siały panikę na tyłach amerykańskiej 12 Grupy Armii generała Bradleya. Przecinały linie telefoniczne, likwidowały gońców, zmieniały drogowskazy, mordowały oficerów. Doszło do tego, że każdego przejezdnego patrole żandarmerii szczegółowo wypytywały
jego rodzinny stan i miasto, ostatnie wyniki ligi futbolowej, przeboje i filmy, by wyłapać niemieckich dywersantów. Sam Skorzeny rozpuścił pogłoskę, że specjalne kommando, przebrane w mundury amerykańskie, zostało wysłane aż do Wersalu, by zlikwidować głównodowodzącego teatrem europejskim generała Eisenhowera. Plotka rozprzestrzeniała się jak pożar
gdy doszła do Wersalu, mówiono już o setkach sabotażystów zrzuconych pod Paryżem. W konsekwencji pałac wersalski otoczono gęstymi zasiekami, czterokrotnie zwiększono liczbę wartowników, a na rogach i przed bramami ustawiono wozy pancerne. Poza plecami
Eisenhowera przebrano w jego inuńdur podobnego do głównodowodzącego pułkownika Baldwina Smitha i wożono go demonstracyjnie po Wersalu jako przynętę. Na ewentualnych niemieckich spadochroniarzy czekali rozmieszczeni w różnych punktach miasta komandosi amerykańscy.
Plotka Skorzenego nie przyniosła, poza kłopotami administracyjnymi w Wersalu, groźniejszych skutków, ale inna niemiecka akcja dezinformacyjna skłóciła skutecznie brytyjskich i amerykańskich dowódców. Montgomery, Bradley, Patton i inni generałowie byli niesłychanie czuli na punkcie swej popularności we własnych krajach i dbali o „dobrą prasę". Wzajemne pretensje łagodził Eisenhower, który w trosce o dobrą opinię powołał specjalnego oficera do spraw kontaktów z prasą. Siódmego stycznia 1945 roku marszałek Montgomery zorganizował konferencję prasową, na której choć wychwalał amerykańskich żołnierzy i generałów, to jednak „brzmiał", jakby to on dowodził całością sił alianckich. Wystąpienie Montgomery'ego zrelacjonowała rozgłośnia BBC. Pech chciał, że wywiad został przechwycony przez nasłuch niemiecki. Dywersyjna stacja Radio Arhnem, nadająca w języku angielskim, błyskawicznie „podbarwiła" wystąpienie brytyjskiego marszałka i sfabrykowaną wersję wywiadu nadała w eter. Co gorsza właśnie tej wersji wysłuchano w kwaterze głównej Bradleya, który i tak był „cięty" na Montgomery'ego, ponieważ musiał mu przekazać kilka dywizji amerykańskich ze swej 12 Grupy Armii. Wściekły Bradley nie próbując nawet wyjaśnić źródła informacji złożył własne oświadczenie dla prasy, atakując dość złośliwie brytyjskiego marszałka. Sprawa wyjaśniła się w końcu, ale atmosfera współpracy na najwyższych szczeblach alianckiego dowodzenia nie powróciła.
Zanim jeszcze doszło do jakichkolwiek roz- dźwięków, sztaby brytyjskie i amerykańskie przeżywały „miesiąc miodowy". Inwazja „buta" nastąpiła tak szybko po Sycylii, że nie przygotowywano nawet poważniejszych operacji maskujących. Natomiast we Włoszech trzeba było porzucić nieprzydatne zwyczaje pustynne i opracować nowe chwyty, by dostosować się do terenu i jego wymagań. Wkrótce jednak przyzwyczajono się ustawiać kanistry z benzyną szeregiem wzdłuż dróg, co przypominało z powietrza kamienne ogrodzenia pól, powszechnie spotykane na włoskiej wsi. Pnie oliwek okładano pojedynczymi pociskami artyleryjskimi, gdyż listowie./ty,^ .f^zęjg jest bardzo rzadkie i wszystko przez nie widać. Najwięcej troski przysparzało maskowanie przyfrontowych lotnisk, które chroniono przed bombardowaniem artylerii dalekiego zasięgu. Pas startowy jednego z takich lotnisk zamaskowano sprytnie jako... boisko piłkarskie. Dla zmylenia obserwatorów niemieckich, gdy nie było lotów, rozgrywano na „boisku" mecze lub organizowano treningi.
Kolegium brytyjskich szefów sztabów zaakceptowało na rok 1943 trzy pozoracje składające się razem na program „Cockade". Akcja „Starkey" miała być fałszywym uderzeniem na drugą stronę kanału La Manche, „Tindall" fikcyjnym atakiem na Norwegię, a „Wadham" imaginowaną amerykańską inwazją Bretanii. Wszystkie trzy okazały się niewypałami, chociaż przy akcji „Starkey" wykorzystano nawet część wojsk uczestniczących w manewrach „Harlequin". Na papierze plany pozoracji wyglądały ładnie, ale w praktyce partnerzy Londyńskiej Sekcji Kontrolnej nie zagwarantowali jej ani sił, ani środków. Nikt nie miał serca do działań, które w zasadzie nie miały dać nic, poza denerwowaniem Niemców. Ci ostatni również nie zamierzali współpracować i nie przejmując się akcją „Starkey" spokojnie ewakuowali swe dywizje z północnej Francji do Włoch, pozostawiając na dłuższy czas nadbrzeżne garnizoa$,paear i Calais bez rezerw. Akcja „Tindall" też nie wywarła na Niemcach większego wrażenia, tym bardziej że od początku rozłaziła się w szwach, z braku przekonania o jej celowości. Akcja „Wadham" wypadła jeszcze smętniej i po pierwszych niepowodzeniach po prostu odwołano ją.
Trzy nieudane pozoracje przyniosły jednak sporo doświadczeń w 'imitowaniu dużych koncentracji wojsk. Specjalna „lotna" komisja wizytowała z powietrza fałszywe obozowiska, a. jej raporty świadczyły, że nie można opracować szczegółowych instrukcji pozorowania. Powodzenie zależy od serca i wyobraźni ekip przygotowujących je. Tam, gdzie ekipy te spały codziennie w innych namiotach „obozu", wydeptane ścieżki wyglądały autentycznie, w przeciwieństwie do obozowisk, gdzie imitowano je rozsypaną słomą albo wapnem i to tak nieudolnie, że nie trafiały do namiotowych wejść.
W sumie „Starkey", „Tindall" i „Wandham" nauczyły podstawowego prawa: wielka pozoracja musi być tworzona powoli, niejako rosnąć sama z siebie i trzeba przy jej realizacji dbać o najdrobniejsze szczegóły.
Rok 1943 był jednak przede wszystkim okresem konstruowania, produkowania i testowania sprzętu maskowniczo-pozoracyjnego. Skończono z chałupniczymi metodami produkcji, jakimi posługiwały się warsztaty „Gangu Magików", wybierając kilkanaście modeli i kier,ując je do produkcji przemysłowej. Wprowadzono również porządek w posiadanym sprzęcie i nazewnictwie.
Rok ten przyniósł jeszcze oprócz dotychczas stosowanych imitacji (kołowych, polowych sa- monośnych i składanych, imitacji pionowych, poziomych, statycznych, sprzętu „Meccano") imitacje nadmuchiwane, z których najpopularniejsze to „nadymanki" czołgów i samochodów. Przypominały one do złudzenia oryginał, były łatwe w obsłudze, gdyż wystarczyło je tylko nadmuchać i * zakotwiczyć w ziemi. Amerykanie produkowali również nadmuchiwane makiety małych samolotów, barek desantowych, „Wetbob" i dział. Te ostatnie nie cieszyły się dobrą opinią, gdyż wymagały pieczołowitej opieki. Spadek ciśnienia w rurze imitującej lufę powodował, że zaczynała zwisać i wówczas nawet jedno działo z taką „smętną" lufą mogło zdradzić całą pozorację.
Bliżej nie wiadomo dlaczego, ale producenci imitacji polubili czołg typu Sherman, którego makiety wytwarzane były w trzech wersjach: składanej, nadmuchiwanej i mobilnej.
Nie wiodła się natomiast produkcja aparatury nagłaśniającej, imitującej hałas pola walki. Amerykanie skonstruowali wzmacniacze i głośniki wytrzymujące najtrudniejsze warunki terenowy, ale _ emitowane przez nie dźwięki nie brzmiały przekonująco. Brytyjczycy opracowali sprzęt Hi-Fi, ale delikatny i wrażliwy na wstrząsy. Używano go jednak z powodzeniem podczas lądowania na Sycylii i symulowanych desantów na tyłach linii niemieckich w trakcie kampanii włoskiej.
Pomysłem, który został opracowany jeszcze w czasie walk pustynnych, byli fałszywi spadochroniarze. Odnieśli oni w Afryce spore „sukcesy", angażując w poszukiwanie nie istniejących dywersantów spore siły przeciwnika. Model „afrykański" podpalał się samoczynnie po wylądowaniu, co pozorowało niszczenie spadochronu i likwidowało kukłę, potęgując konsternację poszukujących. Model „europejski" był dla oszczędności materiału produkowany w skali 1:2, gdyż na tle nieba mniejsza figurka- sugerowała tylko większą odległość, nie wzbudzając podejrzeń. W skali 1:2 produkowane były też prototypy imitacji szybowców stosowanych przez oddziały po- wietrznodesantowe. Eksperymenty z takimi . modelami o automatycznie rozkładających się skrzydłach, po wyrzuceniu z samolotu, wypadły nadspodziewanie pomyślnie. Z bliżej niewiadomych powodów nie skierowano jednak imitacji szybowców do produkcji. Masowo wytwarzano natomiast „spadochroniarzy", którzy „do czasu" umieszczeni zostali w magazynach.
Brytyjczycy uznawani są za mistrżów wielkich operacji pozoracyjnych. Japończycy za najwyższej klasy ekspertów kamuflażu indywidualnego. W początkowej fazie walk na Dalekim Wschodzie żołnierze amerykańscy odczuwali wręcz, lęk przed niewidocznym wrogiem. Dla Amerykanów dżungla, z jej plątaniną drzew, lian i poszycia, była środowiskiem psychologicznie niezrozumiałym i wrogim. Japończycy natomiast wykorzystywali do maksimum warunki terenowe, korzystając z doświadczenia wieloletniej wojny z Chinami.
Mistrzostwo japońskiego indywidualnego maskowania tworzyło zabójczy konglomerat z japońską filozofią wojny. Na europejskim czy afrykańskim teatrze wojennym maskowanie miało przede wszystkim charakter defensywny, chodziło o ochronę własnego żołnierza. Japońska koncepcja przewidywała, że maskowanie i pozoracja winny służyć przede wszystkim zabijaniu wroga, każdy podstęp był uzasadniony, jeżeli prowadził do fizycznego wyniszczenia przeciwnika. Stąd w pobliżu strzelców wyborowyęh umieszczano na drzewach manekiny, które miały ściągnąć na siebie uwagę i ogień Amerykanów, a tym samym ujawnić ich pozycję japońskiemu snajperowi. Strzelcy wyborowi przywiązywali się do drzew, by móc łatwiej operować rękami, a w razie zranienia nie tracić sił na utrzymanie się na gałęzi, ale też po to, by po śmierci straszyć nadal wroga i zużywać jego amunicję. Przywiązane ciało nie spadało, a w dżungli najpierw się strzelało, a później sprawdzało, do czego. Po walkach na Guadalcanal oficer wywiadu piechoty morskiej raportował, że odcięto wiszące od trzech dni ciało snajpera, w którym znaleziono 78 pocisków. A ile poszło obok w powietrze? Mordercza filozofia, ale mieszcząca się znakomicie w żołnierskim kodeksie honorowym Bushido.
W kodeksie tym mieściły się również podstępy w rodzaju ściągania rannych Amerykanów w pobliże japońskich okopów, by sprowokować ich kolegów do ratowania im życia i wystawienia się na ogień. Sprowokowaniu służyło też wołanie pomocy w języku angielskim, tłumaczenie przejmującym głosem, że jest się rannym. Dla urealnienia podstępu Japończycy potrafili podkradać się nocą i podsłuchiwać Amerykanów, by dowiedzieć się ich imion czy przezwisk, a później używać ich w swej makabrycznej pozoracji:
Inną formą pozoracji dźwiękowej było synchronizowanie własnego ognia artyleryjskiego lub moździerzowego z rytmem ognia przeciwnika, co w dżungli sprawiało wrażenie ostrzału przez własną artylerię. Wabiono tez w pułapkę patrole przeciwnika oddając salwy ze zdobycznej broni małokalibrowej, co symulowało znajdowanie się pozycji we własnych rękach.
Powszechnie stosowaną pułapką wizualną było rozrzucanie obok ścieżek w dżungli części ekwipunku żołnierskiego, kartonów z racjami żywnościowymi i drobnego sprzętu,. co miało sugerować nagłą ucieczkę. Wokół takiej „przynęty" Japończycy rozmieszczali strzelców wyborowych, którzy czekali, aż zbliży się pościg.
, Inny rodzaj „przynęty" stanowiły budowane w „regulaminowych" miejscach stanowiska broni maszynowej, obsadzane kukłami, wokół których rozmieszczano snajperów.
Na Malajach i Nowej Gwinei, gdzie walczyły oddziały australijskie, Japończycy powszechnie nakładali na swe wysokie, miękkie czapki tekturowe pierścienie upodabniając je w mroku dżungli do australijskich kapeluszy. Na wszystkich frontach mieli zwyczaj obrzucać wroga najbardziej wyszukanymi wyzwiskami i szyderstwami, prowokując do otwarcia ognia i ujawnienia swych stanowisk. W tym samym celu, z całkowitą pogardą dla śrftierci, potrafili wyjść na otwarte pole, albo do ostatniej chwili udawać zabitych, by wprost spod nóg ostrzelać patrol przeciwnika.
W przeciwieństwie do mistrzostwa w kamuflażu ffóiitoW^ttS^Biekty znajdujące się na głębokim zapleczu maskowane były czasami w sposób niezrozumiale wręcz naiwny. Trudno wytłumaczyć, dlaczego zbiorniki ropy naftowej w Kure pomalowano w wielkie trójkąty i czworokąty i do tego w kontrastowych barwach. Być może usiłowano utrudnić w ten sposób pilotom ocenę odległości?
Błędy te Japończycy poprawiali pośpiesznie pod koniec wojny, poza tym wzorem Niemców, zaczęli w tym czasie przenosić swój przemysł zbrojeniowy pod ziemię. Program ten, jak wynika z dokumentów i pozostawionych śladów, * był bardzo szeroko zakrojony, czego przykładem może być podziemny arsenał i fabryka samolotów na wzgórzach Yokosuka nad Zatoką Tokijską. W gigantycznym labiryncie umieszczono laboratoria, hale, magazyny, elektrownie, biura, a nawet hangary. Amerykańscy interpretatorzy zdjęć lotniczych wiedzieli, że pod wzgórzami Yokosuka mieszczą się jakieś instalacje, odkryto je po drogach dojazdowych i wejściach do tuneli, ale nie zdawali sobie sprawy z ich rozmiarów ani domyślali się, że dziesiątki tuneli połączone są w jeden system.
Bezpośrednie zaplecze frontu i frontowe bazy lotnicze maskowane były świetnie i pomysłowo z użyciem wielu sprytnych imitacji sprzętu. Amerykańskim obserwatorom z 4 i 17
Grupy Rozpoznania Powietrznego udało się z wielką trudnością, dla przykładu, stwierdzić, że dziesiątki haubic rozlokowanych za japońskimi liniami na Nowej Gwinei to| makiety, których lufy zrobione są z pnia palmy kokosowej. Podobną „artylerię" Japończycy stosowali w różnych miejscach frontu, a na przylądku Gloucester na wyspie Nowa Brytania tak udatnie podrobili czterodziałową baterię przeciwlotniczą, wraz z wypchaną trawą obsługą, że była ona kilkanaście razy bombardowana przez alianckie samoloty. Na tej samej wyspie, w wielkiej bazie Rabaul, zaopatrzenie ustawiono w sterty i przykryto strzechami z liści palmowych upodabniając magazyny garnizonu wyspy do tubylczej wioski.
Oryginalny chwyt zastosowano przy budowie bazy lotniczej na Nowej Georgii w Archipelagu Salomona. Wznoszono ją, w gęstym lesie, pod okiem stale krążących samolotów amerykańskich, a mimo to obserwatorom nie udąło się nic zauważyć. Powiązano bowiem drutem wierzchołki palm, a następnie usunięto pnie, nie naruszając zielonego „dachu", pod którym zbudowano hangary i baraki dla personelu. W podobny sposób zamaskowano pas startowy, który stał się tunelem. Wlot do niego znali piloci japońscy, Amerykanie nie mieli pojęcia, gdzie znajduje się baza zagrażająca ich pozycjom na Guadalcanal, aż do chwili, gdy miejsce bazy zdradzili wrodzy Japończykom tubylcy.
Inne lotniska chronione były w równie przemyślny sposób; maskowano matami z liści palmowych lub plecionkami z bambusa samoloty, a na wyspie Wake wkopano w ziemię i przykryto darnią całe hangary. W bazie Kavieng na Nowej Irlandii pas startowy posypano koralowym miałem, i pomalowano w bruzdy korespondujące z sąsiadującym ornym polem. Wspaniałym pomysłem było rozlokowanie sprawnych samolotów na złomowisku bazy myśliwskiej w południowej Birmie. Maszyny po wylądowaniu kołowały na miejsca przygotowane wśród gruchotów na cmentarzysku u krańca pasa startowego. Pozostawiano je bez dodatkowego maskowania, sąsiedztwo potrzaskanych szczątków wystarczało.
W końcowej fazie wojny Japończycy zaczęli masowo stosować repliki samolotów, których setki ustawiano w bazach lotniczych na głębokim zapleczu i w strefie przyfrontowej. Według amerykańskich szacunków imitacje stanowiły w ostatnich miesiącach wojny około 25 procent samolotów wykrytych przez rozpoznanie. Nie wykluczone, że zastępowano nimi maszyny kierowane do operacji „Boski Wiatr", czyli lotów samobójczych. Bazy kamikaze, dowodzonych przez wiceadmirała Takijiro Onishi, były szczególnie skrupulatnie maskowane, gdyż po pierwszych atakach samobójczych lotnictwo alianckie wyjątkowo zajadle szukało i niszczyło lotniska oraz samoloty fanatyków. Kamuflaż był skuteczny. Alianci wiedzieli, że większość eskadr kamikaze rozlokowanych jest na wyspie Kiusiu, ale nie wiedzieli gdzie, wiedzieli, że dziesiątki maszyn przygotowano dla fanatyków na Taiwanie, ale nie przypuszczali, że było ich łącznie przeszło 700, ą rozlokowano je, nawet rozmontowane, po wiejskich chatach.
Japońskim wynalazkiem były systemy tuneli, jakimi wzmacniali swoje umocnienia. O ile w Europie budowle podziemne miały głównie chronić żołnierzy przed bombami bądjfc pociskami artyleryjskimi, o tyle w koncepcjach japońskich tunele służyły przede wszystkim skrytemu przenikaniu na tyły nieprzyjaciela.
Po ataku na ZSRR Niemcy mieli się przekonać, że system maskowania przyjęty w Armji Radzieckiej stoi na wysokim poziomie. Tylko we wstępnej fazie walk w rejonach nadgranicznych, kiedy uderzyli z przewagą sił i środków, maskowanie szwankowąło, ale już w połowie iipca 1941 roku sam Guderian musiał przyznać, że pod tym względem Rosjanie zaskakiwali napastnika. Zawodziła — jego zdaniem — organizacja walki, współdziałanie na polu bitwy, lecz" technika maskowania na szczeblu taktycznym była bez zarzutu. Przemarsze wojska prowadzono w nocy, pozycje umocnione budowano skrycie, sposób minowania dróg i wybranych odcinków terenu stwarzał wrogowi niejedną niespodziankę. W ciężkich działaniach opóźniających nie było oczywiście czasu na szukanie rozwiązań w samym maskowaniu, liczył się twardy opór jako atut najważniejszy i najbardziej odczuwany przez Niemców. Dopiero pod Moskwą w ramach planu obrony stolicy i odrzucenia napastnika na większą głębokość szczególną uwagę zwrócono na przedsięwzięcia maskujące. Główne siły podciągnięto bez wiedzy przeciwnika. Ani obserwacja naziemna, ani lotnictwo nie wykryły tych ruchów i przetasowań. Niemcy do ostatniej chwili byli pewni, że mają przed sobą te same osłabione i wyczerpane walkami wojska, a tymczasem runął na nich uderzeniowy młot z masą czołgów i samolotów, masą wtedy dużą, bo w późniejszych bitwach pod Stalingradem i Kurskiem była ona wielekroć większa.
Nie powiodły się też powietrzne ataki nai Moskwę. Straty Luftwaffe rosły, a miasto pod parasolem myśliwskich pułków i licznych baterii armat przeciwlotniczych tętniło normalnym rytmem życia. Na jego przedpolach zbudowano makiety domów i obiektów przemysłowych, składów i zbiorników paliwa. Gdy nadciągały formacje niemieckich bombowców, wyłącznie w nocy, Moskwa tonęła w mroku, a tu, na podejściach do miasta, tryskały gejzery ognia jak po wybuchach, szalały pożary, dezorientując wroga, gdzie właściwie powinien ulokować swój ładunek. Serie i salwy bomb szły najczęściej w tę płonącą dekorację. Sprawdzenie skutków takiego ataku w porze dziennej kończyło się z reguły fiaskiem. Każdy samolot rozpoznawczy był w porę identyfikowany i przechwytywany przez pilotów myśliwskich. Mogli zatem Niemcy tylko w swoich gazetach mnożyć wskaźnik tonażu bomb, Moskwa była poza ich zasięgiem Niektórym jeńcom z Luftwaffe, nazbyt pewnym, że stolica Kraju Rad musiała ucierpieć po tych nalotach, pokazywano miasto z bliska. Z okien samochodu mogli zobaczyć owe „ruiny i zgliszcza", o których tyle krzyczała ich własna propaganda.
Maskowanie stało się codzienną praktyką we wszystkich rodzajach wojsk i sił zbrojnych. Ponieważ Niemcy najbardziej zaciekle tropili i atakowali lotniska, za wszelką cenę dążąc do utrzymania swej inicjatywy w powietrzu, na szeroką skalę przystąpiono do budowy lot- /
nisk pozoracy jnychz licznymi makietami samolotów, samochodów, wozów dowodzenia, a nawet ludzi. Z góry podobieństwo do autentyku było łudzące, dekorację w dole znali tylko nieliczni. W rejonie Kałacza na takie właśnie „czynne" lotnisko wróg zrzucił ponad 900 bomb burzących i zapalających, parokrotnie „niszcząc" sprzęt, który w ciągu nocy wyrastał odnowa w innych miejscach. Pomysłowi mecha- • nicy zastosowali nawet bloki i linki, poruszając „cennym bogactwem" w chwilach ataku z powietrza, aby do reszty przekonać Niemców, że lotnisko „żyje".
Innym przykładem maskowania, już w skali operacyjnej, może być druga faza bitwy pod Stalingradem. Według zgodnej opinii Paulusa i jego generałów nikt z nich pojęcia nie miał, co dzieje się na skrzydłach wielkiego pola walki, a zwłaszcza na jego zapleczu po radzieckiej stronie. Rozpoznanie lotnicze żadnych godnych uwagi ruchów nie stwierdziło, zwiad wojsk lądowych był zbyt płytki, nasłuch radiowy nic nie wyłapał na „czesanych" falach. Wprost nie do wiary, a jednak fakty mówią za siebie. Na zachodni brzeg Wołgi przerzucono między innymi 160 000 żołnierzy, 10 000 koni, 450 czołgów i 600 dział, w nocy, we mgle i śnieżnych zadymkach. Ruch wozów bojowych i gąsienicowych ciągników odbywał się pod osłoną ognia artylerii, w potokach ogłuszającego huku.
\
Transport kolejowy dochodził tylko do kilku oddalonych od rzeki stacji wyładowczych. Amunicja, paliwo, żywność i inne środki materiałowe szły też w nocy, na samochodach i saniach, w masce bieli dostosowanej do szerokiego pleneru. Zapasy lokowano w wąwozach i jarach, z dala od kołchozowych domów i magazynów. Wszystko przebiegało w warunkach odwróconej doby: w dzień żadnego ruchu, w nocy robota na tempo. Stalingradczycy opowiadali potem, że człowiek zniósł tę zmianę, gorzej było z końmi...
Dla całkowitego zdezorientowania wroga „coś się działo" na kierunkach pomocniczych i w rejonach nie wyznaczonych na podstawę natarcia. Z hałasem przesuwano umowne jednostki, krzyżowały się rozkazy w sieciach radiowych, operowały grupy zwiadowców, kropiła od czasu do czasu artyle.ria typową metodą wstrzeliwania się do celów, krążyły samoloty rozpoznawcze. Słowem, ruch był, tyle że pozorny.
Na Froncie Dońskim rozkręcono tę machinę z pełnym powodzeniem, ale — wbrew oczekiwaniom Niemców — nie z tego kierunku miało wyjść główne uderzenie.
Poważnym problemem były lotniska. Natarcie bez silnego lotnictwa w ogóle nie wchodziło w grę, personelu i sprzętu nie brakowało, szkopuł tkwił w tym, jak ściągnąć te liczne pułki, dywizje i korpusy, które miały wziąć udział w operacji?
Sprzymierzeńcem okazał się step. W wyznaczonych miejscach wałowano po prostu pasy na śniegu, utwardzane marznącą wodą i piaskiem. Roboty prowadzone były w nocy, wtedy też obok lotnisk urządzano prowizoryczne pomieszczenia dla personelu, w ubitym śniegu lub w ziemi. Ludzie mieli w większości kwaterować w samochodach bądź w ocalałych domach. Przebazowanie z głębi nastąpiło jednak tuż przed operacją, a część samolotów wylądowała już po wykonaniu pierwszego zadania bojowego. Absolutna cisza radiowa do tego dnia nie pozwoliła Niemcom wysnuć jakichkolwiek wniosków dotyczących udziału lotnictwa w przygotowywanej operacji.
Radzieckie uderzenie pod Stalingradem było ciosem zaskakującym. Na kilka dni przed ofensywą szef Sztabu Generalnego OKH, generał Kurt Zeitzler, pisał do dowódcy 6 armii polowej, generała Friedricha Paulusa: „Rosjanie nie dysponują już większymi odwodami i nie mają możliwości przeprowadzenia natarcia w wielkiej skali". Kiedy więc ten ostatni przesłał mu pierwsze alarmujące meldunki o rozwoju wydarzeń nad Wołgą, w OKH zapanowała kompletna konsternacja. Hitler poinformowany o kryzysie wpadł w furię, zarzucając Paulusowi nieudolność w dowodzeniu i ubezpieczeniu wojsk. Nie wierzył w 4 taką sił§ nacierających dywizji i korpusów, a kiedy wreszcie zmienił zdanie, stało się już za późno na skuteczną pomoc. Do takiego wysił ku Niemcy nie byli już zdolni.
Przed bitwą na słyr ,nym łuku kurskim maskowanie po lobu stron ach frontu było w istocie podobne. SWrycie po dciągano świeże wojska, rejony wyczekiwania rozmieszczono z dala od pierwszej linii, od s? .czebla pułku w górę obowiązywała łączność przewodowa i tajna poczta polowa, now e dywiz je nie mogły ujawniać swej obecności i wreszci' e po jednej i drugiej stronie bez przerwy w isiało lotnictwo myśliwskie. Pełne zamaskowan ie takiej masy ludzi, uzbrojenia i sprzętu był oby utopią. Mimo to radzieccy saperzy z dołali nafaszerować teren tysiącami min, o któr ych Miemcy nic nie wiedzieli. Pojawiły się rówr deż liczne makiety czołgów i dział ob ak e gzemplarzy prawdziwych, co zwłaszcza 1 otnik om utrudniało wybór właściwego celu. \Viel< i wozów bojowych zniknęło pod kopami siana i w lasach pod siatkami. W pasie działania l(i ai mii powietrznej — przykładowo — urządzo no aż 50 lotnisk pozoracyjnych i rozstawiono na nich 240 makiet samolotów. Niemcy wykor tali tam 60 ataków bombowych, podczas gdy r la właściwych lotniskach opera- cyjnych, poło żonych na większej głębokości, panował spbl' :ój. Zgodnie z przyjętą taktyką
działań z tamtych ex ilęgłych rejonów miały wystartować pierwsze grupy uderzeniowe, aby wylądować na loteiskć Ich bliższych. Ten manewr szybkiej zmiany miejsca bazowania był w toku operacji wielokr otnie powtarzany. Zdarzało się, że ten sam pi iłk „zaliczhl" sobie' po kilka lotnisk w ciągu j. ednego diiia. Nieprzyjaciel stracił w końcu rc ^zeznanie, ile i jakich samolotów» może jeszczt s oczeki wać w powietrzu.
Ataki Luftwaffe na węz eł kolejowy w Kurs- ku szły bez mała w próżni< ę. Stację wyładowczą urządzono z dala od mias ta, w ląsach, w sa-
mym
mieście natomiast r uch na pozorowany. Przetaczano puste składy
wagonów z miejsca w mJ rampach rosły sterty „ładunt :u":
sk i worków. Dla Niemców pr zynęta dla mieszkańców pewna
ulga,, że ty winny spaść bomby. Powini iy, eh z dużym rozrzutem
na sąsiedi iie dz była to oczywiście „gra do jedne ponieważ i
artyleria przeciwl otnic myśliwscy dobierali się napaś tnikwm do
skóry — żaden nalot nie uchodzi ł im bezkarnie.
Od
tej operacji do końca wK>jny wszystkim większym
przedsięwzięciom Ari ni i Radzieckiej towarzyszyły elementy
maskowi mia i dezinformacji. W organach dowodzenia i
iostrzegano ich znaczenie i — w przeciwieństw; ie do aliantów
torach był zniszczone ejsce, a na -zyń, beczek znakomita, Iko tam po- ioć spadały ielnice. Nie jj bramki", za, i piloci
zachodnich — nie tworzono z tego systemu •jakiegoś misterium, sztuki dla sztuki. Dominował tu zdrowy rozsądek, wyraźnie wytknięty cel, a nade wszystko kluczową rolę odgrywała rzeczywista znajomość nieprzyjaciela, pogłębiana dopływem informacji z różnych źródeł rozpoznania: własnego wywiadu, zeznań jeńców, analizy zdobytych dokumentów operacyjnych, głębokiego nasłuchu-radiowego i penetracji powietrznej. W radzieckich sztabach panowało przeświadczenie, że wróg może być dezorientowany tylko do pewnego momentu — w konkretnym czasie i przestrzeni — potem o powodzeniu walki decyduje męstwo żołnierza, jego oręż i sprawność funkęjonowania służb tyłowych, a zatem czynniki innego rzędu.
W operacji „Bagration" największy nacisk położono na maskowanie transportów i przegrupowań wojsk. Ruch na liniach kolejowych odbywał się wyłącznie nocą, oddziały po wyładowaniu kierowano do pobliskich lasów. Poszczególne bataliony, dywizjony i pułki łączyły się w składach macierzystych dywizji już na trasach przemarszów bądź w rejonach ześrod- kowania. Wszystko odbywało się pod kontrolą posterunków naziemnych i najlepszych załóg własnego lotnictwa rozpoznawczego. O każdym niedociągnięciu był na bieżąco informowany sztab 1 Frontu Białoruskiego, o czym między innymi przekonał się generał wojsk pancernych
Paweł Batów, któremu, jak wspomina, zwrócono uwagę na dostrzeżone z powietrza potknięcia. Inna sprawa, że maskowanie czołgów i dział pancernych w marszu,, w tumanach kurzu, to rzecz niełatwa.
Latem 1944 roku Niemcy spodziewali się radzieckiego natarcia na kierunku kowelskim, skąd — według ich przewidywań — miało wyjść głębsze uderzenie na Lublin i Warszawę. Ocena ta dotarła do radzieckiego wywiadu i dowództwo 1 Frontu Białoruskiego póstano- wiło ugruntować błędne rozeznanie niemieckich sztabów. Na ten kierunek poszły makiety czołgów i dział w pełnym słońcu. Tam również pojechał specjalny pociąg — ruchome stanowisko dowodzenia — marszałka Żukowa, choć on sam wraz ze swym sztabem był w innym miejscu. Radiostacja pociągu „normalnie" pracowała, przekazując rozkazy i wytyczne dla wojsk. Z rejonów rzekomej koncentracji „odpowiadały" sztaby dywizji i korpusów. W rzeczywistych związkach operacyjnyck i taktycznych obowiązywała cisza radiowa zarówno w pasie tego Frontu, jak 'i w 1 Froncie Ukraińskim i 2 Froncie Białoruskim. Uderzyć miały wszystkie trzy, czego Niemcy nie zdołali rozszyfrować. Zdezorientował ich do reszty manewr lotniskowy, przeprowadzony tuż przed samą operacją. Przypuszczali, że radzieckie siły powietrzne dysponują tylko tym, co znajduje się w strefie przyfrontowej! Fratoda była inna: uderzeniowy trzon znajdował się w głębi.
Ofensywa styczniowa w 1945 roku to jeszcze jeden wstrząs dla wroga. Sztabowcy OKH znowu nie docenili sprawności radzieckiego zaplecza, nie spodziewali się napływu takiej masy wojsk, nowego uzbrojenia i sprzętu, a co najważniejsze — nie dostrzegli maskowanych przegrupowań. Opady śniegu, mgły i długie noce sprzyjały skrytym ruchom wojsk radzieckich, a wraz z nimi w takich samych warunkach przygotowywała się do natarcia 1 armia Wojska Polskiego. Jak w operacjach poprzednich udał się w pełni przerzut lotnictwa. W pasie 1 Frontu Białoruskiego urządzono 55 lotnisk pozorowanych z makietami samolotów i stanowisk artylerii przeciwlotniczej, nawet z czynnymi radiostacjami, a w tym samym czasie w innych miejscach trwała budowa lotnisk operacyjnych, oczywiście uproszczona do niezbędnych czynności: wyrównania dróg startowych i rozstawienia znaków orientacyjnych. Kwatery dla personelu wyznaczono w najbliższych wsiach. W strefie frontowej operowały nieliczne pułki lotnictwa myśliwskiego, szturmowego i bombowego, znane Niemcom z podsłuchu radiowego. Główne siły, łącznie 1100 samolotów, wylądowały tam przed samym natarciem, osiągając docelowe lotniska w martwej strefie obserwacji radiolokacyjnej, poniżej 300 metrów wysokości. Niemcy do tego czasu atakowali pozorowane lotniska w dzień i w nocy, zaliczając sobie sporo „sukcesów". Trafione makiety płonęły jak pochodnie, radzieckie radiostacje „potwierdzały" straty. Na zdjęciach dostarczanych przez rozpoznawcze samoloty Luftwaffe widać było nawet liczne „samochody sanitarne". Można powiedzieć, że w tym osobliwym pojedynku satysfakcja była dwustronna, tyle że dla wroga urojona.
. Identyczny manewr skrytego podciągnięcia sił powietrznych zastosowano przed operacją berlińską. W wojskach lądowych ruch odbywał się wyłącznie nocą, nad samą Odrą i Nysą pozorowano przerzuty silnych związków pancernych tam, gdzie ich nie było. Wyznaczone pododdziały czołgów „prasowały" ziemię w donośnym ryku silników, inne natomiast podwożono pociągami do najdalej wysuniętych rejonów wyładowania. Tu praca przebiegała bez szczególnego hałasu, tłumionego ogniem dział. Oryginalnym pomysłem było maskowanie świetlne, które miało oślepić i oszołomić nieprzyjaciela. Z rozkazu marszałka Żukowa ściągnięto nad Odrę 140 reflektorów przeciwlotniczych, aby w momencie przystąpienia do natarcia — już po przygotowaniu artyleryjskim i lotniczym — położyły łunę blasku na przedpolu. Przeprowadzona na tyłach próba dowiodła, że ci po drugiej stronie, narażeni na taką siłę światła, po prostu- przestaną widzieć, co się przed nimi dzieje. Z czymś takim Nier. ncy zetknęli się po raz pierwszy i — jak wyi likało z pierwszej fazy forsowania Odry ora.z v» alk na jej zachodnich przyczółkach — skutek zastosowania tylu reflektorów był dla wroija pi orunujący. Dzięki nim radzieccy żołnierze wdar li się do okopów i stanowisk nieprzyjaciel a, a i :a nimi runął taran czołgów.
Na takie miano zasługuje poc ijęta przez zachodnich aliantów opera cja „Boi lyguard", która miała osłonić lądowanie w N 'ormandii. Nie wszystko w tym koncercie zagrali ~> na właściwą nutę, aspiracje grona dy rygentów ' szły za daleko, sporo dopowiedziano w tej kwestii już po wszystkim, alę skala przedsięw zięć była na pewno wielka. Obejmowała ona i swym zasięgiem całą Europę: od koiła podbieg unowego po afrykańskie wybrzeże Morza Śródzi emnego, od Gibraltaru po Moskwę ii Bejrut. 1 Byli w nią zaangażowani politycy i aktorzy, g enerałowie i dziennikarze, agenci i p odwójni agt 'nci. Przygotowywano ją miesiącami, wyk. orzystując wszystkie zdobyte dotyc hczas dośw; iadczenia.
Ramowy plan nakreślono w lipcu 1043 .roku, zakładając z góry, że będnie to opera cj. a na nie spotykaną dot^hczą .s skalę, gdyż postanowiono wpoić w Niem ców przekonanie, że atak Sprzymierzonych rr> ioż;e nastąpić wszędzie, ale nie przez kanał I ,a Manche, a gdy już nie będzie można dłużi jj ukryć przygotowań inwazyjnych, że desant, nastąpi później i w innym miejscu niż to w rj jeczywistości planowano. Plan otrzymał krypton im .„Jael" i 8 października 1943 roku wstępi ia w ersja działań pozoracyj- nych została prs ledsta wioną do zatwierdzenia kierownictwu p olitycj mo-wojskowemu Sprzymierzonych.
Szczegółowe decyzje jeszcze nie zapadły, a Londyńska S' akcja Kontrolna i amerykańska Wspólna Kon trola Bezpieczeństwa zaczęły przygotowywać; grunt, rozpowszechniając w środowiskach dyplomatycznych pogłoski, których mctywer n przewodnim była rzekoma niechęć aliantów do dziaiłań ofensywnych w 1944 roku, spowc jdowana znakomitymi efektami strategicznyc' h nalotów dywanowych. Zgodnie z wytycznyn ii dyplomaci alianccy w Madrycie, Lizbonie, B- ernie i Sztokholmie zaczęli popełniać „niedy skrecje" streszczające się do opinii, że III Rzer sza padnie wkrótce na kolana, bowiem of en sywa bombowa rozwija się znakomicie,- prod ukcja amerykańskich bombowców B-29 stalf i rośnie, a kłopoty z transportem do Wielkiej Brytanii niebawem ustaną, gdyż przedłużone zostaną pasy lotnisk tranzytowych na Karaibach. Ta ostatnia informacja była prawdziwa, co tylko nadawało wiarygodności innym przeciekom. Londyńska Sekcja Kontrolna opracowała również katalog tematów dla rozmów salonowych, w których należało sugerować, że inwazja, jeżeli w ogóle nastąpi, to dopiero jesienią, gdyż desanty są ryzykownym przedsięwzięciem i muszą być dobrze przygotowane. Mianowanie generała Montgomery'ego na dowódcę sił brytyjskich komentowano jako zimny prysznic dla optymistów, gdyż wiadomo, że ruszy on z miejsca dopiero wówczas, gdy będzie dysponował przygniatającą przewagą w ludziach i sprzęcie. Wyolbrzymiano znaczenie autentycznych strajków w fabryce silników General Motors w Detroit, sugerując, że opóźnią one program budowy barek desantowych, których i tak jest w Wielkiej Brytanii na lekarstwo. Dla podparcia tej ostatniej, fałszywej z gruntu, informacji zaaranżowano nawet interpelacje deputowanych w Izbie Gmin, którzy krytykowali ministrów rządu wojennego Churchilla za opieszałość i brak zainteresowania przygotowaniem operacji inwazyjnych.
Brytyjscy szefowie sztabów zaakceptowali plan „Jael" 27 grudnia 1943 roku, przemiano- wując go na „Bodyguard". Po trzech tygodniach, 18 stycznia 1944 roku, program ten otrzymał aprobatę amerykańskich szefów sztabów. Dzielił się na sześć poważnych operacji pozoracyjnych o charakterze militarnym, dwóch dezinformacyjnych akcji dyplomatycznych, jednej aktorskiej oraz dziesiątków mniejszych akcji i działań.
' Operacja „Fortitude North" — jedna z ważniejszych w programie „Bodyguard" — miała przekonać Niemców, że celem alianckich akcji zaczepnych w 1944 roku będzie Norwegia. Był to dobry wybór, gdyż Hitler miał swego rodzaju obsesję taktycznej i strategicznej wagi Norwegii i utrzymywał tam wyjątkowo silny kontyngent liczący około 400 tysięcy żołnierzy. Zadaniem koordynatorów „Fortitude North" było utrzymać ten garnizon w Norwegii jak długo się da, aby nie mógł zostać przerzucony do Normandii na pomoc jednostkom walczącym z alianckimi wojskami inwazyjnymi.
„Straszakiem" miały być oddziały „Sprzymierzonych" przygotowujące się w Szkocji do desantu w rejonie norweskiego portu Stavan- ger. Politycznym celem desantu miało być skłonienie Szwecji do przejścia na stronę Sprzymierzonych i udostępnienie im baz lotniczych na swoim terytorium. Celem militarnym — zlikwidowanie garnizonu niemieckiego i połączenie się z Armią Czerwoną, która przygotowywała, oczywiście fikcyjnie, natarcie od strony Murmańska.
Taki był scenariusz „Fortitude North". Odpowiedzialny za jego realizację był szef Dowództwa Szkockiego, generał Ąndrew Thorne, a wykonawcą pułkownik R. M. Macleod. Obaj powołali 4 armię, która rozbiła swą kwaterę główną w Craigie House, w miejscowości Ayr. 4 armia była mieszaniną fikcyjnych i prawdziwych jednostek, których numery zmieniano kilkakrotnie, by sprawić kłopot niemieckiemu wywiadowi obliczającemu na podstawie nasłuchu radiowego liczebność ewentualnych sił inwazyjnych. Opracowanie takiego zestawienia jednostek wchodzących w skład fikcyjnej armii nie było wcale proste, nawet dla jej twórców. Trzeba było pamiętać o służbach pomocniczych i sprawdzić dokładnie, czy przypadkiem najmniejszy nawet fikcyjny oddziałek nie ma prawdziwego odpowiednika na froncie włoskim czy na Dalekim Wschodzie.
Żywot 4 armii trwał nieco ponad 12 miesięcy, do 31 marca 1945 roku. Przez ten czas jej „dywizje" i „korpusy" przeprowadziły całą serię manewrów. Najpoważniejsze, o kryptonimie „Cadboll", objęły wszystkie dywizje, a ruchy każdej z nich symulowały w eterze ekipy złożone z 8 oficerów i 24 radiotelegrafistów. Oddziały 4 armii „zjeździły" całą Szkocję, kontaktowały się z Pierwszą Grupą Armii Stanów Zjednoczonych — FUSAG, równie „autentycznymi" związkami operacyjnymi, w eterze w południowej Anglii. Podczas każdej z takich symulowanych rozmów trzeba było pamiętać o najdrobniejszych szczegółach, takich jak szum otoczenia i głosy w tle podczas rozmów radiotelefonicznych, o pomyłkach telegrafistów, które musiały się zdarzać prawdziwym oddziałom łączności. „Armia duchów" musiała być w każdym calu kopią armii rzeczywistej.
Symulację radiową, nawet najsprawniejszą, trzeba wesprzeć dowodami rzeczowymi, choćby pozorowanymi. Autentyczny sprzęt i ludzie zaangażowani byli w przygotowania do operacji „Overlord", ale magazyny ze sprzętem po- zoracyjnym bynajmniej nie świeciły pustką j wkrótce w okolicy miasteczka Kirkaldy pojawiły się „jednostki pancerne". Wypróbowane na Pustyni Libijskiej urządzenia do robienia śladów „drukowały" na ziemi kształt gąsienic, a na końcu ustawiano zgrabne „nadymanki" czołgów typu Sherman czy Crusader. Na lotniskach w pobliżu Glasgow i Edynburga rozlokowano dywizjony bombowców ze sklejki chronionych przez artylerię przeciwlotniczą z drewna, której stanowiska przemieszano z faktycznymi bateriami dla przepłoszenia samolotów obserwacyjnych Luftwaffe. W zasadzie Niemcy powinni zobaczyć przygotowania 4 armii, ale nie mieli prawa ich obserwować. Mogliby się bowiem zorientować, że chociaż statki transportowe zakotwiczone u ujścia Firth of Forth są prawdziwe, to barki desantowe już nie, mimo że z ich kominów płynął dym, na
pokładzie suszyły się marynarskie ubrania, a przechodzień mógł usłyszeć przez otwarty bulaj szlagiery i dzienniki radia BBC.
Dla ochrony tej flotylli inwazyjnej powołano, w eterze, dwie eskadry marynarki wojen nej: „Siły V" i „Siły W", które razem z tran sportowcami przeprowadziły udane ćwiczenu w za- i w wyładunku sprzętu i wojsk pod kryptonimem „Onion II" i) „Leek II", za co otrzymały pochwały dowództwa.
Żołnierskie życie nie ogranicza się jednak do samych ćwiczeń, toteż w lokalnej prasie można było wyczytać o meczach piłki nożnej rozegranych przez różne jednostki 4 armii, o występach reprezentacyjnych orkiestr kobziarzy,» przybyciu różnych dostojników na wizytacje. Opisano nawet dokładnie śłub oficera sztabu 4 armii z podoficerem VII Pomocniczego Korpusu Kobiecego. Wszystkie te sfabrykowane informacje lokalne prasa zamieszczała na polecenie wywiadu MI-6, natomiast kontrwywiad MI-5, a zwłaszcza jego Komitet XX, zajmował się bezpośrednim dezinformowaniem Fremde Heere West, komórki wywiadowczej niemieckiego sztabu generalnego zajmującej się zachodnioeuropejskim teatrem wojennym. „Obróceni" przez kontrwywiad agenci „Mutt" i „Jeff" potwierdzali swej „centrali", że 4 armia rzeczywiście składa się z czterech dywizji piechoty, -"'nei desantowej, jednej pancernej i jednej
•brygady pafićęrłtej oraz że bez wątpienia wyznaczona została do inwazji Norwegii. „Mutt" i „Jeff" poinformowali też o odwiedzinach 4 armii przez grupę radzieckich oficerów łącznikowych. Wiadomość ta korespondowała z przewidzianym scenariuszem „Fortitude North", radzieckimi działaniami pozoracyjnymi w rejonie Murmańska, koncentrowaniem statków i rozpowszechnianiem pogłosek o wspólnej akcji desantowej w północnej Norwegii.
Kiedy już 4 armia „rozkręciła się", wynikła konieczność zamaskowania jej nikłego personelu przed wścibskimi sztabowcami, którzy koniecznie chcieli dowiedzieć się, co robi 28 oficerów i 334 podoficerów oraz szeregowców. Po dłuższym namyśle oddziałek, będący w eterze 4 armią, nazwano jednostką rezerwową nr 12, co nic nikomu nie tłumaczyło, ale też nie wzbudzało podejrzeń. Jeszcze jeden dowód słuszności podstawowej zasady kamuflażu — wtopić się w otaczające środowisko.
Operacja tej miary co „Fortitude North", w którą zaangażowanych było kilka państw, nie mogła się obejść bez odpowiedniego wsparcia dyplomatycznego. Była nim akcja „Graff- ham" — wzbudzania w rządzie Szwecji mniemania, że Sprzymierzeni szykują się do inwazji Norwegii, i sprowokowania Szwedów do podzielenia się tym przeświadczeniem z Niemcami, skomplikowaną grę prowadził brytyjski ambasador w Sztokholmie, sir Victor Mallet, wspierany przez przedstawicieli dyplomatycznych Związku Radzieckiego i Stanów Zjednoczonych. W trójkę prosili oni rząd Szwecji
udzielenie prawa tankowania samolotów alianckich, które musiały lądować awaryjnie wracając znad terytorium nieprzyjaciela, prawa dokonywania drobnych napraw tych maszyn, prawa lądowania alianckich samolotów cywilnych na szwedzkich lotniskach wojskowych, prawa do lotów nad Szwecją alianckich samolotów rozpoznawczych oraz zezwolenia na przysłanie eksperta, który przekonsultuje z władzami szwedzkimi kwestie transportu kolejowego między Szwecją a Norwegią w sytuacji, gdy Norwegia opuszczona zostanie przez niemieckie siły okupacyjne. Jaśniej już nie można było dać do zrozumienia, co się szykuje,
w Sztokholmie aż się zagotowało. Wrzenie w kołach dyplomatyczno-wywiadowczych podsycały dobrze obmyślane przecieki z ambasad trzech państw oraz poufna wizyta eksperta w dziedzinie transportu.
Odpowiednikiem „Fortitude North" na Bliskim Wschodzie był program „Zeppelin" pozorujący przygotowania Sprzymierzonych do zaatakowania w połowie 1944 roku Krety, wysp Morza Egejskiego, Grecji, wybrzeża dal- matyńskiego i Bułgarii. Miał on również przekonać Niemców, że siły alianckie w rejonie
Morza Śródziemnego są znacznie silniejsze niż w rzeczywistości. Zatwierdzony 10 lutego 1944 roku program podzielono na cztery etapy, by stale utrzymywać w napięciu niemieckie sztaby. Pierwszy sugerował, że alianci zaatakują Kretę i Grecję 23 marca, a miesiąc później — 21 kwietnia — Armia Czerwona rozpocznie działania zaczepne w okolicach Morza Czarnego. Kiedy „podgrzano" już nieco atmosferę, podsunięto Niemcom wiadomość, że obie planowane operacje zostały opóźnione w związku z „niepowodzeniami" alianckimi we Włoszech i w myśl zmodyfikowanego planu alianci zaatakują Kretę i Grecję 21 kwietnia, a wojska radzieckie wybrzeże rumuńskie lub bułgarskie 21 maja. W trzecim etapie sugerowano przesunięcie natarcia Sprzymierzonych o miesiąc, tak by zgrać je z radzieckim atakiem, zaś w czwartym, że wszelkie te operacje zostały odwołane na rzecz wielkiej kombinowanej ofensywy sił wszystkich aliantów, której celem będzie opanowanie całych Bałkanów za jednym zamachem. Ofensywę tę zaplanowano na 19 czerwca, a dla jej umotywowania wymyślono polityczną legendę, zgodnie z którą Stalin poprosić miał podczas konferencji w Teheranie, aby w pierwszej połowie 1944 roku główny wysiłek skierować na Bałkany, celem utrącenia satelitów III Rzeszy, pozbawienia jej ważnych źródeł surowców i ograniczenia dróg komunikacji Wehrmachtu z dywizjami okupującymi jeszcze południowe rejony Związku Radzieckiego. Miano również uzgodnić w Teheranie, że do czasu opanowania Bałkanów główny wysiłek na Zachodzie skierowany zostanie na strategiczne bombardowania Niemiec, a ewentualna inwazja Europy nastąpi nie wcześniej niż w końcu 1944 roku.
Związkiem Operacyjnym, który miał wziąć na siebie główny ciężar ataku na Bałkany, była fikcyjna brytyjska 12 armia składająca się w scenariuszu „Zeppelina" z pięciu dywizji prawdziwych, trzech faktycznych brygad udających dywizje oraz czterech całkowicie wydumanych dywizji. W skład tej armii miał między innymi wchodzić fikcyjny III korpus polski, do którego zaliczono wyimaginowaną polską 7 dywizję piechoty i polską 2 dywizję pancerną, której zawiązki istniały rzeczywiście. Korpus ten miał za zadanie wylądować w Durazzo na wybrzeżu dalmatyńskim i zająć stolicę Albanii Tiranę. Sprzeciwili się twardo takiej koncepcji partyzanci jugosłowiańscy, którzy nie mieli pojęcia, że chodziło wyłącznie o działania pozoracyjne. Nie można ich było dopuścić do tajemnicy, więc spróbowano wyeliminować polski III korpus z gry, ale wówczas okazało się, że brytyjskiej 12 armii zabraknie sił na desant w Albanii. Nie można bowiem stworzyć na poczekaniu całego korpusu, choć- by naw.£{ wyimaginowany korpus fik
cyjnej armii. Przed koordynatorami „Zeppelina" stanęło widmo porzucenia koncepcji desantu w Albanii, a tym samym „uwolnienia" dywizji Wehrmachtu i to w czasie krytycznym dla lądowania w Normandii. Po rozważeniu wszelkich opcji dowódca „Sił A", Dudley Clarke, podjął decyzję dalszego podsuwania agentom niemieckim informacji o udziale polskiego III korpusu z zaleceniem, że informacje te nie mają prawa dojść do agentów jugosłowiańskich.
W realizacji programu „Zeppelin" wykorzystano całe przebogate doświadczenie „Sił A", którym podporządkowano armię, lotnictwo, opierającą się Royal Navy, administrację, propagandę, siatki dywersyjne, a nawet głównodowodzącego teatru śródziemnomorskiego generała Henry Wilsona. Kwaterę główną 12 armii założono w Tobruku, gdzie zbierały się też „siły" odkomenderowane do ataku na Kretę. Stojące w porcie barki desantowe uzupełniono makietami — łącznie 100 jednostek — które specjalna flotylla holowników i motorówek przeciągała z przystani do przystani imitując ruchy wojsk.
Cel programu „Zeppelin" — przytrzymanie maksimum dywizji niemieckich na Bałkanach, był niczym w porównaniu z zadaniami pozoracji w zachodniej części Morza Śródziemnego, gdzie eksperci „Sił A" musieli w czerwcu 1944 roku „przytrzymać" Niemców na południu Francji, a w sierpniu „odepchnąć" ich od wybrzeża, by nie zagrażali projektowanej operacji inwazyjnej „Anvil-Dragoon". Sukces w tej trudnej i delikatnej grze miały zapewnić akcje: „Ironside", „Vendetta" i „Ferdinand".
„Ironside" wymierzona była w rejon Bordeaux, gdzie miało pozornie wylądować 10 dywizji angielskich i amerykańskich. Niestety, nawet dla tych fikcyjnych jednostek nie starczyło choćby odrobiny prawdziwych środków technicznych. Royal Navy nie dysponowała nawet trałowcami, by imitować przygotowania do desantu, a lotnictwo, tak brytyjskie jak i amerykańskie, wykonało zaledwie kilkanaście lotów rozpoznawczych, zamiast 840 planowanych wylotów ciężkich bombowców. Wszystkie siły kierowano do przygotowań operacji „Overlord", tak więc „Ironside", choć ambitnie planowaną, ograniczono wyłącznie do plotek.
„Vendetta" miała więcej szczęścia i otrzymała nawet prawdziwą 91 dywizję piechoty amerykańskiej i kilka luźnych jednostek francuskich, które wraz z tuzinami fikcyjnych tworzyły symulowaną amerykańską 7 armię generała Alexandra Patcha. Siły te według scenariusza miały lądować na południu Francji między Sete a Agde. Nie obyło się jednak bez kłopotów. Kiedy już rozpowszechniono odpowiednie pogłoski i podsunięto spreparowane informacje, przyszedł rozkaz skierowania 91 dywizji piechoty na front włoski. Wiarygodność „Vendetty" stała pod dużym znakiem zapytania. Wywiad niemiecki wiedział, że 91 dywizja ma lądować we Francji, kto trzeba orientował się, jak szkoli się do swych przyszłych zadań w Oranie i teraz, gdyby jej związki odkryto we Włoszech, przeciwnik przestałby wierzyć w „Vendettę", a co gorsza podwójni agenci straciliby zaufanie, a to groziło nieobliczalnymi skutkami. Pod naciskiem „Sił A" rozkaz odroczono do 16 czerwca, kiedy to 91 dywizja miała zgodnie ze scenariuszem odpłynąć do Francji.. Że za kilka dni znalazła się we Włoszech, nie miało już wówczas znaczenia.
Podobnie jak „Ironside" „Vendetta" cierpiała poważnie na brak środków technicznych, tak prawdziwych, jak imitowanych. Prośby głównodowodzącego teatru generała Wilsona o dodatkowe barki desantowe i brytyjską 2 dywizję piechoty stacjonującą w Indiach zostały odrzucone. Skierowano mu tylko na pomoc trzy konwoje pustych statków handlowych, w sumie 130 jednostek, które demonstracyjnie przepłynęły w dzień koło Gibraltaru, a ostatni w nocy zawrócił i niespostrzeżenie powrócił na Atlantyk.
Z braku jakichkolwiek argumentów materialnych sięgnięto po działania aäministracyj ne. Zamknięto granicę z francuskim i hiszpańskim Marokiem, a placówkom dyplomatycznym państw neutralnych cofnięto czasowo przywilej posługiwania się szyfrem i pocztą dyplomatyczną. We wszystkich miastach śródziemnomorskich zrozumiano, że coś się szykuje. Krok taki mógł grozić poważnymi reperkusjami, ale po trzech tygodniach przywileje przywrócono i skończyło się na paru notach protestacyjnych, które były bardzo niską ceną przytrzymania na południu Francji kilku niemieckich dywizji pancernych w decydujących dniach operacji „Overlord".
„Vendetta" miała przytrzymać siły niemieckie na południu Francji, „Ferdinand" odsunąć je od wybrzeża tuż przed desantem „Anvil- -Dragoon". Opierał się na karkołomnej nieco koncepcji niesnasek między generałami brytyjskimi i amerykańskimi, którzy nie byli w stanie porozumieć się co do miejsca przyszłych operacji zaczepnych. Scenariusz „Ferdinanda" przewidywał, że niesnaski zakończą się polubownie: przyśpieszeniem działań we Włoszech, czego mieli żądać Brytyjczycy, i desantem w Zatoce Biskajskiej, na specjalną prośbę Eisenhowera. Na papierze wyglądało to ładnie, ale w rzeczywistości „Ferdinand" napotkał opór... Eisenhowera, który zdenerwował się na „scenarzystów", że bez jego wiedzy dyktują mu, co będą robić jego dywizje i choćby były to dywizje fikcyjne, on powinien decydować o ich ruchach. Ponadto Eisenhower słusznie argumentował, że Niemcy nie są głupcami i nie będą trzymać swych sił w środku Francji tylko dlatego, że chcą tego specjaliści „Sił A". Po długich targach scenariusz desantu odłożono do szafy i zrealizowano tylko „włoską" część „Ferdinanda" — pozorowany atak na Genuę.
„Śródziemnomorskie" programy pozoracyjne wspomagane były łącznie przez grę dyplomatyczną „Royal Flush" obliczoną na wzmocnienie ich działania, a jednocześnie na skłonienie neutralnych państw tego regionu do cichej współpracy ze Sprzymierzonymi. Jednym z ciekawszych elementów tej gry były starania amerykańskiego ambasadora Carltona Hayesa, który trzy dni przed lądowaniem w Normandii zwrócił się do hiszpańskiego ministra spraw zagranicznych hrabiego Jordana z pilną prośbą o udzielenie Sprzymierzonym prawa ewakuacji rannych i transportu żywności tranzytem przez terytorium Hiszpanii. Taka prośba sugerowała, że walki toczyć się będą niedaleko — niewykluczone, że na południu Francji — i wybuchną szybko, gdyż nie czekając na odpowiedź ministra konsul amerykański w Barcelonie i jego brytyjski kolega udali się do gubernatora miasta z prośbą 'o pokazanie im szpitali i umożliwienie wynajęcia magazynów na żywność. Rozmowy prowadzono aż do połowy lipca i... podziękowano serdecznie skłonnym do ustępstw Hiszpanom. Zbliżało się lądowanie na południu Francji i teraz trzeba było „odepchnąć" Nier»ców, tak jak przed lądowaniem w Normandii należało ich „przyciągnąć".
Pomocniczą rolę dla „Vendetty" odegrała również akcja „Copperhead", która o mały figiel nie skończyła się kompromitacją i towarzyskim skandalem. W końcowej fazie przygotowań do operacji „Overlord" postanowiono zwrócić uwagę niemieckiego wywiadu na Gibraltar i toczące się wokół niego działania po- zoracyjne. Sfingowano więc konferencję z udziałem dowódcy teatru generała Wilsona, dowódcy fikcyjnej amerykańskiej 7 armii generała Patcha i marszałka Montgomery'ego, którego zastępował łudząco do niego podobny porucznik Meyrick James, w cywilu aktor, w życiu wojskowym księgowy. W pełnej gali mundurowej wylądował on w Gibraltarze, witany owacyjnie przez miejscowy garnizon i pilnie podglądany przez niemieckich agentów rezydujących po hiszpańskiej stronie. Po „konferencji" z generałami oraz sutym obiedzie odleciał do Algieru na następne „rozmowy sztabowe", podczas których dość głośno i nieuważnie wypowiadał się o tajemniczym „planie
/ 303". Niestety, rozmowom towarzyszyły bankiety, które przekreśliły rozwijającą się znakomicie pozorację.' Montgomery był totalnym abstynentem, porucznik James kochał alkohol i palił jak smok. Jego opiekunowie starali się ograniczać go na oficjalnych obiadach, ale i tak szybko dotarła do Londynu szokująca plotka, że widziano Montgomery'ego nocą w Algierze zataczającego się po wąskich uliczkach miasta z grubym cygarem w ustach. Trzeba było odesłać piorunem porucznika Jamesa do Anglii, a scenariusz „Copperhead" do archiwum.
„Fortitude South" była najważniejszą, najbardziej wypieszczoną przez Londyńską Sekcję Kontrolną operacją, gdyż od jej powodzenia zależał sukces inwazji kontynentu. Nikt o zdrowych zmysłach nie liczył w Londynie, że uda się ukryć olbrzymie siły przygotowujące się do przekroczenia kanału La Manche. Można było natomiast przekonać Niemców, że lądowanie nastąpi w innym miejscu i później niż to w rzeczywistości planowano. Możliwości manewru w przestrzeni były ograniczone do niespełna 400 kilometrów wybrzeża kanału i stąd konieczność opracowania bezbłędnego scenariusza, precyzyjnej jego realizacji oraz odrobiny szczęścia. Pierwszą wersję odrzucono jako naiwną. Zakładała bowiem przeprowadzenie dywersyjnego lądowania w rejonie Pas de Calais dla ściągnięcia tam niemieckich dywizji pancernych, co mogło okazać się tragiczne w skutkach, gdyż automatycznie ujawniało, że następna inwazja jest prawdziwa, a Niemcy najdalej po kilkudziesięciu godzinach zorientowaliby się, że mają do czynienia wyłącznie ze zbrojną demonstracją.
Zaakceptowany scenariusz zakładał, że Niemcy będą wiedzieli, iż inwazja zbliża' się, ale powinni się jej spodziewać w okolicach Pas de Calais i sześć tygodni później. W tym celu postanowiono stworzyć straszak w postaci fikcyjnych sił rozlokowanych wokół Dover i uwiarygodnionych realnymi dywizjami drugiego i trzeciego rzutu prawdziwych sił inwazyjnych. Rzeczywiste jednostki pierwszego rzutu ześrodkowywane w południowo-zachod- niej Anglii miały być maskowane w maksymalny sposób. Armadę transportowców dla przewiezienia wojsk do Francji postanowiono rozlokować w różnych portach celem utrudnienia identyfikacji zamiarów Sprzymierzonych i wspomożenia pozoracji „Fortitude North".
Powodzenie zależało w dużej mierze od utrzymania tajemniej?, tak więc, mimo oporu niektórych ministrów, od 1 kwietnia 1944 roku zamknięto dla przyjezdnych pas nadbrzeżny o szerokości 15 kilometrów, 17 kwietnia objęto cenzurą korespondencję dyplomatyczną, a przedstawicielom innych państw zakazano opuszczać Wielką Brytanię. „Fortitude
t
SoUth" Weszia w fazę działań widocznych gof- łym okiem: od Portsmouth na zachód wszystko było maskowane z największą skrupulatnością, na wschód dyskretnie ujawnione, a czasem podkreślone.
We wschodniej strefie początkowo próbowano pozorować błędy w maskowaniu, ale z powietrza wyglądały one sztucznie i fałsz aż się rzucał w oczy. Zdecydowano więc maskować pozoracje regulaminowo, ale bez wymagania najwyższej jakości. Bezbłędnie miały być natomiast przeprowadzone akcje z serii „Quicksilver".
„Quicksilver I" miała przekonać Niemców, że jądro sił inwazyjnych zbiera się wokół Dover, by w połowie lipca 1944 roku przekroczyć kanał La Manche. Projektując w marcu tę akcję obliczono, że przy najlepszych staraniach będzie można „stworzyć" w' Wielkiej Brytanii od siedmiu do dziesięciu fikcyjnych dywizji. Na tyle jednostek starczało sprzętu radiowego i odpowiednio wyszkolonych ludzi do prowadzenia pozoracji w eterze. Część z nich została skierowana do Szkocji, Irlandii i na Islandię, by pozorować brytyjską 4 armię, a reszta stworzyła na południowym wschodzie Anglii 1 Grupę Armii USA — FUSAG. First US Army Group była fikcyjną jednostką, w skład której we wstępnej fazie „Quicksilver", czyli od maja do czerwca 1944 roku, weszły autentyczne siły
«
należące do kanadyjskiej i armii i amerykau skiej 3 armii. Ta ostatnia przebywała wprawdzie jeszcze w Stanach Zjednoczonych na szkoleniu, ale jej czołowe oddziały rozlokowane w hrabstwach Suffolk i Essex umiejętnie pozorowały całą armię. Resztę sił rozlokowano również naprzeciw Pas de Calais: sztab kanadyjskiej 2 dywizji piechoty w Dover, kanadyjskiej 4 dywizji pancernej w Aldershot. Sztab FUSĄG, który poza pozoracją miał, jak łatwo zgadnąć, niewiele do roboty, umieszczono w Londynie przy Bryanston Square. Dowódcą mianowano generała George Pattona, choć początkowo myślano o kandydaturze generała Omara Bradleya. Bradley miał jednakże lądować w Normandii już pierwszego dnia na czele amerykańskiej 1 armii i istniała możliwość, że zostanie błyskawicznie rozpoznany, a wówczas Niemcy mogą zwątpić w legendę FUSAG jako głównych sił inwazyjnych. Dowódcy najważniejszej grupy armii nie wysyła się przecież na czele ataku dywersyjnego.
Wybór Patto'na był szczęśliwy, choć on sam uważał nominację za przejaw niełaski Eisenhowera.
„Stara krew i flaki" — takie przezwisko nosił Patton — wżyła się w rolę dowódcy fikcyjnej GA.* Dowódca FUSAG wizytował jednostki i sztaby, odbywał konferencje prasowe, wysiadywał na nudnych spotkaniach i uro- -zystościach,- Miał na to czas, gdyż jego faktyczna 3 armia miała przepłynąć kanał jiie wcześniej niż miesiąc po D-Day, a wszyscy sądzili, że do tego czasu FUSAG zostanie wreszcie rozszyfrowany przez Niemców.
Druga faza akcji „Quicksilver I" rozpoczęła się w połowie czerwca, gdy do Normandii popłynęła wchodząoa w skład FUSAG prawdziwa kanadyjska 1 armia. Jej miejsce zajął fikcyjny brytyjski II korpus składający się 3 rzeczywistej 55 dywizji piechoty i wyimaginowanej 58 dywizji piechoty. Podobne zmiany zaszły w amerykańskiej 3 armii,) gdzie wysłany do Normandii XII korpus został zastąpiony przez pozorowany XXXVII korpus, składający się z dwóch prawdziwych i jednej fałszywej dywizji.
Metodę „rozcieńczania" stosowano konsekwentnie, i po 26 czerwca FUSAG składał się z 14 dywizji, ale tylko trzech prawdziwych, należących do fikcyjnych: amerykańskiej 14 armii i brytyjskiej 4 armii, starej znajome] z „Fortitude North", która spełniła swe zadanie straszenia inwazją Norwegii i została „przerzucona" na południe Anglii dla wzmocnienia FUSAG, który, odsyłając prawdziwe oddziały za kanał, nie mógł brać nowych z powietrza.
Gros informacji o FUSAG wywiad niemiecki, otrzymywał od agentów w Anglii, niestety, podwójnych pracujących prżĆdW WśźyStkim dis MI-5 pod kryptonimami „Brutus" i „Garbo". „Brutus" był Polakiem i w latach 1940—1941 kierował tajną organizacją we Francji. Aresztowany przez Niemców dał się pozornie „urobić^, a po wysłaniu do Anglii przez Abwehrę przeszedł natychmiast na stronę Sprzymierzonych. Przed lądowaniem w Normandii „informował" wraz z „Garbo" Niemców o składzie FUSAG, nazwiskach dowódców, rozmieszczeniu Sztabów itp. Obaj podawali w swych ocenach, że Sprzymierzeni nie będą gotowi wcześniej niż w ostatnich dniach czerwca, a pewniej, na początku lipca.
Informacje obu „agentów" potwierdzała służba nasłuchu i wywiadu radiowego Funkabwehr, która donosiła o wzmożonym ruchu radiowym nad południowo-wschodnią Anglią. Nie dziwota. Ekipy telegrafistów, strona po stronie, nadawały pracowicie depesze z grubych scenariuszy akcji „Quicksilver II". Przygotowując się do tej akcji żołnierze amerykańskiego 3103 batalionu służby łączności od lutego 1944 roku analizowali ruch radiowy wielkich jednostek amerykańskich, by później móc imitować bez zarzutu rozmowy coraz liczniejszych i coraz częściej fałszywych dywizji FUSAG. W szczytowym momencie siły 1 Grupy Armii USA imitowały 22 jednostki łączności — manewry, kłopoty z częściami zamiennymi, zaopatrzenie,
dezerteafzyV/taresztanci, odznaczenia i awanse. Imitowano na\yet ciszę radiową i pomyłki /w szyfrowaniu, bo przecież idealna armia byłaby podejrzana. /
Wiarygodności wizualnej obu wymienionym akcjom nadawała „Quicksilver III", której/ zadaniem było dostarczenie „dowodów rzeczowych". Przez całe tygodnie specjalne ekipy • rozmieszczały w południowo-wschodniej Anglii makiety czołgów i samochodów nadmuchiwane powietrzem.
Na wodzie siły inwazyjne pozorowały małe nadmuchiwane łodzie desantowe Wetbobs i duże, składane i obciągnięte brezentem barki — Bigbobs. Jedne i drugie zawiodły, gdyż urywały się z kotwicy za lada jakim podmuchem wiatru, a fale wyrzucały je na brzeg. Ustawiono ich, w ujściach rzek i małych przystaniach, przeszło 250 i ekipy pozoracyjne miały pełne ręce roboty, pilnując je i przeholo- wując z miejsca na miejsce, podszywając się pod armadę inwazyjną.
Gwoździem programu pozoracyjnego był jednak terminal naftowy w Dover. Zbudowała go kompania Shepperton Film Studios, która w czasach pokojowych zajmowała się wznoszeniem dekoracji. W pobliżu doków Dover powstały z drewna, złomu, brezentu i sklejki instalacje ciągnące się na kilka kilometrów: stacje pomp, zbiorniki, rurociągi, a nawet koszary dla ochrony i stanowiska artylerii przeciwlotniczej. Sam król Jerzy VI odwiedził bu- duiący się terminal, a generał Eisenhower wydał', uroczysty obiad dla budowniczych w hotelu White Cliffs. Uroczystości te odnotowała skrupulatnie lokalna prasa, a więc dotarły one, choć z opóźnieniem, do wywiadu niemieckiego-
Akcje „Quicksilver IV" i „Quicksilver V" przeprowadzono w ostatnich dniach przed D-Day. Pierwsza miała umocnić w Niemcach wiarę w atak na Pas de Calais za pomocą bombardowań tych okolic i węzłów komunikacyjnych na zapleczu, druga przewidywała uruchomienie w pobliżu Dover nowego, silnego centrum łączności, co miało dać do zrozumienia, że zaczął działać nowy sztab — w domyśle sztab wojsk inwazyjnych.
Ostatnia akcja z tej serii, „Quicksilver VI", uzupełniała „siostry" nocą. Pod wypróbowanym kierownictwem pułkownika Turnera rozmieszczono na wybrzeżu południowo-wschodniej Anglii setki świateł imitujących koncentracje wojsk, wyładunek sprzętu, kolumny transportowe: kratownice z odpowiednio umieszczonymi reflektorami zastępowały skutecznie kilkanaście autentycznych samochodów. W sumie 42 pozoracje. Po drugiej stronie Portsmouth pułkownik Turner maskował prawdziwe jednostki i chronił przed Kriegsmarine porty pełne zamaskowanych barek desantowych. Między innymi w Menabilly w Kornwalii otoczono tamą i zalano fragment doliny, bjr oświetlając odpowiednio wodę reflektorami symiilo- wać pobliski port Fowey! Przystań Cuckrtiere Haven zamieniano w nocy systemem świateł w odległy o kilka kilometrów duży port i stację kolejową Newhaven. W sumie światła pułkownika Turnera chroniły 11 portów i 12 przystani wypakowanych do granic możliwości barkami desantowymi.
W pierwszych godzinach D-Day operację „Overlord" wspomagały jeszcze akcje „Titanic" od I do IV, czyli desanty makiet spadochroniarzy wspartych małymi pododdziałami skoczków Special Air Service oraz głośnikami i wzmacniaczami. Pierwszy oddział „Titanic", w sile 200 manekinów oraz kilkunastu żołnierzy, został zrzucony w rejonie Dieppe, 5 godzin przed wylądowaniem oddziałów czołowych na plażach, z zadaniem wstrzymania sił niemieckich na północ od Sekwany. Najpierw wylądowali spadochroniarze, którzy obsadzili skrzyżowania dróg, a gdy nadleciały manekiny, zaatakowali oni przejeżdżające samochody i łączników, puszczając jednakże świadków ataku, by miał kto roznieść wieść o desancie. Drugi „Titanic": 50 manekinów zrzuconych na wschód od rzeki Dives, miał powstrzymać znajdujące się w tym rejonie oddziały Wehrmachtu od udzielenia szybkiej pomocy oddziałom broniącym plaży Normandii. „Titanic III", w sile 50 manekinów, wspomagał spadochroniarzy prawdziwej amerykańskiej 6 dywizji powietrznodesantowej pod Caen, a „Titanic V", 200 manekinów plus oddziałek SAS, desant amerykańskiej 101 DPD.
Kiedy manekiny „Titanic" lądowały pod Dieppe, w kierunku Fecamp i Boulogne wyruszyły konwoje „Taxable" i „Glimmer", które składały się wprawdzie z małych jednostek, ale dających duże echo na niemieckich radarach. Przed każdym konwojem płynęło po kilka- motorówek z urządzeniami zakłócającymi radar, ale tylko trochę. Skuteczne zakłócenie mogło całkiem wyeliminować obraz, a wówczas nikt nie zobaczyłby „armady inwazyjnej", nad którą latały bez przerwy Lancastery, zrzucając paski folii aluminiowej dającej wzmocnione echo radaru. W tym samym celu motorówki i przybrzeżne „kalosze" drugiej; linii konwoju holowały nad sobą i za sobą* przyczepione do tratew, wielkie balony. W ostatnim szeregu płynął drobiazg morski z zainstalowanymi urządzeniami „Moonshine" odbijającymi i wzmacniającymi sygnały radarowe. Gdy nad ranem konwoje dotarły do brzegów Francji, postawiono zasłony dymne i uruchomiono wzmacniacze, by nadać przez giganto- fony efekty zbliżania się łodzi desantowych.
Niestety, wzmacniacze okazały się do luftu. Wiatr głuszył wszelkie hałasy i chociaż zbliżono się na dwie mile od brzegu, nikt nie zwrócił na „armadę inwazyjną" większej uwagi. Najbardziej nasycona środkami technicznymi pozoracja planu „Bodyguard" zawiodła kompletnie.
Największe efekty ze wszystkich akcji po- zoracyjnych przyniosła „Fortitude South". FUSAG czynił cuda. W ocenie Fremde Heere West z 29 kwietnia 1944 roku stwierdzono, że ataku można się spodziewać lada chwila, gdyż oddziały inwazyjne czekają tylko na podstawienie transportowców i barek desantowych. Ocenę tę wypracowano na podstawie informacji o brytyjskich decyzjach ograniczenia swobód dyplomatom, wstrzymania wymiany poczty z zagranicą i zamknięcia strefy nadbrzeżnej. Jako rejony koncentracji wojsk inwazyjnych . Fremde Heere West wymieniał — o zgrozo — na pierwszym miejscu południo- wo-zachodnią • Anglię! Zapowiadała się kompromitacja wielkiej operacji maskująco-pozo- racyjnej. Na szczęście FUSAG dopiero co się uja\ynjł i już 15 maja Niemcy byli pewni, że środek ciężkości przyszłych ewentualnych walk wypadnie w okolicach Pas de Calais. Zdobyta we - Włoszech mapa Europy zachodniej z rozmieszczeniem wojsk alianckich wskazywała układ sił brytyjskich i amerykańskich w Anglii tak, jak go podsunęli „swej" centrali „Brutus" i „Garbo". Tydzień później dowodzący na zachodzie feldmarszałek von Rundstedt określił w raporcie sytuacyjnym południowo- -wschodnią Anglię jako najpewniejszą pozycję wyjściową sił inwazyjnych. Po kilku dniach silną 19 dywizję pancerną przeniesiono w rejon zagrożenia... do Holandii.
Dobę przed D-Day, 5 czerwca, feldmarszałek stwierdził w kolejnym raporcie, że nie należy spodziewać się rychło uderzenia, chociaż przeciwnik jest przygotowany. Ciężkie naloty na wybrzeże między Dunkierką a Dieppe wskazują, że tam należy spodziewać się inwazji, tym bardziej że w końcu maja Luftwaffe wykryła w okolicy Dover poważne zgrupowanie barek desantowych. Sprzymierzeni mieli niewiarygodne szczęście. Kilkanaście godzin po przelocie niemieckich samolotów obserwacyjnych nadszedł sztorm, który wyrzucił „armadę inwazyjną" na brzeg i poroznosił nadmuchiwane barki desantowe po krzakach.
Poczucie bezpieczeństwa było tak powszechne w sztabach Wehrmachtu, że dowódca Grupy Armii B, feldmarszałek Rommel, udał się 5 czerwca o świcie na krótki urlop z rodziną do Herrlingen. Wielu wyższych oficerów wyjechało do Rennes na grę sztabową. W Dniu-D generał Walter Warlimont, z Oberkommando der Wehrmacht, zanotował: „Nikt nie myślał, iż nadchodzi decydujący dzień wojny".
Zaskoczenie było powszechne, ale jeszcze kilka tygodni po D-Day Niemcy uważali, że lądowanie w Normandii było uderzeniem dywersyjnym, a główne natarcie nadejdzie od strony Dover. Mocno im w tym przekonaniu pomagano. Trzy dni po lądowaniu, 9 czerwca, „Garbo" wysłał raport wskazujący, że jeszcze żadna z dywizji należących do FUSAG nie została skierowana do Francji. Wiadomość tą przyjęto z uwagą. Himmler osobiście wyraził podziękowanie, a „centrala" uznała rewelacje „Garbo" za potwierdzające inne doniesienia. Tego samego dnia japoński attache wojskowy w Berlinie wysłał do Tokio depeszę: „Zważywszy, że jedna samodzielna Grupa Armii stacjonuje na południowo-wschodnim wybrzeżu Wielkiej Brytanii, można przypuszczać, że przeciwnik planuje przerzucenie jej w rejon Calais i Dunkierki". Ten sam pogląd wyrażał jeszcze 25 czerwca von Rundstedt, podkreślając, że FUSAG jest silniejsza niż 21 Grupa Armii marszałka Montgomery'ego, a nie została jeszcze dotychczas użyta w walkach. Feldmarszałek przewidywał, że Amerykanie wylądują między prawym brzegiem Sommy a ujściem Sekwany celem zdobycia ważnego dla nich portu Le Havre. Tego samego dnia 25 czerwca
FUSAG liczył tylko 3 prawdziwe dywizje, a i to drugorzędnej wartości! Nie przeszkadzało to jednak niemieckiemu wywiadowi jeszcze w ostatnich, dniach czerwca oceniać, że we wschodniej Anglii znajduje się około 30 dywizji, gdy tymczasem w całej Wielkiej Brytanii stacjonowało wówczas zaledwie 12 związków o sile mniej więcej dywizji.
Oceny niemieckiego wywiadu były podstawą podjęcia brzemiennej w skutkach decyzji powstrzymania silnych i szybkich wojsk należących do 15 armii pancernej na prawym brzegu Sekwany, w czasie gdy armia ta miała szanse zepchnąć siły inwazyjne do kanału La Manche. Hitler obawiając się prawdziwej inwazji w okolicach Calais wstrzymywał użycie 15 armii do drugiej połowy lipca. Po wojnie Eisenhower oceniał: „Gdyby niemiecka 15 armia została użyta w czerwcu lub na początku lipca, to moglibyśmy zostać przygnie- ceni liczebnie".
„Fortitude North" też odniosła sukces, choć może nie tak spektakularny jak „Fortitude South". Na początku marca 1944 roku stacjonowało w Skandynawii 18 dywizji niemieckich — 12 w Norwegii i 6 w Danii. Kilka tygodni później wycofano jedną z Danii, ale kiedy w eterze pojawiła się fikcyjna brytyjska 4 armia, Oberkommando der Wehrmacht postawiło w stan alarmu, z początkiem maja, garnizony Danii','Norwegii i w połowie miesiąca wysłano do Norwegii jedną dywizję pierwszorzędnej wartości, a stacjonujące tam cztery związki drugorzędne uzupełniono ludźmi, sprzętem i podniesiono do stanu dywizji liniowych. Do Danii wysłano jako wsparcie osłabioną, trzypułkową dywizję. OKW jeszcze na dwa tygodnie przed Dniem-D oceniało, że chociaż siły 4 armii w Szkocji uszczuplono, odsyłając ich część na południe Anglii dla uzupełnienia FUS AG, to jednak niebezpieczeństwo desantu, choćby posiłkowego, nadal istnieje. W konsekwencji pierwsze dywizje zaczęto wycofywać ze Skandynawii dopiero wówczas, gdy walki w Normandii były już dobrze zaawansowane.
Program „Zeppelin" został przez Niemców potraktowany bardzo poważnie. Podczas przygotowań do inwazji, aż do Dnia-D nie przesunęli do Francji ź Bałkanów ani jednej dywizji. Potem było już za późno. Ze zdobytych dokumentów niemieckich wynikało, że scenariusz „Zeppelina" został odtworzony przez niemiecki wywiad aż za dobrze. Na 26 pozorowanych przez aliantów dywizji 21 zostało uznanych za prawdziwe i prawidłowo wymienione, ale też kilka Niemcy .„dołożyli" od siebie. W maju 1944 roku Sprzymierzeni posiadali na całym teatrze śródziemnomorskim 38 dywizji, pozorowali, że mają 64. Niemcy oceniali siły prze- ci wnika na 71 dywizji, ale autentyczności jedenastu nie byli pewni. Stworzyli natomiast brytyjską 18 dywizję piechoty, której ani nie pozorowano, ani nie istniała faktycznie, a mimo to pojawiała się w niemieckich dokumentach.
Akcje „Ironside", „Vendetta" i „Ferdinand" wypadają blado na tle sukcesów innych operacji pozoracyjnych. Wprawdzie spełniały one bardziej posiłkową rolę i może dlatego trudno odnaleźć ich ślady w niemieckich dokumentach. Nie ulega wątpliwości, że siały niepokój i budziły niepewność w niemieckich sztabach i 'dzięki nim powstała' słynna już mapa szefa OKW generała Alfreda Jodła, z której wynikało, że inwazją zagrożony jest właściwie każdy kilometr wybrzeża okupowanej Europy od Narviku po Dardanele.
Niezmiennymi warunkami powodzenia działań zaczepnych są: skryte zgromadzenie sił i środków w rejonach wyjściowych, ukrycie terminu, miejsca i sposobu rozpoczęcia, a następnie rozwijania operacji. Jeżeli warunki te zostaną spełnione, to wówczas praca włożona w przygotowanie działań pozoracyjnych i maskujących procentuje zmniejszeniem strat w ludziach i zaskoczeniem nieprzyjaciela. Powodzenie operacji „Bocfyguard" przeszło wszelkie oczekiwania, ale złożyła się na nią olbrzymia praca specjalistów od kamuflażu, ekspertów w dziedzinie pozoracji wizualnej i radiowej, radiotelegrafistów, pracowników wywiadu i służb nasłuchowych. Tysięcy ludzi. Był to koncert cichych instrumentów wojny. Niewykluczone jednak, że zabrzmiałby on fałszywie, gdyby Sprzymierzeni nie dysponowali tajemnicą Enigmy. Dzięki możliwości czytania tajnej korespondencji niemieckich sztabów wiedziano w Londynie, Glasgow czy Kairze, co z podsuniętych informacji trafiło do nieprzyjaciela, a co nie. Co zauważył, a na. co trzeba mu zwrócić uwagę. Gdyby nie znajomość szyfrów Enigmy, Sprzymierzeni przygotowując i realizując operacje pozoracyjne poruszaliby się w takiej samej mgle, w jaką pragnęli wpędzić przeciwnika, a wówczas skutki działań nie byłyby tak pozytywne.
Cena zł 18.-
DRUGA WOJNA ŚWIATOWA
BOHATEROWIE OPERACJE KULISY
• Dramatyczne wydarzenia największych zmagań wojennych w historii
nie
• Przełomowe, momenty walk
• Czujnie strzeżone tajemnice pól bitewnyoh. dyplomatycznych gabinetów, głównych sztabów i oentral wywiadu
ukazuje
CYKL WYDAWNICZY