W specpułku nie było lepszego pilota na tupolewach
Nasz Dziennik, 2011-01-20
Z
gen. dyw. pil. Anatolem Czabanem, asystentem szefa Sztabu Generalnego
Wojska Polskiego ds. Sił Powietrznych, rozmawia Piotr
Falkowski
Panie
Generale, był Pan szefem szkolenia polskich Sił Powietrznych. Jak
zareagował Pan na oskarżenia z raportu rosyjskiego
Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego ş propos fatalnego
przygotowania załogi i braku współdziałania?
-
Zapewne wszyscy pamiętamy, jak po katastrofie samolotu CASA nie
zostawiono suchej nitki na sprawach szkolenia naszych pilotów na ten
typ statku powietrznego. Nie przyjmowano do wiadomości, że do czasu
zaistnienia tej katastrofy żaden z dowódców załóg, włącznie z
kapitanem Kuźmą, nie był szkolony w Polsce. Wybiczowano się więc
w kraju za Hiszpanów, bo ponoć wszystkich w Sewilli, według
programów zakładowych, wyszkolili dobrze, a naszych źle, i to była
wina podsystemu szkolenia w Polsce. Efekt tej społecznej nagonki był
taki, że z samych Sił Powietrznych w 2008 r. ubyło 61 najbardziej
doświadczonych pilotów, w tym wszyscy organizatorzy szkolenia z
linii. Ze struktur Sił Zbrojnych prawie setka. Straty szkoleniowe
znacznie bardziej dotkliwe niż po katastrofie. Wyszkolono ich za
pieniądze podatnika. Nie mógł temu przeciwdziałać nikt, włącznie
z ministrem obrony narodowej, bo żołnierz zgodnie z ustawą ma
takie prawo. Dzisiaj obserwujemy jeszcze gorszą sytuację i należy
się spodziewać dalszych ubyć. Amerykanie po ewidentnym
chuligaństwie ich pilota we Włoszech, gdzie w wyniku zerwania
kolejki linowej zginęło 20 ludzi, nie zgodzili się odsunąć go od
latania, argumentując tę decyzję wysokimi kosztami poniesionymi na
jego szkolenie. My zaś - oskarżając się fałszywie nawzajem -
zagryziemy się sami. Kość rzucono. Świętej pamięci major
Arkadiusz Protasiuk był wyszkolony w pełni. W 2008 r. zakończył
całkowicie proces szkolenia. Osiągnął wszystko, co można
osiągnąć. Uzyskał wszelkie możliwe uprawnienia, z wyjątkiem
instruktorskich, które mu nie były potrzebne do latania z VIP-ami w
żadnych warunkach. Miał największy nalot (3500 h) w pułku, w tym
prawie 3000 na Tu-154. On się nie szkolił, był w treningu ciągłym
od 2008 roku. Czy był wyszkolony dobrze, jakim był pilotem - niech
się wypowie ten, kto go szkolił i nadał uprawnienia. Szef
szkolenia ani podwładni oficerowie z Dowództwa Sił Powietrznych,
kontrolujący 36. Specjalny Pułk Lotnictwa Transportowego, sprawdzić
tego nie mogli.
MAK
zarzuca majorowi Protasiukowi brak rozwiniętych zdolności
przywódczych, potrzebnych dowódcy.
-
Ja w dywagacje psychologiczne nie chcę wchodzić. Są fakty. W
specpułku nie było bardziej doświadczonego pilota i lepszego
eksperta na ten typ samolotu. Jak można mówić, że nie nadawał
się na dowódcę? Jeśli nie on, to kto? Byli wcześniej bardziej
doświadczeni od niego - poodchodzili, nie wyszkoliwszy odpowiedniej
liczby następców, a teraz jeszcze krytykują. Nie można zarzucić
śp. majorowi Protasiukowi, że jego kwalifikacje nie wystarczyły,
by dowodzić samolotem rządowym. Latał z panem prezydentem wiele
razy, także do Rosji, i wystarczały. Przecież był w Smoleńsku
także 7 kwietnia i nie było problemów z komunikacją ani ze
współdziałaniem.
Kolejne
oskarżenie MAK: załoga miała być źle dobrana, niezgrana ze sobą
i miała źle podzielone obowiązki, bo to pierwszy pilot prowadził
korespondencję radiową, a nie drugi pilot i nawigator.
-
W składzie załogi każda osoba funkcyjna ma swój zakres
obowiązków. Pierwszy pilot, drugi pilot, nawigator, mechanik
pokładowy itd. Bez względu na to, kto siada na stanowisko, to
wykonuje określone czynności ściśle według procedur, a
potwierdza według check-listy, która jest odczytywana, żeby
niczego nie pominąć. W lotnictwie wojskowym - nie tylko u nas - nie
ma takiego komfortu, aby pracować tylko na jednym stanowisku, choć
może to i dobre. Piloci wojskowi z reguły latają na niejednym
typie statku powietrznego. A o tym, kto prowadzi korespondencję
radiową, decyduje dowódca załogi. Nikt tego z góry nie narzuca, a
przepisy dopuszczają. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości.
Panie
Generale, jak Pan ocenia raport końcowy z badania katastrofy
Tu-154M, który zaprezentował Międzypaństwowy Komitet Lotniczy?
-
Przeczytałem uważnie cały raport. Zastanawiam się nad dwoma
sprawami i mogę się podzielić refleksjami na ich temat. Pierwsza
to kwestia alkoholu we krwi pana generała Błasika. Wiemy doskonale,
i medycyna doszła do tego dawno, że alkohol pojawia się pod
wpływem procesów rozkładu, alkohol endogenny. Nie wiemy, jak
pobrano próbkę. Są tylko stwierdzenia tamtej strony,
nieudokumentowane. Wiemy, że dowódca Sił Powietrznych RP został
pochowany jako ostatni, 28 kwietnia. Podanie tej informacji w ten
sposób w raporcie, po 9 miesiącach od katastrofy, może być różnie
odbierane. Z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że
nigdy nie było zdarzenia w godzinach pracy, żeby dało się
stwierdzić jakikolwiek wpływ alkoholu na zachowanie generała
Andrzeja Błasika. A drugie, co może zastanawiać, to szybkość
ogłoszenia raportu po przesłaniu naszych uwag 16 grudnia. Przepisy
międzynarodowe nie precyzują czasu, nie stanowią, że ma to być
zrobione błyskawicznie. W aneksie 13 do konwencji chicagowskiej nie
ma sprecyzowanego obligatoryjnego terminu do zareagowania na uwagi
innego państwa. Zrobiono to z zaskoczenia, nie dano szansy na
przygotowanie się. Skąd taki pośpiech?
Polska
przesłała swoje uwagi stronie rosyjskiej, ale nie było nawet
możliwości kompleksowego odniesienia się do wszystkich tez
raportu. Mimo naszych wniosków nie przekazano nam ponad stu
istotnych dokumentów.
-
To, co uważam dzisiaj za najistotniejsze, to to, żeby ukazał się
jakiś dokument naszej komisji, zespołu specjalistów, pod
kierunkiem ministra Jerzego Millera. Ci ludzie jednak mieli dostęp
do wielu materiałów (choć do wielu też nie mieli). Ich stanowisko
będzie bardzo istotne. Kolejna sprawa to ujawnienie tego, co jeszcze
nie zostało ujawnione. Wtedy można będzie dokonać oceny. Zwróćmy
uwagę, że my do końca nie znamy nawet przebiegu rozmów. Wiemy, iż
zostały odczytane dodatkowe komendy. Oprócz tego, co zostało
kiedyś przedstawione, udało się parę dodatkowych dobrych kroków
naprzód zrobić. A tym opinia publiczna dzisiaj nie
dysponuje.
Generał
Tatiana Anodina ukuła tezę, że dowódca Sił Powietrznych RP
wywierał presję na załogę lotu PLF 101 do Smoleńska, aby lądować
za wszelką cenę. A jednocześnie drugą - że nie uczestniczył w
rozwiązaniu niebezpiecznej sytuacji, co rzekomo wpłynęło na
decyzję majora Protasiuka o zniżeniu poniżej wysokości podjęcia
decyzji bez nawiązania kontaktu z obiektami naziemnymi.
-
Byłem jednym z ostatnich ludzi, którzy się spotkali w pracy ze śp.
generałem Andrzejem Błasikiem. To było w piątek po południu,
przed owym dniem 96 wielkich tragedii, bo ja tak to ujmuję.
Rozmawialiśmy na kilka istotnych tematów, również o tym wylocie
do Smoleńska. Martwił się o ten lot. Zależało mu, jak zawsze
zresztą, aby wszystko wypadło dobrze i bezpiecznie. Wieloma
sprawami, jak i tym wylotem, zajmował się często osobiście, nie
licząc własnego czasu. Są trzy rzeczy, które były dla niego
najważniejsze. Po pierwsze - bezpieczeństwo latania, przestrzegania
przepisów i nielekceważenia warunków atmosferycznych. Był na to
szczególnie uczulony po katastrofie CASY. Następnie - solidne,
terminowe i najlepsze, jak to jest możliwe, realizowanie zadań. Był
bardzo negatywnie nastawiony do wszelkich leni, którzy niewiele
robili, i w sposób stanowczy dopingował ich do pracy. Wreszcie -
dążenie do osiągnięcia obowiązujących w państwach NATO
standardów, zarówno w kwestii przepisów, obowiązujących
procedur, jak i wymagań.
Żołnierze
generała Błasika podkreślają, że jako dowódca miał na tych
trzech polach wybitne osiągnięcia.
-
W czasie trzyletniej kadencji generał Błasik dokonał przeskoku z
systemu szkolenia i procedur jeszcze z czasów Układu Warszawskiego
na te obowiązujące u naszych zachodnich partnerów. Loty zaczęto
realizować wyłącznie w języku angielskim. W tym czasie opracowano
ponad czterdzieści nowych dokumentów lub kompleksowych poprawek do
dokumentów obowiązujących. Już w marcu 2010 r. przekazano do
opiniowania dwa podstawowe, opracowane od nowa, dokumenty, to jest
Regulamin Lotów RL-2010 i Instrukcję Organizacji Lotów IOL 2010,
które zostały wdrożone do Sił Zbrojnych decyzją ministra obrony
narodowej z dniem 1 stycznia 2011 roku. Od marca 2010 r. nie
wprowadzono w ich treści istotnych poprawek. Decyzją dowódcy Sił
Powietrznych nr 213 z 19 listopada 2009 r. powołano zespół do
opracowania Metodyki Zarządzania Ryzykiem. Zespół, zgodnie z
harmonogramem, w styczniu 2010 r. zakończył prace nad Poradnikiem
Podstawy Zarządzania Ryzykiem w Lotnictwie, który po centralnym
szkoleniu kadry kierowniczej w Dęblinie, 29 stycznia 2010 r. został
wdrożony w jednostkach. Metodyka 10 kwietnia była prawie gotowa.
Systematycznie szkolono załogi wieloosobowe z zasad współpracy w
załodze, zarządzania ryzykiem (systemy MCC, CRM, ORM) w cywilnym
certyfikowanym ośrodku. W połowie 2009 r. wdrożono instrukcję
HEAD. Zrealizowano wszystkie przedsięwzięcia zgodnie z
harmonogramem po katastrofie samolotu CASA. Realizację tych
przedsięwzięć kwestionują tylko ci, co nie mają o tym
najmniejszego pojęcia, a Białej Księgi nie widzieli na oczy.
Przecież już w niecałe dwa tygodnie po katastrofie, bo 6 lutego,
zrealizowano pierwszy punkt. Opracowano, uzgodniono i wprowadzono do
użytku przepisy regulujące zasady transportu lotniczego w MON,
obowiązujące do dzisiaj i niekwestionowane. Wszystkie lotniska
podlegające Dowództwu Sił Powietrznych po przejściu
skomplikowanych procedur, zaakceptowanych przez Urząd Lotnictwa
Cywilnego, zostały wpisane do AIP. Oznacza to, że mogą być w
pełni wykorzystane przez samoloty cywilne w przypadku takiej
potrzeby. Wykonano ogrom przedsięwzięć w celu poprawy stanu
bezpieczeństwa. Wszystko to realizowano w sytuacji wdrażania do Sił
Zbrojnych nowego sprzętu i wyposażenia (cztery istotne programy:
F-16, C-130, SW-4, M-28), zmian w szkolnictwie i procesach szkolenia,
restrukturyzacji i profesjonalizacji, co było możliwe jedynie
dzięki ogromnemu wysiłkowi ludzi z jednostek, dowództw, Sztabu
Generalnego i MON. Ci, co dzisiaj krytykują nieżyjącego dowódcę
i twierdzą, że zrobią tak, iż żadne zdarzenie lotnicze się nie
wydarzy, nie wiedzą, co czynią. Nikt na świecie o zdrowych
zmysłach tak twierdzić nie może. Zdarzeń lotniczych całkowicie
nikomu nie udało się wyeliminować. Należy jednak robić wszystko,
aby ich nie było. Nigdy nie zgodzę się z opinią, że Andrzej mógł
nakłaniać do nieprzestrzegania przepisów. Generał Błasik był
rasowym pilotem, przyzwyczajonym do dużej dyscypliny. Próbowano go
już wrobić w to, że siedział za sterami. Teraz, że był
nietrzeźwy i wywierał presję na załogę. Nie jestem przekonany,
że twierdzenie, iż w ogóle był w kabinie, jest także na sto
procent pewne. Ponadto nie mogę się pogodzić z tymi bezzasadnymi
atakami. Czy już całkowicie nie szanujemy pamięci tych, których z
nami nie ma, i uczuć ich najbliższych, którzy bardzo cierpią?
Nawet poganie szanowali groby nie tylko przyjaciół, ale i swoich
przeciwników.
Po
publikacji raportu MAK nawet w mediach zachodnich zaczęło się
szkalowanie polskich pilotów - włącznie z aberracyjnym zarzutem
pijaństwa.
-
Niektórym nacjom w Europie, które lubią mówić: "pijany jak
Polak", to nawet pasuje. Rozbili się po pijanemu, bo
zlekceważyli wszystko, co tylko było można. Ale rzeczywistość
tak nie wygląda. Nie ma możliwości, żeby ktoś był pod wpływem
alkoholu i wykonywał obowiązki. To wykluczone. Nie powinno się
spożywać żadnego alkoholu na 48 godzin przed lotem. O narkotykach
w ogóle nie może być mowy. Zresztą czasy się zmieniły. Już nie
widać pijanych ludzi na ulicach, a jakie społeczeństwo, takie i
wojsko. Służby zasadniczej, z którą czasami były problemy,
dzisiaj już w wojsku nie ma. A żołnierzom zawodowym i
kontraktowym, tak jak zresztą każdemu, po prostu zależy na pracy.
Przez trzy lata pracy w Dowództwie Sił Powietrznych nie
stwierdziłem przypadku, żeby ktokolwiek z żołnierzy, czy w
jednostkach, czy w sztabie, był kiedykolwiek pijany. Pijany żołnierz
to mit. Niepokoi jedynie niewiedza. Dyskutuje się na temat
spożywania alkoholu na pokładzie samolotu. W lotnictwie wojskowym
tego nie ma. Na pokład samolotów wojskowych nie zabiera się
alkoholu, nie serwuje w czasie lotu i nie spożywa.
Szafowano
też hojnie tezą o niezdyscyplinowaniu polskich pilotów, którzy
mieli ignorować komendy z "Korsarza".
-
Przeszedłem wszystkie szczeble w lotnictwie w tzw. linii, od
zwykłego instruktora, poprzez dowódcę pułku, do dowódcy brygady,
obecnie skrzydła, czyli najwyższej struktury wykonawczej. Bez
dyscypliny nie ma wojska. Moja opinia jest taka, że nawet jeżeli
generał Błasik znalazł się w kabinie, w co osobiście bardzo
wątpię, to nie po to, żeby przeszkadzać, ale żeby
pomóc.
Dziękuję
za rozmowę.