Na razie, mówiący prawdę Na razie, mówiący prawdę, Nie palę się wcale do śmierci, Przyjdzie tu sama tą drogą Albo po wąskiej tej perci Całkiem też ludzi rozumiem Krzyczących ,ze wszystko im jedno, Jak ich rydel oklepie, Gdzie zgnije śmiertelne ich sedno. Ale, ze umrzeć raz trzeba, A marzyć jest wolno każdemu, Wiec mam i ja prośbę w sprawie Ostatecznego Eremu. Do was się zwracam najbliżsi, I do was, cni przyjaciele, Byście z tym śmiesznym zewłokiem, Nie mieli zachodów zbyt wiele. Na chłopską połóżcie furę, W cztery schowawszy go deski, Niech w takim zajeżdża triumfie Ten pomiot chuci niebieskiej. Jubilat ciężkich lat życia, Co swą i cudza niedolę Przetrawiał, niech w takim zbytku Na to zajeżdża pole. Bo tutaj na tym pustkowiu, Gdzie nieraz Dunajec o świcie W porankim się błąkał rosiste, Głęboki mi rów wykopiecie. Albo, jeśli już łaska, Wybierzcie mi przystań nad rzeka, Tu, nad tą burtą kamienną, Pod szumów wieczystych opieką, Tum ja w słoneczne południa, Z odłamu tej lśnionej skały Widywał, za jaka potęgą W przestwór te szumy się rwały. Lub tutaj, o żądzo zbyt górna! Przy udeptanej tej drodze, Gdzie nieraz gwiazdy łowiący, Wieczorem , bywało ,chodzę. A mamże być jeszcze natrętnym, O, jakem upokorzony! Na grobie raczcie posadzić Dwa świerki lub dwa jesiony. Wszakże przez wszystkie dni swoje, Tajemnych głosów ciekawy! Nad dźwięki lubiłem najsłodsze Pogwary ich i rozprawy. 817 Pogardził Bóg lichym ciałem, W pierwotny proch je rozkrusza, Lecz tegom ja wielce pewien, Że wielce mu drogą jest dusza. Więc myślę, ze jej pozwoli Przychodzić od czasu do czasu Nad rzekę, na pól tych pustkowie, Na drogę do gór tych, do lasu. Że jej pozwoli siadywać Na darni zielonej mogiły I słychać jesionów czy świerków, Co szpik jej powłoki wypiły… Nie myślę jeszcze o śmierci, Ale, że umrzeć raz trzeba, Więc proszę was o te ostatnią, Razową kruszynę chleba. 818