Mead Georgina Kincaid 06 Odkrycie sukuba Richelle Mead



Richelle Mead


ODKRYCIE SUKUBA


Przekład

Agnieszka Ufland

Maja Kittel



Amber


Rozdział 1


Nie po raz pierwszy miałam na sobie foliową sukienkę. Ale po raz pierwszy nie był to widok mogący zgorszyć dzieci.

- Złośniku! - Przez zgiełk panujący w galerii handlowej przebił się głos Świętego Mikołaja, a ja szybko odwróciłam się od grupy dzieciaków ubranych w stroje Burberry.

Oczywiście nie wołał mnie prawdziwy Święty Mikołaj. Facet siedzący w udekorowanej ostrokrzewem i światełkami altance nazywał się Walter jakiś tam, ale chciał, żebyśmy my - jego „elfy" - zawsze zwracały się do niego per „Święty Mikołaju". W zamian on nadawał nam imiona reniferów lub siedmiu krasnoludków. Bardzo poważnie podchodził do swojego zadania i twierdził, że pomaga mu to wcielić się w postać. Gdy podawaliśmy to w wątpliwość, raczył nas opowieściami o swojej oszałamiającej karierze aktora teatralnego, która ponoć legła w gruzach z powodu jego wieku. My, elfy, mieliśmy własną teorię, co mogło zawalić jego karierę.

- Święty Mikołaj musi się znowu napić - wyszeptał teatralnie, gdy do niego podeszłam. - Gburek nie chce mi dać.

Wskazał głową kobietę ubraną w zieloną foliową sukienkę. Przytrzymywała wiercącego się chłopca, podczas gdy ja rozmawiałam ze Świętym Mikołajem. Wymieniłyśmy zbolałe spojrzenia i zerknęłam na zegarek.

- Widzisz, Święty Mikołaju - powiedziałam - to dlatego, że od ostatniego drinka minęła dopiero godzina. Znasz zasady: jedna setka do kawy co trzy godziny.

- Ale ustaliliśmy te zasady tydzień temu! - syknął. - Zanim zrobiło się tak tłoczno. Nie masz pojęcia, co musi znosić Święty Mikołaj. - Nie byłam pewna, czy to jakiś zabieg aktorski, czy może osobiste dziwactwo, ale miał zwyczaj mówić o sobie w trzeciej osobie. - Dziewczynka właśnie poprosiła o wystarczająco dobre wyniki matury, żeby dostać się na Yale. Miała dopiero z dziewięć lat.

Przez chwilę mu współczułam. Galeria, w której pracowaliśmy, znajdowała się w jednej z zamożniejszych dzielnic Seattle, a życzenia, jakich czasem wysłuchiwał, wykraczały poza standardowe piłki nożne i kucyki. Do tego dzieciaki były często ubrane lepiej ode mnie (gdy nie byłam przebrana za elfa), co było nie lada osiągnięciem.

- Przykro mi - odpowiedziałam. Może to tradycja, ale dla mnie sadzanie dziecka na kolanach starucha było wystarczająco obleśne. Nie potrzebowaliśmy dodawać do tego alkoholu. - Umowa to umowa.

- Święty Mikołaj dłużej tego nie zniesie!

- Święty Mikołaj ma tylko cztery godziny do końca zmiany - ucięłam.

- Szkoda, że Kometek już z nami nie pracuje - burknął rozdrażniony. - Była bardziej wyrozumiała.

- Owszem. I jestem pewna, że właśnie pije w samotności po tym, jak ją wyrzucili z roboty. - Kometek, poprzednia elfka, nie żałowała Świętemu Mikołajowi drinków i sama też nie wylewała za kołnierz. A ponieważ ważyła połowę mniej niż on, procenty szybciej uderzały jej do głowy. Straciła pracę, gdy ochrona centrum przyłapała ją na rozbieraniu się w sklepie z pamiątkami. Skinęłam na Gburka. - Dawaj go tu.

Chłopczyk podbiegł i wspiął się na kolana Świętego Mikołaja. Trzeba przyznać, że Święty Mikołaj wczuł się w rolę i nie zadręczał mnie ani chłopca prośbą o kolejnego drinka.

- Ho, ho, ho! Czego sobie życzysz na tegoroczne ekumeniczne zimowe święto? - Mówił z lekkim brytyjskim akcentem, co nie było konieczne, ale z pewnością dodawało postaci charakteru.

Malec spojrzał na Świętego Mikołaja z powagą.

- Chcę, żeby tata wprowadził się z powrotem do domu.

- To twój ojciec? - spytał Święty Mikołaj, patrząc na parę stojącą obok Gburka. Kobieta była ładną blondynką.

Wyglądała na trzydziestolatkę profilaktycznie stosującą botoks. Zdziwiłabym się, jeśli chłopak, którego obłapiała, zdążył skończyć studia.

- Nie - odparł chłopczyk. - To moja mama i jej przyjaciel Roger.

Święty Mikołaj milczał przez kilka chwil.

- Czy masz jakieś inne życzenia?

Zostawiłam ich samych i wróciłam do swoich obowiązków na początku kolejki. Był już wieczór i do galerii schodziło coraz więcej rodzin. W przeciwieństwie do Świętego Mikołaja, moja zmiana kończyła się za niecałą godzinę.

Zdążę zrobić małe zakupy, a do tego ominie mnie godzina szczytu. Jako oficjalny pracownik galerii handlowej miałam sporą zniżkę, która pomagała mi znosić pijanych Świętych Mikołajów i foliowe kiecki. Jedną z najwspanialszych rzeczy w tym radosnym okresie są niezliczone zestawy podarunkowe kosmetyków i perfum, sprzedawane przez domy towarowe... zestawy, które koniecznie chciały znaleźć się w mojej łazience.

- Georgina? - Znajomy głos przerwał moje rozmyślania o słodyczach i Christianie Diorze. Odwróciłam się i poczułam, jak ulatuje ze mnie entuzjazm, gdy stanęłam oko w oko z ładną kobietą w średnim wieku o miedzianych włosach.

- Cześć, Janice. Co słychać?

Moja była koleżanka z pracy odpowiedziała na wymuszony uśmiech zaskoczoną miną.

- Wszystko okej. Ja... Nie spodziewałam się, że cię tu spotkam.

Także nie spodziewałam się, że ktoś mnie tu spotka. Był to jeden z powodów, dla których wybrałam pracę poza miastem: żeby unikać ludzi z poprzedniej.

- Nawzajem. Nie mieszkasz w Northgate? - Starałam się, żeby moje pytanie nie zabrzmiało jak oskarżenie.

Przytaknęła i położyła dłoń na ramieniu małej, ciemnowłosej dziewczynki.

- Mieszkamy, ale moja siostra mieszka w okolicy i mamy zamiar ją odwiedzić, jak tylko Alicia porozmawia ze Świętym Mikołajem.

- Aha - bąknęłam zażenowana.

Wspaniale. Janice wróci do Emerald City Books i powie wszystkim, że widziała mnie w przebraniu elfa. Choć pewnie i tak gorzej być nie mogło. Wszyscy w księgarni mieli mnie za nierządnicę z Babilonu. Właśnie dlatego zwolniłam się stamtąd kilka tygodni temu. Mój kostium to przy tym żaden obciach.

- Dobry ten Święty Mikołaj? - niecierpliwie spytała Alicia. - Ten z zeszłego roku nie przyniósł mi tego, co chciałam.

W gwarze głosów udało mi się wychwycić słowa Świętego Mikołaja: - Zrozum, Jessico, Święty Mikołaj nie ma dużego wpływu na stopy procentowe.

Odwróciłam się z powrotem do Alicii.

- Zależy, czego sobie życzysz - powiedziałam.

- Jak tu wylądowałaś? - zagadnęła Janice.

W jej głosie zabrzmiała autentyczna troska, co było chyba nieco lepsze niż poczucie wyższości. Miałam wrażenie, że niejedna osoba w księgarni bardzo ucieszyłaby się na myśl o moim cierpieniu... Choć moja praca wcale nie była taka zła.

- To oczywiście tylko na jakiś czas - wyjaśniłam. - Mam zajęcie między rozmowami kwalifikacyjnymi, a oprócz tego dostałam zniżkę na zakupy. Poza tym to po prostu inna forma obsługi klienta. - Nie chciałam, żeby wzięła mnie za desperatkę albo pomyślała, że się jej tłumaczę, ale z każdym słowem coraz bardziej tęskniłam za swoją dawną pracą.

- Aha, to dobrze - skwitowała i chyba trochę jej ulżyło. - Na pewno wkrótce coś znajdziesz. Chyba kolejka się ruszyła.

- Poczekaj, Janice. - Złapałam ją za ramię, zanim zdążyła odejść. - Co... u Douga?

W Emerald City zostawiłam tak wiele: pozycję kierowniczki, miłą atmosferę, nieograniczony dostęp do książek i kawy... Ale choć za nimi tęskniłam, dużo bardziej doskwierał mi brak pewnej konkretnej osoby: mojego przyjaciela Douga Sata. To głównie przez niego odeszłam. Nie mogłam znieść dalszej pracy ramię w ramię z Dougiem.

Świadomość, że ktoś, na kim tak mi zależało, odczuwa w stosunku do mnie pogardę i rozczarowanie, była okropna.

Musiałam przed tym uciec i sądziłam, że podjęłam dobrą decyzję, ale i tak trudno było mi pogodzić się z utratą kogoś, kto przez pięć lat stanowił ważną część mojego życia.

Janice znów się uśmiechnęła. Doug działał tak na ludzi.

- No wiesz, Doug to Doug. Wciąż jest tym samym wariatem. Kapela się rozkręca. I chyba zajmie twoje miejsce. Yy... twoje dawne miejsce. Właśnie prowadzą rekrutację.

Jej uśmiech zamarł, jakby nagle zdała sobie sprawę, że mogła sprawić mi przykrość. Nie sprawiła. Nie bardzo.

- To świetnie - powiedziałam. - Cieszę się.

Skinęła głową i pożegnała się, przesuwając dalej w kolejce. Stojąca za nią czteroosobowa rodzinka przerwała na chwilę gorączkowe esemesowanie na identycznych komórkach, aby skarcić mnie gniewnym spojrzeniem za przestój w kolejce. Po chwili znów się pochylili nad swoimi gadżetami, pewnie po to, żeby podzielić się ze znajomymi na Twitterze każdym durnym szczegółem ich pobytu w centrum handlowym.

Zmusiłam się do radosnego uśmiechu, który ani trochę nie odzwierciedlał moich prawdziwych uczuć, i dalej pomagałam ustawiać kolejkę, aż pojawił się Apsik, mój zmiennik. Wtajemniczyłam go w grafik drinków Mikołaja i czmychnęłam przed świątecznym zamętem na zaplecze galerii. Gdy znalazłam się w łazience, zamieniłam foliową sukienkę na dużo bardziej gustowne sweter i dżinsy. Wybrałam niebieski kolor, żeby nie było wątpliwości, że byłam po świątecznej służbie.

Oczywiście gdy szłam przez centrum, nie mogłam zapomnieć, że tak naprawdę nigdy nie jestem po służbie, jeśli chodzi o moje główne zajęcie: byłam sukubem na usługach szanownego Piekła. Stulecia deprawowania i uwodzenia dusz wykształciły we mnie szósty zmysł, dzięki któremu wyczuwałam najbardziej podatnych na mój urok. Święta, choć oficjalnie były czasem radości, wyzwalały w ludziach także ich najgorszą stronę. Gdziekolwiek spojrzałam, dostrzegałam desperację. Niektórzy rozpaczliwie szukali idealnego prezentu, aby zdobyć serce ukochanych, inni żałowali, że nie stać ich na podarki dla bliskich, jeszcze inni zostali tam zaciągnięci na zakupy, mające pomóc stworzyć „idealne" święta, które wcale ich nie interesowały. Tak, wystarczyło tylko wiedzieć, gdzie spojrzeć, aby dostrzec smutek i frustrację skryte za fasadą radości. Właśnie tego typu dusze były idealne do usidlenia. Bez problemu mogłabym uwieść dowolną liczbę facetów i mieć z głowy tygodniową normę.

Ale rozmowa z Janice sprawiła, że dziwnie się czułam i nie byłam w stanie zebrać wystarczającej energii, aby zagaić rozmowę z jakimś niezadowolonym biznesmenem z przedmieścia. Zamiast tego pocieszałam się zakupami, a nawet udało mi się znaleźć kilka praktycznych upominków dla bliskich, co dowodziło, że nie jestem kompletnie samolubna. Gdy skończyłam zakupy, byłam pewna, że ruch uliczny osłabł i bez trudu dojadę do centrum.

Przechodząc przez środek galerii, usłyszałam głośne „Ho, ho, ho!" Świętego Mikołaja, który ku przerażeniu malucha siedzącego mu na kolanach energicznie wymachiwał rękoma. Pewnie ktoś się złamał i zignorował grafik drinków.

W drodze do domu zauważyłam, że mam trzy wiadomości głosowe, wszystkie od Petera. Zanim zdążyłam je odsłuchać, zadzwonił telefon.

- Halo?

- Gdzie jesteś? - Rozpaczliwy głos Petera wypełnił małe wnętrze mojego passata.

- W samochodzie. A ty?

- W mieszkaniu. A gdzie miałbym być?! Wszyscy już są!

- Wszyscy? O czym ty mówisz?

- Zapomniałaś? Cholera, Georgina. Jako nieszczęśliwa singielka byłaś dużo bardziej punktualna.

Zignorowałam tę złośliwość i spróbowałam przypomnieć sobie plany na ten wieczór. Peter był jednym z moich najlepszych przyjaciół. Był neurotycznym, obsesyjno-kompulsywnym wampirem, który uwielbiał wydawać przyjęcia i uroczyste kolacje. Zazwyczaj udawało mu się zorganizować imprezę co najmniej raz w tygodniu, a do tego nigdy z tej samej okazji, więc łatwo było się pogubić.

- Dziś wieczór fondue - powiedziałam w końcu z dumą, że zdołałam sobie to przypomnieć.

- Tak! I ser już nam stygnie. Nie jestem chodzącym podgrzewaczem, dziewczyno.

- To czemu nie zaczęliście jeść beze mnie?

- Bo jesteśmy dobrze wychowani.

- Sporna kwestia. - Zastanowiłam się, czy chce mi się iść. Część mnie chciała po prostu wrócić do domu i przytulić się do Setha, ale miałam przeczucie, że będzie pracował. Pewnie nie miałam co liczyć na jego towarzystwo, a Peter był na wyciągnięcie dłoni. - Dobra. Zacznijcie beze mnie, a ja już jadę. Właśnie zjeżdżam z mostu.

Z tęsknotą minęłam zjazd w stronę mieszkania Setha i wypatrywałam tego, który doprowadzi mnie do Petera.

- Pamiętałaś o winie? - spytał.

- Peter, jeszcze chwilę temu nie pamiętałam nawet, że mam do ciebie wpaść. Naprawdę potrzebujesz tego wina?

Widziałam gablotę na wino Petera. Zawsze miał dziesiątkę czerwonych i białych win, zarówno krajowych, jak i importowanych.

- Nie chcę marnować dobrych roczników - mruknął.

- Wątpię, żebyś kiedykolwiek... Czekaj. Carter też jest?

- Tak.

- No dobra. Kupię po drodze.

Po dziesięciu minutach byłam w jego mieszkaniu. Cody, jego współlokator i uczeń, otworzył drzwi i powitał mnie promiennym uśmiechem, obnażając kły. Otoczyły mnie światło, muzyka, owionął zapach fondue i potpourri. Ich mieszkanie mogło spokojnie zawstydzić pawilon Mikołaja, a świąteczne dekoracje wypełniały każdy zakamarek. I to nie tylko bożonarodzeniowe.

- Od kiedy macie menorę? - spytałam Cody'ego. - Żaden z was nie jest żydem.

- Chrześcijanami też nie jesteśmy - odparł, prowadząc mnie w stronę jadalni. - Peter stawia w tym roku na podejście wielokulturowe. W gościnnym mamy dekoracje nawiązujące do kwanzaa, jeśli ktoś ma ochotę na naprawdę tandetny nocleg.

- Wcale nie tandetny! - Peter wstał od stołu, przy którym nasi nieśmiertelni przyjaciele siedzieli dookoła dwóch naczyń pełnych roztopionego sera. - Nie wierzę, że jesteś tak niewrażliwy na przekonania religijne innych osób. Jezu Chryste! Czy to wino w kartonie?!

- Powiedziałeś, że chcesz wino - przypomniałam.

- Chciałem dobre wino. Tylko nie mów, że to rose.

- Oczywiście, że rose. I wcale nie powiedziałeś, że mam przywieźć dobre. Powiedziałeś, że martwisz się, że Carter wypije ci dobre wino, więc przywiozłam to dla niego. Twoje wino jest bezpieczne.

Słysząc swoje imię, jedyna niebiańska istota w pokoju podniosła wzrok.

- Super - burknął Carter, biorąc ode mnie karton.

- Pomocnicy Mikołaja są zawsze gotowi do usług. Otworzył karton i spojrzał wyczekująco na Petera.

- Masz słomkę?

Usiadłam na pustym miejscu obok Jerome'a, mojego szefa, który z zadowoleniem zanurzał kawałek chleba w roztopionym cheddarze. Był arcydemonem całego Seattle. Wyglądał jak John Cusack z lat dziewięćdziesiątych, przez co czasami łatwo zapominało się o jego prawdziwej naturze. Na szczęście jego piekielna osobowość zawsze dawała o sobie znać, jak tylko otwierał usta.

- Jesteś tu niecałą minutę, Georgie, a zdążyłaś odebrać imprezie połowę klasy.

- Zajadacie się fondue we wtorkowy wieczór - odparłam. - Szło wam równie dobrze beze mnie.

Peter zajął swoje miejsce i starał się zachować spokój.

- Fondue ma klasę. Wszystko zależy od podania. Ej! Skąd to wziąłeś?

Carter postawił karton wina na udach i pił je przez ogromną słomkę, którą pewnie wytrzasnął dosłownie znikąd.

- Przynajmniej nie robi tego z flaszką Pinot Noir - pocieszyłam Petera. Sięgnęłam po widelec do fondue i nadziałam na niego kawałek jabłka. Siedzący po drugiej stronie Jerome'a Hugh zawzięcie stukał w klawiaturę komórki i przypomniał mi o rodzince w centrum handlowym. - Zdajesz światu relację z tego prostackiego przyjęcia? - zażartowałam. Hugh był diablikiem, kimś w rodzaju pracownika administracji w Piekle, więc z tego co wiedziałam, mógł właśnie kupować i sprzedawać dusze przez telefon.

- Oczywiście - bąknął, nie podnosząc wzroku. - Aktualizuję Facebook. Nie wiesz, czemu Roman jeszcze nie zaakceptował mojego zaproszenia?

- Nie mam pojęcia. Od kilku dni prawie z nim nie rozmawiam.

- Gdy z nim gadałem, powiedział, że dziś pracuje - wyjaśnił Peter - ale mamy za niego wylosować.

- Wylosować? - sapnęłam zaniepokojona. - O Boże. Tylko nie mówcie, że znowu gramy w kalambury.

Peter westchnął ze znużeniem.

- Losujemy, kto komu robi prezent na święta. Czy ty w ogóle czytasz moje e-maile?

- Prezenty? Przecież dopiero co je sobie kupowaliśmy - zwątpiłam.

- No, rok temu - sprecyzował Peter. - Jak co roku w Boże Narodzenie.

Zerknęłam na Cartera, który cicho popijał wino.

- Zgubiłeś czapkę ode mnie? Przydałaby ci się teraz. Długie do podbródka jasne włosy anioła były bardziej rozczochrane niż zwykle.

- Poważnie, mów, o czym marzysz, Georgino - odparł. Przeczesał ręką włosy, ale jakimś cudem to tylko pogorszyło sprawę. - Oszczędzam ją na specjalną okazję.

- Jeśli znowu trafię na ciebie, kupię ci dwie czapki, żebyś nie musiał sobie żałować.

- Nie chciałbym, żebyś zadawała sobie niepotrzebny trud.

- Żaden problem. Mam zniżkę w centrum. Jerome westchnął i odłożył widelec.

- Wciąż się tym zajmujesz, Georgie? Czy nie cierpię wystarczająco? Muszę jeszcze znosić upokorzenie, że mój sukub dorabia na boku jako świąteczny elf?

- Ciągle powtarzałeś, że powinnam rzucić księgarnię i zająć się czymś innym - przypomniałam.

- Tak, ale sądziłem, że wybierzesz jakąś szanowaną profesję, jak striptizerka albo kochanka burmistrza.

- To tylko chwilowe zajęcie.

Podałam Carterowi elegancki kryształowy kieliszek do wina, który stał obok mojego talerza. Napełnił go winem z kartonu i mi oddał. Peter jęknął i mruknął coś o profanowaniu tiffany'ego.

- Georgina nie potrzebuje już materialnych rzeczy - drażnił Cody. - Żyje miłością.

Jerome przeszył młodego wampira zimnym spojrzeniem.

- Nigdy więcej nie wypowiadaj tak ckliwych frazesów.

- I kto to mówi - rzuciłam do Cody'ego, nie mogąc ukryć uśmiechu. - Dziwię się, że udało się odkleić ciebie od Gabrielle.

Na wspomnienie imienia jego ukochanej twarz Cody'ego natychmiast przybrała rozmarzony wyraz.

- To jest nas dwoje - dodał Peter. Z goryczą pokręcił głową. - Wy i to wasze idealne życie.

- Wcale nie idealne - powiedziałam, gdy Cody w tym samym czasie przyznał: - Fakt, idealne.

Wszyscy spojrzeli na mnie. Hugh nawet oderwał wzrok od telefonu.

- Kłopoty w raju?

- Czemu tak sądzisz? Oczywiście, że nie - prychnęłam, nienawidząc siebie za tę wpadkę. - Między mną a Sethem wszystko gra.

I tak było. Samo wypowiadanie jego imienia sprawiało, że czułam w sobie strumień radości. Seth... Seth sprawiał, że wszystko miało sens. Mój związek z nim był przyczyną nieporozumień z byłymi współpracownikami z księgarni.

Uznali, że to przeze mnie Seth zerwał z siostrą Douga. I pewnie mieli rację. Ale choć uwielbiałam tamtą pracę, rezygnacja z niej była niewielką ceną, jaką musiałam zapłacić za możliwość bycia z Sethem. Mogłam znieść bycie elfem. Mogłam znieść limitowanie seksu, aby moje sukubie moce nie wysączyły z niego życiowej energii. Przy nim mogłam znieść wszystko. Nawet wieczne potępienie.

Tylko że było kilka szczegółów mojego związku z Sethem, które nie dawały mi spokoju. Jeden męczył mnie od jakiegoś czasu, choć starałam się go ignorować. Ale nagle, siedząc w towarzystwie moich nieśmiertelnych przyjaciół, w końcu zdobyłam się na odwagę, żeby o tym powiedzieć.

- Chodzi o to... Żadne z was nie zdradziło Sethowi mojego imienia, prawda? - Gdy Peter rozdziawił usta z zaskoczenia, natychmiast dodałam: - Mojego prawdziwego imienia.

- A czemu pytasz? - burknął lekceważąco Hugh i wrócił do esemesowania.

- Nawet nie znam twojego prawdziwego imienia - przyznał Cody. - To nie nazywasz się Georgina?

Już pożałowałam swoich słów. Martwienie się tym było idiotyczne, a ich reakcje doskonale to potwierdzały.

- Nie chcesz, żeby znał twoje imię? - spytał Hugh.

- Nie... nie o to chodzi. Po prostu... To dziwne. Jakiś miesiąc temu we śnie użył mojego imienia. Letha - dodałam, żeby Cody w końcu je poznał.

Udało mi się je powiedzieć jednym tchem. Nie lubiłam tego imienia. Porzuciłam je wieki temu, gdy zostałam sukubem, i od tamtego czasu przyjmowałam różne imiona. Wyrzekając się imienia, wyrzekłam się poprzedniego życia. Tak bardzo chciałam o nim zapomnieć, że zaprzedałam duszę w zamian za to, żeby wszyscy zapomnieli, że kiedykolwiek istniałam. Właśnie dlatego słowa Setha tak bardzo mnie zaskoczyły. Nie mógł znać mojego imienia.

„Jesteś moim światem, Letho..." - wyszeptał, zasypiając.

Potem nawet nie pamiętał, że to powiedział, nie mówiąc już o tym, gdzie je usłyszał. Kiedy go o to spytałam, odparł: „Nie wiem. Pewnie w greckich mitach. Rzeka Lete, w której zmarli zmywają wspomnienia... aby zapomnieć o przeszłości".

- Ładne imię - stwierdził Cody. Wzruszyłam ramionami.

- Chodzi o to, że nigdy nie zdradziłam go Sethowi. Mimo to je znał, choć nie pamiętał o nim. Nie pamiętał, gdzie je usłyszał.

- Na pewno usłyszał je od ciebie - ocenił wiecznie praktyczny Hugh.

- Nigdy mu go nie podałam. Pamiętałabym.

- Wielu nieśmiertelnych szwenda się w pobliżu, pewnie któryś usłyszał je przypadkiem. Może wygadał. - Peter zmarszczył czoło. - Nie masz jakiegoś trofeum ze swoim imieniem? Może je zobaczył.

- Nie zostawiam swojej odznaki wzorowego sukuba na widoku - mruknęłam.

- A powinnaś - skwitował Hugh. Przyjrzałam się bacznie Carterowi.

- Jesteś podejrzanie cichy.

Na chwilę przestał pić wino z kartonu.

- Jestem zajęty.

- To ty zdradziłeś Sethowi moje imię? Raz już mnie nim nazwałeś.

Choć Carter był aniołem, wydawało się, że okazuje prawdziwą troskę nam, potępionym duszom. I jak dzieciak z podstawówki, często sądził, że najlepszym sposobem wyrażania uczuć jest znęcanie się nad nami. Nazywanie mnie Lethą - a wiedział, że tego nienawidzę - lub innym przezwiskiem było jednym z jego zagrań.

Pokręcił głową.

- Muszę cię rozczarować, córko Lilith, ale nigdy mu go nie zdradziłem. Znasz mnie: całkowita dyskrecja.

Usłyszeliśmy siorbanie, gdy niemal opróżnił karton.

- To skąd Seth je znał? - zażądałam odpowiedzi. - Skąd znał moje imię? Ktoś musiał mu powiedzieć.

Jerome głośno westchnął.

- Georgie, ta rozmowa jest jeszcze bardziej absurdalna niż poprzednia o twojej pracy. Masz już odpowiedź: albo ty, albo ktoś inny dał plamę i teraz tego nie pamięta. Czy wszystko musisz zmieniać w melodramat? Szukasz powodu, żeby znów być nieszczęśliwa?

Miał rację. Szczerze mówiąc, nie wiedziałam, czemu tak bardzo zaprzątało to moje myśli już od dawna. Wszyscy mieli rację. Nie było tu drugiego dna, żadnej wstrząsającej zagadki. Seth zasłyszał gdzieś moje imię i tyle. Nie miałam powodu tak się przejmować ani przewidywać najgorszego. Tylko że jakiś cichy zrzędzący głosik w mojej głowie nie pozwalał mi o tym zapomnieć.

- To takie dziwne - wymamrotałam żałośnie. Jerome przewrócił oczami.

- Jeśli chcesz czymś się martwić, to ja ci dam jakiś powód do zmartwień.

Myśli o Secie i moim imieniu od razu zniknęły z mojej głowy. Wszyscy przy stole (oprócz Cartera, który wciąż siorbał) zamarli i wlepili wzrok w Jerome'a. Gdy mój szef mówił, że da ci powód do zmartwień, istniała spora szansa, że miał na myśli coś groźnego i przerażającego. Hugh wydawał się równie zaskoczony tą zapowiedzią, co nie wróżyło niczego dobrego. Zazwyczaj znał piekielne plany nawet przed Jerome'em.

- Co jest grane? - spytałam.

- Spotkałem się ostatnio z Nanette - warknął. Nanette była arcydemonem Portland. - Wciąż nie daje mi zapomnieć o moim przywołaniu. A do tego mówiła bzdury o tym, że jej ludzie są bardziej kompetentni od moich.

Rzuciłam okiem na przyjaciół. Nie byliśmy idealnymi pracownikami Piekła, więc istniała spora szansa, że Nanette miała rację. Oczywiście nikt z nas nie miał zamiaru przyznać się do tego Jerome'owi.

- No więc - ciągnął - gdy się jej sprzeciwiłem, zażądała pojedynku, w którym udowodnimy swoją wyższość.

- W jaki sposób? - spytał Hugh z lekkim zaciekawieniem. - Usidlając dusze na wyścigi?

- Nie bądź śmieszny - prychnął Jerome.

- No to jak? - rzuciłam. Jerome uśmiechnął się sztywno.

- Zagramy z nimi w kręgle.


Rozdział 2


Dopiero po chwili zrozumiałam, że nagle nasza rozmowa przestała dotyczyć poważnej zagadki w moim życiu miłosnym, a skupiła się na demonicznej grze w kręgle. Ale muszę przyznać, że nasze rozmowy często miewały taki przebieg.

- A mówiąc „my" - dodał Jerome - mam na myśli waszą czwórkę. - Skinął w stronę Petera, Cody'ego, Hugh i mnie.

- Sorry - powiedziałam - ale muszę się upewnić, że dobrze cię zrozumiałam. Zapisałeś nas na jakieś zawody kręglarskie, w których nawet nie masz zamiaru uczestniczyć. I jakimś cudem mają one udowodnić światu „piekielność" twoich pracowników.

- Nie wygłupiaj się. Nie mogę wziąć udziału. Drużyny kręglarskie mają tylko po czterech zawodników. - O potwierdzaniu piekielności nawet się nie zająknął.

- Wiesz co, z radością przekażę ci swoje miejsce w drużynie - zaproponowałam. - Aż taka dobra nie jestem.

- To lepiej poćwicz. - Głos Jerome'a stał się oschły. - Lepiej wszyscy poćwiczcie, jeśli macie trochę oleju w głowie.

Nanette stanie się nieznośna na najbliższym zebraniu, jeśli przegracie.

- Ojejku, Jerome. Uwielbiam kręgle - odezwał się Carter. - Czemu wcześniej o tym nie wspomniałeś?

Spojrzenia Jerome'a i Cartera spotkały się na kilka długich sekund.

- Bo musiałbyś być gotowy pobrudzić sobie skrzydełka, żeby na serio z nami zagrać.

Na twarzy Cartera pojawił się dziwny uśmiech. Jego szare oczy zalśniły.

- Rozumiem.

- Nie podoba mi się, że mówisz „my", a jednocześnie całkowicie wycofujesz się z udziału - zwróciłam się do Jerome’a, naśladując jego wcześniejszy, drwiący ton.

Peter westchnął ze zbolałą miną.

- Gdzie, u diabła, znajdę gustowne buty do kręgli?

- Jak nazwiemy naszą drużynę? - spytał Cody. Natychmiast posypały się potworne propozycje, takie jak Bezduszni z Seattle oraz deMono. Po godzinie miałam dość.

- Idę do domu - oznajmiłam, wstając. Miałam ochotę na deser, ale bałam się, że jak zostanę dłużej, trafię do kadry siatkówki plażowej i krykieta. - Kupiłam wino, do niczego innego nie jestem już wam potrzebna.

- Jak wrócisz do domu, przekaż mojemu niesfornemu synowi, że będzie musiał was potrenować - stwierdził Jerome.

- Mówiąc „dom", miałam na myśli mieszkanie Setha - sprecyzowałam. - Ale jeśli zobaczę Romana, powiem mu, że już wiesz, jak wykorzystać jego potworne kosmiczne moce.

Roman - syn Jerome'a, półczłowiek, a zarazem mój współlokator - rzeczywiście był dobrym kręglarzem, ale nie chciałam tak łatwo zgadzać się z Jerome'em.

- Czekaj! - Peter ruszył za mną. - Najpierw wylosuj, komu robisz prezent na święta.

- Ej, daj spokój...

- Bez dyskusji - uciął. Pospieszył do kuchni i wrócił z ceramicznym słojem na ciasteczka w kształcie bałwanka.

Wetknął mi go pod nos. - Losuj. Kupujesz prezent wylosowanej osobie i nie chcę słuchać żadnych wykrętów.

Wyciągnęłam los i go rozwinęłam. „Georgina".

- Nie mogę...

Peter podniósł rękę do góry na znak milczenia.

- Wylosowałaś to imię. To twój przydział. Nie dyskutuj. Jego surowa mina powstrzymała mnie przed dalszymi protestami.

- Cóż... przynajmniej mam już kilka pomysłów - stwierdziłam praktycznie.

Muszę przyznać Peterowi, że przynajmniej wyprawił mnie do domu z sosem czekoladowym i miską Tupperware pełną owoców i pianek. Hugh i Cody zajęli się opracowywaniem planu drużyny kręglarskiej i próbowali ustalić grafik treningów. Jerome i Carter przeważnie milczeli i przyglądali się sobie w ten ich podejrzliwy, wszechwiedzący sposób.

Trudno było wyczytać cokolwiek z ich min, ale tym razem Jerome zdawał się mieć przewagę.

Wyjechałam z Capitol Hill i ruszyłam w stronę dzielnicy uniwersyteckiej Seattle, do mieszkania Setha. Gdy zaparkowałam, wszystkie światła w mieszkaniu były pogaszone, a ja nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu. Była prawie jedenasta. Seth musiał wcześnie się położyć - od dawna go do tego namawiałam. Na tę myśl mój uśmiech zniknął tak szybko, jak się pojawił. Kilka miesięcy temu u szwagierki Setha, Andrei, zdiagnozowano raka jajnika.

Choroba zdążyła się już rozwinąć i choć od razu podjęto leczenie, wciąż nie dawano jej dużych nadziei. Co gorsza, leczenie spustoszyło jej organizm, a cała ta sytuacja stanowiła prawdziwą próbę siły dla ich rodziny. Seth często im pomagał, zwłaszcza gdy jego brat, Terry, pracował. Andrei byłoby ciężko samej zająć się pięcioma córkami. Seth poświęcał dla nich swój sen i karierę pisarską.

Wiedziałam, że to konieczne. Kochałam rodzinę Setha i też im pomagałam. Ale nie mogłam się pogodzić z faktem, że Seth się wykańcza i odkłada na później pisanie. Twierdził, że praca była najmniejszym problemem i wciąż miał mnóstwo czasu do terminu oddania książki, tym bardziej że jego dwie następne powieści miały zostać wydane dopiero w przyszłym roku. Nie mogłam się z nim sprzeczać w tej kwestii, ale to wieczne niedosypianie? Wciąż mu o tym przypominałam i ucieszyłam się, że w końcu moje słowa do niego trafiły.

Otworzyłam drzwi swoim kluczem i po cichu weszłam do mieszkania. Ostatnio właściwie w nim mieszkałam, więc bez problemu udawało mi się omijać meble mimo panującej ciemności. Gdy dotarłam do sypialni, dostrzegłam zarys jego przykrytego kołdrą ciała w słabej poświacie budzika. Zdjęłam płaszcz i zmieniłam swój strój w halkę do spania.

Była seksowna, ale nie zdzirowata. Dziś miałam zamiar się z nim przespać, tak naprawdę.

Wsunęłam się pod kołdrę i przytuliłam do jego pleców, obejmując go ramieniem. Poruszy! się lekko i nie mogłam się oprzeć potrzebie pocałowania go w nagie ramię. Gdy się we mnie wtulił, otoczył mnie zapach cynamonu i piżma...

Choć doskonale wiedziałam, że potrzebuje snu, znów pogładziłam go po ramieniu i pocałowałam.

- Mm... - mruknął, odwracając się do mnie. - Jak miło.

Od razu zauważyłam kilka szczegółów. Po pierwsze, Seth nie używał wody kolońskiej ani płynu po goleniu o zapachu cynamonu. Po drugie, głos Setha brzmiał inaczej. Po trzecie - i chyba najważniejsze - to nie Seth leżał ze mną w łóżku.

Wcale nie zamierzałam krzyknąć aż tak głośno. Samo się krzyknęło.

W mgnieniu oka wyskoczyłam z łóżka, szukając włącznika światła na ścianie, podczas gdy intruz próbował wstać.

Zaplątał się w prześcieradło i spadł z łóżka z głośnym tąpnięciem w chwili, gdy udało mi się znaleźć włącznik.

Natychmiast rozejrzałam się za bronią, ale ponieważ była to sypialnia Setha, arsenał był ograniczony. Najcięższym i najbardziej niebezpiecznym obiektem, jaki miałam w zasięgu, był słownik Setha - oprawione w skórę tomiszcze, które trzymał pod ręką, bo nie ufał Internetowi.

Stałam nieruchomo, gotowa do ataku, gdy nieznajomy próbował wstać. Mogłam mu się spokojnie przyjrzeć i zauważyłam coś przedziwnego. Wyglądał... znajomo. Nie tylko znajomo, ale trochę jak Seth.

- Kim ty jesteś? - zażądałam odpowiedzi.

- A ty?! - wykrzyknął.

Zdawał się przede wszystkim zdezorientowany. Chyba kobieta mierząca metr sześćdziesiąt ze słownikiem w ręku nie była aż tak przerażająca.

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, czyjaś ręka złapała mnie za ramię. Krzyknęłam i odruchowo rzuciłam słownikiem.

Facet uchylił się, a księga niegroźnie rozpłaszczyła się na ścianie. Odwróciłam się, żeby zobaczyć, kto mnie dotknął.

Patrzyłam w oczy kobiety o siwych włosach w okularach ze złotymi oprawkami. Miała na sobie piżamowe spodnie w kwiatki i różową koszulkę z krzyżówką. Poza tym dzierżyła w dłoni kij bejsbolowy, co było dość zaskakujące - nie tylko dlatego, że był zdecydowanie groźniejszy od słownika, ale ponieważ nie wiedziałam, że Seth miał w mieszkaniu kij.

- Co pani tu robi? - spytała groźnie. Zerknęła na półnagiego, oniemiałego faceta. - Nic ci nie jest?

Przez chwilę myślałam, że może weszłam do czyjegoś mieszkania. Może pomyliłam drzwi. Ta sytuacja była tak absurdalna, że pomyłka wydawała się najbardziej prawdopodobnym wytłumaczeniem. Ale oczywiste fakty - takie jak pasujący klucz i pluszowy miś Setha, obserwujący ten spektakl - potwierdzały, że byłam tam, gdzie zamierzałam.

Nagle w mieszkaniu rozległ się odgłos otwieranych i zamykanych drzwi.

- Cześć! - krzyknął cudownie znajomy głos.

- Seth! - wykrzyknęliśmy wszyscy jednogłośnie.Po chwili Seth stanął w drzwiach. Jak zwykle wyglądał przeuroczo. Jego rudawe włosy były zmierzwione, a do tego miał na sobie koszulkę z Dirty Dancing, której nigdy wcześniej nie widziałam. Mimo paniki i zdumienia sytuacją i tak zauważyłam oznaki zmęczenia na twarzy Setha, podkrążone oczy i zmarszczki. Miał trzydzieści sześć lat i zazwyczaj nie wyglądał na swoje lata. Ale nie dziś.

- Seth - odezwała się bejsbolistka. - Ta pani włamała się do twojego mieszkania.

Spojrzał na nas i zatrzymał wzrok na niej.

- Mamo - powiedział cicho - to moja dziewczyna. Proszę, nie bij jej tą pałką.

- Od kiedy to masz dziewczynę? - spytał chłopak.

- Od kiedy masz kij bejsbolowy? - wypaliłam, odzyskując refleks.

Seth posłał mi kpiarskie spojrzenie, zanim zaczął wyjmować kij z dłoni kobiety. Nie chciała puścić.

- Georgina, to moja mama Margaret Mortensen. A to mój brat Ian. Kochani, to Georgina.

- Cześć - powiedziałam zaskoczona na nowo. Wiele słyszałam o matce i młodszym bracie Setha, ale nie spodziewałam się ich poznać w najbliższej przyszłości. Mama Setha nie lubiła latać, a Ian był... Cóż, z historii usłyszanych od Setha i Terry'ego wynikało, że ogólnie trudno było za nim nadążyć. Był czarną owcą wśród braci Mortensenów.

Margaret oddała kij i przybrała kulturalny, choć nieufny uśmiech.

- Miło cię poznać.

- I mnie - dodał Ian. Zrozumiałam, czemu wyglądał znajomo. Poza tym, że pewnie widziałam go na jakiejś fotografii, był trochę podobny do Setha i Terry'ego. Był wysoki jak Seth, ale miał szczupłą twarz jak Terry. Włosy lana były brązowe i nie miały miedzianych refleksów, ale były tak samo rozczochrane jak Setha. Tylko że po bliższym przyjrzeniu się miałam wrażenie, że Ian celowo je Ink ułożył, zużywając mnóstwo kosmetyków do stylizacji i poświęcając temu sporo czasu.

Seth nagle zrozumiał, co musiało zajść między mną i Ianem. Nawet nie musiał nic mówić, żebym odgadła, jakie pytanie chodziło mu po głowie. Albo pytania. Moja halka i brak koszuli lana na pewno prowokowały niejedno.

Ian błyskawicznie zaczął się bronić.

- To ona wlazła mi do łóżka - rzucił nonszalancko.

- Myślałam, że to byłeś ty - wytłumaczyłam. Mama Setha wydała jakiś dziwny, gardłowy odgłos.

- Miałeś spać na kanapie - powiedział Seth oskarżycielskim tonem.

Ian wzruszył ramionami.

- Jest niewygodna. A ciebie nie było, więc stwierdziłem, że nikomu nie stanie się krzywda. Skąd miałem wiedzieć, że jakaś kobieta będzie molestować mnie we śnie?

- Wcale cię nie molestowałam! - krzyknęłam.

Seth potarł oczy i znów przypomniałam sobie, jak musi być zmęczony.

- Słuchaj, co się stało, to się nie odstanie. Lepiej połóżmy się wszyscy spać... na swoich miejscach i poznamy się bliżej rano, dobrze?

Margaret zmierzyła mnie wzrokiem.

- Ona będzie tutaj spała? Z tobą?

- Tak, mamo - odpowiedział cierpliwie. - Ze mną. Jestem dorosłym mężczyzną. A to mój dom. A poza tym w moim trzydziestosześcioletnim życiu nie jest pierwszą kobietą, która u mnie nocowała.

Jego matka wyglądała na przerażoną, a ja postanowiłam zmienić temat na bardziej bezpieczny.

- Świetna koszulka. - Teraz, gdy nie groziła mi pobiciem, zauważyłam, że krzyżówka składała się z imion jej pięciu wnuczek. - Uwielbiam dziewczynki.

- Dziękuję - burknęła. - Każda z nich to błogosławieństwo, urodzone jak Bóg przykazał z prawego łoża.

Zanim zdobyłam się na jakąkolwiek odpowiedź, Ian jęknął: - Jezu, mamo. To ze strony, z której już miałaś nic nie zamawiać? Przecież wiesz, że importują towary z Chin.

Znam babkę, która mogłaby ci zrobić koszulkę z ekologicznej tkaniny organicznej.

- Konopie to narkotyk, a nie tkanina - powiedziała.

- Dobranoc - mruknął Seth, wskazując bratu drzwi. - Pogadamy rano.

Margaret i Ian mruknęli „dobranoc", a Seth dostał od mamy buziaka w policzek - właściwie było to bardzo słodkie.

Gdy wyszli, a drzwi się zamknęły, usiadł na łóżku i schował twarz w dłonie.

- No więc... - zaczęłam, siadając obok niego - ile dokładnie kobiet nocowało u ciebie przez te trzydzieści sześć lat?

Spojrzał na mnie.

- Jesteś pierwszą, którą mama przyłapała w tak skromnym odzieniu.

Skubnęłam halkę.

- To? To jest niewinne.

- Przepraszam - dodał, wskazując drzwi. - Mogłem zadzwonić i cię ostrzec. Przyjechali do miasta dziś wieczorem, bez zapowiedzi. Nie można oczekiwać, że Ian zachowa się zgodnie ze zwyczajami. Zrujnowałoby mu to reputację.

Pojechali do Terry'ego, ale nie było tam dla nich miejsca, więc przysłałem ich tutaj, bo byli bardzo zmęczeni. Nie miałem pojęcia, że będziesz próbowała przespać się z moim bratem.

- Seth!

- Żartuję, żartuję. - Ujął moją dłoń i pocałował. - Co u ciebie? Jak minął dzień?

- Robiłam, co mogłam, żeby Święty Mikołaj się nie upił, a potem dowiedziałam się, że Jerome zapisał nas do piekielnej ligi kręgli.

- Aha - sapnął Seth. - Czyli to co zwykle.

- Właściwie tak. A u ciebie? Delikatny uśmiech zniknął z jego ust.

- Poza nieoczekiwanym najazdem rodziny? Też to co zwykle. Terry znowu pracował do późna, więc siedziałem z dziewczynkami, a Andrea odpoczywała. Kendall musiała zbudować papierowy Układ Słoneczny, więc mieliśmy sporo zabawy.

Uniósł dłonie i pomachał palcami pokrytymi białym proszkiem.

- Niech zgadnę: nic nie napisałeś? Wzruszył ramionami.

- To nieważne.

- Mogłeś do mnie zadzwonić. Popilnowałabym dziewczynek, a ty mógłbyś pisać.

- Byłaś w pracy, a potem... potem miałaś wieczór z fondue, prawda?

Wstał, zdjął koszulkę, dżinsy i zaczął ściągać zielone flanelowe bokserki.

- Skąd wiedziałeś? - spytałam. - Ja całkiem o tym zapomniałam.

- Jestem na liście e-mailowej Petera.

- Mniejsza z tym, nieważne. Praca w galerii też nie jest ważna. Byłabym u nich w mgnieniu oka.

Wszedł do łazienki i wrócił po chwili ze szczoteczką w ustach.

- Ta pracza to rzeczywiście nicz ważnego. Jakiesz posztępy na roszmowach kfalifikaczyjnych?

- Nie - mruknęłam, przemilczając fakt, że nie byłam na żadnych nowych rozmowach. W porównaniu z Emerald City wszystko wypadało blado.

Zamilkliśmy, gdy kończył mycie zębów.

- Powinnaś robić coś lepszego - stwierdził, gdy skończył.

- Dobrze mi tu, gdzie jestem. Naprawdę. Ale ty... Nie pociągniesz tak na dłuższą metę. Nie wysypiasz się i nie pracujesz.

- Nie przejmuj się tym - powiedział. Zgasił światło i położył się do łóżka. W mroku zauważyłam, że gładzi puste miejsce obok siebie. - Chodź tu. Będę tylko ja, obiecuję.

Uśmiechnęłam się i zwinęłam w kłębek obok niego.

- Ian źle pachniał. To znaczy ładnie, ale nie jak ty.

- Jestem pewny, że trwoni kupę kasy, żeby dobrze pachnieć - mruknął Seth, ziewając.

- Czym się zajmuje?

- Trudno powiedzieć. Zawsze ma nową pracę albo nie pracuje. Wszystkie pieniądze wydaje na to, żeby utrzymywać styl życia lekkoducha. Widziałaś jego płaszcz?

- Nie. Widziałam go tylko w bokserkach.

- Aa. Pewnie powiesił go w salonie. Wygląda jak z lumpeksu, ale pewnie kosztował z tysiąc dolców. - Westchnął.

- Ale nie powinienem tak na jego najeżdżać. Oczywiście jestem pewny, że będzie chciał wyłudzić ode mnie pieniądze, ale w końcu przyjechali tu z mamą pomóc. Przynajmniej odciążą mnie w pilnowaniu dzieciaków.

Objęłam Setha i wdychałam jego zapach. Był właściwy, a do tego upajający.

- Będziesz miał czas popisać.

- Może - powiedział. - Zobaczymy. Mam tylko nadzieję, że nie będę musiał dodatkowo niańczyć mamy i lana.

- Bardzo złe wrażenie na niej wywarłam? - spytałam.

- Nie aż tak złe. To znaczy nie gorsze niż jakakolwiek kobieta... bez względu na skąpy strój... która spędzałaby ze mną noc. - Pocałował mnie w czoło. - Nie jest taka straszna. Nie daj się zwieść pozorom konserwatywnej babuni z Midwest. Myślę, że się dogadacie.

Chciałam spytać, czy Maddie poznała Margaret, a jeśli tak, to czy się dogadywały. Ale ugryzłam się w język. To bez znaczenia. Należała do przeszłości, a teraz byliśmy Seth i ja. Czasami gdy tak często przebywałam w tym mieszkaniu, przypominało mi się, że Maddie też tu kiedyś mieszkała.

Wciąż pozostały ślady jej obecności. Na przykład Margaret spała na pewno w biurze Setha, gdzie znajdował się miękki materac - pomysł Maddie. To ona zasugerowała, żeby go tam umieścić, dzięki czemu pokój spełniał też funkcję sypialni dla gościa. Maddie odeszła, materac został.

Ale starałam się zbyt często o tym nie myśleć. Tak naprawdę nie miało to większego znaczenia. Seth i ja przeszliśmy przez zbyt wiele, żeby zaprzątać sobie głowy takimi drobiazgami. Udało nam się pokonać problemy w związku. Zaakceptowałam jego śmiertelność i chęć ryzykowania życia przez kontakty fizyczne ze mną. Oczywiście wciąż racjozowałam seks, ale samo przyzwolenie na fizyczny kontakt było z mojej strony ogromnym ustępstwem.

Tymczasem on pogodził się z potwornym faktem, że często sypiam z innymi mężczyznami, aby móc żyć. Nie było nam z tym łatwo, ale i tak nasz związek był tego wart. Wszystko, przez co przeszliśmy, było tego warte.

- Kocham cię - powiedziałam.

Pocałował mnie delikatnie w usta i przyciągnął do siebie.

- Ja też cię kocham. - I jakby w odpowiedzi na moje myśli dodał: - To ty sprawiasz, że jest warto. Radzę sobie ze wszystkim, co zwaliło mi się na głowę, bo jesteś w moim życiu, Thetis.

Thetis. Od dawna tak mnie nazywał. Przezwisko pochodziło od imienia zmiennokształtnej bogini w greckiej mitologii. Jej względy zaskarbił sobie uparty śmiertelnik. Cały czas mnie tak nazywał... ale imienia Letha użył tylko raz. Znowu przypomniała mi się tamta noc. Niepokój, jaki wywoływała, nigdy nie znikał, ale starałam się go ignorować. To był jeden z tych drobiazgów, o których chciałam przestać myśleć. Był niczym w porównaniu z ogromem naszej miłości. Poza tym moi przyjaciele pewnie mieli rację, że Seth gdzieś usłyszał moje imię.

Zasnęłam spokojnie. Rano zerwałam się bardzo gwałtownie. Szybko otworzyłam oczy i usiadłam na łóżku.

Seth poruszył się i odwrócił, ale na szczęście nie obudził. Rozejrzałam się po sypialni z walącym sercem. Obudziła mnie jakaś nieśmiertelna obecność. Ktoś, kogo nie znałam. Miałam przeczucie, że to demon.

Zdążył zniknąć, ale byłam pewna, że przed chwilą w pomieszczeniu znajdował się sługa piekielny. To nie pierwszy raz, gdy w czasie snu miałam nieproszonych gości, także takich z niecnymi zamiarami. Oczywiście dopiero teraz wyczułam tego demona, bo one - będąc wyższymi nieśmiertelnymi, a nie człowiekiem przemienionym w nieśmiertelną jak ja - potrafiły maskować swój nieśmiertelny podpis. Gdyby ten demon chciał się do mnie zakraść lub nieoczekiwanie mnie skrzywdzić, nie miałby z tym problemu. Kimkolwiek był, nie zależało mu na ukryciu swojej obecności.

Wstałam z łóżka i starannie przyjrzałam się sypialni, szukając znaków lub powodu najścia demona. Byłam pewna, że go znajdę. Tak. Kątem oka zauważyłam coś czerwonego wetkniętego w moją torebkę. Koperta. Podbiegłam i wzięłam ją do ręki. Była ciepła, ale gdy ją cicho otwierałam, zrobiło mi się zimno. Zmroziło mnie jeszcze bardziej, gdy ze środka wyciągnęłam list, wydrukowany na oficjalnym papierze listowym Piekła. Nie wróżyło to niczego dobrego.

Słońce wstało na tyle, że byłam w stanie przeczytać treść listu. Zaadresowano go do Lethy (alias: Georginy Kincaid) i wysłano z Działu Kadr Piekła.

„Zawiadamiamy o planowanym przeniesieniu za trzydzieści dni. Nowa misja rozpocznie się piętnastego stycznia.

Prosimy o zorganizowanie podróży z Seattle i punktualne stawienie się w nowym miejscu".


Rozdział 3


Elegancki papier z laserowym wydrukiem w niczym nie przypominał bazgrołów na papierze welinowym, ale wiedziałam, że to autentyczne powiadomienie o oddelegowaniu. Na przestrzeni zeszłych tysiącleci otrzymywałam ich dziesiątki w różnej formie. Zawsze informowały o nowych zadaniach i nowym miejscu. Ostatnie otrzymałam piętnaście lat temu, gdy mieszkałam w Londynie. Stamtąd przeprowadziłam się do Seattle.

A teraz dowiedziałam się, że czas na kolejną przeprowadzkę. Na opuszczenie Seattle.

- Nie - jęknęłam cicho, żeby Seth nie usłyszał. - Nie.

Wiedziałam, że ten list był prawdziwy. Fałszerstwo nie wchodziło w grę. Poza tym Piekło nie wysyłało kawałów na firmowej papeterii. Modliłam się jednak o to, że to oficjalne oddelegowanie zostało do mnie przesłane przez pomyłkę. List nie informował o moim kolejnym przydziale, a zgodnie z protokołem arcydemon powinien omówić to ze swoim pracownikiem przed przeniesieniem. Dopiero wtedy przychodził list, który kończył dotychczasowe zadanie i rozpoczynał oficjalnie nową misję.

Widziałam się ze swoim arcydemonem niecałe dwanaście godzin temu. Z całą pewnością Jerome wspomniałby o tym, gdyby to była prawda. Utrata sukuba byłaby dla niego ważną sprawą. Musiałby zająć się moim odejściem i przyjęciem kogoś innego. Ale nie... Jerome nie zachowywał się, jakby czekało go poważne przetasowanie personelu.

Nawet w żaden sposób nie nawiązał do tego tematu. Można by pomyśleć, że taka wiadomość pokrzyżowałaby jego plany ligowe.

Zdałam sobie sprawę, że wstrzymuję oddech, zmusiłam się więc, by odetchnąć. Pomyłka. Ktoś, kto przysłał ten list, musiał się pomylić. Oderwałam wzrok od kartki i spojrzałam na śpiącego Setha. Leżał wyciągnięty na łóżku, jak zwykle z każdą kończyną w innym kierunku. Na jego twarzy igrały promienie słońca i cienie, a ja poczułam cisnące się do oczy łzy, gdy patrzyłam na jego kochaną twarz.

Opuszczę Seattle. Zostawię tu Setha.

Nie, nie i jeszcze raz nie. Nie miałam zamiaru płakać. Nie będę płakała, bo przecież nie ma o co. To pomyłka. Na pewno. Przecież wszechświat nie mógł być aż tak okrutny. Wystarczająco się nacierpiałam. Teraz byłam szczęśliwa.

Seth i ja walczyliśmy o to szczęście. W końcu spełniliśmy swoje marzenie. Nie mogli mi tego zabrać, jeszcze nie teraz.

Jesteś pewna? Natychmiast odezwał się wredny głos w moje głowie. Zaprzedałaś duszę. Jesteś potępiona. Niby czemu wszechświat miałby być ci cokolwiek winien? Nie zasługujesz na szczęście. Powinni ci je odebrać.

Jerome. Musiałam porozmawiać z Jerome'em. On to naprawi.

Złożyłam list i wetknęłam go do torebki. Chwyciłam komórkę i ruszyłam do drzwi, zamieniając piżamę w szlafrok.

Udało mi się bezgłośnie wyjść z sypialni, ale moje zwycięstwo było krótkotrwałe. Miałam nadzieję, że uda mi się wymknąć na zewnątrz, minąć lana w salonie i zadzwonić do Jerome'a na osobności. Niestety nie dotarłam nawet do salonu, Ian i Margaret już wstali, więc przestałam wybierać numer Jerome'a.

Margaret stała w kuchni i coś gotowała, a Ian siedział przy kuchennym stole.

- Mamo - mówił - stosunek wody do kawy jest bez znaczenia. Z takiej lury i tak nie zrobisz americano, zwłaszcza dając to dziadostwo ze Starbucksa, które kupuje Seth.

- Tak się składa - odezwałam się, niechętnie wsuwając telefon do kieszeni szlafroka - że to ja kupiłam tę kawę.

Wcale nie jest taka zła. Seattle z niej słynie.

Ian chyba jeszcze nie był pod prysznicem, ale przynajmniej tym razem już ubrany. Spojrzał na mnie krytycznie.

- Starbucks? Może nie byli tacy źli, zanim się nie rozrośli, ale teraz są tylko kolejną korporacyjną machiną, która przyciąga rzesze naiwniaków. - Zamieszał kawę w kubku. - W Chicago znam taką niekomercyjną kawiarnię prowadzoną przez gościa, który kiedyś grał na basie w zespole indie rock, o którym pewnie nie słyszałaś. Jego espresso jest tak autentyczne, że brak słów. Oczywiście większość ludzi nie ma o nim pojęcia, bo nie jest to jedno z tych komercyjnych miejsc dla wszystkich.

- Czyli... - odezwałam się, zauważając, że można by zagrać w zgadywanie, ile razy Ian użyje słowa „komercyjny"

w rozmowie - mam rozumieć, że więcej dziadostwa zostanie dla mnie.

Margaret nieznacznie skinęła w kierunku ekspresu do kawy Setha.

- Napij się z nami.

Odwróciła się i gotowała dalej. Komórka ciążyła mi w kieszeni. Chciałam rzucić się do drzwi, ale zmusiłam się do normalnego zachowania w towarzystwie rodziny Setha. Nalałam sobie filiżankę przepysznej korporacyjnej kawy i starałam nie zachowywać się, jakby powstrzymywali mnie przed wykonaniem telefonu, który mógł zmienić resztę mojego życia. Już wkrótce, pocieszałam samą siebie. Niedługo poznam odpowiedzi. Jerome pewnie jeszcze nie wstał.

Mogę tu jeszcze chwilę posiedzieć przez wzgląd na kulturę i potem wszystkiego się dowiem.

- Wcześnie wstaliście - zauważyłam, idąc z kawą do kąta, z którego miałam dobry widok na oboje Mortensenów.

I drzwi.

- Gdzie tam - odrzekła Margaret. - Już prawie ósma. U nas byłaby dziesiąta.

- No tak - mruknęłam, popijając kawę. Od kiedy dołączyłam do świty Świętego Mikołaja, rzadko budziłam się przed południem. Dzieci zazwyczaj nie odwiedzały Świętego Mikołaja tak wcześnie, nawet w galerii, w której pracowałam.

- Też jesteś pisarką? - zagadnęła pani Mortensen, przerzucając coś zamaszyście. - To dlatego pracujesz w takich wariackich godzinach?

- Yy... nie. Ale zazwyczaj pracuję popołudniami. Działam w... handlu detalicznym, więc pracuję w godzinach otwarcia galerii handlowej.

- Galeria - prychnął Ian.

Margaret odwróciła się od kuchenki i posłała synowi gniewne spojrzenie.

- Nie zachowuj się, jakbyś nigdy tam nie chodził. Połowa twojej garderoby pochodzi z Fox Valley.

Twarz lana przybrała odcień różu.

- To nieprawda!

- A co, nie kupiłeś płaszcza w Abernathy & Finch? - dopytywała.

- Oni nazywają się Abercrombie & Fitch! I oczywiście, że nie.

Mina Margaret mówiła wszystko. Wzięła dwa talerze z szafki i nałożyła na nie górę naleśników. Jeden talerz dała Ianowi, a drugi mnie.

Zaczęłam protestować.

- Czy to nie pani śniadanie? Nie mogę tego zjeść. Stanęła, przewiercając mnie stalowym spojrzeniem. Mogłam się dobrze przyjrzeć pikowanym misiom na jej koszulce.

- Aha. Czyli jesteś jedną z tych dziewczyn, które nie ruszają normalnego jedzenia? Na śniadanie jadasz grejpfruta i kawę? - Z premedytacją zamilkła na chwilę. - A może nie ufasz moim zdolnościom kucharskim?

- Co? Skądże! - Pospiesznie postawiłam talerz na stole i przysunęłam sobie krzesło. - Wyglądają świetnie.

- Zazwyczaj jestem weganinem - powiedział Ian, polewając naleśniki syropem. - Ale dla mamy robię wyjątek.

Naprawdę, ale to naprawdę powinnam ugryźć się w język, ale musiałam to powiedzieć: - Wydaje mi się, że „zazwyczaj" i „weganin" nie idą w parze. Albo nim jesteś, albo nie. Jeśli raz na jakiś czas robisz wyjątki, to nie możesz się nim nazywać. Ja na przykład czasami piję kawę ze śmietanką, a czasem czarną, ale wtedy też nie nazywam się weganką.

Westchnął zdegustowany.

- Jestem weganinem ironicznie.

Skupiłam się z powrotem na naleśnikach. Margaret dalej gotowała, pewnie własne śniadanie, ale wciąż ciągnęła rozmowę.

- Od jak dawna spotykasz się z Sethem?

- Hm... - Wykorzystałam chwilę przeżuwania na zebranie myśli. - Trudno określić dokładnie. Spotykaliśmy się przez ostatni rok z przerwami.

Ian zmarszczył brwi.

- A czy Seth nie był zaręczony przez część zeszłego roku?

Już miałam powiedzieć, że był zaręczony ironicznie, gdy Seth pojawił się w kuchni. Cieszyłam się, że uda mi się wykręcić od tłumaczeń, ale nie byłam zadowolona, że Seth już wstał.

- Cześć! - przywitałam go. - Wracaj do łóżka. Potrzebujesz więcej snu.

- Dzień dobry i tobie - odparł. Cmoknął mamę w policzek i dosiadł się do stołu.

- Nie żartowałam - nalegałam. - Masz szansę trochę odespać.

- Spałem tyle, ile potrzebowałem - sapnął, powstrzymując ziewnięcie. - Poza tym obiecałem, że upiekę babeczki dla bliźniaczek. Ich klasa ma dziś przyjęcie świąteczne.

- Świąteczne - mruknęła Margaret. - A co się stało z „bożonarodzeniowym"?

- Pomogę ci - zapewniłam Setha. - To znaczy... jak tylko załatwię kilka spraw.

- Ja je upiekę. - Margaret już zaglądała do szafek w poszukiwaniu składników. - Piekłam babeczki, kiedy was jeszcze na świecie nie było.

Seth i ja wymieniłyśmy spojrzenia.

- Mamo - powiedział - sam mogę je zrobić. Byłoby lepiej, gdybyś mogła dziś pójść do szkoły Kayli. Ma tylko połowę lekcji, więc Andrei przyda się opiekunka do dzieci. - Skinął w moją stronę. - Ty dziś pracujesz, prawda?

Przyjdź pomóc przy bliźniaczkach. Na pewno przyda nam się więcej ochotników. Kostium elfa nieobowiązkowy. A ty... - Urwał, odwracając się do lana. Chyba nie wiedział, jak on mógłby się przydać.

Ian wyprostował się dostojnie.

- Poszukam organicznej piekarni i kupię babeczki dla dzieci, które wolą wypieki z ekologicznych składników bez zawartości substancji pochodzenia zwierzęcego.

- Czyli co, na przykład ekologiczną mąkę? - spytałam z niedowierzaniem.

- Ian, to siedmiolatki - przypomniał Seth.

- No i co? - spytał Ian. - To będzie mój wkład. Seth westchnął.

- Dobra. Niech ci będzie.

- Super - rzucił Ian. Zamilkł sprytnie na chwilę. - Pożyczysz trochę kasy?

Margaret zaczęła namawiać Setha, żeby zjadł śniadanie, a ja wykorzystałam fakt, że to on stał się centrum zainteresowania. Szybko włożyłam zwykłe ciuchy i wyszłam, dziękując za śniadanie i mówiąc Sethowi, że spotkam się z nim w szkole bliźniaczek. Jak tylko wyszłam z mieszkania, wykręciłam numer.

Nie zdziwiłam się, gdy odezwała się poczta głosowa Jerome'a. Zostawiłam wiadomość, nie zadając sobie trudu, żeby ukryć niecierpliwość... i irytację. Taką postawą na pewno nie zdobędę jego sympatii, ale byłam zbyt wściekła.

Oddelegowanie to ważna sprawa. Jeżeli naprawdę nie było pomyłki, to powinien mnie uprzedzić.

Gdy wróciłam do siebie, radośnie powitały mnie moje koty, Aubrey i Godiva. Pewnie po prostu ucieszyły się, że ktoś je w końcu nakarmi. Gdy weszłam, leżały pod zamkniętymi drzwiami sypialni Romana i natychmiast rzuciły się w moją stronę. Podbiegły i zaczęły łasić się do moich nóg, błagalnie miaucząc, póki nie napełniłam ich miseczek. Po chwili przestały zwracać na mnie uwagę.

Zastanowiłam się, czy nie obudzić mojego współlokatora. Koniecznie chciałam z kimś obgadać to przeniesienie, a nie udało mi się z Sethem dziś rano. Niestety Roman kochał poranki tak samo jak jego ojciec, więc podejrzewałam, że gdybym obudziła go wbrew jego woli, i tak nie miałabym co liczyć na sensowną rozmowę. Zamiast tego wzięłam długi prysznic i przygotowałam się na nadchodzący dzień z nadzieją, że chłopak sam w końcu wstanie. Przeliczyłam się. Gdy wybiła dziesiąta, dałam sobie spokój z czekaniem na niego i zostawiłam kolejną wiadomość głosową w skrzynce Jerome'a. Wpadłam na inny pomysł, więc poszłam go sprawdzić. Postanowiłam, że jeśli Roman nie wstanie do mojego powrotu, sama go obudzę.

Piwnica była ulubionym barem nieśmiertelnych, zwłaszcza Jerome'a i Cartera. Stara spelunka na historycznym placu Pionierów. O tej godzinie bar zazwyczaj nie miał wielu klientów, ale anioły i demony rzadko dbały o konwenanse.

Jerome nie odbierał telefonu, ale istniała spora szansa, że wybrał się do baru na porannego kielicha.

Gdy schodziłam schodkami wiodącymi do środka, rzeczywiście poczułam potężny nieśmiertelny podpis. Ale nie należał do Jerome'a. Nawet nie był demoniczny. Carter siedział sam przy barze ze szklanką whiskey w dłoni, podczas gdy barman puszczał hity z lat siedemdziesiątych z szafy grającej. Carter też mnie pewnie wyczuł, więc nie było sensu się skradać. Usiadłam obok niego.

- Córko Lilith - powiedział, gestem przywołując barmana. - Nie spodziewałem się ciebie tak wcześnie.

- Miałam dziwaczny poranek - przyznałam. - Proszę kawę.

Barman skinął i napełnił mi kubek z dzbanka, który pewnie stał tam już od wczoraj. Skrzywiłam się, przypominając sobie kawiarnie, które minęłam po drodze. Oczywiście Ian pewnie zachwyciłby się „autentycznością" tej kawy.

- Wiesz może, gdzie podziewa się Jerome? - zagadnęłam, gdy zostaliśmy na osobności.

- Pewnie w łóżku. - Szare oczy Cartera wpatrywały się w szklankę, przyglądając się grze światła w bursztynowym płynie.

- Pewnie nie zechcesz mnie do niego zabrać? - spytałam. Carter kiedyś mnie do niego teleportował w nagłej sytuacji, ale tak naprawdę nie miałam pojęcia, gdzie mieszkał mój szef.

Uśmiechnął się nieznacznie.

- Może i jestem nieśmiertelny, ale i tak są rzeczy, których się boję. Jedną z nich jest niepokojenie Jerome'a o tak wczesnej porze, na dodatek z tobą. Co jest takie ważne? Wymyśliłaś nazwę waszej drużyny kręglarskiej?

Wyciągnęłam zawiadomienie. Jeszcze zanim je przeczytał, przestał się uśmiechać. Byłam pewna, że papier miał w sobie jakieś piekielne ślady, których moje zmysły nie wyczuwały. Gdy nie dotknął listu, rozłożyłam go przed nim, żeby mógł go przeczytać.

- Przeniesienie, tak? - Jego głos brzmiał dziwnie, niemal jakby Carter nie był zaskoczony.

- Podobno. Ale zakładam, że to musi być pomyłka. Jerome powinien się najpierw ze mną spotkać, prawda? Sam go widziałeś wczoraj wieczorem. Nic nie wskazywało na to, że dzieje się coś dziwnego. No cóż. Dziwniejszego niż zwykle. - Postukałam w kartkę ze złością. - Ktoś w Kadrach coś sknocił i wysłali mi to przez pomyłkę.

- Tak sądzisz? - spytał smutno Carter.

- No wiesz, jestem pewna, że Piekło też jest omylne. I nie widzę powodu, dlaczego miałabym zostać przeniesiona.

- Carter nie odpowiedział, więc uważnie mu się przyjrzałam. - No co? A może ty coś wiesz?

Anioł wciąż milczał i jedynie dopijał drinka.

- Znam Piekło na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nie potrzebują żadnych powodów.

Miałam dziwne przeczucie.

- Ale jakiś powód znasz, tak? Wcale cię to nie zszokowało.

- Piekło już mnie nie zaskakuje.

- Cholera, Carter! - wykrzyknęłam. - Unikasz odpowiedzi. Znowu bawisz się w te głupie anielskie półprawdy.

- Nie możemy kłamać, Georgino. Ale nie zawsze możemy wszystko powiedzieć. Istnieją zasady, których nie możemy złamać. Jeszcze jeden! - zawołał do barmana. - Tym razem podwójny.

Barman podszedł zaskoczony.

- Nie za wcześnie?

- To jeden z tych dni - powiedział Carter. Barman skinął głową i szczodrze napełnił szklankę.

- Carter - syknęłam. - Co ty wiesz? To przeniesienie to nie ścierna? Mów! Czemu mi to przysłali?

Udawał, że znowu zaintrygowały go refleksy światła w whiskey. Ale gdy nagle spojrzał mi prosto w oczy, sapnęłam. Czasami patrzył tak, jakby widział duszę na wylot. Ale tym razem było w jego wzroku coś jeszcze. Jakby przez krótką chwilę w jego oczach odbił się cały smutek świata.

- Nie wiem, czy to pomyłka - powiedział. - Może tak. W Piekle zdarzały się nieraz tego typu nieporozumienia. Ale jeśli to prawda... to przyznaję, nie jestem zaskoczony. Przychodzi mi do głowy milion powodów, gorszych i lepszych, dla których mogliby nie chcieć cię w Seattle. Ale żadnego z nich nie mogę ci zdradzić - dodał ostro, widząc, że zaraz zasypię go pytaniami. - Jak mówiłem, w tej grze istnieją zasady, których muszę przestrzegać.

- To nie jest gra! - krzyknęłam. - To moje życie. Na ustach anioła pojawił się smutny uśmiech.

- Piekło nie widzi różnicy.

Poczułam w sercu echo tego potwornego smutku, który przez chwilę dostrzegłam w jego oczach.

- Co mam zrobić? - spytałam cicho.

Chyba zaskoczyłam tym Cartera. Cały czas domagałam się od niego odpowiedzi, wskazówek, jak rozwiązać otaczające mnie łamigłówki. Ale byłam niemal pewna, że po raz pierwszy poprosiłam go ot tak o radę.

- Niech zgadnę - dodałam, widząc jego zaskoczoną minę. - Nie możesz mi powiedzieć.

Jego twarz złagodniała.

- Nie mogę zdradzić ci szczegółów, to fakt. Przede wszystkim, dowiedz się, czy to nie błąd. Jeśli tak, to będzie po sprawie.

- Potrzebuję do tego Jerome'a - zauważyłam. - Może Hugh lub Mei będą wiedzieli.

- Może - przytaknął Carter, ale nie zabrzmiało to przekonująco. - Jerome w końcu odbierze telefon. Wtedy się dowiesz.

- A jeśli to prawda? - rzuciłam. - To co?

- To zaczniesz się pakować.

- I już? Tylko tyle mogę zrobić?

Od razu gdy wypowiedziałam te słowa, wiedziałam, że to prawda. Nie miałam prawa sprzeciwu. Dowodziły tego dziesiątki poprzednich przeniesień.

- Tak - potwierdził Carter. - Oboje wiemy, że nie masz wyboru. Pytanie brzmi: jak wpłynie to na twoją przyszłość?

Zmarszczyłam czoło, gubiąc się powoli w anielskiej logice.

- O co ci chodzi?

Zawahał się, jakby ważył słowa. W końcu się odezwał, pochylając się w moją stronę: - Mogę ci powiedzieć tyle: jeśli to prawda, to na pewno jest ku temu powód. To nie jest przypadkowa reorganizacja. A to oznacza, że robisz coś, co nie podoba się Piekłu. Więc pytanie brzmi, Georgino: czy pozwolą ci robić dalej to, co im się tak nie podoba?


Rozdział 4


Ale ja nie wiem, co takiego robię! - krzyknęłam. - Ty wiesz?!

- Powiedziałem ci wszystko, co mogłem - odparł Carter, a na jego twarzy znowu pojawił się smutek. - Teraz mogę ci jedynie postawić drinka.

Pokręciłam głową.

- Podejrzewam, że cała whiskey świata by nie wystarczyła.

- Masz rację - potwierdził posępnie. - Masz rację. Mimo pesymizmu Cartera i tak zadzwoniłam do Hugh, żeby sprawdzić, czy coś wie. Nie wiedział, ale jego niedowierzanie było równie wielkie jak moje, co trochę mnie pocieszyło.

- Co? To absurd - ocenił. - To jakaś pomyłka. Na pewno.

- Spróbujesz namierzyć dla mnie Jerome'a? - poprosiłam. -Ja też postaram się do niego dodzwonić, ale może jak oboje będziemy go bombardowali, to w końcu się uda.

Choć było wcześnie, miałam przeczucie, że równie dobrze mógł po prostu unikać moich telefonów, jeśli coś rzeczywiście wisiało w powietrzu. Hugh może mieć więcej szczęścia.

Czas biegi jak oszalały i wkrótce miałam się spotkać z Sethem w szkole bliźniaczek. Chciałam pojechać do domu i porozmawiać z Romanem o moim ewentualnym przeniesieniu, ale teraz nie wydawało mi się to aż tak naglące, przynajmniej do czasu, aż Jerome potwierdzi lub zaprzeczy. Załatwiłam jeszcze kilka sprawunków, które w porównaniu z machinacjami wszechświata wydawały się beznadziejnie przyziemne, i dojechałam do szkoły w Lake Forest Park w tym samym czasie co Seth.

Z samochodu wysiadł też Ian. Seth posłał mi spojrzenie mówiące, że wcale nie jest zachwycony towarzystwem brata, Ian miał na sobie płaszcz, o którym wspominał Seth, brązową wełnianą marynarkę; leżała na nim tak dobrze, jak uszyta na miarę, a do tego miała łatki w strategicznych miejscach, żeby przydać jej stylu vintage. Ian dopełnił stylizację starannie zawiniętym pasiastym szalem i fedorą. Miał też okulary, których nie nosi! u Setha.

- Nie wiedziałam, że nosisz okulary - powiedziałam. Westchnął.

- Pasują do szala.

Seth niósł dwa wielkie opakowania babeczek z białą polewą, którą szczodrze i niechlujnie ozdobił zieloną i czerwoną posypką. Wzięłam od niego jedno z nich i weszliśmy do szkoły, gdzie podpisaliśmy się na liście obecności i pokierowano nas do klasy.

- Widać, że miałeś owocny dzień - rzuciłam z uśmiechem.

- I to wcale nie zasługa mamy. Myślałem, że wcale nie wyjdzie z domu. Cały czas chciała mi pomagać i sprawdzała, czy wszystko robię dobrze, czy piekarnik jest dobrze nastawiony. A to przecież babeczki z proszku. Nawet ja takich bym nie zepsuł.

Ian mruknął coś o konserwantach i syropie glukozowo-fruktozowym.

W klasie panował przyjemny chaos. Inni rodzice i przyjaciele rodzin, którzy przyszli pomóc, rozdawali jedzenie, organizowali gry i zabawy. Bliźniaczki przybiegły wyściskać naszą trójkę i pognały do dalszej zabawy z przyjaciółmi.

Rzadko widywałam Morgan i McKennę poza domem, więc z radością zaobserwowałam, że są aktywne i przebojowe w towarzystwie rówieśników. Oczarowały swoich przyjaciół tak samo jak mnie i nie miałam wątpliwości, że mają w sobie żyłkę przywódcy. Małe, energiczne blond ślicznotki. Emocje, które odczuwałam od chwili otrzymania zawiadomienia z Kadr, zaczęły odpuszczać, a ja cieszyłam się widokiem.

Gdy tak staliśmy na naszym posterunku obok stołu z jedzeniem, Seth otoczył mnie ramieniem i spojrzał tam, gdzie ja. Wskazał lana, który próbował opchnąć swoje babeczki - organiczne, wegańskie, bezglutenowe wyroby z lokalnej piekarni - kolegom bliźniaczek. Trzeba przyznać, że wyglądały przepięknie. Były waniliowe, polane czekoladową polewą z fikuśnym wzorem, a do tego ozdobione idealnymi białymi kwiatkami. Babeczki Setha natomiast wyglądały jak coś, co mogły upiec dziewczynki. Ale niełatwo oszukać ciastkożerców. Gdy pieczesz babeczki, nie używając składników, jakie można znaleźć w normalnych wypiekach, i tak zdradzi cię smak. Babeczki lana może i były piękne, ale miał trudności, żeby je rozdać.

- Te są dużo lepsze niż tamte śmieciowe wypieki - tłumaczył Ian zdumionemu chłopcu o imieniu Kayden. Choć byliśmy w ciepłej klasie od niemal godziny, Mortensen wciąż miał na sobie szal i wełniany płaszcz. - Są zrobione z mąki z brązowego ryżu i ciecierzycy, posłodzone syropem klonowym, a nie jakimś paskudnym, przetworzonym cukrem.

Oczy Kaydena jeszcze bardziej się rozszerzyły.

- To tam jest ryż? Ian się zawahał.

- No, tak... ale, właściwie nie. To mąka produkowana z ryżu zgodnie z zasadami sprawiedliwego handlu, a do tego z zachowaniem właściwości odżywczych. Poza tym wybrałem biało-brązową kolorystykę nie tylko po to, żeby uchronić was przed sztucznymi barwnikami, ale też żeby uszanować święto i tradycję i nie dać się wciągnąć w dominującą machinę judeo-chrześcijańską.

Bez słowa Kayden chwycił ciastko w kształcie bałwana z czerwoną polewą i odszedł.

Ian posłał nam cierpiętnicze spojrzenie.

- Martwię się o współczesną młodzież. Przynajmniej zabierzemy niezjedzone babeczki do Terry'ego.

- Bez wątpienia - odpowiedział Seth. - Kosztowały mnie majątek.

- Chyba mnie kosztowały majątek - poprawił Ian. - To mój wkład.

- Ja za nie zapłaciłem!

- To była pożyczka - odparł Ian kategorycznym tonem. - Przecież ci oddam.

Impreza powoli się kończyła... Siedmiolatki nie miały potrzeby godzinami sączyć drinków z przyjaciółmi.

Wciąż zerkałam na telefon, gdy Seth nie patrzył. Włączyłam wibracje i trzymałam komórkę w kieszeni, ale i tak obawiałam się, że przegapię sygnał od Jerome'a. Choć spoglądałam na aparat co chwila, wyświetlacz pozostawał bez zmian. Brak połączeń przychodzących i wiadomości.

Gdy przyjęcie zbliżyło się do końca, McKenna wróciła do mnie i owinęła się wokół mojej nogi.

- Georgino, przyjdziesz dzisiaj do nas? Babcia gotuje. Będą lasagne.

- I babeczki - dorzucił Ian, starannie pakując wypieki. Z moich wyliczeń wynikało, że dał dokładnie jedną babeczkę chłopcu, któremu koledzy rzucili wyzwanie.

Wzięłam McKennę na ręce i zdziwiłam się, jak bardzo urosła. Lata nie odciskały piętna na moich nieśmiertelnych przyjaciołach ani na mnie, ale śmiertelnicy tak szybko się zmieniali. Objęła mnie rączkami, a ja ucałowałam jej jasne loki.

- Chciałabym, słoneczko. Ale dziś muszę popracować.

- Wciąż pomagasz Świętemu Mikołajowi? - spytała.

- Tak - powiedziałam uroczyście. - To bardzo ważne zadanie. Nie mogę go przegapić.

Beze mnie Bóg jeden wiedział, ile wypiłby Święty Mikołaj.

McKenna westchnęła i położyła głowę na moim ramieniu.

- To może przyjdziesz po pracy.

- Będziesz już spała - stwierdziłam. - Może uda się jutro.

Zasłużyłam sobie tymi słowami na mocniejszy uścisk i poczułam ukłucie w sercu. Dziewczynki zawsze tak na mnie działały. Budziły mieszaninę uczuć: miłość do nich i żal, że nigdy nie będę miała własnych dzieci.

Jako śmiertelniczka chciałam mieć dzieci, ale się nie udało. Ta bolesna prawda dała mi się we znaki, gdy Nyx, pierwotna siła chaosu, nawiedziła mnie we śnie i posłużyła się zwodniczymi majakami, żeby ukraść moją energię.

Sen, który pojawiał się najczęściej, przedstawiał mnie z małą dziewczynką - moją córką. Wychodziłyśmy z domu w śnieżny wieczór, żeby powitać jej ojca. Najpierw nie mogłam go rozpoznać, ale potem okazało się, że to Seth. Nyx w desperackiej próbie uzyskania pomocy przyrzekała, że sen był prawdziwy i przepowiadał przyszłość. Ale kłamała. To nigdy nie mogło mi się przydarzyć.

- Może wpadniesz do mnie po pracy - zaproponował cicho Seth, gdy mała odeszła.

- Zależy - odpowiedziałam. - A kogo znajdę w twoim łóżku?

- Odbyłem z nim poważną rozmowę. Wie, że ma zakaz wstępu do mojej sypialni.

Uśmiechnęłam się i złapałam Setha za rękę.

- Chętnie, ale mam dziś kilka spraw do załatwienia. Muszę znaleźć Jerome'a w pewnej... sprawie.

- Na pewno o to chodzi? - spytał. - Może to moja rodzina cię zniechęca?

Przyznam, że nie tęskniłam za karcącym spojrzeniem Margaret Mortensen, ale nie mogłam też sobie wyobrazić wieczoru z Sethem, jeśli wciąż nie wiedziałabym, co jest grane z moim przeniesieniem. Przeniesienie. Wpatrywałam się w jego czułe, ciepłe oczy i czułam się boleśnie rozdarta. Może powinnam wykorzystywać każdą szansę na wspólne chwile? Kto wie, ile nam jeszcze pozostało.

Nie, upomniałam się. Nie myśl tak. Dzisiaj znajdziesz Jerome'a i wyjaśnisz problem. A potem będziesz szczęśliwa z Sethem.

- Twoja rodzina nie ma z tym nic wspólnego - zapewniłam. - Poza tym dzięki ich pomocy możesz znaleźć trochę czasu na pisanie.

Przewrócił oczami.

- Wydawało mi się, że samozatrudnienie oznacza brak szefa.

Uśmiechnęłam się szeroko i pocałowałam go w policzek.

- Wpadnę do ciebie jutro.

Kayden mijał nas, żeby poczęstować się ostatnim ciastkiem, i zauważył nasz pocałunek.

- Fuj. - Skrzywił się z dezaprobatą. Pożegnałam się z Mortensenami i ruszyłam w stronę galerii handlowej. Śmiertelnicy często się dziwili, gdy nieśmiertelni, tacy jak ja, celowo wybierali normalną pracę, jeśli wolno mi tak ją nazwać. Jeśli żyjesz od kilku wieków i choć trochę potrafisz zarządzać pieniędzmi, bez trudu zgromadzisz wystarczające środki, aby komfortowo żyć i nie parać się zwykłą pracą. Ale i tak większość nieśmiertelnych, których znałam, pracowała. A raczej większość niższych nieśmiertelnych, których znałam. Wyżsi, tacy jak Jerome i Carter, na ogół nie pracowali, ale może ich nieśmiertelne obowiązki były zbyt absorbujące. A może niżsi nieśmiertelni po prostu wciąż odczuwali ludzką potrzebę pracy?

W każdym razie dni takie jak dzisiejszy przypominały mi dobitnie, czemu zdecydowałam się pracować. Gdybym miała więcej wolnego czasu, pewnie spędziłabym resztę dnia na rozmyślaniach o swoim losie i potencjalnym przeniesieniu. Asystowanie Walterowi-Świętemu Mikołajowi, choć było absurdalnym zajęciem, przynajmniej zajmowało moje myśli, gdy czekałam na znak od Jerome'a. Poza tym praca dawała poczucie celu, którego potrzebowałam w moim długim nieśmiertelnym życiu. Znałam niższych nieśmiertelnych, którzy oszaleli - większość wiodła bezcelową, długą egzystencję.

Do naszej świty dołączyła nowa elfka. Walter ochrzcił ją imieniem Śmieszek. Pomagała mi zapomnieć o problemach, ale głównie dlatego, że potwornie działała mi na nerwy.

- Uważam, że w ogóle nie powinien pić - powiedziała chyba po raz setny. - Nie widzę powodu, żeby uczyć się jego grafiku.

Wymieniłam spojrzenia z Pyszałkiem, elfem weteranem.

- My tego też nie pochwalamy - tłumaczył Śmieszkowi. - Ale tak już jest. I tak znajdzie sposób, żeby dorwać się do alkoholu. Jeśli mu zabronimy, przemyci go do łazienki. Już to przerabialiśmy.

- A jeśli my mu wydzielamy - dodałam - to możemy kontrolować, ile pije. A to? - Wskazałam na grafik, który stworzyliśmy. - To wcale nie jest dużo, zwłaszcza biorąc pod uwagę jego wagę. Nawet mu od tego nie zaszumi w głowie.

- Ale tu są dzieci! - wykrzyknęła. Spojrzała na długi sznur rodzin przemierzających galerię. - Słodkie, niewinne, radosne dzieci.

Kolejna milcząca wymiana spojrzeń między mną a Pyszałkiem.

- Wiesz co - zaproponowałam w końcu - zajmij się dziećmi. Zapomnij o grafiku. My się nim będziemy martwili.

Zamień się miejscem z Nieśmiałkiem na początku kolejki. Ona i tak nie lubi pracować z ludźmi. - Gdy Śmieszek odeszła, powiedziałam: - Któregoś dnia ktoś nas zgłosi do kadr galerii.

- Żeby to pierwszy raz - skwitował Pyszałek, wygładzając zielone portki ze spandeksu. - Od trzech lat pracuję z Walterem, a Śmieszek nie jest pierwszym elfem, któremu nie podoba się ubzdryngolony Święty Mikołaj. Wiele razy na niego donoszono. Żadna nowość.

- I go nie wylali?

- Co ty? Do tej roboty nie ma aż tylu chętnych. Póki Walter nie obmacuje dzieciaków ani nie mówi niczego niestosownego, galeria ma to w nosie.

- Aha - odpowiedziałam. - Dobrze wiedzieć.

- Georgino!

Za bramką altany Świętego Mikołaja, na krawędzi tłumu, ktoś do mnie machał. Hugh. Serce zaczęło mi walić.

Galeria była tuż za rogiem od jego biura, więc nic dziwnego, że wpadał tu na lunch. W świetle ostatnich wydarzeń -i po jego minie - stwierdziłam, że raczej nie przyszedł tu, żeby coś przegryźć.

- Słuchaj - mruknęłam do Pyszałka. - Mogę pójść na przerwę?

- Jasne, śmiało.

Przeszłam przez tłum i podeszłam do Hugh, starając się nie myśleć o tym, że mam na sobie foliową kieckę. On przyszedł tu prosto z biura i był elegancko ubrany, odgrywając rolę odnoszącego sukcesy chirurga plastycznego. Przy nim poczułam się tanio, zwłaszcza gdy odeszliśmy od świątecznego zgiełku w stronę bardziej ekskluzywnych sklepów.

- Wracałem z pracy do domu i stwierdziłem, że wpadnę - powiedział. - Domyśliłem się, że pewnie w pracy nie odbierasz telefonu.

- Nie mam za bardzo jak - potwierdziłam, wskazując na obcisłą sukienkę pozbawioną kieszeni. Złapałam go za ramię. - Powiedz, że czegoś się dowiedziałeś. To przeniesienie to pomyłka, prawda?

- Tak mi się wciąż wydaje, ale jeszcze nic się nie potwierdziło. Ani z Kadr, ani od Jerome'a. - Lekko zmarszczył czoło, niewątpliwie niezadowolony z tego braku wieści. Poza tym wyczułam u niego inne emocje: nerwowość. -Jest coś jeszcze. Możemy porozmawiać... na osobności? Jest tu jakaś spokojna kawiarnia?

Prychnęłam.



- Nie w tej galerii. Ale jest sklep z kanapkami, w którym możemy usiąść.

„Sklep z kanapkami" nie było precyzyjnym określeniem. Sprzedawali też eleganckie zupy oraz sałatki przyrządzone na bieżąco i nafaszerowane tak wieloma wymyślnymi składnikami, że nawet Ian byłby zadowolony. Hugh i ja usiedliśmy przy stole. Mój strój zwrócił uwagę kilkorga dzieci siedzących obok z rodzicami. Zignorowałam je i pochyliłam się w stronę przyjaciela.

- To co jest grane oprócz tego fikcyjnego przeniesienia? Nerwowo przyjrzał się ludziom dookoła i dopiero po chwili się odezwał: - Wykonałem dziś kilka telefonów, żeby się czegoś dowiedzieć. Jak mówiłem, nic nie wskórałem, ale usłyszałem ciekawe plotki.

Zdziwiło mnie, że chciał rozmawiać o piekielnych ploteczkach, a jeszcze bardziej, że pofatygował się w tym celu osobiście. Jeśli zasłyszał plotkę o wspólnym znajomym, wystarczyłby telefon, a nawet e-mail albo esemes.

- Pamiętasz Miltona? - spytał.

- Miltona? - Wlepiłam w niego zbaraniały wzrok. To imię nic mi nie mówiło.

- Nosferatu - podpowiedział. Wciąż nic. Ale po chwili...

- Aa... No. Pamiętam. - Wampir. Jakiś miesiąc temu, ku niezadowoleniu Cody'ego i Petera, Milton wpadł do Seattle na wakacje. Wampiry bardzo bronią swojego terytorium i nie lubią intruzów, choć Cody zdołał wykorzystać obecność Miltona, żeby wywrzeć wrażenie na swojej kochającej makabrę dziewczynie Gabrielle. Tak słyszałam. - Nigdy go nie spotkałam. Mówiono tylko, że jest w mieście.

- Okazało się, że w zeszłym tygodniu był w Boulder.

- I?

- To podejrzane, że dwa razy urządzał tu sobie „wakacje" w tak krótkim czasie. Przecież wiesz, jakie są wampiry.

Wszyscy wiemy.

To prawda. Piekło niechętnie dawało nam urlopy. Gdy pracodawca posiadał twoją duszę, nie czuł żadnej potrzeby uprzyjemniania ci życia. Nie znaczy to, że nie zdarzało nam się wolne, ale z pewnością nasz wypoczynek nie był dla Piekła najważniejszy. Branża dusz nigdy nie robiła sobie przerwy. W przypadku wampirów było to tym bardziej prawdziwe, że nie lubiły opuszczać swojego terytorium. Poza tym podróże wiązały się z różnymi komplikacjami, na przykład światłem słonecznym.

- No dobra, trochę to dziwne. Ale jaki ma związek z nami?

Hugh ściszył głos.

- Podczas pobytu w Boulder miejscowy szaman zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach.

Poczułam, jak moje brwi się uniosły.

- I myślisz, że Milton maczał w tym paluchy?

- Jak już mówiłem, trochę dziś podzwoniłem i popytałem. Okazuje się, że choć mieszka w Raleigh, Milton sporo podróżuje jak na wampira. A tam, dokąd jedzie, zwykle umiera jakiś śmiertelnik o nadprzyrodzonych mocach.

- Twierdzisz, że jest zabójcą - powiedziałam zaintrygowana, ale wciąż nie widziałam związku.

W ramach „wielkiej gry", w której wszyscy uczestniczyliśmy, anioły i demony nie powinny bezpośrednio się mieszać w ludzkie życie. Wodzenie ich na pokuszenie było zadaniem niższych nieśmiertelnych. Zgodnie z zasadami gry nie mieliśmy ich zabijać i na pewno nie mieliśmy tego robić na polecenie wyższego nieśmiertelnego. Ale wszyscy wiedzieli, że takie rzeczy się zdarzały, a Milton nie był pierwszym eliminującym niewygodnych śmiertelników zabójcą, o którym słyszałam.

- Właśnie - mruknął Hugh. Zmarszczył brwi. - Przyjeżdża i ludzie zaczynają znikać.

- Ale jaki ma to związek z nami? Westchnął.

- Georgino, on był tutaj.

- No dobra, ale nikt... - Nagle mnie zamurowało. - Erik...

Zakręciło mi się w głowie. Już nie siedziałam w restauracji w galerii handlowej, lecz spoglądałam na połamane, zakrwawione ciało najżyczliwszego człowieka, jakiego znałam. Erik był moim wieloletnim przyjacielem z Seattle, a dzięki wiedzy o okultyzmie i sferze nadprzyrodzonej również moim doradcą, gdy miałam kłopoty. Badał mój kontrakt z Piekłem, gdy włamano się do jego sklepu i go zastrzelono.

- Czy ty chcesz powiedzieć... - spytałam szeptem. - Czy chcesz powiedzieć, że Milton zamordował Erika?

Hugh ze smutkiem pokręcił głową.

- Nie. Ja tylko pokazuję ci fakty, które są dość przekonujące... ale nie stanowią dowodu przeciw Miltonowi.

- To po co w ogóle mi o tym mówisz?! - rzuciłam. - Nie lubisz angażować się w nic, co podważa status quo.

Zawsze było to kwestią sporną między mną a Hugh.

- Racja - przyznał. Zrozumiałam, czemu był tak nerwowy. - Ani trochę. Ale martwię się o ciebie, kochana. I wiem, że zależało ci na Eriku i chciałaś poznać prawdę.

- No właśnie: chciałam i sądziłam, że ją znam. Wciąż opłakiwałam Erika, ale zaczynałam dochodzić do siebie po jego stracie i żyć dalej, jak to zawsze bywa po utracie bliskiej osoby. Wiedza - a przynajmniej przekonanie - że stracił życie w wyniku włamania, nie była pocieszająca, ale przynajmniej stanowiła wytłumaczenie. Jeśli niebezpieczna teoria Hugh miała w sobie choć krztyzę prawdy, to Milton - prawdopodobny zabójca - mógł być odpowiedzialny za śmierć Erika, a mój świat znowu zatrząsł się w posadach. W tym nowym scenariuszu wcale nie było najważniejsze to, że sprawcą miał okazać się Milton. Ważne było, dlaczego to zrobił. Jeśli był jednym z piekielnych zabójców czających się w cieniu, to ktoś na wyższym stołku wydawał mu rozkazy, co oznaczało, że Piekło chciało śmierci Erika.

- Wszystko w porządku? - Podskoczyłam, gdy Hugh położył swoją dłoń na mojej. - Jezu, Georgino. - Jesteś zimna jak lód.

- To dla mnie duży szok - przyznałam. - Hugh, to poważna sprawa. Megapoważna.

- Wiem - przyznał bez cienia zadowolenia. - Obiecaj, że nie zrobisz niczego głupiego. Wciąż nie jestem pewien, czy dobrze zrobiłem, mówiąc ci to wszystko.

- Dobrze zrobiłeś - powiedziałam, ściskając jego dłoń, ale nie przyrzekając mu niczego. - Dziękuję.

Po chwili musiałam wrócić i pomóc Śmieszkowi. Część jej zachwytu nad czystą, magiczną naturą dzieci zdała się wyparować. Chyba była to zasługa sześciolatki, która poprosiła o operację nosa. Byłam wciąż zamroczona informacjami od Hugh. Erik zamordowany. Jego ostatnie słowa sugerowały, że za jego śmiercią coś się kryło, ale nie miałam na to żadnych dowodów. A może... miałam? Z trudem przypomniałam sobie rozbitą szybę i podejrzenie policji, że uderzono w nią od środka. Ale co miałabym zrobić z tą teorią? Jak uzyskać potrzebne odpowiedzi?

Równie bardzo zdumiał mnie fakt, że Hugh postanowił mi o tym powiedzieć. Cenił swoją pracę i spokojne życie.

Nie należał do tych, którzy chcieliby zirytować Piekło lub zadawać pytania o sprawy, które ich nie dotyczyły. A mimo to poszedł za przeczuciem i przekazał te wiadomości mnie, swojej przyjaciółce. Piekło czyniło z nas, pracowników, zdesperowane, bezduszne istoty - i z pewnością było z tego zadowolone - ale wątpiłam, że ktokolwiek na górze wyobrażał sobie, do jak silnej przyjaźni nadal jesteśmy zdolni.

Oczywiście tylko jedna rzecz mogła sprawić, że zapomniałam o tych poruszających wieściach, a była to obecność Jerome'a w moim mieszkaniu, gdy wróciłam z pracy. Szłam do mieszkania i wyczułam jego aurę w środku, jak tylko włożyłam klucz w drzwi. Obawy i teorie dotyczące Erika i Miltona zepchnęłam na boczny tor, zastępując zgadywankami na temat mojego tajemniczego przeniesienia.

Gdy weszłam, okazało się, że Jerome siedzi w salonie z Romanem. Nawet nie raczyli zauważyć mojej obecności.

- Właśnie dlatego - mówił Jerome - musisz to zrobić. I to jak najszybciej. Ludzie Nanette grają już od dawna, więc mamy co nadrabiać. Przygotuj grafik... może być bardzo rygorystyczny... i zmuś te lenie do wysiłku na kręgielni.

Patrzyłam na niego z niedowierzaniem.

- Przyszedłeś w sprawie zawodów?

Obaj na mnie spojrzeli, a Jerome wydawał się poirytowany, że mu przerwałam.

- Oczywiście. Im szybciej zaczniecie, tym lepiej.

- A wiesz, co jeszcze powinno wydarzyć się jak najszybciej? - Teatralnym gestem wyjęłam pomięte zawiadomienie z Kadr. - Nasza rozmowa o moim przeniesieniu. Dam sobie rękę uciąć, że to pomyłka, bo przecież na pewno, na pewno nie ukrywałbyś tego przede mną. Prawda?!

Nastąpiła krótka chwila milczenia. Jerome wlepił we mnie mroczny wzrok i nawet nie mrugnął. W końcu powiedział: Nie. To prawda. Zostajesz przeniesiona. Prawie mnie zamurowało.

- To czemu... czemu dowiaduję się o tym dopiero teraz? Westchnął i machnął niecierpliwie dłonią.

- Bo i ja się dopiero teraz o tym dowiedziałem. Ktoś się pospieszył i przysłał zawiadomienie, zanim poinformowano o tym fakcie mnie. - Jego oczy zalśniły. - Nie martw się, ja też wcale się z tego nie cieszę. Przekazałem im, co o tym myślę.

- Ale... - Przełknęłam ślinę. - Byłam taka pewna, że to pomyłka...

- Bo była - zgodził się. - Tylko nie taka, na jaką liczyłaś.

Chciałam położyć się na podłodze i roztopić, ale zmusiłam się do zachowania pozorów siły. Musiałam zadać mu najważniejsze pytanie, pytanie, które wpłynie na kolejny etap mojego życia.

- Dokąd... dokąd mnie wysyłają?

Jerome ponownie na mnie spojrzał, ale tym razem chyba tylko po to, by przedłużyć suspens i moją agonię. Drań.

W końcu oznajmił: - Jedziesz do Las Vegas, Georgie.


Rozdział 5


Spodziewałam się Cleveland albo Guam. Byłam zbytnią pesymistką, żeby oczekiwać czegoś choć trochę atrakcyjnego. Jeśli czekała mnie trauma opuszczenia Seattle, z pewnością przenosili mnie w jakieś potworne miejsce.

- Powiedziałeś: Las Vegas? - sapnęłam, siadając na kanapie. Natychmiast zreflektowałam się, w czym tkwi haczyk.

- Aa... Nie chodzi o Las Yegas w Nevadzie, prawda? Jakieś inne Las Vegas. W Nowym Meksyku? Albo na innym kontynencie?

- Niestety muszę rozczarować ciebie i te twoje męczennicze zapędy, Georgie. - Jerome zapalił papierosa i głęboko się zaciągnął. - Jedziesz do Las Vegas w Nevadzie. Chyba nawet znasz tamtejszego arcydemona... Luisa. To twój przyjaciel, prawda?

Zaskoczona zamrugałam.

- Luis? No. To znaczy na tyle, na ile można zaprzyjaźnić się z arcydemonem. - Jerome zareagował ledwo zauważalnym uśmiechem. Dawno temu pracowałam dla Luisa i jeśli mam być szczera, chyba był moim ulubionym szefem wszech czasów. Nie mówię, że Jerome był beznadziejny, ale Luis, choć surowy, miał swobodny styl bycia, dzięki któremu można było czasem zapomnieć o wiecznym potępieniu. - Więc... mam jechać do Las Vegas i pracować dla Luisa.

- Tak - potwierdził Jerome.

Oderwałam zamyślony wzrok od okna i spojrzałam na niego.

- Mam na to jakiś wpływ? Mogę to odrzucić? Mogę coś zrobić, żeby zostać tutaj? I jesteś pewien, że to nie pomyłka... doręczenie pod zły adres?

Jerome uniósł ciemne brwi. Był to jeden z tych rzadkich momentów, gdy coś go zaskoczyło na tyle, że mogłam to zauważyć.

- Nie chcesz jechać? Miło mi, że chcesz pozostać pod moimi skrzydłami, ale sądziłem, że będziesz zadowolona.

Las Vegas jest idealne dla takiego leniwego sukuba jak ty.

Zignorowałam tę szpilę, choć przyznaję, że miał rację. Las Vegas było doskonałą areną dla grzeszników i zbawicieli; pękało w szwach od sług Nieba i Piekła. Pewnie miało najwyższe zagęszczenie sukubów na świecie, czyli łatwo byłoby wymigać się od wypełniania limitów. Tutaj byłam jedynym sukubem, więc moje wyniki były drobiazgowo kontrolowane. A w Las Vegas pełno było sukubów karierowiczów, którzy chętnie wyrobią normę za takich obiboków jak ja.

- Nie chodzi o ciebie - cedziłam słowa. - Ale o... Setha. Jerome głośno westchnął i zgasił papierosa o ławę. Chyba powinnam się cieszyć, że nie wybrał kanapy lub dywanu.

- No oczywiście. Przecież twój chłopak jest tak ważny w skali wszechświata, że Kadry w Piekle zmienią zdanie na temat twojego przeniesienia. Ogarnij się, Georgie. Jesteś aż tak naiwna? Ile masz na koncie przeniesień? A może lepiej powiedz, o ilu przeniesieniach słyszałaś, które odwołano, bo ktoś „nie miał na nie ochoty"?

- Ani jednym - przyznałam. Co najwyżej Piekło postanawiało przenieść mało wydajnych pracowników w inne miejsce. Już kilka razy prosiłam o przeniesienie i mi się udało. Ale gdy Kadry podejmą już decyzję, nie ma zmiłuj.

Zaczynało do mnie docierać, że to nie była żadna pomyłka i nie mogę zrobić nic, żeby to powstrzymać. Podeszłam więc do sprawy inaczej. - Ale czemu? Czemu tak postanowili? Byłam dobrym pracownikiem...

Ale już mówiąc te słowa, straciłam pewność siebie. Jerome spojrzał na mnie znacząco.

- Byłaś?

- Nie byłam złym - poprawiłam. - Nie całkowicie.

- To nie jest zabawa. Nie chcemy miernych pracowników, którzy utrzymują status quo. Potrzebujemy dusz.

Chcemy wygrać. A ty przez większość czasu tutaj byłaś mierna. Nie patrz tak na mnie. Wiesz, że mam rację. Miałaś chwile wysokiej wydajności, zwłaszcza pod przymusem. Ale nawet to nie trwało długo.

Rok temu zawarłam umowę z Jerome'em, na mocy której miałam zachowywać się jak wzorowy sukub. Gdy uratowałam go po przywołaniu, zapanowała między nami niepisana zgoda, że znów mogę się obijać, a on nie będzie mi robił wyrzutów.

- Gdybyś dobrze się tu spisywała i przekazywała wiele dusz, na pewno nie musiałabyś teraz wyjeżdżać. Jeśli więc szukasz winnych, to najpierw spójrz w lustro.

- Przestań się tak wymądrzać - powiedziałam z rozdrażnieniem. - Mam wrażenie, że się z tego cieszysz.

- Cieszę? Cieszę, że nie wiadomo, kogo mi teraz przydzielą? Albo że na stale dostanę Tawny? Też mi powód do radości. Ale w przeciwieństwie do ciebie, godzę się z tym, że moje zadowolenie ani trochę nie interesuje moich przełożonych. Jedyne, co się liczy, to wypełnianie ich rozkazów.

Ton jego głosu i mina nie pozostawiały wątpliwości, że to samo dotyczyło mnie.

Niemal nigdy nie przepuszczałam okazji, żeby podroczyć się z Jerome'em, ale dziś sobie odpuściłam. Dlaczego?

Bo nie było żadnych słów, żadnego porozumienia, którym mogłabym go przekonać. Przez te lata współpracy wynegocjowałam z nim wiele przysług i pozwoleń, zwłaszcza związanych z życiem tutaj w Seattle. To była jego działka.

Ale reszta świata? Nie miał na nią wpływu. Nic nie mógł zrobić, żeby zmienić moje oddelegowanie, nawet gdyby chciał. Ja też nic nie mogłam zrobić. Z pewnymi rzeczami po prostu nie dało się walczyć. Jedną z nich było Piekło.

Gdy zaprzedałam duszę, pozbawiłam się także na stałe kontroli nad swoim życiem.

- To nie fair. - Przewidując kąśliwą odpowiedź Jerome, szybko dodałam: - Wiem, nie musisz się powtarzać. Życie jest nie fair. Rozumiem to. Ale... to takie okrutne. Sethowi i mnie w końcu zaczęło się układać. A teraz muszę go zostawić.

Jerome pokręcił głową, a po mowie jego ciała poznałam, że chciał już wyjść. Kończyła mu się cierpliwość.

- Wiesz co, jak wyjedziesz, może będę tęsknił za twoim ciętym językiem, ale zgadnij, za czym nie zatęsknię? Za twoim ciągłym melodramatyzmem i rozpaczą. Nawet dla mnie to za dużo.

Mój smutek i rozczulanie się nad sobą zmieniły się w gniew.

- Wybacz, ale dla mnie to poważna sprawa! Jak miałabym się nie przejmować? Kocham Setha. Nie chcę go zostawiać.

- To nie zostawiaj. Zabierz go ze sobą. Albo bądźcie w związku na odległość. Naprawdę mam to gdzieś, o ile przestaniesz lamentować. Jak to możliwe, że nie widzisz rozwiązań? Bycie nieśmiertelną nie było przeszkodą dla waszej wielkiej miłości... ale dwugodzinny lot jest?!

Trochę mnie to ocuciło. Zazwyczaj nie znosiłam, gdy Jerome się wymądrzał, kiedy miałam doła. Uważałam, że brak mu empatii. Ale teraz musiałam przyznać, że mówiąc o mojej skłonności do melodramatyzmu, chyba miał rację.

Czemu nie miałabym zabrać Setha ze sobą? Jeśli naprawdę mnie kochał, przeprowadzka nie powinna być problemem.

A jego praca pozwalała na łatwą zmianę miejsca zamieszkania. Niestety nie było to takie proste. Westchnęłam.

- Nie wiem, czy zechce. Ma tu rodzinę, a do tego jego szwagierka jest chora. Nie może ich teraz zostawić...

Jerome wzruszył ramionami.

- To wracamy do punktu A, w którym mam to gdzieś. Ale zależy mi, żebyś pojechała tam z wizytą w miarę szybko.

Luis prosił, żebym przysłał cię wcześniej, abyś mogła zapoznać się z okolicą przez kilka dni. A skoro treningi w kręgielni zaczną się dopiero w poniedziałek, sądzę, że najbliższy weekend byłby idealny na wyjazd. Z chęcią spełnię jego prośbę, ale nie kosztem treningów mojej drużyny.

- Serio? - prychnęłam. - Oczekujesz, że skupię się na kręglach w takich okolicznościach?

Uśmiechnął się cierpko.

- Owszem, bo przez najbliższe cztery tygodnie wciąż jesteś moim pracownikiem. Oczekuję, że całkowicie się na tym skupisz. - Zerknął na Romana, który obserwował całą tę scenę w milczeniu. - A ty opracuj dla nich system treningów. Widzimy się wkrótce.

Jerome zniknął, zostawiając po sobie obłoczek dymu, co tylko potwierdzało jego samozadowolenie. Utrata mnie jako pracownika mogła być mu nie na rękę, ale sądzę, że jego natura demona w jakimś stopniu sprawiała, że delektował się cierpieniem innych.

Zakryłam oczy i położyłam się na kanapie.

- O Boże. Co ja teraz zrobię? Nie wierzę. Zerwanie z Sethem w zeszłym roku złamało mi serce.

Miałam wtedy ochotę umrzeć. Gdy wróciliśmy do siebie, czułam, że narodziłam się na nowo. Kochałam swoje życie, nawet jeśli było potępione. Teraz znów wróciła do mnie ta straszna, bolesna desperacja. To niemożliwe, żeby ktoś musiał znosić tak ekstremalną huśtawkę wzlotów i upadków w tak krótkim czasie. To właśnie miłość, pomyślałam z goryczą.

Poczułam, że Roman usiadł przy moich stopach. Po chwili dosiadły się oba koty. Odsłoniłam oczy i zobaczyłam, że przyjaciel mnie obserwuje.

- Może nie był taktowny, ale trzeba przyznać, że miał rację. Czemu po prostu nie przeprowadzicie się razem?

- W normalnych okolicznościach... - Musiałam zamilknąć, żeby się nie roześmiać. Nasze okoliczności nigdy nie były normalne. - W normalnych okolicznościach nie byłoby problemu. Ale przez Andreę nie może. I szczerze mówiąc, ja tego nie chcę.

Dopiero gdy to powiedziałam, zdałam sobie sprawę, że to prawda. Gdyby Seth rzucił wszystko i wyjechał ze mną, zraniłby zarówno siebie, jak i swoją rodzinę dla mojego dobra. Nie mogłam na to pozwolić. Poczułam ukłucie w sercu.

- Nie wierzę. Czemu trwało to tak krótko? Byłam taka szczęśliwa.

Roman podrapał Aubrey po głowie i się oparł.

- Doskonałe pytanie. Trochę szybko się to wszystko wydarzyło. Zawsze tak to wygląda?

- Właściwie nigdy nie dowiadujemy się z dużym wyprzedzeniem. Czasem wiadomo, że zbliża się reorganizacja.

Czasem oddelegowują cię na twoją prośbę. Ale zazwyczaj najpierw jest spotkanie, planowanie twojego losu, a list przychodzi dopiero później. Dziwne jest to, że Jerome wiedział o tym jeszcze mniej niż ja.

Nefilim wpatrywał się w sufit i nagle spojrzał na mnie. Wzdrygnęłam się pod siłą jego spojrzenia.

- Wytłumacz mi to jeszcze raz. Co się wydarzyło i co w tym było niezwykłego?

Już miałam powiedzieć, że wytłumaczyłam mu to przed chwilą, ale zamiast tego powstrzymałam się przed zgryźliwą uwagą, wiedząc, że to nie on był źródłem mojej irytacji.

- Zazwyczaj twój arcydemon spotyka się z tobą i omawia szczegóły, a potem przychodzi list z datą przeniesienia.

Tym razem zdecydowano tak szybko, że dostałam list, zanim Jerome miał szansę ze mną porozmawiać.

- Piekło nie robi niczego bez powodu. - Zamyślił się. - No, może poza improwizowanymi zawodami w kręgle. Ale oni uwielbiają swoją biurokrację, papierkową robotę i porządek. Nawet jeśli decyzja o przeniesieniu była szybka, i tak trzymaliby się swoich wewnętrznych procedur. Skoro list przyszedł, zanim Jerome dostał instrukcje, to coś musiało ich naprawdę przypilić. Pytanie brzmi: co? Czemu aż tak im spieszno, żeby pozbyć się ciebie z Seattle?

Nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu.

- Szukasz spisku. Nie zrozum mnie źle, wścieka mnie ta sytuacja. Dla mnie to katastrofa. Ale nie sądzę, żeby stało się to z powodu czegoś więcej niż mojego lenistwa, jak to ujął Jerome. A to... niestety jest moja wina.

- Tak, ale Piekło bez przerwy zatrudnia kiepskich pracowników. Mają swoje procedury, dzięki którym wiedzą, jak efektywnie zająć się takimi osobami. Ojciec może mieć rację, że Piekło nie toleruje miernych pracowników, ale na pewno nie aż tak, żeby zajmowali się nimi natychmiast. Co jest w tobie tak wyjątkowego, że ktoś nagle mógłby zdecydować się na tak pospieszne przeniesienie?

Doceniałam, że Roman próbował mi pomóc, ale nie chciałam dać się wciągnąć w coś zakrawającego na jakąś obsesję. Nefilimy miały na pieńku z Niebem i Piekłem i zawsze szukały okazji, żeby popsuć im szyki. Romanowi już się kiedyś przytrafił szał mordowania nieśmiertelnych. Coś w jego naturze pragnęło wierzyć w drugie dno, a nie tylko pechowy zbieg okoliczności, ale ja nie byłam pewna, czy jego podejrzenia mają jakikolwiek sens.

Przypomniały mi się słowa Cartera, choć bardzo starałam się je wyprzeć z pamięci: „Robisz coś, co nie podoba się Piekłu".

- Powinieneś pogadać z Carterem - mruknęłam. - On też sądzi, że coś tu nie gra. - Widząc pełne wyczekiwania spojrzenie Romana, niechętnie postanowiłam mówić dalej. - Nie wiem, o co chodzi. Może o to, że pojmały mnie Oneroi? Może martwią się, że jestem niezrównoważona albo że nie jestem tu bezpieczna.

Roman potakiwał, słuchając moich słów.

- Ale to nie czyni cię wyjątkową. Gdybym ja się martwił, że mój pracownik ma nierówno pod sufitem, wolałbym zatrzymać go tam, gdzie zapuścił korzenie. Na pewno Piekło wie, że jesteś tu szczęśliwa, więc jeśli już, to powinni dojść do wniosku, że twoje przeżycia zbliżyły cię do Jerome'a. Woleliby rozwijać tę lojalność.

- Piekło nie musi stawiać na lojalność - przypomniałam mu. - Wystarczy, że zaprzedałam im duszę. To znaczy dużo więcej niż lojalność.

Zrobił zaskoczoną minę.

- Rzeczywiście to im w zupełności wystarcza. Georgino, kiedy to się stało? Kiedy dokładnie?

- Co? List?

Jego oczy pałały dziko. Nie miałam wątpliwości: to obsesja.

- Tak.

- Dziś rano. Pojawił się u Setha. Wyczułam kuriera i się obudziłam.

- Byłaś u Setha. Co wtedy robiłaś? I co robiłaś wcześniej? - Przestał głaskać Aubrey, która niezadowolona z tego stanu rzeczy przyszła do mnie z nadzieją na dalszy ciąg głaskania. - Opisz wszystko, co się wydarzyło w odwróconej kolejności.

- Jak mówiłam, spałam. Wcześniej... - Wzdrygnęłam się na wspomnienie lana w łóżku Setha. - Poznałam mamę i młodszego brata Setha. Wcześniej byłam u Petera na fondue. Wcześniej byłam w galerii...

- Impreza u Petera. Opowiedz o niej. Wydarzyło się coś dziwnego?

Spojrzałam na niego.

- To była impreza fondue u wampira. Wszystko było dziwne.

- Staram się pomóc! - Jego głos przybrał dziwny, wzburzony ton, gdy pochylił się w moją stronę. - Daruj sobie żarciki, dobra? Pomyśl. Co się przydarzyło tobie? O czym rozmawialiście? Co ci powiedzieli?

Jego zapał sprawiał, że czułam się coraz bardziej nieswojo.

- Żartowali z mojej pracy - stwierdziłam.

- Jerome też?

- Oczywiście. Powiedział, że bycie elfem to żenada i powinnam robić coś innego. - Przyszła mi go głowy szokująca myśl. - Roman... chyba nie sądzisz, że to Jerome poprosił o przeniesienie? Byłby aż tak na mnie zły? Aż tak się mnie wstydzi?

- Nie wiem - przyznał. W zamyśleniu przeczesał dłonią ciemne, kręcone włosy. - To możliwe. Jeśli Jerome próbował ukryć, że to on zainicjował twoje przeniesienie, mielibyśmy częściowe wytłumaczenie. Ale z drugiej strony reszta twoich przyjaciół do normalnych też nie należy. Jeśli coś miałoby Jerome'a zdenerwować na tyle, żeby pozbył się pracownika, miał ku temu wystarczająco wiele okazji przed tobą. Przypomniałaś sobie coś jeszcze?

- Spytałam ich o... - Zawahałam się. To był dla mnie wciąż drażliwy temat. Nie było mi łatwo podzielić się tym z Romanem. Nie mogłam uwierzyć, że zebrałam się na odwagę i spytałam o to na przyjęciu. Przyjaciel zauważył moją niepewność i ruszył do ataku.

- Co? Co jeszcze? O co ich spytałaś? Odczekałam kilka chwil i postanowiłam mu powiedzieć. W niczym to już nie zaszkodzi, a z tego co wiedziałam, Roman zdążył zdradzić moje imię Sethowi.

- Jakiś miesiąc temu, gdy leżeliśmy w łóżku, Seth nazwał mnie Lethą, gdy zasypiał. Gdy spytałam, skąd zna to imię, powiedział, że nie pamięta. Nie pamiętał nawet, że tak mnie nazwał. Spytałam więc ich wczoraj, czy któreś zdradziło moje imię Sethowi.

- I?

- I powiedzieli, że nie. Cody nawet nie znał mojego imienia. Znów zjechali mnie za dramatyzowanie i stanęło na tym, że Seth pewnie zasłyszał moje imię w jakiejś rozmowie i po prostu o tym zapomniał.

Roman milczał, co było niemal równie irytujące, co ogień pytań. Wyprostowałam się i trąciłam go łokciem.

- To nie ty wygadałeś Sethowi, prawda?

- Co? Nie. - Zmarszczył czoło w zamyśleniu. - A co sądził Jerome? Zgodził się z tą teorią?

- Owszem. Dobitnie stwierdził, że wałkowanie tego tematu to strata czasu. Był tak znudzony, że zmienił temat na kręgle.

- To wtedy powiedział wam o zawodach kręglarskich? O zawodach, których nikt z was się nie spodziewał?

- No. - Teraz ja marszczyłam czoło. Było jasne, że myśli Romana pogalopowały tam, gdzie nie nadążałam.

- A co? Co sugerujesz? Ma to jakiś związek?

- Nie wiem - stwierdził w końcu. Wstał i kilkakrotnie przeszedł się po pokoju. - Muszę to przemyśleć. Muszę zadać kilka pytań. Co masz zamiar teraz zrobić?

Wstałam i się rozciągnęłam. Nagle poczułam zmęczenie.

- Muszę porozmawiać z Sethem. Muszę mu powiedzieć, co się stało. I chyba... - Skrzywiłam się. - Skoro mam jechać do Las Vegas, to ten weekend będzie najlepszy.

- Żebyś nie straciła treningu w kręgielni? - zażartował Roman.

- To też, ale mam wolne w pracy. Poza tym Seth będzie zajęty swoimi gośćmi, więc to kolejny argument na tak.

Chociaż... byłoby miło, gdyby pojechał ze mną. Wiesz, gdyby brał pod uwagę przeprowadzkę, to mógłby się rozejrzeć.

Ale jak mogłabym oczekiwać od Setha, że opuści Terry'ego i Andreę? - pomyślałam zmartwiona. Wciąż powracał ten sam problem.

- Właściwie - odezwał się poważnie Roman - będzie lepiej, jak nie pojedzie.

- Czemu nie?

- Bo bez względu na to, co się za tym kryje, coś mi tu śmierdzi. Nie wiem, co na ciebie czeka w Las Vegas. Może nic. Ale mam wrażenie, że ktoś na wysokim stanowisku pociąga tu za sznurki, i będzie lepiej dla Setha, jeśli nie wciągniesz go w gierki nieśmiertelnych. - Twarz Romana złagodniała. - Nie podoba mi się też, że sama tam jedziesz, ale moja obecność w tym gnieździe nieśmiertelnych nie byłaby mądrym posunięciem.

- Nic mi nie będzie - zapewniłam, starając się nie brać do serca jego złowieszczych słów. - Bez względu na to, jak niezadowolona jestem z tego przeniesienia, muszę przyznać, że mam fart. Nie powiem, żebym ufała jakiemukolwiek demonowi, ale gdybym musiała, byłby to Luis. Jest naprawdę fajny, a Vegas... cóż, Vegas to Vegas. Już mówiłam.

Chyba mi się poszczęściło.

Roman znów się zamyślił.

- No. Poszczęściło.

Nazajutrz spotkałam się z Sethem w domu jego brata. Andrea miała tego dnia kolejną chemię i odsypiała. Seth i Margaret zajmowali się domem, jak tylko mogli, gotując późną kolację i pilnując dziewczynek. Przyjechałam niemal równo z Terrym, a nasze wspólne wejście do domu przywitały krzyki i uściski. Chwyciłam Kaylę w ramiona i ucałowałam ją, a Terry zadał pytanie, które i mnie chodziło po głowie.

- Gdzie Ian?

Seth i Margaret spojrzeli po sobie.

- Ian miał coś do zrobienia - powiedziała beznamiętnie.

- No - potwierdził Seth. - Wybadać ironicznie zakątki Seattle.

Tak wyglądał wkład lana w pomaganie rodzinie. Z pewnością znalazł sobie nowych, alternatywnych znajomych, z którymi przesiaduje w jakimś barze, popijając wino i racząc ich historiami o undergroundowych kapelach, które znał.

Terry uśmiechnął się pogodnie.

- Jego strata, bo kolacja pachnie wybornie. Zostanie dla nas więcej.

Odwrócił do siebie Kendall i ucałował pozostałe córki, zanim poszedł na górę, żeby sprawdzić, co u Andrei. Na ten widok ścisnęło mnie w gardle. Zachowywał dobrą minę w obecności dzieci, ale wiedziałam, że musiał potwornie cierpieć. Moje błahe zmartwienia nagle wydały mi się właśnie takie: błahe. Małe. Nieistotne.

Mimo to wieści o przeniesieniu nie opuszczały moich myśli podczas kolacji. Chciałam poczekać, aż Seth i ja znajdziemy się na osobności, ałe moja mina musiała zdradzić moje uczucia.

- Hej - szepnął łagodnie, obejmując mnie ramieniem. Rodzina zebrała się w salonie i oglądała film, a on i ja staliśmy w drzwiach kuchni. - Wszystko w porządku?

Zawahałam się, nie wiedząc, jak mu to powiedzieć. Wyczuł to i poprowadził mnie w głąb kuchni.

- Thetis, mów śmiało.

- Dowiedziałam się dziś czegoś niedobrego - zaczęłam. Usiłowałam wymyślić sprytny albo zabawny sposób, żeby mu to przekazać, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Opowiedziałam więc, jak leci, tłumacząc, że z taką decyzją nie da się walczyć.

- Las Vegas - powiedział głucho. Wyglądał, jakby ktoś uderzył go w twarz. - Przeprowadzasz się do Las Vegas.

- Dopiero za miesiąc - powiedziałam, splatając dłonie. - Uwierz mi, że wcale nie chcę. Boże, Seth. Wciąż nie mogę w to uwierzyć. Przepraszam. Tak bardzo cię przepraszam.

- Hej, nie przepraszaj. Nie za coś takiego. - Przyciągnął mnie do siebie, a dobroć i współczucie malujące się na jego twarzy sprawiły, że niemal się popłakałam. - To nie twoja wina. Nie masz za co przepraszać.

Pokręciłam głową.

- Wiem, ale... to takie dziwne. Myślałam, że problemy minęły. Że mamy szansę być razem. I teraz nie wiem, co robić. Nie mogę cię prosić, żebyś...

- Żebym...?

Oparłam głowę o jego pierś.

- Pojechał ze mną. Milczał przez kilka chwil.

- Pozwoliliby mi na to? Zawsze sądziłem... kiedy opowiadałaś o swojej przeszłości, miałem wrażenie, że za każdym razem stwarzasz siebie na nowo. Nowe imię, nowy wygląd. Myślałem, że musisz zostawić za sobą przeszłość.

- Tak robiłam, ale to był zawsze mój wybór. Dla ciebie... oczywiście bym tego nie zrobiła. Zostałabym Georgina Kincaid, dokładnie taką, jaką znasz. Ale nie możesz ich opuścić. - Wskazałam dłonią salon. - Nie warto.

Seth uniósł moją głowę, żebym mogła spojrzeć mu w oczy.

- Georgino - odezwał się łagodnie. - Kocham cię. Jesteś tego warta. Jesteś dla mnie wszystkim. Poszedłbym za tobą na koniec świata. A nawet dalej.

- To, co mówisz, jest nielogiczne. - Uśmiechnęłam się ze smutkiem. - Nie jestem wszystkim. Ich też kochasz.

Znienawidziłbyś się, gdybyś wyjechał ze mną, gdy oni tak bardzo cię potrzebują.

- Czyli co? Podjęłaś już za mnie tę decyzję? - spytał. Powiedział to żartobliwie, choć rozmawialiśmy na śmiertelnie poważny temat. - Zrywamy ze sobą?

- Nie! Oczywiście, że nie. Po prostu... Po prostu wiedz, że nie oczekuję, że ze mną pojedziesz. Czy chcę z tobą być? Oczywiście, że tak. Ale kocham twoją rodzinę, Seth. Kocham ich wszystkich. Moje szczęście... - Wypowiedzenie tego słowa było dziwne. „Moje szczęście". Od tak dawna byłam nieszczęśliwa. Od wieków nawet nie wyobrażałam sobie, że mogłabym być szczęśliwa. - Moje szczęście nie jest ważniejsze od ich szczęścia.

Pochylił się nade mną i musnął moje usta swoimi.

- A moje?

Spojrzałam na niego z ogromnym zaskoczeniem.

- Chcesz powiedzieć, że porzuciłbyś ich i wyjechał do Las Vegas?

- Nie - zaprzeczył stanowczo. - Nigdy bym ich nie porzucił. Ale na pewno jest jakieś rozwiązanie. Coś, co nie oznacza konieczności poświęcenia dla nas ani dla nich. Musimy tylko na nie wpaść. Nasz związek jest zbyt ważny. Jeszcze nie trać nadziei, dobrze?

Przytuliłam go, zatracając się w słodyczy jego ciepła i zapachu. Pocieszył mnie tymi słowami, ale wciąż nie chciałam dać się zwieść nadziei. Stawka była zbyt wysoka, tyle rzeczy mogło pójść nie tak.

- Kocham cię - powiedziałam.

- Ja też cię bardzo kocham. - Ścisnął mnie mocno, pocałował jeszcze raz i puścił. - Dobrze. A teraz obejrzyjmy ten film i udawajmy dobrą zabawę, żeby szybko się stąd wymknąć.

- Czemu?

- Bo jeśli na weekend masz wyjechać do Vegas, to mam zamiar zabrać cię teraz do domu i spędzić z tobą czas jak najlepiej.

Uśmiechnęłam się promiennie i objęłam go ramionami.

- Czy spędzanie czasu „jak najlepiej" oznacza to, co mi się wydaje?

- Tak - odrzekł, gdy wchodziliśmy do salonu. - Dokładnie.

- Więc wiesz, że to wbrew zasadom.

- Zasadom, które sama ustaliłaś - zauważył.

- Zasadom, które mają cię chronić - sprecyzowałam. -Jeszcze nie minęło wystarczająco dużo czasu. Pamiętaj, że musimy to dawkować.

Jeden z warunków naszego powrotu do siebie. Wcześniejszy platoniczny związek był zbyt wielkim wyzwaniem, więc zgodziłam się na trochę seksu... Mimo to wzdrygałam się na samą myśl, że każda bliskość, nawet bardzo krótka, odbiera mu cząstkę życia. Seth powiedział mi, że o to nie dba i jest gotów na każde ryzyko, byle być ze mną. Nie ustępowałam, więc pozwolił mi wprowadzić ograniczenia w naszym seksie. Wciąż nie wiedziałam, jak często możemy się kochać, ale coś mi mówiło, że nie częściej niż raz na kilka miesięcy. Ale nie powiedziałam tego Sethowi.

Ostatni - i jedyny - raz od naszego zejścia się robiliśmy to miesiąc temu i wiedziałam, że Seth zaczyna się niecierpliwić. Układ ten był dla niego sporym wyzwaniem: szanował mnie, ale nie sądził, że takie środki ostrożności są konieczne, skoro to on podejmuje ryzyko, które jak się zarzekał, wcale mu nie przeszkadzało.

- Nie dziś - dodałam.

- Ale to przecież specjalna okazja - przekonywał. - Prezent pożegnalny.

- Ej, przecież nie mówię, że nic nie możemy robić - mruknęłam. - Tylko nie tyle, ile byś chciał.

W czasach cnoty nauczyliśmy się paru pomysłowych metod zastępczych, na przykład robić samemu sobie to, czego nie mogliśmy robić sobie nawzajem.

- Pytanie brzmi: czy będzie problem z twoimi gośćmi?

- Nie, jeśli będziemy cicho. - Po chwili wzruszył ramionami. - A co tam. Niech słyszą. Mnie to nie przeszkadza.

Prychnęłam.

- O tak. Twoja mamusia wyważy drzwi kijem bejsbolowym.

- Nie martw się - pocieszył mnie, całując w policzek. - Nie ma szans z tobą i słownikiem.


Rozdział 6


Na szczęście obyło się bez słownika i kija, a Seth i ja spędziliśmy razem przyjemną noc. Dzięki temu weekend rozpoczęłam w dobrym humorze, a będąc z nim, łatwo było mi uwierzyć, że może wszystko jeszcze się ułoży. Ale gdy rozpoczęłam podróż, moje wątpliwości powróciły.

Jazda na lotnisko, kontrola bagażu, pouczenia stewardesy. .. to tylko detale, ale zaczęły mnie irytować. Nie mogłam sobie wyobrazić, że Seth przeprowadzi się ze mną do Las Vegas, a przynajmniej nie w najbliższym czasie. Czyli zostaje nam związek na odległość i latanie do siebie co... nie miałam pojęcia, jak często. I to był kolejny problem. Co dokładnie oznaczał związek na odległość? Odwiedziny co tydzień? Co miesiąc? Przez częste loty obrzydłyby mi te podróże. Zbyt rzadkie, a wtedy co z oczu, to z serca.

Kiedy wreszcie doleciałam do Las Vegas, byłam oczywiście wykończona tymi myślami. Niespodziewanie pocieszyły mnie słowa Jerome'a. Skoro Seth i ja obeszliśmy problem związku śmiertelnika z nieśmiertelną, to dwugodzinny lot był w porównaniu z tym drobnostką. Uda się nam. Musi.

- To ona!

Czekając na bagaż, usłyszałam znajomy, donośny głos. Odwróciłam się i spojrzałam w twarz opalonemu, przystojnemu Luisowi, arcydemonowi Las Vegas.

Pozwoliłam, by objął mnie zamaszyście, ale z zadziwiającą delikatnością jak na wielkiego faceta.

- Co ty tutaj robisz? - spytałam, jak tylko wypuścił mnie z potężnych ramion. Zdałam sobie z czegoś sprawę. - Nie przyjechałeś tu po mnie, prawda? Macie od tego ludzi, prawda?

Luis uśmiechnął się szeroko, a jego ciemne oczy lśniły.

- Oczywiście, ale nie mogłem powierzyć odebrania mojego ulubionego sukuba podwładnemu.

- Daj spokój - jęknęłam.

Na taśmie pojawił się mój bagaż, ale gdy do niego podeszłam, Luis odsunął mnie na bok i podniósł go z łatwością.

Gdy szłam za nim na parking, wiedziałam, że Jerome w życiu nie zrobiłby czegoś takiego.

- Drwisz, ale większość z tutejszych sukubów nudzi mnie na śmierć. Podobnie jak większość pracowników - dodał Luis. - Przy tak licznym personelu mam tu przeróżne osobowości i talenty. Zdarzają się i wyjątkowi, i zwyczajni. Ty, moja droga, jesteś wyjątkowa.

- Nie musisz mi osładzać tej pracy - powiedziałam, uśmiechając się mimo woli. - I tak nie mam wyboru.

- Prawda - przyznał. - Ale chcę, żebyś tu była szczęśliwa. Chcę, żeby każdy z moich pracowników rozpowiadał, jak świetnym jestem szefem. Dzięki temu mogę szpanować na corocznym firmowym zjeździe.

- A Jerome próbuje zaszpanować, organizując zawody w kręglach z Nanette.

Luis roześmiał się i poprowadził mnie w stronę błyszczącego czarnego jaguara zaparkowanego na miejscu dla niepełnosprawnych. Gdy zapakował walizkę, zadał sobie trud i otworzył dla mnie drzwi. Zanim uruchomił silnik, pochylił się konspiracyjnie w moją stronę i głośno wyszeptał: - Jeśli chcesz zmienić kształt, to lepiej teraz, póki jesteśmy w środku.

- Zmienić na co? Wzruszył ramionami.

- Jesteś w Vegas. Wczuj się w tutejszy styl życia. Nie ma potrzeby skazywać się na dżinsy i grzeczne buty.

Przebierz się w suknię. Z cekinami. I gorsetem. Spójrz tylko na mnie.

Luis wskazał na siebie dłonią, jakbym mogła przegapić fantastyczny i na pewno szyty na miarę włoski garnitur, który miał na sobie.

- Ledwo minęło południe - zauważyłam.

- To bez znaczenia. Ja ubieram się tak, gdy tylko wstanę z łóżka.

Rozejrzałam się po parkingu i szybko zmieniłam podróżne ciuchy na minisukienkę z odkrytym ramieniem, oplatającą mnie jak grecka toga. Tkanina połyskiwała srebrzyście, gdy padało na nią światło. Moje puszczone luźno długie, jasnobrązowe włosy zmieniłam w równie elegancką fryzurę. Luis skinął z aprobatą.

- Teraz możesz jechać do Bellagio.

- Bellagio? - spytałam pod wrażeniem. - Myślałam, że upchniesz mnie w jakimś podrzędnym motelu piętnaście kilometrów od centrum.

Poprawiłam makijaż.

- Cóż - mruknął, wycofując auto - zazwyczaj tylko na to pozwala budżet, gdy przyjeżdża nowy pracownik. Ale udało mi się znaleźć dodatkowe środki również we własnej kieszeni, żeby zaoferować ci coś lepszego.

- Nie musiałeś - zaprotestowałam. - Mogłam sama opłacić sobie gdzieś pokój.

Ale mówiąc to, wiedziałam, że skoro gromadzenie środków przez stulecia było łatwe dla mnie, to dla gościa żyjącego tak długo jak Luis to pewnie bułka z masłem. Ten samochód i garnitur kupił pewnie za drobniaki. Machnął lekceważąco na moje protesty.

- To drobiazg. Poza tym pewnie ukradliby mi wóz, gdybym zaparkował go przed jednym z hoteli dla oszczędnych.

Czujnik informował, że temperatura powietrza na zewnątrz wcale nie była tak odmienna od grudnia w Seattle. Za to światło było tu całkiem inne.

- O Boże - sapnęłam, wyglądając przez okno i mrużąc oczy. - Od dwóch miesięcy nie widziałam słońca.

Luis zachichotał.

- Poczekaj na lato, będzie trzy razy cieplej. Większość ludzi narzeka na upały, ale tobie się pewnie spodoba. Gorąco i sucho. W nocy temperatura nie spada poniżej dwudziestu sześciu stopni.

Kochałam Seattle. Nawet bez Setha mogłam tam żyć szczęśliwie przez wiele, wiele lat. Ale muszę przyznać, że pogoda nie była najmocniejszą stroną regionu. W przeciwieństwie do za dużych wahań na Wschodnim Wybrzeżu, Seattle miało bardzo łagodny klimat. Oznacza to, że nigdy nie było tam „bardzo". Ani bardzo zimno, ani już na pewno bardzo ciepło. Letnie upały były chwilowe, a łagodność zimy psuły deszcze i chmury. W lutym zazwyczaj byłam gotowa pożerać całe opakowania witaminy D. Dorastałam na plażach Morza Śródziemnego i wciąż za nimi tęskniłam.

- Rewelacja - powiedziałam. - Szkoda, że nie przyjechałam w cieplejszą pogodę.

- Nie będziesz musiała długo czekać - zapewnił. - Jeszcze miesiąc takiej pogody, a temperatury zaczną rosnąć. W marcu możesz wyciągać z szafy bikini.

Pewnie przesadzał, ale i tak się uśmiechnęłam.

Dojeżdżaliśmy do słynnego bulwaru Strip. Budynki stawały się coraz bardziej wyszukane i ekskluzywne. Na chodnikach i ulicach zagęściło się od ludzi. Billboardy kusiły wszelkimi możliwymi formami rozrywki. Miałam wrażenie, że znalazłam się w parku rozrywki dla dorosłych.

- Chyba jesteś tu szczęśliwy, co? - zagadnęłam.

- No - potwierdził Luis. - Poszczęściło mi się. To nie tylko świetne miejsce, ale mam największą grupę sług piekielnych na świecie. Gdy pojawiło się twoje imię, pomyślałem: muszę ją tu mieć.

Coś w jego słowach zostawiło smugę na moich różowych okularach, przez które patrzyłam na otaczające mnie miasto.

- Gdy pojawiło się moje imię?

- Jasne. Regularnie dostajemy e-maile o przeniesieniach, nowych etatach i takich tam. Gdy zobaczyłem, że przenoszą cię z Seattle, zgłosiłem swoje zainteresowanie.

Odwróciłam się do okna, żeby nie widział mojej twarzy.

- Kiedy to było?

- Nie wiem. Jakiś czas temu. - Zachichotał. - Wiesz, jak takie rzeczy się wloką.

- No - mruknęłam, siląc się na beztroski ton. - Wiem. Właśnie o tym rozmawiałam z Romanem. O ślimaczym tempie, w którym Piekło podejmuje decyzje kadrowe. Nefilim zarzekał się, że okoliczności tego przeniesienia są podejrzane, i sugerował, że komuś się spieszyło. Ale Luis zachowywał się tak, jakby wszystko przebiegało zgodnie z procedurą. Czy to możliwe, że ktoś po prostu zapomniał poinformować Jerome'a o moim przeniesieniu?

Możliwe też, pomyślałam, że Luis kłamie. Nie chciałam w to wierzyć, ale wiedziałam, że bez względu na to, jak przyjazny i sympatyczny się wydawał, to przecież demon. Nie mogłam pozwolić, żeby jego urok uśpił moją czujność.

Mieliśmy takie ulubione powiedzonko ze znajomymi: „Skąd wiadomo, że demon kłamie? Porusza ustami".

- Zdziwiłam się, że w ogóle chcą mnie przenosić - przyznałam. - Byłam szczęśliwa w Seattle. Jerome powiedział. ..

No cóż, stwierdził, że przyczyną było moje lenistwo, że ukarano mnie za złe zachowanie.

Luis prychnął i wjechał na podjazd pod Bellagio.

- Tak powiedział? Wiesz co, nie zadręczaj się tym, kochana. Jeśli szukasz powodu tego przeniesienia, sądzę, że ma to coś wspólnego z tym, że Jerome dał się przywołać i pozwala nefilimowi oraz istotom ze snów zadawać się z jego sukubem.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, ale na szczęście dojechaliśmy do wejścia do hotelu. Luis przekazał samochód parkingowemu, który wydawał się znać jego i jego hojne napiwki. Gdy weszliśmy do Bellagio, otoczyła mnie powódź bodźców - kolorów, dźwięków i życia. Mnóstwo przechodzących osób było wystrojonych tak jak my, ale widziałam też mnóstwo przeciętnych, zwykłych ludzi. Mieszały się tam wszystkie klasy społeczne i kultury, zjednoczone w poszukiwaniu rozrywki.

Równie przytłaczająca była potężna fala ludzkich emocji. Nie miałam żadnych magicznych mocy pozwalających mi ujrzeć emocje, ale potrafiłam odczytywać wyrazy twarzy i miny. Ten sam talent pozwalał mi wyławiać desperatów pozbawionych nadziei w galerii handlowej. Tutaj czułam to samo, tyle że sto razy intensywniej. Ludzie okazywali rozmaite rodzaje nadziei i ekscytacji. Niektórzy byli radośni i entuzjastyczni: upojeni sukcesem albo gotowi zaryzykować, by go osiągnąć. Inni najwidoczniej już spróbowali... i ponieśli porażkę. Na ich twarzach malowała się desperacja, niedowierzanie w to, że znaleźli się w takich opałach, oraz smutek, gdy nie mogli naprawić tej sytuacji.

Równie widoczne były pozytywne emocje. Niektórzy faceci tak otwarcie szukali okazji do podrywu, że mogłabym ich uwieść w mgnieniu oka. Inni stanowili idealną przynętę dla sukuba: faceci, którzy przyjechali tu z postanowieniem zachowywania się... ale łatwo ulegliby pokusie przy odrobinie wysiłku. Mimo że moje serce należało tylko do Setha, nic nie mogłam poradzić na to, że schlebiały mi te wszystkie pełne podziwu spojrzenia, które zauważałam. Nagłe ucieszyłam się, że posłuchałam rady Luisa, aby zmienić postać.

- Łatwizna - mruknęłam, rozglądając się dookoła, gdy czekaliśmy na windę. - Są jak...

- Bydło? - podpowiedział Luis. Skrzywiłam się.

- Nie tego słowa szukałam.

- Niewielka różnica.

Otworzyły się drzwi windy i przystojny dwudziestolatek zaprosił nas do środka. Uśmiechnęłam się do niego ujmująco, delektując się wpływem, jaki na niego miałam. Gdy chłopak wysiadł na swoim piętrze, Luis mrugnął do mnie i szepnął mi do ucha: - Łatwo się przyzwyczaić, co?

Dojechaliśmy na nasze piętro, a gdy drzwi się otworzyły, Luis skinął w prawą stronę. Po kilku krokach nagle zdałam sobie z czegoś sprawę.

- Mam apartament? - spytałam zaskoczona. - To trochę za wiele, nawet jeśli chciałeś zrobić dobre wrażenie.

- No właśnie, wcześniej nie miałem okazji ci tego powiedzieć. Masz apartament, bo tam będzie więcej miejsca.

Dzielisz go z innym pracownikiem.

Zatrzymałam się jak wryta. Oto on: haczyk w tej przesłodzonej bajce. Wyobraziłam sobie dzielenie pokoju z innym sukubem i od razu wiedziałam, że będę musiała poszukać innej kwatery. Sukuby mieszkające obok siebie potrafiły zawstydzić scenarzystów oper mydlanych.

- Nie chcę naruszać niczyjej prywatności - powiedziałam dyplomatycznie, zastanawiając się, jak się z tego wykaraskać.

Luis podszedł do drzwi i wyjął kartę otwierającą drzwi.

- E tam, apartament jest wielki. Dwie sypialnie i salon, a do tego ogromna kuchnia. - Otworzył drzwi. - Moglibyście mijać się przez cały tydzień, gdybyście chcieli. Ale coś mi mówi, że będzie inaczej.

Miałam spytać, co ma na myśli, ale nagle okazało się to niepotrzebne. Weszliśmy do tak wielkiego salonu, jak obiecywał Luis: piękne linie, nowoczesne meble, wszędzie kolory złota i zieleni zestawione z ciemnym drewnem.

Wysokie okno ukazywało zachwycającą panoramę miasta. Stał przed nim mężczyzna podziwiający widoki.

Nie widziałam jego twarzy, ale miałam przeczucie, że nawet gdybym ją widziała, nie rozpoznałabym jej. Zresztą to nie miało znaczenia. Znałam jego nieśmiertelny podpis, niepowtarzalny znak, który odróżnia istotę od wszystkich pozostałych. Nie mogłam uwierzyć, nawet gdy odwrócił się i posłał mi uśmiech.

- Bastien?! - zawołałam.


Rozdział 7


Bez względu na przybrany kształt Bastien zawsze miał ten sam uśmiech: ciepły i zaraźliwy. Uśmiechałam się promiennie, przytulając go, zbyt zaskoczona, żeby sformułować jakiekolwiek logiczne powitanie albo spytać, co tu robi.

Ostatni raz widziałam Bastiena w Seattle zeszłej jesieni. Przyjechał do miasta, żeby pomóc w zdyskredytowaniu prezentera konserwatywnego radia, i odniósł sukces, dzięki mnie, czym zaskarbił sobie uznanie naszych przełożonych. Wkrótce urwał nam się kontakt. Sądziłam, że przeniesiono go do Europy albo na Wschodnie Wybrzeże.

Może i tak, ale teraz był tutaj. Przypomniały mi się wcześniejsze słowa Luisa.

- Czekaj. Ty jesteś tym drugim nowym pracownikiem? Bastien uśmiechnął się jeszcze szerzej. Uwielbiał szokować i zaskakiwać.

- Obawiam się, że tak, Kwiatuszku. Przeprowadziłem się tutaj tydzień temu, a nasz pracodawca łaskawie mnie tu zakwaterował do czasu, aż znajdę coś dla siebie.

Ukłonił się Luisowi w pas.

Luis skinął głową, widocznie ciesząc się scenariuszem, który zaplanował.

- Co, mam nadzieję, nastąpi wkrótce. Księgowi nie dadzą mi tego ciągnąć w nieskończoność.

Bastien przytaknął poważnie.

- Mam już kilka potencjalnych kwater na oku.

- Poza tym Bastien tak naprawdę nie potrzebuje własnego mieszkania. Mógłby wyjść dziś na miasto, uśmiechnąć się do odpowiednich osób, a dziesiątki bogatych kobiet zabijałyby się, żeby u nich przenocował - zażartowałam.

Jego obecne ciało było przed trzydziestką, miał wypłowiałe od słońca brązowe włosy i orzechowe oczy. Był przystojny, ale nawet gdyby był brzydki, i tak udałoby mu się skraść czyjeś serce. Po prostu był w tym dobry.

- Czy to zaproszenie? - spytał Bastien. - Bo nie mam żadnych planów na dzisiejszy wieczór.

- To teraz masz - oznajmił Luis. - Domyślam się, że Georgina i ty będziecie chcieli nadrobić zaległości, a do tego możesz opowiedzieć jej wrażenia, jakie masz z Las Vegas. Oczywiście wszystkie są dobre.

- Oczywiście. - Bastien i ja potwierdziliśmy jednogłośnie.

- Poza tym chcę, żeby poznała Phoebe i może kilka innych sukubów - ciągnął Luis.

- Oo... Mademoiselle Phoebe. - Bastien skinął głową z aprobatą. - Wspaniała istota. Pokochasz ją.

- Ty chyba już pokochałeś - zauważyłam.

Sukuby i inkuby czasami się związywały, ale zazwyczaj trzymały się ludzi, jeśli chodziło o romantyczne związki.

Ale Bastien miał słabość do mojego gatunku.

Skrzywił się.

- Mój urok zdaje się wcale na nią nie działać. Mówi, że nigdy nie zakocham się w kimś bardziej niż w samym sobie, więc nie ma sensu, żeby się angażowała.

Zaśmiałam się.

- Już ją lubię.

- Czyli załatwione. - Luis ruszył w stronę drzwi. - Mam kilka spraw, ale zobaczę się z tobą przed wyjazdem. Ufam, że Bastien zapewni ci rozrywkę. Dzwoń, jeśli będziesz czegokolwiek potrzebowała.

Pstryknął palcami i w jego dłoni pojawiła się wizytówka. Wręczył mi ją. Była wciąż ciepła.

- Dzięki, Luis - powiedziałam, uścisnąwszy go. - Doceniam wszystko, co dla mnie zrobiłeś.

Przytaknął poważnie.

- Wiem, że nie jesteś zachwycona z tego przeniesienia, ale naprawdę chciałbym, żebyś była tu szczęśliwa.

Wyszedł, a Bastien i ja przez chwilę staliśmy w milczeniu.

- Wiesz... - odezwałam się w końcu - przez te wszystkie lata w Seattle Jerome chyba nigdy nie powiedział, żebym dzwoniła do niego, jeśli będę czegoś potrzebowała.

Bastien zachichotał, gdy szliśmy do małego, ale dobrze zaopatrzonego baru.

- Z tego co zauważyłam, Luis wydaje się dość wyjątkowy. Mam szczęście, że tu trafiłem. Ty też.

- No. Prawdziwi z nas farciarze, co? - Skrzyżowałam ręce i oparłam się o ścianę przy barze. - No to jak tu trafiłeś?

- Jak każdy. Mieszkałem w Newark, a kilka dni temu dostałem nakaz przeniesienia. No więc jestem.

Zmarszczyłam brwi.

- A nie mówiłeś, że jesteś tu od tygodnia?

- Tydzień, kilka dni. Nie wiem. Muszę przyznać, że od przyjazdu jestem jakby upojony. Tak czy inaczej, jestem tu od niedawna. Było to dość nieoczekiwane.

- Moje przeniesienie też - mruknęłam. - I to jak. A teraz ty też tu jesteś. Trochę to dziwne.

- Tak? - Wylał zawartość shakera z martini do dwóch kieliszków. - Już kiedyś razem pracowaliśmy. Musiała zdarzyć się powtórka.

Wzięłam od niego kieliszek.

- Na to wygląda. Ale i tak... to dość zaskakujące, że tyle razy na siebie wpadamy. Podejrzanie duży zbieg okoliczności.

Wypiłam łyk i skinęłam z aprobatą. Użył Grey Goose.

- Może to nie zbieg okoliczności. Śledzą naszą wydajność. Pewnie wiedzą, że razem pracujemy efektywniej.

O tym nie pomyślałam.

- Myślisz, że z tego powodu umieściliby nas tutaj razem? Żebyśmy mieli lepsze wyniki? Bo widzisz, ja wciąż próbuję rozgryźć, czemu w ogóle mnie przeniesiono.

- Oni nie potrzebują przyczyny.

- Wiem. Według jednej z teorii nie byłam wzorowym sukubem.

- No i masz. Przysłali cię do mnie, bo wiedzą, jak dobry mam na ciebie wpływ.

- Chyba jak zły. Jego oczy zalśniły.

- Będziemy mieli tu razem kupę zabawy. Jeszcze nie grałem w kasynie, a już mam wrażenie, że wygrałem główną nagrodę. - Dopił drinka. - Dopij swojego i chodźmy się zabawić. Znam świetne miejsce na lunch. A potem możemy spróbować szczęścia.

Dziwnie się czułam, wychodząc na miasto, zwłaszcza tak wcześnie. Zdałam sobie sprawę, że mieszkając w Seattle, przestałam korzystać z uroków życia. Tak dobrze odgrywałam rołę człowieka, że zapomniałam, jak to jest myśleć jak sukub. Czemu nie wykorzystać tego w pełni? W zasadzie to podróż służbowa, ale jej celem jest wysondowanie miejsca mojego przyszłego zatrudnienia. Byłam tu niejednokrotnie, ale dopiero teraz naprawdę i dogłębnie patrzyłam na miasto oczami sukuba na służbie. Znowu uderzyła mnie ta sama myśl: łatwizna, to będzie tak niesamowicie banalne.

Złapaliśmy taksówkę, a Bastien podał wskazówki, jak dojechać do Blasku. Przypomniałam sobie wszystkie atrakcje Las Vegas, ale nazwa nic mi nie mówiła.

- Nigdy nie słyszałam o tym miejscu - stwierdziłam. -Brzmi jak nazwa klubu ze striptizem.

- Nie, to nowy hotel z kasynem - wyjaśnił Bastien. -Jeszcze ciepły i nowiutki, bo otwarli go zaledwie kilka tygodni temu, a już okazał się przebojem.

- A czemu nazywa się Blask? - spytałam. Uśmiechnął się szeroko.

- Zobaczysz.

Odpowiedź stała się oczywista, kiedy dojechaliśmy na miejsce. Wszystko było, cóż... błyszczące. Wnętrze było tak pełne roziskrzonych ruchomych świateł, że na drzwiach powinno wisieć ostrzeżenie dla chorych na padaczkę. Pracownicy hotelu i kasyna mieli na sobie wyszukane stroje z cekinami, a wszystkie dekoracje były intensywnie ko-lorowe i miały lśniące powierzchnie. Powódź migających świateł w kasynie sprawiała, że z początku rozbolały mnie oczy. I choć wystrój od kiczu dzielił tylko krok, panowała tu atmosfera luksusu. Blask był karykaturalny, ale w pozytywny sposób.

- Tędy. - Bastien prowadził mnie przez labirynt kasyna. - Tam, dokąd idziemy, będzie trochę spokojniej.

Po drugiej stronie znajdowały się drzwi z ogromnym napisem „Sala Diamentowa". Po takiej nazwie spodziewałam się striptizerek i jeszcze więcej blasku, ale okazało się, że wnętrze jest cichsze i bardziej gustowne. Jedyny widoczny blask pochodził z kryształowych żyrandoli i kieliszków do wina. Cała reszta restauracji była ciepła i wykończona miodowym drewnem i czerwonym aksamitem. Gdy siedzieliśmy przy stoliku, Bastien odezwał się do kelnerki: - Proszę przekazać Phoebe, że przyszedł Bastien. Gdy zostaliśmy sami, spojrzałam na niego cierpko.

- Już wiem, o co chodzi. A myślałam, że starasz się mnie zabrać do miłej restauracji. Tak naprawdę chciałeś tylko odwiedzić swoją ukochaną.

- To tylko dodatkowa korzyść - rzucił bez wahania. - Tutejsze jedzenie jest świetne. A Luis chciał, żebyś poznała Phoebe, pamiętasz? Nie martw się, polubisz ją.

Nawet nie usiłowałam ukryć sceptycyzmu.

- No nie wiem, Bastien. Na palcach jednej ręki mogę policzyć sukuby, które polubiłam przez te wszystkie lata. Co najwyżej bywają znośne i czasami zabawne, jak Tawny.

A w najgorszym przypadku, czyli w przeważającej większości, sukuby były zrzędliwymi sukami. Oczywiście nie licząc mnie.

- Pożyjemy, zobaczymy - skwitował.

Nie musieliśmy czekać długo, bo po kilku minutach poczułam zbliżającą się aurę sukuba. Przypominała kwiaty pomarańczy i miód. Pojawiła się wysoka, smukła kobieta w biało-czarnym stroju z tacą z koktajlami. Tutejsi pracownicy nie musieli dorównywać blaskiem wystrojowi hotelu. Zaskakująco zwinnym i płynnym ruchem postawiła przed nami koktajle. Jej gracja nadawałaby się do obsługi królów z dawnych lat... co pewnie było jej udziałem.

- Phoebe - rozmarzył się Bastien. - Jak zwykle jesteś zjawiskowa. Poznaj naszą najnowszą koleżankę.

Spojrzała na niego, jak patrzy się na zabawne dziecko, i usiadła na jednym z wolnych krzeseł przy naszym stoliku.

Jej włosy w kolorze ciemnego blondu były związane w schludną kitkę, odsłaniając wysokie kości policzkowe i zielone oczy otoczone długimi rzęsami.

- Bastien, nie zaczynaj znowu ze zjawiskami. Jest na to zdecydowanie za wczesna godzina. - Wyciągnęła w moją stronę dłoń. - Cześć, nazywam się Phoebe.

- Georgina - przedstawiłam się, ujmując jej dłoń.

- Cokolwiek powiedział ci Bastien, podziel to na pół. - Zamyśliła się, przyglądając mu się z uwagą. - Albo na trzy.

- Ej! - zawołał inkub z udawanym oburzeniem. - Protestuję. Nigdy bym nie skłamał tak uroczym istotom jak wy!

- Bastien - oschle odezwała się Phoebe. - Jesteś skłonny nakłamać każdej kobiecie, jeśli tylko sądzisz, że szybciej dobierzesz się do jej majtek.

Zaśmiałam się mimo woli, a on posłał mi kolejne zranione spojrzenie.

- Kwiatuszku, wiesz, że to nieprawda. Znasz mnie dłużej niż cała reszta.

- I właśnie dlatego wiem, że Phoebe się nie myli - odparłam poważnie.

Bastien mruknął coś niemiłego po francusku, ale koleżanka Phoebe, która wróciła, aby przyjąć nasze zamówienie, ocaliła nas przed jego dalszym oburzeniem. Phoebe za naszym pozwoleniem zamówiła dla nas dania specjalne spoza menu.

- Jesteś tu kucharką? - spytałam.

- Barmanką - wyjaśniła, splatając dłonie i opierając na nich podbródek. - Mam zajęcie do czasu rozpoczęcia przedstawienia.

- Przedstawienia?

Wcześniejsze dąsy Bastiena znikły, zastąpione wielkim samozadowoleniem.

- Widzisz, Kwiatuszku? Mówiłem, że mam dobry powód, żeby tu przychodzić. Moja ukochana Phoebe jest tutaj...

- Zamilkł z namysłem. - Czy wolno mi użyć słowa „showgirl"? Nie nadążam za tą całą polityczną poprawnością. Ileż czasu zajęło mi zrozumienie, czemu wciąż mam kłopoty, nazywając biznesmenki „pracującymi dziewczynami".

Phoebe się roześmiała.

- Tak, może być showgirl.



Mimo woli wyprostowałam się na krześle.

- Jesteś tancerką? Gdzie występujesz?

- Tutaj - powiedziała. - Za kilka miesięcy. Jeszcze nie otwarliśmy sezonu.

- Co to za przedstawienie? - spytałam. - To znaczy, jest jakiś temat przewodni?

- To muzyczno-taneczny show w stylu Vegas. Czyli dokładnie to, czego można się spodziewać po miejscu o nazwie Blask. Wszędzie klejnoty. Skąpe stroje, ale nie topless. - Przechyliła głowę i spojrzała na mnie z zainteresowaniem. - Jesteś tancerką?

- Tańczę - przyznałam skromnie. - Ale od dawna nie występowałam na scenie. Wyszłam z wprawy.

Bastien prychnął.

- Bzdura. Kwiatuszek w mig uczy się każdego układu. Kiedyś zachwycała tańcem publiczność w Paryżu.

- No właśnie - potwierdziłam. - Dawno temu.

- Jesteś zainteresowana udziałem? - zaproponowała Phoebe z poważną miną. - Nabór trwa. Załatwię ci przesłuchanie. Ale... może lepiej, żebyś była trochę wyższa.

- No... nie wiem - wymamrotałam zaskoczona. - Przenoszą mnie tutaj dopiero za miesiąc.

Phoebe była niezrażona.

- Matthiasowi nie powinno to przeszkadzać. Jest kierownikiem zespołu. Właściwie... - Zerknęła na zegarek. Powinien tu być za godzinkę. Będziesz mogła się z nim spotkać.

- Z wielką chęcią - zapewnił Bastien.

- Jestem pewna, że może odpowiadać za siebie, monsieur - odrzekła cierpko Phoebe.

Zachichotałam na ten kolejny zimny prysznic, na jaki załapał się Bastien.

- Bardzo bym chciała. Byłoby super.

Phoebe zostawiła nas, gdy pojawiły się talerze. Obiecała, że wróci pod koniec posiłku. Wszystko, co dla nas zamówiła, było pyszne. Wahałam się, czy zjeść tak dużo, bo nie byłam pewna, czy spotkanie z kierownikiem zespołu nie przerodzi się w przesłuchanie.

- Urocza, prawda? - spytał Bastien.

- To prawda - zgodziłam się. - Miałeś rację.

Szansa na pracę tancerki w Las Vegas była zaskakująca, ale jeszcze bardzo zdumiał mnie fakt, że Phoebe była odpowiedzialna za organizację przedstawienia i wydawała się szczerze zadowolona z mojej kandydatury. Z mojego doświadczenia wynikało, że sukuby chorobliwie strzegły swoich pozycji i przepędzały konkurencję.

- Swoim tańcem na pewno zdobędziesz serce Matthiasa - zawyrokował Bastien. Westchnął ze smutkiem. - Gdybym tak mógł równie łatwo zdobyć serce Phoebe.

- Jest dla ciebie za inteligentna - docięłam mu. - Zna twoje sztuczki.

- Oczywiście, że zna. Na tym polega połowa jej uroku. - Przerwał, żeby dopić ostatni koktajl. - A mówiąc o dziwnych związkach... Co słychać w twoim świecie północnego zachodu? Wciąż dzielisz łoże z tym introwertycznym śmiertelnikiem?

- Dosłownie i w przenośni - odpowiedziałam. Myśl o Secie zepsuła mi trochę dotychczasowy dobry humor. - To przeniesienie... było dla nas szokiem. Nie wiem, jak wpłynie na nasz związek.

Inkub wzruszył ramionami.

- To weź go ze sobą.

- To nie takie proste.

- Nieprawda, jeżeli naprawdę chce z tobą być. Halo! -Bastien przywołał kelnerkę. - Proponuję jeszcze jedną kolejkę. Problemy same znikną.

- Nie, przecież niedługo będę tańczyła!

Ale i tak napiłam się z Bastienem i poczułam, że dobry humor wraca. Przy tym facecie nie było innej możliwości.

Znałam go od dawna, a przebywanie w jego towarzystwie było takie swobodne i podnosiło mnie na duchu. Wymieniliśmy się historyjkami i plotkami o nieśmiertelnych, których oboje znaliśmy, a on podzielił się sensacyjnymi informacjami 0co ciekawszych osobistościach, które poznam w Las Vegas.

Phoebe wróciła, gdy płaciliśmy rachunek. Przebrała się w strój do tańca. Poprowadziła nas przez lśniący labirynt kasyna do cichszych i spokojniejszych sal po drugiej stronie budynku. Tam przeszliśmy przez drzwi wiodące na zaplecze sceny, która jeszcze była zamknięta dla publiczności. Ogromna widownia była pusta, nie licząc kilku facetów montujących stoliki. Echo uderzeń młotkiem odbijało się po całym pomieszczeniu. Dopiero po chwili zauważyłam mężczyznę siedzącego z boku sceny tak nieruchomo, że początkowo go przegapiłam. Uniósł wzrok znad sterty papierów, gdy do niego podeszłyśmy.

- Phoebe - powiedział. - Jesteś wcześniej.

- Chcę ci kogoś przedstawić - oznajmiła. - Matthias, to moi przyjaciele Georgina i Bastien. Georgina przeprowadza się tutaj w przyszłym miesiącu.

Matthias wyglądał na trzydziestolatka, a jego jasne włosy wolały o wizytę u fryzjera. Ich nieład miał w sobie coś ujmującego. Zdjął okulary w drucianych oprawkach i przyjrzał mi się uważnie. Nie mogłam powstrzymać się od myśli, że Ianowi spodobałyby się te okulary, ale w przeciwieństwie do niego Matthias pewnie naprawdę ich potrzebował. Mrugnął kilkukrotnie, a po chwili jego brwi uniosły się w zaskoczeniu.

- Jesteś tancerką.

- Yy... tak, jestem. Skąd wiedziałeś?

Zgodnie z sugestią Phoebe dodałam sobie kilka centymetrów, gdy szłyśmy korytarzem, ale to nie była aż tak wielka podpowiedz.

Matthias wstał, nadal mi się przyglądając. Nie pożądliwie, bardziej jak ktoś, kto ocenia dzieło sztuki.

- Zdradza cię chód i postawa. Mają w sobie grację. Energię. To twoja esencja. - Skinął w kierunku Phoebe. Jesteście siostrami?

- Nie - odparła. - Ale chodziłyśmy razem na zajęcia. Bastien powstrzymał śmiech.



Matthias kiwał głową, całkowicie zafascynowany. Podniósł papiery i przekartkowal kilka z nich.

- Tak... tak... możemy cię wykorzystać tu i tu. - Zamilkł, sprawdzając kilka innych stron. - I tu. Może nawet tutaj. - Gwałtownie uniósł głowę, a jego niebieskie oczy zalśniły. - Zobaczmy, na co cię stać. Phoebe, zatańcz początek drugiego numeru.

Zareagowała natychmiast. Skoczyła na środek sceny i od razu rozpoczęła taniec, gdy Matthias odliczał takty.

Kiedy skończyli, spojrzeli na mnie wyczekująco.

- Teraz ty spróbuj.

Już chciałam powiedzieć, że mam na sobie sukienkę i wysokie obcasy, ale zdałam sobie sprawę, że jako showgirl pewnie będę ubrana w podobny strój. Zajęłam miejsce obok Phoebe i naśladowałam jej ruchy, gdy Matthias ponownie odliczał takty. Powtórzyłyśmy układ, a za trzecim razem już prawie nie musiałam na nią zerkać, żeby pamiętać kroki.

Poprosił ją o wykonanie innego, trochę bardziej skomplikowanego numeru. Znowu starałam się naśladować jej kroki.

Gdy skończyłyśmy, cmoknął językiem z zadowoleniem.

- Niesamowite - sapnął. - Musicie mi powiedzieć, gdzie trenowałyście, żebym mógł przyjąć do pracy wszystkie wasze koleżanki. - Wrócił do swoich papierów i zaczął coś notować. - Phoebe, możesz pożyczyć jej jakieś ciuchy do ćwiczeń? Oczywiście nie wpłynie to na jej taniec, ale pewnie będzie jej wygodniej w czymś innym przez dwie godziny prób.

Phoebe puściła do mnie oczko.

- Na pewno znajdziemy dla niej coś odpowiedniego. Patrzyłam to na nią, to na Matthiasa.

- Próba?

- Oczywiście - powiedział Matthias, wciąż nie odrywając wzroku od papierów. - Tutaj właśnie w ten sposób przygotowujemy się do występów.

- Przecież chcesz wziąć udział w tym przedstawieniu, prawda? - zachęcał Bastien.

- Rozumiem... Ale ja dopiero w styczniu przeprowadzam się do Las Vegas - wyjaśniłam. - Jutro wieczorem wracam do domu.

Matthias w końcu podniósł wzrok od swoich ukochanych notatek. Miał ten sam zbolały wyraz twarzy co Seth, gdy coś odrywało go od pisania.

- Ale teraz tutaj jesteś, prawda? Równie dobrze możesz już zacząć. Chyba że masz coś innego do roboty.

Spojrzałam bezradnie na Bastiena i Phoebe, którzy uśmiechali się idiotycznie. Inkub otoczył mnie ramieniem.

- Oczywiście, że nie ma.

Po chwili wahania powoli skinęłam, wciąż nieco przytłoczona tempem, w jakim wszystko się tu działo.

- Z... z chęcią wezmę udział w próbie.



Rozdział 8



Nie mogłam uwierzyć: zaledwie dwa dni temu nie wierzyłam, że się przenoszę do Las Vegas, a teraz biorę udział w tanecznej rewii. Wszystko działo się tak szybko, że łatwo było się pogubić, a radosne zachęty Bastiena i Phoebe jeszcze bardziej przyspieszały tę karuzelę wydarzeń.

Wykorzystałam dar zmiennokształtności, żeby zmienić ubranie, a Bastien pożegnał się z nami pod pozorem potrzeby wypicia drinka i spróbowania szczęścia w blackjacku. Gdy wyszedł, Phoebe pochyliła się konspiracyjnie w moją stronę i wyszeptała: - Proponuję zakład. O ile się założymy, że wróci ze zdobyczą?

Zaśmiałam się i odpowiedziałam szeptem: - O to się nie założę. Jesteś pewna, że nigdy wcześniej z nim nie pracowałaś?

Oczywiście inkub szukający przypadkowego seksu nie należał do rzadkości, ale podobało mi się, jak trafnie Phoebe wyczuwała dziwactwa moich przyjaciół.

- Nie - rzuciła z uśmiechem. - Po prostu znam ten typ. Zaczęły się schodzić pozostałe tancerki. Phoebe mnie przedstawiła, a większość dziewczyn była przyjazna i podekscytowana nowym nabytkiem w grupie. Jeszcze nie zebrano kompletu, więc wszyscy czekali na ten moment. A ze mną na pokładzie byli o krok bliżej, ale dziwiłam się, że wciąż brakowało im tancerek. Z mojego doświadczenia wiedziałam, że zazwyczaj do tego typu show-biznesowych przedsięwzięć garnęły się chmary dziewczyn. Phoebe to potwierdziła.

- Jasne, przesłuchaliśmy mnóstwo kandydatek. Szkoda że nie widziałaś pierwszych castingów. Matthias po prostu jest bardzo wybredny. Cornelia, główna choreografka, jest równie wymagająca.

- A mimo to przyjął mnie po pięciominutowym przesłuchaniu - zauważyłam.

Phoebe uśmiechnęła się promiennie.

- Kochana, on po prostu potrafi na pierwszy rzut oka dostrzec talent. Poza tym on tym kieruje. Jak chce cię przyjąć, to cię przyjmuje.

Matthias oczywiście nie był jedyną osobą kierującą przedstawieniem. Byli jeszcze inni kierownicy i personel, na przykład wspomniana Cornelia. Każdy miał swoją rolę do odegrania. Próba była bardzo dynamiczna i agresywna, ale też zabawna. Phoebe nie żartowała. Inne tancerki były dobre - bardzo dobre. Minęło sporo czasu, od kiedy tańczyłam w grupie, a jeszcze więcej od ostatnich występów tego kalibru. Zazwyczaj wyróżniałam się, gdy chodziło o taniec, więc przeżyłam tu niespodziankę - pozytywną - że otaczało mnie tak wiele osób o podobnych umiejętnościach.

Pierwszego dnia musiałam starać się, żeby dotrzymać im kroku, i nawet jeśli nie wyróżniałam się jako gwiazda, nabrałam przekonania, że nie odstaję od reszty.

Przed wyjściem jedna z kostiumolożek zaprosiła mnie na zaplecze, żeby zdjąć wymiary. Phoebe stwierdziła, że poszuka Bastiena i spotkamy się w barze na środku kasyna. Gdy podeszła do mnie krawcowa z miarą krawiecką,



zapamiętałam swój wzrost do zmiany kształtu na przyszłość. Obok przechodził Matthias z notatkami i zatrzymał się na nasz widok.

- Bardzo dobrze się dziś spisałaś - pochwalił. - Jakbyś była z nami od pierwszego dnia.

- E tam - mruknęłam. - Wciąż muszę się wiele nauczyć. Zwłaszcza w czwartym utworze. Kroki tylko wydają się proste. .. ale żeby je wykonać, trzeba się naprawdę przyłożyć. Może nie o przykładanie się chodzi... Bardziej o wdzięk? Odpowiednie wibracje? Nie potrafię tego wyjaśnić, ale ta prostota sprawia, że ten układ jest genialny.

Wydaje się taki prosty, ale dopiero poprawne wykonanie ukazuje jego pełne piękno. - Myślałam na głos i mówiłam, co mi ślina przyniosła na język. Zdałam sobie sprawę, że gadam od rzeczy. - Wybacz. To, co mówię, pewnie nie brzmi logicznie.

- Skądże. - Matthias wpatrywał się we mnie ze zdumieniem. - Właśnie o to chodziło. Takie było moje zamierzenie.

Zainspirował mnie balet klasyczny, to, jak wszystkie ruchy są podkreślane emocjami towarzyszącymi układom.

Cornelia stwierdziła, że to szaleńczy pomysł, żeby coś tak głębokiego wplatać w show tego rodzaju, ale mnie wydawało się właściwe.

- Układ jest piękny - przyznałam szczerze. - Doskonale widzę, co chciałeś nim osiągnąć. Przypomina mi fragment La Bayadere.

- Znasz La Bayadere? - spytał zdziwiony.

- Oczywiście. Przecież to klasyka. Kto tego nie zna?

- Zdziwiłabyś się.

Zauważyłam, że krawcowa zdążyła już skończyć i wyjść. Matthias wciąż wpatrywał się we mnie ze zdumieniem.

Teraz, gdy nie skupiał się na tak na papierach, mogłam dostrzec, jak niebieskie są jego oczy. Były jak niebo w bezchmurny, chłodny dzień.

- Masz plany na wieczór? - odezwał się po chwili. - Może... może zjemy razem kolację? Albo skoczymy na drinka?

Chciałbym porozmawiać z tobą o tańcu.

Jak na sukuba bywałam potwornie naiwna. Przez chwilę niemal się zgodziłam. Byłam tak podekscytowana próbą i rozmową o przedstawieniu, że naprawdę uwierzyłam, że tylko o to mu chodziło. Oczywiście nie sugeruję, że jego motywy były w ogóle niezwiązane z tańcem. Nie był to jedynie fortel, którym chciał zaciągnąć mnie do łóżka. Ale nie traktował tego spotkania jako czysto koleżeńskiego. W skrócie: podobałam mu się. Zainteresowałam go i chciał pójść ze mną na randkę.

W normalnych okolicznościach nie byłby to żaden problem... tylko że było w nim coś, co naprawdę mi się podobało. Był uroczy, a jego pasja do pracy była ujmująca. Podobało mi się, jak bardzo się w nią angażował i odrywał od rzeczywistości - jak Seth.

I w tym tkwił problem. Ten facet był tutejszą wersją Setha. Jedna noc z jakimś obślizłym facetem, który nic nie znaczył, nie była dla nas zdradą. Ale wyjście na randkę z facetem, który mi się podobał, który mnie intrygował i pociągał tak jak Seth... Cóż. Nie mogłam tego zrobić, zwłaszcza że nie miałam wątpliwości, że podobam się Matthiasowi. Znalazłam się w dziwnej sytuacji, której kompletnie nie przewidziałam.

- Byłoby wspaniale, ale umówiłam się już z przyjaciółmi - zbyłam go. - Staramy się wykorzystać w pełni mój krótki pobyt.

- Aha. - Na chwilę spochmurniał, ale zaraz poweselał. - Ale będziesz na jutrzejszej próbie, prawda? Byłoby dobrze, gdybyś jeszcze raz przed wyjazdem przećwiczyła kroki. No wiesz, żebyś miała co ćwiczyć w domu.

- Jasne. Na pewno przyjdę - obiecałam.

Wieczór minął niepostrzeżenie. Phoebe dołączyła do mnie i Bastiena w wycieczce po atrakcjach Vegas, które obejmowały głównie kasyna i kluby. Phoebe i ja przywdzialiśmy skąpe, efektowne sukienki, w pełni wykorzystując sukubi seksapil. Ujęłyśmy Bastiena pod ramiona, a on paradował jeszcze dumniej niż zazwyczaj, delektując się zazdrosnymi spojrzeniami mężczyzn.

Po kilku godzinach takiej zabawy potrzebowałam odpoczynku. Phoebe i Bastien po krótkiej rozmowie ustalili, że jeśli się pospieszymy, zdążymy na pokaz magiczny, o którym słyszeli.

- Magia? - spytałam nieco wstawiona koktajlami z wódką. - Czy nasze życie to nie jeden wielki pokaz magiczny?

- Cholernie blisko - zgodził się Bastien. Wciąż niczym wzorowy dżentelmen oferował nam ramię, ale nie byłam pewna, kto kogo podtrzymywał. - Słyszałem, że to przedstawienie jest wyjątkowe. - W jego oczach rozbłysły psotne ogniki.

Ruszyliśmy w stronę stojącego poza Strip skromnego hotelu, o którym wcześniej nie słyszałam. Oczywiście były tam i alkohol, i jednoręcy bandyci w kasynie, a dla klientów to liczyło się najbardziej. Bastien kupił nam bilety na Wielkiego Jambiniego i weszliśmy na niewielką, wypełnioną w połowie widownię w chwili, gdy zgasły światła.

Mierny komik próbował rozgrzać publiczność, a po chwili na scenę wyszła gwiazda wieczoru. Miał siwiejące włosy i jaskrawofioletowy jedwabny turban oraz pelerynę z cekinami, która mogłaby pochodzić z garderoby Blasku. Wciąż się o nią potykał, co pozwoliło mi zauważyć coś jeszcze: był całkowicie pijany. I to nie wszystko: w pomieszczeniu było więcej nieśmiertelnych podpisów niż tylko mój, Phoebe i Bastiena. Wielki Jambini był diablikiem.

Zaczął od standardowych sztuczek z kartami, za co nagrodził go mało entuzjastyczny aplauz widowni. Następnie zaczął żonglować, co było według mnie niebywałe, biorąc pod uwagę koncentrację, jaką musiał się wykazać ktoś tak napruty. Nie pomylił się ani razu. Kilkoro widzów chyba podzielało moją opinię, bo oklaski przybrały na sile.

Rozochocony Jambini podpalił kręgle, którymi żonglował. Aplauz zamarł, a niektórzy ludzie w pierwszych rzędach zaczęli nerwowo się rozglądać.

- Czy to na pewno dobry pomysł? - mruknęłam w stronę przyjaciół.

- Nigdy nie jest - zauważyła Phoebe.

- Co masz na myśli, mówiąc: nig...?

Po trzydziestu sekundach żonglowania palącymi się kręglami Jambini... podpalił swoją pelerynę. Ludzie krzyczeli i piszczeli, gdy zrzucał ją z siebie na scenę. Biorąc pod uwagę, z jak taniego materiału była wykonana, dziwiłam się, że szybciej nie stanęła w ogniu. Deptał ją, póki płomienie nie zniknęły, a w pobliżu czaili się pomocnicy teatralni z gotowymi do akcji gaśnicami. Gdy z peleryny został tylko czarny dymiący ochłap, podniósł ją. Ku zdziwieniu i zachwytowi widowni wyfrunął spod niej gołąb.

- To było częścią przedstawienia. - Byłam pod wrażeniem.



- No - potwierdziła Phoebe.

Jambini wyciągnął rękę w stronę gołębia, który ją wyminął. Krążył po sali i przeleciał nisko nad publicznością.

Po drodze uderzył skrzydłem w kobietę, która upięła włosy w wyszukany francuski warkocz. Łapka gołębia wplątała się we fryzurę, a ptak desperacko trzepotał skrzydłami, podczas gdy elegantka podskakiwała i krzyczała.

- To też część przedstawienia? - spytałam.

- Nie - wymamrotała zdumiona Phoebe. - Ale powinna być.

W mgnieniu oka na widowni pojawiła się obsługa, której udało się wyswobodzić gołębia. Wyprowadzili też poszkodowaną, chyląc głowy i mrucząc przeprosiny. Wielki Jambini skłonił się teatralnie ku uciesze tłumu. Każdy lubi takie szalone wpadki.

Wykonał kilka sztuczek z apaszkami, które przeszły bez większego echa, a następnie stanął na środku sceny z poważną miną.

- Do kolejnej sztuczki potrzebuję ochotnika. - Jego oczy powędrowały w stronę naszego kąta. - Jakąś uroczą ochotniczkę.

- O, zauważył nas. - Phoebe westchnęła. Podniosła rękę wraz z kilkoma innymi widzami. Gdy nic nie zrobiłam, dźgnęła mnie łokciem, żebym też podniosła swoją.

Po teatralnym przyjrzeniu się ochotnikom Jambini podszedł do naszego stolika i wyciągnął do mnie dłoń. Bastien i Phoebe gwizdali, dopingując mnie, żebym wstała. Trochę przerażała mnie wizja podpalenia albo ptasiego ataku, ale nie mogłam odmówić sobie występu przed publicznością. Ujęłam dłoń Jambiniego i pozwoliłam zaprowadzić się na scenę, podczas gdy dookoła rozlegał się głośny aplauz.

- Przebierz się w dowolny strój, jaki przyjdzie ci do głowy - mruknął mi do ucha, a w jego oddechu wyczułam woń ginu.

Gdy znaleźliśmy się na środku sceny, wziął do ręki mikrofon i przełączy! się na tryb showmana.

- A teraz, moja urocza asystentko... jak ci na imię, skarbie?

Pochyliłam się w stronę mikrofonu.

- Georgina.

- Georgina. Co za piękne imię. No więc, urocza Georgino, wystarczy, że otworzysz się na zadziwiające i prawdziwie mistyczne moce mojej magii. Jeśli to zrobisz, wydarzą się niewiarygodne zjawiska.

Przytaknęłam, co spotkało się z jeszcze głośniejszym kibicowaniem.

Jambini podszedł do stolika z rekwizytami i wrócił z zasłoną przymocowaną do obręczy z rączką. Gdy trzymał obręcz za rączkę, zasłona zwisała, tworząc zamkniętą tubę, która całkowicie zasłaniała osobę znajdującą się w środku.

Posłusznie zrobiłam krok naprzód, skrywając się we wnętrzu zasłony, podczas gdy Jambini rozpoczął „magiczne odliczanie". W ciągu kilku sekund przemieniłam swoją błyszczącą koktajlową suknię w to, co przyszło mi do głowy jako pierwsze: zieloną foliową sukienkę elfa.

Jambini zamaszyście odsunął zasłonę, ukazując zgromadzonym mój nowy strój. Zdumieni widzowie klaskali w zachwycie, a ja ukłoniłam się niemal tak teatralnie jak on. Zachęcony reakcją Jambini oświadczył: - Jeszcze raz.

Wróciłam za zasłonę i tym razem przebrałam się w czarne dżinsy, top wyszywany srebrnymi cekinami i damski smoking. Gdy odsłonił zasłonę, oklaski na chwilę osłabły, po czym przerodziły się w gromki aplauz. Widywałam tę sztuczkę w wykonaniu osób bez daru zmiennokształtności: zazwyczaj przebierano się z jednego luźnego stroju w drugi, bo łatwo je było szybko zmienić. Mój wybór stroju przeczył logice i zaskakiwał tych, którzy znali tę sztuczkę.

Ale co tam. Miało być magicznie, nie?

- Szpanerka - stwierdził Bastien, gdy wróciłam na miejsce.

- Ej - odparłam, przyglądając się, jak Jambini próbuje połknąć nóż. Doszedł do jednej trzeciej i zaczął się krztusić.

Wzruszył lekko ramionami, poddał się i ukłonił, czekając na oklaski. - Ci ludzie w końcu na coś wydali pieniądze.

Jambini, a raczej Jamie, jak się później dowiedziałam, był dużo bardziej zachwycony moim występem. Nasza paczka spotkała się z nim w hotelowym barze po przedstawieniu.

- Zmiana na spodnie była genialna - pochwalił mnie, wychylając szklankę ginu. Miałam przeczucie, że czas występu był jedyną częścią dnia, kiedy nie pił. - Ludzie będą to rozpamiętywali przez kilka kolejnych dni.

- Może to niedobrze - ostrzegł Bastien. - Śmiertelnicy nabiorą podejrzeń.

Wzruszyłam ramionami niezrażona.

- To Vegas, kotku. Nikt nie będzie podejrzliwy. Poza tym dziwniejsze rzeczy dzieją się tu cały czas.

Jamie entuzjastycznie przytakiwał.

- A ta kiczowata świąteczna sukienka? Rewelacja. Cudownie ohydna. Wiesz co, skoro się tu przeprowadzasz, mogę cię zatrudniać jako moją asystentkę. - Zachichotał. - Ludzie pewnie częściej przychodziliby popatrzeć na ciebie niż na moje sztuczki.

- Wcale by mnie to nie zdziwiło - mruknął Bastien, zachowując kamienną twarz.

- Dzięki - odparłam - ale mam już chyba więcej pracy, niż potrzebuję. Phoebe już mi coś załatwiła.

- Pijawka - skwitował Jamie.

Phoebe roześmiała się, mieszając wisienki w koktajlu.

- Ej, nic nie poradzę, że...

W pomieszczeniu pojawiła się znajoma aura, a Phoebe zamilkła. Wszyscy odwróciliśmy się jak na komendę i zobaczyliśmy, że do baru wszedł Luis. Nawet śmiertelnicy, którzy nie wyczuwali go tak jak my, zatrzymywali się i patrzyli, jak idzie przez bar. W jego mrocznej obecności było coś potężnego i pociągającego.

- Szefie - przywitał się Jamie, podnosząc szklankę w żartobliwym toaście. - Przegapiłeś moje niesamowite przedstawienie.

- Byłem już na twoich występach - stwierdził Luis, siadając i przywołując barmana. - Nie sądzę, żebym cokolwiek przegapił.

- Georgina była jego „uroczą asystentką" - dokuczała mu Phoebe.

- Tak? - Luis zamówił drinka i odwrócił się do mnie. - Co zrobiłaś, żeby ich oczarować? Podpaliłaś apaszki?

- E tam, zwykłe zmiany kształtu - powiedziałam skromnie.



Jamie wpatrywał się w drugą szklankę ginu. Zamówił od razu dwie, gdy tu przyszliśmy. Chyba nie chciał ryzykować kilkuminutowego oczekiwania na kolejną.

- Ta sztuczka najlepiej wychodzi z sukubami. Nawet jak masz asystenta i przygotowany kostium, nigdy nie wychodzi tak dobrze. Kiedyś pracowałem z dziewczyną w Raleigh i dobrze się spisywała, ale było widać, że widownia wiedziała, na czym polega cala sztuczka.

Alkohol przyjemnie szumiał mi w głowie, więc zaczęłam sączyć drinka, żeby nie wypić zbyt wiele. W tym ciepłym otumanieniu przypomniały mi się słowa Jamiego.

- Raleigh... kiedy tam byłeś?

- Wyprowadziłem się kilka lat temu. Mieszkałem tam z... no nie wiem. - Pociągnął łyk ginu, prawdopodobnie po to, żeby wspomóc swoje zdolności matematyczne. - Nie tak długo. Dwadzieścia lat? Byłem niezłym handlarzem dusz, ale moje talenty tutaj doceniają o wiele bardziej.

- Gdy tam mieszkałeś, znałeś wampira o imieniu Milton? - spytałam.

To, że przypomniała mi się rozmowa z Hugh, gdy siedziałam w tanim barze w Vegas, było dziwne... ale nie dziwniejsze niż dwukrotne pojawienie się nazwy Raleigh w tym tygodniu.

- Milton? - Diablik uniósł brwi, a część jego dobrego humoru wyparowała. - No, znam go. Przerażający gnojek.

Wygląda jak...

- Nosferatu? - podpowiedziałam. Jamie przytaknął z powagą.

- Nie pojmuję, jak ktoś, kto tak obnosi się z byciem wampirem, może działać jako tajniak.

Phoebe zmarszczyła brwi.

- Tajniak?

Pojawił się kelner z drinkiem dla Luisa. Luis zatrzymał go i rozejrzał się po nas.

- Dolewki? Gimleta? Cosmo? Jamie? Pijesz Tanąueray, prawda?

Jamie wyglądał na urażonego.

- Beefeatera.

Luis przewrócił oczami.

- To niedorzeczne i ohydne. Proszę mu przynieść Tan-ąueraya.

- Nie! - wykrzyknął Jamie. - Beefeatera. Jestem purystą.

- Przecież tobie i tak wszystko jedno - odgryzł się Luis. Spojrzał na zdezorientowanego kelnera. - Proszę przynieść po jednym. Zrobimy test.

Kelner wyglądał, jakby mu ulżyło, i czmychnął, zanim ktokolwiek inny sprzeciwił się zamówieniu.

- Strata czasu - oznajmił Jamie. - Bez urazy, szefie. Sam zobaczysz.

Luis był niewzruszony.

- Beefeatery są dla pospólstwa.

- Jamie - odezwałam się - a ten Milton...

- Pospólstwa?! - Luis nie obraziłby Jamiego bardziej, nawet gdyby zwyzywał jego matkę. - Beefeater to wyrafinowany drink dla wyrobionego podniebienia. Wiesz, że darzę cię bezgranicznym szacunkiem, ale najwidoczniej nawet lata obycia w świecie... cóż... - Wstawiony Jamie szukał ełokwentnego sposobu na dokończenie tyrady. - Mylisz się.

Luis się zaśmiał. Od razu pomyślałam, że Jerome z pewnością tak by nie zareagował, gdyby któryś z jego podwładnych wytknął mu, że się myli.

- Zobaczymy, przyjacielu. To skomplikowane zagadnienie, obejmujące analizę składników podstawowych oraz procesu destylacji.

- Jamie... - znów się odezwałam.

- Co do tego - oświadczył Jamie - pełna zgoda. A Beefeater jest znacznie lepszy pod każdym względem.

- Daruj sobie, Kwiatuszku - powiedział Bastien cicho, a w jego oczach lśniły ogniki. - Z ginem nie wygrasz. Może jutro będziesz miała więcej szczęścia.

Zaczęłam protestować, ale słuchanie dalszego ciągu debaty Luisa i Jamiego udowodniło, że Bastien miał rację.

Diablik był tak zdecydowany bronić honoru swojego ginu, że pewnie całkiem zapomniał o moim pytaniu o Miltona.

- Do jutra wytrzeźwieje? - spytałam sceptycznie.

- Nie - odrzekła Phoebe. - Ale zazwyczaj do południa bywa mniej pijany.

Przyniesiono gin, a Luis i Jamie skupili się w pełni na przeprowadzeniu „naukowego" badania zapachu i napięcia powierzchniowego. Nie pojmowałam, co napięcie powierzchniowe ma wspólnego ze smakiem, ale wyglądało na to, że dla nich było to niesamowicie ważne.

- Dobry Boże - mruknęłam zaskoczona. Bastien dopił swój koktajl.

- Jak zaczyna się robić poważnie, to czas wychodzić. Co wy na to, drogie panie? Macie ochotę pójść do klubu poszukać towarzystwa?

- Jutro muszę wcześnie wstać - powiedziała z żalem Phoebe. - Lepiej pójdę już do domu. Ale będziesz jutro na ćwiczeniach, prawda?

- Chyba tak - odpowiedziałam. - Już obiecałam Matthiasowi.

Mimo ostentacyjnego zainteresowania analizą alkoholi Luis zerknął na mnie, gdy usłyszał imię kierownika zespołu.

- Tak? Poznaliście się? Przytaknęłam.

- Phoebe mnie wkręciła.

Luis wyglądał na zadowolonego.

- Doskonale. Cieszysz się?

Zaskoczył mnie tym pytaniem, ale zaraz przypomniałam sobie jego wcześniejsze słowa po moim przylocie. Chciał, żeby jego pracownicy byli zadowoleni.

- Chyba tak. Będę się świetnie bawiła.

- Dobrze. A co sądzisz o Matthiasie? To była prawdziwa niespodzianka.

- Miły jest. Znasz go?

- Tylko ze słyszenia - wyjaśnił Luis.



Właśnie miałam skorzystać z tej przerwy i znowu spytać Jamiego o Miltona, ale zanim zdążyłam, Luis wrócił do ich rozmowy o ginie, całkowicie absorbując uwagę diablika. Jutro, przyrzekłam sobie.

- Wiesz co - zaczęła Phoebe - mogę pomóc ci znaleźć Matthiasa, jeśli chcesz zobaczyć się z nim dziś wieczorem.

Mimo krążącej w moich żyłach wódki wciąż potrafiłam określić granice dobra i zła w kwestii romansu z Matthiasem. Jeśli miałabym iść na randkę z kimkolwiek podczas pobytu w Vegas, na pewno nie byłby to ktoś, kto mógłby mi się spodobać.

Posłałam jej i Bastienowi mój najbardziej zalotny sukubi uśmiech.

- Nie, jest zbyt grzeczny. Jeszcze nie mam zamiaru się ustatkować. Poszukajmy czegoś bardziej szalonego, żeby uczcić weekend w Vegas.

Bastien wydał okrzyk radości i złapał mnie za rękę. Gdy wychodziliśmy, a on opowiadał o rewelacyjnym klubie, dostrzegłam minę Luisa. Potakiwał w stronę Jamiego i sprawiał wrażenie, że wciąż jest skupiony na ich debacie... ale coś w jego zadowolonym, znaczącym uśmiechu mówiło mi, że cieszył się nie tylko z tego.



Rozdział 9



Dopiero gdy wylądowałam w Seattle w niedzielę wieczorem, zdałam sobie sprawę, jak surrealistyczny był mój weekend w Las Vegas. Pobyt tam wydawał się tak... naturalny. Pewnie po części była to zasługa towarzystwa starych znajomych, Bastiena i Luisa. Ale miłą niespodzianką była łatwość, z jaką zaprzyjaźniłam się z nowymi osobami, Phoebe czy Matthiasem. Polubiłam nawet Jamiego, choć po magicznym wieczorze już go nie widziałam. Mimo moich wysiłków, żeby go odnaleźć i spytać o Miltona, nie udało mi się go spotkać do końca pobytu.

A rewia taneczna... Jak to możliwe? Tutaj, w Seattle, nie mogłam znaleźć nawet pracy na stałe, natomiast kilka godzin po wylądowaniu w obcym mieście dostałam praktycznie wymarzoną pracę. Po drugim treningu Matthias zaczął wspominać o stworzeniu specjalnego układu tylko dla mnie, a kilka z tancerek było tak rozczarowanych moim wyjazdem na miesiąc, że można by pomyśleć, że znamy się od lat.

Mimo początkowej niechęci do wyjazdu weekend minął mi fantastycznie. Gdy weszłam do swojego mieszkania, ocuciła mnie rzeczywistość. Romana nie było, ałe zostawił liścik: „Jutro wieczorem trenujemy kręgle".

Oczywiście koty jak zwykle ucieszyły się na mój widok. Drapiąc je po głowach, zaczęłam zastanawiać się, jak je przewiozę samolotem do Yegas. Będą musiały rozstać się z Romanem, którego pokochały, ale nic nie mogłam na to poradzić.

On nie mógł jechać z nami. Jako nefilim żył w ciągłym zagrożeniu. Inni nieśmiertelni polowali na niego i tylko dzięki ochronie Jerome'a mógł wieść jako tako normalne życie w Seattle. Roman na pewno nie miał zamiaru z tego zrezygnować, a poza tym Las Vegas było chyba najgorszym miejscem, w jakim mógłby zechcieć się ukrywać.

Na kuchennym stole stał wazon różowobiałych róż, które wypełniały powietrze słodyczą. Otworzyłam bilecik i przeczytałam odręczne pismo Setha: Witaj w domu. Odliczałem minuty.


S.

Napisałam mu esemes, że już wróciłam. Odpisał, że koniecznie muszę wpaść do Terry'ego i Andrei na kolację.

Zostawiłam notatkę dla Romana, w której zapewniłam, że przyjdę na trening, i wyszłam z domu. Wciąż rozmyślałam o konsekwencjach przeprowadzki. Mieszkanie. Trzeba będzie je sprzedać. Chyba że zechcę wynająć je Romanowi?

Piekło pewnie pokryje koszty przeprowadzki, ale zorganizowanie konkretów, takich jak wynajęcie firmy przewozowej i takie tam, to moje zadanie.

Byłam dobra w planowaniu i organizowaniu, ale moje umiejętności na nic się zdawały, gdy chodziło o to, co najbardziej chciałam ze sobą zabrać do Las Vegas: Setha. Wciąż nie wiedziałam, jak rozwiązać ten problem.

Jego siostrzenice jak zwykle powitały mnie z miłością, gdy przyjechałam. Zdążyłam na chaotyczną rodzinną kolację. Mając tylu dodatkowych gości, nie usiłowali jeść posiłku przy stole: każdy wziął papierowy talerzyk i kawałek pizzy domowej roboty i poszedł do salonu. Szkody w postaci plam po jedzeniu na meblach nie były żadną nowością dla Terry'ego ani Andrei, ale Margaret nie mogła skupić się na posiłku, obserwując dziewczynki w obawie przed nieuniknioną pomidorową katastrofą.

Cieszyłam się, widząc, jak Andrea spędza czas z rodziną, co ostatnio tak rzadko się zdarzało. Wyglądała na zmęczoną, ale była w dobrym humorze. Dziewczynki rywalizowały o miejsce obok niej i widać było, jak bardzo cieszą się z jej towarzystwa.

- Seth mówił, że wyjeżdżałaś - zagaiła. - W jakieś fajne miejsce?

- Las Vegas - odparłam. - Odwiedzałam przyjaciół.

- O rany - odezwał się Ian. - Też chciałbym mieć przyjaciół w Las Vegas.

- Dałbym sobie rękę uciąć, że dla ciebie to zbyt komercyjne miejsce - odrzekł całkowicie poważnie Seth.

Ian przełknął pizzę (dziś widocznie nie był weganinem) , zanim odpowiedział.

- Tylko jeśli nocujesz na Strip w jednym z tych drogich, luksusowych hoteli. Wystarczy trochę powęszyć po okolicy, a można znaleźć naprawdę niezłe undergroundowe nory.

Dziewięcioletnia Kendall ubrała w słowa nasze myśli.

- Wolałabym nocować w luksusie. Czemu chciałbyś nocować w norze, wujku?

- Bo tak jest bardziej alternatywnie - wytłumaczył. -W ładnych hotelach wszyscy nocują.

- Ale ja lubię ładne - broniła. - Ty nie?

- Cóż, owszem - przyznał, marszcząc czoło. - Ale chodzi o to...

- To czemu chciałbyś nocować w brzydkich? - dopytywała.

- Jesteś zbyt młoda, żeby zrozumieć - skwitował. Seth zachichotał.



- A mnie się wydaje, że doskonale to rozumie. Wkrótce Andrea postanowiła odpocząć, ale dopiero gdy przyrzekliśmy przynieść jej później deser. Po zmywaniu, które dzięki papierowym talerzom nie zajęło nam dużo czasu, każdy zajął się sobą. Kendall, Brandy, Margaret i Terry zaczęli grać w monopol, a Kayla i bliźniaczki oglądały Małą syrenkę, Ian dosiadł się do nich z nadzieją na wytłumaczenie im, że film stanowił przykład kapitalizmu niszczącego Amerykę. Seth i ja ulokowaliśmy się na pobliskiej kanapie pod pozorem obejrzenia bajki, ale tak naprawdę chcieliśmy nadrobić zaległości.

- To jak było naprawdę? - spytał cicho. - Martwiłem się o ciebie. Było tak źle, jak się spodziewałaś?

- Nie - powiedziałam, opierając głowę o jego pierś. -Właściwie było... całkiem nieźle. Uwierzysz, że mam już pracę? To znaczy... nie tę z Piekła.

- Tutaj nie udawało ci się zahaczyć - zauważył Seth.

- No, zauważam tę ironię. Będę w Vegas tancerką... w kostiumie z cekinami.

Seth przeczesał moje włosy palcami.

- Muszę przyznać, że to niesamowite. I seksowne. Jeśli chcesz poćwiczyć, z chęcią udzielę ci cennych rad.

Uśmiechnęłam się.

- Zobaczymy. Nastąpiło długie milczenie.

- Czyli... To prawda. Ta cała sprawa.

- No - potwierdziłam cicho. - To prawda. - Poczułam jego napięcie i promieniujące z niego zmartwienie. - Nic nie szkodzi. Coś wymyślimy. Mamy jeszcze miesiąc.

- Nie wątpię - zapewnił. - Dziwniejsze rzeczy udało się nam pokonać, prawda?

- Dziwniejsze nie zawsze znaczy trudniejsze - zauważyłam. - Na przykład jak wtedy, kiedy Peter w zeszłym miesiącu próbował wykonać kinkiet na świece w stylu retro z opakowania po chipsach... To było dość dziwne... ale też dość łatwe, jak tylko znaleźliśmy gaśnicę.

- Widzisz? - powiedział Seth. - Właśnie to w tobie kocham. Nawet nie uważam tego za dziwne. Uznaję to za zwyczajne życie z tobą, Georgino. Zmieniasz wszelkie definicje.

Ucałował mnie w czoło. Zamilkliśmy i oglądaliśmy film, choć pewnie Seth w równym stopniu śledził fabułę, co ja.

Zatopiliśmy się we własnych rozmyślaniach i dopiero głos lana wyrwał mnie z zadumy: - Oryginalna bajka bardziej mi się podoba. Jest dość alternatywna, więc pewnie o niej nie słyszałaś - tłumaczył Morgan.

Spojrzałam na zegar i się podniosłam.

- Sprawdzę, co u Andrei i czy ma ochotę na deser. Margaret i Terry błyskawicznie zaproponowali, że mnie wyręczą, ale machnęłam na nich ręką, zapewniając, że nie ma takiej potrzeby, a oni powinni wrócić do gry.

Andrea nie spała. Gdy weszłam z ciastem, siedziała wsparta poduszkami i czytała książkę.

- Nie musiałaś - powiedziała. - Trzeba było poprosić Terry'ego.

- Jest zajęty sprzedawaniem i kupowaniem nieruchomości - wyjaśniłam, pomagając położyć talerz na jej udach. - Nie chciałam mu przeszkadzać. Poza tym wciąż ci pomaga.

- To prawda - zgodziła się ze smutnym uśmiechem. -Wszyscy pomagają. Nawet ty. To takie dziwne, że inni się o mnie troszczą. Jestem przyzwyczajona, że to ja o wszystkich dbam.

Usiadłam na krześle obok łóżka, zastanawiając się, jak często ostatnio ktoś na nim siedzi. Andrei zawsze ktoś pilnował.

- Już niedługo - powiedziałam.

Znów się uśmiechnęła, przeżuwając kawałek ciasta.

- Jesteś bardzo optymistyczna.

- Ej, a czemu miałabym nie być? Świetnie dziś wyglądasz.

- Świetnie ironicznie, jak powiedziałby Ian. - Przeczesała dłonią cienkie jasne włosy. - Ale czuję się lepiej niż od dłuższego czasu. Sama nie wiem. To zdradliwa choroba, Georgino. Są dni, kiedy jestem pewna, że pokonam każdą komórkę rakową w swoim ciele, a potem przychodzą takie, że ledwo wierzę, że wciąż żyję.

- Andreo...

- Nie, to prawda. - Zamilkła, żeby zjeść kolejny kawałek ciasta, ale jej oczy nabrały głębokiego, wszechwiedzącego wyrazu, który przywiódł mi na myśl Cartera. - Pogodziłam się z tym i zdaję sobie sprawę, że mogę umrzeć. Jako jedyna. Nikt inny nie chce o tym rozmawiać. A ja to zaakceptowałam. Jeśli Bóg tak chce, to niech się dzieje Jego wola.

Poczułam ucisk w żołądku. O Bogu nie mogłam się wypowiedzieć, ale widziałam wystarczająco dużo Nieba i Piekła, żeby wściekać się, gdy słyszałam, jak ludzie godzili się ze swoim losem, tłumacząc się jakimś wyższym celem. Natomiast ja zazwyczaj miałam wrażenie, że boskie istoty improwizują na każdym kroku.

- Nie martwię się o siebie - ciągnęła Andrea. - Ale o nich. - Jej spokój zniknął, zastąpiony typową ludzką troską, strachem matki o dzieci. - Terry jest silny. Ale ciężko to znosi. Sam nie da rady i dlatego tak się cieszę z obecności Setha. Nie wiem, co byśmy zrobili bez niego. Jest naszą ostoją.

Mój wewnętrzny niepokój zelżał na chwilę, gdy zastąpiło go rozlewające się ciepło na myśl o Secie.

- Jest wspaniały.

Andrea odłożyła widelec, przełknęła deser i wyciągnęła do mnie dłoń.

- Ty też. Cieszę się, że jesteś częścią naszej rodziny, Georgino. Jeśli coś mi się stanie...

- Przestań...

- Nie, posłuchaj. Mówię na serio. Jeśli coś mi się stanie, będę spoczywać spokojniej, wiedząc, że dziewczynki będą miały ciebie w ich życiu. Seth i Terry są świetni, ale one potrzebują silnego kobiecego wzoru. Kogoś, kto pomoże im w okresie dorastania.

- Kiepski ze mnie wzór - powiedziałam, nie patrząc jej w oczy. Piekielna istota, pełna słabości i obaw. Co mogłabym z siebie dać tak bystrym, obiecującym istotom jak dziewczynki Mortensenów?

- Nieprawda - zaprotestowała stanowczo, ściskając moją dłoń. - Kochają cię i bardzo podziwiają. Wiem, że są w dobrych rękach.

Przełknęłam łzy, które lada chwila mogły popłynąć potokiem.

- Cóż - stwierdziłam. - Twoje ręce będą znacznie lepsze, bo przecież wszyscy wiemy, że wkrótce wyzdrowiejesz.



Andrea skinęła głową z pobłażliwym uśmiechem, który pewnie ćwiczyła od tygodni, słuchając, jak wszyscy dookoła upierają się, że tylko krok dzieli ją od wyzdrowienia. Ziewnęła, co zdradziło jej zmęczenie, więc ostrożnie zabrałam talerz i spytałam, czy czegoś potrzebuje. Zapewniła, że nie.

Zeszłam powoli po schodach i zaniosłam talerz do kuchni, gdzie znalazłam Brandy i Margaret pałaszujące ciasto.

Zauważyłam, że nie siedzą już w salonie.

- Co się stało z monopolem?

- Kendall nas wykupiła - wyjaśniła Margaret.

- Jak ja nie lubię z nią grać - poskarżyła się Brandy. -W jej wieku nie powinna być tak dobra.

- Nie narzekaj - powiedział Seth, wchodząc do kuchni. - Za piętnaście lat będzie utrzymywała nas wszystkich. - Położył dłoń na ramieniu Brandy. - Spytałaś już Georginę?

Brandy wbiła wzrok w podłogę.

- Nie.

- A o co?

- Nieważne - mruknęła.

- Widzę, że ważne - odparłam, wymieniając spojrzenia z Sethem. - Co jest grane?

- Chodzi o tę bożonarodzeniową potańcówkę, o której mówiłaś? - spytała Margaret.

Brandy się zarumieniła.

- Świąteczną dyskotekę. Nic ważnego.

- No co ty? - wtrąciłam. - Uwielbiam dyskoteki. Ale nie macie ferii w szkole?

- Tak, ale ta odbywa się w kościele. To coroczna tradycja.

Mówiła nonszalanckim tonem, ale jej mina zdradzała, jak bardzo chciała pójść.

Zdziwiłam się, że była to impreza kościelna, bo z tego co wiedziałam, Mortensenowie nie chodzili do kościoła.

Widocznie to się zmieniło. Może choroba Andrei miała na to wpływ. Tak czy inaczej, tutaj nie chodziło o wiarę - po prostu nastolatka chciała wziąć udział w zabawie, na której będą jej rówieśnicy. Normalny rytuał przejścia. Brandy pewnie czuła, że na niego nie zasługuje, biorąc pod uwagę, co działo się u niej w rodzinie. To dlatego wspomniała o tym dość niechętnie. Zastanowiłam się, czy nie chodzi też o jakiegoś chłopca, ale oczywiście nie miałam zamiaru dopytywać. Wyglądała na wystarczająco zażenowaną, że ta rozmowa odbywa się przy jej wujku i babci.

- Musisz kupić sukienkę? - strzeliłam. Ludzie zawsze zabierali mnie ze sobą na zakupy. Kiedyś mi to przeszkadzało, ale później stwierdziłam, że powinnam pogodzić się z faktem, że jestem w tym dobra. Wciąż zażenowana Brandy skinęła głową. - Kiedy ta impreza?

- We wtorek.

- Wtorek... - Zmarszczyłam czoło, analizując swój grafik. Jutro, czyli w poniedziałek, trenowaliśmy kręgle. Nie miałam zbyt wiele wolnego. - Trochę mało czasu.

- Jeśli jesteś zajęta, nic nie szkodzi - zapewniła Brandy. - Naprawdę.

- Nie ma mowy. Wybierzmy się na zakupy we wtorek rano.

Brandy znów spuściła wzrok.

- Tata odda ci pieniądze. Spytam, ile możemy wydać.

- O nie - odezwał się Seth, mierzwiąc jej włosy. Odsunęła się poza zasięg jego rąk. - Rachunek wyślij do mnie.

Wiesz, gdzie mieszkam.

Brandy zaprotestowała, ale Seth był nieugięty... także w zmuszeniu jej do obietnicy, że nie powie o tym ojcu. Gdy dziewczyna z wujkiem poszła do pokoju obok, Margaret złapała mnie za rękaw i pociągnęła z powrotem do kuchni.

Nasze stosunki może nie były wrogie, nie licząc pierwszego spotkania z kijem bejsbolowym, ale nie określiłabym ich mianem przyjaznych. Przygotowałam się na kazanie, żebym nie ubrała Brandy jak dziwki.

- Proszę - powiedziała Margaret, wciskając mi pieniądze do ręki. Spojrzałam w dół i zobaczyłam dwa banknoty pięćdziesięciodolarowe. - Nie tylko Seth zarabia. Nie może wciąż łożyć na całą rodzinę. Tyle wystarczy?

- Yy... tak - powiedziałam, próbując oddać pieniądze. Miałam zamiar zignorować Setha i sama pokryć koszty zakupów. - Zdecydowanie. Nie musi pani.

W odpowiedzi Margaret dała mi kolejny banknot.

- Buty też kupcie. - Zacisnęła moją dłoń. - Nie mam pojęcia, co noszą dziewczynki w jej wieku, ale ty wiesz. Mogę dać pieniądze, ale resztą musisz zająć się ty.

Ta uczuciowość, ta wiara we mnie, przytłoczyła mnie, zwłaszcza po niedawnej rozmowie z Andreą.

- Drobnostka - wyrwało mi się. - W porównaniu z tym, co robią inni. Oni wszyscy dają z siebie tak wiele. A wycieczka na zakupy? To przecież nic.

Margaret przeszyła mnie wzrokiem, który w niczym nie przypominał konserwatywnej matrony, za jaką ją początkowo wzięłam.

- Dla tak szybko dorastającej dziewczynki, której świat wali się na głowę? Wszystko.

- Nienawidzę tego - powiedziałam. - Nienawidzę tego, że przytrafiło się to właśnie im.

- Bóg zsyła nam tylko to, co możemy udźwignąć - stwierdziła. Od zawsze nienawidziłam tego powiedzenia, głównie przez jego sugestię, że wszechświat miał dla nas plan... jakoś nigdy nie zauważyłam na to dowodów. - Mają dość siły, żeby to przetrwać. Poza tym mają do pomocy naszą siłę.

Uśmiechnęłam się, słysząc te słowa.

- Jest pani niezwykłą kobietą. Mają szczęście, że pani przyjechała.

Mówiłam na serio. Może i miałyśmy odmienne podejście do seksu przedmałżeńskiego, ale jej miłość do rodziny była niekwestionowana. Nie byłam jedynym wzorem do naśladowania w życiu dziewczynek.

Wzruszyła ramionami i wyglądała, jakby moje słowa jednocześnie jej schlebiły i ją speszyły.

- Podobnie jak ty staram się zrobić tyle, ile mogę... nie nadużywając gościny Setha.

- On się cieszy z pani przyjazdu - zapewniłam szybko. Przewróciła oczami.

- Nie jestem głupia. Chcę im pomóc, ale nie mogę mieszkać u niego bez końca. Jest dorosłym mężczyzną, choć wolałabym udawać, że to nieprawda.

Uśmiechnęłam się szerzej.

- Proszę się nie martwić. Nie powiem mu tego. Mimo wszystko wracałam do domu z ciężarem na sercu.



Seth spodziewał się, że wróci późno, i nie chciał, żebym na niego czekała. Oboje wiedzieliśmy, że zostało nam bardzo mało czasu, więc obiecał, że przyjdzie jutro na nasz trening. Zazwyczaj starał się unikać spotkań z nieśmiertelnymi, ale chyba odczuwał niezdrową fascynację rozgrywkami kręglarskimi o piekielny honor.

- Dzięki Bogu - powiedział Roman, gdy weszłam do mieszkania. - Już myślałem, że będziesz nocowała u Setha.

Podgrzałem zupę.

- Nie, dzięki - rzuciłam. - Już jadłam.

- Twoja strata - stwierdził. Sądząc po zapale, z jakim koty kręciły się obok niego, gdy siadał na kanapie z talerzem zupy, pewnie się z nim zgadzały. - Jak było?

Wciąż byłam myślami u Mortensenów, więc przez chwilę myślałam, że o to pyta. A potem przypomniało mi się jego chorobliwe zainteresowanie sprzed wyjazdu i już wiedziałam, że chodzi mu o Las Vegas.

- Niespodziewanie dobrze - oznajmiłam, siadając w fotelu.

Uniósł brwi. Takiej odpowiedzi się nie spodziewał.

- Tak? To opowiadaj.

Wysłuchał uważnie mojego sprawozdania, jedząc zupę. Gdy skończyłam, wymaglował mnie pytaniami o wszystkich, których tam spotkałam, zarówno śmiertelników, jak i nieśmiertelnych. Przez te dwa dni aż tak wiele nie przeżyłam, ale opowiedziałam wszystko, co pamiętałam.

- Cóż... - sapnął - czyż to nie urocze?

Nawet nie próbował ukryć sarkazmu. Westchnęłam.

- Wciąż sądzisz, że to część jakiegoś większego spisku?

- Sądzę, że to niesamowicie ciekawe, że pozornie rutynowa przeprowadzka okazuje się spełnieniem niemal każdego twojego marzenia.

Prychnęłam.

- Oczywiście oprócz samego przeniesienia. Tego z pewnością sobie nie wymarzyłam.

Roman wyprostował się, a koty pognały do miski, którą zostawił bez nadzoru. Zaczął odliczać na palcach prawej dłoni.

- Podliczmy twój wyjazd, okej? Gdy spotkałem cię po raz pierwszy, spytałem o twoją wymarzoną pracę. Co powiedziałaś? Tancerka w Vegas. I spójrz, co nagle ci się dostało. A kto ci to podarował? W mieście pełnym przebiegłych, zdradliwych sukubów miałaś szczęście spotkać równie rozsądnego jak ty, o podobnym poczuciu humoru i zainteresowaniach. Zabawne... spotkałaś jakiekolwiek inne sukuby przez cały weekend? W mieście pełnym sukubów?

- Roman...

- Nie, nie, czekaj. To nie wszystko. Jak spotkałaś tego wspaniałego sukuba? Dzięki najbliższemu nieśmiertelnemu przyjacielowi, który przypadkiem również został przeniesiony do Las Yegas i zatrudniony przez twojego ulubionego szefa wszech czasów. Widzisz, jakimi to grubymi nićmi szyte?

- Ale czemu ktoś miałby...

- I - ciągnął - żebyś nie zatęskniła za śmiesznymi dziwactwami przyjaciół, których zostawiłaś w domu, Vegas zapewnia ci nowych dziwaków. Zapijaczonego, błazeńskiego diablika. Lepszy model Setha. Gdybyś została na dłużej, pewnie znaleźliby się też anioł i kilku wampirów. I nie zapominajmy, że przenoszą cię do Las Vegas! Najlepsze miejsce pod słońcem dla sukuba.

- Dobrze, rozumiem, co próbujesz powiedzieć. - Machnęłam dłońmi zrozpaczona. - Było idealnie. Może zbyt idealnie. Ale zapominasz o najważniejszym. Załóżmy, że to prawda, że ktoś przygotował dla mnie idealny scenariusz, który miał zapewnić mi szczęście. Po co w takim razie zadawać sobie taki trud, skoro najszczęśliwsza byłabym w Seattle? Po co organizować tę alternatywę? Czemu nie mogę zostać tu, gdzie jestem?

Oczy Romana rozbłysły.

- Bo to jedyna rzecz, jaką chcą ci odebrać. Chcą pozbyć się ciebie z Seattle, Georgino, mieć cię z głowy. I nie chcą, żebyś narzekała albo patrzyła wstecz.

- Ale czemu? - zapytałam. - Nie potrafię tego zrozumieć.

- Musisz podać mi więcej szczegółów - powiedział. - Piekło nie jest takie dobre. Nawet najbardziej idealny obrazek ma wady. Czy w ciągu pobytu wydarzyło się cokolwiek, co wydało ci się nieszczere? Co trąciło kłamstwem?

Posłałam mu kpiarskie spojrzenie.

- Byłam w Las Vegas w towarzystwie sług Piekła. Wszystko było nieszczere.

- Georgino, myśl! Coś, co wydało ci się rzeczywiście dziwne. Jakaś sprzeczność.

Zaczęłam zaprzeczać, ale zamilkłam.

- Czas.

Pochylił się w moją stronę jeszcze bardziej.

- Tak? Co z czasem?

Wróciłam myślami do pierwszych godzin pobytu w Las Vegas.

- Luis i Bastien zachowywali się, jakby ich przeniesienie było rutynowe... całkiem jak Jerome. Ale raz Bastien się przejęzyczył. Zabrzmiało, jakby nie był w Vegas zbyt długo... krócej niż powiedział wcześniej.

- Jakby ściągnięto go na ostatnią chwilę... żeby jego pobyt zbiegł się z twoim przeniesieniem?

- Nie wiem - burknęłam, niezadowolona z myśli, że Bastien mógł stanowić część jakiegoś otaczającego mnie spisku. - Poprawił się, powiedział, że się przejęzyczył.

- Nic dziwnego.

Roman oparł się i pozwolił, żeby jego słowa wybrzmiały.

- Bastien by mnie nie okłamał - warknęłam. - Jest moim przyjacielem. Ufam mu. Zależy mu na mnie.

- Wierzę ci - powiedział. - I wierzę, że nie skłamałby, gdyby sądził, że stanie ci się krzywda. Ale jeśli szef nakazałby mu niewinne kłamstewko: dodać kilka dni tu czy tam, myślisz, że by tego nie zrobił?

Niemal zaprzeczyłam... ale po chwili się zamyśliłam. Bastien nie raz wpadał w tarapaty z naszymi zwierzchnikami, a zeszłoroczna wyprawa do Seattle była desperacką próbą odzyskania statusu. Przy odpowiednim nacisku -a nawet groźbie - pewnie powiedziałby, że został przeniesiony wcześniej niż w rzeczywistości, prawda? Zwłaszcza jeśli sądził, że to nieszkodliwe kłamstwo, które nie ma żadnych nikczemnych przesłanek.



- Tylko jakie nikczemne przesłanki stoją za tym wszystkim? - mruknęłam nieświadoma, że myślę na głos, do chwili gdy Roman się znowu wyprostował.

- Musimy się tego dowiedzieć. Musimy się dowiedzieć, co takiego ci się przydarzyło, że przyciągnęłaś czyjąś uwagę. Całkiem niedawno, skoro wywołało tak pospieszną reakcję. Wiemy o twojej kiepskiej wydajności. I wiemy, że Erik analizował twój kontrakt. Zaskoczona mrugnęłam.

- Milton.

Szybko powiedziałam przyjacielowi o informacjach od Hugh: Milton był tajnym zabójcą, a jego przyjazd do Seattle mógł się wiązać ze śmiercią Erika. Powiedziałam też, że próbowałam wspomnieć o Miltonie Jamiemu. Roman się zirytował.

- Jezu Chryste! Czemu mi szybciej o tym nie powiedziałaś? Mogłem powęszyć w sprawie Miltona pod twoją nieobecność. Cholera. A teraz mam na głowie wasze treningi w kręgielni.

Nefilimy miały takie same ograniczenia podróży jak niżsi nieśmiertelni. Musieli przemieszczać się fizycznie. Nie było mowy o teleportacji jak u wyższych nieśmiertelnych.

- Przykro mi. - Westchnęłam. - Nie myślałam o tym. Nie dostrzegłam związku. I nie miałam okazji spytać Jamiego o Miltona. Przez resztę czasu nie było go w mieście.

Roman przemierzał pokój i potakiwał.

- Oczywiście, że go nie było. Jestem pewny, że zadbali o to, żeby był nieosiągalny i przypadkiem ci zbyt wiele nie powiedział. Wytłumacz jeszcze raz: czemu twoja pierwsza rozmowa z nim tak szybko się urwała?

Wzruszyłam ramionami.

- Był pijany. Wciągnął się w rozmowę o ginie z Luisem.

- Którą Luis z pewnością rozpoczął.

- Hm... - zastanawiałam się. - No. Zdaje się, że tak. Ale chyba nie chcesz powiedzieć... Przecież to idiotyzm.

Użycie ginu jako przykrywki dla jakiegoś spisku?

Zielone oczy nefilima wpatrywały się w dal w zamyśleniu.

- Słyszałem o bardziej idiotycznych przykrywkach wśród demonów. Mógł zacząć mówić o kręglach.

- Tylko nie zaczynaj znowu.

Roman spojrzał na mnie w skupieniu, a na jego twarzy malowała się frustracja.

- Georgino, jak możesz temu wciąż zaprzeczać? Jak możesz nie wierzyć, że Piekło rozgrywa tu jakąś większą gierkę? Po tym wszystkim, co widziałaś i w czym uczestniczyłaś?

Wstałam, zdenerwowana jego insynuacjami, że zamykam oczy na rzeczywistość.

- Wiem! Wiem, do czego są zdolni. Wiem, że potrafią wymyślać genialne i proste triki, takie jak gin czy kręgle, żeby osiągnąć swoje cele. Wcale temu nie zaprzeczam, Roman. Ale nie mogę pojąć dlaczego. Pokaż mi powód, a zgodzę się z każdą twoją szaloną teorią. Muszę znać przyczynę.

Podszedł do mnie i położył dłonie na moich ramionach.

- Właśnie tego zamierzam się dowiedzieć. A gdy się dowiem, to mam wrażenie, że odkryjemy największy spisek Piekła od stuleci.



Rozdział 10



Od stuleci? Pomyślałam, że to lekka przesada. Ale nie miałam zamiaru dalej się z nim kłócić - nie wtedy, gdy w jego oczach lśnił ten fanatyczny blask. Znałam ten blask zbyt dobrze. W łagodnej formie owocował eksperymentami kulinarnymi, a w poważnej zabijaniem nieśmiertelnych.

Ponieważ w szkołach zaczęły się ferie świąteczne, Święty Mikołaj pracował w galerii nie tylko wieczorami. Trafiła mi się poranna zmiana w poniedziałek, więc pożegnałam się z Romanem i poszłam spać, żeby jutro wstać wcześnie.

Skinął mi na dobranoc, pochłonięty ponurymi myślami. Choć nieźle mnie wymaglował, wiedziałam, że zadawał sobie to samo pytanie, które ja mu zadałam: czemu Piekło tak bardzo mogłoby chcieć się mnie pozbyć z Seattle, że byli gotowi stworzyć dla mnie wymarzony scenariusz?

Ani tego wieczoru, ani nazajutrz rano nie znalazłam odpowiedzi na to pytanie. Dotarłam do galerii z samego rana ubrana w foliową sukienkę i zastałam tłum rodziców z dziećmi kłębiących się w oczekiwaniu na otwarcie. Z radością zauważyłam, że Święty Mikołaj-Walter pił tego ranka zwykłą kawę i nie wspominał o alkoholu. Oczywiście pewnie walczył z powczorajszym kacem i nie wątpiłam, że zanim wybije południe, będzie domagał się czegoś mocniejszego.

- Śwęty Mikołaj chciałby, żeby jego altana nie stała tuż pod świetlikiem - jęknął, potwierdzając moje przypuszczenia o kacu. Ku uciesze dzieci usiadł w fotelu i skrzywił się nieszczęśliwie na widok promieni światła przedostających się przez cienki daszek bożonarodzeniowej altanki. Odwrócił się do mnie i Gburka. - Nie dałoby się tego zakryć plandeką?

Wymieniłyśmy spojrzenia.

- Tutaj chyba nie sprzedają plandek, Walt... Święty Mikołaju - powiedziałam. - Ale może w czasie przerwy gwizdnę jakieś prześcieradła z Pottery Barn.

- No - potwierdziła Gburek, powstrzymując się od przewrócenia oczami. - Na pewno znajdziemy coś gustownego.

Walter przytaknął z powagą.

- Święty Mikołaj jest wdzięczny, że ma takie elfy. Otworzyłyśmy bramkę. Dziś pracowałam tuż obok Świętego Mikołaja, co oznaczało, że nasłuchałam się sporo niecodziennych próśb. Do moich obowiązków należało także zdejmowanie wrzeszczących dzieci z kolan Świętego Mikołaja mimo protestów i próśb ich rodziców, żeby je przytrzymać do zdjęcia. Cały czas myślałam o tym, że zamiast tego mogłabym właśnie być w Las Vegas, pracować nad układem Matthiasa i słuchać żartów Phoebe.

Oczywiście nie znaczyło to, że gardzę swoją pracą. Lubiłam Boże Narodzenie i lubiłam dzieci. Nie wzięłabym tej roboty, gdyby cokolwiek z tego nie było prawdą. Ale widząc te wszystkie rodziny - zwłaszcza dziewczynki z mamami



- nie mogłam odgonić myśli o Mortensenach. A gdy zbyt wiele o nich myślałam, zbierało mi się na płacz. No więc...

Cynizm czasem był lepszym rozwiązaniem. Pozwalał mi unosić się na powierzchni własnych nieszczęść.

Gdy skończyłam swoją zmianę, okazało się, że nie tylko ja idę do domu. Ku niezadowoleniu oczekujących w kolejce Gburek wywiesiła informację: „Święty Mikołaj ma 10-minutową przerwę", a Walter ruszył za mną na zaplecze. Zabawnie było obserwować reakcje dzieci, które przypadkiem przyszły na zakupy z rodzicami i nie spodziewały się zobaczyć Świętego Mikołaja. Stawały jak wryte z otwartymi buziami i pokazywały go palcami.

- Dobrze ci dzisiaj szło - powiedziałam Walterowi.

- Świętemu Mikołajowi jest łatwiej, gdy wie, że będzie mógł się napić do obiadu - wyjaśnił.

Zmarszczyłam brwi.

- Idziesz do domu? A, jasne, że tak. Też byłeś od samego rana. - Elfy ciągle się zmieniały, ale Święty Mikołaj zawsze trwał na posterunku. Teraz, gdy pracowaliśmy przez więcej godzin, Walter nie mógł tu tkwić cały dzień. - Masz zastępcę?

Przyłożył palec do ust i puścił do mnie oczko, nakazując milczenie, póki ktoś mógł nas usłyszeć. Gdy zniknęliśmy z widoku na zapleczu, poznałam odpowiedź: inny Święty Mikołaj siedział na krześle i przeglądał katalog Victoria's Secret. Gdy podeszliśmy, podniósł wzrok i odłożył katalog.

- Już czas?

Walter przytaknął i odwrócił się do mnie.

- Złośniku, wyglądamy tak samo?

- Oczywiście - potwierdziłam. - Dwaj faceci w czerwonych strojach i z białymi brodami.

- Przypatrz się uważniej - upomniał. Drugi Święty Mikołaj wstał i stanął obok niego. - Ważne są szczegóły.

Wszystko, co może zauważyć dziecko czekające w kolejce, gdy Bob wyjdzie zająć moje miejsce. Wygląd brody, okulary, dopasowanie płaszcza... wszystko się liczy. Jeden mały szczegół wystarczy, żeby dzieci się zorientowały, że są kiwane i że jest nas dwóch.

- A gdy to zrozumieją - dodał Bob z tym samym brytyjskim akcentem co Walter - wtedy czar pryśnie. Będą wiedziały, że je oszukano, że nie ma jednego prawdziwego Świętego Mikołaja.

- Uff, podchodzicie do tego na serio - powiedziałam nieco zdziwiona. Przyjrzałam im się dokładniej i wprowadziłam kilka małych poprawek. Wyprostowałam kapelusz Boba i poprawiłam jego kręconą brodę. W końcu skinęłam głową. - Gotowe.

Bob spojrzał na Waltera z wyczekiwaniem. Walter zdjął kapelusz, brodę i okulary. Okazał się zwykłym facetem z rzadkimi, siwiejącymi włosami.

- W tym pomieszczeniu może istnieć tylko jeden Święty Mikołaj - wyjaśnił Walter tajemniczo, patrząc, jak Bob wychodzi. - To część magii.

- To było słodkie - stwierdziłam. Walter skończył pracę, więc niezwłocznie wyjął butelkę ze swojej szafki i zaczął szybko opróżniać jej zawartość. Zastanowiłam się, czy drugi Święty Mikołaj też ma słabość do kieliszka. - Dziwaczne, ale słodkie.

Przebrałam się i wpadłam na chwilę do domu, a następnie pojechałam do kręgielni. Na nasze ligowe treningi Roman wybrał Kręgielnię u Burta. Dawno temu właśnie tam wybraliśmy się na randkę podczas naszego nieszczęsnego romansu. Mieszkając z nim na co dzień i przeżywając codzienne absurdy współlokatorstwa, łatwo było zapomnieć, że łączyło nas coś więcej. Była chwila, gdy myślałam, że zakochałam się w Romanie, ale ostatecznie zwyciężyło uczucie do Setha. Gdy poznałam prawdziwą naturę nefilima - i dowiedziałam się o jego zamiarach zabicia Cartera - był to cios dla naszego rozkwitającego związku. Na szczęście porzucił ten zamiar, ale zdarzały się chwile, gdy zastanawiałam się, co Roman do mnie czuje.

Nie było widać jeszcze naszego znamienitego trenera, ale Seth już był wraz z Codym, Peterem i Hugh. Na mój widok Seth posłał mi zdesperowane, wdzięczne spojrzenie. Mogłam tylko się domyślać, jakich rozmów musiał być świadkiem, gdy utknął z tą paczką. Gdy do nich podeszłam, od razu zwróciłam uwagę na ich koszulki. Seth miał na sobie koszulkę z napisem „Mów, co chcesz". Typowe. Natomiast mniej typowy był fakt, że moi trzej nieśmiertelni przyjaciele mieli identyczne jasnoniebieskie polo. Zanim zdążyłam się im dobrze przyjrzeć, Cody skoczył w moją stronę i podał mi złożoną niebieską koszulkę.

- Masz - powiedział. - Nie mogę się doczekać, jak będziemy w nich wyglądali wszyscy we czwórkę.

Była to typowa bluzka do gry w kręgle: krótki rękawek i guziki. Z przodu wyhaftowano moje imię. Z drugiej strony fikuśna, płomienna czcionka oznajmiała: „Piekielnie Stoczeni". Uniosłam brew.

- Serio? - spytałam. - To ma być nasza nazwa?

- Finezyjna pod kilkoma względami - entuzjazmował się Peter. - Nawiązuje do Piekła, a z drugiej strony, do toczenia kul...

- Dobra, dobra - powiedziałam, zakładając koszulkę na golf. Rozmiar nie był idealny, ale załatwiłam to zmianą kształtu. - Wiem, na czym polega gra słów, Peter. - Nie wiedziałam tylko, że zdecydujemy się na coś tak... jawnego.

- Mogło być albo to, albo Grzecznicy - powiedział Hugh.

Skrzywiłam się i wsparłam na ramieniu Setha.

- Myślę, że podjęliście dobrą decyzję. I przynajmniej kolor koszulek jest ładny.

Hugh i Cody wymienili zadowolone, triumfalne spojrzenia. Peter zmarszczył czoło.

- Nie widzę nic niestosownego w różowym - stwierdził. - Uważam, że stanowiłby pewną deklarację.

- No - odezwał się Hugh. - Deklarację, że jesteśmy mięczakami, którymi drużyna Nanette może podłogi zamiatać.

Peter westchnął.

- Dlaczego tak bardzo martwisz się o swoją męskość? Gdyby Georgina była na głosowaniu, na pewno też wolałaby róż.

Jego słowa przypomniały wszystkim, że mnie nie było. Natychmiast spoważnieli.

- To prawda? - spytał Cody. - Przeprowadzasz się?

- Obawiam się, że tak - powiedziałam, siląc się na radosny ton, który wcale mi nie wychodził. - W przyszłym miesiącu. Wysyłają mnie do Vegas.

- Ale to nie fair - zaprotestował Cody. - Potrzebujemy cię tutaj.

Hugh posłał mu smutny uśmiech.



- Zbyt krótko jesteś w tej branży, młody. Nie ma tu miejsca na fair.

Cody nie był zadowolony, że wytknięto mu brak doświadczenia, ale Hugh miał rację. Wampir nie był wystarczająco długo nieśmiertelnym, żeby doświadczyć na własnej skórze przeniesienia albo poznać z bliska piekielną machinę kadrową. Nie to co Peter i Hugh. Choć mogli być smutni, że wyjeżdżam, wiedzieli, że z pewnymi rzeczami nie da się walczyć.

- Nie musicie mi aż tak współczuć - rzuciłam radośnie. - Bastien też tam pracuje. A do tego dostałam pracę jako tancerka.

- Tutaj nawet nie udało ci się znaleźć pracy - zauważył Peter.

- Jako tancerka topless? - spytał Hugh.

- Nie - odparłam. - Ale będzie skąpo i w cekinach.

Hugh skinął z aprobatą.

- Brzmi nieźle.

Cody wciąż nie próbował ukryć swoich uczuć. Jego wzrok powędrował do Setha.

- Cóż. Przynajmniej przy twojej pracy możesz mieszkać w dowolnym miejscu. Łatwo będzie ci się przeprowadzić.

Nie wiedziałam, co tak naprawdę Seth sądzi o tej przeprowadzce, ale zdobył się na dzielny uśmiech.

- Zobaczymy.

Nagle przypomniała mi się ostatnia rozmowa z Andreą, gdy mówiła o Secie. „Jest naszą ostoją".

Poczułam nieprzyjemne ciepło i zapach siarki. Pozostali nieśmiertelni też podnieśli wzrok, gdy do kręgielni wszedł Jerome, a za nim zamyślony Roman. Wiedziałam, że przyjaciele podzielają moje zdziwienie.

- Nie wiedziałam, że wpadniesz - odezwałam się do Jerome'a, gdy duet ojciec i syn podszedł do nas. - Wydawało mi się, że wyraźnie mówiłeś, że nie jesteś częścią drużyny.

- Nie jestem - przyznał, spoglądając na zniszczone skórzane krzesła z obrzydzeniem. - Ale ponieważ mój honor zależy od waszego tak zwanego zespołu, stwierdziłem, że lepiej przyjdę i upewnię się, że robicie, co trzeba.

- Dzięki za okazane zaufanie - odezwał się Roman, wpisując nasze imiona do komputera.

- Ufam ci - rzekł Jerome, łaskawie siadając. - Ale wiem, że odrobina zachęty potrafi zmotywować do sukcesu.

- Zakładam, że przez zachętę masz na myśli wściekłe niezadowolenie, jeżeli przegramy - zauważyłam.

Usta Jerome'a drgnęły.

- Tak jest, Georgie. Poza tym chciałem też usłyszeć... - Zamilkł, gdy jego wzrok spoczął na koszulce Setha, która przedstawiała słynną pozę Johna Cusacka z boom boksem nad głową.

- Fajna koszulka - wyksztusił w końcu.

- Uhm... dzięki - mruknął Seth.

Jerome odwrócił się do mnie, jakby nic się nie stało.

- Jak mówiłem, chciałem dowiedzieć się, jak minął ci weekend w Las Vegas.

- Jak miło z twojej strony - prychnęłam.

Seth przestępował z nogi na nogę. Wiedziałam, że moi pozostali nieśmiertelni przyjaciele sprawiali, że czuł się nieswojo, ale Jerome wyprowadzał Setha z równowagi. A nawet gorzej. Jerome go przerażał, co było jak najbardziej zrozumiałe, bo nas często też przerażał.

- Jestem pewna, że masz dość oczu i uszu, żeby wiedzieć, jak dokładnie minął mój weekend.

- To prawda - potwierdził Jerome. - Ale to nie znaczy, że nie chcę poznać twoich odczuć.

- Jasne - mruknęłam. - Bo zależy ci na moim szczęściu. Roman skrzyżował ramiona na piersi i posłał nam po-irytowane spojrzenie.

- Nie chcę przeszkadzać, ale chyba mamy trening, prawda?

Nie dał po sobie poznać, że wczoraj wypytał mnie o wszystkie szczegóły minionego weekendu. Z jego miny można by wywnioskować, że ani trochę go to nie obchodziło.

- Oczywiście - stwierdził Jerome wspaniałomyślnie. Machnął ręką w stronę toru niczym monarcha otwierający uroczystość. - Zaczynajcie.

Roman przewrócił oczami i odwrócił się do drużyny Piekielnie Stoczonych.

- Dobrze, zobaczymy, na jakim jesteście poziomie. Choć lekcje Romana nigdy nie wchodziły mi do głowy, całkiem nieźle sobie dziś poradziłam, strąciłam sześć pionów w pierwszym podejściu i kolejne dwa w drugim. Cody zaskoczył wszystkich strąceniem wszystkich, a Hugh, po pierwszym nieudanym rzucie, gdy kula skręciła z toru, też strącił osiem. Peterowi wyszedł idealny split za pierwszym rzutem, ale w drugim nie strącił ani jednego kręgla. Seth w nietypowym jak na niego odruchem odwagi pochylił się w stronę Jerome'a.

- Będziecie grali z handicapem w czasie turnieju?

- Doskonałe... - odezwał się Jerome, wpatrując się ciemnymi oczami w wyrwę, którą zrobił Peter - pytanie.

Nawet Roman zdawał się nieco zaskoczony zróżnicowaniem naszych poziomów. Wczuł się w rolę trenera, pomagając każdemu z nas w konkretnym problemie. Cody jako jedyny praktycznie nie potrzebował pomocy i regularnie strącał wszystkie kręgle w jednym lub dwóch rzutach. Ja okazałam się zaskakująco pojętną uczennicą i wkrótce udawało mi się zbijać wszystkie kręgle w dwóch rzutach średnio w dwóch próbach na trzy, co uznałam za przyzwoity poziom. Żadna liczba wskazówek nie pomagała natomiast Peterowi, którego rzuty stawały się coraz dziwniejsze i przypadkowe. Hugh trochę się podciągnął, ale wciąż znosiło go na prawo, nad czym nie mógł zapanować.

- Czekaj - powiedział Seth, wstając po zakończonym rzucie Hugh. - Mogę spróbować? Kiedyś rzucałem dokładnie jak ty.

Hugh chętnie oddał kulę, a Seth podszedł do linii. Usiadłam i z zainteresowaniem patrzyłam, jak Seth po raz pierwszy w mojej obecności gra w kręgle. Najpierw zaprezentował Hugh swoją technikę, w której rzut był podkręcony lekko w lewo. Następnie rzucił kulę, puszczając ją szybko i pewnie. Zbiła pozostałe piony.

- Jezu Chryste - wypalił poirytowany Jerome. - Muszę sprawdzić, czy Nanette pozwoli mi mieć śmiertelników w drużynie. Tylko w ten sposób uda mi się zachować twarz.

- Ej! - zawołał Roman. - Daj im szansę. W tydzień jestem w stanie dokonać z nimi cudów.

Jerome wstał.



- Cuda zazwyczaj nie są w naszym repertuarze. Widziałem wszystko, co chciałem zobaczyć. Idę się napić z nadzieją, że uda mi się wymazać z pamięci wspomnienie tego fiaska. Na kolejnym treningu oczekuję znacznych postępów u każdego z was. Jeśli ich nie zobaczę, poznacie nową definicję pracy zespołowej poprzez wspólną mękę i cierpienie.

Odwrócił się gwałtownie i niemal wpadł na idącą w naszą stronę kelnerkę. Pisnęła zaskoczona, gdy zobaczyła jego wściekłą twarz.

- Proszę nie podawać im alkoholu - ostrzegł. - Nie mogę ryzykować, że będą grali jeszcze gorzej... o ile to w ogóle możliwe.

Patrzyliśmy, jak oboje pospiesznie odchodzą. Gdy Jerome wyszedł z kręgielni, Roman odsapnął z ulgą i usiadł z nami.

- Dobra, skoro już sobie poszedł, może byśmy dali sobie spokój z tymi absurdalnymi kręglami i zajęli się czymś ważniejszym? Cody, musimy porozmawiać z tobą o Miltonie.

- Wolnego - zaprotestował Peter. - Czy tylko ja słyszałem, co mówił o wspólnej męce i cierpieniu? Musimy trenować.

Nefilim machnął lekceważąco dłonią.

- Wrócimy do tego.

- Co z Miltonem? - spytał Cody ze zdezorientowaną miną.

- Powiedziałaś mu - odezwał się Hugh. - Cholera.

- A czego się spodziewałeś? - rzuciłam. - Na pewno domyślałeś się, że coś z tym zrobię.

- Milton to zabójca na usługach Piekieł - powiedział Roman.

- Milton... ten sam cholerny wampir Milton, który byl tutaj jakiś czas temu? - sapnął z niedowierzaniem Peter. - Zabójca? Dajcie spokój. Miał zabójczo kiepskie wyczucie mody, ale nic poza tym.

- Mamy powody sądzić, że naprawdę pracuje jako płatny zabójca - oznajmiłam powoli. - Często podróżuje, a gdy przyjeżdża do miasta... ludzie umierają. Na przykład Erik.

- Erik zginął podczas napadu - zauważył Cody. - Nie znaleziono śladów wampira.

- Oczywiście, że nie - skwitował nefilim. - Piekło nie chce, żeby to wyglądało jak morderstwa.

- Okej - wtrącił Peter - ale to oznaczałoby, że Piekło miało interes w śmierci Erika.

- Miało - potwierdził Roman. Skinął w moim kierunku. - Ją. Erik badał kontrakt Georginy, gdy został zabity.

Przełknęłam ślinę, próbując odzyskać głos. Znajdowałam odrobinę pocieszenia w myśli, że śmierć Erika miała jakiś powód i nie był to po prostu tragiczny przypadek. Ale to pocieszenie rujnował fakt, że to ja byłam tym powodem.

- Roman sądzi, że za moim przeniesieniem kryje się jakieś nikczemne wytłumaczenie. Jakiś większy spisek. I że śmierć Erika była jego częścią - wykrztusiłam w końcu.

Seth gapił się na mnie zaskoczony.

- Przecież mówiłaś, że to zwyczajny transfer. Wzruszyłam ramionami, nie mogąc spojrzeć mu w oczy.

- Nie wiem. Może tak. Może nie.

- Na pewno nie - stanowczo zapewnił Roman. - Za dużo tu zbiegów okoliczności, za dużo nieścisłości. Erik za bardzo się do czegoś zbliżył, więc Piekło się go pozbyło. Co sprowadza mnie z powrotem do początkowego pytania.

Cody. Ty i Gabrielle śledziliście Miltona, prawda?

- No tak... - Wampir wciąż był w szoku. - Ale nie widzieliśmy, żeby zabijał Erika! Ani nic podobnego.

- A widziałeś go kiedykolwiek w Lake City? - spytałam. Tam znajdował się sklep Erika.

Cody pokręcił głową.

- Nigdy nie chodził tak daleko. Zazwyczaj chodziliśmy za nim do klubów. Taka zabawa, to wszystko. Gabrielle chciała zobaczyć wampira, więc trochę go obserwowaliśmy. Nigdy nie śledziliśmy go poza centrum.

- A ja tak.

Wszyscy odwrócili się w stronę Petera.

- I co tak na mnie patrzycie? - sapnął.

- Nie wiedziałem o tym - odrzekł Cody. - Czemu go śledziłeś?

Peter prychnął.

- A jak myślisz? Był na naszym terytorium. Sprawdzałem, czy rzeczywiście przyjechał tu na wakacje, jak twierdził. Musiałem mieć pewność, czy tu nie poluje.

Czasami zapominałam o prawdziwych naturach moich śmiesznych, niefrasobliwych przyjaciół. Zwłaszcza w przypadku Petera i Cody'ego. Zazwyczaj wygłupiali się, ale w gruncie rzeczy byli wampirami.

- I? - rzuci! Roman, a na jego twarzy znów pojawiła się ta fanatyczna mina. - Widziałeś go w Lake City?

- Nie. Raz poszedłem za nim do Eastside i raz do West Seattle.

Przeszedł mnie dreszcz.

- West Seattle? Co on tam robił?

- Nic - odrzekł Peter. - Przejechał przez kilka ulic, posiedział chwilę w samochodzie. Myślałem, że szuka ofiary, ale zobaczył mnie i dał sobie spokój. Rozsądna decyzja.

- Może i szukał ofiary - mruknęłam. - Erik mieszkał w West Seattle. Pamiętasz tamtą okolicę?

- Może gdybym ją zobaczył - powiedział Peter. - Ale nie jestem w stanie tam cię zaprowadzić. Przepraszam.

- To bez znaczenia - stwierdził Roman. - Tyle nam wystarczy. To wystarczające dowody.

- Co najwyżej poszlaki - nie zgodził się Hugh. - I to samo powiedziałem Georginie. To wcale nie wyjaśnia, dlaczego Piekło chciałoby widzieć go martwym... zwłaszcza po tym, jak pomógł Jerome'owi. Wiem, wiem. - Roman i ja już mieliśmy zaprotestować, ale Hugh podniósł dłoń, żeby nas uciszyć. - Kontrakt. Ale pamiętaj, że Kristin go dla ciebie sprawdziła. Powiedziała, że wszystko z nim w porządku.

Kristin była diablikiem, który pracował w Vancouver. Wyświadczyłam jej przysługę, a ona w ramach rewanżu zajrzała do archiwum Piekła i przeanalizowała mój kontrakt. W tamtych czasach miałam nadzieję, że może zawiera jakiś błąd. Niphon, diablik, który podpisał ze mną kontrakt, był w mieście i dziwnie się zachowywał, więc byłam pewna, że kontrakt okaże się fałszywy. Kristin przekazała mi jednak rozczarowujące wieści: wszystkie zapisy były poprawne.



- Ale Erik powiedział, że to wcale nie był mój kontrakt. Powiedział, że to jakiś inny - przypomniałam.

- Jaki inny kontrakt? I jaki ma to związek z twoim przeniesieniem? - spytał Hugh. Gdy nikt mu nie odpowiedział, westchnął. - Słuchaj, kochanie. Lubię się z wami powygłupiać, ale nie mam zamiaru robić z siebie idioty. - Wściekle spojrzał na nefilima. - Żyjesz od dawna, to ci przyznam, ale nie przeżyłeś naszych żyć. Nie jesteś trybikiem systemu.

A my tak. Więc przestań mieszać jej w głowie jakąś cholerną, pokręconą teoryjką.

- A jeśli to coś więcej niż tylko teoria? - spytał Roman. - A jeśli to prawda?

Hugh spojrzał mu prosto w oczy.

- To lepiej miej pewność, że odkrywanie jej jest warte konsekwencji.

Zamilkliśmy. W końcu odezwał się Cody: - Myślicie, że Jerome naprawdę wystraszył tamtą kelnerkę? Bo chętnie bym się napił.

Roman wznowił trening, ale wszyscy byliśmy w dziwnych nastrojach po rewelacjach dotyczących Miltona i Erika.

Przećwiczyliśmy ruchy, ale widać było, że nikt nie wkładał serca w trening. Gdy skończyliśmy, nasz instruktor stwierdził, że zrobiliśmy postępy, ale konieczne są dalsze treningi. Nie zdziwiło to żadnego z nas, więc zanim się rozeszliśmy, rozpisaliśmy grafik treningów do końca tygodnia. Gdy wychodziliśmy, Roman złapał mnie za ramię.

- Nie wrócę dziś do domu - poinformował. - Mam... sprawy do załatwienia.

- Sprawy, przez które wpadniesz w tarapaty? - rzuciłam nieufnie.

- Nie większe niż zwykle. Chciałem po prostu, żebyś wiedziałam, gdybyś... - Spojrzał na Setha, a potem na mnie. - No wiesz, gdybyś chciała wiedzieć.

- Dzięki - powiedziałam.

Zrozumiałam aluzję i gdy znalazłam się na parkingu sam na sam z Sethem, zagadnęłam: - I jak? Chcesz spać dziś u mnie? Czy musisz wracać do Terry'ego?

Seth objął mnie w talii i przyciągnął do siebie.

- Właściwie mam wolny wieczór. Andrea miała dziś dobry dzień.

Przypomniałam sobie, jak wczoraj mimo zmęczenia widać było poprawę. Poczułam odrobinę nadziei i cieszyłam się, że w końcu mamy jakiś powód do radości.

- Myśli, że naprawdę wyzdrowieje? Że leczenie działa?

- Nie wiem - stwierdził smutno. - Chciałbym w to wierzyć. Byłoby wspaniale. To byłoby spełnienie najskrytszej nadziei.

Współczułam jemu i całej jego rodzinie. Nie wiedziałam, co powiedzieć, więc po prostu pocałowałam go delikatnie w usta. Były ciepłe mimo chłodnego powietrza.

- Georgino - szepnął. - A ta sprawa... z twoim kontraktem i przeniesieniem. Nigdy o tym nie wspominałaś.

- Wiem - przyznałam. - Przepraszam. Nie miałam zamiaru ukrywać tego przed tobą. Po prostu... wciąż niewiele wiemy. Nie chciałam o tym rozmawiać, póki nie wiem, co jest grane.

- A ja wiem jeszcze mniej niż ty - powiedział Seth. Przytaknęłam.

- Nie chciałam, żebyś się martwił.

Spojrzał na mnie, a jego oczy były szczere i pełne czułości.

- Musisz z tym skończyć. Nie załamię się. Zawsze możesz ze mną porozmawiać na każdy temat. Daleko nie zajedziemy, jeśli nie będziemy otwarcie rozmawiać. Jedziemy na jednym wózku, Thetis. To, co przytrafia się tobie, wpływa na mnie. Chcę, żebyś miała we mnie oparcie.

- Wiem - przyznałam. - Ale trudno mi zerwać z przyzwyczajeniem... z chęcią chronienia ciebie.

- Jedna rzecz zapadła mi w pamięć... to, co powiedział Hugh. Robisz coś niebezpiecznego? Ma rację w sprawie Romana, prawda? Że on nie ponosi takich samych konsekwencji jak wy? Nie mogę się pogodzić... Nie mogę się pogodzić z myślą, że może cię wplątać w jedną ze swoich intryg, że możesz cierpieć z powodu jego pochopnych działań.

- Myślę, że wcale nie są takie pochopne. - Westchnęłam. - Początkowo tak sądziłam. Ale teraz myślę, że może mieć rację o Eriku, o moim przeniesieniu.

- A jeśli ma? Co ty możesz na tym zyskać? Z tego co wiem o nefilimach i Romanie, jemu wystarczy przyłapać Piekło na ukrywaniu faktów. Ma z tego największą frajdę. Ale ty... ty jesteś pracownicą Piekła. Co zyskasz, odkrywając ich wielki plan? Niezadowolonych pracodawców.

Oparłam się o jego pierś i wpatrywałam w bezchmurne nocne niebo. Byliśmy jednak zbyt blisko centrum, żeby móc dostrzec gwiazdy.

- Poznam prawdę - powiedziałam w końcu. - Nie wiem, jak moje przeniesienie jest związane ze śmiercią Erika, o ile w ogóle ma jakiś związek. Ale jeżeli to prawda, że Erik zginął, bo znalazł się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiedniej porze, to owszem, muszę poznać przyczynę. Muszę poznać prawdę.

- Warto? - Objął mnie mocno. - Warto ponosić takie ryzyko?

- Tak - wyszeptałam. - Warto.

Wypowiadając te słowa, myślałam o Eriku - dobrym, mądrym chłopaku, który poświęcał się dla innych, zapominając o sobie. Hojny, wspaniały Erik, który tyle dla mnie zrobił i możliwe, że stracił przez to życie. Dowiedzieć się prawdy, za co zginął... O tak, nie miałam wątpliwości. Było to warte każdego ryzyka, ale i tak nie przesłaniało potworności całej sytuacji. Nie mogłam cofnąć tego, co przydarzyło się przyjacielowi. Był martwy, a intryga dookoła nas wciąż się zagęszczała.

- Co się stało? - spytał Seth.

Nieświadomie zamknęłam oczy i przybliżyłam twarz do jego piersi, pewnie po to, żeby skryć się przed burzą, która gromadziła się nade mną i moim światem nieśmiertelnych.

Otworzyłam oczy i westchnęłam.

- Nic. Wszystko. Nie chcę... Nie chcę już o tym rozmawiać. Przynajmniej przez jakiś czas. Jutro... wciąż będzie to na mnie czekało, wiem. Ale proszę... - Przytuliłam się do niego jeszcze bardziej, a moje usta znalazły się zaledwie kilka centymetrów od jego ust. - Chodźmy do domu. Pomóż mi o tym zapomnieć... choćby na dziś.

Sethowi nie trzeba było tego powtarzać dwa razy. Zbliżył do mnie twarz i złączyliśmy się w głodnym i desperackim pocałunku. Poczułam ciepło i elektryczność, zapomniałam o otaczającym mnie zimnie. Gdy skończyliśmy się całować, brakowało nam tchu i zdołałam jedynie wykrztusić:

- Widzimy się u mnie.

Każde z nas ruszyło do swojego auta, co było szczęśliwym zbiegiem okoliczności: wspólna jazda jednym pojazdem mogłaby dziś okazać się niebezpieczna. Ku mojemu zdziwieniu udało mi się dojechać do mieszkania na Alki Beach bez złamania jakichkolwiek przepisów. Ale jak tylko dojechaliśmy na miejsce i zaparkowaliśmy niemal w tej samej chwili, cała samokontrola zniknęła. Nie mogliśmy utrzymać rąk przy sobie i musieliśmy zmusić się do wejścia do mieszkania przed pójściem na całego.

Próbowałam zachować pozory niechęci do seksu, ale tak naprawdę tęskniłam za bliskością tak samo jak Seth.

Wszystkie przelotne znajomości świata nie były w stanie dorównać byciu z nim, moim ukochanym. Moje obowiązki sukuba wydawały się jeszcze bardziej puste i płytkie niż zwykle. Wciąż byłam przekonana, że dawkowanie seksu było rozsądnym posunięciem, ale teraz miałam ochotę nagiąć te zasady.

Porwał mnie w ramiona, jak tylko weszliśmy do mieszkania, i wciąż zasypywał pocałunkami. Koty, które zwykle przymilały się do każdego, kto przechodził przez próg, miały dość rozsądku, że trzymać się z daleka, gdy potykaliśmy się w stronę sypialni. Seth stracił równowagę, gdy mnie niósł i w ostatniej chwili udało mu się dotrzeć do łóżka, na które spadliśmy oboje w nieładzie.

Czy naprawdę minął tylko miesiąc? Moje usta smakowały jego, a moje dłonie przypominały sobie jego ciało.

Miałam wrażenie, że musiały upłynąć całe lata. To było jak susza. Bez niego głodowałam. Pospiesznie zdjęłam z niego koszulkę i rozkoszowałam się dotykiem jego nagiej skóry pod moimi palcami. Seth był zajęty moją koszulką, która okazała się większą przeszkodą. Nie przechodziła mi przez głowę, więc musiał rozpiąć każdy guzik z osobna.

Zrobił to z niebywałą cierpliwością i wprawą, a po chwili rozprawił się z przeszkodą.

Gdy mnie rozebrał, patrzył na mnie jak ja na niego: wzrokiem pełnym tęsknoty i pragnienia. Przesunął dłońmi po moich bokach, poświęcając nabożną uwagę moim biodrom i piersiom.

- Taka piękna - mruknął, przyciągając mnie na siebie. Przeciągnął się i przesunął, żeby moje piersi zwisły nad jego twarzą i mógł wziąć do ust moje sutki. Jęknęłam, ale nie tylko z powodu jego cudownych zabiegów, ale dlatego, że po prostu z nim byłam.

Jego usta i język pieściły mój sutek, aż stał się wrażliwy. Następnie zajął się drugą piersią i potraktował ją z tą samą czułością. Znowu poczułam w sobie płonący ogień oraz jego srebrną energię życiową. Wraz z nią poczułam jego emocje - miłość i uwielbienie dla mnie, upajającą mieszankę. Cicho krzyknęłam, a on zsunął mnie niżej, żebyśmy znów mogli się pocałować. Tym razem nasz pocałunek był tak głęboki i namiętny, że to, co działo się na parkingu, zdawało się niewinne.

Poczułam, jak przesuwa dłonią po moim ciele w stronę wnętrza ud. Jego palce poruszały się zręcznie, powoli docierały dalej i dalej, aż dotarły do mojego wnętrza. Znów krzyknęłam, ale mój okrzyk został zduszony pocałunkiem tak głębokim, że ledwo mogłam złapać oddech. Cierpliwie dotykał mnie, aż znalazł miejsce, które sprawiało mi najwięcej przyjemności. Zaczął powoli mnie gładzić, zadowolony z tego, jak byłam mokra, a przez moje ciało przelewała się fala intensywnej rozkoszy. Z łatwością mogłam wstrzymać się z orgazmem tak długo, jak było to konieczne, ale dziś nie było takiej potrzeby. Chciałam się w nim zatracić i pozwolić ciału robić to, na co ma ochotę. A okazało się, że dziś miało ochotę na szybki orgazm. Seth i ja zbyt długo się wstrzymywaliśmy, a moje ciało stęskniło się za jego dotykiem.

Jeszcze tylko kilka wprawnych ruchów i poczułam w podbrzuszu eksplodującą błogość, uczucie tak obezwładniające, że nie byłam pewna, czy zniosę dalszy dotyk... choć jednocześnie go pragnęłam. Seth dalej mnie drażnił, póki przeżywałam swój orgazm i dopiero wtedy wyjął palce. Przerwaliśmy pocałunek i łapczywie łapaliśmy powietrze, wciąż się w siebie wpatrując.

- Chodź tu - powiedziałam, przyciągając go w swoją stronę. Podobnie jak ja, Seth mógł z łatwością przedłużyć grę wstępną... ale tak jak ja wcale tego nie chciał. Chyba taka była cena zbyt długiego oczekiwania. Ciężko było zdobyć się teraz na cierpliwość.

Jego ciało natarło na moje i poczułam, jak wciska się we mnie - twardy i gotowy. Otoczyłam szyję Setha dłońmi i znowu go pocałowałam, gdy zaczął się we mnie rytmicznie poruszać. Chciałam czuć go tak bardzo, jak to było możliwe, być jak najbliżej jego ciała. Ale gdy się kochaliśmy, naszło mnie to samo wrażenie co zwykle: nawet gdy był we mnie i się ze mną kochał, nie byliśmy wystarczająco blisko. Zawsze chciałam być bliżej. Nasze ciała powinny być razem, stwierdziłam. Gdy czułam go w sobie, wiedziałam, że tak właśnie powinno być.

- Georgino - wysapał, a jego ruchy stały się szybsze i bardziej intensywne. - Jesteś wspaniała. Najwspanialsza...

Może miał zamiar coś jeszcze powiedzieć, ale nie dokończył. Jego wyraz twarzy zmienił się, gdy przeżywał orgazm, a jego ciała natarło na moje z jeszcze większą intensywnością. Jęknął cicho i wciąż się poruszał, żeby w pełni wykorzystać przyjemność. Gdy doszedł, poczułam napływ skradzionej energii życiowej. Była wspaniale upajająca i starałam się ją potraktować jako część naszego doświadczenia. Nie chciałam psuć tej chwili poczuciem winy.

Gdy ciało Setha powoli się zatrzymało, położył się na mnie, opierając głowę o moją pierś. Ciężko wypuścił powietrze i pocałował mnie między piersiami.

- Wspominałem, że jesteś wspaniała? - spytał. Westchnęłam z zadowoleniem i przeczesałam jego włosy, które teraz były nawet bardziej rozczochrane niż zwykle.

- Nie aż tak wspaniała - stwierdziłam. - Miałam wrażenie, że to ty odwaliłeś całą robotę.

Znowu mnie pocałował.

- Właśnie to jest w tobie cudowne, Thetis. Nawet nie wiesz, że jesteś wspaniała.

Poczułam, że na moją twarz wkrada się uśmiech, który nie miał nic wspólnego z prawionymi przez niego komplementami. Georgina. Thetis. Stare, znajome imiona. Pamiętając nasz ostatni seks, jakaś cząstka mnie bała się, że znów nazwie mnie Lethą. Ale nie. Tamte wspomnienia, tamto imię... zniknęły jak osoba, którą kiedyś byłam.

- Kocham cię - powiedziałam, bo wydawało mi się to jedyną odpowiednią reakcją.

- Hm... - Przytulił się jeszcze bardziej. - Następnym razem nie czekajmy tak długo, okej?

Zaśmiałam się cicho.

- Poczekamy jeszcze dłużej. Seks co miesiąc nie przejdzie, jeśli myślimy o wspólnym życiu. To zbyt często.

Jęknął.

- Daj spokój. Nie przeszkadza mi ryzyko. Warto. Mnie wystarczyłoby raz na dwa tygodnie. A dzisiejsza noc to dowód, że tobie też trudno wytrzymać dłużej.

- Dwa tygodnie?! To zdecydowanie za często. Poszczęściło ci się tylko dlatego, że miałam chwilę słabości.

Zachichotał i ziewnął.

- Gdybym szedł z tobą do łóżka przy każdej twojej chwili słabości, bylibyśmy tutaj co noc.

Łagodnie trąciłam go łokciem.

- To nieprawda! - Zastanowiłam się. - Nie do końca. Ponownie się zaśmiał i otoczył mnie ramionami.

- Och, Georgino. Przy tobie jestem gotów na wszystko. Wszystko.


Rozdział 11


Rano z przykrością opuszczałam Setha. Ostatnio zdarzało nam się niewiele wspólnych nocy, a każdy mijający dzień przypominał mi, że moje przeniesienie jest o krok bliżej. Leżąc w jego ramionach i obserwując, jak śpi w świetle poranka, rozmyślałam o tym, co powiedział na temat wyzdrowienia Andrei. Jeśli naprawdę zwyciężała chorobę, istniała szansa, że więzy łączące go z Seattle nieco osłabną. Poczułam się jak samolub, ale chyba to nie takie straszne, że życzyłam nam wszystkim szczęśliwego zakończenia.

Po przyjemnym śniadaniu pojechaliśmy razem do Mortensenów. Seth pilnował dzieci, bo Andrea była u lekarza,

a ja jechałam po Brandy. W drzwiach zastaliśmy rozgardiasz, a Brandy niemal wybiegła na zewnątrz, roześmiana, ledwo łapiąc powietrze.

- Nie wchodźcie - ostrzegła, gdy dałam Sethowi buziaka na pożegnanie. Podeszłyśmy do samochodu. Czyste wariactwo. Mama i tata zaspali, a babcia pozwoliła Kendall i bliźniaczkom „pomagać" przy śniadaniu.

- A co gotują?

- Gofry - powiedziała. - Własnej roboty. Nie wiem, co gorsze: Kendall mieszająca ciasto czy Morgan i McKenna pilnujące gofrownicy. Już dwa razy uruchomiły wykrywacz dymu.

- Roześmiałam się, gdy wyjeżdżałyśmy z podjazdu. Nie mogłam się powstrzymać.

- A ty i Kayla nie pomagałyście?

- W życiu - odpowiedziała Brandy. - Trzymałam się z dala od tego bałaganu, a Kayla miała dziś jeden z tych cichych dni.

- Aha.

Żałowałam, że nie weszłam do środka. Mała Kayla była mi szczególnie bliska. Choć teraz radziła sobie lepiej niż kiedyś, wciąż miała tendencję do przyglądania się światu w milczeniu i trudno było wciągnąć ją w rozmowę. Po części była to kwestia nieśmiałości, ale pewną rolę odgrywał też fakt, że - jak sądziłam - Kayla miała zdolności pozazmysłowe. Jej umiejętności nie były rozwinięte, ale była wyczulona na świat nadprzyrodzony. Pewnie każda dziewczynka w tym wieku bywa czasami milcząca.

- Nic jej nie będzie. Uwielbia gofry. - Brandy uśmiechnęła się, ja ucieszyłam się, widząc tak rzadki u niej optymizm. Przeżywała równie dużo stresu jak dorośli. - O ile uda im się zrobić choć jednego.

Pojechałyśmy do centrum, a ja przepytałam Brandy, jakiego rodzaju sukienki szukamy. Nie miała konkretnych wymagań, co było zarazem urocze i smutne. Brandy nie była chłopczycą, ale przez trudną sytuację w domu stroje zostały zepchnięte na margines jej zainteresowań. A gdy zobaczyłam, jak poweselała na widok światełek i ozdób świątecznych, zrozumiałam, że rodzina była jedyną rzeczą, jaką ostatnio zaprzątała sobie głowę.

- Jeszcze nie widziałam, co w tym roku jest w sprzedaży - powiedziała mi, patrząc przez okno. Poczułam ukłucie w sercu na myśl, że to mój ostatni rok oglądania Seattle w świątecznej scenerii. - Zazwyczaj przyjeżdżaliśmy tutaj, żeby dziewczynki mogły zobaczyć Świętego Mikołaja. W tym roku nie było czasu.

- Dziewczynki nie widziały Świętego Mikołaja? - spytałam, zapominając o rozczulaniu się nad sobą. - To nie fair, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że ja widuję go aż za często.

Zaczęłam się zastanawiać, iloma drinkami udałoby mi się zachęcić Waltera do wizyty domowej. Postanowiłam, że uczynię ten dzień wyjątkowym dla Brandy. Nie mogłam oczekiwać, że przestanie się martwić o mamę, ale dziś, gdy Andrea wydawała się zdrowieć, a sklepy Seattle stały przed nami otworem, Brandy miała prawo martwić się trochę mniej niż zwykle. Zasłużyła na to, żeby pomyśleć o sobie.

Zabrałam ją na wycieczkę po markowych sklepach, besztając za każdym razem, gdy spojrzała na cenę. Chodziło o coś więcej niż samą sukienkę. Chciałam, żeby przeżyła coś wyjątkowego i poczuła się jak księżniczka. Zadbałam o to, żeby sprzedawcy byli uczynni, co nie zawsze było łatwe o tej porze roku. Promienna mina Brandy utwierdziła mnie w przekonaniu, że warto było zadać sobie ten trud. W trzecim sklepie trafiłyśmy w dziesiątkę, znajdując idealną sukienkę. Była uszyta z ciemnoróżowej satyny udrapowanej tak, aby otaczała ciało. Podkreślała figurę, ale nie była za bardzo obcisła. Satynowe kwiatki przy biuście dodawały fantazji, a szerokie ramiączka i długość do kolan pozwalały sądzić, że Brandy nie zostanie wyrzucona z kościoła. Kolejną godzinę poświęciłyśmy na znalezienie idealnych butów i biżuterii. Choć każdy nowy zakup sprawiał, że Brandy czuła się nieswojo, przestała pytać o ceny.

Nic nie wiedziała o pieniądzach od Margaret, ale już dawno je wydałyśmy. Wycieńczone, ale zadowolone z zakupów poszłyśmy na lunch do włoskiej restauracji lubianej przez kobiety. Znajdowała się w większej, eleganckiej części kompleksu. Właśnie do niej wchodziłyśmy, gdy z pobliskiego sklepu wyszedł ktoś znajomy. Coś ścisnęło mnie z klatce piersiowej i zawołałam, zanim zdążyłam to przemyśleć.

- Doug!

Dopiero po kilku chwilach zauważył, kto go wołał. A gdy mnie dostrzegł, na jego twarzy pojawiła się feeria emocji. Zastanowiłam się, jak wyglądałoby to spotkanie, gdyby nie było ze mną Brandy. Poznałby mnie? Może. A może nie. Ale obecność Brandy gwarantowała kulturalne zachowanie. Nieważne, jak bardzo był na mnie zły, nie sprawiłby przykrości Brandy.

- Kincaid - powiedział, idąc w naszą stronę. - I mała Brandy. Co słychać?

- W porządku - rzuciła radośnie. Zdałam sobie sprawę, że mogliby być rodziną, gdyby Seth i Maddie jednak się pobrali. Ale ich zerwanie nie miało tak wielkiego wpływu na Brandy, jak na resztę z nas, i szczerze ucieszyła się na jego widok. - Jesteśmy na zakupach.

Posłał jej uśmiech, a ja zastanawiałam się, czy unika kontaktu wzrokowego ze mną.

- Prezenty świąteczne na ostatnią chwilę? - spytał.

- Skądże - odparłam. - Zakupy dla Brandy. Dziś idzie na zabawę.

- A, rozumiem - powiedział. - Przygotowujesz się na łamanie męskich serc, co?

Oblała się intensywnym rumieńcem.

- Nie! To impreza w kościele!

Drażnienie się z dziewczynami było specjalnością Douga.

- Tak? - ciągnął, zachowując kamienną twarz. - To czemu się rumienisz? Serca ministrantów łamią się równie łatwo jak nasze, grzeszników. Na pewno złamiesz w życiu setki.

- Nie - zaprotestowała. - Nie setki...

- Tylko jedno? - spytał podstępnie.

Brandy spojrzała na mnie w poszukiwaniu pomocy, ale ja się tylko roześmiałam.

- Wiedziałam, że chodzi o jakiegoś chłopca.

- Jesteście okropni - jęknęła, choć wcale nie wyglądała na urażoną. - To może pójdę zarezerwować stolik?

- Jasne - powiedziałam, wciąż się śmiejąc. Ale gdy tylko weszła do restauracji, żartobliwy nastrój Douga zniknął.

- Muszę lecieć - mruknął, odwracając się.

- Czekaj, Doug. Ja... - Spojrzał na mnie, ale byłam w rozterce. Co miałam powiedzieć? Że mi przykro, że przespałam się z narzeczonym jego siostry? Że nie chciałam ich wszystkich okłamywać i złamać jej serca? Jak mogłam przeprosić za coś takiego? - Miło... miło było cię spotkać - wykrztusiłam.

- Ciebie też - zapewnił, choć nie zabrzmiało to przekonywająco. Skinął w stronę restauracji. - I ją. Mam nadzieję, że dobrze się bawi.

- Ja też. Zasługuje na to, w domu nie ma lekko. Znów chciał odejść, ale moje słowa go zatrzymały.

- Jak czuje się jej mama? Wzruszyłam ramionami.

- Raz lepiej, raz gorzej. Jak na karuzeli... Czasem tracimy nadzieję, a czasami wydaje się, że wszystko będzie dobrze. Każdemu daje to w kość... nie można być niczego pewnym. Ostatnio miała kilka dobrych dni, ale i tak mają ciężko. Nigdy nie wiemy, co wydarzy się za chwilę, i staramy się zachowywać optymizm. Pomagam, ile mogę, ałe sama nie wiem. To wciąż za mało. Ale co jeszcze można zrobić?

Zamknęłam się, zdając sobie sprawę, że bełkoczę bez sensu.

Doug nic nie powiedział, ale jego ciemne oczy przyglądały mi się przez kilka długich sekund. Potem jego wzrok przeniósł się na chwilę na Brandy, która rozmawiała z kelnerką, i znowu na mnie.

- Jesteś dobrą osobą, Kincaid - stwierdził cicho. I tym razem odszedł.

Nie mógł powiedzieć niczego, co zaskoczyło mnie bardziej. We wszystkich rozmowach z Dougiem, jakie sobie wyobrażałam, oczekiwałam co najwyżej oschłej uprzejmości... i nawet w to ledwo wierzyłam. Zazwyczaj miałam wizję tyrady. Zarzucał mi w niej okropne, bolesne rzeczy, które były prawdą. Choć jakaś cząstka mnie bardzo chciała, żeby mi wybaczył i znów był moim przyjacielem, tak naprawdę nie sądziłam, że zasługuję na wybaczenie. Patrzyłam, jak odchodzi, gdy Brandy wystawiła głowę przed drzwi restauracji i krzyknęła, że mają dla nas stolik.

Choć po spotkaniu z Dougiem w mojej głowie kłębiło się mnóstwo myśli, i tak reszta popołudnia z Brandy upłynęła mi przyjemnie. Obie byłyśmy w dobrym nastroju, gdy wróciłyśmy do domu Mortensenów, a ja ucieszyłam się jeszcze bardziej na widok samochodu Setha na podjeździe. Pospieszyłam do środka, chcąc jak najszybciej go zobaczyć, ale moja radość prysła, gdy zobaczyłam jego minę. Margaret i Terry mieli podobny wyraz twarzy. Brandy, która zazwyczaj była bardzo spostrzegawcza, dziś była tak zaaferowana zakupami, że nie spostrzegła znacznej różnicy w porównaniu z dzisiejszym rankiem.

- Świetnie się bawiłyśmy - oznajmiła, a jej twarz promieniała. - Kupiłam idealną sukienkę.

Margaret uśmiechnęła się do niej sztywno.

- To może ją dla nas przymierzysz?

Brandy nie trzeba było powtarzać dwa razy, a Kendall i bliźniaczki pognały za nią do pokoju, żeby jej „pomóc".

Gdy zniknęły z pola widzenia, odwróciłam się w stronę dorosłych.

- Co się stało?

- Złe rokowania u lekarza - powiedział Seth, gdy reszta zwlekała z odpowiedzią.

- Ale przecież jej się polepszało - zaprotestowałam. Spojrzałam na nich w poszukiwaniu potwierdzenia. - Prawda?

- Tak sądziliśmy - przyznał Terry. - A przynajmniej ona czuła się lepiej. Ale w takich sytuacjach... Cóż, rak potrafi oszukiwać. Właśnie dlatego ludzie potrafią tak długo z nim żyć, nawet o nim nie wiedząc. Dziś rano obudziła się z kiepskim samopoczuciem, a lekarz potwierdził nasze obawy.

Byłam pełna podziwu dla jego spokoju. Ja pewnie nie dałabym rady mówić tak spokojnie i się nie załamać. Naprawdę nie miałam pojęcia, jak udawało mu się przetrwać to wszystko z taką siłą i determinacją. Gdyby coś takiego przydarzyło się miłości mojego życia, najpewniej schowałabym się pod stół i płakała.

Ale czy na pewno?

Spojrzałam na Setha, na jego kochaną twarz i współczującą minę, i już wiedziałam, że tak by nie było. Gdyby mój ukochany potrzebował mojej siły, dałabym mu całą, jaką mam.

- Jeszcze nie powiemy o tym Brandy - postanowił Seth. - Nie mamy zamiaru tego przed nią ukrywać, ale będzie lepiej, jak dowie się o tym jutro.

Powoli przytaknęłam w milczeniu. Zazwyczaj od razu przychodziły mi do głowy dowcipne uwagi lub słowa pocieszenia, ale jak można było skomentować coś takiego? Zwłaszcza gdy kilka chwil później po schodach zeszła ubrana w różową sukienkę Brandy. Każda z bliźniaczek niosła po bucie, a Kendall trzymała lśniące długie kolczyki, które znalazłyśmy tuż przed lunchem. Przypomnieli mi się mysi służący Kopciuszka.

Gdy robiłyśmy zakupy, najważniejszy dla mnie był gust Brandy, ale starałam się także pamiętać o tym, co powie o jej stroju rodzina. Ale gdy obróciła się dla nich dookoła swej osi, zdałam sobie sprawę, że strój nie miał znaczenia.

Mogłam wybrać dla niej wór po kartoflach, a i tak spodobałaby im się, o ile miałaby na twarzy tę promienną minę.

Właśnie to ich zachwyciło: promyk niezmąconej radości przebijający się przez ciemną chmurę, która wisiała nad rodziną, Dorośli byli pod zbyt wielkim wrażeniem, żeby się odezwać, więc wyręczyła ich Kendall.

- Wygląda jak księżniczka, prawda? - Ku niezadowoleniu Brandy jej młodsza siostra usiłowała wygładzić nieistniejące zagniecenia na sukience. - Też chcę taką sukienkę.

Morgan usiadła na podłodze i chciała wcisnąć but na stopę Brandy, co jeszcze bardziej przypomniało mi bajkę o Kopciuszku. McKenna dołączyła do niej i prawie udało im się przewrócić starszą siostrę.

- No i? - Brandy się zaśmiała. - Jak się wam podoba?

- Jest piękna - pochwaliła Margaret.

- Jesteś piękna - dodał Terry.

Uwolniwszy się od bliźniaczek, Brandy włożyła buty i zarumieniła się, słysząc tyle pochwał.

- Mam nadzieję, że się w nich nie przewrócę. Głupio by to wyglądało, prawda?

- Nic nie jest w stanie sprawić, żebyś głupio wyglądała - zapewnił ją Seth. - Jesteś idealna od stóp do głów.

- No dobra - powiedziała coraz bardziej zawstydzona Brandy. - Teraz to przesadzacie.

Słowa Setha nagle mi o czymś przypomniały.

- Oj. Nie będę mogła cię uczesać. Zaraz muszę iść do pracy.

W tamtej chwili urlop na żądanie wydawał się dobrym pomysłem. Nic nie było ważniejsze niż zagwarantowanie Brandy idealnego wieczoru.

- Nic nie szkodzi. - Uśmiechnęła się. - Sama się uczeszę. Albo mama mi pomoże.

- Mama jest dzisiaj trochę zmęczona - odezwał się Terry neutralnym głosem. - Ale na pewno chciałaby zobaczyć cię przed wyjściem.

- Mogę ci zrobić francuski kok - zaproponowała Margaret, zaskakując nas wszystkich. - Jeśli chciałabyś upiąć włosy.

- Pokażesz mi, jak wygląda? - spytała Brandy. Jej babcia przytaknęła.

- Oczywiście, chodźmy na górę. Brandy mocno mnie przytuliła.

- Wielkie dzięki, Georgino. Za wszystko.

Poszły na górę w towarzystwie dziewczynek, dla których pomaganie starszej siostrze w przygotowaniach było ogromną frajdą. Zdałam sobie sprawę, że to nie do końca prawda. Nie wszystkie z nich pomagały.

- Gdzie Kayla? - spytałam. Nie było jej w świcie Kopciuszka.

Terry westchnął i przeczesał włosy ręką. Seth często wykonywał podobny gest.

- Chyba w salonie. Dzisiaj jest nie w sosie. Czasem mam wrażenie, że wie, co jest grane, choć wcale jej nie mówimy.

Biorąc pod uwagę jej zdolności, nie wątpiłam w to. Przypomniało mi się, jak Brandy mówiła o cichych dniach Kayli tego ranka, i zastanowiłam się, ile dziewczynka wiedziała o chorobie mamy. Zostawiłam braci i znalazłam ją skuloną na sofie. Była tak mała, że niemal ginęła wśród poduszek.

- Cześć - powiedziałam, siadając obok niej. - Co słychać? Nie chcesz zobaczyć sukienki Brandy?

Kayla spojrzała na mnie wielkimi niebieskimi oczami.

- Georgino - szepnęła. - Musisz to przegonić. Moje myśli wciąż krążyły wokół sukienki, więc przez chwilę nie wiedziałam, o czym mówi.

- Co mam przegonić, kotku?

- Ciemność.

Sposób, w jaki wypowiedziała to słowo, sprawił, że wiedziałam, że nie mówi o cieniach. Miałam wrażenie, że dla niej Ciemność jest czymś - lub kimś - namacalnym. Przypomniałam sobie z niepokojem, że Kayla była w stanie wyczuć Nyx, gdy uciekła aniołom.

Pochyliłam się w stronę małej, zadowolona, że Seth i Terry byli zajęci.

- Kayla, mówisz o... o tej istocie, którą czułaś wcześniej? Tej, którą wyczułaś we mnie? - Powrót Nyx byłby kolejnym problemem, którego zdecydowanie nie potrzebowałam.

Pokręciła głową.

- O innej. Ciemność przychodzi tutaj, do mojego domu. Do mojej mamusi. Przegonisz ją?

- Jest tu teraz? - spytałam zaniepokojona.

- Nie. Tylko czasami.

- Ile razy?

Kayla zastanowiła się chwilę.

- Dwa.

Poczułam zimne dreszcze.

- Czy wczoraj wieczorem tu była? Przytaknęła.

- Widziałaś ją? - dociekałam.

- Nie. Ale wyczułam. Wiem, gdzie jest, jak tu przychodzi. - Spojrzała na mnie błagalnie. - Przegonisz ją?

Nie miałam pojęcia, czym jest ta Ciemność i jak miałabym ją zatrzymać, ale w głowie kłębiło mi się kilka teorii.

Pocałowałam małą w czoło.

- Zrobię, co mogę, kochanie. Obiecuję. Teraz muszę iść, ale dowiem się wszystkiego, dobrze? Pozbędziemy się tej Ciemności na dobre.

Jak po przełączeniu pstryczka mowa ciała Kayli całkowicie się zmieniła. Chwilę temu była smutna i wycofana, a teraz promienna i pełna nadziei. Cała ta wiara... we mnie. Dzięki mojej pustej obietnicy, że zajmę się czymś, czego nie rozumiałam, dziewczynka mogła pozbyć się wszystkich lęków i zmartwień. Dzięki mnie jej świat wrócił do normy.

Objęła mnie i ucałowała, a gdy uwolniłam się z jej objęć, bałam się, że pęknie mi serce.

Zew świąt przypominał mi o obowiązkach. No i chciałam koniecznie porozmawiać z Romanem. Ostatnio często się mijaliśmy, więc wysłałam mu esemes, o której będę w domu oraz że mam dla niego ważne informacje. Był tak pochłonięty teoriami spiskowymi, że wątpiłam, czy znajdzie czas na coś, co może mu się wydać wytworem wyobraźni małej dziewczynki. Odczucia Kayli - choć nie wiedziała, jak je ubrać w słowa - były dotychczas wystarczająco konkretne. Nie wiedziałam, co wyczuwała tym razem, ale jeśli w domu Mortensenów pojawiała się jakaś nieznana siła, miałam zamiar ją powstrzymać.


Rozdział 12


Moja krótka rozmowa z Kaylą nie dawała mi spokoju przez resztę wieczoru spędzonego wśród dzieci w galerii. Nie mogłam pozbyć się wspomnienia jej oczu, gdy mówiła mi o Ciemności. Była to jedna z tych chwil, kiedy jednocześnie dziękowałam za jej ponadzmysłowe zdolności i je przeklinałam. Gdyby ich nie posiadała, nie miałabym pojęcia, że w domu Mortensenów coś się dzieje. Ale ponieważ nie potrafiła użyć swoich mocy precyzyjnie, wciąż pozostawało wiele znaków zapytania. Erik od razu wiedziałby, co to mogło być. No właśnie, Erik, zamordowany przeze mnie. Jeszcze i to.

A jeśli mieliśmy przyjąć założenie, że Piekło działało bezpośrednio na jego niekorzyść, to co miałam myśleć o Kayli? W przeszłości nietypowe zjawiska nadprzyrodzone w okolicy były efektem działania pojedynczych istot spoza Nieba i Piekła. Te instytucje miały przecież określone zasady. Milton był jednak dowodem, że Piekło bez skrupułów je łamało. Czy to możliwe, że ktoś z mojej strony odwiedzał Andreę Mortensen... przypadkiem w tym samym czasie, kiedy jej stan się pogorszył? A jeśli tak, to po co?

Jak zauważył Roman, odpowiedź na to pytanie wyjaśniłaby całą sprawę.

Przerwałam rozmyślania o sprawach nieśmiertelnych, próbując nakłonić Waltera do wizyty w domu Mortensenów.

Chwilę wcześniej dwie matki pokłóciły się o kolejkę, więc mieliśmy nieoczekiwaną przerwę, podczas gdy ochrona galerii próbowała rozstrzygnąć spór.

- Święty Mikołaj nie przyjeżdża na wizyty domowe - stwierdził Walter.

- Z tego co mi wiadomo, Święty Mikołaj zajmuje się właśnie tym - zaprzeczyłam. - W każdą Gwiazdkę.

- Świętego Mikołaja nie można ot tak wynająć dla i rozrywki. Dzieci muszą czekać na Boże Narodzenie albo odwiedzić Świętego Mikołaja w jego pawilonie w galerii handlowej.

- Oczywiście, że można cię wynająć - stwierdziłam. - Właśnie dlatego tu pracujesz! Daj spokój, zapłacę. Kupię I ci drinka. Albo i to, i to, jeśli chcesz. Te małe dziewczynki naprawdę chcą zobaczyć Świętego Mikołaja. Ich mama na raka, na miłość boską. Jak możesz być na to obojętny?

Zerknął na mnie zza szkieł okularów.

- Bardzo mi przykro z powodu ich cierpienia, ale nie i; mogę tego zrobić. Podjęcie tej pracy jest zobowiązaniem na cały sezon świąteczny, przysięgą, że nie sprzeniewierzę się duchowi świąt. Jeśli będą poza galerią jako Święty Mikołaj, a Bob tutaj będzie odgrywał tę samą rolę, to co powiedziałyby na to dzieci?

Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.

- Widzisz, jeśli dzieci nie będą w stanie złamać zasad czasoprzestrzeni, żadne z nich się nie dowie, że Mikołaj jest w Lake Forest oraz w tysiącach innych galerii handlowych w kraju.

- Ale ja bym wiedział. Nie mogę być Świętym Mikołajem, kiedy Bob nim jest. Złamałbym nasz święty pakt.

- Święty pakt?! Przecież to tylko robota! - Naprawdę rozważałam złamanie zasady dotyczącej picia. Gdybym go ululała, na pewno zgodziłby się na to, czego chciałam.

- Nie dla nas - powiedział uroczyście.

Ochrona zakończyła interwencję, a kolejka znów ruszyła, kończąc naszą rozmowę. Nie zdążyłam mu dogryźć, że z tego co wiem, to litry whiskey też nie były częścią „ducha świąt".

Przez resztę zmiany mógł do mnie mówić Gburek. Doceniałam zaangażowanie Waltera w rolę, ale szczerze mówiąc, tym razem przeginał.

Tej nocy zatrzymałam się u Setha mimo wcześniejszych planów, żeby porozmawiać z Romanem o tym, co powiedziała mi Kayla. Ale gdy zadzwoniłam do Setha w drodze do domu, w jego głosie usłyszałam taki smutek i napięcie, że nie miałam wątpliwości, co było ważniejsze. Pogorszenie się stanu zdrowia Andrei było dla niego bolesnym ciosem. Spędziliśmy tę noc wstrzemięźliwie, ale po tym, jak mocno mnie tulił, wyczułam, że to dzięki mnie udaje mu się nie zwariować.

- Och, Thetis - wyszeptał, całując mnie w policzek, gdy leżeliśmy w łóżku. - Co ja zrobię bez ciebie?

- Nie martw się - powiedziałam automatycznie. - Będę tu jeszcze przez jakiś czas.

- Wiem - szepnął. - Ale potem... Milczenie. Serce mi zamarło.

- Wiem - odezwałam się w końcu. - Wiem, że nie możesz ich opuścić. Wszystko w porządku.

- A przynajmniej do czasu, aż jej stan się poprawi...

Zamilkł na chwilę. Mogłam domyślić się jego emocji, bo odczuwałam te same. Oboje martwiliśmy się tym samym niewypowiedzianym strachem, że może Andrei się nie poprawi. A najgorsze, że gdyby tak się stało, to Seth w końcu mógłby ze mną pojechać do Las Vegas. Ale czy potrafiłabym żyć, wiedząc, jaką ceną okupione jest moje szczęście?

W końcu odzyskał głos.

- Już rozumiem, czemu jesteś tak sfrustrowana wszechświatem - stwierdził. - Jeszcze nigdy niczego tak bardzo nie pragnąłem, jak być z tobą. W końcu cię mam... i nagle to. Ludzie mówią o rzucaniu wszystkiego w imię miłości, ale w prawdziwym życiu tak to nie działa. I szczerze mówiąc, gdybym był jednym z tych facetów, którzy potrafią zapomnieć o własnej rodzinie w imię własnych samolubnych pragnień... nie byłbym ciebie godzien. I koło się zamyka.

- Wszystko w porządku - powtórzyłam, zmuszając się do większego przekonania niż to, które czułam. - Nic nam nie będzie. Oni cię potrzebują. Rób to, co musisz.

- Georgino.

- Seth. - Musnęłam jego usta swoimi. - Oni są teraz ważniejsi.

- Ważniejsi od nas? - spytał.

Odpowiedziałam po długim namyśle, ale bez żadnych wątpliwości.

- Tak.

Nazajutrz miałam poranną zmianę z Bobem. Zaproponowałam mu to samo co Walterowi z nadzieją, że uda mi się zorganizować wizytę u dziewczynek, ale usłyszałam tę samą odpowiedź. Po cichu liczyłam na to, że może skoro Bob nie był aż tak jawnym alkoholikiem, będzie rozsądniejszy. Przeliczyłam się. Uraczył mnie tym samym nonsensem o magii świąt i niepodzielnej roli Świętego Mikołaja.

Na szczęście sprawy przybrały lepszy obrót, gdy spotkałam w domu Romana. Tego wieczoru czekał nas trening, ale wolałam porozmawiać z nim na osobności. Moich nieśmiertelnych przyjaciół łatwo było namówić do współpracy, ale ponieważ zaangażowanie Piekła stawało się coraz bardziej widoczne, wolałam ich do tego nie mieszkać. Natomiast Roman wiele nie ryzykował, a mnie nie przeszkadzało narażanie samej siebie na gniew pracodawców. Dużo mniej podobał mi się pomysł narażania na niego moich bliskich.

- Powiedziała coś jeszcze o tej Ciemności? - dopytywał Roman, gdy streściłam mu rozmowę z Kaylą. - Czy był to wyższy nieśmiertelny, niższy nieśmiertelny, zewnętrze bóstwo?

- Ona nie rozumie, czym są te istoty - odpowiedziałam. - Ma tylko cztery lata. Właściwie teraz już pięć.

- Musi to zrozumieć - stwierdził ponuro. - Powinnaś ją wyszkolić.

- Przy tym wszystkim, co teraz dzieje się w jej życiu, to ostatnia rzecz, jakiej potrzebuje.

- Nie, jeżeli jakaś nadprzyrodzona istota wywołuje chorobę jej matki! - Nefilim przysiadł na skraju kanapy, a w jego zielonych oczach pojawiły się zarówno zamyślenie, jak i gniew. - Spójrzmy prawdzie w oczy, Georgino. Jeśli coś naprawdę wywołuje tę chorobę, to nie sądzę, by jakaś moc wybrała tę rodzinę w ciemno. Jeśli coś wzięło na cel Andreę Mortensen, to powodem jesteś ty.

Zrobiło mi się słabo. Znowu moja wina.

- Czyli Andrea cierpi z mojego powodu - wymamrotałam, zapadając się w fotel. - Świetnie.

- Mówimy o Piekle - podkreślił Roman. - Czego się spodziewałaś? Jeśli chcą ci dopiec, będą pomysłowi.

- Można by sądzić, że istnieją bardziej bezpośrednie sposoby, żeby mnie gnębić - zauważyłam. - Zwłaszcza że zaprzedałam im duszę. Może niesłusznie zakładamy, że to sprawka Piekła.

Roman wzruszył ramionami.

- Raczej nie. Wiemy, że wtrącają się do twojego życia. A leczenie i szkodzenie to konkretne moce dane aniołom i demonom.

- Sądzisz, że Carter byłby w stanie powiedzieć nam, co ją odwiedziło? - spytałam. - Gdyby spojrzał na Andreę?

- Myślę, że byłby w stanie - odezwał się po chwili namysłu. - Pytanie brzmi: czy w ogóle chciałby się zaangażować? Znasz go. Niebo przynajmniej udaje, że gra według zasad.

Powoli przytaknęłam, pamiętając ostatnią rozmowę z Carterem i jego niechęć do interwencji.

- Prawda - mruknęłam.

- Cóż - powiedział, prostując się, Roman. - Zaraz możesz go spytać.

- Co? Jak to?

- Przyjdzie na trening. Podsłuchałem jego wczorajszą rozmowę z Jerome'em.

Widać nie tylko Seth był niezdrowo zainteresowany oglądaniem, jak odmieńcy Jerome'a walczą o jego honor. Też wstałam.

- No to jedziemy. Ja prowadzę. Schodząc po schodach, spojrzałam na Romana.

- Zastanawiałeś się kiedyś, jak byś wyglądał z białą brodą i czapką Świętego Mikołaja?

Nefilim spojrzał na mnie nieufnie.

- Nie, nigdy.

Szybko wyjaśniłam, że dziewczynki Mortensenów w tym roku nie widziały Świętego Mikołaja. Kręcił głową, zanim zdążyłam dokończyć.

- Daj spokój, Roman. Muszą zobaczyć Świętego Mikołaja. I wiem, że nie masz tych głupich zastrzeżeń Waltera co do istnienia wielu Świętych Mikołajów.

- Nie mam - potwierdził. - Ale mam zastrzeżenia co do zachowania swojej godności bez względu na szczytność celu. Poza tym nie czuję się aż tak winny. Jeśli naprawdę chcesz, żeby zobaczyły Świętego Mikołaja, to sama się w niego zmień.

Prychnęłam. Byłam zła, bo miał rację.

Ku mojemu niezadowoleniu przyjechaliśmy do kręgielni jako ostatni. Miałam nadzieję na rozmowę z Carterem w cztery oczy, ale anioł był skupiony na rozmowie z Jerome'em (oraz kieliszku). Reszta drużyny czekała z niecierpliwością na trenera i nie dawała mi spokoju za to, że nie włożyłam koszulki z napisem „Piekielnie Stoczeni".

- Zapomniałam - tłumaczyłam. - To nic takiego. Włożę ją na prawdziwą rozgrywkę.

Peter westchnął.

- Ale koszulki mają wyrażać solidarność. Poczucie więzi i bliskości nam pomoże.

- Szczerze mówiąc - odezwał się Jerome - bardziej pomogłoby wam lepsze zbijanie kręgli.

- Słuchaj... - powiedziałam do Petera. - Jak tylko będę musiała skorzystać z toalety, to się w nią przemienię.

- Ale to nie to samo.

Na szczęście niecierpliwość Jerome'a nie pozwoliła na rozwój tej dyskusji. Nie widział zakończenia naszego pierwszego treningu, więc był ciekaw, czy się poprawiliśmy. Trzeba przyznać, że szło nam lepiej, ale Jerome chyba oczekiwał, że za każdym razem będziemy zbijać wszystkie piony. Gdy zobaczył, że tak się nie dzieje, zezłościł się i stracił cierpliwość.

- Co to ma znaczyć?! - ryknął, gdy Cody strącił wszystkie w imponujących dwóch rzutach dziewięć do jednego. - Nie możesz ich strącić za pierwszym razem? - Wściekle spojrzał na Romana. - Zrób coś z tym.

Nefilim zerknął na ojca z irytacją, niezadowolony, że jego metody zostały skrytykowane, zwłaszcza że Cody był najlepszy z nas.

- A może ty coś zrób? Sam ich potrenuj, tato! Jerome przechadzał się przy torze, ale nie zhańbił się dotknięciem kuli.

- To nie moje zadanie - odparł Jerome. Roman przewrócił oczami.

- Pozwól więc, że zajmę się tym po swojemu. Kiedy się sprzeczali, pochyliłam się w stronę Cartera.

- Musimy porozmawiać. Na osobności. Zostaniesz na chwilę po treningu?

Anioł obserwował potyczkę ojca i syna, ale spojrzał na mnie przelotnie. Skinął niemal niezauważalnie. A gdy po chwili do stolika wrócił Jerome, mówiąc, że wychodzi i ma zamiar zapić swoje rozdrażnienie w Piwnicy, Carter nie skorzystał z jego zaproszenia.

- Nie - jęknął, przeciągając się leniwie. - Zostanę zobaczyć, jak im idzie. Peter nie może cały czas rzucać Splitów.

To wbrew prawom fizyki.

Peter nie mógł się zdecydować, czy potraktować to jako komplement, czy nie.

- Jak chcesz - odrzekł Jerome. - Jeśli masz w rękawie jakieś cuda, czas je wykorzystać.

- Będę o tym pamiętał - obiecał Peter, machając mu na pożegnanie.

Moi nieśmiertelni przyjaciele byli wzburzeni dezaprobatą szefa, więc skupiłam się na grze i nie wdawałam się w rozmowę z Carterem do zakończenia treningu. Jerome mógł krytykować, ile chciał, ale nie zmieniało to faktu, że Roman był naprawdę dobrym nauczycielem. Naszym największym sukcesem było, gdy Peter cztery razy z rzędu strącił większość kręgli, nie zostawiając bocznych pionów, czym przywrócił równowagę prawom fizyki. Co prawda nie udało mu się zbić wszystkich w jednym lub dwóch rzutach, ale byliśmy już tak zmęczeni, że cieszyły nas nawet drobne zwycięstwa.

Roman, Carter i ja zostaliśmy w kręgielni ostatni, ale najpierw musiałam przyrzec, że następnym razem na pewno włożę drużynową koszulkę. Jak tylko byliśmy sam na sam, wyjaśniłam problem Carterowi. Z każdą chwilą jego twarz bardziej tężała.

- Córko Lilith - powiedział, gdy skończyłam - wiesz, że nie mogę się angażować.

- Wcale cię o to nie proszę - zapewniłam. - Nie do końca. Po prostu chcę wiedzieć, czy potrafisz określić, czy ktoś... na przykład demon, wywołał chorobę Andrei Mortensen.

Szare oczy Cartera były nieodgadnione.

- Tak. Potrafię to określić.

- Pojedziesz ze mną do niej i powiesz, co wyczuwasz? Tylko tyle. Nie proszę cię o łamanie jakichkolwiek zasad. - A przynajmniej tak mi się wydawało. Szczerze mówiąc, nie rozumiałam połowy „zasad", o których zawsze wspominał. - Potrzebuję tej jednej informacji.

- Dobrze - odezwał się po chwili, która wydawała się wiecznością. - Pojadę z tobą. Przekazanie ci tej informacji nie złamie żadnej zasady.

- A wytłumaczenie - wtrącił się Roman - czemu Piekło robi coś takiego, też by żadnej nie złamało, prawda?

Zanim Carter zdążył mu odpowiedzieć, oznajmiłam: - Już to wiemy. Chcą się dobrać do mnie. Nadepnęłam komuś na odcisk, więc teraz chcą, żebym cierpiała, patrząc, jak cierpią ludzie, których kocham.

- No tak, ale czemu Andrea? - spytał Roman. - Bez urazy, ale są inne sposoby, żeby cię zranić. Czemu nie Seth?

Nie mogłam powstrzymać się od drwiny.

- Cóż. Przez to przeniesienie już czuję, że... - Zamilkłam gwałtownie, gdy zdałam sobie sprawę, co miałam zamiar powiedzieć. Roman siedział naprzeciwko mnie na jednym ze starych skórzanych krzeseł, a widząc jego dzikie spojrzenie, bałam się, że pochyli się i mną potrząśnie.

- Co?! - zawołał. - O czym właśnie pomyślałaś?

- Choroba Andrei jest potworna - zaczęłam. - Okropna, niesprawiedliwa i rani całą jej rodzinę. Ale jest coś jeszcze. Tak długo, jak jest chora i jak jej bliscy potrzebują pomocy... Seth musi z nimi zostać. I nie może jechać ze mną do Las Vegas.

- No i jasne - mruknął Roman ze zdziwieniem w oczach. - O to chodzi z tym przeniesieniem. Żeby wyrwać cię z Seattle, z objęć Setha, i upewnić się, że nie pojedzie za tobą.

- Ale kiedyś... - Poczułam ucisk w żołądku, jak zawsze gdy myślałam o ludziach, którzy cierpieli z mojego powodu. - W końcu będzie mógł. Andrea albo wyzdrowieje... albo nie.

- Tak, ale kiedy to będzie? - spytał Roman. - Ile to może potrwać? Wystarczająco długo, żebyś zakochała się w wymarzonym scenariuszu, który dla ciebie stworzyli. Wystarczająco długo, żebyś zainteresowała się jakimś innym introwertycznym śmiertelnym artystą. Gdy Seth w końcu się uwolni, nie będzie to miało już znaczenia.

Gapiłam się na Romana, ale wcale go nie widziałam. Jerome zawsze był poirytowany moim związkiem z Sethem i ganił mnie za zbytnie przywiązywanie się do śmiertelnika, co niekorzystnie wpływało na moją pracę. Carter sam przyznał, że robię coś, co nie podoba się Piekłu. Czyżby chodziło właśnie o to? Że wszystkie te starania miały na celu rozbicie mojego związku z Sethem?

- Skoro Piekło nie chce, żebym była z Sethem, to czemu po prostu mi tego nie zabronią? - spytałam. - Jerome już nieraz dawał mi wycisk. Albo mogliby mnie przenieść dokądkolwiek... daleko stąd. Po co mieliby wybrać miejsce, w którym się zakocham?

- Żebyś o nim zapomniała - odpowiedział nefilim. -Żebyś nie patrzyła wstecz. Gdyby zakazali ci tego związku, zbuntowałabyś się, ot tak. - Pstryknął palcami. - Nigdy byś nie przestała za nim tęsknić. A w ten sposób... jest bardziej subtelnie. I skutecznie.

- To prawda - zgodziłam się oszołomiona. - Nawet po tych wszystkich uwagach Jerome'a nie spodziewałabym się, że... Nie sądziłam, że Piekłu może aż tak nie spodobać się mój związek z człowiekiem.

Roman nic nie odpowiedział, ale spojrzał na Cartera.

- Jesteś podejrzanie cichy.

Anioł wzruszył ramionami, zachowując kamienną twarz.

- Wam usta się nie zamykają. Nie widzę potrzeby się wtrącać.

- Mamy rację? - spytałam go.

- Oczywiście, że tak - skwitował Roman. - Zawsze wiedziałaś, że według Piekła Seth za bardzo cię rozprasza. To wszystko wyjaśnia.

- Nie wyjaśnia śmierci Erika - stwierdziłam.

- Jesteś pewien, że nie masz nic do dodania? - spytał nefilim, nie spuszczając wzroku z Cartera.

- Powinniśmy pojechać do Mortensenów, zanim zrobi się późno - powiedział łagodnie. - Dziewczynki na pewno dość wcześnie kładą się spać.

Wstałam, wiedząc, że nic więcej z niego nie wydusimy.

- Najpierw muszę zawieźć Romana do domu. Potem możemy pojechać do Mortensenów.

- Jak masz zamiar mnie przemycić? - spytał Carter. - Przyprowadzenie nieznajomego do łóżka chorej kobiety może wydać się trochę podejrzane. Mam stać się niewidzialny?

Właśnie miałam to zaproponować, gdy wpadłam na inny pomysł. Zmierzyłam anioła wzrokiem.

- Chciałeś kiedyś przebrać się za Świętego Mikołaja?

- Zawsze o tym marzyłem - odrzekł poważnie. Roman jęknął.

Ale gdy wyjaśniłam Carterowi sytuację, ten od razu się zapalił do pomysłu. Powiedział nawet, żebym nie martwiła się kostiumem, i obiecał, że spotkamy się u Terry'ego za godzinę, jak tylko odwiozę Romana do domu. Gdy wyszliśmy na parking, Carter zniknął.

- Mam nadzieję, że jego kostium nie będzie pochodził ze sklepu, w którym normalnie kupuje ciuchy - zamyśliłam się, gdy jechaliśmy do domu. - Nie chcemy Świętego Mikołaja kloszarda. Choć gdyby był tam Ian, pewnie byłby zadowolony, że wyrywamy się z żelaznych szponów komercjalizmu.

- Cholerni antyglobaliści - mruknął nefilim. Oparł głowę o szybę samochodu. - Trochę ryzykujesz, ale coś mi mówi, że Carter tego nie schrzani, tym bardziej że chodzi o małe dziewczynki z chorą matką. W końcu jest aniołem.

Do czegoś to zobowiązuje.

- I na szczęście nie miał żadnych zastrzeżeń do istnienia Świętego Mikołaja w dwóch różnych miejscach w tym samym czasie - zażartowałam. - Choć jeden problem z głowy.

Roman wyprostował się tak szybko, że zahamowałam, pewna, że coś wyskoczyło na drogę. Po chwili zdałam sobie sprawę, że wpadł na jakiś pomysł.

- O Boże - wysapał.

- Co? - spytałam, zachowując się zupełnie jak on wcześniej. - O czym właśnie pomyślałeś?

- Chyba... Chyba to rozgryzłem.

W jego głosie słychać było niedowierzanie.

- Co? Mówisz o tej tajemnicy, którą próbujemy rozgryźć? Przecież już wiemy, o co chodzi.

Roman pokręcił głową, wybałuszając oczy.

- Nie... o Jezu. Georgino, jeśli mam rację... Ale jak to udowodnię? - Oparł się z niezadowoleniem. - Jak zdobędę dowód?

- Wal prosto z mostu - zażądałam.

- Nie. Jeszcze nie. Odwieź mnie i pogadamy, jak skończysz z Carterem. Muszę to przemyśleć.

Niewiele rzeczy mogło zdenerwować mnie bardziej niż to. Nienawidziłam, gdy ktoś afiszował się sekretami.

Nienawidziłam słów: „Powiem ci potem". Ale mimo moich nacisków nie chciał zdradzić nic więcej. Carter był już w drodze do Terry'ego, więc nie miałam czasu na dłuższe dyskusje z Romanem. Musiałam najpierw pojechać do Lake Forest Park. Nie ukrywając niezadowolenia, zostawiłam przyjaciela sam na sam z jego machinacjami. Przed odjazdem ostrzegłam go, że ma być gotowy wszystko wyśpiewać, kiedy wrócę do domu.

Gdy wkrótce dojechałam do Mortensenów, z ulgą zobaczyłam, że Seth też tam był, a dziewczynki jeszcze nie spały. Pamiętając żart Cartera, martwiłam się po drodze, że może najmłodsze będą już w łóżkach. Większość miała na sobie piżamy, ale ich żywiołowe powitanie nie pozostawiało wątpliwości, że sen to ostatnie, na co miałyby ochotę.

Ściskając je na powitanie, zastanawiałam się, jak zareagują na prawdziwą gwiazdę wieczoru.

Tylko Brandy została na kanapie, gdy maluchy się ze mną witały. Uśmiechnęła się i skinęła głową, ale miała smutny, pusty wzrok, którego nie było jeszcze wczoraj na zakupach. Współczułam jej. Pewnie po wieczornej imprezie powiedzieli jej o stanie mamy. Usiadłam na drugim końcu kanapy.

- Dobrze się wczoraj bawiłaś?

- No - przyznała. - Było w porządku.

- Chcesz zobaczyć zdjęcia? - spytała z przejęciem Kendall. Trąciła łokciem Brandy. - Pokaż jej!

Uśmiechając się z powodu entuzjazmu siostry, Brandy wyjęła telefon i pokazała zdjęcia. Były to typowe fotki, jakie robią dziewczyny w jej wieku: ujęcia grupowe, śmieszne miny. Z radością zauważyłam, że wieczór wyglądał na typową szkolną dyskotekę. Wcześniej nie byłam pewna, czego oczekiwać po imprezie w kościele. Brandy na zdjęciach wyszła oszałamiająco. Margaret doskonale spisała się z francuskim kokiem. Na jednym ze zdjęć dziewczyna uśmiechała się, stojąc obok przystojnego blondyna. Wyglądał jak inteligentny surfer. Spojrzałam na Brandy i uniosłam pytająco brew. Przytaknęła.

- Nieźle - rzuciłam.

Pukanie do drzwi przerwało gwar rozmów. Terry podniósł wzrok znad książeczki, którą oglądał z McKenna.

- Kogo diabli niosą?

Rozejrzał się po pokoju, licząc głowy, jakby chciał się upewnić, że wszyscy są obecni. Pewnie mając tyle córek, łatwo stracić rachubę, Ian, Margaret i Seth też byli w domu. Kto inny mógłby wpaść bez zapowiedzi? Nie mam pojęcia - powiedziałam radośnie. - Seth, może otworzysz drzwi i sprawdzisz?

Seth natychmiast poznał się na moim tonie głosu. Posłał mi pytające spojrzenie, ale podszedł do drzwi. Nacisnął klamkę i odskoczył zaskoczony, gdy do środka wszedł Carter.

A przynajmniej na podstawie naszej wcześniejszej rozmowy domyślałam się, że to Carter. Mężczyzna, który wszedł do salonu, w niczym nie przypominał niechlujnego anioła, którego znałam. Nie przypominał żadnego Świętego Mikołaja, jakiego znałam. Wyglądał o niebo lepiej. W jego sposobie poruszania się była magia. Jego czerwony strój zdawał się lśnić, a zaróżowione policzki wyglądały, jakby właśnie przyleciał z bieguna północnego, a nie sza rego Seattle. Był bezkonkurencyjny.

- Ho, ho, ho! - zagrzmiał, a jego głos wypełnił cały dom. - Wesołych Świąt Przez chwilę kilka par szeroko otwartych oczu wpatrywało się w niego w niezmąconym milczeniu. Zaraz jednak Kendall i bliźniaczki zaczęły piszczeć z zachwytu i podbiegły do niego.

- Święty Mikołaj! Święty Mikołaj!

- Co ty tutaj robisz? - spytała Kendall. - Zgodnie z umową powinieneś przyjść dopiero w święta.

- To prawda! - powiedział donośnym głosem, który w niczym nie przypominał Cartera. - Ale przecież muszę się dowiedzieć, czego chcecie na święta, prawda?!

W odpowiedzi usłyszał jeszcze więcej „ochów" i „achów", a bliźniaczki zmusiły go, by usiadł na kanapie. Brandy zrobiła mu miejsce, a Kendall natychmiast skorzystała z okazji i wdrapała mu się na kolana.

Margaret i Terry wyglądali, jakby mieli wybuchnąć płaczem, Ian wyglądał na osłupiałego. Sulli zlapnl nmlc za ramię i pociągnął do siebie.

- To jeden z kolesi, z którymi pracujesz? - szepnął. Wyszczerzyłam zęby w uśmiechu.

- W pewnym sensie. To Carter.

Seth potrzebował kilku chwil. Miał tak samo zdumioną minę jak ja wcześniej.

- Naprawdę? Ale jak... To znaczy... nawet jego ciało...

- Tajemne sprawki - odrzekłam.

Kendall dyktowała listę gier planszowych i książek ekonomicznych. Obok niej bliźniaczki dygotały, czekając na swoją kolej, ale były zbyt dobrze wychowane, żeby źle się zachować w obecności Świętego Mikołaja. Po obietnicy prenumeraty kilku popularnych magazynów i gazet gospodarczych Terry łagodnie zabrał Kendall, żeby jej siostry mogły zająć jej miejsce. Ustąpiła, ale najpierw objęła Cartera ramionami i mu podziękowała.

- No dobrze - powiedział Seth, przysuwając się w moją stronę. - To było niesamowite, choć przy tobie już nic nie powinno mnie dziwić. - Pocałował mnie w czoło. - Koniecznie musimy w pełni wykorzystać twój ostatni miesiąc.

Skoro czeka nas długa rozłąka, to musimy znaleźć sposób na dopasowanie mojego grafiku u Terry'ego.

Już chciałam powiedzieć, żeby nie zmieniał swoich planów z rodziną ze względu na mnie, ale w końcu się nie odezwałam. No bo jakie to ma znaczenie? - przemknęła mi desperacka myśl. Jeśli Piekło postanowiło nas rozdzielić, to nic na to nie poradzimy. „Długa rozłąka" zmieni się w „na zawsze". Może naprawdę powinnam starać się maksymalnie wykorzystać te ostatnie, bezcenne dni. A gdybym tak zrobiła. .. Czy Piekło jeszcze bardziej zwarłoby szyki przeciw nam?

Rozejrzałam się i zobaczyłam, że Morgan zastąpiła McKennę na kolanach Cartera. Rozmawiali o zaletach różnych kucyków zabawek. Morgan nie była pewna, które woli.

- Kucyki księżniczki mają więcej kolorów do wyboru - mówiła mu z powagą.

- To prawda - przyznał. - Ale niektóre z kucyków mocy są jednorożcami. I można je czesać na więcej sposobów.

Po drugiej stronie pokoju na krześle siedziała Kayla. Obserwowała Cartera urzeczonym wzrokiem, ale nie próbowała z nim porozmawiać. Podeszłam do niej i uklękłam.

- Powiesz Świętemu Mikołajowi, czego sobie życzysz? - Zagadnęłam cicho.

Dopiero po kilku chwilach dziewczynka oderwała wzrok od anioła.

- To nie jest Święty Mikołaj - powiedziała. Całe szczęście, że mówiła tak cicho jak ja. Nikt inny jej nie usłyszał.

- Przecież to on - odparłam. - A kto inny?

- To nie Święty Mikołaj. - Uśmiechnęła się i znowu wlepiła w niego wzrok. - Jest piękniejszy niż wszystko inne.

Ludzie nie mogli zobaczyć anioła w jego prawdziwej postaci, chyba żeby sam postanowił się im ukazać. Ale nawet wtedy człowiek raczej nie przeżyłby tego wydarzenia. Nie, Kayla nie widziała prawdziwej postaci Cartera, ale coś na pewno. Jakąś cząstkę jego prawdziwego oblicza. Poczułam ukłucie zazdrości, zastanawiając się, co takiego widzi, czego moje zmysły nie dostrzegały. Nigdy się tego nie dowiem, ale sądząc po jej oczarowanej minie, musiało to być coś wspaniałego.

- Piękny - powtórzyła. Spojrzała na mnie. - Czy on może powstrzymać Ciemność?

- Spróbuje - potwierdziłam. Nie była to stuprocentowa prawda, ale musiała wystarczyć. - A możesz udawać, że to Święty Mikołaj? I powiedzieć mu, czego sobie życzysz na święta?

Skinęła uroczyście głową. Morgan właśnie skończyła i Święty Mikołaj przywołał nas do siebie. Podprowadziłam do niego Kaylę. Pomogłam jej usiąść mu na kolanie, a on spojrzał na mnie swoimi lśniącymi szarymi oczami. Przynajmniej one przypominały mi Cartera. Odcszlimi nu krok i pozwoliłam im porozmawiać. Dziewczynka wciąż putr/yłii na niego z zachwytem, ale tylko ja wiedziałam, co ją tak naprawdę urzekło. Gdy dyktowała mu listę prezentów, wyglądała jak zwykłe dziecko oszołomione obecnością Świętego Mikołaja. Nie wspomniała o jego pięknie ani o nadprzyrodzonych istotach kręcących się po jej domu w nocy.

Zostawiłam ich samych i cicho poszłam na górę do pokoju Andrei. Nie spała i czytała książkę. Pod oczami miała cienie, a jej twarz wyglądała mizerniej niż ostatnio. Mimo to przywitała mnie radosnym uśmiechem.

- Georgino - zaczęła. - Mogłam się domyślić, że to ty jesteś źródłem tego zamieszania na dole.

Zaśmiałam się.

- Nie całego. Przyszedł mój przyjaciel. Odgrywa Świętego Mikołaja dla dziewczynek. Właśnie przyjmuje zamówienia na świąteczne prezenty.

Miała taki wyraz twarzy, jakby powstrzymywała łzy.

- To bardzo miłe z jego strony. I twojej.

- Chciałabyś go poznać, zanim wyjdzie? - spytałam. Andrea skrzywiła się i w zamyśleniu przygładziła włosy.

- Tak, teoretycznie... ale Panie Boże... Wyglądam okropnie.

- Możesz mi uwierzyć - zapewniłam - że jemu to nie przeszkadza.

Gdy zeszłam z powrotem do salonu, Kayla zdążyła skończyć, a Carter usiłował wydusić jakieś życzenie od Brandy, która stanowczo zapewniała, że nie ma najmniejszego zamiaru siadać mu na kolanie.

- Myślę, że będziesz miał wystarczająco dużo pracy z ich zamówieniami - powiedziała pogodnie.

- A ty niczego sobie nie życzysz?! - huknął tubalnym głosem Święty Mikołaj.

- Niestety nic, co mógłbyś mi podarować - odrzekła. Jej uśmiech zniknął. - Ale i tak dziękuję.

Carter spojrzał na nią tym przeszywającym wzrokiem, który czasem wbijał we mnie i który zdawał się prześwietlać człowieka na wylot.

- Fakt - przyznał. - Masz rację. Ale mogę zaoferować ci moją modlitwę. I moją nadzieję na poprawę.

Brandy wpatrywała się w niego, urzeczona jego spojrzeniem, i jedynie skinęła głową. Chyba nie zdawała sobie sprawy, jak potężną moc miała modlitwa anioła, ale bez wątpienia wyczuwała szczerość jego słów.

- Dziękuję - powtórzyła. Złapałam Cartera za ramię.

- Ich mama też chce ciebie poznać, Święty Mikołaju. Wstał i poszedł za mną schodami. Minęliśmy po drodze Iana, który spoglądał na nas z pobłażliwą wyższością.

- A nie spytasz, czego ja chcę?

Carter zatrzymał się i spojrzał na niego od stóp do głów.

- Wybacz. Mój warsztat nie produkuje prezentów w stylu „obdartego szyku".

Carter ruszył za mną mimo protestów lana, że jego stylem był „vintage", a „obdarty szyk" nadawał się tylko dla pozerów.

Jeśli Andrea czuła się nieswojo na myśl o spotkaniu z nieznajomym, potrafiła świetnie to ukryć. Gdy anioł wszedł do jej sypialni, na jej twarzy pojawił się podziw, który przypominał mi minę Kayli. Andrea nie była w stanie dostrzec tego, co widziała jej córka, ale sądzę, że wyczuwała jakąś część prawdziwej natury Cartera. Zatrzymał się przy łóżku i z szacunkiem zdjął czerwony kapelusz, odsłaniając białe loki.

- To mój przyjaciel Carter - przedstawiłam go, upewniwszy się, że żadne z maluchów nie przyszło za nami.

- Pani Mortensen - powiedział normalnym głosem. -Bardzo miło panią poznać.

Uśmiechnęła się, a widoczna na jej twarzy radość sprawiła, że wyglądała pięknie mimo zmęczenia.

- Pana też miło poznać. Dziękuję za wizytę i spotkanie z dziewczynkami.

Rozmawiali krótko. On powiedział coś miłego lub śmiesznego o każdej z córek, a uśmiech Andrei poszerzał się z każdą chwilą. Ona natomiast nie mogła mu się nadziękować. Gdy skończyli z tymi uprzejmościami, pożegnaliśmy się i wyszłam z przyjacielem z pokoju. Zamknęłam drzwi i już miałam zejść po schodach, gdy złapał mnie za rękę.

- Zobaczyłeś to, co miałeś zobaczyć? - odezwałam się cicho.

Skinął głową z poważną miną i znowu wyglądał jak Carter, którego znałam.

- Miałaś rację. Jej stan pogorszył się... przez demona.

- Wiesz przez którego? - spytałam. Wiedziałam, że moje dobro nie leżało na sercu Jerome'owi, ale nie sądziłam, że byłby w stanie celowo ranić osoby, na których mi zależało.

- Nie - odrzekł Carter. - Ale raczej nie był to Jerome. To brudna robota, do której wysyłają pomniejsze demony.

Poza tym mogę ci powiedzieć, że początek jej choroby byl naturalny. Nie było to ich sprawką. Po prostu wywołali nawrót choroby, gdy zaczynała zdrowieć.

Żeby się dobrać do mnie. Żeby Seth był zajęty, dręczyłam się w myślach. Carter przytaknął.

- No dobrze. Dzięki, że przyszedłeś. Doceniam to. Zaczęłam się odwracać, ale znów mnie zatrzymał.

- Georgino... - W jego głosie słyszałam zmartwienie, które rzadko dźwięczało w ustach pewnego siebie, lakozicznego Cartera. - Georgino, wielokrotnie ci powtarzałem, że istnieją zasady określające, co nam wolno, a czego nie, na ile możemy się angażować. Ogólnie rzecz biorąc, nie powinienem zbytnio angażować się w życie śmiertelników.

- Rozumiem - powiedziałam.

- Ale to, co się jej przydarzyło... - Lekko zmarszczył czoło. - To naruszenie zasad, coś, co nie powinno było się wydarzyć. I w tej sytuacji dwa minusy mogą dać plus.

Wlepiłam w niego wzrok w zdumieniu.

- Co chcesz przez to powiedzieć?

- Mogę ją uleczyć. Nie usunę raka całkowicie, ale mogę przywrócić stan, w którym była, zanim zaszkodzono jej w tym tygodniu. Mogę cofnąć to, co oni jej zrobili.

Otworzyłam szeroko oczy.

- To... to byłoby wspaniałe! - Carter wciąż miał smutną minę i nie mogłam zrozumieć dlaczego. Czyżby sądził, że złamie zasady, nawet jeśli naprawiał krzywdę? - Co się stało?

Westchnął.

- To, co ty i Roman powiedzieliście wcześniej... że Piekło chce trzymać cię z dala od Setha... A jeśli jej stan go tutaj trzyma? Cóż... możliwe, że właśnie tego chcą. Poprawiło jej się, to jej zaszkodzili. Jeśli znowu się jej poprawi, albo ja ją uleczę, wtedy wszyscy znów będą mieli nadzieję, póki tamci znów nie pogorszą jej stanu. Nie mówię, że na pewno tu wrócą. Ale może tak być. A taka huśtawka to gwarancja, że Seth tu zostanie. Jeśli ją teraz uzdrowię, a zrobię to, jeśli chcesz, mogę nakręcić ten kołowrotek.

Zrozumiałam z tego dwie rzeczy. Pierwszą, ukrytą głęboko między wierszami: że ja i Roman mieliśmy rację.

Oczywiście Carter nie powiedział, że Piekło na pewno wzięło mnie i Setha na cel, ale temu nie zaprzeczył. Jak zwykle bardzo ważył słowa. Drugą rzeczą - bardziej zaskakującą - była sugestia, że aby pokrzyżować szyki Piekła, powinniśmy unikać zmian stanu zdrowia Andrei. Seth nigdy nie byłby wolny od rodziny, jeśli stan Andrei poprawiałby się i pogarszał. Byłby wolny, gdyby wyzdrowiała całkowicie. I gdyby umarła...

- Nie - mruknęłam. - To bez znaczenia. Ulecz ją. Nawet jeśli Seth będzie musiał zostać tu na zawsze, chcę, żeby żyła.

Carter skinął głową, a w jego oczach rozbłysło coś jak duma... i smutek.

- Domyślałem się, że to powiesz.

Zapukał delikatnie w drzwi Andrei, zanim wszedł do sypialni.

- Przepraszam, że zawracam głowę - powiedział - ale zapomniałem spytać, co pani chciałaby na święta.

Andrea zaśmiała się, ale śmiech po chwili przerodził się w kaszel. Sięgnęła po szklankę wody stojącą przy łóżku i w końcu się odezwała: - Miło z pana strony, ale jestem na to za duża.

- Skądże - nie zgodził się Carter. - Na pewno ma pani jakieś życzenie.

Andrea wciąż się uśmiechała, ale jej mina wyrażała smutek.

- Jest coś takiego - przyznała. Byłam ciekawa, czy poprosi o zdrowie. Brandy na pewno życzyła sobie właśnie tego. - Chcę... Chcę, żeby moje dziewczynki były szczęśliwe. Bez względu na to, co stanie się ze mną, chcę, żeby miały dobrą opiekę.

Święty Mikołaj Carter spojrzał na nią świdrującym spojrzeniem i miałam wrażenie, że coś się między nimi wydarzyło, coś, czego ja nie byłam częścią. W końcu powiedział: - Obiecuję, że tak będzie.

Podszedł do niej i wyciągnął do niej rękę. Przeszedł mnie dreszcz. Obiecuję. Aniołowie rzadko używali tego słowa.

Wcześniej wydawało mi się, że to, co powiedział Brandy, było potężne, ale zblakło w porównaniu z tym przyrzeczeniem. Andrea nieśmiało ujęła dłoń Cartera. Nic nie zobaczyłam: żadnych oślepiających świateł ani niczego w tym stylu. Moje zmysły też niczego nie wyczuły. Ale twarz Andrei się zmieniła. Miała tak rozmarzony wyraz twarzy, że musiała widzieć i słyszeć coś przepięknego. Gdy Carter puścił jej dłoń, uśmiechnęła się do niego, zamknęła oczy i zasnęła.

- Uleczyłeś ją? - spytałam, nie wspominając nic o danej jej obietnicy.

- Tak - rzekł. - Nie będzie pamiętała mojej wizyty. Może tylko...

Moja komórka zadzwoniła i pospiesznie wyszłam z pokoju, żeby nie zbudzić Andrei. Dzwonił Roman.

- Cześć - przywitałam go.

- Jesteś wciąż u Mortensenów?

- No, a co?

- Bo chyba wiem, jak udowodnić moją teorię - oznajmił, a w jego głosie słychać było napięcie.

- Wciąż nie wiem, co to za teoria - przypomniałam.

- Wkrótce się dowiesz. A teraz spytaj Setha, czy macoś przeciwko hipnozie.


Rozdział 13


Po tym, co się stało, z Romanem nie dało się już wytrzymać.

Nie chciał mi zdradzić żadnych szczegółów, powiedział tylko, że Seth musi zostać poddany hipnozie i że wtedy dopiero dowiemy się czegoś więcej.

- Nie sądzisz, że powinnam wiedzieć już teraz? - spytałam chyba po raz setny tego dnia.

- Nie chcę wywierać wpływu na żadne z was - odparł Roman. - Mogę się mylić.

- Twierdziłeś, że już wiesz, o co w tym wszystkim chodzi! A teraz nagle możesz się mylić?

- Zawsze istnieje ryzyko błędu - stwierdził praktycznie. - Myślę jednak, że mam rację.

Po tej irytującej odpowiedzi mogłam już tylko czekać i spekulować. Nie rozumiałam, co właściwie Roman zamierza osiągnąć za pomocą hipnozy, ale sam pomysł wydawał mi się przynajmniej dość bezpieczny. Nie zdziwiłabym się, gdyby Roman zaproponował, żeby na przykład zrobić pułapkę na demony i wystawić Setha w charakterze przynęty. Są gorsze rzeczy niż hipnoza, nawet jeśli ktoś każe ci w niej gdakać jak kurczak. Tak przynajmniej sądziłam.

Dopiero po wielu dniach uzyskałam odpowiedź, na którą czekałam. Opóźnienie wynikało z trudności w uzgodnieniu grafików Setha i Hugh. Chociaż Roman miał oszałamiający repertuar zdolności parapsychicznych, hipnoza do niego nie należała. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że Hugh potrafi ją przeprowadzić. Gdy go o to zagadnęłam, wyjaśnił, że był kiedyś na konferencji lekarzy, podczas której uczestnicy musieli wziąć udział w określonej liczbie seminariów. Diablik wybrał hipnozę, bo myślał, że w ten sposób łatwo odwali obowiązkowe godziny.

- Było o wiele trudniej, niż się spodziewałem. Po konferencji dorobiłem sobie jeszcze kilka kursików. Pogmerałem w różnych tematach. Od tego czasu rzadko wykorzystywałem to w praktyce, nie licząc pewnej bardzo nieudanej randki w zeszłym roku.

- A będziesz potrafił dziś zrobić to, czego potrzebuje Roman?

Skinęłam w kierunku salonu. Nefilim miotał się po całym pomieszczeniu jak zwierzę w klatce. Czekaliśmy na przybycie Setha, a Roman obsesyjnie starał się stworzyć idealną atmosferę „hipnotycznego wnętrza", poprawiając najdrobniejsze szczegóły. Co chwila zmieniał coś w oświetleniu i przesuwał sofę. Czasem stawiał ją na środku pokoju. Potem z kolei przeciągał ją pod ścianę, w głębszy cień. Hugh i ja już dawno zrezygnowaliśmy z udzielania mu jakichkolwiek rad. Był zbyt nakręcony i łatwo się denerwował.

Hugh zmarszczył brwi, patrząc na Romana.

- No nie wiem. To, o co mnie prosił... nie wymaga wielkich umiejętności technicznych. Ale to odrobinę dziwne, co Roman zamierza w ten sposób osiągnąć. Czytałem trochę na ten temat i szczerze mówiąc... nie mogę obiecać, że to zadziała.

Wciąż nie wiedziałam, na czym „to" miało właściwie polegać, ale postanowiłam cierpliwie czekać. Seth przyjechał wkrótce i promieniał optymizmem. Stan Andrei poprawił się znacznie po wizycie Cartera i wpływało to pozytywnie na wszystkich wokół. Codziennie trzymałam tylko kciuki za to, by Piekło nie nasłało na nas kogoś, kto zniszczyłby wspaniałe efekty działań anioła. Seth uścisnął mnie przyjacielsko i cmoknął w usta, co było kolejnym znakiem dobrego nastroju. Zwykle w obecności innych zachowywał się bardzo powściągliwie.

- Przegapiłaś mnóstwo dobrej zabawy - powiedział. Miał na sobie koszulkę „Princess Bride". - Zabrałem Kendall i bliźniaczki na świąteczne zakupy. Kupili Ianowi jakieś antykwaryczne egzemplarze Przemian i Kandyda.

- On czytuje takie rzeczy? - spytałam. - To świetne książki, ale jakoś nigdy nie pomyślałabym, że mogą spodobać się Ianowi.

- Nie są bestsellerami z eksponowanych półek, w przeciwieństwie do książek innych znanych nam osób, więc Ian może je uznać za lekturę dla elity. Lubi chadzać do kawiarni, oczywiście takich, których ty nigdy nawet nie widziałaś na oczy, i udawać, że jest znawcą literatury alternatywnej. Przyda mu się coś takiego.

Na widok salonu, zasłoniętych okien i Romana przestawiającego sofę po raz kolejny Sethowi zrzedła nieco mina.

Nefilim zauważył, że się na niego gapimy, i zmierzył nas wzrokiem.

- Nie wiedziałem, jaką muzykę najlepiej puścić w tle, więc ściągnąłem na iPod trochę różnych rzeczy. Mam plusk fal, wiatr i biały szum.

Hugh wzruszył ramionami.

- Dla mnie to bez różnicy. To nie ja mam być poddany hipnozie.

- Nie jestem pewien, czy mnie się w ogóle da zahipnotyzować - wtrącił Seth. - Ale skoro Hugh jest to obojętne... to czy razem z tym pluskiem fal są też krzyki mew?

- Są - potwierdził Roman.

- W takim razie niech będzie biały szum.

Roman posłusznie włączył iPod. Pokój wypełnił się dźwiękiem, który bardziej przypominał trzaski zepsutego radia niż kojące, neutralne tło.

- Może powinieneś trochę przyciszyć - zasugerowałam delikatnie. - Rozumiesz, przecież tło nie może być tak kojące, że Seth nam tu zaśnie.

Roman miał niezdecydowany wyraz twarzy, ale wystarczyło skinięcie Setha, żeby natychmiast zmniejszył głośność. Nie rozumiałam wprawdzie, jaką rolę miała odegrać hipnoza w długofalowych planach Piekła, ale odkąd Roman uznał ją za konieczną, Seth pociągał za wszystkie sznurki. Ścisnął mi dłoń z uśmiechem, który miał mnie uspokoić. Nie lubił babrać się w paranormalnych cudach, ale zgodził się uczestniczyć w tym przedstawieniu, bo ja go o to prosiłam. Zgodnie ze wskazówkami Romana ułożył się wygodnie na sofie i opuścił oparcie. Hugh przycupnął obok na stołeczku, a Roman i ja usiedliśmy na obrzeżach salonu. Hipnoza wymagała tego, by ograniczyć do minimum wszelkie potencjalne czynniki rozpraszające uwagę. Musiałam nawet zamknąć koty w sypialni. Nie mogłam ryzykować, że Aubrey i Godiva w połowie sesji wskoczą Sethowi na kolana.

Hugh odchrząknął.

- No dobra. Jesteś gotowy? - Wyciągnął mały notes zapisany nieczytelnymi bazgrołami. Już dawno nie widziałam, żeby Hugh używał tak przedpotopowych technologii.

- Bardziej nie będę - odparł Seth.

Hugh zerknął jeszcze szybko na Romana i na mnie, jak gdyby liczył na to, że w ostatniej chwili zmieniliśmy zdanie, po czym wbił wzrok w notes.

- Okej. Zamknij oczy i weź głęboki oddech...

Znałam podstawy hipnozy, więc byłam w stanie stwierdzić, że Hugh zaczął zupełnie standardowo. Chociaż Seth tylko sobie żartował, ja miałam poważne wątpliwości, czy jego w ogóle da się zahipnotyzować. Jako pisarz naturalnie koncentrował się na wszelkich detalach, przez co czasem trudno mu było skupić się na tylko jednej rzeczy. Oczywiście potrafił bez reszty zaangażować się w pracę i to wkrótce dało o sobie znać. Po paru minutach ćwiczeń oddechowych Seth wyraźnie zaczął coraz bardziej się rozluźniać. W którymś momencie pomyślałam już, że naprawdę zasnął, ale wtedy Hugh zaczął zadawać mu pytania. Seth odpowiadał z zamkniętymi oczami, naturalnym, spokojnym tonem.

- Chcę, żebyś wrócił do przeszłości - powiedział Hugh. - Zobaczył dawne wspomnienia. Cofnij się do trzydziestki, przejdź przez czasy, gdy miałeś dwadzieścia parę lat. Pomyśl o studiach. A potem o szkole średniej. - Hugh przerwał na chwilę. - Myślisz teraz o szkole?

- Tak - odrzekł Seth.

- W porządku. Cofnij się jeszcze dalej, do podstawówki. Pamiętasz coś sprzed tamtych czasów? Zanim poszedłeś do szkoły?

Seth odezwał się dopiero po krótkiej chwili: - Tak.

- Jakie jest twoje pierwsze wspomnienie?

- Jestem w łódce z ojcem i Terrym. Pływamy po jeziorze.

- Co oni robią?

- Łowią ryby.

- A co ty robisz?

- Patrzę. Czasem dają mi potrzymać wędkę. Ale głównie obserwuję.

Poczułam, jak żołądek zaciska mi się w węzeł, Nie dii końca rozumiałam, na czym polega strategia Romami, nie robiliśmy coś, co dotykało najdrażliwszych i najbardziej osobistych spraw Setha. Rzadko opowiadał o ojcu, którego stracił, gdy miał niewiele ponad dziesięć lat, i wydawało mi się nie w porządku, że zmuszamy go, by przy nas snuł te wspomnienia w takim stanie.

- Cofnij się jeszcze dalej. Pamiętasz cokolwiek sprzed tamtej chwili? Masz jakieś wcześniejsze wspomnienia? - drążył Hugh. Wydawał się niespokojny, co zupełnie nie pasowało do niewzruszonego spokoju Setha.

- Nie.

- Postaraj się - nalegał Hugh. - Idź jeszcze dalej.

- Jestem... jestem w kuchni. To kuchnia w naszym pierwszym domu. Siedzę w wysokim krzesełku. Mama mnie karmi. Wchodzi Terry. Podbiega do mamy i ją obejmuje. Nie było go cały dzień i nie rozumiem czemu.

Obstawiałabym szkołę. Wiedząc, jaka jest różnica wieku między Sethem a Terrym, usiłowałam jakoś zlokalizować w czasie to wspomnienie. Kiedy dzieci przestają być sadzane w takich krzesłach? Jak mały musiał być Seth, skoro nie znał jeszcze pojęcia szkoły? Miał trzy latka? Dwa?

- Wspaniale - powiedział Hugh. - Fantastycznie. A teraz postaraj się jeszcze bardziej. Cofnij się jeszcze głębiej.

Zmarszczyłam brwi, bo uznałam, że teraz trochę przeginamy. Nie jestem ekspertem od ludzkiej pamięci, ale chyba czytałam kiedyś, że dopiero od drugiego roku życia w ogóle zaczynają nam się tworzyć wspomnienia. Seth najwyraźniej z trudem radził sobie z zadaniem, bo wykrzywił twarz z wysiłku, chociaż nie stracił przy tym nic ze spokoju.

- No dobra - odparł. - Coś mam.

- Gdzie jesteś? - spytał Hugh.

- Nie wiem.

- Co widzisz?

- Twarz mamy.

- A co poza tym?

- Nic. Tylko tyle pamiętam.

- To świetnie - rzekł Hugh. - A teraz postaraj się znaleźć coś, co było przedtem. Jakiekolwiek wspomnienie. Jakiś obraz, doznanie.

- Nic już nie ma.

- Postaraj się - polecił mu Hugh głosem, który zupełnie nie zdradzał niepewności, widocznej na jego twarzy. - Choćby to było coś zupełnie ulotnego. Cokolwiek, co pamiętasz. Zupełnie cokolwiek.

- Jestem... nic już nie ma - odparł Seth, coraz mocniej marszcząc brwi. - Nie przypominam sobie już niczego więcej.

- Spróbuj - powtórzył Hugh. - Idź dalej w przeszłość. To zaczynało być absurdalne. Otworzyłam usta, chcąc zaprotestować, ale Roman chwycił mnie za ramię i uciszył. Obdarzyłam go wściekłym spojrzeniem, mając nadzieję, że uda mi się w ten sposób przelać na niego całą frustrację, jaką odczuwałam, patrząc na męki Setha. Roman pokręcił tylko głową, bezgłośnie szepcząc: „Czekaj".

- Pamiętam... Pamiętam twarze. Patrzą na mnie. Wszyscy są dużo więksi niż ja. Ale to głównie cienie i światła.

Nie widzę... nie rozumiem szczegółów.

- Świetnie sobie radzisz - pochwalił Hugh. - Wspaniale. Wsłuchaj się teraz w mój głos i głęboko oddychaj.

Musimy zejść jeszcze niżej. Co pamiętasz z tego, co było przedtem? Przed tymi twarzami?

- Nic - powiedział Seth. - Przedtem była tylko ciemność. Roman poprawił się na siedzeniu, wychylił lekko do przodu i zesztywniał. Oczy promieniały mu z podniecenia. Hugh popatrzył na niego pytająco, na co nefilim gwałtownie przytaknął. Hugh przełknął ślinę i odwrócił się z powrotem do Setha.

- Proszę cię teraz... żebyś przeszedł przez tę ciemność. Cofnął się na drugą stronę.

- Nie mogę - stwierdził Seth. - To ściana. Nie mogę przez nią przejść.

- Możesz. Słuchaj mojego głosu - nalegał Hugh. - Mówię ci, że potrafisz to zrobić. Przepchnij się przez wspomnienia, przez obrazy z tego życia, przepłyń na drugą stronę ciemności. Potrafisz to zrobić.

- Nie mogę... Nie... - Seth nagle urwał. Przez chwilę w pokoju rozbrzmiewał tylko biały szum z iPoda Romana.

Dziwiłam się, że nie słyszę bicia własnego serca.

- Jestem. - Wykrzywiona twarz Setha z powrotem przybrała spokojny wyraz.

Hugh niezgrabnie poruszył się na krześle i popatrzył na niego z niedowierzaniem.

- Naprawdę? Co robisz? Gdzie jesteś?

- Jestem... - Seth znów zmarszczył brwi, ale tym razem nie z wysiłku, a z powodu samej natury wspomnienia. - Krwawię. Leżę na ulicy.

- Czy... czy nazywasz się Seth Mortensen? - Głos Hugh brzmiał teraz jak szept.

- Nie.

- Jak masz na imię?

- Luc. - Seth znów wyprostował brwi. - Nie żyję.

- Wróć na tamtą ulicę - polecił Hugh, odzyskując odwagę. - Do momentu, zanim... zanim Luc umarł. Jak to się stało? Czemu krwawisz?

- Zostałem zraniony nożem - odparł Seth. - Usiłowałem obronić kobietę, którą kochałem. Powiedziała, że nie możemy być razem, ale wiem, że nie mówiła tego szczerze. A nawet gdyby mówiła, to i tak chciałem oddać za nią życie. Musiałem ją chronić.

- Gdzie jesteś? Czy wiesz, jaki to rok? - dodał Hugh po namyśle.

- Jest rok 1942. Mieszkam w Paryżu.

Roman sięgnął po jakiś katalog leżący na krześle, po czym wyciągnął długopis, nabazgrał coś na okładce i podał książkę Hugh. Ten przeczytał notatkę i bezszelestnie odłożył katalog na podłogę.

- Opowiedz mi o tej kobiecie. Jak się nazywa? - spytał Setha.

- Ma na imię Suzette.

Ktoś wydał z siebie zduszone stęknięcie. I byłam to ja. W tej samej chwili zerwałam się z krzesła, ale Roman gwałtownie usadził mnie z powrotem. Na usta cisnęło mi się milion protestów, jednak on mial czelność zakneblować mnie dłonią.

- Słuchaj! - syknął mi do ucha, gwałtownie kręcąc głową.

- Słuchaj?! Nie miał pojęcia, o co mnie prosi. Nie wiedział nawet, co słyszy. Ja też nie byłam pewna. Wiedziałam tylko, że to wszystko nie może dziać się naprawdę. Czułam się tak, jak tamtej nocy, kiedy wylądowałam w łóżku z Ianem - miałam surrealistyczne wrażenie, że musiałam chyba niechcący wejść w skórę jakiejś innej osoby, że to nie przytrafia się mnie.

- Opowiedz mi o Suzette - poprosił Hugh.

- Ma blond włosy i niebieskie oczy - mówił spokojnie Seth. - W ruchu jest jak muzyka, ale nie znam nawet takiej muzyki, do której mógłbym ją porównać. Jest taka piękna... i taka okrutna. Chyba wcale nie chce taka być. Myślę, że ona usiłuje mi w ten sposób pomóc.

- Cofnij się dalej - nakazał Hugh. - Do dzieciństwa Setha... to znaczy Luca. Cofnij się do swoich najwcześniejszych wspomnień z życia Luca. Jesteś tam?

- Tak - szepnął Seth.

- Co widzisz?

- Pogrzeb mamy, chociaż nie do końca rozumiem, co się dzieje. Długo chorowała.

- W porządku. Teraz musisz powędrować jeszcze dalej i dalej, aż znowu dotrzesz do ciemności. Potrafisz to zrobić? Potrafisz odnaleźć ten moment?

Znów wszyscy wstrzymaliśmy oddech, czekając na odpowiedź Setha.

- Tak - powiedział.

Hugh wypuścił powietrze z płuc.

- Przejdź na drugą stronę ciemności, do tego, co było przed Lukiem. Potrafisz to zrobić. Już raz ci się udało.

- Przeszedłem.

- Jak się teraz nazywasz?

- Mam na imię Etienne. Mieszkam w Paryżu... ale to jest inny Paryż. Z innej epoki. Nie ma w nim Niemców.

- Co robisz z zawodu?

- Jestem artystą. Maluję.

- Czy w twoim życiu jest kobieta? Dziewczyna? Żona?

- Jest kobieta, ale nie dziewczyna i nie żona. Muszę jej płacić. Jest tancerką i ma na imię Josephine.

Zrobiło mi się niedobrze. Świat zawirował mi przed oczami, więc opuściłam głowę, żeby wszystko wróciło na swoje miejsce. Nie musiałam słuchać, jak Seth opisuje Josephine. Sama mogłabym to zrobić, co do jednego loczka.

- Kochasz ją? - spytał Hugh.

- Tak, ale bez wzajemności.

- Co się dzieje?

- Nie wiem. Proszę ją o rękę, ale nie chce za mnie wyjść. Mówi, że nie może. Każe mi znaleźć sobie inną kobietę, ale to niemożliwe. Jak mógłbym być z inną?

Hugh nie umiał na to odpowiedzieć, ale miał już swój ustalony rytm. Powtarzał polecenia, zmuszając Setha do cofnięcia się do czasów, których nie mógł pamiętać, a potem przeprowadzał go przez czarną ścianę. Za każdym razem pytał Setha o imię i miejsce, w którym mieszka - i o to, czy jest z kobietą, która łamie mu serce.

- Nazywam się Robert. Mieszkam w Filadelfii, jestem pierwszym dzieckiem w rodzinie, które urodziło się w Nowym Świecie. Wydajemy gazetę. Kocham się w kobiecie, która dla nas pracuje. Ma na imię Abigail i chyba także mnie kocha, ale nagle znika bez słowa wyjaśnienia.

- Mam na imię Niccoló, jestem artystą z Florencji. Mamy rok 1497 i spotkałem kobietę... niesamowitą kobietę...

Nazywa się Bianca... ale... zdradza mnie.

- Jestem Andrew, księdzem z południowej Anglii. Znam kobietę o imieniu Cecily, jednak nie mogę pozwolić sobie na miłość, nawet wtedy, gdy dopada mnie zaraza...

Historia ciągnęła się bez końca i z każdym etapem, który Seth pokonywał z pomocą Hugh, umierała jakaś część mojego serca. Wszystko to było zupełnie niemożliwe. Seth nie mógł być wszystkimi tymi ludźmi, których opisywał - i to nie tylko z przyczyn oczywistych, bo nie tak działają znane nam życie i śmierć. Seth wspominał nie tylko swoje życia.

One były również moje.

Ja też przeżyłam każdą z tych historii. Byłam Suzette, Josephine, Abigail, Biancą, Cecily... tak nazywały się moje przybrane tożsamości. Stawałam się tymi kobietami, miotana przez Piekło w kolejne miejsca i czasy.

Wymyślałam się od nowa, przyjmowałam nowe imię, wygląd i zawód. Między tymi wcieleniami, które wymieniał Seth, przeżyłam jeszcze dziesiątki innych inkarnacji. Ale te, o których wspomniał... te, które ponoć tak dobrze znał... to były te osobowości, które ja także pamiętałam najlepiej. Bo chociaż miałam setki kochanków rozsianych po całym świecie, to tylko garstka z nich naprawdę poruszyła jakąś strunę w mojej duszy. Tylko nielicznych naprawdę kochałam, mimo wszystkich trudności.

A Seth właśnie wymieniał ich po kolei, bez wyjątków, jak gdyby odhaczał pozycje na liście. I nie mówił tylko o mężczyznach, których kochałam - mówił o tym, że on sam był nimi wszystkimi. Ja tworzyłam te życia, a Seth rodził się, by odegrać w nich rolę, by stać się moim kolejnym kochankiem, umrzeć i odrodzić się w innym miejscu, w innym czasie, ale znów ze mną...

I było niemożliwe.

I przerażające.

Aż nagle historia się urwała.

- To wszystko - oznajmił w końcu Seth. - Nie potrafię cofnąć się dalej.

- Wiesz, że możesz to zrobić - odparł Hugh. - Udało ci się wiele razy. Czy znowu dotarłeś do ciemności?

- Tak... ale tym razem to jest inna ciemność. Nie taka, jak poprzednie. Niewzruszona. Trudniejsza do pokonania.

Niemożliwa do pokonania.

- To nieprawda - zaprotestował Hugh. - Sam pokazałeś, że da się ją pokonać. Przejdź przez nią do poprzedniego życia.

- Nie mogę.

Właściwie musiałam przyznać mu rację. Nie widziałam, do czego jeszcze mógłby się cofnąć - przy założeniu, że jego życie biegło równolegle do mojego. W pewnym momencie zaczęłam wyprzedzać jego wspomnienia i zgadywać, jaka będzie kolejna historia. Za każdym razem trafiałam w dziesiątkę. Wiedziałam, ile wielkich miłości przeżyłam jako sukub, i nie została już żadna do opowiedzenia. Przed Sethem było ich osiem.

- Przepchnij się na drugą stronę - nalegał Hugh.

- Nie potrafię - odparł Seth. - Oni mi nie pozwolą. Nie wolno mi pamiętać.

- Pamiętać czego?

- Tamtego życia. Mojego pierwszego życia.

- Dlaczego?

- To część umowy. Mojego paktu. Nie, zaczekaj. Nie mojego. Chyba raczej jej. Nie wolno mi o niej pamiętać. Ale jak mógłbym zapomnieć?

To było kolejne pytanie retoryczne, po którym Hugh zerknął na mnie i na Romana, z niemą prośbą o pomoc.

Diablik z satysfakcją przysłuchiwał się kolejnym opowieściom Setha, ale teraz zdarzyło się coś zupełnie nowego.

Seth mówił trochę bez sensu - nie żeby to wszystko, co stało się wcześniej, było całkiem zrozumiałe. Roman wykonał kilka gestów, które miały wyrazić zarazem zachętę i naleganie, sugerując chyba, że Hugh ma improwizować.

- Z kim ona zawarła ten pakt?

- Nie wiem... nie wiem. Oni po prostu tam są, czekają w ciemnościach. Po moim pierwszym życiu mam iść w stronę światła, ale nie mogę. Czegoś mi brakuje. Jestem niekompletny... moje życie było niepełne... i nie pamiętam dlaczego... - Seth zmarszczył brwi, wysilając pamięć. - Wiem tylko, że nie wolno mi iść naprzód. Dlatego zawierają pakt.

- Na czym on polega?

- Nie pamiętam.

- Owszem, pamiętasz - powiedział Hugh, zadziwiająco łagodnym tonem. - Właśnie o nim opowiadałeś.

- Nie pamiętam szczegółów.

- Powiedziałeś, że czegoś ci brakowało. Byłeś niekompletny.

- Brakowało mi... kogoś. Wybranki mojej duszy. - Chociaż Seth przez całą sesję oddychał rytmicznie i spokojnie, teraz nagle zaczął gwałtowniej nabierać powietrza. - Mieliśmy iść razem, tam w stronę światła. Czuję to. Nie mogłem sam ruszyć do świetlistej przyszłości. Ale jej tu nie ma. Nie mogę do niej dotrzeć. Powiedzieli, że dadzą mi szansę, bym ją odnalazł, odnalazł i zapamiętał. Że dostanę jeszcze dziesięć żyć, by znów ją spotkać, ale że jedno już wykorzystałem. Potem będę musiał odejść z nimi na zawsze.

- A co z tym życiem, którego nie możesz sobie przypomnieć? - podsunął Hugh. - Powiedziałeś, że to było twoje pierwsze, tak? Jest po drugiej stronie tej... supergrubej ściany ciemności? To życie już wykorzystałeś?

- Tak - potwierdził Seth. - To było moje pierwsze życie, którego nie wolno mi sobie przypomnieć.

- Pamiętasz je - rzekł Hugh. - Już przypomniałeś sobie kilka rzeczy, których nie wolno ci było zachować. Przejdź na drugą stronę ciemności, zobacz, co się stało, zanim zawarłeś pakt, zanim umarłeś. Co widzisz?

- Nic.

- Przypominasz sobie kobietę? Pomyśl o pakcie. Mówiłeś o wybrance duszy. Przypominasz ją sobie?

Milczenie Setha trwało całą wieczność.

- Chyba... tak. Jakoś tak. Odczuwam jej brak, chociaż nie bardzo to rozumiem.

- Udało ci się dotrzeć do końca? - spytał Hugh. - Do twojego pierwszego życia?

- Tak.

- Jak masz na imię?

- Kyriakos.

- Wiesz, gdzie jesteś? Gdzie mieszkasz?

- Mieszkam na południe od Pafos.

To imię nie mogło nic mówić Hugh, ale dla mnie znaczyło wszystko. Powoli pokręciłam głową, więc Roman na wszelki wypadek chwycił mnie za ramię. Nie byłam pewna, czego się obawiał. Za wszelką cenę starał się nie dopuścić do tego, żebym przerwała ten koszmar, który rozgrywał się na moich oczach. Nie mogłam zaprotestować ani słowem, ani gestem. Roman niepotrzebnie się trudził. Nie licząc głowy, nie byłam w stanie nawet drgnąć.

- Wiesz, jaki jest rok? - spytał Hugh.

- Nie - odparł Seth.

- Co robisz? Czym się zajmujesz?

- Jestem muzykiem. Z zamiłowania. Ale głównie pracuję dla mojego ojca, kupca.

- Czy w twoim życiu jest jakaś kobieta?

- Nie.

- Przecież właśnie o niej opowiadałeś. To była wybranka twojej duszy.

Seth zastanawiał się przez chwilę.

- Tak... ale nie ma jej przy mnie. Była... i znikła.

- Skoro kiedyś była, to na pewno jej nie zapomniałeś. Jak się nazywa?

Seth pokręcił głową.

- Nie pamiętam. Nie wolno mi pamiętać.

- Przecież już sobie przypominasz. Opowiedz mi o niej.

- Nie pamiętam - odparł Seth z lekką frustracją w tonie. - Nie wolno mi.

Hugh wymyślił nową taktykę.

- Jak się czujesz? Jak się czujesz, gdy o niej myślisz?

- Cudownie... Jestem taki spełniony. Kompletny. Nie sądziłem, że można być tak szczęśliwym. A mimo to... czuję też rozpacz. To potworne. Chcę umrzeć.

- Dlaczego? Dlaczego czujesz jednocześnie szczęście i rozpacz?

- Nie wiem! Nie pamiętam.

- To nieprawda. Potrafisz sobie przypomnieć.

- Roman! - wydyszałam, gdy w końcu wrócił mi głos. - Skończ to!

Nefilim tylko pokręcił głową, nie spuszczając wzroku z Setha, cały zesztywniały z napięcia i ekscytacji. Niespokojnie wychylił się naprzód, czekając na ostatnie fragmenty, które miały uzupełnić wymyśloną przez niego układankę.

- Ja... ja ją kochałem. Była całym moim światem. Ale zdradziła mnie i wyrwała mi serce.

- Jak się nazywała? - powiedział Hugh, któremu udzieliło się podniecenie Romana. - Jak brzmiało jej imię?

- Nie pamiętam - zaprotestował Seth, przesuwając się na sofie. - To zbyt straszne. Oni kazali mi zapomnieć. Ja chcę zapomnieć.

- A jednak pamiętasz - stwierdził Roman, nagle wstając. - Nie zapomniałeś. Jak ono brzmi? Jak nazywa się ta kobieta?

Seth otworzył oczy, być może pod wpływem własnych emocji, a może dlatego, że Roman wyrwał go z transu.

W każdym razie jego spokój został zburzony i na twarzy pojawiły się czyste, nieskrywane emocje: przerażenie, żal, nienawiść. Rozejrzał się po pokoju, poszukując jakiegoś punktu orientacyjnego i wtedy właśnie jego oczy - a w nich wszystkie te straszliwe mroczne uczucia - skupiły się na mnie.

- Letha - wycharczał. - Nazywa się Letha.


Rozdział 14


Seth zerwał się z siedzenia, płonąc z bólu i wściekłości. To wszystko wydawało się zupełnie nierzeczywiste. Przez chwilę wyglądał jak ktoś zupełnie mi obcy... a zarazem był każdym mężczyzną, którego kiedykolwiek znałam.

Kochałam. Zraniłam.

- To ty! - wykrzyknął, ruszając w moją stronę. - Jak mogłaś mi to zrobić? Jak mogłaś mi to zrobić?

Jeszcze nigdy nie słyszałam, żeby Seth wydobył z siebie taki wrzask. Wbiłam plecy w oparcie krzesła zbyt oszołomiona, by zareagować. Hugh też przeżył szok na widok reakcji Setha - tym większy, że rozumiał z tego wszystkiego jeszcze mniej niż ja. Był zdezorientowany, ale wobec ataku na mnie działał instynktownie. Chociaż Seth chyba nie mógłby zrobić mi krzywdy, jednak przed chwilą trochę nas przeraził.

- Hejf - Hugh chwycił go za ramię. - Nie tak szybko. Wszyscy spokój.

Roman także uświadomił sobie, że coś tu nie gra. Do tej pory z przejęciem obserwował rozwój sytuacji i aż poróżowiał z podniecenia, gdy jego teorie zaczęły się sprawdzać. Teraz jednak akcja obrała nowy kierunek, taki, którego nawet Roman nie przewidział. Wstał, naśladując wojowniczą pozę Hugh, jednak nastawiony raczej obronnie - zasłonił mnie, na wypadek gdyby Seth wyrwał się z uścisku. To jednak nie wydawało się prawdopodobne. Diabliki są bardzo silne.

- Jak mogłaś mi to zrobić?! - ryknął znowu Seth, wciąż zanosząc się z wściekłości. - Ja ci ufałem! Kochałem cię!

Chociaż scena ta rozgrywała się na moich oczach, nie śmiałam uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę.

Zobaczyłam coś niemożliwego - widziałam, jak Seth przeżywa losy mężczyzn, których nie znał i których nie miał prawa poznać, jak wędruje przez stulecia mojej długiej egzystencji. Jakiś głos we mnie powtarzał w kółko: nie, nie, to nieprawda, to nie może być prawda, to jakaś piekielna sztuczka. Z trudem powstrzymywałam się od myślenia o tym, co usłyszałam, bo każda myśl oznaczałaby uznanie tego za fakt. Jednak ostatnie słowa Setha przebiły się przez ścianę, za którą się kryłam. A gdy do mnie dotarły, pękłam.

- Nie! Nic ci nie zrobiłam! - wykrzyknęłam. Musiałam wychylić się zza Romana, żeby spojrzeć Sethowi w oczy, ale ledwo mi się udało, pożałowałam, że to zrobiłam. Wzrok miał lodowaty. Widziałam w nim tylko chłód i cierpienie.

- Zdradziłaś mnie - syknął Seth, wyrywając się Hugh. - Zdradziłaś mnie z najlepszym przyjacielem... - Chociaż wciąż jeszcze krzyczał, widziałam, że zaczyna się wahać. Uczucia, jakich doznawał jako Kyriakos, były przejmujące, ale teraz analizował je jako Seth Mortensen. Gubił się w tych przemieszanych rzeczywistościach. Dobrze to rozumiałam, bo też czułam się zagubiona.

- Seth... - zaczęłam. - Ja nie zrobiłam tego tobie. Pomyśl tylko. Przecież cię kocham. Najbardziej na świecie.

Przestał się wyrywać, chociaż Hugh nie rozluźnił uścisku. Na jego twarzy wciąż malowały się cierpienie i dezorientacja.

- Nie mnie... ale jemu. Tylko, że ja jestem nim. Ale nie byłem nimi wszystkimi. - Seth przymknął oczy i wziął głęboki oddech. To, co podczas hipnozy wydawało się zupełnie zrozumiałe i jasne, teraz stawało się trudne do pojęcia. - Ale jak? Jak to możliwe?

- Przeszłe życia - odparł Roman. - Masz rację. Byłeś wszystkimi tymi mężczyznami. Przeżyłeś to wszystko po kolei, zanim urodziłeś się jako Seth.

- Reinkarnacja? Przecież... to nieprawda.

- Czyżby? - burknął Roman, odzyskując trochę pewności siebie, bo sytuacja zaczynała odrobinę się uspokajać. - A skąd wiesz? Masz jakiś bezpośredni wgląd w strukturę wszechświata?

- Czekaj... a co z wami? - spytał Seth. - Czy to znaczy, że Piekła i Nieba też nie ma?

- Piekło i Niebo akurat są - powiedział cierpko Hugh.

- To wszystko jest rzeczywiste - dodał Roman. - I o wiele bardziej skomplikowane dla ułomnego ludzkiego umysłu.

- Odwrócił się do mnie i nagle złagodniał. Musiałam wyglądać naprawdę źle. - Seth widział... Seth przeżył... Ty ich wszystkich znałaś, prawda? Wszystkie te tożsamości?

Skoncentrowałam się na Romanie, bo bałam się, że gdybym popatrzyła na Setha, straciłabym resztki opanowania.

- Tak. - Skinęłam głową. - To wszystko byli ludzie... mężczyźni, których spotkałam.

Hugh zmarszczył brwi.

- Jak to możliwe? Kupuję reinkarnację. Widziałem już tyle na świecie, że i w to mogę uwierzyć. Ale żeby Seth w każdym wcieleniu spotykał ciebie? Wpadliście na siebie... ile, dziesięć razy? To statystycznie niemożliwe.

- Te sprawy nie rządzą się prawami statystyki i prawdopodobieństwa - zauważył Roman. - Działają tu inne siły, siły, które sterują kolejnymi narodzinami Setha. To stanowiło część jego umowy, paktu, który zawarł jako Kyriakos.

Co możesz nam o tym powiedzieć?

- Nie mam pojęcia, o czym mówisz... nie pamiętam... ja... - Seth pokręcił głową. Znów zaczynał go ogarniać gniew. - Nie chcę o tym więcej rozmawiać. Puśćcie mnie. Muszę się stąd wydostać. Chcę znaleźć się daleko stąd i daleko od niej!

- Seth... - zaczęłam.

- Przecież to ty jesteś kluczem! - wykrzyknął Roman. - Tylko dzięki tobie możemy rozwiązać problemy Georginy.

To o ciebie chodzi w tym drugim pakcie, o którym wspominał Erik. Jesteś z nią związany, wszystko, co ją spotyka, dotyczy też ciebie.

- Mam to w nosie - odparł Seth. Z trudem kontrolował emocje. - Nie obchodzą mnie wasze zawiłe i mroczne spiski! Masz pojęcie, co ja zobaczyłem? Przez co przeszedłem? Wciąż nie bardzo to wszystko rozumiem! Nie wiem, kim jestem! Wiem tylko, kim jest ona... i co mi zrobiła.

- Seth... - spróbowałam jeszcze raz. A może powinnam użyć imienia Kyriakos? Nic już nie wiedziałam. - Proszę cię... Ja cię kocham. Zawsze cię kochałam. To, co się stało. .. to był... to był wypadek...

Obrzucił mnie mrocznym i nieufnym spojrzeniem.

- To nie wyglądało jak wypadek, kiedy cię nakryłem.

- Nigdy nie chciałam...

- Zdeptać mi serca?! - wykrzyknął. - Zniszczyć mojego świata? Mojego życia?

- Romanie... - powiedział ostrożnie Hugh. - Może powinniśmy pozwolić mu na razie oswoić się z tym wszystkim.

- Nie mamy czasu - odparł Roman. - Piekło działa szybko, zwłaszcza gdy dowiedzą się, co odkryliśmy. Jeśli mamy ocalić Georginę...

- Mam to gdzieś! - wykrzyknął znów Seth, tym razem z większą wściekłością. - Nie obchodzi mnie, co czeka kogokolwiek z was, a już na pewno nie obchodzi mnie to, co spotka ją. I tak zasługuje na coś gorszego.

- Ona nic ci nie zrobiła - wtrącił Roman. - Z tego, co widziałem, była całkiem porządną dziewczyną.

- Seth - powiedziałam błagalnie, wiedząc, że Roman wciąż nie do końca wszystko załapał. - Bardzo cię przepraszam. To było dawno temu. - Moje słowa tak strasznie, tak potwornie nie przystawały do sytuacji. Seth zmusił mnie do zmierzenia się ze sprawami, od których odcięłam się kiedyś grubym murem. Były zbyt bolesne.

- Może dla ciebie - odparł Seth. - To się toczyło przez całe wieki. Dla ciebie to jedno życie. Ale dla mnie... Po tych waszych sztuczkach z hipnozą, to wszystko dzieje się teraz. Wszystkie te historie... wszystkie wspomnienia. Żyją w mojej głowie jednocześnie. Dla mnie to nie było dawno temu. To się stało wczoraj! Wszystkie te uczucia, ten ból...

- To minie - powiedział Hugh, ale jego głos nie brzmiał zbyt pewnie. - Pamięć o drodze, którą przeszedłeś, jest jeszcze świeża, a poza tym nie zostałeś prawidłowo wyprowadzony z transu. Daj sobie trochę czasu. Albo... jeśli chcesz, mogę znów wprowadzić cię w sen i sprawić, że o wszystkim zapomnisz.

- I zapomnę o niej?! - ryknął Seth. - Zapomnę, że jest niewierną, szczwaną suką?

- Seth... - poczułam, że pod powiekami już zbierają mi się łzy. - Tak mi przykro... Przepraszam cię. Gdybym mogła to wszystko cofnąć, zrobiłbym to.

- Co byś cofnęła? - spytał. - Chwilę, w której pokazałaś, że nasze małżeństwo nic dla ciebie nie znaczy? Czy kolejne niezliczone oszustwa, kolejne razy, gdy łamałaś mi serce? Masz pojęcie, jak się czuję? Jak to jest przeżywać to wszystko naraz, w tym samym momencie? Może ty już zapomniałaś i nic cię nie obchodzi, ale dla mnie to rzeczywistość!

- Dla mnie też. Ja cię... ja cię kocham. - Tylko te słowa byłam w stanie z siebie wydusić, ale one nie wystarczały.

Gdzie się podział mój urok i czar? Zdolność do wyłgania się z każdej opresji? Dławiły mnie emocje, wciąż przeżywałam to, że patrząc w oczy Setha, zobaczyłam oczy i wszystkich mężczyzn, których kiedykolwiek kochałam.

Chciałam go przekonać, jak bardzo żałuję, i wyjaśnić, że j nawet długie życie nie ostudziło moich uczuć. Przeciwnie, j wciąż od nowa rozpalały mnie od środka i torturowały. I Chciałam powiedzieć Sethowi, jak się czułam, stając się sukubem, i że jako wystraszona młoda dziewczyna nie potrafiłam sobie z tym poradzić. Pragnęłam mu wytłumaczyć większość moich późniejszych zachowań, a zwłaszcza to, że odpychałam od siebie kochanków po to, by ich chronić.

Tak wiele chciałam mu powiedzieć, ale po prostu nie ! znajdowałam właściwych słów - a może odwagi. Milczałam, a łzy spływały mi po twarzy.

Seth wziął głęboki oddech.

- Wypuść mnie stąd, Hugh. Nie zrobię jej krzywdy. Nie zamierzam mieć z nią nic wspólnego. Muszę iść do domu.

Chcę się stąd wydostać.

- Nie rób tego - zaprotestował Roman. - Potrzebujemy go. Musimy dowiedzieć się jeszcze wielu rzeczy, żeby zrozumieć, na czym polegały te pakty.

- Puść go, Hugh. - Z trudem rozpoznałam własny głos. Roman popatrzył na mnie z niedowierzaniem.

- Potrzebujemy go - powtórzył.

- Zrobił już dość - wydusiłam z trudem. W mojej głowie wciąż rozbrzmiewały słowa Setha: „Nie chcę mieć z nią nic wspólnego". - A my wyrządziliśmy mu już dość krzywd. - Nikt nie zareagował, więc zmierzyłam diablika stanowczym spojrzeniem. - No już. Puść go.

Hugh przez chwilę przenosił wzrok z Romana na mnie i z powrotem, po czym podjął decyzję. Nie puszczając ramienia Setha, poprowadził go do drzwi. Nefilim wciąż protestował, a nawet poszedł kilka kroków za nimi, ale ja nawet nie drgnęłam. Nie obejrzałam się, nawet wtedy, gdy usłyszałam trzask drzwi. Po chwili Hugh wrócił, a Roman opadł ciężko na krzesło, wzdychając z niezadowoleniem.

- No cóż - sapnął. - Kiedy się uspokoi, ściągniemy go z powrotem i wszystko obgadamy.

- On chyba już się nie uspokoi - stwierdziłam, wbijając wzrok w pustkę. „Nie chcę mieć z nią nic wspólnego".

- To zwykły szok - ocenił Roman.

Nie odpowiedziałam. On nie miał o niczym pojęcia. Nie ogarniał skali tego wszystkiego, co Seth i ja przeszliśmy.

Nie widział twarzy Kyriakosa, gdy odkrył moją zdradę, tego bólu, który był tak przenikliwy, że omal nie doprowadził go do samobójstwa. Między innymi dlatego zostałam sukubem. Wykorzystałam własną duszę, by kupić mu spokój w postaci zapomnienia. Tylko tak mogłam go ocalić. Ale jeśli teraz wszystko sobie przypomniał, jeśli naprawdę był nowym wcieleniem Kyriakosa... W takim razie nie. To nie był zwykły szok. Zrobiłam mu coś strasznego, coś nieopisanie potwornego i miał pełne prawo wybuchnąć.

Nagle przeszył mnie dreszcz. Przypomniałam sobie, że gdy tylko poznałam Setha, poczułam natychmiastową więź, jak gdybym znała go od zawsze. To dlatego, że naprawdę znałam go od zawsze. W każdym kolejnym życiu. Zawsze czułam, że stanowimy część jakiejś większej całości... i tak było. Ta całość była zarazem wielka i straszna.

Hugh przysunął sobie krzesło i usiadł naprzeciwko mnie. Chwycił mnie za dłoń.

- Skarbie, przysięgam, że nie miałem pojęcia, że coś takiego może się stać.

Słabo ścisnęłam go za rękę.

- A czego się spodziewałeś? Zerknął na Romana.

- Roman poprosił mnie, żebym zahipnotyzował Setha i spróbował skłonić go do cofnięcia się do poprzedniego życia. Nie wiedziałem po co. Cholera, nie sądziłem nawet, że się uda, i nie wyobrażałem sobie, że to będzie dziewięć żyć, i to złamanych. Teraz już dziesięć, bo chyba udało nam się złamać Setha po raz kolejny.

W środku czułam się pusta, jeśli nie liczyć drążącego mnie bólu. Popatrzyłam na Romana, zdziwiona, że w ogóle próbuję zdobyć się na dyskusję w chwili, w której straciłam cały świat.

- Skąd wiedziałeś? Jak się domyśliłeś?

- Domyśliłem się tylko części - odparł. - Pierwszy raz coś przyszło mi do głowy przy okazji twoich wygłupów ze Świętym Mikołajem. Pamiętasz, jak ten gość martwił się, jak Święty Mikołaj może być w dwóch miejscach naraz? - Roman prychnął i przeczesał włosy palcami. - Zacząłem się zastanawiać, czemu wszyscy twierdzą, że z twoim paktem jest wszystko w porządku, a Erik wspomniał o jakimś innym. Udało nam się już dojść do tego, że Piekło chce rozdzielić cię z Sethem, ale nie wiedzieliśmy czemu. Pomyślałem, że to coś jak z tym Świętym Mikołajem. Twoja umowa jest w porządku i Setha tak samo, ale kiedy wziąć je razem, coś się psuje.

- Skąd ty w ogóle wiedziałeś, że Seth zawarł jakiś pakt? - włączył się Hugh.

- W tym właśnie szkopuł. Nie wiedziałem. Ponieważ Seth nie wspominał o niczym podobnym, uznałem, że sam o niczym nie wie. A jak mogłoby do tego dojść? Pomyślałem, że może nie zawarł go w tym życiu. Może Piekło pogrywało sobie z nim od dawna, dając mu kolejne wcielenia... i stąd pomysł z hipnozą.

- O Chryste - powiedział Hugh, kręcąc głową. - Cholernie dużo dedukcji.

- Trafnych dedukcji - dodał Roman. - Zarówno Georgina, jak i Seth mają zawarte umowy z Piekłem. I te pakty się nawzajem wykluczają.

- Dlaczego? - spytałam.

W oczach Romana znów pojawił się błysk śledczej pasji.

- A co udało nam się ustalić? Co dostał?

Jedyne, co ja potrafiłam wydedukować, to że Set i już. więcej się do mnie nie odezwie. Ponieważ milczałam, Hugh uprzejmie odegrał rolę kujona, recytując: - Dostał dziesięć żyć zamiast jednego. Dar reinkarnacji.

- A po co? - dociekał Roman.

- Żeby znaleźć Georginę - odparł Hugh, po czym urwał. Pomyślałam, że pewnie odgrywa sobie w głowie to wszystko, co opisywał Seth. - Prawdopodobnie gdy zakończył pierwsze życie i jego dusza miała ruszać dalej, zdał sobie sprawę, że mu jej brakuje. Ale Piekło wtedy pewnie nie mogło go dorwać, więc zawarli z nim pakt. Dziewięć szans na znalezienie Georginy i zdobycie jej serca.

- Znalazł mnie - powiedziałam bez wyrazu. - Znajdował mnie za każdym razem. - I za każdym razem go zdradzałam.

- Owszem - przyznał Roman. - A ciebie ciągnęło do niego, chociaż nie zdawałaś sobie z tego sprawy. Niewątpliwie za każdym razem pasował do twojego artystycznego typu. Ale nigdy wam się nie udało stworzyć związku.

- Na to pewnie liczyli w Piekle - wtrącił Hugh, w którym wyraźnie odzywał się teraz diablik, zafascynowany konstrukcją takiego paktu. - Piekło musi grać fair, ale zawsze chcą mieć przewagę. Prawdopodobnie poszli na ten układ w nadziei, że facet, który chce pogodzić się z wybranką duszy, nigdy nie zdoła tego zrobić, jeśli trafił na sukuba. Seth, czy kto tam inny, z pewnością o tym nie wiedział. Wiedział tylko, że ma o niej zapomnieć. - Hugh pomyślał o tym jeszcze przez chwilę. - Do tego miejsca wszystko jest jeszcze w porządku. To tak, jak gdyby Piekło się ubezpieczyło.

Ale nie ma pogwałcenia umowy.

- Racja - stwierdził Roman. - Nie na tym polega problem. - Znów skoncentrował się na mnie. - A na czym polegał twój pakt? Co miałaś otrzymać w zamian za to, że zostałaś sukubem? Przecież już wiesz - mruknęłam zmęczona. Miałam dosyć wszystkich tych spisków i zagadek. Chciałam wczołgać się do łóżka, zwinąć pod kołdrą i przespać kolejne pięćset lat. Chciałam też renegocjować kontrakt z Piekłem i wydębić od nich całkowite oczyszczenie pamięci i serca z bólu.

- No, zrób to dla mojej przyjemności. Przypomnij mi podstawy. Jaką umowę zawarł z tobą Niphon?

- Zostaw ją w spokoju, Romanie - powiedział Hugh, ale machnęłam na niego ręką.

- Dobra. Sprzedałam duszę i zostałam sukubem po to, by wszyscy śmiertelnicy, których znałam, o mnie zapomnieli.

Roman miał tak zachwycony i triumfalny wyraz twarzy, że chciałam walnąć go pięścią.

- A ty przypomnij mi, co zakontraktował Seth, na ile to rozumiesz - rzucił Roman do Hugh.

- Zgaduję, że miał dostać dziesięć żyć, w których znajdzie się w pobliżu Georginy i dostanie szansę, by ją odzyskać. Po ostatnim życiu Piekło bierze jego duszę.

- I czemu Seth zawarł ten pakt? - ciągnął nefilim, trzęsąc się z podniecenia.

- Bo pamiętał, że... - Hugh nagle urwał i otworzył szerzej oczy.

- No właśnie - odparł Roman. Widząc, że nie reaguję od razu, potrząsnął mną z ekscytacji. - Nie rozumiesz?

Wasze pakty są wzajemnie sprzeczne! Umowa Setha nigdy nie powinna była zostać spisana! On cię pamiętał.

Wiedział, że znikłaś z jego życia.

- Wiedział, że stracił jakąś wybrankę duszy - powiedziałam gorzko. - Nie sądzę, by przypominał sobie jakieś szczegóły. Sam widziałeś, jakie to było dla niego trudne.

- To nieistotne. - Roman pokręcił głową. - Obstawiam, że w twoim pakcie zapisano tyle, że ludzie mają cię całkiem zapomnieć. A Seth nie zapomniał. Piekło pogwałciło waszą umowę. A potem spisali z Sethem niemożliwy kontrakt, twierdząc, że dają mu szansę na zjednoczenie z tobą, a to znowu oznaczałoby, że trochę musiałby pamiętać.

- Tego nie wiemy na pewno - zauważył ostrożnie Hugh. - Nie widzieliśmy tych paktów i nie wydobyliśmy z Setha wszystkich szczegółów. Za nic nie potrafiłem zrozumieć, czy zapisali tam cokolwiek na temat układania sobie z nią życia.

- To nam wystarczy - odparł Roman. - Seth chciał wrócić do Georginy i jakoś się z nią pogodzić. Ale żeby to się stało, Piekło musiałoby pogwałcić pakt z Georgina, bo było w nim zapisane, że wszyscy mają o niej zapomnieć.

- Chciałbym przeczytać, jak to zostało sformułowane - powiedział Hugh. - Nie chodzi mi o gaszenie waszych nadziei, ale wiem, jak takie układy działają.

- No dobra, ale nie możesz zaprzeczyć, że kiedy w zeszłym miesiącu Seth nazwał Georginę Lethą, to bez wątpienia jej pakt został pogwałcony - zaprotestował Roman. - Przypomniał sobie. Nie świadomie, ale gdzieś w głębi duszy.

Wciąż myślałam bardzo powoli i ospale, ale nagle zaskoczył mi właściwy trybik.

- Przeniesienie... Wiadomość przyszła tego samego ranka, gdy powiedziałam Jerome'owi o tym, że Seth nazwał mnie Lethą.

- Racja - poparł mnie Roman i dlatego wszystko się wtedy pochrzaniło. Gwarantuję ci, że kochany tatuś od zawsze wiedział o waszych paktach i z żalem je akceptował. Szczególnie że pakt Setha zakłada, że będziecie bez przerwy się spotykać. Ale kiedy opowiedziałaś o tym imieniu, Jerome zobaczył, że ma poważny problem. Zrozumiał, że pakt został złamany, i tak szybko jak tylko mógł, pognał do zwierzchników, którzy spanikowali i trochę się pospieszyli. Za wszelką cenę musieli cię stamtąd wyciągnąć.

- Ale przecież to się już stało. Seth sobie mnie przypomniał. Kontrakt już został pogwałcony - podkreśliłam, z trudem wierząc własnym słowom.

- To jak z drzewem spadającym w lesie - podsumował Hugh. - Pewne rzeczy dzieją się tylko wtedy, kiedy ktoś je zauważa. Ani ty, ani Seth nie wiedzielibyście nawzajem o swoich paktach, a tym bardziej o ich sprzeczności. Ty nie miałaś o niczym pojęcia. Jerome musiał utrzymać cię w niewiedzy, rozdzielić z Sethem i dbać o to, żebyś nie miała szans rozwikłać, co się stało.

- Stąd robota w Vegas - dorzucił Roman. - Już o tym rozmawialiśmy. Gdyby zabronili wam być razem, przyciągzęliby do siebie zbyt dużo uwagi. Ale takie przeniesienie do innego miasta to zwyczajna sytuacja w biznesie. Gdyby tylko wszystko poszło zgodnie z planem. Piekło tak się starało, żeby wszystko załatwić, że wysłali ci wiadomość, zanim Jerome miał okazję sie z tobą spotkać. Dam głowę, że wszystko, co widziałaś w Vegas, to była scenografia ustawiona tam w ciągu jednego dnia.

Puściłam dłoń Hugh i ukryłam głowę w rękach.

- Och, Boże.

Roman poklepał mnie po ramieniu, co prawdopodobnie miało mnie pocieszyć, ale tylko zazgrzytałam zębami z wściekłości.

- To nie Boga powinnaś teraz wzywać. Zdajesz sobie sprawę, przed jaką szansą stoimy? To jedna taka okazja na tysiąc lat. Możemy dokopać Piekłu! Możesz ich pozwać o niedopełnienie umowy, twojej, a także Setha. Musisz tylko z nim pogadać, wydobyć z niego szczegóły...

Zerwałam się z krzesła, wreszcie dając ujście rozpaczy i furii.

- Nie! Czy ty nie widziałeś jego twarzy? Nie słyszałeś, co mówił? On już się do mnie nie odezwie. Ani teraz, ani nigdy. I nie mów mi znowu, że jest w szoku - ostrzegłam, widząc, że Roman otwiera usta. - Nie masz pojęcia, co zrobiłam i co to dla niego znaczyło... wtedy. Jest powód, dla którego chciałam, żeby zapomniał! On mi tego nie wybaczy. Nigdy. Nie wybaczył mi tego wtedy i teraz to się nie zmieni. Och, dlaczego myśmy to zrobili? Dlaczego przywołaliśmy te wspomnienia, dlaczego nie daliśmy mu zapomnieć... Wszystko szło tak dobrze... - Chodziłam nerwowo po pokoju, aż zatrzymałam się pod oknem salonu. Zaciągnęłam zasłony. Było już późno, a zachodzące słońce nadawało chmurom pomarańczowy blask.

- Już dobrze? - spytał Roman, podchodząc bliżej. - Piekło wymyślało najdziksze plany, żeby tylko was rozdzielić i zatuszować wpadkę. Omal nie zabili jego szwagierki. To nie jest w porządku. Ty i Seth przez wszystkie wieki po prostu graliście w ich grę. Odnajdywaliście się i raz za razem traciliście, ciągle kłócicie się, walczycie, by w końcu zniszczyć wszystko z powodu braku zaufania albo porozumienia. Zamierzasz to ciągnąć? Chociaż oni nie dali ci nawet tego, co przyrzekli?

Oparłam policzek o szybę, rozkoszując się kojącym chłodem. Nie chciałam dać się przekonać logice nefilima.

- Seth niczego nie pamiętał, dopóki myśmy tego na nim nie wymusili.

- To nieprawda. Pamiętał wszystko już wcześniej - odparł Roman. - Sam z siebie nazwał cię Lethą. Od tego wszystko się zaczęło. Myśmy tego nie zmienili.

- Seth mnie nienawidzi. - Jęknęłam, boleśnie świadoma tego, jak żałośnie to musiało zabrzmieć.

Roman nawet nie starał się zaprzeczać.

- Ludzie sobie wybaczają.

- Czyżby? - prychnęłam.

- Wybaczają - zgodził się Hugh, stając przy mnie. - Seth, czy ktokolwiek to był, na pewno ci wybaczył. W przeciwnym razie czemu miałby podpisywać pakt tylko po to, by cię odnaleźć?

- Bo nie pamiętał, co zrobiłam. - Popatrzyłam Hugh w oczy. - Wiedział tylko, że znikłam z jego życia.

- Sama odpowiedziałaś sobie na pytanie, skarbie. Jego miłość do ciebie była potężniejsza niż nienawiść. Dlatego pamiętał, że cię nie ma, a nie, że go skrzywdziłaś.

Chciałam z nim dyskutować, ale jakoś nie potrafiłam.

- Nie mogę... nie mogę się teraz z nim spotkać. Nie wiesz, jak to jest. To... - To mój największy lęk? Największy grzech? - Po prostu nie mogę.

- Musimy dowiedzieć się, co jeszcze było w jego pakcie - postanowił Roman. - Jeśli mamy dalej działać, to potrzebujemy wszystkich szczegółów.

Hugh pociągnął nosem.

- Wciąż mówisz w liczbie mnogiej, ale jakoś nie widzę, jak wypełniasz wnioski do Piekła o rozpatrzenie paktu Georginy. - Roman milczał, więc diablik mówił dalej: - A wydaje mi się, że do tego celu nie potrzebujemy już więcej informacji od Setha. Wiemy dość, by zakwestionować uczciwość kontraktu.

- Zakwestionować uczciwość?! - wykrzyknął Roman. - Mamy dość dowodów, żeby puścić go z dymem. - Co za metaforyka, on naprawdę lubił dramatyczne efekty. - Piekło nie dotrzymało warunków paktu. Powiedzieli, że wszyscy zapomną. A nie zapomnieli.

- To może nie być takie proste. Piekło zakwestionuje to, co ty nazywasz dowodami.

- Ale da się to zrobić, prawda? I wiesz, jak złożyć te niezbędne papierki?

- Jeszcze nigdy tego nie robiłem - powiedział Hugh. - O rany. Nie znam nikogo, kto by próbował.

Oderwałam twarz od okna.

- I ty też nie próbuj - rzuciłam do Hugh. - To nie jest tego warte. Nie znasz nikogo takiego, bo żaden diablik, który ceni sobie swoją pracę, a przynajmniej życie, nigdy nie domagałby się uchylenia paktu. Nie chcę, żebyś robił coś takiego dla mnie.

- Hugh - zaczął Roman, patrząc na niego ponad moim ramieniem, jak gdybym wcale tam nie stała. - Masz szansę ją uwolnić. Możesz sprawić, że oddadzą jej duszę. Uwolnić ją od tego życia, które polega na sypianiu z kolejnymi nieznajomymi.

- Przestań - warknęłam. - Przestań szantażować go emocjonalnie. To ja dokonałam tego wyboru. Nikt mnie do tego nie skłonił podstępem. Powiedzieli mi, co mnie czeka i co dostanę w zamian.

- Ale nie dostałaś tego - stwierdził cicho Hugh.

- To bez znaczenia - odparłam. Skoro nie mogłam mieć Setha, było mi wszystko jedno.

- Chciałbym zrobić to dla ciebie - ciągnął Hugh. - Złożę wniosek. Może wiedziałaś, w co się pakujesz, ale to nie znaczy, że nie masz prawa zmienić zdania. Zwłaszcza jeśli zostałaś oszukana. Jeśli tylko się zgodzisz, pomogę ci.

- Dlaczego? - spytałam, przypominając sobie, jak bardzo Hugh niepokoiły same rozmowy na temat zmiany status quo. - Dlaczego byś to zaryzykował?

- Bo jesteś moją przyjaciółką - wyjaśnił Hugh, wykrzywiając usta w cierpkim półuśmiechu. - A to wciąż coś dla mnie znaczy. Poza tym mogłabyś trochę wierzyć w kumpla. Może uda mi się wyjść z tego eksperymentu z minimalnymi stratami.

Poczułam, jak wzbiera we mnie dziwne uczucie, na początku ścisnęło mnie za gardło, potem przeniosło się niżej.

Tego dnia przekraczaliśmy wszystkie granice niemożliwości. Gdy Hugh w końcu powiedział to na głos, wszystko stało się bardziej rzeczywiste. Przywykłam już do wysłuchiwania mrzonek Romana na temat podbicia Piekła, więc łatwo przychodziło mi je ignorować. Ale skoro Hugh stwierdził, że naprawdę może nam się udać...

Przełknęłam ślinę. Do oczu napływały mi kolejne łzy.

- Nie potrafię sobie nawet tego wyobrazić. Jak by to było, gdybym nie należała do Piekła. Nie wiem, jak wyglądałoby moje życie.

- Wyglądałoby dokładnie tak, jak chcesz - odparł Hugh, ściskając mnie mocno. Za sobą usłyszałam westchnienie Romana.

- No dobra. Niech będzie, że załatwimy ich jednym niedotrzymanym paktem. Seth i tak już należał do nich, prawda? Nawet bez tej całej historii?

Wykrzywiłam się. Przyjaciel miał rację. Dusza Setha, która kiedyś była tak promienista i czysta, zbrukała się, gdy zdradził Maddie. Ze mną.

Poszedł ze mną do łóżka z miłości, ale i tak czuł się winny. Cień grzechu zabarwił jego duszę na tyle, że gdyby teraz nagle umarł, poszedłby do Piekła.

Hugh odchrząknął, puścił mnie i nagle zrobił niewyraźną minę.

- To ciekawe, że o tym wspominasz...

- Czemu? - spytałam.

- Nie widziałem go od jakiegoś czasu, więc prawie to przegapiłem. Ale dzisiaj, gdy tu przyszedł... - Hugh pokręcił głową. - Nie wiem, co takiego zrobił, ale jego dusza wydawała mi się jaśniejsza. Nie tak świetlista jak kiedyś, ale jednak coś się zmieniło. Oczyścił ją na tyle, że chyba nie pójdzie już do Piekła.

- Niestety jednak pójdzie. Z powodu paktu - uświadomiłam sobie. - To była cena za wszystkie te życia. Choćby był najlepszym człowiekiem na ziemi. - Poczułam, że znów uginają się pode mną kolana i z trudem trzymam się na nogach.

Seth odkupił swoje winy. Jak? Prawdopodobnie dzięki poświęceniom, które poniósł dla rodziny. Wyrzekł się dla nich wszystkiego, co kochał najbardziej: pisania, nawet mnie. Mało komu udaje się dokonać czegoś podobnego, zazwyczaj potępionym nie udaje się już oczyścić.

Ale to i tak nie miało znaczenia. Dusza Setha mogłaby lśnić jak supernowa, ale i tak musiał iść do Piekła, bo to była ta sama dusza, która jako Kyriakos zawarła pakt z Piekłem, by mnie odnaleźć.

- Nie wiemy tego na pewno - powiedziałam. - Nie powiedział, czy na dobre oddał duszę, czy też były jakieś dodatkowe warunki, na przykład, że będzie mógł ją zatrzymać, jeśli uda mu się ze mną pogodzić.

- Ten wariant w obecnej sytuacji i tak nie wydaje się zbyt prawdopodobny - wtrącił Roman. - Tak czy owak, Seth jest potępiony.

- Chyba że uda nam się rozwiązać również jego kontrakt - stwierdziłam. - A do tego potrzebujemy jego pomocy.

Diablik popatrzył na mnie współczująco.

- Chcesz, żebym z nim pogadał? Nienawidziłam się za to, co zrobiłam Kyriakosowi tyle lat temu, nienawidziłam się tak mocno, że zapłaciłam najwyższą możliwą cenę, by wymazać to z jego pamięci. A po tym, jak zobaczyłam oczy Setha, gdy sobie przypomniał... Szczerze mówiąc, gdybym tylko mogła, znów poprosiłabym o to, by mnie wymazali. Nie byłam w stanie znieść nienawiści i rozczarowania w spojrzeniu kogoś, kogo kochałam. Zraniłam go. Zawiodłam. Chciałam ukryć się i nigdy więcej go nie zobaczyć, bo gdybym znów popatrzyła mu w twarz, musiałabym się zmierzyć z moją klęską.

To zawsze był mój problem, pomyślałam nagle. Nie znosiłam konfrontacji, zwłaszcza gdy to ja nabroiłam. Przez całe życie uciekałam przed rozwiązywaniem podobnych sytuacji.

Zmusiłam się do słabego uśmiechu do Hugh, który proponował mi drogę ucieczki dla tchórzy. Nie, postanowiłam.

Skoro zamierzaliśmy uzyskać od Setha pomoc, to ja powinnam to załatwić. Czy zechce ze mną porozmawiać? Nie wiedziałam, ale musiałam spróbować. Za nic w świecie nie zgodziłabym się znów zaryzykować spotkania z rozpaczą i nienawiścią... ale dla ocalenia duszy Setha mogłam zrobić wszystko.

- Pójdę do niego - oznajmiłam.


Rozdział 15


Łatwiej było tak powiedzieć, niż zrobić. Ledwo Hugh i Roman dali mi odrobinę wytchnienia, dotarło do mnie z całą mocą to, co naprawdę się wydarzyło.

Seth to Kyriakos.

Kyriakos to Seth.

Chociaż widziałam wszystko na własne oczy, chyba i tak nie uwierzyłabym, że to wszystko prawda, gdyby nie głębokie przeczucie, instynkt, który podpowiadał mi, że to wszystko prawda. Nigdy niczego podobnego nie podejrzewałam. O niczym takim nie śniłam. Czułam potężną więź z Sethem, to nie ulegało wątpliwości, podobnie ciągnęło mnie do jego poprzednich wcieleń. Zawsze czułam, że Seth jest jeszcze bardziej wyjątkowy, a teraz zastanawiałam się, co takiego wyróżniało akurat tę inkarnację. Czy jakaś część mnie - lub jego? - zdała sobie sprawę, że to nasza ostatnia szansa na to, by być razem? Czy stąd brała się ta natarczywość? A może to upływ czasu i przemiana, która zaszła we mnie? W ostatnich latach miałam coraz bardziej dosyć życia sukuba i byłam ciekawa, czy to dlatego Seth i nasza miłość stały się dla mnie tak cenne.

Nasza miłość, która właśnie rozprysła się w drobny mak.

Następnego dnia wzięłam dzień wolny z pracy pod pretekstem choroby. Nie spotkałam się ze zrozumieniem. Była Wigilia, czyli jeden z najpracowitszych dni dla Świętego Mikołaja i jego ekipy, ale miałam to w nosie. Nie mogłam teraz zmierzyć się z tym chaosem, nie po tym, co spotkało Setha. Powiedziano mi bardzo nieprzyjemnym tonem, że jeśli nie zjawię się w pracy, to nie mam co liczyć na zatrudnienie w kolejnym roku. Omal nie roześmiałam się w głos, ale zdobyłam się na odrobinę profesjonalizmu i poinformowałam poważnie menedżera, że podejmę to ryzyko.

Następne święta spodziewałam się spędzić w Las Vegas, a nawet gdyby do tego nie doszło, to jakoś pewnie bym sobie poradziła bez minimalnej płacy i fikuśnego kostiumu.

Znalezienie Setha okazało się jeszcze trudniejsze. Nie odpowiadał na telefony, a kiedy poszłam do niego do mieszkania, pocałowałam klamkę. Przed bramą nie było ani jego samochodu, ani auta Margaret, co nasunęło mi myśl, że pewnie robią ostatnie zakupy gwiazdkowe albo wybrali się do Terry'ego i Andrei. Jeśli to pierwsze, to nie miałam szans zlokalizować Setha. A jeśli pojechali do domu Terry'ego, to z całą pewnością nie zamierzałam tam wparowywać i żądać, żeby Seth ze mną porozmawiał. Nawet podczas kryzysu chciałam zachować pewne granice.

Oczywiście te przeszkody stanowiły wymarzony pretekst, by uniknąć rozmowy z Sethem. Mimo zapewnień, jakich udzieliłam Hugh i Romanowi, tak naprawdę wcale nie chciałam się z nim widzieć. Oczywiście była we mnie zakochana część, która marzyła o tym, by go ujrzeć. Ta część mnie umierała z męki, ilekroć się rozdzielaliśmy. Jednak reszta mnie bała się znów zobaczyć jego wyraz twarzy, to straszliwe cierpienie. Nie chciałam mierzyć się z prawdą 0tym, kim jestem.

Chociaż zgodziłam się zobaczyć z Sethem, nie potrafiłam przekonująco wyjaśnić Romanowi i Hugh, jak koszmarnie trudne było dla mnie naprawianie błędów. Nie umiałam poradzić sobie z tym, co zrobiłam w przeszłości, teraz też nie szło mi najlepiej. Sprzedałam własną duszę i wyczyściłam pamięć wszystkich, których kochałam, tylko po to by nie przyjmować na siebie odpowiedzialności za te winy. I prawie półtora tysiąca lat nic tu nie zmieniło: wciąż rządziły mną strach i potrzeba obrony.

A może jednak coś drgnęło. Sam fakt, że próbowałam znaleźć Setha, to dowód, że trochę się zmieniłam. Przynajmniej na tyle, by mimo brutalnej odmowy wciąż starać się z nim porozmawiać.

- Kincaid?

Obejrzałam się. Stałam w kolejce w kawiarence, którą Seth zaszczycał czasem swoją obecnością, żeby pisać.

Przyszłam tu bez większych nadziei, więc nie zdziwiłam się szczególnie, widząc, że spudłowałam. Z tego co wiedziałam, nie bywał tu od stu lat, a zwłaszcza odkąd zaczęły się wszystkie kłopoty rodzinne. Najwyraźniej jednak przychodzili tu inni znajomi.

- Doug - powiedziałam ze zdziwieniem. Szybko złożyłam zamówienie na mokkę z białą czekoladą, po czym pomachałam chłopakowi. Doug dopiero co wszedł, a jego czarne włosy pokrywały kropelki wody.

- Co bierzesz? - Wskazałam na baristę. Doug miał zdziwioną minę, ale wahał się tylko przez chwilę, po czym zamówił nieludzko wielki kubek kawy.

- Dzięki - powiedział, gdy mu go podałam.

- Usiądziesz ze mną na chwilę? - zaproponowałam. Wprawdzie sama miałam zamiar wziąć mokkę i ruszać dalej, ale ogarnęło mnie jakieś perwersyjne pragnienie, by bez względu na plany Douga pogadać z nim przez chwilę.

- Jasne - bąknął z odrobinę niepewnym wyrazem twarzy. - Ale tylko na minutkę. Za godzinę muszę być w pracy.

- To oczywiste, nie możesz się spóźnić - przyznałam, sadowiąc się przy małym stoliczku, skąd mieliśmy znakomity widok na pluchę za oknem. Seattle raczej nie słynie z białych świąt. - Popatrz tylko na spóźnionych zakupowiczów, jak walczą o ostatnie zestawy prezentowe.

- Sama znasz to najlepiej - odparł z cieniem uśmiechu. - Zdziwiłem się, że nie jesteś w pracy. Czy to prawda, co słyszałem? Że jesteś, ee... elfem w centrum handlowym w Eastside?

Wykrzywiłam się.

- Bolesna prawda. Ale dziś odeszłam z roboty. Uniósł brwi.

- W Wigilię? To okrutne, Kincaid. Pomyśl o tych dzieciach, które zawiodłaś.

- No wiem. Ale coś się wydarzyło... - Odwróciłam wzrok, nie chcąc spojrzeć mu w oczy. Moje skłębione emocje zagroziłyby wówczas wybuchem.

- Przecież widzę - stwierdził. Ośmieliłam się łypnąć na niego z ukosa.

- Co masz na myśli? Doug wzruszył ramionami.

- Nie wiem. To takie wibracje, które odbieram zawsze, gdy jesteś nie w sosie. Robisz dobrą minę do złej gry i udaje ci się nabrać większość ludzi, ale kiedy coś cię boli, zmienia się twoja aura. O rany... - Upił duży łyk kawy. - Teraz gadam jak jakiś newage'owiec czy inny świr.

- Może to nie aura, ale masz dobre wyczucie - przyznałam. - Chociaż „nie w sosie" to pewne niedomówienie.

Raczej „w niezłym szambie".

- Chodzi o Mortensena? - zgadł. Pokręciłam głową i znów odwróciłam wzrok.

- Nie chcesz tego słyszeć. - Pewnie gdzieś w głębi ucieszyłby się z tego, przez co Seth i ja musimy przejść.

Należało nam się po tym, co zrobiliśmy Maddie.

- Może niech lepiej sam to ocenię - zachęcił mnie Doug, a gdy nie odpowiedziałam, westchnął. - Kincaid, nie myśl, że ja cię nienawidzę. Nie podobało mi się to, co się stało, ale w jakiś pokrętny sposób wciąż jeszcze mi na tobie zależy. Jeśli coś jest nie tak, możesz mi powiedzieć. Czy Mortensen cię zranił?

- Nie - odparłam. - To znaczy tak, ale miał dobre powody. To ja pierwsza zrobiłam mu krzywdę.

- Ach tak.

Zmusiłam się, żeby na niego spojrzeć. Patrzył na mnie poważnie i smutno, z całą pewnością nie cieszyło go moje cierpienie.

- Usiłowałam go dziś znaleźć... chcę się z nim porozumieć. Ale chyba mnie unika. To jest... na pewno mnie unika.

- Jakoś się dogadacie - spróbował mnie pocieszyć.

- Nie jestem pewna. Tym razem chyba już się nie uda.

- Tym razem... - prychnął. - Kincaid, kiedy tylko zobaczyłem was razem, od razu poczułem, że między wami jest coś wyjątkowego. Nie wiem, jak to opisać. Ale dziwiłem się, że nie chodzicie ze sobą. Bardzo się zdziwiłem, gdy Seth zaczął chodzić z Maddie, i to mimo że byli dosyć szczęśliwi, aż do momentu, gdy... no, sama wiesz. Dopóki Seth nie zrozumiał, że powinien być z tobą. - Urwał na chwilę. - W każdym razie mówię sporo mądrych rzeczy o miłości w piosenkach, ale w życiu chyba nie mam na ten temat pojęcia. Tak czy owak, zdaje mi się, że trzeba czegoś więcej niż kłótnia, o cokolwiek by poszło, żeby rozdzielić taką parę jak wy.

- Dzięki - sapnęłam. - Miło, że to mówisz... ale nie wiesz, co się stało. Zrobiłam coś okropnego.

- Maddie też zrobiliście coś okropnego - wtrącił Doug. - A jednak wam wybaczyłem.

- Naprawdę? - spytałam zdziwiona.

- Owszem. - Chyba sam był zaskoczony tym, że to powiedział. - Oczywiście pomógł fakt, że w zeszłym tygodniu zaprosił ją na randkę jakiś neurochirurg. Mogę wiele wybaczyć, jeśli skutkiem ubocznym jest szwagier lekarz. A poważnie? Wiem, że nie chcieliście jej skrzywdzić, tak samo jak ty nie chciałaś skrzywdzić Mortensena. Wy po prostu kompletnie nawalacie w otwartości.

- Otwartości? - powtórzyłam. Machnął na mnie ręką.

- Jak zwał, tak zwał. To tylko słowo. Gdybyście byli szczerzy wobec siebie i wobec Maddie, to oszczędzilibyście wszystkim bardzo wiele bólu. Weź to sobie do serca teraz.

- Jesteś prawdziwym miłosnym guru - powiedziałam, czym zarobiłam sobie kolejne prychnięcie. Chociaż słowa Douga zabrzmiały bardzo mądrze, wciąż nie byłam przekonana, czy istniał jakiś sposób, by zagoić rany sprzed ponad tysiąca łat. Zanim zdobyłam się na jakikolwiek komentarz, zadzwonił mój telefon. Ze zdumieniem przeczytałam numer na ekranie.

- To Seth.

- W takim razie lepiej odbierz. Przełknęłam ślinę i nacisnęłam guzik.

- Halo? Tak. Aha... dobra. Jasne... Rozumiem. Dobra. Cześć.

Rozłączyłam się. Doug popatrzył na mnie pytająco.

- To nie brzmiało zbyt ciepło i serdecznie - stwierdził.

- Seth chce, żebym jutro przyszła na świąteczny obiad - oznajmiłam z niedowierzaniem.

- To chyba dobry znak. Pokręciłam głową.

- Raczej nie. Powiedział, że nie chce wprowadzać jeszcze więcej chaosu w życie dziewczynek i że mam się tam zjawić tylko dla podtrzymania pozorów, żeby małe miały przyjemne święta. Podkreślił, że nic się nie zmieniło i nie zmieni.

- W takim razie to taki letni znak - ocenił Doug. Westchnęłam. Delikatnie podniósł mój podbródek.

- Rozchmurz się, Kincaid. Chciałaś z nim pogadać. I proszę, oto twoja szansa. Nie przejmuj się tym, co mówił. Nie zmarnuj jej.

Zdobyłam się na uśmiech.

- Jak ty to robisz, że jesteś taki mądry, Doug? Jednym haustem wypił resztę kawy.

- Sam, do licha, nie wiem.

Słowa Douga brzmiały jak kwestie z filmów czy książek, stwarzały wizję zjednoczenia wbrew wszelkim przeciwnościom, które tak lubimy oglądać. To była moja jedyna szansa, żeby przebić się przez ochronny mur Setha i rozwikłać nierozwiązywalne problemy naszego związku.

Ale Seth dopilnował, żebym nie dostała tej szansy.

Przyjechałam sama, obładowana prezentami, i natychmiast zostałam wysłana do dziewczynek. Seth poprosił mnie o opiekę nad nimi, ponieważ większość dorosłych (z wyjątkiem Iana, ale on i tak nie do końca liczył się jako dorosły) zajęła się pracami kuchennymi. Wydało mi się to bardzo rozsądne. Oczywiście w normalnych okolicznościach nie miałabym nic przeciwko, ale czułam przez skórę, że Seth celowo nas rozdziela i dba o to, żebyśmy nigdy nie zostawali sami.

Pobawiłam się z dziewczynkami, słuchając jednym uchem rozemocjonowanych opowieści o tym, co dostały pod choinkę. Tylko raz oderwałam ponure myśli od Setha: gdy Brandy zauważyła, że pod drzewkiem pojawiły się rano różne nadliczbowe prezenty.

- Nikt się nie przyznał do ich kupna. Tata i mama myślą, że to wujek Seth. Ale wujek mówi, że to babcia - powiedziała Brandy na tyle cicho, żeby mniejsze dzieci jej nie usłyszały.

- A jakie to były prezenty? Wzruszyła ramionami.

- Po prostu zabawki... ale było ich strasznie dużo. Mama i tata kupili Morgan kucyki z serii księżniczki. Ale dziś rano pod choinką leżały też tęczowe!

Przypomniałam sobie jak przez mgłę, że Carter rozmawia! z Morgan na podobne tematy.

- Może wstąpił do was Święty Mikołaj - podsunęłam. Brandy przewróciła oczami i popatrzyła na mnie sceptycznie.

- No jasne.

Gdy nadeszła pora kolacji, musiałam już znaleźć się blisko Setha.

Wszyscy spodziewali się, że usiądziemy obok siebie, więc nie mógł mnie prosić, żebym poszła gdzie indziej. Ale przy tylu ludziach nie miało to właściwie znaczenia. Nie zamierzałam poruszać żadnych groźnych tematów podczas bożonarodzeniowego obiadu i Seth doskonale o tym wiedział. Oboje milczeliśmy i słuchaliśmy, jak inni opowiadali z podnieceniem o świętach i o tym, jak bardzo cieszą się z poprawy zdrowia Andrei.

Gdy kolacja się skończyła, Seth wstał pierwszy, po czym wygłosił kazanie na temat tego, jak to panowie muszą posprzątać po kolacji, a panie powinny odpocząć w salonie. Wszyscy się ucieszyli, z wyjątkiem lana i mnie.

- Czy wy macie jakiś problem ze świętami? - spytała konspiracyjnie Andrea.

Siedziałam przy niej na pufie, patrząc, jak Kendall wiedzie kucyki Morgan na śmiertelny bój.

- Co takiego? - spytałam, odrywając wzrok od pola bitwy.

- Co jest z tobą i Sethem? - chciała wiedzieć Andrea. - Pamiętam, że w zeszłym roku też się tak zachowywaliście.

Czy to nie powinien być najszczęśliwszy dzień w roku?

Powstrzymałam się od wykrzywienia twarzy. Rok wcześniej dowiedziałam się, że Seth przespał się z Maddie, usiłując w ten sposób „ochronić mnie" przed związkiem z nim. Hm... To też nie były fajne święta.

- Nie mamy nic przeciwko Bożemu Narodzeniu - odparłam ponuro. - Po prostu musimy... rozwiązać pewne sprawy.

Andrea zmarszczyła brwi.

- Czy chodzi o jego wyjazd? Pomyślałam, że będziesz za tym.

- Jaki wyjazd?

- Wydawca chce, żeby tuż po Nowym Roku wyruszył w trasę promocyjną. Seth z początku odmówił... no cóż, z uwagi na mnie. Ale ostatnio czuję się tak dobrze, że powiedziałam mu, by nie marnował okazji.

Nic o tym nie wiedziałam. Zastanawiałam się, czy to nowość z ostatniej chwili, czy Seth po prostu mnie nie uprzedził. Podróż wypadałaby akurat przed moimi przenosinami do Las Vegas. Seth byłby zdolny do tego, by odwołać imprezę i spędzić ze mną odrobinę więcej czasu. Przynajmniej był do tego zdolny, zanim wszystko się zepsuło.

- Nie, nie o to chodzi - odezwałam się po dłuższej chwili, po czym zdałam sobie sprawę, że Andrea oczekuje ode mnie odpowiedzi. - To... skomplikowane.

- Takie sprawy zawsze są skomplikowane - stwierdziła mądrze.

Popatrzyłam za nią w stronę kuchni, gdzie widać było sylwetki mężczyzn z rodziny Mortensenów, uwijających się przy kuchni.

- Na razie wystarczyłoby mi kilka chwil sam na sam. Andrea nie odpowiedziała, ale wkroczyła do akcji później, gdy panowie wrócili już do salonu.

- Seth... - zagadnęła niewinnie. - Mógłbyś skoczyć na górę i przynieść mi czerwony sweter? Zostawiłam go na brzegu łóżka.

Seth właśnie zamierzał usiąść - oczywiście najdalej ode mnie, jak tylko mógł - ale na prośbę Andrei błyskawicznie zerwał się z miejsca. Gdy tylko znikł za rogiem, Andrea dźgnęła mnie łokciem. Odwróciłam się. Skinęła w stronę schodów.

- No idź - wyszeptała bezgłośnie.

Rozejrzałam się, a gdy zobaczyłam, że nikt nie zwraca szczególnej uwagi na moje poczynania, pognałam za nim na górę.

Znalazłam Setha w sypialni; gorliwie poszukiwał swetra, który prawdopodobnie nawet nie istniał. Na mój widok westchnął ciężko, zdając sobie sprawę z tego, że został oszukany.

- Nie mam na to czasu - powiedział, usiłując przejść obok mnie.

Zablokowałam mu drogę ramieniem.

- Proszę, Seth, tylko mnie posłuchaj. Daj mi kilka minut.

Przez chwilę stał w odległości parunastu centymetrów, po czym powoli się wycofał. Najwyraźniej nie chciał ryzykować przepychanki, w wyniku której musiałby mnie dotknąć, i uznał, że już lepiej będzie zachować dystans, nawet gdyby miało to oznaczać przebywanie ze mną w jednym pomieszczeniu.

- Nie możesz powiedzieć nic, co zmieni cokolwiek między nami.

- Wiem - odparłam. - Nawet nie zamierzam próbować.

- Nie zamierzasz? - spytał, zerkając na mnie podejrzliwie. Przełknęłam ślinę, bo gdy tylko spojrzałam mu w oczy, wszystkie słowa i myśli nagle gdzieś się rozpłynęły. Znów zobaczyłam ten wzrok... to cierpienie, tę całkowitą rozpacz, która widniała na twarzy Kyriakosa ponad tysiąc lat wcześniej. Teraz wyglądała z oczu Setha. Przytaknęłam.

- Musimy dowiedzieć się więcej o twoim kontrakcie. Po prostu musimy znać trochę szczegółów.

- Żeby ci pomóc?

- Żeby pomóc nam obojgu. Z tego, co udało nam się ustalić, wynika, że Piekło pogwałciło mój pakt, spisując z tobą umowę. W takim razie warunki twojego kontraktu są niemożliwe. Być może uda nam się unieważnić oba pakty...

ale w tym celu musimy lepiej zrozumieć twój.

Seth oparł się o ścianę, wpatrując się w przestrzeń niewidzącym wzrokiem.

- Ja sam go nie rozumiem. Prawie nic nie pamiętam... to znaczy jednocześnie pamiętam i nie pamiętam. To, co się stało w czasie hipnozy... jest zarazem rzeczywiste i zupełnie nierealne.

Już chciałam podejść bliżej, bo tak bardzo chciałam go dotknąć i pocieszyć, ale ostrożność mnie zatrzymała.

- Musisz się postarać. Jeśli ci się nie uda, to po śmierci pójdziesz do Pieklą. Nawet jeśli wcześniej zostaniesz świętym. Ten pakt to wyrok na twoją duszę, chyba że... nie wiemy na pewno, ale możliwe, że zapisano w nim także pewien warunek. Może jest tak, że gdyby udało nam się odnaleźć i zejść, to zostałbyś uwolniony. To musimy ustalić.

- A co to za różnica? - spytał Seth. - Nie zapowiada się, żebyśmy spełnili taki warunek... i chyba nigdy nie było to możliwe. Tak przynajmniej sugeruje historia wszystkich moich wcieleń.

- No, pewnie tak... ale każda informacja poprawia naszą pozycję.

- A nie możesz po prostu poprosić Hugh, żeby to sprawdził?

Pokręciłam głową.

- To przyciągnęłoby zbyt wiele uwagi. Lepiej, jeśli wyciągnę szczegóły od ciebie.

- W takim razie przykro mi, ale pamiętam tylko to, co już ci powiedziałem. Poza tym... szczerze mówiąc, mam to w nosie.

- Jak to? - spytałam z niedowierzaniem. - Przecież chodzi o twoją duszę!

- Zaryzykuję - odparł.

Iskra gniewu nagle przedarła się przez otępiającą powłokę żalu, która dusiła mnie od paru dni.

- Tu nie ma „zaryzykuję"! To dzieje się naprawdę. Twoja dusza należy do Piekła. I nic tego nie zmieni.

- Czy to ma takie znaczenie? Ty oddałaś Piekłu duszę.

- Dla ciebie! - krzyknęłam. - Tylko dla ciebie. Żeby cię ocalić. I zrobiłabym to jeszcze raz, gdybym musiała.

Seth prychnął.

- A czemu po prostu nie powstrzymałaś się od zdrady, ten jeden raz?

- Byłam młoda i głupia - oznajmiłam, zdziwiona tym, jak spokojnie mu to mówię. - Bałam się i czułam, że bardzo się ode mnie oddalasz. Jak gdybym przestała być dla ciebie ważna. Cały twój świat ograniczał się do pracy i muzyki.

- I nigdy nie przyszło ci do głowy, żeby ze mną porozmawiać? Przecież wiesz, że zawsze cię słucham.

Westchnęłam.

- Ty, może... Ale nie Kyriakos. On... ty... pewnie chciał dobrze, ale nie zawsze potrafiłam do niego dotrzeć.

- Przecież on to ja - zaprotestował Seth, ale brzmiał odrobinę mniej pewnie. - To znaczy on był mną.

- I tak, i nie - mruknęłam. - Posłuchaj, nie znam się dobrze na reinkarnacji, ale z tego, co wiem, nawet jeśli dusza i pewne cechy charakteru się nie zmieniają, to wciąż zachodzi pewna... ewolucja. W każdym wcieleniu dorastasz i trochę się zmieniasz. O to w tym chodzi. Zarazem jesteś wciąż tą samą osobą i przestajesz nią być. Nie byłeś bez wad jako Kyriakos. Do cholery, teraz też nie jesteś. Może ty, Seth, potrafiłbyś porozmawiać na taki temat... może po dziesięciu życiach nauczyłeś się w końcu trochę dojrzałego zachowania w związkach. Ale wtedy? Nie dałabym głowy. Mnie też, jak wiemy, sporo wtedy zabrakło.

- Jak wiemy... - powtórzył. Długo patrzył mi w oczy i nie wiedziałam, co właściwie czuje. Przynajmniej nie widziałam oznak nienawiści. A może po prostu nauczył się je ukrywać. - Mówiłem poważnie - wydobył z siebie w końcu. - Nie pamiętam szczegółów kontraktu... Tylko to, że miałem za każdym razem cię spotykać.

- I tyle? - spytałam. - Nic poza tym? Jeśli przypominasz sobie cokolwiek jeszcze... Gramy o naprawdę wielką stawkę. Wiem, że chcesz zaryzykować, ale pamiętaj, że mówimy tu o twojej duszy, nie chodzi o jedno ludzkie życie.

Tylko o wieczność.

- No proszę, i znowu to samo - powiedział z lekkim, smutnym uśmiechem. - Przekonujesz mnie o świętości duszy, chociaż sama oddałaś ją Piekłu.

- Jak ci już mówiłam, zrobiłabym to jeszcze raz, gdyby było trzeba.

- Tylko po to, żebyś nie musiała spojrzeć mi w oczy po tym, co zrobiłaś.

- Częściowo tak - przyznałam. - Ale także po to, by ocalić ci życie. Dać ci szansę na znalezienie szczęścia. W tamtej chwili... to było dla mnie ważniejsze niż moja wieczność.

Seth długo zastanawiał się nad odpowiedzią, a ja znów żałowałam, że nie wiem, co się dzieje za tymi brązowymi oczami. Czyje to były myśli? Setha czy Kyriakosa? A może któregoś z innych mężczyzn, z którymi miałam trudne romanse?

- Wtedy nie śmiałaś stanąć ze mną twarzą w twarz - odezwał się w końcu. - Ale teraz tu przyszłaś. Po co? By ocalić własną duszę?

- By ocalić nas oboje - oświadczyłam.

Seth wyprostował się, oderwał od ściany i ruszył w stronę drzwi.

- Nie pomogę ci. Mówię szczerze, nie pamiętam nic więcej. A teraz byłbym bardzo wdzięczny, gdybyś wymyśliła jakąś uprzejmą wymówkę dla reszty i poszła do domu.

Seth przystanął kilka centymetrów przede mną. Czas zatrzymał się na chwilę. Wbiliśmy w siebie wzrok i zakotłowało się we mnie tysiące sprzecznych uczuć nagromadzonych przez tysiąclecia. Powoli kiwnęłam głową i się poddałam. Pozwoliłam mu przejść.

Nawet się nie obejrzał.


Rozdział 16


Kolejny tydzień był jednym z najdłuższych w moim życiu. Każda chwila, którą spędzałam bez Setha, przypominała mi o tym, że straciłam moją jedyną wielką miłość.

Dni dłużyły mi się tym bardziej, że nic ich nie wypełniało. Nawet gdybym nie zrezygnowała z posady pomocnicy Świętego Mikołaja, to i tak nie miałabym już pracy. Hugh bardzo często do mnie wpadał i czasem razem z Romanem usiłowali mnie rozbawić albo chociaż odrobinę rozerwać. Zazwyczaj wpadali, żeby popracować nad apelacją w sprawie mojego paktu. Od czasu do czasu musieli coś ze mną skonsultować, ale Hugh miał większość potrzebnych informacji i pozostało mu po prostu sklecić to wszystko w pozew o stosownej formie. Hugh i Roman dyskutowali także sporo o różnych sprawach, a szczególnie o systemie prawnym Piekła. I nie do końca rozumiałam czemu, ale Roman starał się poznać wszelkie możliwe szczegóły, jak gdyby podchodził do jakiegoś egzaminu na aplikację albo czegoś w tym rodzaju.

Usiłowałam zająć się pakowaniem do Las Vegas. Nawet biorąc pod uwagę nasze wysiłki, nie mogłam liczyć na to, że moja sytuacja życiowa diametralnie się zmieni. Musiałam zatem iść naprzód i postępować tak, jak gdyby moja przyszłość naprawdę związana była z Vegas. Pakowanie wymagało niestety tak mało myślenia, że nie tylko nie odwracało mojej uwagi, ale wręcz stwarzało dodatkową okazję do snucia refleksji i pogrążania się w bólu z powodu rozstania z ukochanym.

Pakowanie stwarzało poza tym dodatkowe zagrożenia: co chwila znajdowałam różne rzeczy, które przypominały mi o Secie. Najgorsze okazało się pudełko z pamiątkami, które zbierałam przez całe wieki. Najnowszą rzeczą, którą do niego włożyłam, był pierścionek od Setha. Wręczył mi go w poprzednie święta, tuż przed rozstaniem. To była współczesna wariacja na temat bizantyjskiego pierścienia ślubnego, ozdobiona delfinami i szafirami. Chociaż potem się zeszliśmy, zostawiłam pierścionek w pudełku. Seth pewnie nawet nie podejrzewał, że nadal miałam - w tym samym pudełku - moją obrączkę z V wieku. Pokryła się patyną, ale wciąż jeszcze zachowała odrobinę blasku.

Poczułam przypływ dezorientacji na myśl o tym, że i pierścionek, i obrączkę dała mi właściwie ta sama osoba.

W ciągu tego tygodnia dostałam też mnóstwo e-maili od ekipy z Las Vegas. Phoebe, Bastien, Luis i nawet Matthias pisywali regularnie od czasu mojej wizyty i wszyscy coraz bardziej cieszyli się na mój przyjazd. Chociaż jeszcze tydzień wcześniej ich wiadomości wydawałyby mi się inteligentne, zabawne i wzruszające, teraz, gdy poznałam prawdę na temat moich przenosin, zostawiały po sobie tylko niesmak. Luis był pionkiem w wielkiej grze Piekła, której celem było rozdzielenie mnie z Sethem. Nie wierzyłam w ani jedno jego słowo. Z drugiej strony, w końcu był demonem, więc należało podejrzewać, że nie zawsze będzie całkowicie szczery. Phoebe, a także Bastien, sprawili mi więcej przykrości, bo udawali moich przyjaciół. Nie wątpiłam, że Bastien jest do mnie życzliwie nastawiony, ale wszystko, co mi przysyłał, wydawało się dziwnie wymuszone. Pisał to na rozkaz szefostwa.

Matthias stanowił dla mnie tajemnicę. Nie wiedziałam, jaką rolę odegrał w tym wszystkim - czy był tylko przypadkowym śmiertelnikiem, którego dało się wykorzystać, by mnie załatwić, czy też świadomie współpracował z Piekłem. Wielu ludzi decydowało się na taką współpracę, licząc na sowite nagrody. O ile się orientowałam, Matthias mógł być niewinnym zwyczajnym facetem, który szukał tancerki i nagle mu się poszczęściło. Dopóki nie wiedziałam nic na pewno, nie potrafiłam cieszyć się jego wiadomościami.

W korespondencji napływającej z Las Vegas rzucał się w oczy brak listów od Jamiego. Nie przyszło do mnie ani jedno: „Nie możemy się doczekać twojego przyjazdu!" i podejrzewałam, że to także jest bezpośrednim efektem rozkazów z Piekła. Pewnie nie chcieli ryzykować, że znów powróci temat Miltona. Gdy wspomniałam o tym Romanowi i Hugh, orzekli, że najprawdopodobniej Jamiego w ogóle nie ma już w Las Vegas. Zdaniem Hugh, jeśli Piekło widziało w Jamiem osobę, która mogłaby niechcący zdradzić cały przekręt z naszymi paktami, to po prostu go usunęło z mojej drogi. Jeśli tak, to miałam nadzieję, że Jamie po prostu dostał przeniesienie. Nie chciałabym, żeby diablik został ukarany za to, że po pijaku ujawnił mi coś, z czego wagi zupełnie nie zdawał sobie sprawy.

W sylwestra Hugh i Roman powiedzieli mi, że wniosek jest gotowy. Zaprezentowali mi oszałamiająco wielką stertę papieru wypełnioną prawniczym bełkotem i pokazali, gdzie mam podpisać. Biła od nich zarówno duma, jak i powaga, jak gdyby właśnie stworzyli niezwykle pracochłonne i misterne dzieło sztuki. Ze względu na to, jak rzadko zdarzały się apelacje do Królestwa Piekieł, prawdopodobnie mieli rację.

Podpisałam się z piętnaście razy na różnych kartkach, po czym oddałam stertę Hugh.

- I co teraz? - spytałam.

- Teraz zaniosę to do Mei i powiem, że poprosiłaś mnie o złożenie tego w Piekle. Będę twierdził, że nie mam pojęcia, o co chodzi, ale Mei zrozumie, że skoro dokumenty przeszły przeze mnie, to jest jakiś świadek. Nie sugeruję, że mogłaby je zgubić albo coś w tym rodzaju, ale... z demonami trzeba być ostrożnym.

- I oni uwierzą, że jesteś tylko nieświadomym niczego posłańcem? - rzuciłam.

Hugh uśmiechnął się krzywo, wskazując na papiery.

- No, na pewno nie uwierzą, że ty sama napisałaś to wszystko. Ale nie ma sposobu, by udowodnić, że byłem w to zaangażowany, a poza tym z technicznego punktu widzenia nie zrobiłem nic złego. Zajmuję się prowadzeniem różnych spraw dla Piekła. I to właśnie jest taka sprawa.

Nagle zalały mnie emocje, które dusiłam w sobie od zbyt wielu dni.

- Dziękuję - powiedziałam, rzucając się Hugh na szyję. - Dziękuję ci z całego serca.

Wyszło to trochę niezręcznie, bo wciąż usiłował poskładać dokumenty, ale jakoś udało mu się poklepać mnie po plecach.

- To nic takiego, skarbie - szepnął, odrobinę zarumieniony. - Mam tylko nadzieję, że ten pozew cokolwiek wskóra.

Odeszłam o krok, żeby jakoś się opanować.

- A skąd będziemy wiedzieli, czy wskóra?

- Zostaniesz wezwana do Piekła.

- Ach tak. - Serce skoczyło mi ze strachu. - I faktycznie... i naprawdę będę musiała tam pójść?

Roman oparł się o ścianę i skrzyżował ręce na piersiach.

- A myślałaś, że jak to załatwisz?

- Liczyłam, że po prostu przyślą mi list - odparłam. - No wiecie, taki, jaki dostaje się z uniwerku, kiedy przyjmują kogoś na studia.

Hugh prychnął.

- Obawiam się, że tak nie będzie. Jeśli w ogóle odpowiedzą na pozew, to wezwą cię do Piekła i przeprowadzą rozprawę. Wtedy zbadają wasz pakt, twoje zastrzeżenia i wszelkie dowody, które sami zdołają zgromadzić.

Oplotłam się ramionami, usiłując wyobrazić sobie, jak może wyglądać taka rozprawa.

- Nigdy nie byłam w Piekle. A wy?

Pokręcili głowami, co zupełnie mnie nie zdziwiło. Nieśmiertelnych niższej rangi rekrutowało się na ziemi, tam, gdzie potem służyli. Nie mieliśmy powodu odwiedzać krainy naszych szefów. Nawet Hugh, diablik, czy Roman, nefilim, nie zasłużyli sobie na takie zaszczyty. Wkroczenie do Piekła byłoby jak wizyta w jaskini lwa, i to w roli dania głównego.

- Zawsze wyobrażałem sobie Piekło jako coś między kolejką po dowód rejestracyjny a oglądaniem maratonu Perfect Strangers - zażartował Hugh.

- A co masz do Perfect Strangers? - spytał Roman, rzucając Hugh nieprzyjemne spojrzenie.

Znów dałam się pokonać emocjom i uścisnęłam najpierw Hugh, a potem Romana.

- Dziękuję wam, szczerze, macie u mnie dług... którego nigdy nie dam rady spłacić.

- Po prostu wygraj tę sprawę - odparł z naciskiem Roman. - Niczego więcej nie chcę w nagrodę.

Hugh włożył papiery do teczki i wsunął ręce w rękawy płaszcza.

- Zamierzam od razu przekazać je Mei, a potem idę na imprezę. Zamierzam spić się na tyle, żeby zapomnieć o całym tym żargonie, przez który musiałem się przedrzeć.

- Idziesz do Petera? - spytałam. Nasz znajomy wampir jak zwykle urządzał godne powitanie Nowego Roku.

- E tam - bąknął Hugh. - Tam nigdy nie ma szans na to, że ktoś cię przeleci. Idę na przyjęcie do jednej z moich pielęgniarek.

Złożyliśmy mu życzenia i odprowadziliśmy go do drzwi. Ledwo sobie poszedł, Roman zwrócił się do mnie.

- A co z tobą? - zagadnął. - Idziesz do Petera? Wiedziałam, że wampir na to liczy, ale nie potrafiłam się zmusić do imprezowego nastroju.

- Nie, chyba nie jestem w odpowiedniej formie. Poza tym wolałabym nie ryzykować, że wpadnę na Jerome'a, bo Mei na pewno powie mu o pozwie. Lepiej zostanę tu coś jeszcze spakuję.

- No co ty - rzucił Roman. - Przecież nie możesz po prostu siedzieć w domu w taki wieczór. Jest Nowy Rok...

nowe możliwości. Może nawet szansa na uwolnienie się od Piekła.

Przytaknęłam, chociaż wciąż nie do końca wyobrażałam sobie nawet, jak takie uwolnienie mogłoby wyglądać.

Wciąż o tym rozmawialiśmy, ale naprawdę tego nie czułam. I chociaż tyle rozmawialiśmy z Sethem o tym, jak to dusza i wieczność są ważniejsze od ziemskich trosk, wszystko wydawało się zwykłymi mrzonkami, odkąd Setha w moim życiu zabrakło.

- Wiem - powiedziałam. - Ale nie potrafię dziś szczerze świętować. A skoro mam być nieszczęśliwa, to wolę zostać w miejscu, w którym czuję się u siebie.

Roman zerknął na zegarek.

- Chodźmy przynajmniej na kolację. Odstawimy się, zjemy coś dobrego. A potem wrócimy i obejrzymy wszystkie programy noworoczne.

Nie byłam szczególnie głodna, ale podejrzewałam, że jeśli odmówię, to Roman uwięzi się w domu razem ze mną.

Nie chciałam rujnować mu wieczoru, zwłaszcza po tym wszystkim, co zrobił dla mnie w tym tygodniu. Widziałam tylko jeden problem.

- Jest już prawie piąta - zauważyłam. - Nigdzie się już nie dostaniemy. Chyba że chcemy się odstawić do Taco Bell. Właściwie to wcale nie taki głupi pomysł.

Roman już sięgał po komórkę.

- Znam szefa kuchni włoskiej knajpy w Green Lake. Załatwi nam stolik.

Proste. Jeden tajemniczy telefon i godzinę później już byliśmy w drodze. Nie chciało mi się silić na oryginalność, więc po prostu przekształciłam się w nowojorską damę. Włożyłam satynową suknię na jednym ramiączku i uczesałam włosy w nieskazitelne fale. Roman zakazał mi czarnych strojów, więc suknia była ciemnofioletowa, co nadal pasowało mi do nastroju. Dobrałam do niej lśniący naszyjnik z białego złota i ametystów, który w sekrecie podarowałam sama sobie na gwiazdkę. Dobrze świadczył o moim guście.

- Wystawiłaś już mieszkanie na sprzedaż? - zagadnął Roman, prowadząc samochód przez miasto. - Zgłosiłaś je do jakiejś agencji nieruchomości?

Wyjrzałam przez okno, patrząc na rozświetlone obrzeża centrum na horyzoncie. O tej porze roku słońce zachodziło bardzo wcześnie.

- Nie. Muszę to dopiero zrobić. Chyba że... - Zerknęłam na Romana. - Może chcesz tam zostać. Mogę zatrzymać to mieszkanie i wynająć pokoje.

Pokręcił głową, na jego ustach pojawił się cierpki uśmieszek.

- Nie. Bez ciebie i tych futrzaków to nie byłoby to samo. Znajdę coś innego. Sprzedaj to albo wynajmij, ale nie mnie.

- Już łatwiej będzie sprzedać - wymamrotałam pod nosem. - Przynajmniej teoretycznie. Ale nie interesuje mnie zysk, a oszczędzę sobie zawracania głowy z castingami na najemców i... - Urwałam, bo nagle naszła mnie zaskakująca myśl. - Czekaj. Czy możemy zatrzymać się na jakieś piętnaście minut? Czy twój kumpel odda wtedy nasz stolik komuś innemu?

- Nie, jeśli do niego zadzwonię. A dokąd chcesz jechać?

- Do dzielnicy U. Do Setha. Ale się nie martw - dodałam szybko, widząc zaniepokojenie na twarzy przyjaciela. - Nie zamierzam robić nic głupiego ani zachowywać się jak zakochana wariatka. W ogóle nie chcę rozmawiać z Sethem. Możemy? Proszę, tylko na chwilkę.

Roman uległ, chociaż jego mina mówiła wyraźnie, że wolałby tego nie robić. Wahałam się, czy mu nie powiedzieć, że obawia się zupełnie niepotrzebnie: zamierzałam wejść do domu tylko wtedy, gdybym zastała Margaret, a Setha by nie było. Miałam spore szanse trafić na taką sytuację, biorąc pod uwagę to, jak ostatnio kierował mną los.

Świat ewidentnie uznał, że jest mi coś winien, bo gdy dotarliśmy pod mieszkanie Setha, zobaczyłam tylko jeden samochód należący do Margaret. W domu paliło się światło; oby to oznaczało, że została sama.

- Chcesz, żebym wszedł z tobą? - spytał Roman, parkując.

- Nie, ale dzięki. Zaraz wracam.

Wysiadłam i podeszłam do drzwi w nadziei, że jakimś dziwacznym zbiegiem okoliczności nie będę musiała znów stanąć oko w oko z Sethem. Nie żebym nie marzyła o tym, by go zobaczyć. Och Boże, tak strasznie za nim tęskniłam.

Ale wiedziałam, że takie spotkanie nie przyniosłoby nic dobrego. Zadzwoniłam i przez chwilę czekałam z niepokojem. Kilka chwil później w drzwiach stanęła Margaret.

- Georgina? - sapnęła, najwyraźniej zdumiona. - Co ty tu robisz? - Przyjrzała się mojej sukni. - Jesteś umówiona z Sethem?

- Nie... Czy mogę wejść na chwilkę? Nie zabiorę ci dużo czasu. - Margaret miała na sobie płaszcz, co sugerowało, że właśnie wychodzi. Albo usiłuje ograniczyć rachunki Setha za ogrzewanie.

Gestem ręki zaprosiła mnie do środka, po czym zamknęła drzwi.

- Właśnie wybierałam się do Terry'ego. Seth już tam jest.

Nawet nie pytałam, dokąd poszedł Ian. Pewnie świętował Nowy Rok trzeciego stycznia albo kiedykolwiek indziej, byle tylko nie mieścić się w mainstreamie.

- Dawno cię tu nie widziałam - ciągnęła Margaret. Zastanawiałam się, co Seth opowiedział rodzinie na temat tego, co zaszło między nami. Czy w ogóle cokolwiek im wyjaśnił. Może zamierzał po prostu milczeć, czekając, aż któreś z nich zauważy moją nieobecność.

- Hm... Pokłóciłam się z Sethem.

- W takim razie musicie siąść, pogadać i wszystko naprawić.

Żałowałam, że to nie jest takie proste, ale zmusiłam się do neutralnego uśmiechu.

- Zobaczymy - powiedziałam. - Na razie jednak... Pewnie będę się przeprowadzać. Właściwie już się wyprowadzam. Mam nową pracę... I zastanawiałam się, czy nie chciałabyś zamieszkać u mnie. Pamiętam, że martwiłaś się, czy nie siedzisz Sethowi na głowie, ale jednocześnie chciałabyś być na tyle blisko, by móc pomagać. Teraz to byłoby możliwe. Możesz zająć moje mieszkanie.

- Nie stać mnie na to, by naraz utrzymywać dom w Chicago i płacić czynsz gdzieś tutaj - stwierdziła smutno. - Na tym polega problem.

- Ale nie musisz niczego płacić - odparłam. - U mnie możesz mieszkać za darmo.

Zmierzyła mnie wzrokiem.

- A jak ty będziesz spłacać hipotekę?

No właśnie, ciekawe, jak nisko opłacana przedstawicielka handlowa miała sobie z tym poradzić?

- Mieszkanie jest już wykupione - wyjaśniłam, chcąc, by Margaret uznała, że to jakieś rodzinne dziedzictwo albo coś w tym rodzaju. - Poza tym dostanę dobrą pensję. Naprawdę nie będzie mi to przeszkadzało. A chciałabym, żeby dziewczynki miały cię blisko. Przecież będą potrzebowały silnej kobiety, prawda?

Margaret długo zastanawiała się nad odpowiedzią.

- To prawda, ale myślałam, że to ty będziesz tą kobietą.

- Los ma inne plany - odparłam. Czy to nie była cała prawda, do cholery?

- Czy to dlatego nie dogadujecie się z Sethem? Bo ty się wyprowadzasz? Dziwi mnie, czemu nie jedzie z tobą...

- Nie, to nie jest problemem - zapewniłam Margaret. - To... skomplikowane. Gdyby chodziło o głupią przeprowadzkę, to Seth na pewno by tak zrobił, najszybciej jak by mógł. Gdy już Andrea wyzdrowieje... - Urwałam, obawiając się trochę odpowiedzi na moje następne pytanie, ale musiałam je zadać. Odkąd straciłam kontakt z Sethem, nie miałam pojęcia, co się dzieje u Mortensenów. - Jak ona się czuje? Czy nadal jej się polepsza?

- O tak, czuje się świetnie. Nie wiemy nic na pewno, zanim nie zobaczy jej lekarz, a to będzie dopiero za kilka tygodni, ale wydaje się, że wszystko idzie świetnie. Modlimy się.

Poczułam, że się uśmiecham. Nie mogłam ukryć radości i ulgi. Andrea już w święta wyglądała bardzo dobrze, ale bałam się, że demon, który wcześniej wywołał jej chorobę, i może szybko wrócić. Ostatecznie i tak musiał wypowiedzieć się lekarz, jednak wzięłam obserwacje Margaret za i dobrą monetę.

- Dziękuję - powiedziałam. - Nie masz pojęcia, jak bardzo poprawia mi to humor. Potrzebowałam usłyszeć jakąś dobrą nowinę.

- Dziękuję ci za propozycję mieszkania. Czy mogę odpowiedzieć później?

- Oczywiście.

Złożyłam jej życzenia i pożegnałam się, po czym szybko pobiegłam do samochodu. Bałam się, że zaraz pęknę i poproszę Margaret, żeby przekazała Sethowi jakąś sentymentalną wiadomość. Ceniłam sobie towarzystwo Romana, ale nie potrafiłam pozbyć się wrażenia, że coś jest nie tak. Powinnam spędzać ten wieczór z Sethem. Po ostatnim sylwestrze, który był katastrofalny, bardzo liczyłam na to, że kolejny lepiej nam się uda.

- Miło z twojej strony - stwierdził Roman, gdy opowiedziałam mu, co zaproponowałam Margaret.

- Nie przychodzi mi to z trudem, a może pomóc wielu ludziom - odparłam. - Czemu nie?

Pokręcił głową z niedowierzaniem.

- Aż dziw, że potrzebujesz procesu, żeby wykręcić się od służby Piekłu. Powinni cię zwolnić dla zasady.

Restauracja była malutka, ale niezwykle elegancka -i pękała w szwach. Naprawdę wątpiłam, czy znajomości Romana wystarczą, żeby dostać stolik, ale jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki akurat wtedy zjawiła się hostessa, która wskazała nam drogę przez tłum aż do zacisznego kącika. Na staromodnym koronkowym obrusie stały świeczka i zastawa złożona z kryształów oraz chińskiej porcelany. Nakryto na trzy osoby.

Zrobiłam zdziwioną minę.

- Ale nas jest tylko...

- Witajcie, mam nadzieję, że się nie spóźniłem - powiedział Carter, nagle wynurzając się z tłumu. Miał na sobie zwykły grunge'owy strój, ale hostessa nawet nie mrugnęła. - Widzę, że nie - dodał, bo zobaczył, że dopiero zajmujemy miejsca.

- Co ty tu robisz? - spytałam, patrząc na Romana, który wydawał się równie zdumiony jak ja.

- Nie podałem mu żadnych szczegółów. Zadzwonił, kiedy byłaś u Setha, żeby spytać, czy idziemy do Petera.

Powiedziałem mu tylko, że nie i że zabieram cię na kolację. I oto jest.

Anioł machnął ręką.

- No i co? Kocham to miejsce. Zamawiacie wino, prawda?

Nie chodziło o to, że nie lubiłam Cartera. Ale nigdy nie pojawiał się bez powodu.

- Czyli już słyszałeś? - spytałam, gdy złożyliśmy zamówienia i skończyliśmy pogaduszki o niczym.

Carter obrócił powoli trzymany kieliszek. Wybraliśmy niezły rocznik, czego Carter chyba nie mógł docenić, pijąc w takim tempie.

- Że nie idziesz do Petera? No, słyszałem. O rany, ale się wścieknie.

Przewróciłam oczami.

- Nie o to mi chodzi. Przyszedłeś z powodu apelacji?

- Przyszedłem, bo chciałem spędzić wieczór z przyjaciółmi. Ale skoro już o tym wspomniałaś...

- Nowiny szybko się rozchodzą, co? - rzuciłam. Widziałam się z Hugh nie dalej jak kilka godzin wcześniej. To wystarczyło, żeby zdążył dostarczyć papiery do Mei, która natychmiast przekablowała wszystko Jerome'owi.

- Ja dowiedziałem się od niego. - Carter wskazał głową Romana.

- Spytał mnie, gdy dzwonił poprzednim razem - wyjaśnił Roman. - Wiedział, że nad tym pracujemy.

- Skąd? - zapytałam zaskoczona.

- Hugh i ja musieliśmy skonsultować z nim parę rzeczy w tym tygodniu - rzekł Roman. - Oczywiście nie łamaliśmy zasad. - Carter w milczeniu wzniósł za to toast. - Ale dowiedzieliśmy się dość, żeby rozjaśnić kilka aspektów mętnego systemu prawnego Królestwa Piekieł.

Ciekawiło mnie, o co Hugh i Roman musieli pytać Cartera, ale wątpiłam, czy mi powiedzą. Trochę też się zdziwiłam, jak bardzo żyłam na uboczu, skoro nie wiedziałam nawet, że moi prawnicy kontaktują się z aniołem. Z drugiej strony, nie powinnam być zaskoczona. Żal zupełnie mnie pochłonął.

- Jak oceniasz nasze szanse? - zagadnęłam. Carter pokręcił głową.

- Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie.

- To sprzeczne z zasadami?

- Bo za bardzo mnie kusi odpowiedzieć dowcipem 0 szansach bałwana w Piekle.

Westchnęłam.

- Mało pocieszające.

- Jesteś bardzo ponura - stwierdził Carter. - Sądziłem, że walka o własną duszę będzie dla ciebie nieco bardziej wciągająca.

- To nic nie znaczy bez Setha - odparłam.

- Rany... - Roman sięgnął po butelkę. - Masz szansę wyzwolić się z Piekła, a wciąż sądzisz, że to od niego zależy twoje szczęście? Nie musisz być w związku, żeby mieć dobre życie, Georgino.

- Nie - przyznałam. - Ale Seth to nie tylko partner. On jest związany z moją duszą. Odnalazł mnie w świecie snów.

Byliśmy razem w każdym życiu. Nie jestem tylko samotną kobietą, która szuka sobie faceta. Setha i mnie łączy głęboka więź. Bardzo się krzywdziliśmy... ale także dokonywaliśmy dla siebie wielkich poświęceń. To po prostu nie jest pełne zwycięstwo, jeśli odzyskuję duszę, ale nie mogę oddać jej osobie, która tak bardzo ją zmieniła.

- No dobra. Rozumiem, o co ci chodzi - przyznał Roman ku mojemu zdziwieniu.

- Poza tym posłuchaj, co sama powiedziałaś - wtrącił łagodnie Carter. - Byliście razem w każdym życiu. Czemu sądzisz, że w tym wam się nie uda?

- Bo wskazuje na to jego zachowanie - rzuciłam gorzko. - Zresztą... sama nie wiem. To spojrzenie...

- Seth nagle musiał się zmierzyć z potężnym ciosem. Kto właściwie wymyślił hipnozę?

- Ja - przyznał się Roman. - I nie mów takim oskarżycielskim tonem. To była najszybsza i najłatwiejsza metoda, żeby uzyskać potrzebne nam informacje.

- Możliwe - zaczął Carter. - Jednak nie bez powodu człowiek po reinkarnacji zapomina poprzednie wcielenia. To strasznie dużo spraw, które trzeba pojąć. Taka hipnotyczna wędrówka to zbyt wiele i zbyt szybko.

- Hugh też coś takiego powiedział - zauważyłam. Carter przytaknął. W jego szarych oczach lśniła życzliwość.

- Nie poddawaj się. Myślę, że Seth jeszcze cię zdziwi, kiedy już wróci do siebie. Kochał cię tak mocno, że zawsze do ciebie wracał. Kochał cię tak mocno, że zapamiętał cię, chociaż samo Piekło usiłowało wymazać mu z serca wspomnienie o tobie. To wielka potęga, córko Lilith.

Carter miał rację. Nagle zadałam sobie pytanie, czy na pewno uczciwie analizowałam tę sytuację. Stare lęki powstrzymywały mnie przed tym, by naprawdę zawalczyć o Setha. Nie próbowałam sobie też naprawdę wyobrazić, jak się poczuł, gdy w jego umyśle zagościło nagle dziesięć różnych osób.

- To może mu trochę zająć - sapnęłam, nie czując się na siłach, by spojrzeć Carterowi w oczy. - Piekło też pewnie trochę zaczeka, zanim odpowie na moją apelację, prawda? - Obaj przytaknęli. - W takim razie co powinnam zrobić?

Na co zużyć ten czas?

- Po prostu żyj - poradził mi Carter. - Wykorzystuj te możliwości, które masz. Chcesz odzyskać duszę. I Setha. Jeśli jesteś w stanie tego dokonać, zabieraj się do pracy. Jeśli nie, pogódź się z faktami i zastanów się, czego jeszcze pragniesz.

Przez chwilę przetrawiałam jego słowa.

- Chwilowo część mojego życia zaplanowano za mnie. Muszę jechać do Las Vegas.

- A po co masz tam jechać? - Carter zadał pytanie pomocnicze.

- Żeby być szczęśliwa... o ile to możliwe. - Wiedziałam, że zachowuję się melodramatycznie, ale nie potrafiłam nic na to poradzić. - Skoro już muszę tam być, to chciałabym chociaż spróbować wieść tam szczęśliwe życie, takie, jakie sama dla siebie wymyślę, zamiast realizować scenariusz Piekła. - Zastanawiałam się jeszcze przez chwilę. - Chciałabym się dowiedzieć, czy Bastien jest moim przyjacielem, czy tylko sługą piekielnym.

- No proszę. W takim razie zacznij od tego. I skup się na tym, nad czym możesz zapanować.

- Chciałabym także pomóc rodzinie Setha - dodałam, łapiąc rytm wywodu. - Już usiłuję zrobić coś dla jego mamy, ale zanim wyjadę, dam z siebie wszystko. Nawet jeśli Piekło zostawi Andreę w spokoju, nie wiem, jak to się wszystko skończy. Choćby Seth już nigdy nie chciał mnie zobaczyć, oni wszyscy nadal są dla mnie ważni. A potrzebują wielu rzeczy.

- To prawda. Ta kolekcja kucyków ma jeszcze pewne braki... - mruknął Carter. Gdy odważyłam się spojrzeć mu w twarz, zobaczyłam, że uśmiecha się do mnie. - Widzisz? Nie jesteś zagubiona. Bez względu na to, co się stanie, masz plan. Zawsze jest nadzieja.

- Już raz mi to powiedziałeś. Że nadzieja zawsze zostaje, bez względu na to, co się stanie. Wciąż w to wierzysz? - spytałam.

Carter napełnił do równa nasze kieliszki.

- Jestem aniołem. Nie powiedziałbym tego, gdybym w to nie wierzył.

- I chociaż doradzasz mi różne plany zapasowe, nadal myślisz, że wszystko mi się uda? - napierałam. - Czy wiesz o czymś, czego ja nie wiem?

- W tej chwili? Nie - przyznał. - Problem w tym, że wierzę w ciebie bardziej niż ty sama.

- Jesteś aniołem - wytknęłam mu, wykorzystując fakt, że sam poruszył tę kwestię. - Pewnie wierzysz we wszystkich?

- Zdziwiłabyś się. - Zachichotał. - W niektórych wierzę trochę mocniej niż w innych. A co do ciebie... zawsze byłem jednym z twoich największych fanów. Nawet jeśli jesteś sceptyczna, to uwierz przynajmniej, że to prawda.

- No proszę - wtrącił Roman, unosząc kieliszek. - Wypijmy za wiarę i nowy rok.

Stuknęłam się z nimi. Zauważyłam, że Carter puścił do mnie oko. Czy to miało wystarczyć? Jego wiara? Już kiedyś zdałam sobie sprawę, że jego interwencje w sprawie Mortensenów wywierają potężne skutki. Usłyszeć, że anioł w ciebie wierzy, to także wielka sprawa. Ale nie walczyłam ze zwykłym przeciwnikiem. Procesowałam się z samym Piekłem, jedyną siłą, która mogła oprzeć się mocy Nieba.

„Zawsze byłem jednym z twoich największych fanów".

Już wkrótce miało się okazać, ile to znaczyło. Na razie wypiłam wino do dna i starałam się wykrzesać w sobie odrobinę nadziei.


Rozdział 17


Mimo żałoby po utracie Setha wciąż szykowałam się na burzę. Nie od razu to sobie uświadomiłam, ale kiedy obudziłam się w Nowy Rok, ociężała od kaca po winie, dotarło do mnie z całą ostrością, że właśnie postawiłam się Piekłu.

Kto normalny robi coś takiego? Nikt. Moi przyjaciele dyskretnie mi to sugerowali, a sama znałam dość mitów popkultury, żeby wiedzieć, jak beznadziejne były ludzkie marzenia o tym, by wygrać z Piekłem. Sama też miałam pewne doświadczenia. Oddałam im swoją duszę na wieczność. To nie zostawiało mi dużego pola manewru. A jednak, chociaż tyle widziałam, chociaż znałam tylu ludzi, których Piekło zniszczyło, oto ośmieliłam się pozwać je i powiedzieć, że nie ma praw do mojej duszy - ani do duszy Setha.

Spodziewałam się, że prędko o tym usłyszę. Oczekiwałam wielkiego zamieszania, a zwłaszcza nalotu Jerome'a, który mógł wedrzeć się do mojego mieszkania z impetem i ukarać mnie za impertynencję. Myślałam, że dostanę przynajmniej jakieś potwierdzenie z Piekła odbioru mojego pozwu, coś w rodzaju: „Dziękujemy za zgłoszenie.

Postaramy się odpowiedzieć w ciągu czterech do sześciu tygodni".

A tu nic. Nowy Rok upłynął mi spokojnie, podobnie jak kolejny dzień. Nadal pakowałam się i szykowałam do wyjazdu, ale przez cały czas wstrzymywałam oddech w oczekiwaniu na Wielkie Bum.

Byłam pewna, że coś stanie się tydzień później, gdy nadeszła pora na rozegranie długo oczekiwanego turnieju w kręgle. Jerome wygrał rzut monetą z Nanette, co oznaczało, że organizujemy mecz u nas w Seattle. Oszczędzało nam to wycieczki do Portland, ale z uwagi na wymogi fair play Nanette mogła wybrać kręgielnię. Zamiast naszej starej nory u Burta zdecydowała się na nieco bardziej wytworne miejsce, które znajdowało się niedaleko mojej pracy.

Nie widziałam Jerome'a, odkąd złożyłam petycję, i czułam się gotowa, by zmierzyć się z jego furią. Nie miałam pojęcia, czy inni nieśmiertelni znajomi Nanette dowiedzieli się o moim pozwie, ale byłam pewna, że ona sama już o wszystkim słyszała. Może i rywalizowała z Jerome'em pod pewnymi względami, ale oboje stali jednak po stronie Piekła. Ja tymczasem właśnie rozpoczynałam walkę z ich mocodawcami, więc nie zdziwiłabym się, gdyby Nanette podzielała oburzenie Jerome'a.

- Powodzenia - powiedział Roman, gdy szykowałam się do wyjścia z domu. - Pamiętaj, żeby pewnie stać.

Westchnęłam.

- Żałuję, że nie idziesz ze mną.

- Ja też - odparł ze skromnym uśmiechem. - Tyle roboty i nawet nie zobaczę, jak moja uczennica zdaje ostatni egzamin.

Roman potrafił ukrywać swoją aurę nefilima przed potężniejszymi nieśmiertelnymi, ale zważywszy na to, jak wiele groziło mu ze strony Piekła, uznaliśmy, że powinien raczej unikać Nanette. Ugoda z Jerome'em była czymś rzadko spotykanym i nie mogliśmy za bardzo na niej polegać. Gdyby jakikolwiek inny demon tej rangi odkrył, co zrobiliśmy, zarówno Roman, jak i Jerome mieliby mnóstwo kłopotów.

- Boję się tego, co mnie czeka ze strony Jerome'a - wymamrotałam.

- Niepotrzebnie. - Roman podszedł bliżej i położył mi dłoń na ramieniu. - Nie zrobiłaś nic złego. W przeciwieństwie do nich. Jesteś silna. Silniejsza nawet od Piekła.

- Czemu jesteś taki miły? - spytałam, opierając głowę na jego ramieniu.

- Bo masz więcej fanów niż jednego. - Gdy podniosłam wzrok, zobaczyłam, że Roman patrzy na mnie śmiertelnie poważnie. - Jesteś niezwykłą kobietą. Masz bystry umysł. Poczucie humoru. Dar współczucia. Ale najwspanialsze w tobie jest to, jak łatwo cię nie docenić. Kiedy cię poznałem, nie zorientowałem się, kim jesteś. Teraz to Piekło tkwi w błędzie. Bez względu na to, jak zareagują, dam głowę, że większość z nich nie wierzy w twoje szanse. Udowodnisz im, że się mylili. Złamiesz to, czego nie da się złamać. A ja ci pomogę, na ile tylko będę potrafił.

- Zrobiłeś już dość - odparłam. - Więcej niż dość. Więcej niż kiedykolwiek mogłabym oczekiwać. Teraz powinieneś odsunąć się i odpocząć. Ja już zrobię... zrobię, co będzie trzeba.

- Powinnaś o czymś wiedzieć... - Roman przybrał zatroskany wyraz twarzy.

- O czym? O Boże, słyszałeś już coś od Jerome'a?

- Nie, ja... - Przygryzł wargę, po czym pokręcił głową i się rozpogodził. - Zapomnij. Nie będę ci zawracał głowy nieistotnymi rzeczami. Skup się na kręglach, dobra? Pokaż tym portlandczykom, że... do licha, sam nie wiem. Że jesteś siłą, z którą należy się liczyć. W kręgielni.

Roześmiałam się i go uściskałam.

- Zobaczę, co da się zrobić. Może pogadamy, jak wrócę, co? Napijemy się czegoś. - Chociaż Roman usilnie starał się zbagatelizować sprawę, wiedziałam, że to, o czym mi nie mówi, to coś naprawdę poważnego.

- Chętnie. Powodzenia!

Gdy dotarłam do kręgielni, Peter omal nie zemdlał z ulgi. Pewnie bał się, że zjawię się bez drużynowej koszulki.

Piekło musiało użyć jakichś szczególnych wpływów, bo wszyscy gracze grali po jednej stronie hali. Druga połowa była prawie pusta, nie licząc dwóch torów zajętych przez moich znajomych. Przybyłam ostatnia i zbliżyłam się niepewnie, bo bałam się, jak zostanę przyjęta.

Jerome siedział wygodnie rozwalony w krześle. Chociaż meble wyglądały trochę lepiej niż u Burta, to stary chyba niepotrzebnie robił miny, jak gdyby siedział na tronie. Nanette zajęła miejsce naprzeciwko i przybrała równie królewską pozę. Jej jasnozłote włosy falowały subtelnie, upięte w elegancką fryzurę przypominającą trochę styl Grace Kelly. Miała na sobie jasnoniebieską suknię i puchaty szary sweterek, których niewinność kontrastowała stanowczo z zupełnie niepotrzebnymi ciemnymi okularami wampa.

- Georgie! - wykrzyknął Jerome. - W samą porę, i to w barwach drużyny. - Uśmiechnął się leniwie do Nanette. - Gotowa na upokorzenie?

- Was? Zawsze - odparła Nanette.

Żadne z nich nie zwracało na mnie więcej uwagi, niż było trzeba. Nikt nie wspomniał o paktach ani apelacjach.

Rozglądając się, zobaczyłam Mei, która przyszła obejrzeć turniej. Demonica miała na sobie korporacyjny czarny mundurek, który pasował do śmiało ostrzyżonych czarnych włosów i mocno podkreślonych kreskami oczu. Tylko czerwone wargi dodawały do tej palety odrobinę żywszego koloru. Z pewnością wiedziała, jak przedstawia się moja sytuacja, ale podobnie jak jej zwierzchnicy tylko przelotnie omiotła mnie wzrokiem.

Carter też był, a tego się nie spodziewałam. Nanette i jej ekipa ewidentnie czuli się z tym trochę nieswojo. Chociaż wszyscy nieśmiertelni, anioły czy demony, cierpią na swoiste zmęczenie światem, wiecznym życiem i Wielką Grą, niewielu potrafi zbudować tak bliską więź ponad podziałami jak Carter i Jerome. Ich przyjaźń stanowiła coś wyjątkowego. Nanette ewidentnie nie czuła się tak dobrze w towarzystwie anioła. Ja nie zasługiwałam na jej uwagę jako podwładna niska stopniem, ale Cartera ignorowała celowo.

Gdy usiadłam, Carter obdarzył mnie niewyraźnym uśmiechem. Rozbawienie było widoczne też w jego szarych oczach. Siedział spokojnie wśród moich przyjaciół, podczas gdy grupa Nanette obrzucała go nieufnymi spojrzeniami.

Miałam nadzieję, że obecność anioła utrudni im grę. Było ich czworo, tak samo jak nas, chociaż ściągnęli do drużyny porucznika Nanette, Malachiego. Do kompletu mieli jeszcze sukuba o imieniu Tiara, diablika Rogera i wampira o imieniu V.

- Od czego jest to „V"? - spytałam. Popatrzył na mnie bez emocji i bez zrozumienia. Wyglądali bardzo efektownie.

Wszyscy mieli na sobie ciemnoczerwone koszulki, z wyszywanymi lśniącymi czarnymi napisami na plecach: „Diabli to wezmą".

- Co to w ogóle za nazwa? - szepnął do mnie z dezaprobatą Peter. - A te błyskotki to bezguście.

Obie drużyny miały standardowe koszulki z guzikami i imionami wypisanymi z przodu. Tylko strój Malachiego się wyróżniał - dodali mu malutkie „kapitan". Pewnie musiał bezustannie podkreślać swój status wobec słabszych nieśmiertelnych. Diabły wydawały się dziwnie chude i mroczne, tak że przy nich ja, wystrojona w dziecinne błękity, czułam się słodka jak przytulanka.

Zjawiła się kelnerka z drinkami. Ledwo Jerome chwycił w rękę szklaneczkę whisky, uznał, że możemy zaczynać.

Ja pewnie nie odmówiłabym gimletu czy dwóch, ale uznałam, że raczej nie powinnam pozwalać sobie na alkohol akurat w takiej sytuacji. Nie chodziło mi tu o solidarność z drużyną i ewentualny wpływ na grę. Po prostu w towarzystwie nieznanych i niegodnych zaufania nieśmiertelnych zawsze lepiej zachować pełną czujność. Zwłaszcza - Zwłaszcza kiedy akurat było się na celowniku Piekła.

Szczęście sprzyjało mi jak zawsze: musiałam zaczynać. Teraz, gdy umysł miałam pełen trosk o Setha, pakty i proces, trudno było mi skoncentrować się na naukach Romana, ale postarałam się, jak mogłam. Zbiłam najpierw siedem kręgli, a potem jeszcze dwa razy po jednym. Bez szaleństw, ale i bez kompromitacji. Drużyna dopingowała mnie z całych sił, po pierwsze dlatego, że Peter wysłał do nas długaśne e-maile na temat pobudzania ducha walki, a po drugie, że jak na nasze osiągnięcia na torze, dziewięć to jeszcze nie tak źle.

Po mnie rzucała Tiara. Gdy odbierała kulę, Cody szepnął do mnie, że podobno wcześniej pokłóciła się z obsługą kręgielni. Chciała koniecznie grać w szpilkach. Chociaż ostatecznie podobno zgodziła się włożyć buty do kręgli, to i tak musiała chyba użyć jakichś zmiennokształtnych mocy, żeby dostosować je do swoich upodobań. Albo nastał jakiś nowy i bardzo oryginalny trend w modzie - buty były złote i wysadzane klejnotami.

To nie one jednak stanowiły najbrzydszą część garderoby Tiary. Jej drużynowa koszulka „Diabli to wezmą" chyba zmalała o trzy rozmiary od mojego przybycia. Te guziczki, które wciąż były zapięte, wyglądały, jak gdyby zaraz miały odfrunąć. Gdy imponujący dekolt przemknął mi tuż przed oczami, nie powstrzymałam się od skrzywienia. A kiedy Tiara dotarła do toru i nachyliła się o wiele głębiej, niż musiała, żeby wyeksponować tyłek, miałam ochotę zasłonić oczy. Jej dżinsy były równie opięte jak koszulka.

- To nie jest regulaminowy strój - oświadczył Peter, wpatrując się w nią krytycznie. - Chyba chce nas zdekoncentrować.

- Och, serio? - prychnęłam.

- Ej! - Peter dźgnął łokciem Cody'ego i Hugh, którzy sądząc po ich rozdziawionych ustach, nie przejrzeli chytrego manewru Tiary z taką łatwością jak my. - Skupcie się! Pamiętajcie, o co gramy. Chodzi o dobrą wolę Jerome'a.

- W patrzeniu nie ma nic złego - odparł Hugh. - Poza tym nie ma mowy, żeby zdołała trafić w cokolwiek, jeśli...

Wypowiedź przerwał mu rzut Tiary. Jej kula poleciała jak taran i zmiotła wszystkie dziesięć kręgli. Dziewczyna uśmiechnęła się kącikiem warg i kołysząc biodrami, poszła dumnie na miejsce.

- Cholera - sapnął Hugh.

- Czy teraz już możesz się skupić? - spytał Peter. Diablik pokręcił głową, wciąż pełen podziwu.

- To chyba bez znaczenia, jeśli oni wszyscy będą tak grać.

- Wszyscy na pewno nie - odparował Cody, ale nie brzmiało to zbyt pewnie.

Tiara zauważyła naszą konsternację i szeroko uśmiechnęła się pokrytymi błyszczykiem wargami.

- Jak chcecie, to możemy dać sobie spokój, iść do mnie do hotelu i wyprawić przyjęcie. - Przerzuciła loki na jedno ramię, wbijając we mnie wzrok. - Mogę ci też udzielić kilku porad w kwestii stylizacji.

- O Boże - wymamrotałam. - Właśnie dlatego tak nienawidzę innych sukubów.

Byłam niemal wdzięczna Piekłu, że zdołali znaleźć dla mnie jedynego sympatycznego sukuba w Vegas - nawet jeśli chodziło tylko o jakiś skomplikowany spisek.

Okazało się, że to nie Tiara jest naszym największym problemem. Kolejni członkowie jej drużyny rzucali same dziesiątki albo blisko i błyskawicznie objęli przewagę nad nami, z naszymi pojedynczymi kręglami i... tym czymś, co wyprawiał Peter. Gdy gra trwała już jakiś czas, zerknęłam na Jerome'a i zobaczyłam, że przestał się uśmiechać. Jego pewność siebie też gdzieś uleciała. Przynajmniej wiedziałam, że nie miało to nic wspólnego z moim procesem.

Najbardziej zadziwiającym uczestnikiem turnieju okazał się V. Ilekroć była jego kolej, podchodził do toru szybkim krokiem i nie zatrzymując się nawet na sekundę, ciskał kulę przed siebie - po czym za każdym razem zbijał wszystkie kręgle. Za każdym razem. Nigdy też nawet się nie odezwał.

- Jak on to robi?! - wykrzyknął Cody, zerkając na Cartera, który obserwował pojedynek z cichym rozbawieniem. - Czy używa jakiejś szczególnej mocy?

- Nie robi nic nieprzepisowego - odparł Carter. - To tylko jego... ee... piekielne zdolności.

Nie przyszło mi właściwie do głowy, że druga drużyna może nas oszukiwać albo że Nanette im pomaga. Wiedziałam, że Jerome ją kontroluje, a Carter jako anioł stanowił najlepsze zabezpieczenie przed nieuczciwymi zagraniami.

Teraz jednak jego słowa mnie oświeciły.

- No jasne - wyszeptałam. - V wykorzystuje te szczególne moce, które ma: czujniejsze zmysły i lepszy refleks. Jest wampirem. To daje mu przewagę w każdym rodzaju fizycznej aktywności. - Nic dziwnego, że nie widziałam, by celował. Pewnie i celował, tylko naprawdę bardzo szybko. Zwróciłam się do Cody'ego i Petera: - Czemu wy tale nie potraficie?

Milczeli.

- Cody to nasz najlepszy zawodnik - zauważył Hugh.

- To prawda - przyznałam. Cody bardzo szybko się uczył i podejrzewałam, że grał słabiej od V tylko z powodu o wiele krótszego stażu. - Ale co się dzieje z Peterem?

Na to nikt nie miał dobrej odpowiedzi, a już na pewno nie sam Peter.

Cody chyba czerpał jakąś inspirację z gry V i odkrycia, że samo bycie wampirem daje mu pewną naturalną przewagę. Wkrótce jeszcze bardziej wyśrubował i tak niezłe wyniki; żałowałam tylko, że Roman go nie widzi. To jednak nie wystarczyło, by ocalić nas w pierwszym meczu. Przegraliśmy, i to z kretesem. Jerome i Nanette zgodzili się, by wziąć pod uwagę najlepszą punktację z trzech gier, mieliśmy jeszcze dwie szanse. Nie wiedziałam, co o tym myśleć.

Jerome wydawał się coraz bardziej pochmurny, więc cieszyło mnie, że wciąż jeszcze możemy jakoś ułagodzić jego furię.

Z drugiej strony, nie obraziłabym się, gdyby mecz zakończył się tak szybko, jak to tylko możliwe. Miałam coraz bardziej dosyć naszych przeciwników. Dałabym głowę, że strój Tiary staje się coraz bardziej opięty i skąpy. Chociaż V wciąż ani razu się nie odezwał, jego twarz wyrażała tyle pogardy i pobłażania, ile nie dałoby się wypowiedzieć słowami.

Mimo to żadne z nich nie irytowało mnie tak strasznie jak Roger. Ilekroć udało mu się zbić wszystkie kręgle albo dużą część, obwieszczał zwycięstwo jakąś frazą związaną z pieniędzmi, jak na przykład: „To jak trafić w totolotka albo „Ziarnko do ziarnka, aż zbierze się miarka!" Czasem powiedzonka te zupełnie nie pasowały do sytuacji - „To jak rzucanie pereł przed wieprze!" Gdy na początku drugiej rozgrywki z niewyjaśnionych przyczyn Roger zaczął cytować fragmenty piosenki Cant Buy Me Love, myślałam, że nie wytrzymam.

- Jest już zmęczony - stwierdził Cody, dźgając mnie łokciem. - Tiara też.

Zerknęłam na tablicę wyników. Zaszła na niej niewielka zmiana, ale akurat ci dwoje faktycznie coraz rzadziej trafiali dziesiątki, a czasem nawet w ogóle marnowali rzuty.

Malachi wciąż grał bardzo dobrze, a V był nie do zatrzymania. W naszej drużynie Peter i ja graliśmy mniej więcej tak samo, jak przedtem, ale Cody nadal starał się wykazać wampirzymi umiejętnościami i dobrze mu to wychodziło.

Także Hugh trochę się poprawił. Czasem widywaliśmy ten fenomen na treningach z Romanem. Diablik po prostu potrzebował długiej rozgrzewki, żeby zapanować nad bejsbolowymi odruchami.

Zamieniłam spojrzenia z Codym.

- Nie wiem, czy to wystarczy.

- Na treningach radziłaś sobie lepiej niż teraz - zaczął łagodnie. - Wiem, że sporo się dzieje w twoim życiu, ale staraj się myśleć tak, jak gdyby Roman tu był. Wyobraź sobie, co by powiedział. A potem popatrz na Jerome'a i powiedz, że nie zależy ci na naszym zwycięstwie.

Niespecjalnie mnie interesowało, czy Jerome'owi uda się zachować twarz przed Nanette, ale samopoczucie moich przyjaciół było dla mnie ważne. A wiedziałam, że ich szczęście zależy bezpośrednio od zadowolenia Jerome'a. Z westchnieniem dziarsko skinęłam głową i za wszelką cenę starałam się udoskonalić grę. Usiłowałam przypomnieć sobie wszystkie mądrości, jakimi Roman podzielił się ze mną w ciągu ostatnich kilku tygodni. Przyznaję, że nie zawsze uważałam na lekcjach tak, jak powinnam.

Mimo to jakieś trybiki zaczynały wskakiwać na właściwe miejsca. Wciąż nie myślałabym jeszcze o karierze zawodowej, ale do spółki z Codym i Hugh zaczęliśmy dotrzymywać kroku drużynie Nanette. Proces przebiegał na tyle powoli i niezauważenie, że kiedy okazało się, że wygraliśmy dwoma punktami, nikt - wliczając moją drużynę i mnie - nie mógł w to uwierzyć. W oszołomieniu wpatrywaliśmy się w tablicę wyników. Tylko Carter wydusił z siebie jakieś słowa.

- Tak właśnie ptaszek w garści dopada swojego robaczka! - wykrzyknął entuzjastycznie do Rogera.

- To bez sensu - odparł Roger.

- To też jest bez sensu - powiedział Carter, wskazując na tablicę wyników. - A jednak się zdarzyło!

Nanette błyskawicznie straciła opanowanie. Nie wiem, czy tak bardzo zależało jej na pobiciu Jerome'a, czy też ludzie w Portland traktowali kręgle o wiele poważniej, ale natychmiast zażądała pięciominutowej przerwy. Zaciągnęła drużynę na drugi koniec alejki i wygłosiła do niej mowę. Sądząc po dzikiej gestykulacji i padających od czasu do czasu głośnych wulgaryzmach, treść nie była szczególnie miła. Zerknęłam na Jerome'a, który wciąż nie wierzył w to, co się dzieje.

- Jakieś wskazówki, szefie? - spytałam.

- Owszem - rzekł po chwili zastanowienia. - Nie przegrywajcie.

Cody dopadł już Petera.

- Musisz trochę się przełamać. Teraz pokonaliśmy ich fuksem, a przecież widzisz, jak ona ich teraz nakręca. Będą grali lepiej choćby ze strachu. Gdybyś mógł tylko... sam nie wiem. Zbijać jakieś kręgle. Zrobić cokolwiek. Możemy wygrać, ale potrzebujemy twojej pomocy. Peter podniósł ręce w geście rozpaczy.

- Nie sądzisz, że zrobiłbym coś, gdybym tylko mógł?

Po powrocie z narady Nanette i jej podwładni postanowili zaprezentować nam nową, dodatkową strategię: wyzwiska. Ilekroć ktoś z naszych chwytał kulę w rękę, słyszał serenadę obelg, które dotyczyły absolutnie wszystkiego, od naszych umiejętności po stroje. Kwestia koszulek naprawdę rozdrażniła Petera i Tiara błyskawicznie to wychwyciła.

- Skąd to masz, z lumpeksu? A nie, czekaj, oni jednak selekcjonują te ciuchy. Nigdy nie wystawiają takiego szajsu.

- Co to za kolor? Styl „śpioszki niemowlaka"?

- Skoro na tych obleśnych koszulkach macie chojrackie napisy, to może powinniście cokolwiek zbijać? Tamto było jak rzut kapustą do celu.

- Piekielnie Stoczeni, czy to znaczy, że sami się toczycie?

Peter przyjmował to wszytko w milczeniu, ale widziałam, że jest coraz bardziej wściekły. Hugh wykrzywił się i pochylił w moją stronę.

- Ona naprawdę nie jest zabawna. Po sukubie spodziewałbym się czegoś więcej.

- Przynajmniej na Petera to nie działa - odparłam. - Po prostu robi coraz bardziej pomysłowe wyłomy w kręglach.

- Ale to nas nie ocali - skwitował ponuro Cody. Miał rację. Wprawdzie jeszcze nie przegrywaliśmy, ale zachowywaliśmy bardzo kruchą równowagę. W połowie gry było już jasne, że zaczynają nas odsądzać. Jerome znowu zaczął się irytować, a Nanette odzyskała pewność siebie.

- No dalej, dacie radę! - zagrzewał nas Carter, którego nigdy bym nie podejrzewała o kwalifikacje do bycia czir-liderką. - Jesteście lepsi.

Jednak to nie anielski entuzjazm odmienił losy tego meczu. V w końcu przemówił. Peter zbił właśnie cztery kręgle, zostawiając coś w rodzaju trzech ścieżek między pozostałymi. Nawet nie sądziłam, że coś takiego jest możliwe.

Wszyscy trochę się zdziwiliśmy.

- W życiu nie widziałem bardziej beznadziejnego wampira - powiedział V, wpatrując się w kręgle z szeroko otwartymi oczami.

Nie wiem, czemu te słowa podziałały lepiej niż nasze zachęty i prymitywne drwiny Tiary, ale nagle Peter odzyskał wampirycznego ducha. Ducha, który umiał grać w kręgle.

Od tego momentu za każdym razem zbijał wszystkie. Podobnie jak V nie musiał nawet celować. Po prostu szedł przed siebie i rzucał kulę, a jego wampiryczne odruchy załatwiały resztę. Wkrótce prześcignął wszystkich w naszej drużynie, nawet Cody'ego. Tylko V mógłby się z nim równać.

To wystarczyło. Jakimś cudem, wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu, wygraliśmy trzecią rundę. Hugh, Cody i ja zaczęliśmy wznosić triumfalne okrzyki i przybiliśmy piątkę z Carterem. Peter zachował o wiele więcej spokoju i popatrzył chłodno na drużynę przeciwników.

- Już był w ogródku, już witał się z gąską - rzucił do Rogera, po czym zwrócił się do Tiary. - W tym odcieniu czerwieni wyglądasz, jakbyś miała żółtaczkę... - Urwał na chwilę. - I jak dziwka.

Wampira nie zaszczycił Peter ani słowem.

Nanette zaczęła awanturować się z Jerome'em i zarzucać nam nieuczciwą grę, ponieważ mieliśmy dwa wampiry w drużynie. Usiłowała też wymóc na nas, by grać do pięciu rund. Jerome pogodnie ją spławił. Był tak zadowolony z siebie po naszym zwycięstwie, jak gdyby sam osobiście rzucił wszystkie kule. Konsternacja Nanette była tylko wisienką na torcie.

- No cóż - powiedział w końcu. - Chętnie zagralibyśmy jeszcze dwie rundki, ale twoja drużyna jest już chyba kompletnie wyczerpana. Może gdybyśmy dali wam trochę czasu na odpoczynek... i podniesienie się po tym ciosie...

Jerome urwał i przekrzywił głowę, jak gdyby słuchał jakiejś muzyki, której my nie potrafiliśmy usłyszeć. - Cholera.

- Co jest? - spytała Nanette.

Jej uwagę również pochłonęło coś innego niż kręgle. Carter, stojący obok mnie, zamarł w bezruchu.

- Muszę iść - oznajmił Jerome.

I zniknął. Dosłownie, tak jak to robią demony. Rozejrzałam się błyskawicznie, ale nikt z ludzi chyba tego nie zauważył - głównie dzięki temu, że po naszej części kręgielni nie pętali się żadni obcy. Mimo to teleportowanie się z miejsca publicznego w taki sposób było dość niezwykłe jak na nieśmiertelnego rangi Jerome'a. Nawet zupełnie zblazowane demony zazwyczaj potrafiły się zachować wśród ludzi.

- No cóż, widać nie ma już uczciwych zwycięzców, gra fair play to utracony mit - stwierdziła Nanette.

Pomyślałam, że brzmiało to dziwnie w jej ustach, zwłaszcza po atakach werbalnych jej drużyny. Wkrótce zaczęli się zresztą kłócić między sobą, o to, kto odpowiada za porażkę.

- Georgino... - Carter oderwał moją uwagę od kręgli. Triumfalny uśmiech po naszym zwycięstwie już znikł z jego twarzy. - Chyba powinnaś iść już do domu.

- Czemu? - spytałam. - Musimy to uczcić. - Po raz pierwszy od rozstania z Sethem naprawdę miałam ochotę spędzić wieczór z przyjaciółmi. - Zadzwonimy do Romana.

- Jedźmy do mnie - zaproponował Peter. - Potrafię błyskawicznie przyrządzić przekąski.

- Świetnie, świetnie - poparł pomysł Carter, zerkając w stronę Mei, która wciąż siedziała na swoim miejscu i usiłowała podsłuchiwać wszystkie rozmowy naraz. - Tylko chodźmy już. Teleportuję cię z parkingu.

Usiłowałam protestować, ale Carter naciskał, żeby za wszelką cenę wydostać się z kręgielni. Kilka minut później całą drużyną ruszyliśmy na parking, wciąż opiewając nasze zwycięstwo i wychwalając Petera, który był niekwestionowanym bohaterem wieczoru.

- Georgino?

Zatrzymałam się. Przy moim samochodzie sini Nelh, Nawet w ostrym świetle latarni parkingowych wyglądał tak miękko i kusząco. Te rozczochrane włosy. 'Ib, jak stał, lekko wygięty, z rękami w kieszeniach. Koszula z mewami, którą poznałam po fragmenciku wystającym spod flanelowego płaszcza.

- Co ty tu robisz? - spytałam, idąc parę kroków do przodu. Przyjaciele zatrzymali się z tyłu, niepewni, co robić.

Wszyscy wiedzieli, jak trudną fazę przechodzimy z Sethem, więc obserwowali nas z niepokojem.

Seth popatrzył na moje wsparcie, a potem na mnie.

- Chciałem z tobą porozmawiać...

- Ostatnim razem twierdziłeś coś innego - wypaliłam. Surowe słowa wymknęły mi się z ust, zanim zdążyłam je stłumić. Wiedziałam, że powinnam za wszelką cenę wykorzystać szansę rozmowy, sam fakt, że Seth się do mnie odzywa... ale najpierw zareagowało jakieś obolałe miejsce w moim sercu.

- Wiem - odparł Seth. - Pewnie na to nie zasługuję, ale... Sporo myślałem o różnych rzeczach. Dzieje się tyle dziwactw, których nie rozumiem... Na przykład, czemu moja mama się do ciebie wprowadza? A wiesz, skąd się biorą te kucyki na progu Terry?

- Może pojedziesz z nami i tam sobie pogadacie - zaproponował Peter. - Lepiej wam pójdzie przy humusie i winie.

Wbiłam wzrok w Setha, czując ból w sercu. To mogło być to, co Carter przepowiedział w Nowy Rok: Seth i ja wciąż mieliśmy szansę wszystko naprawić. Przełknęłam ślinę, pełna strachu i wyczekiwania.

- Może dojadę do was później - powiedziałam. - Seth i ja pójdziemy gdzieś najpierw sami.

- Georgino... wtrącił Carter z niepokojem. - Naprawdę musisz...

Auto pojawiło się znikąd - w moim świecie, działającym inaczej - mogło tak być zupełnie dosłownie. Wiedziałam tylko, że w jednej chwili staliśmy na ciemnym parkingu, a w kolejnej jechał na nas samochód. A konkretnie: pędził prosto na mnie. Nie widziałam, jaki to model, a już na pewno, kto prowadzi. Prawdopodobnie i tak bym nie rozpoznała tej osoby. Zobaczyłam tylko światła błyskawicznie zbliżające się do miejsca, w którym stałam sama, w pół drogi między resztą grupy a Sethem.

Gdy we mnie uderzył, poczułam intensywny ból promieniujący na całe ciało. A potem nicość. Zmieniła mi się perspektywa i miałam surrealistyczną wizję własnego ciała leżącego na ziemi. Moi przyjaciele biegli do mnie z pomocą, auto oddalało się z wizgiem opon. Ale ta wizja też stopniowo rozwiewała mi się przed oczami. Nie tylko wizja.

Ja też. Rozwiewałam się, traciłam wszelką cielesność. Zamieniałam się w pustkę.

Kiedy tak zanikał cały świat i ja wraz z nim, usłyszałam kilka ostatnich słów moich przyjaciół.

- Georgino! Georgino! - Seth powtarzał moje imię jak modlitwę.

- Nie oddycha - mówił Cody. - I nie ma pulsu. Hugh! Zrób coś! Jesteś lekarzem.

- Przykro mi - rzekł cicho. - Nic nie mogę zrobić. Nie ma... Ona nie ma już duszy.

- Oczywiście, że ma! - zaprotestował wampir. - Przecież dusza nie opuszcza ciała nieśmiertelnego.

- Nie w tej sytuacji - wyjaśnił Hugh.

- O czym wy rozmawiacie?! - wykrzyknął Seth, łamiącym się głosem. - Carter! Ty możesz jej pomóc. Ty potrafisz wszystko naprawić. Musisz ją ocalić.

- Ja także nic nie mogę zrobić - szeptał Carter. - Przepraszam.

- Jest jeszcze jedna rzecz - powiedział Hugh. - Jest jeszcze coś, co musisz...

- Owszem - przyznał anioł głosem pełnym żalu. - Wezwę Romana...

A potem wszyscy znikli. I ja także.


Rozdział 18


Ciemności powoli zaczęły przechodzić w wiry kolorów, kolory w linie, a linie w kształty otaczających mnie przedmiotów. Popatrzyłam, jak wokół mnie formuje się świat i wkrótce poczułam, że stoję na jakimś gruncie. Moje ciało również odzyskiwało materialną formę, nie czułam się już taka świetlista i wydrążona. Odzyskałam dotyk i zdolność poruszania się. Przez ułamek sekundy wydawało mi się, że wypadek na parkingu tylko mi się przyśnił.

Nagle uderzyło mnie oszałamiające wrażenie, że wszystko jest nie tak.

Po pierwsze, gdy zamrugałam dla polepszenia ostrości widzenia, zdałam sobie sprawę, że nie jestem już w okolicach kręgielni. Stałam w wysoko sklepionym pomieszczeniu bez okien. Wyglądało to jak sala sądowa - nie brakowało nawet ławy przysięgłych i podestu dla sędziego. Wszystko było czarne: marmur o ciemnoczerwonych żyłkach na ścianach i na posadzce, drewno, skóra na obiciach krzeseł. Wszystko też było niezwykle nowoczesne i wyrafinowane, czyste i sterylne.

Dopiero wtedy zauważyłam, że mam nowe ciało. Patrzyłam na świat z większej wysokości niż kiedyś. Inaczej odczuwałam też wagę kończyn i mięśni. Zamiast koszulki drużyny miałam na sobie prostą lnianą suknię. Chociaż nie mogłam się przejrzeć, dobrze wiedziałam, co to za ciało: moja pierwsza inkarnacja. Ta ludzka. Ciało, w którym się urodziłam.

Jednak to nie ciało ani tajemnicze pomieszczenie wydawały się nie w porządku. Wprawdzie i jedno, i drugie trochę mnie zaskoczyło, ale szybko się przyzwyczajałam. To wrażenie niewłaściwości było zupełnie pozazmysłowe -unosiło się w powietrzu i przenikało mnie całą. Nawet mimo wysokiego sklepienia w pomieszczeniu było duszno, jak gdyby powietrze w ogóle nie krążyło. I chociaż nic nie cuchnęło, bez przerwy myślałam o rozkładzie i stagnacji. Ścierpła mi skóra. Poczułam się zduszona gorącym, parnym powietrzem - chociaż jednocześnie kąsał mnie chłód.

Trafiłam do Piekła.

Jeszcze nigdy wcześniej tu nie byłam, ale to miejsce rozpoznaje się od razu.

Siedziałam przy stole po lewej stronie pomieszczenia, naprzeciwko ławy sędziego. Za mną znajdowała się publiczność, odgrodzona barierką. Odwróciłam się, by na nią spojrzeć. Na moich oczach na siedzeniach zmaterializowali się ludzie. Bardzo się od siebie różnili - mężczyźni i kobiety, biali, czarni, żółci, różnie ubrani.

Niektórzy znakomicie pasowali do surowego i uporządkowanego wnętrza. Inni chyba z najwyższym trudem wyczołgali się z łóżka. Nie mieli ze sobą nic wspólnego. Nie wyczułam też ani jednej nieśmiertelnej aury, a jednak dałabym głowę, że to wszystko były demony.

Salę wypełnił pomruk rozmów publiczności, który brzmiał jeszcze bardziej przerażająco niż początkowa cisza.

Nikt się do mnie nie odezwał, ale wiele par oczu studiowało mnie z niechęcią. Nie rozpoznałam jeszcze nikogo znajomego, czułam się zagrożona i wystraszona. Koło mnie było puste miejsce. Zastanawiałam się, kto je zajmie. Czy miałam prawo do adwokata w tym... procesie? Wszystko wyglądało jak normalna sala sądowa, ale raczej nie oczekiwałam, że Piekło okaże się rozsądne i przewidywalne. Naprawdę nie miałam pojęcia, co się stanie. Wiedziałam, że musi chodzić o mój pakt, ale Hugh nie wyniszczył mi zbyt wielu szczegółów, wspomniał tylko, że moja sprawa zostanie przeanalizowana.

Po prawej stronie sali znajdował się stół o takich samych rozmiarach i pozycji jak mój. Usiadł za nim mężczyzna o szarych włosach i gęstym wąsie. Postawił przed sobą aktówkę. Miał na sobie czarny garnitur i czarną koszulę, przez co wyglądał bardziej jak mistrz ceremonii pogrzebowej niż oskarżyciel, a założyłam, że taka była jego funkcja. Chyba wyczuł, że go obserwuję, bo nagle na mnie popatrzył. Miał tak ciemne oczy, że nie widziałam, gdzie kończy się źrenica, a zaczyna tęczówka. Spojrzenie tego faceta przyprawiło mnie o dreszcz i wpłynęło na zmianę oceny. Mistrz ceremonii pogrzebowej? Już prędzej kat.

Gdy galeria wypełniła się widzami, otwarto boczne drzwi blisko wokandy. Za ławą przysięgłych zasiadło dwanaście osób, na których widok wstrzymałam oddech. Znów nie wyczułam, że są nieśmiertelne. Może w Piekle aury nie były niezbędne, a może w takim stężeniu nie dałyby się utrzymać. W każdym razie, tak jak od razu wiedziałam, że publiczność składa się wyłącznie z demonów, tak nagle uświadomiłam sobie, że połowa ławy przysięgłych to anioły. Poznawałam to po oczach i zachowaniu. Gestykulowały inaczej niż wszystkie pozostałe osoby, chociaż były ubrane zupełnie tak samo. Anioły także wyczuwały ohydę wiszącą w powietrzu. Wciąż się rozglądały i odrobinę wykrzywiały twarze z obrzydzeniem. Początkowo uznałam, że to trochę szalony pomysł, by ściągać anioły do Piekła. Zdałam sobie jednak sprawę, że w przeciwieństwie do Nieba Piekła nie strzegły żadne bramy ani barykady.

Inaczej niż śmiertelnikom, aniołom wolno było wrócić do domu, kiedy tylko zechcą. W takiej sytuacji pewnie mogły bez wysiłku składać tu wizyty. Ich widok dodał mi trochę otuchy. Jeśli miały decydować w mojej sprawie, to z pewnością musiały mnie poprzeć.

- Nie licz na nie - powiedział ktoś cicho.

To był głos oskarżyciela o mrocznych oczach, którzy wychylił się właśnie zza stołu.

- Słucham? - spytałam.

- Nie licz na anioły - dodał, wskazując głową przysięgłych. - Dręczy je poczucie sprawiedliwości, ale nie przepadają za osobami, które sprzedały dusze. Uważają, że jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz. Pretensjonalne dranie.

Odwróciłam się w stronę przysięgłych, czując ściskanie w żołądku. Niektóre z aniołów na mnie patrzyły, ale na ich twarzach malowała się nieskrywana pogarda. Podobnie jak demony, spoglądały na mnie z szyderstwem i drwiną.

Nigdzie nie zobaczyłam ani odrobiny współczucia.

Nie pomyślałabym, że przy takim gwarze uda mi się usłyszeć pojedynczy głos, ale jednak się udało. Może to dlatego, że tak bardzo przyzwyczaiłam się do niego w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Nawykłam do tego, by na dźwięk tego głosu podrywać się z miejsca. Oderwałam więc wzrok od jurorów i zaczęłam się rozglądać, aż wypatrzyłam jego właściciela.

No oczywiście. Do sali wkroczył właśnie Jerome. Na-f wet w Piekle nosił się jak John Cusack. Towarzyszyła mu Mei, i to właśnie odgłosy ich rozmowy zwróciły moją uwagę. Zmierzali w stronę miejsc w jednym z pierwszych rzędów, które chyba zostały dla nich zarezerwowane. Poczułam ulgę w piersiach. Nareszcie jakieś znajome twarze.

Już otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, krzyknąć do Jerome'a... ale właśnie wtedy nasze oczy się spotkały.

Przystanął, wbijając we mnie wzrok, który przeszył mnie na wylot. Potem, bez jednego skinienia, odwrócił głowę i kontynuował rozmowę z demonicą. Słowa zamarły mi na wargach. Chłód tego spojrzenia nie pozostawiał wątpliwości co do tego, że naturalne i przyjazne zachowanie w kręgielni to były oszustwo i teatr.

Jerome nie stał po mojej stronie.

Zważywszy, że wciąż nikt nie podszedł do mojego stołu, chyba nie mogłam na nikogo więcej liczyć.

Na przód pomieszczenia wyszedł mężczyzna w odrobinę mniej ponurym stroju niż oskarżyciel i kazał wszystkim się uciszyć. Potem ogłosił nadejście sędziego Hannibala - w innych okolicznościach to imię na pewno rozbawiłoby mnie do łez. Wszyscy wstali, więc i ja nie chciałam się wyłamywać. Ten pokaz szacunku trochę mnie zdziwił. Przestrzeganie procedur już mniej.

Sędzia Hannibal wkroczył do sali przez drzwi naprzeciwko ławy przysięgłych. Przez chwilę byłam w stanie tylko pomyśleć, że jest bardzo młody. Ale wtedy przypomniałam sobie, że stosuję ludzkie kategorie. W tej sali nikt - poza mną - nie występował w swojej rzeczywistej postaci. Wszystko to były nieśmiertelne istoty o wieku, którego nie dałoby się oszacować. Postać dwudziestoparoletniego blondyna o urodzie surfera, przybrana przez sędziego Hannibala, to tylko maska.

Sędzia uśmiechnął się szeroko, eksponując białe zęby, które ładnie kontrastowały z opaloną cerą.

- W porządku - zaczął. - Czyli mamy tu pozew o rewizję paktu zawartego z sukubem o imieniu Letha? - Rozejrzał się, jak gdyby kompletnie nie wiedział, gdzie mnie szukać. W końcu napotkał mnie wzrokiem i przytaknął sam sobie.

- Kto jest oskarżycielem? Ty, Marcel?

- Tak jest, Wysoki Sądzie - odparł demon w czarnym garniturze.

Sędzia Hannibal zachichotał.

- No, to jest chyba jeszcze bardziej niesprawiedliwe. - Zerknął na mnie. - Masz adwokata, skarbie?

Przełknęłam ślinę.

- Hm... nie. Chyba nie. A powinnam? Czy... czy jest ktoś z urzędu?

Sędzia wzruszył ramionami.

- Jeśli nie chcesz bronić się sama, możemy ci przywlec jakiegoś diablika. Albo wezwać kogoś, kogo wskażesz.

Na hasto „diablik" natychmiast pomyślałam o Hugh. Nie chodziło nawet o jakość obrony. Chciałam po prostu zobaczyć przyjazną twarz. Czy to było takie proste? Jedno słowo i przyprowadziliby mi tu Hugh... do Piekła? Ledwo dokończyłam myśl, zrezygnowałam z tej koncepcji. Hugh i tak zbyt wiele już ryzykował. Jak mogłam go prosić, by wystąpił przeciwko swoim zwierzchnikom i bronił mnie w obliczu tych wszystkich lodowatych, palących spojrzeń?

Co dobrego mogło to przynieść? Gdybym nawet wygrała, to Hugh miałby jeszcze większe kłopoty. Komentarze sędziego nie wskazywały jednak, bym miała zbyt duże szanse.

Już chciałam im powiedzieć, że sama będę się bronić, kiedy tuż przy mnie wybuchło światło. Zerwałam się z krzesła ze strachu - i nie byłam odosobniona w tej reakcji. Mały cyklon srebrzystego i białego światła powoli przybrał znaną i bardzo mile widzianą postać Cartera. Podobnie jak inni, nie zadał sobie trudu, by do sądu przebrać się w inny strój niż zwykle, ale miał na sobie kaszmirowy kapelusz, który podarowałam mu w ostatnie święta. Anioł zerknął na sędziego, po czym zdjął nakrycie głowy i położył je przed sobą, usiłując w ten sposób udawać szacunek. Chciałam rzucić mu się ze szlochem w ramiona.

- Co to ma znaczyć?! - huknął sędzia Hannibal. Ci, którzy się wystraszyli, teraz osunęli się z powrotem na siedzenia.

- Przepraszam, chciałem przybyć normalną drogą, ale nie wiedziałem, jak inaczej wprowadzić tu prawnika.

Czy Carter zamierzał wystąpić w tej roli? Znów poczułam przypływ nadziei, ale chwilę później tuż obok anioła nastąpił kolejny wybuch światła...

...i pojawił się Roman.

W sali nastał chaos, tym razem innego rodzaju - nagle ja okazałam się tylko przystawką. Demony i anioły zgodnie wpadły w oburzenie. Połowa publiczności wstała z miejsc. Nie wyczułam żadnej nieśmiertelnej aury, ale doskonale zdawałam sobie sprawę z pęczniejącej mocy, która biła od niemal wszystkich osób. A każda z nich zmierzała w kierunku Romana.

- Nefilim!

- Zniszczyć go!

Szykował się prawdziwy pogrom, ale wtedy Hannibal walnął młotkiem w pulpit. Uderzenie zabrzmiało jak grzmot.

Sędzia wyemitował przy tym tak potężny strumień siły, że zwalił niektórych z nóg. Magia narastająca w pomieszczeniu błyskawicznie znów się rozproszyła.

- Siadać - warknął. - To nie czas ani miejsce na zgrywanie bohaterów.

- Tu jest nefilim! - zaprotestował ktoś z tyłu.

- Tak, owszem. Dziękujemy za tę błyskotliwą obserwację - odparł sędzia. - Jak śmiem twierdzić, gdyby postanowił nas zaatakować, to w parę setek damy mu radę. To nie jest problem. Bardziej interesuje mnie, skąd nefilim się tu wziął i dlaczego nie miałbym nakazać natychmiastowej egzekucji.

- To jej prawnik - oświadczył Carter.

Hannibal podniósł brwi w szczerym zdumieniu. Zadowolenie z siebie gdzieś wyparowało.

- Nefilim? Prawnikiem?

- Żadne zasady tego nie zakazują - zauważył łagodnie Carter. - Każdy nieśmiertelny może być adwokatem podsądnej, prawda?

Hannibal popatrzył niespokojnie na siedzącą w kącie przy biurku kobietę, która nie odrywała dłoni od klawiatury laptopa. Sądziłam, że jest kimś w rodzaju protokólantki, ale najwyraźniej pełniła też funkcje doradcze. Wykrzywiła twarz.

- Z formalnego punktu widzenia nic nie stoi na przeszkodzie - orzekła. - Nasze prawa nie są dość precyzyjne.

- Precyzują jednak, że każdy, kogo oskarżona wybierze do tej roli, jest chroniony przed karą - powiedział Carter, ostrożny jak rasowy prawnik.

Kobieta uśmiechnęła się z okrucieństwem.

- Każdy, kto zostaje wezwany, by służyć jako adwokat, jest chroniony przed karą podczas procesu i potem, po powrocie do zwykłych obowiązków. Podejrzewam jednak, że ta... kreatura nie należy do naszego personelu?

W Piekle diabeł naprawdę kryje się w szczegółach. Hugh zawsze ostrzegał mnie, żebym uważała na każde sformułowanie, bo Piekło może wykorzystać je przeciwko mnie. Dopiero po chwili zrozumiałam, czemu protokólantka była taka zadowolona. Każdy nieśmiertelny mógł pełnić funkcję adwokata w podobnej sprawie jak moja. I w świetle pierwszej połowy wypowiedzi kobiety nikt nie mógłby skrzywdzić Romana, dopóki służył jako mój obrońca, wbrew odruchowi, który nakazywał nieśmiertelnym zabijać wszelkich nefilimów. Wszelkie zbiorowe lincze były wykluczone w sali sądowej. To drugie zdanie okazało się bardziej podstępne. Ci, którzy zostali wybrani na obrońców, rzekomo nie mogli zostać ukarani także „po powrocie do zwykłych obowiązków". Szkoda, że o tym nie wiedziałam, gdy rozważałam wezwanie Hugh (chociaż istniało oczywiście milion subtelnych sposobów na torturowanie demona, który się naraził).

Ale Roman nie pracował dla Piekła, nie licząc nieoficjalnego układu z Jerome'em, którego demon na pewno by się wyparł. Nie miał żadnych normalnych obowiązków, które spełniałby dla Piekła. Z tej przyczyny nie mógł być chroniony po powrocie do ich wypełniania. Z chwilą zakończeniu procesu i porzucenia funkcji obrońcy był wydany na pastwę Piekła.

- No cóż... - powiedział Hannibal, patrząc na mnie z góry. - Przynajmniej wydarzy się coś ciekawego. Jasne, jak sobie życzycie. Czy nefilim ma być twoim prawnikiem?

Chciałam odmówić. Gdzieś w głębi miałam nadzieję, że gdybym odmówiła i nie zatrudniła Romana do obrony, to uwolniłabym go od kary, która go czekała... że mógłby po prostu uciec. Kiedy jednak popatrzyłam na niego i na Cartera, poczułam straszliwą pewność, co się stanie. To, czy Roman zostałby moim prawnikiem, czy nie, nie miało już znaczenia. On już nie mógł uciec i zobaczyłam to w jego oczach. Carter zabrał go w podróż bez powrotu. Gdybym nie zgodziła się, żeby Roman mnie bronił, tylko przyspieszyłabym jego śmierć.

Przytaknęłam, czując skurcz w sercu na myśl o tym, że przypieczętowałam jego los.

- T-tak. Tak, Wysoki Sądzie. Chcę, żeby został moim obrońcą.

Przez salę sądową przebiegł pomruk niezadowolenia. Carter poklepał Romana po plecach na zachętę, po czym poszedł na galerię, żeby znaleźć miejsce. Nefilim zajął krzesło przy moim stole. Prezentował się zupełnie inaczej niż Marcel, nie miał aktówki ani nawet skrawka papieru i wciąż miał na sobie strój z poprzedniego wieczoru: dżinsy i sweter.

- Co ty wyprawiasz?! - syknęłam do niego, wykorzystując fakt, że nie było nas słychać w tym harmiderze. - Przecież to samobójstwo!

- Nie sądziłaś chyba, że zostawię cię tu samą, prawda? - mruknął. - A kto zna twoją sprawę lepiej niż ja?

- Przecież oni cię zabiją, niezależnie od tego, czy wygram, czy nie.

Roman uśmiechnął się krzywo.

- Znacznie lepiej byłoby jednak, gdyby...

- Och, zamknij się już, do cholery - warknęłam, bo bałam się, że zaraz wybuchnę płaczem. - Kretyn z ciebie. Nie powinieneś był tu przychodzić.

- Pamiętasz naszą rozmowę na temat celu w życiu i sensu? - spytał mnie, już bez uśmiechu. - Myślę, że to jest właśnie mój cel. Chyba to miałem zrobić w życiu.

- Romanie...

Nie mieliśmy więcej czasu na rozmowę. Sędzia Hannibal walił młotkiem z całej siły, ale tym razem bez grzmotów, usiłując wszystkich uspokoić. Demony wciąż nie potrafiły pogodzić się z myślą, że tuż przed nimi siedzi sobie spokojnie nefilim.

- Dość już, dość! - powiedział Hannibal. - Wiem, że wszyscy jesteśmy wstrząśnięci i zdegustowani, ale musimy się opanować. Potem załatwimy tę sprawę. Jeśli mamy już za sobą wszystkie rewelacje, to może w końcu zaczniemy? - Popatrzył po kolei na obu prawników.

- Jestem gotów, Wysoki Sądzie - oświadczył Marcel.

- Proszę bardzo - przytaknął Roman.


Rozdział 19


I tak rozpoczął się mój proces.

Mimo nawoływań Hannibala wciąż wszyscy koncentrowali się na obecności Romana. Wiedziałam, że potężniejsze demony nienawidzą nefilimów, ale dopiero dzisiaj poczułam, jak wielka jest siła pogardy. Rzucało to nowe światło na to, czemu Roman miał taką obsesję na punkcie zemsty na piekielnych mocach. Zastanawiałam się, czy to dobrze, że publiczność nie skupia na mnie całej uwagi, czy też, że pogrzebałam swoją sprawę, bo będę się teraz źle kojarzyć.

- Dobrze - zaczął sędzia Hannibal. - Masz jakiś żal dotyczący twojego kontraktu. Witaj w klubie. - Przez salę przeszła seria cichych śmiechów.

Roman odchrząknął, uciszając śmieszki.

- Wysoki Sądzie, to coś więcej niż żal. Mamy dowód na to, że Piekło nie tylko pogwałciło pakt, ale także zawarło drugi, chociaż nie miało prawa tego zrobić.

- To absurd - odparł Marcel. - Nie możemy przeanalizować teraz paktów wszystkich ludzi z całego świata. Jeśli ktoś inny ma jakiś problem, to niech odbędzie własny proces.

- Ten drugi kontrakt został spisany przez człowieka, który wciąż jeszcze żyje - dodał Roman. - Nie może sam złożyć pozwu, ale dołączyliśmy dokumentację jego paktu do naszego wniosku.

Hannibal machnął ręką.

- Nie udowodniliście jeszcze, że cokolwiek jest nie w porządku z jej paktem, więc może załatwmy najpierw to, zanim zajmiemy się przysługami dla innych.

- Czy możemy zobaczyć jej kontrakt? - spytał Roman.

- Doris? - Hannibal znów zerknął na kobietę z laptopem.

Doris wyciągnęła spod biurka ciężkie metalowe pudło z zaszyfrowanym zamkiem. Zerknęła na laptop, po czym wpisała jakieś bardzo długie hasło złożone z cyfr. Spod krawędzi pudełka buchnął dym. Chwilę później Doris wydobyła z niego długi, bogato zdobiony zwój i zerknęła na sędziego.

- Czy potrzebne będą kopie?

- Tak, poproszę - rzekł Hannibal.

Doris kilkakrotnie powtórzyła procedurę, a ja przechyliłam się w stronę Romana.

- Jak to działa? - szepnęłam. - Czy nie ma jakiegoś ustalonego porządku? Czy oskarżenie nie wygłasza pierwszej mowy?

- Może w amerykańskich sądach - odparł. - Tutaj argumentuje się, kiedy tylko się da, i to sędzia ma utrzymywać porządek.

To mnie zdziwiło. Zważywszy na to, jak obsesyjnie wszyscy wokół dbali o najdrobniejsze szczegóły, oczekiwałam, że procedury będą bolesne i bezlitosne. Z drugiej strony, przetrwanie najgłośniej wykrzykujących swoje racje także stanowiło ideę, która dobrze pasowała do piekielnego świata.

Zwoje powędrowały do rąk sędziego i obrońców. Chociaż to była tylko kopia, poczułam skurcz w żołądku, gdy Roman rozłożył pismo na stole. To właśnie ten pakt odebrał mi nieśmiertelną duszę. Jedna prosta decyzja i tysiąclecia konsekwencji. Kontrakt był po angielsku, z czego wnioskowałam, że magiczne pudełko Doris musiało automatycznie tłumaczyć teksty. Oryginał został spisany po grecku.

- Niech będzie mi wolno zwrócić państwa uwagę na sekcję 3A - powiedział głośno Roman. - Reszta to typowy prawniczy bełkot Piekła - dodał cicho do mnie.

Miał rację. Zwój nie mieścił się nawet na stole, a z tego, co widziałam, wynikało, że zawierał nieznośnie szczegółowy opis tego, co oznacza służba w roli sukuba oraz wynajem duszy Piekłu. Trzeba diabłom przyznać, że nie pozostawiały wielu niedomówień. W swoim czasie nie przeczytałam całej treści paktu. Niphon streścił mi tylko najważniejsze punkty, ale nie mogłam twierdzić, że nie wiedziałam, na co się piszę. Na szczęście nie musieliśmy się zajmować wszystkimi tymi technicznymi kwestiami.

Mój obrońca odczytał na głos: - „W zamian za przejęcie na własność wspomnianej duszy (patrz: sekcje IB, 4A, 4B, 5B część 1 i 2 i apendyks 574.3) oraz usługi wyszczególnione poniżej (patrz: sekcje 3A, 3B, 6A-F, 12C) świadczone przez kontrahentkę (dalej nazywaną „Potępioną") wszechmocne Królestwo Piekieł oraz jego przedstawiciele zgadzają się spełnić poniższe warunków: 1) Potępionej udzieli się mocy sukuba opisanych w sekcjach 7.1A i 7.3A.

2) Wszyscy śmiertelnicy, którzy znali Potępioną w czasie jej ziemskiego życia, utracą z pamięci wszelką wiedzę na jej temat i będzie to utrata bezpowrotna, przeprowadzona w zgodzie ze standardową procedurą utraty pamięci (patrz: apendyks 23)"...

Podniósł wzrok i popatrzył na sędziego.

- Mogę teraz przeczytać apendyks numer 23, ale chodzi nam po prostu o to, że Piekło nie dopełniło części tych warunków. Ktoś, kto znał Potępioną za czasów jej ziemskiego życia, pewien śmiertelnik, przypomniał sobie nagle o jej istnieniu.

- Dlaczego nie podniesiono tej kwestii wówczas? - spytał Hannibal.

- Ponieważ zdarzyło się to kilka miesięcy temu - odparł Roman. - Osoba, o której mówię, zawarła pakt o reinkarnacji. Przeżywa kolejne życie.

- Skoro osoba ta została poddana reinkarnacji, to z formalnego punktu widzenia nie jest już tą samą osobą - zauważył Marcel. - A zatem kontrakt został wypełniony.

- Nie w świetle dodatku 764 do Traktatu o ludzkości - powiedział Roman. - Zgodnie z tym dokumentem, wszystkie osoby, zarówno ludzie, jak i demony mniejsze, są definiowane przez dusze. Bez względu na przyjmowany kształt dusza pozostaje bez zmian, a to ona decyduje o tożsamości indywiduum. Jestem pewien, że Doris mogłaby służyć nam kopią tamtego aktu.

Doris popatrzyła wyczekująco na Hannibala.

- Nie fatyguj się - rzucił. - Znam Traktat.... Dobra. Zakładając, że dusze się nie zmieniają, a osoby są definiowane przez dusze, czy macie jakieś dowody na to, że ta re-inkarnowana osoba przypomniała sobie autorkę wniosku?

Spodziewałam się, że Roman coś powie, ale nagle uświadomiłam sobie, że on czeka na mnie. Wciąż z trudem chwytałam ideę wzajemnego przekrzykiwania się na procesie.

- Nazwał mnie po imieniu, Wysoki Sądzie - wyjaśniłam. - Użył mojego pierwszego imienia, z piątego wieku.

Tego, które nosiłam, gdy mnie znał.

- Czy kiedykolwiek wcześniej je słyszał w tym życiu? - pomógł mi Roman.

- Nie.

- Czy ktokolwiek to widział? - spytał Marcel.

- Nie - odparłam.

- Rozumiem - powiedział Marcel i tym jednym słowem sprawił, że poczułam się bardzo mała. Sugerował, że to cud, że zaszliśmy tak daleko, mając tak marne dowody.

- Nic nie szkodzi. To nie wszystko, co mamy - wtrącił szybko Roman. - Ta sama osoba pod hipnozą ujawniła, że pamięta Potępioną z wielu innych wcieleń.

- A czy są jacyś świadkowie tego wydarzenia? - dociekał Hannibal.

- My dwoje - oznajmił Roman. - A oprócz tego diablik zatrudniony w Seattle. Hugh Mitchell. To on przeprowadził hipnozę. Jeśli Wysoki Sąd chce go przesłuchać...

Zesztywniałam. Hugh z pewnością wspaniale nadawał się na świadka - nie był ani stroną w procesie, ani stworzeniem, którym pogardzało zarówno Piekło, jak i Niebo -ale poczułam kolejny przypływ obaw. Nie wiedziałam, czy składanie zeznań nie przysporzyłoby mu kłopotów.

- To nie będzie potrzebne - rzekł Marcel. - Czy widzieliście i słyszeliście to samo zdarzenie?

Przytaknęłam.

Marcel zerknął na ławę przysięgłych.

- Możecie stwierdzić, czy ona nie kłamie. Czy świadek mówi prawdę?

Sześć głów przytaknęło. Zdziwiłam się, że sama o tym nie pomyślałam. Anioły potrafią orzec, kiedy śmiertelnicy i mniejsze demony kłamią, a kiedy nie. W takim procesie to mogło nam się bardzo przydać. Zdziwiłam się także, że Marcel mi pomaga.

- No proszę. A zatem ona sądzi, że osoba ta przypomniała ją sobie pod wpływem hipnozy. Możemy założyć, że diablik także w to uwierzył.

- Halo - przerwałam mu. - Tu nie ma żadnego „sądzi". On mnie pamiętał.

Marcel wzruszył ramionami.

- Skoro tak twierdzisz... Mamy na to tylko twoje słowo i to, co wydaje ci się, że słyszałaś. Nie ma obiektywnych dowodów na to, że osoba ta coś sobie przypomniała, a zatem nie można kwestionować tego, że wywiązaliśmy się z obowiązków.

- Wręcz przeciwnie, takie dowody istnieją - sprzeciwił się Roman. - Osoba, o której mowa, także podpisała pakt. I pakt ten z samej swojej zasady jest sprzeczny z kontraktem wnioskodawczyni. Czy możesz nam go pokazać, Doris?

Hannibal kiwnął głową, a protokólantka wbiła wzrok w laptop.

- Imię?

- Kyriakos - odparłam, z trudem wypowiadając to słowo. - Tak się nazywał w piątym wieku, na Cyprze. Dziś to Seth Mortensen.

Sędzia uniósł brwi.

- Podobają mi się jego akta. Nie wiedziałem, że to jeden z naszych.

- Jeszcze nie - wymamrotałam pod nosem.

Doris wystukiwała coś na klawiaturze, pewnie kryteria wyszukiwania. Chyba odnalazła właściwy numer, bo wkrótce sięgnęła do dymiącego metalowego pudełka i wyciągnęła z niego kolejne trzy zwoje. Rozdano egzemplarze.

Gdy Roman rozwinął nasz zwój, ogarnęło mnie jeszcze dziwniejsze uczucie niż poprzednio. Oto i on. Pakt Setha. Pakt Kyriakosa. Nie wiedziałam o jego istnieniu, a przez cały czas decydował o kształcie mojego życia. Został spisany wyłącznie z mojego powodu. Roman znów przeszedł od razu do sekcji 2, która najwyraźniej w każdym kontrakcie poświęcana była temu, co obiecuje się Potępionym.

- „Potępiony otrzyma dziesięć ludzkich żyć, z których jedno już zostało zakończone. Kolejnych dziewięć wcieleń nastąpi w takim czasie i miejscu, by mógł znaleźć się w pobliżu ukochanej, której jego zdaniem zabrakło w jego życiu, i próbować się z nią pogodzić. Po zakończeniu ostatniego, dziesiątego życia dusza Potępionego przejdzie na własność Piekła, zgodnie z sekcjami 8D, 9A i 9B.

Roman umilkł, marszcząc brwi. Ja także poczułam palący wstyd, ale chyba z innego powodu. Nie uzyskawszy żadnych szczegółów od Setha, nie mogliśmy być pewni, czy jego dusza została skazana na potępienie bez względu na to, jak potoczyły się nasze losy. Miałam niemal nadzieję, że Piekło postawiło Setha przed takim baśniowym wyzwaniem: gdyby mnie odnalazł i zbudował trwały związek, to odzyskałby duszę. To jednak ewidentnie były mrzonki.

Dali mu tylko kolejne wcielenia. Gdybyśmy się pogodzili, jego dusza i tak należała do nich. Wynik naszego romansu niczego nie zmieniał. Zastanawiałam się, czy Seth targował się o więcej, czy był tak zrozpaczony i wdzięczny za jakąkolwiek szansę na to, by znów mnie zobaczyć, że nawet nie prosił o nic poza tym.

- Nie widzę, żeby w którymkolwiek miejscu wspomniana została Letha - powiedział Marcel z uśmiechem. - Nie pogwałcono warunków jej paktu.

- Przecież ktoś musiał wiedzieć - odparł Roman. - Macie akta wszystkich wcieleń Setha. Spotkał ją w każdym z nich. A zatem ktoś gdzieś zadbał o to, by ta część kontraktu została wypełniona. Zawsze jednoczył się z ukochaną z pierwszego życia, o której zgodnie z warunkami jej kontraktu miał zapomnieć. Pakty są sprzeczne. - Roman mówił pewnie i klarownie, ale wyczuwałam jego niepokój. Wiedziałam, gdzie leży nasz słaby punkt. Marcel natychmiast go wychwycił. Moje imię nie zostało nigdzie wymienione. Oczywiście gdzieś musiały istnieć jakieś dokumenty, skoro Seth wcielał się zawsze w postaci, które przebywały blisko mnie, ale nie wiedzieliśmy, jak ich szukać. Piekło z pewnością by nam nie pomogło.

- To mógł być zbieg okoliczności - ocenił Marcel. - Może spotkał jakąś kobietę w pierwszym życiu, ale szybko ją stracił i potem poszukiwał jej przez kolejne wieki.

- I ta kobieta także była nieśmiertelna i przeżyła kolejne tysiąc pięćset lat? - spytał Roman. - To potężny zbieg okoliczności.

Marcel miał zadowoloną minę.

- Może i tak, ale Letha nie została nigdzie wspomniana. Wszystko to tylko poszlaki, nie ma dowodów, że Piekło zawarło którykolwiek pakt w złej woli.

Nagle przyszła mi do głowy pewna myśl. Zaczęłam rozwijać kontrakt w poszukiwaniu pewnej szczególnej informacji. Było tu jednak tyle sekcji, podsekcji, ustępów i podpunktów, że nic nie mogłam zrozumieć.

- Kto to spisał? - zapytałam Romana. - Przecież to musi gdzieś tu być.

- Sekcja 27E - odparł odruchowo Roman.

- Skąd ty to wiesz? - Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem.

- A jak sądzisz, czym zajmowałem się przez cały ostatni tydzień? - odpowiedział pytaniem na pytanie.

Pomógł mi znaleźć odpowiednią sekcję i odetchnęłam z ulgą. Zobaczyłam dokładnie to, co chciałam. Dla pewności sprawdziłam jeszcze stosowną sekcję w moim pakcie. Roman, który zaglądał mi przez ramię, błyskawicznie podjął wątek.

- Wysoki Sądzie, te pakty zostały spisane przez tego samego diablika. Niphona. Musiał wiedzieć, że są sprzeczne.

Musiał wiedzieć, że to Letha jest poszukiwaną przez Kyriakosa kochanką.

- Nic nie musiał - zaprotestował Marcel. - To mógł być zbieg okoliczności.

- Sprowadźmy więc go tutaj i się dowiedzmy - odparł Roman.

Hannibal rozważał to przez dłuższy czas. Odnosiłam wrażenie, że wcale nie chce wzywać Niphona, ale niektóre anioły na ławie przysięgłych mierzyły go wymownym spojrzeniem. Jeśli to miały być uczciwy proces i porządna analiza materiału dowodowego, to nie było powodu, by nie przesłuchać kluczowego świadka.

- No dobrze - ustąpił w końcu Hannibal, po czym popatrzył na mężczyznę w eleganckim stroju, który otworzył posiedzenie. Uznałam go od razu za supereleganckiego strażnika. - Idź po niego. Tymczasem możemy zrobić dziesięciominutową przerwę. - Sędzia postukał młotkiem, strażnik z pośpiechem opuścił pomieszczenie, a na galerii rozległ się szum rozmów.

Pochyliłam się w stronę obrońcy.

- Niphon wie. Musi wiedzieć. Czy opowiadałam ci kiedykolwiek o jego odwiedzinach w zeszłym roku?

Roman słyszał już część tej historii, ale poprosił jeszcze 0streszczenie. Niphon zjawił się oficjalnie po to, by wprowadzić Tawny w świat sukubów. Podczas pobytu bezustannie mącił między mną a Sethem. Usiłował nas rozdzielić i faktycznie udało mu się wywołać w Secie przekonanie, że może ostatecznie będzie lepiej, jeśli się rozejdziemy.

Próbował także zawrzeć z Sethem pakt, żebym mogła z nim być, bez negatywnych skutków, jakie wywołuje seks z sukubem. Ceną miała być, jakby inaczej, dusza Setha.

Urwałam, żeby to wszystko przemyśleć.

- Rozumiem... czemu chciał nas rozdzielić. Hugh powiedział, że to znak, że diablik usiłuje zatuszować jakiś błąd, a to była spora wpadka. Nie ma nic dziwnego w tym, że Niphon dążył do tego, żebyśmy się pokłócili i nigdy nie odkryli, jak nas załatwił. Ale po co chciał spisywać kolejny kontrakt, skoro Seth i tak już sprzedał duszę Piekłu?

Oczy Romana zaświeciły się od intensywnego myślenia.

- Bo mógł naprawić stary pakt i oczyścić go ze sprzeczności. Prawa do duszy Setha byłyby wtedy znów zabezpieczone.

Nie mieliśmy czasu dłużej o tym gadać, bo przerwa wkrótce się skończyła. Hannibal przywołał salę do porządku, a strażnik wprowadził Niphona.

Na jego widok skręciło mnie w żołądku, zupełnie tak jak za ostatnim razem. Ten diablik zawsze przypominał mi łasicę. Miał na sobie szary garnitur, wyglądał jak człowiek interesów - czyli jak wszystkie diabliki - ale żel na włosach odbierał mu trochę wiarygodności. Jego wargi były bardzo cienkie, oczka małe, a cera niemal oliwkowa. Wyglądał, jak gdyby czekał tylko na okazję, żeby dać nogę. Wpadka, którą usiłował zatuszować, właśnie wyszła na światło dzienne. Eskorta doprowadziła go na miejsce dla świadków. Niphon usiadł ostrożnie na krześle, widocznie się pocąc.

Wcześniej martwiłam się, że Hugh zostanie w to wciągnięty i poniesie konsekwencje. Niphon prawdopodobnie obawiał się tego samego: że dzięki niemu ja wygram sprawę, on zaś dostanie karę. Różnica polegała na tym, że Hugh odczułby sporą satysfakcję, gdyby mógł mi pomóc. Niphon nie liczy! na żadne korzyści.

- Przedstaw się sądowi - rozkazał Hannibal.

- Jestem Niphon, Wysoki Sądzie - odparł diablik, po czym oblizał wargi. - Do usług.

- Czy to ty spisałeś te dwa pakty? - spytał Hannibal, wskazując mu zwoje, które Doris umieściła przy stanowisku dla świadków.

Niphon demonstracyjnie długo przyglądał się pismom.

- Chyba tak, Wysoki Sądzie. Jest na nich moje imię, ale to było tak dawno temu... łatwo zapomnieć po takim czasie.

- W zeszłym roku pamiętałeś bardzo dobrze - prychnęłam. - Kiedy przyjechałeś do nas, żeby namącić i uratować dupę.

- Starajmy się zachowywać w sposób uczciwy i cywilizowany - upomniał łagodnie Hannibal.

Serio? To ja tu zasługiwałam na pouczenie na temat uczciwości i uprzejmości?

- Czy spisując pakt Kyriakosa, wiedziałeś, że to Letha jest kobietą, której szuka? - spytał Roman. Niphon się wzdrygnął. - I nie przesadzaj z „nie pamiętam" - dodał mój obrońca. - Na lawie szanownych przysięgłych siedzą anioły, które będą wiedziały, że kłamiesz.

Diablik przełknął ślinę, obrzucając przysięgłych zalęknionym wzrokiem.

- Tak... wiedziałem.

- Skoro to ty zawarłeś pakt z Lethą, wiedziałeś również, że w jego świetle wszyscy, którzy znali ją jako człowieka, muszą o niej zapomnieć. Fakt, że Seth w ogóle jej poszukiwał, świadczył o tym, że kontrakt Lethy został złamany.

Nie byłeś w stanie utrzymać tego mężczyzny w stanie zapomnienia. Niphon się skrzywił.

- Nie nazwał jej po imieniu. Pamiętał tylko, że jej nie ma w jego życiu.

Roman smagnął wierzchem dłoni mój pakt. W kontrakcie nie zostało wyszczególnione, do jakiego stopnia wszyscy mają zapomnieć. Stwierdza się, że ma zniknąć z ludzkiej pamięci i kropka.

Pot lał się ze świadka strumieniami. Przysunął sobie jeden ze zwojów i obrzucił go spojrzeniem rozbieganych oczu.

- „Wszyscy śmiertelnicy, którzy znali Potępioną w czasie jej ziemskiego życia, utracą z pamięci wszelką wiedzę na jej temat..." - Podniósł wzrok. - To jest tłumaczenie. Grecki oryginał chyba stawia tę sprawę jaśniej.

Ci, którzy znają ją jako człowieka, mają ją zapomnieć. W związku z tym, gdyby ktoś przypomniał sobie o niej później, nie doszłoby do pogwałcenia zapisu. Czy możemy skorzystać z oryginalnego tekstu?

- To bez znaczenia - odparł Roman. - Nawet gdyby było tak, jak twierdzisz, to ustaliliśmy już, że to dusza definiuje tożsamość osoby, która ma wiele żyć. Nawet teraz Kyriakos jest formalnie kimś, kto poznał ją jako człowieka i wciąż ją pamięta. Nie byłeś w stanie dotrzymać umowy.

- To nie jest moja wina! - wykrzyknął Niphon. Nie było jasne, czy mówi do Romana, do mnie, czy do swoich zwierzchników na widowni. - W kontrakcie zawarłem zapis o standardowej utracie pamięci. Nie wiem, czemu to nie zadziałało. Owszem, zdawałem sobie sprawę z tego, że on był jej mężem, ale nie sądziłem, by to stało w sprzeczności z warunkami tego paktu. Po prostu chciałem zdobyć kolejną duszę.

- Czy mówi prawdę? - spytał Marcel, zwracając się do przysięgłych. - Czy zawarł drugi kontrakt z powodu niewiedzy, a nie świadomie i ze złych pobudek? Mam tu na myśli pobudki jeszcze gorsze niż zwykle w takich sytuacjach.

Niektóre anioły pokiwały głowami, ale niechętnie.

- Nie ma znaczenia, czy wynikło to z ignorancji, czy nie - zauważył Roman. - Niewiedza nigdy nie usprawiedliwia łamania prawa. Nawaliłeś, a przez to unieważniłeś oba pakty.

- Bez przesady - wtrącił Marcel. - Żadne z Potępionych nie zostało skrzywdzone. Abstrahując od formalnych drobiazgów, Letha naprawdę została wymazana z umysłów wszystkich, których znała. A Kyriakos otrzymał jeszcze dziewięć żyć. Całe dziewięć żyć! Wszyscy wiemy, jak rzadko zawiera się umowy o reinkarnację. Dostał dokładnie to, czego chciał. A nawet odnalazł ukochaną. Piekło wywiązało się z umowy najlepiej, jak to możliwe, i nie możecie obarczać nikogo odpowiedzialnością za niefortunne działanie jakiegoś diablika. Nikt nie wiedział o tej pomyłce.

- Czyżby? - spytał Roman tonem rasowego drapieżnika. - Sądzę, że inni jednak zdawali sobie sprawę z tego małego problemu. I to bardzo wysoko postawieni inni. Wysoki Sądzie, czy mogę powołać kolejnego świadka?

- Kogo? - spytał Hannibal.

- Mojego ojca - odparł Roman. - To Jerome, arcydemon Seattle.

Sala wydała z siebie zdumione, zbiorowe stęknięcie, ale nie wiadomo, czy dlatego, że Roman przedstawił Jerome'a jako swojego ojca, czy też dlatego, że ośmielił się wezwać tak wysoko postawionego świadka. Hannibal przytaknął.

- Proszę. Niphon, jesteś wolny. Jerome, zapraszam cię do nas.

Diablik w pośpiechu opuścił miejsce dla świadka. Omal nie zderzył się z Jerome'em, który z godnością nadchodził właśnie korytarzem między ławkami. Zachowywał się tak, jak gdyby wszystko to było poniżej jego godności i jakby robił wielką łaskę samym faktem, że się zjawił. Usiadł, skrzyżował ręce przed sobą i przybrał znudzony wyraz twarzy.

- Jerome, czy to prawda, że wiedziałeś, co łączy Setha i Georginę? To znaczy Kyriakosa i Lethę? - zaczął Roman.

Jerome wzruszył jednym ramieniem.

- Wiedziałem, że zakontraktowaliśmy ich dusze.

To była odpowiedź godna anioła. Tylko prawda, ale nie cała prawda. Już miałam nadzieję, że jakiś anioł mu to wytknie, dopóki nie przypomniałam sobie o pewnym smutnym fakcie. Demony tej klasy potrafią kłamać w sposób niewykrywalny dla nikogo. Nie było szans wykazać, że Jerome nie mówi prawdy.

- Znałeś warunki jej kontraktu? - spytał Roman.

- Naturalnie - potwierdził Jerome. - Czytam pakty wszystkich pracowników.

- Wiesz zatem, że zgodnie z umową wszelka pamięć o niej miała zostać wymazana z głów śmiertelników, którzy znali ją za życia.

- Wiem.

- I wiedziałeś też, że Seth był jej mężem i że zawarł pakt, który jej dotyczy?

- Nie - odparł obojętnie Jerome. - Z całą pewnością o tym nie słyszałem.

Kłamiesz, kłamiesz! - pomyślałam. Ale nie mogłam mu tego udowodnić.

- Skoro tak, to dlaczego w zeszłym roku wykorzystałeś Setha Mortensena, by ocalić Georginę z rąk Oneroi?

- Nie pamiętam szczegółów tamtego wydarzenia - powiedział ostrożnie Jerome.

- Służę. Jeśli potrzebujesz odświeżyć pamięć, jest tu z nami anioł, który był świadkiem tych wydarzeń i może je streścić. Jestem pewien, że przysięgli nie podważą jego zeznań.

Jerome pobladł, czując, że zaciskają się ną nim wnyki Romana. Sam był odporny na zdolności aniołów do wykrywania kłamstwa, ale gdyby Carter zeznał coś pod przysięgą, ławnicy potraktowaliby to jak słowo Boże. Gdyby powiedział, że Jerome wykorzystał Setha, by mnie uratować, wszyscy by w to uwierzyli, niezależnie od zaprzeczeń Jerome'a. Demon zrozumiał, że nie ma sensu dalej się kryć, więc postanowił powiedzieć prawdę.

- Ach, o to chodzi. Tamte Oneroi...

- Poprosiłeś ludzkie medium o pomoc w ocaleniu Georginy - ciągnął Roman. - Miał odpowiednią moc i znajomość rytuału, ale nie potrafił dostrzec jej w próżni, w której uwięzili ją Oneroi. Zasugerowałeś, że Seth odnajdzie drogę do jej duszy, i to zadziałało. Czemu? Skąd wiedziałeś, co robić?

Jerome wzruszył ramionami.

- Oni bez przerwy ze sobą kręcili. Uznałem, że jeśli jest trochę prawdy w bajeczkach o prawdziwej miłości, to mogę to wykorzystać.

- Mei twierdziła co innego. - Postanowiłam zrobić użytek z faktu, że przesłuchania miały naturę rozmowy. W głowie wirowały mi dawno utracone wspomnienia. - Mei powiedziała, że to udało się tylko wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu i że nawet jeśli bardzo się kochaliśmy, nie miało prawa zadziałać.

Jerome przeniósł mroczne spojrzenie na coś, co znajdowało się za mną. Podejrzewałam, że to demonica musi teraz wytrzymać całą moc jego wściekłego wzroku.

- Georgina została uwięziona w przestrzeni świata snów - wtrącił Roman. - Jedna dusza, zagubiona w snach. Ktoś, kto był w stanie ją znaleźć i wezwać z powrotem, musiał dysponować niesamowicie silnym połączeniem; więzią, która spina dwie dusze ponad życiem i czasem.

- Tylko nie popadaj w sentymentalizm - prychnął Jerome. - To obrzydliwe.

Roman pokręcił głową.

- Stwierdzam fakty. Wszyscy tu wiedzą, że to prawda. Ich dusze musiały być powiązane, bo w przeciwnym razie Seth nie zdołałby do niej dotrzeć, i ty o tym wiedziałeś. Właśnie dlatego zaproponowałeś, by go do tego zaangażować.

Wiedziałeś o paktach i o łączącej ich historii. To nie było małe przeoczenie, błąd nierozgarniętego pomocnika. Ty też o tym usłyszałeś. I wiedziałeś, że Piekło ma problem.

- Dlatego doprowadziłeś do śmierci Erika i załatwiłeś mi przeniesienie! - wykrzyknęłam. Widok Jerome'a, który siedział tak spokojnie, tak obojętnie, nareszcie pomógł mi dostrzec prawdę. Demon wiedział od początku, co dzieje się między Sethem a mną i co to oznacza. Nigdy nie uważałam Jerome'a za mojego przyjaciela, ale z trudem przyznawałam, jak wiele zrobił przeciwko mnie tylko po to, by ugrać więcej dla Piekła.

- Och, Georgie, jak ty kochasz melodramaty.

- To nie jest tylko melodramat! Mamy dowody... Roman położył mi dłoń na ręku.

- Nie do końca - wymamrotał. - Nie ma po tym śladów w papierach, to ci mogę zagwarantować. I nie do końca dotyczy naszej sprawy...

Pomyślałam o życzliwym, hojnym Eriku, który wykrwawił się na śmierć na moich oczach.

- Mnie dotyczy.

Jerome westchnął głęboko, jak ktoś, kto bardzo wiele już zniósł.

- Coś jeszcze? Czy mogę wrócić na miejsce? Sędzia popatrzył na obrońcę i oskarżyciela. Obaj pokręcili głowami.

Gdy Jerome już poszedł, Roman postanowił zaatakować.

- Wysoki Sądzie, drodzy przysięgli... Dostarczyliśmy liczne dowody, że pakt Lethy nie został wypełniony. Z powodu różnych błędów nie wszyscy, którzy znali ją jako ludzie, przestali ją pamiętać. Zgodnie z artykułem 7.51.2 z Kronik dusz, kontrakt Georginy należy uznać za nieważny. Powinna uzyskać zwrot duszy i przeżyć resztę życia wolna od wpływów Piekła, zgodnie z zapisami w sekcji 8.2.0, poświęconej usuwaniu szkód i rekompensatom. Podobnie unieważnia się także pakt Setha Mortensena, ponieważ został zawarty w złej wierze. Diablik, który go spisał, wiedział, że pakt ten uniemożliwia zrealizowanie kontraktu klientki, ponieważ same warunki paktu Setha: odnalezienie ukochanej i pogodzenie z nią, zakładały jakąś pamięć. Kontrakt Potępionego nie mógłby zostać zrealizowany bez naruszenia kontraktu Potępionej. Seth zatem również powinien odzyskać duszę.

- Wysoki Sądzie... - zaczął Marcel. Sędzia Hannibal podniósł rękę.

- Cisza. Zaproponuję wam ugodę.

W sali zapanowały poruszenie i tłumiona ekscytacja. Demony naprawdę kochały targowanie się i ugody.

- Jaką?

- Jestem gotów oddalić tę sprawę bez głosowania przysięgłych i przyznać, że kontrakt Lethy nie został wypełniony. Mogę też zapewnić jej rekompensatę opisaną w punkcie 8.2.0.

Wokół rozległy się westchnienia. Otworzyłam szerzej oczy i popatrzyłam pytająco na Romana. Czy to takie proste?

Nie znałam szczegółów paragrafu 8.2.0, ale z tego co wiedziałam, unieważnienie kontraktu oznaczało, że mogłabym wrócić na ziemię i przeżyć resztę życia jako człowiek. Z duszą. To było zbyt piękne, by mogło być prawdziwe.

- Nie widzę jednak dostatecznych przesłanek, by uwolnić tę drugą duszę - ciągnął Hannibal. - Skarga zostanie odrzucona z braku podstaw.

- Przecież to nieprawda! - wykrzyknęłam.

- A jeśli nie przyjmiemy ugody? - spytał Roman. Hannibal wzruszył ramionami.

- Wówczas przysięgli zagłosują w kwestii obu paktów. Nefilim przytaknął w zamyśleniu.

- Czy mogę przez chwilę porozmawiać z klientką?

- Jasne. - Sędzia uderzył młotkiem. - Pięć minut przerwy.

Publiczność nie potrzebowała dodatkowej zachęty. Działo się coś wielkiego. Uwolnienie duszy z Piekła nie zdarza się codziennie, rzadko też widuje się tam podobne oferty ugody.

- Na czym polega haczyk? - spytałam cicho. Roman zmrużył oczy.

- Myślę, że Hannibal widzi zagrożenie, boi się wypuścić z rąk dwie dusze i w ten sposób minimalizuje straty.

Masz solidne dowody. Seth również, choć nie aż tak dobre, zwłaszcza że jego tu nie ma. Mimo to Hannibal woli ci ustąpić, byle tylko zatrzymać chociaż jedną duszę.

- Skoro mamy dowody, to niech zagłosują przysięgli. Przecież właśnie powiedziałeś, że w sprawie Setha też dysponujemy przekonującym materiałem.

- Owszem - przyznał Roman. - Ale jest coś, co Hugh powiedział mi na temat tych ławników. Wszystkie pozwy o renegocjację kontraktu są sądzone przez przysięgłych, którzy dzielą się po połowie na aniołów i demony. To w imię sprawiedliwości. Anioły zagłosują uczciwie za tym, co uważają za słuszne. Jeśli dowody były szemrane, to przeciw tobie. Im nie opłaca się uwalniać dusz, jeśli warunki są haniebne. Demony nie muszą się martwić o podobne względy.

Jerome i Niphon obaj mogliby przyznać się do umyślnego tuszowania sprzeczności w kontraktach, a i tak wszystkie demony w ławie zagłosują przeciwko tobie.

- To nie fair - zaprotestowałam.

- Georgino... Jesteśmy w Piekle - powiedział po prostu.

- A co się stanie, jeśli glosy wypadną po równo? Czy istnieją takie same procedury jak w Ameryce?

- Urządza się dodatkowe głosowanie. Wzywa się losowo wybranego anioła lub demona, który ma głos decydujący.

W takiej sytuacji twoje szanse malałyby do pięćdziesięciu procent. Musiałabyś mieć szczęście w głosowaniu.

- Czyli interes jest taki: jeśli porzucę duszę Setha, dostanę nagrodę gwarantowaną: wolność - wymamrotałam.

Roman przytaknął.

- A jeśli nie, to być może skażesz was oboje na Piekło.


Rozdział 20


Zastanawiałam się nad tym krócej, niż trwa uderzenie serca, a i to było za długo. Nie rozważałam w ogóle innych możliwości. Seth i ja stanowiliśmy jedno. Nawet jeśli Jerome maczał w tym palce, to jednak odnajdywaliśmy się w każdym życiu i zawsze zakochiwaliśmy się w sobie. Nawet jeśli tego nie pamiętaliśmy, to jednak gdzieś w głębi czuliśmy się związani. Przypomniały mi się słowa Romana: „Odnajdywaliście się i raz za razem traciliście, ciągle kłócicie się, walczycie, by w końcu zniszczyć wszystko z powodu braku zaufania albo porozumienia. Zamierzasz to ciągnąć?" Nie, to błędne koło trzeba było w końcu przerwać. I zamierzałam to zrobić po swojemu. Wszystkie te historie, które przeżyliśmy... całe to cierpienie... nie mogły pójść na marne. Nie miało znaczenia, że Seth mnie znienawidził i nie chciał więcej widzieć. Ja nie zamierzałam go opuścić ani teraz, ani nigdy Nie ma mowy o ugodzie - powiedziałam do Romana. - Seth i ja przejdziemy przez to razem, nawet jeśli on nic o tym nie wie. Nefilim nie usiłował mnie przekonywać.

- Zdajesz sobie sprawę, jaka jest stawka? - spytał tylko.

- Owszem.

Gdybyśmy przegrali, to straciłabym nie tylko duszę. Czekałaby mnie wieczność w służbie Piekła - a moi zwierzchnicy nie byliby zachwyceni faktem, że usiłowałam podważyć status quo. Nie wątpiłam, że jest jakiś zapis, który uniemożliwiałby ukaranie mnie za sam wniosek, ale jak już zauważyłam, Piekłu nigdy nie braknie pomysłów na uprzykrzanie życia po cichu. Na pewno okazałoby się na przykład, że praca w Las Vegas wyparowała, co zmusiłoby mnie do wyprowadzki do jakiegoś naprawdę okropnego miejsca.

Hannibal przywołał sąd do porządku, a Roman przedstawił moją decyzję.

Sędzia cmoknął z dezaprobatą.

- Ryzykujemy wszystko, bo można wygrać auto, tak? W takim razie, panie i panowie przysięgli, wszystko w waszych rękach. Słyszeliście, jakie dowody zostały przedstawione. A raczej słyszeliście, że nie zostały. Czy sądzicie, że wniosek został wystarczająco uzasadniony? Czy oba pakty, które, przypominam, zostały zawarte przez te osoby zupełnie dobrowolnie, powinny zostać rozwiązane?

Tak wygląda ślepa sprawiedliwość w Piekle.

Przysięgli głosowali anonimowo, co uznałam za interesujące. To był malutki ukłon w stronę bezstronności, bo teoretycznie zapewniał ochronę osobom, które zagłosowały wbrew interesom swoich zwierzchników. Z tego, co mówili Roman i Marcel, anioły czasem tak postępowały. Ale czy demony mogłyby zrobić coś takiego? Nawet gdyby rozpoznały, co jest słuszne, a co nie w danej sytuacji, ich naczelnym zadaniem pozostawało wabienie dusz do Piekła.

Czy jakaś sprawa mogłaby na tyle poruszyć demona, żeby obudzić w nim sumienie? Czy w tym mrocznym miejscu wciąż żarzyły się gdzieś iskierki dobra? Sądząc po tym, jak szybko wszyscy przysięgli napisali swoje werdykty na podanych im kartkach, raczej nie. Nikt się nie zawahał. Wszyscy mieli zadowolone i pewne siebie miny. Anioły i demony wywodzą się z tego samego gatunku i mówiono mi, że lata w Piekle powodują upadek anielskiej natury. Los mojej duszy nie przyprawiłby nikogo z tej ławy o bezsenną noc.

Szeryf zebrał głosy, po czym posegregował je na dwie kupki, które wyglądały podejrzanie równo, i podał sędziemu. Hannibal szybko przeliczył kartki i kiwnął sam do siebie. W sali zaległa taka cisza, jakiej jeszcze nie było.

- To jedziemy - wyszeptał Roman.

- Sędziowie przysięgli oddali głosy - oświadczył Hannibal. - Jest sześć do sześciu. Mamy remis.

Wszyscy w sali wypuścili powietrze z płuc, ale tylko na moment. Chwilę później napięcie powróciło, bo oczekiwano na to, co teraz nastąpi. Właściwie ten remis nie powinien był mnie zdziwić, ale gdzieś w głębi ducha wierzyłam, że może jakiś demon heretyk zagłosuje na moją korzyść. Ale teraz już wiedziałam: nie, wszystkie iskierki dobra już dawno zgasły. Żadna nie przetrwała w Piekle.

- Zgodnie z artykułem... do licha, nie pamiętam... jakimś tam artykułem, potrzebujemy jeszcze jednego głosu, który przeważy szalę - powiedział Hannibal.

Szeryf wrócił z bogato zdobioną wazą, którą wręczył sędziemu. Hannibal wydobył coś ze środka, po czym otworzył dłoń, pokazując nam dwie kulki: białą i czarną.

- W tym przypadku sprawa naprawdę jest czarno-biała. Jeśli wylosowana zostanie czarna kulka, decydujący głos odda demon. Jeśli biała, wtedy anioł. - Urwał na chwilę i uśmiechnął się z rozbawieniem. - Co za banał. Nie moglibyśmy chociaż raz zamienić kolorów? Na próbę? Nie?

No dobra, w takim razie do dzieła. - Przyjrzał się sędziom przysięgłym, po czym wskazał anielicę o rudych lokach, długich rzęsach i błękitnych oczach. - Może ty. Wylosuj i kulkę. Anielica przytaknęła, po czym z gracją podeszła do pulpitu. Znów ukłon w stronę sprawiedliwości. Gdyby I Hannibal sam wylosował kulkę, mogłabym podejrzewać, że zmanipulował wynik. Aby jeszcze wzmocnić wrażenie, że wszystko jest w porządku, sędzia kazał anielicy złożyć przysięgę. Miała dokonać losowania uczciwie, nie używając żadnych specjalnych mocy.

- Przysięgam - powiedziała, po czym umieściła kulki w wazie i potrząsnęła. Na koniec włożyła dłoń do środka i obrzuciła mnie krótkim, może nawet współczującym spojrzeniem. Wyciągnęła zaciśniętą pięść. Otworzyła ją i spojrzała. Nikt poza losującą nie widział jeszcze, co wyciągnęła, ale wynik można było odczytać z wyrazu jej twarzy.

- Cholera - sapnął Roman.

Na dłoni anielicy spoczywała czarna kulka. Sędzina podała ją Hannibalowi, który nawet nie usiłował ukrywać radości. Podziękował, po czym podniósł kulkę, żeby cała sala mogła jej się przyjrzeć. Rozległ się radosny szmer - demony były zachwycone wygranym losowaniem.

Trochę żałowałam teraz swojej decyzji, ale tylko przez krótką chwilę. Mogłam wyjść z tej sali wolna duszą i ciałem. Mogłam nigdy nie zaczynać całej tej afery i żyć spokojnie jako sukub, przenieść się do wymarzonego Las Yegas.

Tymczasem zaryzykowałam wszystko dla jednej szansy, by uwolnić i siebie, i Setha. Przegrałam. Przegrałam nas oboje.

Czy było warto spróbować?

Tak.

- Znamy werdykt losu - oświadczył Hannibal, wciąż wpatrując się z zachwytem w kulkę. - Zgodnie z obowiązującym prawem, decyzję podejmuje trzynasty sędzia, który zostanie wybrany spośród szlachetnych piekielnych sług.

Doris?

Doris zaczęła stukać w klawiaturę laptopa. Po kilku chwilach skinęła na strażnika, który podszedł do tylnego wejścia prawdopodobnie po to, by wprowadzić trzynastego sędziego.

Czułam w sercu ołowiany ciężar. Niemal podskoczyłam, gdy Roman nagle chwycił moją dłoń.

- Przepraszam - powiedział cicho. - Powinienem był walczyć ostrzej. Albo zmusić cię do ugody...

Uścisnęłam jego rękę.

- Nie. Zrobiłeś wszystko doskonale. Szkoda tylko, że sam nie trzymałeś się od tego wszystkiego z daleka. - Chociaż trudno w to uwierzyć, ale to, co mnie teraz czekało, nie było nawet w połowie tak straszne, jak los Romana.

Uśmiechnął się do mnie prowokująco.

- I co, przegapiłbym szansę, żeby zaśmiać się w twarz Piekłu i Niebu? Poza tym nie mógłbym zostawić cię samej...

Sala sądowa wypełniła się gwarem, gdy strażnik na chwilę wyszedł, ale teraz znowu zapadła cisza. Nigdy nie dowiedziałam się, jak Roman chciał dokończyć to zdanie, bo zamilkł i wraz ze mną wpatrzył się w drzwi, by popatrzeć na demona, który miał wydać na mnie ostateczny werdykt. Gdy go zobaczyłam, musiałam popatrzeć jeszcze raz.

To była Yasmine.

Z trudem ją rozpoznałam. Od naszego ostatniego spotkania minął rok, rok, odkąd popadła w niełaskę i przekształciła się z anioła w demona. Yasmine popełniła sporo poważnych grzechów jako anielica, począwszy od tego, że się zakochała. Już samo to było w Niebie zakazane, ale żeby pogorszyć sprawę, Yasmine zakochała się w nefilimie o imieniu Vincent. Vince był świetnym facetem, jednak podobnie jak Roman budził w aniołach i demonach tylko jedną typową reakcję: żądzę mordu. Gdy pewien anioł uległ owej żądzy i zaatakował Vincenta, Yasmine rzuciła się w jego obronie i zabiła napastnika.

Za to właśnie została skazana na Piekło.

Na moich oczach. Był to potworny widok. Jeden anioł zginął, inny spadł do Piekła. Wszystko to stało się tej samej nocy, gdy odnaleziono i pojmano Nyx. Vince i ja znaleźliśmy się na linii ognia. Zrobiłam, co mogłam, żeby mu pomóc, ale nie miałam szans powstrzymać zemsty Nieba.

Przed ucieczką z miasta Vince powiedział mi, że nic z tego, co wiem o Yasmine, nie będzie wkrótce aktualne. Ze po pewnym czasie w Piekle, w towarzystwie innych demonów, stanie się taka jak one. Każdy tak kończył. Właśnie dlatego ktoś taki jak Carter mógł przemienić się w kogoś takiego jak Jerome. Z początku w to nie wierzyłam, ale teraz, gdy poczułam na własnej skórze rozpacz i zło Piekła, potrafiłam sobie wyobrazić ten proces. Gdy spojrzałam na Yasmine teraz, zobaczyłam, że jest już stracona.

Zapamiętałam ją jako uśmiechniętą młodą kobietę o iskrzących się czarnych oczach i lśniących włosach. Teraz oczy i włosy wyglądały zupełnie tak samo, ale nie było w nich śladu blasku, a na ustach uśmiechu. Wchodząc na salę, Yasmine patrzyła przed siebie mrocznym, zimnym wzrokiem. Miała zwiewną czarną sukienkę z prześwitującego materiału, która przywodziła na myśl styl gotyckiej kurtyzany. Długie, falujące włosy mieszały się z jedwabistą tkaniną. Nawet gdybym jej nie znała ani nie pamiętała, co ją spotkało, i tak natychmiast wiedziałabym, że jest demonem. Podobnie jak wszyscy inni w sali, zdradzała to wyglądem i zachowaniem.

A zatem wyrok skazujący miała na mnie wydać osoba, która kiedyś była moją przyjaciółką.

Yasmine dotarła na środek sali sądowej, po czym wskazano jej miejsce dla świadków. Usiadła i rozejrzała się po pomieszczeniu z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.

- Czy śledziłaś proces? - spytał sędzia Hannibal.

- Tak - odparła głosem, który był równie obojętny jak jej mina. Nie miałam pojęcia, jak mogła cokolwiek śledzić.

Kamera przemysłowa? Magiczne lustro? W Piekle można było spodziewać się wszystkiego.

- Rozumiesz, na czym polega twoje zadanie? - kontynuował Hannibal.

- Tak - potwierdziła.

Hannibal usiłował stworzyć złudzenie, że stosuje się do jakichś wymogów i procedur, ale wyraz twarzy trochę odbierał mu wiarygodność. Nie umiał ukryć zachwytu nad sobą ani zaistniałą sytuacją.

- W takim razie oddaj głos, na podstawie dowodów i argumentów, które zostały przedstawione. Jeśli uważasz, że oba pakty są ważne i nie są wzajemnie sprzeczne, to zagłosuj przeciwko wnioskodawczyni.

Zapadła cisza.

- A co jeśli głosująca uważa, że kontrakty są sprzeczne? - zapytał głośno Roman.

- Tak, tak... - Hannibal machnął ręką, zirytowany ewidentną stratą czasu. - Jeśli sądzisz, że pakty są sprzeczne, zagłosuj za wnioskodawczynią.

Yasmine dostała kartkę i długopis, podobnie jak inni sędziowie. I także podobnie jak oni nie zastanawiała się ani chwili, tylko od razu, szybkimi i pewnymi ruchami, zaczęła pisać odpowiedź. Gdy skończyła, podniosła wzrok, nie zdradzając żadnych emocji. Nikt by się nie domyślił, że kiedykolwiek mnie znała. Chociaż bardzo bałam się o własny los, nie mogłam przejść obojętnie wobec tego, co Piekło zrobiło z tak dobrą i życzliwą osobą jak Yasmine.

Nie, poprawiłam się w myślach. Nie tylko Piekło. Niebo było równie winne. Jaka organizacja głosi dobro, a zarazem odmawia swoim członkom prawa do miłości?

Hannibal z entuzjazmem wziął kartkę z głosem i trzymając ją w ręku, zaczął czytać: - W zgodzie z prawami tego sądu i niezwyciężonego Królestwa Piekieł, sędzia orzeka, że... - Hannibal umilkł i ostatni fragment przeczytał tonem pytania: - Na korzyść wnioskodawczyni?

Iskra dobra w ciemnościach...

Przez chwilę nic się nie działo. Sala zamarła, cicha i znieruchomiała. A potem wszystko zaczęło dziać się naraz. Za plecami usłyszałam głos Jerome'a, który rzucił tylko: - Cholera!

Yasmine mrugnęła do mnie porozumiewawczo. Roman mnie przytulił.

Hannibal przeczytał kartkę raz jeszcze, spojrzał na Yasmine i przełknął ślinę.

- Oba kontrakty zostają niniejszym uznane za nieprawidłowe i tym samym unieważnione.

Większość publiczności zerwała się z miejsc, rozległy się wściekłe krzyki. Nie miałam nawet czasu wychwycić, co krzyczą, bo zaczynałam się już rozwiewać.

- Nie, jeszcze nie teraz! - wykrzyknęłam. Rozpaczliwie usiłowałam dosięgnąć Romana, ale chociaż wciąż tulił mnie w ramionach, nie czułam już jego dotyku. Zamieniałam się w nicość, mgiełkę, nie mogłam przywrzeć do niczego materialnego. Starałam się. Starałam się ze wszystkich sił, by chwycić go i zabrać ze sobą. Przecież nie mogłam go zostawić tam, pośród hordy rozwścieczonych demonów, które właśnie straciły dwie dusze. Usiłowałam chociaż wypowiedzieć jego imię, ale nawet to mi się nie udało. Nie miałam już ust ani głosu. Znikałam, a on, zostawał tam.

Ostatnie, co zobaczyłam, to jego oczy, zielone jak morze, wpatrzone we mnie z mieszaniną szczęścia i żalu. Wydawało mi się, że powiedział coś o „wielkiej, o wiele ważniejszej sprawie", a potem była już tylko pustka. Gdybym mogła, wrzasnęłabym coś z furią, ałe już mnie nie było. Stałam się nicością.

Została tylko ciemność.


Rozdział 21


Pewnie myślicie, że pierwsze chwile nowego życia z prawdziwą duszą muszą być cudowne i magiczne. W rzeczywistości po prostu wszystko mnie bolało.

- Auć.

- To już nie to samo bez nadprzyrodzonego uzdrawiania, co, skarbie?

Popatrzyłam przez zmrużone powieki na uśmiechniętą twarz Hugh. Stał przed wielkim oknem, z którego biło oślepiające światło. Odwróciłam się, by zbadać otoczenie. Powoli rozpoznałam charakterystyczne oznaki, że jestem w szpitalu. Leżałam na łóżku, pod kroplówką, a w pobliżu stały różne pikające maszyny z kompletnie niezrozumiałymi robaczkami na wyświetlaczach.

Zerknęłam na Hugh.

- Czy możesz zasłonić okno? Albo przejść na drugą stronę łóżka?

Przesunął firanki tak, by w pokoju wciąż było jasno, ale światło przestało ranić mnie w oczy.

- Lepiej?

- O tak, dzięki. - Zmieniłam pozycję, starając się ocenić stan ciała. Strasznie bolały mnie żebra, a gdy oddychałam, czułam ucisk. Częściowo był to pewnie skutek jakichś obrażeń, ale byłam też trochę przyduszona przez bandaże, które ciasno oplatały mój tors. Pewnie dzięki nim nie mogłam jeszcze bardziej nabroić. - Jak długo tu jestem?

Ostatnie wydarzenia trochę mi się zlały. Z jednej strony, wydawało mi się, że to wszystko stało się przed paroma sekundami. Z drugiej - było owiane taką senną mgiełką, jak wspomnienie z innego wieku. Trudno było mi jakoś to uporządkować.

- Hm... - zaczął Hugh. - Twoje ciało leży tu od jakichś czterech dni. Ale ty... ty powróciłaś do nas przedwczoraj.

- Skąd wiedziałeś? - spytałam. Uśmiechnął się cierpko.

- Chyba zapomniałaś już, na czym polega moja praca. Kiedy byłaś w Piekle, nie miałaś duszy.

- W ogóle wcześniej nie miałam duszy - zauważyłam. - To znaczy formalnie należała do Piekła, prawda?

- Owszem, ale nawet, jeśli nie stanowiła twojej własności, to wciąż była twoja. Bez duszy nie da się funkcjonować ani istnieć. Nasze dusze są jak... nie wiem, jak to powiedzieć. To tak, jakby były zamknięte w bursztynie. Są tam w środku, a ja potrafię je dostrzec. Nie da się tylko do nich dotrzeć, zupełnie inaczej niż u ludzi. Gdy znikłaś, nie miałaś nic. Nawet wspomnienia duszy. W twoim ciele były tylko cisza i ciemność.

Zadrżałam. Ta wizja zupełnie mi się nie spodobała.

- A teraz?

- A teraz? - Twarz Hugh złagodniała i nagle zaczęła zdradzać takie wzruszenie, jakiego nigdy jeszcze nie widziałam u tego brutalnego i złośliwego diablika. - Och, skarbie. Kiedy wróciłaś do nas, akurat siedziałem przy tobie i to było jak... Do licha, nie wiem. Nie znam się na porównaniach. Jak słońce ukazujące się po zaćmieniu. Myślisz, że to jest światło? - Kiwnął głową w stronę okna. - To nic. Kiedy dostajesz z powrotem duszę, wolną i nieskrępowaną... to oszałamiający widok. Piękny, najpiękniejszy w świecie. Jeszcze nigdy czegoś takiego nie widziałem.

- Czy ona jest... skażona? Robiłam różne rzeczy...

- Dostajesz ją z powrotem lśniącą i nowiutką. Zgodnie z ustępem 13.2.1. To tylko wyraz bezczelności Piekła: są pewni, że nigdy nie będą musieli ich oddawać. Nie martw się - dodał. Na moją twarz zaczął wypełniać głupawy uśmiech. - Nawet najlepsi z nas miewają wpadki. Jeszcze zdążysz ją nieźle poharatać. To jak z samochodem: z chwilą pierwszego wyjazdu na miasto traci na wartości.

- Mam tylko nadzieję, że nie doprowadzę jej do tego samego stanu, co poprzednio - wymamrotałam. Nagle przyszła mi do głowy nowa, paniczna myśl. Wprawdzie byłam prawie pewna, co usłyszę, ale musiałam o to zapytać. - A co z moim ciałem? Które dostałam?

- Georginy, tej, którą wszyscy znamy i kochamy. Były już debaty na ten temat, co zrobić z uwolnionym sukubem.

Gdybyś dostała pierwsze ciało, spowodowałoby to koszmarne zamieszanie i wątpliwości, w jakim miejscu i czasie powinnaś żyć. - Zawahał się. - Jestem prawie pewny, że to się w ogóle jeszcze nigdy nie zdarzyło.

- Dzięki Bogu, że nie byłam akurat w takim ciele, jak Tawny, kiedy Jerome został wezwany - zauważyłam. Miała naprawdę potworne cielsko, a wszyscy zostaliśmy odcięci od wszelkich mocy do czasu regeneracji Jerome'a, więc Tawny musiała się z nim pogodzić. Chociaż szczerze mówiąc, gdyby to była cena za odzyskanie duszy, to wzięłabym najgorsze ciało. Zgodziłabym się zostać znów Lethą, zgodziłabym się na wszystko. Fizyczne ograniczenia to nic.

- Carter wszystko nam opowiedział - ciągnął Hugh, po czym pokręcił głową z uśmiechem. - Nie wierzę, że zaryzykowałaś walkę o oba kontrakty. Ja wziąłbym nagrodę gwarantowaną.

- Nie mogłam tego zrobić - odparłam, wspominając wydarzenia z sali sądowej. - Nie mogłam opuścić Setha, nawet jeśli teraz mnie nienawidzi. Nie potrafiłabym się cieszyć resztą życia, wiedząc, że został potępiony.

- On cię nie nienawidzi.

- Ale przecież...

- Wiem, wiem. - Hugh nie dał mi dokończyć. - Wiem, co powiedział, ale wtedy wciąż jeszcze był oszołomiony po tej sknoconej hipnozie. Nikt by sobie nie poradził z takimi przeżyciami. Po tym, jak odzyskałaś duszę, Carter wytłumaczył mu wszystko, co się stało.

Poczułam skurcz serca. Czy to dobrze, czy źle? Zaczynałam już dostrzegać, jak mocno Carter zaangażował się w moje życie (i w życie Setha), ale czy anioł naprawdę potrafi tak łatwo wszystko naprawić?

- Czy... czy Carter sprawił, że Seth zmienił zdanie na mój temat, albo coś w tym stylu?

Hugh wzruszył ramionami.

- Chyba nie musiał. Gdyby sprawy nie potoczyły się tak, jak się potoczyły, z tym samochodem i w ogóle, to myślę, że odbyłabyś z Sethem bardzo interesującą rozmowę. Mam wrażenie, że zaczął odzyskiwać jasny ogląd sytuacji. I właśnie dlatego tam przyszedł.

- Nie... - powiedziałam, bo nie mogłam w to uwierzyć.

- Rozmawiałem z nim, skarbie. Czy naprawdę sądzisz, że taką miłość można tak łatwo odrzucić? I był tutaj. Czuwał przy twoim łóżku aż... no właściwie aż do wczoraj. Musiał wyjechać w trasę.

- Ach, ta trasa... - Przypomniałam sobie jak przez mgłę, że Andrea coś na ten temat wspominała. Skoro ona czuła się lepiej, to Seth mógł wyjechać i promować książkę. A skoro mowa o Andrei... Jeśli mój pakt został rozwiązany, to Piekło nie miałoby już interesu w tym, żeby nią manipulować. Mogła się w spokoju wyleczyć. - Wyjechał wczoraj?

- Gdzieś na Wschodnie Wybrzeże - dodał Hugh. - Na pewno możesz to sprawdzić na jego stronie. To ty zawsze zachęcałaś go do update'ów.

Uśmiechnęłam się na wspomnienie tego, jak bardzo Seth opierał się cyfrowym wynalazkom. Pokazałam palcem moje pokiereszowane ciało.

- Może to i dobrze, że go nie ma. Muszę trochę wyzdrowieć. Może... może porozmawiamy, gdy wróci.

Hugh zmierzył mnie potępiającym wzrokiem i nie powiedział ani słowa.

- No co? - spytałam.

- On wróci dopiero za dwa tygodnie - odparł. - Tyle wiem. Jesteś pewna, że chcesz czekać tak długo?

- Już i tak trochę się naczekałam - zauważyłam sucho.

- No i właśnie o tym mówię. Posłuchaj, nie mam złudzeń co do własnej duszy. Dokonałem wyboru i pogodziłem się z losem. Ale gdybym był na twoim miejscu? Gdybym odzyskał wolność i szansę na nowe życie? Do licha, Georgino! Jak tylko byłbym w stanie wyczołgać się z łóżka, pojechałbym za nim dokądkolwiek! Jesteś teraz śmiertelna.

Nie wiesz, co stanie się jutro. Łatwo czekać, kiedy masz przed sobą wieczność. Ty już nie masz. Zmarnowałaś już pół wieczności na gierki Piekła i przepychanki z Sethem oraz wszystkimi jego wcieleniami. Skończ z tym. Jedź do niego, najszybciej jak to możliwe, i wreszcie to napraw.

- Gadasz jak Roman. - Ledwo wypowiedziałam jego imię, przydusiło mnie milion wspomnień. - Och, Boże.

Roman. Jak on mógł to zrobić?

- Wiem. - Hugh westchnął smutno. - Carter też nam o tym opowiadał.

- Dlaczego tak postąpił? - spytałam, wiedząc, że nigdy nie uzyskam satysfakcjonującej odpowiedzi. - Chryste, Hugh. Ja go tam zostawiłam. Porzuciłam go.

- Nic podobnego - wycedził. - Nie miałaś żadnego wyboru. Poza tym Roman nie został tam zwabiony podstępem.

Od dawna wiedział, że chce to zrobić. Odkąd złożyliśmy apelację, bez przerwy pilił mnie o szczegóły kontraktu i procedury prawne w Piekle. Chciał tego. Przygotował się na wszystko. Czekał tylko na szansę.

Zacisnęłam powieki w obawie, że się rozpłaczę. Przypomniałam sobie, jak bronił mnie w Piekle. Naszło mnie też pewne niewyraźne wspomnienie z wieczoru przed meczem w kręgle... Roman chciał mi wtedy coś powiedzieć, ale zrezygnował. A gdy uniosłam się ponad ciałem, tuż przed zniknięciem, słyszałam jeszcze, jak Carter mówi, że musi go sprowadzić. Oni wszystko to zaplanowali. Roman wiedział, co się dzieje, i był gotowy na odejście. Hugh miał rację. Nefilim sam podjął decyzję.

Nie było mi od tego łatwiej.

- I co ja teraz zrobię? - jęknęłam, otwierając oczy. Hugh patrzył na mnie łagodnie i życzliwie.

- Nie pozwól, żeby jego poświęcenie poszło na marne. Chciał, żebyś była szczęśliwa. Więc bądź, skarbie. Jedź do Setha.

Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, przyszła pielęgniarka i widząc, że odzyskałam przytomność, skrzyczała Hugh za to, że jej nie zawołał, po czym poszła po lekarza. Diablik popatrzy! na mnie skruszony. To był niemały upadek, za czasów nieśmiertelności wyzdrowiałabym tak szybko, że mogłabym zupełnie zrezygnować z oferty współczesnej medycyny. Lekarka, czterdziestoletnia kobieta o nazwisku Addison, przeprowadziła kilka podstawowych badań, po czym poinformowała mnie szczegółowo o stanie mojego zdrowia.

- Jak długo powinnam tu zostać? - spytałam, gdy już skończyła.

- Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem? - Zawahała się. - Obstawiam, że będziemy mogli panią wypisać za trzy dni. Ale będzie pani musiała trochę się oszczędzać.

- Jeszcze trzy dni - powtórzyłam ze smutkiem. Nie tak prosto było przyzwyczaić się z powrotem do bycia człowiekiem. Jako sukub wyleczyłabym się w niecałą dobę. No i jeszcze nigdy w życiu się nie oszczędzałam.

Doktor Addison prychnęła potępiająco na widok mojego niezadowolenia.

- Szczerze mówiąc, po takim wypadku, jaki pani przeżyła, tydzień to całkiem nieźle. Trochę się pani poturbowała, ale naprawdę mogło być o wiele gorzej.

Gdy lekarka wyszła wraz z pielęgniarką, zobaczyłam, że Hugh gmera w swoim telefonie.

- Co tam sprawdzasz?

- Plan podróży Setha. Za trzy dni będzie w Saint Louis.

- Hm... - chrząknęłam.

- Za cztery w San Francisco.

- To blisko - powiedziałam. - No, prawie.

- Miałabyś jeszcze jeden dzień na dojście do siebie - stwierdził Hugh.

- Jeszcze jeden dzień? - spytałam prowokacyjnie. -Już zapomniałeś, że jestem śmiertelna i nie wolno mi tracić czasu?

- Ten argument wciąż jest w mocy - odparł Hugh z uśmiechem. - Ale nawet ja potrafię myśleć realistycznie. Daj sobie ten dzień. Potrzebujesz go chociażby na zorganizowanie tej podróży. Ale nie czekaj ani godziny dłużej.

- Wstań, idź i zacznij żyć, tak?

- Jeśli jesteś na to gotowa.

Pomyślałam o tym, co mi powiedział. I o Secie. Przytaknęłam i nie interesowało mnie, czy wsiadanie do samolotu w dzień po wypisie ze szpitala to kompletne szaleństwo, czy nie. Stałam się człowiekiem. Szaleństwo miałam w kontrakcie.

- Jestem gotowa - odparłam. - Zarezerwuj mi bilet do San Francisco.

Hugh znów wpatrywał się w telefon.

- Przecież już to zrobiłem.


Rozdział 22


Podróż samolotem z Seattle do San Francisco to łatwizna, jeszcze większa niż podróż do Las Vegas. Zajmuje niecałe dwie godziny i codziennie jest mnóstwo lotów do wyboru. Wycieczka nie powinna stanowić żadnego wyzwania. Zdarzało mi się więcej czasu spędzać w korkach, kiedy usiłowałam wydostać się z centrum Seattle na przedmieścia.

Ale nigdy jeszcze nie leciałam samolotem jako śmiertelniczka. Wciąż chciałam za wszelką cenę dostać się do Setha, więc nie było mowy o tym, by się wycofać - ale bardzo się bałam. Gdy czekałam na start, zaczęłam dostrzegać różne rzeczy, na które nigdy wcześniej nie zwróciłam uwagi. Czy silniki zawsze tak głośno pracują? Czy aby nie czuję swądu paliwa? Co to za pęknięcie w szybie, czy to okno wytrzyma, kiedy wzniesiemy się w powietrze? Wprawdzie zawsze uprzejmie patrzyłam na stewardesę podczas pokazu środków bezpieczeństwa, ale tym razem koncentrowałam się na każdym szczególe. Musiałam chronić coś bardzo cennego: moje życie. Nieśmiertelny demon mógłby przeżyć katastrofę samolotową. Nie byłoby to przyjemne, ale pewnie by się udało. A teraz? Teraz stałam w obliczu takiego samego ryzyka, z jakim mierzyli się inni ludzie.

Oczywiście moje obawy były zupełnie bezpodstawne. Lot minął bez żadnych komplikacji i tak szybko, jak się tego spodziewałam. Samolot to naprawdę najbezpieczniejszy środek transportu i tu nic się nie zmieniło. Zmieniło się natomiast moje postrzeganie świata. Przez całą drogę zaciskałam mocno dłonie, a po wylądowaniu wydałam z siebie głębokie westchnienie ulgi.

Sprawnie wynajęłam samochód i dotarłam do hotelu na parę godzin przed wieczorem autorskim Setha. Wybrałam miejsce o kilka przecznic od księgarni, w której miał się spotkać z czytelnikami, więc pozostało mi tylko czekać.

Czekać i myśleć. Wiele czasu rozmyślałam nad swoim wyglądem. Kiedy jeszcze byłam zmiennokształtną, zawsze chlubiłam się talentem do stylizacji. Oczywiście, gdy Jerome został wezwany i na jakiś czas straciłam moce sukuba, zauważyłam, że w rzeczywistości sporo mi brakuje. Chociaż nie zdawałam sobie z tego sprawy, oszukiwałam dzięki magicznym mocom i dopiero bez nich odkryłam swoją nieporadność w zakresie mieszania cieni do oczu, prostowania włosów i tym podobnych szczegółów.

Teraz wyglądało to podobnie. Czasy idealnego wyglądu bez wysiłku minęły. Byłam skazana na drobne niedociągnięcia. Co gorsza, już niebawem miałam zacząć się starzeć. Jak wiele czasu mi zostało? Wpatrując się w hotelowe lustro, usiłowałam dostrzec te niedoskonałości, które dadzą się poprawić, i usiłowałam coś zdziałać. Gdy skończyłam, czułam się tak sfrustrowana, że nie wiedziałam nawet, czy udało mi się osiągnąć efekt zbliżony do dawnej doskonałości, czy nie. Jedyne, czego byłam pewna, to że nie miało to większego znaczenia. Decyzja Setha nie zależała od tego, czy ładnie ułożyłam grzywkę albo czy odpowiednio podkreśliłam makijażem złote refleksy w zielonych oczach.

Zjawiłam się na dziesięć minut przed wieczorkiem Setha. Ludzie niewątpliwie schodzili się już od dłuższego czasu.

Gdy tak rozglądałam się po zatłoczonej sali, patrząc, jak pracownicy księgarni profesjonalnie panują nad sytuacją, ogarnęła mnie tęsknota za szmaragdowym miastem. Z przodu ustawiono podium, a wszystkie miejsca dla publiczności zostały już zajęte. Obsługa przesunęła wszystkie ruchome meble, żeby stojące osoby - w tym ja - miały lepszy widok, a ja z trudem powstrzymałam się od tego, by zacząć im pomagać. Celowo schowałam się na tyłach, tak by wciąż widzieć podium, ale sama pozostać w ukryciu. Wszędzie wokół mnie rozemocjonowani czytelnicy ściskali w rękach egzemplarze książek Setha. Niektórzy przytargali nawet całą stertę.

Podniecenie było zaraźliwe. Gdy autor w końcu się ukazał i huknęły głośne oklaski, sama poddałam się emocjom.

Serce skoczyło mi do gardła. Jak długo już go nie widziałam? Tydzień? Dla mnie trwało to wieczność, może zresztą dlatego, że tyle mniej więcej przeżyłam w Piekle. Seth miał na sobie koszulkę Brady Bunch i chociaż chyba uczesał włosy, widziałam, że niektóre kosmyki już zaczynały niesfornie odstawać. Chyba nie golił się od paru dni, ale ten niewielki zarost tylko dodawał mu uroku i znakomicie pasował do wizerunku beztroskiego pisarza. Poczułam, że usta same układają mi się do uśmiechu. Pamiętałam jeszcze, jak spotkałam go po raz pierwszy, gdy przyjechał do szmaragdowego miasta na wieczór autorski, a ja nawet go nie rozpoznałam.

- Witam wszystkich - powiedział do mikrofonu, gdy aplauz odrobinę przycichł. - Dziękuję, że tu dziś przyszliście.

Wspomnienie tego pierwszego spotkania uświadomiło mi także, jak wiele zmieniło się przez ostatnie półtora roku.

Seth wciąż nie mógł czuć się swobodnie przed takim tłumem, zwłaszcza że ze spotkania na spotkanie tłum ten się rozrastał - ale z pewnością krępował się mniej niż wtedy. Uśmiechał się na widok entuzjazmu czytelników i często nawiązywał kontakt wzrokowy, chociaż kiedyś nie potrafił tego robić. Pewność siebie emanowała nawet z jego postawy oraz ze sposobu mówienia. Pokochałam go przez to jeszcze bardziej, chociaż nie sądziłam, że to możliwe.

Czasem rozpoczynał spotkanie od głośnego czytania fragmentu nowej książki, ale tym razem od razu przeszedł do pytań. Podniosło się mnóstwo rąk, a ja odruchowo schowałam się za regałem, by Seth nie wypatrzył mnie wśród publiczności. Nie byłam jeszcze gotowa na to, by dać się zobaczyć. Chciałam tylko patrzeć i karmić się jego widokiem.

- A skąd bierze pan pomysły?

Pierwsze pytanie rozbawiło mnie, bo zawsze śmialiśmy się z niego z Sethem. Czytelnicy w kółko mu je zadawali.

Wtedy, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy, powiedziałam, że pewnie ma dosyć powtarzania w kółko tych samych odpowiedzi. Seth jednak zaprzeczył. Stwierdził, że dla pytającego to było zawsze nowe pytanie i że sam tak je traktował, choćby był to już setny raz. Cieszył się z tego, jak bardzo ludzie przeżywają jego książki.

Kolejne pytania były różnorodne, i szczegółowe, i całkiem ogólne. Autor odpowiadał wszystkim z życzliwością i poczuciem humoru, bardzo cenionym przez fanów. Wiele osób chciało dowiedzieć się czegoś o następnej książce, która miała być ostatnią częścią cyklu o Cady i O’Neillu. Serce mi rosło. Mój mały podstęp - obserwowanie go bez jego wiedzy - przyniósł mi coś bezcennego. Nasze ostatnie spotkania nie należały do przyjemnych, więc teraz, gdy przypomniałam sobie, w jakim ciepłym i przyjaznym Secie kiedyś się zakochałam, było to dla mnie jak balsam.

Wszystko to skończyło się zbyt szybko. Tak bardzo pochłonęło mnie słuchanie Setha, że zapomniałam o upływającym czasie. Dopiero gdy zauważyłam subtelne działania obsługi, uświadomiłam sobie, że ta część spotkania dobiega końca. Już wkrótce miało się zacząć podpisywanie, co oznaczało długą kolejkę ludzi i wiele godzin czekania.

A potem co? Nagle nie wiedziałam, co robić dalej. Po co tu przyleciałam? Żeby zobaczyć Setha... A potem?

Właściwie nie byłam pewna. Nie miałam żadnego planu, z wyjątkiem biletu lotniczego i rezerwacji w hotelu.

Pomyślałam, że tyle wystarczy, ale oczywiście teraz uświadomiłam sobie mój błąd. Jeśli chciałam coś zdziałać, to musiałam zrobić to teraz, zanim Seth zmieni się w maszynę do autografów.

Moja uniesiona ręka w jakiś niewytłumaczalny sposób błyskawicznie przyciągnęła wzrok Setha. Nie wiem, jak to się stało. Inni też uświadomili sobie, że mają coraz mniej czasu na zadanie pytania, więc las rąk ciągnął się przez całą salę. Niektórzy nawet machali, by tylko zwrócić na siebie uwagę. Jak ja - niewysoka, mała, stojąca zupełnie z tyłu - zdołałam ściągnąć na siebie spojrzenie Setha, tego nie potrafiłam zrozumieć. Może to było tak jak wtedy, gdy Erik wykorzystał Setha, by ocalić mnie przed Oneroi. Może nasze dusze wciąż jeszcze były związane.

Na mój widok Seth otworzył szerzej oczy, ale zdążył już wskazać mnie ręką i udzielić mi głosu, więc nie mógł się wycofać.

- T-tak? - wyjąkał tylko.

Poczułam się, jak gdyby oczy całego świata były skierowane na mnie. A nawet oczy wszechświata. Tak wiele zależało od tego, co teraz powiem.

- Czy Cady i O’Neill będą jeszcze razem?

Nie mam pojęcia, skąd mi to przyszło do głowy. Gdy poznałam Setha, to było popularne pytanie i chętnie z niego podkpiwaliśmy. Co ciekawe, tej nocy nikt go jeszcze nie zadał, ale sądząc po tym, z jaką uwagą wszyscy wsłuchali się teraz w pisarza, niejedna z obecnych osób żałowała, że tego nie zrobiła.

Bursztynowobrązowe oczy Setha przyjrzały mi się uważnie.

- A powinni? - odpowiedział pytaniem na pytanie.

- Sporo razem przeszli - odparłam. - I została już tylko jedna książka. Chyba kończy im się czas.

Na jego wargach pojawił się zabłąkany uśmiech.

- To prawda. - Zamyślił się na ułamek sekundy. - Nie wiem, czy im się uda. Zobaczymy w kolejnym tomie.

Publiczność zareagowała serią rozczarowanych jęków, co obsługa księgarni uznała za sygnał, że można rozpocząć podpisywanie. Zaprowadzili Setha do wygodniejszego stolika. Przez chwilę jeszcze patrzył na mnie, wciąż lekko się uśmiechając. Wydawał się zamyślony.

Tymczasem moje serce biło dwa razy szybciej niż zwykle. Dałam się zagonić do kolejki, nie zważając na to, jak daleko stoję. Odezwały się poharatane i obolałe żebru, ale zmusiłam się do tego, by wytrwać. Czekałam półtorej godziny, jednak podobnie jak wcześniej czas upłynął mi błyskawicznie. Tym razem nie dlatego, że tak bardzo pochIaniał mnie widok Setha. Po prostu się bałam. Chciałam z nim porozmawiać... ale czułam przerażenie.

Seth podpisał książkę osoby przede mną i popatrzył na mnie z tym samym uśmiechem, którym obdarzał wszystkich czytelników. Uznałam, że mial czas, żeby przygotować się na moje nadejście, i dzięki temu zdołał ukryć szok wywołany moją obecnością.

- Cześć - powiedział. Bez słowa podałam mu książkę. - Przyjechałaś z daleka.

- Jestem oddaną fanką - odparłam.

Uśmiechnął się i nabazgrał jedną ze swoich gotowych fraz: „Miłej lektury!" Gdy skończył, podał mi książkę, a ja w zamian wręczyłam mu kopertę.

- To dla ciebie - szepnęłam. W moim zachowaniu nie było nic dziwnego. Ludzie często dawali autorowi różne podarunki i listy. Widziałam nawet drobną stertę prezentów na krześle obok. Przyjmował je z nieodmienną życzliwością, ale zazwyczaj nie pochodziły od ludzi, z którymi łączyła go taka historia jak ze mną.

Przez chwilę przyglądał się kopercie i zaczęłam się obawiać, że nie zamierza jej wziąć.

- Dziękuję - odezwał się w końcu i położył ją na stole. Nie powędrowała na krzesło.

Nie wiedziałam, co teraz zrobić, więc wymamrotałam własne podziękowania i pośpiesznie wyszłam, żeby dać szansę innym. Ja już swoją wykorzystałam. Wyłożyłam karty na stół i nie mogłam się dowiedzieć od razu, czy cokolwiek ugrałam. Z tyłu koperty był nabazgrany numer, a w środku znajdował się tylko klucz do mojego pokoju. To było oczywiście banalne, ale wiedziałam, jak funkcjonują tego typu imprezy. Gdybym otwarcie poprosiła Setha o spotkanie, zwróciłabym na siebie uwagę obsługi i ochrony. Wiedziałam, bo sama odpędzałam niejednego nadgorliwego fana po wieczorach autorskich.

Gdy wróciłam do pokoju, mogłam przynajmniej usiąść. Nie zdawałam sobie dotąd sprawy, jak wiele wymagałam od mojego sfatygowanego ciała. Hugh miał rację co do jednego: śmiertelność zmieniała wszystko. Nie mogłam otrząsnąć się po wypadku tak łatwo jak kiedyś, gdy byłam sukubem. Lekarka przepisała mi vicodin, ale nie zamierzałam stępiać swoich doznań przed rozmową z Sethem. Wzięłam kompromisowo ibuprofen i zaczęło się koszmarne oczekiwanie.

Zdążyłam już przysnąć, gdy usłyszałam, że drzwi do pokoju się otwierają. Zerwałam się z łóżka i rzuciłam do drzwi, w biegu spoglądając tylko szybko do lustra. Seth zamarł na mój widok. Drzwi zatrzasnęły się za nim z lekkim stukiem, a ja stanęłam, jak wryta w ziemię. Sam fakt, że znów go zobaczyłam, oszołomił mnie i zachwycił, podobnie jak w księgarni. Tylko że tym razem stał tuż przede mną, w tym samym pokoju. Ale milczałam również dlatego, że po prostu zapomniałam, co chciałam mu powiedzieć. Przećwiczyłam setki mów i przeprosin, ale teraz nic z nich nie pamiętałam. Rozpaczliwie poszukiwałam jakichkolwiek słów, czegokolwiek, co mogłabym powiedzieć, czym mogłabym naprawić wszystkie krzywdy...

- Seth...

Nie wydobyłam z siebie ani słowa więcej. Zanim zdążyłam dokończyć oddech, Seth już pokonał dzielącą nas odległość i wziął mnie w ramiona, ściskając tak mocno, że aż oderwałam się od ziemi.

- Thetis - szepnął z ustami przy mojej szyi.

- Auć - pisnęłam.

Błyskawicznie postawił mnie i rozluźnił uścisk, patrząc na mnie ciekawie.

- Co się stało? Przecież... - Ciekawość przeszła w zdumienie. - To prawda? Naprawdę jesteś...

- Człowiekiem - dokończyłam, chwytając go za rękę. Chociaż ten uścisk stanowił ciężką próbę dla moich żeber, nie byłam w stanie całkiem stracić fizycznego kontaktu z Sethem. Po tym, jak wyrosła między nami przepaść, nawet dotyk palców był dla mnie nieopisanym cudem.

Seth pokiwał głową, wpatrując się we mnie z niedowierzaniem.

- Powiedzieli mi... usiłowali coś wytłumaczyć. Niby zrozumiałem, ale jakoś... jakoś nie potrafiłem do końca tego uchwycić. Wciąż nie jestem pewien, czy potrafię. Wyglądasz tak samo.

- Pozwolili mi zatrzymać to samo ciało - odparłam. - Pożegnalny prezent.

- Tak, ale jest równie doskonałe... równie piękne. Sam nie wiem. Myślałem, że jako kobieta będziesz wyglądać...

zwyczajnie.

- Przestań - powiedziałam, rumieniąc się. Nerwowo przeczesałam włosy. Ta rozmowa przebiegała zupełnie inaczej, niż się spodziewałam. - Na pewno jestem rozczochrana od spania. - Podejrzewałam, że makijaż też mógł ucierpieć.

Seth chwycił mnie za drugą dłoń i bardzo delikatnie przyciągnął bliżej.

- Wyglądasz wspaniale.

Pokręciłam głową, wciąż usiłując przypomnieć sobie którąś z opracowanych mów.

- Seth, posłuchaj, jest mi bardzo przykro. Przepraszam za wszystko, co...

- Cii... - szepnął. - Thetis. Georgino. Letho. Wszystko w porządku. Nie musisz za nic przepraszać.

Teraz to ja popatrzyłam na niego ze zdziwieniem.

- Przecież to nieprawda. To, co ci zrobiłam...

- .. .to było w innym życiu - odparł.

- Ale to byłam ja - zaprotestowałam.

- I co, nigdy nie mogę ci wybaczyć? Czegoś, co zrobiłaś jako nastolatka?

Nie wiedziałam, czemu od przeprosin przeszłam do aktu potępienia samej siebie, ałe nie mogłam się już powstrzymać.

- Byłam twoją żoną. To znaczy... żoną Kyriakosa. Złamałam przysięgę. Tak nie wolno.

- A ja... czy też on... nie powinien byl ignorować tego, co czujesz. Tak też nie wolno. Oboje zawiniliśmy, Georgino. Oboje zawaliliśmy sprawę. I to wiele razy. - Seth puścił moje dłonie i delikatnie ujął mnie za brodę. - Śmiem twierdzić, że już swoje odpokutowaliśmy, i to setki razy. Jak długo jeszcze musimy się karać? Czy nie zasługujemy na przebaczenie?

Musiałam teraz odwrócić wzrok, bo bałam się, że łzy staną mi w oczach. Niedługo po tym, jak poznałam Setha, odbyłam już rozmowę na podobne tematy - z Carterem. Anioł powiedział mi, że każdy, nawet sukub, zasługuje na przebaczenie i odkupienie.

- Ale sam powiedziałeś... Tak bardzo cię zraniłam... Seth westchnął.

- Wiem. I przepraszam. Wszystko to przyprawiło mnie wielki wstrząs. Ta hipnoza... Wciąż pamiętam, co się działo, ale teraz przypomina to bardziej sen. Jest jak coś, co widziałem w telewizji, a nie sam przeżyłem. To było wiele lat temu i oboje się zmieniliśmy. Tamtej nocy pod kręgielnią chciałem z tobą o tym porozmawiać. Wciąż nie do końca wszystko rozumiałem, ale zdawałem sobie sprawę, że narobiłem głupot pod wpływem emocji. Potem, gdy zostałaś ranna i powiedzieli mi, że możesz umrzeć... - Urwał, i dopiero wtedy odważyłam się na niego spojrzeć.

- Proszę, tylko nie mów, że dopiero, gdy groziła mi śmierć, uświadomiłeś sobie, co do mnie czujesz...

- Nie - odparł z charakterystycznym rozbawieniem i uśmiechem, który tak kochałam. - To wiedziałem od dawna.

Krzywdy z przeszłości już zawsze będą częścią mnie, ale ja już poszedłem dalej. Tak samo jak ty. Jesteś tą samą kobietą, którą byłaś zawsze... a jednak nie do końca. Spojrzałaś mi w oczy, chociaż chciałaś uciec. Starałaś się pomóc mojej rodzinie, chociaż kazałem ci trzymać się z daleka. Oboje się zmieniliśmy, wyciągnęliśmy lekcję z tego, co nas spotkało. Po prostu nie od razu to zrozumiałem. - Westchnął. - Właśnie dlatego przyjechałem wtedy pod kręgielnię. Gdy zostałaś ranna, uświadomiłem sobie tylko, że zachowałem się jak idiota. A potem, kiedy Carter opowiedział mi, co się stało... - Ciepłe brązowe oczy Setha lustrowały moją twarz. - Czy to prawda? Mogłaś wyjść z tego obronną ręką, ale zaryzykowałaś wszystko dla mnie? Przełknęłam ślinę.

- To nie było żadne wyjście. Bez ciebie. Przechylił mnie lekko i ucałował. Jego wargi były ciepłe i miękkie. Przeniknęła mnie fala doznań, tak potężna mieszanina miłości i pożądania, że omal nie straciłam kontroli.

Nie czułam już sukubiego głodu, nie zaglądałam mu w duszę. Nie znałam już jego myśli ani nie potrzebowałam ich znać. Wiedziałam, co ja czuję i że go kocham. I nagle, z całkowitą pewnością, którą mają wszyscy ludzie pozbawieni demonicznych mocy, zrozumiałam, że on też mnie kocha.

- Czy to jest takie proste? - szepnęłam, gdy w końcu się rozdzieliliśmy. - Jeden pocałunek i już wszystko w porządku?

- To zależy tylko od nas - oznajmił, przyciskając czoło do mojego czoła. - Ta decyzja na pewno nie jest prosta. Nie ma łatwych rzeczy, Georgino. Miłość i życie... To wszystko są cudowne rzeczy, ale trudne. Możemy znowu nawalić.

Musimy być silni i zdecydować, czy wciąż da się iść naprzód, chociaż nie wszystko będzie doskonałe.

-Jak to się stało, że taki młody facet jest taki mądry? - spytałam.

Odgarnął mi lok z twarzy.

- Wiele nauczyłem się od kobiety, która naprawdę sporo wie o miłości.

- Nie sądzę - prychnęłam. - Wydaje mi się, że wciąż się uczę. Każdego dnia.

Usta Setha znów przylgnęły do moich i na chwilę zapomniałam o wszelkich troskach. Zatraciłam się w nim do końca. Czując, ile namiętności w niego wkładał, zdziwiłam się, że to on pierwszy oderwał wargi.

- Spokojnie - powiedział, śmiejąc się. - Chyba ci za dobrze. Nie chcemy, żeby nas poniosło.

- Nie? - parsknęłam. - Dałam ci klucz do pokoju, wszedłeś i już od progu się na mnie rzuciłeś.

- No, racja - przyznał. - Ale to było, zanim sobie przypomniałem, że tydzień temu potrącił cię samochód.

Objęłam go mocniej i pociągnęłam w stronę łóżka.

- Przecież przeżyłam, prawda?

- Owszem - rzekł, nie upierając się dłużej. - Jesteś pewna, że nie chcesz jeszcze trochę poczekać?

Przypomniałam sobie, co Hugh mi powiedział, gdy rezerwował bilet. „Jesteś teraz śmiertelna. Nie wiesz, co stanie się jutro. Łatwo czekać, kiedy masz przed sobą wieczność".

- Już dość się naczekałam - stwierdziłam i pocałowałam Setha.

I w tym momencie nagle zrozumiałam, jak to jest odzyskać duszę.

Wiem, że to brzmi sentymentalnie. Ale być panią samej siebie, wiedzieć, kim się jest, i móc wtedy pocałować kogoś, kogo się kocha... to nieopisanie wspaniałe uczucie. To, jak kochamy innych, zależy od tego, czy kochamy samych siebie. Wtedy, po raz pierwszy od dawna, stanowiłam całość. Wiedziałam, kim jestem, i mogłam uświadomić sobie w pełni, jak bardzo go kocham.

Oczywiście na to doświadczenie wpłynął też fakt, że nie musiałam już walczyć z moją naturą sukuba. Nie martwiłam się, że ukradnę mu energię życiową. Nie dręczyło mnie poczucie winy. Nie musiałam oddzielać pragnień serca od drapieżnej nadprzyrodzonej natury demona. Wystarczyło tylko go dotknąć i rozkoszować się poczuciem, że jesteśmy razem.

Padliśmy na łóżko, uważając na moje siniaki. Co dziwne, gdy kochaliśmy się po raz pierwszy, także byłam bardzo poobijana. Wówczas także musieliśmy łączyć namiętność z delikatnością. Znów poradziliśmy sobie bez trudu. Zerwaliśmy z siebie ubrania i cisnęliśmy je na podłogę. Gdy Seth zobaczył bandaże na mojej klatce piersiowej, delikatnie pocałował skórę wokół opatrunków, czule muskając biodra i piersi.

Zgodnie z niewypowiedzianą umową przetoczyłam go na plecy i zajęłam pozycję na górze. Ułożyłam nogi na jego biodrach, oparłam mu ręce na klatce piersiowej i powoli wchłonęłam go w siebie. Oboje krzyknęliśmy z rozkoszy i z poczucia, że to, co robimy, jest tak słuszne i właściwe. Seth był stworzony do tego, by się ze mną kochać, i nagle przyszło mi do głowy, że może niepotrzebnie zawsze kpiłam sobie z boskich planów. Bo jeśli coś naprawdę działo się zgodnie ze scenariuszem sił wyższych, to na pewno trudna historia naszej miłości... która zawsze prowadziła nas z powrotem do siebie.

Raz za razem brałam go w posiadanie, coraz bardziej porażona tym, jak na mnie patrzył, i płomieniem rozprzestrzeniającym się po moim ciele. Chciałam przestać, zatrzymać na zawsze tę chwilę, ale ludzkie ciało i jego pragnienia w końcu ze mną wygrały. Przyspieszyłam, ujeżdżając go coraz szybciej i mocniej, aż przekroczyłam granicę i nie mogłam już znieść więcej. Wstrząsnęła mną ekstaza i tak potężna radość, że zapomniałam o wszystkim wokół. Nie czułam już satysfakcji sukuba, tylko euforię, zachwyt nad rozkoszą, którą dala mi ukochana osoba.

Seth osiągnął orgazm chwilę później, a widok jego twarzy dał mi przyjemność innego rodzaju. W jego oczach lśniło tyle prostego, niczym niehamowanego szczęścia, które mieszało się z miłością do mnie. Niczego nie ukrywał. Pokazywał mi wszystko, oddanie i radość.

Potem długo leżeliśmy przytuleni, pławiąc się w emocjach i rozkoszując tym, co przed chwilą przeżyliśmy. Słyszałam każde uderzenie serca Setha, a jednocześnie czułam, że moje - to ludzkie i śmiertelne - także rytmicznie bije.

To właśnie znaczy naprawdę żyć.

- Boję się cokolwiek zrobić czy powiedzieć - szepnął w końcu. - Gdzieś w głębi jestem przekonany, że to sen albo magia. Nie chcę rozwiać czaru.

- Ani jedno, ani drugie - odparłam, ale po chwili zmieniłam zdanie. - No, to może być sen.

Nyx długo złośliwie nie chciała mi zdradzić, z jakim mężczyzną widywała mnie w sennych wizjach. Gdy w końcu przyznała, że to Seth, byłam pewna, że kłamie. Nie wiedziałam, jakim cudem taka przyszłość mogłaby kiedykolwiek się spełnić. A jednak...

- Sen, co? - spytał. - Czy to znaczy, że wkrótce obudzę się w zimnej rzeczywistości?

- Nie - obiecałam, przywierając do niego jeszcze mocniej. - Bo nasz sen się właśnie spełnia. Jedyne, co cię czeka po przebudzeniu, to ja. Tak długo, jak będziesz tego chciał.

- Chcę cię na wieczność. Czy to długo? Uśmiechnęłam się.

- Po tym, co nas spotkało? Nie wiem, czy to wystarczy.


Epilog


Pobraliśmy się o zachodzie słońca.

Niektórzy mogliby to uznać za podejrzaną porę, ale jak dla mnie był to wspaniały kompromis. Kiedyś chciałam, by mój ślub odbył się za dnia i by zewsząd płynęły słoneczne promienie. Jednak Cody i Peter także chcieli być obecni, więc światło dzienne przedstawiało pewną trudność. Co więcej, Peter był praktycznie szefem komitetu organizacyjzego, więc nie wypadało mi wykluczyć go z uczestnictwa. Urządziliśmy zatem ceremonię o zachodzie słońca, a wampiry mogły zjawić się na przyjęciu, ledwie tylko słoneczna kula znikła za horyzontem.

Ślub odbył się na terenie nadmorskiego ośrodka na Puget Sound. Staliśmy na trawiastym wzgórzu, patrząc na wodę. Był środek lata i wszystko tonęło w pomarańczach i złocie. Druhny, dziewczynki z rodziny Mortensenów, miały na sobie czerwone sukienki, wprost stworzone do wesel o zachodzie słońca, i trzymały w rękach białe bukieciki. W ramach dekoracji zgodziliśmy się tylko na obrośnięty bluszczem łuk, przed którym stał udzielający nam ślubu urzędnik. Otaczało nas tyle piękna, że wszelkie ozdoby wydawały się zbędne.

Powtórzyłam słowa przysięgi, trzymając Setha za rękę. Każde słowo, które wypowiadałam, niosło ze sobą nieskończoną moc, ale po ceremonii długo nie potrafiłam przypomnieć sobie nawet fragmentu. Przez te kilka minut całym moim światem była twarz Setha, bursztynowozłote oczy i odblaski słońca w jego włosach. Miłość płonęła we mnie i między nami, przez co wszystko inne odsunęło się w cień. Byliśmy tylko my: Seth i ja. Ja i Seth.

Wszystko to przypominało trochę sen. Chwile byłe zawieszone w czasie. A jednak, gdy potem o tym myślałam, wydawało mi się, że ceremonia trwała tyle, co mrugnięcie okiem. Mieliśmy kilkuset gości. Wstali jednocześnie i klaskali, kiedy zaczęliśmy się całować, a gdy popatrzyłam na to morze uradowanych twarzy, nie potrafiłam powstrzymać się od śmiechu.

Wesele urządziliśmy w tym samym miejscu, tylko nieco dalej. Tutaj pozwoliliśmy sobie na więcej dekoracji. Stoły były okryte białymi obrusami i przystrojone bukietami oraz świeczkami, które roztaczały małe błyski światła w wieczornym półmroku. Wokół terenu stały wielkie pochodnie, migoczące od morskiej bryzy. W pobliżu ustawił się zespół jazzowy i przygrywał do kolacji. Potem zaczęliśmy tańczyć, ale nie tak wiele, jak się spodziewałam. Było tam zbyt wielu, których chciałam zobaczyć, którym musiałam podziękować za wsparcie. Trzymając Setha za rękę, chodziłam wokół stołów, witając się ludźmi, których kochaliśmy.

- Wiedziałem, że te azjatyckie lilie to będzie strzał w dziesiątkę - powiedział konspiracyjnym tonem Peter, podziwiając dekorację stołu. - Orientalne są większe, ale te znacznie lepiej podkreślają urodę róż.

- Jesteś prawdziwym zaklinaczem kwiatów - stwierdził Hugh, podnosząc drinka. Przechylił kieliszek w stronę Setha i mnie, udając, że wznosi toast. - Szczerze mówiąc, waszym najlepszym pomysłem był otwarty bar.

- No, z pewnością nie orkiestra - zauważył Doug, podchodząc do naszej niewielkiej grupki. - Rany, Kincaid... - Urwał, po czym poprawił się szybko: - Rany, Mortensenowie, czemu nie wynajęliście mnie? Mój zespół dałby takiego czadu...

Uśmiechnęłam się, szczęśliwa, że mój dawny przyjaciel przyjął zaproszenie. Naprawdę nie byłam pewna, czy się zjawi.

- Nie chciałam zmuszać was do grania muzyki familijnej przez trzy godziny...

- Uprzejmie z twojej strony - rzucił, po czym rozejrzał się z urazą. - Nie licząc tego faktu i tego, że żadna druhna nie jest pełnoletnia, muszę przyznać, że nieźle wam to wyszło.

- Dzięki - Peter i ja odpowiedzieliśmy jednocześnie.

- Zgadzam się z Dougiem co do zespołu - odezwał się Cody. - Prosiłem ich, żeby zagrali Chicken Dance, i odmówili.

- Ja bym zrobił z tego zajebisty cover! - oświadczył poważnie Doug.

- To nie jest niedociągnięcie ze strony zespołu... Prosiliśmy ich, żeby tego nie grali - przyznał się Seth.

- To przykre - odparł Doug, obejmując Cody'ego. - Przejdziesz się ze mną do baru? - Gdy wampir przytaknął, Doug popatrzył na nas. - Komuś dolewkę?

- Nie, dzięki - odmówiłam. Pokręcił głową.

- Jesteś jego żoną od niecałej godziny i już uczysz się dobrych nawyków - podsumował, po czym odszedł razem z Codym, dyskutując zawzięcie na temat Chicken Dance. Przynajmiej tak wnioskowałam z ich gestykulacji.

Oparłam głowę na ramieniu Setha, zadowolona ze wszystkiego i ze wszystkich na całym świecie.

- Wspaniale się spisałeś, Peter - pochwaliłam. - Serio. Wszystko wyszło świetnie.

Zważywszy na to, że Peter wiecznie czuł się niedoceniany, myślałam, że teraz pęknie z samozadowolenia. On tymczasem zachował się wyjątkowo skromnie.

- No cóż. To wy jesteście główną atrakcją. Ja tylko... - Urwał i nagle popatrzył w stronę pochodni. W tej samej sekundzie Hugh także tam spojrzał.

- Co się dzieje? - spytałam. Wymienili porozumiewawcze miny.

- Carter - odpowiedział Peter.

Wpatrywałam się tam, gdzie oni. Nie widziałam nic za granicą światła. Bardzo łatwo było znowu stać się człowiekiem, ale wciąż nie potrafiłam wyzbyć się pewnych nawyków. Na przykład nie pogodziłam się z utratą nadprzyrodzonych zmysłów i nawet teraz wydawało mi się to dziwne, że stoję obok moich kumpli, ale ich nie wyczuwam. Nie mieli lepszego wzroku niż ja - chociaż Peter wampir pewnie akurat miał - ale to nie oczy powiedziały im o przybyciu Cartera.

- Chyba chce z tobą porozmawiać - zauważył delikatnie Hugh.

Wbiłam wzrok w miejsce, które mi wskazali, niepewna, co zrobić.

- Idź - szepnął Seth. - Powinnaś z nim pogadać. Popatrzyłam mu w oczy, tak pełne miłości, i na sekundę zapomniałam o Carterze. Momentami wciąż nie mogłam uwierzyć, że to moje życie, że Seth został moim mężem.

Pocałowałam go szybko.

- Zaraz wracam - obiecałam.

Przemknęłam między gośćmi, chociaż trudno było nie zatrzymywać się i nie przyjmować życzeń. Gdy wydostałam się już spomiędzy namiotów i stołów, poczułam podmuch wiatru, który przeczesał mi włosy i wydął spódnicę.

Miałam suknię z trójkątnym dekoltem i wielką spódnicą o wielu warstwach. Zawsze chciałam w dniu ślubu wyglądać jak księżniczka i udało mi się to osiągnąć, ale podczas tego spaceru było to trochę niewygodne. Wkrótce wypatrzyłam Cartera, który stał między drzewami tak nieruchomo, że sam mógłby zostać uznany za jedno z nich.

- Witam panią, pani Mortensen - rzucił na powitanie. - Moje gratulacje. - Miał na sobie znoszone szare spodnie od garnituru, niepozapinaną białą koszulę z długimi rękawami i luźno zawiązany szaroróżowy krawat. Marynarka pasowała do spodni, ale wydawała się o dwa rozmiary za duża. Pokiwałam głową z aprobatą.

- Miło z twojej strony, że się tak wystroiłeś - powiedziałam. - Nie wierzyłam, że kiedykolwiek zobaczę cię w tak oficjalnym stroju.

- Powinienem był zapytać Petera, jakie kolory obowiązują na weselu - stwierdził Carter, przygładzając włosy.

Chyba nie zniżył się do tego, by je uczesać przed wyjściem. - Przepraszam, jeśli zaburzam koncepcję.

- Wyglądasz wspaniale - oceniłam z uśmiechem. -Dzięki, że przyszedłeś.

- No cóż, rozstaliśmy się dość niespodziewanie.

- Owszem - wyszeptałam. Nie widziałam go od czasu procesu. - Jest z tobą Jerome?

- Nie. Już go nie zobaczysz. To znaczy... - Carter urwał. - Mam nadzieję, że już go nie zobaczysz.

- Zamierzam trzymać się z daleka od Piekła - wyznałam szczerze.

Carter przytaknął i nagle spoważniał.

- To dobrze. Trochę dlatego tu jestem. Mam dla ciebie dwa prezenty. Dwie informacje.

- Sprawdzałeś moje akta. Urocze.

Było ciemno, ale przysięgłabym, że widziałam iskierkę w jego oczach.

- Wprawdzie chcesz się trzymać od nich z daleka, ale oni wciąż cię obserwują. Piekło nie traci wielu dusz w taki sposób, w jaki straciło twoją. Będą chcieli ją odzyskać. Będą walczyć. Wiem, jak bardzo ich lubisz... - Popatrzył w stronę gości weselnych: Petera, Hugh i Cody'ego. - Ale będzie lepiej dla ciebie, a także dla nich, jeśli zerwiesz z nimi kontakty. Powinnaś się wyprowadzić dokądś, gdzie nie będziesz znała miejscowych demonów. Popatrzyłam na niego ze zdziwieniem.

- Twierdzisz, że któryś z nich chciałby odebrać mi duszę? Przecież to moi przyjaciele.

- Wiem, wiem. I nie sądzę, żeby mogli to zrobić, ale postawisz ich w wyjątkowo niezręcznej sytuacji. Naprawdę powinnaś pomyśleć o wyprowadzce z Seattle. Wszystkim będzie łatwiej, jeśli usuniesz źródło pokusy.

- Kocham Seattle - przyznałam, patrząc na ciemną taflę wody. - Ale Setha kocham bardziej. Porozmawiam z nim.

Andrea już prawie wyzdrowiała, więc możemy jechać. Nie wiem dokąd, ale coś wymyślimy. - Westchnęłam i popatrzyłam na Cartera. - Czy druga informacja jest równie dołująca?

Znów się uśmiechnął.

- Nie. To wielki sekret. - Pochylił się do mnie. - W grudniu urodzisz dziecko - wyszeptał teatralnie.

Ja też się uśmiechnęłam.

- To żaden sekret. Ja przynajmniej wiem. - Seth i ja dowiedzieliśmy się jakiś czas wcześniej i zamierzaliśmy zachować sprawę w tajemnicy do ślubu. Długo już nie mogliśmy ukrywać tego faktu, bo byłam w trzecim miesiącu i bez cudownych zdolności do zmieniania kształtu musiałam się poddać prawom natury. To cud, że zmieściłam się w sukienkę.

- W porządku. - Carter się zaśmiał. - A co powiesz na to, że to dziewczynka?

Poczułam, że uśmiecham się jeszcze szerzej.

- Tego nie wiedziałam.

A może? Nagle przypomniałam sobie sen, który pokazała mi Nyx. Od dawna o nim nie myślałam. Bo i po co? Przecież przeżywałam własny sen. Teraz jednak to wszystko stanęło mi przed oczami: stałam z małą dziewczynką w ramionach i czekałam na męża wracającego do domu. Padał śnieg...

„Naprawdę powinnaś pomyśleć o wyprowadzce z Seattle".

- O czym myślisz? - zagadnął Carter, wpatrując się we mnie.

- Myślę, że lista miejsc, do których mogę się przeprowadzić, jest krótka. - Zadrżałam pod wpływem zimna i wspomnień. Przyjaciel okrył mnie marynarką.

- Ja też się przeprowadzam - powiedział. Zamrugałam, by otrząsnąć się ze wspomnień.

- Naprawdę? Dokąd? Czemu? Postanowił odpowiedzieć na ostatnie pytanie.

- Bo skończyłem zadanie. Czas zająć się kimś innym. Dopiero po chwili zrozumiałam.

- Nie mów, że... To ja byłam twoim zadaniem? Dla mnie sprowadziłeś się do Seattle?

Odpowiedział wzruszeniem ramion.

- Ale... to niemożliwe - zaprotestowałam. - Przecież musiałeś mieć inne rzeczy do roboty. Jakieś anielskie prace?

- A z tobą nie było dość? - spytał.

Wciąż nie mogłam uwierzyć. Carter mieszkał w Seattle tyle samo lat, co ja. Przecież musiał mieć jakieś inne powody. Nikt w Piekle nie zrozumiał, jak właściwie pracują anioły. Ich organizacja miała zupełnie inną strukturę niż firma moich dawnych pracodawców.

- Przecież jestem tylko jedną osobą. Mam jedną duszę. Tyle pracy i energii... Przecież nie mogło chodzić o jedną duszę. To niemożliwe, żeby anioł poświęcał się tylko mnie.

- No cóż... - Carter całkiem wyraźnie czerpał przyjemność z mojego zaskoczenia. - Chodziło właściwie o dwie dusze, bo i ty, i Seth zostaliście ocaleni. Ale i tak byłoby warto. Wiesz, ile kosztuje jedna dusza, Georgino? Więcej niż rubiny i diamenty, śmiertelni nie zdają sobie z tego sprawy. Nawet jeśli zajęło mi to wieki i wymagało pomocy wielu innych aniołów, to i tak było warto.

Opuściłam głowę, czując, że łzy napływają mi do oczu. Pomyślałam o tym, ile razy odpychałam od siebie Cartera, kpiłam sobie z tego głupiego pijaczka, którego udawał. Jednak bez względu na to, jak bardzo go lekceważyłam, on zawsze był gdzieś w tle i interesował się naszymi losami. Ochraniał mnie i dawał mi rady, a ja bez przerwy z niego szydziłam.

- Ja na to nie zasłużyłam - powiedziałam. Może zostałam człowiekiem, ale wciąż rozumiałam, jak potężną istotą był Carter. - Nie zasłużyłam na tyle uwagi.

Wyciągnął rękę i dotknął mojego podbródka.Zasłużyłaś. A jeśli mi nie wierzysz, to postaraj się zasłużyć teraz.

Przeżyj swoje życie w pełni. Bądź dobra. Kochaj tych, których znasz. Kochaj tych, których nie znasz. Bądź warta swojej duszy.

Łza uciekła mi spod powieki i spłynęła po policzku, prawdopodobnie niszcząc odrobinę mój makijaż śmiertelniczki. Dziękuję. Dziękuję ci za wszystko. Nie masz mi za co dziękować - odparł, po czym z westchnieniem popatrzył w gwiaździstą noc. - Muszę iść. A na ciebie czekają goście. Na pewno walili łyżkami w szklanki przez cały ten czas.

- Zaczekaj... Zanim pójdziesz... - Umilkłam. Carter powiedział mi już bardzo wiele, ale musiałam zapytać jeszcze o jedno. - Co się stało z Romanem? Czy on nie żyje?

Uśmiech anioła zgasł.

- Ach. Tego nie wiem.

- Carter...

- Mówię poważnie - dodał. - To najbardziej szczera odpowiedź, jaką anioł może ci dać. Nie wiem. Nie sądzę, żeby dobrze skończył, ale nie wiem tego na pewno.

Połknęłam jeszcze kilka łez.

- Nie powinien był iść tam ze mną.

- To on dokonał wyboru, Georgino. Chciał coś udowodnić Piekłu i Niebu... i jest jeszcze coś. Zrobił to z miłości, a to wielka rzecz. Poświęcenie z miłości to coś niemal tak potężnego, jak odkupienie duszy. Jedno i drugie uderza mocno w Piekło.

- Żałuję... Żałuję, że nie mogłam się pożegnać. Powiedzieć mu, jak bardzo jestem mu wdzięczna.

- On to chyba wie - odparł Carter. - Chyba dokładnie wiedział, w co się pakuje, i uznał, że warto to zrobić. Jeśli chcesz mu podziękować, zrób to, co ci powiedziałem. Przeżyj życie najpełniej jak potrafisz. Opiekuj się mężem i córką i niech twoja dusza lśni.

- Tak zrobię. Dziękuję. - Chciałam go zapytać jeszcze o Yasmine, ale czułam, że odpowiedź będzie brzmiała tak samo: Yasmine sama podjęła decyzję. Mogę odpowiadać tylko za własny los.

- Bądź błogosławiona, człowiecza córko - powiedział Carter, a jego oczy lśniły teraz żywym srebrem. Pochylił się i pocałował mnie w czoło. Przymknęłam oczy i wstrzymałam na chwilę oddech. Usta anioła były zarazem gorące 0 lodowato zimne. Ogarnęły mnie spokój oraz poczucie mocy. Przez chwilę czułam się tak, jak gdybym zaraz miała pojąć całe piękno świata. Otworzyłam oczy.

Cartera już nie było.

Stałam samotnie na targanym wiatrem wzgórzu, patrząc na księżyc wschodzący nad wodę. W oddali słyszałam śmiech i rozmowy tych, których kochałam, czułam ich ciepło. Poprawiłam spódnicę i wciąż mając na ramionach marynarkę Cartera, poszłam z powrotem do mojego męża, do reszty mojego życia, by zasłużyć na duszę, którą odzyskałam.



Podziękowania


Opowiadam historię Georginy od dawna i nie byłoby to możliwe bez pomocy wielu osób. Dziękuję całej rodzinie oraz przyjaciołom, którzy wspierali mnie od samego początku kariery, a zwłaszcza pierwszym czytelnikom historii o Georginie - Davidowi, Christinie i Marcee. Czytając tamte dawne, pierwsze rozdziały, pewnie nie spodziewali się tak długiej historii. Dziękuję także fayowi za tolerowanie wszystkich „uczuć" towarzyszącym tym książkom! Twoja

siła pomaga mi przetrwać trudne dni. I oczywiście dziękuję mojemu cudownemu zespołowi cichych pomocników: mojemu agentowi Jimowi McGarthy'emu z Dy stel & Goderich Literary Management oraz mojemu redaktorowi Johnowi Scognamigliowi z Kensington Publishing. Niezliczone godziny pomocy, jakie mi poświęciliście, sprawiły, że pisanie tej serii było prawdziwą radością i przeszło moje najśmielsze oczekiwania.

Na koniec: zawsze będę wdzięczna licznym czytelnikom na całym świecie, którzy pokochali Georginę i kibicowali jej podczas burzliwych przygód. Wasze entuzjazm i wsparcie inspirują mnie każdego dnia. Dziękuję.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Mead Georgina Kincaid 01 Melancholia Sukuba Richelle Mead
Mead Georgina Kincaid 03 Marzenia Sukuba Richelle Mead
Mead Georgina Kincaid 05 Cienie sukuba Richelle Mead
Georgina Kincaid 02 Podboje Sukuba Mead Richelle
Mead Georgina Kincaid 04 Namietnosc Sukuba Mead Richelle
Leclaire, Day Dynasties the Kincaids 06 Spionin in schwarzer Spitze
Rennison Louise Zwierzenia Georgii Nicolson 06 Ciao, bella czyli w sidłach miłości
Leclaire, Day Dynasties the Kincaids 06 Spionin in schwarzer Spitze
Rennison Louise [Georgia Nicolson 06] Then He Ate My Boy Entrancers
Mead Richelle Georigina Kincaid Namiętność sukuba
Mead Richelle Melancholia sukuba Podboje sukuba
Mead Richelle Melancholia sukuba Marzenia sukuba
Mead Richelle Melancholia sukuba Melancholia sukuba
Richelle Mead Czarna Łabędzica 04 rozdział 06
Richelle Mead Akademia wampirów 06 5 Powrót do domu
Mead Richelle Kroniki krwi

więcej podobnych podstron