Niech lecą dalej sami
Nasz Dziennik, 2011-01-19
W
czoraj
mieliśmy możliwość zobaczenia części prawdy o dramacie
ostatnich chwil lotu Tu-154M. Zapis nagrania ze stanowiska kontroli
lotów, zwanego bez podstaw "wieżą", unaocznia to, czego
domyślaliśmy się od początku, znając mentalność i zwyczaje
armii naszego wschodniego sąsiada. Obecność oficera bez
jakichkolwiek uprawnień i kwalifikacji, który przejmuje
zarządzanie, dzwoni do Tweru i do Moskwy, miota się pomiędzy
groźbami, przekleństwami i lękiem o powodzenie operacji. Strona
polska nie otrzymała do wglądu przepisów określających
obowiązujące na lotnisku procedury. Czy nie dlatego, że
rzeczywistość kompromitująco od nich odbiega? Czy nie dlatego, że
miejsce profesjonalizmu zajął strach przed odpowiedzialnością,
przed podjęciem decyzji?
Dobrze,
że zobaczyliśmy fachową prezentację położenia polskiego
samolotu wraz ze wskazaniami podstawowych przyrządów i komentarzem.
Ekspertowi udało się wyjaśnić aspekty, o których nie zająknął
się nawet Aleksiej Morozow podczas podobnego pokazu w Moskwie.
Widoczny brak jakichkolwiek uchybień ze strony polskiej załogi i
fałszywe komunikaty kierownika strefy lądowania: przeklęte "na
kursie i ścieżce", które doprowadziło do tragedii. Do tego
wydana na czas komenda "Odchodzimy". To prawda, której nie
pokazał nam MAK, dowód jego stronniczości. Wreszcie punkt wyjścia
dla szeregu kolejnych pytań, badań i eksperymentów.
Smuci
tylko to, że ludzie, którzy przez ostatnie dziewięć miesięcy
kupowali rosyjskie sugestie i bronili za wszelką cenę napisanego w
Moskwie scenariusza polskiej winy, nie zamilkli, jak nakazywałyby
resztki honoru. Ci, którzy bez zawahania zaakceptowali tezy raportu
MAK i mówili o "przyjęciu trudnej prawdy", "pełnej
akceptacji dla ustaleń" rzekomo profesjonalnego komitetu gen.
Anodiny, teraz nazywają polskie ustalenia "próbą obrony".
Dla nich ta próba musiała być nieudana, zanim została podjęta.
Wszak Kreml i jego przedstawiciele nie mogą się mylić. Tak jak
Armia Czerwona była "niezwyciężona".
Zastanawia,
skąd w dominujących dzięki sile finansowej mediach przeważa
instynkt uległości wobec tego, co przychodzi ze wschodu, jakiś
przemożny cień skrytego uwikłania, który odwraca uwagę od
prawdy, od naturalnych uczuć patriotycznych, od poczucia dumy i czci
narodowej.
Jednak ten ważny, choć ukrywany, czynnik pozwala
wyjaśnić pełen pogardy i odrazy ton, z jakim przedstawiciel
najbardziej antypolskiej gazety codziennej zadawał pytania
ministrowi i powołanym przez niego czołowym polskim specjalistom.
Podobnie jak treść, dobór komentatorów i ich pierwsze wypowiedzi
udzielane w studiach telewizyjnych "na gorąco". A od tego,
nie mniej niż od zaprzepaszczonej przez Donalda Tuska szansy na
zdecydowaną reakcję polskiego rządu, zależy to, jak 10 kwietnia
zostanie odebrany na świecie i jak kiedyś będzie opisany w
podręcznikach historii. Niektórzy jego bohaterowie chyba nie zdają
sobie sprawy, że się w nich znajdą.
Piotr Falkowski