Cynicy i cymbały
Nasz Dziennik, 2011-01-20
M
iliony
Polaków, którzy dali się ogłupić antykaczyzmem, nie dostrzegają,
że prezydent Rzeczypospolitej w ruskiej trumnie to nie tylko
oburzający brak decorum, ale również degradacja państwa, że
raport MAK to nie tylko potwierdzenie tego, co wiemy o Rosji, lecz
klęska polskiego państwa, że Tusk jeżdżący na nartach w
Dolomitach w czasie ogłaszania raportu to nie tylko pokaz małości
człowieka, któremu się udało zdobyć władzę, lecz także cios w
pozycję Polski.
Dla
ludzi, którzy mają elementarne rozeznanie w rzeczywistości, a w
ich umysłach antykaczyzm nie dokonał nieodwracalnych zniszczeń,
treść raportu MAK, a także forma jego zaprezentowania nie były
zaskoczeniem. Mówiąc brutalnie, kiedy się okazało, że to MAK
będzie badał katastrofę, ufność w efekty jego pracy mogli
deklarować wyłącznie cynicy lub cymbały.
Również
konferencja prasowa premiera Tuska, na którą wyskoczył do Warszawy
z Dolomitów, nikogo rozsądnego nie zszokowała, bo wiedzieliśmy,
że ten polityk - tak bezwzględny w walkach partyjnych i
wewnątrzpartyjnych - jest w kontaktach międzynarodowych miałki,
słaby i tchórzliwy. Znaleźli się jednak tacy w Polsce, a liczba
ich niemała, którzy raportem byli zaskoczeni. Prezenterzy
telewizyjni, publicyści większości głównych mediów czy zawodowi
mędrcy nie czuli już jednak dostatecznej pewności siebie, by - jak
to mieli wcześniej w zwyczaju - przedstawić upokarzającą klęskę
rządu jako kolejny sukces. Powstaje zatem pytanie: Czy skala
poniesionej przez rząd porażki wzbudzi wreszcie powszechne
podejrzenie, że być może z państwem polskim jest coś nie tak i
że pora w końcu przewartościować naszą ocenę III
Rzeczypospolitej? Cynicy i cymbały zapewne wątpliwości nadal mieć
nie będą, lecz trzeba liczyć, że jakaś część chwalców
Polskiej Republiki Platformianej doznała otrzeźwiającego
wstrząśnienia.
Polityka
ugody i serwilizmu
Polska
nie jest normalnym państwem, ponieważ nie spełniamy koniecznego
warunku państwowości. Takim warunkiem jest solidarne działanie
wszystkich głównych sił politycznych w interesie państwa i
narodu. Platforma Obywatelska dokonała w tym względzie rewolucji.
Takiej rewolucji nie zrobili nawet postkomuniści - choć zapewne
mieli na to ochotę - gdyż powstrzymywała ich obawa przed
społecznym potępieniem. Podobnych obaw Platforma nie odczuwała. A
rewolucja, jakiej dokonała, polegała na graniu interesem narodowym
dla celów wewnętrznej walki partyjnej. Istniała wcześniej
niepisana zasada, iż konfliktów między partiami nie eksportujemy,
bo nie wolno występować przeciw nadrzędnemu dobru, jakim jest
państwo polskie.
Platforma tę zasadę odrzuciła. Zaczęła
atakować prezydenta Lecha Kaczyńskiego za politykę wschodnią,
mimo że dla wielu Polaków tego rodzaju polityka stanowiła od
dłuższego czasu naturalny schemat działania, za którym stały
doświadczenie oraz diagnozy licznych analityków politycznych w
rodzaju ubóstwianego przez salon Jerzego Giedroycia. A atakowano
Kaczyńskiego nie dlatego, że miano lepszy pomysł, lecz by utrudnić
mu polityczne zabiegi, nawet kosztem polskiego interesu.
Lista
działań Polsce szkodzących jest zaiste długa: od likwidacji
ważnych placówek dyplomatycznych i odpuszczenia sprawy polskiej
mniejszości w Niemczech po europejską służbę zewnętrzną i
sprawę Gazociągu Północnego oraz Świnoujścia. Spektakularnym
przykładem takiego działania rządu Tuska i samego premiera było
wdanie się w grę z Putinem przeciw prezydentowi Kaczyńskiemu w
sprawie uroczystości katyńskich. Fakt, że coś takiego zrobił
premier Polski w porozumieniu z premierem Rosji, którym jeszcze do
niedawna straszono polskie dzieci, i że uszło to Tuskowi bezkarnie,
jest czymś niebywałym w życiu politycznym. Nie znam analogicznego
przypadku w żadnym z krajów, który uchodzi za cywilizowany.
Ale
najbardziej odrażającym przykładem politycznej demoralizacji było
śledztwo smoleńskie oddane Rosjanom już na samym początku. Ta
decyzja stanowiła zwieńczenie wszystkich niedobrych rzeczy, które
robiono wcześniej. Oto państwo polskie ogłosiło światu swoją
niemoc. Przesłanie było wyraźne: w sprawie śmierci prezydenta
Kaczyńskiego i blisko stu innych osób, w tym szefów sił
wojskowych, państwo polskie nie będzie miało nic do powiedzenia.
Zdajemy się na łaskę i niełaskę Rosji. Coś tam ględzono o
pojednaniu i poprawie stosunków, lecz nie trzeba wielkiej
przenikliwości, by wiedzieć, że dowodem na pojednanie i poprawę
stosunków byłaby wyraźnie uzgodniona samodzielność Polski w tej
sprawie śledztwa. Pojednanie, które oznaczało, że takiej
samodzielności mieć nie możemy, to farsa. Propaganda pojednania,
wymyślona przez cyników, została stworzona dla tej rzeszy
cymbałów, którzy zapalali świeczki na grobach żołnierzy Armii
Czerwonej po to, żeby przypadkiem Polacy nie pokochali za bardzo
Lecha Kaczyńskiego. Kapitulanctwo rządu Platformy w sprawie
smoleńskiej dowodziło czegoś przeciwnego: polski rząd wcale nie
pojednał się z Rosją, lecz po prostu nie śmiał się jej
przeciwstawić, a sama myśl, że można było coś takiego zrobić,
była dla premiera i jego współpracowników niewyobrażalna.
Po
Tusku ruiny i zgliszcza
Decyzja
o kapitulacji była symboliczna. Do tej pory PO dawała do
zrozumienia, że to ona prowadzi grę - wredną, paskudną, szkodzącą
Polsce - lecz rozgrywaną samodzielnie, a jej celem miało być
wyeliminowanie kaczyzmu. Teraz ten rzekomy makiawelizm pokazał swoją
prawdziwą twarz. W końcu Tusk przyznał: nie możemy, bo jesteśmy
słabi, a jesteśmy słabi, bo sami się osłabiliśmy.
Tusk nie
rozumiał albo nie chciał rozumieć - rozleniwiony przez długie
przebywanie na boisku, picie whisky i towarzystwo PR-owców - że nie
można bezkarnie łamać świętej zasady działania solidarnego w
interesie narodowym. Pozwalanie na klepanie po plecach przez
zachodnich kolegów i dobre recenzje niekompetentnych publicystów
nie zafałszują rzeczywistości. Granie przeciw opozycji w
stosunkach międzynarodowych przynosi krótkotrwałe korzyści, lecz
w istocie nieodwracalnie kompromituje. Pokazuje bowiem słabość,
której już nie da się usunąć. Teraz Tusk może się głośno
sierdzić (co jest mało prawdopodobne), może grozić Rosji (co jest
wątpliwe), może nawet występować publicznie z nożem w zębach,
ale to wszystko na nic. Wszyscy - to znaczy, wszyscy, którzy
podejmują decyzje polityczne w świecie - wiedzą, że Tusk i jego
rząd to słabeusze. Kto systematycznie okazuje się galaretą,
galaretą pozostanie. Galareta, która nagle udaje tygrysa, wywołuje
tylko odruch politowania.
Piszę to wszystko z przykrością,
nie tylko dlatego, że jako były bliski współpracownik prezydenta
Lecha Kaczyńskiego traktuję jako rzecz szczególnie bolesną
wszystko to, co się stało: od medialno-politycznej dintojry, jaka
poprzedziła tragedię smoleńską, do upokarzających sytuacji,
które nastąpiły potem. To, co zrobiła PO z Polską w ciągu
ostatnich kilku lat, nie będzie się dawało szybko naprawić.
Zdegradować pozycję kraju jest łatwo, lecz naprawienie szkód trwa
bardzo długo. Gdy Platforma będzie oddawała władzę (co, mam
nadzieję, nastąpi szybko), zostawi po sobie ruinę. Nie tylko brak
armii, brak dróg i autostrad, zniszczoną edukację, gigantyczny
dług, schamienie sfery publicznej i wiele innych okropnych rzeczy,
lecz także drastyczne osłabienie polskiej pozycji w
świecie.
Skończcie
z konformizmem!
Na
koniec dwie uwagi. Jedna dotyczy polskiego społeczeństwa, druga -
członków i zwolenników Platformy. Mam nadzieję, że rację miał
wieszcz, pisząc o naszym Narodzie jako o lawie posiadającej gorącą
głębię, oraz że rację miał również Stefan Żeromski, gdy
pisał, że odebranie Polakom duszy nie może się udać. To prawda,
że kaci Narodu Polskiego, okupanci, zaborcy i najeźdźcy nie dali
nam rady. Byłoby zaiste paradoksem, gdyby większe sukcesy w tym
niechlubnym dziele miała partia małych cwaniaków.
Druga uwaga
dotyczy członków i sympatyków Platformy Obywatelskiej. Znam kilku
z nich, o których mogę powiedzieć, że są ludźmi przyzwoitymi.
Zastanawiam się, kiedy wreszcie powiedzą "non possumus".
Śledztwo smoleńskie i raport MAK są dobrą po temu okazją.
Demoralizacja tuskizmem w Polsce zaszła już tak daleko, że
poczucie przyzwoitości nakazywałoby okazanie dystansu. Można było
udawać - bo tak nakazywała dyscyplina partyjna - że prezydent
Kaczyński nie rozumiał dzisiejszego świata; można było
twierdzić, że trzeba płynąć z głównym nurtem dzisiejszej
Europy, bo takie deklaracje niewiele kosztują; można było nawet
mówić, że przyjęcie (?!) konwencji chicagowskiej było decyzją
racjonalną, choć takie twierdzenie wymuszało unikania spojrzenia w
lustro przez jakiś czas. Nie można jednak tolerować takiego
stopnia upokarzania Polski, do jakiego doszło w ostatnim czasie. Ja
oczywiście wiem, że jest taki typ ludzki, który "tak się
wdroży do długo i cierpliwie noszonej obroży, że w końcu gotów
kąsać rękę, co ją targa". Mimo to jednak wierzę, że
ludzie, których uważam za przyzwoitych, są istotnie przyzwoitymi i
swoją przyzwoitość zamanifestują. Który pierwszy, Panowie?
Prof. Ryszard Legutko