"Łagodny" prezydent - "brutalna" opozycja
Nasz Dziennik, 2011-01-27
K
ancelaria
Prezydenta nie zna jeszcze dokładnego planu oficjalnych obchodów
rocznicy katastrofy smoleńskiej. Tomasz Nałęcz, doradca Bronisława
Komorowskiego, powiedział wczoraj, że prezydent 10 kwietnia "będzie
tam, gdzie większość rodzin ofiar". Jednocześnie dodał, że
Komorowskiego nie przestraszą "ewentualne gwizdy, jakie mogą
go tego dnia spotkać ze strony jego przeciwników". Według
zapewnień Nałęcza, cały czas trwają rozmowy Kancelarii
Prezydenta z rodzinami ofiar na temat szczegółów związanych z
formą obchodów, choć - jak zasugerował - nie ma "jednomyślności
wśród bliskich". Mamy więc do czynienia z utartym już
schematem: rodziny są podzielone, opozycja agresywna, a "spokojny"
prezydent, pomimo tych niesprzyjających okoliczności, dąży do
uczczenia pamięci ofiar tak, aby nie zakłócić żałoby. Wszystko
w imię budowania zgody... z Rosją.
Co
znamienne, Tomasz Nałęcz mówi o rodzinach, z którymi toczone są
rozmowy, ale nie precyzuje, którzy z bliskich biorą w nich udział.
Beata Gosiewska w rozmowie z "Naszym Dziennikiem"
powiedziała jednoznacznie, że nie została zaproszona do tego typu
rozmów. - Od początku tak było. Zarówno w przypadku pomnika na
Powązkach, jak i np. obiadu z prezydentem Miedwiediewem - zaproszone
były wybrane rodziny - komentuje wdowa po pośle Przemysławie
Gosiewskim. Dodaje, że wiele osób wyraża chęć pojechania do
Smoleńska w rocznicę katastrofy. - Trudno tego oczekiwać, ale 10
kwietnia prezydent mógłby tak naprawdę tylko przeprosić - uważa
nasza rozmówczyni.
Nałęcz jest przekonany, że "w dniu
rocznicowych obchodów nie powinno dochodzić do żadnych
politycznych manifestacji", a sam Komorowski "przestrzega
przed partyjną formą obchodów". Trudno nie odnieść
wrażenia, że pomimo tych gorących zapewnień, tak naprawdę
prezydent obawia się, że ktoś mógłby zakłócić jego koncepcję
obchodów - może wyraża się w tym również strach przed
rozliczaniem z odpowiedzialności za katastrofę oraz kwestia
uległości wobec Moskwy?
- To obecny rząd i urzędujący
prezydent ponoszą moralną i polityczną odpowiedzialność za
sposób prowadzenia śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej, za
skandaliczny i fałszywy raport MAK. To jest główny powód próby
zacierania przez Bronisława Komorowskiego pamięci o jego
poprzedniku, śp. prezydencie Lechu Kaczyńskim - wskazuje poseł
Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Zieliński. Dodaje on, że PiS
zawsze mówiło o upamiętnieniu wszystkich ofiar katastrofy z 10
kwietnia - nigdy nie dzieliło ofiar według partii i w zamyśle PiS
nie ma czegoś takiego jak organizowanie "partyjnych obchodów".
- Żyjemy w demokratycznym państwie i nie może być tak, że tylko
jedne obchody są słuszne i "niepartyjne", czyli tzw.
oficjalne uroczystości rządowe czy prezydenckie, a pozostałe,
organizowane niezależnie od nich, nabierają od razu rysu walki
politycznej - uważa poseł PiS. Ponadto podkreśla, że jako
posłowie największej partii opozycyjnej nie zaprzestaną domagać
się w pierwszej kolejności pełnego wyjaśnienia przyczyn i
okoliczności katastrofy smoleńskiej oraz równolegle godnego
upamiętnienia wszystkich ofiar tragedii z 10 kwietnia, również w
miejscu symbolicznym, jakim jest Krakowskie Przedmieście. -
Pamiętamy dobrze, jak bardzo Bronisław Komorowski chciał
zmarginalizować pamięć o swoim poprzedniku, najpierw usuwając
krzyż, potem eskalując konflikt przez brak podjęcia odpowiednich
działań i uniemożliwianie budowy pomnika w miejscu krzyża lub
jego pobliżu, aż wreszcie ustawiając barierki przed Pałacem
Prezydenckim, co utrudnia zebranym każdego 10. dnia miesiąca
złożenie kwiatów i spokojną modlitwę - zaznacza nasz rozmówca.
Zieliński zapowiada jednocześnie, że posłowie i działacze Prawa
i Sprawiedliwości będą obchodzić rocznicę tragedii smoleńskiej
- jak podkreślił - największej w powojennej historii Polski,
niezależnie od formy głównych obchodów. - Dlaczego mamy nie
pielęgnować pamięci o prezydencie Lechu Kaczyńskim, o naszych
kolegach, o wszystkich poległych 10 kwietnia? Nie żyjemy, jak być
może chciałaby Platforma Obywatelska, w totalitarnym państwie i
nikt nie może nam dyktować formy naszych uroczystości rocznicowych
- konkluduje poseł Prawa i Sprawiedliwości.
Strategia
polaryzacji
Tomasz
Nałęcz, który ostatnio na stałe zagościł w studiach
telewizyjnych i przy każdej okazji udziela komentarzy w przeróżnych
sprawach, z gorliwością buduje wizerunek prezydenta jako osoby
skłonnej do dialogu i kompromisu na zasadzie konfrontowania go z
"agresywną opozycją", która i tak będzie chciała
zakłócić "oficjalne obchody" poprzez "ogromne
manifestacje" i partyjne rozróby uliczne. Brakowało tylko w
wypowiedzi prezydenckiego doradcy przestrzegania przed paleniem przez
PiS-owskie młodzieżówki kukieł z podobizną premiera Tuska albo
rzucaniem butelek z koktajlem Mołotowa, aby na dobre zasiać grozę
i uwydatnić rozdźwięk (oczywiście fikcyjny) pomiędzy łagodnym
prezydentem a brutalnym Jarosławem Kaczyńskim.
Zdaniem dr.
Marcina Zarzeckiego, socjologa, nie zawsze jest tak, że zamiar
kreowania konkretnego wizerunku idzie w parze z umiejętnościami. -
Nie da się ukryć, że Bronisław Komorowski nie jest tak zręczny w
marketingu politycznym jak premier Donald Tusk. Często efekt jego
działań jest więc w niezamierzony sposób komiczny - uważa
socjolog. W jego opinii, strategia polaryzacji rzeczywistości
politycznej według linii: łagodny prezydent - agresywna opozycja,
jest najbardziej prostą, żeby nie powiedzieć prostacką metodą
kreowania własnego wizerunku. - Przykład wypowiedzi Tomasza Nałęcza
przestrzegającej przed "partyjnymi" kontrobchodami Prawa i
Sprawiedliwości jest typowym działaniem uprzedzającym jakieś
zdarzenia, pomimo że nie ma pewności, że będzie ono miało
miejsce - dodaje ekspert. Ma ono na celu, według naszego rozmówcy,
implementowanie w świadomość społeczną konkretnych treści
legitymizujących daną tezę. - W tym przypadku chodzi o
dyskredytowanie partii opozycyjnej - podsumowuje dr Marcin Zarzecki.
Platformie i Bronisławowi Komorowskiemu najwidoczniej marzy się
specyficzna forma demokracji - bez opozycji.
Paulina Jarosińska