Jak pisaniem spartolić sobie życie
Autor: Tomasz Węcki · 27 sierpnia 2016
Cierpienie uszlachetnia i każdy twórca wart swego miana powinien cierpieć. Żyjemy jednak w czasach, gdy prawdziwe tragedie przytrafiają się ludziom najwyżej kilka razy w życiu. Przez większość czasu – żadna siła nas nie gnębi. Niedobór cierpienia może więc źle wpłynąć na jakość Twoich dzieł. Nie ma innej opcji: trzeba samodzielnie dążyć do tego, aby nasze życie było smutne i żałosne. Jak tego dokonać?
Słuchaj Wuja Dobrej Rady – mam na to kilka przetestowanych i niezawodnych sposobów.
Porównuj się z innymi
Na świecie pojawiło się przed Tobą tylu wspaniałych twórców! Zapisali się złotymi zgłoskami w historycznych annałach. Pozgarniali Noble. Ich dziełami katuje się gimbazę, bo wiadomo, że zasłużyła. To właśnie są Prawdziwi Pisarze, mistrzowie pióra. Wszyscy poniżej ich poziomu to tacy trochę, no… twórcy niedorobieni; chałturnicy z podejrzeniem grafomanii.
Sprawa jest więc prosta. Jeśli masz kimś być, to drugim Dostojewskim. Przyrównuj się do najlepszych. Obsesyjnie. Taki Brzechwa zadebiutował jako nastolatek. Mickiewicz też szybko zaczął. Zresztą – wiesz ile kochanek miał ten ostatni? Znalazł na to czas w przerwach od bycia wieszczem. A Ty co? Siedzisz na necie.
Podobnie z pisarzami współczesnymi, którzy – jak wiadomo – z definicji są mniej warci. Dlaczego ten czy ów zdobył prestiżową nagrodę, a Tobie nie dali? Pewnikiem wiedział, komu wleźć do łóżka, bo przecież Joyce z niego żaden. Albo tamten, siamten i owamten – czemu oni tyle makulatury sprzedają, kiedy Tobie nie schodzi? Współczesny czytelnik niewiele się gustem różni od chłopa pańszczyźnianego, najwyraźniej.
Gdy wreszcie rozsądek zacznie Ci podpowiadać, że cała ta spina niewarta jest świeczki – zignoruj. Prawdziwy twórca czuje, a nie myśli.
Oczekuj pochwał
Inni pisarze ulegają dyktatowi poprawności politycznej – ale nie ja! Oni nie powiedzą Ci prawdy, tylko Wujek Dobra Rada mówi jak jest. A prawda brzmi prosto: prawdziwy czytelnik to ten, co chwali. Jak nie chwali, to hejter.
Wszystko, co wyjdzie spod Twego pióra, jest czystym dobrem, jest światłem i mocą. Wkładasz w dzieło własne serce, czyż to nie starczy? Oczywiście, że od czytelnika możesz oczekiwać podobnego wysiłku; tak wygląda sprawiedliwość! Dopiero ten odbiorca, który zrobi co do niego należy, w pełni zrozumie Twój zamysł. Dopiero ten – naprawdę doceni. I dopiero on się liczy.
Masz prawo oczekiwać pochwał. Powtórz to w duchu. Najlepiej trzy razy, dla pewności. Dopiero pochwały świadczą o tym, że czytelnik naprawdę się postarał.
Oczywiście, na świecie istnieją też lenie i kretyni, którym nie chce się uważnie czytać Twojego dzieła. Zinterpretują je opacznie, doszukując się wątków, których autor nie miał na myśli. Nie docenią wymyślnej frazy, nad którą przyszło Ci głowić się przez trzy noce. Po prostu – nie zrozumieją.
Kiedy zaczną coś ględzić, że im się nie podoba – odpowiedz, żeby spierdalali. Możesz dodać, że są głupimi ciulami i w ogóle, niech napiszą lepiej, skoro tacy pewni swego. Pójdzie im w pięty. I nie przejmuj się, że zbyt śmiało, czy coś. Pamiętaj: pokazujesz w ten sposób siłę własnego charakteru.
Pisz tylko o tym, co znasz
„Pisz o tym, co znasz” to najbezpieczniejsza rada, którą można dać początkującemu twórcy. Prosta w zastosowaniu, bo łatwiej pisać o rzeczach znajomych, niż o obcych. Weź sobie tę radę do serca i broń boże nie wychodź poza własne doświadczenie.
Dlaczego? Bo utoniesz! Coś spartaczysz. Powypisujesz bzdury. Przyczepią się do Ciebie hejterzy. Po co Ci to? Lepiej mierzyć nisko, niż za wysoko. Pisząc bez większych ambicji ryzykujesz najwyżej, że stworzysz dzieło przeciętne, jakich wszędzie pełno. Pisząc z ambicjami możesz spłodzić tekst, którego nikt nie zrozumie! I co wtedy? (Wiadomo co: nikt nie pochwali).
Zakres tego, co znasz, możesz poszerzyć czytając teksty źródłowe, pytając mądrzejszych od siebie, ogólnie: przeprowadzając research. Oczywiście, że tak. Podchodź jednak do tematu z najwyższą nieufnością. Ekspertem i tak nie zostaniesz. A nie będąc światowej sławy autorytetem, ryzykujesz palnięcie jakiejś głupoty. Więc najlepiej w ogóle nie robić żadnych riserczów, powiedzmy sobie wprost; nie ryzykować niepotrzebnie, nie marnować zasobów na niepotrzebną wiedzę. Skup się na tym, co najważniejsze: na własnym życiu i własnych, subiektywnych odczuciach. Nie można Ci zarzucić, że piszesz bzdety, jeśli poprzedzisz je zwrotem „z mojej perspektywy…”. A Twojej perspektywy nikt inny nie zna tak dobrze, jak Ty!
Aha, zapamiętaj też zwrot „licentia poetica”. Kiedy ktoś się przyczepi, możesz mu w ten subtelny sposób powiedzieć, żeby się odpierdolił.
Poddaj się dyktatowi kasy
Nawet artysta chce zarobić – nie ma w tym nic niezwykłego. Twoją misją jest jednak spartolenie sobie życia po całości, więc zacznij od zbudowania małego ołtarzyku dla mamony. Piszesz po to, żeby dostać za to kasę, najlepiej furę kasy. Koniec i kropka. Jeśli za coś nie dostaniesz kasy – pierdol, nie robisz.
Chcesz tworzyć poezję? Skreśl to – nie zarobisz. Twórz romanse paranormalne.
Czytasz dużo fantastyki i chcesz wreszcie przelać kilka niezwykłych pomysłów na papier? Zapomnij. Nikt nie zrozumie. Kopiuj manierę Martina albo, ostatecznie, Sapkowskiego – oni się sprzedają.
Masz klientów, którzy zlecają Ci rzeczy do napisania? Pamiętaj: klient nasz pan. Poświęcaj im więcej czasu, wysiłku i uwagi niż sobie.
Liczy się tylko to, ile złotówek uciułasz na pisaniu – bo to właśnie jest wyznacznik literackiego sukcesu. Kiedy ludzie kupują Twoje książki, znaczy że piszesz dobrze. Kiedy nie kupują, piszesz źle. Inne kryteria nie mają znaczenia, wiadomo przecież.
W ramach bonusu możesz powtarzać przy okazji każdego wywiadu, że „piszesz dla pieniędzy”. Niech się ludziom wydaje, że na twórczej męce zarabiasz nie wiadomo jakie hajsy. Nawet jeśli dostajesz dokładnie tyle, co pisarze mniej pazerni.
Staraj się zadowolić każdego
Ludzki umysł działa przewrotnie: dobrze rzeczy łatwo zapomnieć, złe przyczepiają się do człowieka na długo. Nie próbuj z tym walczyć, bo i tak przegrasz. Uczyń z mechanizmu źródło pisarskich cierpień i korzystaj! Życie jest za krótkie, żeby się cieszyć.
Jeśli więc jakiś mądrala napisze na internetach, że się nie znasz, kiepsko piszesz i w ogóle przecinki się stawia inaczej – przejmij się szczerze. Pielęgnuj poczucie krzywdy. Wdawaj się w długie polemiki z krytykami. Na koniec wyzwij ich od filistrów i kretynów. Osiągniesz w ten sposób dwa cele: nabawisz się moralnego kaca oraz przekonasz postronnych, że jesteś pożałowania godnym frajerem.
Na tym nie koniec. Zignoruj wszystkie pozytywne opinie na temat Twojej twórczości i skup się wyłącznie na negatywach. Nie pisz tak, żeby się podobało tym, którym już się podoba. Pisz tak, żeby przekonać malkontentów. Wpakujesz się, oczywiście, w gmatwaninę sprzecznych wymagań, ale to dobrze. Dzięki temu nigdy nie osiągniesz celu i będziesz wiecznie trwać w poczuciu nieadekwatności.
Uginaj się pod presją
Ponoć artysta musi zawsze być wierny swojej wizji, ale powiedzmy sobie wprost – to wymaga wysiłku i poświęcenia. Po co masz się męczyć, skoro dużo mniejszym kosztem możesz wszystko pięknie spartolić. A to nie byle co; spartolić też trzeba umieć.
Kiedy losowy komentator z internetu stwierdzi, że książki pisze się tak i tak – słuchaj go uważnie i notuj jak na wykładzie. Kiedy czytelnicy przychodzą z życzeniami, że ten bohater jest głupi i trzeba go ukatrupić, a tamten jest fajny, więc trzeba mu dać dziewczynę – słuchaj uważnie i przelewaj na papier. Gdy redaktor wywali Ci połowę powieści, a drugą połowę przepisze po swojemu – ucałuj go po rękach. Jeśli wydawca zażąda wprowadzenia wątku nastoletniej wampirzycy zakochanej w zombie-wilkołaku – rób dokładnie, co mówi.
Oczywiście, oni wszyscy „chcą dobrze”, a cześć uwag może być celna. Tyle że oddzielenie ziarna od plew wymaga dobrej znajomości siebie (ale nie zadufania), wiary we własną wizję (ale nie bezkrytycznej), no i asertywności. Matko, jakie wymagania. To już lepiej zrobić, czego chcą. W ten sposób może i napiszesz za kogoś jego powieść, a przy okazji poczujesz się jak ostatni dureń, ale nikt na Ciebie nie naskoczy. Chyba?
Bierz wszystko na własne barki
Do pisania potrzeba czasu, spokoju i skupienia. Nie da się pójść na skróty. Wymaga to poprawiania tego, jak sobie życie organizujemy, sprawniejszego ustalania priorytetów, negocjowania lepszych terminów z ludźmi, którzy czegoś od nas chcą (nawet jeśli chcą tylko czystych naczyń). Musisz mieć ten czas i spokój; książki same się na papier nie przeleją. Musisz – chyba że chcesz koncertowo zmarnować sobie życie.
A jeśli tak, zacznij od wyniesienia śmieci, umycia podłóg, naprawienia tego zepsutego gniazdka, o czekaj, telefon od szefa lub klienta – odbierz. Masz do napisania tekst na 20 tysięcy znaków, więc zgódź się to zrobić na wczoraj. Kot chce jeść (znów), psa trzeba wyprowadzić, dzieci właśnie wlazły na szafę. A kto zrobi zakupy? Zamów je online; zdziw się, że komputer nie działa. Cholera, królik przegryzł kabel. Idź do Bierdy. Kup więcej, niż potrafisz unieść. Spędź pół dnia na nadrabianiu zaległości. Miej pretensje do ukochanych. Wysłuchaj ich nieproszonych uwag. Zamiast pisać, graj w gry i oglądaj seriale do późna. Marudź coraz częściej.
Uwierz, że jesteś zwycienżcom!
Rób wszystkie te rzeczy, marnuj swój czas i energię, pakuj się w przedsięwzięcia, które nijak Ci nie służą. Słuchaj durnowatych rad jak prawdy objawionej. Przejmuj się wszystkim. Ale przede wszystkim – clou programu – uwierz, że jesteś kimś wyjątkowym. Bo tak. Bo masz talent. Bo bardzo mocno pragniesz. Bo „napisałbym to lepiej”.
Uznanie Ci się należy jak psu kiełbasa. To jest po prostu niesprawiedliwe, że każą Ci na nie zapracować.
Nie poprzestawaj na tym! Gdy Twe dzieła nie wzbudzą entuzjazmu wśród publiki – to wina publiki i jej prymitywnych gustów. Otaczaj się ludźmi, którzy Ci kadzą (przypominam: jeśli chwalą, to znaczy, że zrozumieli). Na krytykę odpowiadaj żądzą mordu. I z drugiej strony – poprawiaj sobie humor pastwieniem się nad innymi, jeszcze mniej udanymi twórcami. Na ich tle, ha ha, naprawdę wyglądasz na mistrza. We własnych oczach, ale przecież tyle wystarczy.
Zmarnowanie swojego życia dzięki pisaniu jest trudne. Wymaga osiągnięcia równowagi pomiędzy pychą a tchórzostwem, między zacietrzewieniem i uległością. Ostatecznie jednak, co się liczy, to wytrwałość w dążeniu do samozniszczenia. Ty również dotrzesz na Parnas niezrozumianych geniuszy, jeśli tylko wytrwasz przy najgorszych nawykach.