Podobno swoją pierwszą książkę o Harrym Potterze J. K. Rowling chciała podpisać pełnym imieniem i nazwiskiem: Joanne Rowling. Zastąpienie imienia inicjałami doradziło autorce wydawnictwo Bloomsbury, twierdząc, że młodzi chłopcy, stanowiący docelową grupę odbiorców, mogą wahać się przed kupnem książki napisanej przez kobietę. Rowling zrezygnowała więc z „Joanne” na rzecz bezpłciowego „J. K.”. Dalszy ciąg tej historii wszyscy znamy – w ciągu pięciu lat autorka opowieści o młodym czarodzieju osiągnęła wielki sukces i została multimilionerką.
Ciężko stwierdzić, na ile ten konkretny marketingowy ruch przyczynił się do gigantycznego sukcesu Rowling. Historia ta uczy nas jednak, że to, do kogo kierujemy naszą książkę, nie pozostaje bez znaczenia dla samego tekstu i jego losów. Dzieje się tak zwłaszcza w przypadku szeroko pojętej literatury popularnej, która zachowuje się na rynku tak samo jak każdy inny produkt. Oczywiście skutecznym dotarciem do docelowej grupy odbiorców powinien zająć się wydawca, a głównym zadaniem pisarza jest po prostu napisać dobrą książkę – nie każdy autor musi być równocześnie marketingowym geniuszem. Nie odważyłbym się jednak twierdzić, że giganci literatury popularnej zasiadają do pracy nad swoimi tekstami, mając w głowie czysto biznesowy imperatyw, do którego mogliby się odwołać podczas konstruowania fabuły czy bohaterów. Doświadczony autor z pewnością zdaje sobie sprawę, że jego tekst implikuje pewien konkretny model czytelnika „idealnego”. Takiego czytelnika modelowego musimy odróżnić od czytelnika empirycznego, czyli jakiegokolwiek odbiorcy sięgającego po książkę. Posłużę się prostym przykładem zaczerpniętym z prac Umberta Eco.
Mogło się Wam zdarzyć, że oglądaliście film komediowy, będąc pod wpływem jakichś przygnębiających uczuć lub wydarzeń – komediowe gagi z pewnością Was wtedy nie bawiły. Byliście empirycznymi „czytelnikami” filmu, ale nie czytelnikami modelowymi. Twórca komedii nie zakłada bowiem, że jego film oglądać będą ludzie pogrążeni w głębokim smutku. Na tej samej zasadzie możemy z czystym sumieniem stwierdzić, że Stephen King nie pisał Lśnienia z myślą o bezkompromisowych racjonalistach, a Dan Brown nie wyobrażał sobie, że modelowym czytelnikiem Kodu Leonarda da Vinci zostanie papież.
Jeżeli więc chcemy wydać książkę o komercyjnym charakterze, musimy mieć świadomość, że wszystkie wybory dotyczące świata przedstawionego przybliżają tekst pewnym grupom czytelników, od innych zaś go oddalają. Pamięć o tej oczywistej zasadzie nie tylko pozwoli uniknąć podstawowych faux pas (np. umieszczania naturalistycznych opisów przemocy w książce kierowanej do najmłodszych czytelników), ale przede wszystkim umożliwi świadome rezygnowanie z pewnych elementów fabuły, dzięki czemu tekst nie będzie wydawał się niewiarygodny i „naciągany”, bądź wzbogacanie powieści o treści budzące zainteresowanie kolejnych grup czytelników.
Wyrazistym przykładem tego drugiego zjawiska są książki z serii przygód „Mikołajka” autorstwa René Goscinny’ego, które bawią zarówno dzieci, jak i dorosłych. Szkolne i domowe perypetie opisane z perspektywy chłopca trafiają naturalną koleją rzeczy do młodych czytelników, ale celność spostrzeżeń dotyczących zachowań dorosłych postaci sprawia, że „Mikołajek” staje się satyrą bawiącą także czytelników dojrzałych, stojących niejako po drugiej stronie barykady. Podobną wartość posiada „Trylogia Husycka” Andrzeja Sapkowskiego, która usiłuje jednoczyć fanów powieści historycznych i fantasy. Czytelnik modelowy nie ma więc charakteru jednowymiarowego – jest raczej złożonym zbiorem najróżniejszych preferencji i akceptowanych bądź odrzucanych konwencji.
Sprawa komplikuje się nieco, gdy przestajemy mówić o literaturze komercyjnej, a ambicje finansowe schodzą na dalszy plan. W powyższych przypadkach traktowaliśmy bowiem czytelnika modelowego przede wszystkim jako potencjalnego nabywcę naszej książki (co jest drastycznym literaturoznawczym uproszczeniem). W tekście literackim, który koncentruje się na własnej wartości artystycznej i nie aspiruje do miana bestsellera, czytelnika modelowego powinniśmy traktować przede wszystkim jako element struktury tekstu, przy pomocy którego autor planuje grę tekstu z odbiorcą. To już jednak zupełnie inna historia, którą opowiadać należałoby raczej teoretykom literatury, nie zaś samym autorom. Chyba że bardziej niż model kariery w stylu J. K. Rowling pociągają Was tragiczne życiorysy pisarzy, którzy zmarli w nędzy i klasykami literatury stali się dopiero po swojej śmierci…
Autor: Lech Dulian