Swan, pójdziesz ze mną na bal?!
Prolog
-Pójdziesz ze mną na bal?
Bella Swan odwrócona tyłem do właściciela głosu nie musiała się obracać by go poznać. Słyszała ten głos niemal codziennie i codziennie budził on w niej wstręt i wywoływał furię. Stała przy swojej szafce i miną świadczącą, że ma wielką ochotę kogoś udusić. Właśnie nawinął się jej pewien idealny ktoś by to zrobić.
To był od początku fatalny dzień i równie fatalnie miał się skończyć?!
Przebrzydły, zadufany w sobie playboy Cullen!- pomyślała i dalej grzebała w swojej szafce. Myślała, że jak zignoruje tego palanta to ten da sobie spokój i co najważniejsze jej. Dłoń Cullena wylądowała obok jej twarzy i opierała się o szafkę innego ucznia. Swan nawet na niego nie spojrzała. Takich gówniarzy uganiających się za spódniczkami było tu pełno, a najgorsza była trójka Emmett McCarty, Jacob Black i sam hrabia we własnej jebanej osobie- Edward Cullen!
-Swan, Isabello, pójdziesz ze mną na bal?- usłyszała ponownie głos młodego Cullena. Co te puste siksy w nim widzą?! Zupełnie tego nie pojmowała.
-Cullen, do cholery, chyba ignorowanie ciebie i twoich dwóch kolesiów przez te wszystkie szkolne lata dało ci do myślenia, Albo i nie. Idź do swoich seks- zabawek. Odwal się ode mnie.
Swan chciała już wyjść i jak najszybciej zwiać z lekcji ale Cullen chwycił ją za ramię.
-Idioto puszczaj! Jeb się!
-Ze mną tak się nie kończy!
Bella wyswobodziła się z jego uścisku i położyła mu dłoni na ramionach.
-Fakt, z takimi jak ty kończy się tylko tak!- zawołała wojowniczo.
Wymierzyła dokładnie i jednym kopnięciem Cullena w krocze zakończyła ten temat. Edward zwijał się z bólu, a Bella wolnym krokiem dumna jak paw wyszła ze szkoły i wsiadła do swojego czerwonego BMW i odjechała w uśmiechem na ustach.
Rozdział 1
Dzień pierwszy
Bella:
-Nie, spadaj, Seth, nie ma mowy!- wrzasnęłam na młodszego brata. Gównarzeria chce oglądać kreskówki, jak akurat przed szkołą na DVD puściłam sobie super horror!
Jeszcze bardziej się rozsiadłam na fotelu i zwaliłam brata z oparcia. Jednocześnie wcinałam kolejną paczkę chipsów. Pilot spoczywał na moim brzuchu i niech nikt nie ośmiela mi go ruszyć bo łby poprzetrącam!
Tak to ja Bella Swan, najbardziej wredna dziewczyna w szkole, która robi wszystko co chce i nikomu się nie podporządkowuje. Ma to co chce i z nikim się nie liczy.
Seth stał nade mną, a ja go totalnie olałam. Nie będzie mi tu gówniarz rozkazywał! Jego bajeczki może sobie oglądać jak mnie nie ma!
-Spadaj, mały, psujesz mi tylko nastrój!- rzuciłam do Setha i widziałam jak dziesięciolatkowi łzy płyną po policzkach w dół.
Mazgaj!
Do lekcji miałam jeszcze godzinę i na pewno nie zamierzałam być w niej punktualnie. Nie byłam typem kujona i nie podlizywałam się nauczycielom, bo miałam to gdzieś. To był mój ostatni rok w tej zakichanej budzie. Całe szczęście, bo kolejnego roku bym nie wytrzymała.
-Coś ty mu znów zrobiła?! Bello?- krzyknęła moja mama z kuchni i prowadziła Setha za rękę.
-Nic. Słowem się do młodego nie odezwałam. Zawsze mu się wydaje, że coś do niego mówię- zachichotałam wpatrując się w ekran telewizora.- Zaraz i tak pójdę i wracam wieczorem. No chyba, że będzie obiad?
-Nie, wracam wieczorem, Bello. Dzisiaj masz iść do baru! A obiadu nie będzie. Ja jadę do miasta po towar i biorę Setha.
-Jasne- prychnęłam i wróciłam do oglądania filmu.
Mama w mgnieniu oka zabrała mi pilot i wyłączyła w najlepszym momencie.
-Hej, cholera! Nie rób mi tego!
-Wyrażaj się. I do szkoły.
Pozbawiona pilota i telewizora wstałam i poczłapałam do pokoju myśląc o zemście na młodym kochanym braciszku. Miałam tylko młodszego brata, który jednocześnie był wrzodem na moim tyłku od dziesięciu lat.
Weszłam pod prysznic na dziesięć minut i zaczęłam się uspokajać. Gorąca woda zadziałała szybko i odleciałam na kilka minut.
Wyciągnęłam standardowy strój, czyli czarną bluzkę z długimi rękawami, dżinsy i tenisówki. Lubiłam ubierać się na luzie. Nie tak jak te nasze szkolne szmaty w miniówy i bluzeczki. Gdy na nie patrzę mam ochotę pawia puścić, ale jakimś cudem jeszcze nie porzygałam się na ich widok. Jestem szczęśliwa, że to mój ostatni rok w tej dziurze i więcej nie zobaczę tych popierdolonych ludzi. Nie będzie ani tej suki Lauren i jej porąbanej kumpeli Jessiki. A szczególnie raduje mnie fakt, że po raz ostatni w tym roku będę widziała facjatę tego pojeba Cullena!
Co jak co, ale ten frajer zawsze zadzierał ze mną i nienawidziłam go odkąd go tylko na oczy ujrzałam. Był jak narcyz. Czego to nie ja! Szedł po korytarzu chwaląc się tą swoją idealną twarzyczką, fakt mordę miał ładną, ale kurwa, to nie powód żeby obnosić się tym jak.. nie powiem co!
Następnie było jeszcze gorzej. Myślałam, że jest on jeden, ale się pomyliłam. Było ich trzech. Trzymali się tak jak nasze szkolne plastiki. Byli jak szkolni playboye.
Emmett McCarty- siłacz, wiedziałam o nim, że ma dziewczynę, niejaką Rose, też pewnie pustą lalę. Uprawia sport i boks po szkole. A w szkole to idiota. Miał czarne krótkie włosy, szeroki uśmiech i brązowe oczy. Zawsze miał na ręce jakąś bransoletę. Wiedziałam, że przed szkoła tu przeniósł się do Forks z Seattle, dlatego, że jego starzy się rozwiedli i matka kupiła dom w Forks. Miał dzianych starych i jeździł wypasionym jeepem w szarym kolorze.
Drugi idiota to Jacob Black- najgłupszy z nich wszystkich. Czarnowłosy wysoki chłopak. Miał z dwa metry, albo około tego, zawsze patrzył na wszystkich z góry, nie koniecznie chodzi mi o jego wzrost. Miał IQ ołówka, ale szczycił się tym, że należy do bandy Cullena. Zaczęło się to tak, że Black zaczął trenować do zawodów i trener wyznaczył mu partnera, był nim Emmett i później zostali kolegami, a jeszcze później kumplami, a teraz idiotami! Jego też nienawidziłam, ale od niego najłatwiej było się czegoś dowiedzieć. Jego starzy byli razem i mieli w Forks warsztat samochodowy. Też zarabiali kasę. Ma osiemnastkę Blacka zaproszona była ja, ale nie poszłam, wiedziałam co by się stało, gdybym postawiła choć stopę na jego pieprzonej posesji, gdy ten był w otoczeniu głupich panienek.
A teraz najgorszy z najgorszych! Panie i panowie! Przed państwem Edward jebana mać, ja jestem królem świata i mam to w dupie Cullen!
Nienawiść to mało powiedziane co czułam na jego widok. Ledwo się pojawił już miał fan club i był z tego dumny jak paw.
Miał rudobrązowe włosy, szczerzył się jak głupi do sera na widok ładnej dupy. Jego zielone oczy ciągle świeciły się na widok dziewczyn ze szkoły. Gdy go widziałam, miałam ochotę mu wcisnąć ten jebany uśmiech w cztery litery. Pamiętam dokładnie dzień w którym on zaczął mnie nienawidzić. I szczerze było mi z tym dobrze. Ignorowaliśmy się po tym wydarzeniu zawsze i wszędzie. Oni nie byli tam gdzie ja , a ja nie bywałam w miejscach, których znajdowali się oni.
Tak minęły nam trzy lata. Spojrzałam na kartkę kalendarza. Kurwa! Za tydzień ten bal! Jebać go i tak nie idę.
Mama zaciągnąć mnie chciała na zakupy, ale za żadne skarby świata nie pójdę z nią do żadnego sklepu. Jezu! To obciach łazić z Renee po sklepach. Nawet w dziale z mrożonkami się podnieci.
Dajcie mi żyć! A co by to było w sklepie z ciuchami?! Lepiej nie wspominać.
No bo gdy powiesz jej że nienawidzisz różu to ta i tak ci kupi coś wściekle różowego i cię kurwa będzie zmuszać do założenia tej szmaty twierdząc, że to jasny fiolet! No kurwa a ty widzisz, że to jebany róż.
Uwierzcie! Bo ja czasem nie wierzę, że mam takiego pecha.
Na dojazd do budy zostało mi półgodziny. Moje BMW kupione z od jakiegoś tam gościa parę lat temu stało pod domem na podjeździe. Jak na razie nie narzekałam na staruszka, bo jeszcze nie śmiał mi się zbuntować.
Do torby wjebałam trzy zeszyty i buty sportowe. Piątek, dzisiaj gramy z hokeja na trawie. Jedyna rzecz co mi fundowała niezłą radochę. Zamiast w bramkę trafiałam w te szmaty z klasy.
Żadna mi nie podskakiwała, bo wiedział, że nie ma ze mną szans.
Zeszłam na dół po schodach i mamuśka zastąpiła mi drogę.
-No co?
-Pamiętaj, dzisiaj do baru ty jedziesz. Emilly już wie. Pomożesz jej, zmienicie się.
Emilly Clearwater to córka znajomej Renee. Emilly ma dziewiętnaście lat i szczerze to też niezła z niej suka, ale przy właścicielce zgrywa aniołka. Ale ja już na nią haka znajdę.
-Jasne. Nara.
Wyszłam z domu i na wstępie dostałam gazetą prosto w ryj. No kurwa! Co to do cholery ma być?!
Wjechałam na lewy pas z prawego i jechałam po chodniku. Niech ma za swoje! Po chwili usłyszałam zgrzyt i rower zginął pod kołami mojego auta. Wycofałam pojazd i zobaczyłam efekt mego dzieła. Rura górala była zgięta i koło znajdowało się pod dziwnym kątem. Odjechałam w stronę budy włączając radio. Trafiłam na swoją ulubioną stację. Leciała piosenka Him- Wings of a butterfly. Pogłośniłam.
Dojechałam na parking szkolny. Miałam wolne miejsce. Stało tam dwóch chłopaków. Nie patrząc na nich wjechałam w lukę.
-Wali cię!- usłyszałam.
Wysiadłam z auta i podeszłam do dwójki idiotów.
-Co, chcesz się przekonać?! Spieprzać stąd!- warknęłam i wyciągałam discmana i wetknęłam sobie słuchawki w uszy i ruszyłam do szkoły z torbą na ramieniu.
Gdy mijałam ludzi słyszałam szepty. Weszłam do sali i wkurwiłam się jeszcze bardziej. Na moim miejscu siedziało kilka osób. O nie! Wypad z niej!
-Won!- warknęłam. Nie patyczkując się jednym ruchem wywaliłam ze stolika torby, kartki i inne gówna na ziemię.
-Swan, ty dziwo!
-Miło mi. A teraz wynocha z mojego miejsca- dodałam.
Gówniarze z klasy drugiej pochylali się i zbierali swoje rzeczy, a ja rozsiadałam się wygodnie na krześle i położyłam nogi do góry. W takiej pozycji czekałam na pierwszą lekcję.
Dostałam sms-a od Emilly.
Przypomina mi o tym, że o czternastej mam ją zmienić.
Czy ja jestem idiotką?! Dałam sobie siana z odpowiedzią.
Akurat ujrzałam jak włazi do klasy ten skurwiel Cullen z Jacobem Blackiem. Szedł jak by był na kacu. Ledwo pociągał nogami po podłodze. Obaj minęli mnie bez słowa. Za nimi szła ta suka Jessica Stanley. Uwiesiła się na szyi rudego padalca i cmoknęła go w usta. Kurwa po rzygnę!
Nawet nie spoglądałam w ich stronę. Pisałam sms-y z jedyną osobą z którą się zadawałam i nie była taka jak ci tutaj.
Mowa o Alice Brandon. Ta mała czarnowłosa chochlica była moją przyjaciółką od wieków. Szkoda tylko, że ona mieszkała w Port Angeles a nie tu. Szkoda! Zamierzałam ją odwiedzić w weekend. Podczas gdy ci będą się bawić na balu tak jakby kije połknęli, ja i Alice damy czadu we dwie. Dokładnie za tydzień miał się odbyć koncert naszej ulubionej kapeli. Three Days Grace. Jeszcze nie grali koncertu w mieście Ally a ta jak się uprze to załatwi nam bilety i miejsca pod samą sceną.
Za to uwielbiałam chochlika.
-Swan, Swan, oddaj mi telefon- usłyszałam nad uchem głos nauczyciela.
-Zaraz chowam, bez nerwów, okay!
Wcisnęłam telefon do kieszeni, a nauczyciel podszedł do biurka i zaczął coś pisać w dzienniku. No kurwa! Schowałam telefon i mu w dupie źle! By go szlag!
-Wiecie co to tolerancja? Ale panna Swan tego nie wie. Może damy jej dojść do głosu? Zapraszamy na środek.
-Nie idę.
-Zapraszam. Nalegam- powtórzył nauczyciel.
-Wie pan, to jest brak tolerancji. Ja nie chcę wypowiadać się na temat tolerancji, a tu się tego nie toleruje- odparłam przy akompaniamencie śmiechu w klasie.
-Coś mi się wydaje, że dyrektor ciebie woła…
-A mi się zdaję, że nie. Bez obrazy, ale coś z panem nie tak. Słyszy pan głosów których nie ma.
Zaśmiałam się z klasą.
-Swan, do dyrektora. Cullen odprowadź ją.
Kopara mi opadła. Wszystko byle nie ten idiota! Zaczęłam się pakować.
Cullen ociągał się z wstaniem i szedł za mną. Wyszliśmy na korytarz, ja z torbą, kretyn bez.
-To nara!- rzuciłam i ruszyłam ku wyjściu.
-Swan, ty gdzie!?
-Z dala od tego gówna. I nie masz się do mnie odzywać kretynie!
Cullen zastąpił mi drogę.
-Masz iść do dyra.
Stanęłam i spojrzałam na niego z rządzą mordu. To spojrzenie kazało wszystkim by omijali mnie z daleka.
-Kto to powiedział? Spieprzaj, nie mam czasu na gadkę z osłem.
Wyminęłam Cullena i ruszyłam dalej do auta. Wsiadłam za kierownicą i czekałam na koniec lekcji. Włączyłam sobie płytę do discmana i nadusiłam na play. Torbę rzuciłam na fotel obok i odpaliłam silnik. Nie chciało mi się czekać na kolejną lekcję. Przy dźwiękach Green Daya chciałam odjechać jak najdalej stąd. Pojechała bym w jedno miejsce i za godzinę była bym powrotem. Musiałam się na czymś wyżyć i w Forks była siłownia i ściana do wspinaczki. Gdy wycofywałam dojrzałam jeszcze tego palanta Cullena w drzwiach wejściowych. Pomachałam mu środkowym palcem i odjechałam.
Na szczęście chętnych na wspinanie się po ścianie nie było dzisiaj. Zabezpieczyłam uprząż i zaczęłam się wspinać. U dołu za linę trzymał jakiś młody praktykant. Za łatwe jak dla mnie to było. Sięgnęłam czubka kilka razy w ciągu tej godziny i za każdym razem krzyczałam na kolesia by mnie spuszczał.
Co za łamaga! Robił to tak wolno, że miesiąc minie jak stanę na własnych nogach.
-Słuchaj, Todd- spojrzałam na plakietkę na ubraniu.- Robisz to jakbyś miał do czynienia z niemowlakiem, a nawet one ci wejdą i zejdą szybciej.
-Myślałem, że dziewczyny biją się wysokości…- odparł.
-Myślałeś?! To myślisz? No to masz dowód, że jednak tylko ja nie mam stracha- powiedziałam gniewnie i szłam do wyjścia.
-Hej. Hej! Należy się pięć dolarów za godzinę wspinaczki.
Stanęłam i spojrzałam na chłopaka. Ten stał metr ode mnie.
-Tak, masz dzieciaku rację. Ale moim zdaniem to nie była wspinaczka, więc nie muszę płacić. Nara!
Wyszłam ignorując głos chłopaka i wsiadłam do starego BMW i wracałam do szkoły na kolejną lekcję.
Dzień pierwszy
Edward:
Moja głowa! Zabalowałem! Już więcej nie wypiję tego co podał mi Emmett. Co to za mieszanka?! Kurwa, a tu jeszcze do budy!
Co to za popieprzony dźwięk?!
Rozejrzałem się nieprzytomnie do koła i zlokalizowałem hałas.
Mój telefon. Na wyświetlaczu nie kto inny jak suka Stanley.
-Halo?- zawołałem chrząkając.
-Mam nadzieję, że przyjedziesz po mnie jak obiecałeś wczoraj? Nie mów, że tego nie pamiętasz?- usłyszałem piskliwe jazgotanie. Uszy mi zaraz odpadną.-Wczoraj sam mnie o to błagałeś.
-Jess, no dobra podjadę po ciebie, ale teraz daj mi spokój!
Skończyłem gadkę. Wiedziałem że i tak zadzwoni jeszcze raz za chwilę to dla pewność wyłączyłem telefon.
Zwlokłem swoje siedzenie z łóżka i w bokserkach wmaszerowałem do kuchni po coś zimnego do picia.
Starzy już tam byli.
-Macie coś od bólu głowy?
-Dzień dobry- czy nie tak wypadało by zacząć;.
-Dzień dobry, macie coś od bólu głowy.
Carlisle i jego kurwa jebane wymagania! Czasem chciałem by go nie było. Ale lekarz w rodzinie? To tu w tej norze był on kimś. Wielki doktor Cullen! Nie zawodny specjalista!
Bla bla bla!
Ja jako syn miałem pójść w jego ślady. Gówno, nie pójdę, nie kręci mnie widok chorych starców i innych, którzy z byle gównem zawracają ci gitarę.
-Tak mamy proszki od bólu głowy, są w moim gabinecie w szufladzie.
-Dzięks.
-Ubierz się, za kwadrans szkoła i zjedz śniadanie.
Tak jest szeryfie!- pomyślałem i wróciłem do pokoju.
Dostałem sms-a od Emmetta McCarty’ego.
Miałem dwóch kumpli z którymi trzymałem się od początku, od trzech lat. Emmetta poznałem gdy Carlise badał go w szpitalu. Dowiedziałem się wtedy, że trenował boks. Przywieźli go wtedy po walce z rozciętym łukiem brwiowym i rozciętą wargą, był nieprzytomny. Wtedy byłem Carliseowi potrzebny. I zawołał mnie i zaczęliśmy gadać i zostaliśmy kumplami. A teraz do naszej paczki dopierdolił się Black. Też był spoko, ale czasem strugał niezłego idiotę.
Czasem z Blacka można było jebać, ale za to można było nieźle oberwać. Trzymaliśmy się we trójkę.
Emmett miał dodatkowo z nas wszystkich dziewczynę, Rosalie Hale. Nie cierpiałem suki, ale fakt była niezła. Dorabiała jako fotograf w gazecie wydawanej w Forks. A po za tym to nie znałem jej zbyt dobrze. Emm ciągle o niej nawijał gdy się upił, ale nie słuchałem tego tak by cokolwiek zapamiętać o niej.
Ubrałem luźne dżinsy granatowe i koszulę od Jess. Ta zawsze się pytała czemu jej nie nosze, a gdy ją ubierałem była w niebo wzięta.
Ona miała nadzieję, że ją zaproszę na bal, ale odmawiałem każdej, z którą miałem coś wspólnego. Nie włazić dwa razy do tej samej rzeki- moja zasada. Byłem panem tej szkoły i każda by mnie chciała…
No prawie. Była tam jedna którą nienawidziłem jak tylko mogłem. Nienawidziłem, to mało powiedziane. Swan, wkurwiała mnie zawsze, gdy tylko się pojawiała na horyzoncie! Swan była jak góra lodowa, zimna, twarda i gdy się jej nadepnęło na odcisk mogło się nieźle od niej oberwać.
Weszłam do gabinetu Carlise’a i zabrałem proszki. Zmów wpadłem do kuchni, tym razem Esme była sama. Popiłem wodę i ruszyłem z plecakiem w stronę auta. Miałem super wóz. Volvo w srebrnym kolorze. Uwielbiałem je.
Ruszyłem w stronę domu Jessici Stanley. Suka już na mnie czekała na podjeździe.
-Witaj, tygrysie!- zawołała na mój widok i od razu niemal się na mnie rzuciła. Odwzajemniłem pocałunek, ale po chwili przerwałem.
-Po szkole możesz wpaść do mnie, będę sama- powiedziała zalotnym głosem.
-Dzisiaj nie mogę. Emm ma walkę. Później.
-Och, to ja pojadę z tobą, pokibicujemy!- zawołała i złapał mnie za rękę.
Ta jeszcze czego?! Może niezła z ciebie laska, ale obnosić się z tobą na pewno nie będę.
-To zamknięta walka. Nieliczni mają wstęp. Dostałem je bo jestem kumplem Emmetta.
Jess kombinowała jak tylko mogła bym ją zabrał. W końcu nie wytrzymałem i na parkingu wyrzuciłem z siebie co myślę.
-Stanley, słuchaj, kurwa uważnie! Zerwałem z tobą i na żaden bal z tobą nie pójdę, jasne?!- warknąłem mimo bólu pod czaszką. Jess patrzyła się na mnie swoimi oczami, które były teraz wielkie jak piłki do tenisa.- Było nam nieźle ale to tyle. W szkole możesz do mnie się zbliżać ale tylko tyle!
-Jak sobie życzysz, ale ze mną to nie koniec. Jeszcze wrócisz do mnie na kolanach!
Wysiadła z auta i trzasnęła tak drzwiami całej siły, Az moje okulary spadły z lusterka. Poszła sobie, dobrze. Miałem gdzieś co ona sobie tam myśli. Nadal mi rozsadzało głowę od środka, proszki jeszcze nie zadziałały.
Zakluczyłem moje cacuszko i ruszyłem do klasy z torbą na ramieniu. Wlokłem nogami po ziemi jak marionetka.
Ktoś coś do mnie mówił, ale gówno mnie to obchodziło. Chciałem usiąść jak najszybciej w ławce. A najlepiej to wrócić do domu i przespać to gówno. Tyle, że w domu była Esme i by urządził mi niezłą jazdę.
-Cullen! Oguchłeś!- usłyszałem za swoimi plecami. Automatycznie się obróciłem i ujrzałem moich kumpli Emmetta i Jacoba.
To ten ostatni tak krzyczał. Zatrzymałem się i czekałem aż oni do mnie dojdą. Oni też stali i czekali na mnie. Kurwa ja tu wieki stał nie będę!
-Czemu nie odpisałeś mi na esa?- zapytał mnie Emmett i walnął mnie po plecach swoją niedźwiedzią dłonią. Kolana się pode mną ugięły.
-Wiesz, że i tak będę w szkole, to i musisz mi zawracać gitarę? Zawsze jestem obecny na twoich walkach, z kim dzisiaj?
-O, to jakiś nowy z Portland. Podobno szybki jest.
Emmett rozmarzył się. Co on tam myślał nie wiem, nie czytam mu w myślach. Nawet bym nie chciał. Po co ma mi być niedobrze gdy ten fantazjował by o swojej lasce?!
Ziewnąłem.
-Nocka się nie udała?
-Spadaj Black. Co wy mi za gówno daliście? Cały czas mnie łeb boli i nawet silne proszki starego nie działają.
Emm się roześmiał głośno i Black poszedł w jego ślady.
-Kurwa, gadać!
-To samo piłeś co my. Słaba główka, oj niedobrze, niedobrze. A my w sobotę na balu planujemy się upić w trupa.
Emm znów parskał y prychał jak wariat. Chciałem mu wlać, ale nauczyłem się jednego od niego- ty uderzysz, a ja ci oddam.
Taki był Emm, lubił ryzyko i boks.
-Jak tak dalej pójdzie, to nasza seks maszyna zostanie sama bez laski.
-Nie mów tak, zaprosi, tą ździrę Stanley.
Gadali przy mnie jakby mnie nie było. Szturchnąłem Blacka w ramię.
-No, co?!
-Jajco, zamknijcie się obaj.
-Ed, a może zakładzik?- zachichotał Emmett.- Jake, która laska jest najgorszą zołzą i nikt jej nie chce?
-Nie, nie mówcie mi że…
-Swan. Ta laska jest tak pojebana…- odparł Jacob szczerząc się jak kretyn.
-Za którą w pierwszej klasie przez półmroku latałeś?
-Dawne i nie prawda.
Emmett spojrzał na mnie i już wiedziałem co knuje.
Stałem i czekałem na wyrok kata.
-Jak ja wygram walkę ty zabierzesz Swan na bal, oczywiście wiemy, że niezła z niej suka, to ci pomożemy...
Stałem tam i gapiłem się na tych którzy byli moimi przyjaciółmi.
I tak moi drodzy zostałem wplątany w kolejny pomysł Emmetta Jacoba!!!
Rozdział 2
Ten sam dzień.
Edward
-Że co?!- warknąłem na moich kumpli. Nie możliwe by mnie w to wpakowali. To jakiś kurwa pieprzony sen!- Tylko nie Swan!
-Obawiasz się, że nie dasz rady?- zapytał Emmett próbując zachować powagę, nie wyszło mu. Black natomiast stał i patrzył się w bok, akurat Swan nadjechała. Widziałem jej stare BMW w czerwonym kolorze.
Stałem z opuszczonymi ramionami i zapewne wyglądałem jak goryl, ale miałem to w dupie. Gdybym jednak był tym gorylem z miejsca rozszarpał bym tę dwójkę podającą się za moich przyjaciół.
Doprowadziłem się do porządku.
-Kurwa, idę z Jess…
-O nie! Zakład to zakład. Jake świadkiem. A z zakładu trzeba się wywiązać!- przerwał mi Emmett, czerwony na twarzy.
-Kurwa i kto to mówi?- warknąłem na niedźwiedzia.- Ty akurat dotrzymałeś jakiejś obietnicy?!
-Ja to co innego. Każdy wie, że ja nie dotrzymuje obietnic innym, no z wyjątkiem Rose.
Już zaczynał gadkę o swojej dupie z którą chodził.
Stałem i nie wierzyłem w to co usłyszałem. Mam zabrać Swan na bal. Tą Swan, którą nienawidzę od trzech lat. Tą Swan, przez którą szkoła to piekło, a nie niebo. Tą Swan którą… nieważne. I pytam się gdzie jest ta sprawiedliwość na tym świecie?!
By ich szlag! A w szczególności w tej chwili Emma!
Swan wlazła do szkoły. My po niej. Jake i Emm nawijali o sposobach jak by tu wkręcić Swan na bal ze mną. Nie słuchałem ich. Zacząłem na nich rzucać przekleństwa w myślach. Ja wiedziałem, że i tak ona się nie zgodzi. Nie ze mną. Wątpię by z kimkolwiek tam poszła. Nikt jej nie lubił. Taka dziwa łazi tylko sama jak palec. Takiej dziwie to wystarczy.
-Sam mówiłeś, że nie włazisz nigdy dwa razy do tej samej rzeki, nie? No, a Swan jest chyba jedyną która nie była z tobą w łóżku z całej budy?- odezwał się do mnie Jacob. Szliśmy we dwoje.
-Nie zamierzam nawet się do niej odzywać!- warknąłem idąc do klasy z Blackiem. Emmett miał inna lekcję teraz.
-Oj, a może nie będzie tak źle…
-Stul dziób! Czemu się w ogóle odzywałeś? Emm by na to nie wpadł. Ty tez jesteś pojebany!
Jacob nie przestawał się uśmiechać. Mimo iż ja nadal odczuwałem skutki wczorajszego picia, on, który pił najwięcej był w o wiele lepszym stanie niż ja. Teraz czaszka chciała mi wybuchnąć. Nie miałbym nic przeciwko, nawet, ale ból dalej emanował w mojej głowie. Kurwa, kiedy te prochy zadziałają?! Może to nie były proszki od bólu głowy tylko jakieś inne gówno należące do mojego ojca? By to szlag! W klasie było już kilka osób w tym Swan. Spojrzałem raz w jej kierunku. Nie mogłem sobie jej wyobrazić jak jest na balu i tańczy z kimś. Tym bardziej nie wyobrażałem sobie tego, że to ja mam ją trzymać w ramionach. Mission Impossible!!! Już ośmiornica by się dała namówić na taniec ze mną, ale nie ona.
Wyciągnęła telefon z kieszeni. Pisała z kimś sms-y. Gdy wszedłem chwiejnie nawet nie obrzuciła mnie spojrzeniem.
Jake klepał mnie po ramieniu.
-Milcz!- jęknąłem, gdy Jacob chciał mi cos powiedzieć.
Nagle poczułem ciężar na moich plecach i długie czerwone szpony.
-Jess…- wiedziałem, że to ona. Bo kto jest taki bezczelny?!
-Witaj, kochanieńki! Wiem, że jesteś na mnie zły, ale już ja wiem jak się tobie zrewanżować- powiedziała i przycisnęła szybko swoje usta do moich. Nie czekała na moją odpowiedź. Głupi byłem to ją też pocałowałem. Ale oderwałem się od niej gdy usłyszałem dziwny dźwięk, jakby ktoś chciał, ale nie mógł rzygnąć.
Spojrzałem w stronę owego dźwięku. To było od Swan.
-Miałaś się na mnie nie rzucać. Z nami już koniec- zwróciłem się do Jessici szeptem.
-Oj, wiem, że nie mówiłeś tego na serio. Wiem, że za bardzo się ci narzucam, ale co ja poradzę, że tak mi się podobasz tygrysie- wyszeptała mi do ucha Jess. Gładziła mnie jednocześnie po włosach. Czułem jej perfumy, które mi się kiedyś podobały.
Głupia suka! Do niej nic nie dociera!
Black zaczął się śmiać. Zmusiłem dziewczynę by się odwróciła do mnie plecami. Na szczęście do środka wparował nauczyciel i zaczął jakąś gadkę do Swan. Klasa oczywiście jebała ze śmiechu, beze mnie. Nie miałem już dobrego humoru. Nie wiem, czy go odzyskam…
-Swan, do dyrektora. Cullen odprowadź ją- polecił mi nauczyciel.
Podniosłem głowę automatycznie, jak na czuja.
Musiała minąć sekunda bym skojarzył pierwsze wymienione nazwisko. Mówiłem, że nie mogę mieć gorszego humoru? Myliłem się. Teraz jest jeszcze gorszy!
Wstałem i poszedłem za Swan, rzucając po drodze mordercze spojrzenie Bannerowi. Chciałem by padł trupem. Gość mnie wkurza, ale na szczęście moje i jego, razem mamy tylko jedną lekcję.
-To nara!- usłyszałem podniesiony głos Swan i ruszyła w stronę wyjścia ze szkoły. Torba kołysała się jej na boki. Ruszała tyłkiem, ale nie latał on tak jak to robiła Jess, czy Lauren. Swobodnie kołysał się jej na boki, raz w prawo, raz w lewo. Jess wymachiwała tyłkiem idąc po korytarzu, jakby chciała by ściany, i tak już szeroko zbudowane jeszcze bardziej się od siebie oddaliły. Lauren z kolei lubiła nosić troszkę luźniejsze spodnie i miniówy i dupa latała jej po to by każdy w szkole mógł zobaczeń jaki ma stringi dzisiaj na sobie. Pokręciłem głową wracając na ziemię.
-Swan, ty gdzie!?- zawołałem za nią i ruszyłem wolno w jej stronę. Kurwa, przez taką szmatę mam mieć problemy z Esme, gdy się dowie od dyra, że nie przyprowadziłem tej złośnicy! A dyro, to niezły skurwiel, jeśli chodzi o uczniów. Poniżanie ich to dla niego norma dzienna. U niego szansę mają tylko kujony.
-Z dala od tego gówna. I nie masz się do mnie odzywać kretynie!
Ładne przezwisko. Od niej nigdy czegoś miłego nie usłyszę. Przywykłem. Ta szła dalej.
Puściłem się biegiem i stanąłem przed nią. Teraz jej spojrzenie by zabiło mnie od razu.
-Masz iść do dyra- powiedziałem siląc się na spokój i jednocześnie patrzyłem na nią tak jak na te laski, które podrywałem. Na nią to nie działo. Dziwna!
-Kto to powiedział? Spieprzaj, nie mam czasu na gadkę z osłem.
Poddałem się. Co mi tam. Jest zerem by na nią tracić moje cenne nerwy. Poszła sobie. Szczerze to cieszę się, że nie pociągnąłem ją sam za rękę i nie zawlokłem prosto do dyra. Widziałem nie raz jak kończyli ci, który choć palcem jej dotknęli. Była ostra, to fakt, ale nie interesowała mnie.
Black się kiedyś w niej kochał, do momentu w którym on poczuł jej „miłość” do niego. Objawiała się ona rozwaleniem jego nowego i lśniącego mercedesa.
To było, gdy mieliśmy wuef, wiem, bo w szatni widział ją jakiś kolo i po fakcie cała szkoła wiedziała o wyczynie Swan.
Jak już zacząłem, Swan weszła do naszej szatni i ukradła kluczyki od auta Jacoba. Wyprowadziła samochód z parkingu wprost na uliczkę i w jednej chwili po aucie Jake’a nie zostało zupełnie nic. Tzn: nie miał zderzenia z innym autem, lecz wtedy naprzeciwko szkoły rozwalali budynek i Bella dopomogła im w zniszczeniu jednej ze ścian Mercem Blacka. Później kluczyki wsadziła z powrotem do kieszeni spodni Jacoba.
Nauczyciele się tez o tym dowiedzieli i zawiesili ją na trzy tygodnie za to. Renne jej matka była w szoku gdy się dowiedziała co jej „kochana” córeczka zrobiła. Black oczywiście rozpaczał po mercedesie, ale miesiąc później kupił sonie nowe auto i zaczął omijać Swan. Emmett wtedy zawsze z niego żartował gdy ta była na horyzoncie.
Wyszedłem ze szkoły na schody. Brązowowłosa dojrzała mnie i pomachała mi palcem. Pokazała mi fucka!!!
Stałem i gapiłem się jak laska odjeżdża w siną dal.
Obym cię więcej nie ujrzał!!! Rozwal się po drodze!!!- krzyknąłem do siebie w myślach. Miałem nadzieję, że to się spełni.
Kurwa i co ja teraz zrobię? Emm nie da mi się teraz wymigać od zakładu. Ale jeśli on przegra w walce to zakład unieważniony?
A może postawię Emmowi taki warunek i go to zniechęci?
Kombinowałem ile fabryka dała.
Stałem na korytarzu aż do dzwonka na przerwę. Jake od razu mnie znalazł. Niósł dwie torby na ramieniu.
-Banner cię wzywa. A gdzie Swan?
-Pojechała- odparłem i przejąłem torbę od kumpla.
-Wow, nie dała się zaprowadzić za rączkę?- zdziwił się Black. Zignorowałem go, bo do mnie podeszła śliczna blondynka.
-Hej, Eddy- powiedziała do mnie mała. To była Tanya Denali. Blondyna, metr siedemdziesiąt, figura modelki, miała to cos w sobie parę tygodni temu. Parę tygodni temu była moją dziewczyną. Nienawidziłem , gdy nazywała mnie Eddy. Brzmiało to jakbym był gejem. „Eddy- Pedy”.
-Witaj, piękna, co powiesz?- posłałem jej uśmiech. Odwzajemniła go. Chciałem ją objąć, ale Jake stuknął mnie w ramię. Zamiast na jej talii moja dłoń objęła powietrze. Tanya się śmiałą, posłała mi buziaka w powietrzu i odeszła. Patrzyłem na nią jak znika w szatni.
-Co to miało być?!
-Swan, pamiętasz? A ty nie zadawaj się teraz we pierdolonego podrywacza. Teraz skup się na tym by Swan z tobą poszła…
-Kurwa, wystarczy jak Emmett przegra dzisiejszą walkę i tyle. Tylko o to się martwię.
Złapałem swoje włosy w obie dłonie i westchnąłem.
-Że też tylko ja musze z wami przez coś takiego przechodzić?! Nie macie innej ofiary do tego?- warknąłem na Jacoba.
Szliśmy na zewnątrz. Ja do auta, a Black, miałem to gdzieś gdzie ten zmierza. Myślałem nad tym jak się mam odegrać na nich za to co mi zrobili, ale teraz nic mi do głowy nie przychodziło. Czułem się jeszcze gorzej, gdy znów ujrzałem Swan. Wróciła.
Że też jej szlag nie trafił gdzieś po drodze?!
-Edward!- usłyszałem za sobą basowy głos.- Jacob! Cholera ile mam za wami latać?
-Emm, na ciebie póki co grawitacja działa i nie polecisz…
Zachichotał Jake. Gnojowi było do śmiechu. Nie wierzył że ten tydzień się tak kończy.
-A… bym zapomniał, to dla ciebie- rzucił Emmett i podał mi do rąk kartkę.
-Po co mi to dajesz?
Otworzyłem kartkę, która zgięta była w połowie. Na samym środku kartki widniało imię i nazwisko dziewczyny, a wokół imienia były dopisane inne wyrazy takie jak: Bar „ U Renee”, siłownia, dom, Alice Brandon i szkoła.
Bella
Wróciłam do klasy, po drodze zaczepiona przez dyrektora szkoły. Cos mamrotał, dał mi karę do odbycia i poszedł terroryzować inną ofiarę. Pokazałam fucka jego plecom i weszłam do klasy. I tak niech zapomni że ja karę jakąś będę odbywała.
Miałam kaprys by usiąść dzisiaj z tyłu i tak też zrobiłam. Przyszłam jako ostatnia i kolejny nauczyciel pokręcił głową. Kazał mi usiąść w ławce. Równocześnie dostałam sms-a od Alice.
Odpisałam jej trzymając telefon ponad ławką nie słuchając nauczyciela. Lekcja zapowiadała nudę. Obok siebie miałam frajerkę, która była zasranym kujonem. Okularki, aparat na zębach, dwa warkoczyki po bokach, kiecka zaprasowana idealnie i biała gładziutka koszula. Wypuszczona prosto z cyrku.
Zawsze gdy na nią ostro spojrzałam ta podawała mi odpowiedzi na każdej klasówce. Zawsze trzymałam ją obok siebie w taj samej ławce. A niech mi się tylko oddali, to zabiję!
Kolejna lekcja minęła nawet szybko i zaczął się lunch. Nie spieszyłam się na stołówkę i tak zawsze pierwsza dostawałam się do okienka i dostawałam swoją porcję.
Nie jadałam na sali z innymi dzieciakami, tylko spieprzałam pod drzewo, nie daleko fontanny na środku placu. Nikogo nie było, tylko ja. I tak kurwa ma być.
Hm, co dzisiaj za gówna mi wpieprzyli do porcji? Otwarłam sreberko w którym było ciastko, kartonik ze sokiem, surówka i mały kotlet z jakimś zielonym paskudztwem. Zagłodzić chcą człowieka czy co?!
Gdyby nie to, że nawpierniczałam się rano chipsami to teraz bym poszła do tej kuchni i zmusiła te krowy, co są u nas kucharkami do dawania mi większej porcji.
Zawsze byłam chuda mimo iż jadłam co chciałam i nie ważne ile jadłam.
Inne plastiki i nasze szkolne szmaty stosowały dietę za dietą. I tak gówno im to pomagało, zawsze były tak samo grube, no może jednak te specyfiki odchudzały ich z małego mózgu. Śmiać mi się chciało, jak one reagowały na kalorie.
„Boże, a tu jest czterdzieści kalorii, a miało być trzydzieści!!!! Znów utyję, a miałam idealną wagę!!!!”- dramat.
I to ma być normalne?! Dla mnie to kurwa normalne nie jest. To na mile od normy odbiega. Za godzinę miałam jechać do Emilly zmienić ją w barze. Nie chciało mi się, ale byłam zmuszona.
Ten bar już działa w naszej rodzinie z cztery lat, przez dwa ostatnie pracuje tam Emilly Clearwather. Dla mnie to dwa lata za dużo.
Alice znów napisała do mnie sms-a. pękałam ze śmiechu czytając go.
Ta mała chochlica potrafi mnie nieźle rozbawić. Z niej można było jebać. Odpisałam jej wysilając swoją mózgownicę wymyślając jakąś śmieszną treść, ale w ogóle nic mi do tej łepetyny nie właziło.
Zwaliłam winą na tą szkołę i na uczniów, którzy tu się zaczęli kręcić.
Czy do cholery spokoju mieć nie mogę?!?
Idźcie wy wszyscy do diabła!!!
Wstałam przekładając nogę ponad murkiem i podniosłam tacę szybko. Nie zjadłam tylko surówki. Była taka ohydna, że myślałam, że to w celu otruciu uczniów.
Wkurwiona na wszystko i na wszystkich nie zauważyłam jak ktoś nade mną stoi i gdy się obróciłam z tacą w rękach w jego kierunku niechcący wyjebałam całą surówkę wprost na spodnie i na koszulę tego jebanego szpiega.
Gdy ujrzałam twarz pomyślałam, że dobrze że to zrobiłam i z chęcią zrobiła bym to ponownie.
Podniosłam wzrok i ujrzałam tego pajaca Cullena. Dobrze mu tak!!!
-Coś ty kurwa mi zrobiła!- warknął na mnie, a dobrze wie, że na mnie się głosu nie podnosi!- To ulubiona koszula!
-Po huj mnie kurwa śledzisz?!- krzyknęłam nie zostając mu dłużna. Patrzyłam się jak wymachuje rękoma i próbuje zwalić ze swojej koszuli to co ja przed chwilą miałam na tacy. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu na ten widok. Cullen w surówce!
Ludzie w około przystanęli i usłyszałam głośne „UUUU!!!”
Podniecili się! Typowe.
Edward Cullen dalej machał swoimi łapami jakby chciał odlecieć. Nie mogłam się powstrzymać i po chwili jebałam ze śmiechu. Śmiałam się głośno i coraz głośniej, poczułam, że moje policzki płoną szkarłatem. Ale mina Cullena była tego warta. Minęło trochę jak się uspokoiłam i spojrzałam na niego wkurzona.
-Masz za swoje pedale, za to, że mnie śledzisz!
-Uwierz, była byś zadowolona z tego, że ci śledzę, choć tego nie robię.
- Chyba ci się śni! W małej główce zalęgło się tobie coś co jest nierealne- odparłam idąc z tacą w kierunku jednego z uczni.
-Masz. Zanieś.
Szczeniak zniknął z moją tacą, a Cullen znów na mną stał i coś mamrotał po nosem. Gówno mnie to interesowało. znów na mojej twarzy rozlał się szeroki uśmiech zadowolonej wariatki. Tak byłam wariatką. W tej chwili powinni mnie zamknąć w jakimś zakładzie dla obłąkanych, a nie pozwalać bym się włóczyła po świecie.
-Czego się szczerzysz głupia cipo!
Uśmiech zastąpił mi na twarzy wyraz wkurwienia. Co to za gnój, by mnie obrażał?! Spojrzałam co znajduje się za plecami młodego Cullena.
Teraz zauważyłam, że Black stoi jakieś kilkanaście metrów za nim i wgapia się w nas, jakby zaraz miał interweniować.
-Masz goryla? A może to twój brat- gej?i
Zaśmiałam się na widok miny. Brat- gej, dobre!
Cullen spojrzał w kierunku swojego bezmózgiego kumpla. Oddaliłam się na bezpieczną odległość. Nie szedł za mną nikt, a zwłaszcza ten skurwiel. Miałam ochotę zamordować Cullena jeśli jeszcze raz mnie dogoni i się do mnie odezwie. Miałam po wyżej dziurki w nosie tego typa. Ruszyłam zamiast do szkoły to w stronę swojego auta. Pomyślałam, że Emilly się ucieszy jak wpadnę wcześniej. Na razie nie wsiadłam do środka. Wsadziłam do samochodu tylko torbę. Wsadziłam słuchawki do uszu i oparłam się o maskę wyciągając szuję do słońca. Czułam przyjemne ciepło…
Nagle to ciepło zastąpił znów cień.
Co do cholery? Chmury nade mną zawisły?!?
-Chyba należy mi się coś za to, że moja koszula jest brudna?
-Zapomniałeś, że też się zsikałeś w spodnie Cullen- odcięłam się zapatrzona w jego zielone oczy. Soczysta wkurwiająca zieleń. Tego koloru nienawidziłam, odkąd tylko Cullen wtargnął na moje terytorium. Odkąd postawił stopę na moim terenie i zaczął się panoszyć ze swoim przerośniętym Playboy-ego było jeszcze gorzej.
-Przepraszać cię za bobry uczynek względem ciebie nie będę- zawołałam zdejmując słuchawki z uszu.
-Uwierz, wyjęczała byś to, gdybyśmy byli sami i błagała byś o więcej, kwiatuszku, gdybyś mnie trochę lepiej poznała.
W moich oczach płonął ogień. Żywy ogień, gdybym mogła to Cullen już by płonął żywcem. Ludzie wokoło zbliżali się. Czas na mały pokaz- pomyślałam sobie.
-Nigdy więcej, kurwa, nie nazywaj mnie kwiatuszkiem, bo cię wykastruję Cullen!!!- ryknęłam tak głośno jakbym miała megafon. Cullen aż zmarszczył się. Co głowa boli po niezłej imprezce? No to zaboli cię coś jeszcze!!!
Z całej swojej siły zamachnęłam się prawą ręką i wycelowałam idealnie. Walnęłam Cullena prosto w facjatę. Ten aż obrócił głowę jak panienka i złapał się za szczękę. Podziałało. Tak Cullen, ze mną lepiej nie zaczynać bo się obrywa!
Byłam mistrzynią jako bijąca, a on był świetnym materiałem na worek treningowy. To było coś pokiereszować mu tę jego śliczną twarzyczkę gładką jak u niemowlaka zadek. Wsiadłam do auta jeszcze walnęłam Cullena drzwiczkami w dupę i odjechałam. Widziałam w lusterku, że Black pędzi w jego kierunku.
Emilly. Uważaj nadchodzę!!!
i Aluzja do braci Kaulitz, Tokio Hotel.
W następnej części pojawi się nasza Alice!!!!!!!
Rozdział3
Dzień pierwszy
Bella:
Do baru „U Renne” nie miałam daleko, ale jechałam po Forks bez celu tak przez półgodziny i zatankowałam do pełna bak na stacji, wsiadłam do BMW i zatrzymałam się przed naszym barem. Akurat była za dziesięć minut czternasta.
Stary szyld, który matka znalazła na śmietniku i przerobiła go z gówna na coś mniej gównianego, wisiał nad drzwiami w jasnym kolorze. Cztery rzędy okien osłonięte firanami w wiśniowym kolorze.
Szczerze, to na początku zasłony były różowe, ale pozrywałam je tego samego dnia jak zostały powieszone i sama wkurwiona jechałam do sklepu i kupiłam te i one zostały. Matka trochę się wkurzyła, ale ja postawiłam na swoim. Jak mówiłam, ze mną nikt nie wygra!
Weszłam do środka. Ta suka Emilly stała za ladą i podawała jakiemuś frajerowi piwo. Dziadek zapłacił jej i wyszedł. Oprócz niej trzy stoliki były pełne wiary. Wpierdalali jakieś świństwo. Poczułam zapach żarcia i znów prawie rzygnęłam. Wątróbka! Kurwa!
Co oni kurwa, zamach na mnie planują?! Na to paskudztwo patrzeć nie mogę a ci wpierdalają ją i to jeszcze tak mlaskają, że kurwa.
Chciałam im zwrócić uwagę i wjebać im nosy w talerze, ale dobiegł mnie głos Emilly.
-Masz gościa! Alice! Wyłaź, ona przyjechała!- zawołała do mnie suka jak tylko mnie ujrzała.
Alice!?! Co ona tu robi? Dobry humor powrócił szybko. Chochlik tu jest!
Szczęście nie miało granic.
Już chciałam się rzucić biegiem w stronę zaplecza by wyściskać tą małą postrzeloną diablicę. By ją wypytać co robiła przez cały tydzień. Już byłam przy ladzie z torbą w dłoni, jak ta szmata Emilly zaczęłam się śmiać.
-Co kurwa? Z czego szczerzysz kły?
-Spójrz lepiej na to co cię odwiedziło, ja spadam.
Po tych słowach zdzira wyszła zabierając swoją torbę i zapach swoich cuchnących perfum. Nic dziwnego, że Alice mówi na nią szmato-skunks. Ja też podzielam zdanie mojego kochanego chochlika.
Ruszyłam na zaplecze, ale Alice wyszła mi naprzeciw i zdębiałam…
Dzień pierwszy
EDWARD
Wróciłem do swoich kumpli, Emmett już stał tam obok Blacka. Jak ja im w facjaty spojrzę?! Spoliczkowała mnie jakaś laska! Kurwa może zamiast błagać o śmierć Swan, zacznę błagać o swój szybki zgon!
Pysk bolał jak cholera. Ona ma kamienie w ręce?!
A dupa? Jeszcze oberwałem drzwiczkami jej auta, tylko dlatego, że powiedziałem do niej „Kwiatuszku”.
Co z nią kurwa było nie tak. Bądź miły dostaniesz w pysk. Bądź chamem to ci jaja urwie.
To jakbym miał do czynienia z chodzącą bombą zegarową. Coś nie jest po jej myśli i już masz przesrane. No, kurwa, nawet Jess ta ździra czasem odpuszcza. A ta kosmitka? Nigdy?!?
-Znów dała ci popalić?- zapytał mnie Emmett.
-Spójrz lepiej na jego koszulę, co to? Sałatka?- zakpił Black i złapał cos co jeszcze nie zdążyłem usunąć z koszuli, po czym wziął to do gęby i zjadł.- Mniam, papryczka!
Wzruszyłem ramionami. Szczęka bolała mnie nawet gdy mówiłem.
-Jedziemy do ciebie. Musimy mieć plan.
-Tak, Emmett, jak ty coś zaplanujesz, to Swan, na pewno ze mną pójdzie? Ona mnie nienawidzi i to z wzajemnością. A czemu Blacka nie zmusiłeś do tego by z nią szedł na bal?- zapytałem siedząc w swoim aucie.
Emmett wsiadł do swojego jeepa, Black do swojego wozu i włączyliśmy telefony i porozumiewaliśmy się dzięki nim.
-No bo Black jest za durny by mu się to udało…
-Hej! Ja to słyszę!- krzyknął Jacob.
-No i dobrze- rzucił Emmett.- Masz to słyszeć. A po za tym, Ed, nie mogę patrzeć na ciebie jak Jess się na ciebie rzuca…
Walnąłem dłonią w kierownicę. Emm i jego tłumaczenia!
-No i plan miał być taki, że zamiast Jess, ma się rzucać na mnie Swan? Wielkie dzięki, koledzy!
-Kurwa, Cullen, nie to miałem na myśli!
-Ty już lepiej nie myśl- dodał Jacob i obaj zaczęli się kłócić, a ja musiałem tego słuchać.
Łeb dalej mi napierdzielała, ale nie mogłem na to nic poradzić. Musiałem jeszcze raz iść do gabinetu starego i obejrzeć opakowanie tabletek z których wziąłem proszki.
Stanąłem na parkingu przed domem, Black już tam był. Stał oparty o maskę swojego auta i zaczął się przeciągać wyciągając łapy do nieba.
-Co tak wolno?
-Musisz się kurwa ścigać? Darował byś sobie.
Ten tylko wzruszył ramionami i łapy dziwnie mu się poruszyły przy tym. Emm nadjechał po chwili. Wysiadając stuknął Blacka w ramię.
Otwarłem im chatę i weszliśmy do kuchni.
-Mamo! Wróciłem!- zawołałem głośno. Zero odpowiedzi, nie ma jej i Carlise’a.- Piwa?
-Dawaj co masz.
Wyjąłem trzy butelki piwa i postawiłem je na stole prze nimi. Otwierać znajdował się obok na blacie.
Sam poszedłem po świeży strój. Przebrałem się w niego i zeszedłem na dół do kuchni.
-Kurwa, już wychlaliście? Więcej nie mam.
Wyjąłem z lodówki woreczek z lodem i położyłem go sobie na szczęce.
-Co ty robisz?
-Może mi pomoże, kurwa, ta mała ma taki cios jakby potajemnie boks trenowała.
-Uuu Emm, a może pojawia się u ciebie na siłowni, gdy masz trening?- Blackowi na ryju ukazał się banan, a usta wypchnął do przodu.
Zignorowaliśmy go.
-To co to za plan?
-No więc, musisz umówić się ze Swan… ale tak by ona nie wiedziała, że to jest randka- niedźwiedź zaczął nawijać.
-Mission Imposible- powtórzyłem dociskając woreczek do szczęki. W drugiej ręce miałem ręcznik.- Randka ze Swan?
-Jest to możliwe- odparł Em, a Jacob przysłuchiwał się temu i coś robił z dłońmi.
-Jak? Come on, to nierealne, nawet, gdyby mnie tolerowała.
-Wiem, że ma kumpelę, nie jaką Alice Brandon.
-Kogo?- spytałem Blacka. On znał wszystkie ploty i znał ludzi, jak nikt z nas.
-Alice Brandon? Nie wiecie nic o niej?- zdziwił się, a banan nadal tkwił mu na twarzy.
-Kurwa, jeśli teraz nie powiesz kto to, to pójdę za radą Swan i sam cię wykastruję!
-Okay, okay. Alice Brandon, kumpela Belli Swan, lat siedemnaście, zamieszkała w Port Angeles. Hobby moda i fryzury i muzyka…
-Do rzeczy!- ponaglił go Emmett wymachując pięścią ponad stołem.
-Co ty taki niecierpliwy. Podobno ona i Swan jadą na koncert jakiejś kapeli w sobotę, za tydzień. Kapela to Three Days Grace. Są jej fankami, czy coś w tym stylu.
-Ach i gdzie ten koncert?
-W Port Angeles. Jedyny taki koncert w tym mieście. Brandon ma już wejściówki pod scenę. Dlatego Swan nie idzie na bal z nikim.
-Musimy odwołać koncert- palnął Emmett. Położyłem lód do lodówki i usiadłem. Wziąłem spory łyk piwa.
-Jak ty to zrobisz? Powiesz managerowi kapeli, że nie ma tu grać?
-Nie, kaleko, ja coś wymyślę i nie zagrają. Moja w tym głowa. Ty martw się byś nie był do soboty poobijany, bo Swan i tak na bal z tobą pójdzie.
Szczerze w tą wątpiłem, ale milczałem.
Tymczasem
Bella
Oczy wylazły mi z orbit na widok mojej Alice. Co ta cipa z sobą zrobiła. Kopara opadła mi w dół.
-Ally, kurwa, gdzie twoje czarne włosy?
-Hej, a nie ma ich! Nie chcę już być czarna. Pomóc ci?
Stałam i patrzyłam na to i nadal nie wierzyłam. Może ona ma perukę. Może nie pofarbowała ich. Miałam nadzieję, że to tylko peruka, a nie jej nowy kolor włosów.
Tylko kurka jasna ciasna, czemu akurat ten!
-No co?- zaświergotała dziewczyna.- Coś nie tak, Bells?
-Kiedy ty to sobie zrobiłaś?
Zdjęłam torbę z ramienia i wrzuciłam ja za zaplecze. Związałam włosy w kucyk i stanęłam za barem, obok Alice. Nikt do nas nie podłaził, to mogłam ją zjebać.
-Wczoraj. Co myślisz? Zajebiście mi, nie? Widziałam w gazecie jak dziewczyna miała dokładnie taki sam kolor na włosach i jej pasował. Mi tez pasuje? Powiedz szczerze.
-Alice, wariatko! Ty trzepnięta bezmózga istoto, którą uwielbiam. Czemu akurat czerwony? Co ci kurwa odjebało z tym kolorem? Wyglądasz jakby twoje kłaki ktoś zanurzył w puszce z farbą- warczałam.
Co ta sobie z tej czupryny zrobiła? Miała tyle kolorów na niej, co nikt inny. Teraz jej włosy nie starczały we wszystkie strony, tylko opadały jakby je śliną przygładzała.
-Parę miesięcy temu twierdziłaś uparcie, że blondynką będziesz idealną i strzeliłaś sobie kolor, wcześniej rudy bo twierdziłaś, że rude laski mają powodzenie… już dalej nie wymienię. Nawet specjalnie kupiłaś sobie brązową farbę by mieć włosy w moim kolorze, by na nas wołali siostry, a teraz… Ugh. Ty masz świra!
-Wiem, ten kolor to tylko na koncert Three Days Grace. By mnie kapela widziała. Jestem jej mega fanką. Chciałam by ten wokalista mnie ujrzał- rozmarzyła się chochlica.- I kurwa, Swan, nie mów, że jak mam świra, okay? Ja tylko chcę być widoczna.
-Przy twoim metr pięćdziesiąt sześć karle żadna żarówiasta fryzura ci nie pomoże.
Alice strzeliła mnie w bok i dostała focha. Typowe, Alice focha dostaje co pół godziny. Przywykłam.
Zaczęłam się śmiać jak szalona. Ta spojrzała ma mnie ostro.
-Bo sobie pojadę!- zagroziła.
-Okay, już stopuję. Moja ty czerwona landryneczko- uśmiechnęłam się do kumpeli szeroko. Złapałam ją za policzka. Znów walnęła mnie w bok, tym razem mocniej.
-Hej, czy to nie surówka, na twoich spodniach?- spytała zmieniając temat na inny. Wskazał mi palcem na dżinsy.
-Gdzie?- spojrzałam w dół, rzeczywiści miałam na spodniach coś z lunchu.
-Kurwa, zabiję gnoja. Trzepał się przede mną.
-Kto? I co robił?- spytała mnie czarnulka… wróć czerwona chochlica.
-Miałam starcie z Cullenem. Dzisiaj wyjebałam na niego surówkę, bo fagas mnie śledził i stał tuz nade mną. Nie wiem, kurwa czego on chce ode mnie. Ma przecież swoje kurwy pod nosem i niech się z nimi po kontach maca. Dałam mu w ryj i walnęłam drzwiami.
-He he, może na ciebie leci, no, to playboy, nie odpuści żadnej, nie? A ciebie nie zaliczył…
-Nie zaliczy. Zaliczy co najwyżej kilka razy w zęby jak jeszcze raz się do mnie odezwie.
Alice zaśmiała się i nalała jednemu do kufla piwa i podała mu do rąk, kasując cztery dolce za nie.
-No wiem, że niezła z ciebie bestia, nie musisz mi to przypominać. Dobrze o tym wiem, nadal pamiętam jakie numery wykręcałaś ze mną w Port Angeles i tu beze mnie w Forks. Dobra zmienię temat bo cię to wkurwia. Nadal nie powiedziałaś mi co sądzisz o moich włosach?
-Mogą być- skwitowałam wycierając blat.- Kurde musze coś zjeść, idziesz? Kiszki mi marsza grają. Jak nie zjem to zdechnę. Sama nic nie przełknę. Na godzinę zamkniemy? Nikogo i tak nie ma na sali.
Byłam żarłokiem, ale co na to poradzę?!
Alice się zgodziła i na godzinę zamknęłam bar.
-Jak tu się dostałaś? Auta nie widzę. Właśnie gdzie twoje kanarkowe BMW?- zapytałam jedząc hamburgera. Alice zatopiła zęby w frytkach z ostrym sosem.
-Bo nie przyjechałam autem. David mnie przywiózł. Pamiętasz, to ten mój kuzyn model. Ma teraz wolne, i wrócił do domu. Mieszka teraz u nas, ze względu na jego starych. Ciotka i wuj mają teraz drugi miesiąc miodowy, nam go podesłali a sami się bawią na wyspach- wyjaśniła mi Alice krzywiąc się.- Szczerze, to nawet mu współczuje. Kto jest w stanie wytrzymać z maniakami seksu i do tego w takim wieku. Oboje maja prawie pięćdziesiątkę na karku.
-O fuj!
-Właśnie. Ja tam się cieszę bo jest super. Musisz go poznać. Teraz też po mnie tu podjedzie.
-Świetnie, nie mogę się doczekać. A po za tym co tam z twoim nowym facetem? Jak mu? Lukas?
-Lukas to przeszłość, niezła z niego świnia! Dobierał się do mnie. Dostał doniczką ode mnie, tą samą którą dał mi na urodziny. Szkoda mi było kwiatka, ale nie jego. Teraz jestem sama. Ale jeszcze byłam przez dwa dni chodziłam z Joshem, był słodki, ale nie umie całować, wpycha mi język do buzi i strasznie się ślini przy tym…
Po co ja kurwa ją o facetów pytałam, zawsze się rozgada w tym temacie.
Godzina nam minęła szybko. Szłam do drzwi by je otworzyć i odebrałam telefon od matki.
-Bello, zaraz będę z towarem, jesteś w barze? Otwórz mi tyły zaplecza.
-Jasne szefowo- krzyknęłam i rozłączyłam się. Kurwa, ja na pewno nie będę rozpakowywała towaru. To jest hujowe zajęcie. Nie dla mnie. Od tego miałam Alice, he he!!!
Wracamy do
Edwarda
-Do walki masz półtorej godziny. Jedziesz na trening?
-Po huj? Walczyć umiem! A może tak chcesz się przekonać?
-Nie dzięki.
-No tak, dostał już lanie od łabądka- Black ryknął śmiechem.
Dobrał się nawet do alkoholi Carlise’a. nie ma huja w mieście, stary mi łeb ukręci.
A spuść na chwilę Blacka z oka i idź do kibla, a jak wrócisz, to pół chałupy masz obesrane, alkohol wydojony, a ten wrzeszczy ma ciebie bogu ducha winnego. I jak tu go nie zabić?
-Weź go za wszarz. Zaliczysz podnoszenie ciężarów- doradziłem mu. Szczęka przestał mnie bolec, na szczęście. Tyłek też. Emmett zapakował Jacoba do jeepa i zamknął drzwi za nim.
-Gdzie ta twoja Rose? Dzwoni, a teraz co?- spytałem kumpla. Ten tylko wzruszył ramionami i spojrzał w bok na ulicę. Podążyłem za jego wzrokiem.
-Zaraz będzie, spox, luzik, przebiera się, wróciła tyle co z pracy, jak zadzwoniła do mnie. A dziewczyna boksera musi ociekać seksem.
-Uważaj, bo tak jej poleci ten seks, że zlecą się do niej jak do miodu pszczoły.
Emmett spojrzał na mnie poważniej. Już coś się święciło w jego czaszce. Coś to mi się może nie podobać.
-Właśnie mój mały przyjacielu mam od tego ciebie. Ty zaopiekujesz się moją Rosie, jak ja będę walił w mordę jakiegoś pożal się boże łamagę z innego miasta.
Co? Ja mam być niańką jakiejś pustej blondyny??? Co to to nie! Niech o tym zapomni!
-No a jak mi pomożesz, to ja pomogę tobie ze Swan- dodał chytrze.
-Kurwa, Emm, po prostu opuść mi i tyle. Będę miał na oku Rose, ale zapomnij o tym zakładzie, okay?
-Nigdy w życiu, ryzyko to moje drugie imię. A po za tym, może być niezła zabawa! Pomyśl! Nigdy nie robiłeś czegoś takiego, to masz okazję posmakować tego teraz.
-Nic co jest związane ze Swan mi smakować nie będzie, zapewniam cię!- warknąłem wyrywając się z uścisku niedźwiedzia,
Ten tylko zagrzmiał basem i zmienił głos.
-Ok, w takim razie jeśli Swan z tobą nie pójdzie, możesz wymyśleć mi zadanie do wykonał, a ja je wykonam publicznie, nawet mogą być to trzy- powiedział mi Emmett.
Hm jeśli pozwala mi na trzy życzenia! Trudno będzie mi mu odmówić. Zatarłem ręce.
-Okay, pierwsze życzenie- zacząłem z pokerową twarzą.- Na bal przyjdziesz przebrany za laskę w mini, ogolisz nogi z tego buszu, założysz perukę i zaczniesz śpiewać na scenie obok kapeli piosenkę Katy Perry tą o gejach. Drugie, przestaniesz opowiadać przy mnie o Rose i o tym co wy robicie w łóżku i po za nim. Po trzecie, twoje auto należeć będzie do mnie na zawsze.
Emmettowi McCarty kopara opadła w dół jak usłyszał ostatnie życzenie Edwarda Cullena. A tak!
Sam zaczął grać w tę grę to niech teraz odczuje bolesna skutki zakładu.
-Niech ci będzie, ale ty koniec z laskami i podniecaniem się na ich widok, bo twoje trzy życzenia odwołam.
Replay mówiłem, że to Emmowi kopara opadła? Mnie teraz zatkało. Ja mam się trzymać z dala od pięknych foczek?! Nie!!! To jedyne dla kogo żyję!!!
-To jak? Wymiękasz parówo spytał szczerząc się jak wariat.
-Nie. Jedźmy ta twoją cholerną walkę i kurwa się do mnie nie odzywaj!
Rozdział 4
Nadal dzień pierwszy już ku końcowi.
Edward
Pilnowanie blond lalki Barbie, w sali do siłowni pełnej facetów, to zajęcie wymagające trzeciego oka i intuicji. Ilekroć ja odwracałem łeb, by spojrzeć jak Emm wali w worek treningowy, trenując do walki, to jego dziewczyna mi znikała z oczu.
Dlaczego intuicji?! Hm…
A myśleliście kiedyś jak blondyna? Jak Paris Hilton? Cycata Pamela Anderson? I inne jasne laski o IQ równe zeru? Bo mi myślenie jak blondyna to kurwa z trudem przychodzi.
Fakt, Rose ma Emmetta, ale jako fotograf łazi ze swym aparatem i robi zdjęcia wszystkim w około. Fakt, praca pracą, ale to już kurwa obłęd! A tu są foty zabronione.
Blondyna tego jednak nie kuma…
Że ci, też jej za to jeszcze nie zamordowali!
Dziwiłem się, że Emmett jej na to w ogóle pozwala. Ale cóż, to jego sprawa, ja wywiązuję się z zadania. Teraz złapałem Rose za ramię i pchnąłem ją do barierki. Tam tłum był jeszcze mniejszy. Walka miała odbyć się równo za pół godziny.
Black był obok mnie i do tego już mu prawie przeszło po dawce wychlanej u mnie w chacie. Trochę się tylko co chwilę zawieszał.
Co on robi, że po godzinie jest już trzeźwy jak gwizdek?!
Emm walczył chwilę z własnym cieniem. Obserwowałem jego ruchy i technikę. Unik, unik i cios… powtórzył to jeszcze kilka razy.
W mordę, skubany był dobry!
Spojrzałem w drugą stronę. Za drewniana ścianą ćwiczył niewidoczny dla Emmetta jego przeciwnik.
Akurat on rozciągał mięśnie. Jak napiął muły, to prawie zagwizdałem.
Kurwa, mięśnie to bydle miało, lecz do Emma nie ma co się porównywać.
Wyglądał przy Emmie jak chuchro na dwóch krzywych nogach. Fakt, był szybki. Miał też opanowane uniki.
Po raz pierwszy pomyślałem, by Emm przegrał z tym frajerem.
Na oko przybysz miał z siedemdziesiąt kilo, a Emmett ponad dziewięćdziesiąt, ale Em nauczył mnie, że żadnego gnoja się nie lekceważy. Miał szanse. Dawałem mu około czterdzieści procent na to, że rozwali niedźwiedzia ma macie.
Mata, była płaską kwadratową powierzchnią, otoczoną dwoma sznurami wokoło. W każdym rogu miała wbity pal. Sam Emmett ją stawiał, na potrzeby treninguuu…
Uuu… co to za cudo?!
Metr ode mnie przeszła niezła suczka. Kołysała biodrami, tak jak to te niezłe sztuki potrafią. Już załapała u mnie giga plusa. Mini w czarnym kolorze, bluzeczka w czerwonym kolorze, szminka jak krew na słodkich usteczkach, włosy do ramion, oczy jak ocean, boziu!
Ty to cudo stworzyłeś, dla mnie?!
Od razu poderwałem się do góry, z zamiarem podrywu tej niewiasty, ale Black stuknął mnie w ramię z całej siły i opadłem w dół. Znów poczułem ból w dupie.
Co to kurwa ma być?
Rose patrzyła na nas zdziwiona.
-Hej, okiełznaj to co masz w spodniach i swoje myśli, Romeo!
Zakład, pamiętasz?
-Dopiero po walce.
-Przed- przypomniał mi upierdliwy czarnowłosy na wpół trzeźwy kumpel.- Ty o tym dobrze wiesz, a ja jestem tu po to, byś się nie zapomniał Banderasie. Nie ma panienek, gdy ja czuwam!
Taa… ten to potrafi spierdolić mi humor do końca!
Rose patrzyła na swego Emmetta, który szedł w naszym kierunku. Dodam, że szedł już jak mistrz świata! Ale walka jeszcze się nie zaczęła. Zostało raptem pięć gównianych minut.
Poczułem mocne szarpnięcie w okolicy ramienia, nawet nie wiem, kiedy złapałem jego lalę za rękę, by mi nie zwiała z oczu ponownie. Puściłem ją i Rose rzuciła się na szyję Emmettwi.
-Życz mi powodzenia, kochanie- zamruczał niedźwiedź do blondyny.
-Tobie, powodzenie nie jest potrzebne, misiaczku, ty zawsze wygrywasz…
Po tych słowach Em rzucił się z zębami na szyje Rose i myślałem, że zaraz jej gardło rozszarpie, ale myliłem się.
Na szyi laski widniała teraz bycza malinka. Gdy Emm ją ujrzał wydał z siebie jakiś bliżej nie określony zwierzęcy dźwięk.
Cwany, znaczył swój teren!
Black zachichotał.
-To ja idę, dołożę temu kutasowi Biersowi, żeby więcej nie chciał się bić z takim jak ja.
-Będę krzyczeć jak najgłośniej!
Black i ja przybiliśmy piątki z Emmettem i ten w krótkich spodenkach ruszył na ring.
Tłumu, takiego jak ostatnio nie było, ale zakłady już obstawiali. Nie miałem kasy za dużo, to nic nie stawiałem.
Widziałem, jak przeciwnik niedźwiedzia włazi na matę. Przyjrzałem się mu trochę dłużej. Dłuższe włosy zebrane w kucyk z tyłu głowy w czarnym kolorze, lekki zarost, nos, złamany w dwóch miejscach, krzaki nad ślepiami i usta, wyjebane dwie wykrzywione parówy z wystającym między nimi jęzorem. Co za pokemon?!
Nad górną brwią dochrapał się kolczyka w kształcie kółka. Na nogach miał obcisłe bokserki w fioletowym kolorze. Stawiał kroki jak kaczka. Kołysał dupą na boki, jak panienka. I to ma być przeciwnik?
Błagam was ludzie!
Ta pokraka prosi się o niezły łomot!
-Emm! Dawaj!- wrzasnął Black i klasnął w ręce.
-Nie wolno bić po niżej pasa!- krzyknął młody stający na macie pomiędzy Emmettem, a tym drugim, wyglądał przy nich jak karzełek.
Ha, brakowało mu jeszcze czerwonej czapki i jakiejś zielonej kamizelki i kolejny pomocnik Świętego Mikołaja gotowy! A rzeczywistości był to nie zasrany pomocnik tylko jakiś chłystek ze szkoły.
-Pamiętajcie…
-Przestań pierdolić gnoju i spieprzaj stąd!- przerwał mu Emm i ryknął na niego, tak jak niedźwiedź. Biers zacierał rękawice.
Obaj byli gotowi.
Młody zniknął, cały jeszcze się trząsł i ktoś dał znak, jakiś dźwięk rozbrzmiał z komórki i zaczęło się…
Najpierw cios zadał nowy. Emmett posłał mu mordercze spojrzenie i przystąpił do ataku.
-Riley! Biers! Nie daj się!- usłyszałem krzyk niedaleko mnie. Należały do tej ślicznej panienki, która wpadła mi w oko. Odwróciłem wzrok zdołowany.
-Dowal mu!
-Z lewej, wal go z lewej, huju…
I tak dalej. Stałem z Rose, która darła się w niebogłosy do Emma i Blackiem, który skakał i klaskał i gwizdał jak pajac w cyrku.
Trudno, przyszedłeś do idiotów sam idiotą się stań!- pomyślałem.
Zacząłem skandować imię kumpla walczącego na ringu i dołączyło się do mnie kilku, a reszta powrzaskiwała ma mnie bym zamknął ryja.
-Emm-ett! Mc-Car-ty!
Olałem ich krzyki i sam, niemal przekrzyczałem piski Rose.
Emmett walił dalej Biersa pysk, a ten mu odpowiadał. Raz Emm wpadł na barierkę od ciosu Biersa. Niezły był ten nowy.
Kibicowałem Emmowi, ale jednak miałem cichą nadzieję, że ten nowy gnojek skopie mu tłusty zadek, raz a porządnie!
No i ominie mnie ten cały zakład. Nie zamierzałem latać za tą całą jebniętą Swan…
Na razie Emm obrywał i szczęście mi sprzyjało. Oby tak dalej!
Wiem, że to było kurwa po świńsku, nie kibicować kumplowi, a popierać drugiego, gdy mu skopuje zadek i to dość boleśnie.
Ale tu nie liczyła się tylko wygrana Emma, ale i mój honor! Bo byłem pewien, że zakład z Emmem i Blackiem przegram.
Odkąd oni wpadli na ten pomysł, ciągle o nim myślę i nie mogę wymyśleć, jak tu by się od niego wywinąć skutecznie.
Spojrzałem ma wyświetlacz telefonu. Minęła dopiero minuta walki, a ci dalej się leją.
Przeniosłem wzrok na przeciwników. Usłyszałem głośny dźwięk i widziałem jak Biers wykręca głowę na bok, ledwo przytomny. Emmowi z nosa leciała krew i miał rozciętą wargę i brew, znowu! Wizyta w szpitalu u Carlise’a gwarantowana. A ja kuźwa, znów dostanę kazanie od Esme!
-Emm! Emm! Misiaczku!- wrzeszczała Rosalie skacząc. Bluzka podskakiwała jej do góry z każdym wyskokiem.
No, miała co po…
Uspokój się!- warknąłem na siebie w myślach.
To laska mojego kumpla, nie jestem tak zdesperowany, by rzucać się na czyjeś seksi-mięsko!
Wróciłem do kibicowania i odsunąłem się od Rose.
-Emm, wal go!
-Za jaja, Biersa!- ryknął Black i sam udawał że walczy w ringu. Wymachiwał przy tym swoimi łapami na oślep, że trafił nawet Rosalie.
Kilka osób obok nas zwijało się ze śmiechu, gdy wpatrywało się w ryj Jacoba. Byłem z tymi co ryczeli ze śmiechu i łapali się za przepony.
Minęła druga minuta. Walka trwała nadal. Była jeszcze brutalniejsza niż minutę temu. Wszystko zmierzało ku końcowi. Ten jebany dzień i mordobicie.
-Niedźwiedź!
-Misiątko!- wywrzaskiwała Rose.
Emmett się zaczął rozkręcać, jak tylko usłyszał głos swojej panny, na moją niekorzyść i walił w Biersa na oślep, gdzie się tylko dało, ale nie poniżej pasa. Co jak co, ale Emm nie walił niżej niż dziura w pępku.
Nikt go nie powstrzymywał. Jeszcze trochę, a Emmett go zabije na miejscu, ale ten w porę się wycofał. Biers ledwo stał, ale nie zamierzał się poddać. Po jego brodzie spływała krew i skapywała na klatkę piersiową kroplami. Sam gapił się na Emmetta i kołysał się na boki. Co chwila zamykały mu się ślepia.
Widziałem, jak Emm chwilę wcześniej złamał mu nos i podbił lewe oko. Nawet miał głęboki rozcięcie pod włosami na czole. Wyglądał na porządnie wyjebanego. Dostał niezły łomot od niedźwiedzia, jak sam chciał.
Te walki były nielegalne, dlatego, rzadko kto na nie miał wstęp. My mieliśmy jebanego farta, że zadawaliśmy się z tym gigantycznym szajbusem Emmem inaczej o wejściu tu możemy zapomnieć.
Dostałem sms-a od Jessici:
„Kochanie, wiem, że byłam okropna. Wynagrodzę ci to. Wyjdź na zewnątrz, czeka tam na ciebie niespodzianka.”
Przeczytałam wiadomość i wzdrygnąłem ramionami.
Nic co napisała ta szmata Jess, nie jest ważniejsze od tej chwili.
Olałem to.
Wsunąłem tel do kieszeni i dalej patrzyłem jak dwie cipy nadal się leją.
Biers wyraźnie był na przegranej pozycji…
Jeszcze kilka ciosów i leży…
Emmett śmiał się jak idiota i znów walił Biersa po twarzy, aż ten nie runął na ziemię, powalony ostatnim prawym prostym ciosem w szczękę. Uniósł się na parę centymetrów i uderzył o matę z łoskotem.
Rozległo się głośne zawodzenie, i dźwięk, jakby zawyła syrena tuż nad moim uchem. Załatwił go w trzy i pół minuty.
Skakałem i widziałem jak wynoszą Biersa na noszach. Uuu wyglądał jak by po jego ryju przejechała ciężarówka i do tego wjebali go do maszynki do mielenia mięsa.
Jak nic skurwiel ma tydzień w szpitalu.
Ale sam się o to prosił.
-Emm, wymiatasz! Kurwa, szybko załatwiłeś tego cieniasa!
-Alee, sams sie o to plooosił…- wymamrotał Em plując krwią do miseczki. Rose całowała go po włosach i ocierała się o niego.
-Jedźmy…
-Gliny!- wrzasnął ktoś.- Kurwa, ktoś zakapował na nas!
Spojrzałem w stronę okna.
-Wiać!!!!
-Sa dupee, nie mogoo mnie złapasss!- krzyczał Emmett i porwał Rose na ramię i zwiał.
Kurwa! Miał rację. Suki tu były! Trzy radiowozy stały za oknem.
-Tyłem! Gnoje! Tyłem, tam jest wyjście.
Złapałem Blacka za ramię i pociągnąłem go w stronę auta. Biegłem jak szalony, by tylko spierdolić niebieskim. Całe szczęście, że nie zaparkowaliśmy na widoku, a przy lesie prawie dwieście metrów dalej.
Emm dał dyla z Rose jej autem. Mogłem śmiało dorwać jego wóz. Na dodatek trzymałem jego kluczyki, które dał mi wcześniej. Jacob wyjebał się po drodze, ale nie było czasu, na to. Cudem szybko się podnosił i biegł dalej za mną.
-Ed! Wolniej! Nie gonią nas, jeszcze!- krzyczał za mną.
-Wsiadaj, kurwa, Black! Gonią nas! Ślepy jesteś!
Jacob zapakował zad do auta i odpaliłem brykę. Za pierwszym razem nie udało mi się.
-Kurwa jasna. Odpalaj!!!- wołałem waląc w kierownicę.
-Dawaj, jadą tu!- krzyknął Jake oglądając się.
-Już! Już!
Udało się. Ruszyłem przed siebie wyjeżdżając z lasu na asfalt. Nie patrzyłem, że ryłem dziury za sobą.. Ziemia była mokra. Mogliśmy zarżnąć po drodze.
Ale się udało. Widziałem już normalną drogę, a w lusterku dalej goniły nas światła radiowozu.
Prawie zderzyłem się z innym, który spierdalał przed sukami.
-Cullen, gazuj! Szybko! Szybko!
-Chcesz się zamienić?! Jeszcze słowo i sam poprowadzisz!
Skręcałem na boki i wymijałem auta z piskiem opon, ale gnoje za mną jechały. Tyle kurwa aut na drodze, a ci mnie się uczepili! Za co to kurwa! Black dalej zawodził koło mnie, co jeszcze bardziej mnie wkurwiało.
Skręciłem w lewo, w stronę centrum, tam może ich zgubię. Ale auto Emma jest wolniejsze od mego! I to mnie wkurwiało jeszcze bardziej niż Black. Tyle razy namawiałem go co małej przeróbki u Blacka, a ten nie. Bo jego auto straci, to coś.
Kurwa, teraz ja stracę to coś, jak mnie złapią!
Bella
-Ile razy ci powtarzałam, byś nie zamykała baru?!- warczała nade mną mamuśka. Już wjechała na tył zaplecza i ujrzała, że my z Alice wcinałyśmy jedzenie.
-Godzina w te, czy w tą, co to za różnica? Odpuściłabyś sobie, a po za tym, miałam gościa i nadal mam…
-Taka gościnna? Alice za ciebie układa towar na zapleczu, to jest gościnność?
-Już się, do cholery nie czepiaj tyle! Nie dość, że tu mnie więzisz, to jeszcze kumpela do mnie wpaść nie może?! Co jest z tobą nie tak?- krzyknęłam do matki.
Ta tylko pokręciła głową.
-Zachowuj się, grzeczniej młoda damo. A właśnie, co to było, że rano chłopak, mieszkając parę domów dalej miał zgnieciony rower? Dzwoniła do mnie jego matka. Czy to twoje sprawka?- zapytała mnie Renee z surowością w głosie. Totalnie jej nie wyszło. Wzruszyłam ramionami i założyłam je na piersi.
-Nie, ale niech gnój dobrze zapamięta sobie, że się mnie po ryju gazetą nie wali!
-Walnął cię gazetą?- wtrącił się Seth, zza pleców matki.- W końcu ktoś to zrobił!
-Kurwa, zbliż się, a zabiję cie, gówniarzu!- zaczęłam wymachiwać rękoma w kierunku skubanego. Ale był pilnowany. Niech no tylko do domu wróci, to mu pokażę!
Seth zamilkł i skrył się za matką bardziej.
-Zostaw brata. Zachowuj się!
-Zawsze bronisz tego gnojka! Dajcie mi wy święty spokój! Wszyscy!
Wyszłam z zaplecza i pożałowałam tego.
Do środka, do baru weszło zgodnie trzech gości.
Pierwszy kutas- Jacob Black, nie musze przedstawiać, ale kurwa, co on tu robi?! To teren oznaczony tabliczką” Black wypierdzielaj stąd”.
To samo tyczyło się drugiego kutasa- Edwarda Cullena, jebana mać.
Chwila, mordy mieli spocone, a było po dwudziestej pierwszej już. Co do licha jest grane? Obaj wyglądali, jakby uprawiali zapasy błotne. Black miał w nowych spodniach dziury. Cullen we włosach liście.
Mniejsza z tym.
Z nimi wszedł trzeci kutas, którego pierwszy raz na oczy widziałam. Blondyn, niewiele niższy od Blacka, z mułami i pewnie też był na sterydach, jak Black. Ale kto zadaje się z Blackiem i Cullenem jest dla mnie kutasem i kutasem pozostanie!
Nie wiele myśląc wróciłam się do zaplecza i wyrwałam Alice w tym momencie, w którym mama zaczęła ją wypytywać, o intymne rzeczy.
Czerwonowłosa , powinna mi być wdzięczna, bo jeśli stara się dowie od niej, że we dwie zamierzamy w sobotę iść na koncert, to ja znów kurwa nie pojadę z Ally i ta będzie groziła że sobie zrobi harakiri widelcem. A raz powiedz jej komplement, to wypaprze całemu światu, co gdzie i jak!
-Co?
-Jajco. Spójrz, kto tu dupę płaszczy- szepnęłam Alice do ucha pociągając ją w dół za rękę pod ladę.
-Wow, Cullen, no i co?
-Kurwa, co? to teren anty Cullenowy! Mają zakaz zbliżania się tu!
-Boże, przeżywasz, jak mrówka okres- skwitowała wkurzając mnie tym, że olała w huj ważną sprawę.- Łał, a ten blondyn, ale ciacho, kto to? Znasz go?
Alice się już podnieciła na widok nowego kretyna w bandzie Cullena. Typowe!
-Alice, nikt kto zadaje się z Cullenem nie jest materiałem dla ciebie, ani dla mnie. Przestań!- warknęłam na kumpelę. Już jej amory we łbie!
-Ok, ok.! ale powiedz, ciacho, nie?
-Krakers- warknęłam do niej.- Obsłuż ich, idź.
Alice podniosła się o podeszła do drugiego końca lady. Poprawił przy tym bluzkę. Ja też wstałam powoli i napotkałam wzrok kutasa Cullena. Wytrzeszczył gały. No co, kurwa, to mój teren! Odpowiedziała mu spojrzeniem „Zginiesz na miejscu!”
Nadal pamiętałam jak parę godzin temu się trzepał przede mną, gdy mu wyjebałam surówkę na spodnie i koszulę.
Wybuchnęłam śmiechem i wszyscy spojrzeli ma mnie.
-Co?- warknęłam na Alice. Ta już wróciła czerwona na twarzy, prawie zgrała się z kolorem swojej czupryny.
-Woda dwa razu i mocna kawa z cukrem i ty zanosisz, ja nie, upokorzyłaś mnie, dziwo!
Kopara mi opadła w dół.
Alice nigdy nie nazwała mnie dziwą. A teraz?! Wow, kurwa, kobiecie odbiło!
-Chochlik!- zachichotałam.
Jednak, ta mi się nie odszczekała tylko wróciła na zaplecze. Jak wrócę półgodziny pogadamy przez tel i chochlik wróci do dawnego ciała, pokręconej wariatki.
Alice znów miała focha.
Focha- nie forever. Miejmy nadzieję.
Wjebałam kawę i dwie szklanki na tacę i podeszłam mamrotają jakieś czary wu-du na tych kretynów przy stoliku numer cztery.
-… To nie była nasza wina. Nie nakapowałem, nie wiem, kto dał cynk, że walka właśnie dzisiaj.
-Ja… kurwa! Ta szmata Jess- odezwał się Cullen. Byłam w połowie do ich stolika. Słyszałam strzępy gadania tych idiotów.
-Wyjebałeś, Jess, że walka dzisiaj- warknął Black.- Jazz, nie wygadasz się starym? Kurwa, błagam, nie chcę znów być wysłany na tej obóz dla frajerów!
-Ratuję twoją dupę za każdym, razem i czy cię wydałem, kuzynie? Nigdy, ale naprawdę, opanuj się, ty Edwardzie też. Już po raz siódmy w tym roku…
Blondyn jest kuzynem Blacka! I wpadł w oko Alice.
Byłam metr od stolika.
W głowie, rodził mi się, plan by wyjebać wodę na łeb Cullena, chciałam się na czymś wyżyć, a Cullen wpadł do klatki z lwem, z rozwścieczonym lwem! Szkoda, tylko, że podpisałam z Renne umowę, że w barze mam obowiązek być wzorową pracownicą.
Kurwa, szkoda!
-Zamówienie- odparłam oschle. Fagasy spojrzeli na mnie, wszyscy prócz Blacka. Niemal rzuciłam to na stolik i odwróciłam się na pięcie i ruszyłam do lady dysząc jak parowóz, mrucząc pod nosem przekleństwa.
Kurwa, jakie to frustrujące, jesteś wkurwiona, przyłazi ci pod nos padalec Cullen i nawet nie możesz się na nim wyżyć by ci się humor polepszył.
Shit! Shit! Shit!
Gówno! Gówno! Gówno!
Wróciłam do lady I spojrzałam na plecy blondyna.
Usłyszałam za plecami kroki. Słoniowate, były młodego. Klap, klap, mamuśki, a pik, pik pik, należały do Ally.
-Alice, chcesz wiedzieć, kim jest ten co cię wbił w źrenice?- wyszeptałam do fochającego się chochlika.
-No!
-Jakiś Jazz, kuzyn Blacka. Tyle wiem.
-A numer tel?
-I kurwa co? Może rozmiar buta i waga do tego? Skąd mam wiedzieć? Jasnowidzem nie jestem.
-Spytaj go, pliz!- Alice podskakiwała wokół mnie.- idź i go spytaj.
-Nie ma mowy, zapomnij o tym!
-Wredna dziwa!- Alice znów nabrała focha w gębę.
Wzruszyłam ramionami i zaczęłam wyżywać się na blacie ścierając z niego krople kawy i wody.
Seth nie dawał Ally spokoju. Aż ta w końcu pokazała swoje podłe oblicze, wyuczone ode mnie i podstawiła mu nogę i ten wyłożył się jak długi. Na szczęście stara tego nie widziała. A my z Alice pękałyśmy ze śmiechu, gdy ten próbował nie rozbeczeć się jak szczeniak.
-A naskarż mamusi, to łeb przetrącę!- ostrzegła go ostrym tonem. Puściła go za kołnierzyk koszulki. Mały pokiwał głową, a ja dumna byłam z siebie, że wychowałam chochlika na ludzi!
Piątkowa noc i sobotni poranek.
Bella:
Wróciłam do domu i od razu jebnęłam się do łóżka. Wkurzona na cały świat i na wszystkich na tej pieprzonej planecie. Miałam dość, kurwa dość! Dość Alice! Dość Renee! Dość gówniarza Setha i dość… jebcie się!!!
Jutro sobota i mam wolne! Radość, bez jebanych granic. Wetknęłam sobie słuchawki w uszy i puściłam sobie jakąś ciężką muzę na poprawę humoru. Nawet zapomniałam o tym, by najebać młodemu, ale jeszcze wiele dni na to będę miała. Teraz pod czujnym okiem mamusi i tak by mi się nie udało, bO gnojek by od razu naskarżył!
Kabel! Wtyka! Jebany kapuś!
Odpłynęłam przy utworze Linking Park - In The End.
Jak dobrze, że są kapele, które grają takie wyjebiste w kosmos kawałki, bo techno ciule w ogóle nie znają się na muzie! Co to do cholery ma niby być, to co nam serwują.
Bum, bum kurwa o ścianę młotem pneumatycznym i te piski podnieconych kuwr w tle. I to ma być muza?!
No albo te country? Farmer się na niej podnieci, upije tanim alko i zaśnie na sianie! Tandeta. Kto to w ogóle wymyślił?!
Z tą myślą i już bananem na ryju zasnęłam w ubraniu, a co? Miałam zjebany dzień i do tego ten gnój Cullen.
Musze sprawić by mnie zostawił w spokoju. Ale jak?! Dzisiejszy dzień nie miał już się nigdy powtórzyć. Nie wytrzymała bym znów tego ciśnienia, gdyby jutro miało być jeszcze bardziej porąbane, przez jakiegoś łajzę pokroju tego pedała Cullena i jego zidiociałych kumpli i fanek latających za nim z podniesionymi do góry kieckami…
Zamknij się, bo przez sen rzygniesz!- warknęłam na siebie w myślach. Nie w smak było mi zadławić się własnymi rzygowinami, bo zawsze mi się na nie zbierało, gdy wspominam o tych cipach, które lądowały z Cullenem w łóżku.
Jak one na niego mówiły?!
Aż przez gardło mi nie chciało to przejść, a co dopiero myśleć o tym.
Teraz sama na siebie się wkurwiłam, że choć raz pomyślałam o tym skurwielu Cullenie.
Ja, pani świata i wredna cholera, myślałam o dupku Cullenie! Co mi się w ogóle nie zdarzało wcześniej!
A wszystko to wina jego piątkowym Pełnią Księżyca!
Noc, koło północy
Edward:
-Nie! Świrujecie! Nie to!!!
Ledwo wróciłem do chaty, kolejna jazda murowana. Starzy już wiedzą o naszym wyczynie i teraz zaczynają starą śpiewkę, jacy to oni są zawiedzeni itp, itd, i coś tam dalej jeszcze. Potrzebowałem łóżka, a nie serwowania mi jakieś sztucznej gadki- szmatki w ich stylu.
-Edwardzie, ostrzegałem cię, że jeśli jeszcze raz przyjedziesz z Jasperem Blackiem i wcześniej parę godzin przed tym zadzwoni do nas policja z informacją, że znów znaleźli cię i Jacoba wracających i uciekających przed nimi, gdy Emmett…
-Jak mogłeś?!- warknęła matka na mnie, przerwała staremu.
-Masz siedemnaście lat, a gówniarz z ciebie, nie mężczyzna! Ja w twoim wieku już zarabiałem, miałem dziewczynę, którą kochałem…
-Naprawdę?- spytała Esme Carlise’a.- Ktoś był przede mną?! I ja o tym nic nie wiem!
-Ależ, kochanie! To było jeszcze zanim dowiedziałem się o tobie! Nie miej mi tego za złe.
A teraz tata pingwin pocałuję mamę pingwin i żyją długo i szczęśliwie. Ach tak, zapomniałem, jeszcze ochrzan dla syna pingwina, który wylał mleko na podłogę!
Spojrzeli na mnie z morderczym wyrazem twarzy.
O kochani! Swan z zabijaniu wzrokiem nie przegonicie.
A teraz zacznie się show!
Ze spadzistego dachu pod rynnę, zimny prysznic!
Tornado stulecia nad Teksasem!
Tsunami w Japonii.
Występ Lady Gagi przed Barakiem Obamą.
Teraz mnie oni zaczną przepraszać i błagać!
-Nic się mi nie stało, żyję! Fajnie że was to interesuje! Wiecie co, mam was dosyć! Jadę do Blacka! Jego starzy nie są tak walnięci jak wy!- krzyknąłem i ruszyłem do drzwi. Zabrałem ze stoliczka klucze od mego cacuszka, kurtkę i wolno szedłem. Byłem pewny siebie jak nic na świecie!
Specjalnie kroczyłem wolno, jakbym był na czerwonym dywanie, tuż przed galą rozdania Oscarów.
Taa… te gwiazdy Hollywoodu mają niezły żywot i krzyż im kurwa na drogę!
Spodziewałem się za sekundę usłyszeć za plecami szloch Esme i jej głos „Nie jedź do niego, przepraszamy! Dam ci podwójne kieszonkowe!”.
Albo „Edwardzie, jesteś takim dobrym, kochanym synem, przepraszamy cię, to nie twoja wina, że jesteś takim dobrym kolegą i zawsze wspierasz swoich przyjaciół, nie gniewaj się na nas, na takich starych zgredów, jakimi jesteśmy”.
Po chwili kroki tatuśka w moją stronę, jego ramię na moich ramionach i cuchnącą pachę koło nosa!
A tu nic!
Co jest z tymi wapniakami?! Już ich własny syn nie obchodzi?!
Wytrzeszcz oczu! Kopara siada! Co jest kaman!?
Może są zbyt załamani, by zdanie skleić?
Spojrzałem w tył na ich twarze. Załamanie nerwowe z powodu późnego powrotu kochanego synka, to na ich twarzach się nie malowało.
-Jedź, synu, jedź. Zostań u Jacoba. Może przemyślisz sobie swoje życie i twój dzisiejszy wyczyn. Wrócisz i odpracujesz szlaban i masz zabrane kieszonkowe.
-Jaki szlaban?! Czy ja się, kurwa biłem? To Emmett mnie tam zaciągnął! Nic nie wiecie!- wrzasnąłem. A starzy dalej się lampili na mnie jak na kretyna. Czy to kurwa moja wina, że kumpel jest bokserem, i mnie i Blacka zaprasza na swoje walki?!
No cholera nie! Niech się odpierdolą ode mnie i to raz na zawsze! Zaraz mi osiemnastka stuknie i mogą mi naskoczyć!
-On ci kazał tam jechać?
-Esme…- powiedział miękko tatuś do mamusi! Spojrzeli na siebie w dziwny sposób, już wiedziałem co będzie jak tylko wyjdę. Najpierw się pokłócą, a później się pogodzą jeden drugiego przygniatając!
Wstydu nie mieli. Kosmate myśli w wieku emerytalnym. Chryste! Mogli by przestać. Ja gówniarza nie zamierzam bawić, gdy im gumka pęknie za którymś razem! A co jak im wyjdzie coś popieprzonego, jak Swan?!
Ja się powieszę za patyki!
-Nie zabierzemy ci auta, jesteśmy aż nad to wyrozumiali. Nie miałbyś jak dojechać do szkoły.
-No, to jeszcze brykę miałem stracić?! Pięknie! Za co niby? Mam osiemnastkę i jeszcze mi dajecie jakieś idiotyczne szlabany, kary! Nie mam dwóch lat! Czuję się jak w więzieniu, a nawet tam jest coś takiego jak wolność! Powiedzmy!
-Nie masz jeszcze osiemnastu lat!
-Mam prawko, auto i kasę i mogę w każdej chwili zacząć żyć na swój koszt! Nie mam zamiaru oglądać waszych twarzy i wysłuchiwać tego durnego ochrzanu!- ryknąłem i nie wytrzymałem, złapałem w łapy pierwsze co i pod ślepia podlazło. Tym razem wazon Esme na ich dziesiątą rocznicę, który stary jej kupił.
W ułamku sekundy całość waliła się po dywanie rozbita na milion kawałków. Esme mała wodę w oczach.
-Rycz! Kurwa! Rycz! To mój ostatni dzień w tej cholernej dziurze! Nie mam już starych! Spadam stąd!
Wiem, że byłem gnojem, ale to nie pierwszy draka pod tym cholernym dachem. Zawsze wracałem do nich po jakimś czasie. Tak gdy mijały dwa, trzy dni. Jak brakowało mi obiadków Esme i tego manekina Carlise’a.
Oczywiście nie wracałem bez niczego. Tatuśkowi jakieś alkohole, a mamusi na przeprosiny kwiatki.
Jej podobały się różowe róże. Co za tandeta!
Stary kochał się w drinkach o zagranicznych nalepkach. A co ja kurwa mam mu wyjebać jakieś wiskacze z hiszpanii, albo sake z Chin?
Supermenem to ja nie jestem, ani tym spider-manem w lateksowym ubranku! Człowiek ze mnie normalny. Nie moja wina, że starzy źle kumają tą normalność!
Wracając do tego gówna co się teraz rozgrywa w chacie.
Trzasnąłem drzwiami od pokoju i złapałem za telefon. Wybrałem numer do Blacka.
-Co?- odebrał po paru sygnałach.
-Kurwa, jajco! Mam przejebane, jadę za chwilę do ciebie- oznajmiłem krzątając się po pokoju i ładując jakieś ciuchy do torby. Parę butów, skarpetki i bokserki i jakieś spodnie. Więcej nie potrzebowałem. W niedziele skruszony, z podkulonym ogonem wrócę, przyjmę na plecy jebaną gadkę, uściski Esme, jej łzy i komentarz Carlise’a, jak zwykle.
-Nie!- wrzasnął Black.- W chałupie mnie nie ma. Starzy dostali jakiegoś pierdolca. Jestem u Emma. A ciebie co, znów cię wyjebali?
-Idiota! Zaraz tam będę.
Wepchnąłem tel do kieszeni i dalej wpychałem jakieś ciuchy byle jak zwinięte. Zabrałem ładowarkę i jakąś muzę do auta i kasę. Byłem gotowy.
Zeszedłem na dół. Cisza. Nikt się nie odezwał. W sumie koło huja mi to latało.
Starych nie ma, droga wolna. Sięgałem klamkę i dalej głucha cisza. Srać ich. Wyszedłem na świeże, mroźne powietrze…
Nie było o czy już z nimi gadać.
Trzask drzwi i skok w stronę bryki. Wjebałem torbę na tył i ruszyłem do Emmetta. Ciekawiło mnie jak ten skurwiel po walce wygląda?
Rose, pewnie już mi dobrze zrobiła, a teraz jest u niego Black i komentują walkę chlejąc piwo. Mordę ma rozkurwioną, to blondi trzyma butelkę i ten doi z niej browca. Jak małe bobo!
Ostatni widok aż mi humor poprawił na dobre. Zapomniałem o tym co miałem jakieś kilka jebanych minut temu.
Znów mi tel się odezwał.
-Nawijaj!
-Makaron na uszy? Weź jakieś napoje i jakieś żarcie. Umieram z głodu. Oddam ci jak wrócisz- o niedźwiedziu mowa.
-Kurwa, Emm, nie mam czasu na jakieś zakupy. Odjebcie się ode mnie. Masz pod ryjem Blacka, jego weź kopnij w dupę i wyślij do sklepu.
-Nie da rady, gnój się znów upił. Leży pod schodami, kwiczy jakby go zarzynali i napierdziela cos o tym, że mi ktoś na dupę najechał- wyjaśnił chichocząc. Przerwał na chwilę. Wkurwił mnie kolejny jełop.- Co się tam stało, po wszystkim? Gonili was?
-A jak myślisz? Ta ciota, ta szmata Stanley, ta dziwka doniosła niebieskim na nas. Kurwa! W poniedziałek, zabiję tą szmatę!
-Black coś pierdolił, że to twoja wina. Po huj, się odzywałeś i wyjebałeś jej, że jest dzisiaj walka?!- krzyknął.
Rozłączyłem się. Pogadać możemy jak dojadę do McCarty’ego. Teraz znów cisza wypełniła wnętrze auta. Kurwa, co jest! Włączyłem muzę. Właśnie grali Eminema- Not Afraid. Puściłem kawałek na full i jechałem do kumpla.
Jeśli jeszcze dzisiaj od kogoś usłyszę kurwa jakiś ochrzan, to przysięgam, za siebie nie ręczę. I gówno mnie będzie obchodził, że to Emmett, Black czy Jess, a już najmniej, jakby pod maskę wpierdoliła się mi ta pizda Swan!
Bella
Kurwa! Kurwa! Co jest! Jaki skurwiel mi to zrobił!
Gdy się kurwa dowiem, kto mnie obudził… o…
O ósmej dwadzieścia… To kurwa ma przejebane!
Taki miałam zajebisty sen.
Śnił mi się ten padalec Cullen. Wiem, że to wyjebisto nie możliwe, ale tak, ten kutas mi się na serio przyśnił.
Ale jaki to był sen! Co noc chcę mieć taki sny!
Spotkałam Cullena w szkole, był sam i … dobra.
Ominę gadanie, bo nie jest ciekawe. Kogo interesuje jakaś tam wymiana szkolnych serdeczności nienawidzących się uczniów. Najlepsze jest pod koniec! Wisienka na torcie. A w mym przypadku to coś jak zasadzenie kopa Sethowi.
W końcu przejdę do opowiadania, Cullen znajdował się na wielkiej tarczy strzelniczej, przywiązany do niej linami i ja do niego strzelałam broni. Ile razy trafiłam w niego, tego nie zliczę. W końcu, za ostatnim strzałem, i gdy miał się zacząć kolejny sen, jakiś skurwiel mnie obudził!
A jeszcze myślałam, że ujrzę jak załatwiam Cullena i jego kumpli! Tak było mi dobrze! Aż nie …
Ugh!
Jebana mać! Otworzyłam ślepia, by powitać kolejny pojebany dzień!
Namierzyłam ten dźwięk. Brzęczała on nad mym uchem.
Mój telefon. Trzydzieści nieodebranych połączeń- Alice Brandon!
Co ona chce o tej godzinie!?
Dobrze wie, że jak raz się obudzę to już nie zasnę, a ta dalej ci swoje robi. Czasem mam ochotę ją zabić.
Kurwa! Znów dzwoni! Co ją naszło!!!!???????
-Alice, jebie cię?! Jest środek nocy, świrusko! Co ty kurwa wyrabiasz…
-Belli, koncertu nie będzie! Three Days Grace nie dadzą koncertu!- usłyszałam piskliwy głos chochlicy.- Bell, moje włosy, ja nie wierzę, jakie świnie! Tyle się szykowałam na ten koncert! Boże co za huje! Ja tego nie przeżyję! Taka…
-Zamknij się. Alice wolniej.
-Jadę do ciebie. Podobno ktoś urządza osiemnastkę i wydał miliona na to by kapela grała u niego na imprezie.
-Że co? Przez jakiegoś gnoja, mamy zapomnieć o koncercie w Port Angeles?!
-W radiu to ogłosili! Słyszałam. Jeszcze nie wiem co to za gnój mi to zrobił, ale nie daruję! Już mam bilety VIP!
Oho! Czerwono włosa się wkurza, nie jest dobrze!
Szybko wyskoczyłam z łóżka i zaczęłam się przebierać w byle co. Chochlik może tu wpaść za minutę. A jak jest wkurwiona, to gna przez miasto jak rajdowiec. A teraz się wkurwiła na Maksa! Oby tylko ją po drodze nie zgarnęli.
Ja też byłam nieźle nakręcona. No kurwa, sama jak dorwę tę gnidę co to zrobiła to przysięgam, zamorduję z zimną krwią. Wyląduję w kiciu, ale ten kto to zrobił pożałuje!
-Bella, co tam się dzieje!- usłyszałam z dołu głos Renee, gdy zaczęłam wydawać z siebie jakieś dziwne odgłosy.
-Isabello!
-Daj mi spokój!!! Koncertu nie będzie!- wrzasnęłam przez drzwi. Spojrzałam na plakat kapeli na drzwiach i rzuciłam się na niego ze szponami w czarnym kolorze. Na podłodze leżała kupka papierów, śmieci!
-Jakiego koncertu!? O czym ty mówisz?
Renne nawijała pod drzwiami i słyszałam jak próbuje wejść do środka. Ostatnio oglądała powtórki tego jak mu tam, tego McGavera, czy jakoś tam mu było i pewnie próbuje otworzyć drzwi wsuwką do włosów.
-Daj mi święty spokój!!!- ryknęłam na matkę otwierając drzwi na oścież. Momentalnie zdębiała. Zamknęłam drzwi. Tym razem nie na zamek,
Nienawidzę mego życia! A tak, kurwa! Tak, nienawidzę!
-Bella, wyjdź!- ktoś walił do drzwi. Znów Renee. Ona się już nie odpierdoli?! Pik, pik, pik, o i jest królowa chochlików we własnej karłowatej osobie!
- Bells!!!
Taa, Alice już tu dotarła.
Nie czekała na mą zgodę, tylko jak tornado wtargnęła do środka i też zaczęła wrzeszczeć. Dołączyłam do niej. Razem wydamy płytę. „Wrzask 12!”
-Nie wierzę! Cholera! Belli! Nie wierzę! Nie wierzę! Nie wierzę! Pizda! Jebana mać! Co za gnoje! I to kurwa na tydzień przed koncertem!
Alice była teraz jak bomba zegarowa. Dotknij, a wybuchnę. Powiedz coś, a zostanie z ciebie popiół i wióry. Spójrz krzywo, a za nogi powieszę cię do sufitu! Trzymałam się na dystansa, byle tylko nie eksplodowała.
Tak, uczeń przerósł mistrza… chwila, czy ja właśnie sobie pomyślałam, że Alice jest bardziej sukowata niż ja?!
Coś, kuźwa ze mną jest nie teges, skoro w myślach pierdolę takie bzdury. To ja jestem suką numer 1 we wszechświecie, nie chochlik!
-A nie jest to jakaś ściema? No wiesz, jakiś kundel podał w necie jakiś cynk, że kapela nie zagra bo to, bo tamto?
-Jaki cynk? Żaden cynk! W necie też sprawdziłam. Wszystko jest Real! Dawaj kompa.
Ally dosiadła się do kompa, odpaliła go i wpisała coś w Google. Zaczęła się nerwówka. Farbowana śmigałą po pokoju jak jakaś walnięta. Ja tylko wgapiałam się w jej ruchy.
Po czym znów usiadła i zaczęła wpatrywać się w klawisze. Dopiero po sekundzie usłyszałam, jak je nadusza wściekle szybko.
Ukazała się mam fota kapeli, na którą zaklęłam głośno. I jakieś notki. Alice szukała czegoś ze dwie minuty, a jak znalazła to zaczęła walić palcami o blat biurka.
-Przestań, kurwa mać!
-Czytaj!- rozkazała mi niemal w tej samej chwili.
Szybko wypchnęłam kumpelę z siedzenie i nawet użyłam za dużo siły na chuchro, bo teraz zbierała dupę z podłogi. Klęła jak szewc. Łykałam zdania łapczywie, jak ulubioną pizzę i gdy skończyłam nie mogłam uwierzyć, w ostatnie słowo. W ostatnie nazwisko, które było napisane tam, w necie.
Wyjrzałam przez otwarte okno i wrzasnęłam tak głośno, ile miałam pary w płucach. Teraz nawet mogłam je wypluć. Miałam tylko nadzieję, że on mnie usłyszy!
-CULLEN!!!!
U Emmetta McCarty
Edward
-Jak on to zrobił?! W godzinę?
Nie wierzyłem w to co przed chwilą usłyszałem.
To było tak, w skrócie. Wpadłem do Emmetta i najebałem Jacobowi po ryju, Emm miał rację, był zalany w trupa. Jutro nie będzie pamiętał tego dnia, ani tego, że mu przyjebałem. Już wiedziałem, dlaczego jego starzy też wariują. Black właśnie zapobiegł występu Three Days Grace w Port Angeles!
A teraz niosłem walenia na plecach, do pokoju Emmetta. Ten drugi po walce też wyglądał hujowo. No i Rose też tu była…
Ale teraz jak to Black zrobił z tą kapelą?!
Wyjebałem Jacoba na łóżko. Rose siedziała na kolanach Emmetta i tuliła się do niego i wyglądała jakby chciała go teraz dymać.
-Powtórz mi to znów.
-No, kurwa, mówię ci to po raz trzeci. Jake odpalił kompa, bo chciała dowiedzieć się czegoś na temat kapeli, to jeszcze było, zanim jego starzy dostali świra. Znalazł to czego szukał i jedno nazwisko obiło mu się w mózgownicy- mówił Emmett, a ja miałem banana na mordzie.
Po raz pierwszy dzisiaj, wykrzywiłem ryj krzywo. Ale to mnie powinno dołować. Swan i tam, tam, tam na balu za parę dni.
Jedno wiedziałem Black nie jest takim idiotą za jakiego go uważałem.
-Później zadzwonił do mnie i powiedział, że robi imprę w piątek.
-To w dzień koncertu.
-Wiem, właśnie chcę ci dalej powiedzieć resztę. No i powiedział mi milion dolców. Na początku nie skapowałem, czy on chce mi miliona dać zza free, ale potem dodał. Że ten milion, to na to by kapela odwołała koncert i zagrałam u niego ja Jumpie.
Znów wyszczerzyłem kły.
-Mamy haka na Swan. Nie pójdzie na koncert, a gdy będzie chciała spotkać kapelę, to tylko u Blacka w ogrodzie.
-Black nie ma ogrodu- wtyknąłem swoje trzy hujowe grosze do pogadanki.
-Ale ja mam i ty masz i to największy z naszej trójki. U ciebie to będzie. Nie martw się, ja pomogę ci zorganizować teren.
Taa…
-No, ale jak Black, znaczy, kuźwa, skąd on wiedział co ma robić?
-Znalazł numer telefonu w książce Billy’ego i zadzwonił do tego Feliksa Volturii, menagera kapeli i okazało się, że Fel, zna Blacków i sam u nich często się zatrzymuję, no wiesz, by odwiedzić ich warsztacik. Pogadali sobie z tym jebanym geniuszem i ten drugi z chęcią zgodził się na cenę i na zmianę planów kapeli, a Jake miał szał w housie i wpadł się upić do mnie. No i dzięki niemu masz teraz ich na imprezie! Ciesz się stary!
-No tak, ale kurwa, jak mam namówić do tego Swan?
-Ed, cholera, czyś ty właśnie powiedział, że chcesz się odezwać do Swan?!- wykrzyknął do mnie Emmett wytrzeszczając gały.
UPS!!!
Rozdział 6
Rano, w pokoju Belli Swan
Bella
-Co ty się tak drzesz? Odbiło ci całkiem?- nakrzyczała na mnie Alice odciągając od okna. Z siłą pociągnęła mnie na łóżko, na którym usiadłam ciężko dysząc, niczym parowóz.
-Chcesz wiedzieć, czemu? Przyjrzyj się jakie nazwisko jest tu napisane, cholera jasna, nie wierzę!
Alice pochyliła się nad kompem i wypięła dupę w mym kierunku, jeszcze mi pierdnie pod nosem. A z resztą, mam to głęboko…
-Black, kurwa, to ten pojebany kumpel Cullena? Czego on chce od naszej kapeli?
Spojrzałam na auto Ally na podjeździe. Jeszcze tego nie wiedziałam. Musiałam się tego dowiedzieć już, zaraz!
-Jedziemy- zarządziłam. Wstałam i pociągnęłam Alice za rękę na dół. Oponowała i zapierała się z całych sił, łapała się klamki, szamotała uchwytem, lecz nie dała mi rady. Gdy jestem wkurzona nic mi rady nie da.
-Zwariowałaś? Ja nie jadę nigdzie…
-Chcesz najebać Cullenowi? Nie wierzę, że Black sam z siebie coś by takiego wymyślił. Jest idiotą. Cullen musiał swe zboczone paluchy w tym grzebać, a ja się dowiem jaki ma interes na tym.
-Myślisz, że to Cullen? No dobra.
-Ja to wiem!
Alice dała się w końcu przekonać. Może argument dokopania Cullenowi podziałał na nią. Matki już nie było, młodego też nie. Musiałam zakluczyć chatę na klucz. Pewnie pojechali razem.
-Pojechali do baru, a i kazała mi bym ci powiedziała, że masz siedzieć w domu- odparła Alice.
Po co ona mi to mówi? I tak ten zakaz olewam, jak zawsze z resztą.
Spojrzałam na chochlika, tak jakby była świętą krową. Święta, to ona nie była, ale coś z krowy miała…
Zerknęłam na te jej „nowe” włosy. Taa, zdecydowanie jej się na łeb rzuciło po zmianie farby. Cóż, jej problem. W końcu za parę lat pozostanie jej peruka, bo to co jej z kłaków zostanie to pewnie tylko sama grzywka. Wtedy może trochę zmądrzeje, na starość.
-Jebać to! Wyłaź!
Alice przyjrzała się teraz mi uważnie, no i gapi się, i gapi, i co ona we mnie teraz widzi?!
-No co, kurwa?
-Nie nic, ale jak zaczęłaś nawijać o Cullenie to, aż ci burak wyszedł na twarzy.
Zatkało mnie!
Chyba sobie teraz jaja robi, ja się nigdy nie czerwienie, Ally, może i to gdy ma przed nosem jakiegoś, w jej skali dziesięciopunktowej, właśnie takiego kolesia.
A Alice, jak to Alice, na byle kogo się rzuci.
W szkole, gdy miał się odbyć co roczny głupi bal, ja tłumaczyłam jej, że mam w dupie takie imprezy, bo grają na nich country, ale Alice mnie namawiała, bo ona musi przetestować jednego swojego faceta, z którym i tak zanim tu przyszłyśmy zerwała, bo jej nie podobał się krawat, który ubrał.
Później się działo maksymalnie dużo i szybko i wkurwiająco zarazem.
No i ja zrobiłam z siebie totalną kretynkę, Alice nawrzeszczała na kolesia z mikrofonem w dłoni, przekrzykując głos dyra, a kolo, po salwach śmiechu zawinął dupę do góry i tydzień później zniknął z życia Alice.
Ta się nawet cieszyła, no bo jak to ona mi wyjebała:
„Ja nie będę się umawiała z kimś, kto nie umie się ubrać, a po za tym, wyjechał i krzyż mu na drogę!”
Ale wróćmy do pieprzonej teraźniejszości.
W końcu Alice przestała na mnie gały wywalać i wsiadła do auta. Wiedziała gdzie jechać, a ja obmyślałam plan, jak nakopać Cullenowi, ale teraz tak, żeby się odwalił od nas i „odesłał” koncert tam gdzie się on powinien odbyć, czyli do Port Angeles.
Bo Kuźwa, co jak co, ale ja na syfiasty trawnik do Cullena nie wejdę, a muszę ujrzeć kapele. No muszę! Muszę!
Jestem gotowa za to zabić!
Zerknęłam na chochlika, ta też patrzyła teraz na mnie. Jakby mi czytała w myślach w tej chwili. Dokładnie w tym samym momencie kiwnęłyśmy głowami i posłałyśmy sobie mordercze spojrzenia. Rzecz jasna, Ally nie planowała harakiri na mnie, ani ja na niej.
-Zabijemy!!!- krzyknęłyśmy równocześnie.
Co jak co, ale zgadzałyśmy się niemal zawsze, jakby Alice nie była mą kumpelą, a siostrą bliźniaczką. To drugie jest niestety całkowicie nierealne, bo mam tylko jednego brata, Setha. Wspomniałam, że jest małym, już zajebanym bubkiem?
Jeśli nie, to już wspominam.
Przed nami widać było chatę Cullena, a we mnie coś wstąpiło. Jak jakaś walnięta wysiadłam z auta gdy Alice jeszcze jechała. Nie zrobiłam sobie nic na szczęście, a nogi same mnie niosły do domu mojego śmiertelnego wroga. Teraz miałam okazję mu wygarnąć w twarz, za wszystko i za nic…
Wróć!
Teraz miałam okazję mu wygarnąć w twarz, za wszystko!
Stanęłam pod drzwiami, kurwa, a jednak weszłam na jego syfiasty trawnik! By to huj strzelił!
Swan, łamiesz swoje zasady i postanowienia! Kopnij się w dupę i opamiętaj!
Trudno, ale jak mam zająć się Cullenem? Na odległość? Dzisiaj olać zasady- szepnęłam sama do siebie w głowie.
-Bella, czekaj, do cholery!- krzyczała za mną Alice biegnąca w szpilkach. Dwa razy prawie wywinęła orła w powietrzu biegnąc. W końcu wyłożyła się pod moimi nogami, gdy była już na progu domu, zapominając by postawić nogę na stopniu. I mnie nazywała pokraką, a sama łazić nie umie.
-Wstań, nie czas na spanie- zaśmiałam się i podniosłam za szmaty chochlika.
-Ale zabawne, zamknij się, bo sama zaraz będziesz leżeć. To są moje ulubione buty.
-Tak, buty do zabijania się o prosty chodnik.
-Zamknij się i wrzeszcz!
Alice zaczęła ze mną wrzeszczeć i po kilku minutach drzwi się otwarły. Już miałam się rzucić z pazurami na Cullena jak ujrzałam, że to jego matka wylazła.
-Coś się stało?- zapytała uprzejmie. Miała podkrążone oczy, ryczała pewnie, wow, to jednak Edek znów nabroił i to zajebiście mocno. Ciekawe czym tym razem?
-My do Cullena…
-Jest Edward?- wtrąciła się szybko Alice.
Jego stara jakby teraz wpadła jakąś histerię, bo rzuciła się na szyję Alice, a ta o mało co nie spadła przez nią ze schodów, i mocno ją ścisnęła swymi ramionami. Cały czas się przy tym trzęsła i wydawał z siebie dziwne dźwięki, nie zrozumiałe dla nas.
-Jest młody Cullen?- powtórzyłam, bo może nie usłyszała? My przyszłyśmy nakopać mu do dupy, a nie na małe tuli- tuli.
-Bells- szepnęła Alice, kręciła głową wolno i wskazała na kobietę. Och, odezwała się druga, nagle odkryta natura Czerwonej. Jakie to słodkie!
Bleee…
Gdy ja powstrzymywałam pawia, chochlica wprowadziła matkę Edwarda do środka.
Tak, chochlik się nią zajmie.
Ale kurwa, gdzie ten wywłoka Cullen?
Wróciłam do auta Alice i ruszyłam stronę Jacoba Blacka. Jeśli tam tego gnidy, tej wszy, tego czuba nie ma, to zostaje mi willa tego napakowanego głupka McCarty’ego.
U Emmetta, ranek.
Edward
Spałem całą noc, po usłyszeniu opowieści Emma i nadal nie mogąc uwierzyć w te rewelacje wczoraj.
Ranek, wstałem łeb mi napierdzielała. Jechałem do szkoły, Jess się do mnie przyczepiła. Black wpadł na pomysł i powstał z niego idiotyczny zakład. Swan, ta szmata, która ma iść ze mną na bal, dostałem od niej wczoraj po dupie i ujebała mi gównianą surówką ze stołówki ubranie. Emmett wygrał walkę z Rilley’em Biersem, goniły nas gliny, siedziałem z Blackiem z areszcie, w jednej celi, przyjechał jego kuzyn, Jasper i nas wyciągnął z tego gówna. Siedziałem na dupie, na krześle w barze „U Renne”. Znów wydarłem się na matkę i starego i spierdoliłem do Emmetta. Black się upił tanim alko ze sklepu, załatwił sobie koncert kapeli Three Days Grace na mym ogrodzie za milion dolców i też spierdolił z chaty jak ja, a do tego w nocy śniła mi się ta idiotka Swan, że ja z nią tańczę na tym koncercie… O fuj!!!
To wydarzyło się jednego dnia. Gdyby to miało miesięczny termin, to jasne, kapuję, ale taki było mój wczorajszy dzień!
Gwałtownie się poderwałem i walnąłem łbem o coś. A może to coś walnęło w łeb mnie?!
Kurwa, trochę bolało! Zwłaszcza, że znów sobie trochę popiłem.
Złapałem się za głowę i stęknąłem.
Jakiś dźwięk towarzyszył uderzeniu…
Kurwa, kolejny raz!
Znów i znów!
Kurwa, co tu jest grane?! Zamach na mnie czy co?
Ktoś we mnie pizga czymś, a ja dupa, nie reaguje?! Jeśli to Jacob, Albo Emmett to zajebie. Wczoraj niedźwiedź miał walkę i jeszcze mu mało?!
-Emmett, gnoju, jeszcze raz mnie uderzysz, to…
-No, to co?- usłyszałem głos, bynajmniej nie należał on do boksera Emmetta. Otwarłem ślepia i ujrzałem Swan, która trzymała zaciśnięte pięści w gotowości i w jednej ręce butelkę po oranżadzie i to pewnie nią waliła mnie po łbie.
-Pojebało cię! Wtargnęłaś na teren zakazany!
-Mnie! Ty bezczelny gnoju! Oddawaj nam Three Days Grace!- krzyknęła i znów mi przyfasoliła z butli.
Złapałem plastik i unieruchomiłem, ledwo panowałem nad sobą. Dopiero teraz doszła do mnie jedna rzecz. Już załapałem, wie o dziele Blacka.
-Bo co?- wstałem, zrzucając z siebie koc i szedłem w samych bokserkach po garażu, szukałem swoich ciuchów. Emmetta i Jacoba tu nie było. Jasne, zostawili mnie z bestią. Usłyszałem odgłos upadania czegoś na ziemię. Znów poczułem ciosy w moje plecy, tym razem rzuciła się na mnie z pięściami. Miała parę. Trzeba było to jej przyznać.
Obróciłem się do niej twarzą.
-Walnij jeszcze raz, to oddam, i w dupie będę miał to, że jesteś Swan!- zagroziłem łapiąc ją za nadgarstek i wykręcając rękę. Jednak ta miała swój obronny ruch w zanadrzu.
Cofnęła się o krok i zawinęła mi stopę wokół mojej nogi i po sekundzie wyłożyłem się na podłodze w garażu, a na brzuchu siedziała mi Swan ważąca z tonę.
-Jesteś walnięta!
Ta wstała, wcześniej nie zapomniała o tym, by walnąć mnie w klatę, na co znów stęknąłem, i założyła ręce na piersi. Nie zamierzała się poddać. Ja też nie. Wstałem ponownie i zapomniałem że nadal nie mam na sobie choćby spodni, a tylko bieliznę.
-Jeśli nie cofniesz tej twojej imprezy dla dziwek, i nie zwrócisz kapeli tam, gdzie jest jej miejsce, pożałujesz!- zagroziła.
Wow, jeśli myśli, że mnie przestraszy, o jest w błędzie, byle cholera, wpadająca tu, nie przerazi mnie, Cullena.
-Dziwek, mówisz? Hm, z pewnością znalazło by się wśród nich miejsce i dla ciebie- powiedziałam widząc jak jej twarz tężeje i zaraz wybuchnie. Czułem dziwną satysfakcję z tego powodu. Nie odpowiedziała nic.
-Skończyłaś gadkę, jeśli tak, to spieprzaj stąd, zaraz moje dziwki tu będą…- rzuciłem, ale teraz to ona nie dała mi dokończyć zdania. Wredna suka Swan, Come Back!
-Nie będę twoją dziwką. Ja w porównaniu do nich nie zadaję się z żałosnymi playboyami. Przyszłam po kapelę, durniu!
-A z kim się zadajesz?- zapytałem, nie zamierzałem dać się upokarzać.- Z walniętą Alice?
Oj, jeszcze bardziej najechałem na jej teren. Ale to mała zaczęła. A ja jak mi plują w mordę, to nie zamierzam udawać, że wiatr we mnie pizga. Spojrzałem na nią, twarz miała może chudą, ale teraz nadęła się jak balon, wypełniony helem. Była w huj czerwona. Wyszczerzyłem się złośliwie do niej.
-Od Alice się odpierdol! Oddawaj kapelę!- wrzasnęła.
-Tylko po to tu przyjechałaś?- zakpiłem.- Kapeli ja nie zamówiłem i nie odwołałem waszego cholernego koncertu, jasne?
-Ja mam w taką ściemę uwierzyć? Masz mnie za idiotkę?
Szczerze, tak, jesteś największą idiotką, z jaką miałem do czynienia w całym swoim dotychczasowym, młodym, pięknym życiu!
-A jak myślisz?- spytałem omijając skórkę banana leżącą przede mną i szedłem w stronę wejścia na górę. Ta szła za mną jak cień. Nie wie kiedy ma się odwalić?!
-Odwal się! Odpowiedziałem ci na pytanie. Nawet tych grajków, z koziej dupy nie znam!
-Oddawaj nam kapelę!- wrzasnęła. Ta dalej swoje!
-Nie ja ją kupiłem na ten wieczór! Nawet nie znam tego szajsu!- krzyczałem teraz ja.
-A kto, kurwa jak nie ty?!- zapytała stała za mną i ciskała we mnie gromy. Odpowiadałem jej tym samym, nie będzie się ze mną tak bawiła, jeśli to ma być zabawa.
-Black!
-Kto?!- zawołała. No nie, czy ona nie słyszy, albo może zapomniała kto to jest?
No tak, jak się uważa za jaśnie jebaną księżniczkę tej szkoły to nic dziwnego, że jej się już w dupie miesza ta władza nad każdym, tylko nie nad nami trzema.
-Sprawdź w Google jeśli nie wiesz o kim mówię.
-Kurwa, wiem, kim jest Black, to jeden w twoich kutasów, z którym się nie rozstajesz, a może to twój chłopak, co? Ostatnio nawet widziałam jaj się za rączkę z nim trzymałeś.
Odwróciłem się do niej twarzą ignorując zbliżający się hałas.
-Jeszcze raz nazwiesz mnie gejem, albo o tym pomyślisz, to ty pożałujesz tego!
-I ty myślisz, że takie zero, bez rozumu jak ty mnie przestraszy, jestem Swan, jakbyś zapomniał…
Już chciałem jej odszczeknąć się, ale znów ktoś mnie zdzielił czymś w plecy i popchnął mnie do przodu prosto na Swan, wcześniej dojrzałem tylko coś, co miało coś czerwonego na łbie i znajdowało się parę metrów za Swan.
Wszystko wydarzyło się nagle. Pisk, tego czegoś czerwonego, szuranie butów po schodach, wstrzymany oddech, ból w klatce piersiowej i szum we łbie…
Potem nie minęła nawet sekunda, jak nadepnąłem na skórkę od banana, którą zostawił Black. Miał ją pozbierać, bo się ktoś wyjebie, oczywiście tym kimś musiałem być kurwa ja. I to dzięki tej jebanej skórce, złapałem się jedynej rzeczy jaką miałem przed sobą, a tą rzeczą była Swan, i upadliśmy na podłogę. Jeszcze obijał mi się w uszach jej pisk i mój jęk.
Leżałem na niej, przygniatając ją do podłogi garażu i patrzyłem w jej oczy, z koparą rozwartą i szeroko wyjebanymi gałami.
-Już jestem, pożyczyłam auto starej Cullena… Bella!- ktoś krzyknął piskliwie.
-Uuuu.
-Edek, co ty… o rety…
U Emmetta i nieco później
Bella
Okazało się, że Black to wymyślił i to przez tego kutasa koncert jest w Forks, a nie w Port Angeles. Wpadając do Cullena zaczęłam go walić butelką po łbie, nie patrząc że cymbał jeszcze spał.
Później, gdy jego kumple weszli do garażu i otworzyli drzwi, pchnęli Cullena prosto na mnie i teraz ja leże na cholernie zimnej podłodze, a nade mną ten gnój wybałusza gały i przygniata mnie swoim ciałem.
- Już jestem, pożyczyłam auto starej Cullena… Bella!- krzyknęła Alice.
-Uuuu- odezwał się ktoś inny.
-Edek, co ty… o rety!
Tak, kurwa, o rety! Zaraz będę płaska jak naleśnik.
-Rusz tą dupę! To może i kurwa twoje hobby ugniatanie dziwek, ale ja nią nie jestem!- warknęłam na Cullena, poczułam jak wbija się mi w brzuch coś twardego.
Czy go pojebało!?
-Cullen, zboczeńcu!
Ten się nie odzywał. Kopnęłam go w krocze i wtedy zlazł ze mnie.
-A ty, Black, masz przejebane!- krzyknęłam do czarnowłosego idioty szczerzącego zęby jak na pokaz.
-Ja? A za co?
Jeszcze się pyta?! Co za bydle! Tego nie puściłam płazem. Myślałam, że Alice się włączy, ale ta stała i wgapiała się teraz w obecnych tutaj kretynów w samych bokserkach.
-Kapela!- pchnęłam go, waląc go w pierś, na szafkę za jego plecami, walnął o nią
-Co ty bredzisz?
-Nie chrzań mi tu, kupiłeś kapelę by mam dokopać! Oddawaj.
-W życiu- odciął się kutas. Do tego śmiał się jak totalny kretyn. Miałam ochotę zabić dziada. Posiekać i zapakować i wysłać na Alaskę!- Ja też znam tą kapelę.
-Taa, jasne!- warknęła Alice, fanka numer jeden.- Wymień mi ze dwie piosenki jakie wykonują!
-A bo co?!
-A bo to, że jesteś głupim skurwysynem i kapela jest nasza!- dodałam, popierając Alice.
-To wpadnijcie na koncert, do ogrodu Edwarda- odezwał się McCarty z tyłu.
-Co tu jest grane?- usłyszałam nowy głos, ale wiedziała, że już go słyszałam kiedyś, ale kiedy? Spojrzałam na Alice, która zaczęła mnie ciągnąć za rękaw i ujrzałam tego blondyna, co przesiedział z Blackiem i Cullenem wczorajszego wieczoru w naszym barze.- O kelnerka- dodał ma mój widok.- Jasper Black, miło mi…
-Alice Brandon, a to jest Bella…- wyjąkał chochlik.
Kurwa, czy ich już pojebało! Alice miała by zadurzyła się w Blacku!
-Ally! Oprzytomniej, to jedna z gnid, z nazwiskiem Black!- wrzasnęłam na przyjaciółkę, ta jednak tylko wpatrywała się z Jaspera z cielęcym zachwytem. Totalnie mnie olała! Kolejna!
Cullen to widział i razem skinął głową na Blacka i Emmetta.
-Jazz, może zaprosisz sobie koleżankę do kina, co?- rzucił Black, chichocząc.
-Tak, a my sobie poradzimy z naszą przyjaciółeczką Swan…- wtrącił się McCarty. Teraz szczerze, to mnie strach zaczął dusić i przygniatać, gorzej niż ten jebaka Cullen.
-Eee, sorry, ale nie da rady, może kiedy indziej.
-Nie, dzięki, nie idę nigdzie, przyszłyśmy nakopać wam do dupy- wypaliła Alice i zakasała rękawy odsłaniając swoje chude patyki.
McCarty wystąpił przed tamtych.
-No to do dzieła, maleńka.
-My tylko chcemy najebać Cullenowi. A przy okazji, twoja mamusia ryczy za tobą i na śniadanko cię woła.
-Nie twój biznes, co ode mnie chce stara! Lepiej powiedz za co mam znów być zajebany i dlaczego ja?!- spytała ta kasztanowa gnida, wzruszając ramionami jak małpa w zoo.
-A za to, że się urodziłeś i że Blackowi to podpowiedziałeś! Bo sam, tego by nie wymyślił, jest na to za dużym idiotą! Odkąd wpełzłeś do mojej szkoły, działasz mi na nerwy! Co dzień widzę twoją facjatę i mam tego serdecznie dość. Do tej pory nic nie mówiłam i nie robiłam, ale w końcu, kurwa nadszedł ten moment!- ostrzegłam go. Nie żartowałam, a jak ja już coś mówię, to słowa dotrzymuję. Mam parę pomysłów jakby Cullen tego pożałował.-Jeśli nie oddasz nam kapeli do jutra, to policzymy się w inny sposób! Alice, idziemy!
Warknęłam na przyjaciółkę. Ta poszła w moje ślady i wyszłyśmy z tego śmierdzącego garażu na świeże powietrze. Ja starałam się uspokoić, a chochlik podciągała nosem.
-A tobie co?!
-Nic- wymamrotała niewyraźnie do mnie i wyjęła jasną chusteczkę do nosa.
-Alice? Co jest?
-Mówię, że nic! Musimy odzyskać nasz koncert!- wrzasnęła Alice zanosząc się płaczem. Podłożyła bym pod nos jej mikrofon, to by pewnie i Europa się dowiedziała, że Alice ma deprechę po zespołową. Kurwa, nienawidzę beksy!
-Taa, tyle, jak? Mam plan, ale…
Nie dokończyłam, byłyśmy obok aut, auta Alice i wozu, które pożyczyła od Esme Cullen. Merc, nawet, nawet, szkoda, że ciemnozielony. Usłyszałyśmy czyjś głos. Automatycznie zobaczyłam w huj zajebistą scenę.
McCarty i Black trzymają za łapy Cullena i ciągną go w naszym kierunku. Co jest grane?
-Swan, Edward chce cię się o coś zapytać- przemówił Black śmiejąc się jak dureń.
-Wcale nie! Puszczać głąby.
-Dawaj, pamiętasz, dlaczego!
Stałam i skakałam po twarzach tych idiotów.
-W co wy kurwa gracie?! Nie mam czasu.
-Kurwa, Ed!
-Okay, tylko puszczaj mnie!- odparł Cullen i tamci go wypuścili. Po czy spojrzał na mnie jakoś tak dziwnie, jakbym była kosmitką i powiedział.- Swan, czy pójdziesz ze mną na bal?!
Rozdział 7
Ten sam dzień { jakby ktoś zapomniał to sobota}
Bella
-Coś ty powiedział?! – z trudem łapałam oddech, jakbym jakąś setkę na czas przebiegła. Cofnęłam się i spojrzałam z mordem w oczach na Cullena.
-Ładna dzisiaj pogoda- odparł, taa jasne, głupek myśli, że ja głucha jestem! Nie ma bata, słyszałam co ten pedał mówił!
-Powtórz! Już!- rozkazałam z trudem panując nad sobą.
-Jak słyszałaś, to po co?
-O, masz pietra! Cullen, nareszcie doceniłeś powagę tego, że jestem na maksa wkurwiona! Najpierw kapela, a teraz ty odpierdzielasz mi jakieś pieprzone teksty, że ja niby z tobą na bal, błagam! Nigdy w życiu nie pójdę na bal z takim kutafonem jak ty! Ani z nikim! Jasne!? I jak jeszcze raz usłyszę to pytanie od ciebie, bądź pewny tego, że to są twoje ostatnie słowa w twoim popieprzonym życiu!
-Hej, może jakbyś była mniejszą hrabiną to byś wysłuchała dalszej części tego co mam ci do zaoferowania- dodał. Jego dwaj kumple stali jak dwie cioty i gapili się na nas. Z resztą, gdy zerknęłam za siebie, Alice też była duchem chyba w kosmosie.
Co jest? Zawiecha?
-A po co mam słuchać tego ściemniania, co żadna ci nie pasowała? A może już z tyloma spałeś że myślałeś, że pora na te z którymi masz na pieńku?
Kurwa, co jest? Najeżdżam na Cullena, a on na mnie i, kurde, nawet mi się to podoba, zwłaszcza, że i tak ja ostatnie słowo mieć będę. Szczerze, to chyba dobrze to ze mną nie jest. Zawsze bym nakopała do dupy jakiemuś fagasowi za byle gówno i z wykrzywioną mordą bym szła, szła, tak jak królowa świata!
A tu co? Jeszcze ten, to zero, ma czelność mnie zapraszać na durny bal? I po czym? Po tym, że zrujnował mi i Alice zajebisty koncert! Ale jeszcze ja mu pokażę! Co jak co, na Three Days Grace musze być, i żaden idiota mnie nie zatrzyma przed tym!
-Dasz mi powiedzieć coś?
Cisza, niech mówi i tak mam jego gadanie w dupie.
-No, dobra, skoro… jeśli zgodzisz się pójść ze mną na bal to przywrócę kapelę do Port Angeles, albo jeśli chcesz zagrają na twoim trawniku, wchodzisz w to?
Że co, on mi stawia jakieś warunki? Jak śmie! Co to, to nie, a z drugiej strony kapela. Moja zajebista kapela! Alice złapała mnie za ramię i z całej siły się mnie uczepiła. Jeszcze bardziej się wkurwiłam. Miałam ochotę coś roznieść w pył.
-Nie! Wybij to sobie z głowy!- wrzasnęłam do Alice, wiedziałam o co ona mnie teraz poprosi. Marzenie ściętej głowy. Wykluczone, kim ja jestem? Wróżką?
-Ale?
-Jeśli sama chcesz kapelę, to wpierdol się Cullenowi do łóżka, może u ciebie zagrają, ja nie jestem głupią cipą, której się stawia warunki- odwróciłam się do kumpeli zła jak szerszeń. Zła jak osa, to by było niedopowiedzenie, stanowcze niedopowiedzenie.
-Zgadzasz się, Swan? Pójdziesz ze mną na bal?
-Jeśli chcesz już kogoś wydymać na hasło: „Ja mam kapelę kto chce się załapać na jej koncert, musi namówić Swan na to by poszła ze mną na bal!” to zapomnij o mnie, ja w to nie wchodzę. Nie idę nigdzie, a zwłaszcza z tobą!- Krzyknęłam i ruszyłam w stronę auta Alice. Ciągnęłam właścicielkę bryki za szmaty.- A koncerty kapela będzie dawać i na pewno się jeszcze na niejeden załapiemy!
-Ale- marudziła Alice. Cullen tego nie mógł już słyszeć, ani żaden z tych debili, którzy teraz kręcili łbami.- Moje włosy! Załatwiłam na bilety! Tyle kasy poszło na marne!
-Alice, wybij to sobie z głowy. Ja i Cullen- w życiu! Nawet mnie o to nie proś, bo moja odpowiedź to NIE!!!!!!
No i Alice się poryczała rozmazując swój rockowy makijaż, przy okazji dojrzałam jej prawe ucho w którym było z dziesięć kolczyków.
Wiedziałam, że nie da mi spokoju, a skoro to jej włosy są takie ważne musiałam to dodać.
-Ally, w tych włosach wyglądasz jak klown z cyrku! Nie wiem ile ci jacyś salonowi debile zapłacili za to byś dała się farbnąć na coś takiego!
No i Ally dalej się mazała jak jakaś pojebana małolata, bo ukochany z telenoweli poślubił główną bohaterkę.
Jeszcze w czasie jazdy dostałam sms-a od Renee:
„Bello, w domu musimy porozmawiać!”
No i to tyle po udanym całym dniu. W tej chwili miałam ochotę ubrać się, tak jak zwykle ubieram się na imprę i jechać z Alice do naszego wyjebanego w kosmos klubu „Far Away” w Port Angeles.
Tam była zajebista atmosfera, za ja i Alice wbijałyśmy się tyłem, albo czasem łazienkowym oknem, klub był otwarty serdecznie tylko dla tych co mieli 21 lat, gnoje to mają farta! Ale jest tam jedna nawet spoko dziewczyna o imieniu Agnes, co pracuje jako barmanka i ona nas zawsze obsługuje.
Chodzi na luzie, ma charakterek, brązowe, kręcone włosy i zielone oczy. Alice ją „wynalazła”.
Podobało mi się pewnego dnia jak potraktowała pewnego kolesia co jej w dekolt zaglądał, no i od tego momentu ciekawski zboczeniec spierdala przed nią, gdy tylko ją widzi.
Można było jebać ze śmiechu!
Ale nikt mnie by nie pokonał i tak.
Zabrałam się do odpisywania starej na sms-a, bo jeszcze by mi zadzwoniła i usłyszała to co z siebie wydaje Alice. Jeszcze by pomyślała, że ją zarzynam! Z Renee jest tak, że jak ktoś jej powie, że jego dziecko spadło z rowerku, to ta myśli, że to moja sprawka!
Edward
Nadal u Emmetta.
Piłem kawę i łykałem coś na ból łba i słuchałem obu pojebów.
-Laski to lubią! Ona też jest chyba laską, nie? Ed, jak myślisz, jak ktoś ma cycki to już zalicza się do laski?
-Ty też masz cycki, a do laski się nie zaliczasz, Em- wtrącił się Jacob.- Rose jakoś ci ich nie miętoli…
-Kurwa! Dosyć! Możecie przestać nawijać o dupie Maryni!
Miałem dość, od półgodziny nawijali tylko o Swan i o seksie! Kurwa, lubię seks, ale gdy słyszę to co oni wygadują, to, aż mnie mdli, a do tego łeb znów mi napierdziela.
Spojrzałem na Emmetta i po chwili na Jacoba. Chcecie wiedzieć co oni mają we łbach?!
Odpowiem wam, Emmett w tej chwili myśli o Rose i porównuje cycki innych panien do pagórków Swan, bo przecież każdy wie, że ona nic tam nie ma! Jest płaska jak deska! Nic dziwnego, że nie ma faceta i do tego jeszcze jest taką szmatą!
Natomiast Jacob, jemu tylko żarty i dupczenie.
Mówię wam, on w tym zawodzie zrobi karierę!
Wie jaski laski ma brać i co ma robić by dostać to co mu się zamarzy, nic dziwnego, ma dzianych starych. Nawet ostatni numer z kupnem koncertu Three Days Grace był genialny. Swan na nim musowo musi być, ona nie przepuści tego koncertu.
Cholera, musi być jakiś sposób na nią, by się zgodziła- pomyślałem popijając kawę, nie patrzyłem nawet, że zaczynam połykać fusy.
Tamci dalej pierdolili sobie, a ja się wyłączyłem.
Jeszcze za chwilę Jacob by przyniósł jakieś playboye i też zaczęli by komentować i porównywać wszystko. A później jeszcze pytali by mnie co o tym sądzę…
-Ty!- warknął nagle niedźwiedź.- Musisz brać się do dzieła! No co się tak lampisz! Masz poderwać Swan!
-Właśnie, Edziku, przegrałeś zakładzik, maleńki chłopczyku- wpierniczył się Black, kurwa, jak on mnie wkurwia tymi jebanymi rymowankami! Skąd mu to wyłazi?!
-Skończ z tym Edzikiem! Nie wiem co mam robić. To wasza wina popaprańcy! Zachciało się wam jakiegoś zakładu mym kosztem! No to kurwa, jak obiecaliście to pomóżcie! Nie bądźcie dupy!
Aż tak nisko upadłem by ich prosić o taką pomoc?!
Możliwe, i aż mam ochotę rwać sobie włosy z głowy!
Ale z kolei mam tak seksowną czuprynkę, że och, dzieweczki mnie za to kochają… Cóż to była by dla nich za strata, gdybym wyrwał wszystkie moje włosy i został łysy. A tak się może stać, jeśli zaraz mi nie pomogą!
Już podnosiłem dłoń do góry i namierzałem jedwabiste włosy, tydzień temu mój własny fryzjer skrócił mi końcówki. A tak! Stać mnie na własnego fryzjera! A co sobie będę odmawiał, jak życie krótkie…
Przez trzy osoby, ups!
Osoby?!
Chciałem powiedzieć, przez dwóch kretynów, którzy podają się za moich przyjaciół, i jedną wredną sukę, to do grobu mi coraz bliżej!
I mnie opętali oboje!- pomyślałem kręcąc głowa i kryjąc ją w mych dłoniach. Do czego to doszło, żeby, ja szanowany uczeń szkoły, facet, o którym laski śnią po nocach, myślał choćby tylko ułamek sekundy o czymś tak popieprzonym jak Swan. Chyba mnie popierdoliło! I to zdrowo!
-Musisz się wziąć do kupy i działać! Bal coraz bliżej! A z niej nie zrobisz królewny w jedno popołudnie!- powiedział co wiedział! Gówno prawda, Ze Swan nawet po roku jakiś nauk nie uda się zrobić czego nawet na wzór kopciuszka.
Zawsze dla mnie pozostanie wredną szmatą, którą nienawidzę!!!
-Musisz być szarmancki, delikatny, czuły- nawijał Emmett.- Wiem jak mi się udało to z Rosie. Kochała jak śpiewałem jej gdy ta była w swoim pokoju… Ed! Cholera! To jest to! Zaśpiewaj jej! Każda to uwielbia! Kochają serenady o północy! Rzuci ci się na szyję…
-Taa, z nożem w dłoni i zamorduje z zimna krwią! Emm, czy ciebie kompletnie jebie? Nie znam nic co Swan lubi! A gdyby nawet to po huja mam jej śpiewać, na samą myśl aż mnie się na rzyganie zbiera.
-Och, Emm, a co śpiewałeś swojej Rosie?- spytał Black machając rękoma w powietrzu i zalotnie, i tak na idiotki z telenoweli ruszał rzęsami.- No co, co, nie bądź taki!
-Black, przestań świrować!- warknąłem i rzuciłem w kierunku kumpla czymś co miałem przed sobą. To była jakaś zabawka bo było pluszowe i miało wytrzeszczone oczy i należało do Emmetta.
-Śpiewałem jej: „Nothing’s gonna change my love for you!” jakiś kawałek Oli. P ona to kochała! I nadal kocha.
-Przecież to jakieś romantyczne gówno i to laska śpiewa!
-Możesz zawsze coś innego jej zaserwować. Twój wybór, lowelasie!
Nienawidzę gdy oni tak na mnie wołają, to kurwa poniżające!
-Nie będę nic śpiewał! Mam swoją dumę!- krzyknąłem i znów łyknąłem fusy.- O żesz, kurwa!
Prychałem i plułem i prychałem i plułem, byle by się tego gówna pozbyć z gęby, na darmo, właziło mi w zęby i osiadło się na języku.
Dorwałem się do butelki i wypłukałem to i splunąłem w krzaki, koło garażu Emmetta.
-To, były, fee!- jęknął Black i dalej się śmiał jak idiota. Chciałem go walnąć, ale Emmett mnie uprzedził i Black leżał na ziemi.
-Dobra, dobra, już powaga, okay?
-No ja myślę!- odburknął niedźwiedź. Po czym spojrzał na mnie i uniósł brodę.- Uczyć podrywu ja cię nie muszę, laski kleją się do ciebie, jak do miodu, nie?
-No ba!- wtrącił się Black.- Przecież jest z nas najładniejszy! Piękniś Cullen, czy nie tak?
Poddałem się i skinąłem głową na Emmetta, ten wiedział o co mi chodzi i zapakował Blacka do bagażnika auta i zamknął go. Nie wiem, jak mu się to szybko udało zrobić, ale byłem mu mega wdzięczny, że tego idioty nie ma teraz z nami.
Rozległo się walenie i krzyki stłumione przez maskę.
-Ktoś coś mówił, czy może wiatr zawiał?!- zawołał Emmett, przekrzykując jęki Blacka.
Spojrzałem na niego.
-Gdzie masz Rose?
-W domu, jest, odsypia sobie- odparł Emmett i zaczął coś pisać.
Pisał i pisał, a jak pytałem co to do cholery jest, ten tylko warknął na mnie i zakrył łapą kartkę. Wzruszyłem ramionami i dalej czekałem na to, aż skończy.
-Musisz… Musisz jechać do domu, przeprosić starych i udać że ci jest przykro…
-Czyli jak zwykle- mruknąłem.
-No, a to dla ciebie.
Emmett rzucił we mnie kartką papieru. Już wiedziałem że on to coś, to pisał dla mnie, ale za cholerę się nie mogłem domyślić co w tym jest.
-Kurwa, Emm, co to za kulfony! Co tu pisze?
-Jak to co? Lista najromantyczniejszych piosenek, które Rose mi kiedyś wymieniła.
-I co ja mam niby z tym zrobić?
-Wybrać jedną i nauczyć się!- powiedział, jakby to nie było oczywiste. Black dalej walił zawzięcie w maskę, zaraz tam powstała by dziura.
Że co? Niczego się nie będę uczył!
-Pojebało cię! Nigdy! Bierz to, bo spalę!
-A rób co chcesz. Chciałeś pomoc, ją otrzymałeś, jak nie masz nic do powiedzenia, to uwalniam Blacka…
Emmett jak powiedział tak uczynił.
A co tam u Swan?
-Belli! Belli! Błagam cię!
-Alice, wybieraj te ciuchy!- warknęłam. Przez całą drogę do mego domu ta jęczała. Gdy wysiadałam tez jęczała no i teraz też jęczy!
Łeb mi pęknie! By ją jakoś nastawić na inny tor kazałam jej szukać w mojej szafie, czegoś co bym mogła ubrać dzisiaj wieczorem.
-Belli!- ta znów jęknęła.
-Nie!
Dzisiaj miałam zamiar wybrać się do „Far Away” by się od stresować po tym całym pojebanym dniu. A niech mi tylko Renee zabroni! Mniejsza z nią.
Wróciłam do wystukiwania na klawiaturze nazw.
-Co ty tam piszesz?- spytała Alice, już ciekawa, że zapomniała jęczeć. A guzik, nie powiem jej, ma swoje zajęcie. Co ją to obchodzi. Wróciłam do wypisywania nazw. Szukałam czegoś w Googlach.
Wpisywałam takie hasła jak:
„ Jak skutecznie pozbyć się wroga?”
I wyskoczyło mi coś o broni palnej i o przemocy. Dobre tematy, ale szukałam dalej.
„Jak otruć playboya?”
I stronka poświecona seksie.
„Wykończ Cullena w pięć minut”
Tutaj wjebało mi się na pulpit, żebym zmieniła kryteria wyszukiwania. Kurwa co! To jest net! Tu jest wszystko, a mi każą jakieś kryteria zmieniać! Z dupę węża! Jeśli w ogóle ją tam ma.
Nie ważne.
-Bellisima, powiedz mi co tam piszesz?- odezwała się Alice.
-Szukam sposobu jakby załatwić Cullena na dobre- wyjaśniłam i dalej klikałam w klawisze. Co kliknięcie byłam bardziej wkurwiona. I Alice to widziała. W pewnym momencie zaczęłam walić pięściami o klawiaturę, a czerwona mnie powstrzymała.
Dodam, że ryczałam przy tym dziko.
-Spokój wariatko! Po cholerę ci wiedza jak się konstruuje broń atomową? Zamach stanu planujesz?- zapytała mnie, gdy ciekawa zaglądnęła w monitor i ujrzała to co mi wyskoczyło.
Akurat teraz wpisałam nazwę „Totalna destrukcja”
-Chcesz mieć koncert, czy nie? Myślę jakby zamordować Cullena…
-Taa, ty zamordujesz Cullena, a mnie zamkną z pokoju przesłuchań FBI, jak w kiepskim filmie! Poczekaj! Mam lepszy pomysł na podeptanie jego szanownego ega, ale nie zapominaj, że to Black, kupił kapelę, i to na nim mamy się mścić.
-Ale sam by na to nie wpadł, to idiota! McCarty, ma w dupie muzę, bo ma tą sukę Rose przy sobie, a Cullen? Ten jest kurwa uznawany za gwiazdę! Sam nie może innym nie da! No to jeszcze się przekona!
Alice milczała, a z każdą chwilą banan na jej ryju się powiększał. Już miałam dość, tej jej zadowolonej gęby i zapytałam.
-Co? Szczerzysz się jak głupi…
-Słuchaj! Dokop Cullenowi ale nie sama!- przerwała mi.
-Jak? Przecież to ja jestem tu królową od dokopywania innym.
-Oj, wiem, ale teraz ty sama masz walczyć z trzema? Trochę nie fair, nie sądzisz?
Kiwnęłam głową, nadal nieświadoma co jej we łbie lata.
-Okay, to co zamierzasz zrobić?- spytałam Alice z skrzyżowanymi rękoma na piersi. Spojrzałam na nią i czekałam co ta zdrowo porąbana wariatka z czerwonymi kłakami wymyśliła. Alice chodziła po pokoju krokiem i na mordzie miała banana, a gdy przemówiła to jeszcze szerzej się wyszczerzyła do mnie.
-Dawaj! Już!- ryknęłam na nią.
-Swan, przestań!
Zamilkłam, ale jeszcze jej się dostanie za nazwanie mnie po moim przeklętym nazwisku. Nienawidziłam go, tak jak Setha i Renee! Kurwa, zmienię sobie jej na inne i zrobię to szybko, jak tylko wyjdę z tej budy i spierdolę w świat.
-Słuchaj, Cullen to playboy, nie? Miał laski, tylko do zaliczenia, nie?
-Nie powtarzaj to nie!
-Słuchaj, do ciężkiej cholery!
-Nie drzyj się na mnie! Jesteś w moim domu- warknęłam na przyjaciółkę. Jak ona na mnie, to ja na nią z ryjem! Nie pozwolę by mi najeżdżała na teren, nieważne kim była.
-Oj, bo co? Wywalisz mnie z domu?! Chcę ci pomóc, a ty mi się w zdanie wpieprzasz! Wiesz kim jesteś? Wiesz? Jesteś wredną zimną suką i sama Cullena nie pokonasz! Musisz mieć zaplecze! A ja sama rady nie dam!!!
Chochlik zamilkł i zrobił się czerwony na ryju. Spoglądałam na nią i po chwili zaczęłam się śmiać, jakby mnie coś opętało. Alice też zerknęła na mnie i też ryknęła śmiechem. Obie się tarzałyśmy po dywanie, aż nie poczułam bólu w czole.
Okazało się, że Alice tak się tarzała i zapomniała o tym, że i ja też się tarzam i jebnęła mnie prosto łokciem w czoło.
-Pojebało cię! Machasz tymi łapami na oślep, naucz się je trzymać, albo ci do dupy je przywiąże!
-Okay, okay. To mam kontynuować?
-Nawijaj!
Usiadłam na łóżku i czekałam, aż chochlik się do kupy zbierze.
-Jak mówiłam, Cullen to playboy, nie przepuścił żadnej ze szkoły, no prawie…- tu zerknęła na mnie.- Każda myślała, że jest dla niego tą jedyną, a gdy już ją zaliczył i rzucił i szukał sobie innej na miejsce poprzedniczki, tamta porzucona zaczęła go nienawidzić, ale po jakimś czasie przeszło, ale ból został…
Kurwa, od kiedy Ally jest taką rozjebaną panią psycholog?! Zawsze ją interesowałam moda i makijaż, a nie jebana analiza własnego „Ja”! Coś się jej po spotkaniu z matką Cullena stało, że teraz mi wyjebała takie teksty.
Ale czekam i słucham cierpliwie.
-I moim zdaniem powinnaś sobie stworzyć coś na kształt małej armii, żeby Cullen wiedział, że to nie są jaja!
-Nikt za mną nie stanie murem! Zapomnij!
-Może za tobą nie, ale przeciw Cullenowi tak! Tylko trzeba ich powiadomić w szybki sposób, by na poniedziałek było gotowe.
-Alice, dlaczego dopiero na poniedziałek? Wcześniej terminy zajęli do cholery?!
-Nie, pewnie, że nie, tylko jutro nie ma sensy tego robić, moim zdaniem po jutrze będzie lepiej, wszyscy go ujrzą, ci co powinni.
-Masz łeb, chochlik!
-Nie nazywaj mnie tak! Jak to wypali to przestaniesz mówić na mnie Chochlik!
-Zgoda- powiedziałam po minucie, Alice dosłownie miała mordy w oczach.. Ta tylko klasnęła w dłonie i wypchnęła mnie z miejsca przy komputerze. Szczęście że moje nogi są elastyczne, bo gdyby nie były, bym leżała na dywanie, a nie szybko wykorzystała tę sprężystość i nie wzniosła się do góry.
-Co ty wyrabiasz?
-Ślepa jesteś, czy co?! Pisze apel do innych pokrzywdzonych dziewczyn, by się zebrały na parkingu w poniedziałek rano, przed szkołą.
-Biedne maleńkie dziewczątka!- zaśmiałam się.
-Nie, moja droga. Biedny to będzie Cullen!
-Czyżbyś planowała coś, co się domyślam?
-Oj, zobaczysz, ale nie zapomnisz tego! Co prawda, robiłyśmy już to kiedyś, no pod knajpą w Seattle, trzy lata temu…
-Jezu! Ty to znów chcesz zrobić?! Wtedy była z nami prawie dwudziestka imprezowiczów, a nie mu dwie- przypomniałam jej wspominając dawne dobre zajebiste czasy.
Alice widziała mój wzrok i mną potrząsnęła, że włosy zasłoniły mi twarz.
-Mamy kupę brudnej roboty, jak mamy zebrać ekipę. Ja zrobię apel, a ty staraj się przez ten weekend zjednać sobie jedną osobę, a nie nakopać jej do zada!
-To trudne zadanie.
-Kurwa, Bells! Dobra! Zakupów nie będzie do końca roku, tylko zrób to o co cię na kolanach błagam!
Zakupów przez cały rok! Ale czad! Alice się zabije, niż dotrzyma tej obietnicy- uzmysłowiłam to sobie po chwili. Ale jednak może się przestawi i w przyszłym roku pociągnie mnie do sklepów kilka razy więcej niż w tym roku to robiła.
A huj! Teraz może być! Za rok znów coś wymyśle!
-Zgoda. Postaram się to zrobić.
Ta mnie o mało co nie udusiła. Ma chwyt, nie ma co gadać!
- A teraz do pisania- powiedziałam.
-O nie! Już masz strój, przebieraj się w to, ja będę pisała. Tylko nie podglądaj!
-JASNE! Nawet mnie to nie interesuje. Po co mam czytać te pierdoły, które piszesz?
-Tylko trzeba tak zrobić, by Cullen o niczym nie wiedział…- mamrotała Alice, a ja wzruszyłam ramionami i zaczęłam przebierać się w to co mi uszykowała.
I później nalot na „Far Away”!!!
Rozdział 8
Ten sam sobotni dzień
Edward
Nadal u Emmetta
Zadzwonił mój telefon, chcąc nie chcąc podniosłem dupę z wygodnego, choć zalatującego jakimś zapachem kwiatowym, fotela i podszedłem do maski auta i odebrałem. Na wstępie myślałem, że to starzy mi dupę zawracają, bo mnie w chacie nie było, ale olśniło mnie, pożarłem się z nimi i to ostro!
Więc to nie wapniaki dzwonią.
-Halo?
-Edie?!- usłyszałem po drugiej stronie. Kurwa! To nie może być prawda! Wiecie kto do mnie zadzwonił!?- Edie! Hej, kuzynie!
Mój kuzyn! Robert Pattinson!
Tak, tak, ten sam Robert Pattinson co gra w filmie „Zmieszch” i w filmie „Twój na zawsze”.
Tak, tak, ten sam co gra na gitarze sentymentalne gówniane piosenki i pisze teksty, które ni huja wiem co znaczą.
Tak, tak, ten co zaczynał karierę od bycia modelem.
Tak, jest moim kuzynem, ponieważ mój stary i jego stary to bracia!
Carlise i Richard to bracia!
B-r-a-c-i-a!
Od tego samego ojca, ale od innej matki! Moja babcia to Elizabeth, a Roba to Susan. Za to nasz dziadek ma na imię Brad. On najpierw bujał się w mojej babuli, a później zaliczył ze skutkiem babunię Roberta. Mój stary urodził się rok wcześniej od ojca Roba. Carlise przystał na nazwisko Esme, która z panny Cullen się nazywała.
To tak w skrócie.
Ostatnio gadał ze mną chyba z rok temu, to chyba były jakieś święta, nawet wtedy myślałem, że skasował mój numer i zapomniał o rodzinie, ale ten nie.
-Cześć, Rob, co u ciebie? Kupę lat! Czemu dzwonisz? Chyba nie nadchodzą jakieś święta?!
-Nie, po prostu jestem dzisiaj w klubie „Far Away” może wpadniesz? Dawno cię nie widziałem- znów powiedział to takim głosem.
I co ja mam niby zrobić?!
Zgodzić się i iść popatrzeć jak mój sławny kuzyn muzyk, aktor i zdobywca tytułu najprzystojniejszego faceta świata, Robert Pattinson gra i kosi mi laski sprzed nosa?!
Albo może odmówić mu, ten wyklepie to swojej chrzestnej ciotce i oberwę od Esme, gdy ta się dowie, że Robert jest tu, a ja zataiłem przed nią tę jebaną informację.
Kurwa! A ja narzekam, na swój los, gdy ujrzałem tą dziwę Swan! Teraz się dopiero zacznie!
Rob jest spoko, ale jest aktorem, a to najbardziej hujowy zawód świata! Wszyscy znają twą mordę i nie masz życia prywatnego!
A co gorzej, jacyś idioci z aparatami za tobą zapierdzielają, a ty nie masz się gdzie skryć i ci takie foty strzelą i siary narobią, że ja już wolę być pożarty przez niedźwiedzia grizzly.
Gdyby mnie Esme albo Carlise zobaczyli na okładce jakiegoś szmatławca to by padli trupem, wcześniej wywalając mnie z chaty.
A tak!
Ich stosunek do gazet ogranicza się na kursie walutowym! Nawet nie wiedzą kto rządzi tym krajem!
-No nie wiem- wydukałem. Na szczęście nie było tu Emmetta i Jacoba. Oni by chcieli jechać, nawet ja bym nie miał nic do gadania, bo wpakowali by mnie uwiązanego sznurem na tylne siedzenie auta i ruszyli by zaraz piskiem opon.
-Oj, Ed! Nie bądź takim fagasem! Ja tu dzwonię do ciebie i załatwiam ci imprę, a ty co?! Masz mnie w dupie?
-Nie mam! Żaden ze mnie fagas! Robsesed!- zachichotałem i wkurwiłem tym słowem kuzyna.
-Jeszcze raz usłyszę to słowo! To przysięgam zabiję cię własnoręcznie! A flaki powieszę na słupie telegraficznym!- warknął na mnie.
-Dlaczego do mnie dzwonisz? I czemu nie jesteś w świecie Hollywoodu? Znudzony?
-Opowiem ci później, a co, nie mogę zagrać w miejscowości w której jesteś? Przyjedziesz? Ty wiesz o tym pierwszy. Nie stresuj się paparazzich nie będzie, jestem jakby to powiedzieć wyskokowo na parę dni…- nawijał barytonem, a mnie się zbierało na kimanie.
-Dobra, dobra, przyjadę, tylko o której?- przerwałem mu.
-No, wreszcie jakaś konkretna odpowiedź! Grać będę tak koło dziewiętnastej godziny, teraz nastrajam gitarę, a ty o której możesz się z domu wymknąć?
-Eee… starzy mają jazdę na mnie o byle gówno….
-Załatwię to z nimi. Daj mi sms- em twój domowy numer- rozkazał.- Ty tylko masz przyjechać, no i weź swoich kumpli, obu, nie tylko Emmetta z tą jego pustą lalą, a i tego świra Jake’a. Kurde, zajebisty z niego koleś! Na razie Ed! Do wieczora.
I to by było na tyle z pogadania z kuzynem. Ale z kolei mam załatwione wejście na niezłą imprę. Kurwa, tylko starzy! Jak on ich przekona? Przecież są tępi jak kołek i głusi jak pień.
Może on, jako aktor zna jakieś triki służące do przekonywania ludzi?
Fakt, gazety o nim pisały, ale to ściema!
Chcecie bym wam to udowodnił? Jasne. Nie ma sprawy!
Na przykład taka plota, że Robas oleje dalszy udział w filmie Zmieszch. No kto w to uwierzył?! Chyba tylko jakiś niedorozwój kompletny! On nadal tam grać będzie, a to co mówił to ściema, tak kazali mu powiedzieć.
No wiecie reklama dla filmu!
Albo to, że zaliczał inne gwiazdy! Pieprzona bzdura!
Foty cykali i sami tworzyli romans Roba z jakąś ślicznotka, na którą z chęcią romans bym przystał. Najpierw swatali go z jakąś Nikki Reed, później z Kristen Stewart! A każdy głupi wie, że ich udawane przytulanki po kątach, spacerki za rączkę i takie pierdy przyciągają oko na dłużej i dają niezłą reklamę, a jak jakaś foty wpełznie do neta i ktoś poda ją dalej, o ja pierdole!
Ludzie! Szaleństwo! Kurwa! Istny szał, który jest nie do zatrzymania!
A z tego co wiem, Rob nie jest z żadną laską. O ile jestem na tapecie z tymi ściemami i infosami.
Wzruszyłem ramionami i w tym momencie wrócili Black z Emmettem. Black oczywiście coś żarł, a Emmett pocierał swoje czoło.
-Co jest?- spytał na widok mnie trzymającego telefon w łapie.- Kurwa, nie mów, ż matka ci dzwoniła i błaga o twój powrót do chaty?
-Nie. To dzwonił mój kuzolek.
-Krtóllly?- spytał Black nawet nie połykając jedzenia które miał w mordzie, przy okazji ujrzałem cieknący z jego gęby sos pomidorowy.
-Nauczył byś się jeść! Prosię!
Black tylko wzruszył ramionami i dalej żuł jak zwierze. Ja spojrzałem na wyświetlacz i zabrałem się do pisania sms- a do Roba i podałem mu w nim numer Tel do starych.
Hm… w huj ciekawe co on im powie i czy go posłuchają?
Zobaczymy.
-Jaki twój kuzyn?- spytał ponownie Emmett.
-Robert Pattinson, mamy free wlotę na jego brzdęk, brzdęk na gitarze- odparłem wsuwając Tel do kieszeni spodni.
-Jak, to? On tu jest! I ty nic mi nie mówisz?! O Boże to mega gwiazda! Musze mieć jego autograf!- wrzasnął Black i zaczął piszczeć jak panienka!
Emmett ponownie go strzelił w ramię i to porządnie.
-Zostaw sobie to pierdolenie jak go zobaczysz!
Dostałem sms-a od Roberta. Miałem załatwioną przepustkę, tylko miałem się w chacie zameldować od razu. Esme była na straży, Carlise w robocie na dyżurze. Uwinął się z tym w dwie minuty! Szacun Robert!
Dobre i to.
Gorzej by było pewnie, jakby Rob trafił na Carlise’a wątpię by ten go posłuchał. On miał swoje zasady i poglądy na wszystko. Rob chyba nie miałby z nim szans…
No a teraz
Bella
W swoim pokoju, z Alice
-No i co? One na to nie pójdą!
Alice wymyśliła akcję- rewelację! Ja mam być miła!!!
Miła!
Kurwa ja i miła!
Ale dobra. Ja mam być miła dla tych co ich gnębiłam. I mam być miła przez cały weekend!
Nie możliwe!
Nie w moim wykonaniu!
Miła to byłam jak miałam dwa i pół, a teraz to moje drugie imię to wredna szmata!
Z poprawką na nazwisko.
Alice dalej patrzyła się na mnie tym swoim wzrokiem pod jebanym tytułem:”Zrób to, bo nici z „Far Away” i ja popełnię harakiri!”
Dobre! A niech robi co chce!
To jest jej porąbane kolorowe życie. Mi nic do tego.
-Nie!- warknęłam patrząc na nią.
-Tak!- warknęła patrząc na mnie.
-Nie!- Powtórzyłam warknięcie głośniej.
-Kuźwa, a właśnie, że tak!!!!- powtórzyła ponownie warknięcie, a ja zatkałam uszy. To był mega pisk myszy o czerwonych włosach! Tego nawet głuche stare Pruchno nie wytrzyma, a co dopiero ja.
-Dosyć! Dosyć!
-Zgadzasz się?- zapytała.
Coś nam przerwało tą wymianę zdań. Spojrzałam przez okno na dom naszych pojebanych sąsiadów. Mieszkali po drugiej stronie ulicy i szczerze katapultowałabym tych gnoi w kosmos, poza stratosferę i wręczyła bym im bilet w jedną stronę. Tak mnie wkurwiali.
Stara wścibska pierdoła wystawała na balkonie i się na nas wgapiała. Czego ona chce?!
Już poznałam odpowiedź na to pytanie.
-Czy można tu prosić o ciszę! Ja tu Modę na sukces oglądam!- krzyknęła stara pierdoła i pogroziła nam pięścią.
Już chciałam jej wyjebać, że stara cholera jest i że ten tasiemiec jest dobry dla bezmózgich jełopów, ale Alice mnie ubiegła.
-Oj, a co w tym odcinku…
-Brandon!- warknęłam na nią. Czy ona do reszty zidiociała?! Kto w XXI wieku takie chłamy ogląda?
Ta, jak na mnie spojrzała wyglądała na przejętą.
Chyba orła wywinę w locie!
-No, co? Muszę wiedzieć czy Brooke jest z Rickiem czy z Erickiem.
-Ani z tym , ani z tamtym!- krzyknęła zołza z balkonu.- Jest z Clarkiem…
- Taa, Kentem! Alice! Miałaś plan! I gdzie on?!- przerwałam im pogaduchy. Pierdolić mogą później.
-Chwila, Bells! To się dzieję już dwadzieścia odcinków, gadają ze sobą i nadal nie wiem, to kogo kocha. Czy Brooke będzie z Erickiem, no, oni pasują do siebie- nawijała.
Już miałam tego serdecznie dosyć.
-Kurwa, czy ty całkiem ocipiałaś! Co ty oglądasz? Ten jebany tasiemiec leci od epoki kamienia łupanego i każdy się z każdym pierdoli w nim!
-No i co z tego! Jest życiowy!
-Schodzi na psy! Wybrałaś te szmaty na imprę?
Alice już stała się potulna jak czerwona owca. Znów mi ryła w ciuchach i szukała stroju dla siebie i dla mnie na imprę.
-Musisz być miła…
Warknęłam na nią i cisnęłam granatowym topem w gwiazdą.
-Daj mi kurwa z tym święty spokój!
-Musisz wyglądać świetnie…
-Zawsze tak wyglądam.
Za kogo ta jędza mnie ma? Za świniopasa!? Ja się ubrać umiem! Mam swój styl.
-Jutro zakupy. W niedzielę jest otwarte cent…
-Zapomniałaś? Jak będę miła zwalniasz mnie w tych zakupów- przypomniałam chochlikowi.
-Shit! Shit! Zapomniałam, ale może, Belli, zmień zdanie?! Błagam!?
-Mowy nie ma! Jeszcze byś mi też zrobiła to gówno co masz na włosach! Spierdalaj mi z tym! Szukaj tych jebanych ciuchów!
Alice dalej zabrała się do wertowania ciuchów.
Już słowem się nie odezwała do mnie jeśli chodzi o ten jej durny plan.
-Ja idę się myć. Ty tu siedź i szukaj! Jeszcze śmierdzę Cullenem!
-Jak to?- spytał chochlik wkładając przez głowę jakąś szmatę w oliwkowym kolorze. Do włosów może jej i pasowało to ustrojstwo.
- A kto mnie przygniatał do podłogi? Kto mnie spłaszczył jak naleśnik?! Jeszcze trochę a musieli by użyć wielkiej packi by mnie stamtąd zabrać. Kurwa, on waży tonę albo i dwie!
-Hi! Hi! Ale miałaś minę gdy się podniecił- mruknęła pod nosem Alice i przykładała kolejną zajebistą szmatę do swojego ciała i sprawdzała jak jej cycki w tym wyglądają. Myślała, że ja nie usłyszę?!
Mam słuch nie gorszy od psa.
-Że co?- warknęłam.
Na dole usłyszałam trzask drzwi.
Kurwa, stara wróciła!
-Isabello! Swan! Na dół!!!
Czego ta ten ryj wydziera? Głucha nie jestem. Nie ruszyłam dupy z pokoju. Jak ma sprawę do mnie to niech tu przyjdzie. Co, ja nogi na loterii fantowej wygrałam?
-Bello!- znów krzyknęła, ale trochę ciszej.
Kolejny trzask drzwi o ścianę. Tym razem moich.
-Alice, do domu. Swojego.
-Alice tu zostaje! Jedziemy do „Far Away”- oznajmiłam mamuśce, niech mi tylko zabroni, to kurwa zobaczymy!
-Nie pojedziesz.
Taa, jasne!
-Jadę i kropa! Nie będziesz mną rządziła! Mam auto!
-To nie upoważnia cie do decydowania za siebie!
-Nie upierdzielaj się mi w życie! Swoje zjebałaś! Gdzie twój mąż?! Nie ma!- wrzasnęłam. Ma za swoje stara cholera! Nie ma bata, jak ja się wkurwię. Alice tylko stała i gapiła się na to.
-Bello! Przesadziłaś!
-Przesadziłam? Wszystko to jest moja wina! Ja przesadzam?! Wcale, że nie! No, gdzie twój mąż? Uciekł od ciebie? Bo wytrzymać z tobą nie mógł? A może powiesił się?! Wcale bym się mu nie dziwiła! Jesteś koszmarna! Ciekawe, czy jest tu w Forks jakiś kretyn, który by z tobą wytrzymał choć minutę?!- dokończyłam.
-Przesadziłaś! Przeholowałaś, moja panno! Masz szlaban! I żadnego wyjścia z domu przez miesiąc!
Renne się prawie rozbeczała! Oj, trafiłam na cieniutki lód i zaraz się pode mną załamie. Ale co tam, jedno jest życie i zamierzam je przeżyć na maksa.
-Nie będę słuchała ciebie i tych twoich zasranych zakazów! Żadną cipą, ani córeczką mamusi nie jestem, nie byłam i nie będę, jasne!?
Ruszyłam w stronę kupki ciuchów na podłodze i podniosłam jedną z moich wyjebanych w kosmos topów! Był on w srebrnym kolorze bez pasków za to z wielką klamrą po lewej stronie w białym kolorze. Renee też złapała za materiał i ciągła, a ja nie puszczałam.
-Odbiło ci! To mój top!
-Nie pójdziesz! Zostaniesz w domu!- stara dalej mną rządziła! A ja sie nie dam!
-W życiu! Oddawaj! Do cholery!
Tryyyych!
No i po super topie!
-I coś ty zrobiła?! Świetnie! Rewelka! W czym ja teraz pójdę na imprę! Tyle kasy wydałam na niego! Porąbało cie do reszty! Jakaś stara, taka głupia!
-Isabello! Dosyć! Wyjdź mi tylko z domu, a możesz już do niego nie wracać!
-Świetnie! Właśnie o tym marzyłam! Raz na zawsze uwolnię się od ciebie! I od tego małego niedorozwoja!
-Co ty znów chcesz od tego biednego Setha?
-Co ja chcę?- spojrzałam na twarz matki. Była pusta, tak jak i ona sama. Szczerze, dzisiaj to jej tak nienawidzę, że chyba nikogo bardziej!
Po za tym jebaką Cullenem! Znów przypomniała mi się dzisiejsza utarczka z nim.
-Ciągle się jego o coś czepiasz? Zupełnie nie wiem o co?
-Chcesz wiedzieć? To ci powiem! To kretyn! Idiota! Na każdym kroku upierdziela się w mój teren! I to mało dla ciebie?! Dla mnie to aż nad to by gnoja nienawidzić!
Dostałam sms-a od Agnes.
Napisała, że mamy wejść równo jak ona wejdzie na swoją zmianę, o siedemnastej trzydzieści, tylnym wejściem.
Dobrze, że ona jest niezawodna! Bo tu, tylko Renne siądzie na człowieka, jak na psa, a Alice, jak się zawiesi, to nie widać by się resetowała sama, trzeba jej pomóc. Nie mówiąc już o zasmarkanym bracie, wrzodzie na tyłku!
-To ty pomiatasz własnym bratem! Za każdym razem, gdy ciebie nie ma, Seth się martwi i pyta kiedy wrócisz!
Aha, taa jasne. I co jeszcze, ja mam w taką ściemę uwierzyć? Błagam was!!!
-Wiesz co?- zawołałam do starej i złapałam Alice za ramię i pociągnęłam w stronę drzwi wyjściowych. Miałam tego jebanego gówna dosyć. Pojadę, ta mi z oczu zniknie i będzie idealnie.- Ja spierdalam stąd. Jadę na imprę, the Best imprę! Dla normalsów, a nie dla skretyniałych, starych, przewrażliwionych matek i rozkapryszonych bachorów! Wrócę późno w nocy, albo nawet może zostanę u Alice. Widzisz, jestem taka jaką sobie mnie wymarzyłaś, mówię ci gdzie się kurwa wybieram!
-Ty jesteś w porządku? Ok., ja też będę, nie pojedziesz, bo spuściłam ci paliwo z auta i Alice też- rzuciła.
Że co?! Jak ona śmie! Myśli, że to mnie powstrzyma? Marzenie ściętej głowy, i tak pójdę. Jak Bella Swan ma plany na wieczór, to je kurwa mać realizuje i byle kto, nawet własna matka jej nie zatrzyma przed tym!
-No i co! A spuszczaj sobie co chcesz! Mam nogi i jest stop! Zatrzymamy sobie jakąś furę na jezdni! Nawet lepiej może. Dłużej będę poza tym barłogiem i mi na zdrowie to wyjdzie! Jeszcze pożyję sobie trochę!
-Nie masz prawa by wyjść!- wrzasnęła matula. I to ma mnie zatrzymać? Ludzie, błagam!
-Wiesz co, ja się nie zdziwię, gdy za parę lat Seth od ciebie też zacznie spierdalać, jesteś beznadziejną matką!
To było w huj poniżej pasa, a co mam zrobić! Nie ma prawa mi rozkazywać, do tego spuściła mi paliwo z baku, a tego jej nie zapomnę, nie ma takich dobrych.
-Wychodzę, z Alice!- oznajmiłam i teatralnie trzasnęłam drzwiami za sobą i za chochlikiem, którego ciągnęłam za rękę, nie myślcie czasem, że ja jakąś lesbą jestem, nic do tych odmieńców nie mam, ale za coś musiałam złapać by pociągnąć farbowaną na zewnątrz. Widziałam już jak laska laskę za rękę ciągnie i się migdalą na środku ulicy.
Fuj!
Jakbym miała jednak te odmienność, to wam powiem, że Alice nie jest w moim typie.
-To było wredne- mruknęła do mnie kumpela.- Nie musiałaś aż tak się zachować.
-Fakt, mogłam gorzej jej wyjebać w twarz. Alice, zamknij buźkę bo też ci opierdolę. Teraz trzeba złapać stopa.
Co u naszego drogiego Edwarda ???
-„Przepraszam, nie wiem, co mogę jeszcze powiedzieć. Mamo, nie chciałem cię tak urazić, to było złe i nie stosowne, jeszcze raz bardzo przepraszam”- dobre, może być?- już się tego wierszyka na pamięć nauczyłem.
Tak, tak, pytam kumpli, jak mam się pogodzić z mamuśką. Bo teraz gdy po namowach Emmetta przystałem na jego idiotyczny pomysł z zaśpiewaniem piosenki, dla tej cholery Swan { że też w ogóle się na to odważyłem!!!}, to obaj mi żyć nie dają i to od jebanych pięciu minut!
Ja pierdole, chciało by się powiedzieć, ale nic z tego, nie mogę nikogo pierdolić.
-Zastanów się nad repertuarem, to musi być coś po którym trochę jej ta nienawiść minie. Coś co ona lubi.
-Emmett!
-No co?- zapytał basem mój wielki przyjaciel. Znów przyjaciel. Już nie wkurwiałem się na niego, ale na Blacka owszem tak!
Ten wiecznie głodny znów pognał po żarcie do Emmettowej lodówki. Jeszcze kilka takich rund a wyżre mu cały tygodniowy przydział żarcia.
Emm ma dwie duże lodówki i obie są wypełnione żarciem w puszkach i nie tylko. Nawet na jednej z półek jest spory stos zamrożonej pizzy. Tak, niedźwiedź ma dobrze! Wystarczy wrzucić żarcie do mikrofali nastawić na temperaturę i po kilku minutach ma się mega zajebistą wyżerkę.
No, a Black już zawartość połowy jednej lodówki pochłonął od rana. Kurwa, pytam ja siebie, gdzie on to wszystko mieści!? W dupie, nie ba za płaska, brzuch też ma nie tłusty.
Do kibla na klocki też kilka razy dziennie pewnie łazi.
Kurwa, już mi się na rzyganie zbiera, jak o tym pomyślę.
Albo i nie… przeszło mi.
Cudem!
-Nie zaśpiewam jej tego, co ty śpiewasz swojej lasce. To upokarzające co zamierzam zrobić. Przez ciebie!
-E tam! Dużo facetów się upokarza i żyją dalej- stwierdził pogodnie z bananem na ryju.- A twoi starzy, pewnie też mieli swojego songa?
-Skąd ja mam to wiedzieć?
-Hej! Przecież jesteś ich synem, nie!- wykrzyknął Emmett. Eureka! A ja myślałem, że bocian mnie w kapustę jebnął! Emm, to ma łeb, nie ma co!
Jestem synem swoich rodziców!
Że też pierwszy tego nie odkryłem!
-I co to ma do rzeczy?- spytałem normalnym głosem. Spojrzał na mnie spode łba.
Emmett już się nie odezwał na ten temat i zaczął drugi, znaczy wrócił do drugiego.
-Okaż skruchę i że nienawidzisz się za to co powiedziałeś. Z resztą masz w tym udawaniu doświadczenie.
-No, tak. Za każdym razem udaję skruchę i nienawiść do siebie i łykają ten bajer. Bajecznie. Ale nigdy aż tak nie wrzeszczałem na Esme. Dawno przeze mnie nie ryczała.
-Weź to- Emmett podał mi małą buteleczkę do rąk i odkręcił.
-Po huj mi co? Co to?
-Gdy będziesz przed domem weź sobie po kropli do oczu, sprawi, że się popłaczesz jak dzidzia. Zajebałem jednemu gościowi, gdy z Blackiem wpadliśmy na plan filmowy. Miał to obok siebie na ławce, na chwilę zniknął, a my… no wiesz. Spróbuj. Uda się to nie starczy.
Wskazał głową na kwiaty na ziemi. Tulipany. I jakieś badyle do nich. Emmett mi po nie jechał.
-Jeszcze czego! Chwast z kwiaciarni wystarczy w zupełności.
-Taa, za moją dolę z walki…- wypomniał mi niedźwiedź. Tak, tak Rose na kosmetyki, solarkę i na fryzjera dał! A mi, kumplowi to już nie! Co za jebany sknera!
-Jeśli nie chcesz mi dać, skąpcu, to Black na pewno mi nie pożałuje grosza na kwiaty.
Tak, to dobre, wypominam kumplowi kasę na kwiaty, jak ten już je kupił. Ja to mam we łbie pojebane!
-A czy ja kurwa ci kasy żałuję?!- wrzasnął.- Jeszcze nigdy ci nie odmówiłem! Za kogo ty mnie masz?!
Wzruszyłem ramionami.
Czasem miałem go za człowieka, ale teraz zrobił się z niego wredny kolega.
Heh, nawet zrymowałem sobie zdanie.
Nie, nie Wielki Trójkąt zostanie nadal, nie myślcie, że zniknie!
Edward, Emmett i Jacob zawsze się w kupie będą trzymali. No, z kimś musze tą budę przetrwać.
-Otwórzcie mi drzwi, do jasnej cholery!!!
Och! Black, come back!
Czyli w wolnym tłumaczenie koniec z powagą, gdy Black na horyzoncie.
-Mam dla was colę i żarło…
-Zeżryj je sam- odparł niedźwiedź.- No i przy okazji odkup wszystko co wyżarłeś.
-Za co?! Nie mam już kieszonkowego! Wydałem na koncert Dirty Days, czy jak jej tam!
-Kurwa! Three Days Grace!- poprawiłem Jacoba. Ten tylko puknął się w czoło i usiadł. Dodam, że sam podskoczyłem, gdy jego dupa plasnęła o miejsce obok mnie.
-To co teraz na tapecie? Ty, jedziemy na tę imprę i do twego kuzynka?- spojrzał na mnie z durnym uśmieszkiem.
-Tak, tylko przeproszę się z wapniakami- mruknąłem opierając łeb o dłonie, które rozłożyłem na stole, jedna rzecz w garażu, która pozostała cała i nie narażona na Blacka nie zbyt trzeźwego.
-No to kurwa mać na co ty jeszcze czekasz? Na oklaski! Zapytaj do chaty i przeproś się ze starą!- ryknął.
-Nie chce mi się.
-No nie! Świetnie! Ja mam opuścić spotkanie twojego zakurwistego sławnego kuzyna, bo tobie się nie chce?! Wypierdalaj mi, ale to już!
Emmett podniósł głowę, ja też.
-Hej! U kogo ty w domu jesteś? Nie drzyj ryja, bo ci go ukrócę.
-Emm, ta miernota już powinna być na dywanie u siebie z kwiatami w łapach, a nie tu opierać cie jak jakaś łajza.
To było za wiele! Black darł ryja. Musiałem się ruszyć, tym bardziej, gdy widziałem, jak Emmett traci cierpliwość.
Fajnie by się oglądało jak ci się leją, ale ja miałem swoja bitwę w chacie.
-Możesz się zamknąć! Idę już idę!
Rozdział 9
Bella i Alice
Na drodze do Port Angeles
-No co? Dawaj! Zadzieraj kiecę i pokaż patyki to się kurwa ktoś nam zatrzyma!
-Wali cię?! W życiu! Może jeszcze mam pokręcić dupą?! Co?
-Idiotka! Kurczak! To ekstra pomysł! Kręć dupą!
Szłyśmy droga we dwie prawie pół godziny! I nikt się nam nie zatrzymał! No kurwa, co jest z tymi pojebanymi ludźmi?! Czy oni do cholery serca nie mają? A może nie mają! Może ktoś im ten narząd wyciął razem z rozumem.
Możliwe, ale kurwa! Ja jestem mega wkurwiona, matka mi paliwo spuściła, Alice także, idziemy na piechotę kurwa nie wiem jak daleko, by odreagować pieprzony stres, a tu żaden jebany fagas się nie zatrzymuje!
Może wykręcę numer i zamówię taksówkę? Taa, żal mi tej kasy wydawać na gówniany wóz, a na pewno kierowca, skurwiel wymyśli za kurs z pięćdziesiąt dolców!
Skubany kradzieja! Nienawidzę takich popaprańców z całego wrednego serducha.
Kurwa! A może zadzwonię do Agnes? Może ona po nas podjedzie i nas zawiezie do „Far Away”? Spojrzałam na chochlika. Szła jakby na ścięcie swej rozczochranej główki.
Jej patykowate długie łapy wsiały w dół bezwładnie kołysząc się w przód i w tył, na plecach tworzył się jej garb, a z przodu jej cycki wyglądały, jakby dopiero co miały się światu pokazać. Wkurwiała mnie samą sobą w tej chwili.
Nie żartuję! Najlepsza kumpela mi działała na nerwy jak mało kto w tej chwili.
Nie wiedziałam czy mam się jebać z niej, czy na nią nawrzeszczeć za to jak ta pokraka łazi.
Ta jednak jakby to wyczuła i się wyprostowała i już zaczęła łazić jak człowiek, powiedzmy.
-No, co? Lampisz się na mnie?
-Alice, to działaj, a nie wyglądaj jak zbity pies, ja pierdolę co ja widziałam w tobie gdy cie poznałam?
Potrząsnęłam ramionami i wzniosłam oczy do nieba! Że też mnie Panie musiałeś pokarać takimi idiotami!
-Wyrzucasz mi coś, Bello, no śmiało, dawaj! Ja też mam ci cos do wypomnienia!- wrzasnęła i zamilkłą. Ja też milczałam
Wzruszyłam tylko ramionami. Szłyśmy dalej.
Oddałam się rozmyślania o dupie Maryni, a co robiła ta o krwistej czuprynie? Nie wiem, nie siedziałam w jej popieprzonym umyśle.
-Bells! Kurwa, Porsche jedzie! -Krzyknęła po jakiś kilku minutach Ally. Aż dosłownie serce mi zaczęło zapierdzielać w huj.- Kurwa, jak mi zatrzymasz to auto to obiecam ci wszystko! Wszystko! Nawet jeśli będziesz później mnie chciała mordować!
-Kuszące, nie powiem, ale muszę cię mieć przy życiu, przynajmniej teraz, chochliku.
-Och, tylko tyle dla ciebie znaczę? Jaka ja jestem żałosna i mała bez ciebie, Bello Swan!- w tym momencie Alice złapała się za serce i przytknęła dłoń do czoła.
Wyglądała jak na serio by ją ta moja wypowiedź dotknęła. Czasem miałam z niej niezłą polewę, a czasem po prostu było mi wszystko jedno, czy ją zamorduję, Czy zrobi to ktoś inny.
Tak, jak to kiedyś ktoś mi powiedział o Ally?
„Wiesz mi lub nie, ale ta dziewczyna została wzięta z zakładu dla obłąkanych i stara się znów tam znaleźć”.
Tak, Alice robi wszystko by znów być w pokoju bez klamek, a jak chce się tam znaleźć, to ja jej pomogę z chęcią…
Kurwa, Bello! Ty masz być suką, nie masz być, Kuźwa miła! To, że ta popaprana Alice ci wmawia swój genialny plan to, do cholery co z tego?! Sama jak chce może włazić w dupę innym ludziom, ja nie zamierzam!
Do pomocy to ja jestem ostatnia, byłam ostatnia i ostatnią zawsze będę.
Auto było coraz bliżej i przyśpieszało jeszcze, gdy kierowca nas dojrzał. No pięknie! Jeszcze ślepy kierowca mi do szczęścia jest mi potrzebny. Kurwa jebana mać!
Jak jeszcze bardziej przyśpieszy, to przysięgam wpierdolę pod koła Alice! Chciała by się jej zatrzymał, czy nie? Nie mówiła mi jak mam to zrobić. Niech i ona się dowie jak to jest być spłaszczonym przez jakieś wielkie gówno!
Tylko kurwa, przez taką cipę wyląduję w pokoju przesłuchań! Kurwa nie mogę jej wjebać pod koła!
Strata Alice oznaczała dla mnie:
1) Koniec z infosami na temat naszych ulubionych kapel.
2) Samotne dni bez wyjazdów do Port Angeles i do klubu „Far Away”.
3) Nie możliwość wyżycia się na niej za kolejny wyjebany dzień w budzie.
4) Zajebanie się po łokcie w barze u Renee.
5) Kurwa! Bo lubię tą dziwę!
Tak! To jest pięć powodów dla których Ally ma być jeszcze żywa.
-Bellisima! Błagam cie!
-Zamknij się! Już zatrzymuję ci to auto!
Alice wycofała się i zostawiła mi pole do manewru. Podczas gdy ona stała prawie na krawędzi rowu ja dumnie z mordą ku górze znalazłam się na ulicy i wyciągnęłam rękę. Kciuk wystrzelił mi automatycznie w górę, jak by sam posiadł w tej chwili mózg. No, w to nie wątpię. Ja w końcu mądrość mam wszędzie nawet w palcu.
Stałam tak czekając na ruch tego jebańca za kierownicą.
-Bells, może tak milej, co? Uśmiech! Muszę cię nauczyć dobrych manier…- odezwała się Alice, zakładając ręce na piersi. Chciałam udać, że tego nie słyszę, ale się przeliczyłam, ja to nie mogłam puścić bez echa.
Opuściłam palec, po chwili dłoń i odwróciłam się twarzą do Alice.
-Belli! Ja przepraszam! Kurwa, nie chciałam! Zatrzymaj mi porsche! Proszę! Pliz! Błagam!- skomlała widząc mój wyraz twarzy.
-Chcesz mnie nauczyć czegoś?!- ryknęłam na nią. Aż się zmniejszyła do rozmiarów krasnoludka z czerwonym włosiem.
-Egchm… nie skąd! Ja nigdy! Oj, przepraszam! Nie złość się, jesteś największa suką na świecie! Nikt cie nie pokona w byciu suką. A teraz błagam zatrzymasz auto?
-Nie!- Wrzasnęłam. Nie dam się ugłaskać jak potulna kotka. No way! Kim ja do kurwy jestem? Berbeciem bez charakteru?!- Sama sobie stopuj, ja mam to w dupie!
-Bello!
Alice nie dała za wygraną. Ja też nie, szłam dalej sama. Chochlikowe nogi wbiły czerwoną w asfalt.
-Okay. Zatrzymam, ale ty nie wsiądziesz do środka!- odezwała się.
Gwałtownie jak na sygnał stanąłem, i kurwa, ona ściemniała!?
-Zostawisz mnie tu?
-A tak!- mruknęła jakby sama do siebie. Co jest czerwona, stresik cię złapał za gardziołko?
-To ja zadzwonię po Agnes- oznajmiłam. Wyciągałam moją komórkę, a Alice machała łapą i starała się zatrzymać wózek. No tak, Porsche, Alice dla jazdy Porsche oddała by swoja duszę.
-Dobra, dobra! Wygrałaś wredna jędzo! Dobra?!
-One minęły- szczeknęłam do czerwonej. Warknęłam, gdy Agnes miała telefon bez zasięgu.- Kurwa, jebana mać! Nie ma zasięgu! Gdzie ona do cholery jest? Zawsze miała zasięg!
-Może jej komórka siadła- powiedziała Alice patrząc na mnie jak kurczowo ściskam telefon. Gdybym miała Powera to z komórki by został pył.
-Ja jej dam! Ma być cały czas pod zasięgiem!
-Czy ty nie bierzesz pod uwagę prostej rzeczy? Bells! Może nie ma telefonu przy sobie, porwali jej go, bądź go po prostu zapomniała zabrać…- wyliczała Alice. Spojrzałam na nią z morderczym wyrazem twarzy. Kolejna mnie wkurwia!
-Kurwa, skończ pierdolić! Ma mieć zasięg i telefon przy dupie! A ty skup się na łapaniu stopa.
Ta tylko łeb uniosła do góry i dalej machała patykiem w górę i w dół. Auto zwalniało, na szczęście dla kretyna który je prowadził. Było blisko nas jak się zatrzymało.
Kurwa, w końcu baranie stanąłeś!- pomyślałam sobie i wepchnęłam się do przodu przed Alice byle by zająć miejsce z przodu wozu. To nauczka dla chochlika, że w ogóle pomyślała o tym, by mnie nie zabrać.
Już się przymierzałam do otwarcia drzwi i wepchnięciu swojej cudnej dupci do środka, aż tu nagle…
-Tyy…yy ty, to Be…llaa Swann?- wyjąkał koleś w środku. Kierownica to mu latała na boki. Telepał się!
O co mu do huja chodzi?!
-No, czego? My do Port Angeles. Wsiadać?
Mężczyzna, co ja pieprzę, porąb jeszcze bardziej się zaczął jąkać i pocić, kurwa, czułam jego zapach, który w ułamku sekundy połączył się z smrodem. Kurwa, chłopie, cuchniesz jak stodoła gnoju! Weź kąpiel!
-Eee… nie, nie mam miejsss…caa… dzień wieczór… nie mam m..miejss…ca… sorry….
-Hej, nie świruj mi tu! Sam w wozie siedzisz i swoją tylko dupę wozisz i mi kity wciskasz…
-Bells, milej- odezwała się za mną Alice. Zerknęłam na nią.
-Zamknij się! Negocjuję. To co pan, podwieziesz nas?- znów spojrzałam na chłystka. Miał łeb jak arbuz. Dosłownie! Cały zzieleniał. Ja pieprzę! Co za kretyn! Jego włosy były w kolorze miodu, oczy piwne, zupełnie nie w moim typie ten łoś. Na mordzie miał pryszcze, a na nosie, o kurwa! Co to jest?! Brodawka?!
OMG!
Co to robi wśród normalnych ludzi?! Na rehabilitację wypierdalaj mi i to już!!! Niech ci syfolog coś na pysk zapisze i wróć tu jak już znormalniejesz!
-Nie mogę… zaa..braććć, mussszęęę… jechaććć. Jaaajecznnicca miii… naaa… gazie… się Przyyy…pallaa…
Taa, jasne! A ja jestem świstak co siedzi i zawija sreberka. Bo uwierzę!
-Kurwa mać! Słyszysz mnie?! To teraz ja ci coś powiem, kolo! Jeśli nas zaraz nie zabierzesz, znajdę cię i rozwalę ci twój cuchnący wóz! Wiesz kim jestem?! Bella, kurwa mać suka Swan!- wkurwiłam się. Chochlik tarmosił mnie za rękaw i uciszał. Gówno! Ni huja, miła nie będę. Pierdolę na plan Alice.
-Przepraaaszzzam…- dukał jak dzięcioł.
-Czy ja pozwoliła ci się odezwać? Skurwiel wykupił koncert na naszą kapelę, i nie ma koncertu Three Days Grace w Port Angeles! Ten sam pieprzony skurwiel chce mnie zaprosić na pieprzony bal! Pieprzona matka mi spuściła paliwo z auta, a ty pieprzony fagasie mi odmawiasz podwózki do miasta! Co jest kurwa mać z wami ludzie?!
-Do… widzennniaaa…- rzucił już przerażony koleś i wyszarpnął mi drzwi i trzasnął je. Nawet nie patrzył, że ja stopę między nimi miałam. Kutafon jeden by mi w nią walnął.
-Hej! Kurwa stój!
Krzyk na nic się nie zdał. Skurwysyn odjechał, aż za nim się kurzyło.
-No i pięknie! Moje Porsche odjechało!
-Alice, przestań. Co ci odbiło z tym porsche? Grat jak grat! Chciałaś jechać z pryszczem? Jeszcze by cię zaraził tym gównem. Powinnaś mi dziękować i się kłaniać- zarechotałam głośno. Mijałyśmy gościa i gościówę i ci na nas wywalali gały.
-Bo wam te ślipia wylecą! Mordy w kubeł, wapniaki!- krzyknęłam do starców. Zdębieli. Byłam w dobrym humorze, na razie. Musiałam się na kimś wyżyć. To był ich szczęśliwy dzień, że akurat ja się na nich wyżyłam.
-Ależ miła z ciebie panieneczka, kochaniutka- zawołał dziadyga za mną. Nie wierzę, że to zrobiłam, ale miałam jego gadkę w dupie!
-No, ależ z ciebie stary, zboczony, łysy inwalida- zawołałam nie odwracając się.- Ally jak upuści kieły daj mi znać- szepnęłam do czerwonej.
-Odbija ci! Co ci oni zrobili?
-Wkurwiają mnie. Jak ty w tej chwili. Upadłą mu kopara?
-Nie!- burknęła zła.- to stary dziad, całkiem nieszkodliwy.
-Po czyjej stronie jesteś?!
-Po twojej, zawsze, ale ostatnio coraz bardziej nie kapuję cię i twoich wybuchów. Mam chyba przed sobą nie moją dawną Bellę Swan, a huragan Katrina.
Zaśmiałam się i złapałam się za brzuch. Ja i huragan Katrina. Od kiedy nasza czerwona świrnięta cizia Alice zna się na huraganach? No i co ona nie powie? Mogę być gorsza od tej całej Katriny, Fran, czy huj wie jakiego huraganu.
-Tylko ci Katrinę przypominam? Słabo, słabo, siostro! Mogę o wiele gorzej, o wiele gorzej i ty się o tym sama przekonasz. Bo zamierzam roznieść chatę Cullena byle by mieć kapelę dla siebie.
Alice jedynie na co była zdolna to na głęboki wdech i na przełknięcie śliny.
Tak, tak, kurwa bać się! Nadchodzę!!!
Czas na chwilę dla Edwarda Cullena…
-Tylko baw się dobrze, kochanie!- wrzasnęła za mną Esme. Stała na progu chaty ubrana w jakąś swoją różową długą za kolana sukienkę. Wyglądała jak świnia Piggi!
No, tak wybaczyła mi. Kurwa jebana mać! Kwiaty też przyjęła. Postawiła mi tylko jeden mały przeklęty warunek. Mam zmusić jej ukochanego słodkiego chłopczyka Robercika, by do nas ma jeden dzień przyjechał i przenocował w moim pokoju. A ja gdzie się podzieję? Na trawniku przed domem?!
Jakieś cholera kpiny!
Mamuśka podbiegła do mnie. Słyszałem pikanie jej szpilek, łeb mi znów napierdalała. Rzuciła mi się na szyję, na co cofnąłem się o krok i jęknąłem i cmoknęła mnie w policzek.
Kurwa, obciachu mi robi! Kim ja kurwa jestem?!
Dwa lata już skończyłem. Za chwilę mi osiemnastka stuknie, a ja co, obściskuję się ze starą! Porażka! Kicha kompletna!
Jeszcze jeden mokry cmok. O fuj!!!
Wytarłem ośliniony policzek w bluzkę, gdy nie patrzyła. Boże, ta baba cuchnie jak fabryka perfum!. Piżmem i cynamonem. Te same perfumy od Carlise’a.
-Żebyś mi go przywiózł, kochanie- wyszeptała mi groźnie. -Bo jak nie, to z ojcem my sobie z Toba inaczej poradzimy… No już syneczku, jedź! Nie spóźnij się! Kocham cie!
Kolejny cmok w policzek! Kurwa! Dosyć!
Jedyne co mogłem zrobić to wytrzeszczyć gały.
O kurwa! To jak na Esme było mocne zagranie!
Jedyne co czułem gdy mi to mówiła to strach, nogi się pode mną ugięły. Esme była słodka i kochana, ale gdy ktoś jej zajdzie za jej tą niewinną ( jaką tam niewinną?! Przecież z Carlisem spłodzili mnie!), delikatna ( kurwa, też błąd, ta pani miała i ma twardą dupę!), jasną ( taa, gdy zapomniała, że jest umówiona na dwunastą w solarium z jakąś starą wysuszoną pudernicą) skórę, to zamienia się z groźną bestię, nawet śmie twierdzić, ze samego mojego tatulka Carlise’a w tym przewyższa.
Lecz gdy jest karmiona czekoladą ( czytaj komplementami), to wymięka i robią się z niej ciepłe kluchy. No czasem ja też z niej ciepłe kluski robię, gdy na nią mordę wydrę.
Ale, kurwa, ta baba ( jak i wszystkie inne mi znane baby) jest jak pogoda. Gdy jej słońcem w mordę jebniesz ta się cieszy i weźmie chroń głowę na łeb ( czytaj kapelusz z Media Marktu).
No, a gdy jej na facjatę deszcze spłynie, ta w ułamku sekundy się wnerwia ( łagodnie powiedziane) i odpowiada mu tornadem lub tsunami.
Tak, poznajcie kobietę słodką i lepką jak miód, oraz nieobliczalną i czasem, albo może coraz częściej napadającą na mnie za byle gówno, babę dynamit – Esme Cullen!
Brawa dla tej pani za odwagę!
A teraz na serio!
Dwa banany o czerwonym kolorze, które umiejscowione są tuż pod nosem i są także odziedziczone po niej też.
No i ten charakterek!
Baba- chodzący kurwa mac dynamit i ja , syn, mieszanka wybuchowa, no i jeszcze kochany pacan, wielkogłowy Carlise. No a wielki mózg i zdolność do kumania mam chyba po nim.
Po części to nawet dobrze, mózg musze mieć i korzystać z niego, szczególnie w towarzystwie tych dwóch czubatych pierdzieli, Blacka i McCarty’ego.
Ale kurwa, jak się tak wszystkim będę przejmował to wielkogłowie jak Carlise mam już jak w banku! Zjawi się za pierwszym zakrętem!
Musze wziąść na luz.
No bo co jak co, ale laski to nie wolą takich wielkogłowych, wielkie one to wolą coś innego, o czym dobrze wiem, wiecie, o co mi chodzi, nie?!
No właśnie, nie będę w ten temat wnikał, bo to oczywiste.
Za to wsiadłem do auta i ruszyłem do Emmetta, tam mieliśmy zbiórkę. Niedźwiedź czekał tam z Blackiem i z Rose. Tak, tak kutafon musiał ją zabrać wszędzie. No i po huj mówił cipie, że mój sławny kuzyn tu jest?! Zabije gnoja, jak nadarzy się okazja.
On zabierze tą szmatę, a Black mnie będzie zagadywał co lubi mój kuzyn. Do tego ten jego pisk! Kurwa zachowuje się jak gej!
A może Black rzeczywiście jest gejem! O kurwa jebana mać! Znam go jakiś czas, a to teraz sobie uświadomiłem1 cholera! Sam upierdzielał się nam do namiotu, który dzieliłem z Jess i ja wygonił i był tam ze mną. Kurwa a to jego pytanie, czy mi nie jest zimno?! Czy mam ciepły kocyk! Kurwa jasna GEJ!!!
Ja pierdolę!
Zjechałam lekko w lewą stronę i usłyszałem klakson auta za mną. Przede mną było przejście dla pieszych. Zahamowałem gwałtownie i tej facet za mną też zatrzymał swoją Toyotę w oliwkowym kolorze.
Kurwa, mój kumpel to gej! Ale chwila moment, przecież Jake miał też laski! Czyli gejem nie był? Kurwa, nie wiem już! Gej, czy nie gej?
Ja gejem nie jestem, wolę pieprzyć laski!
Kurwa, a jeśli, on na serio jest tym jebanym odmieńcem i rzuci się na Roba, albo co gorsza na mnie jednego dnia!? O shit! Co mam robić?
Jadąc do Emmetta wymyśliłem już kilka sposobów jak się tego dowiedzieć. Najpierw nie dam po sobie tego poznać, ze wiem o tym, a w „Far Away” podstępem się tego dowiem.
Parkowałem przed domem kumpla, mam nadzieję, że on też nie jest gejem, jak Black. Stała przed domem Rosalie w krótkiej wiśniowej sukience i na szpilkach w podobnym kolorze. Gdy obróciła się do mnie tyłem ujrzałem, ze nie ma materiału na plecach, a seksowne wycięcie niemal sięgające jej dupy.
O kurwa jebana mać! Pieprzcie mnie! Emm jej tak pozwala się pokazywać?! A ta się zgadza?! Rozumu nie ma własnego?!
-Edward!- wrzasnęła i podbiegła do mego auta.- Cześć!
-Hej, Rose.
Wysiadłem i ta w ułamku sekundy rzuciła się mi na szyję. Przygniotła mnie do maski auta. Wytrzeszczyłem gały. Co ta laska sobie wyobraża?! Trzymałem łapy ku górze, w razie czego, ze ja jej nie dotykam, a ona się mnie czepia. Emmowi nie chciałem zajść za skórę.
-Dobra, złaź ze mnie. Rose. Ważysz tonę!
-Miło mi cię widzieć!- powiedziała do mnie wesołym głosem.
-Cieszę się, ze się cieszysz, spadaj!
Wstała ze mnie i mnie puściła. Co jej odbiło? Pojebana jakaś!
-Jak jeszcze raz się na mnie rzucisz, ostrzegam, ze Emm się o tym dowie. Teraz o tym zapomnę i ty też masz o tym zapomnieć!- rozkazałem jej.
Kurwa to laska mego kumpla. Nie moja. Szczerze to fakt, niezła z niej dupa, ale nie interesuje mnie ona jako ktoś z kim mógłbym być, a nawet iść do łóżka. Już nie. Był okres, w którym bym jeszcze chciał tego, ale te czasy minęły i nie wrócą, na szczęście.
-Jasne, chciałam być tylko miła.
-Blondynki mnie nie interesują, nawet jeśli SA bardzo miłe. Gdzie twój Emmett?
-Z Blackiem w domu. Są w kuchni. Robią loda…
Wytrzeszczyłem gały na nią. Co robią? Kurwa to już nawet się Black z tym nie ukrywa! Co za świnia! I to jeszcze z Emmettem! I do tego w kuchni!
Wstydu nie ma?!
-Kuźwa, co oni robią?!
-Nie słyszałeś? Lody. Kupili Danonki i zamrażają je. Dla mnie.
Wypuściłem powietrze z płuc. Ulga, to mało powiedziane co teraz poczułem. Na twarzy też coś na jej kształt się malowało.
-Co ty sobie pomyślałeś?- spytała Rosalie patrząc na mnie podejrzliwym wzrokiem.
-Nic, a co miałem myśleć?
-To ja cie pytam Edwardzie- zaśmiała się i w tym momencie wszedł Emmett i mocno przyciągnął ją do siebie. Zebrało mi się na pawia i zakryłem usta dłonią by nie rzygnąć na ziemię. Pewnie zzieleniałem jak swoje gały, ale miałem to w dupie w tej chwili.
-To kiedy wyjeżdżamy?- spytał gdy przestał się z Rose migdalić na moich oczach.
-Może zaraz? Nie chce mi się sterczeć i czekać, aż się na parkingu miejsce dla mnie zwolni- podsunąłem szybko, no bo po co czekać na coś co i tak się ma do jasnej cholery wydarzyć?
-Jasne, jedziemy moim wozem? No, dla naszej czwórki twoja bryka trochę za mała. Nie, Rosie, kwiatuszku?
-No, mój słodki, duży misiu!- odpowiedziała słodkim tonem laleczka Barbie, nie tak słodkim tonem gadała ze mną chwilę temu. Ale omińmy to.
-Black! Black! Kurwa! Złaź na dół! Wyżarłeś wszystko, teraz dupę do auta!- wrzasnął Emmett tuż nad uchem blondyny. Ta tylko zaśmiała się, gdy ryj Emmetta muskał jej czoło i cmoknęła go w szyję.- Ugh, zostawiasz mi ślady, moja rozpustna kobieto?
Pokiwała głową.
-Zaraz idę! Jak myślicie ubrać tą granatową koszulę, czy ta zieloną? Która mi bardziej pasuje?!- zawołał z góry Black.
We mnie się już gotowało. Gej! On jest gejem! A ja teraz to dostrzegłem!
-Słuchaj pierdolcu, jak zaraz nie zejdziesz to będziesz miała granatową koszulę w niebieskie pasy ale na ryju!
No, no, w Emmie też się zagotowało. Rozumiem kumpla, Black działa na nerwy nie tylko mnie a innym. Wielki szacun dla jego poprzednich dzidek i dla tych co może z nim będą, no i dla facetów, którzy też z nim będą, jak to faktycznie gej.
Gdy Black
na dół, po kwadransie miał na sobie już inną koszulkę. Jasną z jakimś motywem z przodu.
-Czemu do huja jasnego nas pytałeś czy granat, czy zieleń?!- zapytał Emmett siląc się na spokój. Rose gładziła go po ramieniu, które drgało.
-Uznałem, że koszula do mnie na taką im prę nie pasuje i ubrałem to, no chyba się chłopaki i ty piękna nie gniewacie?
Ja miałam to w dupie, ale Emm widocznie nie…
-Jedź już!- rzuciłem do Emmetta i ruszył przed siebie do Port Angeles do klubu „Far Away” na spotkanie z moim kuzynem.
Po drodze jedna rzecz mi Ne dała spokoju i spytałem o nią Blacka.
-Hej, jak się ten wymarły klub nazywał, no ten do którego Swan i ta jej Brandon jeżdżą?
-„Far Away”, a co? Cos nie tak? Edwardo?
Yhm! Yhm!
Jedziemy na spotkanie z moim kuzolkiem do „Far Away” do ulubionego klubu tej dziwy Swan i jej popieprzonej kumpelki Brandon!
W co ja się wpierdoliłem!!!
Ponownie Bella i Alice już w klubie „Far Away”
W końcu dotarłyśmy i to nie dzięki Agnes (w tej roli jest obsadzona moja chomikowa koleżanka Ag-Pasikonik, dziękuję ci ), a dzięki mnie! Sama musiałam zatrzymać stopa i sama musiałam zadzierać przysłowiową kiecę do góry. Kurwa mać ale mnie giry bolą! Ja pierdolę wszystkich tu obecnych!
Miałam dość! Dopiero co tu weszłam a miałam ochotę wrócić do chaty i jebnąć się na mordę wyciągnięta w łóżku pod kołdrą.
-O Boże! Jebana kurwa gwiazdorska mać!
Zaalarmował mnie głos wydobywający się z Alice. Spojrzałam na zdrajczynię. Nie wyglądała lepiej ode mnie.
-Co jest Redzia?
-To, to jest słynny wampir!- odparła z jękiem w głosie. Łapy to jej tak latały. O tak!
-O shit! A ja zapomniałam o czosnku! Masz trochę?
-To Edward Anthony Masen Cullen- mruczała, nawet poprzez muzykę z głośników ją słyszałam i jej rozjebany bełkot.
-Kolejny kretyn którego znasz?!
Spojrzałam w stronę w którą mój osobisty chochlik wyjebał gały i swój patykowaty palec. I kurwa, gdzie ona wampira widzi?!
Gdzie ona do jasnej cholery widzi szczurzy biały ryj? gdzie jej ślepia zarejestrowały ostre spiczaste kły? No i kurwa jak z takiej odległości i pośród tylu pojebańców ta świruska dojrzała ślepia czerwone jak jej pierścień?!
Oj musi odstawić leki na sen1 już ja tego dopilnuję! Mam już omamy, halusy. Biedaczka!
-Gdzie widzisz wampusia?
-Co?- krzyknęła do mnie tuż przy uchu.
-N o, gdzie masz tą cholerną, wiekową, pijawkę?
-Kurwa, Bells, to aktor! Nie wampir!- wyjaśniła mi. Wkurwiła mnie. Po huj kłamała mnie cipa zasrana!?
-To po huj mnie straszysz pizdo!
-Wystraszyłam cie? Uuu… błagam, Bello, chodźmy do niego, proszę.
Gdy Alice już dała stopę do przodu cos mi się przypomniało.
-Wait! Jak ty go nazwałaś?
-Tego?- wskazała głową na łeb jej wampira.- Edward Anthony…
-Kurwa!- przerwałam jej gwałtownie.- Kolejny Edward?! Do huja, co się z tym globem dzieje!? Innych imion pod ryjem nie mieli?! W mordę, to takie gejowskie nazywać się Edward, brzmi jakby był prawiczkiem.
-No, nie przesadzaj, a Swan lepsze? Łabędź z ciebie i tyle.
-Brandon! Nie igraj ze mną! Wiesz co? Twoje nazwisko widnieje na paczce cukierków!- odszczeknęłam się jej szybko i uniosłam rękę łapiąc ją za ramię z całej siły.
-Dowód na to, że coś znaczę, nie to co ty i Cullen… Auu! Puść!- jęknęła, gdy zacisnęłam dłoń jeszcze bardziej na jej nadgarstku. Pożałowała za to, ze się odezwała!
-Jak śmiesz do kurwy mnie z tym zidiociałym playboyem Cullenem porównywać! Kim ty jesteś/! Ja cie stworzyłam i ja cie mogę z każdej chwili zniszczyć!- warknęłam na nią puszczając jej chudą dłoń. Spojrzała na mnie ostro.
-Bells, cholera, zejdź ze mnie, okay! Czepiasz się mnie gorzej niż rzep psiej kity. Jak ci coś zrobiłam to wygarnij mi to. Nie musisz się ze mną zadawać. Nie miej, kurwa, żalu…
Nagle Alice urwała i zerknęła na coś za mną. Ujrzała cos lub kogoś, bo jej morda wyraźnie się ucieszyła.
Obejrzałam się za siebie. Tym kimś był kurwa Jasper Black, ten kutafon!
Rodzina Jacoba psa Blacka. Co on tu do ciężkiej cholery, ciasnej dupy robi?! Innych miejscówek to już zabrakło? Jeszcze brak mi tego by Alice całkiem ześwirowała!
Gdy po raz pierwszy go ujrzała to dosłownie odleciała, byłam tego światkiem, doleciała na Marsa i chyba znów się tam znalazła.
-O kurwa!- jęknęła.- Co to było?!
-Że niby co?
-Patrz na to! Black się przysiadł do stolika dla Vip-ów! Tam jest Pattinson!
-Black, tu jest?!- wydarłam się i krążyłam łbem na około sali byle by dojrzeć tego jełopa.
Kurwa jak Black ta larwa tu jest, to i Cullen tu przylazł. Już ma przerąbane na całej linii. Niech tylko me gały go ujrzą to przysięgam wyjdzie stąd w plastikowym worku girami do przodu. To mój teren!
-Co się z tobą do cholery dzieje?!- wrzasnęła Ally.
-Jeśli tu jest Cullen- mruknęłam nieźle wkurwiona patrzac w jej ślipia.- To już jest trupem! Co on tu w ogóle robi?
-To ty nic nie wiesz?
-Nie wiem co?
Alice poprawiła włosy i odchrząknęła.
-Pattinson i Cullen to kuzyni.
Kopara mi poszła w dół.
-Kurwa, że jak?!
-Kuzyni! Przeliterować ci to słowo? Co ty Cosmopolitan nie czytasz?!
Powiedziała to tak, jakby to info było wiadomością Roku. Nie czytam szmatławców.
-Po huj mam czytać coś co mnie w ogóle nie jara? Ciągle w tych brukowcach pisze o dupach i o fiutach i o seksie. No i jeszcze kiecki są tam na które bym tylko pawia puściła, nic więcej.
-Jak możesz…
-Alice, z całym jebanym psia mać szacunkiem, ale jeb się na czerwony łeb. Moda na sukces? Cosmo cos tam? W czym ty żyjesz? Myśl jak odebrać kapelę Three Days Grace tym padalcom! Na gówna czas będzie później. A ten twój bojkot ze mną i z tymi chętnymi laskami, które Cullen miał pod sobą w łóżku, na to by mu na brykę wyjadać żarło ze stołówki już mocno przesadzony. Do diaska, robiłyśmy to gdy byłyśmy w podstawówce! Helloł, a teraz te lata minęły, jestem stara dupą, tak jak ty! Jaja na masce były sto lat temu!
-Osłabiasz mnie- odparła chwilę po mojej gadce. Ta to się nigdy nie zniechęca z dziwactwami.
-Nie chrzań! Wysil farbowany łeb, ale najpierw musimy iść do Agnes.
-Jasne!
Edward, Jacob, Emmett, Rosalie, Jasper i Robert Pattinson w „Far Away”
-Robert!- zawołałam widząc ucieszoną mordę Pattinsona. Siedział na fotelu oparty i drinkiem w ręce. Na sobie miał jasną koszulkę i na nią nałożoną kurtkę ze skóry. No i miał też dżinsy z dziurą na kolanie odsłaniając spore owłosienie.
-Edek! No w końcu, siadajcie- powiedział mój sławny kuzyn. Obeszło się bez ściskania. W końcu dupek mało uczuciowy. Ja też.- Emmett! Rose, ściskam rączkę! Black, ty skurwysynie! Kupę lat!
-To Jasper Black mój kuzyn- przedstawił Black blond grzywę.
-Siema. No, co chcecie go picia?
Jacob zaczął dygotać, gdy Robert uścisnął mu dłoń. Co mu odwala dzisiaj? Patrzył na Roba jakby miał go połknąć. Kurde, ale w ciągu naszej jazdy tu nie udało mi się go przejrzeć. Nadal nie miałem stu procentowej pewności czy jest tym pieprzonym gejem, czy też nie.
-Ja to, co ty- odparł Jake i znów zaczął dygotać.
-No to co u ciebie, Robert?- zacząłem, coś trzeba było powiedzieć do cholery.
Ten chrząknął. Poprawił Siena fotelu, ale banana miał nadal na ryju.
-Po staremu. Kolejny film. Wiesz co, nie pieprz mi tu o filmie i o mnie. Co u was ludziska? O was w gazetach nikt nie pisze.
Zaśmiał się razem z Blackiem.
-Mogę twój autograf?- spytała Rosalie nagle. Emmett spojrzał na nią karcąco.- No co, kochanie! Przestań tak się gapić na mnie?!- jęknęła Rosie i łzy już jej do oczu naszły.- Kochanie, to nie byle kto! Sam Edward Cullen! Boże ja go uwielbiam…
-Sorry, ale nie jestem Edwardem Cull…
Rose spojrzała na niego zdziwiona.
-Jak to nim nie jesteś?! A kim jesteś? Przecież wyszedłeś z ekranu! Przecież jesteś tu, widzę cie, wy też go widzicie, tylko czemu masz zarost, no i zielone oczy? Nie ważne, tak czy inaczej jesteś Edwardem Cullenem.
-Tu zaszła jakaś pomyłka…- mówił Robert lekko zaskoczony, a mnie się jeszcze bardziej wyć ze śmiechu zachciało. Kurwa co ona ma zamiast mózgu? Sypki żwir!?
-Rosalie, koteczku, to nie jest Edward Cullen, tylko aktor grający jego rolę w filmie…- tłumaczył jej niedźwiedź do ucha. Głaskał ją przy tym po ramieniu.
Emmett, przestań mnie okłamywać! Nie wierzę ci! Oszukujesz mnie! Mam tego dość! To jest Edward Cullen! Nie wmawiaj mi czegoś co wiem! Byłeś ze mną na filmie! Widziałeś go! Czemu uważasz mnie za idiotkę, która nie potrafi rozróżnić świata rzeczywistego od fikcji! Dlaczego wy się ze mnie śmiejecie! Nienawidzę was! Ciebie też nie! To koniec!- krzyknęła Rosalie ze łzami w oczach i wybiegła na zewnątrz.
Emmett jeszcze siedział z nami. Wyglądał na opanowanego, ale jego ślepia latały nie spokojnie po sali.
-A ty nie biegniesz?- zapytałem siląc się na normalny ton głosu. Panowałem nad tym by nie zaśmiać się. Uwierzcie mi, starałem się.
-Spoko, jest w szpilkach, daleko nie pobiegnie, no, chyba, że wpadnie na to by zdjąć je…- nagle zaniepokoił się i poruszył.- Rosie, słońce seksowne ty moje…!!!
Wstał i ruszył za ukochaną.
W końcu nie wytrzymałem i jebnąłem ramionami o stolik i położyłem na nich łeb. Zacząłem się śmiać jak nigdy.
-Ona to tak na serio?- dopytywał się mój kuzyn.
-Stary, gdybyś wiedział co ona na serio robi- odparł Jake i też parsknął niepohamowanym śmiechem. Jasper też chichotał. W końcu cały stół zadygotał od śmiechu.
To było niezapomniane przeżycie.
Rose jest jeszcze głupsza niż myślałem!
Bella, Alice i Agnes przy barze.
-No cześć laski, co dla was?!
Byłyśmy koło lady, gdzie Agnes się panoszyła.
-Czemu do huja nie miałaś zasięgu?!- zapytałam ją ociekającym jadem głosem.
-Nie miałam? Musiała mi się rozładować, zawieruszyłam ładowarkę. Co dla was?
-Dla mnie to samo, tylko podwójnie- zamówiłam.
-Ja czystą- powiedziała Alice.
-Obie pijecie?! Na stopa?- dedukowała.
-Nie pierdol! Nalewaj! Mam saharę w gębie!
-Oj, Bello, co z tobą. Ktoś ci w mordę dał?
Spojrzałam na Agnes. Miała gęste włosy które wiązała w robocie w kucyk. Jej top był mocno kusy, wyglądała jak te idiotki które występują w klipach raperów. Miała lateksowe spodnie przylegające doi ciała w czarnym kolorze. Ani jednej opony na bębnie, zero zbędnych kilosów w ciele.
Kurwa miała figurę!
Posłała mi uśmiech i odsłoniła rząd wybielonych zębów. Zrobiła to za odszkodowanie. Pewnego dnia jakiś koleś się jej naraził, a że z niej niezła suka to podczas rozprawy w sądzie wygrała i kolo musiał jej zapłacić sporo kasy. Prawie 25.000zł.
No i trochę poszło na jej zęby, trochę na mieszkanie a reszta na wakacje.
Kurwa taka to ma farta! Życie jej lekkie jest… Jebana farciara!
-Zgadłaś. A ta cipa tu obecna w czerwonej czuprynie nasraną na mnie, dokładnie! Kurwa! Tragedia!
Agnes spojrzała na Alice i wytrzeszczyła śliczne gały.
-Boże, Alice co ci się stało, kto to coś ci zrobił?!
Agnes wyciągnęła rękę i zaczęła macać włosy Ally, ta tylko się uśmiechała i okręcała łeb i sama łapała się za czachę.
-To na koncert kapeli Three Days Grace…
Alice wymawiając nazwę kapeli się poryczała i spierdoliła. Normalnie jak to ona wyjebała się na parkiecie. Wstała i zniknęła za zasłoną jakiś ludzi. Pewnie miejscowa hołota turystyczna na zachlanie się.
-Co jej? Co się stało?
-Ech długo by pierdolić…
Agnes tylko gwizdnęła na jakiegoś kolesia za barem.
-Markus! Kurwa! Markus! Ja zaraz wracam! Wysil się!- krzyknęła i pociągnęła mnie na tyły.- Do magazynu.
Byłyśmy w magazynie. Agnes usiadła i skinęła na mnie.
-To nawijaj. O co tu chodzi?
-Kurwa, to jej popierdolone! Cullen i Black wykupili Three Days Grace za milion patoli! Nie będzie koncertu przez tych… kurwa, nienawidzę ich!!!- wyrzucałam z siebie słowa z szybkością pocisku.- nie będzie koncertu! Nie tu! Nie w Port Angeles! Psia mać! Do tego ten pojeb Cullen chce mnie zaprosić na bal! Moje życie to drama!
Agnes zamyśliła się.
-Masz fajki?- spytałam ją. Szlugi mnie tylko by uspokoiły.
-Nie, wiesz, ze już nie palę od trzech dni! Nie namawiaj mnie!
-Cholera jasna!- jęknęłam a Agnes znów dopadło otępienie.
-Hm, może i nie…- powiedziała po minucie.
-Co masz na myśli złą cholero?- spytałam ją podniecona. Poprawiłam dupę na siedzeniu. Agnes ma przeważnie lepsze pomysły od czerwonej. Kurwa, szkoda, ze drina zostawiłam na ladzie.
-Może pokręć się koło tej gnidy, nic nie…
-W życiu! Nie jebnęło mnie na ryj!- wrzasnęłam.
-Słuchaj, Cullenowi zależy na balu, tobie na to by kapela była tu, w Port Angeles? Nie?! Może bądź dla niego miła i uległa, to odstąpi ci kapelę. Myślałaś nad tym?
-Boże! Agnes! Nie ma mowy!- odparłam w jebanym trudem się powstrzymując przed rozniesieniem czegoś w proch.- Nie pójdę do łóżka z tym gnojem! Nie złamie się dla żadnego gnoja! Nie i już! A kapela będzie miała jeszcze wiele koncertów i na wiele jeszcze pójdę.
-Już nie- Agnes pokręciła mordą na boki.- To jest ich ostatni koncert. Występują charytatywnie. Po czym to koniec kapeli.
-Pieprzysz!- to nie dzieje się na serio!
-Chciałabym! Wybieraj, Bello. Albo urażona duma, bal z Cullenem i kapela na swoim miejscu, tu w Port Angeles albo świadomość, ze się nie było na ostatnim koncercie Three Days Grace i nieskończona ilość prób przekonania Cullena do tego, by zwrócił kapelę na swoje pierwotne miejsce, czyli tu…
Poczułam w tej chwili jedynie wszechogarniającą mnie, mój umysł i moje ciało, nienawiść do Cullena i do całego jego zawszonego rodu!
Musiałam coś zrobić i to szybko.
I nie zamierzałam korzystać z rad Agnes ani czerwonej cholery Alice.
To ja tu rządze i ja pokażę gdzie jest miejsce tego śmierdziela na tej chorej planecie!!!
Jeszcze ja wam pokażę!!!