DANIEL NABOROWSKI
MARNOŚĆ
Świat
hołduje marności
I wszytkie ziemskie włości;
To na
wieki nie minie,
Że marna marność słynie.
Miłujmy
i żartujmy,
Żartujmy i miłujmy,
Lecz pobożnie,
uczciwie,
A co czyste, właściwie.
Nad wszytko bać
się Boga -
Tak fraszką śmierć i trwoga.
|
Godzina
za godziną niepojęcie chodzi:
Był przodek, byłeś ty sam,
potomek się rodzi.
Krótka rozprawa: jutro - coś dziś jest,
nie będziesz,
A żeś był, nieboszczyka imienia
nabędziesz;
Dźwięk, cień, dym, wiatr, błysk, głos, punkt -
żywot ludzki słynie.
Słońce więcej nie wschodzi to, które
raz minie,
Kołem niehamowanym lotny czas uchodzi,
Z
którego spadł niejeden, co na starość godzi.
Wtenczas,
kiedy ty myślisz, jużeś był, nieboże;
Między śmiercią,
rodzeniem byt nasz, ledwie może
Nazwan być czwartą
częścią mgnienia; wielom była
Kolebka grobem, wielom
matka ich mogiła.
Kotarzyszcza
me drogie i wilejskie brody,
Wy mnie teraz staniecie za bogate
grody,
Jeśli mi po mych trudach, po mych drogach
częstych
Zdarzy się odpoczywać w kniejach waszych
gęstych.
Tam już, da Bóg, obaczą me kochane progi
Zawieszoną
opończa, boty i ostrogi,
I cokolwiek z pielgrzymstwa
podróżnemu zbywa.
Niech mię w drogę odległą więcej nikt
nie wzywa,
Chociaby mi indyjskie skarby
ofiarował,
Chociaby mi i flotę hiszpańską darował!
Co,
przebóg, za ślepota zbiegać kąty świata?
W trudach,
pracach, niewczasiech trawić swoje lata,
Ani znojów, ani
się bać zimna ostrego,
Ani niebezpieczeństwa morza
szalonego.
Szczęśliwy, kto się na swym szpłachciku
gnaruje,
Trzykroć szczęśliwy, kto się trochą
kontentuje,
Ten w szczupłym swym obejściu, choć w kopę
ubogi,
I psu, jako więc mówią, nie pokaże drogi,
Nadzieja
go niepewnej łaski nie uwodzi
Ani nieszczęsny lat swych marnie
nie zawodzi.
Nie stracha się, sumnienie nietykane
mając,
Barziej Twórcy niż panu swemu wygadzając,
Ani
go niespodzianie krwawa broń pożyła,
Ani go morska nagła
nawalność okryła,
Ale swym błogosławiąc dziateczkom
umiera,
A żona własną ręką oczy mu zawiera.
Tam
go w grobie zielona mogiła nakrywa,
On już w cieniu podziemnym
wiecznie odpoczywa.
O, szczęśliwe mogiły, szczęśliwe i
cienie,
Które po śmierci takie dawają wytchnienie!
Gdybym
jeszcze po świecie miał się tłuc, szalony,
A w tym nagle od
śmierci w drodze poprzedzony -
Któż by mi pogrzeb
sprawił? Któż by mię, zmarłego,
W cudzym kraju u grobu
płakał, nieszczęsnego?
Już was żegnam, o Tatry i Alpy
wysokie,
Żegnam cię już na wieki, o morze głębokie,
Żegnam
was, bez korzyści, a pełne zazdrości
Urzędy i was z nimi,
dworskie obłudności!
Niechaj już w cieniu siedzę dąbrowy
zielonej,
Zażywając zabawy Muzom poświęconej.
Tam
się ja uczyć będę niebieskiej mądrości,
Boga z Chrystusem
chwalić na wszytkie wieczności,
Co mię Mu miłym czyni, co
mię zbawionego,
Jako prawdę rozeznać od fałszu
sprośnego.
Wypełniłem, o Boże, to moje żądanie,
Niech
mi się żyć i umrzeć w mym kacie dostanie.
Spokojny kącie,
tobie się ja ofiaruję,
W tobie, nieznaczny starzec, niech
wytchnienie czuję,
Ty, póki wola Boża, chowaj mię
zdrowego,
Ty mię ziemie kawalcem narzuć umarłego.
NA
OCZY KRÓLEWNY ANGIELSKIEJ, KTÓRA BYŁA ZA FRYDERYKIEM,
FALCGRAFEM
REŃSKIM, OBRANYM KRÓLEM CZESKIM
Twe
oczy, skąd Kupido na wsze ziemskie kraje,
Córo możnego króla,
harde prawa daje,
Nie oczy, lecz pochodnie dwie
nielitościwe,
Które palą na popiół serca nieszczęśliwe.
Nie pochodnie, lecz gwiazdy, których jasne zorze
Błagają
nagłym wiatrem rozgniewane morze.
Nie gwiazdy, ale słońca
pałające różno,
Których blask śmiertelnemu oku pojąć
próżno.
Nie słońca, ale nieba, bo swój obrót mają
I
swoją śliczną barwą niebu wprzód nie dają.
Nie nieba, ale
dziwnej mocy są bogowie,
Przed którymi padają ziemscy
monarchowie.
Nie bogowie też zgoła, bo azaż bogowie
Pastwią
się tak nad sercy ludzkimi surowie?
Nie nieba: niebo torem
jednostajnym chodzi;
Nie słońca: słońce jedno wschodzi i
zachodzi;
Nie gwiazdy, bo te tylko w ciemności panują;
Nie
pochodnie, bo lada wiatrom te hołdują.
Lecz się wszytko
zamyka w jednym oka słowie:
Pochodnie, gwiazdy, słońca, nieba
i bogowie.