Peter Taaffe
Wielka Brytania: Światowy kryzys kapitalizmu. Hasło socjalizmu powraca
„Do widzenia i do diabła z tym wszystkim” – w ten sposób Financial Times, tuba wielkiego biznesu, pożegnał rok 2008. Ten pełen rezygnacji ton, tak jak i w przypadku reszty jasnowidzów kapitalizmu, jest całkiem uzasadniony, wziąwszy pod uwagę zapaść gospodarczą, której – jak sam FT przyznał – nie przewidziano. „Środowisko [ekonomistów] nie zdołało zebrać w całość wszystkich kawałków układanki, by móc dostrzec ogrom nadciągającego kryzysu”.
Jednak marksiści, zwłaszcza tygodnik The Socialist i miesięcznik Socialism Today, oraz Komitet na rzecz Międzynarodówki Robotniczej (CWI), przewidzieli tę sytuację. W kwietniu 2008 r. napisaliśmy: „Obecna sytuacja światowa cechuje się najgorszym scenariuszem gospodarczym dla kapitalizmu od czasów Wielkiego Kryzysu z lat 30. XX-go wieku. To z kolei pogorszyło i tak już osłabioną pozycje dominującej potęgi światowej, imperializmu USA. Wraz z porażką w wojnie irackiej położyło to grunt pod polityczne konwulsje i fundamentalną zmianę w geopolityce następnego okresu”(Konsekwencje dla walk pracowniczych w Europie, oświadczenie CWI, marzec 2008).
Działo się to w czasie, gdy większość kapitalistycznych ekonomistów całkowicie odrzucało taką ewentualność. W marcu nawet Alistair Darling, brytyjski minister skarbu, będąc w posiadaniu pełnej wiedzy o faktach, przewidywał deficyt budżetowy w wysokości 35 miliardów funtów na okres września 2008 r., która to wartość okazała się być najprawdopodobniej trzy razy wyższa – 118 miliardów! FT znów podniósł lament: „Lecimy na oślep”. Czym ma to być, jeśli nie całkowitym przyznaniem racji analizie kapitalizmu autorstwa Partii Socjalistycznej – że to anarchiczny system gry ślepych sił produkcji regularnie prowadzi do kryzysów wraz z ich niszczycielskimi skutkami, a na taki właśnie wygląda ten obecny?
Do niedawna główny „pilot” światowego kapitalizmu, Alan Greenspan, były szef amerykańskiej Rezerwy Federalnej, przyznaje dziś przed kongresem USA, że – z powodu kryzysu – popadł w „stan szoku (…) Nadal nie do końca rozumiem, dlaczego to się stało”. Nawet Bernard Madoff, któremu pozwolono dopuścić się największego w przekrętu finansowego w historii, na ok. 50 miliardów dolarów, twierdził zanim go nakryto, że „w warunkach dzisiejszych regulacji, pogwałcenie zasad jest prawie nie możliwe”!
Wstrząsający koniec dzikiego kapitalizmu
To nie jedna czy dwie “czarne owce”, jakie odkryto, ale kapitaliści jako całość nabrali klasę pracującą i biednych na wolny rynek i dziki kapitalizm, który właśnie kończy z hukiem. W ciągu 30 lat neoliberalizmu płace tłamszone były przez „cichą recesję”, podczas gdy zyski sięgnęły pod niebiosa. Teraz podniosły się krzyki, ponieważ pewni kapitaliści zostali „usmażeni” przez Madoffa. Jedna z jego bogatych „ofiar” skarżyła się, że będzie zmuszona zwolnić swoją służącą i „nie będzie kto miał prasować jej czterdziestu białych koszul”. (The Observer)
Jednak nie każdy z super-bogaczy został poszkodowany. W Covent Garden w Londynie, kwitnie kryzysoodporny biznes: ręcznie robione kaszmirowe płaszcze i szynszylowe futra, po 8 tys. funtów sztuka. Podobnie książki, jakich nie znajdzie się w WH Smith (duży dystrybutor prasy i literatury popularnej w Wielkiej Brytanii – przyp. tłum.), ważące jakieś 35kg, sprzedano za 1,1 miliona funtów na aukcji w Dubaju. Jakby tego było mało, niektórzy z autorów obecnej przerażającej sytuacji finansowej – tzw. „panowie świata” – nadal otrzymują skandaliczne premie. Przykładowo, Goldman Sachs wyda w sumie 2,6 miliarda dolarów na premie, mimo że w czwartym kwartale odnotował straty opiewające na prawie taką samą kwotę! Jednocześnie brytyjska klasa pracująca i reszta świata zapłaci straszliwą cenę za partactwo kapitalizmu.
W myśl modnej kapitalistycznej formułki, gospodarka, całe branże, a nawet kraje, jak pokazuje przykład Islandii, znalazły się, albo zaraz się znajdą, „na krawędzi”. Kryzys nie ogranicza się do „sektora finansowego”, lecz, jak przewidywaliśmy, przeniesie się na tzw. gospodarkę realną, przelewając się w USA „z Wall Street na Main Street”, a teraz z kolei na prawie cały świat. Co ma to oznaczać, jeśli nie koniec kapitalistycznej teorii „rozdzielenia”? Tzw. „rynki wschodzące” w świecie neokolonialnym, mogą okazać się „rynkami pogrążonymi” przez falę, która wyszła z „bogatego” świata. Gospodarcza Jednostka Wywiadowcza, think tank, w swojej prognozie na rok 2009, przewiduje, że co najmniej 29 krajów doświadczy kurczenia się gospodarki.
„Zderegulowany”, nieograniczony kapitalizm grozi nieograniczoną recesją i mimo największych starań ze strony kapitalistycznych rządów, nie jest powiedziane że unikną katastrofy. Rozpaczliwie usiłują ratować system na drodze interwencji państwowej, by zapewnić gospodarce miękkie lądowanie i uniknąć kompletnej zapaści. Ben Bernanke, przewodniczący Rezerwy Federalnej USA – badacz kryzysu lat 30. – całkowicie wykluczył możliwość powtórnego wystąpienia tego zjawiska w dzisiejszych Stanach Zjednoczonych lub gdziekolwiek indziej. Inni są jednak odmiennego zdania, np. Larry Elliot, szef działu gospodarczego Guardiana, otwarcie piszący o perspektywie „dołka”, zwłaszcza w odniesieniu do Wielkiej Brytanii.
Lęk przed nim wzmocniony został przez nagłe pogorszenie gospodarki amerykańskiej i jego globalne reperkusje. W samym listopadzie bezrobocie w USA wzrosło o pół miliona. Jest to najwyższy skok bezrobocia w ciągu jednego miesiąca od 1974 r. Jeśli uwzględni się ludzi zatrudnionych w niepełnym wymiarze godzin, są to wyniki najgorsze od 1940 r.! Dwie trzecie tych pracowników straciło posady między wrześniem a listopadem ubiegłego roku – w zaledwie trzy miesiące. Podkreśla to szybkość i głębokość kryzysu. Co gorsza, ostatnie szacunki mówią o ponad milionie pracowników zwalnianych co miesiąc aż do połowy 2009 r., powiększających bezrobocie prawdopodobnie o cztery nawet do siedmiu milionów.
Prezydent elekt Obama, który przyznaje, że „nie wie od czego zacząć, gdy wstaje rano”, mówi, że rząd USA nie będzie w stanie powstrzymać katastrofy gospodarczej. Jak dotąd zawiodły wszystkie „dźwignie” kontroli gospodarczej. System finansowy – krwiobieg kapitalizmu – nadal pozostaje zatkany, szczególnie w obszarze pożyczek międzybankowych. „Rekapitalizacja” banków nie zmienia ich oporu wobec udzielania kredytów wielkim, czy nawet „małym” firmom, gdyż słusznie obawiają się, że nie odzyskają swoich pieniędzy. Jak zauważył szef jednego z banków europejskich: „Kiedy PKB spada, jak kredyt może rosnąć?”.
Produkt krajowy brutto gospodarki USA zmaleje w czwartym kwartale 2008 r. o 4 – 5 procent, a na cały rok 2009 przewidywany jest dalszy spadek. Ekonomiści kapitalistyczni przewidują, że w tym roku będzie miał miejsce realny spadek w gospodarce światowej – po raz pierwszy od lat 30. ubiegłego stulecia. Rozpaczliwa sytuacja wymaga nadzwyczajnych środków. W rezultacie kapitalistyczne rządy sięgają po „broń masowej desperacji”. Pod wodzą rządu Browna w Wielkiej Brytanii, gorliwie wspieranego przez Obamę, a nawet przez Bena Bernanke, w chwili, gdy wszystko zawiedzie, zmuszeni będą uciec się do „rozluźnienia fiskalnego” – zgrabna formułka, w rzeczywistości zaś przykrywka dla rządowych prób dodrukowywania pieniędzy w rozpaczliwych usiłowaniach pobudzenia popytu.
Wolta Browna
Nawet obcięcie stop procentowych niemal do zera może nie poskutkować. To dlatego Mervyn King, udając zmęczenie wojną a la Fidel Castro i strojąc się w beret Che Guevary, grozi nacjonalizacją brytyjskich banków, jeżeli nie „wykonają swojego zadania”. Szef Merril Lynch, sam przecież bankier, ponaglił rząd do utworzenia „własnego banku” i wprawienia kredytu w ruch!
Gordon Brown, wraz z Blairem i Mandelsonem, byli znanymi pretorianami dzikiego, neoliberalnego kapitalizmu. Teraz, w akcie całkowitej wolty, w orędziu noworocznym Brown potępia go „dogmat””. W 1995 r. razem z Blairem pozbył się on klauzuli czwartej ze statusu Partii Pracy, postulującej nacjonalizację kluczowych sektorów gospodarki i przekształcił laburzystów w partię kapitalistyczną.
Jego dzisiejsze poparcie dla nacjonalizacji ma ten sam powód, dla którego wczoraj popierał neoliberalizm. Jest nim ratowanie nie tyle bankierów, co samego systemu kapitalistycznego. Postrzega się to jako środki „tymczasowe”, obowiązujące dopóki banki nie staną na nogi i wrócą w ręce kapitalistów, po tym jak zostaną „uratowane” przez podatników, klasę pracującą i średnią. Brown w dalszym ciągu spogląda podejrzliwie na cokolwiek wykraczającego poza relacje „na wyciągnięcie ręki” z nacjonalizowanymi bankami i całkowicie wyklucza „kontrolę ludową” lub kontrolę pracowniczą, której domaga się Partia Socjalistyczna.
Sytuacja jest jednak na tyle poważna, że przywołuje się keynesizm, ideę finansowania deficytowego, i rooseveltowski New Deal z lat 30. Wszelkie wcześniejsze „zasady” gospodarcze wyrzucono przez okno, przechodząc nad deficytami budżetowymi do porządku dziennego. Wielka Brytania może zatem stanąć w obliczu deficytu w wysokości 6, 8, a nawet 10 procent PKB. Obama już przyznał, że USA będą miały w 2009 r. deficyt na poziomie 1 biliona dolarów, czyli 9 – 10 procent PKB. Rozmiary paniki wśród amerykańskiej klasy rządzącej są takie, że wspomina się o 7 bilionach dolarów – do tej pory nie wydanych w całości – przeznaczonych na ratowanie systemu. Jest to kwota równa połowie amerykańskiego PKB.
Lecz pomimo tych środków, nie ma żadnych gwarancji, że zapobiegną one stoczeniu się kapitalizmu w zapaść i/lub pułapkę deflacyjną, jak miało to miejsce w przypadku Japonii lat 90. New Deal Roosevelta w Stanach Zjednoczonych, chociaż wprowadził pewne reformy, nie wyciągnął całkowicie USA z Wielkiego Kryzysu. W rzeczywistości, pod koniec lat 30. Stany Zjednoczone znalazły się na progu kolejnego kryzysu, lecz uniknięto go wraz z przystąpieniem do wojny. To raczej wielka interwencja rządowa podczas II- giej Wojny Światowej, nie zaś New Deal, uratowała tymczasowo kapitalizm. Dzisiaj mamy „wojenny budżet bez wojny jako takiej” (Nial Ferguson, Financial Times).
W kapitalizmie kryzys gospodarczy – zwłaszcza tak poważny, na jaki zapowiada się ten obecny – jest niczym wojna pod względem „mordowania” kapitału, wliczając w to warunki życia klasy pracującej, póki nie zostaną zasiane ziarna nowego wzrostu. Nie ma żadnego „ostatecznego kryzysu” kapitalizmu, jak zauważył Lenin. System zawsze znajdzie sposób na wyjście cało z opresji, jeżeli klasa pracująca i ubodzy nie wykorzystają okazji do wprowadzenia w społeczeństwie wielkiej socjalistycznej zmiany. To właśnie kluczowe wyzwanie, przed którym stoi klasa pracująca w roku 2009 i w latach nadchodzących, jeśli chce się uniknąć kolejnego długiego pasma cierpienia dla większości ludzi.
„Sympatia do Bolszewików”
Bieżący kryzys istotnie wpłynął na zmianę punktu widzenia klasy pracującej. Przed uderzeniem kryzysu Islandia była szóstym najbogatszym państwem świata, a pół roku temu podobno „najszczęśliwszym” na świecie. Stoczenie się jej w gospodarczą otchłań, pozwala z kolei uzmysłowić sobie, co oznaczać może sytuacja z roku 1929: trzecia część ludności chce opuścić kraj, a bankierzy, gdziekolwiek pójdą, są wygwizdywani. Za odzwierciedlenie zmiany, jaka zaszła, niech posłuży komentarz jednego z pracowników, który w wypowiedzi dla FT wyznał: „po raz pierwszy w życiu odczuwam sympatię do bolszewików; do francuskich rewolucjonistów, którzy ustawili gilotyny”.
W odpowiedzi na powszechnie panujące nastroje nawet lider torysów Cameron demagogicznie potępił „zbrodnie” bankierów i postawił nieśmiało zawoalowane żądania postawienia ich przed sądem, tym samym przywołując obraz powozów pełnych finansistów, ciągniętych ulicami Londynu, by wtrącić wszystkich do Tower! Będzie mu chyba nieco trudno wypełnić ten zamiar, mając na względzie jego przeszłość w Eton (elitarna szkoła dla chłopców pochodzących z zamożnych rodzin – przyp. tłum.), co tyczy się tak samo całego jego gabinetu cieni. O hipokryzji Camerona i torysów świadczy fakt odrzucenia przez nich sugestii, że może daliby spokój „tematom zastępczym” i skoncentrowali się lepiej na ich parlamentarnych zadaniach. William Hague, szef dyplomacji w gabinecie cieni, „zarabiał w zeszłym roku ponad 230 tys. funtów, nie licząc jego niejawnych zarobków na dwóch zajmowanych przez niego posadach. Michael Gove, koleiny członek gabinetu cieni, zarabia „na boku” 100 tys. funtów.
Pasuje do tego wszystkiego prawe skrzydło Partii Pracy, w której szeregi zaliczają się obecnie były przywódca laburzystów Neil Kinnock wraz ze świtą. Kinnock, niesławny „młot lewicy”, który utorował drogę Blairowi i Brownowi, pobiera roczną pensję w wysokości 63 tys. funtów z Unii Europejskiej, jego żona Glenys zarabia 57 tys. jako członkini Parlamentu Europejskiego, na domiar tego jego córka pracuje dla Browna, a jego syn jest dyrektorem Światowego Forum Ekonomicznego. Niech będzie to świadectwem, jeśli ktoś jeszcze go nie otrzymał, na ile odległe jest obecne przywództwo Partii Pracy od swych laburzystowskich i socjalistycznych korzeni. Widać, jak uczepione jest ono kapitalizmu rękami i nogami, jeśli Brown odmawia podjęcia niezbędnych socjalistycznych środków zaradczych i woli kisić się dalej w zdegenerowanym brytyjskim kapitalizmie, stojąc prawdopodobnie w obliczu najcięższego kryzysu w dziejach.
Według najnowszych prognoz, gospodarka brytyjska dozna trzeciego co do wielkości załamania spośród krajów rozwiniętego kapitalizmu, odnotowując spadek 3 proc. w 2009 r., ustępując jedynie Stanom Zjednoczonym i Irlandii. Członkowie rządu nie mogą już dłużej udawać, jak czynili to wcześniej Brown i Darling, że Wielka Brytania uniknie najgorszych skutków gospodarczego tsunami. Minister ds. Igrzysk Olimpijskich Tessa Jowell, że rząd nie byłby ubiegałby się o organizację Igrzysk, gdyby decyzja zapadła w środku spowolnienia gospodarczego.
Niepokoje w Grecji są sygnałem alarmowym dla brytyjskich pracowników. W miejsce igrzysk w Atenach sprzed czterech lat, ulice tego i innych greckich miast wypełniły się demonstrantami, policji zaczyna już brakować gazu łzawiącego i podobno starała się sprowadzić zapasy z Izraela, zanim kraj ten wdał się w obecny konflikt militarny.
Przykład Wielkiej Brytanii, tak, jak i Grecji, jest wielce wymowny. Wieka liczba wykształconej młodzieży pracującej – pokolenie „700 euro”, od wysokości miesięcznych zarobków – żyje obok spauperyzowanych robotników, z których wielu w wieku 40 – 50 lat otrzymuje tak samo głodowe pensje.
Dawna amortyzacja brytyjskiej gospodarki, oparta na sektorze usług, zanika. Załamanie bankowości oznacza, że do 2010 r. w Londynie zniknie 370 tys. miejsc pracy – jeden na dwunastu zatrudnionych – przede wszystkim w sektorze finansowym. W 2008 r. wpływy z ropy pochodzącej z Morza Północnego zmalały o 40 procent. Branża budowlana, opoka tzw. „efektu bogactwa”, będzie musiała zmierzyć się ze spadkiem cen rzędu 40 – 50 procent. Optymiści twierdzą, że ceny mieszkań w Wielkiej Brytanii mogą z powrotem sięgnąć poziomu z roku 2007 dopiero w 2023 r.!
Przed agentami nieruchomości i budowlańcami przyszłość rysuje się dziś w czarnych barwach. Pomijając okres II-giej Wojny Światowej, kiedy budowało się niewiele, liczba obecnie stawianych domów utrzymuje się na poziomie najniższym od 1924 r. Konstrukcja budynków biurowych spadnie prawdopodobnie o ponad 20 procent, a skutki tego dotkliwie uderzą w 250 tys. miejsc pracy związanych z budownictwem. Bankierów uratowano, ale właściciele mieszkań nie dostąpią już takiej pomocy.
Nacjonalizacja pod kontrolą pracowniczą
Domagamy się zakończenia wszelkich eksmisji pracowników z ich domów, ponieważ stali się oni ofiarami okoliczności gospodarczych, za które nie ponoszą winy. Stać się to może jedynie poprzez nacjonalizację sektora bankowego, lecz nie taką, jaką zastosowano w przypadku Northern Rock, a nacjonalizację pod kontrolą i zarządem samych pracowników. Wyjściem są raczej tanie hipoteki i, w pewnych przypadkach, dobrowolna zamiana hipoteki na rentę, a nie perspektywa „miasteczek namiotowych” na obrzeżach brytyjskich miast, które staną się prawdopodobną ewentualnością, jeśli zapaść sektora mieszkaniowego będzie trwać nadal.
Nie bez powodu jeden z komentatorów ostrzegał ostatnio, że jeżeli systemu finansowego nie poddanoby „bailoutowi”, to „Londyn wyglądałby jak Mogadiszu”. W rzeczywistości peryferie Londynu i innych miast w Wielkiej Brytanii już teraz mają w sobie elementy Mogadiszu. Odmęty społecznego rozkładu, nieuniknionego w obliczu zapaści gospodarczej, pochłoną tym razem część klasy średniej, szczególnie na wschodzie kraju, w Południowej Anglii i na południowym zachodzie.
Najbardziej niszczycielską konsekwencją kryzysu, przed jaką stoi klasa pracująca, będzie dramatyczny wzrost bezrobocia. Szacuje się, że wzrośnie ono do 3 milionów w ciągu 12 miesięcy. Odrzucamy ślepą uliczkę bezrobocia. Żądamy pracy za godną płacę, z prawem do należytego szkolenia. Proces zamiany wysokopłatnych miejsc pracy w przemyśle na zatrudnienie niskopłatne, pełnych etatów na zatrudnienie w niepełnym wymiarze, należy odrzucić. Większość z pracowników Rovera z fabryki w Longbridge, uznanych za zbędnych w 2005 r., a którym udało się znaleźć nową pracę, otrzymali przeważnie niższe pensje, a tylko jedna trzecia „dobrze na tym wyszła”.
Sprzeciwiamy się również niebezpiecznemu podejściu „ministra zysków” Purnella, polegającemu na robieniu kozłów ofiarnych z biednych, i jego propozycjom redukcji świadczeń. Ci, którzy są obecnie na zasiłkach, będą sprawdzani wykrywaczem kłamstw i zmuszeni iść do pracy, gdy ich dzieci mają zaledwie rok. Zmierza to do całkowitej likwidacji opieki socjalnej, jak zauważyli przedstawiciele związku zawodowego PCS. Wraz z próbą częściowej prywatyzacji poczty pokazuje to, że podczas gdy obecny kryzys zmusza „nową” Partię Pracy do nacjonalizacji pewnych branż, antypracownicza, neoliberalna polityka przybiera tylko na sile.
Opowiadamy się za socjalistycznym planowaniem, ważnym szczególnie w okolicznościach tego kryzysu. Kapitalizm „realokuje” zasoby poprzez przymusowe usunięcie pracowników z branż już nieopłacalnych, a w obecnej sytuacji tylko część z nich zostanie stopniowo wchłonięta przez rosnące sektory kapitalistycznej produkcji. Jednak w gospodarce planowanej, jak przekonywał Marks, zmiana taka zakładałby zaledwie „administracyjne” przesunięcie pracowników i przestawienie produkcji bez horroru masowego bezrobocia, jak ma to miejsce w kapitalizmie. Marks wykazał, że kapitaliści tak naprawdę stosują planowanie, i to w najdrobniejszych szczegółach, w obrębie własnych przedsiębiorstw. Gospodarka planowana oznacza w istocie przeniesienie tego przypadku na poziom krajowy i międzynarodowy, oraz dodatkowy niezmiernie ważny element w postaci kontroli i zarządzania sprawowanego przez samych pracowników. Jest to jednakże możliwe jedynie w drodze ustanowienia socjalistycznej gospodarki planowej.
Okres rozstrzygających zmian
Zarówno Wielka Brytania, jak i cały świat, weszły w okres kluczowej zmiany. Partia Socjalistyczna będzie sytuować się na czele wszystkich zmagań, jakie pojawią się w nadchodzącym okresie. Wielu pracowników, wstrząśniętych skalą i szybkościa rozprzestrzeniania się tego kryzysu, może okazać się niechętna angażowaniu się np. w walkę o płacę. Lecz rozstrzygająca bitwa o miejsca pracy zostanie stoczona w celu uchronienia młodych ludzi przed powrotem do rzeczywistości lat 30. ubiegłego wieku.
Kluczową rolę w dalszym scenariuszu odgrywa idea nowej masowej partii robotniczej. Po wierchuszce związków zawodowych trudno spodziewać się walki o nią, jako ze trzymają się oni spódnicy Browna i jego rządu. Brendan Barber, sekretarz generalny TUC (Trades Union Congress – centrala związkowa zrzeszająca większość związków zawodowych w Wielkiej Brytanii – przyp. tłum.), udzielając przygnębiającego wywiadu telewizji BBC News, nie wyraził nawet krzty zachęty wobec pracowników, by podjęli walkę przeciwko brutalnym atakom, jakie szefowie i cały ich system przypuścili na ludzi pracy.
Występujemy przeciwko fatalizmowi “nicnierobienia”, który nie dostrzega alternatyw wykraczających poza ramy tego skompromitowanego systemu. Otworzyć księgi do inspekcji związków zawodowych, a zwłaszcza organizacji szeregowych pracowników w zakładach pracy, takim jak komitety delegatów zakładowych (shop stewards committees)! Opowiadamy się za nacjonalizacją przemysłu samochodowego, a nie za „rekompensatą” dla zdyskredytowanych szefów w formie „pomocy państwowej”. Popieramy program alternatywnej, społecznie użytecznej produkcji jeśli, jak się mówi, istnieje dziś nadmiar aut. Mogłaby w tej sytuacji przewodniczyć im nowoutworzona Krajowa Sieć Delegatów Zakładowych (National Shop Stewards Network).
W brytyjskim społeczeństwie wzbiera bunt. Znajduje on widoczny wyraz w sprzeciwie wobec trzeciej autostrady do Heathrow (największe lotnisko pod Londynem – przyp. tłum.), wobec prywatyzacji poczty, i w palącej sprawie miejsc pracy. Wybory powszechne – jakkolwiek je zwać – z trzema partiami zakorzenionymi w kapitalizmie, nie oferują żadnej realnej alternatywy, o ile do głosu nie dojdzie socjalizm. Ludzie pracy muszą odsunąć na bok skompromitowaną Partię Pracy i stworzyć nową, masową, walczącą alternatywę.
Musimy podwoić nasze wysiłki, by przenosić sprawę socjalizmu na coraz szersze warstwy klasy pracującej. Ze światowego punktu widzenia kapitalizm spartaczył. Utrwala on niemożliwą do zaakceptowania biedę, niekończące się wojny, co uzmysławia aktualna rzeź Gazy, i wciąga miliony w coraz większą nędzę. Rozpoczynający się rok może otworzyć nowy rozdział, w którym hasło socjalizmu powróci gniewem na usta ludzi.
Peter Taaffe, sekretarz generalny Partii Socjalistycznej (sekcja CWI w Anglii i Walii)
tłumaczenie: Paweł Jaworski
artykuł pochodzi ze strony CWI, www.socialistworld.net