NIESPODZIEWANY GOŚĆ
Harry
uwielbiał wypadać z domu o cholernej piątej rano w sam środek
szalejącej śnieżycy. W końcu każdy normalny człowiek to
uwielbiał, prawda? Wiązanie szalika w biegu, śnieg wdzierający
się za kołnierz i rozmazujący się świat, dzięki igiełkom lodu,
wściekle atakującym twarz, a przy okazji również okulary. Kiedy
kilka lodowatych podmuchów wiatru wreszcie trochę go otrzeźwiło,
rzucił na siebie wszystkie możliwe zaklęcia
ochronno-rozgrzewające, ale szkody już zostały wyrządzone. Nie ma
jak cudowny poranek!
Kiedy mager(1)
wyrwał go z głębokiego snu, w pierwszym momencie nie wiedział, co
się dzieje. Miał ochotę wyrzucić go przez okno, a następnie
nakryć głowę poduszką i spać dalej. Niestety nie chodziło już
o podwójne eliksiry ze Snape'em o niegodziwej porze, ale o pracę. A
funkcja aurora w jednostce specjalnej Ministerstwa, zobowiązywała,
jakkolwiek by mu to teraz nie odpowiadało. Dlatego na wpół
przytomny zerwał się z łóżka, zerknął na wyjącą kulkę
leżącą na szafce obok i zapamiętał wyświetlającą się na niej
lokalizację, w której najwyraźniej właśnie był niezbędnie
potrzebny. Oczywiście on, nikt inny, a jakże. W okolicy świąt
podobne wezwania cudownie się mnożyły, bo on jako jeden z
nielicznych, nie posiadał rodziny, więc przełożonym wybór
wydawał się oczywisty. Harry'emu przedzierającemu się bladym
świtem przez zaspy, by dotrzeć do najbliższego punktu
aportacyjnego i walczącemu z wściekłą wichurą, wcale
nie wydawał się tak oczywisty i miał w dupie taką sprawiedliwość,
jeśli miał być szczery. Były to też jedne z nielicznych chwil w
jego życiu, kiedy niemal żałował, że nie ożenił się z Ginny
Weasley. Zwykle jednak, gdy tylko kofeina docierała już do jego
powoli budzących się neuronów, wycofywał się pośpiesznie z tych
bluźnierczych wizji. W porównaniu z tym, co mogłoby go czekać po
ślubie, wczesna pobudka i nieco nieszkodliwego śniegu, wydawały
się naprawdę niewielką niedogodnością.
A tym razem sprawa
była ważna. Od dawna rozpracowywali pewną szajkę czarodziejów,
która napsuła wiele krwi w powojennym świecie. Aż w końcu parę
dni temu, dzięki nieoczekiwanym wiadomościom od ich informatora,
udało im się przygotować zasadzkę. Alarm z magera wskazywał na
to, że bandyci właśnie wpadli w ich sidła. Jego pośpiech był
więc tym większy i kiedy aportował się kilka przecznic dalej,
miał niejasne przeczucie, że o czymś w tym całym zamieszaniu
zapomniał, ale nie miał czasu tego roztrząsać. Obowiązki
wzywały.
Dziesięć
godzin później Harry wracał do domu totalnie wyczerpany i
zziębnięty, ale zadowolony. Udało im się złapać całą piątkę,
odpowiedzialnych za wiele poważnych przestępstw, czarodziejów. W
tym porwania, rabunek i wymuszenia. To był naprawdę duży sukces i
jego zespół mógł sobie pogratulować. Oczywiście nie obyło się
bez walki, a wcześniej wielogodzinnego czuwania, ale było warto.
Teraz jednak czuł się tak zmęczony, że nie zaryzykowałby nawet
prostego czaru rozgrzewającego, nie mówiąc już o aportacji.
Wracał więc pieszo i szedł na tyle szybko, na ile pozwalały mu
siły i śnieg, który sięgał w niektórych miejscach nawet po
kolana. Śnieżyca, jaka zaatakowała w nocy przedmieścia Londynu
była tak potężna, że do tej pory nie uporano się jeszcze ze
wszystkimi jej skutkami. Kto by pomyślał, że to wszystko stało
się przez jedną noc, dziwił się Harry, z niedowierzaniem patrząc
na ogromne zaspy i czapy śniegu na dachach i drzewach. Jeszcze
wczoraj mogli zaledwie pomarzyć o białych świętach, a tu proszę,
taka niespodzianka. Nie miałby, co prawda, nic przeciwko temu, żeby
śnieg spadł dopiero jutro, ale nie zamierzał narzekać.
Przynajmniej przestało sypać, a on już prawie jest w domu i zaraz
napije się gorącej herbaty z odrobiną czegoś mocniejszego. Tym
razem już nic mu nie przeszkodzi w odpoczynku, oficjalnie miał
święta.
Kiedy jednak zbliżył się do swojego domu, tknęło
go nieoczekiwane złe przeczucie i przypomniał sobie poranne
niejasne wrażenie, że o czymś zapomniał. Jeszcze kilka kroków
oraz walka z dwoma naprawdę ogromnymi zaspami, które oczywiście
właśnie przed jego domem musiały być największe, a wszystko
stało się zupełnie jasne.
Zapomniał nałożyć barier ochronnych! A teraz drzwi jego domu były
otwarte, w ewidentnej oznace, że ktoś nie omieszkał z tego
skorzystać. Różdżka natychmiast zmaterializowała się w jego
dłoni, a Harry bardzo ostrożnie przekroczył próg, spodziewając
się najgorszego. Jednak poza dwiema kałużami w przedpokoju nie
napotkał nic alarmującego. Prawdopodobnie ci, którzy tu weszli,
dawno już zabrali, co chcieli i zniknęli. Ku jego zaskoczeniu, w
salonie nie brakowało niczego i Harry zaczął jednak podejrzewać,
że ktoś czai się na niego w jakimś zakamarku domu. Już miał
sprawdzić sypialnię i łazienkę, kiedy z kuchni rozległ się
hałas.
— Kto tu jest? — zawołał, z wyciągniętą różdżką
ruszając w tamtym kierunku.
— Ja — odezwał się cienki,
dziewczęcy głosik.
Harry nie dał się jednak zwieść. Nie
bez przyczyny od lat był aurorem. A to oznaczało, zawsze,
stałą czujność.
Bardzo ostrożnie i z wciąż przygotowaną
różdżką wszedł do kuchni. Jednak to, co zobaczył, przeszło
jego najśmielsze oczekiwania. Cała podłoga usłana była
czekoladowymi płatkami, które najwyraźniej zostały wysypane z
pudełka (podwójna paczka supersize), a pośród nich, siedziała
mała, umorusana niemal po same czoło czekoladą, jasnowłosa
dziewczynka. Harry'ego zamurowało.
— Cześć. — Mała
uśmiechnęła się do niego radośnie.
— Eee… cześć —
wybąkał Harry, kompletnie nie wiedząc, co powiedzieć.
—
Jesteś Mikołajem? — zapytała dziewczynka, przyglądając mu się
uważnie.
— Nie-ee — zaprzeczył Harry, wciąż nie mogąc
dojść do siebie. Kim była ta dziewczynka i co robiła w jego
domu?
— W takim razie dziwnie wyglądasz — poinformowała
go.
— Dzięki — mruknął Harry. W końcu to właśnie każdy
chce usłyszeć, gdy jest witany we własnym domu przez małego
intruza, który wyjada jego ukochane płatki czekoladowe. Kiedy
jednak zobaczył się w odbiciu okna, zrozumiał, o co chodziło
dziewczynce. Miał na sobie bordową szatę aurorską, która w tej
chwili wciąż jeszcze była oszroniona. Faktycznie przypominał
Mikołaja. — To przez ten śnieg.
Dziewczynka kiwnęła głową
ze zrozumieniem, akceptując wyjaśnienie.
— Co tutaj robisz?
— zapytał w końcu Harry.
— Siedzę — odpowiedziała
natychmiast, po czym włożyła sobie do ust garść płatków i
dodała z pełną buzią: — I hem.
— To widzę — mruknął
pod nosem Harry i westchnął przeciągle. Zapowiadało się ciężkie
popołudnie. O herbatce z prądem zdaje się może
pomarzyć…
Zdecydował się przebrać — jego szata zaczynała
już tajać w domowym cieple — zrobić sobie coś gorącego i
porozmawiać z dzieckiem na spokojnie. Przecież ktoś na pewno się
o niego martwi! Jej rodzice muszą szaleć z niepokoju. Mała nie
wyglądała bowiem na sierotę, była starannie uczesana i miała na
sobie bardzo ładną, ciemnozieloną sukienkę w haftowane srebrne
gwiazdki. Na ziemi leżał różowy płaszczyk z szarym futerkiem,
czapka i rękawiczki. W sierocińcach dzieci nie dostają takich
rzeczy.
— Jak masz na imię? — zagadnął ją, kiedy wrócił
do kuchni.
— Nina, a ty? — Spojrzała na niego zaciekawiona.
Wciąż siedziała na środku
podłogi.
— Harry.
—
Jak Harry Potter — zauważyła rezolutnie.
A zatem mała była
czarownicą.
— Tak — zgodził się. Przez chwilę
zastanawiał się, czy wyjawienie dziewczynce swojej tożsamości
ułatwi, czy raczej utrudni dalszą rozmowę, w końcu decydując się
na to pierwsze. — Właściwie to ja.
Dziewczynka spojrzała na
niego krytycznie swoimi dużymi, niebieskimi oczami.
—
Kłamiesz.
Harry miał ochotę zachichotać, ale się
powstrzymał. Jeśli dziewczynka pomyśli, że nie traktuje jej
poważnie, to z pewnością nie pomoże.
— Dlaczego miałbym
kłamać?
— Chcesz mi zaimpetować — oświadczyła, jakby
była to najbardziej oczywista rzecz na świecie.
Tym razem
Harry nie zdołał powstrzymać parsknięcia.
— Zaimponować?
— podsunął.
Mała przewróciła oczami, jakby chciała mu
powiedzieć, że się czepia.
— No.
Harry przygryzł
wargę. Naprawdę nie
powinien
chichotać.
— Dlaczego to miałoby ci zaimponować?—
zapytał.
— Bo Harry Potter jest bohaterem, ma super-moce i
pokonał złego lorda! Widzisz, gdybyś nim był, nie musiałabym ci
tłumaczyć! Poza tym nie masz blizny.
— Oczywiście, że mam.
— Harry odsłonił czoło, ale w tym momencie przypomniał sobie,
że wciąż jest pod działaniem standardowego Zaklęcia
Niepozorności, którego aurorzy zawsze używali podczas akcji.
Jednym ruchem różdżki usunął efekt. Nie uszło to jednak uwagi
dziewczynki.
— Wyczarowałeś ją sobie teraz. To się nie
liczy — zawyrokowała.
Harry nie zamierzał się kłócić.
Poza tym wciąż chciało mu się śmiać.
— Nie musisz mi
wierzyć, ale może napijesz się ze mną herbaty.
Nina pokiwała
entuzjastycznie głową, wiec Harry przygotował dwa napoje i
zaproponował:
— Może przejdziemy do salonu? Siedzenie na
podłodze nie jest szczególnie wygodne.
— Ja tak lubię. Poza
tym tata nigdy mi nie pozwala.
— Mądrze. Od tego można się
przeziębić — zauważył Harry, wyciągając rękę do
dziewczynki. — Chodź.
— Mogę zabrać trochę płatek(2)?
—
Jasne. — Harry wyjął z szafki małą miseczkę i podał ją
Ninie, która nabrała kilka garści prosto z podłogi i
usatysfakcjonowana ruszyła za nim do salonu. — A mogę cię
zapytać, skąd się tu wzięłaś?
— Przyszłam — odparła,
po czym dodała tonem, jakim tłumaczy się coś skończonym idiotom:
— Nie mogę się aportować jak dorośli czarodzieje.
Harry
jęknął w duchu, siadając na kanapie.
— No tak, jasne.
Byłaś na spacerze? — zapytał, powtarzając sobie, że musi być
cierpliwy. I że w końcu to tylko mała dziewczynka.
— Nie —
odparła mała, wdrapując się obok niego na kanapę. — Na
zakupach.
— Sama? — Harry uniósł brwi. Takie małe dziecko
posyłać na zakupy?
— Nie, z mamą.
Oczywiście.
—
A gdzie teraz jest mama? — Podał jej kubek herbaty, który
skwapliwie przyjęła,
odkładając płatki obok siebie. Harry
również się napił, rozkoszując się ciepłem, jakie
prawie
natychmiast zaczęło rozpływać się po jego ciele.
—
Nie wiem.
— Zgubiłaś się?
— Nie.
— Ale
przecież mama nie zostawiła cię tutaj, prawda?
— Tak.
—
Zostawiła cię tutaj? — zawołał Harry z niedowierzaniem,
krztusząc się napojem.
— No… — Nina odrobinę się
zmieszała i udała, że picie herbaty całkiem ją pochłania.
Mam
cię,
pomyślał Harry.
— Ale chyba jej nie uciekłaś, prawda?
—
Nie! — zaprotestowała Nina gwałtownie, po czym dodała tonem
usprawiedliwienia. — Ja poszłam tylko na spacer, bo ona była
zajęta, a ja się nudziłam.
— I się zgubiłaś —
zrozumiał Harry.
— Wcale że nie — zaprzeczyła
dziewczynka. — W twoim domu coś strasznie piszczało, a ja byłam
ciekawa, co to takiego. Weszłam więc i sprawdziłam.
Mager,
uzmysłowił sobie Harry. Zapomniał go wyłączyć. Nie
zdążył
go wyłączyć. Ale w takim razie, dlaczego nie dzwoni?
— Jak
go wyłączyłaś?
— Tata uczy mnie prostych zaklęć. —
Mała wyciągnęła nieoczekiwanie dziecięcą różdżkę i
zaprezentowała: — Silencio.
—
Bardzo ładnie — pochwalił Harry, nie wiedząc, jak inaczej mógłby
zareagować, choć w głowie tłukło mu się: A
co z nieużywaniem magii przez nieletnich?
—
Tata mówi, że jestem bardzo zdolna — odparła dziewczynka,
wyraźnie z siebie dumna.
— Na pewno ma rację. A kim jest
twój tata?
— Czarodziejem — odpowiedziała dziewczynka,
patrząc na niego jak na totalnego głupka.
— Oczywiście. A
jak ma na imię? — zapytał Harry, starając się panować nad
swoim głosem.
— Tata to tata. — Wzruszyła
ramionami.
Godryku
miej mnie w swojej opiece!
—
Widzisz, to bardzo ważne, bo rodzice na pewno się już o ciebie
martwią, a ja nie mogę cię do nich zabrać, dopóki nie dowiem
się, jak się nazywasz i gdzie mieszkasz.
— Mama na pewno się
nie martwi — odpowiedziała dziewczynka.
— Dlaczego tak
uważasz? — zainteresował się Harry. Czyżby mała celowo uciekła
rodzicom?
— Bo jest zajęta.
— A tata?
— A skąd
tata ma wiedzieć, że mnie nie ma?
— Od mamy?
—
Mówiłam już, mama jest zajęta.
Merlinie, jak on miał się
czegoś dowiedzieć od tego dziecka?
— No dobrze, zostawmy na
razie twoich rodziców. Jesteś cała brudna od tych płatków —
zauważył Harry, wyciągnął chusteczkę z kieszeni i wyczyścił
buzię dziewczynki. — Teraz znacznie lepiej. To może opowiesz mi,
co było dalej? Weszłaś, żeby sprawdzić, co wydaje ten dziwny
dźwięk, tak?
— Tak. I znalazłam tę śmieszną kulkę.
—
To mager — wyjaśnił Harry. — Daje mi znać, kiedy muszę zjawić
się w pracy.
— Aha. Fajny.
Harry był nieco innego
zdania. Zwłaszcza dziś o piątej rano. Teraz zresztą też, kiedy
okazało się, że cholerne ustrojstwo sprowadziło mu do domu
wigilijnego gościa.
— No — potwierdził więc bez
entuzjazmu. — I co było dalej? Jak to się stało, że tu
zostałaś?
— Na dworze było zimno i zaczął padać śnieg,
a ja zrobiłam się głodna. Poza tym mama na pewno dalej jest
zajęta, więc pomyślałam, że tu na nią poczekam.
— Ale
wiesz, że mama cię tu nie znajdzie? Nie ma pojęcia, że tu
jesteś.
Nina przez chwilę wyglądała, jakby się nad tym
zastanawiała, po czym zapytała:
— Dlaczego nie masz choinki?
— Czysto dziecięca logika, doprawdy.
— Eee…
— Są
święta. Każdy ma choinkę — zauważyła z naganą w głosie.
—
Cóż, nie miałem czasu — odpowiedział zgodnie z prawdą Harry,
ale zrobiło mu się
dziwnie głupio, że nie pomyślał o
choince.
— A twoja żona?
— Nie mam żony.
—
Wolisz chłopców?
Harry otworzył szeroko usta, po czym zaraz
je zamknął. Bezpośredniość dziewczynki zupełnie zbiła go z
tropu.
— Yyy, właściwie tak. — Nie widział powodu, dla
którego miałby nie odpowiedzieć szczerze. Skoro już został
zapytany.
— Tak jak tata! — Nina klasnęła w ręce, bardzo
ucieszona swoim odkryciem.
— A twoja mama? — zapytał Harry,
jeszcze bardziej skonsternowany.
— Mama też lubi chłopców —
zapewniła go Nina.
— No tak, jasne, ale… — Harry chciał
zapytać, w jaki sposób w takim razie funkcjonuje małżeństwo jej
rodziców, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. To nie była
jego sprawa i z całą pewnością to nie on powinien rozmawiać o
tym z dziewczynką.
— Gdzie spędzasz święta? — zapytała
tymczasem Nina, przypatrując mu się z nagłym zainteresowaniem.
—
Eee… — Prawdę powiedziawszy Harry jeszcze się nad tym nie
zastanawiał. Nie miał czasu. I dlaczego czuł się teraz jak na
jakimś cholernym, świątecznym przesłuchaniu? — Nie wiem.
—
Może przyjdziesz do nas. Tata na pewno się ucieszy.
Tak, na
pewno ucieszy go widok zupełnie obcego czarodzieja.
—
Dlaczego tak uważasz? Ma przecież ciebie i mamę, nie potrzebuje
towarzystwa.
— Będę sama z tatą. Mama jedzie do swoich
rodziców — wyjaśniła.
Harry'ego uderzyło, że Nina nazwała
swoich dziadków „rodzicami matki". Było w tym coś
dziwnego.
— Nie jedziecie z nią? — zdziwił się Harry.
—
To daleko — padła kolejna z serii jasnych jak słońce
odpowiedzi.
— Oczywiście.
— A ty?
— Ja? —
Harry nie był pewny, o co w tej chwili jest pytany.
—
Będziesz sam?
— Nie wiem, może odwiedzę przyjaciół. — W
końcu drzwi Nory zawsze stały dla niego otworem.
— Odwiedź
nas, będzie wesoło! Tata dobrze gotuje.
Na samo wspomnienie
jedzenia Harry'emu głośno zaburczało w brzuchu i dziewczynka
zachichotała. Uprzytomniło mu to też, że nie ma w domu nic do
jedzenia, bo to właśnie dziś miał zrobić zakupy. Nie spodziewał
się, że ich zasadzka aktywuje się właśnie w Wigilię, a jego
ostatni produkt spożywczy zostanie radośnie rozsypany po całej
kuchni przez blondwłosego chochlika.
— A gdzie mieszkacie? —
zapytał Harry, tknięty przeczuciem, że wreszcie uda mu się
rozwiązać zagadkę.
— W Malfoy Manor. — Nina uśmiechnęła
się do niego szeroko.
W tym momencie Harry poczuł, jakby ktoś
walnął go prosto w żołądek.
— Draco Malfoy jest twoim
ojcem? — krzyknął, zanim zdążył się opanować.
— Tak.
Znasz go? — zawołała radośnie dziewczynka.
Czy go znał?
Dobry Godryku, kiedy Malfoy dowie się, że przetrzymywał jego
jedyną córeczkę w swoim domu, podczas gdy on z żoną przetrząsali
w jej poszukiwaniu cały Londyn…
— Znam. Chodziliśmy razem
do szkoły. I myślę, że najwyższy czas złożyć mu wizytę —
oświadczył stanowczo, wyciągając pusty kubek z rąk dziewczynki i
razem ze swoim, wciąż jeszcze pełnym, odstawił oba na stolik.
— Potter,
cóż za niespodzianka! Nie masz z kim spędzić wigilii, więc
włóczysz się od domu do domu i pytasz, czy nie mają przypadkiem
dodatkowego nakrycia? — Drzwi otworzył im Draco Malfoy we własnej
osobie.
— Tata! — pisnęła Nina, wyrywając się Harry'emu
i przytulając się do nóg mężczyzny.
— Eltanin(3)?
— zawołał wstrząśnięty Malfoy, kładąc rękę na główce
dziewczynki i spoglądając podejrzliwie na Harry'ego: — Co, na
Salazara, robi z tobą moja córka?
— To długa historia… —
mruknął Harry, spodziewając się najgorszego.
— Tata, tata,
to Harry! Harry Potter! — zawołała entuzjastycznie Nina, biorąc
Harry'ego za rękę i potrząsając nią energicznie. Najwyraźniej
zapomniała o tym, co Harry mówił na temat ich znajomości z jej
ojcem, oraz o tym, że wcześniej zdawała się mu nie wierzyć, kim
jest.
— Widzę — odparł Malfoy. — Eltanin, ściągnij
buty i wejdź do środka. Ja zaraz przyjdę.
— Ale Harry też
wejdzie? — Dziewczynka popatrzyła na niego z nadzieją, wciąż
nie puszczając jego dłoni.
Na jedną ulotną chwilę coś
błysnęło w oczach Malfoya, ale zaraz zgasło.
— Po… Harry
musi już iść — powiedział.
— To prawda, Nino… —
przyznał Harry, czując się niezręcznie.
— Obiecałeś mi,
że do nas przyjdziesz! — zawołała z zawodem dziewczynka i choć
Harry nic takiego jej przecież nie obiecał, poczuł wyrzuty
sumienia, że tak to odebrała. Malfoy spojrzał na niego dziwnie,
jakby próbując odgadnąć, co skłoniło go do składania takich
niedorzecznych obietnic.
Harry wzruszył ramionami. Co miał
powiedzieć?
— On nie ma żony, tato — oznajmiła tymczasem
Nina. — Woli chłopców i jest głodny.
Harry zaśmiał się
nerwowo i przestąpił z nogi na nogę. Było zimno. Śnieg znów
zaczął padać, tym razem jednak z nieba spadały leniwie, duże,
wielokształtne płatki.
— To wiele wyjaśnia — odparł
Malfoy dziwnym tonem, jakby również hamował śmiech i spojrzał na
Harry'ego jakoś inaczej. — Wejdziesz? — zaproponował w końcu.
— W przeciwnym razie Nina każe nam tu zamarznąć na śmierć.
I
Harry zupełnie nie rozumiejąc tego, co robi, skinął głową i
niepewnie wszedł do środka. Może skusił go ten nieziemski zapach
jedzenia, dochodzący z wnętrza domu?
— Właśnie miałem
siadać do stołu — oznajmił Malfoy, prowadząc go do salonu. Nina
pobiegła przodem, radośnie podskakując. — Skoro jesteś
głodny…
— Nie chciałbym sprawiać kłopotu… —
wykrztusił Harry, czując się coraz bardziej dziwacznie i nie na
miejscu. Wigilia w Malfoy Manor? Ze wszystkich miejsc na świecie?
—
Żaden kłopot. Dwa nakrycia już są. Zaraz przyniosę coś dla
Niny. Jedzenia jest dość. — To mówiąc, Malfoy skierował się
do kuchni, zostawiając go sam na sam z tańczącą dookoła niego
dziewczynką.
— Fajnie, że zostajesz! Tata jest fajny —
poinformowała go śpiewnym tonem.
Harry miał najwyraźniej
inną definicję słowa fajny.
Czując się zupełnie absurdalnie, rozejrzał się po salonie. W
rogu pokoju stała smukła jodła, ubrana skromnie, ale bardzo
elegancko, a pod nią pysznił się stos kolorowych paczek. W kominku
wesoło buzował ogień, a stół z śnieżnobiałym obrusem, stojący
tuż przy oknie, był nakryty na dwie osoby. Jedzenie w półmiskach,
sprawiało wrażenie właśnie przyniesionego i parowało
zachęcająco.
— Eltanin, prosiłem cię, żebyś poszła umyć
ręce. — Malfoy wrócił z kompletem mniejszych naczyń, a
dziewczynka niechętnie oderwała się od Harry'ego i pobiegła do
łazienki.
— Możesz mi teraz powiedzieć, jakim cudem moja
córka znalazła się w twoim towarzystwie? — zapytał mężczyzna,
zajmując miejsce przy stole i wskazując Harry'emu wolne krzesło.
—
Raczej w moim domu — odparł Harry, z ociąganiem zajmując
wskazane miejsce.
— Słucham? — zdziwił się Malfoy.
—
Miałem dziś wyjątkowo ciężki dzień, a kiedy wróciłem z pracy
znalazłem ją u siebie w domu.
— Tak po prostu? — Malfoy
uniósł jedną brew.
— Tak po prostu. Rano wychodziłem w
wielkim pośpiechu i musiałem zapomnieć o barierach…
— Ach
ta aurorska ostrożność i rozwaga — wtrącił Malfoy.
—
Gdybyś zrywał się o piątej rano i wychodził z domu w sam środek
śnieżycy… — zaczął Harry urażonym tonem, ale zaraz przerwał,
bo przypomniał sobie, że jest Wigilia, a on jest tu gościem i
naprawdę nie ma po co się kłócić. Wziął więc głęboki oddech
i zaczął od początku: — Z tego, co mówi Nina, poszła na spacer
i zmarzła, a mój dom był otwarty… Kiedy wróciłem zastałem ją
w środku.
— Musiała znowu uciec Astorii. Trzeba coś z tym
zrobić. To nie pierwszy raz, kiedy nie potrafi przypilnować naszego
dziecka, bo jest zbyt zajęta swoimi sprawami! To się musi
skończyć!
Harry mógł nie lubić Malfoya, ale w tym jednym
musiał się z nim zgodzić. Co to za matka, która pozwala dziecku
tak po prostu zniknąć?
— Musiałem się nieźle natrudzić,
żeby wydobyć z niej, gdzie mieszka i jak się nazywa — poskarżył
się Harry. — Gdyby nie to, byłbym tu wcześniej.
—
Potrafię sobie wyobrazić. — Na chwilę na twarzy mężczyzny
zagościł czuły wyraz, ale zaraz zastąpiła go czujność. —
Zaraz, chcesz powiedzieć, że cała ta sytuacja trwa od dłuższego
czasu?
— Nie denerwuj się, Malfoy. — Próbował go uspokoić
Harry, przeczuwając, że teraz zacznie mieć do niego pretensje. —
Naprawdę, jak tylko się zorientowałem, że jest twoją córką,
zaraz się tu zjawiliśmy, a …
— Nie o to mi chodzi —
uciął mężczyzna. — Skoro Nina zniknęła kilka godzin temu,
dlaczego Astorii jeszcze tu nie ma?
— Mama jest z ciocią
Sabriną — pośpieszyła z wyjaśnieniami dziewczynka, wróciwszy z
łazienki i zaczęła wdrapywać się na krzesło.
— Mogłem
się domyślić — mruknął Malfoy i wstał, żeby pomóc małej.
Harry miał wrażenie, że usłyszał coś w stylu „zabiję ją",
ale było to tak ciche, że nie mógł mieć pewności, czy się nie
przesłyszał.
— Harry, jedz — zachęciła go tymczasem
dziewczynka, a w głowie Harry'ego zadźwięczało zdanie „tata
dobrze gotuje". Gdy teraz patrzył na nakryty elegancko stół,
nie mógł wyjść z podziwu. Tym większego, że nie wyglądało na
to, by brały w tym udział skrzaty, bo nigdzie nie było po nich
nawet śladu. Co prawda przygotowanego jedzenia nie było wiele, ale
wyglądało naprawdę apetycznie.
— Częstuj się — zachęcił
go Malfoy wskazując wazę z barszczem. — Potraktuj to jako
rekompensatę za znalezienie tego diabełka.
— Daj spokój,
Malfoy! — zaprotestował Harry. To oczywiste, że odprowadził
dziewczynkę.
— Nie jestem diabełkiem! — zawtórowała mu
Nina. — Zawsze mówisz, że jestem aniołkiem.
— Czy aniołki
uciekają swoim mamom? — odpowiedział pytaniem Malfoy, nalewając
do miseczki dziewczynki zupy i patrząc na nią z naganą pomieszaną
z czułością.
Nina oparła głowę o oparcie krzesła i
zamrugała sennie.
— Wiesz, że tak nie wolno — napomniał
ją.
Skinęła powoli głową, wyglądając na coraz bardziej
zmęczoną.
— Obiecasz tacie, że nigdy więcej tego nie
zrobisz?
— Mhm.
Harry obserwował całą scenę, jak
urzeczony, To był Malfoy jakiego nie znał.
— Obiecaj —
nalegał mężczyzna, z powagą wpatrując się w córeczkę.
—
Spać… — Dziewczynka ziewnęła.
— Nina.
—
Spaaaaać.
— Obiecaj, a potem zaniosę cię do łóżka.
—
I opowiesz bajkę? — Niebieskie oczy natychmiast otworzyły się
szeroko.
Harry uśmiechnął się pod nosem. Mała
negocjatorka.
— Mam gościa — zauważył.
Dziewczynka,
jakby sobie o nim przypomniała i posłała mu senny uśmiech.
—
Harry'ego Pottera.
— Dokładnie — potwierdził Malfoy z
przekąsem. — Więc jak będzie?
— Obiecuję.
— Że?
—
Nie będę już uciekać.
— A zjesz zupę?
Pokręciła
przecząco głową.
— Mam jeść sam?
— Masz
Harry'ego.
Na to stwierdzenie Malfoy posłał Harry'emu
nieoczekiwany, tylko lekko zabarwiony ironią uśmiech i wziął
dziewczynkę na ręce.
— Zaraz wracam — obiecał i zniknął
za jednymi z drzwi, a Harry miał wrażenie, że całe zimno, które
odczuwał dzisiejszego dnia stopiło się w nim pod wpływem tej
jednej, ulotnej chwili.
I w tym właśnie momencie rozległo się
pukanie. Harry nie widząc reakcji ze strony gospodarza, zajętego
usypianiem córeczki, postanowił otworzyć, jednocześnie myśląc,
że koniec świata naprawdę musi być bliski, skoro on otwiera drzwi
wigilijnym gościom w Malfoy Manor.
W progu stała Astoria.
—
Mogłam się domyślić! — zaatakowała go, nie dając mu nawet
powiedzieć „dobry wieczór". — On jak zwykle sprowadza
sobie rozrywki,
a nasze dziecko zaginęło. Gdzie on jest? Nawet nie pokwapi się,
żeby otworzyć drzwi własnej żonie!
— Astorio, chwała
Salazarowi, nie jesteś moją żoną od ponad pięciu lat — odezwał
się za nim chłodny głos Malfoya.
— Eltanin zaginęła,
a ty machasz mi przed oczami naszym rozwodem, to…
— Nina
śpi, więc z łaski swojej przestań się wydzierać — przerwał
jej ostro, co jednak spowodowało odwrotny skutek.
— Śpi?
ŚPI? Ja szukam jej po całym Londynie, o mało nie umarłam
ze zmartwienia, a ty mi mówisz, że ona śpi? — wrzasnęła.
—
Może nie miałabyś tego problemu, gdybyś od razu przyszła z tym
do mnie? — warknął Malfoy.
Harry czuł się między tą
dwójką, jak w jakieś cholernej pułapce i bardzo chciał się z
niej wydostać, ale nie wiedział jak.
— Może ja… —
zaczął, chcąc zasugerować, że on po prostu już sobie pójdzie,
ale głos Malfoya zatrzymał go na miejscu.
— Nigdzie się nie
wybierasz, Potter. Zapomniałeś o kolacji?
— Ale…
—
Jasne, niech pan się nie krępuje, panie Potter. Dla niego zawsze
ważniejsi niż rodzina byli mężczyźni i te niemoralne
rozrywki!
Malfoy zrobił krok do przodu i obdarzył swoją żonę
lodowatym spojrzeniem.
— Jeśli pijesz do tego, że wolę
mężczyzn od ciebie, to wiedz, że od ciebie wolałbym każdego,
obojętne mężczyznę czy kobietę. Cokolwiek jednak było między
nami, nigdy nie zaniedbywałem naszej córki, czego nie można
powiedzieć o tobie. Tym razem już ci tego nie podaruję. Po raz
kolejny pozwoliłaś oddalić się jej na niebezpieczną odległość.
Na litość boską, Astorio, to małe dziecko!
— Gdzie ona
jest? — zapytała wściekłym głosem kobieta, jakby w ogóle nie
słysząc tego, co mówi Malfoy. — Zabieram ją do domu.
—
Tu
jest jej dom. I tak już zostanie, zacznij się do tego
przyzwyczajać.
— Chcę ją zobaczyć!
— Śpi. Nie
będziemy jej przeszkadzać. Możesz ją odwiedzić jutro. — Malfoy
był nieugięty.
— Wiesz, że jadę do rodziców —
syknęła.
— Zatem zobaczysz ją po świętach. Wszystkim
wyjdzie to na dobre. A teraz jeśli pozwolisz, kolacja nam stygnie. —
To mówiąc Malfoy wymownie otworzył szerzej drzwi.
Astoria
cofnęła się z progu, ale na odchodne obdarzyła Harry'ego
nienawistnym spojrzeniem i rzuciła jeszcze:
— To jest twój
nowy nabytek? Gratuluję, zawsze miałeś na jego punkcie obsesję.
Potter to, Potter tamto…
Harry już coś miał odpowiedzieć,
kobieta naprawdę miała tupet, ale Malfoy go ubiegł.
— Dla
twojej wiadomości, Harry,
znalazł Eltanin i ją tu przyprowadził. Powinnaś być mu
wdzięczna. A to, co robię w swoim wolnym czasie i z kim,
w ogóle nie jest twoją sprawą.
— Och, powinnam się była
domyślić, że to tylko przypadek! — Kobieta uśmiechnęła się
złośliwie. — To przecież oczywiste, że Harry Potter nigdy by
cię nie zechciał!
Harry nic nie mógł poradzić na to, że w
odpowiedzi na atak Astorii, poczuł, że coś musi zrobić.
Instynktownie przysunął się do Malfoya, wsuwając mu rękę pod
ramię i czując, jak mężczyzna drgnął z zaskoczenia.
—
Prawdę mówiąc, to był bardzo szczęśliwy przypadek.
I tak planowaliśmy z Draco
wspólne święta — odparł, przywołując na swoje usta wyjątkowo
szeroki uśmiech.
Astoria popatrzyła na nich wstrząśnięta,
ale nic już nie odpowiedziała, cofając się powoli.
—
Dobranoc — rzucił jej z wyższością Malfoy i spokojnie zamknął
drzwi, po czym odsunął się od Harry'ego.
— Dziękuję, ale
nie trzeba było — powiedział i kierując się do pokoju, rzucił
Harry'emu nieodgadnione spojrzenie.
— Cała przyjemność po
mojej stronie — mruknął Harry, nie ruszając się z miejsca.
—
Potter, co ty tam jeszcze robisz? — zawołał Malfoy już z salonu.
— Barszcz stygnie.
Harry potrząsnął z niedowierzaniem
głową. Nie wierzył, że to wszystko rzeczywiście się działo.
—
Naprawdę mamy spędzić ze sobą Wigilię? — zapytał niepewnie,
zatrzymując się w progu.
— Zdarzały mi się gorsze rzeczy,
jak widziałeś. — Malfoy wykonał nieokreślony ruch głową w
stronę holu.
— Taaa… — mruknął Harry, nie wiedząc, co
mógłby powiedzieć. Astoria była straszna, to nie ulegało
wątpliwościom.
Kiedy jednak usiadł, po raz kolejny
zaatakowała go niewiarygodność całej tej sytuacji.
—
Przecież to dziwaczne, Malfoy. O czym my mamy ze sobą
rozmawiać?
Mężczyzna uśmiechnął się nieco ironicznie,
choć Harry'emu przyszło do głowy, że chyba także z odrobiną
ciepła, co wywołało nieoczekiwaną sensację w jego żołądku.
—
Wbrew pozorom rozmowa nie jest taka straszna, Potter. Jakoś sobie
poradzimy.
— I naprawdę zamierzałeś jeść sam?
—
Chyba nie muszę ci tłumaczyć, że czasem tak jest lepiej?
—
A to drugie nakrycie?
— Dla nieoczekiwanego gościa. W końcu
jest Wigilia.
1
— Mager — magiczny pager, aktywowany odpowiednim zaklęciem;
2
— To jedno zdanie ze specjalną dedykacją dla Aev, która z
pewnością będzie wiedzieć, dlaczego;
3
— Eltanin — "głowa smoka", najjaśniejsza gwiazda w
gwiazdozbiorze Smoka;