Ludwik Hass
Dyktatury w Europie Środkowo-wschodniej 1918-1939
Demokracja i dyktatura w Europie Środkowo-Wschodniej po I wojnie światowej
Referat zagajający prof. J. Żarnowskiego ostrzegał, może i słusznie, przed pośpiesznymi uogólnieniami dotyczącymi różnorodnych aspektów problemu reżimów autorytarnych W Europie Środkowo-Wschodniej.
Rzeczywiście, istnieje bowiem realne niebezpieczeństwo wciskania w prokrustowe łoże najczęściej przypadkowo powstałych, a gotowych już schematów, całego wciąż rosnącego bogactwa naszej wiedzy o różnorodności przejawów owych reżimów w krajach, które mimo że ze sobą sąsiadowały, posiadały jednak odrębne cechy kulturowe, inne przeżycia dziejowe, różnorodne struktury społeczne, słowem – wszystko to, co w konsekwencji warunkuje czy składa się na tzw. charakter narodowy, do którego reżimy autorytarne tak często i chętnie, lecz nie zawsze konsekwentnie się odwoływały. A przecież – chociaż, jak to pięknie powiedział kiedyś Goethe, „grau ist jede Theorie” nie tylko trzeba kategoriami teoretycznymi myśleć, lecz wręcz warunkiem rozwoju wiedzy historycznej w omawianej obecnie dziedzinie jest wstępne zestawienie najprostszych chociażby prawidłowości. Przeciwstawianie się czy w pełni uzasadniona obawa przed apriorycznymi schematami nie powinny prowadzić do utajonego chociażby agnostycyzmu. W takim bowiem wypadku samo gromadzenie coraz większej ilości danych, najrozmaitszych faktów, a potem i fakcików łatwo może odebrać sens wiedzy historycznej, traktowanej jako „magistra vitae”, tj. w ogóle pozbawić ją racji bytu. Chodzi zatem o w miarę ostrożne uogólnienie dotąd zebranego, nawet chociażby zawartego tylko w referatach tej sesji, materiału empirycznego. Właśnie komparatystyka historyczna ma tu szczególnie wiele do powiedzenia. Już ona wskazałaby na to, co było specyfiką regionalną, i na momenty wprawdzie w tym regionie występujące, lecz dające się w podobnych zestawach znaleźć również i gdzie indziej.
Oczywiście,
kwestią dyskusyjną pozostanie już pytanie, czy uogólnienia można
osiągać bez oparcia się na określonych założeniach
teoretycznych, na konkretnej doktrynie rozwoju dziejowego. Samo
uogólnienie wymaga oczywiście pewnych przedwstępnych zabiegów.
Tak np. temat referatu o gospodarce krajów omawianej, części
naszego kontynentu wprost prosił się o wyjście poza schematyczne
tabele rodem z roczników statystycznych i ich przekład na słowo
tekstowe. Dopiero bowiem pokazanie np., jakie konsekwencje socjalne i
polityczne miały te czy inne układy własności rolnej czy
przemysłowej – sprawy zresztą w referacie pominięte –
stanowiłoby wkład do podjętej na tym spotkaniu
problematyki.
Zacząć wypada od uwag natury porządkowej.
Termin „Europa Środkowo-Wschodnia” nie jest w pełni
jednoznaczny, ta część naszego kontynentu nie ma wyraźnie
zarysowanych granic geograficznych. Jest to raczej pojęcie robocze.
Obok więc państw, które tu niezmiennie i bez zastrzeżeń
zaliczamy, jak Czechosłowacja, Polska, Węgry, Rumunia, istnieją
inne, z obrzeża tego terenu, np. Austria, Albania, Bułgaria,
Finlandia czy państwa nadbałtyckie, które w zależności od
potrzeb i racji konkretnych raz zaliczamy do tej całości, innym
razem z niej eliminujemy. Wydaje się, że dla rozważań o
autorytaryzmie owocne byłoby włączenie w krąg badanych krajów
również pominiętej w referatach Austrii.
Z
kolei, by wielokrotnie nie powracać już do tego w dalszych
rozważaniach: Węgry – jedyne z objętych tematem krajów – w
pełni przeżyły autentyczną rewolucję i kontrrewolucję,
natomiast nie miały charakterystycznego dla wszystkich niemal państw
tej strefy spektakularnego przewrotu politycznego, otwierającego
drogę do rządów czysto autorytarnych. W ciągu całego okresu
międzywojennego utrzymał się tu wielopartyjny system
parlamentarny. Jakkolwiek można zgłosić nieskończenie wiele
zastrzeżeń do rzetelności jego funkcjonowania, jednak i pod tym
względem był reżim węgierski w dużym stopniu kontynuacją
rodzimej praktyki rządzenia sprzed 1914 r. Nadal zresztą
obowiązywała również konstytucja z tamtego czasu. Słowem, Węgry
stanowią odrębny i unikalny w tej części Europy przypadek
monarchii zachowawczej, będącej przede wszystkim kontynuacją stanu
przedwojennego. Głęboką anachroniczność tej sytuacji usiłowała
część nadal rządzących krajem starych elit politycznych
przesłonić frazeologią częściowo zapożyczoną od sąsiednich
kierunków i reżimów autorytarnych, w dużym zaś stopniu u
własnych przedwojennych ekstremistów nacjonalistycznych (kult
madziarskości połączony z poczuciem wyższości nad innymi
narodami itd.).
Źródeł wielu procesów, które w ostatecznym rachunku doprowadziły do ustanowienia w Europie Środkowo-Wschodniej reżimów autorytarnych, należałoby naszym zdaniem doszukiwać się w wydarzeniach, jakich widownią była ta część kontynentu w okresie bezpośrednio powojennym, w zawiedzionych wówczas nadziejach jednych grup społecznych, rozczarowaniu drugich, przesunięciu się na nowe pozycje innych. Chodzi o przyjrzenie się splotowi okoliczności, który sprawił, że w chwili szczytowego triumfu, używając języka ówczesnej publicystyki politycznej tych krajów, „wielkich demokracji Zachodu”, w państwach przypisujących im zasługę swego powstania i pragnących ustrojowo się na nich wzorować zaczęła się zawężać społeczna baza demokracji burżuazyjnej.
Klęska wojenna mocarstw centralnych spowodowała nieprzewidywane, a głębokie reperkusje socjalne. W ciągu kilkunastu dni na przełomie października i listopada 1918 r. runęły dawne struktury władzy na obszarze od Renu po linię frontu wschodniego, gdzie dotąd bagnety i działa imperialistycznych wojsk cesarskich Niemiec chroniły – dotychczasowy porządek społeczny od prądów idących z rewolucyjnej Rosji. Teraz z dnia na dzień powstawały tu nowe państwa, a narody, nieraz od setek lat nie posiadające własnej państwowości, nagle ją odzyskiwały bądź nawet po raz pierwszy osiągały; inne wyzbywały się ciążącej nad nimi półfeudalnej monarchii. Wszędzie towarzyszyło temu podważenie starych hierarchii społecznych, załamanie się dotychczasowych struktur życia partyjno-politycznego i upadek autorytetu starych elit władzy, polityki i majątku. Wszystkie one bowiem, chociaż w różnym – w zależności od kraju i okoliczności – stopniu współpracowały z reżimami, które się rozpadły, zatem w oczach mas, nawet tych, które do niedawna jeszcze kierowniczą rolę owych elit bez większych zastrzeżeń akceptowały, dowiodły swej krótkowzroczności, nieudolności. Ten głęboki kryzys objął nawet, chociaż może w stopniu słabszym, Rumunię i powstającą dopiero Jugosławię (Królestwo SHS), państwa więc, których panujące dynastie i rządzące ekipy znalazły się w obozie zwycięzców. W skład bowiem tych państw weszły obszerniejsze od dawnych nowe terytoria, na których ów przełom państwowo-społeczny dokonał się.
Wszystko się więc na całym obszarze od Renu po Dniepr i od Zatoki Botnickiej po Morze Egejskie waliło. Lata 1918-1919 były tu – gdzieniegdzie, np. w krajach nadbałtyckich, również i część roku następnego – latami rewolucji. Właściwie najczęściej przeplatały się ze sobą, niekiedy zgodnie, częściej jednak antagonistycznie, dwie rewolucje – proletariacka i narodowa. Wszystko to jednak ani nie toczyło się po torach, jakie teoretycy polityczni przedtem przewidywali, ani nie przybierało form, o jakich niektórzy politycy dawniej marzyli. Z różnych przyczyn – od lat się już na ten temat dyskutuje – nie zwyciężyła rewolucja proletariacka, na co liczyli przywódcy, a zwłaszcza aktywiści ruchu robotniczego, szczególnie jego lewica. Poza Węgrami i krajami bałtyckimi jej zalążkowe formy władzy (Niemcy pomijamy w danych i dalszych rozważaniach) nie zdążyły się nawet szerzej rozwinąć. Wywołało to w klasie robotniczej uczucie zawodu, szczególnie silne i w skutkach swoich doniosłe w tych odłamach proletariackich, które nie przeszły przez wieloletnie wychowanie szkoły organizacji klasowej. Odłamy te, wydarzeniami z końca wojny rozbudzone ze snu politycznego, w jakim były dotąd pogrążone, szeroką ławą napłynęły do ruchu robotniczego, wierzyły w jego nieuniknione, a bliskie zwycięstwo. Lecz niebawem, pod wpływem wspomnianego rozwoju wydarzeń, znaczna ich część ponownie popadła w apatię i w rezultacie znów dobrowolnie zaakceptowała ideologiczne i materialne panowanie nad sobą dawnych klas posiadających.
Druga
rewolucja, narodowa, niemal powszechnie się dokonała.
Urzeczywistniona pod kierownictwem świadomych bądź nieświadomych
adwokatów politycznych burżuazji, doprowadziła do ukształtowania
się burżuazyjnych państw narodowych. Stosunkowo szybko
przeprowadzone w niektórych krajach wywłaszczenie wielkiej
własności ziemskiej, która znajdowała się w obcych narodowo
rękach, i podział tej ziemi pomiędzy chłopów nie tylko
rozładowały znaczną część nastrojów narodowo-rewolucyjnych,
lecz nadto beneficjantów tych reform przekształciło w dużym
stopniu w żywioł zachowawczy, niechętny dalszym przemianom.
Wcześniej jeszcze życie zawiodło nadzieje niepodległościowych
intelektualistów i za nimi podążających rzesz pracowników
umysłowych, a gdzieniegdzie również części elementów
mieszczańskich. Wszystkie te bowiem środowiska identyfikowały
rewolucję narodową z rewolucją liberalną typu Wiosny Ludów,
która w nowo powstałych państwach, łącznie z Jugosławią,
zapoczątkuje erę „wspaniałego świata” braterstwa narodów,
miłości ogólnoludzkiej i powszechnej szczęśliwości . Tymczasem
pierwsze już dni niepodległości zadały bolesne ciosy tej
atmosferze optymizmu. Miejsce wymarzonego braterstwa narodów od razu
zajęły waśnie, a nawet krwawe walki narodowościowe w Galicji
Wschodniej, Sudetach, Transylwanii itd. Zwycięstwo idei narodowej
nie sprawiło, by grupy socjalnie silne i do niedawna kolaborujące z
zaborcą zeszły z areny politycznej. Od tej sumy gorzkich
doświadczeń znaczna część adeptów liberalizmu i mieszczańskiego
radykalizmu zachwiała się w swoich przekonaniach. Na prawo pchała
ich fala rewolucji proletariackiej, zarówno tej udanej na Wschodzie,
jak i zaczątkowej u siebie w ojczyźnie. Nie taką bowiem ją sobie
dawniej wyobrażali. Kiedyś pełni nieraz zrozumienia dla postulatów
robotniczych, teraz ze zdumieniem i – oburzeniem konstatowali, że
postulaty te, wysuwane w pierwszych dniach stanowienia wyczekiwanej
od lat państwowości, m. in. ze względu na sposób, w jaki były
zgłaszane (demonstracje, strajki), stanowią dla niej zagrożenie.
Oburzali się zatem na rzekomą narodową obojętność robotników,
na ich zbytnie rozpolitykowanie, na partie w tym im przewodzące . To
przesuwanie się na prawo liberalizmu i mieszczańskiego radykalizmu
było jednym z elementów głębokiego kryzysu całego
dotychczasowego systemu partyjnego.
Jednym bowiem z pierwszych
efektów wspomnianego już krachu dawnych struktur władzy była,
wprowadzona we wszystkich nowo powstałych państwach, instytucja
wyborów powszechnych, przy czym zasięg ich powszechności był z
reguły szerszy niż przed 1914 r. na Zachodzie (np. prawo wyborcze
kobiet). Zasady „jeden człowiek – jeden głos” (w sensie
równego prawa wyborczego) nie znało dotąd życie polityczne ani na
terenach wchodzących dawniej w skład państwa carów, ani też w
węgierskiej połowie monarchii Habsburgów; w cislitawskiej połowie
wprowadzona w 1907 r., nie zdołała jeszcze przeorać stosunków
partyjnych. Stare kurialne ordynacje wyborcze umożliwiały istnienie
ugrupowaniom politycznym pozbawionym szerszego zaplecza społecznego,
posiadanie przez te ugrupowania reprezentantów w parlamentach.
Wszystko to kończyło się wraz z powszechnym prawem wyborczym,
które na dodatek miało zostać po raz pierwszy zrealizowane właśnie
w klimacie szerokiego ożywienia dolnych warstw społeczeństwa.
Realia momentu dziejowego sprawiły, że reforma wyborcza, stanowiąca
jedno ze szczytowych osiągnięć demokracji burżuazyjnej, stała
się czynnikiem podkopującym system rządów parlamentarnych.
Spośród istniejących partii politycznych nowe ordynacje wyborcze
najdotkliwiej odbiły się na losach ugrupowań zachowawczych, nie
mogących apelować o głosy do szerokich mas ludowych. Doprowadziło
to nawet do likwidacji jako czynnika liczącego się w polityce –
niekiedy również do likwidacji organizacyjnej – niektórych dotąd
wpływowych, przede wszystkim ziemiańskich, lecz również i
liberalno-zachowawczych stronnictw, gdyż powszechne głosowanie
zamknęło im dostęp do parlamentu. A były to grupy, mimo takich
czy innych zastrzeżeń, opowiadające się za parlamentarną formą
rządów, zatem za mechanizmem demokratycznego panowania klasowego.
Natomiast w wyniku zastosowania nowych ordynacji pojawiły się w ciałach przedstawicielskich liczniejsze niż kiedykolwiek dotąd reprezentacje partii robotniczych i chłopskich. Pierwsze miały do parlamentaryzmu stosunek ambiwalentny. Traktowały go jako osiągnięcie w procesie demokratyzacji społeczeństwa, równocześnie zaś poddawały – przynajmniej w słowach – krytyce jego klasowo ograniczony, burżuazyjny charakter. Organizacyjnie wyodrębniająca się dopiero lewica rewolucyjna kładła na tę stronę krytyczną szczególnie duży nacisk. Kiedy zaś po kilku latach umiarkowane skrzydło ruchu robotniczego stanie wreszcie jednoznacznie na gruncie ustroju demokratyczno-parlamentarnego, to w większości krajów omawianej części Europy okaże się już zbyt słabe na to, by ze swojej strony zapewnić temu ustrojowi skuteczną obronę. Pojawiające się po 1918 r. masowe partie chłopskie były ideologicznie nieskrystalizowane. Na skutek tego stały się obiektem usilnych zabiegów ze strony rozmaitych ośrodków i sił polityczno-społecznych, które starały się pozyskać je dla swoich celów. Toteż rozmaity i zmienny był stosunek partii chłopskich do systemu rządów parlamentarnych, w zależności od wpływów, w których zasięgu oddziaływania się znalazły. Zresztą problematyka stronnictw chłopskich pod tym kątem traktowana wymaga jeszcze wielu monograficznych badań.
W skomplikowanej sytuacji znalazły się ongiś ruchliwe, a niekiedy i dość popularne stronnictwa reprezentujące mieszczański radykalizm, te najgorliwsze orędowniczki burżuazyjnej demokracji i rządów parlamentarnych. Nigdy zbyt liczne ani sprężyście zorganizowane, okazały się między młotem a kowadłem. W pierwszej chwili opowiedzenie się za programem radykalnych reform społecznych i politycznych wydawało się im koniecznością ideologiczną, a zarazem jedynym sposobem uzyskania reprezentacji parlamentarnej. W sytuacji bowiem, kiedy stara równowaga społeczna została mocno podważona, a o składzie parlamentu miały zadecydować rozbudzone do życia politycznego masy robotnicze i chłopskie, tylko występując w ten sposób mogły owe partie liczyć – zresztą, jak się okazało, bezskutecznie na pozyskanie głosów części tych mas. Lecz w taki sposób przystosowując swoją linię programową i taktyczną do bieżącej sytuacji, owe ugrupowania oddalały się zarazem od nastrojów miejskich warstw pośrednich, na których – czy ich częściach – tradycyjnie się opierały.
Wspomniałem już o momentach, które spowodowały pewne uwstecznienie się inteligencji. Z kolei przejście niektórych jej grup, w związku z powstaniem państw narodowych, w szeregi urzędnicze zrodziło w tym odłamie nastroje apolityczności, co również zawęziło bazę masową stronnictw mieszczańskiego radykalizmu. W jeszcze szybszym tempie dokonywało się uwstecznienie mieszczaństwa i elementów drobnomieszczańskich. Inflacja powojenna pogrzebała solidność w handlu i rzemiośle; powodzenie paskarzy i spekulantów, wyrastające w ciągu nocy fortuny, wszystko to nie tylko podkopywało byt mieszczaństwa, lecz ponadto skutecznie podważało utrwalone w ciągu wieków wzorce etyki zawodowej. Równolegle następowało w tym środowisku załamanie się tradycyjnej oficjalnej moralności mieszczańskiej w dziedzinie pozazawodowej. Pod wpływem bieżących doświadczeń i warunków życiowych szybko rozkładała się rodzina mieszczańska, zanikały takie jej podstawowe cechy, jak posłuszeństwo rodzinne i szacunek dla starszych czy wierność małżeńska, kobieta usamodzielniała się gospodarczo. Z tego kryzysu, w warunkach załamania się rewolucji proletariackiej, nie rodziła się nowa moralność, a sam kryzys stawał się chroniczny. Towarzyszyły mu przejawy całkowitego odrzucenia starych norm moralnych, nawet ogólnoludzkich. Mieszczaństwo, przerażone i zagrożone w swoim bycie zmianami w otaczającej rzeczywistości, łączyło w jedno swoją ruinę ekonomiczną i kryzys moralno-obyczajowy, za jedno i drugie winić zaczynało swoich wczorajszych liberalnych i radykalnych przywódców i wszystkich zwolenników nawet najbardziej umiarkowanego postępu. Wszak wszyscy oni właśnie od lat rysowali przed nim miraże postępowych reform, które teraz wyrodziły się w krach całej jego dawniej ustabilizowanej egzystencji materialnej i duchowej. Tymczasem partie mieszczańskiego postępu, po zakończonym niepowodzeniem flircie w pierwszych miesiącach powojennych z radykalizmem społecznym, z charakterystyczną dla warstw pośrednich niekonsekwencją teraz przesuwały się na prawo. Strach przed rewolucją proletariacką i chęć dostosowania się do nastrojów klienteli mieszczańskiej kazały im usunąć z ich programów wszystko, co wydawało się pachnieć owym strasznym „bolszewizmem”. W rezultacie jako cecha odróżniająca je od ugrupowań prawicy pozostawały postulaty swobody obyczajowej. Lecz one właśnie, te żałosne resztki starego radykalizmu, odpychały od tych stronnictw solidnych mieszczańskich ojców rodzin i ich szanowne połowice, środowiska wciąż zapatrzone w tradycyjne wzorce. Udział w owych ugrupowaniach wielu popularnych czy otoczonych posmakiem skandalu antypruderyjnych literatów jeszcze pogłębiał ten rozdźwięk partii z jej klientelą. W rezultacie stawały się stare partie mieszczańskiego postępu zespołami wodzów bez mas. Próby zaradzenia temu za pomocą nie kończących się fuzji organizacyjnych, przekształceń, przemianowań i powoływania do życia coraz to nowych tworów partyjnych (aż do momentu wprowadzenia rządów autorytarnych) dać nie mogły i nie dały żadnych wyników. Natomiast realnym rezultatem całego tego rozwoju była utrata przez rządy parlamentarne swego autentycznego klasycznego oparcia masowego, jakim było mieszczaństwo.
Jeśli w Europie Środkowo-Wschodniej przebieg konkretny wielkiego powojennego wstrząsu dziejowego sprawił, że poza jedną może Czechosłowacją nigdzie nie zdołały się ugruntować systemy rządów parlamentarnych, to – co zakrawać może na paradoks – wstrząs ten w ostatecznym rachunku mniej dotknął dwie siły zdecydowanie zachowawcze i mocno związane z zaborczymi monarchiami, które runęły: biurokrację państwową oraz wojsko, a właściwie jego korpus oficerski. Wywarło to duży wpływ na dalsze losy, a raczej niedolę demokracji burżuazyjnej w tej części kontynentu.
Po krótkim okresie prób tworzenia, zresztą w niektórych tylko państwach, jakiejś demokratycznej, pochodzącej z wyborów administracji powróciła na swoje miejsce stara, odziedziczona po znienawidzonych rządach obconarodowych biurokracja. Skoro bowiem nie zwyciężyła rewolucja proletariacka, która w imię swego istnienia zmuszona jest rozbić stary aparat władzy, do ponownego wdrożenia społeczeństwa w ramy „normalnego” życia codziennego nikt nie był bardziej kompetentny i uzdolniony niż ogniwa starego aparatu państwowego. Dysponowały niezbędną rutyną i doświadczeniem. Istniejące opory psychologiczne częściowe: rozładowywała okoliczność, że na terenach byłej monarchii austro-węgierskiej dolne i średnie ogniwa administracji zapełniał przeważnie element miejscowy. Zresztą nawet część obcego była towarzysko zasymilowana. Aparat ten dokonał w Polsce nawet ekspansji z Galicji na inne tereny. W krajach nadbałtyckich kompletował się z Litwinów, Łotyszów czy Estończyków, którzy poza swoją ojczyzną zrobili kariery urzędnicze w państwie Romanowych, obecnie zaś uciekając przed rewolucją powrócili do stron ojczystych. Co więcej, zdolniejsza czy ruchliwsza część biurokracji osiągnęła awans, w dawnych warunkach dla niej przeważnie nieosiągalny: ze szczebla urzędników austriackich namiestnictw czy rosyjskich zarządów gubernialnych przeszła do centralnych ogniw aparatu nowych państw, którym zabrakło fachowców z innym rodowodem. W ten sposób w cieniu nowych kierowników resortów, ludzi z przeszłością niepodległościową czy postępową, mogła stara biurokracja wpływać na kształtowanie nowej rzeczywistości.
Cała
ta warstwa biurokratyczna była w obu cesarstwach przyzwyczajona do
manipulowania mechanizmem wyborczym. Obecnie zaś spoglądała z
niechęcią przemieszaną z przerażeniem na „bezmyślne”, „nie
kontrolowane” wybory powszechne. Ta jej niechęć do rządów,
które z oczywistą dla siebie szkodą puszczają wybory na żywioł,
miała swój odpowiednik w nastrojach przynajmniej niektórych kół
liberalnych i zachowawczo-demokratycznych, a nawet
burżuazyjno-radykalnych, które nie chciały zrezygnować z roli w
życiu publicznym, a nie mogły liczyć na sukces w wyborach
powszechnych. Jedne i drugie środowiska żywiły odruchową niechęć
do polityków, których wyniosły na wierzch wybory powszechne, ludzi
na ogół z nowych środowisk. Pilnie więc śledzą wszystkie
potknięcia, a niekiedy i nadużycia owych polityków, przeważnie z
ugrupowań robotniczych i chłopskich. Każda ich nieudolność czy
tylko odmienność stylu bycia jest zgryźliwie ośmieszana,
najmniejsze ich nadużycie obszernie komentowane i kwitowane
patetycznie stylizowanym oburzeniem moralnym.
Tego rodzaju
postępowanie spotykało się z przychylnym oddźwiękiem wśród
mieszczaństwa i drobnomieszczaństwa. Politycy sprzed 1914 r.
imponowali im swoją wyższą przynależnością socjalną,
towarzyszącą temu wykwintnością obyczaju i stroju. Toteż nawet
ich słabostki osobiste traktowano z wyrozumiałością i
dobrodusznie. Obecnie zaś reprezentanci wpływowych w parlamentach
stronnictw byli dlań tylko uosobieniem „motłochu u władzy”,
sił więc, które – w wyobrażeniu mieszczaństwa – podcięły
nie tylko jego przedwojenną ustabilizowaną egzystencję, lecz
ponadto świat wyobrażeń, uważany przezeń za niezmienny. W ten
sposób narastały przesłanki sojuszu rozmaitych sił w szerokim
tego słowa znaczeniu zachowawczych. Ich wspólną platformą staje
się – potrzeba rodzi ideologię – potępienie „partyjnictwa”,
które rzekomo prowadzi do powszechnej demoralizacji i korupcji w
życiu publicznym. Pojawiają się hasła „odrodzenia” czy
„uzdrowienia” tego życia. Nic też dziwnego, że np. hasła
bliźniaczo podobne do polskiej „sanacji moralnej” rozbrzmiewały
w Jugosławii w przeddzień styczniowego przewrotu 1929 r. Zakulisowy
pan sytuacji, wielki kapitał, jeśli nawet tendencji tych nie
podsycał, jeśli im nie patronował, to co najmniej się im nie
przeciwstawiał. Mimo wieloletnich w skali światowej doświadczeń
pomyślnej dla siebie współpracy z parlamentami, jednak był
zaniepokojony zbyt liczną w nich reprezentacją ruchów masowych.
Wśród wszelkiego stopnia dowództwa nowych armii narodowych przeważali zawodowi oficerowie ze starego korpusu oficerskiego austriackiego czy rosyjskiego, przy czym im wyższy był szczebel dowodzenia, tym przewaga ta była znaczniejsza. Nastroje tych środowisk nie były bez znaczenia dla dalszego rozwoju wydarzeń, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę, że w społeczeństwach klasowych siła, „która nazywa się państwem”, polega „na specjalnych oddziałach ludzi uzbrojonych, którzy mają w swym rozporządzeniu więzienia i tak dalej”. Tak się przy tym złożyło, że korpus oficerski, który przed 1914 r. był wprawdzie zachowawczo nastrojony, lecz do bieżącej polityki się nie wtrącał i w tym sensie był apolityczny, po 1917 r. powszechnie się upolitycznił. Widmo żołnierzy przystrojonych w czerwone kokardy i zrywających oficerom epolety straszyło nawet oficerów, którzy osobiście tego nie doświadczyli. Toteż od biernej zachowawczości przechodzi znaczna część, chyba większość, korpusu oficerskiego w krajach Europy Środkowo-Wschodniej do postawy aktywnie antydemokratycznej, ewentualnie kontrrewolucyjnej. Zmienia się jakościowo charakter jego z dawna istniejących związków z górą klas posiadających, wyraźniej poczuwa się teraz do wspólnoty klasowej z nią, a obrona jej interesów urasta do sprawy honoru munduru. Ale i na drugim biegunie korpusu oficerskiego, znacznie jeszcze liczebnie i pozycją słabszym, wśród elementów niepodległościowo-inteligenckich, które się tu dostały, jeszcze bardziej żyje się polityką, jakkolwiek sympatie i koneksje są zupełnie inne. Jednak pozycja zawodowa coraz bardziej nieprzeparcie nasuwać będzie im pomysły przeważenia szali rozgrywek politycznych stojącymi do ich dyspozycji środkami, tj. przy pomocy dowodzonych przez siebie oddziałów wojska.
Tak
więc nie dokonana w jednych krajach, pokonana w innych rewolucja
proletariacka przyspieszyła proces uwsteczniania się rozmaitych
grup społecznych. Nie było to zjawisko nowe. Tak się stało o pół
wieku wcześniej we Francji po klęsce Komuny. Tym razem działo się
to jednak po wstrząsach socjalnych wywołanych wojną. Zresztą we
Francji w pierwszych wyborach po 1918 r. zaznaczyło się
przesunięcie na prawo (zwycięstwo Bloku Narodowego), lecz w kilka
lat później w kolejnych w wyborach zatriumfował Kartel Lewicy.
Natomiast w Europie Środkowo-Wschodniej powszechnie zabrakło
mieszczaństwa mającego za sobą wielowiekową tradycję walki z
feudalizmem i dlatego przywiązanego do demokracji burżuazyjnej, do
parlamentaryzmu. Toteż atakowany przez przeciwników, nie znalazł
on warstw zainteresowanych w jego utrzymaniu i dostatecznie silnych,
by go obronić.
Wspólnym mianownikiem przewrotów politycznych
w międzywojennej Europie Środkowo-Wschodniej była – w
ostatecznym rachunku – ich antylewicowość. Niekiedy do pewnego
stopnia były też skierowane przeciwko skrajnej, lecz
antytradycyjnej prawicy, przeciwko ugrupowaniom faszystowskim. W tych
wypadkach wyrosłe z owych przewrotów reżimy autorytarne, chociaż
pod wielu względami nieudolne i anachroniczne, okazały się
wystarczająco sprawne, by nie dopuścić do władzy faszystowskiego
konkurenta.
W zestawieniu autorytaryzm–faszyzm dostrzec można,
że pierwszy mieścił się jeszcze w systematyce XIX-wiecznych
systemów politycznych, był jednym z wariantów reakcyjnej
dyktatury, należał do tejże rodziny, co np. reżim Napoleona III.
W wypadku zaś drugiego członu tego zestawienia dotykamy problemu
socjalnego charakteru faszyzmu i jego miejsca w procesie rozwoju
społecznego. Nasuwa się pytanie: czy i jaką prawicą był faszyzm?
Nie mieści się on bowiem w klasycznej dla społeczeństw
burżuazyjnych systematyce partii politycznych z jej trójpodziałem
na lewicę, centrum i prawicę.
Dyktatury w Europie Środkowo-wschodniej 1918-1939, Ossolineum 1973.