MAK wyspecjalizował się w profesjonalnym krętactwie
Nasz Dziennik, 2011-02-18
Z
Witalijem Juśką z Sankt Petersburga, przedstawicielem organizacji
"Ostatni Lot" założonej przez rodziny ofiar katastrofy
Tu-154M z 22 sierpnia 2006 roku, rozmawia Piotr Falkowski
Jakie
cele stawia sobie stowarzyszenie "Ostatni Lot"?
-
Przede wszystkim niesienie pomocy we wspólnocie, żeby nikt w
kłopotach (dosł. w biedzie) nie został z nimi sam. W 2006 roku
przeszliśmy wszystko sami i wiemy, co to znaczy stracić swoich
bliskich. Tak więc mamy doświadczenie w kontaktach z sądami,
adwokatami, śledztwami i jesteśmy gotowi konsultować się w tej
sprawie. Cała nasza pomoc jest absolutnie bezpłatna.
Ilu
macie członków? Do stowarzyszenia należą rodziny wszystkich
ofiar?
-
"Ostatni Lot" założyliśmy samorzutnie, zarejestrowaliśmy
się i sami prowadzimy całą tę pracę. U nas nie ma członkostwa
jako takiego. Do nas może się zgłosić każdy poszkodowany.
Kogo
Pan stracił w katastrofie?
-
W sierpniu 2006 roku straciłem córkę, siostrę i jej dwóch synów.
Więc jestem poszkodowany. My wszyscy w stowarzyszeniu jesteśmy
krewnymi pasażerów, którzy zginęli podczas rejsu nr 612 z Anapy
do Petersburga.
Proszę
opisać, co się stało 22 sierpnia 2006 roku.
-
Samolot państwowej linii Pułkowo Airlines wyleciał z Anapy do
Sankt Petersburga, wpadł w burzę i rozbił się w pobliżu Doniecka
na Ukrainie.
Jakie
były okoliczności tego wypadku?
-
Podczas odlotu załogi samolotu rej. RA-85185 służby dyspozytorskie
podały informację o górnej granicy chmur burzowych 11 000 metrów
i dowódca podjął decyzję, żeby je "przeskoczyć", a
pułap dla Tu-154M to 11 600 metrów. Potem służby meteorologiczne
otrzymały odnowioną prognozę, w której była mowa o wysokości
chmur burzowych 12 000 metrów, przez które Tu-154M nie przeleci.
Dyspozytorzy z Anapy, Rostowa nad Donem i Doniecka mieli w rękach te
dane, a naszej załodze tej wysokości nie podali. I oni poszli
prosto w tę burzę. [W końcu samolot przekroczył pułap, wpadł w
turbulencje i doszło do przeciągnięcia - przyp. P.F.].
Jak
MAK prowadził badanie tego wypadku?
-
MAK to bardzo profesjonalna organizacja. Ale nie z punktu widzenia
odkrywania prawdziwych przyczyn katastrofy, ale ich zakrywania.
Powiem więcej, eksperci techniczni MAK nawet nie zakrywają prawdy,
ale piszą ją od nowa. Na przykład w swoim raporcie ponad 30 stron
poświęcono nieprawidłowościom psychicznym dowódcy załogi, Iwana
Korogodina, że nie przeszedł testów, że cierpiał na jakieś
psychiczne odchylenia, nie potrafił prawidłowo reagować w
sytuacjach ekstremalnych, że był człowiekiem przesadnie pewnym
siebie. A na końcu jest zdanie: "Powyższe okoliczności nie
miały bezpośredniego wpływu na katastrofę"!
Mógłby
Pan podać więcej takich przykładów?
-
Oczywiście. MAK pisze, że do załogi nie dotarła wiadomość o
górnej wysokości chmur na kursie samolotu (13 000 m), ale przecież
mogli usłyszeć przez radio, jak podobna informacja jest
przekazywana innym statkom powietrznym. Czyli inne samoloty były
wywoływane "imiennie", a nasz akurat nie. I MAK nie widzi
żadnego problemu. Nie interesuje go, że ukraińska dyspozytor nie
miała uprawnień do samodzielnego prowadzenia samolotów tego
rodzaju. Pracowała w kontroli lotów tylko 11 miesięcy. Inny
przykład stronniczości MAK: piszą, że w fotelu drugiego pilota
zasiadł stażysta - chłopak, który przeszedł eksternistyczny kurs
przygotowania pilotów dla mających długą przerwę w pracy. Ale
uwaga! Ten kurs jest dla doświadczonych pilotów, którzy przez
dłuższy czas nie latali. A ten młodzieniec w ogóle nie był
pilotem. Był synem naczelnika akademii lotniczej i uczył się, ale
na nawigatora. I w kilka miesięcy został pilotem! To wszystko
jedno, że ktoś pięć lat studiował weterynarię - skoro przeszedł
kurs chirurgii, to może operować ludzi! MAK zresztą przyznaje, że
"według norm międzynarodowych w tej sytuacji pilot-stażysta
nie powinien zasiadać w fotelu drugiego pilota". Ale zaraz
dodaje zdanie, które już przytaczałem: "Powyższe
okoliczności nie miały bezpośredniego wpływu na katastrofę".
Według MAK winę ponosi tylko ten, kto w ostatniej chwili poruszył
wolantem w złą stronę. A kto ich w środek burzy zaprowadził, to
już nieistotne.
A
prokuratura? Jak prowadziła śledztwo?
-
Śledztwa praktycznie nie było. Orzeczenie o winie wyłącznie
załogi zostało wydane na podstawie "ekspertyzy"
MAK.
Jakie
macie zastrzeżenia do tych postępowań (MAK i prokuratury)?
-
Obie instytucje nastawiły się na jedno, aby ukryć winę służb
państwowych: dyspozytorów, meteo i innych. Dla nich przyczyna
katastrofy jest taka, że samolot uderzył w ziemię!
Jaka
była rola władz Ukrainy? Przecież wypadek miał miejsce na jej
terytorium.
-
Żadnej pomocy nie było. Oprócz tego, że ratownicy, strażacy (a
może i przedstawiciele władzy) ukradli cały bagaż poległych
pasażerów.
Państwa
stowarzyszenie chce odkryć prawdę o tym tragicznym zdarzeniu. Na
jakie natrafiacie problemy? Czy ktoś przeszkadza?
-
Nas po prostu nie zauważają. Państwowa maszyna zabiła 170 ludzi,
w tym 55 dzieci, i teraz robi wszystko, żeby to ukryć i nikogo nie
skazać. Naszym problemem jest to, że nikt nie chce się tą sprawą
zajmować. Prawnicy nie chcą współpracować, bo nie ma z tego
pieniędzy, a eksperci lotniczy boją się wystąpić przeciw MAK.
Sami prowadziliśmy wszystko.
Macie
pełen dostęp do dokumentów postępowania MAK i śledztwa?
-
Tak, dobiliśmy się w końcu i pozwolili nam zrobić kopie
wszystkich materiałów MAK i śledztwa. Dlatego oferowałem swoją
pomoc stronie polskiej...
Do
jakich doszliście wniosków?
-
Stwierdziliśmy, że winny jest tak naprawdę cały system. Służby
medyczne, które w porę nie wykryły zaburzeń u pierwszego pilota;
linie lotnicze, które zatrudniają każdego, kto przyjdzie, byle
zwiększyć zyski. Nawet chłopaka bez kwalifikacji, któremu w
trudnych warunkach atmosferycznych każe się pełnić funkcję
drugiego pilota dużego pasażerskiego samolotu, podczas lotu
międzynarodowego [przebiegał częściowo nad terytorium Ukrainy,
więc kwalifikuje się jako międzynarodowy - przyp. P.F.]. Winę
ponoszą służby kontroli lotów i meteorolodzy, bo nie przekazywali
danych pogodowych. I jeszcze wiele innych. Tylko że MAK może
odpowiedzieć: zobaczcie na stronę taką a taką naszego raportu.
Piszemy o tym. Co z tego, jeśli wyraźnie został sformułowany
tylko jeden wniosek, że winna jest załoga.
O
co oskarżacie swoje państwo przed ETPC?
-
Wnieśliśmy pierwszą skargę w 2007 roku. Chodziło o naruszenie
prawa do postępowania sądowego. Dla oceny wymiaru odszkodowania
[albo zadośćuczynienia] strat moralnych najbliższych poległych
pasażerów sąd powinien wziąć pod uwagę wszystkie okoliczności
sprawy, a u nas podczas rozpraw odmówiono włączenia do akt sprawy
materiałów foto i wideo z miejsca tragedii, przesłuchania lekarzy
z Ministerstwa ds. Nadzywczajnych w sprawie odniesionych obrażeń,
uznania winy linii lotniczej z powodu złego doboru załogi i innych
nieprawidłowości.
Katastrofy
obu Tu-154M mają liczne podobieństwa. Podobno kontaktował się Pan
z polskimi władzami...
-
Zwracałem się pisemnie do Ambasady RP w Moskwie i konsulatu w St.
Petersburgu z propozycją pomocy waszym władzom przy dochodzeniu
przyczyn katastrofy waszego samolotu pod Smoleńskiem. Nikt się nie
zgłosił.
Dziękuję
za rozmowę.