Co Krasnokutski przekazał na pokład tupolewa?
Nasz Dziennik, 2011-01-14
"
Doprowadzamy
do 100 metrów, 100 metrów i koniec rozmowy" - takie słowa
wypowiedział płk Paweł Plusnin, szef smoleńskiej wieży 10
kwietnia w czasie sprowadzania do lądowania polskiego Tu-154M.
Osobą, która, pomimo kilkakrotnych sugestii kontrolera o przerwaniu
podejścia, jednoznacznie ucięła próby odesłania maszyny na
lotnisko zapasowe, był płk Nikołaj Krasnokutski. Rozmowa ta
została zarejestrowana na dziewiątej szpuli w czwartym kanale
magnetofonu kierownika lotów.
W
raporcie Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego Rosjanie,
wykorzystując przepisy Federacji Rosyjskiej, sprytnie wywinęli się
od jakiejkolwiek odpowiedzialności za katastrofę. W ocenie MAK,
załoga wykonywała nieregularny międzynarodowy rejs PLF 101
oznaczenie "A". Jak jednak zauważyła strona polska w
swoich uwagach do projektu raportu MAK (stanowią one załącznik do
końcowego raportu), Rosjanie nie wskazali nawet, jakie przepisy
Federacji Rosyjskiej określają nadanie statusu lotu oznaczeniem "A"
lub "K", nie określili, co one oznaczają oraz czy takie
loty są szczególnie traktowane. Zdaniem strony polskiej, lot z 10
kwietnia 2010 r. należało uznać za wojskowy. Jak podkreślono, już
sam statek powietrzny był zarejestrowany jako wojskowy, także jego
oznaczenie jednoznacznie wskazywało na wojskowy charakter. Ponadto
pilotowała go wojskowa załoga, złożony został dokument "claris",
który wskazywał, że jest to statek wojskowy z prezydentem RP na
pokładzie. Także w planie lotu określono lot jako "M"
(military) o statucie "HEAD". Strona polska otrzymała też
zgodę na wykonanie lotu wojskowego zarówno od władz Białorusi,
jak i Federacji Rosyjskiej. Do tego lotnisko lądowania było
wojskowe, z wojskową obsadą, a karta podejścia pochodziła z
wojskowego zbioru informacyjnego. Ponadto Siewiernyj nie został
dopuszczony do przyjmowania lotów międzynarodowych, zabezpieczenie
meteorologiczne realizowane było według wojskowych przepisów, a
kontrolerzy nie posiadali uprawnień cywilnych wymaganych przez
standardy ICAO.
Jak wskazali polscy eksperci z Państwowej
Komisji Badania Wypadków Lotniczych, były też poważne powody, dla
których lot na Siewiernyj w ogóle nie powinien dojść do skutku.
Wszystkie leżały po stronie rosyjskiej. Jak zauważyła polska
komisja, lotnisko Siewiernyj nie zapewniło norm bezpieczeństwa w
zakresie ratownictwa i ochrony przeciwpożarowej przy wykonywaniu
operacji lotniczej statku powietrznego wielkości Tu-154 z 96 osobami
na pokładzie. Komisja stwierdziła, że w takiej sytuacji polski
samolot nie powinien uzyskać zgody strony rosyjskiej na wykonanie
operacji lotniczej na lotnisko Siewiernyj.
Tu-154M nie został
odesłany na zapasowe lotnisko nawet po poważnym incydencie
rosyjskiego samolotu wojskowego Ił-76. Załoga kilka metrów nad
ziemią przerwała próbę lądowania - było to kilkanaście minut
przed katastrofą. W ocenie polskich ekspertów, należało wówczas
wstrzymać operacje powietrzne na lotnisku w Smoleńsku. Relacje
świadków publikowane przez MAK potwierdzają, że załoga iła
wykonała podejście poniżej minimów lotniska (łamiąc przepisy),
bez nawiązania we właściwym czasie kontaktu wzrokowego z drogą
startową, a w takiej sytuacji przepisy FR nakazują wstrzymać
lądowania i starty. Strona polska podnosi, że MAK odmówił wydania
zapisu rejestratora Iła-76, uznając, że analiza tego lotu nie ma
żadnego wpływu na badania katastrofy Tu-154.
Kontrolerzy
poza kontrolą
MAK
uznał, że zarówno kierownik lotów (KL), jak i kierownik strefy
lądowania (KSL) zostali dopuszczeni do służby przez lekarza
dyżurnego punktu opieki medycznej odpowiednio o godz. 5.15 i 6.50.
Tymczasem KSL najpierw oświadczył, że punkt był rano zamknięty i
obaj odbyli badania o godz. 7.00, a potem twierdził, że w punkcie
medycznym nikogo nie było, a obaj czuli się dobrze, więc nic nie
stało na przeszkodzie, by wykonywali swe obowiązki. MAK przecenił
też doświadczenie Wiktora Ryżenki jako KSL (9 zmian w ciągu
ostatnich 12 miesięcy). Faktycznie było ich 7, a do tego dokumenty
nie potwierdzają, by Ryżenko w ogóle mógł sprawować 10 kwietnia
funkcję KSL na Siewiernym - miał uprawnienia tylko na dzień i noc
w dobrych warunkach pogodowych, nie mógł sprowadzać samolotów
wielkości Tu-154M. Za niezrozumiałe uznano też pominięcie przez
MAK działań płk. Nikołaja Krasnokutskiego, które może świadczyć
o chęci ukrycia niedociągnięć w procesie decyzyjnym na
nadrzędnych stanowiskach kierowania ruchem lotniczym w Rosji. Według
strony polskiej, działalność Krasnokutskiego została niemal
całkowicie pominięta, a to on powinien przekazywać do nadrzędnych
stanowisk kierowania ruchem lotniczym informacje o tym, że warunki
atmosferyczne na lotnisku pogorszyły się poniżej minimum lotniska.
To także on powinien otrzymać z odpowiedniego stanowiska decyzję o
dalszym postępowaniu mającym zapewnić bezpieczeństwo lotu
samolotu o statusie szczególnie ważnym. Tymczasem MAK uznał, że
Krasnokutski był zaangażowany w koordynację i kontrolę pracy
wszystkich służb lotniska i nie brał udziału w kierowaniu ruchem
lotniczym. Jednak w raporcie MAK znalazły się jego słowa (w
rozmowie z załogą Tu-154M), a to oznacza, że przekroczył on swoje
kompetencje, a ustalenia MAK co do tej osoby są sprzeczne. Zdaniem
strony polskiej, konieczna jest ocena sytuacji panującej w punkcie
dowodzenia i wpływu Krasnokutskiego oraz innych osób na brak
podjęcia decyzji o odesłaniu samolotu na lotnisko zapasowe.
Żonglowanie
ścieżką
MAK
w sposób bardzo dowolny posługuje się dwiema ścieżkami
schodzenia, jakie miałyby obowiązywać 10 kwietnia na Siewiernym.
Najpierw uznał, że tego dnia kąt schodzenia miał wynosić 3 st.
10" i taka wartość została naniesiona na wskaźniku PRŁ
(stacja radiolokacyjna) przez kontrolerów. Jednak opisane przez MAK
działania Rosjan pokazują, że już na 10 km od lotniska samolot
był naprowadzany wg standardowej ścieżki (2 st. 40") i taka
wartość figurowała w dokumentacji, jaką dysponowała załoga. Jak
zauważyli polscy eksperci, kontrola lotów nie spełniała właściwie
swej funkcji. Już na 6. km kontroler powinien zareagować, bo
samolot był zbyt wysoko, ale wydał komendę "na kursie i
ścieżce", podobnie stało się na 4. km, choć samolot
wychodził poza ścieżkę. Na 2,5. km samolot był 16 m pod ścieżką
i wychodził poza dopuszczalny obszar, na 2. km samolot był 42 m
poniżej ścieżki, a KSL nie reagował i błędnie informował, że
samolot jest na ścieżce. W końcu padła komenda: "horyzont".
Było to zaledwie na 14 sekund po wydaniu przez KSL komendy: "dwa
na kursie na glisadzie", gdy samolot był na wysokości 17
metrów w odniesieniu od progu pasa. Jak wynika z zeznań
kontrolerów, komenda "horyzont" padła dopiero wtedy, gdy
znacznik samolotu zniknął ze wskaźnika. Samolot wcześniej przez
29 sekund był poza strefą dopuszczalnego błędu, a mimo to
kontrola nie reagowała. Co więcej, podawane komendy nie dość, że
były błędne, to padały zbyt rzadko, bo przyjęte jest
informowanie maksymalnie co 5 sekund. MAK uznał jednak, że obie -
używane w rozważaniach przemiennie - ścieżki schodzenia
mieszczące się w granicach 2 st. 40" i 3 st. 30" są
dopuszczalne. MAK nie zauważył jednak, że w tak określonej
strefie znajdowało się wiele drzew, których wysokość
przekraczała dopuszczalne wartości. Według strony polskiej,
niedociągnięcia w zobrazowaniu ścieżki zaniżania na wskaźniku
PRŁ miały wpływ na końcowy rezultat lotu. Według polskiej
komisji, raport MAK w ogóle nie bierze pod uwagę, że jednym z
głównych czynników, które przyczyniły się do katastrofy, było
to, iż Rosjanie nie przekazali tuż przed startem Tu-154 ostrzeżenia
o warunkach pogodowych uniemożliwiających lądowanie. Jak
podkreślono, KL wprawdzie przekazał załodze informację o
warunkach atmosferycznych panujących na lotnisku, ale nie uczynił
tego zgodnie z obowiązującymi zasadami - miał podać kolejno m.in.
informację o rodzaju podejścia i drodze startowej w użyciu,
dokładne dane meteo, widzialność, zachmurzenie poniżej 1500 m,
temperaturę, nastawy wysokościomierza i informacje o kolejnych
znaczących zjawiskach meteorologicznych.
Wydumana
presja i rzekome błędy
MAK
uznał, że zarówno obecność gen. Andrzeja Błasika w kokpicie,
jak i prezydenta RP na pokładzie spowodowały wysokie obciążenie
psychiczne załogi i presję, a jak dodatkowo uznano, dowódca załogi
kpt. Arkadiusz Protasiuk był "konformistą i człowiekiem
uległym". Tu strona polska zauważyła, że zapisy rozmów z
kokpitu w żaden sposób nie dokumentują prób wywierania presji na
załogę, a uległości dowódcy nie można w żaden sposób
udowodnić. Podkreślono, że nie rozstrzygnięto, z jakiego powodu
gen. Andrzej Błasik znalazł się w kabinie, i stwierdzono, iż nie
ingerował on aktywnie w proces pilotowania. Zauważono także, że
nie można jednoznacznie odnieść się do informacji o obecności
alkoholu we krwi gen. Błasika, z uwagi na brak dokumentacji
źródłowej. Jak uznali polscy eksperci, nie można wykluczyć, że
alkohol wykazany podczas autopsji mógł mieć pochodzenie endogenne
(samodzielnie wytworzone przez organizm). Polskie stanowisko
kwestionuje także uwagi MAK, by dane o przygotowaniu dowódcy
samolotu do lotów międzynarodowych budziły wątpliwości. W
uwagach stwierdzono, że MAK bezzasadnie podważa wiarygodność
szkolenia mjr. Protasiuka w ośrodku PLL LOT, jakie odbył w 2005
roku. Jednak MAK krytycznie ocenił całą załogę. W odpowiedzi
strona polska zauważyła, że do wyliczenia nalotu poszczególnych
członków załogi nie uwzględniono wszystkich przekazanych danych.
MAK za rażący błąd uznał też korzystanie przez załogę podczas
próbnego podejścia z autopilota i automatu ciągu. Jak zauważyła
polska komisja, wykorzystania autopilota przy podejściu do lądowania
według nieprecyzyjnych systemów rzeczywiście nie ma w instrukcji,
ale choć takiego modelu działania nie opisano, to nie został on
zabroniony. Jeśli więc użycie autopilota w takiej sytuacji byłoby
groźne, to powinno ono być wyraźnie zakazane przez producenta
samolotu.
Białe
plamy zamiast dokumentów
Strona
polska wypunktowała też dość pokaźną listę dokumentów, o
które zwrócono się do MAK, lecz ten ich nie przekazał. Są wśród
nich m.in.: szczegóły techniczne pracy urządzeń na lotnisku,
wyniki ekspertyz, dokumentacji fotograficznej miejsca zdarzenia oraz
roli poszczególnych osób na stanowisku kontroli lotów. Rosjanie
nie przekazali dokumentu określającego minimalne warunki do
lądowania, nie poinformowali o obowiązkach osób odpowiedzialnych
za kierowanie i zabezpieczenie lotów. Ponadto polscy eksperci nie
mogli wysłuchać wszystkich osób, które w dniu katastrofy były na
stanowisku dowodzenia na lotnisku. Nie dostarczono też m.in.
schematu rozmieszczenia oświetlenia lotniska, środków
radiolokacyjnych i radionawigacyjnych. Nie przekazano wyników
wykonanego po wypadku oblotu technicznego sprawdzającego pracę
systemów na lotnisku, do którego nie zostali dopuszczeni polscy
eksperci. Nie wyjaśniono, jak interpretować zwrot "posadka
dopołnitielno" (lądowanie warunkowo) oraz czy wyposażenie
lotniska 7 i 10 kwietnia było identyczne. MAK nie wskazał, w jaki
sposób określił masę startową samolotu. Braki zauważono w
ocenie warunków pogodowych, gdzie padły jedynie ogólne
stwierdzenia dotyczące powstawania mgły, bez podania czasu jej
wystąpienia czy wpływu na widoczność faktu wypalania łąk i
torfowisk. MAK w ogóle nie wyjaśnił, skąd wzięły się (i jakie
miały znaczenie) różnice w przekazywanych stronie polskiej kartach
podejścia. Uznano, że bliższa radiolatarnia odpowiada wymaganiom,
pomijając informacje załogi Jak-40, iż pracowała ona
niestabilnie, czego przyczyną mogły być m.in. zbyt wysokie drzewa
(wycięte po 10 kwietnia), obecność linii energetycznej oraz
pobliski jar. MAK stwierdził też, że lotnisko spełniało
wymagania lotnisk klasy I, ale tego faktu nie można zweryfikować z
powodu braku dokumentów, schematów i aktów prawnych. Rosjanie bez
szerszego komentarza przeszli też obok faktu, że współrzędne
radiolatarni zostały załodze podane w układzie odniesienia SK-42,
a nie obowiązującym WGS-84, o czym załoga nie wiedziała, a
skutkowało to błędnym wprowadzeniem danych do systemów GPS/FMS.
Wątpliwości budzi też źródło informacji o położeniu wskaźnika
PRŁ w sytuacji braku nagrań wideo z wieży. Raport nie zawiera też
informacji, na jakiej podstawie sporządzono opis czynności
ratowniczych, nie ma stenogramów z samej akcji oraz materiałów
filmowych i zdjęć. Nie ma danych o wprowadzeniu podwyższonej
gotowości bojowej jednostek ratowniczych przy pogarszającej się
pogodzie. Brak informacji o sposobie alarmowania straży pożarnej o
wypadku i pominięto kwestię wysłania małej liczby jednostek
ratowniczych w sytuacji pełnej świadomości upadku samolotu. W
efekcie strona polska wystąpiła o ponowne sformułowanie przyczyn i
okoliczności katastrofy Tu-154. Jak podkreślono, przedstawione
przez stronę rosyjską konkluzje nie mają potwierdzenia w faktach.
Marcin Austyn