Widoczność pionową znali tylko kontrolerzy
Nasz Dziennik, 2011-01-26
Z
ałoga
Tu-154M lądująca 10 kwietnia ubiegłego roku na Siewiernym nie
otrzymywała z "Korsarza" prawidłowych komunikatów
meteorologicznych dotyczących warunków na lotnisku docelowym.
Zostało to spowodowane szeregiem błędów i niedociągnięć strony
rosyjskiej, wojskowej służby zabezpieczenia lotów, a także
fatalną organizacją pracy na lotnisku oraz brakiem efektywnego
systemu międzynarodowej wymiany informacji pomiędzy Rosją a innymi
państwami.
Lotnisko
Siewiernyj nie przeszło certyfikacji według norm cywilnych. Rosja
nie należy ani do Europejskiej Organizacji Bezpieczeństwa Nawigacji
Powietrznej (EUROCONTROL), ani do Europejskiej Konferencji Lotnictwa
Cywilnego (ECAC). Wynikiem tej izolacji od wspólnoty instytucji
zarządzających przestrzenią powietrzną na kontynencie jest cały
szereg rozbieżności w przyjmowanych standardach wymiany informacji
i stosowanych procedurach. W przypadku lotu do Smoleńska nakłada
się na to również wojskowy charakter lotniska i typowa dla tego
obszaru niedostępność.
"Organizacja zabezpieczenia
meteorologicznego na lotnisku Smoleńsk Północny była
nieprawidłowa nie tylko dla szczególnie ważnego lotu, ale także
zwykłego zabezpieczenia lotów" - czytamy w "Uwagach"
przygotowanych przez polskich specjalistów z Państwowej Komisji
Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego. W dniu
katastrofy na stacji meteorologicznej pracowała tylko jedna osoba,
która poruszała się pomiędzy stanowiskiem pracy a znajdującymi
się na terenie lotniska urządzeniami pomiarowymi i przez to była
trudno dostępna dla innych służb, w szczególności kierownika
lotów.
Warunki pracy smoleńskiego synoptyka były fatalne. Tak
zwana klatka meteorologiczna, czyli zespół urządzeń do pomiaru
zjawisk pogodowych, usytuowana jest w miejscu nieodpowiednim, co
powoduje zakłócenia odczytu temperatury i wilgotności powietrza.
Wiatromierz znajduje się pomiędzy wrakami samolotów, zasłonięty
wielką ścianą hali zakładów lotniczych. Skutkiem tego pomiary
odnoszące się do kierunku i siły wiatru musiały być
bezwartościowe. Inny problem to miejsce pracy meteorologa. Nie mógł
on obserwować bezpośrednio pasa startowego i opisywać zjawisk
pogodowych w jego otoczeniu. Kluczowe parametry, jakimi są
widzialność pozioma i pionowa, nie były w ogóle określane.
Bez
informacji
o wysokości pionowej
O
ile widoczność pozioma była łatwa do wyznaczenia ze stanowiska
kontroli lotów, gdyż pracujący tam oficerowie mieli tzw. wzór,
czyli spis odległości od wybranych obiektów w polu widzenia wieży,
o tyle, pomimo posiadania odpowiednich urządzeń do jej pomiaru, nie
przekazywano informacji o widoczności pionowej nadlatującym
samolotom. Najprawdopodobniej liczba wpisywana w telegramach
pogodowych wynikała z teoretycznej znajomości zjawisk zachmurzenia.
Tymczasem jest to informacja niezwykle istotna. Zbliżający się do
lądowania samolot mógł spodziewać się, że na wysokości decyzji
zobaczy ziemię. Choćby nawet sama droga lądowania nie była
jeszcze widoczna (zbyt mała widoczność pozioma), to pilot
zauważyłby światła umożliwiające zajęcie prawidłowego kursu;
mógłby też dokonać wzrokowej oceny wysokości, istnienia
przeszkód itd.
Prognoza
z Jużnego
Kolejny
poważny mankament pracy służby meteorologicznej w Smoleńsku ma
charakter organizacyjny. Synoptyk z Siewiernego ma za zadanie jedynie
dokonywać odczytów i przekazywać je do biura prognoz jednostki
wojskowej w Twerze, co wynika z zależności organizacyjnych w
rosyjskich siłach powietrznych. Następnie mapy pogodowe i prognozy
są przesyłane ponownie do Smoleńska, gdzie - jak powiedział
"Naszemu Dziennikowi" jego dyspozytor płk Anatolij
Murawiow - niekiedy dokonuje się korekt, "kiedy coś pójdzie
nie tak". Prognozy te, jakie by nie były, dostępne są jedynie
w wewnętrznym, wojskowym systemie wymiany informacji, nie są
natomiast wysyłane do obiegu międzynarodowego w postaci depesz typu
METAR, SYNOP lub TAF. Zamiast tego zagraniczne służby otrzymują
dane przygotowywane przez drugie smoleńskie lotnisko, cywilny port
lotniczy Południowy (Jużnyj). Różnica pomiędzy warunkami
atmosferycznymi nieodległych lotnisk jest zapewne niewielka, ale
pozostaje faktem, że zagraniczne służby są wprowadzane w błąd
co do miejsca sporządzenia prognozy.
Fałszywy jest zarzut MAK
nieprzekazania informacji meteorologicznej załodze polskiego
samolotu. Mniej więcej na godzinę przed wylotem z Warszawy drugi
pilot otrzymał od dyżurnego meteorologa komplet danych pogodowych
niezbędnych do lotu. Dotyczyły one warunków na trasie przelotu
oraz na lotniskach zapasowych. Natomiast w odniesieniu do planowego
lotniska docelowego przekazane zostały dane ze wspomnianego już
lotniska Jużnyj. Przewidywano wysokość podstawy chmur (czyli w
praktyce widzialność pionową) 200-300 metrów i poziomą na 3--5
kilometrów "przy zamgleniu". A zatem warunki zupełnie
wystarczające do bezpiecznego lądowania na tym lotnisku.
Przygotowana we wczesnych godzinach rannych (3.30 czasu polskiego) w
Twerze prognoza dla lotniska w Smoleńsku była podobna: podstawa
chmur 600-1000 metrów, a widzialność pozioma 3-4 kilometry.
Prognozy tej nie otrzymała załoga polskiego samolotu, ale gdyby
nawet została jej przesłana, to byłaby uspokajająca. Pilot mógł
się spodziewać, że podczas całego podejścia będzie widział
ziemię.
Regres
pogody
Jednak
warunki na Siewiernym około godziny 7.00 czasu polskiego zaczęły
się dramatycznie zmieniać, osiągając wartość widoczności
pionowej kilkanaście metrów i poziomej 50-100 metrów. Nowa
prognoza, wykonana o 7.12, a więc w czasie lądowania pierwszego
polskiego samolotu, zawierała jednak dane o podstawie chmur 150-200
metrów i widoczności poziomej 1,5-2 km. Kierownik lotów zdawał
sobie jednak sprawę z rzeczywistych warunków, w których
ostatecznie udało się bezpiecznie wylądować Jakowi-40. Powinien
jednak zabronić lądowania kolejnym samolotom, aż do przewidywanej
poprawy pogody. Rosyjskie przepisy nie zezwalają nawet na próbne
podejście w warunkach poniżej wyznaczonego dla lotniska minimum.
Taki zakaz, połączony z ewentualnym odesłaniem na lotnisko
zapasowe, nie stanowiłby formalnego zamknięcia lotniska, co
następuje w innych przypadkach (gdyby na przykład na pasie była
przeszkoda), ale mimo wszystko samolot wiedziałby, że nie wolno mu
lądować i może, stosownie do swoich potrzeb, zapasu paliwa itd.,
odczekać do zmiany warunków atmosferycznych (latając w kółko na
tzw. holdingu) albo od razu odlecieć na lotnisko zapasowe.
Polskie
samoloty tylko z ciśnieniem i temperaturą
Stało
się, jak wiemy, inaczej. Doszło do dwóch nieudanych prób
lądowania rosyjskiego transportowego Iła-76. Podczas korespondencji
radiowej nie poruszono ani razu kwestii przekroczenia ustanowionego
minimum lotniska, jednak rosyjski dowódca miał jakiekolwiek dane
pogodowe ze Smoleńska. Plusnin podał mu zachmurzenie, widoczność
poziomą, siłę i kierunek wiatru, temperaturę oraz ciśnienie.
Polskie samoloty otrzymały informację tylko o ciśnieniu i
temperaturze. Potężny ił jednak nie mógł trafić w drogę
lądowania, dwa razy podnosił się tuż nad pasem i ostatecznie
odleciał do Moskwy. W tym czasie twerskie biuro dokonało kolejnej
korekty prognozy, ustalając widoczność pionową na 50-70 metrów i
poziomą na 1-1,5 km, a 0,6-1 km przy zamgleniu. Towarzyszył jej
komunikat SZTORM zapowiadający burzę, która jednak nie wystąpiła.
Odtąd ta prognoza już się nie zmieniła, chociaż płk Nikołaj
Krasnokutski, faktyczny dowódca załogi Siewiernego, określił jej
autora mianem "niepoczytalnego" i próbował uzyskać
bardziej rzetelne dane od cywilnych kolegów z Jużnego. Ci jednak
niewiele mogli pomóc. U nich też była tylko mgła, ale na kilka
minut przed katastrofą tamtejszy dyżurny mówił, że "nieznacznie,
ale polepsza się".
Ciekawa jest rozmowa kierownika lotów
ppłk. Pawła Plusnina z załogą lotu nr 331 linii Transaero, który
na sugestię obszarowej kontroli lotów w Moskwie konsultował się w
sprawie pogody z lotniskiem w Smoleńsku. Plusnin przekazał mu
temperaturę i ciśnienie, po czym określił widoczność (poziomą)
na 400 metrów. Następnie zapytał, czy pytanie to ma na celu
poinformowanie "polskiego samolotu". Pomimo odpowiedzi:
"Nie, my tu tylko przelatujemy", dodał, że "warunków
do przyjęcia nie ma". Zapytany o prognozę, odpowiedział, że
nie warto o nią pytać, "mgły też nie przewidywali, a jest".
Z niezrozumiałych powodów, gdy polski samolot nawiązał
bezpośrednią łączność z "Korsarzem", podpułkownik
już tej informacji nie powtórzył. Podał jedynie niezbędne dla
ustawienia wysokościomierza ciśnienie (745 mmHg) i temperaturę (+2
st.), dodając, że "warunków do przyjęcia nie ma". Skoro
jednak nic nie dodał na temat przyczyn braku warunków, dowódca
odpowiedział: "Dziękuję, jeśli da się, to spróbujemy
podejść, a jak nie będzie pogody, odejdziemy na drugi krąg".
Plusnin nie zareagował. Może kierował się prostą wytyczną
przełożonego, płk. Krasnokutskiego: "do 100 metrów, bez
dyskusji", opartą na decyzji tajemniczego "międzynarodowego
numer jeden".
Szczególnie smutne jest to, że gdyby polska
załoga została rzetelnie poinformowana o warunkach, w tym o
widoczności poziomej oraz o braku warunków do lądowania, to
prawdopodobnie zrealizowałaby scenariusz, który przedstawił mjr
Arkadiusz Protasiuk dyrektorowi Mariuszowi Kazanie: "Możemy pół
godziny powisieć. I odchodzimy na zapasowe". Wówczas zapewne
postanowiono by najpierw trochę "powisieć", zanim
odpowiednie służby w Warszawie przeanalizują sytuację i będzie
można podjąć decyzję. A po kilkunastu minutach mgła, tak samo
jak nagle się pojawiła, tak też zniknęła. Wówczas polski
samolot z prezydentem na pokładzie mógłby bezpiecznie
wylądować.
Piotr Falkowski