Książka
niemieckiego historyka o zbrodniach Wehrmachtu
Niemiecki
mit, by we wrześniu 1939 r. Wehrmacht nie popełniał zbrodni
wojennych, obalił w książce wydanej w 2006 r. w Niemczech historyk
Jochen Boehler. Polskie tłumaczenie jego pracy "Zbrodnie
Wehrmachtu w Polsce" ukaże się w sierpniu. *
-
W dotychczasowej historiografii za cezurę między tradycyjnym
sposobem prowadzenia wojny a wojną totalną błędnie uznawano
niemiecki atak na Związek Radziecki. W rzeczywistości jednak
wszelkie jej znamiona nosiła już pierwsza krótka kampania
Wehrmachtu przeciwko Polsce - pisze Boehler. Podkreśla, że
"żołnierze rozstrzeliwali tam na dużą skalę cywilów i
jeńców wojennych, a także współpracowali z grupami operacyjnymi
policji bezpieczeństwa przy pacyfikacji zdobytych terenów oraz
wypędzaniu i mordowaniu polskich Żydów".
Autor
szczegółowo dowodzi fałszu rozróżniania między "zbrodniczym
SS" i "przyzwoitym Wehrmachtem". Przekonuje, że mordy
popełniane w 1939 r. przez Wehrmacht oraz przez jednostki SS i
policji różniły się jedynie pod względem motywacji: w przypadku
SS było to odpowiednie szkolenie i odgórne rozkazy, w przypadku
regularnych sił zbrojnych III Rzeszy - negatywny obraz Słowian i
Żydów oraz "partyzanckie urojenia".
Tej
przyczynie Boehler poświęca wiele miejsca. Podkreśla, że znaczna
cześć rozstrzeliwań polskich cywilów przez Wehrmacht spowodowana
była właśnie podejrzeniami wobec ludności o "skryty i
podstępny" udział w działaniach wojennych. "W
rzeczywistości jednak Wehrmacht walczył tu nie z realnym, lecz z
urojonym wrogiem" - podkreśla autor. Zwraca uwagę, że we
wrześniu 1939 r. nie istniała żadna polska partyzantka.
Historyk
uważa, że urojenia te - niezależnie od twierdzeń Hitlera, jakoby
polski rząd zachęcał ludność do strzelania z ukrycia do
niemieckich żołnierzy - były spowodowane "nerwowością
niedoświadczonych rekrutów". Za niekontrolowane wymiany ognia
między sobą obarczali oni odpowiedzialnością polskich cywilów,
których na miejscu karali. Taka była np. przyczyna śmierci ponad
200 polskich jeńcow, ostrzelanych 4 września przez ogarniętych
paniką konwojentów w zajętej przez Niemców Częstochowie. Boehler
podkreśla, że sytuację zaostrzały rozkazy; np. 8 Armia za
niezbędne uznała natychmiastowe rozstrzeliwanie wszystkich
mieszkańców domów, z których strzelano by do żołnierzy.
Ponadto
niemieckie wojsko nie uznawało polskich straży obywatelskich
(dopuszczanych przez konwencję haską z 1907 r.) za pełnoprawnych
uczestników walk, których rozstrzeliwano jako rzekomych
"dywersantów". Tak było np. w Bydgoszczy, gdy straż
złożyła broń po zapewnieniu Niemców nadania jej praw
kombatanckich. "Niemieccy żołnierze czuli się rozgoryczeni
tym, że zajęcie Bydgoszczy utrudniała im formacja złożona z
cywilów" - komentuje Boehler.
Autor
podkreśla, że Wehrmacht bardzo wrogo odnosił się do polskich
Żydów, którym obcinano brody, znieważano, zmuszano do
upokarzających prac. Dochodziło też do mordów; najbardziej
drastyczny wydarzył się w Końskich, gdzie żołnierze zastrzelili
22 Żydów. Oficer, który pierwszy otworzył tam ogień, stanął
wprawdzie przed sądem polowym, ale nie za zabójstwa, lecz za
"naruszenie dyscypliny". Wobec wojskowych, sądzonych za
zgwałcenie kilku Żydówek w Busku, sąd wojenny najwięcej uwagi
poświęcał zaś wyjaśnianiu, czy "zhańbili oni rasę
germańską" (w III Rzeszy karano za stosunki seksualne z
"podludźmi").
Niestawianie
winnych zbrodni - poza takimi nielicznymi wyjątkami - przed sądami
polowymi Wehrmachtu jest dla autora przejawem obojętności dowództwa
na los obywateli Polski. Przypomina on, że i po wojnie nikogo z
Wehrmachtu nie skazano za zbrodnie z września 1939 r. Według
polskich historyków, SS wraz z Wehrmachtem zamordowały wtedy ok. 3
tys. polskich jeńców wojennych oraz 16 tys. cywilów. Zdaniem
Boehlera, Wehrmacht "miał na swoim koncie niewiele mniej ofiar
egzekucji niż grupy operacyjne policji czy formacje SS", którym
dorównywał pod względem brutalności. Historyk podkreśla, że
choć grupy te podlegały Wehrmachtowi, to dowództwo - poza
sporadycznymi interwencjami - nie czyniło nic, by przeciwdziałać
zbrodniom SS i policji, a nawet zapewniało im wsparcie
logistyczne.
40-letni
Boehler, który ożenił się z Polką, jest od 2000 r. pracownikiem
Niemieckiego Instytutu Historycznego w Warszawie. Jego książka
ukazuje się nakładem Wydawnictwa Znak.