Cieszcie się, że was wypuściliśmy
Nasz Dziennik, 2011-02-19
R
zecznik
rosyjskiego MSZ Aleksander Łukaszewicz oświadczył na briefingu w
Moskwie, że strona rosyjska uważa incydent z zatrzymaniem w Moskwie
na lotnisku Szeremietiewo dwóch dziennikarzy "Naszego
Dziennika" Marka Borawskiego i Piotra Falkowskiego za
"wyczerpany".
-
Dziewiątego lutego dziennikarze opuścili terytorium Federacji
Rosyjskiej. Dwóch dziennikarzy "Naszego Dziennika"
próbowało bez zgody fotografować i filmować w specjalnej strefie,
w której jest wymagana taka zgoda. Przy wylocie z lotniska
Szeremietiewo odebrano im aparaturę. O ile wiem, aparatura ta
zgodnie z procedurami zostanie zwrócona razem z nośnikami. Uważamy
incydent za wyczerpany - mówił Łukaszewicz.
Jak powiedział
wysoki rangą anonimowy przedstawiciel rosyjskich organów ścigania,
sprawa polskich dziennikarzy została "szybko" rozwiązana
dzięki jakoby dobrej woli władz Rosji. Jak dodał, dziennikarze
mogli być zatrzymani na dłuższy okres, pod zarzutem szpiegostwa. -
Nie wyobrażam sobie, żeby dziennikarze nie wiedzieli, że trzeba
otrzymać zezwolenie na robienie fotografii i w ogóle na obecność
w specjalnej strefie. Dlaczego nie zgłosili się do służb
specjalnych, żeby dostać zezwolenie? - mówił.
Jak dodał, w
przypadku podejrzenia o szpiegostwo polscy dziennikarze musieliby
nawet kilka miesięcy zostać w Rosji, dopóki sprawa nie zostałaby
wyjaśniona. Uważam, że właśnie dlatego polskie MSZ nie
nagłaśniało tej sprawy - twierdzi rozmówca.
Przypomnijmy, że
po raz pierwszy Piotr Falkowski i Marek Borawski zostali zatrzymani 5
lutego pod Moskwą w strefie Siewiernyj, gdzie znajduje się
Dowództwo Wojsk Obrony Powietrzno-Kosmicznej. Ósmego lutego zostali
ponownie zatrzymani przed odlotem samolotu z Moskwy do Warszawy.
Rewizja bagażu osobistego trwała kilka godzin. Mężczyznom
zarekwirowano sprzęt. Wbrew sugestiom Rosjan dziennikarze nie
posiadali żadnego sprzętu filmującego. Strefa, w której
przebywali, nie była oznakowana jako zamknięta. Nie było też
żadnych ostrzeżeń przed wejściem w jej obręb. Co ciekawe,
Rosjanie oczekują, że obaj mężczyźni stawią się na rozprawie
za przekroczenie kodeksu postępowania administracyjnego w tej samej
miejscowości, której 5 lutego podobno nie wolno im było
przebywać.
Marian Lemkin, Moskwa
**************
Ani incydent, ani wyczerpany
Z
mec. Bartoszem Kownackim, inicjatorem listu do Ministerstwa Spraw
Zagranicznych w sprawie dziennikarzy "Naszego Dziennika",
pełnomocnikiem części rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej,
rozmawia Anna Ambroziak
Wystosował
Pan do Ministerstwa Spraw Zagranicznych list w sprawie dwóch
dziennikarzy "Naszego Dziennika". Podpisali się pod nim
też inni pełnomocnicy rodzin smoleńskich. Skąd pomysł?
-
Zamiar tego listu zrodził się po konferencji prasowej zwołanej
przez redakcję "Naszego Dziennika" w dniu powrotu
dziennikarzy z Moskwy, a wynikał z pojawienia się kilku bardzo
niebezpiecznych zjawisk: samego zatrzymania dziennikarzy, braku
stanowczej reakcji MSZ oraz trudności w zorganizowaniu konferencji
prasowej i przemilczeniu tego zdarzenia przez część mediów. Sam
fakt zatrzymania dziennikarzy i zarekwirowania ich sprzętu to
incydent, który nie powinien mieć miejsca, tym bardziej
okoliczności, w jakich do niego doszło, i jego przebieg. Poważny
niepokój z mojej strony budził także brak reakcji, a nawet swoista
dezinformacja ze strony polskiego MSZ. Osobiście doceniam to
wszystko, co robią dziennikarze państwa redakcji, doceniam wagę
informacji, które państwo podają. Skoro prowadzą państwo własne
śledztwo dziennikarskie w sprawie okoliczności katastrofy
smoleńskiej i nie podlegają żadnej ochronie, to zatrzymanie nie
uderza tylko w państwa - bo można powiedzieć, że dziennikarz
ponosi tzw. ryzyko zawodowe - ale to uderza również w osoby, które
udzielają państwu pomocy. Zagraża to wspólnemu interesowi, czyli
wyjaśnieniu sprawy. Kiedy zostaje zarekwirowany sprzęt
dziennikarski, jest wielce prawdopodobne, że mogą zostać ujawnione
dane osobowe choćby tych ludzi w Rosji, którzy udzielali
informacji. Ich sytuacja nie jest więc przyjemna, mogą się oni
czuć co najmniej zagrożeni. Nie wykluczam, że osoby te - obywatele
państwa rosyjskiego - mogą być też narażone na represje,
zważywszy, jakie jest stanowisko Rosji wobec sprawy smoleńskiej. To
zatrzymanie dziennikarzy "Naszego Dziennika", obywateli
polskich, na rosyjskim lotnisku ma również wymiar polityczny,
biorąc pod uwagę ich działalność związaną z wyjaśnieniem
katastrofy z 10 kwietnia 2010 roku. Ponadto brak reakcji na
naruszenia prawa doprowadza do eskalacji tych naruszeń - jeżeli nie
broni się polskich obywateli, to zachowania takie będą się
powtarzały i nasilały. W interesie nas wszystkich jest to, by
bronić każdego z polskich dziennikarzy, obywateli. Kolejny powód,
dla którego zdecydowaliśmy się na wydanie wspomnianego listu, to
reakcja części mediów i opinii publicznej w Polsce. Dowiedziałem
się o zatrzymaniu dziennikarzy, a potem o organizowanej konferencji
za pośrednictwem redakcji "Naszego Dziennika". Z tego, co
wiem, PAP informacji o zorganizowaniu konferencji nie chciała
opublikować. Czyli był widoczny brak zainteresowania mediów tym
istotnym problemem, który przecież dotknął ich środowisko
zawodowe. Jest to o tyle ważne, że w tak istotnej sprawie brak
zwrócenia uwagi na bezprawne działanie rosyjskich służb może w
przyszłości zagrażać już nie tyle konkretnym dziennikarzom. To
samo może dotknąć też innych osób wykonujących ten zawód, a
dalej pełnomocników, samych rodzin lub też w innej sytuacji
każdego innego obywatela. Takim bezprawnym działaniom musi być
postawiona jednoznaczna granica, niezależnie od poglądów czy
przekonań środowisko dziennikarskie, a nawet całe społeczeństwo,
musi postępować solidarnie. Tu ta granica została przekroczona i
nie było należytej reakcji. Jeżeli pozwolimy na jej przekroczenie
w jednostkowej sprawie, z czasem granicę będziemy przesuwali.
Skutkiem może być ograniczanie naszych praw, naszych wolności tak,
że będzie za późno na jakąkolwiek reakcję.
Gdzie,
Pana zdaniem, jest przyczyna tej swoistej zmowy milczenia?
-
Niewątpliwie reakcja mediów byłaby zupełnie odmienna, gdyby
zatrzymano dziennikarzy innej redakcji. To jest bardzo niepokojące
zjawisko. Wskazuje to na zamiar wyalienowania państwa dziennikarzy i
waszych czytelników z grona osób, których sprawy są istotne dla
pozostałych. To próba swoistego podziału społeczeństwa na
lepszych, których sprawy są ważne dla ogółu społeczeństwa, i
gorszych, których sprawami nikt się nie interesuje. Ten podział
nigdy nie powinien mieć miejsca, ponieważ bez względu na
przekonania są wartości, w obronie których powinni stanąć
wszyscy.
Jak
Pan ocenia reakcję, a w zasadzie jej brak, polskiego MSZ?
-
Polskie MSZ, niestety, nie działało skutecznie. W godzinach
popołudniowych rzecznik tego resortu informował, że dziennikarze
"Naszego Dziennika" są już wolni, że sprawa jest już
załatwiona. Okazało się to nieprawdą. Dziennikarze byli wtedy
jeszcze zatrzymani. To dezinformacja opinii publicznej przez MSZ. Nie
wierzę w taką sytuację, by polskie MSZ nie wiedziało o tym, że
dziennikarze są nadal zatrzymani, nie wierzę, by MSZ było
dezinformowane przez swoich pracowników w Moskwie i by oni nie
wiedzieli o całej sprawie. Nie wyobrażam sobie sytuacji, by MSZ nie
działało już w godzinach wieczornych i by informacje nie były
weryfikowane na bieżąco. Gdyby tak było, to MSZ trzeba by uznać
za instytucję całkowicie niesprawną, zdezorganizowaną.
Nie
ma w Polsce takiej instytucji, łącznie z MSZ, która wiedziałaby,
gdzie jest sprzęt "Naszego Dziennika". Mimo wielokrotnych
monitów w tej sprawie nie otrzymaliśmy żadnej informacji.
-
Nie wykluczam sytuacji, że polscy dyplomaci mogą tego nie wiedzieć.
Skoro już na wstępie pozwolili Rosjanom na narzucenie metod
działania i nie bronili skutecznie polskich dziennikarzy, to
powstaje sytuacja, w której druga strona pozwala sobie na coraz
więcej. Być może Rosjanie uważają, że nie muszą się liczyć z
polskim resortem. Prawdę mówiąc, nasi konsulowie pracujący w
Moskwie mogą czuć się w tej sprawie nieco osamotnieni, gdyż nie
ma tu oficjalnego stanowiska ani polskiego MSZ, ani polskiego rządu,
ani mediów. Zbieramy żniwo braku kategorycznej postawy MSZ na samym
początku, co jest przyzwoleniem dla tej drugiej strony na swobodne
działanie.
Jakiej
reakcji oczekuje Pan od MSZ?
-
Po pierwsze, chciałbym, aby do takich sytuacji więcej nie
dochodziło i by polskie MSZ zawsze kategorycznie reagowało w
sprawie obrony polskich obywateli. By Rosjanie wiedzieli, że sprawa
wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej jest dla nas priorytetowa. Po
drugie, zależy nam na wyjaśnieniu do końca przyczyn zatrzymania
dziennikarzy przez służby rosyjskie i oczywiście na zwrocie
zarekwirowanego sprzętu. Istotne jest również zagwarantowanie
przez MSZ, że zrobi ono wszystko, by zarówno wobec dziennikarzy,
jak i osób, które udzielały im informacji, nie wyciągano żadnych
negatywnych konsekwencji. Czyli zagwarantowanie ochrony tajemnicy
dziennikarskiej. Moim zdaniem, w tym zakresie podjęcie konkretnych
działań przez MSZ pozwoliłoby na zwrot tego sprzętu - to kwestia
rozwiązania sprawy w drodze dyplomatycznej.
Rzecznik
rosyjskiego resortu spraw zagranicznych Aleksander Łukaszewicz
oświadczył, że odebrany dziennikarzom przy wylocie z Moskwy sprzęt
zostanie wkrótce zwrócony razem z nośnikami pamięci, a strona
rosyjska uważa sprawę za "wyczerpaną".
-
Po pierwsze, nie rozumiem sformułowania "incydent wyczerpany",
raz jeszcze podkreślam: strona polska powinna kategorycznie domagać
się wyjaśnienia okoliczności tego zatrzymania. W stanowisku Rosjan
można zauważyć próbę wyciszenia tego incydentu, gdyż ich cel
już został osiągnięty. Zastraszyli dziennikarzy, pokazali swoją
siłę i oczywiście uzyskali dostęp do sprzętu dziennikarskiego
oraz informacji w nim zawartych. Fakt zapowiedzi zwrotu sprzętu
tylko częściowo rozwiązuje sprawę, gdyż nie wiemy, jakie
informacje zdobyły służby rosyjskie, gdy dysponowały nim przez
kilka dni.
Dziękuję
za rozmowę.