ROSYJSKI EKSPERT O BRONI TERMOBARYCZNEJ
wg, "Nasz Dziennik", 08-01-2011 09:18
fot. bbc-77 (yandex.ru)
Po zaatakowaniu samolotu bronią termobaryczną szczątków byłoby wiele, czuć by było zapach nafty, a ciała pasażerów byłyby nagie - twierdzi w rozmowie
z "Naszym Dziennikiem" Wasilij Wasilenka, były pilot wojskowy, instruktor-kosmonauta, absolwent moskiewskiego Instytutu Górniczego.
Wasilenka studiował technologię
ładunków
wybuchowych i pirotechniki. Potem - w latach 70. - trafił do
wojskowego instytutu, gdzie po raz pierwszy uczestniczył w pracach
zespołu tworzącego broń paliwowo-powietrzną.
Jak
opowiada Rosjanin - w latach 80. wprowadzono głowice termobaryczne
do rakietowych miotaczy ognia Ryś i Trzmiel używanych przez
piechotę, do tego doszły znacznie mocniejsze ładunki dla SpecNaz i
OsNaz, eksperymentalne głowice do rakiet Kub i Wega, do strącania
samolotów bronią termobaryczną i ładunki ręczne w formie nowych
głowic do rakiet Strzała. Były próby odpalania broni
termobarycznej z myśliwców MiG-31 przeciw bombowcom strategicznym i
samolotom rozpoznawczym wroga.
"Metod
jest setki, a efekt jest jeden - chodzi o to, aby uzyskać
ekstremalnie małe ciśnienie i ekstremalnie wysoką temperaturę. Na
przykład, gdy oddamy strzał do samochodu
,
dosłownie złoży się on - blachy i szyby zapadną się do środka,
i stanie w płomieniach. Nieraz trafiane zwykłym termobarycznym
trzmielem wozy pancerne odwracały się gąsienicami do góry. Taka
jest siła tego pocisku" -
mówi Wasilenka.
Ekspert opowiada, że Rosjanie wykonywali
próby strzelania do samolotów bezzałogowych. Jak wyglądało
miejsce zdarzenia? "Wszędzie
mnóstwo małych, zielonych porozrywanych części, bo ten samolot
był właśnie zielony, po to, by na tle ziemi nie widziały go
amerykańskie satelity. Szczątków było wiele" -
odpowiada Wasilenka.
Pytany o wydarzenia 10 kwietnia 2010
r., Rosjanin mówi:
"Należy spytać świadków, czy czuli zapach nafty i czy tylko
w tej części samolotu, która była zniszczona, samoloty nie
wykazują tendencji do zapalania się w wyniku tej broni, w
przeciwieństwie do czołgów. Coś, co może być charakterystyczne,
to niewielkie zniszczenia ciał i to, że ciała mogły być nagie,
podciśnienie zrywa ubrania, ale słabo je uszkadza. Poza tym
drobiazgowa analiza
wraku.
I mówię szczerze, że badania sekcyjne nie wykażą nic, bo lekarz
przygotowany na to, że zobaczy ofiarę katastrofy, dostrzeże
uszkodzenia narządów wewnętrznych charakterystyczne dla przeciążeń
i nie będzie się zastanawiał, czy były tak duże, czy nie."
O
możliwości zastosowania broni termobarycznej w przypadku
ewentualnego zamachu na samolot z Lechem Kaczyńskim i
najważniejszymi polskimi dowódcami pisała już kilkanaście
tygodni po katastrofie "Gazeta Polska".
(wg,
"Nasz
Dziennik")
całość z Naszego Dziennika
Z Wasilijem Wasilenką, byłym pilotem wojskowym, instruktorem kosmonautą, absolwentem moskiewskiego Instytutu Górniczego, rozmawia Marta Ziarnik Jak wyglądała Pańska kariera pilota wojskowego? - Urodziłem się w Abchazji, mój ojciec był generałem lotnictwa i dowódcą sztabu obrony powietrznej w strefie obecnej Gruzji, Armenii i na Kaukazie. Postanowiłem pójść w ślady ojca, zostałem zakwalifikowany na szkolenie kosmonautyczne. Moje szkolenie polegało na wykonywaniu olbrzymiej liczby lotów, jak największą liczbą maszyn naddźwiękowych i poddźwiękowych. W czasie szkolenia pilotowałem najpierw mniejsze samoloty treningowe, potem samoloty myśliwskie MiG i Su. Na MiG-25 leciałem z trzykrotną prędkością dźwięku. Pilotowałem także pasażerskie Tu-154, Tu-134, Jak-40, transportowy An-22, odpowiednik amerykańskiego herkulesa. Nie wylatałem jednak dużej liczby godzin. W moim szkoleniu nie chodziło o to, żeby mieć puste godziny w powietrzu, lecz przede wszystkim jak najwięcej krótkich lotów, na jak największej ilości typów - tak szkoli się kosmonautów. Był Pan kiedyś na orbicie? - Niestety, nie. Choć miałem bardzo dobrą, 51. kwalifikację w całym Związku Sowieckim i nic nie stałoby na przeszkodzie do tego, bym mógł polecieć w kosmos, to nie pozwolił na to mój wzrost i atletyczna budowa ciała. Nie mieściłem się w nowej normie programu kosmicznego. Kiedy jest duża grupa równorzędnie bardzo dobrze przeszkolonych pilotów, którzy spełniają najbardziej rygorystyczne wymagania, a nie wszyscy mogą polecieć, o kwalifikacji zaczynają decydować czynniki drugorzędne. Postanowiłem więc kontynuować nowe, już rozpoczęte studia, które odbyłem w cywilnym Instytucie Górniczym w Moskwie. Dotyczyły one technologii ładunków wybuchowych i pirotechniki. Potem trafiłem do wojskowego instytutu, gdzie po raz pierwszy uczestniczyłem w pracach zespołu tworzącego nową broń. To był rok 1972. Jakiego rodzaju była to broń? - Paliwowo-powietrzna, konstruowana na podstawie niemieckich burzących bomb lotniczych, zaprojektowanych w 1944 roku. Mieliśmy projekty tych bomb i chodziło o stworzenie nowej broni, która występowała pod roboczą nazwą broni termobarycznej, a potem została nazwana bronią wolumetryczną. Pracowaliśmy w zespole kilku młodych naukowców - fizyków, pirotechników, elektroników. Kierował nami bardzo doświadczony i zasłużony profesor. Broń, którą tworzyliśmy, nie miała być bombą - nad takimi pracowali np. Amerykanie, a w Związku Sowieckim znacznie silniejsze bomby były już testowane - ale czymś groźniejszym, rakietą. Potem była ona dalej rozwijana. W latach 80. wprowadzono głowice termobaryczne do rakietowych miotaczy ognia Ryś i Trzmiel używanych przez piechotę, do tego doszły znacznie mocniejsze ładunki dla SpecNaz i OsNaz, eksperymentalne głowice do rakiet Kub i Wega, do strącania samolotów bronią termobaryczną i ładunki ręczne w formie nowych głowic do rakiet Strzała. Były próby odpalania broni termobarycznej z myśliwców MiG-31 przeciw bombowcom strategicznym i samolotom rozpoznawczym wroga. Jak tego typu broń działa? - Mogę o tym mówić tylko dlatego, że akta mojego działu odtajniono w 1992 roku i dziś są jawne, dostępne za zezwoleniem również naukowcom cywilnym. Tak więc są różne technologie uzyskania tego samego efektu. My stosowaliśmy rozpylenie w powietrzu i zapalenie chmury paliwa płynnego lub stałego, jeden ładunek może eksplodować i rozpylić chmurę materiału wybuchowego, a drugi zainicjować jego eksplozję, krótko mówiąc: zapalić. Metod jest setki, a efekt jest jeden - chodzi o to, aby uzyskać ekstremalnie małe ciśnienie i ekstremalnie wysoką temperaturę. Na przykład, gdy oddamy strzał do samochodu, dosłownie złoży się on - blachy i szyby zapadną się do środka, i stanie w płomieniach. Nieraz trafiane zwykłym termobarycznym trzmielem wozy pancerne odwracały się gąsienicami do góry. Taka jest siła tego pocisku. Rosjanie dowiedli jej w Czeczenii. Czy taki pocisk jest w stanie zestrzelić cel w powietrzu? - Na naszych pociskach, tych, które mieliśmy, wykonywaliśmy próby strzelań do samolotów bezzałogowych. Wtedy tworzyliśmy pociski na podstawie gotowego rdzenia z silnikiem i silnikiem startowym, który się wypalał od razu po opuszczeniu wyrzutni, i dalej rakieta już była jednoczęściowa z głowicą i silnikiem marszowym na paliwo płynne. Pierwsze były próby strzelań testowych do samolotów La-17, dużych i szybkich, na które nasze pociski naprowadzały się komendami radiowymi. Tę technologię można wykorzystywać do zwalczania celów latających, przede wszystkim na niskiej wysokości. To jest kwestia tylko tego, jak naprowadzić rakietę, czy komendami radiowymi, jak my, czy bez naprowadzania - tylko na kierunek, czy na radar, czy na ciepło. Jeśli na radar, to należy spodziewać się uszkodzeń w przedniej i środkowej części samolotu, przy założeniu, że pocisk wybuchł, powiedzmy, 15 m nad celem, i przy tym założeniu dokonać zwykłych, wizualnych oględzin wraku. W tym wypadku niestety kompletnie bezużyteczna byłaby analiza ciał, ponieważ trudno będzie odróżnić obrażenia pochodzące od ogromnych przeciążeń, a od takich się najczęściej ginie w katastrofach, od obrażeń powstałych w wyniku działań broni wolumetrycznej. Były u nas przeprowadzone analizy na psach, tzw. kukłach, jak to roboczo nazywali w wydziale, który przeprowadzał te próby. Pies poddany działaniu broni wolumetrycznej jest z pozoru nieuszkodzony, wygląda, jakby spał, ale gdy się go dotknie, czuć, że zamiast narządów wewnętrznych ma papkę. Można by się spodziewać, że taki pies będzie miał obrażenia takie, jak po pobycie w komorze niskiego ciśnienia bliskiego próżni. A jednak obrażenia były inne, takie jak przy przeciążeniach, rzędu ponad 100 g czy nawet 500 g. Jaka jest celność tego typu pocisków? - W odległości 2 tys. m powiodła się próba trafienia w cel symulowany o prędkości około 300 km/h. Pocisk wybuchł 1,5 m nad celem symulowanym i trochę przed nim, tak że cel wykonał kilka obrotów wokół własnej osi i spadł pionowo niemalże w dół. La-17 bardzo przypomina szybowiec - to prosty, kanciasty samolot - rura, prostokątne skrzydła i statecznik. Tamtego dnia było wiele innych strzelań, nie tylko naszych, i tysiące metrów kwadratowych poligonu wyłożono brezentem, ale cel spadł w innym miejscu, tam nie było brezentu, trudno było znaleźć wszystkie jego części. A potem orzec jasno (a to było dla nas kluczowe), które z części były zniszczone pociskiem, a które uderzeniem w teren. Nas przecież interesowała nie sprawność rakiety, lecz samej głowicy. Może Pan opisać miejsce zdarzenia? - Wszędzie mnóstwo małych, zielonych porozrywanych części, bo ten samolot był właśnie zielony, po to, by na tle ziemi nie widziały go amerykańskie satelity. Szczątków było wiele. Zbierali je żołnierze z zabezpieczenia, ale to ja osobiście znalazłem statecznik, skrzydła także były w kilku dużych kawałkach. Potem dokonaliśmy modyfikacji ładunku zapalającego i zamówiliśmy nowy silnik marszowy. Nowa rakieta była testowana w strzelaniach do bardzo nowoczesnych tupolewów: Tu-141 i Tu-123, do których wcześniej nie było dostępu, ale tych prób już nie widziałem, bo przeszedłem do innego wydziału, gdzie zajmowałem się minami miotanymi, a później torpedami rakietowymi odpalanymi ze śmigłowców z wałem Kamowa, czyli śmigłowców, które nie mają z tyłu dodatkowego śmigła. Obecnie jednak, prowadząc firmę, mam nadzieję na wdrożenie ładunków termobarycznych w górnictwie i robotach rozbiórkowych. Za kilka lat cywilne zastosowanie tej technologii będzie możliwe np. jako ładunku wspierającego w robotach rozbiórkowych. Kiedy ładunki główne w filarach konstrukcji eksplodują w środku, wybucha bomba paliwowo-powietrzna i wytwarza podciśnienie. Dzięki niewielkim ładunkom budynek złoży się jak domek z kart, i to do środka. To bardzo ekonomiczna metoda. Na podobnej zasadzie działają obecnie lotnicze bomby burzące. Jakie badania należałoby wykonać, aby wykluczyć, że 10 kwietnia doszło do zamachu terrorystycznego? - Należy spytać świadków, czy czuli zapach nafty i czy tylko w tej części samolotu, która była zniszczona, samoloty nie wykazują tendencji do zapalania się w wyniku tej broni, w przeciwieństwie do czołgów. Coś, co może być charakterystyczne, to niewielkie zniszczenia ciał i to, że ciała mogły być nagie, podciśnienie zrywa ubrania, ale słabo je uszkadza. Poza tym drobiazgowa analiza wraku. I mówię szczerze, że badania sekcyjne nie wykażą nic, bo lekarz przygotowany na to, że zobaczy ofiarę katastrofy, dostrzeże uszkodzenia narządów wewnętrznych charakterystyczne dla przeciążeń i nie będzie się zastanawiał, czy były tak duże, czy nie. Dziękuję za rozmowę.
http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110108&typ=sw&id=sw05.txt