Nie tylko mgła, lecz także dym
Nasz Dziennik, 2011-01-26
W
swoim raporcie Międzypaństwowy Komitet Lotniczy całkowicie pominął
nie tylko izochroniczny opis wystąpienia mgieł, ale również nie
uwzględnił tego, jaki udział w pogorszeniu widoczności nad
lotniskiem Smoleńsk Siewiernyj miał fakt wypalania w tym rejonie
łąk i torfowisk - podnoszą autorzy polskich uwag. W lotnictwie
informacje o takich zjawiskach są standardowo przekazywane załogom
w formie ostrzeżeń.
Trudne
warunki pogodowe, które panowały 10 kwietnia nad lotniskiem
Siewiernyj, Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK) w swoim raporcie
opisuje dość lakonicznie. Sygnalizowane w komunikatach informacje o
występującym zadymieniu zostały natomiast całkowicie pominięte.
Ten fakt przykuwa uwagę, ponieważ to właśnie mgła - a właściwie
słaba widoczność - była jedną z wymienianych przez Rosjan
przyczyn katastrofy samolotu Tu-154M. Tymczasem w raporcie MAK w
rozdziale poświęconym analizie danych meteorologicznych znalazł
się jedynie chronologiczny opis czynności, jakie wykonywał
kierownik stacji meteorologicznej lotniska Smoleńsk Siewiernyj. Na
podstawie jego notatek MAK przyjął, że o godz. 2.00 czasu
warszawskiego (godz. 4.00 czasu moskiewskiego) do wysokości 400-500
m zanotowano inwersję temperaturową, która przyczyniała się do
"dodatkowego gromadzenia jąder kondensacji i tworzenia się
niskich chmur warstwowych, gęstych zamgleń i mgieł w przyziemnej
warstwie powietrza".
Strefa mgieł przemieszczała się
stopniowo z południowego wschodu na północny zachód. Jednak
faktycznie obserwacje pogody na stacji meteorologicznej lotniska
Smoleńsk Siewiernyj zaczęły się o godz. 4.00 i były prowadzone
przez kierownika stacji meteorologicznej. Widzialność wynosiła
wówczas 6 km i już wtedy sygnalizowane było zamglenie i dymy.
Kiedy warunki pogodowe na lotnisku zaczęły się zmieniać, a
zamglenie wzrosło, meteorolog wykonał dodatkową obserwację pogody
(o godz. 4.36). Odnotował widzialność 4 km, zamglenie, dymy i
zachmurzenie 2 stopnie, górne, średnie. Kolejne obserwacje pogody
prowadzone były co godzinę (o 5.00, 6.00 i 7.00), a wartości
widzialności i zachmurzenia się nie zmieniały. O godz. 7.06
meteorolog odnotował pogorszenie widzialność do 2 km, zamglenie i
dymy. Następnie obserwował dalsze pogorszenie warunków pogodowych.
O 7.26 widzialność wynosiła 1 kilometr. Dyżurny meteorolog
odnotował ponownie zamglenie, dymy oraz zachmurzenie 10 stopni
warstwowe na 100 metrów. O godz. 7.40 widzialność wynosiła 800 m,
panowała mgła i zachmurzenie 10 stopni warstwowe na 80 metrów. O
godz. 8.23 kierownik stacji meteorologicznej na prośbę kierownika
lotów zapytał telefonicznie o pogodę na lotnisku Smoleńsk
Południowy. Wówczas widzialność została określona na 500 m, a
pięć minut później na 600 metrów. Według zebranych przez MAK
danych, była to ostatnia prognoza przed katastrofą.
Smoleńsk
przykryło
O
tym, w jaki sposób informacje o pogodzie były przekazywane do wieży
kontrolnej na lotnisku Siewiernyj i jak były one odbierane, świadczą
zapisy rozmów rosyjskich kontrolerów. Wynika z nich, że już o
godz. 6.51 lokalna stacja meteo podała ppłk. Pawłowi Plusninowi,
kierownikowi lotów z "Korsarza", iż widoczność w
Smoleńsku wynosi 4 kilometry. Jednak już o godz. 7.19 płk Nikołaj
Krasnokutski, zastępca dowódcy jednostki z Tweru, informował, że
mimo iż wcześniej nikt mgły nie przewidywał "i rano było w
porządku", to mgła "teraz o 7.00 rano zaciągnęła się;
widoczność ok. 1200 m". O godz. 7.39 Krasnokutski informował
niejakiego mjr. Kurtińca, że "Smoleńsk przykryło", a
wszystko to stało się w zaledwie 20 minut.
W tym czasie
rosyjski Ił-76 został już odesłany do Tweru, a widoczność
szacowana przez kontrolerów wynosiła ok. 300 metrów. Jednak o
godz. 8.05 stacja meteo, pytana przez Plusnina, podaje, że
widoczność wynosi 800 m, "pogoda sztormowa". Po
nawiązaniu kontaktu wieży z Tu-154M o godz. 8.23 Plusnin zadzwonił
na nieczynne lotnisko Smoleńsk Jużnyj, sugerując, że "im
trzeba jakoś przekazać, że mamy mgłę; widoczność poniżej 400
m; po co go do nas prowadzić". O godz. 8.33 lokalna stacja
meteo wciąż podaje, że widzialność wynosi 800 metrów.
Krasnokutski kwituje ten komunikat jednoznacznie: "Słuchaj, ten
meteo jest jakiś niepoczytalny czy co?", i dodaje: "O
teraz 800 metrów, a tu w ogóle, spójrz... choćby tam, metrów
200-300, na pewno jest, a tam metrów 200 maksimum".
O
godz. 8.36 Krasnokutski otrzymał informację, że pogoda zaczęła
się poprawiać. Jak usłyszał od służb meteo, "zaczęły się
przejaśnienia, 600, było 200, zrobiło się 600". Tu-154M był
wtedy na czwartym zakręcie, a Krasnokutski raportował Olegowi
Nikołajewiczowi, iż mgła "siadła w ogóle, 200 metrów
widoczność, nawet mniej, z tym kursem". Zaraz potem rzuca:
"150 całkowicie osiadła i pogarsza się coraz bardziej".
O godz. 8.38 melduje: "Waleriju Iwanowiczu, odległość 12...
nie, nie, metrów 200 widać, dokąd ma podchodzić". Po chwili
polski samolot znajdował się już w odległości 10 km od pasa
startowego, a kierownik strefy lądowania poinformował załogę o
wejściu na ścieżkę.
Zabrakło
ostrzeżenia
Wyłaniające
się ze stenogramów niezgodności nie znalazły jednak
odzwierciedlenia w raporcie MAK. Strona polska - która posiadała
zapisy rozmów z wieży w Smoleńsku - w swoich uwagach oceniła
jedynie, że informacje pogodowe przedstawione przez MAK zawierają
"chronologiczny opis czynności, jakie wykonywał kierownik
stacji meteorologicznej lotniska Smoleńsk 'Północny', wartości
mierzonych i obserwowanych parametrów meteorologicznych,
opracowanych prognoz pogody i udzielonych informacji
meteorologicznych. Opisane są także posiadane przez załogę
Tu-154M dane i biuletyny meteorologiczne". Polscy eksperci
zasugerowali jedynie, że Rosjanie w raporcie zawarli ogólne
spostrzeżenia na temat procesu powstania mgły w rejonie Smoleńska.
Jak zaznaczyli, "nie została zawarta informacja o pogorszeniu
się widzialności także na skutek dymów z wypalanych łąk i
torfowisk oraz brak jest izolinii (izochron) czasu wystąpienia mgieł
- co wyraźnie pokazuje nasuwanie się tej strefy od południowego
wschodu".
Jak podkreślił w rozmowie z "Naszym
Dziennikiem" gen. bryg. rez. Jan Baraniecki, były zastępca
dowódcy Wojsk Lotniczych Obrony Powietrznej, w okolicach lotnisk nie
wolno wypalać łąk, ale w praktyce tego rodzaju przypadki były
notowane. Wówczas informacje o takich zdarzeniach wysyłane są w
formie ostrzeżenia. Jak zaznaczył, w lotnictwie bojowym załogi
latające obowiązkowo zgłaszają wszelkie zaobserwowane zagrożenia,
również o występujących zadymieniach, bez względu na to, czy
mają one charakter wypalania czy też pożaru. Te informacje, po
weryfikacji, trafiają do służb dyżurnych w całym kraju. - Na
terenie Federacji Rosyjskiej muszą obowiązywać podobne zasady, bo
zostały one w naszym lotnictwie wprowadzone jeszcze w czasach PRL -
dodał gen. Baraniecki.
Właśnie ze względu na bezpieczeństwo
tereny zielone okalające polskie lotniska nie są wypalane, ale
regularnie koszone, co dodatkowo zapobiega zagnieżdżaniu się
ptaków w pobliżu pasów startowych. Zdaniem pilotów, załoga
Tu-154M oprócz dokładnej prognozy pogody panującej na lotnisku
Siewiernyj powinna otrzymać ostrzeżenie o potencjalnym utrudnieniu
podczas lądowania w postaci dymów z wypalanych łąk i torfowisk.
Jak usłyszeliśmy, palenie się torfowisk jest zjawiskiem
długotrwałym (potrafią one płonąć nawet kilka lat, a ich
ugaszenie jest bardzo trudne), a ich wpływ na widoczność nie
powinien być zaskoczeniem dla służb meteo, szczególnie że w
kolejnych meldunkach takie informacje były publikowane.
Marcin Austyn