Jacek Tittenbrun, Z deszczu pod rynnę Studium polskiej prywatyzacji [1]

Jacek Tittenbrun

Z deszczu pod rynnę. Studium polskiej prywatyzacji [1]

OBIECANKI CACANKI

W analizie stosunków panujących w firmach należących do inwestorów zagranicznych potrzebna jest bardzo dokładna lektura podpisywanych przez nich kontraktowych zobowiązań, aby np. nie dać się zwieść roztaczanej w przypadku sprzedaży cementowni “rewii pakietów socjalnych, w których inwestorzy godzili się na niebotyczne zobowiązania… zobowiązania są tak duże, że koncerny nie będą w stanie wywiązać się np. z wieloletnich gwarancji zatrudnienia; nie zważały jednak na to, gdyż w umowach nie przewidziano żadnych sankcji.” Takie luki prawne występują nie tylko w przypadku branży cementowej; według badania ISP PAN w 30% zawartych umów nie zamieszczono żadnych zabezpieczeń na wypadek nie wywiązywania się inwestorów zagranicznych z postanowień zawartej umowy.

Wśród przedsiębiorstw sprywatyzowanych metodą kapitałową brak takich zapisów pojawił się w 25% umów, przy sprzedaży w 1/3, natomiast przy wniesieniu w prawie 43% transakcji. Jak podkreślają autorzy, “pominięcie zapisów egzekwujących realizację zobowiązań może narażać interes zarówno Skarbu Państwa, jak firm i ich pracowników, których dobra nie są należycie chronione. W przypadku nie wywiązywania się inwestorów z podjętych uzgodnień znaczną przeszkodą w dalszym postępowaniu okazuje się brak argumentów procesowych.” Wielu prawników traktuje bowiem pakiet socjalny jako umowę cywilną, której postanowień można dochodzić tylko z powództwa cywilnego. Tego rodzaju umowy – zdaniem tego odłamu myśli prawniczej – “rozwinęły się żywiołowo i w zasadzie nie są regulowane przez polskie prawo. Część zobowiązań przypomina gruszki na wierzbie, bo według kodeksu handlowego jedynym reprezentantem i organem wykonawczym spółek są zarządy, a pakiety podpisują inwestorzy. Poza tym kodeks pracy wyraźnie mówi, że pracobiorcy zobowiązani są nie wysuwać postulatów, których realizacja przekracza możliwości finansowe pracodawców. W podobnym duchu utrzymane są ekspertyzy sporządzone przez autorytety prawnicze na zamówienie zarządów kilku firm, w których obowiązują pakiety. W 2002 r. Sąd Apelacyjny w Krakowie oddalił pozew byłego pracownika cementowni, który zażądał wysokiego odszkodowania od inwestora, tureckiej firmy Rumeli (posiadającej 75% udziałów w cementowni), za to, że w okresie gwarantowanego przez nią zatrudnienia został przez zarząd zwolniony. Sąd uznał bowiem, że udziałowiec nie może zaciągać żadnych zobowiązań. Inni prawnicy wszakże uważają je za źródło prawa pracy, co oznacza, że w przypadku konfliktu pracownicy mogą dochodzić swoich roszczeń w sądach pracy. I też Sąd Najwyższy stwierdził, że pakt gwarancji pracowniczych zawarty między związkami a zarządem PKP jest źródłem prawa pracy [pg 11.1.02].

Wspomniane argumenty na pewno przydałyby się np. ewentualnemu prawnemu reprezentantowi 239 pracowników (5% załogi) Dębicy, którzy na własnej skórze mogli się przekonać o ograniczonej mocy kontraktowych zobowiązań kapitalistycznego właściciela w zderzeniu z logiką zysku. Dębica w połowie 1996 r., za namową audytora, utworzyła niespodziewanie rezerwy, m.in. na nagrody jubileuszowe dla pracowników, urlopy, nagrody okolicznościowe oraz odprawy emerytalne. W rezultacie spowodowało to obniżenie całorocznej prognozy zysku netto z 48 do 41 mln zł. Reakcją na tę niepokojącą perspektywę była wspomniana redukcja, która według szacunków zarządu Dębicy miała pozwolić obniżyć koszty pracy w następnym roku i podnieść produktywność o 20%. Jeżeli mniejsza liczba pracowników ma produkować więcej i taniej, to musi to zakładać wzmożoną intensywność pracy. Jakie znaczenie wobec zwiększenia stopy wartości dodatkowej ma fakt, iż nabywając w grudniu 1995 r. akcje Dębicy Goodyear zagwarantował utrzymanie zatrudnienia w spółce na obecnym poziomie przez trzy lata? Według rzecznika, Andrzeja Czarneckiego, zwolnienia nie były sprzeczne z gwarancjami socjalnymi, których udzielił amerykański koncern Goodyear obejmując w grudniu 1995 r. 32,7% udziałów Dębicy. Amerykanie zagwarantowali wówczas utrzymanie stanu zatrudnienia – 5,2 tys. osób – przez co najmniej 36 miesięcy. Jak poinformował Czarnecki, w umowie zawarto klauzulę, że w przypadku zwolnień grupowych pracownicy dostaną odszkodowania naliczane proporcjonalnie do zarobków i stażu pracy. Dokładnie po upływie 12 miesięcy od zawarcia kontraktu – w grudniu 1996 r. – spółka rozpoczęła grupowe redukcje zatrudnienia. Według Czarneckiego zwolnienia były konsultowane ze związkami zawodowymi. W rezultacie zwolnienia w latach 1997-1998 objęły 400 osób (w tym w 1997 r. zwolniono, jak wspomniano, 239 osób). Przeprowadzając zwolnienia w latach 1996 – połowa 1998, koncern wydał na to 8,4 miliona złotych. Tak więc ze stanu załogi 5.173 odchudzono Dębicę do 4809. I tego jednak było mało, skoro władze koncernu postanowiły po 1 maja 1999 r. przystąpić do zwolnienia kolejnych 400 osób, co stanowi 8,5% załogi. Znamienne, że tyle samo wynosiła planowana na ten rok inflacja. Formalną przyczyną, dla której odchudza się tak gwałtownie stan załogi jest konieczność dokonywania inwestycji technologicznych (zresztą na zalesionych terenach, na co nie chciał wyrazić zgody tamtejszy samorząd lokalny).

Spółka tłumaczyła, że chce obniżyć koszty produkcji opon – ma być fabryką o najniższych kosztach w Europie; buduje wielką halę produkcyjną; jej inwestor strategiczny Goodyear chce przenieść tam część produkcji z fabryk w Niemczech i Francji; w nowej hali będą zainstalowane skomputeryzowane linie technologiczne. Prezes Dębicy, Zdzisław Chabowski, oświadczył: “Nie zakładamy zwiększenia zatrudnienia, bo chcemy osiągnąć światowe standardy efektywności pracy.” Na początku 1997 r. Goodyear rozporządzał 50,7% akcji Dębicy (“Gazeta Wyborcza” nr 43, wyd. W, 1997-02-20, dział: Gospodarka, str. 23).

W 2000 r. zapowiedziano zaś dalsze zwolnienia, stanowiące element szerokiej restrukturyzacji zakładu wynikający, jak wyjaśniało kierownictwo TC Dębica, z “wprowadzanego programu podniesienia konkurencyjności w zakładach koncernu Goodyear”. W ciągu całego 2001 r. z zakładu, będącego po przeniesieniu produkcji z Niemiec, Francji oraz Turcji, jedynym producentem opon Goodyeara w Europie miało odejść około 800 osób spośród 4.218 zatrudnionych. Redukcja objęła zarówno pracowników produkcyjnych, jak i pracujących w pozostałych pionach spółki. <http://www.e-bm.pl/index.xml/_m=1/lang=PL/_a=9600/;801182-914527-16872>.

Jak żalił się mediom zwolniony pracownik z piętnastoletnim stażem, “obiecywano nam świetlaną, amerykańską przyszłość. I co się okazało? W dążeniu do zysku za wszelką cenę człowiek nie ma szans.” Ale za to właściciele i zarządcy zakładu mogli odnotować z zadowoleniem, że Dębica od końca 2002 r. została liderem na polskim rynku opon. Wcześniej to Stomil Olsztyn był zawsze o krok dalej. Doszło do zmiany strategii Goodyeara w stosunku do Dębicy. Goodyear dotąd traktował polską firmę jako producenta opon na rynki ościenne. Okazało się jednak, że fabryka w Dębicy jest jedną z najlepszych na świecie. Częściowo przeniesiono tu więc produkcję z zakładów europejskich. Ale zanim Goodyear podjął taką decyzję, tutejszy zarząd musiał udowodnić, że Dębica jest tego warta. Efekty strategii cięcia kosztów przeprowadzonej przez prezesa Chabowskiego były widoczne już w 2002 r., kiedy to firma miała prawie 78 mln zł zysku. Dębica to nie tylko największa, lecz o najniższych kosztach fabryka Goodyeara w Europie (bm 11/03).

Obiekt tych zabiegów nie pozostawał jednak bierny: od pikiety pod gmachem Zarządu w dniu 15 stycznia rozpoczął się spór zbiorowy. Po manifestacji zaczęły się rokowania związkowców z Zarządem. W toku rozmów związkom zawodowym udało się wywalczyć korzystniejsze warunki niż wcześniej proponowano. Rozmowy w sprawie redukcji stanu załogi prowadzono już od dłuższego czasu, a od początku lutego 2001 r. uczestniczył w nich także Gordon Murdock, szef produkcji Goodyear na Europę Środkową. Według przedstawiciela Solidarności, to właśnie związek wpadł na pomysł, by rozmawiać z najwyższym kierownictwem firmy, skoro rozmowy z zarządem Dębicy ugrzęzły w martwym punkcie. Gordon Murdoch powiedział, że Dębica rozwinie produkcję, m.in. opon do samochodów ciężarowych, a także wkroczy w nowe segmenty rynku. Związkowcom udało się także podnieść gwarantowaną odprawę dla odchodzących do 1.300 zł za każdy przepracowany w firmie rok (wcześniej proponowano 1.150 zł). We wcześniejszym terminie zostanie również wypłacona nagroda okolicznościowa [każdy zatrudniony 1 listopada 2001 r. otrzyma nagrodę rzeczową w formie talonu o wartości 250 zł, a o 12% wzrośnie indywidualna składka polisy ubezpieczeniowej w Commercial Union, jakie firma płaci pracownikom (pg 13.2.01)] oraz zgodnie z ustaleniami na 2001 r. spółka zwiększy od kwietnia podwyżki płac średnio o 142 zł, z wyłączeniem dyrekcji i zarządu.

Związkowcom udało się – również dzięki negocjacjom z zarządem – zmniejszyć liczbę zwalnianych pracowników z ok. 800 do ok. 750. Piotr Klimek, przewodniczący Solidarności w TC Dębica, podkreślił ponadto: “Mamy także gwarancje na lata 2002-2004, że nie będzie zwolnień z powodu restrukturyzacji, a jedynie te związane z inwestycjami i sytuacją na rynku oponiarskim. Nie jesteśmy zadowoleni z podpisanego dzisiaj porozumienia w części dotyczącej liczby osób przewidzianych do zwolnień. Natomiast satysfakcjonuje nas całość osiągniętych zabezpieczeń” [par 12.2.01]. Tomasz Podlasek, wiceprzewodniczący zakładowej Solidarności, zwrócił uwagę, że w porozumieniu zostały zapisane terminy zwolnień, wysokość odszkodowań, a także kryteria, jakie będą stosowane przy wypowiedzeniach. Została również powołana komisja mieszana, która będzie rozpatrywać odwołania zwalnianych pracowników.

Porozumienie dotyczące zwolnień nie obejmuje zakładu ogumienia rowerowego oraz centrum części zamiennych i usług (pracuje w nich ok. 500 osób). Pracownicy tych działów mają zagwarantowane w br. zatrudnienie. Ewentualne zwolnienia w następnych latach w tych obszarach działalności firmy mają być objęte osobnym porozumieniem [pg 13.2.01].

Czy jednak podawane przez zarząd spółki tłumaczenia swojej decyzji skutkami globalizacji gospodarki, zgodnie z którym ogromna konkurencja wymusza na niej obniżenie kosztów wytwarzania opon, a pomóc w tym może, zdaniem zarządu jedynie redukcja zatrudnienia, jest do końca przekonujące w świetle jej wyników ekonomiczno-finansowych? Firma po trzech kwartałach 2000 miała 52,3 miliona złotych zysku netto wobec 45,4 milionów złotych osiągniętych w tym samym okresie 1999 <http://www.e-bm.pl/index.xml/_m=1/lang=PL/_a=9871/;512183-261271-89558>. Cały zaś rok spółka zamknęła zyskiem netto w wysokości 61,6 mln zł, przy przychodach netto ze sprzedaży na poziomie 1,04 mld zł [par 12.2.01]. Taką politykę zbijania kosztów prowadzi także główny rywal Dębicy – Stomil Olsztyn, kontrolowany przez francuski Michelin. W 2000 r. zwolnił on ponad 200 osób, zaś w 2001 r. poinformowano o zatrudnieniu najwidoczniej tańszych pracowników sezonowych i studentów [rz 17.7.01].

W 2002 r. zarząd Stomilu Olsztyn wprowadził natomiast nowe zasady pracy dla swoich pracowników, zgodnie z którymi każdy z zatrudnionych może zostać skierowany na urlop bezpłatny, jeżeli tego będzie wymagać sytuacja firmy. Urlop może trwać do 22 dni łącznie w ciągu roku. Przedstawione warunki mają obowiązywać przez 3 lata. Na nowych umowach pracownicy mogą stracić do 8% rocznych zarobków, co naturalnie oznacza odpowiedniej wielkości oszczędności z punktu widzenia zagranicznych właścicieli. Zapowiedziano przy tym, iż ci, którzy nie zgodzą się z zaproponowanymi warunkami, będą musieli rozstać się z firmą. Nic dziwnego, że związki zawodowe oprotestowały decyzję zarządu [pb 17.6.02].

Zwolnieni robotnicy Dębicy niedługo mogli cieszyć się na obiecaną również przez nowego właściciela podwyżkę płac o 100 zł i nagrodę coroczną, a także jednorazową premię prywatyzacyjną – według obliczeń “Gazety Wyborczej” wynoszącą 2.129 tys. zł na głowę [Gazeta Wyborcza nr 274 wyd. W, 1995-11-25/26]. Dając się nabrać na takie typowe marchewki, można nie zauważyć, że podaje je twarda ręka kapitalistycznego właściciela. W Dębicy, jak i gdzie indziej, “Po okresie rozpieszczania pracowników… akcjami za pół ceny i nagrodami prywatyzacyjnymi przyszedł czas na zaciskanie pasa i redukcje zatrudnienia.”

Z podobnych powodów, jak w Dębicy objęły one pracowników Żywca. Spółka, w której kontrolny pakiet 31,8 proc. akcji posiada holenderski koncern Heineken, po trzech kwartałach 1996 r. zarobiła zaledwie 5,8 mln zł, czyli jedną czwartą ubiegłorocznego zysku, mimo że sprzedaż wzrosła o prawie 30%. Remedium na te rozczarowujące zagranicznych właścicieli wyniki stało się wycofanie się z produkcji napojów oraz zamknięcie przestarzałego browaru w Bielsku (dawał 3% produkcji piwa), w rezultacie czego pracę straciło 145 osób. We wrześniu 1999 r. prezes grupy Żywiec, Alle Ypma, oświadczył: “Nie planujemy zamykania browarów”.

Półtora roku później został zamknięty browar w Gdańsku. W międzyczasie, w 2000 r. rzecznik Grupy Żywiec, Krzysztof Rut, deklarował, iż “zwolnienia nie zmniejszą produkcji w naszych browarach”. Tymczasem po upływie roku od poprzedniej takiej decyzji zapadła kolejna decyzja o likwidacji równie dużego i nowoczesnego browaru w Braniewie.

Nico Nusmeier, prezes Grupy Żywiec, tłumaczył się, że prezes “Ypma mówił to w momencie połączenia Elbrewery i Browarów Żywiec [Grupa Żywiec przejęła Elbrewery, do którego należały browary w Gdańsku, Braniewie i Elblągu]. Wtedy wszyscy byli bardzo optymistycznie nastawieni, m.in. dlatego, że rynek piwa rozwijał się w tempie 9-10% rocznie. Potem jednak…wzrost rynku osłabł. Spadła nam sprzedaż piwa EB. Wzrosły ceny surowców”.

Tej logiki zysków nie zdołała zmienić nawet oferta burmistrza Braniewa, który proponował Holendrom zwolnienie z podatku od nieruchomości czyli pół miliona złotych rocznie. Holenderski menedżer skwitował ofertę ojców miasta: “Gdybyśmy nie byli przekonani na 200%, że trzeba zamknąć browar, to byśmy go nie zamykali. Wiemy, jak ciężka jest to strata dla Braniewa. Jesteśmy jednak na rynku po to, żeby sprzedawać piwo”, przeciwstawiając wymienionej sumie twardą opinię o oszczędnościach, jakie osiągnie Żywiec na zamknięciu browaru w Braniewie: “Utrzymywanie tam produkcji oznacza dla nas roczne straty w wysokości 15 mln zł” [gw 4.12.02].

I wreszcie, trzeci z wielkich browarów pod panowaniem obcego kapitału, Okocim (główny udziałowiec duński Carlsberg), zwolnił ponad 150 pracowników.

Przystępując do umów prywatyzacyjnych, władze koncernu Nestlé obiecywały zainwestować w rozwój polskiego przemysłu spożywczego i zwiększyć poziom zatrudnienia. Tymczasem zdaniem związkowców obietnic nigdy nie dotrzymano. Okres ochronny trwał 10 lat. W tym czasie w kaliskich Winiarach i poznańskiej Goplanie pracę straciło ok. 4 tys. ludzi. Zamiast obiecanych inwestycji zamykano fabryki i zwalniano pracowników. Agnieszka Wąsak, szefowa działu PR koncernu, starała się odeprzeć zarzuty; jej zdaniem zamiast 35,9 mln dol., na które opiewała umowa prywatyzacyjna, Nestlé zainwestowało w Goplanę ponad 60 mln dol., czyli prawie dwukrotnie więcej, niż wynikało ze zobowiązań podjętych w trakcie prywatyzacji. “Jeśli dodać do tego transfer know-how, wdrożenie nowych technologii oraz podniesienie jakości produktów – podkreślała – mogę jednoznacznie stwierdzić, że zgodnie ze swoim zobowiązaniem Nestlé przyczyniło się do rozwoju polskiego przemysłu spożywczego”. Dodała, że koncern nie wycofuje się bynajmniej z działalności produkcyjnej w Polsce. Związkowcy odnieśli się jednak do tych zapewnień z niedowierzaniem. Dariusz Skrzypczak, szef zakładowej “Solidarności”, powołał się na przykład oddziału w Kobylnicy k. Słupska, gdzie pakowano kawę Nescafé: “Zapewniano nas, że nie ma decyzji o zamknięciu oddziału. A później okazało się, że zakład sprzedano, a produkcję Nescafé przeniesiono poza granice Polski. To samo było z oddziałem w Lesznie. Któregoś dnia po prostu zapakowano nas do samochodu, zawieziono do Leszna i dopiero na miejscu poinformowano, że zakład jest likwidowany, a produkcja przeniesiona do Poznania. To przykłady potwierdzające szczerość zarządu Nestlé”. Według krążących pogłosek, do 2006 r. Nestlé miałby całkowicie zrezygnować z produkcji w Polsce. Produkcja wytwarzanych w poznańskiej Goplanie słodyczy miałaby zostać przeniesiona do krajów, w których jej koszty są dużo niższe. Zdaniem związkowców “to stary numer Nestlé. W wielu krajach postąpili dokładnie tak samo: najpierw lokalne zakłady produkcyjne doprowadzili do plajty, potem wycofali swoją własną produkcję. W ten sposób na rynku pozostaje pustka, którą wypełniają ich produkty, bo one w sklepach oczywiście zostają. Nie obchodzą ich ludzie. Nie interesuje ich, czy znajdą nową pracę”.

Zwracali oni także uwagę, iż dodatkową stratą, której łatwo odrobić się nie da, jest wypieranie z rynku rozpoznawanej przez Polaków marki Goplana, która już wkrótce ZOSTANIE WSPOMNIENIEM.

Zdaniem Dariusza Skrzypczaka, koncern Nestlé właśnie do tego zmierza. Goplana była wizytówką regionu, a za chwilę przestanie być kojarzona. Nie jest reklamowana, jest zastępowana przez inne logo. Można uznać, że to naturalna konsekwencja globalizacji. “Powstaje jednak pytanie, czy musimy się na te procesy godzić? Czy musimy się im poddawać bez walki?” Pracownicy Goplany zadecydowali, że już dłużej ustępować nie będą. Tym bardziej, że w ciągu ostatnich 10 lat obroty firmy zwiększyły się z kilku milionów złotych do blisko 1,4 mld. Ale koncern nie czuje się współodpowiedzialny ani za polski rynek lokalny, ani za przyszłość rodzin pracowników”.

Te słowa znalazły potwierdzenie w dalszych wypadkach. W końcu 2004 r. koncern sprzedał Goplanę polskiej firmie Jutrzenka. Nie oznaczało to jednak zakończenia niepokojów załogi. Zgodnie z nieoficjalną interpretacją zarząd Jutrzenki SA po cichu porozumiał się z zarządem Nestlé, że utrzyma fabrykę w Poznaniu jeszcze przez kilka lat. Dzięki takiemu zabiegowi odpowiedzialność za zamknięcie zakładu z kilkudziesięcioletnią tradycją nie obciąży wizerunku Nestlé. Taki scenariusz zdarzeń potwierdził, m.in. Waldemar Fijołek, rzecznik Jutrzenki, który w rozmowie z “Gazetą Wyborczą” (nr 35, “Ikona Poznania”) powiedział: “przeniesienie zakładu poza Poznań jest nieuniknione. To konieczne, by fabryka nadal się rozwijała. Ale nie planujemy przenosin wcześniej niż za pięć lat” [tr 18.4.05].

Kolejną pozycję na długiej liście nierzetelnych właścicieli z zagranicy zajmuje francuski Alcatel. TELETRA SA w Poznaniu, w 1994 r. zatrudniała 1.100 pracowników, a po roku już tylko 572, przy czym w kolejce do zwolnienia czekali dalsi pracownicy. W marcu tego roku przewidziano do zwolnienia kolejne 152 osoby, a 47dalszych w czerwcu. Alcatel kupił 80% akcji Teletry w marcu 1993 r. i zobowiązał się nie zwalniać pracowników przez 18 miesięcy. Ludzi jednak zwalniano (do końca czerwca 1993 r. 320 pracowników). Na mocy porozumienia ze związkami zawodowymi otrzymali równowartość 21-miesięcznej pensji. W czerwcu 1994 r., po kolejnym sporze między zarządem a związkami, ustalono, że pracownicy, którzy zwolnią się do końca czerwca 1995 r., dostaną dodatkowo po 12 miesięcznych pensji. Docelowo w zakładzie pracować ma ok. 380-400 osób [gw 23.3.95].

Kolejny przypadek dotyczy tej samej branży i narodowo identycznego właściciela. W marcu 2001 r. Olsztyńska Telekomunikacja zapowiedziała zwolnienie 600 osób, czyli 15,5% ogółu zatrudnionych w całym regionie [3.875 osób]. Irena Żychowicz, szefowa związków branżowych w olsztyńskiej TP SA, oświadczyła, że zwolnienia są ogromnym zaskoczeniem po tym, gdy w pakiecie socjalnym zawartym z nowym inwestorem – France Telecom – zagwarantowano załodze 40-miesięczne utrzymanie zatrudnienia na dotychczasowym poziomie”, zapowiadając kontrakcję: “Uciekniemy się do najbardziej drastycznych form protestu, aby bronić miejsc pracy. Nawet do głodówki”. Zarząd Regionu Warmińsko-Mazurskiego NSZZ “S” wystosował od razu pismo do premiera Jerzego Buzka, w którym zdecydowanie przeciwstawia się redukcjom w zakładach okręgu olsztyńskiego. “To – można przeczytać w piśmie – oznacza redukcję na poziomie 15,5%, czyli likwidację jednego średniego zakładu”. Związkowcy podkreślili, że zwalniani nie będą mieli szansy na znalezienie pracy w regionie objętym najwyższym bezrobociem w kraju. Protesty “S” trafiły również do Ministerstwa Skarbu jako właściciela 35% akcji TP SA z postulatem blokady niekorzystnych działań zarządu. Aleksander Krępeć, rzecznik prasowy TP SA w Olsztynie, przyznał, że zwolnienia, które mają objąć głównie pion sieci, czyli monterów i energetyków, co ma wynikać ze “zmiany profilu zakładu”, w jakim akcent ma być położony na usługi i marketing. Rzecznik zapewnił również, że pracownicy, którzy zdecydują się odejść, dostaną odszkodowania przewidziane w pakiecie socjalnym. [gw 28.3.01].

Komentarz do owych deklaracji o “face-liftingu” narodowego operatora może stanowić okoliczność, że w ramach tych redukcji, np. w Olsztynie zwolniono instalatorów, a ich pracę wykonują podnajmowani kolejarze [pg 29.6.01].

Ostatecznie w wyniku strajku okupacyjnego związkowcom udało się wymóc przestrzeganie zapisów obowiązującego do 2004 r. pakietu socjalnego. M.in. mają być tworzone nowe miejsca pracy, a restrukturyzacja ma przebiegać na zasadzie dobrowolności, a nie przymuszania pracowników do zwolnień. Nie będzie też już sytuacji, jak niedawno, kiedy część pracowników uczestniczyła w szkoleniach mających na celu przekwalifikowanie, po czym po zakończeniu takiego szkolenia dostawali wypowiedzenie umowy o pracę .

Przed rokiem wysocy rangą przedstawiciele TP SA mówili o konieczności ograniczenia zatrudnienia o co najmniej 15 tys. osób w ciągu najbliższych trzech lat. Problem w tym, że trzy lata temu zarząd podpisał ze związkami układ zbiorowy zabraniający zwolnienia pracownika bez przedstawienia mu propozycji innego stanowiska lub umożliwienia mu przekwalifikowania się. Mało tego, kupując w połowie ubiegłego roku strategiczny pakiet akcji TP SA, francuski inwestor France Telecom i jego partner Kulczyk Holding, zobowiązali się, że nie przeprowadzą zwolnień grupowych w ciągu 40 miesięcy. Ostatnio związki zawodowe zaczęły alarmować, że zarząd TP SA przygotowuje jednak zwolnienia grupowe.

Związkowcy zarzucili też kierownictwu firmy, że zamierza redukować zatrudnienie systematycznie (co kwartał pewna liczba osób), aby uniknąć zwolnień grupowych i zaoszczędzić na odprawach. Wicedyrektor departamentu public relations w TP SA, Michał Potocki, przyznaje, że zarząd zamierza w tym roku zredukować zatrudnienie o 4% z 68 tys. osób do 65 tys. Zamiar ten nazywa jednak “wstępnym”. Potocki powiedział “Gazecie”, że stworzono już specjalną rezerwę w budżecie firmy na odprawy dla pracowników, jednak nie wyjaśnił, jaką to kwotę stanowi. Związkowcy twierdzą z kolei, że plany kierownictwa firmy obejmują wyższą redukcję, bo aż 5 tys. osób. Nie godzą się na nią i zapowiadają negocjacje z kierownictwem firmy. Zdaniem przedstawicieli TP SA chodzi o zwiększenie efektywności firmy, tak aby coraz mniejsza grupa pracowników obsługiwała coraz większą grupę klientów. Decyzję o redukcji zarząd TP SA podjął kilka tygodni temu – mówi Potocki. Zbiegła się ona jednak z fatalnymi danymi dotyczącymi bezrobocia, które rośnie i sięga już 15,8% ludności zawodowo czynnej. Zdaniem Marka Mądrzyka, przedstawiciela załogi w radzie nadzorczej TP SA i członka prezydium sekcji krajowej pracowników telekomunikacji NSZZ “Solidarność”, firma zakłada, że odejście jednego pracownika będzie kosztowało średnio 25 tys. zł, pojedyncze osoby mogą dostać nawet 60 tys. Gdyby jednak ktoś nie zdecydował się na dobrowolne odejście, a potem został zwolniony, odprawa będzie mniejsza i zostanie ustalona w zależności od liczby lat pracy – wyniosłaby od 4 do 8 tys. zł. Propozycje zarządu wpłynęły późno, blisko trzy tygodnie temu, a trzeba było zdecydować się na odejście do końca marca – mówi Marek Mądrzyk. Również plan restrukturyzacji na ten rok stworzono zbyt późno. Dopiero w tym tygodniu wyjaśniło się, jak to przełoży się na poszczególne piony i obszary, stąd panika wśród pracowników. Większość zwalnianych osób to pracownicy tzw. pionu sieci, głównie konserwatorzy i pracujący przy obsłudze analogowych central telefonicznych. W centralach powywieszano już pierwsze listy osób przeznaczonych do zwolnienia. Nie dotarły do nas informacje, które świadczyłyby o planowanych w TP SA zwolnieniach – powiedziała “Gazecie” Agnieszka Dłuska z biura prasowego Ministerstwa Skarbu. Jeśli jednak zapisy umowy prywatyzacyjnej zostaną złamane, będą wyciągnięte konsekwencje wynikające z tej umowy. Jak bardzo należałoby zredukować zatrudnienie w TP SA? Trudno porównywać tę firmę z zachodnioeuropejskimi telekomami, bo nastawiona jest mocniej na inwestycje w rozbudowę sieci, więc zatrudnienie musi być relatywnie wyższe. Przerosty są jednak ewidentne – mówi Marcin Sadlej, analityk Pekao SA. Zdaniem analityków rewolucja zatrudnienia czeka TP SA dopiero za rok, dwa. Wówczas dojdzie w Polsce do większej liberalizacji rynku, która wymusi ograniczanie zatrudnienia. Efektywność mierzona liczbą linii telefonicznych na jednego zatrudnionego w spółce jest bardzo słaba, nawet porównując TP SA do jej odpowiedników w Czechach i na Węgrzech. Wynosi ona niecałe 150 linii, podczas gdy średnia w naszym regionie to 200 linii, zaś w Europie Zachodniej – 250-300 linii. Czesi bardziej radykalnie ograniczali zatrudnienie, redukując je po kilka tysięcy ludzi rocznie. Zdaniem Artura Żaka z TP SA takie zestawianie innych telekomów z TP SA jest krzywdzące dla polskiego operatora, który wiele działań, np. instalowanie i naprawę linii, prowadzi własnymi siłami, podczas gdy zachodnie telekomy skupiły się już na samych usługach telekomunikacyjnych i do innych zadań wynajmują zewnętrzne spółki. Pytani przez nas analitycy uważają, że do masowych redukcji zatrudnienia nie dojdzie przed sprzedażą kolejnych akcji TP SA France Telecom, który wówczas osiągnąłby w spółce pakiet większościowy i mógłby prowadzić bardziej zdecydowaną restrukturyzację. W czerwcu 2001 r. ponad 1.000 pracowników TPSA protestowało przeciwko planowanym zwolnieniom. Związkowcy zrzeszeni w “Solidarności” manifestowali przed sejmem domagając się od France Telekom gwarancji zatrudnienia dla wszystkich pracowników oraz dalszego inwestowania w spółkę. Twierdzą oni, że we władzach spółki panuje chaos spowodowany przenoszeniem pracowników na inne stanowiska. Żądają wprowadzenia programu pomocy socjalnej. Protestujący przenieśli się następnie pod Ministerstwo Gospodarki, a delegacja związkowców zorganizowała pikietę pod ambasadą Francji .

Protestujący nie pominęli również walnego zgromadzenia akcjonariuszy TP SA, jakie odbyło się 28 czerwca. W czasie obrad przeciwko redukcjom finansowym i planowanym – mającym wedle związkowców objąć kilkanaście tysięcy osób – zwolnieniom protestowało ponad tysiąc pracowników TP SA zrzeszonych w Solidarności i OPZZ. Wręczyli oni przewodniczącemu zgromadzenia (mimo próśb do załogi nie wyszedł prezes Paweł Rzepka) list, w którym czytamy, m.in. iż MSP godzi się na niczym nie ograniczone działania najbardziej zadłużonego na świecie narodowego operatora francuskiego. Chcemy także zapobiec sprzedaniu kolejnego pakietu akcji TP SA France Telecom – powiedziała PG Elżbieta Pacuła z “Solidarności”. Według związkowców, docelowo zwolnionych ma być kilkanaście tysięcy osób.

Te obawy się sprawdziły, a na uwagę zasługuje zachowanie państwowego adresata postulatów związkowców, który dla mniej lub bardziej doraźnego efektu finansowego, pożądanego w związku z zwłaszcza trudną sytuacją budżetu dopuścił się czegoś, co z punktu widzenia pracowniczych interesów można by określić nawet jako ich zdradę. Po ogłoszeniu przez TP SA planów ograniczenia nakładów inwestycyjnych i zwiększenia redukcji zatrudnienia, część inwestorów zaczęła podejrzewać, że podjęte przez spółkę decyzje mają związek z podpisaną dwa dni wcześniej umową skarbu państwa z konsorcjum France Telecom-Kulczyk Holding. Ministerstwo uzyskało za 12,5-proc. pakiet TP SA niezłą, jak na ówczesne warunki rynkowe, cenę: 20 zł za akcję w porównaniu do ówczesnego kursu giełdowego wynoszącego 12 zł).

Część ekspertów wyraziła uzasadnione przypuszczenie, że stało się to kosztem zwiększenia skali zwolnień w spółce – by uzyskać dobrą cenę za TP SA SP zgodził się, by redukcje zatrudnienia były większe niż początkowo planowano (na koniec 2000 r. w TP SA pracowało 68.100 osób). Zatrudnienie w spółce ma zmniejszyć się na zakończenie 2001 r. do 60.900 osób, a w 2002 r. o kolejne 8%. Ze stanowiska prywatnych akcjonariuszy wypowiedział się Włodzimierz Giller, analityk Erste Securities Polska, dzieląc się nie tylko swoimi nadziejami: “Zwiększenie udziałów France Telecom powinno przyspieszyć restrukturyzację zatrudnienia”, a można przypomnieć, że po omówionych zakupach, konsorcjum dysponowało pulą 47,5% akcji TP SA [pg 12.9.01].




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:

więcej podobnych podstron