Ta
scena została usunięta z rozdziału 11 „Komplikacje”. Jej
usunięcie zirytowało mnie, ale nie wiedziałam czemu, więc dałam
sobie spokój. Gdy było już za późno, by ją wstawić z powrotem,
w końcu zrozumiałam, co mi nie dawało spokoju. Mimo że wspominam
wiele razy o niezdarności Belli, nigdy tak naprawdę nie pokazałam
tego. To był ten jedyny raz, gdy Edward obserwował Bellę, a zatem
był to idealny moment na popis jej niezdarności. Haha a teraz moje
wyjaśnienie jest niemalże dłuższe niż wycięty
fragment.
Zmierzch, s. 179. (Nieprzepisany ustęp zaczyna
się na s. 178 od słów: "Weszłam do środka
półprzytomna...")
Badminton
Oczywiście
nie odbyło się bez wpadki. Starałam się nie zbliżać do Mike’a,
by ten mógł w spokoju grać, ale trener Clapp podszedł do nas i
kazał mu trzymać się swojej strony kortu, bym również mogła
uczestniczyć w grze. Sam stanął obok i przyglądał się nam,
upewniając się, że wypełniamy jego polecenie.
Z
westchnieniem stanęłam w bardziej centralnym miejscu kortu,
trzymając przed sobą ostrożnie rakietę. Dziewczyna z przeciwnej
drużyny uśmiechnęła się złośliwie podczas wykonywania serwisu
– musiałam jej coś uszkodzić podczas koszykówki – i posłała
lotkę kilka metrów za siatkę, prosto we mnie. Skoczyłam
niezgrabnie w stronę nadlatującego pocisku, mierząc rakietą w
jego kierunku, ale zapomniałam uwzględnić siatkę w swoich
rachubach. Moja rakieta odbiła się od siatki z zadziwiającą siłą,
wypadając mi z ręki i zahaczając przy tym o moją głowę, zanim
uderzyła w ramię Mike’a, który podbiegł, by odbić lotkę,
którą ja przepuściłam.
Trener Clapp zakasłał lub
próbował zamaskować śmiech.
- Przepraszam, Newton –
mruknął, oddalając się wolnym krokiem, byśmy mogli powrócić do
naszych poprzednich, mniej niebezpiecznych, pozycji.
-
Wszystko w porządku? – spytał Mike, rozcierając sobie ramię,
podczas gdy ja masowałam sobie czoło.
- Tak, a ty jesteś
cały? – spytałam łagodnie, biorąc znów do ręki swoją
broń.
- Chyba dam sobie radę. – Wykonał ręką pełen
obrót, upewniając się, że jest w pełni sprawna.
-
Będę się trzymać z tyłu. – Odeszłam do tylnego narożnika
kortu, trzymając ostrożnie rakietę za plecami.
~.~
Rozpoznacie
tę scenę z końca drugiego rozdziału „Księżyca w nowiu”.
Tylko niektóre zdania są inne. W pierwotnym szkicu Carlisle
nafaszerował Bellę lekami, by złagodzić ból, co wywołało u
niej niecodzienną reakcję. Dlaczego ten fragment został wycięty?
Po pierwsze, moi redaktorzy stwierdzili, że nastrój był zły. (Ja
próbuję robić sobie żarty ze wszystkiego, oni próbują nade mną
zapanować.) Po drugie, uważali, że reakcja Belli nie była
realistyczna. Cóż, to im powinno być głupio, bo ta historia jest
oparta na prawdziwym doświadczeniu życiowym (tym razem nie
moim).
Księżyc w nowiu, s. 49.
Narkotyki
Opadłam
na poduszkę. Miałam przyspieszony oddech, a świat wirował mi
przed oczami. Ręka mnie już nie bolała, ale nie wiedziałam, czy
to z powodu tabletek przeciwbólowych, czy pocałunku. Coś mi się
przypomniało, ale skojarzenie było zbyt ulotne...
-
Przepraszam. – Edwardowi także brakowało tchu. –
Przeholowałem.
Ku własnemu zaskoczeniu,
zachichotałam.
- Jesteś zabawny – wymamrotałam i
ponownie zachichotałam.
Skrzywił się w ciemności.
Wyglądał tak poważnie. Dostałam napadu histerycznego śmiechu.
Zasłoniłam sobie usta, by stłumić śmiech, żeby Charlie mnie nie
usłyszał.
- Bello, zażywałaś kiedykolwiek wcześniej
Percocet?
- Nie sądzę – odpowiedziałam, wciąż
chichocząc. – A co?
Wywrócił oczami. Nadal nie mogłam
się przestać śmiać.
- Jak twoja ręka?
-
Nie czuje jej. Mam ją jeszcze?
Westchnął przy
akompaniamencie moich chichotów.
- Spróbuj zasnąć,
Bello.
- Nie, chcę, żebyś mnie znów pocałował.
-
Przeceniasz moją samokontrolę.
Parsknęłam śmiechem.
-
Co jest dla ciebie bardziej kuszące – moja krew czy moje
ciało?
Rozbawiło mnie własne pytanie.
- Pół
na pół. – Uśmiechnął się wbrew sobie. – Nigdy nie widziałem
cię na haju. Jesteś bardzo zabawna.
- Nie jestem na
haju. – Spróbowałam powstrzymać chichoty, by to udowodnić.
-
Lepiej się prześpij – zasugerował.
Zdałam sobie
sprawę, że robię z siebie idiotkę, co nie było niczym
niezwykłym, ale wciąż było żenujące, więc spróbowałam pójść
za jego radą. Wtuliłam głowę w jego ramię i zamknęłam oczy. Co
jakiś czas jeszcze dostawałam nawrotu chichotów, ale zdarzało się
to coraz rzadziej, aż w końcu leki uśpiły mnie.
***
Obudziłam
się w strasznym stanie: ręka mnie piekła, a głowa bolała. Edward
powiedział, że to skutki uboczne zażycia leków i polecił mi
stosować Tylenol zamiast Percocatu, po czym pocałował mnie
niedbale w czoło i wyskoczył przez okno.
To, że jego
twarz wydawała mi się odległa i bez wyrazu, wcale mi nie pomogło.
Niepokoiłam się, do jakich wniosków mógł dojść w nocy, gdy
obserwował, jak spałam. Im bardziej się tym gryzłam, tym
dotkliwiej pulsowały mi skronie.
Wzięłam podwójną
dawkę Tylenolu, a buteleczkę z Percocatem wyrzuciłam do kosza w
łazience.
~.~
Ten
fragment został wycięty z pierwotnego epilogu. Mimo że pokrótce
wyjaśniłam historię Emmetta w rozdziale 14 – „Siła woli”,
to naprawdę brakuje mi jej opowiedzianej szczegółowo jego własnymi
słowami.
Emmett i niedźwiedź
Zmierzch,
epilog
Zaskoczyło mnie dziwne pokrewieństwo, które
utworzyło się między mną a Emmettem, szczególnie że kiedyś to
on wydawał mi się najbardziej przerażający z nich wszystkich.
Musiało to mieć coś wspólnego z tym, jak zostaliśmy wybrani, by
dołączyć do rodziny. Oboje zostaliśmy pokochani i odwzajemniliśmy
to uczucie, będąc ludźmi, choć w jego przypadku trwało to bardzo
krótko. Jednak Emmett pamiętał to. On jeden naprawdę rozumiał,
jakim cudem był dla mnie Edward.
Rozmawialiśmy o tym po
raz pierwszy pewnego wieczoru, gdy nasza trójka wyłożyła się na
kanapie w salonie. Emmett po cichu zapoznawał mnie ze wspomnieniami,
które były lepsze niż bajki. Uwaga Edwarda była skoncentrowana na
programie kulinarnym. Zdecydował, ku mojemu niedowierzaniu, że musi
nauczyć się gotować, co mogło stanowić pewien problem, gdy się
nie miało odpowiedniego wyczucia smaku i zapachu. Mimo wszystko
istniało coś, co nie przychodziło mu łatwo. Zmarszczył swoje
idealne brwi, gdy znany kucharz doprawiał kolejną potrawę do
smaku. Ukryłam uśmiech.
- Wtedy kończył się już ze
mną bawić i wiedziałem, że za chwilę umrę – wspominał Emmett
ze spokojem, kończąc opowieść o swoim ludzkim życiu przygodą z
niedźwiedziem. Edward nie zwracał na nas uwagi. Słyszał już
wcześniej tę historię. – Nie mogłem się ruszyć. Traciłem
przytomność. Wówczas usłyszałem coś, co, jak sądziłem, było
innym niedźwiedziem, walczącym z tamtym o pożywienie. Nagle
poczułem się, jakbym leciał. Uznałem, że umarłem, ale mimo to
spróbowałem otworzyć oczy. Wtedy ją zobaczyłem... – Powrócił
myślami do tego wspomnienia, jego mina wyrażała niedowierzanie.
Rozumiałam go doskonale. - ... i wiedziałem już, że nie żyję.
Nie miałem nawet nic przeciwko bólowi. Walczyłem ze sobą, by nie
zamknąć powiek i nie stracić z oczu twarzy anioła. Majaczyłem
oczywiście, zastanawiając się, dlaczego nie dostaliśmy się
jeszcze do nieba. Uznałem, że musi być ono dalej, niż się
spodziewałem. Czekałem, aż anioł mnie opuści. A wówczas ona
zaniosła mnie przed oblicze Boga.
Zaniósł się swoim
tubalnym śmiechem. Bez trudu mogłam wyobrazić sobie, iż ktoś
wysunął takie przypuszczenie.
- Sądziłem, że to, co
nastąpiło później, było sądem nade mną. W swoim
dwudziestoletnim życiu bawiłem się aż nazbyt dobrze, więc ognie
piekielne mnie nie zaskoczyły. – Znów się zaśmiał. Mimo to
zadrżałam. Edward nieświadomie wzmocnił uścisk wokół mnie. –
Jednak zdziwiło mnie to, że anioł mnie nie zostawił. Nie
potrafiłem zrozumieć, jak coś tak pięknego mogło przebywać ze
mną w piekle, ale byłem za to wdzięczny. Za każdym razem gdy Bóg
przychodził mnie skontrolować, obawiałem się, że zabierze ją
ode mnie, ale nigdy tego nie uczynił. Zacząłem myśleć, że ci
wszyscy kaznodzieje, którzy rozprawiali o miłosiernym Bogu, mogli
mieć mimo wszystko rację. I wtedy ból ustał, a oni wyjaśnili mi
wszystko. Byli zdziwieni, że nie przejąłem się zanadto tą całą
przemianą w wampira. Ale skoro Carlisle i Rosalie, mój anioł, byli
wampirami, czy mogło być aż tak źle?
Skinęłam głową,
całkowicie się z nim zgadzając.
- Trochę więcej
problemów miałem z zasadami... – Zachichotał. – Miałeś ze
mną na początku pełne ręce roboty, prawda? – Szturchnął
żartobliwie Edwarda w ramię, przez co zakołysało nami wszystkimi.
Edward prychnął, nie odwracając wzroku od telewizora. – Widzisz,
piekło nie jest takie złe, jeśli możesz zatrzymać przy sobie
anioła – zapewnił mnie Emmett wesołym tonem. – Kiedy on w
końcu zaakceptuje nieuniknione, poradzisz sobie.
Pięść
Edwarda przemknęła obok mnie tak szybko, że nawet nie zauważyłam,
co wbiło Emmetta w oparcie kanapy. Edward ani na moment nie spuścił
wzroku z telewizora.
- Edward! – krzyknęłam na niego
przerażona.
- Nie przejmuj się tym, Bello – powiedział
Emmett niewzruszenie, sadowiąc się z powrotem na swoim miejscu. –
Wiem, gdzie go znaleźć. – Spojrzał ponad mną na profil Edwarda.
– W końcu będziesz musiał ją na chwilę zostawić – zagroził.
Edward ledwo słyszalnie warknął, nie podnosząc wzroku.
-
Chłopcy! – Z piętra dobiegł nas upominający głos Esme.
~.~
Tym razem nie jest to jeden z wyciętych fragmentów, tylko dodatek, który Stephanie napisała po burzliwych dyskusjach, które prowadzono na forach o tym, jak wyglądała rozmowa Rosalie z Edwardem w KwN.
Wiadomość
od Rosalie
Telefon w mojej kieszeni znów zaczął
wibrować. Po raz dwudziesty piąty w ciągu ostatnich dwudziestu
czterech godzin. Pomyślałem, żeby otworzyć go i przynajmniej
sprawdzić, kto próbuje się ze mną skontaktować. Może to było
coś ważnego. Może Carlisle mnie potrzebował.
Pomyślałem
o tym, ale się nie ruszyłem.
Nie byłem całkiem pewien,
gdzie się znajdowałem. Chyba na jakimś ciemnym, ciasnym strychu,
pełnym szczurów i pająków. Pająki ignorowały mnie, a szczury
trzymały się ode mnie z daleka. Powietrze przepełniała woń
smażonego oleju, zjełczałego mięsa i ludzkiego potu oraz niemalże
stała warstwa zanieczyszczeń unosząca się jak czarna mgiełka nad
wszystkim. Pode mną były cztery piętra sypiącej się kamienicy w
getcie tętniącej życiem. Nie zadawałem sobie trudu, by oddzielać
myśli od głosów - razem tworzyły głośną, hiszpańską wrzawę,
której się nawet nie przysłuchiwałem. Pozwalałem, by odbijała
się ode mnie. To bez znaczenia. Wszystko było bez znaczenia. Moja
egzystencja była pozbawiona znaczenia.
Cały świat był
pozbawiony znaczenia.
Przyciskałem czoło do kolan,
zastanawiając się, jak długo jeszcze będę w stanie to znosić.
Może to było bezsensowne. Może jeśli moja próba i tak była
skazana na niepowodzenie, powinienem przestać się torturować i po
prostu wrócić...
Ten pomysł był tak pobudzający, tak
ożywczy
-
jakby te słowa zawierały w sobie silny środek znieczulający,
zmiatający z powierzchni ziemi tę górę cierpienia, pod którą
byłem zakopany - że sprawił, iż wziąłem głębszy oddech, a
świat zawirował mi przed oczami.
Mógłbym stąd odejść,
mógłbym wrócić.
Twarz Belli, zawsze ukryta pod moimi
powiekami, uśmiechnęła się do mnie.
To był
zapraszający uśmiech, uśmiech pełen przebaczenia, ale nie wywołał
on takiego efektu, jakiego prawdopodobnie spodziewała się moja
podświadomość.
Oczywiście, że nie mogłem wrócić.
Czymże było moje cierpienie w porównaniu z jej szczęściem?
Powinna
móc
się uśmiechać, wolna od strachu i wszelkich zagrożeń. Wolna od
tęsknoty za przyszłością bez duszy. Zasługiwała na coś więcej.
Zasługiwała na kogoś lepszego ode mnie. Kiedy opuści już ten
świat, pójdzie do miejsca, do którego miałem zakaz wstępu,
nieważne jakie życie prowadziłem na ziemi.
Myśl o tej
ostatecznej rozłące była dużo silniejsza niż ból, który do tej
pory odczuwałem. Zadrżałem. Kiedy Bella pójdzie do miejsca, do
którego należała, a ja nie, nie będę już przeciągał dłużej
swojego życia. Będę potrzebował zapomnienia. Będę potrzebował
ulgi.
To była moja nadzieja, ale nie miałem na to
żadnych gwarancji.
Spać
- i śnić może? Ha, tu się pojawia przeszkoda,
zacytowałem. Nawet gdy stanę się popiołem, czy wciąż będę
odczuwać męki po jej stracie?
Ponownie wstrząsnęły
mną dreszcze.
A poza tym, do diabła, obiecałem.
Przyrzekłem jej, że nie pojawię się już nigdy więcej w jej
życiu. Nie zamierzałem cofnąć danego słowa. Nie mógłbym choć
raz zrobić czegoś dla jej dobra? Czegokolwiek?
Myśl o
powrocie do pochmurnego miasteczka, które już na zawsze pozostanie
moim prawdziwym domem na tej planecie znów zaświtała mi w
głowie.
Tylko, żeby sprawdzić. Tylko, żeby upewnić
się, że jest bezpieczna i szczęśliwa. Nie po to, by się wtrącać.
Nigdy by się nie dowiedziała, że tam byłem...
Nie. Do
diabła, nie.
Telefon znów zaczął wibrować.
-
Niech to szlag - warknąłem.
Mógłbym tym odwrócić swą
uwagę, pomyślałem. Otworzyłem telefon i skojarzyłem numer. Od
pół roku nie przeżyłem takiego szoku.
Po co Rosalie
miałaby do mnie dzwonić? Była prawdopodobnie jedyną osobą, która
cieszyła się z mojej nieobecności.
Musiało się stać
coś naprawdę poważnego, skoro chciała ze mną rozmawiać.
Zmartwiony o swoją rodzinę, odebrałem telefon.
- Co? -
spytałem spięty.
- Och, wow. Edward odebrał telefon.
Czuję się zaszczycona.
Gdy tylko usłyszałem ton jej
głosu, wiedziałem, że z rodziną wszystko w porządku. Musiała
być po prostu znudzona. Trudno było domyśleć się motywów jej
postępowania bez wglądu w jej myśli. Postępowanie Rosalie nigdy
nie miało dla mnie sensu. Jej działania wynikały z najbardziej
zawiłych rodzajów logiki.
Zatrzasnąłem telefon.
-
Zostaw mnie w spokoju - wyszeptałem do nikogo.
Oczywiście
telefon od razu znów zaczął wibrować.
Będzie do mnie
wydzwaniała, póki nie przekaże mi tej wiadomości, która miała
mnie zirytować? Prawdopodobnie. Ta gra nie znudziłaby się jej
przez kilka miesięcy. Rozważyłem w myślach pomysł, by pozwolić
jej wciskać przycisk powtórnego wybierania numeru przez następne
pół roku... a potem westchnąłem i znów odebrałem telefon.
-
Streszczaj się.
Rosalie zaczęła wyrzucać z siebie
słowa.
- Pomyślałam, iż chciałbyś wiedzieć, że
Alice jest w Forks.
Otworzyłem oczy i wpatrzyłem się w
spróchniałe drewniane belki oddalone trzy cale od mojej twarzy.
-
Co? - Mój głos był pusty i wyprany z wszelkich emocji.
-
Wiesz, jaka jest Alice - myśli, że wszystko wie. Jak ty. - Rosalie
zachichotała bez cienia wesołości. Jej głos przybrał bardziej
nerwowy ton, jakby nagle była niepewna tego, co robiła.
Ale
moja wściekłość utrudniała mi przejmowanie się tym, jaki
problem miała Rosalie.
Alice przyrzekła mi, że
podporządkuje się mojemu postanowieniu w odniesieniu do Belli, mimo
że nie zgadzała się z moją decyzją. Obiecała, że zostawi Bellę
w spokoju... przynajmniej, póki ja też się do tego stosowałem.
Najwyraźniej uznała, że w końcu ulegnę. Może miała rację.
Ale
nie uległem. Jeszcze. Więc co robiła w Forks? Zapragnąłem
skręcić jej ten chudy kark. Nie żeby Jasper pozwolił mi zbliżyć
się na tyle do niej, gdyby wychwycił ten podmuch furii wzbierającej
we mnie...
- Jesteś tam jeszcze, Edward?
Nie
odpowiedziałem. Ścisnąłem czubkami palców nasadę nosa,
zastanawiając się, czy wampir może dostać migreny.
Z
drugiej strony, jeśli Alice już i tak wróciła...
Nie.
Nie. Nie. Nie.
Obiecałem. Bella zasługuje na lepsze
życie. Obiecałem. Bella zasługuje na lepsze życie.
Powtarzałem
te słowa jak mantrę, próbując oczyścić umysł z kuszącego
widoku ciemnego okna Belli. Wejścia do mojego jedynego
sanktuarium.
Bez wątpienia musiałbym się płaszczyć,
gdybym wrócił. Nie przeszkadzałoby mi to. Mógłbym szczęśliwie
spędzić następne dziesięciolecie na kolanach, gdybym był z
nią.
Nie, nie, nie.
- Edward? Obchodzi cię
chociaż, czemu Alice tam jest?
- Nieszczególnie.
Głos
Rosalie poweselał trochę, bez wątpienia była zadowolona, że
wymusiła na mnie odpowiedź.
- Cóż, właściwie, to ona
nie łamie zasad. Rozumiesz, ostrzegałeś nas tylko przed tym, by
trzymać się z daleka od Belli, tak? Reszta Forks się nie
liczy.
Zamrugałem powoli. Bella wyjechała? Moje myśli
skupiły się na tej niespodziewanej wiadomości. Jeszcze nie
ukończyła szkoły, więc musiała wrócić do matki. To dobrze.
Będzie żyła tam, gdzie jest mnóstwo słońca. To dobrze, że była
w stanie zostawić za sobą cienie przeszłości.
Spróbowałem
przełknąć ślinę, ale nie potrafiłem.
Rosalie wydała
z siebie nerwowy chichot.
- Więc nie musisz się wściekać
na Alice.
- W takim razie po co do mnie dzwonisz, Rosalie,
jeśli nie po to, by wpędzić Alice w kłopoty? Po co zawracasz mi
głowę? Eh!
- Czekaj! - zawołała, dobrze wyczuwając,
że miałem zamiar przerwać połączenie. - To nie dlatego
dzwoniłam.
- Więc po co? Mów szybko i
zostaw
mnie w spokoju.
-
Cóż... - zawahała się.
- Wyduś to z siebie, Rosalie.
Masz dziesięć sekund.
- Myślę, że powinieneś wrócić
do domu - powiedziała w pośpiechu. - Jestem zmęczona Esme, która
się ciągle smuci, i Carlisle’em, który się nigdy nie śmieje.
Powinieneś się wstydzić tego, co im zrobiłeś. Emmett ciągle za
tobą tęskni i to mi działa na nerwy. Masz rodzinę. Dorośnij w
końcu i przestań myśleć tylko o sobie.
- Ciekawa rada,
Rosalie. Pozwól, że ci opowiem o tym, jak to kocioł przygarniał
garnkowi...
-
Ja
myślę
o nich, w przeciwieństwie do ciebie. Nie obchodzi cię, jak bardzo
ranisz Esme, nie mówiąc już o innych? Kocha cię bardziej niż
resztę nas, wiesz o tym. Wracaj do domu.
Nie
odpowiedziałem.
- Sądziłam, że gdy cała ta sprawa z
Forks się skończy, zapomnisz o tym.
- Forks nigdy nie
było problemem, Rosalie - powiedziałem, starając się być
cierpliwym. To, co powiedziała o Esme i Carlisle’u poruszyło we
mnie czułą strunę. - Tylko dlatego że Bella - trudno było
wypowiedzieć jej imię na głos - wyprowadziła się na Florydę, to
wcale nie znaczy, że będę w stanie... Zrozum, Rosalie. Naprawdę
mi przykro, ale, zaufaj mi, to by nikogo nie uszczęśliwiło, gdybym
tam był.
- E...
Znowu. Znowu to wahanie.
-
Czego mi nie mówisz, Rosalie? Czy z Esme wszystko w porządku? A z
Carlisle’em?
- Nic im nie jest. Po prostu... cóż, nie
powiedziałam, że Bella się wyprowadziła.
Nie odezwałem
się. Powtórzyłem w myślach naszą rozmowę. Tak, Rosalie
powiedziała, że Bella się wyprowadziła. Powiedziała:
„...ostrzegałeś
nas tylko przed tym, by trzymać się z daleka od Belli, tak? Reszta
Forks się nie liczy.”
A
potem:
„Sądziłam,
że gdy cała ta sprawa z Forks się skończy.”Więc
Bella nie była w Forks. Co miała na myśli, mówiąc, że Bella się
nie wyprowadziła?
I znów Rosalie wyrzucała z siebie
słowa w pośpiechu, tym razem prawie ze złością.
- Nie
chcieli ci powiedzieć, ale ja uważam, że to głupie. Im szybciej
się z tym uporasz, tym szybciej wszystko wróci do normy. Po co
miałbyś się szwędać po mrocznych zakamarkach tego świata, gdy
nie ma takiej potrzeby? Możesz już wracać do domu. Możemy znów
tworzyć rodzinę. To koniec.
Wydawało się, że mój
umysł przestał pracować. Nie rozumiałem tego, co mówiła.
Wyglądało na to, że było coś bardzo oczywistego w jej słowach,
ale nie miałem pojęcia co. Mój mózg przetwarzał te informacje,
układając z nich dziwne wzory. Absurdalne.
- Edward?
-
Nie rozumiem, co do mnie mówisz, Rosalie.
Długie
milczenie, długości kilku uderzeń ludzkiego serca.
-
Ona nie żyje, Edwardzie.
Jeszcze dłuższe milczenie.
-
Tak mi... przykro. Mimo to uważam, że miałeś prawo się
dowiedzieć. Bella... rzuciła się z klifu dwa dni temu. Alice
widziała to, ale było już zbyt późno, by coś zrobić. Chociaż
myślę, że pomogłaby, łamiąc dane słowo, gdyby tylko miała
czas. Wróciła, by zrobić co w jej mocy, aby pomóc Charliemu.
Wiesz, że ona zawsze troszczyła się o niego...
Telefon
zamarł. Potrzebowałem kilku sekund, by uświadomić sobie, że go
wyłączyłem.
Siedziałem w ciemności przez bardzo długą
chwilę. Wydawało mi się, że czas się skończył. Jakby
wszechświat się zatrzymał.
Powoli, poruszając się jak
staruszek, włączyłem z powrotem telefon i wybrałem jedyny numer,
pod który przyrzekłem sobie, że już nigdy więcej nie
zadzwonię.
Gdyby ona odebrała, rozłączyłbym się.
Jeśli to będzie Charlie, zdobędę postępem informację, na której
mi zależało. Udowodnię, że to był tylko chory żart Rosalie, a
potem powrócę do swojej nicości.
- Dom państwa Swan -
odezwał się głos, którego nigdy przedtem nie słyszałem.
Ochrypły, głęboki męski głos, ale mimo to należący do kogoś
młodego.
Nie zastanawiałem się nad tym, co to może
oznaczać.
- Mówi doktor Carlisle Cullen - przedstawiłem
się, perfekcyjnie naśladując głos ojca. - Mogę rozmawiać z
Charliem?
- Nie ma go tutaj - odparł głos, mgliście
zaskoczył mnie pobrzmiewający w nim gniew. Te słowa były niemalże
warknięciem. Ale to nie miało znaczenia.
- W takim razie
gdzie on jest? - zapytałem, tracąc cierpliwość.
Nastąpiło
krótkie milczenie, jakby nieznajomy chciał zataić tę informację
przede mną.
- Jest na pogrzebie - odpowiedział w końcu
chłopak.
Ponownie zatrzasnąłem telefon.